|
Karczma pod Silberbergiem Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :) |
 |
Wątek 18 - Przygoda #18
Indiana - 09-12-2014, 03:52 Temat postu: Przygoda #18 Wątek łączony, skład ujawni się za chwilę
#11 mają pierwszeństwo w wypowiedzi, pozostali proszę o poczekanie
Owizor - 09-12-2014, 15:03
Od razu gdy elf go puścił, doskoczył do tarczy. Pospiesznym ruchem spiął paski. Nieco za mocno - dłoń zaczęła mu drętwieć. Ale nie miał w tej chwili głowy do poprawiania, zajmie się tym w wolnej chwili.
Jeszcze mocował się z trumną, gdy zaczęła się szamotanina z fretkowatym jegomościem. Nim poderwał się na nogi, było już po wszystkim. Wyprostował się i rozejrzał pospiesznie. Kuvainenn nie był w tej chwili jego priorytetowym problemem, ważniejsze było bezpieczeństwo.
Trzy... nie, cztery korytarze. W dwa już ktoś od nich poszedł...
Kalkulacja była bardzo szybka. Trzeba było zabezpieczyć wyjście, z którego z pewnością ktoś nadchodził, a które nie było jeszcze obstawione.
Podbiegł do korytarza równoległego do tego, w którym znikł Lothel. Na dźwięk szamotaniny przeszły go ciarki. Czyżby osoby określone mianem "profesjonalistów" zachodziły ich z boku?
Zrezygnował z pierwotnego zamiaru zastawienia korytarza tarczą. Zamiast tego zatrzymał się o kilka kroków przed jego wylotem, tak by mieć na oku również korytarz w który wszedł Lothel. W razie potrzeby nadal będzie mógł w miarę szybko zastawić pilnowane przejście tarczą, a przynajmniej nie da się teraz zaskoczyć z boku. Modlił się w duchu, by Keithen dobrze się sprawił w korytarzu za jego plecami...
Ale co z ostatnim, czwartym korytarzem?
Rzucił okiem na resztę kompani. Nie, nie mieli szans, gdyby przyszło im bronić wszystkich przejść.
- Musimy się wycofać na korytarz - powiedział na tyle cicho, na ile mógł zachowując pewność, że pozostali z jego grupy go usłyszą - Którykolwiek. Inaczej skończymy jak poprzedni obrońcy tej sali....
Elidis - 09-12-2014, 17:05
Elidis pocałował się ze ścianą.
Była trochę zimna i oślizgła w swych manierach, ale miewał gorsze kobiety. Mimo burzliwego początku, elf wiedział, że ich wątek nie miał szans powodzenia i z trudem się od niej odkleił.
Był zły, nawet bardzo.
- Jak jeszcze raz ktoś mną tak rzuci to spalę na pop... - dalsza reszta groźby uwięzła mu w gardle, widząc co dzieje się z jeńcem. - Znakomicie otruł się debil - niechcący powiedział to na głos.
Dotarło do niego co mówi Keithen. Spotkał wzrok Lothela, przytaknął bez większego namysłu.
Zwiadowca był dobry, ba!, świetny w swym fachu. Elidis nie powinien się o niego martwić, a jednak tak było. Lothel był nie tylko wojownikiem, ale także doradcą i przyjacielem. Zawsze gdy znikał Elidis bał się, czy mu się powiedzie.
Tym bardziej niepokoiły go dźwięki szamotaniny. Wziął głęboki oddech.
Zaufaj El, zaufaj.
Bardziej powinien martwić się sobą. Ostatnie magiczne wybryki pozostawiły go pustym w trzech czwartych. Jechał na rezerwie, a niedługo wejdzie na własne zasoby. Mimo to, jeżeli będzie trzeba, był w stanie przesmażyć na chrupko kilku ludzi. Tu, w ciasnych korytarzach, jego ukochany promień miał potworne działanie.
Wolał go jednak zostawić sobie jako asa w rękawie.
Wysłuchał Octavia, miał rację. Musieli wybrać, a skoro przed nimi byli profesjonaliści.
- W ten z tyłu i łącznikiem! - syknął wskazując korytarz równoległy do tego, w którym już był Styryjczyk. - Ci są słabsi, z dwóch stron ich i bronimy - starał się przekazać maksymalnie dużo treści przy minimalnej ilości słów.
Octavio i Elidis weszli w korytarz. Mag przepuścił tarczownika przodem.
Powój - 09-12-2014, 17:25
Teralka zaklęła próbując jeszcze zmusić mężczyznę do pozbycia się trucizny z organizmu. Było jednak za późno, nawet jej desperackie szarpnięcie nerwami zakładnika nie podziałało. Zbytnio bała się zagłębić w obumierający umysł, jeśli by tam została gdy tkanka obumarła by całkowicie... Mogłaby już nie wrócić do własnego umysłu. Cena była zbyt wysoka by ją podjąć. Poza tym nie mieli czasu. Puściła fretkowatego i skoczyła do jednego z pokonanych przeciwników podnosząc kuszę, drugą ręką chwyciła leżący na ziemi bełt i obejrzała się na Ofelię. Rozumiały się bez słów.
Torba uderzyła ją o biodro gdy wykonała skok za towarzyszami w jeden z korytarzy. Mieli racje, obrona w takim miejscu nie miała szans powodzenia. W trakcie ruchu nawet nie próbowała załadować broni jednak miała nadzieję, że to ustrojstwo się jeszcze przyda... Ostatnio kusze zrobiły się wyjątkowo modne w Vekowarze i pora było sięgnąć po ten ostatni trend.
- Elidis nie wyczuwasz magi? - Rzuciła przez zęby znikając z ogniskowego światła, kamienne ściany korytarzy wbrew pozorom dały jej poczucie bezpieczeństwa.
Co do zaś fiolki... Miała mu zamiar dać ją jak tylko się wszystko uspokoi. Jednak sztuczka Lothela która wskazywała drogę mogła i tu się zdać. Dlatego zaryzykowała przekazanie dowodów na winę alchemika elfowi. W innym wypadku najpewniej zaczekałaby do czasu aż wyjdą na powierzchnie i uda jej się porównać to z innymi alchemikami.
// Miśki napisaliśmy ponad 300 postów ; - ; dostaniecie jakieś ciastka jak się spotkamy, bo takiej sesji to dawno nie miałam (Indi ty też dostaniesz:D )//
Strandbrand - 09-12-2014, 17:55
Cholera jasna. Dałem się podejść jak rekrut.
Głowę Eryka wypełniały te słowa. Zimne ostrze wywoływało na jego karku gęsią skórkę. Nie śmiał się zatrzymywać , więc mrużąc oczy przed oślepiającym światłem brnął do przodu i gorączkowo rozważał swoją sytuację.
Jest szybki. Za szybki bym mógł go obezwładnić w tej pozycji. Nie sięgnę po broń bez zwracania na siebie uwagi. Spędziłem dużo czasu w kanałach, przemarznięty i mięśnie mi zdrętwiały, tym gorzej dla mnie. Jeszcze to światło... zbyt dużo działa na moją niekorzyść...
Sytuacja przypomniała mu czas spędzony w głębi za południa i poderżnięte mu przez elfa gardło... mimo wszystko wolałby uniknąć podobnych wrażeń. Skoro nie mógł skutecznie walczyć ani uciekać, pozostało mu jedno do zrobienia. Zaczął mówić na tyle głośno na ile pozwoliło mu zaschnięte gardło:
-Jak śmiecie zadzierać z oficjalnym przedstawicielem Ligi Kupieckiej w Vekowarze! Jestem prawą ręką panienki Petry Lecorde, i jeśli natychmiast nie zabierzesz tego przeklętego noża z mojego karku to na pewno wyciągnę srogie konsekwencje.
Biorąc przykład z Travida postanowił się targować - o swoje życie. Nawet próbował mówić podobnym tonem co jego były pracodawca. Może nieco wyolbrzymił swoją rolę w lidze. Nikt nigdy nie nadał mu statusu prawej ręki kogokolwiek, co nie zmienia faktu że oni nie musieli o tym wiedzieć. Wystarczy że widzieli go jak kręcił się w pobliżu Petry lub ,,Octavia".
Nie mógł być pewien ale wydawało mu się że gdzieś z dalszych części tuneli usłyszał czyjś głos. Nie rozpoznał słów ale zaczął się w duchu modlić do Modwita by był to ktoś bardziej przyjazny niż ten dupek wykręcający mu rękę.
Indiana - 09-12-2014, 19:29
, Elidis Caernoth napisał/a: | pocałował się ze ścianą.
Była trochę zimna i oślizgła w swych manierach, ale miewał gorsze kobiety. | Popłakałam się
Powój napisał/a: | (Indi ty też dostaniesz:D ) | ...że gruba jestem?
Eryk:
- Nie taki znów profesjonalista - mruknął Lothel kpiąco, popchnąwszy cię w kierunku waszej podziemnej sali. Gdy oczy ci się przyzwyczaiły do dość jasnego światła, zobaczyłeś szerokie na jakieś 10-12 metrów pomieszczenie, wykute w skale i lekko podmurowane. Widać było 4 wyloty korytarzy, łącznie z tym, z którego właśnie wyszliście. W jednym z nich, usytuowanym po przekątnej do tego "waszego" zobaczyłeś właśnie dziewczynę w turkusowym płaszczu, która w pośpiechu zniknęła w mroku korytarza. Słychać było też pospieszne kroki, więcej niż jednej osoby.
Prowadzący cię na ten widok zatrzymał się. Zaklął. W dumnym starożytnym języku Aenthil przekleństwa brzmiały malowniczo i miękko - El, psiakrew! Jest tylko jeden! - powiedział dość głośno - A ty trzymaj łapy tak, żebym je widział.
Groźba "mam Ligę Kupiecką i nie zawaham się jej użyć" najwyraźniej nie zrobiła żadnego wrażenia na nieprzyjaznym dupku, gwizdnął cicho na dość wysokich rejestrach tuż przy twoim uchu, a ostrze trzymane przy twoim karku przecięło ci skórę, w efekcie czułeś bardzo nieprzyjemną strużkę krwi, cieknącą do przodu po pochylonej szyi.
Elidis:
przepuszczając Octavia prawie zderzyłeś się z Convolve i jej nowo zaprzyjaźnioną kuszą. Za nią szła dość spokojnie Ofelia, uzbrojona w jeden z odebranych zabitym w kazamacie krótkich mieczy. Trudno było nie zauważyć wprawy, z jaką obróciła w dłoni rękojeść i zakręciła nadgarstkiem, sprawdzając wyważenie i szybkość broni. Już chciałeś je obie ponaglić, gdy usłyszałeś kroki w pomieszczeniu, po czym bardzo wulgarne przekleństwo tyczące życzeń wątpliwych i alternatywnych doznań seksualnych pod adresem adresata. I jego najbliższej rodziny. W czystej mowie prastarego Aenthil.
Odetchnąłeś. Zwiadowcę nie tak łatwo było jednak zaskoczyć.
Po sekundzie do twoich uszu dotarł wysoki gwizd, sygnał uzywany zwykle jako przyzwanie i jakieś wrzaski, z których usłyszałeś tylko "Liga Kupiecka".
Zerknąłeś do pomieszczenia.
W świetle koksownika stał Lothel, trzymając wprawnym chwytem jakiegoś mężczyznę, któremu nieodparte pragnienie zachowania w całości swoich stawów w prawej ręce kazało pochylić się w pół i tak zostać. W takiej pozycji sprawiał wrażenie 3/4 Lothela, z czego można było wnioskować, że jakby się wyprostował, stanowiłby jakieś półtora elfa. Tym bardziej należało podziwiać umiejętności elfa. I martwić się, gdyby zawiodły.
Octavio:
wszedłeś w korytarz pierwszy, więc z tego, co działo się w pomieszczeniu, nie widziałeś zbyt wiele. Zgodnie z tym, co powiedział Elidis, wszedłeś w "poprzeczkę", ten równoległy przesmyk, łączący dwa korytarze. Zanim wyszedłeś do drugiego tunelu (numer 2 ), zatrzymałeś się, nasłuchując.
Rzeczywiście, słychać było jakiś ruch. Cichą rozmowę, a właściwie jakieś urywane słowa, których brzmienia nie dało się rozeznać. Tupot. Kichnięcie...? Zaczynałeś rozumieć, co Keithen miał na myśli, mówiąc "amatorzy". W pewnym momencie coś w oddali też coś rozbłysło delikatną poświatą na scianach. Jakby ktoś zapalił zapałkę. Samego Styryjczyka nie było widać, on jednak amatorem nie był, więc martwić się o niego nie było powodu.
Convolve:
kusza, którą podniosłaś, była w sam raz rozmiarów na twoje ręce. Na końcu poniżej łoża miała lekkie strzemię, przeładowywana była zgrabnie i ozdobnie wykonaną "kozią nóżką". Po złapaniu za wajchę płynnie i bez szarpania cięciwa wskoczyła na swoje miejsce. Mogła mieć ze 40, może 50 kg naciągu. Kolba ładnie leżała w ręce, spokojnie mogłabyś z niej strzelić nawet jedną ręką.
Wskakując w korytarz uniknęłaś zderzenia z Elidisem (na szczęście, wszak coś tam się odgrażał względem następnego, który go ... zdyslokuje ) i pobiegłaś za Octaviem, który skręcił w "łącznik" między korytarzami. Ofelia idąca za tobą zwolniła i zatrzymała się przy elfie.
Elidis - 09-12-2014, 20:01
Elidis zajrzał do pomieszczenia.
Zły, cwaniacki uśmiech rozlał mu się po twarzy. Uśmiech tylko się powiększył, gdy usłyszał głos jego mościa.
- Witaj Eryku! - krzyknął by wszyscy go słyszeli. - Jakże miło nam, a przynajmniej mi - powiedział już ciszej, - że tu jesteś.
Podszedł do człowieka. Lothel popatrzył na niego pytającą, co ma zrobić z tym człowiekiem. Elidis delikatnie pokręcił głową, mówiąc mu, by go jeszcze nie puszczał. Zwiadowca poprawił chwyt i dodatkowo pochylił Eryka.
Może i go znam, ale bynajmniej nie mam z nim związanych dobrych wspomnień - analizował w głowie. - W dodatku są jeszcze diwie kwestie...
- Jeżeli dobrze pamiętam - zaczął lodowato zimnym, ale wyniosłym tonem - kiedy ostatnim razem się widzieliśmy chciałeś mnie zabić. Pamiętam też, że byłeś tego całkiem bliski, w osadzie kopaczy.
Ostrze Lothela nieco mocniej nacisnęło na kark Eryka. Choć mężczyzna go nie widział, był niemal pewien, że trzymający go elf wykrzywił twarz w grymasie złości i dezaprobaty.
- Mam go oświecić? - syknął tak jadowicie, że dreszcz przeszedł po plecach Eryka, jak również, choć mniej, Elidisa, zwiadowca znał się na swojej robocie.
Mag tylko uniósł przecząco dłoń.
- Dam ci, Eryku szansę na powstrzymanie mnie przed tym rewanżem - rzekł. - Wierzę, że ci tam, w kanale to twoi ludzie? Powiedz im, proszę, by łaskawie złożyli broń. I tak nie mają szan, a wierzę, że damy radę się dogadać, bez rozlewu krwi?
Wolał już nie walczyć, zresztą pojawienie się Eryka mogło wiele wyjaśnić. Zwłaszcza w sprawie Octavia. Co więcej, ci ludzie mogli się jeszcze przydać. Ktoś musiał mu pomóc w znalezieniu Toruviel.
Poza tym aż żal mu było tych biednych naiwniaczków tam, w kanale.
/btw, Powój, ja też dostanę ciastka!? /
Strandbrand - 09-12-2014, 20:35
Podniósł głowę na tyle na ile mógł na dźwięk kroków które zbliżały się w jego kierunku. Nie mógł jednak dostrzec nic więcej niż nogi, których właściciel sunął w jego kierunku. Po chwili nowo przybyły człowiek zaczął mówić. Właściwie nowo przybyły elf. I to nie byle jaki elf - to ten cholerny mag Elidis. Skąd on się tu wziął? I co wspólnego miał z tym wszystkim? Chyba wplątał się w coś poważniejszego niż zwykłe porachunki wewnątrz ligi kupieckiej. Po chwili postanowił odpowiedzieć na pytanie Elidisa:
-Jeśli dobrze pamiętam, nie ja jeden chciałem byś gryzł piach. I nie bez powodu. Nieźle sobie z nami pogrywałeś w osadzie Krevaina, to i nie dziwota że przegiąłeś.
Przydupas Elidisa znów przycisnął nóż. Skrzywił się w bólu. Teraz to już na ziemię ściekała strużka krwi, mieszając się z wodą która skapywała z niego po deszczu i pobycie w kanałach.
-Skoro już wymieniliśmy grzeczności to może odpowiem ci na twoją propozycję - nie wiem o czym mówisz. Jak dotąd widziałem tutaj tylko ciebie, szanownego pana-który-raczyłby-wreszcie-schować-ten-nóż i jakiegoś Styryjczyka. A teraz skoro pragniesz to rozwiązać bez rozlewu krwi to może mnie wreszcie puścicie? Wolę rozmawiać widząc twarz osoby do której się zwracam.
Coś tak czułem że nie nadaję się na drugiego Travida. Ale nie zaszkodziło spróbować... chyba.
Elidis - 09-12-2014, 20:48
Elidis wysłuchał roszczeń człowieka z miną mówiącą "wolne żarty".
Zamiast puścić mężczyznę Lothel wybitnie nieprzyjemnie kopnął go w kostkę, tak, że Eryk dygnął na chwilę, ale zaraz wrócił do poprzedniej pozycji, gdyż jego staw nagle zacierpiał mocnej.
- Spełnię twą prośbę - powiedział nonszalanckim tonem.
Szybkim ruchem Elidis złapał mężczyznę za włosy i pociągnął do góry. Teraz widzieli swoje twarze, tak jak tego chciał Eryk.
- A teraz jeszcze raz - powiedział mag stoicki tonem, choć ochota, by Lothel wykonał pewien nader szybki ruch ręką była coraz większa. - Każ swoim ludziom złożyć broń. Teraz!
Elidis miał poważne dość. Każda mijająca sekunda oddalała go od wyjaśnienia tajemnicy jego elfiej towarzyszki.
W dodatku kanały zaczynały dawać mu w koć. Były zbyt ciemne i wąskie. Chciał wreszcie z nich wyjść. Ten fakt, jak również ostatnie wydarzenia spowodowały, że absolutnie nie miał ochoty na subtelności.
Może tamci dwaj nie byli od Eryka? Może. Miał to gdzieś. Nie lubił mężczyzny, a teraz miał świetną okazję by dać mu to odczuć. Zresztą to byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Wolał wybrać bezpieczną opcję i nie puszczać mężczyzny, chyba, że Octavio będzie wiedział co ten tu robi.
Choć zdaje się więzi rodzinne Lecordów ostatnio trochę osłabły...
Strandbrand - 09-12-2014, 22:00
-No dobra, dobra. Masz mnie. Mam nadzieję że mnie usłyszą, już wołam.
Elidis wyglądał na zadowolonego z siebie. Puścił jego włosy i patrzył na niego wyczekująco. Miał nadzieję że to wystarczy by jego szalony plan zadziałał. Nabrał powietrza w płuca, jakby miał zamiar wrzasnąć. Wyczuł że trzymający go elf odsunął intuicyjnie nóż gdy jego kark podnosił się podczas wciągania powietrza. Natychmiast jednym haustem wyrzucił całe powietrze i opuścił maksymalnie głowę, tak by jego kark znalazł się w jeszcze dalszej odległości od ostrza. Licząc na element zaskoczenia zacisnął jak najmocniej rękę za którą elf go trzymał i przycisnął do swych pleców, tak by bolało jak najmniej. Wiedział że to może się skończyć wyłamaniem barku. Mimo to spiął się, i odsunął bark tejże ręki na tyle na ile myślał że może by nie nadziać się na kozik. Następnie z całą siłą przerzucił elfa przez bark, przy okazji prostując się na nogach tak by elf stracił oparcie o ziemię. Jakby nie było, elf był od niego lżejszy i niższy. Próbował przerzucić elfa w stronę stojącego naprzeciwko niego Elidisa.
Modwicie, proszę spraw by podczas lotu ten elf złamał kark. Albo Elidisa w pół. Cokolwiek… muszę się stąd wydostać, Oby żaden z nich mi nie przeszkodził.
Nie patrząc czy się udało, lewą ręką sięgnął po nóż myśliwski a prawą po krótki miecz przy pasie i stanął w gotowości do odpierania ciosów, a zarazem zrobił krok w stronę (miał nadzieję) najbliższego wyjścia z pomieszczenia.
/Jeśli zrobiłem coś czego nie mogłem zrobić, poprowadziłem źle narrację tego co robię - przepraszam. Jak dotąd nie widziałem żadnego starcia i nie wiem jak tu wyglądają.../
Owizor - 09-12-2014, 22:26
/kolejność panowie, kolejność, błagam, poczekajcie na reakcje innych /
Eryk!?
Stanął zdębiały, słysząc słowa Elidisa.
Co on tu do diabła robi!? Przecież... Przecież miał pilnować Angeli!
- To chyba jakiś ponury żart - mruknął ze wściekłością, odwracając się na pięcie i niemal taranując Convolve i Ofelię szybkim marszem z powrotem w stronę sali. Keithen będzie musiał sobie poradzić sam. Zresztą, to nie powinno być dla elitarnego Gwardzisty wielkie wyzwanie.
- Eryk, do wszystkich biesów!!! - ryknął, wkraczając z powrotem do sali - Co ty...
Przerwał w pół słowa, zobaczywszy całą szamotaninę między wergundem a elfami. Zastygł w bezruchu z ustami otwartymi w niemym zdziwieniu.
Elidis - 09-12-2014, 22:28
Elidis od razu zauważył, że coś było nie tak.
Eryk nie dałby tak łatwo za wygraną. Zobaczył, jak Lothel spina wszystkie mięśnie, gotów do walki.
Nagle zawrzało.
Eryk próbował zdaje się przerzucić Lothela przez siebie. Zwiadowca jednak był bardzo zwinny i nie powinno przyjść to Erykoiw łatwo.
Elids wyciągnął rękę. Zastawiał się, jakiego zaklęcia użyć.
Postanowił grać na czas.
- Hazea muthu ender errekorra! - krzyknął formułę zaklęcia obalającego, które w dodatku trzymało cel na ziemi, przez jakieś pół minuty do minuty.
Elf poczuł, jak opuszczają go resztki energii. W zasadzie zostały mu już tylko jego zasoby.
Indiana - 09-12-2014, 22:34
/Prrr, teraz ja!/
Indiana - 09-12-2014, 22:50
Eryk:
manewr był rzeczywiście niezły, a Lothel przy całej swojej zwinności był od ciebie przynajmniej o połowę lżejszy. Widząc, że nie ma szans utrzymać cię, bo pochylenie barku praktycznie oderwało go od ziemi, sam przetoczył się przez twoje ramię do przodu, zręcznie lądując na ziemi swoim prawym barkiem, przekoziołkował. Twoj problem polegał na tym, że twój nadgarstek puścił dopiero kiedy sam lądował na ziemi.
Chrupnęło, zgrzytnęło, staw puścił...
Ciebie szarpnęło na ziemię prawym ramieniem ku dołowi. Nóż odkleił się od karku, a padając zdążyłeś sięgnąć po długi nóż lewą ręką, ale pacnąłeś na ziemię jak długi. Z wyłamanym nadgarstkiem. Czując jak po drodze zgarniasz ze sobą jeszcze coś.
Elidis:
zwiadowca był zwinny i zrobił co trzeba, jednak Eryk nie był zwinny. Szarpnięty przez Lothela wywalił się z łoskotem przez ramię, wrzeszcząc przy okazji (przedtem było słychać jakieś "chrup", mogło to mieć coś wspólnego) i podcinając ci nogi.
Jako fachowy mag nie przerwałeś inkantacji, która wycelowana w Eryka odepchnęła go od ciebie i rozwałkowała na ziemi. Na chwilę. Zaklęcie rzucone z pozycji "lecę w losowym kierunku, zapewne na zimną mokrą ziemię" nie mogło zadziałać w pełni zgodnie z założeniem.
Odbiłeś się od ziemi, wściekły jak stopięćdziesiąt. Lothel zerwał się pierwszy i już zdążył doskoczyć do leżącego Wergunda, ale ten też się poderwał na jedno kolano i wynik starcia nie był już taki bardzo oczywisty.
Jednak po tym, jak wrzask Octavia sprawił, że z mokrego sklepienia posypała się zaprawa, obaj powstrzymali atak.
Convovle, Octavio, Eryk, Elidis
Powój - 09-12-2014, 23:47
Odskoczyła w bok unikając biegnącego Octavia i zerknęła na Ofelię. Keithen znikł w tunelu najwidoczniej chcąc pozbyć się tego drugiego zagrożenia. Szukała w przyjaciółce odpowiedzi na pytanie, komu pomagają. Czy styryjskiemu gwardziście czy Arganowi i spółce. Przygryzał wargi i skinęła głową w stronę korytarza po czym zaczęła zasługiwać co z tymi drugimi. Niskie szanse, żeby Keithen sam sobie dał radę... Chociaż... No dobra. Były szanse.
//krótko bo krótko, ale mam trochę mało czasu ^^
Indi: Nie, że lubisz ciastka
Elidis: No ba.
Owizor - 10-12-2014, 00:11
Widok walczącego Eryka z elfami sprawił, że jego myśli pogalopowały w stronę zupełnie zaskakującej, acz przerażająco logicznej konkluzji...
Obejrzał się szybko za siebie, by sprawdzić czy Ofelia jest blisko i czy nic jej nie zagraża. Gdy zobaczył że wraz z Convolve biegnie w jego kierunku, odwrócił się z powrotem w stronę walczących i uniósł miecz.
- Mów gdzie jest Angela, zdrajco!!! - zachrypiał, po czym rzucił się w stronę wergunda.
Stojący po drodze Lothel oraz koziołkujący majestatycznie od własnego zaklęcia Elidis zagradzali mu drogę szarży. Ale w tej chwili był zbyt wściekły na Eryka, by zwracać na to uwagę. Uniósł trumnę, taranując wszystko na drodze między nim a osobą, która najwyraźniej była po uszy zaangażowana w cały ten spisek.
Strandbrand - 10-12-2014, 09:54
Wszyscy oszaleli. Im zupełnie odbiło.
Stał pośrodku pomieszczenia, ledwo powstrzymując się od artykułowania swego bólu w postaci wiązanki przekleństw i gróźb. Jego dłoń pulsowała paraliżującym bólem i zwisała bezwładnie po tym jak jego manewr powiódł się połowicznie. Naturalnie cieszył się że nie czuł elfiego noża na swym karku. W dodatku ten długouchy drań Elidis właśnie cisnął nim o podłogę jak szmacianą lalką. Zanim zdążył na dobre powstać i rzucić na jednego elfa - nieważne którego, obydwoje byli kłopotliwi - usłyszał jak Argan gdzieś z boku krzyczy jego imię. Przystanął z wyciągniętym nożem.
No, nareszcie ktoś kto mi pomoże. W dodatku to Argan, nie mógł wybrać lepszego momentu.
Gdzie tam, przecież to nie mogło być tak piękne... posiłki szarżujące na wroga? Gdzież tam. Faktycznie szarża ale w jego kierunku. Darł się o jakiejś zdradzie i biegł w jego kierunku taranując swoją tarczą wszystkich po drodze. Nie miał pojęcia dlaczego, nie miał pojęcia skąd. Ale nie będzie stał jak kołek i czekał na Argana.
Przełknął ból i zaparł się nogami o ziemię. Argan zapomniał o pewnej różnicy między nimi. Mimo że Argana nie można nazwać drobną osobą to wciąż Eryk przewyższał go i miał więcej siły.
Zobaczymy czy twoja tarcza wytrzyma starcie ze ścianą. Dosłownie
Moment przed ich kolizją usunął się na bok wciąż trzymają wyciągnięty nóż w pozycji do odparcia ciosu. Mina Argana musiała być bezcenna ale nie dostrzegł jej gdyż zbyt skupiony był na obserwacji tego co zrobią elfy. Jeśli tylko usłyszy łoskot zderzającego się ze ścianą Argana postara się doskoczyć do niego i unieruchomić oplatając sprawnym ramieniem jego kark. A potem przyjdzie czas na rozmowy.
-Raz Wergundowi śmierć - powiedził cicho do siebie i czekał na dźwięk rozbijającej się o ścianę tarczy.
Elidis - 10-12-2014, 18:20
Elidis podniósł się z ziemi.
Znów.
Miał już tego serdecznie dosyć. Tak samo miał dosyć tej całej sytuacji.
Jego oczom ukazał się malowniczy obrazek zderzających się ze sobą Eryka i Octavia, oraz Lothela, który płynnym ruchem zachodził nowo przybyłego od tyłu.
Zwiadowca chciał uderzyć kolosa końcem rękojeści miecza w potylicę, by zgasić mu światło.
Elidis postanowił zmienić strategię. Nabrał powietrza w płuca.
- SPOOOOOOOOOOOOKÓÓÓÓÓÓÓÓÓÓJ!!! - rozdarł się na całe gardło.
Jego głos był donośniejszy od głosu Argana i zadudnił echem w korytarzach i uszach obecnych. Nagle zdębiali ludzie popatrzyli się na niego dziwnie, niepewnie.
- Czyście sku...syny do reszty łby potracili!? - język i werwa sierżanta z jaką nagle zaczął się wyrażać elf stanowiła silny kontrast do jego dystyngowanego stylu bycia. - Eryk! Jak rzeczywiście jesteś z Octaviem to opanuj owsiki i daj nam pogadać! Octavio! Jeżeli kazałeś mu pilnować Angeli to może przylazł tu bo ściga jej chędożonych porywaczy!? - powiódł po nich wzrokiem, odwrócił się do tunelu, w którym byli następni "goście". - A wy może cie już wyjść z tych cieni i tak spieprzyliście sprawę. Pozdrowienia dla kichającego. Wyłazić! A łapy tak, żebym je widział.
Przerwał. Zebrani patrzyli zdezorientowanym wzrokiem, nie wiedząc czy powinni dalej się naparzać, czy może posłuchać elfa.
- Ludzie... - mówił już ciszej - i nieludzie - dodał po chwili. - Nie pamiętam takiego szaleństwa od kiedy zamtuzy w Birce postanowiły obniżyć ceny ja jedną noc! Brrrrr...!
Wzdrygnął się, przez jego ciało przeszedł dreszcz.
Dla wszystkich wyglądało to dziwacznie i niezrozumiale. Jeden Lothel wiedział co to znaczyło. Elidis wzdrygał się tak, gdy ogarniał go potworny gniew. Stres, przemęczenie i kanały doprowadziły stoickiego normalnie elfa na skraj wybuchu.
Ciężko było mu się opanować.
- Mamy tu dwie damy w potrzebie jak rozumiem - dodał na koniec - zamiast więc gadać i się naparzać powinniśmy zając się ich odbijaniem - skierował na nich pełen irytacji wzrok, jakby karcił krnąbrne dzieci.
/Indi dlaczemu ja na końcu...? /
Indiana - 11-12-2014, 01:31
Elidis Caernoth napisał/a: | /Indi dlaczemu ja na końcu...? / | Bo wcześniej wymachałeś dwie kolejki Eryk też, ale on jest nowy /
Octavio:
trzeba przyznać, że pomysł szarży na sporo cięższego przeciwnika to nie był najlepszy z pomysłów wieczoru. Zwłaszcza, że zza podniesionej tarczy nie widziałeś poczynań Eryka. Zasadniczo niewiele widziałeś. Więc w sumie nawet się zdziwiłeś, gdy zamiast trafić na spodziewaną "miękką" przeszkodę, poczułeś ramię na karku, z wektorem siły ukierunkowanym dokładnie w tym samym kierunku, co twoja szarża. Po chwili znalazła sie i przeszkoda, ale nie była miękka. Bark i lewe ramię pod tarczą poczułeś aż w przysłowiowej dupie a zęby zadzwoniły ci tak, że dwa chyba się ukruszyły.
Dodatkowo jakaś ciężka łapa nadal manewrowała ci przy karku, ale w tym momencie dobiegł cię dziki wrzask Elidisa. I sprawił, że na strasznie długie 3/5 sekundy oddałeś się filozoficznym rozważaniom na temat natury dźwięku i tego, jakimi otworami dociera do naszego mózgu...
Eryk:
przechwycenie przeciwnika, który nic nie widzi, to słabe wyzwanie, ale ty miałeś tylko lewą rękę. Prawa... zasadniczo ci wisiała. Zrobiłeś unik w ostatniej chwili, lewą ręką pchnąłeś Octavia w tym samym kierunku, w którym już zdążał. Usłyszałeś dźwięk tarczy szorującej o ścianę (żałuj, ze nie widziałeś miny Lothela, który w porę odsunął się z drogi pocisku... ), wzbogaconego o kilka innych dźwięków, i odwróciłeś się, żeby złapać porządnym chwytem zapaśniczym, jednak lewa ręka to nie prawa, a Octavio nie chciał jakoś stać spokojnie (tylko pluł zębami).
I zasadniczo rozważanie o naturze dźwięku w tym momencie wydało ci sie tez dobrym pomysłem.
Elidis:
nie spodziewałeś się takiego efektu, tak, to na pewno kwestia właściwości akustycznych kazamaty... No ale w każdym razie obu panów przestało (na chwilę) się lać.
Nie spodziewałeś się też, że ktoś ci odpowie na wezwanie, rzucone w ciemność. Więc bardzo się zdziwiłeś, usłyszawszy prawym uchem hałas w korytarzu, w którym zniknął Keithen. Była tam też Convolve, ale ona stała tuż przy kazamacie, widziałeś, jak ładuje kuszę i znajduje dobre miejsce na pozycję strzelecką przy ścianie. Ktoś tam z kimś się lał. Po czym usłyszeliście kroki. Kilku par butów. W tym jednej bardzo ciężkiej.
Conv:
mina Ofelii niewiele ci powiedziała. Dziewczyna skoczyła do kazamaty za bratem, gdy wydarł się za pierwszym razem, próbowała mu połozyć rękę na ramieniu i coś powiedzieć, ale chyba nie zauważył. Więc jedyne, co zdążyła zrobić, to wpakowanie się w środek zamieszania tak, by zareagować gdyby ktoś zechciał jednak kogoś zabijać.
Tak, tobie tez wpadło do głowy, że jeśli jeszcze raz świadek wam zejdzie, zamiast zeznawać, to będzie bardzo, ale to bardzo smutno.
Wtedy usłyszałaś coś w korytarzu. Stanęłaś tak, aby na tle światła nie było cię zanadto widać, i nasłuchiwałaś. Widać było lekką poświatę, jakby zapałkę czy malutką świecę. Ktoś kichnął. Dobiegło cię głośne przekleństwo, sądząc po brzmieniu, ale nie zrozumiałaś słów. Po czym nagle świeca zgasła, usłyszałaś szamotaninę, wyraźne uderzenie, padające ciało. Ruszyłaś do przodu, ale po chwili usłyszałaś więcej uderzeń, w tym jedno chyba z kopa w czyjąś klatę, bo usłyszałaś wyraźne stęknięcie połączone z wypuszczeniem powietrza z płuc. I chyba pękającą kością.
Po czym kilka cichych słów.
Z daleka, mając światło za plecami, nic nie miałaś szans zobaczyć. Dopóki nie podeszli.A kroki się zbliżały. Przylepiłaś się do ściany, bo oni na pewno widzieli cię lepiej, niż ty ich. Nałożyłaś bełt, naciągnęłaś mechanizm i czekałaś.
Zobaczyłaś najpierw jakiegoś typa, podzwaniającego kolczugą, nie widziałaś jego twarzy, schowanej za chaosem rozczochranych włosów. Za nim szedł drugi, krasnolud, jakoś sztywno wyprężony, widziałaś ostrze lśniące w pobliżu jego gardła.
Idący za nimi Keithen kopnął w tyłek tego, który szedł przed nim, ten wpadł na tego z przodu i obaj z rozmachem plasnęli na glebę w kazamacie.
/goście pierwsi, potem dowolnie /
Szrapnel - 11-12-2014, 17:57
Uderzenie w ziemię zabolało, bardzo zabolało. Szrapnela zamroczyło. Chwilę później postanowił usiąść. Zrobił to, strącił włosy z twarzy i kichnął. Zabolało ponownie. Czując smak krwi w ustach splunął na ziemię i rozejrzał się dookoła.
A to niespodzianka, Elidis, Eryk i Octavio.. nie, poprawka Argan. Reszty nigdy nie widziałem
-To tak witacie znajomych? - skomentował ze smutnym uśmiechem.
Z ust i złamanego nosa dalej sączyła mu się krew, a żebra bolały niemiłosiernie.
-Jak już ze sobą skończycie to możecie nas opatrzyć - dodał z wrednym uśmieszkiem i kichnął. To zabolało tak, że aż musiał położyć się z powrotem.
Szamalchemik - 11-12-2014, 18:07
Nauczony poprzednimi doświadczeniami nawet nie staram się podnieść, po prostu siadam na tyłku i rozglądam dookoła. Zauważam znajome twarze po czym słyszę co mówi Szrapnel... i postanawiam już nic nie dodawać. Po prostu kładę się i zastanawiam, dlaczego wszystko musiało się tak skończyć. A miało być tak pięknie...
Strandbrand - 11-12-2014, 18:46
-Wspaniale że proponujesz wreszcie rozwiązanie Elidis. Szkoda że nie wpadłeś na nie przed sponiewieraniem mnie.
Przeszyło go mordercze spojrzenie elfa. Natychmiast dodał:
-Ale oczywiście zgadzam się. Nie przyszedłem tu by się z wami kłócić, a co dopiero walczyć.
Puścił Argana ze swojego nieudolnego chwytu lewym ramieniem i ogarnął wzrokiem kazamatę. Na ziemi leżeli Szrapnel i Ysgard.
Nie widziałem ich od jakiegoś czasu... ostatnim razem jak pamiętam wymienialiśmi ze Szrapnelem razy w osadzie kopaczy... i razem uciekaliśmy przed tubylcami. Po dotarciu do Vekowaru już ich nie spotkalem, myślałem że zdążyli się zawinąć na statek przed zamknięciwm portu.
Stanął przed leżącym człowiekiem i krasnoludem i obejrzał się po kolei na twarze w pomieszczeniu. Argan, Elidis, nożownk, styryjczyk którego widział i jakieś dwie kobiety... natłok kłębiących się w głowie pytań w końcu się wydostał;
-Czy którekolwiek z was może mi wyjaśnić co tu robicie, co się dzieje i dlaczego oni leżą na podłodze a ja przed chwilą zostałem uznany za zdrajcę? Hę?
Powój - 11-12-2014, 19:07
Krzyk Elidisa zrobił na niej całkiem niezłe wrażenie. Przypominał usłyszane kiedyś elfickie wiązanki przekleństw, nie potrafiła nigdy rozpoznać konkretnych słów ani ich znaczenia, ale Merial zapewniła jej taki koncert kiedyś, że do dziś wiedziała które wyrazy oznaczają wybitne niezadowolenie... Wybitnie wielkie.
W Srebrnohorze, przy rzeźni(mojmirze) którą urządzał im Mojmir przynieśli jej do lazaretu elfkę, materiał bluzki spłonął natychmiast przy starciu z piorunem nie mówiąc już o skórze brzucha po którym rozlazło się poparzenie. Potraktował ją tak Elidis, bo opętana mocą byłego palatyna rzuciła się na swoich. Terapia szokowa była niezła, trzeba przyznać. Jakim cudem udało jej się wtedy uratować przyjaciółce, tego nie wie. Ale okazało się, że zna się na rzeczy. Po obrażeniach zadanych przez maga zostały tylko drobne blizny i urażona duma.
Dopiero gdy upewniła się, że to Keithen idzie opuściła broń i odezwała się cicho.
- Wszystko w porządku? - gdy już przeszli obok niej, sama zamknęła pochód wchodząc do kazamaty.
Elidis miał racje, musieli się uspokoić bo inaczej powybijają się nawzajem i nic nie wskórają. Trzeba było wreszcie ustalić kto przyjaciel kto wróg.
Przejście Keithena obserwowała z półmroku próbując chociaż pojąć o kogo on prowadzi. Co tu robił krasnal do stu biesów? Może był najemnikiem, jak ten pierwszy. Bo obstawiała, że przeziębiony kolega który wydawał odgłosy spadającej z góry szkatułki wypełnionej biżuterią jest najemnikiem. Chociaż. Wciąż z uniesioną kuszą wyszła z półcienia przyglądając się jego twarzy. Znała go. Ba, nawet niewiele się zmienił, ot z młokosa którego zszywała na placu w Srebrnohorze trochę rysy mu się wyostrzyły i może spojrzenie wydawało się mądrzejsze. Chociaż sytuacja w której się znajdywali jednoznacznie wskazywała, że zdrowego rozsądku to mu nie przybyła. Zacisnęła usta przeklinając los.
Kogo mi jeszcze tu ześlesz co? Elidis już jest, jeszcze ten. Czy naprawdę rozpoczęłam jakiś kwartał wspominek? Bo co? A mogłam sobie załatwić przeniesienie do jakiś jednostek Teralskich albo szpitala w Styrgradzie. Ale nie, zachciało się kicać z poselstwem. A mówili, że to ma być ostatnia misja. Ta też jest ostatnia tak? I oczywiście żeby było weselej to trzeba odnawiać stare wiadomości. Najpierw duch Vuela który ewidentnie chce nas ukatrupić a teraz ci dwaj... Świetnie.
Czy ją rozpozna? Możliwe. Jeszcze wtedy w fortalicji Srebrnohora była sama gówniarą wierzącą ślepo w ludzi, w jej oczach widać było zawsze zapał i chęć do pracy. Zmieniła się przez te pięć lat. Długich lat. Stała się opryskliwa i niechętna ludziom. Ale cóż się dziwić? Straciła narzeczonego, człowieka którego w jakiś sposób kochała i gromadkę przyjaciół. W dodatku nie wyglądała w tej chwili najlepiej, zamiast teralskiego ubioru(tudzież, munduru 22) miała na sobie poszarpane z lekka ubranie, pochodzenie kroju trudno było określić. Tylko płaszcz mimo, że ubłocony wyglądał najlepiej. Twarz miała we własnej krwi no i również błocie. Pewnie mało kto by ją rozpoznał. Elidis widział ją o poranku, nie zaś po walce i ratunku Argana. Milczała przez chwilę przyglądając się Szrapnelowi. Krasnoluda nie znała, więc prawie nie poświęcała mu uwagi. Potrząsnęła głową pozbywając się nadmiaru myśli, powinna pracować a nie... Westchnęła odwracając się do gwardzisty.
- Dobra robota... Ciesz się, że nie jesteś z nikim tu związany znajomością bo skończyłbyś jak ci trzej. - Wskazała na mężczyzn którzy jeszcze chwilę temu skupiali się na bitce.
W końcu spojrzała na człowieka ligi kupieckiej, jeśli wierzyć jego wrzaskom. W sumie nie wiedziała komu już wierzyć.
- Ty mości panie jeśli łaska puść Octavia. Bo wpakuje Ci bełt w którąś z części ciała po same lotki, wyciąganie takich pocisków nie należy do najprzyjemniejszych. - Oświadczyła przytrzymując nadal w rękach kuszę. Nieznajomy w tym samym momencie wypuścił z nieudolnego chwytu Argana. Kiwnęła mu głową opuszczając broń, ba nawet przekazała ją Ofelii.
Pokręciła głową i ruszyła w jego kierunku. Uniosła dłonie lekko do góry pokazując mu, że nie ma złych zamiarów.
- Oni będą odpowiadać na twoje pytania, a ja obejrzę twoje ramię. - Zależało jej głównie na tym, by ewentualnie ktoś mógł ratować woja od wściekłego Argana, z drugiej strony... Nie chciała czuć się bezużyteczna. Zajęta badaniem barku spojrzała na Octavia. - A ty się uspokój, bo to nie pomaga ani nam, ani twojej narzeczonej. Jeśli jeszcze raz będziesz chciał zabić osobę która może nam cokolwiek wyjaśnić, to obiecuje, że obdarzę Cię kilkoma godzinami snu. Bezapelacyjnymi.
Wciąż zajęta ręką jegomościa zerknęła na Elidisa. Znali tych dwóch? Jak miło. Jeszcze milej by było gdyby nie paplał Szrapnelowi, ze oto była teralska uzdrowicielka, oraz równie była pierwsza oficer 22 kondotierskiej kohorty burego tymenu jest tu z nimi. Wyciąganie wszystkich kart na stół nie leżało teraz w definicji znalezienia Toruviel czy Angeli.
- Drodzy panowie. - Zwróciła się do krasnoluda i Szrapnela. Głos miała ochrypły, trudny do rozpoznania. - Z dobrej woli uprzedzam was, że nie jesteście w dobrej sytuacji do stawiania żądań. Natomiast próby ucieczki mogą się skończyć dla was źle. Albo jak tamten kolega. - Wskazała na przewrócone ciało fretkowatego, którego twarz była sina a mięśnie oblicza zastygły wykrzywiając jego usta. Nie wiedzieli, że został otruty, równie dobrze ktoś mógł potraktować go czarem. - Albo tkanki waszych dłoni zostaną nieodwracalnie złączone w całość, a jeśli będzie wam się chciało głośno krzyczeć to obiecuje pozbawić was tej możliwości. - Ewidentnie straciła humor.
Elidis - 11-12-2014, 19:42
Szrapnel i Ysgerd... Tak się zastawiałem kiedy się znajdziecie.
Sytuacja była co najmniej dziwna, by nie rzec, frustrująca. W dowolnej chwili mogli skoczyć sobie do gardeł i się pozabijać, choć stan, w jakim znaleźli się trzej nowi panowie raczej na to nie wskazywał.
Trzeba było ich uspokoić, uświadomić we wspólnym celu.
- Co tu robimy? - zaczął od powtórzenia uwagi, chciał wrzucić jakąś kąśliwą uwagę co do Eryka i jego początkowych zamiarów, nawet kilka, ale to nie pomogłoby w ich położeniu, przemilczał je zatem i przeszedł do sedna. - Podejrzewam, że ścigamy mniej więcej tych samych ludzi. Ty Eryku zapewne jesteś tu w sprawie Anglei, co z resztą zaraz udowodnisz dając nam kilka informacji co do jej położenia, prawda? Octavio i Conv chcieli odbić tę panią, zwaną Ofelią, siostrę Octavia. Szrapnel i Ysgerd gonią ludzi którzy okradli Smoczą - elf postanowił nie zatajać tego faktu, musieli być ze sobą szczerzy. - Ja zaś poszukuję zaginionej Toruviel. Mam również powody wnosić, że wszyscy tutaj zebrani mamy rankor z Imperium, a przynajmniej Reshionem da Tirelii, którego ślady działalności już znaleźliśmy.
Wziął głęboki oddech, po chwili kontynuował.
- Proponuję zatem, byś przestali gadać i się zabijać, a wzięli się do roboty. Cov może zająć się leczeniem, Lothel podasz mi pióra? Szrapnel, zdaje się, że macie jaką świecę, mogę o nią prosić - po chwili otrzymał trzy krucz pióra i nieco wypaloną już świecę. - Cudnie. Mam nadzieję, że nasi trzej goście podzielą się jakąkolwiek wiedzą na temat przebywania naszych wrogów? Tym czasem...
Skończył mówić, udał się na bok. Lothel wskazał mu strony świata. Elf zatoczył krą i po chwili zaczął szeptać rytuał uzupełnienia, nie pozostając jednak głuchym na otoczenie.
/czy rytuał też mam pisać?/
Owizor - 11-12-2014, 20:53
Gdy tylko uścisk zelżał, odwrócił się, gotowy do dalszej walki. Ale widząc, iż ta została najwyraźniej zawieszona, pozwolił sobie kontynuować obrót, aż do pacnięcia o ziemię.
Ramię dawało o sobie znać, pulsując lekko bólem. Nie tak dawno zaleczona rana przypomniała o sobie po zderzeniu z Erykiem i ścianą.
Bez słów przyglądał się Szrapnelowi i Ysgardowi. Uśmiechnął się w myślach. Najwyraźniej dobrze się domyślał paru rzeczy od kilku godzin...
Równie bez słów wysłuchał całego przemówienia Elidisa. Łypał jedynie przez ten czas groźnie na Eryka, gotów w każdej chwili poderwać się do dalszej walki.
Wciąż siedząc, poluzował zbyt mocno dopięte paski w "trumnie", a następnie przełożył do lewej ręki miecz. Wolną dłonią pomacał się po zębach.
Lewa dolna dwójka nieco się ukruszyła. Zaklął w myślach.
Nie żeby kiedykolwiek miał wyjątkowo zdrowe zęby. Mamcia Primrose z trudem przełknęła niegdyś bajkę, że to frontowe jedzenie w ciągu dwóch lat tak zdewastowało Octaviowe szkliwo. Mimo wszystko jednak, ukruszony ząb wydał mu się cięższą raną od dotychczasowych. Angela lubiła jego blizny, ale obawiał się, że nie zaaprobuje świeżopowstałego ubytku w siekaczach.
O ile w ogóle kiedykolwiek jeszcze coś zaaprobuje...
Westchnął z niecierpliwością i spojrzał na pozostałych. Elidis skończył już przemówienie i zajął się rytuałem. Ktoś będzie musiał zacząć tłumaczenia. A przerażony wzrok Ofelii przypomniał mu do tego, że komuś do tego należą się owe wyjaśnienia bardzo szybko.
- Jak by tu zacząć... - mruknął, sepleniąc lekko - Pewnie nie interesują was intrygi wewnątrz Ligii Kupieckiej... Zresztą nie ma za bardzo czasu tego wszystkiego tłumaczyć. Że tak to ujmę w skrócie... Ktoś kto najwyraźniej pracuje z Harkareiami, a być może też z paroma innymi rodami, a być może też z pewnymi powszechnie znanymi i powszechnie nielubianymi organizacjami, uprowadził Ofelię - wskazał ruchem głowy na medyczkę dzierżącą w rozedrganych rękach kuszę - Najwyraźniej jednak całe to porwanie miało na celu tak naprawdę odciągniecie mnie od narzeczonej, by ją porwać - wziął głęboki wdech, powstrzymując narastający gniew - ...czyli by porwać Angelę Ehrenstrahl, wnuczkę Salomona Ehrenstrahla. TEGO Salomona Ehrenstrahla - liczył w duchu na to, że każdy obecny ma choćby podstawowe pojęcie o władzach Ligii - Została porwana i najwyraźniej gdzieś zamurowana. I miało to miejsce kiedy to ten oto pan - spojrzał spode łba na Eryka - był jej osobistym ochroniarzem.
Szamalchemik - 11-12-2014, 20:55
Ech, czas się podładować. Idąc śladem Elidisa idę w kąt się podładować, patrząc po drodze na nieznajomych podnoszących Szrapnela. W co żeśmy się władowali? I czemu mielibyśmy mieć coś do Reshiona (no pomijając to że imperium uwolniło wściekłych bogów na nasz świat, ale przecież Reshiego tam nawet nie było)? Może jak atmosfera się już trochę rozluźni to poproszę Argana albo Elidisa o wyjaśnienia. I czemu ta baba (sory Powój) tak się lampi na Szrapnela?
Powój - 11-12-2014, 22:06
//Erykeł, odrobinę pokieruje twoją postacią, ale to na zasadzie raczej ułatwienia medykowi pracy ^^" i dostałam wcześniej jakoś pozwolenie na drobne pokierowanie Ofelią, to tego użyje. //
Przez chwilę uciskała okolice nadgarstka mężczyzny ze skupieniem malującym się na twarzy, najwidoczniej badała w jaki sposób chrząstki się przesunęły i ile siły musi nadać temu by wróciły na powrót w swoje miejsce. Jej pacjent kogoś jej przypominał, ale nie była pewna kogo. W sumie to nie było ważne. Zamiast tego odsunęła się kawałek.
- Jeśli wolisz to usiądź, to zajmie moment... I chyba musicie się wreszcie dogadać. - Gdy już pacnął na ziemię sama przyklękła obok i poprawiła torbę. Brakowało jej specyfików, a mocy też nie chciała marnować. Zamiast tego otoczyła dłońmi nadgarstek Strandbranda. - Nie mam żadnego znieczulenia, ale raczej nie wyglądasz na delikatnego rekruta. Na trzy.. - Mruknęła. - Raz. - Poprawiła uchwyt. - Dwa. - Trzy już nie nastąpiło, szarpnęła rękami tak, by nadgarstek odpowiednio ułożył się w stawie, ten skwitował to nieprzyjemnym chrupnięciem w ramach protestu przeciwko tak bestialskiemu traktowaniu. Przesunęła jeszcze raz dłońmi po barku sprawdzając czy jest dobrze ułożony, przypuszczała, że nie było to najprzyjemniejsze uczucie, ba wręcz bardzo bolesne, jednak w porównaniu do nastawiania ramienia badanie go już musiało być ledwo zauważalne. Odsunęła się od pacjenta.
- Nie nadwyrężaj ręki przez jakiś czas... Chociaż znając życie to nie ma szans, byś nie walczył w najbliższym czasie. - Poprawiła płaszcz który zsunął się z jej ramion. Z tej perspektywy tylko Strandbrand mógł dostrzec znak Tavar na odsłoniętym barku dziewczyny. - Jak to się skończy.. - miała namyśli łażenie po kanałach - idź do dobrego alchemika po wyciąg z kory kasztanowca lub nagietka, używaj tego do robienia okładów to szybko minie zarówno ból jak i obrzęk.
Po chwili wstała i zerknęła na Octavia, to on tu robił za jej dowódce tak naprawdę. Wskazała na Szrapnela i jego kolegę.
- To ich też składać? - Mruknęła patrząc na wstającego krasnoluda. W tym samym momencie Ofelia uniosła kuszę, ale nie wymierzyła to było tylko ostrzeżenie.
- Siadaj waszmość. - Głos siostry Octavia nie był silny, wciąż lekko drżał ze względu na... na wiadomo co. Jednak ewidentnie była gotowa ewentualnie strzelić gdyby krasnolud jednak postanowił dowędrować dalej.
Con podeszła do dwójki którą wyciągnął z tunelu Keithen przyglądając się z uwagą, który to bardziej potrzebuje pomocy. Niestety wszystko wskazywało na Szrapnela. Ten siedział, najwyraźniej brakło mu siły by wstać nawet mimo pomocy krasnala. Dziewczyna przyklękła obok najemnika.
- Oprócz kataru co ci jeszcze jest hm...? - Na chwilę zerknęła na Ofelię. - Byłabyś tak miła i przeszukała naszych martwych gospodarzy? Przydałaby mi się woda, ewentualnie spirytus i czyste, suche szmatki. - Przerwała na chwilę. - I ewentualnie bełty do kuszy. - Tu zwróciła się znów do Eryka. - Na razie jak widać nie mam czym oczyścić ci ran na karku, ale cóż, może z czasem się to zmieni.
Skinęła krasnoludowi by też usiadł. Tak dla pewności wolała wiedzieć czy oberwał czy nie.
//Szrapnel oraz ew. Ysgard, dajcie mi opis zebranych przez was obrażeń i uzbrojenie. Np. Czy macie przyszywki ect. I Szam. nie ma sprawy, rozumiem, że to do o postaci //
Strandbrand - 11-12-2014, 22:24
Wysłuchiwał po kolei słów uzdrowicielki na którą mówili Conv, Elidisa i Argana. Natłok informacji był przytłaczający... gdy już ostatnia z osób skończyła mówić a Elidis i Ysgard zaczęli rysować magiczne symbole na posadzce w końcu ponownie się odezwał:
-Zacznijmy może od spraw najciekawszych to znaczy...
Przerwał w środku zdania, gdyż uzdrowicielka nieprzyjemnie ruszała jego nadgarstkiem próbując go nastawić. Pozwolił sobie na krótkie ,,Ałł!!" gdy szybkim ruchem pociągnęła za rękę, nastawiając kończynę zanim kontynuował:
-To znaczy, tego co ja tu robię gdyż wierzę że to najpierw chcecie usłyszeć. Niestety, ale nie wiem nic o Angeli ani miejscu jej pobytu Arganie.
Mina jaką obdarzył go Rożenek sprawiła że mocniej zacisnął swoją broń na wypadek gdyby coś znowu mu odbiło. Ale na razie stał w miejscu, przyglądając się jak Conv bada stan jego barku.
-Jestem tu z powodu tego jednego truchła - tutaj wskazał na leżącego na ziemi Kuviennena - oraz ze względu na jego koleżkę, Terę Gaunidelosa. Węszyli to po izbie ligi, to szukali jakichś haków na ciebie Argan. Postanowiłem ich śledzić, wpadłem tutaj, poczekałem dość długi czas by potem wpaść w łapy tego tutaj - ruchem podróbka wskazał na elfa który niedawno próbował go zabić. - więc ciekawi mnie czy tego drugiego też spotkał podobny los.
Ciekawe ile już tak tutaj siedzę... Nie wiem ile upłynęło od wejścia do kanałów, straciłem rachubę czasu.
-Skoro, mam nadzieję zaspokoiłem waszą ciekawość dotyczącą mojej obecności tutaj to teraz po kolei. Argan, co twoja siostra tutaj robi? Myślałem że będę musiał ją wyciągać ze Styrii. Kim jest Conv? Tak w ogóle to dziękuję za poskładanie mi nadgarstka. Kim są wasi towarzysze - ten elf oraz gwardzista styryjski? I na bogów co do tego wszystkie ma Reshion?
Potok słów opuścił jego usta, podczas gdy on sam wstał i zaczął ruszać nadgarstkiem sprawdzając jak się trzyma. Uzdrowicielka wykonała dobrą robotę, chociaż faktycznie czuł jeszcze ból... Po tym jak skończył zadawać pytania zwrócił się jeszcze raz do Argana:
-Wybacz mi za to że nic nie wiem o losie Angeli... byłem zajęty innymi sprawami i uważałem że Angeli nic nie grozi. Przeliczyłem się. Ale zdrajcą na pewno nie jestem. Miałem już tyle okazji do zdradzenia ciebie - na froncie, w drodze tutaj, w osadzie Krevaina... czemu miałbym zrobić to teraz?
Wyciągnął do swojego towarzysza świeżo naprawioną przez Conv rękę w geście pojednania.
Szamalchemik - 11-12-2014, 22:57
/* Ja nie oberwałem za bardzo, jakaś nie znaczna rana na ramieniu, kopniak z kolana w twarz. Za to powinienem się podładować jak najszybciej (w sensie manę). Na sobie mam krótką przeszywanicę (do pasa)... i to tyle. */
- Ze mną wszystko w porządku, ale naprawdę muszę się na chwilę oddalić. Magiczne sprawy - widząc, że Ofelia nie zamierza odpuścić patrzę błagalnie to na Argana, to na Eryka, mając nadzieję, że po naszym
krótkim wspólnym epizodzie rozumieją.
Elidis - 11-12-2014, 23:14
Elidis spokojnie i systematycznie przystąpił do rytuału.
W znanych ruchach i słowach było pewne pocieszenie. Rutyna pomaga człowiekowi w jego codziennym życiu i pomaga się odprężyć w stresujących sytuacja.
- Desargatzeko...!
Rozłożył komponenty, związał je.
- Indarra dersagatzea...!
Poczuł przypływ energii gdy ta za pośrednictwem komponentów przeszła na niego z żywiołów. Było to orzeźwiające uczucie. Teraz znów chciało mu się trudzić i pracować.
Nieprzyjemność związane z obecną sytuacją zeszły na dalszy plan.
Zebrał przedmioty.
- Quir ahar!
Starł krąg.
Mimo przeprowadzania rytuału mniej więcej słyszał co się dookoła niego dzieję, postanowił zatem odpowiedzieć na pytanie Eryka.
- Tak Reshion. Mówię to na podstawie dowodów, jakie zebraliśmy i dedukcji. Między innymi na podstawie starcia, w którym uczestniczyliśmy razem ze Szrapnelem i Ysgerdem, nie ważne już teraz - zobaczył pytające spojrzenie Octavia, westchnął. - Wtedy, gdy wybiegłem z sutereny - wyjaśnił. - Dodając dwa do dwóch to prawie na pewno jest Reshion.
Szamalchemik - 11-12-2014, 23:51
- No cóż, pewnie widzieliście coś, czego my nie widzieliśmy - mówię zniecierpliwiony. - O tym, że tubylcy są w to wszystko wmieszani pewnie też wiecie? Wpadliśmy na nich przy wejściu do tej jaskini. Wyprowadzali jakiegoś więźnia z workiem na głow... osz kur...
Owizor - 11-12-2014, 23:54
Westchnął i chwycił podaną dłoń, by następnie wykorzystać jej pomoc do dźwignięcia się z ziemi.
- Wybacz, wyglądałeś jak jeden z nich i zaatakowałeś, więc... nieważne zresztą - skrzywił się. Ukruszony ząb irytował jak diabli.
Pomasował się po ramieniu, zły na siebie. I na całą tę sytuację.
- Co do Reshiona to przy okazji prawdopodobnie mnie otruł... Przynajmniej tak twierdzi Convolve... - rzucił okiem na medyczkę pochylającą się nad krasnoludem, który tymczasem dreptał w kąt, by poodprawiać jakieś rytuały. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy przypomniał sobie jej słowa sprzed paru godzin. Miał szczerą nadzieję, że się myliła. Zresztą... Minęło już trochę czasu, powinien chyba coś już odczuwać...?
- Zresztą mniejsza o to - uśmiechnął się do wyraźnie zaniepokojonej Ofelii na tyle beztrosko, na ile pozwalały mu nerwy - Na razie skupmy się na Angeli. Ktokolwiek cokolwiek wie?
Rozejrzał się po zgromadzonych wyczekująco. W głowie kłębiły mu się niezliczone pytania, ale w tej chwili ważny był dla niego czas.
Jednym uchem usłyszał odpowiedź krasnoluda. Dopiero po chwili zwrócił na jego słowa większą uwagę.
- Co...!? - sapnął zaskoczony.
Szrapnel - 12-12-2014, 00:34
Pod Szrapnelem zaczynała tworzyć się mała kałuża krwi.
- Prawda, ale to było jakiś czas temu. Wyszli tam gdzie my weszliśmy i zabrali nasze liny. - powiedział bawiąc się bezyżytecznym granatem.
Ta uzdrowicielka wydaje mi się znajoma.... Zresztą nie ważne, przynajmniej nie próbuje mnie zabić jak ten cholerny alchemik w Teralii
- I koniec końców nie mamy tej tabliczki, Kriss nas zamorduje.... jeśli stąd wyjdziemy - zwrócił się do Ysgarda
Powój - 12-12-2014, 00:52
//Bazując na tym co pisała Indi i Szrapnel, to mam trochę roboty ^^"//
Pomogła Szrapnelowi przeciągnąć się pod ścianę kazamaty tak by był w pozycji półleżącej. Najpierw odpięła paski napierśnika i zsunęła go z jego torsu. Kolejne pięć minut spędziła na zdejmowaniu z niego kolczugi, trzeba przyznać, że jeśli ktoś oglądał ten manewr to musiał być pod wrażeniem iście skomplikowanej wersji zabiegu. Musiała się w to bawić, żeby nie przypadkiem żebra nie przesunęły się kiedy będzie ściągać z niego pancerz. Gdy w końcu się udało, podciągnęła tunikę mężczyzny dłońmi przesuwając po jego klatce piersiowej, w końcu znalazła pęknięcie. Robiła to na tyle delikatnie, żeby złamana kość nie przesunęła się w kierunku organów wewnętrznych i ich nie uszkodziła. Żebra najprawdopodobniej miał złamane dwa, oraz jedno nadpęknięte. Zbadała po raz drugi skórę, sprawdzając czy nie czuje odłamków z pękniętej kości. W tym samym czasie wróciła do niej Ofelia z manierką, najwidoczniej któryś z mężczyzn lubił sobie popić, dała jej też czyste szmatki.
- Ofelia, odetnij z dwa długie pasma od płaszcza tamtych. - Wskazała na martwą gromadkę. - Będę musiała założyć mu prowizoryczną opaskę, żeby kość się nie przemieściła. - Podała dziewczynie nóż. - No i nie wiem, czy ewentualnie nie zaleczyć go w prostszy sposób... Ale potem mogę być niezdatna do dalszych działań.
Gdy najemnicy skończyli mówić zmarszczyła brwi.
- Ta w kapturze... Albo Angela, albo tulya. - Zamilkła wylewając odrobinę alkoholu na szmatki, oczywiście wcześniej sprawdziła zawartość manierki. - Ale jacy tubylcy? Bo w tym temacie to ja jestem zacofana chyba.
Przetarła twarz mężczyzny zmywając z niej krew, zbadała też przesunięcie nosa. Po chwili nastawiła go sprawnym, wyuczonym ruchem i na nowo przetarła skórę, gdy krew ściekała po wargach pacjenta. Czekała aż Ofelia dostarczy jej materiału na opaskę. Widząc ból i niezadowolenie na twarzy pacjenta.
- Podziękuj tym, którzy potłukli mi butelki ze znieczuleniem.
Elidis - 12-12-2014, 01:31
Elidis nagle pobladł, faktycznie to mogła być Toruviel, ale czemu Tubylcy?
- Jeżeli to prawda, to musimy jak najszybciej ustalić czy mamy do czynienia z Imperium i kto jest w ich rękach. Możemy zatem szukać Reshiona, jeżeli ktoś ma pomysł gdzie jest, lub pójść tam, gdzie byli ci Tubylcy, ale sądzę, że to nie ma sensu.
Podszedł do Octavia. Wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Lothele. Po chwili zwiadowca stanął tak, by zasłonić ich ciałem przed spojrzeniami innych.
- Wybacz, że wspominam o tym dopiero teraz, ale - wyjął zza pazuchy medalion z wagą i klucz, wręczył je tarczownikowi. - Mieli to ci, których zabiliście na targu rybnym. Podejrzewam, że to medalion ligi, a ten klucz... No właśnie - rozejrzał się ukradkiem czy nikt nie podsłuchuje, gdy był pewien, że wszyscy są zajęci czymś innym kontynuował. - Myślę także, że powinniśmy pilnie porozmawiać o pewnych kwestiach... Ubolewam jednak, że sytuacja na to nie pozwala.
Zastanowił się przez ułamek sekundy.
- Powiedzmy tylko, że nie jestem pewien, czy powinniśmy ufać pewnym kobietom...
Odwrócił się i przeszedł na swoje poprzednie miejsce, bardziej pośrodku sali, by wrócić do dyskusji.
Dyskusji, na którą nie mieli czasu. Musieli wyleczyć rannych, fakt, ale natychmiast potem należało ruszyć do działania. Czuł, że ich przeciwnicy są cały czas o krok przed nimi.
Wizja odnalezienia Toruviel coraz bardziej się oddalała. Skrzywił się.
Może i ta mała zołza chciała go uwięzić, może nawet zabić za swoje jaśnie chędożone Aenthil, które w ostatnich czasach straciło zdolność do odróżniania wrogów od przyjaciół. Lecz wciąż zaufała mu, a on obiecał sobie, że się nią zajmie.
Dziwne, jak ważne dala niego było dotrzymanie słowa danego takiej osobie. Lecz znów, nie chodziło wcale o osobę, tylko o jego zasady.
Potrząsnął głową wyrzucając zbędne myśli.
Nie teraz, nie było czasu, cały kurde czas nie było czasu by mieć czas. Zaśmiał się w duchu. Wrócił do rzeczywistości.
Z uwagą zaczął wyczekiwać dalszego rozwoju dyskusji.
Indiana - 12-12-2014, 02:19
Po wrzuceniu do sali dwóch mokrych i spranych nieszczęść Keithen stanął z powrotem u wylotu korytarza. Mijając Conv kiwnął głową z aprobatą na widok kuszy w jej rękach, po czym z podziwem obserwował, jak reperuje to, co między innymi on osobiście zepsuł.
Z uwagą też słuchał rozmowy. Wtrącił się dopiero po tym, jak Ysgard wspomniał o więźniu z workiem na głowie.
- Opiszcie, jak wyglądała, strój, płaszcz, buty... - poprosił - Ta z workiem na głowie. I gdzie dokładnie ją widzieliście. Ilu ją prowadziło. Muszę trafić z powrotem na jej ślad. Gdziekolwiek ją ukrywają, nasi ludzie będą tu wkrótce, a tamci będą długo żałowali rozlanej krwi Styryjczyków - to mogło brzmieć nieco patetycznie, ale powiedział to w tak naturalny i oczywisty sposób, że nikt nie zwrócił uwagi.
Mało kto z was także zwrócił uwagę na Ofelię.
Medyczka usiadła pod ścianą, wciąż trzymając gotową do strzału kuszę na jednym ramieniu, podpartą kolanem. Drugą rękę przycisnęła do czoła i przez dłuższą chwilę tak trwała jak ktoś, kogo przerasta problem, jaki przed nim postawiono. Po chwili westchnęła, tłumiąc drżenie warg i zaciśnięcie gardła.
- Argan... - nie usłyszał jej za pierwszym razem, więc powtórzyła głosniej, przekrzykując się przez pozostałych. Octavio skupił się jednak na tym, co podawał mu Elidis i nie usłyszał. Wstała więc i podeszła do niego, sprężystym, zdecydowanym krokiem. Każdy, kto by ją dokładnie obserwował, dostrzegłby tę zmianę w zachowaniu. Zdecydowała się na coś najwyraźniej - Argan - powtórzyła imię brata jeszcze raz, kładąc mu rękę na ramieniu - Ja wiem, że to moja wina. Niepotrzebnie wychodziłam tamtej nocy. Mogłam uciec wcześniej, ale powiedzieli mi, że cię trzymają i zginiesz, jeśli nie dostaną tego pierścienia. Niepotrzebnie w ogóle to brałam. Po cholerę nam dodatkowa ziemia w Ofirze. Posłuchaj. Ci tutaj już nam niczego nie powiedzą. Póki co.... - zawiesiła głos - Ale są umiejętności... Sprzeczne z naturą, ale są... Zapytania umarłych. Zażądania od nich wiedzy. Skoro to moja wina, jestem gotowa znaleźć kogoś, kto to zrobi... Argan?
Argan pustym wzrokiem wpatrywał się w trzymane w ręce dwa przedmioty.
To był medalion z herbem Ehrenstrahlów, wpisanym w motyw ligowej wagi, ozdobny, grawerowany na srebrze. Oraz klucz, spory, też srebrzony, z ozdobną główką. Do klucza przyczepiony był łańcuszek wysadzany cyrkoniami, zerwany. W drobnych oczkach łańcuszka dało się dostrzec urwane, jaśniutkie pojedyncze włosy.
Powój - 12-12-2014, 02:58
Założyła na nowo torbę na ramię, tak by jej nie przeszkadzała. Dostała prowizoryczne bandaże od dziewczyny i ułożyła je na własnych kolanach podczas gdy Ofelia udała się pod przeciwległą ścianę. Con zaś pracowała ze zmarszczonym czołem. Wkrótce wszystkie drobne rany, nawet otarcia przetarte zostały spirytusem i prowizoryczną szmatką z jakiegoś bandaża. Następnie podtrzymując ramię Szrapnela zmusiła go żeby się wyprostował i stworzył między sobą a ścianą niewielką szczelinę.
- Weź głęboki wdech. - Gdy jego klatka piersiowa uniosła się wypełniając płuca powietrzem, uzdrowicielka otoczyła ją pasmami materiału zaciskając mocno i stabilizując złamane kości. Wiedziała, że boli, ale tamte dranie z placu najwyraźniej nie miały szacunku do cudzej pracy. Wciąż nie unosząc głowy wmieszała się w dyskusję. - Czyli Reshion współpracuje z Imperium. - To słowo wypowiedziała z ewidentną pogardą, nie dla tego, że jest czymś w rodzaju kapłanki raczej... Ich ideały odebrały jej dwóch bliskich przyjaciół. - A Imperium z jakimiś tubylcami. Po cholerę Toruviel imperialistą? Potrzebują informacji czy chcą zagrozić pertraktacjom? - Zmarszczyła brwi przecierając ranę najemnika. - Ale w takim razie po cholerę im Angela? - Potrząsnęła głową. - Co zaś tyczy się Reshiona da Tirelli... Argan, jeślibyś używał tego co masz w głowie a nie... gdzie indziej to zarejestrowałbyś, że powiedziałam iż podejrzewam, że Reshion zrobił specyfik którym ogłuszono tulya. A otrucie Ciebie to inna sprawa, notabene oczyściłam twój organizm z toksyny podczas leczenia. A o tym, że Reshion to zrobił... To twoja interpretacja. - Odsunęła się z zadowoleniem patrząc na swoje dzieło. - Natomiast znalezienie go i tulya będzie banalne. Twój przyjaciel Elidisie - spojrzała na elfa. - Jest w stanie wykonać rytuał który doprowadzi do osoby najbliżej związanej z przedmiotem. Proszek który jest w fiolce został wykonany przez Reshiona zaś zebrałam go z twarzy Toruviel. Powinien on nas zaprowadzić do jednego albo drugiego, tak samo można by zrobić w przypadku Angeli o ile Argan ma cokolwiek co do niej należy oczywiście. A teraz dajcie mi chwilę... Dłuższą chwilę.
Nie słyszała rozmowy między mężczyznami, prawdopodobnie nawet mówiła wtedy kiedy Elidis przekazywał Argnowi wszystkie informacje. Con natomiast położyła dłonie na klatce piersiowej Szrapnela i zmarszczyła brwi. Odsunęła dłonie i spojrzała na manierkę. Powąchała jeszcze raz manierkę. Właściwie popełniła błąd, to nie był czysty spirytus a księżycówka... Chociaż jedno w sumie równe drugiemu. Pociągnęła łyk i odłożyła naczynie.
- Jak nie chcesz żeby bolało to też pij... Chociaż mało pomoże.
Na powrót przyłożyła dłonie do jego ciała i przymknęła oczy czekając aż i on odłoży naczynie.
- Kontrola ciała. - Wymamrotała pod nosem czując przeskakujące połączenia nerwowe.
Znów zamiast odbierać bicie własnego serca stała się częścią jego układu nerwowego, kontrolowała mięśnie serca i przeponę, powstrzymywała narastające uczucie kaszlu. Komórkami przeskakiwała coraz dalej, aż dotarła do złamań. Ból wybuchł jej pod palcami jak ogień, ogarnął dłonie i przedramiona w końcu docierając i do karku gdzie rozszedł się po całym ciele nadmiarem energii. Zagryzła zęby krzywiąc się wyraźnie. Głos miała chrapliwy, urywany.
- Zrośnięcie kości.
Czuła jak ciało pod jej palcami reaguje samo, tkanka kostna zaczęła się nadbudowywać i łączyć w delikatnej misternej strukturze. Część tego co powinien czuć pacjent przejęła na siebie pozostawiając mu uczucie mdłości i zmęczenia, oraz wrażenie, że ktoś go właśnie maltretuje bijąc drewnianym młotkiem po płucach.
Gdy oderwała dłoń od jego ciała, świat przez chwile zawirował jej przed oczami. Oparła się dłonią o ścianę kaszląc, próbując łapać powietrze. Dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie wywołując gęsią skórkę na całym ciele. Połączenia nerwowe wyły oszalałe w proteście. Zamrugała kilkakrotnie i znów sięgnęła po manierkę biorąc łyk. Zapiekło w gardle. Kaszlnęła i uniosła głowę. W oczach miała łzy, czy od alkoholu czy bólu? Cholera wie. Wsunęła dłonie pod materiał, kości nie przesuwały się, ale były miękkie jak u dziecka.
- Staraj się nie nadwyrężać lewego boku, bo wiązania kości pękną i narobią więcej bałaganu niż było. - Mówienie sprawiało jej problem.
Wzięła znów wdech i podniosła się z klęczek. Chciała przeszukać ciała martwych, mogli mieć jakieś leki, mogłaby spróbować określić ich pochodzenie. Jednak nie stało się tak. Zbladła nagle i znów kaszlnęła.
- Wybaczcie na chwilę. - Skoczyła w jeden z bocznych tuneli by pośród ciemności dać ponieść się spazmatycznemu kaszlowi, dopiero kilka metrów od kazamaty opadła na ziemię trzymając się za brzuch. Była poza okręgiem światła i które najwyraźniej podrażniło jej spojówki, wciąż kaszlała pośród ciemności jakby próbując pozbyć się czegoś z żołądka. To nie była trucizna, ot efekt uboczny marnowania własnej energii...
Owizor - 12-12-2014, 13:26
/troszkę mi się kolejność pokręciła, postaram się ją dobrze uporządkować/
Na stwierdzenie Ysgarda serce niemal stanęło mu w miejscu. Jeśli ci przeklęci tubylcy... Ale to w sumie miało sens... W końcu zaczęli współpracować z Imperium, a oboje mają duży interes w tym, by państwa północy nadal pogrążone były w chaosie i konfliktach... To wszystko miało sens...
Wyrwany z rozmyślań spojrzał zaskoczony na Elidisa, gdy ten zaczął do niego mówić szeptem. Skinął głową na jego słowa - będzie musiał pogadać z nim w wolnej chwili na osobności...
Zajęty rozmową z elfem nie słuchał słów Convolve. Dopiero na "tak samo można by zrobić w przypadku Angeli" zwrócił na słowa medyczki większą uwagę.
Gdy Elidis od niego odstąpił, chciał podejść do niej dowiedzieć się, co przed chwilą mówiła, ale jego wzrok spoczął na przekazanych mu przedmiotach. Medalion i klucz... No tak, przecież obiecał sobie, że się im przyjrzy, jeszcze na powierzchni! Zaklął w myślach. Pośpiech za Toruviel sprawił, że kompletnie mu wyleciało to z głowy.
Herb Ehrenstrahlów był o wiele bardziej skomplikowany od Lecorde. Trzęsąca Ligą Kupiecką od przeszło dwóch stuleci rodzina miała w swej historii i drzewie genealogicznym tyle innych rodów i znaków, że jej własny herb przypominał obecnie kosz wypełniony różnorakimi cukierkami, na których ktoś jedynie przypadkiem położył wagę Ligii Kupieckiej.
Tak, to niewątpliwie były rzeczy Angeli... Jak mógł to przeoczyć!
Gdy tak wpatrywał się w przekazane przedmioty, podeszła do niego Ofelia.
Potrzebował dłuższej chwili by oprzytomnieć i zrozumieć co do niego mówi.
- Nie, to nie twoja wina - odpowiedział jej odruchowo - Znaczy się... Mogliśmy razem dać temu radę. Nie pamiętasz co mówiłaś jeszcze w Messynie? Nigdy nie możemy się rozdzielać... Ech... Zresztą mniejsza... - przytulił siostrę, starając się dodać jej otuchy. Na jego twarzy pozostało jednak ponure zamyślenie - A co do znajdywania Angeli... - zerknął na Convolve, aktualnie zajętą leczeniem Szrapnela. Zdał sobie sprawę, ze medyczka najprawdopodobniej mówiła to samo. A może by tak rzeczywiście...?
- Lothel? - spojrzał na elfa, nie puszczając jednak siostry z ramion. Uniósł jedynie dłoń trzymającą klucz i medalion - Byłbyś w stanie powtórzyć to co zrobiłeś z płaszczem Ofelii?
Miał ochotę posiedzieć tu dłużej i potłumaczyć wszystko wszystkim, ale czas naglił. Najwyżej w drodze już wyjaśni pozostałym o co w tym wszystkim chodzi... Albo przynajmniej czego się domyśla... Na razie musiał jak najszybciej wyciągnąć Angelę!
Szamalchemik - 12-12-2014, 18:32
Po rytuale Ysgard czuł się dużo lepiej. Już pozbawiony migreny wrócił do reszty towarzystwa, akurat w momencie, w którym Convolve skończyła leczyć Szrapnela i rzuciła się w jeden z bocznych tuneli. Wzruszył tylko ramionami i spojrzał na resztę. Wtedy Keithen zapytał się go o zakładnika tubylców.
- Nie do końca mogliśmy zobaczyć, nie wiemy nawet czy była to kobieta czy mężczyzna. Był otoczony z każdej strony przez tubylców. Było ich w sumie siedmiu, szli razem z dwoma innymi, ubranymi na szaro, jeśli dobrze pamiętam - opowiedziałem. Szamanka i Imperium... co do cholery znajduje się na tej tablicy, że tak im na niej zależy? Jedno jest pewne - na pewno nic dobrego nie wyniknie z pozwolenia im ją zatrzymać. Jest coraz mniej czasu...
Patrzę na dochodzącego do siebie Szrapnela. Pytam się, czy może już wstać. Gdy kiwa głową, podaje mi lewą rękę, jednak gdy widzę jak się krzywi gdy za nią pociągam, chwytam go pod pachy i w ten sposób pomagam mu wstać. Patrzę na jego zbroję, i zastanawiam się czy sobie z nią poradzi. Zakładam na siebie jego (trochę dla mnie przydługą, prawie do kolan) kolczugę i pomagam założyć mu lekki, skórzany napierśnik. Podnoszę swoją broń z ziemi i jestem gotowy do wyjścia.
- Chyba mamy pomysł, gdzie mogą być ci tubylcy. I, jeśli mamy szczęście, również Imperialiści - mówię i patrzę w kierunku w którym odbiegła uzdrowicielka. - Jak tylko dojdzie do siebie, powinniśmy ruszać. Nie wiadomo ile mamy czasu.
Elidis - 12-12-2014, 20:13
Elidis zaczynał powoli się gubić w natłoku spraw i możliwości.
Toruviel... Kamień... Imperium... Tubylcy... Angela... Za dużo! Za dużo na raz! Spokój. Eliminuj. Wyważ. Wybierz. Tak - miał w głowie istną gonitwę myśli.
Dokonał wyboru.
Nie był z niego dumny, ani w pełni zadowolony, ale to było najlepsze, co w tej chwili mógł zrobić.
Usłyszał prośbę Argana. Zmarszczył brwi.
- Z całym szacunkiem panie Rożenek, ale pomogliśmy już wielce w znalezieniu pana siostry, co bynajmniej nie było naszym zamiarem. Jesteśmy tu głównie dla ratowania Tulya'Toruviel i Tula'Astendenta. I jeżeli Ysgerd ma jakiś pomysł jak dotrzeć do Imperium to, z całym szacunkiem, to jest mój priorytet. Śmiem twierdzić, że tam też znajdzie pan Anglelę, ale tak długo jak Toruviel jest w potrzebie nie mogę dłużej marnować własnych zasobów - jego ton nie był ostry, ale nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. - Jeżeli pozwolicie chcę coś ustalić z reprezentantami Smoczej.
Podszedł do Szrapnela i Ysgerda. Klepnął krasnoluda po ramieniu i pokazał mu by skierowali się w jeden z tuneli, po przeciwnej stronie do tego, w którym była Powój, z dala od ludzi i ich zasięgu słuchu.
- Mam dal was propozycję - powiedział cicho, tylko oni mogli go usłyszeć. - Jeżeli znajdziemy tę... Tablicę. Obiecuję wam wynagrodzenie nader hojne wynagrodzenie, znacznie przekraczające to jakie dostajecie od Smoczej. Co powiecie na to?
Patrzył się z uwagą na ich twarze. W jego oczach była wyraźna nadzieja i jakieś braterskie zaufanie skierowane zwłaszcza w stronę Szrapnela. Iskry więzi, jaka powstaje tylko na placu boju.
Zauważył też zdziwienie tak hojną ofertą. Westchnął zrezygnowany.
- Ta tablica jest swego rodzaju artefaktem. Moje włości są w ciągłym zagrożeniu ze strony Tubylców i wierzę, że dzięki temu przedmiotowi będę mógł dać im odpór, a nawet dać porządnego łupnia wszystkim z tych przeklętych dzikusów. Jeżeli tylko mi w tym pomożecie, przyjaciele.
Poczekał na odpowiedź, po czym całą trojką wrócili do reszty ludzi.
Szrapnel - 12-12-2014, 21:07
- Zgoda - Szrapnela nie trzeba było długo namawiać. Wiadomo, że wszyscy najemnicy lubią złoto.
Kriss, powiemy, że nie udało nam się jej odzyskać, albo wymyśli inną bajkę
Wyszedł z tunelu poprawiając pochwę z mieczem na plecach.
- A teraz, Ysgard, możesz nam wszystkim wyjawić nam swój pomysł - zwrócił się do Krasnoluda. Poczekał jeszcze chwilę na Elfa i szepnął do mijającego - Przy najbliższej okazji opowiedz mi coś więcej o naszych nowych towarzyszach
Po czym skierował się w stronę uzdrowicielki aby jej podziękować.
Indiana - 12-12-2014, 21:20
Szrapnel napisał/a: | możesz nam wszystkim wyjawić nam swój pomysł | Właśnie! Mi też
Szamalchemik - 12-12-2014, 21:31
Czekam, aż wszyscy się zbiorą, i zaczynam:
- Po drodze tutaj mieliśmy mały... epizod z tubylcami. Spotkaliśmy ich w tunelu, trochę dalej w kierunku z którego tu przyszliśmy. Zmierzali w kierunku wyjścia, więc skądś musieli wychodzić. Co więcej, przychodzili najwyraźniej z tego samego kierunku co grupa prowadząca jeńca. Próbowałem z nimi pertraktować - tu patrzę na Szrapnela wzrokiem pełnym wyrzutów - ale niestety skończyło się na zabawie w berka, w której jeden nam uciekł. Wtedy, zamiast pchać się do paszczy lwa, poszliśmy w inną odnogę, i trafiliśmy tutaj. A tak swoją drogą, jakiś pomysł, gdzie jest "tutaj"? Z resztą, nie ważne.
Strandbrand - 12-12-2014, 21:36
Eryk jako że Argan zajęty był rozmową ze swoją siostrą, A Elidis, Szrapnel i Ysgard udali się w jeden z bocznych korytarzy, co swoją drogą wyglądało podejrzanie, postanowił sprawdzić co stało się z Convolve - wreszcie dowiedział się jak brzmi pełne imię.
Gdy zmierzał w stronę w którą udała się uzdrowicielka przypatrywał się ciałom leżącym na ziemi i wpadł na pewien pomysł. Zastanawiał się czy któryś z nich nie miał puklerza lub tarczy którą mógłby wykorzystać. Przeklinał siebie samego za zostawienie swojej tarczy w osadzie Krevaina i przeklinał, po raz kolejny siebie za zostawienie nowo kupionej w Vekowarze tarczy w siedzibie ligi kupieckiej. Kątem oka dostrzegł jakiś kształt przy poległym, kształt który mógł być tym czego poszukiwał. Nie miał pewności, w kazamacie było zbyt ciemno by jednoznacznie określić co to. Jednak zanim ruszy sprawdzić czy to na pewno to czego poszukiwał, musiał się dowiedzieć co się stało z uzdrowicielką.
Z tunelu dobiegał głośny kaszel i jęki bólu. Przyśpieszył kroku w razie gdyby Convolve potrzebowała pomocy. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności panującej w tunelu dostrzegł jakiś kształt kulący się na ziemi.
-Co się z tobą dzieje?
Widział jak uzdrowicielka łapie się za żołądek a atak kaszlu nasila się. Nie wyglądało to przyjemnie, zastanawiał się czy nie przenieść jej z powrotem do kazamaty by Ysgard albo Elidis jej nie zbadali magicznie.
Jeśli to potrafią... cholera wie o co chodzi z tymi magami. Nigdy nie wiesz co dokładnie potrafią zrobić.
Niezdolny do pojęcia decyzji przykląkł przy ogarniętej bólem kobiecie czekając na jakąś jej odpowiedź. Przypomniał sobie co dostrzegł gdy skończyła nastawiać mu nadgarstek. Mignął mu tylko przez sekundę ale był pewien że widział symbol Tavar... Zniżył głos do szeptu i pomimo bólu z jakim zmagała się Convolve zapytał:
-Kim jesteś że nosisz na ramieniu znak Tavar? Bo na kapłankę to ty nie wyglądasz.
Atak kaszlu który nadszedł w tej chwili zamaskował jakąkolwiek jej reakcję, ale był pewien że usłyszała to co mówił.
Powój - 12-12-2014, 21:54
Chwilę trwała przytulona do zimnej ściany, kamienie korytarza zdawały się osłabiać jej ból w niewielkim stopniu. Bardzo niewielkim.
To moja droga, nazywa się masochizm.
Skarciła się w myślach za zbyt częsta używanie mocy. Jak to się skończy to prawdopodobnie będzie chciał ciszy i spokoju, a każdy kto go spróbuje zakłócić zostanie wyrzucony za drzwi. Zwłaszcza starzy znajomi.
Uzdrowicielka jeszcze chwilę krztusiła się walcząc ze zbuntowanym żołądkiem. Mięśnie w końcu rozluźniły się co spowodowało jęk bólu, teraz nerwy doszły do głosu. Gdy usłyszała zapytanie nad głową nawet nie próbowała oderwać policzka od kamieni.
- Odczuwam skutki leczenia. - Warknęła traktując jego pytanie jako oznakę ignorancji. To, że normalnie magowie zużywali manę i nic im nie było a kapłani szaleli do woli nie znaczy, że zdarzają się jakieś wyjątki od reguły.
W końcu uniosła się na drżącym ramieniu. Z trudem opanowywała kolejne ataki kaszlu i spojrzała spode łba na mężczyznę.
- Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.
Znów zatrzęsła się pod wpływem spazmów które urwały się równie nagle co pojawiły.
- Pomóż mi wstać. - Mruknęła wyciągając do niego rękę. - Trzeba przeszukać trupy, może mają leki i bandaże a te będą niezbędne. - Znów podrażnione gardło zniekształciło jej głos.
Indiana - 13-12-2014, 01:53
Kiethen także podszedł do Convolve i stojącego obok Eryka. Pomógł podnieść uzdrowicielkę.
- Nie powinnaś aż tak się eksploatować - powiedział poważnym tonem - Jesteś ważna dla naszej Pani, wybrała cię. Nigdy nie da ci zadania ponad twoje siły, ale musisz poczekać, obdarzy cię także i mocą, odpowiednią dla potęgi twojego ducha. Ona jest devi terphilin, Wybranką Bogini. To się zdarza. Nasza pani dzieli się swoją mocą z tymi, których uzna za dość silnych, by ją znieść, widziałem to już. Zawsze się wiąże z dezorientacją i ... - uśmiechnął się ciepło do Convolve, a ponad jej ramieniem do wizji swojej bogini - ... i zawsze dotyczy bardzo wyjątkowych ludzi.
W podziemnej sali wasza grupa podzieliła się. Octavio ściskał w ręku medalion, rozważając odpowiedź Elidisa i swoją na tę odpowiedź właściwą reakcję. Stojąca tuż obok Ofelia wyglądała jakby gorączkowo szukała rozwiązań.
- Skup się, Argan - mówiła szybko i niezbyt głośno - Kim był człowiek, który powiedział ci, że ma tę dziewczynę? Jak ona się nazywa? Angela? Więc Angelę. Kim mógł być. Gdzie zostawiłeś ciało. Znajdziemy je.... Nie, cholera, na pewno już je usunęli... Kim mógł być?
Keithen, Con i Eryk też wrócili do sali.
- Pan elf ma rację - potwierdził wypowiedź Elidisa gwardzista - Priorytetem jest odnalezienie pani dyplomatki, a z nią tych, którzy wymordowali mi oddział. Rację ma też panienka Convovle, jeśli Lothel znalazł właścicielkę płaszcza, znajdzie i elfkę.
Wszystkie oczy chwilowo zwróciły się na zwiadowcę. Stał on pod ścianą w cieniu, zasłaniającą usta chustę chwilowo zsunął ale kaptur miał nasunięty na czoło tak, że większość twarzy miał zacienioną. Ręce założył na piersi i jedną nogą podparł się o ścianę w dość nonszalanckiej pozie. I milczał.
- Znajdzie też Angelę - szepnęła Ofelia, podchodząc do Lothela - Dziękuję - powiedziała z lekka niespodziewanie. Zwiadowca uniósł brwi, ale nie zmienił pozycji - Jeśli dobrze rozumiem, nie znaleźliby mnie, gdyby nie ty. Dziękuję. Ta elfka, ta dyplomatka, na pewno jest ważna. Widziałam ją w pałacu... Zajmuje się wielkimi sprawami i sama jest kimś ważnym - elf utkwił w Ofelii pytające spojrzenie i wciąż milczał.
- ... tak długo jak Toruviel jest w potrzebie nie mogę dłużej marnować własnych zasobów - powtórzył Elidis, podchodząc - To jest naprawdę ważna sprawa.
Ofelia zignorowała go. Patrzyła na Lothela. Wszyscy przez chwilę uciszyli się, przyglądając się tej dziwnej scenie, wymianie myśli dwojga patrzących na siebie ludzi.
- Lothel...? - przerwał w końcu Argan.
Zwiadowca odepchnął się od ściany i podszedł do Convolve, która przeszukiwała w tym czasie poległych.
Zebrała kilka bandaży, dwa eliksiry zagęszczające krew (do połknięcia lub wstrzyknięcia, hamują krwotok, ale grożą zawałem), jeden przyspieszający zrost tkanek, jeden który w zapachu przypominał osłabienie woli, w dość dużej flaszce i maść znieczulającą. Oraz igłę i nici chirurgiczne (ciekawe, po jaką cholerę tym typom), do tego dużo pieniędzy w sakiewkach, trochę papierów, z czego jeden z dużą ilością pieczątek, no i sporo broni. W tym mały kołczan z dwudziestoma bełtami do kuszy.
Lothel przykucnął przy sanitariuszce, patrząc przez chwilę, jak przegląda sprzęt, z trudem trzymając równowagę.
- Leczysz ich - odezwał się - energią własnego organizmu, prawda?
- Mhm - odpowiedziała, nie patrząc na niego wcale i nie przerywając czynności.
- Dlaczego?
Zapadła cisza, Elidis z lekka zniecierpliwiony fuknął pod nosem, chłopaki ze Smoczej zajęli się przeglądem broni.
- Nie wiem - odpowiedziała sanitariuszka - Bo mogę. Bo powinnam. Bo tak trzeba.
Zwiadowca wstał, kiwnął głową.
- Pióra - wyciągnął rękę, odbierając od Elidisa akcesoria, w tym fiolkę z zielonym proszkiem - Potrzebuję miejsca i 15 minut czasu. Zajmijcie się czymś. Mapę narysujcie. Wyczyśćcie broń, nie wiem, albo idźcie się wysikać, tylko nie przeszkadzajcie. Ty też - uprzedził otwierającego usta do pytania Elidisa.
W korytarzach było za mało miejsca, więc rozłożył krąg w kazamacie. Wyrysował go niewidzialną linią, rozkładając kolejne, promieniście rozchodzące się strefy, które oddzielał piórami. Z sakwy dobył małą kostkę kadzidła, którą zapalił, kładąc przed sobą. Wyciągnął rękę do Argana. Ten niepewnie podał mu medalion.
Jedno i drugie akcesorium zostało położone na kamieniu, pod którym znalazła się kostka kadzidła. Elf stanął w środku kręgu, u zbiegu promieni. Usłyszeliście ciche inkantacje w języku aenthilskich lasów, wedle umierającej już sztuki nyar'ów. Gdzieś w głębi umysłu zobaczyliście ich, tropicieli, pograniczników, jedynych, którzy przez wieki potrafili usłyszeć Tavar i znieść jej moc...
Lothel śpiewał.
To nie była pieśń, którą dałoby się powtórzyć, raczej zawodzenie, energia dźwięku, wibrująca przez kolejne sfery powietrza, wprawiająca w drgania cząsteczki, gdzies na pograniczu tego, co mogliście słyszeć, a może właściwie poza tą granicą, może odczuwaliście bardziej moc tego dźwięku umysłem niż uszami.
Moc gęstniała. Drgania rozchodziły się coraz szybciej, jak uderzenia wysyłane we wszystkich kierunkach. Jednocześnie dłonie elfa, uniesione tuż nad dwoma artefaktami, zaczęły drżeć, spomiędzy palców unosił się dym kadzidła, ale czuliście wyraźnie też obrzydliwy zapach palonej skóry.
Zwiadowca upadł na kolana, ale nie przerwał śpiewu. Zaniepokojona Convolve podeszła z boku kręgu i dostrzegła krew, płynącą z uszu elfa i jego śmiertelnie bladą twarz.
Nagle dym pod jego palcami zgęstniał i uderzył w górę wielką błękitno - białą bańką, a spod niego wydobył się oślepiająco biały płomień. Pióra uniosły się, lewitując lekko na wysokości pół metra i cały czas drgając jak oszalałe. Linie kręgu rozbłysły iskrami, początkowo wszystkie, potem stopniowo iskrząc tylko w jednej z wyznaczonych stref. usłyszeliście huk, a właściwie dźwięk zasysający się sam do wewnątrz, jak pisk towarzyszący implozji. Krąg ostatni raz rozbłysł i zgasł.
Gdy odzyskaliście wzrok, Lothel leżał na ziemi, nieruchomo. Krew płynąca z uszu utworzyła wokół jego głowy całkiem sporą kałużę. W pierwszym odruchu doskoczyliście do niego przerazeni, że nie żyje. Jednak żył i oddychał. Obie dłonie elfa były pozbawione skóry, której spalone resztki zwisały obrzydliwymi farfoclami przy rękawach.
Podniósł się na kolana, blady, oddychając miarowo, pod kontrolą, tak by panować nad ogromnym bólem.
- Obydwa - powiedział przez zaciśnięte zęby - w jednym miejscu. Prawie. Są teraz jak ... kompas. Te rzeczy. Styryjczyku?
Keithen podszedł, gotów pomóc w czymkolwiek, czego elf zażąda.
- O kim myślałeś... Przed chwilą?
- Przed chwilą.. W czasie rytuału?
- Mhm. Kobieta. Starsza. Czarnowłosa.
- A. Tak, Ylva Darren, pomyślałem,że jeśli ci się nie uda, to ona znajdzie tych ludzi.
- Ona... Ona tam jest. Tam, gdzie doprowadzą przedmioty. I jeszcze ktoś. Ktoś bardzo ważny. Wokół niego - głos elfa wyraźnie drżał, ogromny ból atakował nerwy i plątał język - wokół niej... gęstnieją myśli, moc, pościg. Ona jest sztyletem wycelowanym w kogoś. W kogoś o wielkiej potędze. Ona ściąga myśli, ściąga moc z całej okolicy... El?
- Mhm?
- Pożyczysz mi rękawiczki...?
Elidis - 13-12-2014, 02:25
Elidis chciał temu zapobiec. Miał nadzieję, że to co powie krasnolud uchroni ich przed tą koniecznością. Mylił się.
Gdy prosili Lothela o pomoc chciał im odmówić, zabronić mu, ale wiedział, że nie może. Z kilku powodów.
Lothel był świetny w swym fachu i zawsze robił to, czego akurat wymagał sytuacja, zawsze, choćby za najwyższą cenę. Choćby nawet on mu zabronił pod najsurowszą karą cholerny idealista i tak by to zrobił, bo tak jest słusznie.
Kolejna sprawa to fakt, że miał rację. Musieli znaleźć Toeuviel, za wszelką cenę, mogłaby dużo wyjaśnić i szczerze potrzebował tych wyjaśnień, by móc jutro spotkać się z przedstawicielami.
Jeszcze inną sprawą był fakt, że choćby mag nawet powiedział mu co ma zrobić to i tak decyzja należała do Lothela. Jego umiejętności nie należały do Elidisa, on sam decydował jak z nich korzystać. Tak się z nim umówił. Z nimi wszystkimi.
Wreszcie Lothel robił to także z wiary w maga, by wesprzeć jego idee i jego dzieło, tu na Za-południu.
Dlatego też nie protestował gdy zwiadowca zataczał kręgi. Nie przerywał gdy rytuał zaczynał pochłaniać siły życiowe elfa. Nie mógł. Nie mógł także odwrócić wzroku. Czuł, że gdyby to zrobił w pewien sposób zdradziłby Lothela, odrzucając jego najwyższe poświęcenie, nie wspierając go w tej decyzji.
I mimo całego tego zrozumienia był zły. Na co? Na kogo? Nie wiedział. Zacisnął szczęki, patrzył niby normalnie, ale jego spojrzenie subtelnie się zmieniło. Stało się bardziej skupione, zafiksowanie na jakimś konkretnym, znanym tylko elfowi punkcie w przestrzeni.
Doszedł go głos zwiadowcy.
Ja ci dam skurczysynu rękawiczki!
- Conv - jego głos był dziwnie pusty, zgaszony, ledwie przypominał ton, z jakim zwykle przemawiał elf. - Czy masz coś, jakiś eliksir na te poparzenia? - uniósł na nią wzrok, był przepełniony różnymi emocjami, a jednocześnie nieobecny. - Albo ktokolwiek coś ma? - zadał pytanie w przestrzeń podając zwiadowcy skórzane rękawiczki. - Skoro wiemy już gdzie mamy się udać nie zwlekajmy z tym dłużej.
Elidis powoli wracał do siebie, a jego spojrzenie znów odzyskiwało normalną formę.
Owizor - 13-12-2014, 03:30
/No wiecie co!? Ja tu rozpisuję pół strony tekstu, a tu tuż przed wysłaniem okazuje się, że mnie uprzedziliście... I tak - praktycznie wszystko z tego co pisałem przez ostatnie 15 min poszło do wywalenia no nic, pozwólcie że trochę cofnę się w czasie (tak konkretnie to do początku postu MG, korygując odrobinkę swoje zachowanie.../
Na nic zdało się szybkie proszenie o pomoc Lothela. Odpowiedź Elidisa była dokładnie, niemalże słowo w słowo taką odpowiedzią, jakiej się właśnie obawiał. A Lothel oczywiście pozostawał wierny decyzjom pana.
Westchnął zrezygnowany, czując że siły i motywacja drastycznie go opuszczają. Puścił Ofelię i usiadł na ziemi z donośnym stęknięciem. Znów zaczął odczuwać paraliżujące wręcz zimno. A może to były tylko jego myśli...?
Szczerze wątpił w to, by tubylcy byli w to zamieszani. Zaczynał mieć coraz mocniejsze wrażenie, że jego priorytety pobiegły w inną stronę niż większości grupy.
Beznamiętnym wzrokiem odprowadził Eryka i Keithena, podchodzących do Convolve. Z równie beznamiętnym wzrokiem obserwował poczynania Elidisa i poszukiwaczy skarbów. Dopiero na słowa Ysgarda zwrócił większą uwagę.
- Tutaj jest jakiś umówiony punkt spotkań porywaczy Ofelii - odpowiedział krasnoludowi. Chrząknął lekko, podnosząc głos. Zmrużone oczy Ysgarda uświadomiły mu bowiem, iż za cicho mruczy pod nosem - Czyli rozumiem że teraz chcecie zbadać tamte tunele mając nasze wsparcie? - uśmiechnął się z przekąsem, wbijając wzrok w ziemię - A ja z kolei chcę uratować narzeczoną, a następnie opuścić to po stokroć przeklęte miejsce i nigdy więcej nie słyszeć już ani o tubylcach, ani o Imperium. Skąd mogę wiedzieć, że...
Urwał, słysząc jak Ofelia coś do niego mówi. Wysłuchawszy jej jednak, pokręcił jedynie głową, prychając z irytacją.
- Zwykły oprych - odpowiedział jej burkliwie - To na nic...
Westchnął ciężko, opuszczając głowę w rezygnacji. Usłyszał, jak jego siostra odchodzi, najwyraźniej obrażona tą odpowiedzią. Trudno. Najwyżej potem ją przeprosi.
Zamknął oczy i przestał słuchać co mówią inni, próbując zebrać myśli. Rozumiał, że Elidisowi i Lothelowi zależało na Toruviel... zależało na polityce... rozumiał, że Angela była im nie po drodze. Ale on nie mógł ryzykować bezpieczeństwa swojego i siostry dla ich celów! Po prostu nie mógł!
Już wizja narażania Ofelii dla odnalezienia narzeczonej wcale mu się nie podobała. Tymczasem wizja narażania Ofelii dla znajomej, jakkolwiek lubianej przez niego, budziła już w nim zdecydowany sprzeciw. Nie mógł pozwolić na to, by cokolwiek stało się jego siostrze!
Westchnął ze złością. Uniósł powoli głowę i otwarł oczy, z zamiarem podziękowania Elidisowi za współpracę.
Tuż przed sobą zauważył jednak, ku swemu olbrzymiemu zaskoczeniu, Lothela.
Elfi zwiadowca stał przed nim z wyciągniętą dłonią. W drugiej trzymał już komponenty do rytuału. Za jego plecami stała zaś Convole oraz Ofelia, obie patrzące znacząco w jego kierunku.
Mimowolnie otwarł usta w zaskoczeniu. Nie protestując, acz jednocześnie jakby nie wierząc w to co widzi, podał elfowi medalion Angeli.
Cofnął się wraz z siostrą pod wylot korytarza, obserwując przygotowania Lothela do rytuału.
- Ja... po prostu... no... Ofi, jesteś wielka - wyszeptał do siostry, podczas gdy elf rozpoczął rytuał.
Jego zdumienie, choć już w tej chwili olbrzymie, urosło jeszcze bardziej gdy zobaczył z jakim poświęceniem elf odprawia rytuał. Nie miał bladego pojęcia, dlaczego Lothel zdecydował się to zrobić, w jaki sposób Ofelia i Convolve go do tego skłoniły. Ale bez względu na to co nim kierowało, będzie miał wobec niego olbrzymi dług wdzięczności.
O ile elf nie skłamie. O ile nie będzie to fałszywy trop tylko po to by zatrzymać Octavia przy grupie na dłużej...
Rytuał dobiegł końca.
Octavio jako jeden z pierwszych doskoczył do zemdlonego elfa. Widok jaki zastał utwierdził go w przekonaniu, że medalion nie został wykorzystany do blefu.
Uniósł brwi zaskoczony informacją o Ylvie. Kto by się spodziewał? Zresztą mniejsza. Ważne, że Angela też tam jest!
Sięgnął po medalion, a następnie poderwał się z ziemi.
- Elidis ma rację - stwierdził - Nie zwlekajmy!
Jego głos przybrał mocny, żołnierski ton. Sam zresztą poczuł, że wracają do niego siły. Dobrze jest mieć cel...
Chciał ruszyć natychmiast, ale zauważył marny stan dłoni Lothela. Chwilę zwłoki wykorzystał, by nachylić się do Ofelii.
- Cokolwiek by się nie działo, bądź przy mnie - wyszeptał szybko - Albo za Erykiem - dodał po chwili namysłu, zerkając na przyjaciela którego chwilę wcześniej posądzał o zdradę - Możesz mu ufać...
Powój - 13-12-2014, 03:54
//Jak już długie posty piszemy... //
Devi terphilin... Te słowa niosły w sobie gorycz wzmocnioną pewnego rodzaju dumą, jednak wiedziała, że ten zaszczyt będzie musiała przypłacić ogromnym bólem i to nie tylko fizycznym. Czeka ją jeszcze wiele starć przez które przebrnąć będzie musiała dla bogini. Tak wiele ją jeszcze czeka… Westchnęła na słowa gwardzisty. Nie chciała tego, nigdy nie pragnęła być kapłanką, jej jedynym marzeniem było pomagać chorym. Już podczas studiów w Wergundii wyklinała po cichu profesorów którzy wyciągali od potrzebujących horrendalne pieniądze w zamian za pomoc którą powinni przecież obdarzyć niezależnie od stanu majątkowego czy nie. Potem gdy wróciła do Terali pochyliła się wraz z Reshionem da Tirelli nad alembikami destylując to co miało uratować tych mieszkańców wsi i grodów. Posocznica dotknęła ich oboje, bała się przez chwilę, ze alchemik porzuci prace i spróbuje uciec jednak nie, pracowali aż do końca. To na kogo spadła cała gama zasług nie było ważne. Poznała Aine. I to styryjska uzdrowicielka wszystko zaczęła, idyllę o miejscu gdzie każdy otrzyma pomoc, gdzie nikt nie patrzy na to jakiego boga czcisz czy skąd pochodzisz. Liczyło się teraz, nie kiedyś. Liczyła się jednostka. Rudowłosa potrafiła też odpowiednio przemilczeć, jakimi kosztami zostało to opłacone. Zaś Powój? Uwierzyła. Potrzebowała fantasmagorii której mogłaby się poświęcić.
Zadrżała przeglądając broń, papiery przełożyła do swojej torby dochodząc do wniosku, że pewnie jeszcze będą chcieli je przejrzeć. Ściągnęła płaszcz dając znak Keithenowi by go zabrał i użyczyła okrycia jednego z martwych im już się nie przydadzą. Jednak nie potraktowała ich bez szacunku, każdego z nich pożegnała słowami bogini. Nawet jeśli nie wyznawali Tavar wiedziała, że i tak ich dusze wędrowała ku bogom. A tam? Tam nie liczy się już nic, jest tylko biel.
Buteleczki poukładała w sakwie zabezpieczając je bandażami na wszelki wypadek. Nici wsunęła do wewnętrznej kieszeni w torbie tak, że zakrywały zapinkę. Kołczan z bełtami przymocowała do paska tak by był na wysokości uda, kuszę przetarła z zamyśleniem szmatką i uzbroiła się w długi nóż zabezpieczony skórą. Podczas tych czynności podszedł do niej Lothel.
Po krótkiej wymianie zdań widziała jak ten odchodzi w stronę Elidisa, widziała zdecydowanie w jego oczach i próbę pogodzenia się z pewną myślą.
Wreszcie dotarło do Ciebie, że Tavar potrafi leczyć to co zniszczone, ratować to co skazane na śmierć… Nie taka zła ta bogini, ani jej słudzy...
Zrobiła mu miejsce odchodząc pod ścianę kazamaty. Jedną dłonią opierała się o zimne kamienie. Patrzyła. Słuchała. Obserwowała. I tylko siłą się powstrzymała by nie skoczyć do kręgu widząc pierwsze krople krwi spływające z uszu mężczyzny. Nie mogła mu przerwać. Tak jak on nie mógł przerwać jej, oboje ofiarowywali siebie w zamian za coś więcej. Do rannego doskoczyła chwilę po Arganie kiwając ze zrozumieniem głową. Z delikatnością uchwyciła od zewnętrznej strony dłonie mężczyzny tak by nie ruszać poparzonej tkanki.
- Nie mam… Ale... – Wyszeptała i zerknęła na blondwłosego. – Obiecaj mi, nieważne co się stanie, nie pozwolisz by plan tych tubylców się spełnił. Nie wiem co to za ludzie… Ale jeśli współpracują z imperium nie można pozwolić by to doszło do skutku. To może zaszkodzić wszystkim bogom. Waszym także. – Po tych słowach uśmiechnęła się minimalnie i spojrzała prosto w oczy Lothela. Coś za coś, dobrem za dobro by długów nie mieć zaciągniętych. – Pani, tyś która narodziła się na nowo z lasów w który języku tenże mówi, tyś opiekunką zagubionych i wygnanych lecz i tych co nadzieję żywią. Proszę Cię o coś zadziwiającego, pomoc elfowi, jednemu z ludu który połączył konflikt z twymi dziećmi. Jednak dziś walczymy znów ramię w ramię by konflikt ten zgasł, by połączyła nas więź przeciwko wspólnemu wrogowi. I proszę Cię matko o coś więcej, proszę Cię o siłę i moc gdyż ma musi wspomóc ich jeszcze w niejednym starciu. Pomóż nam..mi.. jemu. – Zacisnęła palce na jego skórze, miała wrażenie, że zapachniało igliwiem, szeptem liści, we własnym umyśle dostrzegła twarz kohrani Akhala’beth z uśmiechem porównującą jej więź z boginią do tego co czują ulundo, tyle, że w niewielkim stopniu. – Spraw by jego rany nie jątrzyły się, dotrwały do czasu gdy czas będzie odpocząć i uleczyć. – To mówiąc wysunęła dwa bandaże z torby oraz maść znieczulającą. Cieniutką warstwę chłodzącego specyfiku posmarowała dłonie mężczyzny tak by oszczędzić mu zbędnego bólu. Następnie obandażowała je i pomogła nasunąć rękawiczki. To co zrobiła, to była tylko modlitwa, prośba, nie korzystała z własnej energii. – Lothel, ani waż się walczyć teraz. Doceniam to co zrobiłeś, wszyscy doceniamy. Jeśli uniesiesz miecz możliwe, że mięśnie lub kości dłoni zostaną naruszone, to cena którą musiałbyś ponosić przez długie lata. Cena, której nie przetrwasz. – Czymże byłoby dla zwiadowcy życie bez dłoni? Przypomniał jej się Goliat, jątrząca się rana i półmrok chaty. Nie pozwolił sobie amputować ręki, bo kimże byłby wojownik który nie ma czym walczyć? Niczym.
Wytarła palce o nowo zdobyty płaszcz i podniosła się z klęczek, nie zaoferowała elfowi pomocy. Wiedziała, że to mogłoby się skończyć zirytowanym spojrzeniem i odnowieniem napięcia. Był ranny, nie zaś kaleki. Podniosła z ziemi zdobyczną kuszę i dla pewności sprawdziła załadowany pocisk. Mięśnie brzucha bolały, npięte ramiona też dawały o sobie znać.
To jeszcze nie czas na odpoczynek.
- Lothel, ty przodem? Ja zamknę tył z krasnoludem. – Skinęła na najemnika ze smoczej. – Jeśli spotkamy Ylvę… Pomoże złapać nam da Tirelliego, mój były nauczyciel podpadł chyba już wszystkim w okolicy. – Zmrużyła oczy gotowa do wymarszu.
Spać… Zawył jeszcze jej umysł gdy reszta kończyła się zbierać.
A przymknij się. Wyśpisz się w grobie.
Strandbrand - 13-12-2014, 15:36
/Indi czy w końcu znalazłem jakiś puklerz lub coś podobnego? /
Eryk stał z boku przyglądając się rytuałowi który odprawiał Lothel. W chwili gdy doszło do kulminacyjnego momentu a skóra na rękach elfa zaczęła płonąć, coraz bardziej, ogarniając całe dłonie... chciał podejść, ale wiedział czym kończy się przerywanie kręgów magicznych. Tak, zdecydowanie nie chciał powtarzać błędu z Terali gdy bez zastanowienia podszedł do Owizora Rożenka który zemdlał w trakcie rytuału. Pomieszczenie wypełnił blask i krążąca po pomieszczeniu moc zaczęła powoli znikać. Do okaleczonego elfa podbiegli Convolve i Argan. Nie było sensu robić sztucznego tłumu wokół rannego, zwłaszcza jeśli nie umiało się mu pomóc, więc pozostał na swoim miejscu. Lothel zaczął mówić o tym co widział, czego udało mu się dowiedzieć.
To wszystko wyglądało jak zlot osób które poznał w głębi za południa. Po raz kolejny spotkał Elidisa, Szrapnela i Ysgarda. Gdzieś w oddali majaczył Reshion oraz Toruviel. Teraz dochodzi do tego Ylva. Oczekiwał tylko aż zza rogu wyskoczy kapłan Morta Valdar wraz ze swoją kompanią oraz członkowie Sapienti, tak dla przeciwwagi. Westchnął i zaczął się zastanawiać nad ich celem. Elidis i Lothel poszukiwali Toruviel, to jasne. Szrapnel i Ysgard wykonywali robotę dla smoczej, normalne. Argan wpierw poszukiwał Ofelii, a teraz wraz z nią szukali zaginionej Angeli. A w tle tego wszystkiego stał Reshion da Tirelli, którego Eryk znał lepiej pod mianem Keldorna. Pozostawała kwestia jego i styryjczyków.
Czego poszukuje uzdrowicielka obdarzona łaską Tavar i jej towarzysz z gwardii? Ich pobudki nie były tak klarowne i jasne. Dopiero teraz dowiedzieli się o udziale Ylvy w tym wszystkim, więc to nie mógł być powód. Chyba że to bogini Tavar dała im jakiś znak że powinni w tym uczestniczyć. A któż pojmie sposób myślenia bóstw?
A ja? Co ja tutaj robię? Godzinę temu odpowiedziałbym że jestem tu z przypadku. Ale teraz... skoro tutaj jestem, a oni potrzebują jak najwięcej pomocy? Przypadek czy nie, teraz jedyne co mogę robić to pomóc im najlepiej jak umiem.
Całe towarzystwo zbierało się do drogi. Mieli kierunek, mieli jasno określony cel. Widział jak Convolve pakuje specyfiki medyczne do torby. Argan rozmawiał jeszcze chwilę z Ofelią. Duet ze smoczej kompani czekał aż ruszą.
Mimo że jego nadgarstek niedawno był wyłamany a teraz od kilku minut nastawiony zamienił broń. Swój dłuższy nóż wsunął do prawej ręki a lewą chwycił za miecz wiszący u jego pasa. Nóż myśliwski spoczywał bezpiecznie w pochwie.
-Argan i ja pójdziemy przodem. Za nami podążał będzie Lothel który jeśli dobrze zrozumiałem zna kierunek. Potem Ofelia, Elidis, Szrapnel i na końcu Ysgard z Convolve. Keithen będzie strażą tylną a kransolud i uzdrowicielka za drugą linię. Jeśli dojdzie do starcia niech każdy trzyma się razem z kimś w grupce. Najgorszym co możemy zrobić to dać się rozdzielić podczas starcia. Nie dopuśćcie do sytuacji gdy ktoś zostanie sam, a zwłaszcza ranni. Nie ma lepszego celu niż oddzielony od oddziału i ranny osobnik.
Żołnierskie maniery z frontu dały o sobie znać w chwili gdy oznajmił wszystkim jak widzi ich kolumnę. Zliczył rannych - Szrapnel, Lothel, Ysgard... no i on sam. Nie kazał nikomu odstąpić z walki bo nie mieli na tyle ludzi by sobie na to pozwolić. Ale ustawienie wszystkich w logicznym porządku wydawało mu się dobrym rozwiązaniem. Uśmiechnął się bo pomyślał o wystawieniu rannego siebie na przodzie kolumny. Tak, jak zwykle to robił... wystawiał siebie na zagrożenie byle tylko inni ucierpieli jak najmniej.
Szamalchemik - 13-12-2014, 23:46
Ysgard jeszcze nigdy nie widział elfickiej magii "w praniu". Oczywiście, przeczytał to, usłyszał tamto. Ale takiego pokazu się nie spodziewał. Gdy dym już opadł i zobaczył dłonie Lothela, odwrócił wzrok. Czy to naprawdę było konieczne? Pewnie tak, inaczej by tego nie zrobił. Bo i po co?
Z daleka obserwował krzątaninę wokół elfa. Czuł, że jeśli się nie pospieszą, mogą się pożegnać zarówno z tablicami, jak i z porwanymi znajomymi. Nie zamierzał jednak nikogo pospieszać. Ruszą jak tylko będą gotowi. Postanowił jeszcze raz rozejrzeć się po trupach, na które nie zwrócił wcześniej uwagi. Nie znalazł nic ciekawego, pewnie jego towarzysze już ich ogołocili ze wszystkiego, co mogłoby się przydać. Trudno...
Lothel został już ogarnięty, wszyscy się uspokoili. Nadszedł czas na wymarsz. Convolve pociągnęła go do tyłu. Eryk zaczął wydawać rozkazy. Ehh, pewnie faktycznie lepiej żebym poszedł tyłem. W końcu jako jeden z niewielu jestem przyzwyczajony do łażenia po ciemnych kazamatach... A mogłem teraz badać ruiny starostyryjskie, albo chociaż teralskie grobowce. A zamiast tego siedzę tutaj, i marznę w jaskiniach z ludźmi, którzy chyba sami nie są pewni, czy chcą mnie zarżnąć czy nie. Los to suka. Przynajmniej nasza pochodnia wyschła już wystarczająco. Początkowo przybliżam po prostu do niej rękę, potem jednak stwierdzam, że lepiej nie szarżować z magią i używam krzesiwa, które noszę ze sobą do rytuałów. Wychodzimy jednym z tuneli, trzymając szyk, i zastanawiając się, co nas czeka za następnym zakrętem.
Indiana - 14-12-2014, 06:19
Lothel nie protestował, kiedy Conv modliła się, zakładając opatrunek na jego dłonie, trudno było też wyczytać coś ze ściągniętej bólem twarzy elfa. Ale jednak modliła sie przy nim wybranka Tavar. To miało znaczenie i swój ciężar gatunkowy.
Pokręcił głową jak z niedowierzaniem, patrząc na opatrunek. Uśmiechnął się do uzdrowicielki. W sumie sam fakt, że zwiadowca się uśmiechnął, byłby dziwny, ale w natłoku dziwnych rzeczy nie zwróciliście uwagi.
- Dziękuję ci - powiedział, i po krótkiej chwili wahania dodał - I twojej bogini. Nie martw się. Walczyć można też inaczej niż dłońmi - po czym jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Elidisa i zapewne wyczytał stamtąd tę myśl, dotyczącą rękawic, bo wzruszył ramionami jakby przepraszał za kłopot.
Podniósł się i podjął z ziemi akcesoria z rytuału. Fiolkę z zielonym (a w tej chwili już żółtawym od temperatury) proszkiem podał Elidisowi. Medalion z herbem oddał Arganowi.
Argan:
dotknięcie silnie aktywnego medalionu spowodowało u ciebie coś jak błysk myślowy. Jak podświadomy, podprogowy obraz. Zabrakło ci powietrza. Tak się poczułeś. Jakbyś się dusił. Zrobiło ci sie ciemno przed oczami. Poczułeś krew w ustach, serce uderzyło mocno, jak przerażone.
Ale to trwało jakiś ułamek sekundy i rozwiało się natychmiast.
Za to wyraźnie i klarownie poczułeś kierunek.
Elidis:
nie byłeś związany emocjonalnie z Toruviel tak silnie jak Argan z Angelą, więc nie odebrałeś równie silnego impulsu, biorąc do ręki artefakt, jednak przez chwilę, krótką jak myśl, poczułeś zupełnie obce uczucie, zupełnie niepasujące. Bezwład, jakbyś miał umysł oddzielony od ciała, nad którym nie panujesz. Jakby ktoś urwał połączenie, choć ciało było sprawne.
Ale i to ustąpiło niemal natychmiast, pozostało poczucie kierunku. Rzeczywiście, był to ten sam kierunek.
Keithen zatrzymał się, przepuszczając was w przejściu. Posłał Erykowi dość wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi, dające jasno do zrozumienia, że polecenie wykonuje wyłącznie dlatego, że uważa je za zbieżne ze swoim celem i niegłupie. Spojrzenie spod nachylonego ronda kapelusza mówiło "nie przyzwyczajaj się, Wergundzie".
Styryjczyk przeszedł na tył wraz z Conv i krasnoludem.
- Cokolwiek dalej będzie - uśmiechnął się do niej - poznanie ciebie, to dar od losu.
Widząc pełne focha spojrzenie Ysgarda, uśmiechnął się zupełnie szeroko:
- Wybacz tamto, panie krasnolud, kiedyś w lepszym miejscu odkupię sprzedane wam ciosy dobrym piwem, słowo.
Przechodząc na tył położył Conv dłoń na ramieniu, po czym skupił się na obserwacji terenu. Sądząc po szeptaniu pod nosem, prawdopodobnie też się modlił.
Ofelia uśmiechnęła się, słuchając poleceń brata, tych dotyczących trzymania się blisko i bezpieczeństwa. Lekko teatralnym gestem obróciła trzymanym w ręku lekkim mieczem. To był zgrabny, jednosieczny pałasz z krzyżową gardą, elegancka, droga broń, zaś ruch, jaki dziewczyna wykonała, wskazywał wyraźnie, że nie pierwszy raz trzyma żelazo w dłoni i wie, co się nim robi.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedziała - Wielu rzeczy musiałam się nauczyć. Nie będę wam ciężarem.
Ruszyliście tunelem, którym przyszli Ysgard i Szrapnel, jednak tylko do najbliższego skrzyżowania. Tam Ysgard wskazał wam drogę do miejsca, gdzie widzieli wybite przejście między tunelami burzowymi a obszarem naturalnych jaskiń. Jednak obydwa artefakty wskazywały kierunek odwrotny. Spróbowaliście ustalić swoje położenie względem wybrzeża - o ile się nie myliliście, to przedmioty wskazywały z grubsza północny wschód, zaś "przejście" do jaskiń było na południe.
Niby wybór nie był trudny, jednak nie chcieliście tak zupełnie ignorować owego miejsca bez przyjrzenia mu się. Ofelia zaproponowała zwiad.
Ze skrzyzowania korytarzy Keithen, Convolve i Ysgard podeszli do wybitego przejścia.
Tak, jak opisał to poszukiwacz - w murowanej ścianie tunelu, który w tym miejscu miał około 2 m szerokości, widniała rozbita od zewnątrz tunelu dziura (gruz leżał na dnie rynsztoka, tworząc sporą kałużę). Po drugiej stronie muru widać było szczelinę skalną, biegnącą w lewo (na wschód). Na tyle, na ile można było oświetlić pochodnią, widzieliście nieregularną powierzchnię skały, wypłukaną zapewne przez wodę. Człowiek bez problemu by się tamtędy przecisnął, czuc było także lekki przeciąg. Jak daleko jednak prowadziło przejście, nie było widać.
Eryk, Ofelia i Elidis podeszli kawałek korytarzem w kierunku wschodnim. Stamtąd słyszeliście wyraźnie głośny szum wody, odbijający się echem po scianach. Po podejściu bliżej zobaczyliście kolejną studzienkę, ku której prowadziła podobna do znanej wam oszczędna drabina. Z góry brudnym wodospadem leciała deszczowa woda, jednak dało się zauważyć, że nie był to tak potężny strumień jak wtedy, gdy schodziliście w podziemia, znakiem czego ulewa na powierzchni musiała zelżeć.
Ofelia zwinnie wspięła się na drabinkę, jednak podniesienie studzienki było ponad jej siły. Eryk miał z tym mniejsze problemy - gdy uchylił minimalnie pokrywę, dostrzegł plac, wartowników, oświetloną pochodniami stróżówkę. To była południowa brama Vekowaru.
Spotkaliście się z powrotem na skrzyżowaniu. Artefakty wskazywały korytarz ku północy.
/Zakładam, że tak właśnie pójdziecie, choć jeśli nie, to piszcie, zmodyfikuję. Zostawiam teraz wolną rękę na wasze rozmowy i interakcje, które wypełnią wasz marsz tunelami. Jeśli zdarzy się coś lub ktoś, co wpłynie na waszą drogę, to się wtrącę
Jak wyglądają tunele, to chyba już każdej z waszych grup opisywałam, ale jeśli czegoś nie wiecie, to pytać, będę opisywać w detalach. /
Szrapnel - 14-12-2014, 18:09
/Czyli ja z Arganem zostaliśmy na rozstaju?/
Przed wejściem do tuneli Szrapnel pokłonił się uzdrowicielce, uśmiechając się łobuzersko.
- Dziękuję ci Powój, ale mam nadzieję, że już nie będziesz musiała mnie składać
Chwilę wcześniej zorientował się skąd ją zna. Nie wiedział kiedy zyskała umiejętności władania mocą, ale tylko jedna osoba miała taką wiedzę medyczną i była taka metodyczna w zdobywaniu zasobów.
Plan Eryka bardzo mu się spodobał. Zmniejszał ryzyko, że dostanie jako pierwszy. Co innego, że będzie musiał oglądać plecy długoucha przez najbliższy czas.
Na rozstaju podzielili się na dwie grupy, alby sprawdzić przejścia. On i Argan zostali. Szrapnel spojrzał na zbrojnego.
- Jak na siebie, właściwie, wszyscy wpadliście? - zapytał nijakim tonem opierając się o zimną ścianę.
- I na jak długo macie zamiar utrzymać to zawieszenie broni? - dodał dłubiąc w zębach nożem wydobytym z cholewy.
Lepiej dowiedzieć się rzeczy naprzód, żeby później nie zostać w środku konfliktu
Owizor - 14-12-2014, 19:10
Przez całą drogę do skrzyżowania był w miarę spokojny o to, że nic niespodziewanego na nich nie wyskoczy. Pozwolił więc sobie na opowiedzenie towarzyszom większej ilości detali.
Profilaktycznie mówił półszeptem. Nie był pewny, czy osoby idący z tyłu go usłyszą. Grunt, że jego słowa na pewno musiały dotrzeć do Eryka i Ofelii, którym najbardziej chciał wszystko wytłumaczyć.
- Jakby tu zacząć... Ofelia, mam nadzieję że nie będę musiał drugi raz opowiadać o tym jak zostałem Octaviem Lecorde? - przełknął ślinę rzucając okiem na Eryka. Miał szczerą nadzieję, że Wergund nie wpadnie na pomysł opowiedzenia o tym, w jaki sposób go niegdyś uwolnił ze styryjskiego obozu jenieckiego... Keithenowi, Convolve i Ofelii mogłoby się to nie spodobać. Już i tak wystarczyło, że poprzedniej nocy siostra nazwała go dezerterem i musiał jej długo tłumaczyć się, jak to rzekomo nie miał wyboru i musiał udawać Liryzyjczyka by zachować życie. Co może nie było zupełnym kłamstwem, ale też dalece odbiegało od prawdy...
Nie usłyszał odpowiedzi siostry na zadane pytanie, ale i tak kontynuował.
- Kiedy przebywałem w osadzie Krevaina, poznałem Angelę... Mieliśmy mały romans, aż do momentu gdy Travid odkrył, iż jest ona wnuczką prezydenta Ligii Kupieckiej oraz Liryzji, Salomona Ehrenstrahla. Wtedy przestaliśmy romansować, a zaczęli planować małżeństwo... - uśmiechnął się do wspomnień. Jak to czasami los potrafi się uśmiechnąć! - Po upadku osady przybyliśmy do Vekowaru. Ja musiałem na chwilę opuścić miasto, a gdy wróciłem przedwczoraj, zastałem już ciebie - zerknął w stronę Ofelii - A potem znikłaś. I ruszyłem by cię odnaleźć... - westchnął ciężko - Teraz już rozumiem... Prawdopodobnie całe to porwanie, cała ta afera z pierścieniem... To wszystko tak naprawdę miało odciągnąć mnie od Angeli! To wszystko miało być ciosem w stabilność Ligii oraz w ród Lecorde! Bo widzicie... Solanis Coralides, zarządca działu południowego Ligii, dał Lecordom uprawnienia do zarządzania Zapołudniem, bo byli po jego stronie... Znaczy się... Hm... Jakby to pokrótce wytłumaczyć... Są w Lidze dwa stronnictwa: Ehrenstrahlów i Reventlów... Do niedawna Lecorde oraz Coralides sympatyzowali z...
Przerwał, gdyż dotarli do skryżowania. A poza tym zdał sobie sprawę, że przestał mówić półszeptem, a zaczął zwykłym głosem.
Westchnął. Nie było czasu dokładnie tłumaczyć wszystkich zawiłości.
- Po porostu najwyraźniej mój planowany mariaż Coralides odebrał jako zdradę i zbratał się z wrogimi nam Harkareiami... oraz kimkolwiek tam oni współpracują... by zniszczyć Lecorde do końca. Dziadunio Ehrenstrahl nie wybaczy morderstwa wnuczki... A jak znam życie, oskarżenie o jej zabójstwo spadnie właśnie na nas. Rody Ligii Kupieckiej skoczą sobie do gardeł a kanały Birki wypełnią topielcami - dokończył szybko, podczas gdy reszta zaczęła się rozchodzić po korytarzach. Starał się jak mógł, by jego wypowiedź brzmiała neutralnie, by nie zawrzeć w niej własnej, osobistej potrzeby odnalezienia Angeli. W zasadzie udało mu się, głos zadrżał mu ledwo zauważalnie.
Stanął na środku skrzyżowania, niezdecydowany gdzie iść. Po chwili zdecydował się zostać na miejscu wraz ze Szrapnelem i oczekiwać aż wszyscy się zbiorą do dalszego marszu.
- Jak na siebie wpadliśmy? - uśmiechnął się słysząc pytanie towarzysza. Nie był pewien, czy Szrapnel usłyszał cały wywód, jaki wygłosił przed chwilą - Convolve... Znaczy się Powój, jak niektórzy ją nazywają, jest przyjaciółką Ofelii, obie służyły jako sanitariuszki w czasie wojny... Przynajmniej tak mówią. A na Elidisa wpadliśmy przypadkiem. Wraz z Keithenem pomógł nam poradzić sobie z pewnymi oprychami. A Lothel... cóż... Lothela Elidis wyciągnął z kieszeni - z trudem zachował poważny wyraz twarzy - Trzymamy ze sobą, póki mamy wspólne cele.
Strandbrand - 14-12-2014, 20:13
Gdy wrócili spod południowej bramy, a Argan skończył tłumaczyć sytuację Szrapnelowi postanowił powiedzieć pokrótce co zobaczyli.
-W tamtym korytarzu jest pokrywa prowadząca do południowej bramy miasta. Sądzę że nie mamy czasu tłumaczyć się straży Vekowaru co robiliśmy w ściekach w środku nocy. Czy to jest nasz kierunek?
Lothel pokręcił głową i wskazał ręką, że powinni udać się w kierunku do którego prowadził korytarz północny. Eryk odetchnął z ulgą bo ostatnie czego teraz potrzebowali to próby pozostania niedostrzeżonym przez strażników tudzież tłumaczenie dlaczego wyszli z kanału w którym pozostawili martwe ciała przedstawicieli ligi kupieckiej...
-Co wy znaleźliście w tamtym korytarzu?
Wskazał mieczem korytarz z którego wyszli Ysgard, Convolve i Keithen. Mimo że był zupełnie w przeciwną stronę co ich kierunek to interesowało go to... Nie. Właśnie dlatego że był w przeciwną stronę tak go interesował. Z zachodniego tunelu przybyli, wschodni prowadził tylko do drabiny wychodzącej przy bramie, a do północnego mieli się udać. Potencjalne niebezpieczeństwo czaiło się tylko w kierunku w którym zmierzali i w tunelu który badała ta trójka. (/Dobrze ja kminię kierunku?/)
Postanowił wziąć na chwilę Keithena na stronę i porozmawiać z nim.
-Wiem że mi nie ufasz. To jasne.
Styryjczyk zwęził oczy patrząc na niego. Biła z nich niechęć w stosunku do wergunda.
-Chcę byś o czymś wiedział. Nie wiem jak dogłębnie zbadaliście tamtą odnogę, ale musisz zachować wzmożoną czujność. Nie wiemy tylko co znajduje się na północy i na południu. Więc ty i ja będziemy musieli zwracać szczególną uwagę na to co jest przed i za nami.
Nie patrzył czy Keithen docenił te spostrzeżenia, zaczął się już odwracać w stronę wszystkich. Jednak zatrzymał się i na koniec rzucił szeptem przez ramię:
-Ja i Argan znamy Ylvę. Jeszcze nie tak dawno temu współpracowaliśmy z nią. Między innymi przeciwko Wergundi.
Pozostawił gwardzistę by przemyślał jego słowa. Miał nadzieję że zrozumie aluzję i pojmie że ma tutaj więcej sojuszników niźli wrogów.
/Indi, jak wyjrzałem na zewnątrz to jaka mniej więcej była pora dnia?
Oraz, czy jeśli mamy podążać ,,mniej więcej na północny-wschód" a na wschodzie jest brama miejska to czy to oznacza iż kierujemy się coraz bardziej za miasto?
Elidis - 14-12-2014, 20:34
Elidis już nie marudził wchodząc w oślizły korytarz. Kręcił się tu już tka długi, że i tak wszystko mu było jedno. Przynajmniej na górze przestało lać i woda w kanale opadał dzięki czemu szło się dużo szybciej i... nie, przyjemniej nie, to zbyt wiele powiedziane, ale przynajmniej wygodniej.
Marsz umilał mu dodatkowo fakt, że wreszcie zbliżał się do celu. Po całych godzinach spędzonych na uganianiu się za cudzymi sprawami, ratowaniu obojętnej mu osoby i narażania się w nie jego sprawie wreszcie zbliżał się do własnego celu. Zabawne. Oto on we własnej, czerwonej osobie idzie ratować małego szczura, który omal nie wyrolował go z jego planów i nader mocno uprzykrzył mu życie, pozbawiając jednocześnie wiary we własną rasy. A przynajmniej w jej część.
Zabawne, że teraz powodzenie tego wszystkiego było z nią związane. Może nie koniecznie z ratunkiem, ale raczej z wyjaśnieniem okoliczności. A tych elf był coraz bardziej ciekaw. Porwanie ojca, jego nagłe pojawienie się z obstawą walka z Gwardią, dobrowolne zejście do kanałów. Ktoś tu bardzo mocno namieszał i Elidis miał nieprzyjemne wrażenie, że wiedział kto...
W trakcie marszu chciał porozmawiać ze Szrapnelem, tak jak ten prosił. Jednak zbyt mocno pochłonęły go własne myśli i gdy miał zacząć mówić najemnik znalazł się nagle w innym korytarzu. Elf poczuł się nieco głupio zapominając o przyjacielu. Obiecał sobie, że go przeprosi.
Poszedł z Ofelią i Erykiem w jedno z rozwidleń. Nie był specjalnie zaskoczony widząc południową bramę. Przypominał sobie słowa jednego ze swych obserwatorów. Budynek, w którym przetrzymywano Emilię był kilkanaście metrów stąd. Mag nie zdziwiłby się gdyby jutro usłyszał o "brawurowej ucieczce więźnia".
Nagle wpadła mu do głowy inna myśl.
Ylva... Czy ty nie zmierzałaś w tamtym kierunku? Styryjczycy kręcą się tam udając, że wszystko w porządku. Porywacze mają Ylvę. Czyżbyście zrobili z tej opętanej przez Lorda Kucyka dziewki przynętę? Jeżeli tak to coś wam nie poszło. Ale spokojnie, elfowie idą na ratunek Styryjko! - ta ostatnia myśl była tak dziwna i abstrakcyjna, że Elidis nie mogąc się opanować zaczął się śmiać pod nosem, musiało to wyglądać nader dziwnie dla reszty kompanii.
Pochód przestał iść.
- Nie zatrzymujmy się. Czas, ten przeklęty skurczysyn jest, jak zwykle, przeciwko nam. A ja nie zamierzam już więcej ryzykować. - powiedział po powrocie do reszty grupy.
Wymienił spojrzenie z Lothelem. Zwiadowca w lot pojął o co mu chodziło. "Zapamiętaj to miejsce". Elf, który na powrót założył swą maskę, skinął delikatnie głową. Elidis pozwolił sobie też podejść do Szrapnela. Położył mu rękę na ramieniu.
- Wybacz, miałem ci powyjaśniać kilka rzeczy, ale pochłonęły mnie moje myśli. Wierzę, że pan Rożenek już ci wszystko wyjaśnił? - spojrzał na Octavia. - Chodźmy lepiej.
Wrócił do kolumny i ustawił się do dalszego marszu. Eryk tłumaczył coś Keithenowi, Elidis słuchał tego przez chwilę, ale kiedy doszło do niego, że rozmowa dotyczy głównie bezpieczeństwa postanowił dać sobie z nią spokój. Rozzłościło go lekko wspomnienie Ylvy.
Tani chwyt, co on próbuje uzyskać? Łączy nas praca, zaufania jest tyle, ile trzeba, a takie nadprogramowe przymilanie się może je tylko podkopać. Nie jesteśmy tu dal kumplowania się, tylko dla pracy.
Przerzucił ciężar z nogi na nogę, niecierpliwił się. Nie zamierzał marnotrawić tu czasu. Robota wzywała i miał ją już zrobić dawno temu.
Powój - 15-12-2014, 03:33
Cóż to się stało, że elf dał się leczyć styryjce? Czasy się zmieniały, wciąż pod presją nastrojów i różnych wydarzeń, miało dojść do niesłychanych sojuszy. Chociażby w tej chwili, styryjczycy i elfy poświęceni jednemu celowi. Gdyby kilka lat temu ktoś wskazał taką wizję najpewniej by go wyśmiano. Jednak świadczyło to o powadze sytuacji, było źle, naprawdę źle jeśli musieli stać ramię w ramię w obliczu zagrożenia jeżeli nie śmierci. I ona to pojęła, a świadomość ta stała się ciężarem niesłychanym. Podczas gdy Argan i Elidis doznawali połączenia z umysłami osób do których należały talizmany, Con zajęła się właśnie rozmyślaniem nad wagą tej sytuacji. Przerwał jej gwardzista.
- Keithenie, wszyscy którzy tak twierdzili w tej chwili spoczywają pośród sennych mar Morta. – Jej słowa miały w sobie zbyt wiele żalu, by potrafiła to ukryć. Ruszyła za towarzyszami ściskając w dłoniach kuszę.
Gdy oddzielili się na zwiad z zaciekawieniem słuchała rozmowy pomiędzy Keithenem a Ysgardem, a raczej ich wymiany zdań. Sama zaś skupiła się obserwacji. Przeciąg połaskotał ją po wargach dając o sobie znak. Nie było sensu zagłębiać się w tunele. Musieli się pośpieszyć. Wciąż milcząc wróciła z resztą grupy do czekających na skrzyżowaniu. Gdy już się z nimi spotkali spojrzał na wszystkich.
- Musimy się pośpieszyć. Kto wie gdzie oni już dotarli?
Po tych słowach sama ruszyła do wędrówki rejestrując, że reszta zrobiła to samo. Ruszyli korytarzami szybkim marszem. Uzdrowicielka zaś ewidentnie się zamyśliła co widać było zarówno w jej oczach jak i ułożeniu mięśni twarzy, dłonie jednak wciąż pewnie przytrzymywały broń.
Nelramarskie lasy wypełniał nie tak dawno krzyk dwóch oddziałów jednoczących się w jednym celu, styria i wergundia połączone wspólnym wrogiem który chciał zrobić wszystko by pakt nie został podpisany. Pamiętała wciąż własne zdecydowanie, jak daleko senną marę. Wyciągnięte ramiona i wykrzyczana prośba do Tavar, o ratunek, o wszystko co może im pomóc. Pamiętała zdziwione spojrzenia członków II kohorty pierwszego manipułu czerownego tymenu, jej dotychczasowych towarzyszy broni. Wściekłość na twarzy Ralfa, ich dowódcy, już wcześniej dostrzegł znak na jej ramieniu lecz nie miał czasu wyciągnąć konsekwencji, rozszerzone źrenice Eryki łączącej wszystkie informacje w całość, zrozumienie Haaldora któremu wyjawiła swą tajemnicę, obojętność elfów pomieszaną ze zniesmaczeniem. A jednak pomogła im, w tamtej chwili, wsparła ich całą swoją wolą i siłą jaka jej pozostała. Tam w elfickich ruinach została wystawiona na ciężką próbę. Miała zrobić wszystko by traktat został podpisany, nie poddała się, nie pozwoliła bólowi straty omamić umysłu. To wszystko wydarzyło się tak niedawno, a jednak… Miała wrażenie, że minęły całe lata.
Nocna ucieczka z obozu, płaszcz Haaldora przykrywający jej ramiona i cichy oddech zwiadowcy, obiecał, że jej pomoże, że zdradzi. Postać dowódcy wyłaniająca się zza załomu i jego wściekłe spojrzenie.
- Wiedziałem. – Był zły, zmęczony. Wiedziała, że o poranku wyląduje u dekuriona Strandbranda na dywaniku z oskarżeniem o zdradę. Wiedziała o tym od dawna, ale próbowała walczyć. – Zdrajczyni. – Zaciśnięte usta i rozczarowanie. – Czemu?
Nie zdążyła odpowiedzieć, spomiędzy namiotów wyszła Eryka. Rude włosy miała rozpuszczone, otuliła się płaszczem, twarz miała bladą a oczy podkrążone.
- Bo taka już jest. – Powiedziała ochrypłym głosem. – Już raz zdradziła, XXII kohortę kondotierów. Pani oficer czyż nie? – Rzuciła jej wściekłe spojrzenie. - Jak się z tym czujesz co?
- Źle. - Nie była wstanie wypowiedzieć nic więcej, ze względu na rosnącą w gardle gulę jak i czarodziejkę która najwyraźniej chciała się na nią rzucić. Haaldor odruchowo wystąpił przed nią osłaniając ramieniem. Niepotrzebnie. Ruda kontynuowała oskarżenia.
– Mojego ojca też zdradziłaś, nie uratowałaś go. Czytałam twój dziennik. – Warknęła wściekle machając trzymanym w dłoniach zwojem, nagle jej dłonie opadły z rezygnacją. – Kochałaś go. – Jej brwi spotkały się nad zmarszczonym nosem.– I za to… Za to Powój Cię nienawidzę. – Wbrew pozorom słowa młodej Bregenówny były ciosem dla milczącej do tej pory uzdrowicielki. – Ale dam Ci szansę. W raporcie stoi, że zginęłaś poprzedniej nocy. Poświęcając życie za Wergundię. I cały oddział to potwierdzi. – Spojrzała na dowódcę. – A ja poświadczę i poniosę konsekwencje. – Teraz znów zwróciła się do teralki. – Ale jeśli przekroczysz granicę wergundzkie, jeśli ja się o tym dowiem… Czeka Cię śmierć, gorsza od wszystkiego co możesz sobie wyobrazić.
Pamiętała późniejsze przedzieranie się przez chaszcze i potok, pamiętała wędrówkę przez las. Pamiętała wzrok Haaldora, jakieś słowa które miały ją pocieszyć. Pamiętała smak łez, nienawiść do siebie a zarazem dumę, że potrafiła odrzucić to kim jest by walczyć za własne ideały. To już nie było ważne.
Potem jej pierwsze spotkanie z kohrani Akhala’beth, ta kobieta była niezwykła. Po raz pierwszy rozmawiały na polanie, w obozie styryjskim. Właściwie nie tyle rozmawiały co wspólnie milczały. Na rozkaz ulundki jej podwładni opuścili zacisze w którym przebywała i pozostawili kobiety. Wtedy zrozumiała w niewielkim ułamku czym jest więź pomiędzy ulundo, ich wspólna myśl, jaźń którą dzieliły między sobą. Nie potrzebowała słów, dźwięków czy obrazów by przekazać towarzyszce swe myśli. Starczały same znaczenia. To było niezwykłe uczucie, połączyć z kimś własny umysł, nie mieć ograniczeń w możliwości wyrażania siebie. Spędziły tak wiele godzin, nie jadły, nie piły, nie mówiły, tylko wspólnie trwały.
Kohrani nauczyła ją też rozumieć Tavar, wyczuwać nastroje bogini, odszukiwać znaków w otaczającym je świecie. Pomogła jej odepchnąć od siebie ból straty, zagłuszyć tęsknotę za tym co było i rozbudzić myśli o przyszłości. Jedyne czego nie dokonała to zagłuszenia niechęci Powój wobec innych bogów, poczucie zdrady było zbyt silne. Zawiodła się w końcu na tych których kochała przez większość życia. Teraz jedyną której oddawała część była Tavar.
Potem podróż do Styrgradu, nadzieja na spokój, chociaż przez jakiś czas…
Otrząsnęła się ze wspomnień gdy mijali kolejne skrzyżowanie.
To się nigdy nie skończy. Nie chciałabyś tego, nie potrafisz żyć w miejscu. Jak Ingeboran.
Na wspomnienie o krasnoludzicy uśmiechnęła się pod nosem. Ciemnowłosa, energiczna osóbka byłej dowódczymi dwudziestej drugiej była dla niej jak matka. Ceniła jej osobę, szanowała. Jednak zdradziła, w imię ideałów. Ale każdy z nich walczył o ideały.
Tamten wieczór gdy na jeden z wozów wciągnięto ranioną elfkę, to nie było nic groźnego jednak oddziały się wycofywały. Pamiętała, że wieść o śmierci Ingeboran ją zabolała, wtedy nie zdawała sobie jeszcze sprawy jak bardzo była jej bliska. Jednak o wielu rzeczach orientowała się za późno, na przykład o tym, że zbyt łatwo się przywiązuje. Dlatego miała tak wiele imion. Lylian, Powój, a teraz Convolve. Ile jeszcze ich zyska? Ile jeszcze twarzy przywdzieje by móc z dumą spojrzeć na to, dla czego walczyła. Jednak gdy jej ideały powstaną najpewniej nie będzie w stanie spojrzeć w lustro, zbyt wielu zginęło, zbyt wielu jeszcze zginie. Woja to straszna rzecz. Nie ważne jak wiele napotka jeszcze trudności, będzie starała się zapobiec jej dalszemu rozwojowi.
Zerknęła na towarzyszy, Ofelia rozmawiała ściszonym głosem z Arganem, Elidis widocznie przyglądał się trzymanemu w dłoniach kompasowi. Na chwilę uchwyciła spojrzenie Lothela.
Dla mnie też jest to dziwne elfie… Ale i fascynujące.
Przełożyła kuszę do jednej ręki drugą poprawiając opadające na twarz kosmyki włosów. Ponownie zerknęła na towarzyszących jej ludzi (i nieludzi). Ledwie dostrzegalny uśmiech wykrzywił jej wargi i przymknęła oczy odsuwając na chwilę rzeczywistość od siebie. Dostosowała szybkość kroków do ich, wyrównała oddech. Otworzyła swój umysł na to co ich otaczało, szepty kamieniu, strumienie wody zalewające świat, huk odległego morza. Szukała nieprawidłowości, tego co nie powinno pojawiać się w schemacie. Korzystała z mocy Tavar by kierować własnym umysłem, pracować nim szybciej i sprawniej, móc wyciągnąć się na kolejny poziom świadomości. Akhala’beth pokazała jej tą sztuczkę, dla ulundo była banalna a dla niej… Musiała się jeszcze wiele nauczyć, wiedziała o tym. Kohrani uprzedziła ją też przed ewentualnymi skutkami, im bliżej jej będzie do bogini tym mniej będzie człowiekiem.
Bała się tego, utraty tożsamości. Jednak czasami dopadały ją wątpliwości, czy to nie byłoby piękne? Wreszcie przestać czuć to co negatywne, opuścić w jakiś sposób strach i niepewność, wiedzieć czego się chce. Była człowiekiem, nie stać było jej na takie poświecenie, jeszcze nie.
Wycofała się na nowo do swojej świadomości. Odebrała niewiele, bicie serc jej towarzyszy, szmer wody, chrzęst podeszwy o kamienie. To był schemat, nie potrafiła w nim odkryć czegoś, co było błędem w stworzeniu.
Przypomniała jej się stara piosenka którą zanuciła pod nosem. Usłyszała ją jeszcze w na studiach gdy któregoś wieczoru wraz z przyjaciółmi udali się do karczmy. Śpiewała ją jakaś młoda dziewczyna, podobno wojowniczka z gór. Głos miała smutny wypełniony tęsknotą za głosami przodków, czymś co dawno utraciła. Jeden z jej przyjaciół przetłumaczył im słowa i wytłumaczył z jakiego ludu się wywodziła. Kymerska krew nie pozwalała zapomnieć, tak samo jak jej wspomnienia nie pozwalały się uciszyć.
A czy ty, czy ty
Pod drzewem chcesz ukryć się?
Gdzie kazałem ci biec,
By oboje nas wybawić
Dziwnie już tu bywało
Nic dziwniejszego by się nie stało
Gdybyśmy się spotkali o północy
Pod drzewem tym.
Zanuciła to cicho, samą melodię będącą szeptem wspomnień. Przed oczami znów miała ostatni wieczór w Srebrnohorze. Postacie skupione przy ognisku, z kubkami pełnymi wina, z toastem na ustach i nadzieją na przyszłość. Jednak te sylwetki zacierały się przed jej oczami znikając jedna po drugiej. Zostało ich tak niewiele. Spojrzała na Elidisa i Szrapnela. Wiedziała, że zrozumieli ten wzrok. Tęsknota rozpierająca umysł, drąca go na kawałki. Ile by dała by Dziebor żył, ożywił ten obrazek jak bajki które opowiadał. By łzy które zbierały się w kąciku jej oczu były oznaką szczęścia nie zaś smutku. Szkoda było starego bajarza który mógł stworzyć im iluzję szczęścia. Szkoda, że byłaby to tylko ułuda którą karmiłaby dusze. To ich głosami zlanymi w jedno słyszała tekst starej kymerskiej pieśni. Tego co utracone nie dało się powołać na nowo do życia. Nic nie mogło być takie jak wcześniej, świadomość tego bolała. Bardzo.
To nie ma sensu.
Podniosła dłoń i przetarła powieki rozmazując wilgoć. Mijali kolejne korytarze dając jej zbyt wiele czasu do namysłu. Gwałtownie odsunęła wspomnienia skupiając się na obecnej sytuacji.
Gdzieś przed nimi była Ylva. Gdy ostatni raz ją widziała to styryjka była cała i zdrowa. Czy grupa z którą podróżował Reshion ją porwała? Raczej nie, prędzej wyruszyła tropem alchemika, sama przecież zleciła uzdrowicielce meldowanie wszelkich informacji na jego temat. Ale po co im była tulya Toruviel? I o jakich tubylców chodziło? Niewiele wiedziała o Zapołudniu. Miała zbyt mało czasu by wszystko ogarnąć umysłem.
I co z Angelą, grozili zamurowaniem dziewczyny więc prawdopodobnie nie była ona razem z da Tirellim. A co jeśli? Zbladła kierując spojrzenie na Argana. Co jeśli nie zdążą i ona już nie żyła? Co on wtedy uczyni? Zorientowała się już, że był on impulsywny, aczkolwiek przewidywalny. Wina spadnie na nią, że nie pertraktowali, że nie oddali im tego pierścienia. Ale w końcu nie tak miało być.
Co gorsza była świadoma tego, że faktycznie w takiej sytuacji będzie obarczać się winą za śmierć kobiety. Zbyt dobrze się znała.
Przyśpieszyła kroku zmuszając tych co wędrowali przed nią do częstszego przebierania nogami.
Elidis - 15-12-2014, 19:04
Nareszcie ruszyli. Elidis odetchnął z ulgą.
Łatwiej było iść. Miał dzięki temu poczucie, że działał, że nie stał w miejscu i nie marnotrawił czasu. Od chwili gdy przybył na Za-południe miał bardzo nieprzyjemne wrażenie utraty czasu. Jakby ciągle o czymś zapominał, czegoś nie robił, coś zostawiał niedokończonym. Dość już tego. Nie mógł sobie na to dalej pozwolić. Musiał dociągnąć to do końca.
Mijali kolejne tunele. Skrzyżowania zaczęły się mu mylić, powtarzać. Nie miał pojęcia jak krasnoludy i Mroczni zachowywali orientację w swoich tunelach. Jak można określić kierunek bez nieba nad głową? Bez miękkiej trawy pod stopami i koron drzew nad głową? Nigdy tego nie pojmie, zresztą nie było jego rzeczą by to pojąć. Tunele ciągnęły się, zdawałoby się, w nieskończoność. Każdy ich fragment był taki sam. Uczucie zagubienia pokonałoby go i wpędziło w obłęd. Gdyby nie mała fiolka, którą trzymał w ręce. Jego drogowskaz. Dziwne, jak wiele rzeczy zależało od tego małego kawałka szkła i proszku w jego wnętrzu.
Przytłaczająca metafora...
Czy człowiek nie podróżuje takim labiryntem przez całe życie? Ściany, podłoga i sufit jest wiecznie taka sama. Brak nam wyczucia kierunku, świadomości tego co jest tuż przed nami, a nawet za nami, w innych odnogach. Mamy tylko znikome poczucie kierunku, naszą fiolkę przeczuć na którą się kierujemy mając nadzieję, że nie wpadniemy na Minotaura.
Zaśmiał się w duchu nad swoją pseudo mądrą, oświeconą metaforę życia, która naszła go nagle w tych przeklętych kanałach, utwierdzając go tylko w przekonaniu, że musiał się stąd czym prędzej stąd wydostać.
Wrócił do siebie. Przypomniał sobie o czymś, co miał zrobić. Octavio rozmawiał o czymś z Ofelią, poczekał, aż skończą, po czym odciągnął mężczyznę dalej od reszty pochodu.
- Panie Rożenek - mówił tak cicho, że zbrojny ledwie go słyszał. - Czy jest pan pewien czystych intencji Convolve? Albo też Ofelii...? - zawiesił głos, dając mu czas, by zrozumiał o co mu chodzi, Argan otworzył usta, ale Elidis, bojąc się, że zbrojny zrobi coś pochopnego, zaraz mu przerwał. - Nie uważa pan, że zachowanie Convolve było co najmniej podejrzane, gdy ta zauważyła Ofelię wolną przy ognisku? Gdyż nie ukrywajmy, widząc jak z łatwością powaliła tego zbrojnego i jak zręcznie posługuje się ostrzem jestem pewnie, że pana siostra mogła sama się uwolnić i to dawno temu. - popatrzył mu głęboko w oczy, po czym kontynuował. - Co zaś się tyczy Convolve, wierzę, że nie po raz pierwszy jej zachowanie naraża pańską sprawę na szwank? - zadał pytanie lekko ironicznie, musiał otworzyć umysł Octavia, sprawić, że wyobrazi sobie to, o czym mówił elf. - Nie byłby zresztą to dal niej pierwszy raz kiedy zmienia strony. Nie bez kozery nie nosi już imienia Powój. Niech pan ją zapyta o czasy gdy służyła w XXII kohorcie kondotierów wergundzkich burego tymenu. Powiedział by, że od tego czasu jej lojalność zmieniła się nie do poznania - zatrzymał się na chwilę w swym wywodzie by dać mu czas do namysłu. - Nie chcę jednak całkiem pozbawiać pana zaufania do niej. Pracujemy teraz razem i nie wątpię, że jak na razie jest ona po naszej stronie. Niech się pan po prostu zastanowi nad szczerością jej intencji, oraz nad tym, co się stanie gdy już odnajdziemy Angelę.
Minęli kilka identycznych tuneli. Elidis poczuł się nagle zmęczony. Zmęczony ciągłymi knowaniami, niepewnością, zagrożeniem. Wcale nie chciał podkopywać Powój, ani tym bardziej nie wyobrażał sobie konieczności walki z nią. Wciąż miał w głowie wspomnienia Teralii. Kiedy to uzdrowicielka ocaliła go przed zarazą. Gdy walczyli z Mojmirem. Nagle ogarnęły go wspomnienia. Tli się ognisko, ludzie złączeni wspólnym celem siedzą przy ogniu. Jedzą, piją, śpiewają, wspominają. Szrapnel jest świeżo po operacji, której zawdzięcza przydomek. Pobity alchemik, prze którego niemal zginęli, leży gdzieś pod karczmą. Valdar świętuje swój... piąty? ślub. Tak. To były szczęśliwsze czasy. Jakże wiele się od tamtej pory zmieniło.
Szrapnel stał się najemnikiem. Powój stała się Convolve. Valdar zaszył się w klasztorze i słuch o nim zaginął. Atar przeszedł na emeryturę. Tego było mu najbardziej szkoda, dobry był z niego kompan. A jego syn to zakała. Nieważne. Mirko gryzie piach, w sumie to parę razy mu tego życzył, ale nigdy szczerze. Sonia też zmarła, szkoda. Była dobrą dziewczyną. Vuel i Goliat, obydwaj trupy. I nawet mimo tego, że im się należało. On też się zmienił, stał się cholernym Nauczycielem i po co ci to było ostrouchy? Nie mogłeś na rzyci siedzieć i płakać za domem jak cała reszta twojej rasy!? Widać nie, nie wytrzymał.
Szkoda. Ich wszystkich, szkoda. Dziś pewnie nawet nie zasiedliby do wspólnego stołu nie rzucając się sobie do gardeł. Zresztą, część już się rzuciła.
Potrząsną głową. To tunele tak na niego działały, ożywiały wspomnienia swoją monotonnością. Być może to był sens tych tuneli. Może służyły ożywianiu wspomnień. Zresztą nie tylko on to poczuł. W oczach Conv widział ten sam ogień, przy którym wtedy siedzieli. I przez chwilę, przez ułamek sekundy, widział Powój. Nie obcą, zimną Conv, ale swojską, ciepła i opiekuńczą Teralkę. Uśmiechnął się do niej. Dużo czasu minęło, co, mamo Powój?
Ale wtedy z nostalgicznych rozważań wyrwał go głos Octavia. Elidis wrócił do tu i teraz. Skupił się na odpowiedzi zbrojnego. Bądź co bądź, trochę od nie zależało. Elf zamienił się w słuch oczekując, co Liryzyjczyk - Styryjczyk powie na temat jego podejrzeń. Miał jeszcze co prawda jednego asa w rękawie, ale wolał go sobie pozostawić na później, mając nadzieję, że Argan, jak go do cholery nazywać!?, okaże się tak rozsądnym człowiekiem, za jakiego go miał. Szczerze na to liczył.
Strandbrand - 15-12-2014, 21:05
Szli dalej korytarzami. 84, 85, 86... z braku lepszego zajęcia liczył kroki jakie postawili od czasu pójścia stroną północną. I tak nie mógłby dostrzec nic w ciemnościach zalegających przed nimi jako że światło znajdowało się w środku kolumny. Zresztą i on i Argan mieli obydwie ręce zajęte. Mogli więc tylko iść dalej w nadziei że ktoś lub coś nie postanowi zrobić z pierwszego rzędu mokrej plamy.
Pomyślał o czasie który spędził w tubylczych ruinach. Skrzywił się przypominając sobie uczucie zaszczucia i ciasnoty które czuł gdy przeciskał się w wąskich tunelach i korytarzach. Niemiło wspominał także istoty które w tychże podziemiach kroczyły za nimi krok w krok, nie dając wojownikom wytchnienia gdy magowie rozbrajali zabezpieczenia wokół fortecy. Oby jego przeczucia nie były prorocze... wątpił by napotkali w kanałach Vekowaru równie niebezpiecznie istoty, ale jeśli gdzieś tutaj kręcili się tubylcy to scenariusz spotkania mógłby przebiegać podobnie.
166, 167... Ktoś szturchnął go z tyłu. Lothel wskazywał na puste miejsce obok niego i na Argana który rozmawiał z Elidisem. No cholera jasna. Westchnął zdegustowany brakiem profesjonalizmu u Elidisa. I u Argana też. Zwrócił się do nich.
-Jeśli już skończyliście sobie gawędzić radośnie to może wrócisz na przód? Ty jeden masz tutaj tarczę a jest ona naszą przewagą w przypadku ataku w takich tunelach. A ty Elidis - jeśli chcesz odnaleźć Toruviel, to chyba nie powinieneś rozwalać nam kolumny.
Odwrócił się z powrotem do przodu. Już dawno stracił orientację w terenie. Mijali kilka odnóg. Wszechobecna ciemność mocno go denerwowała. O wiele lepiej działało mu się gdy mógł widzieć więcej niż pół metra przed sobą. Zaczął się zastanawiać czy przypadkiem nie kręcą się w kółko. Korytarze były dokładnie takie same. Chyba nawet po raz kolejny widział kępkę grzybów rosnącą pod ścianą.
Nie. Jeśli zaczniesz sądzić że się zgubiłeś to na pewno tak się stanie. Kontynuuj wędrówkę. Zaufaj Arganowi i elfom. Nie wyglądają jakby przypadkowo wybierali kierunki. Coś ich prowadzi. Nie zgubicie się.
Zamiast gdybać o tym czy się zgubili zastanowił się nad tym jak się zachowuje... odkąd razem z kilkunastoma kolonistami zmierzył się z hordami tubylców, zdradzieckim rodem Harkarei oraz horrorami za południa w postaci dziwnych stworzeń i strażników wiedzy tubylców, zmienił się. Te kilka miesięcy spędzonych tutaj przywróciło mu zwyczaje jakich nauczył się na froncie, a o których zapomniał podczas wygodnej roboty z Lecordami. A teraz... zachowywał się jak ojciec.
Prawie się zaśmiał, jednak powstrzymał się w porę. To było dosyć ironiczne... on, idealista chcący odciąć się od systemu panującego w Wergundi teraz zaczął przypominać Kaldela Strandbranda... dekuriona czerwonego tymenu. Niegdyś postanowił rzucić w cholerę wojnę i armię wergundzką by podróżować po świecie. Dzisiaj liczył tylko kolejne ofiary swojej broni i rany na ciele. Doprawdy okrutny żart.
249, 250, 251...
Indiana - 15-12-2014, 21:21
Strandbrand napisał/a: | Indi, jak wyjrzałem na zewnątrz to jaka mniej więcej była pora dnia?
Oraz, czy jeśli mamy podążać ,,mniej więcej na północny-wschód" a na wschodzie jest brama miejska to czy to oznacza iż kierujemy się coraz bardziej za miasto? |
Ciemna noc. Sądząc po tym, że nie widziałeś żadnych ludzi, oprócz wartowników, to był środek nocy, a nie wieczór.
Na razie nie jesteście poza obrysem miasta. Wystawiliście paszczę z kanału pod południową bramą, tuż przy (cholerka, nie wiem, jak się nazywa ten rodzaj przyczółka naprzeciw bramy, niech będzie że taki wewnętrzny barbakan) właśnie, stamtąd idziecie na północ, raz na czas odbijając w prawo, czyli na wschód.
Elidis Caernoth napisał/a: | Tli się ognisko, ludzie złączeni wspólnym celem siedzą przy ogniu. | Płakłam, ani słowa o Ingeboren
Elidis Caernoth napisał/a: | Ale spokojnie, elfowie idą na ratunek Styryjko! | Płakłam bardziej Nadal płakam!
Dobrze, to ja czekam na odpowiedź Argana Elidisowi i jako że macie już zielone światło, to idziemy dalej z tą bajką
Owizor - 16-12-2014, 01:08
Nie patrzył na Elidisa. Choć przez elfa nieco zniekształcił szyk, nadal czujnie rozglądał się na boki.
- Ja... - kilkukrotnie chciał już odpowiedzieć, ale ilekroć myślał że Elidis właśnie skończył, ów wznawiał przemowę. W końcu jednak doczekał się możliwości odpowiedzi.
- Po pierwsze, pozostańmy jednak przy Octaviu, bardzo proszę... - uśmiechnął się - Tak będzie bezpieczniej i wygodniej, również dla interesów. Nazwisko Lecorde ma tutaj, na Zapołudniu, o wiele większe znaczenie - zerknął na Elidisa świadomy, że elfowi dużo bardziej zależy na odpowiedzi na kolejne pytania. Westchnął ciężko - A co do zaufania... Cóż, będę absolutnie szczery, należy ci się to zresztą... Ofelia jest moją siostrą. Trzymaliśmy, trzymamy i będziemy trzymać razem. Nieważne po czyjej stronie stoi, czy co knuje, nie pozwolę by cokolwiek jej się stało. I myślę, że jest ona tego świadoma. Chyba...
Zasępił się. Miał szczerą nadzieję, że Ofelia powiedziałaby dokładnie to samo. Jednak czy miał pewność...? Jego dłoń dzierżąca miecz powędrowała mimowolnie do kaletki przy pasie.
- Ale rzeczywiście, ona czegoś mi nie mówi - mruknął - Nie wiem o co chodzi, ale coś wciąż ukrywa... Sam nie wiem... Po prostu czuj się przyjacielsko ostrzeżony: cokolwiek by się nie stało, i tak będę po jej stronie.
Obejrzał się za siebie starając się, by wyglądało to jak element rozglądania po korytarzu w wypatrywaniu niebezpieczeństw. Siostra szła niedaleko, ale nie miała prawa usłyszeć o czym rozmawiali. Nieco dalej szła Convolve, wyraźnie zamyślona.
- Za to nie mam pojęcia co sądzić o Convolve... czy jak tam ją nazywacie... - poruszał lekko barkiem, który nie tak dawno medyczka zaleczyła z wielkim poświęceniem - Rzekomo jest wielką przyjaciółką mojej siostry... I rzeczywiście tak to wygląda... Ale śmierdzi strasznie fakt, że przyszła zaraz po jej porwaniu oraz to, jak sprowokowała walkę z oprychami w tamtym zaułku gdzie nas znalazłeś. Z drugiej strony, nie może działać chyba przeciw Styrii, jest w końcu naznaczona... Na obie staram się mieć oko, ale nie wiem co o tym myśleć.
Westchnął ciężko. Nie wiedział już, komu powinien ufać.
- Mam gdzieś kto co intryguje. Chcę tylko znaleźć Angelę, zebrać wszystkich mych bliskich i opuścić to całe...
Chciał rzucić kilkoma wielce wymownymi epitetami dotyczącymi Vekowaru i Zapołudnia, jednak w tej chwili usłyszał upomnienie przyjaciela dotyczące trzymanego szyku.
Skinął głową w stronę Eryka po czym spojrzał przepraszająco na Elidisa.
- Póki mamy cel, trzymajmy się go... I po prostu miejmy oko na tych, których intencje są wątpliwe - podsumował szybko, po czym wrócił do szyku.
Sam miał setki pytań do elfa. Dlaczego podróżuje w towarzystwie Styryjczyków? Skąd wytrzasnął Lothela? Niestety, na razie chyba nie będzie miał okazji dopytać...
Po chwili namysłu, zwolnił odrobinkę by znów znaleźć się blisko Ofelii.
- Przypomina się nieco nasz kanalik pod Bramą Velidzką, co? - uśmiechnął się do siostry - Jak bawiłem się w kratistosa Niklosa Truciciela...
Modlił się w duchu, by Ofelia zauważyła błąd w jego słowach. Przez cały pobyt rodzeństwa w messyńskich rynsztokach bawił się bowiem bez przerwy, wręcz do znudzenia, w strategosa Andreusa Dzielnego, pogromcę Kymerów. Bajki o złym Niklosie Trucicielu za to nie cierpiał.
Indiana - 16-12-2014, 01:21
Trudno było wam zachować orientację w terenie. Korytarze rzeczywiście były do siebie zwodniczo podobne, gdyby jeszcze szły do siebie pod kątem prostym, tworząc jakąś rozsądną kratownicę. Ale nie - co jakiś czas trafialiście na odnogi puszczone na skos, przecinające kilka innych ppod dziwnym kątem. Ze dwa razy trafiliście na tunele idące po łuku, ale nie zapuszczaliście się w nie, bo obydwa "kompasy" wskazywały inny kierunek.
Aż do momentu, kiedy przestały.
I jak raz wówczas mieliście w tym momencie tylko jeden korytarz przed sobą.
Elidis rozmawiał z Arganem, obaj zostali na samym tyle pochodu. Z przodu Eryk wkurzał się na brak przyjaciela na stanowisku na przodzie, Ofelia śmiała się cicho, patrząc na tę mała scysję.
Idący za nimi Lothel milczał, skupiony na drodze. Idący obok Ysgard mógł dostrzec, że ten bladł coraz bardziej.
Convolve rozmawiała cicho z Keithenem i Szrapnelem, rozważając, czy odsiecz w postaci gwardzistów khorani zdąży za nimi na czas po tych korytarzach. Nie mieliście planu miasta, ale wychodziło wam, że każdy, kto będzie chciał idąc waszym śladem was dogonić, machnie niezłe kółko wędrując kanałami.
Od dłuższego czasu nic szczególnego się nie działo. Powinno was to zmartwić. Ale jakoś nie zmartwiło.
Szliście bokami rynsztoka, nie chcąc bez potrzeby moczyć nóg w brudnej wodzie. Siłą rzeczy szliście więc parami.
- Dobrze idziemy? - zainteresowała się Ofelia, odwracając się do obydwu dzierżących "kompasy", którzy jak na złość szli na samym końcu kolumny - Halo, panowie?
Z tyłu Argan właśnie stąpając delikatnie po krawędzi mijał idącego przed nim Szraplena. Nie przebrzmiał jeszcze dźwięk jej głosu, gdy uwagę jej i Eryka zwróciło chlapnięcie wody przed wami. Bardzo głośne.
Jak na komendę wszyscy odwróciliście się w tamtą stronę.
Argan ruszył do przodu, realizując z lekkim opóźnieniem prośbę Eryka, ale w tym samym momencie coś złapało go za kostkę i pociągnęło - wojownik z łomotem naramienników wyłożył się jak długi, uderzając plecami o rant rynsztoka, w którym wylądował zadkiem.
Nikt z was, łącznie z Arganem, nie dostrzegł, co u licha to było, ale wszyscy przykleiliście się do ścian, rozglądając się w panice. Oprócz Argana, który próbował podnieść się i wyleźć na brzeg i nagle wrzasnął, momentalnie skupiając waszą uwagę.
Ofelia niesamowicie zwinnym ruchem skoczyła i odbiła stopą po drugiej stronie rynsztoka obok Lothela, a potem znów po tej stronie, nieledwie potrącając Convolve i wskoczyła do wody, lądując po kolona w wodzie.
- Coś tu jest! - krzyknęła, tnąc wodę na oślep. Ostrze zgrzytnęło o kamień i w tej samej chwili Eryka coś uderzyło w potylicę z taką siłą, że poleciał do przodu, z trudem podpierając się kolanem.
Teraz to zobaczyliście.
Z rynsztoka podniosła się opancerzona segmentowo macka, machająca krótkimi odnóżami i złapała Wergunda za kostkę nogi, odciągając dalej od was.
Eryk poczuł właśnie, jak wbijające się w skórę ... szpikulce, czy co za cholera to była, parzą go jak wylany na ciało kwas i powodują, ze zaczyna tracić czucie.
Wrzasnął.
Głośno.
Strandbrand - 16-12-2014, 01:35
-Aaaagh, moja noga! Kuu**wa!
Jego wrzaski wypełniały całe pomieszczenie. Nie wiedział dokładnie co się dzieje, rzucało nim we wszystkie strony. Czuł że coś go trzyma za koskę i macha obijając o ściany... powietrze uleciało mu z płuc gdy przywalił plecami o ceglany mur, a z prawej ręki wypadł jego długi nóż. W porę zacisnął lewą by utrzymać swój miecz w uścisku. Znów nim zarzuciło, zaczynało mu się robić niedobrze... dostrzegał jakiś kształt trzymający jego nogę, ale nie wiedział co to.
-No żesz cholera jasnaaaa!
Znowu nim zarzuciło. Przestał czuć kostkę oraz ból w niej... to mogło mu jeszcze wyjść na dobre. Pomimo całego tego chaosu machnął powyżej swej stopy mieczem. Liczył że długość miecza da radę ukrócić... to coś. Spojrzał jednak czy nikt nie znajduje się na tyle blisko by przypadkiem trafił go jego miecz...
-Nieeeee!
Po raz kolejny poleciał w przecieną stronę. Miecz chybił pod wpływem tego jak nim majtało po sali. Złapał za nogawkę spodni ściśniętą w kostce swoją prawą ręką i podciągnął się by jeszcze raz ciąć, cokolwiek go trzymało.
Szrapnel - 16-12-2014, 01:53
Nikt, nigdy nie pytał Szrapnela o jego ekwipunek, i było mu z tym bardzo dobrze. Gdyby ktoś jednak wiedział co nieco mógłby chcieć go sobie przywłaszczyć. Z krótkiego pobytu w wojsku i karierze zabójcy potworów zostało mu parę... Dziwnych manier jak to delikatnie niekiedy określali jego znajomi. Reszta twierdziła, że jest po prostu popieprzony. Nóż którym przed chwilką dłubał w zębach to 16 centymetrowy, ostry jak brzytwa kawał srebra. Wydobył go sprawnym ruchem i wbił w nadlatującą mackę.
- Cały czas się poruszajcie o ile to możliwe - wydarł się aby zagłuszyć krzyczącego wergunda.
- Elidis, spal to ku*** - dodał jeszcze biegnąc na pomoc Erykowi, z mieczem w jednej ręce i nożem w drugiej.
Zbrojny próbował się wyswobodzić.
Nie najgorsza próba, ale ten stwór się tak łatwo nie da.
Podbiegł to zchwytanego starając nie dać się trafić niczym co znajdowało się w powietrzu. Łącznie z jego przyjacielem. Zadał cios sztyletem w mackę trzymającą nogę Eryka.
Owizor - 16-12-2014, 03:04
Wrzeszcząc przeraźliwie zaczął dźgać szlam pod sobą, zadając chaotyczne ciosy na oślep. Kosztująca małą fortunę, wykonywana na prywatne zamówienie Travida klinga z najlepszej stali dostępnej w Birce kilkukrotnie uderzyła w rynsztok z chlupotem sugerującym aż nadto wyraźnie, co poza wodą znajduje się w ścieku. Część ciosów zgrzytnęła również o kamień.
Jeszcze nabawiłby się poważniejszej szczerby w swym mieczu, gdyby nie Ofelia. Choć jej pomoc również była chaotyczna i improwizowana, to i tak działała o wiele sprawniej i dokładniej od brata.
Widząc siostrę, Argan przestał walić na oślep i skupił się na punktach nie pozwalających mu powstać. Równocześnie z zadawanymi ciosami zarzucił tarczą w taki sposób, by móc podeprzeć się nią podczas wstawania.
Samą operację wstawania, domyślnie mającą być połączoną z wyskakiwaniem na chodniczek, rozpoczął nim jeszcze rozciął wszystko co było wokół niego. Wiedział bowiem, że jeśli w ścieku rzeczywiście coś było, to pozostawanie w nim oznaczałoby pewną śmierć. Poza tym nie chciał przebywać zbyt długo w miejskich odpadach.
W momencie gdy zaczął się podnosić, jednocześnie zerkając na Ofelię czy ona sama będzie w stanie wybrnąć ze szlamu, dobiegł go wrzask Eryka.
Zaklął. Tym razem zaskakująco łagodnym sformułowaniem w porównaniu z tymi, którymi posługiwał się wcześniej. Acz wciąż bezsprzecznie niecenzuralnym.
Nieporadnie zaczął gramolić się na chodnik, z zamiarem rzucenia się biegiem w stronę Eryka. Rzecz jasna owo rzucenie się musiało jeszcze poczekać aż nie upewni się, że siostrzyczka również jest już na chodniku.
Ciepłe łóżeczko? Kojący dotyk Angeli? Jakkolwiek pojęty wypoczynek po trudach wyprawy do fortu XIV...? A takiego wała, jak Wergundia cała!!! - przemknęło mu przez myśl, gdy resztki brei do której wpadł zaczęły mu skapywać z włosów na brwi i brodę. Gdyby nie nerwy, zapewne właśnie powstrzymywałby odruch wymiotny.
- Eryyyyk!!! - krzyknął w sumie bez większego celu, wiedziony głównie nagłym zastrzykiem adrenaliny.
Szamalchemik - 16-12-2014, 17:07
Widząc Lothela, który już prawie mdleje, rzucam się w jego kierunku, starając go osłonić. Przy okazji wyszarpuję topór zza pasa, czując przy okazji przeszywający ból w prawym ramieniu. Zignorował go, i stanął między niezdolnym do walki elfem i rynsztokiem, w którym wyraźnie coś się ruszało. Przygotowany na cios, wyciągam w charakterystyczny dla siebie sposób rękę w kierunku wody, gotów przypiec cokolwiek z niej wyskoczy. Po chwili zastanowienia się krzyczę do Szrapnela
-Wiesz co to jest? I co ważniejsze, pali się? - dodaję, budząc swego wewnętrznego piromana. Szukam wzrokiem Elidisa, do którego mówię:
-Możemy go spróbować odgrodzić jakąś ognistą ścianą, czy czymś, ale będę potrzebował twojej pomocy. - Mówię, i wcześniej wyciągniętą ręką chwytam Lothela i staram przyciągnąć go bliżej grupy.
Elidis - 16-12-2014, 20:15
Dużo rzeczy stało się nagle. Zbyt nagle.
Chlupot, padający Octavio, wrzeszczący Eryk... W sumie to wszyscy wrzeszczeli i to ostro. Poczuł się chwilowo zdezorientowany
Jeszcze przed sekundą rozmawiał normalnie z Octaviem, a tu nagle coś nieokreślonego wyskakuje spod wody i zaczyna gryźć ich po kostkach. Dobrze, że przynajmniej Lecorde zdążył mu odpowiedzieć. Mimo, że to co powiedział było w większości oczywiste, to o siostrze, elf miał już lepsze pojęcie na czym stoi, a to go mocno cieszyło.
Ostatnimi czasy wybitnie ciężko było określić czyjąkolwiek przynależność. Gdzie stare dobre czasy, kiedy Aenthil trzymał z Wergundią, a Wergundia lała się po ryjach ze Styrią, chociaż z tym, kto kogo tu okładał też bywało różnie, a Styria kumplowała się z Itharos.
A teraz!? Wszędzie powstają te sojusze i podstole układziki, cholera jasna - westchnął w duchu. - Ale kogo ja oszukuję? KOCHAM te wszystkie intryganckie cwaniactwa...!
Z dalszych, jakże przyjemnych rozważań o prywatnych i międzynarodowych zdradach, oraz ich implikacja dla osób różnych, w tym niego, wyrwała go cała ta nieprzyjemna sytuacja z mackowatym.
Doszły go słowa Szrapnela i Ysgerda. Przy okazji zauważył błysk noża najemnika i lekko go zatkało, tak z podziwu, jak z oożadania. Tak duży kawał srebra wprost pulsował magią. Elfowi zdało się, że czuje ją nawet z miejsca w którym stoi. Przez głowę przeleciało mu wspomnienie Telfamby. Tam to nawet ziemia parowała czystą Energią.
- Nie podpalaj! - wydarł się by na pewno go usłyszeli, kanał miał wyjątkowo podejrzany zapach, a w dodatku był pełen. - To całe gówno - jakże dosłownie - podpalone może eksplodować! - albo to, albo nas zaczadzi od smrodu jak zajmą się fekalia, albo para podniesie się tak gęsta, że własnego zadka nie zobaczymy, ale nie było czasu by to mówić. - Bez ognia, a jak już, to nie w wodę!
By jednak nie okazać się bezużytecznym Elidis wyciągnął przed siebie rękę i przywołał jedną z najprostszych formuł. Światło. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Kto wie, ten stwór zapewne przez całe życie mieszka w tych kanałach, w ciemności, może przestraszy się światła, może go oszołomi? Przynajmniej na jakiś czas?
- Vaku soru neratekada errekorra!
W jego dłoni pojawił się snop złotego światła. Ta złota poświata znów wydała się elfowi dziwnie uspokajająca, szkoda, że za nieco więcej, niż minuta już jej nie będzie. Skierował blask na możliwie na potwora i walczących. Przynajmniej zobaczą swego wroga w pełnej krasie.
Szrapnel - 16-12-2014, 20:29
/to może ja wezmę kolejkę Powój, która i tak nic dzisiaj nie napisze i zrobię krzywdę mojej postaci zanim zrobi to Indi /
Przynajmniej taki miał plan. Słysząc pytanie Ysgarda przystanął i chciał odpowiedzieć, ale usłyszał drącego się Elidisa.
- Nie wiem co to jest, ale srebro jest bardzo uniwersalne! - zdążył krzyknąć i się odwrócić. Wtedy jedna z maciek złapała go za rękę trzymającą miecz i pociągnęła w dół. Szrapnel przyłożył w rynsztok, zdzierając sobie pół twarzy. Pomyślał, że już gorzej nie będzie, w tym momencie następna macka złapała za drugą rękę tuż pod karwaszem. Ból był straszny, a do tego oślepiło go światło wywołane przez elfa. Był prawie, całkowicie unieruchomiony. Prawie to dobre słowo. Gdy to się stało poczęstował on otoczenie barwną wiązanką przekleństw w najróżniejszych językach.
I po co mi było bohaterstwo?
Indiana - 17-12-2014, 05:05
Eryk:
zadany w przelocie (w sensie dosłownym) cios zgrzytnął brzydko o chitynowy pancerzyk uroczego stworzonka i ślizgnął się. Lewa ręka, dużo mniej wprawna niż prawa, nie dała rady obrócić tak szybko ostrzem, by zdążyć zadać więcej ciosów.
Szrapnel:
cios srebrnym ostrzem w mackę to znakomity pomysł. Gdyby to była macka, oczywiście, macki bywają mięciutkie i ciapate. Ta nie była. Cios srebrnego sztyletu, podobnie jak erykowy miecz, ślizgnął się po segmentowym pancerzu i wbił w mięciutkie coś pomiedzy płytkami. Stworzenie wydało krótki wizg i puściło Eryka...
Eryk:
... w efekcie czego z łomotem gruchnąłeś o ścianę i spłynąłeś na chodnik. Próba wstania na nogi przyniosła dwie informacje - po pierwsze przez najbliższy czas nie podpieraj się na prawym nadgarstku. Po drugie - lewa noga, za którą złapało cię to coś, może w najbliższym czasie przeżywać kryzys egzystencjalny. Nie czułeś stopy kompletnie, gdy w pośpiechu, lekko drżącymi rękami podwijałeś nogawkę, zobaczyłeś tuż powyżej cholewki kilkanaście silnie zaczerwienionych i zasiniałych punktów, w których wbiły się jakieś parzydełka. Skóra też nie miała czucia. Za to pod skórą wszystko bolało cię mniej więcej jakby własnie ktoś oblał cię wrzątkiem.
Segmentowata łapa schowała się na chwilę w wodzie, po to tylko by za chwilę potraktować pieszczotliwie Szrapnela.
Szrapnel:
Szrapnel napisał/a: | Wtedy jedna z maciek złapała go za rękę trzymającą miecz i pociągnęła w dół. Szrapnel przyłożył w rynsztok, zdzierając sobie pół twarzy. Pomyślał, że już gorzej nie będzie, w tym momencie następna macka złapała za drugą rękę tuż pod karwaszem. | Pozwolę sobie sprostować - "macka" jest jedna. Zasadniczo. I zaiste, schowała się, po czym złapała za rękę i unurzała w kanale. Kiedy już zdarłeś sobie paszczę i odpowiednio nałykałeś brudnej wody, stwór puścił...
Elidis:
.. oślepiony twoim rozbłyskiem. Usłyszałeś ponownie wizg, taki jak przed chwilą, swiatło stanowczo źle działało na stworzenie. W jaskrawym blasku dostrzegłeś je wyraźniej, pokryte białymi chitynowymi płytkami ciało było blado-sine, pozbawione barwników, jakby całe życie spędziło w ciemności. Z boków podłużnego tułowia wystawały tysiące drobnych czułków, poruszających się wraz z każdym ruchem stworzenia, a oprócz tego rzadziej rozstawione, ruchliwe odnóża.
Stworzenie wyraźnie odsunęło się od światła, zawierzgało i zanurkowało pod wodę.
Octavio:
Pierwsza "macka" schowała się, a wtedy gramoląc się nieporadnie na chodniczek zobaczyłeś podnoszącą się na przeciw ciebie mordę, uzbrojoną w dwa wygięte kleszcze, zamierzające się na twoją szyję.
Zawierzgałeś jeszcze szybciej i z tej mało wygodnej pozycji wyszło ci, że najwygodniej będzie użyć nogi. Wij, kopnięty w korpus odskoczył, po czym przystąpił do ataku dużo bardziej zirytowany.
Kleszcze kłapnęły ci przed twarzą, ale przed przycięciem grzywki uchroniła cię Ofelia, której pałasz sięgnął wija pomiędzy segmentami pancerza na karku. Styryjka zgrabnie przeskoczyła nad kanałem i cięła jeszcze raz, a z drugiej strony poprawił Keithen, zeskakując na dno kanału.
Jego cięcie zjechało po pancerzu, więc poprawił sztychem, jednak ten nie doszedł. Wij, mocno zirytowany, zostawił cię i rzucił się na Styryjczyka, który cofał się krok za krokiem, osłaniając mieczem, aż w końcu runął na plecy, nie dając rady na tyle szybko stawiać kroków w wodzie po kolana. Wij zanurzył łeb i w zburzonej wodzie zobaczyliście czerwoną plamę.
Convolve wrzasnęła z irytacją, przedtem próbowała nadążyć za ruchami stworzenia i bała się postrzelić kogoś z was, teraz miała strzał czysty. Bełt ze stukiem utkwił między segmentami biało-burego pancerza. Wij wyprysnął spod wody, obalił stojącą z brzegu Ofelię i zanurzył się, zbierając po drodze jeszcze jeden cios jej ostrza.
Keithen zerwał się spod wody, plując i parskając.
Zapadła chwila ciszy, woda się uspokoiła.... Znieruchomieliście, czekając na atak i obserwując w napięciu ruchy powierzchni.
Powierzchnia drgnęła - wystrzeliła spod niej "macka", czyli to, co zobaczyliście jako pierwsze, "ogon" bardziej, wijąc się i kręcąc młynki trzasnął Eryka w przelocie, po czym złapał Szrapnela i owinąwszy się wokół jego szyi wciągnął go pod wodę.
Szrapnel:
jako że w naturalnym odruchu właśnie chciałeś wrzasnąć, w momencie lądowania w wodzie właśnie wciągałeś powietrze. Tylko, że to nie było powietrze. W efekcie po sekundzie miałeś płuca pełne brudnej wody i poczułeś bardzo nieprzyjemne uczucie paniki. Targnąłeś się raz i drugi, uścisk zelżał... poczułeś to wyraźnie, wyplułeś (właściwie bardziej zwymiotowałeś) część wody... Wtedy "macka" zacisnęła się znów, bardziej. Przed oczami zrobiło ci się ciemno, serce waliło jak oszalałe, organizm desperacko domagał się powietrza....
Strandbrand - 17-12-2014, 13:15
Chaos wokół i tak był wystarczający i bez jego wrzasków. Mylił się. Brak czucia nie wyszedł mu na dobre. Myślał że nie będzie czuł bólu, jednak prawda była o wiele bardziej okrutna. Nie dość że jego noga poniżej kolana była w tej chwili bezużytecznym bagażem, to jeszcze bolała tak jakby ktoś włożył mu stopę do kotła z wrzącą wodą. Mocno zagryzł zęby by nie wrzasnąć znów z bólu. Rozejrzał się po kanale bo wszystko nagle ucichło.
Poczuł jakby coś kopnęło go z boku. Pod wpływem ciosu ,,ogona" przetoczył się po posadzce kanału, prosto pod nogi swego przyjaciela Argana. W tym samym momencie czyiś krzyk po raz kolejny już dzisiaj rozdarł powietrze. Króciutki, urywany krzyk. Jakby ktoś nagle zakrył osobie krzyczące usta... Spojrzał w tamtym kierunku. Dostrzegł wystającą z tafli nieczystości rękę, która po chwili również zniknęła. Szybko przebiegł po twarzach i sylwetkach wszystkich w sali. Szrapnel.
Nie było czasu na wahanie. Odłożył miecz obok siebie i zaczął rozwiązywać sznur konopny który nosił przy pasie. Nie był to byle ,,sznurek" o nie. Sznur miał wytrzymywać próby rozerwania go przez wszelkiej maści poszukiwanych ludzi. Teraz wreszcie się przyda do czegoś innego. Owinął ją wokół swojej znieczulonej kostki i zawiązał porządny supeł. Rzucił drugi koniec długiego sznura Arganowi:
-Trzymaj to mocno. Najlepiej niech ktoś ci pomoże. Inaczej w życiu już nie zobaczycie ani mnie ani Szrapnela.
Przyczołgał się do krawędzi nieczystości i krzyknął:
-Elidis, czy możesz umieścić takie światło w środku tej brei, jak najbliżej miejsca w którym zniknął Szrapnel? Na pewno się przyda. Będę się do niego kierował i jeśli bogowie pozwolą znów oślepi stwora.
Sięgnął prawą ręką po swoją ostatnią broń, mały nóż myśliwski. Najbardziej ,,precyzyjna" broń z jego arsenału, miał nadzieję że wystarczy by zadać celne sztychy między segmentowany pancerz. Lina ciągnęła się za nim. Nabrał powietrza w płuca i rzucił się do zbiornika pełnego nieczystości. Zdążył jeszcze pomyśleć że to chyba najgorszy dzień odkąd przybyli do Vekowaru, zanim całkowicie skupił się na odnalezieniu Szrapnela, wbiciu noża w cokolwiek go trzymało i wyciągnięciu go na powierzchnię. Powstrzymywał odruch wymiotny i błagał w myślach Argana by ten dał radę pociągnąć za linę gdy tylko wynurzy się ze Szrapnelem.
Powój - 17-12-2014, 20:10
Puszczony bełt trafił idealnie między pancerzyk dziwnej istoty, mimo tego uzdrowicielka jeszcze chwilę stała w bezruchu wciąż lekko schylona nad trzymaną w rękach kuszą jakby niepewna czy trafiła. Z ulgą przyglądała się ruchom stwora, a raczej temu, że trafiła. I już miała załadować po raz kolejny gdy stworzenie znikło w otchłani wody by po chwili wciągnąć tam z pluskiem i upiornym wrzaskiem jednego z najemników.
- Szrapnel! - Wydarła się wściekle widząc znikającego mężczyznę pod wodą. I po to ratowała mu życie wtedy w Terali by teraz zginął w odmętach brudnej wody. Ale nie miała odwagi skoczyć za nim. Spojrzeniem śledziła ruchy Eryka wiedząc, że jej pomoc w trzymaniu liny do niczego się nie zda, była za słaba. Zamiast tego przeładowała kusze gdyby stwór na nowo się wynurzył. Gdy już tego dokonała przykucnęła nad krawędzią zbiornika gotowa do strzału pod warunkiem, że jedna z odnóg stwora się wynurzy. Nie chciała strzelać w toń bez konkretnego celu, mogłaby tylko przyśpieszyć śmierć Szrapnela lub zranić niepotrzebnie Eryka który tam znikł.
Szamalchemik - 17-12-2014, 22:46
Obserwowałem całą sytuację, starając się nie ściągnąć na siebie uwagi stwora. Lothel zbledł już kompletnie, jest na granicy wyczerpania, gdy Szrapnel został wciągnięty w dół.
Gdy zobaczyłem jak niknie w mętnej toni (jak poetycko ) wykrzyczałem jego imię, i w pierwszym odruchu chciałem się za nim rzucić. Powstrzymał mnie przed tym oparty o mnie elf. Z niedowierzaniem patrzałem jak mój przyjaciel tonie... Jednak Eryk już przewiązał się sznurkiem gotów za nim skoczyć. Skoncentrowałem się na Lothelu, starając przyspieszyć obieg krwi. Ura xirrit (woda przesuń)... może coś pomoże. Trzeba zawołać tu uzdrowicielkę. Jak jej było?
- Convolve! - krzyczę. Gdy odwróciła się w moją stronę wskazuję na słabnącego elfa. - Przydałaby się twoja pomoc...
Owizor - 17-12-2014, 23:44
- Ofi, co ty wyprawiasz!? - wrzasnął na widok siostry ratującej mu aparycję przed kleszczami stwora - Na chodnik, już!
Postąpił kilka kroków z powrotem w stronę ścieku, tak by odgrodzić siostrę od kleszczy potwora. Uniósł tarczę gotów bronić się przed kolejnymi atakami. Po plecach przebiegły mu ciarki w chwili gdy zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia jaką siłą dysponuje drapieżnik. Jego wierna trumna, z której woda ściekowa do końca już zmyła sadzę odsłaniając herb rodu Lecorde, mogła nie stanowić żadnej przeszkody nadlatującym kleszczom czy innym odnóżom.
Żaden atak jednak nie nastąpił. Stwór wybrał sobie łatwiejszego przeciwnika jakim był Keithen.
Nim opuścił tarczę i odnalazł go wzrokiem, Styryjczyk leżał już w brei. Wokół niego rosła powoli czerwona plama.
- Keit... - przerwał krzyk w połowie, widząc że wojownik jednak podnosi się z wody. Być może krew nie należała do niego..?
Rozejrzał się, szukając napastnika. Ale otaczała go cisza...
Jako jeden z pierwszych zauważył atak na Szrapnela. Nawet nie krzyknął, od razu ruszył w jego stronę, jednakże breja zaczęła sięgać mu powyżej kolan i znacznie go spowolniła.
Już planował odrzucić tarczę i skoczyć do wody by klasycznym pływaniem dotrzeć do Srapnela, gdy tuż przed nim wylądował Eryk, omal go nie przewracając.
Nie miał jak wyminąć przyjaciela, jednakże szybko porzucił ów zamiar, widząc w jego rękach sznur.
Skinął głową słysząc polecenia Eryka i biorąc do rąk owo narzędzie byłego łowcy głów. Ciekawe, jak jest wytrzymały? - przemknęło mu przez myśl. Nie pierwszy raz zresztą już się nad tym zastanawiał. Niegdyś w miejscu zwanym przez tubylców Tabu rozważał podjęcie próby spętania nim gargulców broniących wejścia. Nim jednak idea weszła w życie, stała się już niepotrzebna, bowiem stwory przestały atakować.
- Czekaj, czy to na pewno dobry... - nim wypowiedział pytanie, Eryk skoczył już do głębszej części brei - ...pomysł? - dokończył cicho, podczas gdy przyjaciel zniknął pod powierzchnią wody.
Przez chwilę stał tak wpatrując się w ściek i trzymając koniec liny. Odruchowo owinął ją sobie wokół lewej dłoni.
Z trwającego niewiele ponad sekundę odrętwienia wyrwał go krzyk Ysgarda.
W nagłym przypływie paniki rozejrzał się, szukając wzrokiem Ofelii. Odetchnął z ulgą gdy zdał sobie sprawę, że wołanie o pomoc nie dotyczyło jej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że marny stan Lothela to również bardzo zły omen.
Indiana - 18-12-2014, 01:34
Eryk:
wylądowałeś w burej zimnej wodzie kanału (nie zbiornika, to kanał jest, w tunelu, nie w sali ) mniej więcej do pół uda. Od razu trafiłeś na cielsko i od poparzenia uratowały cię tylko wysokie buty. Wij nadepnięty przez słusznej postury człowieka szarpnął się, w efekcie czego szarpnął też Szrapnela (weź to przeczytaj szybko ), a ciebie zbił z nóg, ale zdążyłeś wykonać to, co zamierzałeś - rzuciłeś się w przód i złapałeś najemnika w pół, niebezpiecznie blisko tułowia, zawijającego się wokół jego szyi, z którego wyraźnie wystawały falujące parzydełka.
Ysgard:
Lothel, którego obserwowałeś, usiadł, podpierając się o ścianę i pokręcił głową gwałtownie, widząc, że próbujesz tu ściągnąć Conv.
- Nie - powiedział z wysiłkiem, ale głośno - Nie zajmuj się mną, bierz ten topór i wal w ogon! Zanim on się udusi!
Rozejrzałeś się więc za tym, co mógłbyś toporem, ewentualnie ogniem potraktować. I zobaczyłeś.
Octavio:
gdy tylko woda zamknęła się nad Erykiem, wij podniósł się z wody na powrót (to jest JEDNO stworzenie i ma JEDNO odnóże ), zobaczyliście jego galaretowaty pysk, uzbrojony w kleszcze o barwie paznokci i takież płytki, rzędowo schodzące z łba na poszerzony kark. Z boków pyska, spomiędzy płytek wystawały długie na jakieś 20-30 cm parzydełka, na całej długości tułowia widoczne były też odnóża, na których musiał się poruszać. To powinno dać wam do myślenia w kwestii tego, czy mógł poruszać się tylko w wodzie czy nie.
- Trzeba go zmusić, żeby puścił! - zawołała Ofelia. Stała z mieczem odsuniętym w bok, balansując na samej krawędzi chodnika, pysk, który się uniósł, był do niej tyłem, więc skorzystała z okazji, przeskoczyła na drugą stronę, cięła płaskim pewnym cięciem, spokojnie pomiędzy płytkami pancerza. Wij się szarpnął, odwrócił, cofnął łeb jak człowiek, który zbiera się do splunięcia... i splunął. Spomiędzy kłapiących kleszczy wystrzeliła kula żelowatej, żółtawej substancji.
Ofelia zauważyła w ostatniej chwili i odskoczyła, robiąc przewrót przez bark. Suknia zawinęła się jej zawadiacko o biodro, wylądowała w przyklęku i uderzyła od dołu, pionowo, pomiędzy kleszcze. Stwór wizgnął, cofnął się, splunął znów. Śmierdzący paskudniej niż rynsztok żel trafił w płaszcz Ofelii. Wełna zasyczała, zadymiła i spłynęła na ziemię na całym obszarze, gdzie padła substancja.
Styryjka spojrzała na płaszcz, na wija, znów na płaszcz i skomentowała wylewnie:
- O psiakrew!
Keithen, który w międzyczasie wyskoczył już z kanału, utykając na lewą nogę biegł w stronę kłapiącego łba. Uderzył, gdy tylko zdołał sięgnąć. Odwrócił uwagę wija, który przejęty jego atakiem uniósł zaciskający się na Szrapnelu ogon wraz z samym poszukiwaczem i uwieszonym do niego prychającym i plującym Erykiem i majtnął nimi potężnie o ścianę. Jako że na końcu sznurka był jeszcze Octavio, on także został pociągnięty i majtnięty z rozmachem, prosto z powrotem w kanał.
Stwór dostrzegł, że coś spowalnia jego ruchy i wyrywa ofiarę. Odwrócił się w stronę Octavia i cofnął, szykując do splunięcia.
Convolve:
Trudno będzie znaleźć czyste pole do strzału, wij jest ruchliwy, wciąż przemieszcza się między wami i niemal bezustannie ktoś z waszych stoi tuż obok. Patrząc na jego pysk widzisz cieknące przejrzystą substancją rozcięcie po ostrzu Ofelii, idące gdzieś od podgardla (o ile to ma gardło) ku miejscu, skąd wyłażą paznokciowatopodobne kleszcze. Skoro jest rozcięte, to nie ma tam osłony chitynowej. A większość stworzeń w okolicy łba ma też mózg...
Szrapnel panicznie uderzał rękami w cielsko zaciskające mu się wokół szyi, w efekcie obie ręce miał juz zapuchnięte i poczerwieniałe od kontaktu ze żrącą substancją parzydełek, twarz zasiniałą i oczy wytrzeszczone w przedśmiertelnym przerażeniu. Zaciśnięta pętla wokół gardła zaczyna zgniatać mu krtań.
Powój - 18-12-2014, 01:50
Przygryzła wargę czekając na czysty strzał, w kółko ktoś kręcił się obok stwora zasłaniając jej jego cielsko. Jeśli nie chciała trafić w któregoś z towarzyszy to musiała szybko coś wymyślić. Tym bardziej patrząc na to co się dzieje.
Krzyk krasnoluda zignorowała mrużąc oczy i czekając na dobrą okazję. Ta nadarzyła się szybko, własciwie wszystko działo się zaskakująco szybko. Widziała jak Ofelia zawirowała tnąc stworzenie pomiędzy chitynowymi płytkami. Jego wielce niezadowolone syknięcie również puściła mimo uszu unosząc odrobinę wyżej broń i biorąc poprawkę na to, że wij najwyraźniej teraz skupił się na Octaviu. Tarczownik na w pół klęczał, a na w pół leżał w zimnej burzowej topieli.
- Argan. W bok! - Krzyknęła krótko, widząc cielsko stworzenia wyginające się w majestatyczny zygzak. Liczyła na to, że żaden z panów nie postanowi jej w tej chwili skoczyć pod spust i wypuściła bełt, przewidując, że mieszkaniec tuneli zaraz wykona splunięcie i szczelina między chityną powinna znajdować się idealnie na ścieżce bełtu. - A żryj to cholero. - Warknęła skacząc w bok, jeśli trafi, ale nie zabije to zwierze zwróci uwagę na nią. Prawie wywaliła się prosto w wodę gdy podeszwa buta ześlizgnęła się po chodniku. Przeskoczyła na drugą ścieżkę obijając sobie łokieć i sięgnęła po kolejny bełt z zamiarem przeładowania.
Strandbrand - 18-12-2014, 02:10
Trzymał mocno i nie zamierzał puścić. Po raz kolejny to stworzenie walnęło nim o ścianę. Czy to za sprawą szczęścia czy wstawiennictwa boskiego wciąż kurczowo trzymał się Szrapnela. Usłyszał jak zza jego pleców Convolve coś krzyczy, ale nie skupiał się za bardzo na tym. Musiał działać.
-Wybacz Szrapnel, wiem że ci nieco ciążę.
Bardziej gadał sam do siebie by spożytkować jakoś adrenalinę która teraz ogarniała całe jego ciało. Pod jej wpływem wpół złapał się oplatającego szyję Szrapnela ogona a wpół ubrania najemnika. Zacisnął rękojeść noża tak mocno że jego palce zbielały. Zaczął dźgać najbardziej oddalony od ciała Szrapnela punkt, gdzie segmentowany pancerz stworzenia dawał okazję by nóż wbił się głębiej. Dużo głębiej.
Czasem tak bywało że w walce puszczały mu nerwy. Że zamiast taktycznie i spokojnie walczyć, rzucał się na przeciwnika, niczym oszalały. Że zamiast zadać elegancki sztych siekał ramię przeciwnika aż z mięśni zostawała krwawa miazga... nadszedł taki moment.
-Zdychaj ty poczwaro!
Dźgnął mackę raz, drugi, trzeci... wkładał w to prawie całą swoją siłę, resztę lokując w utrzymanie się przy Szrapnelu. Zadawał kolejne ciosy najszybciej jak mógł, gdyż widział że nie zostało mu wiele czasu. Ręce najemnika tak gorączkowo uderzające w oplatający go ogon, teraz zwisały bezwładnie a on sam ledwo dychał. Zadał kolejny cios.
Nie pozwolę mu zginąć, nikomu nie pozwolę psiakrew!
Owizor - 18-12-2014, 03:23
/wiem że JEDNO, ale w całym tym zamieszaniu Argan niekoniecznie musiał wiedzieć /
Zaniemówił widząc siostrę zbierającą się do skoku.
- Ofi, psiakrew...!!! - chciał jakkolwiek zabronić jej skakania za plecami stwora, jednakże nim sformułowaj zdanie, siostra była już po drugiej stronie kanału.
Wiedział już dobrze, że w ciągu ostatnich trzech lat Ofelia nauczyła się naprawdę dobrze walczyć. Sam zresztą również nabrał wielu zaskakujących zdolności przez ten czas. Mimo wszystko nadal jednak widział w niej jedynie kochaną siostrzyczkę, która akurat pchała się tam, gdzie nie powinna.
Zupełnie jak w "Pod Promykiem" w Itharos - pomyślał, ruszając w stronę stwora. Analogia była bardzo odległa. Wtedy to nastoletnia Ofelia, z równą lekkomyślnością co teraz, ściągnęła sobie na kark bandę wyrostków o dość jednoznacznych intencjach wobec niej. I oczywiście to Argan musiał odwrócić ich uwagę, by mogła im zwiać. A potem sam musiał uciekać przed nimi przez pół miasta. I choć ostatecznie mu się udało, to i tak skończył dość solidnie poobijany...
Tak samo w tej chwili Ofelia pchała się w tarapaty, a jedyne co on mógł robić, to odciągać uwagę bestii. I liczyć na to, że wyjdzie z tego w relatywnie jednym kawałku.
- Tutaj, glizdo!!! - ryknął, brnąc w stronę wija.
Keithen był znacznie bliżej i nie musiał walczyć z breją. Więc to na siebie zwrócił uwagę stwora. Widząc to, Octavio postanowił wykorzystać kupioną przez Styryjczyka chwilę czasu i podjął kolejną próbę wygramolenia się z koryta, by zyskać jakąkolwiek przewagę mobilności. Dopiero teraz dostrzegł Ofelię spoglądającą na wypaloną dziurę w swym płaszczu. Potrzebował chwili by zrozumieć skąd się to u niej wzięło...
Nim jednak w pojął znaczenie dziury w płaszczu siostry, znalazł się w powietrzu. A zaraz potem w brei.
Sznur który owinął sobie wokół dłoni szarpnął nim tak, że gdyby nie naramienniki, być może nawet wybiłby sobie bark. Importowana z Shamarothu do Birki stal naramienników zgrzytnęła niepokojąco gdy przeleciał miotnięty przez potwora w kolejnym kierunku. Dopiero po drugim lądowaniu twarzą do ścieku otrzymał ten ułamek sekundy by odzyskać jakąkolwiek orientację w terenie.
Odwrócił się na plecy by ujrzeć potwora w całej swej krasie. Pochylał się nad nim z wyraźnie nieprzyjaznymi zamiarami. Z otworu gębowego ukrytego za parą kleszczy zwisała jakaś glutowata maź.
Szybko skojarzył fakt dziury w płaszczu Ofelii, dziwnych dźwięków przypominających plucie oraz owej cieczy spływającej zza kleszczy.
Zaśmiałby się, gdyby miał czas i możliwość. W końcu przynajmniej wykonał swój plan - odciągnął uwagę potwora od siostry! Problematyczne mogło być jedynie wyjście z tego w jednym kawałku...
Wydał z siebie dziwny dźwięk będący czymś na kształt wrzasku połączonego ze szczekliwym śmiechem, po czym uniósł tarczę, starając się osłonić jak największą część ciała przed niechybnie nadlatującym splunięciem. Jego życie zależało w tej chwili od centymetra litego drewna i skóry, wzmacnianych gdzieniegdzie stalą.
Co!? W bok!? No chyba ty!!! - pomyślał, słysząc krzyk Convolve.
Usłuchał jednak. Odskoczył na bok na tyle daleko na ile mógł, wciąż jednak zasłaniając się tarczą i oczekując ataku.
W samą porę. Pierwsza porcja śliny przeleciała tuż obok, trafiając w miejsce gdzie jeszcze chwilę wcześniej był. Stwór jednak nadal pochylał się nad nim. I najwyraźniej szykował do kolejnego ataku.
Skupiony na uskakiwaniu i osłanianiu się przed potworem, zupełnie zapomniał o tym że dłoń trzymająca kurczowo trumnę trzyma również w tej chwili sznur. W prawej dłoni zaś dzierżył miecz. Oparł ową dłoń jednak o tarczę, tak aby ewentualny cios w nią można było zamortyzować obiema rękami.
Wiedział, że prawdopodobnie nie przeżyje ewentualnego zwalenia się całego cielska potwora na niego. Mógł jedynie mieć nadzieję, iż ów ograniczy się co najwyżej do plucia bądź atakowania kleszczami. Albo że chociaż Convolve miała jakiś plan, nakazując mu odskoczenie w bok.
Nie myślał jednak o tym zbyt wiele. Jedyne czym w tej chwili miał zaprzątnięty umysł, to tym by przeżyć najbliższe kilka sekund. Zacisnął mocno szczękę, gotowy na kolejny atak bestii.
Elidis - 18-12-2014, 13:47
/ugh, przepraszam za absencję , już wracam do żywych./
Zgodnie z prośbą Eryka elf skierował snop światła w stronę wielkiej, czarnej palmy na wodzie, która mogła być tylko jedną rzeczą. Nie miał pojęcia jak głęboko przebije się promień, ale był dość mocny, w końcu tworzył pozory światła słonecznego.
Eryk skoczył, w wodzie się zakotłowało. Elidis zaczął iść wzdłuż chodnika. Chciał mieć dobrą widoczność, gdyby stwór się wynurzył. Stało się.
Tafla wody nieopodal niego eksplodowała chlapiąc na wszystkie strony, a w jej środku pojawił się obrzydliwy kształt wija. Pamiętając jego wielkie upodobanie do światła mag skierował od razu na niego promień. Potwór ukazał się przed Elidisem w pełni swej ohydy. Elidisowi cofnęło się z cichym dźwiękiem przełykania.
Matko... Ja, matko. Widziałem Ulundo ładniejsze od ciebie! - przeleciało mu przez myśl. - Niegrzecznie - zaraz dopowiedział - ci brzydale to teraz twoi sojusznicy, uszanuj to... Mimo, że jest to trudne.
Chciał uraczyć pana pięknego soczystym zaklęciem, ale w tej chwili jegomość szarpnął ogonem. Przez ułamek sekundy elfowi wydawało się, że widzi lecących bezwładnie w powietrzu Octavia, Eryka i zaplątanego w odnóża Szrapnela.
- Oż ku...!! - wyrwało się elfowi gdy ten w ostatniej chwili odskoczył dalej w kanał, znajdując się za potworem.
Mimo wszystko lądowanie nie było przyjemne. Uderzył lewym ramieniem i częścią pleców o ścianę i chodnik. Coś chrupnęło. Miał nadzieję, że nic sobie nie połamał, choć pewnie wtedy nie mógłby myśleć z bólu. Pamiętał jak rozcięto mu bark w Terali, gruchocąc kość. Samo wspomnienie tamtego bólu wystarczyło by poczuł ciarki na plecach i uświadomił sobie, że mogło być znacznie gorzej. Podniósł się z trudem, lecz wciąż, uniknął spotkania z lecącymi, lub też z segmentową pokraką.
Usłyszał ohydny gulgot spluwającego stwora. Zielona maź poleciała w stronę Ofelii i chybiała. Elf odetchnął z ulgą. Jak to dobrze, że Styria dba o wyszkolenie swoich agentów.
Co...!? Co ja pomyślałem właśnie!? - nie było jednak czasu by to roztrząsać, gdyż wij najwyraźniej znów szykował się do splunięcia. - Nie ważne, później się nad tym zastanowię.
Kolejna porcja plwociny poszybowała i tym razem trafiła w płaszcz, który natychmiast zaczął skwierczeć i dosłownie się topić. Z pewną dozą przerażenia elf zauważył, że kamienie chodnika również zaczęły parować. Może to tylko resztki płaszcza, może mu się przywidziało, ale i tak postanowił raczej unikać buziaczków pana chitynowego.
- No cholera! I co jeszcze!? - skomentował kwasową ślinę owada.
Tym czasem zaklęcie światła zaczynało się powoli kończyć. Usłyszał wystrzał z kuszy Powój. Celował zdaje się w szczelinę w segmentach. On nie miał takiego komfortu od tyłu, ale miał za to znaczenie lepszą pozycję, nie musiał się zanadto bać, że trafi swoich. Wykorzystał ostatnie chwile promienia by dokładnie przy celować. Wybrał segment, od którego, jak mu się zdawało, zaczynał się głowa potwora.
- Bero soru indargari muthu eder! - wywrzeszczał formułę.
Z jego dłoni strzelił skoncentrowany pocisk ze złotego światła, tak gorący, że woda na ścianie tunelu, obok której przeleciał, zaczęła parować z cichym sykiem. Modlił się po cichu by pocisk doszedł celu. W przeciwnym razie ktoś z jego towarzyszy będzie ugotowany, dosłownie.
Szamalchemik - 18-12-2014, 18:16
Po chwili wahania, posłuchał Lothela. Leżący pod ścianą elf nie zwracał na siebie takiej uwagi, jak trzech dyndających wojów, więc raczej będzie bezpieczny. Ysgard postanowił więc przejść do ofensywy. Stwór stał do niego z grubsza bokiem, gdyż wraz z Lothelem zostali trochę z tyłu. Szczeliny w jego pancerzu były zbyt małe, aby zmieścić tam kulę ognia. Mógł albo zdecydować się wrócić do grupy, albo postarać przeszkodzić potworowi stąd. Wybrał to drugie. Wlazł do wody i rzucił jakimś głazem tam, gdzie powinna być głowa wija, mając nadzieję, że zwróci to jego uwagę, i przygotował się na ciepnięcie kulą ognia w pysk jak tylko spróbuje splunąć.
Indiana - 18-12-2014, 20:11
Szrapnel:
brak powietrza trwał już dobrze ponad minutę, czego oczywiście nie byłes w stanie ocenić. Twój umysł nie był w stanie pracować normalnie i analizować sytuacji. Topienie się jest jedną z okoliczności, które najłatwiej wyzwalają uczucie paniki, pęka ono w człowieku jak cieniutka ścianka balonika i zalewa emocje falą chaosu.
Nabrałeś wody już w momencie pierwszego wdechu, nie miałeś więc zbyt dużego zapasu powietrza w płucach. Niemożność wciągnięcia tlenu w momencie, kiedy gwałtowne skurcze szarpią klatką piersiową, przed oczami jest ciemno, umysł traci orientację... a potem nagle zwalnia się nacisk na krtań i już bez żadnej twojej kontroli nos i usta wciągają... wodę.
Nie ma myślenia o czymkolwiek, nie ma wspominania życia, nic nie przelatuje ci przed oczami. Wszystko zalała panika. Ręce bez zadnej kontroli, bez zważania na ból, na rany rwą paznokciami zaciskającą ci się na gardle pętlę. Nogi wierzgają, zupełnie bez sensu zużywając pozostały organizmowi tlen...
A potem robi cię ciemno. Ciało słabnie. W umyśle pojawia się spokój. I świadomość... że już po wszystkim.
Eryk:
(zakładam, że nie masz rękawic, nic o nich nie mówiłeś)
Zadanie ciosu nożem, którego ostrze ma raptem 16 cm, wymagało, aby dłoń wpakować prosto na parzydełka. Poczułeś znane ci już uczucie wsadzenia ręki we wrzątek, ale adrenalina pozwoliła ci zignorować to. Ostrze ślizgało się po płytkach, pierwszy cios zjechał i uderzył w kamienie, podobnie kolejny i kolejny. Dopiero szóste uderzenie dotarło celu, ostrze zagłębiło się w ciało o konsystencji galaretki. Dostrzegłeś łączenie płytek i kąt, pod którym należało uderzać. Wspomagany bijącą w umysł adrenaliną wpakowałes tam kolejnych kilkanaście uderzeń, aż z rozwalonego tułowia popłynęła mazista organiczna ciecz. Ogon poruszył się, rozluźnił splot na szyi poszukiwacza i zamaszystym ruchem przemieścił się prosto do kanału, kryjąc się pod wodą.
Masz poparzoną i bezwładną tę dłoń, którą zadawałeś ciosy.
Szrapnel, którego trzymałeś w pasie, dotychczas szarpał się i wierzgał, teraz spłynął swobodnie, przestał się ruszać, ciało stało się miękkie i lejące.
Convolve:
bełt trafił idealnie. Krótki, szybki pocisk wbił się w miękką substancję aż po lotkę z brzydkim mlasknięciem. Wij wydał z siebie wysoki wibrujący wrzask, od którego zabolały was zęby. Łeb odwrócił się od Argana w twoim kierunku.
- Wiej stamtąd! - usłyszałaś krzyk Ofelii i kątem oka dostrzegłaś, jak oboje z Keithenem wskakują w wodę, tnąc cielsko skolopendra. Ich działania sprawiły, że splunięcie, wycelowanie w twoją głowę, spłynęło po murze tuż obok z paskudnym sykiem, ciebie ochlapały tylko odpryski, wypalając ci kilka dziur w ubraniu i na skórze. Okropnie zaśmierdziało.
Wij odwrócił się do atakującej dwójki.
- Ups... - skomentowała sanitariuszka, przełykajac ślinę.
Keithen uskoczył w wodę, w ostatniej chwili unikając ciosu tułowia. Ofelia wyskoczyła na chodnik, poślizgnęła się, lecąc jak długa na mokre kamienie, od razu przeturlała się na bok, unikając tnących wściekle kleszczy, cofnęła się pod samą ścianę, zasłaniając mieczem i wierzgając.
Elidis:
Twoje zaklęcie poleciało w samą porę, żeby uratować oboje Styryjczyków, którzy właściwie, niczym pewien marszałek w pewnej bitwie, nie mieli już dokąd spierniczać. Skumulowany świetlno-cieplny pocisk uderzył w kark stworzenia. Trudno było dostrzec detale, bo po pierwsze błysk oślepił was na kilka sekund, po drugie wrzask, jaki wydał z siebie wij, zajął na jakąś chwilę zwoje mózgowe waszych umysłów, a po trzecie uderzenie w galaretowatą masę wywołało kłęby żółto-zielonkawej pary i okropnego smrodu.
Gdy z tego obłoku wyłonił się skolopendr, płyty na jego karku spływały stopione w formie poczerniałej masy wzdłuż tułowia, w którym widniała wypalona dziura. Stworzenie wizgając straszliwie rzuciło się w twoją stronę. Przemknęło ci przez myśl, że to dość niedobrze. A właściwie zupełnie źle. Ale przynajmniej miałeś okazję poobserwować z bliska, jak zareagował na dużą temperaturę... I zobaczyłeś, spływające z gruczołów jadowych kropelki kwasowego żelu docierając do rozpalonej i stopionej części tułowia wybuchały rozpryskując się i raniąc dodatkowo gadzinę.
Wybuchały...
Przeszło ci przez myśl, że jeśli ktoś teraz zasunie jakąś kulą ognia, to to wszystko wybuchnie ci nad głową... Ale nie, nikt tego na pewno nie zrobi...
Wij drgnął, walnięty kamieniem i odwrócił łeb na drugą stronę kanału...
Ysgard:
... prosto na ciebie. Nie czekając, aż sięgnął cię kłapiące kleszcze, dałeś nura w bok, najbliższą osłoną była tam wielka tarcza Argana. Ślizgałeś się po kamieniach, noga zjechała ci do wody, poczułeś jak kleszcze rozcinają ci łydkę, wrzasnąłeś i długim szczupakiem ślizgnąłeś w kierunku tarczownika. Niemal odbiłeś się od ściany, odwróciłeś się. Stwór właśnie uniósł łeb i lekko się cofnął, rozwierając kleszcze.
Będzie pluł.
Wyskandowałeś formułę.
Nie usłyszałeś Elidisa, drącego się z przeciwnej strony kanału "NIEEEEE!"
Dalej poszło już z górki.
Stwór plunął wielką kulą kwasu prosto w tarczę Argana. Kula ognia w powietrzu zapaliła drobinki kwasu. Huknęło, błysnęło. Huknęło bardziej. Fala obaliła wszystkich, którzy przypadkowo jeszcze nie leżeli, płomień liznął wasze ubrania i spowodował, że woda, którą były nasiąknięte, zyskała temperaturę bliską wrzenia. Drobinki kwasu, rozbryźnięte we wszystkich kierunkach, powypalały dziury w płaszczach, kaftanach i waszej skórze.
Octavio:
tarcza bezsprzecznie uratowała ci życie, a na pewno całość skóry na twarzy i okolicach, uratowała też większość Ysgarda, który się za nią znienacka znalazł. Wybuch przypalił ci włosy, poczułeś jak pali cię dłoń i to przedramię, którym zapierałeś się o powierzchnię tarczy. Otworzyłeś oczy i błyskawicznym ruchem strząsnąłeś z rąk to, co z tarczy zostało, stopioną, gorącą i dymiącą straszliwym smrodem masę, wypalającą ci skórę tam, gdzie ręce się z nią stykały. Drobinki wciąż miałeś na sobie i wciąż paliły.
W zadymionym pomieszczeniu zrobiło się cicho. Wij zniknął, słyszeliście chlupotanie wody w korytarzu w tym kierunku, z którego przyszliście.
- Argan! - rozległ się głos Ofelii - Jesteś cały? Zabierajmy się stąd... Co z tym najemnikiem....?
Elidis - 18-12-2014, 21:58
Elids z satysfakcją przyglądał się wypalonej w pancerzu owada dziurze. Syk stworzenia, stopiony pancerzyk i ściekający po ciele potwora kwas był iście pięknym widokiem. Nie dość, że stworzenie straciło mnóstwo pancerza to jeszcze paliło się od własnej trutki. Kropelki kwasu wybuchały małymi, zielonymi płomyczkami, co znaczyło, że same były wysoce łatwopalne. Jakże pięknie byłoby, gdyby zmarło od własnego kwasu. Połączenie pisków wija i syków spalającego się ciała było niezwykle przyjemne.
Więc jednak się palisz skurczysynku - pomyślał rozradowany. - Mam szczerą nadzieję, że uczynisz mi tę przyjemność i zginiesz teraz od własnego kwasu? Było by bardzo miło...
Resztę tryumfalnego wywodu przerwało mu nagłe zbliżenie na potężne kleszcze stworzenia. Nie, to nie było zbliżenie, tylko to potwór był coraz bliżej elfa. Jakby w zwolnionym tempie Elidis dostrzegł nagle wszystkie szczegóły wija. Jego ruchliwe odnóża, segmentowany tułów, setki małych czułków, wielkie, czarne ślepia, gruby pancerz, wielkie, najeżone kolcami, chitynowe szczęki i ściekającą kwasem paszczę. Niespodziewanie uświadomił sobie jak dobrze przystosowane było to stworzenie do swojego środowiska. Poczuł respekt przed pędzącym w jego kierunku stworzeniem, a nawet jakiegoś rodzaju wstyd, że zakłócili spokój w jego królestwie.
Szczęki rozwarły się nad nim. Jego źrenice zwęziły się do pionowych kresek. Nie miał jak uciekać, nie zdążyłby i nie miał po prostu miejsca. A więc to tak umrze? Pożarty przez wielkiego karalucha, gdzieś wśród ludzkich odpadków z dala od swojego ludu, od ludu, dla którego poświęcił tak wiele. Nigdy już miał nie ujrzeć ukochanego Leth Caer? Szkoda, ta jedna myśl miała być jego ostatnią w życiu.
Miała, ponieważ nagle, coś nadleciało z przeciwnej stroni uderzyło potwora w głowę. Ten obrócił się z pełnym nienawiści wizgiem w stronę, z której został rzucony pocisk. To był Ysgerd. Potwór cofnął głowę w charakterystyczny sposób, miał zaraz splunąć kwasem.
Elidis dostrzegł, jak krasnolud szykuje się do rzucenia czaru. Ten jego zwyczaj wyciągania ręki przed rzuceniem zaklęcie był głupi jak teralskie kierpce. Sprawiał, że dla ludzi obytych z krasnoludem niezwykle łatwe było przewidzenie kiedy ten zamierza sięgnąć po magię, co mogło w konsekwencji ostrzec także i jego wrogów. Jednak tym razem ten nawyk mógł im wyjść na dobre.
- NIEEEEEE!!! - wrzasnął wyciągając rękę w geście powstrzymania, niestety, było za późno.
Elf zobaczył formującą się kulę kwasowej flegmy i zbierające się iskry ognistego pocisku. Nie czekał. Rzucił się w tył i do wody, z ogromnym wysiłkiem skręcając swoje ciało, tak by nogi znalazły się blisko wybuchu, a głowa jak najdalej, twarzą do wody. W locie założył ręce na głowę. Mógł sobie poważnie poranić ręce lub tułów, ale musiał przede wszystkim chronić głowę. Mimo tego, co sądzili niektórzy, była ona niezwykle cenna. Zderzenie z wodą, chlupot.
Chwilę później nastąpił wybuch. Gdy do niego doszło elf był już w zasadzie pod wodą, mimo to fala uderzeniowa popchnęła go do przodu. Poczuł ja się zderza z kimś, lub czymś. Szczęśliwie założone na głowę ręce pochłonęły większość uderzenia. Woda uchroniła go przed płomieniami i rozchlapanym kwasem. Niestety przyniosła mu też sporo bólu. Temperatura cieczy wzrosła wielokrotnie i elf elf poczuł niemal obłędne swędzenie. Mogło ono świadczyć tylko o jednym. Jego skóra właśnie się gotowała, a przeładowane pobudzeniem receptory przekazywały to jako upiorne swędzenie. Znów powróciły wspomnienia ze studiów magicznych. Tym razem przypomniało mu się jak jednak z koleżanek postanowiła, za namową kumpla, "rozgrzać atmosferę" niemal doprowadzając do wrzenia wodę w łaźni, wodę, w której oni siedzieli. Musiał się stąd wydostać i to szybko.
Z trudem znalazł oparcie i wyskoczył z gorącej wody prosto na gorące powietrze. Biorąc pod uwagę temperaturę i bliskość wielkie, czarnej chmury dymu, która zasłaniał mu wszystko za sobą, musiał być tuż przy epicentrum eksplozji. Gdyby nie wskoczył do tej wody, z pewnością by się ugotował. Zza chmury dobiegły go wiązanki przekleństw. Octavio i Ysgerd, sądząc po głosach. Temperatura była tak wysoka, że jego świeżo zmoczone ubranie zaczęło wysychać. Woda parując zabierała ze sobą mnóstwo ciepła, pozostawiając uczucie kojącego chłodu na skórze. Mimo to czuł, że cała twarz nabiegła mu krwią z gorąca i że zapewne wygląda jak burak cukrowy.
Niech ja tylko dostanę go w swoje ręce to mu fiu... brodę, ukręcę! - wrzeszczał wściekle w myślach, sprawdzając jednocześnie stan swojej twarzy, z ulgą odkrył, że tak skóra jak włosy na głowie i brodzie były w większości nie naruszone. - Czy w Shamarothcie nie uczą już podstaw alchemii!?
Pole bitwy prezentowało się nader paskudnie i przygnębiająco. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był potwór znajdował się teraz wielka chmura dymu. Ze ścian ściekały krople syczącego kwasu, było też pełno sadzy. Rozejrzał się. Eryk i Powój leżeli ciepnięci o ścianę. Ich ubrania oraz oni sami nosili nosiły ślady oparzeń, tak od płomieni jak i od kwasu. Oboje jednak wyglądali na przytomnych i oddychali, więc elf postanowił się nimi nie zajmować. Lothel siedział pod ścianą nieco dalej. Był blady jak ściana, ale był dość daleko, by wybuch mu nie zagroził. Usłyszał Ofelię.
- Jest cały, jak mniemam - odpowiedział niedbale, zmęczony tonem. - Mart się lepiej o...
Nagle sam pobladł, upodabniając się do zwiadowcy. Musiał go znaleźć, musi tu być, musi! Skoczył do przodu i zaczął histerycznie rozchlapywać wodę na boki. Jakby była piaskiem, a nie cieczą, w którym czegoś szukał. Nie zważał przy tym na temperaturę wody, która parzyła go w nogi i w ręce przy każdym zanurzeniu musiał znaleźć, musiał.
- Szrapnel - zaczął wrzeszczeć. - Szrapnel! Szrapnel!!
On był w samym epicentrum wybuchu, w dodatku owinięty w główne paliwo reakcji. Jeżeli ten stwór zajął się normalnie będzie poparzony,. mocno, ale raczej żywy. Jeżeli ta jego kwasowa juch spaliła się w pierwszej kolejności, pozostawiając różnicę ciśnień to wij implodował, a w takim wypadku Szrapnel będzie raczej w tym dymie, niż w wodzie - rozważał w myślach. - Zabiję go! Zabiję! Zetnę jego własnym toporem, tę brodatą pokrakę, tę miernotę...! Ufffff... Cicho, to równie dobrze mogłeś być ty! Siebie też byś ściął gdyby do tego doszło? Przecież on o tym nie wiedział - wewnętrzny głos rozsądku elf ostudził jego potrzebę samosądu względem krasnala, ale nie ostudził jego chęci znalezienia najemnika.
Młócił nerwowo w wodę. Szrapnel nie mógł zginąć, nie w ten sposób. Był na to zbyt uparty. Nie po to przeżył wybuch wergundziekgo granatu, zasklepienie odłamków w ramieniu i wykonywaną na kolanie operację pozbycia się ich z jego własnego ciała by teraz zginąć zabitym przez jakiegoś przerośniętego karaczana, kilka kropel kwasu i odrobinę ognia. Nie, Szrapnel, którego znał Elidis nigdy by tak nie zginął, a jeśli nie zginął to musiał być gdzieś w tej gorącej brei i on go znajdzie. Musiał go znaleźć, był mu to winien.
Strandbrand - 18-12-2014, 22:20
/to chyba najokrutniejsza rzecz jaką jakikolwiek MG kazał mi dotąd zrobić.../
Leżał na posadzce... Spróbował się poruszyć. Nie czuł jednej nogi i jednej ręki, za to czuł piekielny ból w tychże kończynach. Czuł się zmęczony. Przesiąknięty brudną wodą, ranny i wycieńczony po skoku adrenaliny nie chciał się ruszać. Gdzieś w tle słyszał krzyki, wrzaski. W pewnym momencie na nogach poczuł ciepło, a jego ubrania mniej więcej do kolan zostały wysuszone... w zasadzie to nawet parzyły go nieco. Ale nie miał siły nic z tym zrobić.
Przesunął gałki oczne w stronę w którą zwrócona była jego prawa ręka. Dostrzegł nóż leżący kilka centymetrów od jego ręki, ale nie mógł nią ruszyć bo go wziąć. Zresztą i tak nie miał ochoty się teraz ruszać. Patrzył tak, widząc jak w ostrzu noża odbija się jakaś łuna, jakby gdzieś płonęło ognisko... był to kojący widok. Prawie zasnął, jednak oderwał na chwilę wzrok od noża. Za nim na ziemi leżał jakiś kształt. Zmrużył oczy, próbując pojąć co to. Nagle do niego dotarło co to. A właściwie kto.
-No nie... no nie zrobisz mi tego
Mamrotanie opuściło jego usta. Wyciągnął swoją lewą rękę, zaparł się prawą nogą i zaczął pełznąć w stronę Szrapnela. Bezwładna prawa ręka otarła się o nóż, jednak nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Z wielkim wysiłkiem doczołgał się do nieprzytomnego najemnika. Z trudem podparł się lewą ręką i wstał. A właściwie miał zamiar, ale zapomniał o pozbawionej czucia nodze. Tak więc klęczał teraz na swych kolanach patrząc na najemnika. Dotknął dłonią jego szyi. Nie oddychał.
Gdzieś ze strony kanału dobiegł go gorączkowy krzyk Elidisa który wołał Szrapnela. Głupi elf - pomyślał - dlaczego go szukasz skoro to tutaj umiera.
-Zabiję cię za to. Albo ty mnie. Jedno z dwojga.
Jedyną sprawną ręką zaczął resuscytację. Brak drugiej nie powinien mu tego utrudnić, miał chyba dość siły by jedną sobie poradzić. Zaczął naciskać w okolice serca najemnika. Jak dobrze że nie miał na sobie tej przeklętej kolczugi bo Ysgard ją zabrał. Dziesięć uciśnięć. Przypomniał sobie jak w armii uczyli ich jak ratować ludzi którzy zbyt długo przebywali w wodzie lub walczyli z wodnymi Ulundo. Dwadzieścia uciśnięć. Nigdy tego nie robił. Nawet nie sądził że to pamięta. Ale w tej chwili widział w głowie dokładną instrukcję, jakby medyk polowy stał nad jego głową. Trzydzieści uciśnięć.
Przerwał uciskanie. Pochylił się nad twarzą Szrapnela.
-Wisisz mi za to antałek księżycówki do ciężkiej cholery
Zatykając lewą ręką nos Szrapnela wykonał dwa długie oddechy wtłaczając mu powietrze do płuc, w celu ratowania życia najemnika. Gdy skończył i splunął na bok, rozpoczął od nowa uciskanie okolic jego serca. Kolejne trzydzieści uciśnięć. Kolejne dwa oddechy. Wciąż, i wciąż.
Nikt nie zginie póki ja tutaj jestem. Jeśli chcecie zginąć to najpierw ja musiałbym wyzionąć ducha. Czy wyście się wszyscy uparli?! Jeszcze raz!
Kontynuował resuscytację.
Powój - 18-12-2014, 22:58
Słysząc zmieszane krzyk Elidisa i krasnoluda zrozumiała co się dzieje, z niedowierzaniem skoczyła w tył zasłaniając twarz ramionami. Siła wybuchu dodatkowo popchnęła ją na przeciwległą ścianę zmuszając dziewczynę do wypuszczenia kuszy z rąk. Jej głowa spotkała się z kamieniami na kilkanaście sekund zagłuszając wszelkie odczucia. Zamroczona złapała z trudem oddech i odsunęła dłonie od twarzy. Linia szczęki bolała jak głupia, tak jak i całe prawe przedramię poparzone kwasem. Z trudem powstrzymała rosnący krzyk i wypuściła powietrze z płuc dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przestała na chwilę oddychać.
Oddychać... Oddech... Oddech... Skurw... Szrapnel!
Z trudem uniosła się na drżących ramionach próbując dostrzec coś pośród gęstego dymu. Oparta o ścianę spróbowała zrozumieć co się dzieje. Krzyki Elidisa i głos wergunda mieszały się w jedno tworząc jakąś niezrozumiałą mieszankę. Dopiero po chwili dotarło do niej co robi Eryk. Kulejąc przedarła się przez wodę na drugą stronę i przysiadła na ziemi obok licząc jego ruchy. Podczas gdy uciskał on klatkę piersiową najemnika, sama poprawiła ułożenie głowy nieprzytomnego udrażniając w ten sposób jego drogi oddechowe. Następnie dwa oddechy, sama zaś zajęła miejsce wergunda bez słowa. Trzydzieści uciśnięć na klatkę piersiową przy wyprostowanych ramionach. Odsłonięty bark palił, ale nie przerywała czynności. Dwadzieścia osiem... Dwadzieścia dziewięć... Trzydzieści... Teraz ona kontynuowała w pełni resuscytacje dając chwilę wytchnienia Erykowi. Wcześniej obdarzyła go spojrzeniem mówiącym, że niech tylko spróbuje jej przerwać a zabije. I znów, od początku uciskała klatkę. Jej milczenie zostało przerwane.
- Oddychaj. Oddychaj. Szrapnel. Mendo. Jedna. Oddychaj. - Zmusiła własne połączenia nerwowe do rozluźnienia się i sięgnięcia świadomością do jego ciała. Serce najemnika działało z trudem. - No. Rusz. Że. Się. - Warknęła wysyłając kopa energii. Użyła jej niewiele, ot dostatecznie by pobudzić organ do działania. - No. Walcz. - Kolejne ruchy sprawiały jej ból, ale nie przerywała.
Dwadzieścia dziewięć... Trzydzieści... Dwa kolejne oddechy wtłoczone do płuc wojownika. Tym razem jednak coś się poruszyło. Gwałtownie przekręciła go do pozycji bocznej wyczuwając, że inaczej to się źle skończy. Kaszlowi Szrapnela towarzyszyła woda wylewająca się z jego ust. Uzdrowicielka nie zdejmując dłoni z jego ramienia zmarszczyła brwi.
- Bogini wzmocnij go... Proszę. - Już nie miała siły. Potrzebowała odpoczynku na który nie mogli sobie pozwolić nie teraz.
Wniknęła znów w połączenia nerwowe pomagając ciału własną energią udrożnić drogi oddechowe i przywrócić odpowiednie krążenie. Sama zaczęła znów drżeć z zimna chociaż powietrze w korytarzu było przerażająco gorące. Uniosła spojrzenie próbując odkryć czy ktoś potrzebuje jej natychmiastowej pomocy.
Właściwie to wciąż nie wiedziała co się stało. Jej umysł wył o kilka godzin snu.
Owizor - 19-12-2014, 04:20
Usłyszawszy pierwszy huk, wywołany zaklęciem Elidisa, uniósł głowę znad tarczy. Z tej odległości aż zbyt dobrze dostrzegł efekt czaru.
Uśmiechnął się z satysfakcją, po czym rozejrzał dookoła, szukając jakiegokolwiek sposobu by stać się bardziej użytecznym.
Nim wymyślił cokolwiek, zauważył skaczącego w jego kierunku Ysgarda. Od razu domyślił się czego oczekuje od niego krasnolud. Skoczył w jego kierunku tak, by go osłonić tarczą. W ostatniej chwili przepuścił zaklęcie które poleciało w stronę potwora. Nie patrząc na rezultat zakrył ich obu swą trumną, obawiając się kolejnego ataku. Czar mógł bowiem chybić, a rozwścieczone robaczysko rzucić się w ich stronę.
Co to było za "Nie", które ktoś krzyknął? - przemknęło mu przez myśl, gdy uniósł tarczę szykując się do ewentualnego kolejnego ataku.
Odpowiedź przyszła natychmiast. Przyszła w formie dźwięku, jaki słychać nieraz gdy stanie się zbyt blisko uderzającego pioruna: było to coś między wielokrotnie wzmocnionym zgrzytnięciem rozdzieranej stali, a piskiem przelatującego koło ucha pocisku z katapulty. Dźwięk ów w ciągu ułamka sekundy przerodził się w huk od którego pękały bębenki.
Potężne uderzenie na całą powierzchnie tarczy omal nie zwaliło go z nóg. Ustał jednak, opierając się bokiem o Ysgarda.
Poczuł uderzenie ciepła. Krzyknął w przerażeniu.
Za to właśnie nie przepadał za magami - zbyt dobrze pamiętał podobne eksplozje z frontu. Tyle że tam zawsze miał szczęście znajdować się wystarczająco daleko, by od nich nie ucierpieć. Ale dobrze pamiętał widok ofiar wychowanków Jovety Allobrog. Poparzone, czy wręcz zwęglone ciała towarzyszy broni są czymś czego nie da się wyrzucić z pamięci, zwłaszcza podczas rozmów z nawet najsympatyczniejszymi magami pochodzącymi z Wergundii.
Czując palący ból w przedramieniu odruchowo postąpił krok do tyłu. Potknąwszy się o Ysgarda upadł w breję, która teraz bardziej od ścieku przypominała rosół. Gorący rosół.
- Ku... ku... ku... ku... - powtarzając szybko bez przerwy jedno przekleństwo, zerwał się na nogi i odczepił resztki, jakie zostały z jego tarczy.
Skoczył w kierunku chodnika. Wierzgając rozpaczliwie nogami, zdołał się nań wdrapać. Przetoczył się po kamieniu na plecy i już tak został. Leżąc i łapiąc oddech, uniósł powoli przedramię by ocenić poparzenia.
Rękaw przeszywki w zasadzie już nie istniał. Ale za to przedramię wydawało się jedynie lekko przypieczone. Choć i tak bolało jak diabli.
Zmienił powtarzane dotychczas niczym pethabańską mantrę przekleństwo na kolejne słowo, równie niecenzuralnie. Tempo powtarzania go pozostało bez zmian. Opuścił rękę i leżał tak chwilę bez ruchu, jedynie oddychając głęboko, patrząc się w sufit, mamrocząc w kółko przekleństwo i próbując odzyskać przytomność umysłu
Jeszcze raz uniósł przedramię, by zrozumieć na co patrzy.
Jego trumna stała się kupką węgli na posadzce i w ścieku.
- I tyle by było z chwały Lecorde - westchnął, robiąc sobie przerwę w przeklinaniu. Po czym wrócił do owej czynności, używając trzeciego już, wciąż niecenzuralnego słowa.
Po chwili zdał sobie sprawę, że stało się zaskakująco cicho. Uniósł głowę i rozejrzał się.
Przez dymy dostrzegł Ysgarda. Krasnolud z całej kompani zdawał się zachować w najlepszym stanie. Ale gdzie reszta?
Uniósł się na łokciu, szukając wzrokiem kogokolwiek w pomieszczeniu.
Dostrzegł czyjeś sylwetki niedaleko, zapewne swoich kompanów, choć dym i zmęczenie nakazały mu zachować rezerwę w ufaniu temu co widzi.
Czemu nikt nic nie mówił?
- Żyjecie? - krzyknął w stronę dymu.
Jego głos zabrzmiał dziwnie cicho i dudniąco. Uniósł prawą dłoń do ucha.
- No tak, czemu się dziwię? - westchnął pod nosem gdy zdał sobie sprawę, że odgłos wybuchu najwyraźniej go ogłuszył. Mógł jedynie mieć nadzieję, że to tylko chwilowa niedogodność, i nie okaże się, że stracił właśnie bębenki.
Westchnął i opadł z powrotem na chodnik. Wziął kilka głębokich wdechów, pozwalając sobie na chwilkę odpoczynku dla mięśni.
Po trzecim wydechu wstał powoli i wyprostował się. Na szczęście nie miał aż tak dużych zawrotów głowy jak się obawiał.
- Wszyscy cali? - krzyknął w dym - Trochę mnie ogłuszyło więc albo mówcie głośno, albo dawajcie znaki!
Kulawym krokiem, podpierając się ściany i trzymając blisko przy ciele poparzone lewe przedramię, podszedł do swego miecza. Upuścił go bowiem na ziemię przetaczając się po chodniczku.
Głowica w kształcie łba tura oraz jelec stylizowany swym kształtem na kadłub fiordyjskiego drakkara świadczyły o fakcie, iż broń została zamówiona na osobiste zlecenie Lecorda. Argan otrzymał ów miecz od rodowego kowala, gdy jako Octavio powrócił z frontu.
Uniósł broń i wykonał nią młynek. Westchnął z ulgą gdy upewnił się, że nie uległa uszkodzeniu.
Rozejrzał się poszukując wzrokiem Ofelii. Jego siostra co prawda znajdowała się dalej od stwora, ale za to nie miała tarczy. Serce stanęło mu w gardle, gdy naszły go złe przeczucia.
Szamalchemik - 19-12-2014, 17:29
Jak pomyślał, tak zrobił. Wskakując do brei, wyrwał z ziemi kawał skały i bruku, ociekający brudną wodą. Miotnął nim w kierunku wija, mając nadzieje na chociaż ogłuszenie go. Kupa gruzu rozprysła się o głowę wija, który po chwili zaskoczenia poleciał wprost na biednego krasnoluda. Właśnie o to chodziło. Rzucił się w bok, tak się składało, że był to kierunek w którym stał Argan. Ten doskoczył do niego osłaniając go tarczą, tak jak wcześniej wielokrotnie pod Przystanią. Wij już był tuż obok, i wyraźnie przygotowywał się do splunięcia. Ysgard nie czekał.
- Phloga soru indargari... - zaczął skandować gdy zobaczył kątem oka machającego opierzonego elfa, coś krzyczącego. - eder? - kula była sporych rozmiarów, dużo większa od zwykłej kuli ognia, przypominającej raczej wielkością piłkę do ręczej. Ta była raczej sporawa, wielkości głowy. Ysgard poczuł spory odrzut i powiew gorącego powietrza i pary w twarz. Płomień poleciał do przodu i spotkał się z kulą wymiocin w małej odległości od głowy skolopendromorfa.
I wtedy to się stało. Temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć, a fala uderzeniowa wszystkich powaliła. Ysgard stał za Owizorem, ponadto miał najmniejszy stosunek powierzchni do masy w ekipie, więc nie rzuciło nim zbyt za daleko. Mimo wszystko został zbity z nóg, i na chwilę go zaćmiło. Gdy wstał, spadały już ostatnie krople kwasu. Wij z pewnością musiał być martwy. Otóż nie. Jego ciała nigdzie nie było, a z kierunku w którym przyszli dobiegały oddalające się chlupnięcia. Podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Zauważył kawałek dalej styryjczyków, Eryka pochylającego się nad Szrapnela i nieprzytomnego Lothela po drugiej stronie ściany. Owizor, lekko kulejąc, przechodził na drugą stronę kanału. Ogólnie krasnolud, mimo, że był sprawcą zdarzenia, otrzymał dość mało obrażeń po wybuchu. Spróbował podbiec do Lothela, jednak poczuł skurcz w kostce. Chyba skręcona. Opierając się na toporze, który był praktycznie nietknięty, podszedł do Lothela, usiadł obok niego i spróbował go ocucić. Ciekawe, jak długo trwała walka. I jak długo będą ją odchorowywać.
Szrapnel - 19-12-2014, 18:20
Ostatnie 15 min. nie było dla Szrapnela najlepszymi w jego życiu. Brak tlenu i ciemność a następnie ból w klatce piersiowej i nagłe przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych. Kaszlał i pluł tak długo i gwałtownie, że mało znów nie spadł do rynsztoka. Kiedy przestał nie do końca rozumiał co się właśnie działo.
- Umarłem? - zapytał rozglądając się dookoła. Po chwili zatrzymał wzrok na
Eldisie.
- Chyba nie bo dalej widzę twój ryj - rzucił, a po zobaczeniu miny elfa zaczął się histerycznie śmiać.
Chyba już oszalałem do reszty
- Przepraszam Elidis - powiedział przez łzy rozbawienia - I dziękuje za ratunek!
Chciał wstać ale do tego musiał podeprzeć się rękoma, wtedy zorientował się co się z nimi stało. Zdjął karwasze, urwał rękawy koszuli, zawiązał je sobie na dłoniach i dopiero wstał. Po ponownym założeniu części pancerza. Poszukał swojego miecza i sztyletu a następnie wsadził je do pochew na plecach i w bucie. Kiedy zastanawiał się czego jeszcze mu brakuje zalała go fala zmęczenia.
Na dzisiaj mogłyby się już skończyć te przygody
Indiana - 19-12-2014, 21:18
No dobrze, to podsumujmy krajobraz po bitwie
Elidis:
w większości kwestii miałeś rację - rzeczywiście, Szrapnel był zbyt uparty, by tak zwyczajnie dać się udusić. Dałby się udusić absolutnie w drodze wyjątku przez stworzenie, którego właściwie nie powinno tu być. Gdyby była tu Ylva, wyjaśniłaby wam, że takie istotki zamieszkują głębokie podziemne jaskinie i inne przestrzenie u korzeni świata, ale raczej nie miejskie kanały. Gdyby tu była, prawdopodobnie zwróciłaby twoją uwagę dzikim śmiechem na widok miny Eryka pochylającego się nad ustami najemnika. Mina ta mówiła "łeeeeeeezajakiegrzechyyyyy" i była podkreślana dramatycznym pluciem i wycieraniem ust co najmniej jakby Wergund całował się z tamtym skolopendrem, a nie z nieprzytomnym Szrapnelem.
Tym Szrapnelem, który nie leżał na dnie kanału, tylko grzecznie na chodniku.
Nie przeklnąłeś głównie dlatego, że robiło się to juz nudne. Za to wygramoliłeś się z kanału i pobiegłes do miejsca, gdzie Convolve razem z Erykiem właśnie prezentowali asortyment umiejętności Kanałowego Pogotowia Ratunkowego.
Razem z Elidisem podbiegła też Ofelia, chcąc wspomóc Conv przy udzielaniu pomocy, jednak w tym momencie Szrapnel kaszlnął wreszcie, plując brudną wodą, więc sanitariuszka zrobiła to, co było najbardziej potrzebne - podniosła i odwróciła ustami w dół, uciskając przeponę jak przy zadławieniu. Najemnik podparł się rękami i gwałtownie zwymiotował dużą ilość wody.
Tym razem Elidis jednak dorzucił komentarz, w ostatniej chwili uskakując (zupełnie jakby w obecnym stanie ubabranie brudną wodą robiło jakąś różnicę).
Ofelia przytrzymała osłabionego najemnika, po czym zerkając krytycznie na w połowie przepalony swój piękny płaszcz z turkusowej wełny, zdjęła go i otuliła nim ramiona rannego.
Szrapnel:
hu hu jak to się kolega szybko zreanimował, niedoczekanie
nałykanie się wody zaowocowało kilkoma spazmami wymiotów - w sumie całkiem pożytecznych, bo woda z kanału miejskiego to nie jest to, co dobrze robi na żołądek. A i tak możesz się spodziewać przytrucia. Za to długotrwały brak tlenu spowodował potężne zawroty głowy, jest ci tak słabo, że na nogi podniesiesz się samodzielnie za dłuższą chwilę. Do tego dochodzi szok - telepie cię jak kota po pinezkach, więc bardzo kochasz w tej chwili płaszcz Ofelii i samą Ofelię za to, że ci go uzyczyła, chociaż śmierdzi kwasem.
Obie dłonie masz tak opuchnięte i poharatane, że dotykanie nimi czegokolwiek sprawi, że chyba zemdlejesz znowu. Właściwie najbardziej kusząco wygląda opcja wsadzenia ich do zimnej wody w kanale, tylko że ona chwilowo nie jest zimna.
W dodatku ktoś coś wspominał o księżycówce...
Eryk:
w sumie nie wyszło najgorzej. W poparzonej na początku nodze toksyna chyba zdążyła się juz rozejść, bo bolało znacząco mniej, a sama noga była... odczuwalna i sterowalna. O dziwo. Za to dla odmiany i równowagi w przyrodzie boli cię ręka, ta którą zadawałeś ciosy (prawa? więc boli też nadgarstek ), jednak wiadomość, że za chwilę ból powinien zelżeć, zadziałała motywująco i całość doznań zrobiła się znośna. Poza tym jesteś mokry dokumentnie, poobijany i... rozbity
Ysgard:
skręcona kostka to w sumie niska cena za destroj, jaki spowodowałeś w kanale... o ile zaraz ktoś nie zechce ci czegoś urwać, bo parę osób się odgrażało na głos, a w myślach więcej niż parę
Lothel, który od wybuchu był dość daleko, zobaczywszy cię obok siebie, uśmiechnął się słabo:
- Nieźle, panie krasnolud, całkiem nieźle dupnęło... Pomóż mi wstać - wciągnął powietrze z wysiłkiem - Cholerny rytuał... - stęknął, podnosząc się na kolano - Bywało lepiej...
Convolve:
całe szczęście, że Ofelia pomogła ci ze Szrapnelem, bo właśnie zamierzałaś go podnieść i to ty zamiast Elidisa znalazłabyś się naprzeciw jego... ujścia emocji. Odetchnęłaś, spadający poziom adrenaliny jak zawsze powodował drżenie i osłabienie organizmu. Jako sanitariusz wiedziałaś, że to normalne, ale trzęsące się ręce to nie była praktyczna rzecz.
Rozejrzałaś się.
Przedramię wściekle paliło, ale rozbryzg wody po wybuchu zmył większość kwasu ze skóry. Będzie po tym brzydka blizna, ale na szczęście na ręce, nie na twarzy. Na wszelki wypadek podniosłaś się i na czworaka podsunęłaś na brzeg kanału, by spłukać resztki żrącej substancji. Przy okazji twój wzrok trafił na leżącą pod ścianą kuszę.
I siedzącego nieopodal Keithena, który właśnie kończył opatrywać ciętą ranę na udzie.
- Blisko było - uśmiechnął się do niej, wskazując na rozharatane przez kleszcze stwora mięśnie nogi tuż przy miejscu, gdzie przechodzi tętnica udowa - Nawet Bogini by mnie nie odratowała. Ale wciąż żyję, uzdrowicielko.
Argan:
Niemanie tarczy miało swoje zalety - mogłes poruszać się nieco szybciej i zwinniej, choć jak każdy rasowy tarczownik bez niej czułeś się dramatycznie wystawiony na wszelki atak, niczym jakiś manekin do trenowania szermierki. Ale do tego można się przyzwyczaić.
Za to do mokrej przeszywki jest bardzo trudno... Bojowe ubranko zrobiło się fest ciężkie, niewygodne i krępujące ruchy. Kusiło cię, żeby je zdjąć.
Po jakiejś chwili odzyskałeś słuch i zlokalizowałeś Ofelię, to były dwie chwilowo najbardziej palące sprawy. Poza jeszcze jedną sprawą, która paliła cię w okolicy kolana i okazała się być plamą kwasu, przepalającą ci właśnie nogawkę i wciekającą do buta.
Stanowczo przeklinanie robiło się nudne.
Jednak nadal umilało chwile spędzone na płukaniu buta w brejowatej wodzie i czyszczeniu nogawki.
- Zabierajmy się stąd - odezwała się Ofelia, kiedy Szrapnel otulony w jej płaszcz mógł się już podnieść - Ja się wcale nie założę, że ta przerośnięta skorka zaraz tu nie wróci.
- Ma rację - stęknął Lothel, wsparty o ramię krasnoluda (którego chwilowo nie wolno bić, bo jest o niego wsparty Lothel! ) - Droga prowadzi dalej kanałem. W dodatku nie jest już daleko. W każdym razie do jednego z.... miejsc.
Strandbrand - 19-12-2014, 22:13
-Wiecie co wam powiem? Nie było tak źle.
Opierając się o ścianę, z zamkniętymi oczami nie mógł dostrzec jak popatrzyli na niego towarzysze walki ze skolopendrą. Zapewne dziwnie, biorąc po uwagę stan w jakim on, więc zapewne i reszta się znajdował. Zaswędziała go lewa noga, a że było to nieznośnie wybijające z czynności powolnego odpływania w sen postanowił się podrapać. Czy on właśnie poczuł jak się drapie? Otworzył oczy ze zdziwieniem.
-O cholera, czucie mi wróciło.
Spróbował poruszyć prawą dłonią... ale nie, najwyraźniej ta postanowiła jeszcze nieco odpocząć. Z niechęcią podparł się lewą ręką i powstał. Nieco mu się zakręciło w głowie, na szczęście ściana pod którą przed chwilą leżał okazała się po raz kolejny pomocna w kwestii oparcia. Spojrzał po ludziach. I nieludziach. Szrapnel właśnie wypełniał kanał drugą połową wody, której w nim brakowało. Convolve i Ofelia stały niedaleko. Elidis odskakiwał od Szrapnela by uniknąć zetknięcia z reakcją Szrapnela... W oddali majaczyli mu Keithen, Argan oraz Ysgard z Lothelem. Wszyscy byli cali. No niesamowite.
Podszedł w kierunku najemnika, starając się nie nadepnąć. Sięgnął po swój nóż... o żesz ty karaluchu jeden... Z ładnie naostrzonego i wypolerowanego kawałka stali został powyginany i powykręcany kikut, o połowę krótszy niż pierwotne ostrze. Jeszcze dymił gdy cisnął nim w kanał.
-Szrapnel, nie dość że wisisz mi beczułkę księżycówki to jeszcze odkupujesz nóż.
Gdy kompania się zbierała do drogi (to znaczy próbowała podnieść Szrapnela do drogi) on przeszedł się po kanale, zbierając swój drugi, dłuższy nóż który leżał pod jedną ze ścian. Następnie wrócił w miejsce gdzie zostawił miecz. On też miał nieco nadgryziony kształt po kontakcie z kwasem potwora, ale był zdatny do użytku. Gdy już pozbierał wszystko co miał, zdał sobie sprawę że wokół jego kostki owinięta była pętla. Tylko tyle zostało z jego sznura, kończyła się ona osmaloną końcówką. Z pomocą miecza rozciął pętlę i cisnął ją pod ścianę.
-Jak tak dalej pójdzie to będę musiał pomagać gołymi rękoma.
Gdy miał już wszystko co ostało się z jego ekwipunku, wrócił do gotowej do wymarszu już grupy. Ofelia oraz Lothel jednomyślnie stwierdzili iż muszą ruszyć w drogę, zaś on się z nimi zgadzał.
-Pozostaje tylko jedna kwestia moi mili... jeśli będziemy tak obrywać przy każdej okazji, to raczej daleko nie zajdziemy. Spójrzcie na nas. Część z nas straciła wyposażenie, część jest ranna i niezdatna do walki. Convolve jest wyczerpana, widać to gołym okiem, a Lothel nie może sam ustać. Zastanówmy się czy nawet jeśli zdążymy odnaleźć Angelę i Toruviel oraz kogokolwiek kto je porwał... to czy damy radę im pomóc?
Zamiast czekać na ich odpowiedź ruszył w stronę o której przed chwilą mówił elf. Faktycznie wolał uniknąć ponownego spotkania ze skolopendrą, więc wystarczy mu że usłyszy ich opinię w drodze. Gdziekolwiek by to nie było. Byle dalej od tego miejsca.
Elidis - 19-12-2014, 23:12
Na widok budzącego się Szrapnela Elidisowi poważnie ulżyło. Gdyby nie fakt, że wszędzie wokół było nieznośnie gorąco zapewne zrobiłoby mu się cieplej na sercu. Dobrze, że najemnik przeżył, stanowczo dość już miał obserwowania śmierci osób, które darzył przyjaźnią. Chciał coś z tej okazji powiedzieć, ale, mający niezmiernie idealne i niezawodne wyczucie czasu Szrapnel postanowił się na niego wylewnie zrzygać. Elf uskoczył komentując to w niewybredny sposób.
- No mordo! - powiedział łapiąc go za policzki jak dziecko. - Wróciłeś do nas. I żeby było mi to 0ostatni raz młody człowieku! Wiesz jak się zdenerwowałem!? No. A antałek księżycówki się jakoś załatwi - puścił do niego oko, nagle sobie przypomniał. - Ty!, masz jeszcze przy sobie ten nóż? Głupio byłoby zostawić...
Usłyszał słowa Eryka, komentującego z najwyższym entuzjazmem ich niedawne starcie z królem ściekowego świata. Śmieszny był fakt, że miał rację. Nikt z nich nie zginął, a to już było coś. Co prawda chyba nie zabili potworka, chlupotanie bowiem stawało się coraz bardziej głośne i bliskie, ale przynajmniej nie dali się zabić. A zatem na plus. Choć nie całkiem.
Powiódł wzrokiem po ich kompanii i poczuł, jak ściska się mu gardło. Dlaczego? Ze strachu? Nie, to to. Raczej z wszechogarniającego i nieodpartego uczucia beznadziei. Octavio, ich przenośna ściana boja, stracił swoją tarczę, pozostając tylko przenośnym. No dobra, wciąż był dobrym szermierzem, ale elf wiedział czym jest siła przyzwyczajenia. Nawykły do walki z tarczą Argan będzie się mimowolnie ustawiał lewym ramieniem do przeciwnika. Ramieniem, w którym powinna być tarcza, ramieniem bez żadnej osłony. Powój była wyczerpana, choć jej oko było znacznie lepsze, niż się spodziewał. Wciąż, straciła już większość sił i medykamentów. Szrapnel do niczego się nie nadawał przez kilka najbliższych godzin, kropka. Nie mógł władać mieczem, nawet gdyby szok ustąpił. Lothel podobnie nie miał już sił i nie mógł władać mieczem. Resztki nadziei były w jego talentach psionicznych. On sam wyładował się do poły swojego potencjału, nie licząc naturalnych zasobów. W pełni sprawnymi pozostawali Ysgerd, Keithen i Ofelia.
Modlił się by Styryjskie posiłki przyszły na czas. Ten dzień nie mógł się już stać dziwniejszym. Tak czy inaczej, bez wsparcia nie mogli liczyć na powodzenie w walce z porywaczami, chyba, że oni sami mieli podobne problemy, ale ile sokrpen może zamieszkiwać jedne kanały? Miał też cichą nadzieję, że jego własne zasoby wciąż są dostępne, jak mówił zwiadowca. Byłyby teraz na wagę złota, ale nez sensu byłoby je ujawniać teraz.
Wszyscy dookoła chcieli się stąd zabierać, zgadzał się z nim. Nie było bowiem wiadome kiedy ściekowy przyjemniaczek wróci by dokończyć swoją kolację. Usłyszał jak Eryk rozważą ich stan, miał cholerną rację, miał jej więcej niż kiedykolwiek, ale mag nie mógł się z nim zgodzić. Jednak bardziej interesowały go słowa Lothela.
- Ma pan rację, co do naszego stanu - zaczął mówić idąc za Erykiem. - Jednak nie należy zakładać, że nasi wrogowie także nie zostali w podobny sposób uszkodzeni - okłamywał sam siebie i to boleśnie.
Odszedł od Eryka i zrównał się z Lothelem.
- Jak to jedno z miejsc...? - zapytał najciszej jak mógł w ich języku. - To znaczy, że nasze "cele się rozdzieliły"? I do którego dokładnie się zbliżamy?
To by było bardzo niekorzystne. Niewypowiedzianie wręcz niekorzystne. Jeżeli bowiem tak było, to kogo mieli przed sobą, Angelę, czy Toruviel? Jeżeli Angelę, to istniało duże ryzyko, że większość ich wciąż sprawnej siły bojowej opuści kompanię zostawiając go niemal samego z kwestią elfki. Co gorsza musiał też się liczyć z reakcją Argana, ale nad tym zastanowi się później. Po prawdzie nie bardzo wiedział kiedy będzie to później, ale cóż zrobić.
Jeżeli zaś to była by Toruviel... To w sumie mogłoby być jeszcze cięższe. Miał do niej kilka pytań, kilka bardzo niezręcznych pytań do niej i do Astendenta. Skrzywił się na tę myśl, ale co zrobić, taki los. "To nic osobistego, robię to dla mojego kraju", przypomniały mu się słowa elfki, kiedy brała go w niewolę. Gniew odżył na nowo, ale zwalczył go. Najpierw musiał dowiedzieć się prawdy.
Tymczasem wraz z innymi na powrót wkroczył w zdawałoby się nieskończony labirynt Vekowarskich kanałów. Jakże cieszył się na myśl, że przynajmniej jednak z kwestii miała się wreszcie rozwiązać. I bał się, na myśl o konsekwencjach.
Owizor - 20-12-2014, 02:24
- Jak takie bydle przetrwało w kanałach niezauważone? - mruknął, zakładając buta i podchodząc do reszty kompani. Przeleciał wzrokiem po każdym kolejnym członku, po czym westchnął ciężko.
Było niedobrze. Bardzo niedobrze. Słowa Eryka dodatkowo podkreśliły jego przemyślenia.
- Jak tylko dotrzemy do jakiegoś włazu... lub do któregokolwiek poszukiwanego... proponuję wyodrębnić grupę niezdatnych do walki, by wróciła na powierzchnię - oznajmił.
Zrobił w myślach szybką kalkulację. Eryk sprawiał wrażenie całkiem sprawnego. Podobnie Ysgard, Keithen, Elidis i Ofelia. Convolve również zdawała się jakoś trzymać, choć wyglądała jak siedem nieszczęść (nie żeby reszta kompani nie wyglądała jak jakaś mniejsza liczba nieszczęść). Szrapnela jak nic trzeba było wynieść do jakiegoś lazaretu. Lothel również zdawał się niezdatny do walki.
A zatem co najmniej dwóch wymagało odesłania. Co najmniej.
Splunął do koryta, próbując pozbyć się smaku ścieku z ust. Przerzucił miecz kilkukrotnie z ręki do ręki. Rękojeść broni była nieco dłuższa niż w typowych jednorakach, w razie potrzeby był w stanie chwycić ją oburącz, choć nie było to zbyt wygodne. I tak marnie widział swoją przydatność w jakiejkolwiek walce.
Ostatni raz walczył bez tarczy z elfami podziemnymi przed wejściem do Ahi-Tere. Za nic nie chciał powtórki z tej rozrywki.
- Nie ma czasu do stracenia, im szybciej znajdziemy Angelę lub Toruviel, tym lepiej. Jakby ktoś zauważył studzienkę, niech zapamięta gdzie jest.
Ruszył żwawym krokiem, oklepując się w poszukiwaniu medalionu Angeli. Miał szczerą nadzieje, że wskazujący drogę obiekt nie wypadł mu nigdzie w czasie walki.
Powój - 20-12-2014, 02:55
Gdy przedarła się znów przez wodę by podnieść kuszę spotkała spojrzenie Keithena, minimalnie uśmiechnęła się słysząc jego słowa.
- To dobrze, szkoda by było tracić jednego z towarzyszy. - Zerknęła na Szrapnela który ledwo trzymał się na nogach. - Jeśli zdechniesz, to obiecuje, że nie będziesz zaznawał odpoczynku w zaświatach. Spaprałbyś całą robotę którą włożyłam byś żył. - Po tych słowach pomogła styryjczykowi z opatrunkiem.
Praca pozwoliła jej odsunąć od siebie świadomość, o palącym bólu w ramieniu oraz zmęczeniu. Siedem Teralskich nieszczęść... Oto jak wyglądała. Ale ci co ją znali, widzieli w jej oczach desperacje, nie podda się. Nawet jeśli będzie musiała zginąć. Taka już była. Chociaż straszy tchórz to do tego uparta jak osioł, nawet tak samo naiwna. Ciekawą mieszankę genów dostała po rodzicach.
Gdy skończyła podniosła kuszę i spojrzała w kierunku w którym odleciał majestatycznie wij, była szansa, że chwilowo przeżywa on traumę związaną z gorącą masą na pysku. Podniosła się powstrzymując od ciętej uwagi w stronę krasnala.
Ruszyła za towarzyszami przeładowując broń. Jeden bełt zeżarła jej ta cholera, ale chyba nie będzie kwapić się z szukaniem pocisku. Uznała, że to odpowiedni prezent dla stworzenia. Tak na pożegnanie.
- Ja idę dalej z wami. - Zasięgnęła kiedyś dług życia, jeśli trzeba będzie to go spłaci nawet tutaj.
Elidis - 20-12-2014, 20:46
Elidis nagle strzelił się w czołu, że aż zadudniło. Jak mógł o tym zapomnieć!? Rzucił okiem na Szrapnela. Poobijany mężczyzna nie miał przy sobie ani miecza, ani noża, szkoda by było je zostawić. Szczęśliwie nie zebrali się jeszcze do drogi.
- Dajcie mi chwilę, zaraz wyruszymy - rzucił prze ramię przepatrując chodniki.
Poleciał w tamtą stronę... W wodzie był mniej więcej tak skierowany... Wij rzucał się tak... - mówił w myślach szukając.
Miecz nie było trudno znaleźć, leżał pod ścianą w miejscu, w którym zaczęło się całe zamieszanie. Elf podniósł go i obejrzał. Był nieco pokiereszowany, ale wydawał się zdatny do użytku. Zresztą Elidis nie znał się na tym za dobrze, ale głupio byłoby go tak po prostu zostawić.
Srebrny nóż był o wiele mniejszy i było znacznie więcej miejsc, w które mógł polecieć. Elf otworzył swój umysł. Srebro było jak magnes na magię, przyciągało ją do siebie, a tym samym przyciągało uwagę maga. Chodził przez chwilę wzdłuż ścian przypatrując się im umysłem, aż wreszcie poczuł małe zaburzenie w wodzie, blisko miejsca wybuchu.
Sięgnął ręką i po krótkiej chwili zabawy w macanko znalazł to czego szukał. Srebrna brzytwa lśniła nawet po wyjęciu z brunatnej wody.
- Dobra, możemy iść - powiedział wracając do reszty. - Wybacz Szrapnela, ale na razie ci się nie przydadzą - skinął na miecz i nóż. - Jest jakiś chętny na dodatkowe ostrze?
Kiedy już rozdysponował ruchomości przyjaciela zajął się oglądaniem i obracanie w rękach noża. Był doskonale wyważony i dość ciężki, przez co pewnie leżał w dłoni. Ostrze było pozbawione zbędnych ornamentów w jasny sposób wskazując, że była to poważna broń, stworzona do użytku, a nie ozdabiania półki.
Srebro łaskotało delikatnie w dłoń. Magia płynęła przez klingę i elf jasno to czuł. Uśmiechnął się, powinien był załatwić sobie taki sztylet dawno temu. Zatknął broń za pas tak, by w razie potrzeby łatwo można ją było wyciągnąć, czuł, że może się jeszcze przydać podczas ich nieustannie wydłużającej się podróży.
Indiana - 21-12-2014, 04:56
W tunelu, z którego szliście, a w którego czeluściach zniknął wij przyrządzony na chrupko przez Ysgarda, coś chlupnęło. Raz. Drugi.
Keithen zawiązał ciasno szmatę na udzie, którą opatrzył ranę i lekko kuśtykając podszedł w tamtym kierunku. Stanął kilka metrów od was, nasłuchując.
- Zmywajmy się stąd - powiedział cicho po chwili - Mam niejasne wrażenie, że ciepłe uczucia pana krasnoluda nie złamały do reszty serduszka tego stworzenia. Panie elf? - zagadnął, podchodząc do Lothela, który wciąż wspierał się na ramieniu krasnoluda - Możesz iść?
- To chwilowe - mruknął zwiadowca - Jest przyczyna... Dobrze, chodźmy. Nie ma czasu, miejmy to już za sobą - wciągnął głęboko powietrze i zacisnął zęby, ruszając w kierunku w którym zmierzaliście. Styryjczyk ruszył za nim.
Tunel po niespełna 50 metrach kończył się, wpadając do większego korytarza, szerokiego na dobrych 5-6 metrów. Ruszyliście tym korytarzem w prawo, idący z przodu Lothel nie zawahał się ani przez chwilę, podobnie Elidis i Octavio, niosący w rękach przedmioty-"kompasy", pozostali nie pytali.
Szeroki tunel miał równie szerokie chodniki po bokach, szło się wam więc znacząco wygodniej. Minęliście kilka kolejnych odnóg w prawo i w lewo.
Po jakiejś chwili marszu znaleźliście szyb do góry, z którego leciała niczym z prysznica struga brudnej wody. To musiało być wyjście na powierzchnię.
podobnie jak poprzednio wysłaliście czujkę, tym razem był to krasnolud.
Ysgard:
ku górze prowadziła drabinka, podobna jak ta poprzednia, składająca się z metalowej rury z poprzeczkami na boki. Wyszedłeś do samego sklepienia, czyli na jakieś 5 metrów, dalej prowadził szyb o kwadratowym przekroju, na kolejne około 15 metrów, co dawało wam mniej więcej pojęcie, jak głęboko pod ziemią jesteście. U szczytu szybu znajdowała się ciężka, kuta stalowa pokrywa, którą uniosłeś dopiero, kiedy porządnie zaparłeś się nogami i podparłeś ją barkiem. Ze zgrzytem uniosła się na kilka centymetrów, pozwalając ci zajrzeć na powierzchnię.
Zobaczyłeś strażnicę przy bramie, przy której paliły się liczne ognie. Stało tam kilku wartowników wergundzkich w mundurach Kohorty Vekowarskiej (zielone, miasta broni Zielony Tymen), poza tym w rozmaitych prowizorycznych schronieniach, pod płachtami, w podcieniach i wnękach koczowali ludzie. Większosć spała - było ciemno, prawdopodobnie środek nocy.
Ruszyliście dalej.
Po chwili trafiliście na jedną z odnóg, tych mniejszych korytarzy, w której była wnęka, coś w rodzaju malutkiego pomieszczenia, zapewne na narzędzia dla robotników pracujących przy budowaniu kanałów.
Tam w błotnistym gruncie (w tym miejscu podłoga nie była wymurowana tylko naturalna, pokryta warstwą gliniastego błota) dostrzegliście ślady, wyraźne ślady obuwia, bardzo prostego, coś jak sporej wielkości łapcie z łyka czy skóry. Razem z nimi wyraźnie widniały ślady drobnych stóp w butach z obcasem.
Gdyby nie Lothel, nie bylibyście w stanie za żadne skarby dostrzec detali tych śladów, bo wszystko dookoła było dodatkowo zadeptane odciskami wojskowych wergundzkich butów.
Niespełna 200 metrów za tym miejscem trafiliście na dość dziwne skrzyżowanie. Powtórzone przeszukanie terenu dało następujące wyniki:
w lewo od głównego tunelu był korytarz, w którym ktoś rozwalił ścianę (widać było gruz na ziemi) po czym zamurował ją od nowa... i znowu rozwalił. Była nam świeża, wyraźna zaprawa, mocno wyróżniająca się od sąsiedniej ściany, jakby ktoś mniej więcej 2 m2 ściany wymurował zupełnie innymi materiałami, niż całą resztę. W tym wymurowanym kawałku widniała czarna dziura, z której gruz leżał na chodniku, duża na blisko metr.
Poza tym kawałek (około 30 m) dalej znaleźliście wyraźne ślady krwi i jakichś eliksirów, leciutko dało się też wyczuć zapach alkoholu, na ziemi leżały też pourywane nitki.
Strandbrand - 21-12-2014, 17:20
Po tym jak zebrali wszystko co do nich należało i nadawało się do użytku, zaś Keithen zaczął ich pośpieszać znów wyszedł na szpicę razem z Arganem. Wyciągnął lewą ręką długi nóż, i rozgrzewał prawą dłoń do której powoli wracało czucie. Miał nadzieję że reszta zachowa jaki-taki szyk o który wcześniej wspominał. Jedyne co dodał podczas drogi to by Szrapnel trzymał się jeszcze bliżej środka, razem z Lothelem tym razem. Idący z nimi Elidis będzie miał oko na obydwu, a Keithen wraz z Convolve i Ysgardem będą pilnować ich pleców...
Odczuł wyraźną ulgę gdy weszli w mniejsze tunele, pozbawione zbiornika wodnego w którym mógł ukrywać się wij. Dzięki Lothelowi odnaleźli ślady, jednak nic z nich nie wywnioskował. Lothel twierdził że widzi tutaj trzy różne rodzaje śladów, zaś dla niego to wszystko wyglądało jak ubita przez kogoś ziemia. Faktycznie, jeden ślad był dla niego znajomy. Aż zbyt często oglądał podobne ślady w Wergundii, zostawiane przez patrole i maszerujące oddziały.
Poszli dalej, natrafiając na zawalony gruzem korytarzyk. Dostrzegli ścianę, która to... ,,nie pasowała" do reszty ścian. Różniła się, wyglądała na nową. Wybita w niej była średniej wielkości dziura. Poruszył jedną z cegieł wokół otworu. Były luźne na tyle że gdy popchnął cegłę nieco mocniej, ta została w jego rękach. Ciepnął nią w gruzowisko.
-Ysgard, daj no tego światła. Zobaczymy co tam jest.
Argan który poszedł nieco do przodu stwierdził że znalazł ślady krwi. Trzymając w lewej dłoni swoją broń a w prawej światło schylił się i zajrzał do dziury. Ciężko było w jakikolwiek rozsądny sposób zmieścić się w niej, więc zaczął powoli i ostrożnie wyciągać cegły, uważając na to by żadna nie spadła mu na głowę. Bo to by było nieprzyjemne. Dostać cegłówką po łbie.
Gdy już było dostatecznie dużo miejsca by móc zajrzeć bez przeciskania się, oświetlił wnętrze dziury.
Owizor - 21-12-2014, 22:42
W pierwszym odruchu chciał podbiec do dziury, upewnić się że nie ma tam Angeli. Po paru krokach dopiero zatrzymał się uświadomiwszy sobie, iż ze swoją delikatnością pawężnika mógłby zatrzeć jakieś ważne ślady. Znieruchomiał, po czym skierował spojrzenie w stronę Lothela. Miał nadzieję, że do tego czasu ów zwiadowca odzyskał dość sił by podejść i ocenić lepiej co tu się wydarzyło. Skinął głową w jego stronę, z uniesionymi w zapytaniu brwiami.
Mocniej ścisnął dłoń trzymającą miecz. Druga broń czekała na wszelki wypadek w pochwie.
Ileż by dał, by to się już mogło skończyć! Ileż by dał, by była tu Angela!
Ale może to i lepiej, że jej tu nie ma? Co prawda to miejsce o niczym jeszcze nie świadczyło, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób podniosło go na duchu. Szanse na przeżycie narzeczonej zdały mu się jakby większe...
Przebiegły go ciarki na myśl o tym co musiała przechodzić Angela. Nieraz już, jeszcze będąc dzieckiem, wyobrażał sobie co musi się dziać z zamurowanymi ludźmi... Nie bez powodu.
Kiedy mieszkał wraz z Ofelią w ofirskich rynsztokach, siostra często opowiadała mu o tym jakiej to chwalebnej przeszłości nie miał ich ród. Wedle bajań starszej siostry nieco ponad sto lat wcześniej Rożenkowie konkurowali z Samonitami o władzę w Arethynie. W wyniku owego konfliktu wielu ludzi, nie tylko z tych dwóch rodów, skończyło z trucizną w żołądku bądź sztyletem w nerkach. Owa cicha, typowo ofirska walka o władzę doprowadziła do tajemniczego zniknięcia ich prapradziadka Orlanda, którego Samonici rzekomo zamurowali gdzieś w północnym murze Arethyny.
Wizja przodka umierającego w murze mocno działała na wyobraźnię młodego Argana. Długie rozmyślania na ten temat doprowadziły go do wniosku, iż zamurowana osoba może umrzeć na trzy sposoby; Jeśli zamurowanie było szczelne, ofiara umierała z uduszenia po parunastu minutach. Jeśli miała dostęp do powietrza, lecz nie do wody, umierała po kilkunastu godzinach, może kilku dniach... Natomiast w miejscu takim jaj tutaj, z wilgocią kapiącą z sufitu, nieszczelnie zamurowana ofiara umarłaby dopiero z głodu, po kilku dniach, bądź tygodniach agonii.
Argan modlił się w duchu, by w przypadku Angeli nie spełnił się pierwszy scenariusz. Pocieszał się myśla, że pogróżki szermierza z zaułka sugerowały zamurowanie jego narzeczonej w ten sposób, by nie umarła od razu...
Nie chcąc naruszyć potencjalnych śladów, oddalił się od dziurawego muru.
Rozejrzał się po dalszej części korytarza.
- Hej, to coś leży - zakomunikował, starając się mówić na tyle głośno, by reszta grupy go słyszała ale zarazem na tyle cicho, by dźwięk nie poniósł się za daleko tunelem - I widać krew... I czuć jakiś alkohol...
Kucnął i podniósł jedną z nitek leżących na ziemi.
- Co tu się do diabła wydarzyło? - mruknął do siebie, przyglądając się obiektowi.
Szrapnel - 22-12-2014, 00:25
Szrapnel nie miał nic przeciwko rozdysponowaniu jego broni. Elidis wyglądał na bardzo zadowolonego z jego sztyletu. Jemu i tak się teraz nie przyda. W tym momencie mieli jeszcze mniej zdatnych do działania ludzi i nieludzi w oddziale.
Znowu szedł w środku tym razem zawinięty w płaszcz Ofelii, za który był jej bardzo wdzięczny. Miał już dość tych tuneli.
Pierwsze miejsce gdzie skieruję się po wyjściu stąd, to łaźnia, a drugie łóżko w kwaterze
Po jakimś czasie zatrzymali się pod włazem. Ysgard wlazł po drabinie i wyjrzał na zewnątrz po czym wrócił na dół. Czyli nie było tam tego czego szukamy. Następny przystanek był przed dziurą w ścianie dookoła, której unosił się delikatny zapach alkoholu. Argan chciał tam wyraźnie zajrzeć, ale nagle się zatrzymał i zaczął rozglądać dookoła. Do otworu zajrzał za to Eryk. Po chwili zbrojny który jakiś czas temu stracił tarczę i teraz trzymał jego miecz, zawołał ich do siebie.
Co znalazł tym razem?
Zmierzając w jego stronę, Szrapnel mamrotał coś o cholernych bohaterach, potworach w kanałach a także o włamywaczach i złodziejach, i co im zrobi jak ich dorwie.
Elidis - 22-12-2014, 02:04
Tym razem droga przez nieskończony labirynt kanałów była krótka, podejrzanie spokojna i nadspodziewanie wygoda. Zrobiło się mu tak lekko i wesoło, że nawet zaczął podśpiewywać w duchu, zapominając na chwilę o ich jakże ponurej sytuacji. Niestety życie postanowiło sprowadzić go na ziemie i całkowicie popsuć jego dobry humor. Znowu.
Kiedy weszli do pomieszczenia i Elidis zobaczył świeżo zamurowaną dziurę w ścianie jago oczy zwęziły się do pionowych kresek. Dreszcz przeszedł mu po plecach. Miał nadzieję, że będzie inaczej, miał nadzieję, że nie będzie musiał się z tym użerać, ale niestety.
A więc to tak to ma wyglądać? - zapytał w myślach. - Dobrze, skoro tak. Kolejna cholerna przeszkoda. Kolejne pieprzone spowolnienie. Jak tak dalej pójdzie to będę musiał pożegnać się z Toruviel na dobre - przerwał na chwilę swój myślowy wywód, zastanawiając się, czy nie wyszłoby mu to na zdrowie, ale po burzliwej debacie z samym sobą doszedł do wniosku, że jednak nie; jeszcze nie. - Świetnie, trzeba będzie się tym zająć.
Ignorując wszystkie pozostałe ślady i znaleziska podszedł do dziury w ścianie, chwilę obserwował pracę Eryka, po czym szepnął mu kilka słów na ucho. Mężczyzna popatrzył się na niego dziwnym wzrokiem, po czym bez słowa skinął głową.
To nie będzie szybkie, ani przyjemne, ale niestety trzeba będzie się tym zająć. Spojrzał w stronę Argana. Zamknął oczy przygotowując się na nie uchronne.
- Panie Rożenek. - powiedział do niego. - Raczy pan tu podejść?
Powój - 22-12-2014, 03:12
Wędrowała na tyłach pochodu starając się skupić na podnoszeniu nóg i dalszej wędrówce. Miała złe przeczucia, ale zwalała wszystko na zmęczenie. Bo faktycznie, powieki jej opadały w sennym objęciu chcąc ulżyć podrażnionej spojówce.
Przeszła kolejne kilka kroków i wpadła na czyjeś plecy. Aha, zatrzymali się, a ona musiała najwyraźniej zbytnio się zamyślić. Właściwie to nie, raczej określenie "wyłączyć" było bardziej pasujące. Wymamrotała przeprosiny pod nosem i przetarła oczy.
Woń alkoholu sprawiła, że uzdrowicielka zmarszczyła nos. Ktoś tu chyba używał leków albo pił samogon. Stawiała na to pierwsze. No chyba, że Reshion da Tirelli tu był, nie wyrobił na zakręcie i rozbił torbę o ścianę.
Całkiem ciekawa wizja...
Ruszyła w stronę Octavia by zobaczyć znaleziska. Gdy już przykucnęła badając wskazane miejsce usłyszała głos Elidisa. Podniosła głowę, przyglądając mu się ze spokojem. Jaka ona była zmęczona... Nie miała w sumie siły, żeby brnąć w to dalej. Ale trzeba było. Chociaż nie, nie musiała tego robić. Ale nie potrafiła odpuścić, nie w momencie gdy czuła, że jest coś winna tym ludziom.
Ingeboran, co ja mam robić?
To pytanie zadane w myślach znalazło odpowiedź bardzo szybko. Twarz uśmiechniętej auxilion i odpowiedź, na to, że jest tchórzem. Nie ważne czy nim jesteś, liczymy na ciebie bo nigdy nas nie zawiodłaś. Uzdrowicielka skrzywiła się lekko. A potem zdradziła. Ale ona, czy ktoś inny? Czy to wciąż była ona?
Chciała spać. Ale pójdzie z nimi, znajdzie Angele i tą tulya. Bo tak trzeba.
Owizor - 22-12-2014, 15:36
/wybaczcie, że przeskakuję Ysgarda, ale (o ile krasnolud nie zrobi czegoś nieoczekiwanego) chyba oczywiste jest, co moja postać zrobi.../
Podniósł się z ziemi, stękając cicho ze zmęczenia połączonego z irytacją.
- Lecorde, psiakrew... Ile można powtarzać... - wymruczał pod nosem odwracając się w stronę Elidisa - W Vekowarze jestem cholernym panem Lecorde...
Ruszył w stronę dziury wzdychając rezygnacją i zrzędząc wciąż cicho pod nosem. Najwyraźniej nikt poza nim nie podszedł ostrożnie do potencjalnych śladów.
- Tam dalej jest plama krwi i coś jakby ślady po środkach alchemicznych - stwierdził nieco głośniej, podchodząc do Elidisa i Eryka - Może Lothel i Convolve byliby w stanie coś odczytać...
Nachylił się, zerkając do wyrąbanego kawałka muru.
- Co jest? Znaleźliście coś?
Indiana - 22-12-2014, 15:38
Tak jak pisałam na PW - głos należy do Elidisa i Eryka, ja się chwilowo nie wtrącam, chyba, że Lothelem lub Ofelią.
Elidis - 22-12-2014, 17:34
Elidis przełknął ślinę, modląc się by nikt tego nie usłyszał. Musiał rozegrać sprawę spokojnie i w bardzo, bardzo przemyślany sposób. I to było najgorsze. Nie miał pojęcia jak zacząć. Był świetny w przesiąkniętych patosem wzniosłych tyradach.
Przegadał w końcu Primerose po rytuale budzenia Strasznych Śpiących.
Ale był do niczego w mówieniu niewygodnych i bolesnych rzeczy tak, by wcale nie wyglądały na bolesne i niewygodne. Słowem był do rzyci pocieszaniu innych. Westchnął. Co miał zrobić? Z ich całej kompanii jemu najbliżej było do mówcy.
Kiedy Octavio podchodził Elidis skinął delikatnie na Eryka, dał mu znak, by był gotów.
Opłaciło się. Lecorde, jak kazał się nazywać, chciał zajrzeć do wnęki. Eryk jednak zagrodził mu linię wzroku. Wyglądało to tak, jakby chciał się tylko przysłuchać rozmowie.
- Wiesz Octavio - nagle zniknął oficjalny ton, głos elfa stał się melancholijny, jakby nie obecny niemający pojęcia co powiedzieć elf sięgnął po własne wspomnienia i choć pewnie nie było to najlepsze to na nic innego nie miał pomysłu, - nigdy nie pochowałem żony. Fale zrobiły to za mnie - zapatrzył się w przestrzeń. - Straciłem rodziców, siostrę, żonę... - mówił raczej do siebie. - A mimo to wciąż działam. Nie poddałem się.Nie wolno mi! Bo wtedy bym ją zawiódł rozumiesz? Zawiódłbym ich wszystkich.
Odstąpił i wprowadził Octavia do klitki w ścianie muru. Pokazał mu opartą plecami o ścianę dziewczynę o złotych włosach, z sińcami na policzkach i zamkniętymi oczami. Z powrozem luźno zarzuconym na jej martwe ciało. Długą chwilę milczeli, aż wreszcie elf się odezwał.
- Przykro mi - jak pusto brzmią takie słowa. - Nie wiem co zamierzasz teraz - zaczął ostrożnie, - ale twoim miejscu chciałbym ująć tych, którzy to zrobili, a są raczej niedaleko.
Położył mu rękę na ramieniu, a raczej na naramiennikach. Odważny i ryzykowny krok, biorąc pod uwagę temperament zbrojnego. Elidis łączył się z Octaviem w bólu, nader dobrze wiedział jak to jest stracić tak bliską osobę. Jednak jego umysł wciąż pozostawał trzeźwy i elf popatrzył na Eryka w zrozumiały sposób. Wergund wyraźnie przygotował się ewentualnej burdy.
- Przysięgam ci, kiedy to wszystko się skończy, pomogę ci dać jej należyty pochówek - marne pocieszenie, ale sam dobrze wiedział, że nie może zrobić nic więcej, zresztą pogrzeb uspakaja człowieka, po prawdzie zazdrościł zbrojnemu, że ten będzie mógł towarzyszyć swej ukochanej w tej ostatniej podróży, jemu bowiem nie było to dane.
Strandbrand - 22-12-2014, 17:53
Zaczęło się... gdy jego przyjaciel podszedł do wnęki, zgodnie ze słowami Elidisa zagrodził mu widok na czas gdy ten będzie rozmawiał. Schował nóż. Oddał źródło światła krasnoludowi. I słuchał, przyglądając się z boku. Elidis zaczął opowiadać o swej rodzinie... pamiętał jak podczas próby wskrzeszania Krevaina, podczas modłów zanoszonych do bóstw elf pękł, wyjawiając jaki los go spotkał. Pomimo wywyższania się i ciągłego traktowania innych z góry, w tamtym momencie współczuł Elidisowi. Teraz też tak było. Ale współczuł dwóm osobom.
Widział jak trudno przychodzi mu opowiadanie o tym co spotkało jego żonę. I jak dawał do zrozumienia Arganowi że w tym momencie najlepiej rozumie co go spotkało. Widział jak jego przyjaciel zagląda do pomieszczenia, w którym leżała jego ukochana. Zbliżył się do niego, na wszelki wypadek.
Gdy Elidis zaproponował mu pomoc w pochowaniu Angeli i położył rękę na jego naramienniku... był pewien że coś się zaraz wydarzy. Ale nie chciał, nie mógł wręcz powstrzymywać go, jakakolwiek nie byłaby jego reakcja. Właśnie stracił jedną z najbliższych mu osób. Gdyby w tym samym momencie jego przyjaciel zwrócił się przeciw niemu...
Nie opuścił gardy, wciąż był napięty. Być może ze strachu, co może zrobić Argan. Gdy Elidis zdjął swą rękę z naramiennika, on położył swoją z drugiej strony.
-Nie wiem już jak chcesz by się do ciebie zwracano. Nie użyję imienia, bo masz ich kilka. Lecz wiedz jedno druhu. Znajdę i zniewolę tych którzy to zrobili, i dostarczę przed twoje oblicze.
Spojrzał na zrozpaczoną twarz jednego z Rożenków... był pewien że gdyby mógł, sam na sam w tej chwili zabiłby skolopendrę. Obietnica którą złożył była szczera. Miał zamiar odnaleźć tych którzy to zrobili, i rzucić ich do stóp Argana by błagali o życie.
Eryk nigdy nie określiłby siebie mianem okrutnego, czy też żądnego krwi. Lecz w tej chwili w jego wnętrzu rozwijała się żądza mordu względem tego kto to uczynił.
Owizor - 22-12-2014, 21:46
Miał głęboko gdzieś, co mówił doń Elidis. Eryka nawet nie usłyszał.
Musiał z góry założyć najgorsze, nic nie sprawdziwszy!!! Dlaczego ten kretyn tak tu stoi i tylko gada!? - przebiegło mu przez myśl.
Dłoń elfa na naramienniku spoczęła ledwie na ułamek sekundy. Argan od razu rzucił się w stronę leżącego ciała.
- Conv! Szybko! - krzyknął doskakując na kolanach do Angeli. Zdjął rękawicę i przyłożył palce do jej szyi. Był jednak zbyt rozedrgany, by być pewnym wyniku.
- Nie czuję pulsu! Chyba... Conv, Ofelia, jesteście potrzebne!!!
Wiedział, że z rozedrganymi dłońmi wiele nie pomoże. Jeszcze tylko by zaszkodził Angeli.
Odsunął się odrobinę w bok, robiąc zawczasu miejsce medyczkom. Przeniósł dłoń z szyi na policzek narzeczonej.
- Wstawaj, już jesteśmy... - wyszeptał cicho, walcząc z gulą w gardle. Pogładził delikatnie sińce na policzkach - Wyciągniemy cię z tego, nie martw się...
Obejrzał się na medyczki. Muszą się pospieszyć! Muszą wzmocnić jej puls! Przywrócić oddech!
Miał irytujące wrażenie, że wszyscy poruszają się jak muchy w smole. Czemu tak się ociągają!? Co ich dopadło!? Mogliby się choć trochę pospieszyć...
Indiana - 22-12-2014, 23:59
Lothel nie podszedł do wyłomu w murze ani nawet nie pytał, o co chodzi i co obydwaj patrzący tam widzą.
Usiadł ciężko na narożu korytarza, opierając potylicę o ścianę. Był blady i wyglądał na wycieńczonego, co było nieco niezrozumiałe, jako że ostatni odcinek drogi w porównaniu do poprzednich był raczej wypoczynkiem i nie powinien nadwyrężyć jego sił.
Ofelia podbiegła do wyłomu niemal natychmiast za Arganem. Ale w przeciwieństwie do niego ona była sanitariuszką, medyczką, frontową felczerką. Wystarczył jej jeden rzut oka. Dokładniej dwa - jeden na sztywne ciało dziewczyny, drugi na twarz brata.
Zakryła dłonią usta, ale i tak było widać, jak drga jej broda od łkania. Odwróciła się i ukryła twarz w roztrzęsionych dłoniach, osuwając się na kolana na mokrym chodniku, skuliła się niemal w kłębek.
Spomiędzy jej przyciśniętych do twarzy palców dało się słyszeć powtarzane cicho:
- Przepraszam... przepraszam...
Keithen w lot zrozumiał, co kryje się w wyłomie, też wystarczył mu rzut oka na obydwu mężczyzn. Nie musiał też pytać ich, dlaczego stoją przy Arganie bardzo blisko, trzymając mu na ramionach dłonie i blokując możliwość wyjęcia miecza. To, czego nie rozumiał, to na kogo ów miecz miałby zostać wyciągnięty. Oraz za co przeprasza Ofelia.
Obserwując czujnie to, co się działo przy wyłomie, podszedł do Lothela i przyklęknął przy elfie podając mu manierkę. Zwiadowca powąchał, uśmiechnął się słabo i pociągnął łyk jakby to była woda z sokiem.
- Co się dzieje? - zagadnął Styryjczyk - Wyglądasz blado jak gówno w trawie....
- Podobnie się czuję...- mruknął nyar - Trudno wyjaśnić... Rytuał współodczuwania wiąże z tym, kogo mam wyczuwać... Powiązał mnie z martwą dziewczyną poprzez jej przedmiot. Nic mi nie będzie, muszę tylko zniszczyć ten medalion. Nie, czekaj - powstrzymał dłonią Keithena, który najwyraźniej już wstawał, by się za to zabrać - Poczekaj, daj mu ją opłakać. To jest cenne dla niego, ten drobiazg. Wytrzymam jeszcze trochę.
Powój - 23-12-2014, 00:11
Słysząc krzyki Argana podniosła głowę, jej spojrzenie spotkało się od razu ze wzrokiem elfa. Zrozumiała. Zrozumiała w słowach które chwilę wcześniej wypowiedział. Wiedziała co to oznacza. Ale i tak poderwała się z ziemi skacząc do wnęki. Czemu? Bo tak trzeba. Nawet jeśli to nie ma sensu.
Widząc blade martwe oblicze odepchnęła towarzysza w bok oglądając się przez ramię.
- Eryk, Ofelia. Zabierzcie go stąd. Już! - Jej głos był pełen bezsensownej złości.
Przed sobą miała istotę przypominającą bardziej ducha niźli śmiertelnika. Jasne włosy opadały jej wstęgami na twarz zasłaniając chociaż częściowo pręgę powstałą na twarzy. Ułożone na ziemi dłonie z bransoletami siności widocznie odcinały się od brudnego podłoża. Teralka przesunęła dłonią po znakach na skórze kobiety czytając z nich niczym z wersów. Drugą dłonią sięgnęła do szyi na próżno szukając pulsu.
Nic.
Jednak uzdrowicielka nie odeszła, wciąż trwała na klęczkach czując bijący od ziemi chłód. Prawą dłoń przesunęła wzdłuż karku kobiety by sporo poniżej potylicy odkryć zgrubienie. Odsunęła kaskadę białych w tym świetle włosów i zmarszczyła brwi. Pręga mogła powstać na skutek uderzenia, ktoś musiał ją ogłuszyć, atak nadszedł od tyłu, ale nie naruszył struktury czaszki.
Potem przeniosła dłonie na twarz martwej, badała mięśnie i widoczne ślady. Pręga przechodząca przez oblicze świadczyła o tym, że założono jej mocny knebel, jednak to nie on był powodem śmierci dziewczyny. Zerknęła na szmatkę leżącą na ziemi w pobliżu. Czyżby ktoś wepchnął materiał do ust kobiety i to spowodowało śmierć? Pewne było to, że się udusiła. Jednak czy porywaczom nie zależało na tym by spotkała ją powolna śmierć, poza tym liczyli na to, że Angela stanie się odpowiednim argumentem przetargowym dla oddania pierścienia. Nie chcieli jej zabijać, jeszcze nie teraz.
Na powrót spojrzała na ślady pozostawione na dłoniach i kostkach dziewczyny. Została związana, jednak tak wyraźne otarcia świadczyły o tym, że próbowała walczyć. Chyba. Wszystkie jej przypuszczenia mogły być błędne.
Jednak ważniejsze pytanie, kto wyjął z jej ust szmatkę, kto uwolnił ją z wiązów i zabrał pierścienie po których ślad nosiła na palcach. Porywacze? Kto?
Uzdrowicielka odwróciła się patrząc na zebranych.
- Dajcie mi świeczkę. - Widząc jak się ociągają dodała zirytowana. - Szybciej!
W końcu dostała przedmiot, ktoś nawet uczynnie go zapalił. Dziewczyna przysiadła na brzegu wyrwy i postawiła świeczkę na kamieniach. Wyciągnęła nóż i ręką zgarnęła kawałek pukli martwej. Blond wstęgi znalazły się w jej dłoni.
- Odsuńcie się.
Była odwrócona plecami do swoich towarzyszy, skupiona na ciele Angeli. To była jej wina, gdyby wtedy nie zaczęła uciekać z pierścieniem to kobiecie nic by się nie stało.
Jesteś pewna?
A jeśli zginęła bo walczyła? Bo chciała się uwolnić z więzów, bo jedwabna chustka zablokowała jej dostęp do powietrza?
Powój odgarnęła włosy spadające na twarz mamrocząc coś pod nosem. Keithen i Ofelia raczej bez trudu rozpoznali formułkę pochwalną dla Tavar, rzadko używaną chociaż powszechnie znaną. Tu z ust ulundo padała ona najczęściej, ewentualnie kapłanów.
- Tavar, pani, pomóż mi poznać prawdę. Pomóż mi zrozumieć myśli kamieni, słowa wody, pamięć zdarzeń. - Wyszeptała przesuwając kosmyki nad płomień świecy, czuła narastające na dłonie ciepło. - Pokaż mi co tu się stało. - Zapachniało palącymi się włosami, płomień liznął lewą dłoń uzdrowicielki. - Pokaż mi, jak to się stało. Proszę.
Pociemniało jej w oczach, chociaż równie dobrze mogło jej się wydawać. Chciała wiedzieć, znać odpowiedzi na swe pytania. Kto tu przyprowadził Angelę? Czemu? Jak zginęła? I kto po śmierci kobiety postanowił ją uwolnić?
Strandbrand - 23-12-2014, 01:54
Zrobił tak jak kazała mu uzdrowicielka. Wraz z Keithenem zabrali Argana dalej od wnęki (w niej się nie da stanąć), nie z użyciem siły. Styryjczyk stanął obok niego, a Eryk za nim by nie mógł patrzeć w tył lub stanąć. Poszedł z własnej woli. Gdy wyszli z pobliża małej wnęki, spojrzał po tych którzy stali na zewnątrz... Szrapnel, Ysgard, Keithen... wszyscy przyglądali się Arganowi ze współczuciem i wymieniali spojrzenia. Tylko Lothel nie... Lothel?
-Keithen, pilnuj go. Nie daj mu tam wrócić.
Podszedł do elfickiego zwiadowcy który był coraz bledszy i wyglądał jakby miał stracić przytomność w jednej chwili. Bogowie robili sobie z niego żarty. Ledwo wyrwali się spod groźby poząrcia przez skolopendrę i uratowali Szrapnela a teraz znaleźli Angelę... i do tego jeszcze Lothel wyglądał bardziej jak martwy niż żywy. Niektórzy pomyśleliby ,,Czemu się tym przejmujesz, jeszcze półtorej godziny temu chciał cię zabić". Jednak on... nigdy nie był zawistny względem innych ludzi. Gdy poszukiwał kogoś jako łowca głów, nie był to motyw osobisty czy też moralny. To był czysyty biznes. Gdy z kimś walczył, tylko podczas walki czuł do niego wrogość. Po wszystkim... po prostu zapominał. Gdyby było inaczej nie mógłby znieść obecności połowy osób tutaj - Elidisa, Szrapnela, Ysgarda z którymi walczył w osadzie Krevaina. Lothela który chciał go zabić. Nawet Argana który przez chwilę potraktował go jak wroga... ale nie umiał tak. On nie był taki. Przypomniał sobie o chęci zemsty i zabijania za morderstwo Angeli... to też powoli znikało. Nie zamierzał porzucić obietnicy ani chęci zrobienia tego, ale przestawał czuć ten gniew... Dlatego teraz zbliżał się do elfa z chęcią niesienia pomocy. Bo taki był.
-Lohel. Mów do mnie. Jak mogę ci pomóc? Convolve jest na razie... zajęta. I wątpię by mogła w najbliższym czasie pomóc. Spójrz na mnie i odpowiedz jak ci pomóc.
Miał szczerą nadzieję że pomoc ta nie będzie wymagała żadnych działań magicznych. Nikt tutaj chyba nie znał się na magi leczniczej tak jak Convolve, zaś gdy opuszczał wnękę w ścianie chyba miała zamiar skorzystać ze swych mocy... po raz kolejny. Jak nic będą mieli kolejną osobę wyłączoną z walki i działań. To powoli przeradzało się w misję samobójczą.
Owizor - 23-12-2014, 03:05
/ależ mną sterujecie... wrr /
Odsunął się, robiąc miejsce Convolve. Wiedział, że medyczka potrzebuje miejsca, by uleczyć Angelę, że jego obecność może tylko przeszkadzać.
- Spokojnie, sam sobie dam radę! - warknął, odtrącając dość brutalnie dłonie Eryka i Elidisa. Dopiero Ofelii pozwolił się chwycić. Zauważył bowiem jej łzy. Domyślał się, że siostrę musiało dręczyć straszliwe poczucie winy. Proste uściśnięcie dłoni powinno dodać jej otuchy. (nie)
Przez cały czas, kiedy trzech wojowników próbowało Argana uspokoić, Ofelia klęczała na kamieniach, z twarzą ukrytą w dłoniach, złożona w pół niemalże. Tylko drżenie ramion zdradzało, że łka. Nadal powtarzała cichutko "przepraszam".
Uśmiechnął się do niej, starając się jakkolwiek ją pocieszyć. Convolve się wszystkim zajmie, nie ma obaw, siostrzyczko...
Tylko czemu Ofelia zrobiła ruch jakby to ona go odprowadzała od dziury, a nie na odwrót? Nieintencjonalnie przeszli kilka kroków jak do jakiegoś powolnego, tradycyjnego teralskiego tańca. (nie)
Puścił ją i odszedł pod ścianę, nieopodal kałuży krwi. Tam usiadł na ziemi, podciagajać kolana pod brodę i opierając plecy o ścianę. Zaczął przysłuchiwać się pozostałym w komnacie.
Mętnym wzrokiem wpatrywał się w nitkę, którą wciąż trzymał w dłoni. Mimowolnie, w zamyśleniu, zaczął owijać ja wokół palców. Zacisnął wargi.
Był wściekły na swoich towarzyszy. Nie tyle za to, jak się sprawowali w drodze, co za ich obecne zachowanie. Miał coraz mocniejszą ochotę wstać i prasnąć w twarz każdego, kto kierował nań współczujące spojrzenie. Czuł się przez nich traktowany po macoszemu. Jakby śmierć Angeli była czymś już pewnym, potwierdzonym! A on kimś niezrównoważonym, kogo trzeba pilnować!
Angela, wyjdziesz z tego, psiakrew - myślał, wpatrując się w nitkę - Wyjdziesz, a oni odszczekają te swoje słowa i spojrzenia...
Uśmiechnął się, słysząc jak Convolve woła o świeczkę. A więc coś działała! A więc zamierzała jakimiś czarami ją uratować! Ha!
Wytężył słuch. Tak, to była modlitwa do Tavar... Jeśli moc Tavar pomoże odratować jego narzeczoną, to gdy będzie już po wszystkim, jak nic postawi jej kaplicę w Emii! I będzie miał głęboko gdzieś, że to leży w samym sercu Małego Ofiru!
Do jego uszu dobiegła rozmowa Keithena z Lothelem... Na dźwięk słów elfa ciarki przeszły mu po plecach. Jego złe obawy nasiliły się.
A gdy Convolve zaczęła prosić Tavar nie o uzdrowienie, ale o prawdę, był już pewien.
Zacisnął pięść, w której trzymał nitkę. Poczuł, że cały drży.
Zawiódł.
Zawiódł?
Nie, to niemożliwe. Musiała być jeszcze jakaś możliwość! Musiała!
Oparł czoło o podciągnięte kolana, myśląc gorączkowo.
Myśl, myśl! Nie poddawaj się! To się tak nie skończy! Zawsze musi być jakieś wyjście! Zawsze musi być coś... ktoś...
Gdzieś w Vekowarze wciąż jeszcze musiał przebywać Valdar, w końcu miał czekać na powrót Calvariama z fortu XIV! Stary paladyn Morta wraz z młodym akolitą musieli być w stanie przywrócić ją do życia!
Podniósł wzrok, w którym na moment rozbłysły iskierki nadziei.
A gdyby tak wynieśli Angelę na powierzchnię i zdołali odnaleźć szybko obu kapłanów Pana Śmierci...?
Valdar mu niegdyś tłumaczył, na czym dokładnie polega wskrzeszanie. W osadzie Krevaina sporo wszak ze sobą rozmawiali. Paladyn wspomniał kiedyś, że dusze w różnym tempie odchodzą z tego wymiaru... W różny sposób da się je zawrócić... Ach, gdyby Argan wtedy bardziej uważał!
Ale czy mają szanse znaleźć ową parę kapłanów? Czy zdołaliby wynieść ciało Angeli na powierzchnię i niepostrzeżenie dostać się do jakiejś kaplicy?
Sapnął ze złością do własnych myśli.
Naprawdę, czarno to widział. Coraz czarniej.
Jego myśli cały czas gorączkowo szukały jakiegokolwiek wyjścia. Cały czas usilnie starał się wymyślić coś... cokolwiek...
I coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nic nie da się wymyślić...
Elidis - 23-12-2014, 03:31
Elidis odszedł wraz z innymi dając miejsce Conv do działania. Rzucił okiem na Octavia. Wyglądał na roztrzęsionego, ale elf wiedział jak mężczyzna się czuł w tej chwili. Wiedział to jak nikt inny. Prawda, każdy przeżywa emocje inaczej, ale coś takiego dawało się przeżyć tylko na jeden sposób. Elidis mu współczuł, ale to współczucie wywołało też w nim falę od dawna skrywanych emocji.
Powróciły wspomnienia rzezi na ulicach Aenthil, ciała ojca bezwładnie opadającego na bruk, matki znikającej gdzieś w tłumie potworów. Siostry leżącej przed wejściem do krasnoludzkiej kopalni. Listu o losie żony, napisanym beznamiętną ręką, jakby piszącemu w ogóle nie zależałe, albo zależało, by go zranić.
Przynajmniej ma pamiątkę - pomyślał patrząc na amulet w jego dłoni i nagle poczuł jak krew odpływa mu z całego ciała.
Uświadomił sobie źródło niemocy Lothela. Nagłe uczucie oczywistości zalało go falą tak silną, że z trudem powstrzymał się od walnięcia się w czołu.
Wiedział co musiał zrobić. Należało mu dbać o swoich, o swój lud. Co więcej przedmiot spełnił już swe przeznaczenie i nie było więcej sensu by miał dalej narażać życie zwiadowcy. Mimo to elf czuł się podle, czuł się tak, jakby to on miał zamordować Angelę, lub gorzej, pamięć o niej. A mimo to musiał to zrobić. Miał nadzieję, że Octavio go zrozumie i przebaczy.
Rozejrzał się, ironiczny uśmiech przebiegł mu przez twarz. Kiedy właśnie może się stać potrzebny Eryk postanowił pójść na stronę, zadzierzgnąć nowe przyjaźnie. Cóż, nie mógł go winić, nie wiedział. Elf zamknął oczy przygotowując się do tego, co musiało być zrobione.
- Wybacz mi - powiedział ledwie słyszalnym tonem.
Obrócił się do Octavia, jego twarz była pusta, nie beznamiętna, nie była staranną maską obojętności, ale była właśnie pusta. Choć oczy pałały niechęcią do samego siebie. Dla wszystkich, którzy zwrócili uwagę na tę scenę, był to pierwszy i jedyny rak, kiedy widzieli pewnego siebie elfa w takim stanie, z takim wyrazem.
- Octavio - jego ton był zupełnie bezbarwny. - Jestem zmuszony prosić Cię, byś oddał amulet Angeli. Jeżeli przetrzymasz go zbyt długo może on zabić Lothela, musi więc być zniszczony - patrzył na niego prze chwilę, po czym jego oczy nagle zapełniły się żalem, elfowi nie pozostały żadne pamiątki po bliskich, a musiał pozbawić kogoś takiego przedmiotu, jakże okrutnie pogrywał z nim los. - Przepraszam cię.
Wyciągnął rękę w stronę mężczyzny. Miał nadzieję, że ten zrozumie, ale było wielce prawdopodobne, że tylko się łudził. Czy jednak mógł go o to winić? Sam przecież zachowałby się podobnie, ale teraz musiał dbać o swoich ludzi. Musiał.
Indiana - 23-12-2014, 04:00
Królisie, ale BNami mi proszę nie kierować, si? Koryguję na czerwono w tekstach, co takiego "otóż nie"
Indiana - 23-12-2014, 05:10
Convolve:
pociemniało ci w oczach, rozmyły sie kontury, barwy wymieszały i rozpłynęły. Wzrok przestał działać, poczułaś za to intensywniej inne zmysły.
Zapach spalonych włosów potężniał, przekształcał się, śmierdziało spaloną szmatą i jakąś substancją. Słyszałaś ogromnie wyraźnie zgrzyt, miarowy zgrzyt metalowej powierzchni o piasek, z dodatkiem chlupotu i mlasknięcia, jakie wydają bagna, błota i mieszany cement.
Przed chwilą, klęcząc przy martwej dziewczynie, czułaś rozdzierający serce żal, znany ci doskonale, oswojony niemal, niemal codzienny. Zgasł tak samo, jak zmysł wzroku.
Serce uderzyło mocno, raz, zalewając falą adrenaliny żyły.
A po chwili zaczęło walić jak oszalałe, ogarnęło cię przerażenie graniczące z paniką. Chciałaś krzyczeć, ale nie mogłaś, coś dławiło ci usta. Szarpnęłaś się, raz, drugi. Ból rozlał się po uciśniętych rzemieniem kończynach, zgniecione ścięgna i mięśnie zawyły i zaprotestowały, więc rozkazałaś sobie się uspokoić.
Tymczasem zgrzyt cementu milknął powoli, odchodził wraz ze światłem. Zapadła jednostajna, głęboka ciemność.
Świadomość, trzymająca za wodzy panikę, słabła. CHciałaś wyć, płakać, krzyczeć, wołać o pomoc. Czas przestał istnieć, bo nie istniał żaden punkt odniesienia oprócz galopujących jak szalone uderzeń serca. Strach, potworny strach przejął kontrolę nad tobą. Nie zważając już na zaciskające się więzy ani dławiące coś w ustach szarpałaś się i szamotałaś. Nie bolał cię otarty srebrnym łańcuszkiem kark, ani tył głowy, trący o mokrą skałę. Raz za razem spinałaś wszystkie mięśnie do bezsilnej walki i raz za razem wciągałaś powietrze do kolejnej nieudanej próby wyrzucenia strachu wraz z wrzaskiem.
Aż za którymś razem powietrze nie dotarło. Dławik w ustach spłynął niżej, do przełyku, spróbowąłaś kaszleć, gryźć, pluć. Nowa fala paniki uderzyła wraz z kolejnym spazmem walki o powietrze.
Nie sądziłaś, że można miec tyle siły do walki o oddech.
Minęły tysiąclecia zanim zabrakło ci siły. Kolejne paniczne spięcie mięśni przyniosło rozbłysk. Zaświeciło światło. A ty poczułaś zmęczenie. Serce uspokajało się. Brak powietrza przestał przeszkadzać. Chyba chciałaś spać, ale nie umiałaś juz tego nazwać.
Światło z pojedynczego błysku rozrosło się w w blask, mleczną, płynną białość, oplatającą cię jak mgła. Zrobiłaś krok.
Na twojej dłoni zacisnęła się ciepła, miękka dłoń. Stała obok ciebie, nie taka jak na obrazach, nie zielono-złota, miała na sobie taką suknię jak wtedy, gdy chodziła po ziemi. SPod ciemnoczerwonego kaptura spoglądały na ciebie ciepłe, aksamitnie ciemne oczy. Uśmiechnęła się.
Załkałaś. Przytuliła cię jak matka, jak starsza siostra, wtuliłaś się w jej ramię i łkałaś na głos, płacząc i krzycząc.
Mgła opadała, ciemniała, wyłaniały się kształty, zimny kamień dotykał twoich kolan wyrazistą szorstkością, a ty płakałaś i krzyczałaś nadal.
Wtulając się w skórzany kaftan styryjskiego gwardzisty, którego ramiona oplatały cię i podtrzymywały, dając oparcie, ciepło i spokój.
Patrząc na modlitwę Convolve nie spodziewaliście się takiej reakcji. Uzdrowicielka najpierw wpadła w trans, to było wyraźne, więc nie przeszkadzaliście, w końcu modliła się prawdę, w taki sposób najłatwiej ją otrzymać. A potem zaczęła się miotać, jakby się dusiła, jakby miała związane ręce, tłukła głową o kamień i szarpała niewidoczne więzy. Keithen zostawił Argana i podbiegł do niej, objął delikatnie, starając się nie przerwać wizji, ale też nie pozwolić, by rozbiła sobie głowę.
Gdy zaczęła krzyczeć głośno i płakać, utulił ją, szepcąc bezgłośnie swoją własną modlitwę.
Eryk:
Lothel, przy którym stałeś, bladł coraz bardziej. W którymś momencie podparł się ręką i pochylił na bok, zakaszlał, a ty zobaczyłeś strugę krwi idącą mu z nosa. Oparł głowę o kamień i mruknął z właściwym sobie żartobliwo-filozoficznym spokojem:
- Nie jest dobrze.
To zaczynało wymykać się spod kontroli, takie miałeś poczucie. Najsilniejszy z twoich instynktów, ten nakazujący dbać i przejmować się tymi, których wziąłeś pod opiekę, własnie odzywał się w tobie z lekką paniką. Argan wciąż sprawiał wrażenie, jakby nie przyjmował do wiadomości tego, co się dzieje, Lothel tracił siły z każdą sekundą, Convolve pogrążyła się w kolejnej modlitwie, która najwyraźniej poprowadziła ją gdzieś poza granice szaleństwa, a Ofelia... Ofelia łkała.
Spojrzałeś wymownie na Elidisa, jedyną osobę, która w tym momencie mogła działać i decydować w miarę sprawnie.
Elidis:
rzut oka na słabnącego zwiadowcę poinformował cię, że zbyt dużo czasu raczej nie masz. Nie byłeś nyarem, nie znałeś dokładnie ich rytuałów, ale wiedziałeś, że jest gdzieś granica, poza którą Lothel sam będzie miał zbyt mało sił, by wykonać takowy. Wtedy umrze. Angela, dusza odchodząca w zaświaty, pociągnie go za sobą jak tonący, który idzie na dno. Lothel walczył, ale był już na granicy wyczerpania.
Ingerować w to, co działo się z Convolve tym bardziej nie miałeś siły, był zresztą przy niej Styryjczyk, on akurat miał szansę to przynajmniej zrozumieć, a może nawet i zadziałać.
W szeroko otwartych oczach Eryka widziałeś niepokój i obawę, ale nie zdecydowanie, nie wizję działania. A Ofelia...
Odwróciłeś się do Arganowej siostry. Cóż, poczucie winy bywa silne, ale żeby aż tak...? Dziewczyna wyglądała na zupełnie rozbitą, było to tym dziwniejsze, że jeszcze chwilę temu widziałeś ją, jak dzielnie stawia czoła niebezpieczeństwu, nie tracąc zimnej krwi w obliczu zagrożenia, śmierci, ognia. A teraz ...?
Spojrzałeś na nią, podniosła się wreszcie. Twarz miała zapuchniętą od płaczu i bladą. Nie wstając, sunąc na kolanach po podłodze podeszła do brata.
Octavio:
- Nie chciałam tego - głos Ofelii był wyprany z dźwięku przez płacz, bezbarwny, jak wypowiadany przez zasłonę, która przytłumia słuch - Nie chciałam. Nie tak miało być. To jest wszystko moja wina. Wszystko - wypowiadała słowa jednostajnym tonem jedno za drugim. Była równie blada jak Lothel - Ja wiem, wszystko wiem... Przepraszam cię...
Owizor - 23-12-2014, 21:21
Sięgnął dłonią do kaletki, by wyciągnąć medalion. Uniósł go i obrócił w palcach, patrząc nań beznamiętnie.
Elidis przepraszał go za prośbę oddania go. A więc Argan powinien nie chcieć go oddać...? A więc powinien stanowić dla niego jakiś sentyment...?
Rozejrzał się po okolicy, ale jego wzrok nie spoczął na niczym konkretnym.
Dziwne. Powinien odczuwać... cokolwiek. Wściekłość, żal, przygnębienie, nienawiść... cokolwiek!
A tymczasem czuł pustkę. Może przez zmęczenie, może przez nagłe odpłynięcie adrenaliny, a może przez coś innego... Gdy dotarło do niego, że nie da się już nic zrobić, jego emocje nagle jakby się wyłączyły. Pozostał tylko jednostajny, szary szum.
Z oczami skierowanymi w ścianę, acz nie patrzącymi na nic konkretnego, wyciągnął dłoń z medalionem w stronę elfa. Miał głęboko gdzieś, czy przedmiot zostanie wzięty czy nie.
Odgłos szamoczącej się Convolve dobiegł doń jakby przytłumiony. Nie chciał tego słuchać. Nie chciał tego widzieć. Chciał zapamiętać Angelę jako...
...jako kogo właściwie?
Angela... Pamiętał pierwszą rozmowę, jak wyjaśnił jej, że Nawojka wraz z Michaiłem uciekli z osady Krevaina z powodu plotki o Błysku. Pamiętał jak spędzili kilka wieczorów ukryci na wartowni nad bramą do osady Krevaina, zauroczeni sobą nawzajem. Pamiętał jak Travid, zauważywszy ich razem, zapytał ją o nazwisko. Pamiętał jak potem głowa rodu Lecorde razem z mamcią Primrose stawali na głowie by doprowadzić ich do, zdawać by się mogło, politycznego do mariażu. Pamiętał jak wyznał jej swoje prawdziwe imię po zniszczeniu Tabu, w przeddzień upadku osady. Pamiętał jak osłaniał ją w ciągu całej drogi do Vekowaru przed atakami tubylców.
I pamiętał jak żegnał się z nią, wyruszając do fortu XIV "Przystań". Szyła wtedy jakąś suknię. Miała być gotowa w ciągu paru dni, zamierzała ubrać ją na jego powrót. Miała być biała, skrojona na elficką modłę. Zupełnie tak jak ta, którą miało na sobie w tej chwili ciało nad którym pochylała się Convolve.
Zacisnął mocniej pięści. Gdy opuszczając apartament tydzień temu zastał na stoliku w salonie podrzuconą wiadomość od Reshiona da Tirelli wiedział już, że Eryk nie będzie w stanie zapewnić wystarczającego bezpieczeństwa jego narzeczonej. A mimo to Argan ruszył na tę wyprawę...
Młode, naiwne skrybiątko nie miało szans, pozbawione jego opieki. Nie powinien był nigdy opuszczać Vekowaru! Nie powinien był nigdy wyruszać do fortu Imrama! Na co mu to w ogóle było!?
Gdy tak siedział pogrążony we własnych myślach, wpatrując się mętnie w ścianę, do uszu dobiegło go łkanie Ofelii. Ów dźwięk wydał mu się bardziej realny niż słyszane jeszcze przed chwilą krzyki Convolve, a nawet znacznie składniejsze słowa Elidisa.
Spojrzał na siostrę, jakby zaskoczony.
Na co mu to w ogóle było...?
Objął drżącą w płaczu siostrę i przyciągnął do siebie. Westchnął cicho słysząc jej słowa.
- Ofi... - wyszeptał. Przerwał jednak, nie mogąc znaleźć dalszych słów.
Zaskakujące, jak jedno zadanie potrafi pobudzić umysł pogrążony w marazmie. Niespodziewanie wszystkie jego myśli skupiły się na słowach Ofelii. Jak jej odpowiedzieć? Jak ją pocieszyć, samemu mając tę przerażającą, obezwładniającą pustkę w środku? A właściwie... A właściwie to co ona przed chwilą powiedziała?
Zmrużył brwi. Ogarnęło go dziwne uczucie, jakby uciekała mu jakaś ważna kwestia.
- Ofi... - jego głos zabrzmiał dziwnie... nie był to łamiący się głos kogoś pogrążonego w żałobie, ale też nie był to w żadnym stopniu naturalny dźwięk - Opowiedz wszystko... Opowiedz wszystko od początku do końca... Włącznie z tym co mówiłaś mi wczoraj w zajeździe. Wszystko...
Elidis - 24-12-2014, 01:16
Elidis ucieszył się gdy Octavio bez słowa wyjął amulet, a jednocześnie się zmartwił. Szkoda mu było Octavia, ale musiał działać. Rzucił okiem na Lothela, któremu krew poszła z nosa. W spojrzeniu maga pojawiła się nagle desperacja. Kontrastując z powolnymi ruchami Lecorda elf poruszał się niezwykle szybko. Porwał medalion od człowieka i pobiegł do zwiadowcy.
- Po móż mi go przenieść! Muszę mieć miejsce na krąg - rzucił do Eryka.
Razem unieśli ledwie przytomnego zwiadowcę i położyli go bardziej na środku pomieszczenia. Elidis miał tutaj dużo miejsca do nakreślenia kręgu. Gorzej, że nie miał pojęcia co miałby robić z tym dalej, jak zabrać się za ten rytuał. Cóż, nadszedł czas na Wielką Improwizację Elidisa. Najpierw jednak potrzebował komponentów.
Przetrząsnął kieszenie zwiadowcy i wydobył z nich pióra. Świeczkę wciąż miał przy sobie.
- Gdzie jest północ, w którym kierunku!? - zapytał Lothela, choć tego nie chciał, jego głos był pełen desperacji, zdradzał wielką troskę elfa o swojego ziomka.
Lothel delikatnym skinieniem głowy wskazał mu kierunek. Zwiadowca znalazał się nieco na prawo od środka przyszłego kręgu, "na wschodzie", zaś "na zachodzie" kręgu mag położył medalion Angeli. Elidis stanął w odpowiednim miejscu, na środku przyszłego kręgu. Rozłożył ręce, ruchem głowy przeganiając Eryka. Skarcił się w myślach, zrobił ten gest zbyt szybko. Można było go odebrać za agresywny, a nie taka była intencja maga. Cóż trudno, są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tej chwili najważniejsze było życie jego zwiadowcy i przyjaciela.
- Gainazal igoerakerin itxi gatriketa - oczyścił miejsce - Desargatzeko hasten naiz! - powiedział stojąc na wysuniętym najbardziej na północ krańcu przyszłego kręgu.
Zaczął kreślić krąg od pól północnego końca, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Robiąc to nieustannie powtarzał :
- Maalas ger hamir... Maalas ger hamir... Malas ger hamir...
Wreszcie dotarł na powrót do miejsca, w którym zaczął.
- Rozesua itxi! - krąg został zamknięty, ktokolwiek go teraz przekroczy straci przytomność.
Zaczął rozkładać komponenty zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zaczynając od północnego krańca. Po umieszczeniu każdego z komponentów powtarzał :
- Osagaia bete.
Wrócił na środek kręgu, znów rozłożył ręce, musiał związać krąg, komponenty, siebie, Lothela i amulet w jedną całość. Była mu do tego potrzeba konkretna formuła :
- Il gorbata elkarrein! - elementy ułożyły się w jedną całość.
Gdy wszystko było już spójną całością zaczął chodzić wzdłuż kręgu, znów od północnej strony, jednak tym razem przeciwnie do ruchu wskazówek zegara pobierając manę z każdego komponentu, będzie mu potrzeba do zerwania więzi, a bał się, że jego własne zapasy nie wystarczą. Nad każdy elementem wyciągał ręce i recytował :
Indarra desargatzea Luonirium! - gdy pobierał z piór, oraz - Indarra desargatzea Aurumo - gdy pobierał ze świeczki.
Teraz nadeszła chwila prawdy. Wrócił na środek kręgu. Ukląkł, zwrócony twarzą na północ. Jedną rękę wyciągnął nad medalion, dotknął go, drugą nad pierś Lothela, dotykając go mniej więcej w miejscu serca. Poczuł więź łączącą elfa z przedmiotem. Była dziwna. Lothel był jednym końcem, a amulet był tylko przystankiem, bowiem energia płynąca ze zwiadowcy przez amulet wędrowała do martwej Angeli, a przez nią dalej w nieznane. Poczuł chłód płynący od zmarłej. To była jej energia, inna od energii elfa, mieszająca się z nią i przemieniająca ją w swoją. Ta moc zabijała powoli zwiadowcę, dosłownie zmieniając go w trupa.
Elidis zadrżał doświadczając tej mocy. Musiał się jednak skupić. Dostrzegał słabsze miejsce tego układy przemian. Znajdowało się ono pomiędzy elfem, a amuletem. Było to jedyne miejsce na które mag mógł wpływać, na które chciał wpływać. Tu musiał umieścić swoją improwizowaną formułę. Tu skupił całą swoją uwagę.
- Murru roko errekorra! - "osłabiać odwoływać zamknąć".
Miał nadzieję, że ta prosta formuła zamknięcia pomorze, ale miał jeszcze jeden numer w rękawie. Srebro było silnie reaktywne magiczne, do stopnia, w którym pochłaniało całą napotkaną magię. Wedle jego wiedzy Lothel i amulet nie byli już połączeni, ale wiecznie ostrożny elf nie chciał ryzykować. Miast po prostu rozbić amulet o jakąś skałę postanowił zniszczyć go za pomocą noża Szrapnela. Miał nadzieję, że jeżeli w amulecie, a zatem w zaklęciu Lothela, pozostała jakakolwiek moc to nóż ją wchłonie i przerwie czar. Ale to wszystko była tylko teoria.
Wyjął nóż zza paska. Ujął w dwie ręce. Zamknął oczy. Nerwowo przełknął ślinę. Wreszcie uderzył w amulet. Nóż spadł na niewielki przedmiot jak gilotyna. Fragmenty amuletu rozprysnęły się na wszystkie strony, a mag poczuł zmianę w przepływie mocy wokół niego. Wsadził nóż z powrotem za pasek.
Wszytko powinno być już w porządku, ale energia wciąż pulsowała w powietrzu, elfek rytuału. By ją uspokoić, oraz nadać rzeczom ich naturalny bieg Elidis, nie wstając z klęczek, trzy razy powtórzy stabilizującą formułę :
- Egonkortze indarrak... Egonkortze indarrak... Egonkortze indarrak...
Po czym stał otrzepując spodznie. Zebrał komponenty obchodząc krąg przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, zaczynając od północy. Zgasił świeczkę. Stnął na północy kręgu i ścierając niewidzialną granicę wypowiedział słowa przerwania i otwarcia kręgu :
-Quir ahar!
Następnie starł krąg i znów stanął na środku.
-Arasten gainazalean - rzekł, tym samym pozbywając się magicznych pozostałości rytuału i kończąc go definitywnie.
Elidis przyklęknął przy zwiadowcy
Rytuał wymagał skupienia i uwagi. Elf musiał być mu w pełni poświęcony, by ten miał jakiekolwiek szanse powodzenia. Stąd Elidis wytłumił wszelkie emocje. Nauczył się tej sztuczki dawno temu i choć wielu uznałoby ją za wielką cnotę i zaletę on sam jej nie cierpiał. Ta zdolność sprawiała, że we własnych oczach zdawał się być mniej ludzki, mniej żywy. Jednak teraz było już po rytuale i emocje powróciły ze zdwojoną siłą.
Co jeżeli mi się nie udało? Co jeżeli on umrze? Co powiem jego rodzinie, przyjaciołom? To moja wina, moja, moja! On mi zaufał, to ja naraziłem go na tę śmierć z dala od domu. A jeśli umrze, jak ja dam radę znaleźć Toruviel? Jak ją przesłucham? Jak... - te oraz podobne myśli kłębiły się mu w głowie gdy badał on oznaki życia leżącego elfa.
Położył mu rękę na ramieniu i delikatnie potrząsnął, jakby go budził. Drugą rękę przystawił mu do szyi, by sprawdzić puls. Co prawda wydawało mu się, że zwiadowca oddycha, jednak otaczająca ich ciemność, jak również silne emocje pod wpływem których był Elidis sprawiały, że elf nie do końca sobie zawierzał.
- Żyjesz przyjacielu? - zapytał dziwnie spokojnym tonem w języku ich ludu.
Indiana - 25-12-2014, 20:59
Wiem, że kolejka jeszcze nie cała, ale wrzucam głównie reakcje mojej trójki BNów, których działania nie kolidują raczej z poczynaniami pozostałych
Dziewczyna była blada, właściwie cała była bladością. Nie dlatego, że otaczała ją aureola złotych włosów, a blask, którym emanowała poruszona magiczna energia, rozświetlał jej skórę o kolorze kości słoniowej. Była blada jakby ktoś odebrał jej barwy.
Lothel widział ją tak blisko, jakby klęczała nad nim. Poczuł dotyk długich włosów na twarzy i dotyk ten sprawił, że elf zadrżał. Zaczynając rytuał, tworzący Więź, spodziewał się sporego bólu i emocji, nad którymi będzie musiał panować, by nie otrzeć się o obłęd. Ale nie spodziewał się, że więź ta będzie go ciągnąć na tamtą stronę. Nyar nie był strachliwy. Ze śmiercią widywał się często. Był jednym z tych, którzy patrzyli w oczy Alta Tavar za czasów mrocznej puszczy, nyar balansowali na granicy światła i mroku, świata i chaosu przez całe loa, potrafił panować nad własnym umysłem jak każdy z jego kasty.
A jednak teraz zadrżał. "To z zimna" pomyślał, narzucając sam sobie tę myśl, zacisnął pięści, odsuwając od siebie upiorne widmo.
Blada dziewczyna wstała i wyciągnęła dłoń, lodowata moc promieniująca z jej ciała pełzła wzdłuż zwizualizowanej nagle Więzi, a ona ściągała ją, jak ściąga się do siebie linę, na końcu której uwięziona jest upolowana ofiara. Lothel podniósł się do przyklęku, skupił myśli, te nad którymi jeszcze panował, skupił pozostałe mu siły.
Spoza sfery między światami, w której się znalazł, dobiegał go cichy, przytłumiony głos Elidisa:
-Maalas ger hamir... Maalas ger hamir... Malas ger hamir...
Widmo pociemniało, Lothel poczuł promieniujący od niego gniew i strach, poczuł jak promieniują na niego, jak wchłania je poprzez więź, panowanie nad sobą stało się jeszcze trudniejsze. Podparł się ręką o ziemię... Jej myśli płynęły niemal nieopanowanie prosto do jego umysłu, chaotyczne, nieułożone, zatrute śmiercią.
"... wrócić.... pożegnać... boję się!... pożegnać... tęsknię... do niego... kocham... go... opuścić... " słowa kształtowały się z trudem w jego głowie, przebijając się przez jego własne myśli, opanowując je. "Boję się boję się tęsknię... "
"... chodź ze mną!!!!!" popłynęło przez jego myśli "idę..." odpowiedział, upadając na zimną ziemię. Był zmęczony. Bardzo zmęczony.
- Murru roko errekorra! - dobiegło go gdzieś z daleka. Więź zadrżała i zaczęła wibrować jak mocno naciągnięta lina, sprawiło mu to ból na tyle duży, że nie potrafił opanować własnego krzyku, choć nie był pewien, czy krzyczy używając strun głosowych czy krzyczą tylko jego myśli. "Nieeeeee!!!!". Nie był pewien, czy to jest jego myśl, czy też to widmo krzyczy, poczuł jednak jak to, co go więziło, ciągnie go, słabnie, ale wciąż ciągnie. A on był tak bardzo zmęczony. Było tak bardzo zimno...
"chodź ze mną... idę z tobą... chodź..."
Zimno... Zimno paraliżuje ruchy, zamraża myśli, odbiera uczucia, odbiera wolę... Idę. Już. Dobrze. Idę.
I nagle światło rozdarło ciemniejącą sferę, stając się ostrzem, srebrzysto-białą klingą, która, cienka niczym papier, wbiła się w Więź, tnąc jej włókna.
"Nieeeee"- rozkrzyczało się w umyśle. Blade widmo krzyczało, ale Lothel widział już, że to jej krzyk. Znów podniósł sie do przyklęku. W sferze między światami nie było wymiarów, czasu ani odległości więc jednocześnie była daleko i tuż przy nim. Uniósł dłoń, odzyskując panowanie nad ciałem i umysłem, dłonią dotknął jej poszarzałej twarzy, skamieniałe łzy jak kryształy wrośnięte w skórę zadrapały go po palcach. Widmo patrzyło na niego szeroko otartymi oczyma.
- Pożegnam go od ciebie - szepnął - Idź. Tak trzeba. Już dobrze.
Dziewczyna dotknęła jego dłoni, wydawało mu się, że westchnęła rozdzierająco i płaczliwie. Spojrzała gdzieś nad ramieniem zwiadowcy i wyciągnęła rękę w tamtym kierunku. Oczy jej rozbłysły kryształami. Lothel nie musiał odwracać się, żeby zobaczyć na co patrzyła.
"Przepraszam" rozległo się w jego umyśle "Dziękuję...."
Widział kamienie muru poprzez jej coraz bardziej przezroczystą postać, kiedy odchodziła w nieokreślone "tam", była już tylko konturem poruszającego się powietrza.
-Arasten gainazalean - rozległo się tuż przy uchu zwiadowcy, czysto, klarownie i wyraźnie. Zorientował się, że jednak leży. Ziemia była przyjemnie twarda, woda mokra, dźwięk głośny. Wciągnął głęboko powietrze i otworzył oczy. Uśmiechnął się kącikiem ust, podnosząc się z pomocą wyciągniętej do niego dłoni przyjaciela.
- Żyjesz? - usłyszał. Spojrzał na Elidisa bez słowa. Mógłby powiedzieć "dziękuję" i milion innych słów, powiedzieć "wiedziałem, że mnie wyciągniesz, choćby i z tamtej strony, bo nie zostawiasz swoich, dlatego właśnie idę za tobą i będę stał przy tobie tak długo, jak zdołam stać w ogóle". Mógłby. Ale są sytuacje, gdy wszelkie słowa są naprawdę zbędne. Zresztą, wszystkie Elidis i tak odczytał z tego spojrzenia i wyraźnego ukłonu, jaki zwiadowca złożył opuszczając czoło i wzrok na chwilę.
A potem wrócił normalny Lothel, śmiejący się śmierci w nos i drwiący z niepotrzebnych wzniosłości.
- Blisko było - mruknął z uśmiechem - Coś ci się nie spieszyło, El, ale widzę, że jednak mogę ci się jeszcze przydać... W dodatku - nyar uniósł kpiąco jedną brew i stłumił uśmiech, by żart wyglądał na odpowiednio poważny - rytuał pobrania? Doprawdy nie masz wstydu...
Indiana - 25-12-2014, 21:23
Ofelia usiadła, podciągając stopy pod siebie. Wciągnęła powietrze jak ktoś przygotowujący się do skoku pod wodę. Rysy jej stwardniały, zacisnęła zęby.
- Zapomnij o tym, co mówiłam wczoraj.
Odczekała chwilę, obserwując kątem oka zmiany na twarzy brata, w rzeczywistości jednak dokładnie obserwowała pomieszczenie, a zwłaszcza Elidisa. Gdy ten zajął się bez reszty rytuałem, dopiero zaczęła mówić.
- Nic z tego nie było prawdą. To, co stało się później, także nią nie było. Jesteś tu, bo wywiad styryjski potrzebował cię i potrzebował, żebyś nie miał wyboru. Nikt poza mną i Ylvą o tym nie wiedział - ostatnie zdanie powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszeli je wszyscy w tunelu.
- Jestem medykiem wojennym i to jest prawda. Ale zabijam też ludzi dla styryjskiego kontrwywiadu, zabijam wergundzkich agentów, drążących nasze szeregi. Byłam w pułapce, ścigali mnie. Nie ma żadnego majątku w Ofirze. W skrytce z pierścieniem jest lista ich agentów, którą Ylva zdobyła swego czasu. Ci, którzy napadli cię na ulicy, to ludzie z wergundzkiego wywiadu. Miałeś ich zabić, wiedziałam, że ich zabijesz... Inaczej by mnie dopadli. To była pułapka na nich, ja byłam przynętą, a ty... ty byłeś zatrzaskiem. Ale... nie sądziłam, nie wiedziałam, że ruszą twoją narzeczoną. Wiedzieliśmy, że ona jest w mieście, to prawda, ale Ylva uważała, że jest bezpieczna, chroniona przez jakąś obstawę czy coś. Zrobiłam błąd, a ona za to zapłaciła...
Ofelia wciągnęła powietrze. Obserwującym mogło sie wydawać, że zaszła w niej jakaś przemiana, została zdjęta jakaś maska, ale czy pod nią była prawdziwa twarz Ofelii, tego nie mógł ocenić nikt z wyjątkiem jej samej. A i to może nie. Korzystając z tego, że Argan zamilkł i wpatrywał się w nią w milczeniu, mówiła dalej, szybko, konkretnie, bez upiększania:
- Zdobyłeś wielką pozycję w Lidze, to było bardzo nam potrzebne, poprzez ciebie Styria miałaby wpływ na organizację. Ale jesteś chwiejny, nie umiałabym przekonać cię tak po prostu, musieliśmy odciąć ci inne drogi odwrotu. Dlatego wystawiliśmy także tych wysłanników od Coralidesa, i tak zresztą byli gotowi cię zniszczyć, ciebie i ród, do którego przystałeś. Teraz zabiłeś ich i jeśli to kiedyś wyjdzie na jaw, stracisz wszystko w Lidze. To - podniosła dłoń, w której zaciskała niewielki kryształ na łańcuszku - jest artefakt przystosowany, by zapamiętywać wydarzenia, emocje i myśli, których był świadkiem. To jest świadectwo zabójstwa, jakiego dokonałeś - podniosła dłoń Argana i położyła na niej kryształ - Weź i zrób z tym, co uważasz za stosowne.
Wstała i otrzepała ubranie, zupełnie bezsensownie, jako że było pokryte błotem i wszelkim paskudztwem tak, że prawie nie było widać koloru.
- Rozumiem wszystko, co teraz powiesz - jej głos miał temperaturę lodu - I bezsprzecznie na to wszystko zasłużyłam. Ale nigdy nie było moją intencją krzywdzić ludzi ci bliskich. Nie będę prosić o wybaczenie, bo są rzeczy niewybaczalne i zdaję sobie z tego sprawę. Wracam na górę. Ludzie, którzy ją zabili, są już martwi, zabiłeś ich sam, z jednym wyjątkiem tego, którego ja zabiłam trucizną. Nie wiem, czy za jej śmierć odpowiadają Wergundowie z ich wywiadu czy ludzie z Ligi związani z Harkarei. Ale się dowiem, a potem znajdę ich mocodawców i tych, którzy wydali rozkazy i przyniosę ci ich głowy w worku.
Strandbrand - 27-12-2014, 04:36
Działo się tak dużo że Eryk powoli przestawał to wszystko ogarniać. Śmierć Angeli, z jego winy. Convolve próbująca się dowiedzieć co się stało. Pośrednio z jego winy. Lothel którego Elidis ledwo wyrwał ze szponów śmierci. Z jego winy. Ofelia tłumacząca Arganowi czyja to wina. Z jego.... co?
Po tym jak elf odgonił go od miejsca rytuału - co było zbędne, zawsze gdy rysowano kręgi starał się zniknąć jak najprędzej - stanął pod ścianą patrząc na swego przyjaciela i jego rozmowę z siostrą. Nie słyszał wszystkiego, nawet próbował nie słuchać. W końcu to nie jego sprawa... ale wydarzenia jakich stał się świadkiem kazał mu się przysłuchiwać. Przez chwilę łudził się że to wcale nie jego wina i nic nie mógł poradzić na gry wywiadów. Jednak nie. W jego głowie raz po raz odbijały się słowa ,,chroniona przez jakąś obstawę czy coś".
Wyobraził sobie co by było, gdyby zamiast pomagać Petrze zrobił tak jak mu kazano i pilnował Angeli całą dobę.
Zapewne narzeczona mego przyjaciela niezmiernie by się złościła, to fakt. Prawdopodobnie w wyniku starć wywiadu wergundzkiego i styryjskiego leżałbym aktualnie w rynsztoku, kontemplując stan mojego ciała z zaświatów. To też fakt. A ona znalazłaby się w tym samym miejscu i z tym samym efektem...
Pomimo powtarzania sobie tego i stawiania na żelazną logikę, czuł że zawiódł. Zawiódł przyjaciela, zawiódł Angelę. Zawiódł jako ochroniarz, ktoś kto miał bronić innych. Ofelia właśnie powtórzyła to co mówił niedawno. I znów poczuł, że nie tylko jest to winien Arganowi ale chce tego dokonać.
Zbliżył się do dziewczyny i stwierdził:
-Nie tak prędko. Nie obchodzi mnie kto to zrobił. Wergundowie czy nawet sama księżna, Harkarei czy też może Coralides - nieważne. Jeśli masz zamiar ich ścigać, to wybieram się z wami. Bez sprzeciwów. Ja też potrafię szukać i łapać ludzi, a w zabijaniu szkolono mnie od dziecka.
Wygląda na to że ich ścieżka jest prosta. Wyjść z tych kanałów. Odnaleźć morderców Angeli. Wymierzyć sprawiedliwość. Własnoręcznie.
Owizor - 27-12-2014, 11:35
Przez długą chwilę patrzył pustym wzrokiem w ścianę.
Jeszcze przed chwilą myślał, że czuje pustkę. Że czuje najgorszą rzecz, jaką można czuć.
Mylił się.
Wtedy miał jeszcze jakiś punkt zaczepienia. Jakiekolwiek źródło motywacji. Choć nie był świadomy jego istnienia, to jednak zapewniał mu on jakąkolwiek siłę do działania. Teraz i to przepadło. Jedyna osoba w którą wierzył, której ufał, za którą chciał walczyć, za którą byłby w stanie poświęcić wszystko… wykorzystała to.
A teraz jeszcze chciała wplątać jego i Eryka w jakieś polowanie? Jak mógł jej teraz uwierzyć, że to nie jest kolejna zagrywka jej chędożonego wywiadu...?
Przełknął ślinę. Z trudem wydobył z siebie słowa.
- Ofelia Agness Alice Rożenek… – zamilkł na chwilę po wyszeptaniu pełnego nazwiska siostry. Ciężko przychodziło mu mówienie, gula w gardle narastała – W Messynie… Gdy przybyliśmy... Gdy przybyliśmy do Messyny, obiecaliśmy sobie… Zawsze trzymać się razem. Zawsze… – zamknął oczy, czując, że nie może powstrzymać łez – Nie okłamywać się… Nie ukrywać… Tak sobie obiecaliśmy – jego głos był bardzo zmieniony. Mało kto byłby w stanie rozpoznać w tym głos Octavia Lecorde - Ze wszystkich ludzi na świecie, tylko tobie ufałem… Nikomu nie byłem nigdy wierny… tylko tobie. I wiesz…? Gdybyś… – wziął głęboki wdech – Gdybyś wczoraj powiedziała… gdybyś powiedziała prawdę… dziś byłbym już wiernym agentem Styrii… gdybyś wczoraj powiedziała mi prawdę… Liga stałaby już po stronie Styrii… gdybyś powiedziała… zrobiłbym wszystko…
Uśmiechnął się cierpko, z trudem powstrzymując spazmatyczne drżenie warg. Ile by dał, by te wypowiadane „byłby” były prawdą! Ale musiał otworzyć oczy. Musiał żyć w świecie, w jakim się znalazł.
Spojrzał na siostrę, nie powstrzymując już łez. Mówił wciąż cicho, z trudem przeciskając słowa przez ściśnięte gardło.
- Śmierć… śmierć Angeli… oznacza chaos w Lidze… Nie macie już co liczyć na jej pomoc... - mówił powoli, szukając odpowiednich słów – I… i oznacza moją nienawiść do tej twojej Styrii… - jego twarz przybrała kamienny wyraz, gdy cały czas patrzył prosto w oczy siostrze - I oznacza, że chcę cię widzieć w domu… tak, w domu… w Emii… w naszej Emii… gdzie chciałem spędzić spokojnie resztę życia… resztę życia razem z… z…
Nie dokończył. Nie był w stanie.
Elidis - 27-12-2014, 23:02
Serce Elidis urosło gdy zwiadowca stawał na równe nogi. Znowu udało się przeżyć, pomyślał. Nie wiedział czy bardziej chce mu się objąć przyjaciela na tak zwanego niedźwiedzia, czy strzelić go w pysk za wystawianie się na zbędne ryzyko i drwienie z jego, jak zwykle światłych, pomysłów. W duchu jednak także się śmiał.
Koniec końców nie zrobił nic, gdyż poczuł jak opuszczają go siły. Nie magiczne, czy fizyczne, ale mentalne. Poczuł się nagle bardzo, bardzo stary. Kolana mu zmiękły, a on cały się zgrabił, pochylił do przodu. Wygląda teraz jak osiemdziesięcioletni, ludzki starzec, nie zaś wiecznie młody elf w sile wieku. Stał się co najmniej tak wymizerowany jak Reshion da Tirelli, którego to matactwa zapewne sprowadziły na niego większość tych znojów.
- Cieszę się, że wciąż tu jesteś - powiedział kładąc rękę na ramieniu przyjaciela, na więcej nie miał siły, zresztą więcej nie było potrzebne.
Powoli docierały do niego słowa Ofelii. Wypowiedziała je podczas gdy on przeprowadzał rytuał, sprytna żmija, ale nie doceniła jego zdolności. Trzymane gdzieś na skraju świadomości słowa zaczęły spływać mu do głowy, może nie wszystko, ale wystarczająco dużo.
Uświadomił sobie też, że gdy agentka się "spowiadała" upewniła się, że on jej nie słucha. Rozbawiło go to, uśmiechnął się.
Jakkolwiek schlebia mi twa nieufność, gdyż znaczy, że traktujesz mnie jako niebezpiecznego przeciwnika, nie mogła być ona gorzej umiejscowiona, widzisz, ze wszystkich zebranych tutaj ja najbardziej cię rozumiem i, paradoksalnie, mam najmniej przeciw tobie. Dobre, co? Elf nie ma nic przeciw Styryjskiemu szpiclowi - skomentował w myślach.
Były czasy, gdy ta sytuacja by go oburzyła. Błogie czasy nieświadomości i naiwności kiedy to niezrozumiałą byłaby dal niego wieść, że Styria i Wergundia podczas rozmów pokojowych wciąż szczują się agentami. Zbyt dobrze jednak znał ten świat, zbyt długo obracał się w politycznych kręgach. Królowie, władcy i książęta, wszyscy chcą udawać rycerzy w lśniących zbrojach przed obliczem swego ludu. Mówią o honorze i udają, że to nim się kierują podczas swych rządów. Cóż za obłudna bzdura. Gra, w którą bawi się najwyższa arystokracja nie ma nic wspólnego z rycerskim ideałem, jest jego antytezą.
Nie dziwiło go zatem to co zrobiła Ofelia, bardziej dziwił się faktem, że dała się tak łatwo wymanewrować, zdawał się znacznie lepszym graczem. Podszedł do trójki rozmawiających ludzi.
- Nigdzie nie idziecie - skierował te słowa głownie do Ofelii i Eryka, jego ton nie znosił sprzeciwu, wypełniał go autorytet doświadczonego dowódcy. - Nie mogę pozwolić, by jedni z ostatnich sprawnych ludzi odeszli przed znalezieniem Tulya'Toruviel.
Powiódł po nich wzrokiem, szukając objawów sprzeciwu, kontynuował w ten sam sposób.
- Dziś wyświadczyłem wam przysługę, jaką trudno będzie wam spłacić. Uratowałem twoją jaśnie Styryjską rzyć Ofelio, a mój zaufany człowiek niemal zginął wiodąc nas w to miejsce. Wy zaś chcecie mi się odpłacić obracając swoje zadki i znikając zanim wypełnicie swoją część umowy!?
Przeszedł kilka kroków. Wiedział, że jego słowo mogły urazić Argana, ale wiedział także, że jest to człowiek racjonalny, który dojrzy w nich prawdę i konieczność. Patrzył się przez chwilę w tunel, który wskazywał mu wciąż aktywny kompas, namierzający Toruviel, żywą i w posiadaniu odpowiedzi.
- Pragnę też zwrócić uwagę, że Toruviel widziano ostatnio w towarzystwie Gwardii Arcyksięcia. Pomyśl Ofelio, na kogo spadną podejrzenia, jeżeli teraz ona zniknie? Czy uda wam się podpisać ten jakże potrzebny nam wszystkim traktat pokojowy? - miał wrażenie, że los całej północy obchodzi w tej chwili tylko jego, zresztą może tak właśnie było. - Musimy ją znaleźć, choćby martwą, inaczej jeszcze bardziej zaszkodzisz swojej Styrii.
Indiana - 04-01-2015, 23:30
Nie da się ukryć, że atmosfera zrobiła się napięta. Dwoje głównych aktorów, Argan i jego siostra, stało naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem, Eryk i Elidis stali obok.
Na słowa Eryka "Nie tak prędko" Ofelia zauważalnym ruchem poprawiła ułożenie broni przy pasku i niemalże ostentacyjnie położyła na rękojeści lewą dłoń. Gdy podszedł Elidis, cofnęła się jeszcze o krok, upewniając się, że za plecami ma ścianę i otwartą drogę do wycofania się wzdłuż niej.
Lothel obserwował całą sytuację niezwykle czujnie, doskonale odczytując wiszące w powietrzu ryzyko starcia. Nie podszedł bliżej, nie chcąc zaogniać sytuacji, ale był gotów w każdej chwili na reakcję, dystans, który dzielił go od rozmawiających, kilka metrów, nie był żadną przeszkodą. Możliwie naturalnym ruchem przydepnął palącą się obok świecę. Przede wszystkim dyskretnie jednak obserwował Styryjczyka, który upewniwszy się, że Convolve nic nie jest, wstał i także dołączył do rozmawiających. Nie krył bynajmniej intencji, wpakowując się bezceremonialnie między mężczyzn tak, by odciąć im możliwość dojścia do dziewczyny w jednym kroku.
- Panie elf, nie sądzę, byś mógł zmusić kogoś z tu obecnych do dalszej drogi z tobą, a nawet jesli, to nie będzie to specjalnie sensowne - powiedział nieco obcesowo, ale spokojnie - Wiedz jednak, że tak jak powiedziałem, ja będę ci towarzyszył, aż znajdziemy tę pannę i tych, którzy pozabijali moich towarzyszy na wybrzeżu. Jeśli Ofelia chce odejść...
- Dziękuję, nie trzeba, Keithen - powiedziała Ofelia przez zaciśnięte zęby - Jak powiedziałam, braciszku, rozumiem każde słowo, które powiesz. Nie przeceniaj jednak tego, co możesz - powiedziała z naciskiem i bezsprzecznie była to zimna groźba - Ci, którzy zabili tę dziewczynę, najprawdopodobniej już nie żyją. Sam ich zabiłeś, na wybrzeżu lub w kanałach. Nikt z nas nie działa w próżni, więc obiecałam co obiecałam. Jeśli zechcesz pomóc - odwróciła się do Eryka - musisz wiedzieć, że będziesz musiał zabijać swoich, Wergundzie.
- Więc wracasz?
Wzrok Ofelii zatrzymał się na twarzy Elidisa. Umilkła, zauważalnie bijąc się z myślami. Spojrzała na ledwie widocznego w mroku Lothela, momentalnie zauważając jego gotową do walki pozycję. Zmrużyła oczy.
- Nic ci nie jestem winna, elfie - powiedziała wreszcie - Moja jaśnie styryjska rzyć jest równie bezpieczna z tobą jak i bez ciebie. Czy mojej Styrii zaszkodziłam czy też nie, to jest poza twoim rozumieniem. Ale pójdę z tobą znaleźć tę elfkę. Nie dlatego, że mi tu powarkujesz, zupełnie jakbyś miał tu jakąś władzę. Pójdę wyłącznie dlatego, że twój zwiadowca - skinęła głową w kierunku Lothela - zaryzykował wiele i wiele zapłacił, żeby doprowadzić Argana do jego kobiety. Spłacę ten dług za mojego brata. Lothelowi. Nie tobie.
Po tych słowach zwinnym ruchem usunęła się spoza zasięgu Eryka, zeskoczyła na chwilę do wody, mijając stojących wskoczyła na chodnik obok Lothela, jego też minęła i podeszła do siedzącej pod ścianą przy zwłokach Angeli Convolve.
Elidis - 05-01-2015, 04:13
Elidis uśmiechnął się niemal nie zauważalnie. Miał w głębokim poważaniu jakie zdanie na jego temat mieli Ofelia, Keithen, Eryk i niezliczona rzesza innych osób. Jego celem było zachować przy sobie ludzi potrzebnych mu do wykonania zadania, a to, w taki czy inny sposób, udało się.
Odszedł w kierunku Lothela. Obrócił się szybko, ale w pełni intencjonalnie. Choć czuł się nieswojo obracając się plecami do pozostałych wiedział, że gdyby wycofał się w inny sposób wyszedłby na tchórza, a to stanowczo by mu zaszkodziło.
Oddał się rozmyśleniom o tym, co ich czkało. Słowa Keithena brzmiały mu w głowie.
"... tych, którzy zabili moich pobratymców..."
Zamknął oczy, wiedział kto to był. Ale musiał się dowiedzieć, musiał zdobyć odpowiedź na proste pytanie - czemu? Czemu ryzykować pierwszy od dwudziestu lat korzystny obrót wydarzeń, czemu narażać wszystko, nawet wieloletni sojusz z Wergundią!? Bezsens i idiotyzm, ale w ostatnich latach właśnie z tego słynęli.
Skarcił się w myślach.
Zachowywał się jak jakiś cholerny Styryczyk. I bolesną była mu myśl, że... Lecz najpierw odpowiedź, tak, najpierw to. Pytanie tylko, czy, jakakolwiek by nie była, zmieni coś w jego położeniu? W jego osądzie? Wiedział, że nie, ale wciąż się oszukiwał, wciąż dawał sobie nadzieję. Te parę lat temu zdradził swoją ojczyznę. Zaprzeczał temu na wiele różnych, wymyślnych sposobów, ale taka była prawda.
Zdradził i miał nadzieję, że to będzie koniec, że nie będzie musiał w dodatku zdradzać wszystkich jej ideałów, ale życie to kapryśna kochanka, kiedy zrobisz pierwszy krok w tańcu z nią, będziesz musiał już zawsze tańczyć jak ona zagra.
Zacisnął wargi. Chciał już ruszać. Chciał już mieć to za sobą, ale wysoce nietaktowne by było, gdyby zaczął ich teraz odciągać. TO był dla nich czas żałoby i nie było sensu, by go przerywać. To by dodatkowo zaszkodziło i tak już upadającemu morale.
Zatem czekał i rozważał opcje. Wszystkie. Po kilka razy, bez końca.
Owizor - 05-01-2015, 06:06
mała poprawka - nie stoję
Siedział cały czas pod ścianą, opierając czoło o podciągnięte kolana i próbując zatrzymać płacz. Już w chwilę po powiedzeniu Ofelii o rodzinnym domu naszła go wątpliwość czy może nie przesadził. Szybko jednak znikła. Był wściekły. Nie obchodziło go, czy akurat nie powiedział czegoś nieodpowiedniego bądź obraźliwego.
Słyszał kroki osób wokół niego. Wiedział że zrobiło się nerwowo. Ale miał to gdzieś. W zasadzie absolutnie wszystko miał gdzieś.
Strata narzeczonej nie bolałaby tak gdyby nie to, co usłyszał od Ofelii. Jeszcze kilka chwil wcześniej mając do wyboru życie Angeli lub Ofelii, bez namysłu rzuciłby się w stronę siostry. W tej chwili jednak... W tej chwili miał już tylko mętlik w głowie.
Zacisnął pięści w bezsilnej złości. Wiedział, że siedząc tak i płacząc, tylko pogorszy swoją sytuację. Najchętniej pozostałby w takiej pozycji i odciął się od tego okrutnego świata. Wiedział jednak, że musi pozbierać myśli. Musi znaleźć jakikolwiek sens i coś przedsięwziąć!
Elidis prosił o pomoc w poszukiwaniu Toruviel... To prawda, obiecał mu to... Wypadałoby wywiązać się z umowy...
Dobrze, że są jeszcze jacyś ludzie z honorem - w jego głowie rozbrzmiało wspomnienie słów Othosa. Zabawne, że akurat w tej chwili i w tym kontekście.
Ciężko ranny krasnolud powiedział mu to, gdy oboje leżeli obok siebie pokonani po próbie powstrzymania Sapientii przed przejęciem władzy nad osadą Krevaina. Argan nie pamiętał by później już widział owego wojownika. Nie miał pojęcia czy wykaraskał się z otrzymanych wówczas ciosów.
Tamta walka, choć przegrana, była ostatecznym tryumfem głosiku domagającego się od niego odzyskania sumienia. Głosiku, który zaczął w nim rozbrzmiewać od czasu poświęcenia Artema.
Wypuścił powoli powietrze. Poczuł, że zaczyna rozumieć pewne fakty...
Tak! To wszystko zaczęło się wtedy! To, że się tu znalazł, to że doszło do śmierci Angeli i jego pościgu za Ofelią... To wszystko zaczęło się właśnie wtedy, dwa miesiące temu! Teraz to widział. Teraz, nagle, zrozumiał...
A przynajmniej wydało mu się, że zrozumiał...
Kiedy dwa miesiące temu cała osada modliła się o wskrzeszenie Krevaina, on sam wpatrzony był w łowcę potworów Artema, który pragnął się poświęcić dla owego Styryjczyka. To właśnie wtedy przypomniał sobie, że sam ma w owym państwie kogoś, kogo kocha nad wszystko. Przypomniał sobie o Ofelii.
Poczucie winy i tęsknota uderzyły w niego wówczas bardziej niż cokolwiek innego. To właśnie wtedy zaczął kierować się dziwną potrzebą odzyskania spokoju sumienia i honoru.
I przez ów narastający z każdym dniem idealizm wszedł na drogę, która doprowadziła go do tej chwili.
Pragnąc odzyskać siostrę zaczął układać się z Artemem i stojącą za nim Nową Styrią. Dla siostry zmanipulował Lecordów tak, że stanęli po stronie Styrii w bitwie o osadę. Później dla honoru przeciwstawił się Lecordom gdy wraz z Sapientią przejmowali władzę w osadzie. A później Ylva, przejąwszy sprawy zmarłego niespodziewanie Artema, zaczęła manipulować Arganem najpierw zmuszając go do wzięcia udziału w wyprawie do fortu XIV, a później nasyłając nań samą Ofelię.
Przebudzone dwa miesiące temu przez poświęcenie Artema uczucia sprawiły, że Argan był w stanie zroboć absolutnie wszystko dla Ofelii. I ona, a więc i wywiad styryjski, byli tego absolutnie świadomi. I to wykorzystali.
Podniósł głowę i spojrzał na otaczających go ludzi i elfy. Ofelia właśnie odpowiadała Elidisowi.
Jej ton... Jej wyrażenia... "moja Styria", "jego kobiety"...
Jej już nie zależało na Rożenkach. To już nie była ta sama Ofelia, która niegdyś śpiewała mu kołysanki i opowiadała historie o bogactwach Emii, która wyciągała go z tarapatów w ofirskich rynsztokach, która opatrywała jego rany gdy wprawiał się do zawodu drwala u brzegu Wielkiej Puszczy. To już nie była ta sama Ofelia, za którą byłby w stanie poświęcić wszystko. To była agentka. Zimna i wyrachowana agentka służąca swojej nowej ojczyźnie. Zdolna dla owej ojczyzny wykorzystać nawet uczucia brata.
Nagle poczuł do niej obrzydzenie większe, niż do jakiegokolwiek dotychczas spotkanego zdrajcy.
Nie obchodziły go jej zapewnienia o zemście i rzekoma skrucha. Nie wierzył już w nic co do niego mówiła.
Westchnął i wstał powoli, powstrzymując łkanie.
Co powinien teraz zrobić? Co mu jeszcze zostało?
Dostrzegł kątem oka Eryka. No tak, wciąż jeszcze byli jacyś ludzie, na których mu zależało. Może przynajmniej ich uda się ochronić przed zgubnymi efektami jego prób bycia kimś honorowym...
Pytanie tylko, w którą teraz stronę...?
- Ehrenstrahlowie dokonają straszliwej zemsty na odpowiedzialnych za tę zbrodnię - wysapał z trudem przez gulę tkwiącą w gardle - Potrzebuję lepszych dowodów niż ten jarmarczny wisiorek by nie ściągnąć na siebie ich gniewu... gniewu całej Ligi...
Przygryzł wargi w zamyśleniu. Nie uśmiechało mu się dalsze podróżowanie ze Styryjką która nawet teraz próbuje go wplątać w walkę z wergundami. Poza tym wypadałoby jeszcze ostrzec parę osób na powierzchni... Ale czuł, że w tej chwili najbardziej naglące sprawy znajdują się dalej w głębi tunelu którym szli...
Zresztą... czy mieli wybór? Nie miał najmniejszej ochoty na pojedynek z Lothelem. Nie bez tarczy.
- W tej chwili dowody uciekają wraz z tym kto wybił dziurę w ścianie i rozpętał Angelę - stwierdził, ruszając powolnym chwiejnym krokiem w stronę ciała narzeczonej - Idźcie... Ja zaraz was dogonię...
Strandbrand - 05-01-2015, 20:52
-Elidis, obawiam się że nie wszyscy tutaj złożyli ci jakąś obietnicę. Chyba że w ramach podziękowań Lothelowi za akcję z nadgarstkiem mam wam pomóc szukać Toruviel?
Właściwie nie mówił tego szczerze. Po prostu wkurzała go postawa elfa, zachowywał się tak jakby oni byli w obowiązku pomagać mu. A mimo to, gdy odwrócił się i spojrzał na wnękę... nie chciał by Toruviel tak skończyła. Mało znał elfkę. Pamiętał jak on, Toruviel i Verlan próbowali rozplanować obronę osady Krevaina gdyż tubylcze najazdy roznosiły ich siłę bojową. W końcu plany nie doszły do skutku, gdyż nikt nie umiał zapanować nad chaosem jakim w tamtym czasie były wszystkie obecne w osadzie grupy. Ale pamiętał elfkę, i pamiętał jej chęć działania.
Elidis czekał aż wszyscy postanowią ruszyć. Śpieszyło mu się, to naturalne. Szrapnel, Ysgard właściwie stali gotowi do drogi. Keithen wyłonił się z dziury w murze i stanął obok Ofelii. Nie wiedział co się dzieje z Convolve, ale skoro styryjczyk wyszedł zostawiając ją samą to chyba jest w porządku. Jego przyjaciel zaś... siedział. Powiedział by szli zaś on nadgoni... Eryk nie był pewny co on chce tutaj jeszcze zrobić. Domyślał się że chce się pożegnać. I upewnić się że Angela tutaj zostanie, do czasu aż będą mogli po nią wrócić.
-Elidis. Pójdę z wami. Nie dlatego że jestem ci coś winien. Dlatego że nie chcę by Toruviel skończyła tak samo. By ktokolwiek skończył tak samo.
Myślał przez chwilę czy nie zostać z przyjacielem, jednak zrezygnował z tego pomysłu. Nie powiedział mu by został. I jeśli chce zrobić to o czym Eryk sądził to będzie chciał zostać sam. Na pewno też nic mu tutaj nie grozi, rozprawili się ze wszystkim za nimi... poza wijem. Ale czy jest w stanie za nimi tutaj podążyć? Oby nie.
-Skoro mamy ruszać, to nie ma co zwlekać. Lothel wciąż będzie nami kierował?
Przesunął się na początek kolumny. Najważniejsze by mimo wszystko utrzymali ten cholerny szyk.
Szamalchemik - 05-01-2015, 23:34
Gdy dotarli na miejsce, Ysgard spojrzał tylko przez dziurę w murze, przy której wszyscy się tłoczyli. Gdy zobaczył trupa, wycofał się kawałek dalej. To nie była jego sprawa. W międzyczasie, gdy inni dyskutowali wykonał krótki rytuał, odcinając się od rzeczywistości. Gdy skończył, Elidis jeszcze nie zaczął swojego wywodu. Szczerze mówiąc nie obchodziło go, czy Styryjczycy z nimi pójdą czy nie. Gdy Elidis "namawiał" wszystkich do pójścia z nim po Toruviel, początkowo po prostu to przemilczał. Wysłuchał co wszyscy mają do powiedzenie, odchrząknął i...
-A co z nami, elfie? Pragnę przypomnieć, że nie jesteśmy tu ratować twojej przyjaciółki. Zgodziliśmy się wam pomóc, gdyż podejrzewamy, że to ci sami ludzie, którzy nas okradli, porwali Toruviel. Jednak co jak ją już znajdziemy? Pójdziesz z nami dalej? - tu zrobił krótką przerwę. - Czy zostawisz nas samych i wyjdziesz z nią na powierzchnię? Szrap... Razem z Szrapnelem nadstawiamy tu rzyci, a tak naprawdę jedyne o czym do tej pory słyszymy to ratowanie twojej znajomej. Mam rozumieć, że nasze interesy już się nie liczą, że mamy po prostu nadstawiać za ciebie tyłka, tylko po to, żebyś się potem odwrócił, i wyszedł? - widząc, że elf nie bardzo rozumie do czego zmierza krasnolud (który też nie do końca wiedział), dodał. - Daj nam słowo. Daj nam jakąś gwarancję, że nie wyjdziesz stąd, dopóki wszyscy nie załatwią swoich interesów, albo sami nie postanowią wyjść. Bo tak naprawdę nikogo tutaj nie trzyma żadna umowa, żadna obietnica, więc nie masz żadnego prawa nam rozkazywać.
Elidis - 06-01-2015, 00:29
/sorry, że poza kolejką/
Elidis wysłuchał krasnoluda. Na początku po prostu przewrócił oczami, później spuścił głowę i zakrył twarz dłonią, w wyrazie irytacji. Rozmasował czoło.
Czego ten karypel chce!? Przecież już z nimi gadałem i to w ich sprawie, skąd więc pomysł, że miałbym sobie pójść!?
Spojrzał na Szrapnela. To spojrzenie wyrażało jedną myśl. Wytłumacz mu, proszę.
- Panie krasnoludzie, zapewniam pana, że tu zostanę i wam pomogę, jednakże, jeżeli ci ludzie nie okażą się złodziejami, których szukacie, co w tedy? Masz jakiś inny pomysł jak ich znaleźć?
Podszedł do krasnoluda. Stali tak blisko, że jego słowa mógł usłyszeć tylko najemnik.
- Raz, już wam obiecałem pomoc, dwa, co jeśli wasza tablica jest już w rękach tubylców?
Po czym obrócił się zirytowany na pięcie i wrócił na swoje poprzednie miejsce.
Szrapnel - 06-01-2015, 00:47
Szrapnel przyglądał się wszystkiemu z pod ściany. Widział trupa we wnęce. Nie zrobił na nim większego wrażenia, na polach bitew widział gorsze rzeczy, co nie oznacza, że nie uważał takiej śmierci za straszną. Potem wyznania i sprzeczki. Na słowa Ofelii mruknął do siebie:
- A tak dobrze współpracowało się z Wergundzkim wywiadem.
Potem nadeszły głośne wątpliwości od większości obecnych. To także miał głęboko w poważaniu. Tam też miał Styryjczyków i ich wywiad. Głośno ziewał, gdy usłyszał Ysgarda.
- Daj spokój Ysgard. - powiedział wystarczająco głośno aby krasnolud go usłyszał.
- Pamiętaj, że nie tylko nam zależy na tej tablicy. Naszym zadaniem, w tym momencie, jest pilnowanie swojej rzyci. Na nas też przyjdzie pora. - dodał nieco ciszej, aby usłyszał go tylko adresat tej wypowiedzi.
Przestawało mu się podobać to co następowało. Jeśli ktoś wpadnie na pomysł poderżnięcia komuś gardła to w jego obecnym stanie będzie musiał odwrócić wzrok i udawać, że nic nie widzi, a wcale mu się to nie podobało.
Powój - 06-01-2015, 13:52
Gdy jej ciało spadło wgłąb mgły pozbawione ramion bogini zapadła się w ciemność. Nie miała sił by otworzyć oczy, nie miała sił by poruszyć jakimkolwiek mięśniem, trwała w pustce zatopione jeszcze w głosach pobliskich kamieni. Słowa Ofelii przemykały obok jej świadomości, mózg rejestrował tylko przypadkowe znaczenia nie łącząc tego w całość. Była zmęczona, ciemność wokół zapadała się i falowała, była jak żywa istota uwięziona w tych tunelach. Coś lub ktoś obudził ją ze snu i teraz tak jak ona trwała pomiędzy bytem a niebytem. Drżała więc wspólnie z istotą wplecioną w zaprawę łączącą skały. Czyjś głos - najprawdopodobniej Argana - przemknął obok jak zimny wąż wzbudzając obrzydzenie, następnie świergot masy innych słów wyrywający się z wielu gardeł na raz.
Pamiętasz?
Ciemność zwolniła uścisk wypychając ją w stronę głosów, dźwięki były natrętne, mogłyby obudzić martwych. Właściwie to, to zrobili. Ich głosy były tak nieznośne, że w końcu rozchyliła powieki sunąc dłonią po chropowatej strukturze kamieni. Jej umysł działał teraz wolno, z trudem, chropowaty głos wydobył się z jej gardła, ale to był niezrozumiały szept.
Szmatka w ustach.
Zakaszlała zwijając się na posadzkach, unosząc na chwilę dłonie ku szyi. Miała wrażenie, że się dusi. Jednak po chwili zaczerpnęła chusta powietrza, w tej chwili najsłodszą rzecz na ziemi.
- Ona... Masz mniej niż pięć godzin. - Strzelała, nie była pewna czasu zgonu dziewczyny. Jednak przypuszczała, że zamurowano ją trochę przed wydarzeniami z placu. - Śmierć może odwrócić wielu kapłanów. Ale inne procesy które zachodzą teraz pośmiertnie w jej ciele są nie do zatrzymania. Może być tak, że jeśli ją obudzisz to oszaleje ze względu na to co przeszłą, być może nie będzie pamiętała co się stało, właściwie nic nie będzie pamiętać. Może być i tak, że będzie jak wcześniej... Albo nie uda się wcale. - Sama nie wiedziała czemu to mówiła... Chociaż nie, wiedziała. To nie było współczucie.
Zazdrościła mu. Miał możliwość chociaż spróbować uratować ukochaną. Spojrzała na Elidisa opierając głowę o zimną strukturę ścian. Oni nie mieli takiego wyboru, nie mieli nawet szans zobaczyć ciał po śmierci.
Meriel spoczywała w bezpiecznych objęciach Tulvy, w posłaniu splecionym z kamieni i wodorostów. Trup Żegoty został spalony wraz z ciałami innych żołnierzy poległymi pod Visnohora, została po nim tylko broszka.
Byli jeszcze inni, których nie zdołali pożegnać. Argan miał chociaż ku temu możliwość. By zapewnić godny spoczynek ukochanej. Lub mógł walczyć o jej życie. Ale czy taka walka nie jest skazana na porażkę? Czy jasnowłosa trwająca teraz w pozie dziecka, będzie chciała żyć w tym świecie?
Uzdrowicielka podniosła się chwytając kamiennej wyrwy. Spojrzała na martwą wzrokiem zrozumienia. Śmierć zawsze jest straszna, ale niektórzy twierdzą, że to największa przygoda w życiu.
Miała wrażenie, że coś poruszyło się daleko w mroku. Może to tylko złudzenie?
- Musicie zdecydować szybciej. Nasz gospodarz chyba już się pozbierał i raczej nie będzie zadowolony, że wciąż tu jesteśmy.
Strandbrand - 06-01-2015, 14:46
Przystanął w pół kroku. Zanim zdążył przejść na przód grupy, z dziury wyłoniła się Convolve. Wyglądała na wyjątkowo wyczerpaną. Nie miał pojęcia co zaszło wewnątrz wnęki ani co kobieta przed chwilą uczyniła. Tym bardziej zaszokowały go jej słowa. Mówiła z trudem, powoli zaś z każdym jej słowem otwierał szerzej oczy w zdumieniu.
Pośpieszyli się. Mogliby już wychodzić na powierzchnię i szukać pomocy w kapłanach. Jednak stali tu i debatowali oraz obnażali tajemnice. Spojrzał na Argana.
-Argan... Musimy ją wynieść na górę. Znaleźć... kogokolwiek. Czy Valdar jest jeszcze w porcie... a nawet jeśli nie to są inni kapłani
Nie wiedząc co robić i jaka jest decyzja jego przyjaciela mógł tylko stać i czekać. I komentować obecną sytuację. Valdar, znali go obydwoje z osady Krevaina. Kapłan Morta na pewno nie odmówi im pomocy, trzeba tylko znaleźć gdzie się zatrzymał... czy na terenie Vekowaru jest w ogóle świątynia Morta?
Owizor - 06-01-2015, 15:14
Zatrzymał się wpół kroku. Szedł w stronę dziury w murze świadomy, że jest tam Convolve i Ofelia... Ale mimo to zaskoczyła go jej obecność. A jeszcze bardziej jej słowa.
Serce zamarło mu na chwilę w piersi.
Jest jeszcze jakaś nadzieja!?
Nie znał się na magii, ani tym bardziej na sprawach kapłańskich. Jedyne co wiedział jeszcze kilka miesięcy wcześniej o magach i kapłanach to to, że potrafili kilkoma słowami spopielić mu niemal wszystkich przyjaciół z okopu. Nienawidził ich za to.
A potem w osadzie Krevaina stał się świadkiem rzeczy które uważał za niemożliwe. Próby wskrzeszenia, walka z Tabu... Nie rozumiał jak oni to robią. Valdar niegdyś próbował mu to wytłumaczyć, ale Argan był mało pojętnym słuchaczem. Wszelkie kwestie magiczne i boskie pozostawały dla niego przerażającą i nieraz obrzydliwą tajemnicą.
Wyprostował się i rozejrzał. Eryk miał rację. Ale martwiło go spojrzenie Elidisa. Bał się reakcji elfa.
Z trudem kontrolował spokojny oddech. Serce waliło mu jak oszalałe, naprzemiennie pojone skrajnymi emocjami.
- Jeśli to jest możliwe... - powiedział cicho, sapiąc lekko - Jeśli to jest możliwe... Wybaczcie... Ale muszę - spojrzał na władcę miasta wśród bagien - Po prostu muszę.
Elidis - 06-01-2015, 23:39
Elidis wykrzywił się w najpaskudniejszym grymasie, jaki jego oblicze kiedykolwiek przybrało. Zacisnął pięść, niemal kalecząc sobie dłoń paznokciami. Tytanicznym wysiłkiem powstrzymywał się przed splunięciem Arganowi pod nogi.
Znów go zdradzono. Nadłożył drogi, własnych interesów i znów go zdradzono. Ile razy jeszcze nabierze się na życzliwość innych? Ile razy jeszcze da się w tak prosty sposób oszukać?
Cholerna empatyczna natura.
- Nie sprowadzisz jej - jego głos był cichy, mieszało się w nim tyle emocji, że trudno było określić jego zabarwienie, ale na pewno był dziwnie niepokojący. - Czułem ją przez Lothela i powiadam ci, ona jest zbyt daleko. To tylko ją upokorzy.
Nienawidził go, w tej chwili szczerze nienawidził Argana i życzył mu tylko porażki. Przepełniła go gorycz. Jego złość na nestora Lecordów brała się nie tylko z jego zdrady, ale z samego faktu, że on miał szansę jeszcze walczyć. O swoją siostrę i ukochaną. Elidis stracił obydwie i nigdy nie dane mu było o nie walczyć.
Najbardziej zaś złościł go fakt, że rozumiał Argana. Postąpiłby tak samo, gdyby mógł. Dlatego też nie mógł próbować przekonywać mężczyzny w żaden sposób.
- Idźcie zatem, to wahanie tylko nas spowalnia. Rozumiem, że zostają Ysgerd, Keithen, ja i Lothel? Szrapnel wybacz, ale w tym stanie będzie lepiej jeśli wrócisz na górę.
Obrócił się i zamknął oczy. Miał gdzieś co powie Octavio, czy Eryk. Przeprosiny nic nie znaczą, to tylko skrucha za coś złego, co i tak się uczyniło, tak mawiał jego ojciec i taka była prawda.
Czwórka, z czego jeden nie sprawny - kalkulował. - Nie wiadoma perspektywa wsparcia, którą należy raczej odrzucić. Wrogowie w nieznanej liczbie, zapewne mają przewagę. Być może posiadają Ylvę jako zakładniczkę... Z drugiej strony chciałbym to zobaczyć - ta myśl nieco go rozbawiła, nie wyobrażał sobie Księżniczki jako spętanej karty przetargowej. - Cudnie, pięknie, psia jucha. Lepiej być nie może. Przeklęci Lecordowie, przeklęte ich więzy rodzinne, klątwy, zdrady, szachrajstwa!
Wziął głęboki wdech. Potrzebny mu był spokój, niebawem pewnie będzie musiał walczyć w nader nierównym starciu. Ciekawe. Tyle już razy dziś otarł się o śmierć. Czy jeszcze raz zdoła jej uciec?
Indiana - 07-01-2015, 00:38
/Dopóki rozmawiamy, a nie podejmujemy jakichś szczególnych działań, to ograniczę się do kierowania BNami, bo w sumie niczego poza tym do komunikowania nie ma, jak sądzę. /
- Mylisz się, Convolve - odezwał się Lothel, kładąc rękę na ramieniu Elidisa, dość czytelnie komunikując mu w ten sposób proste "uspokój się" - Nie ma dla niej powrotu, przekroczyła granicę Mgieł. Jeśli już musisz to wiedzieć - elf przeniósł wzrok na Argana, podchodząc do niego powoli, z jego twarzy zniknął towarzyszący mu zawsze lekko kpiący uśmieszek - to taka szansa rzeczywiście była, jednak kosztowałaby mnie życie. Wiem, że to jest cena, którą byś zapłacił i nie dziwię się, ani nie mam żalu. Jednak ja jej zapłacić nie byłem gotowy, choć było blisko. Chciała wrócić, wróciłaby. Po nitce, którą stworzyłem, po Więzi. Wróciłaby. Jako upiór - zwiadowca mówił powoli, bardzo starannie dobierając słowa - Wróciłaby tylko dla jednego celu. Aby cię pożegnać. Obiecałem jej, że to zrobię i robię to niniejszym... Prosiła... by cię pożegnać i ... Wiedz, że uczucie, które każe wracać z granicy zaświatów, to ... coś dużego. Nie chcę udzielać ci rad, młodzieńcze. Ale to coś, warte cennej pamięci. To, co chcesz uczynić... nie przyniesie niczego dobrego. Ona puściła Więź, pozwoliła mi odejść i odeszła sama, przekroczyła granicę. Nie ma powrotu stamtąd. Igranie z umarłymi zawsze kończy się tak samo. Widziałem to wiele razy. Wiem, że nie chcesz moich rad, jednak posłuchaj. Nie rób tego.
To była chyba najdłuższa przemowa, jaką słyszeliście kiedykolwiek z ust małomównego zwiadowcy. Co więcej, niezwykła powaga, z jaką to mówił, była tak obca jego naturze, że rzuciła się wam w oczy i nie pozwalała zignorować słów elfa.
Keithen zaklął cicho. Wciąż trzymał się w miarę blisko Ofelii, tym samym oboje stali w pobliżu owego upiornego "grobowca" i tej, która spoczywała obok.
- Tak, Elidisie, idę dalej tropem. Co do Szrapnela, nie byłbym pewien, czy jednak dodatkowe ręce się nam nie przydadzą, nie wiemy, co przed nami. Ale to jego decyzja.
- Nie słuchałes, elfie - odezwała się Ofelia, stojąca tuż przy Convolve, której chwilę wcześniej pomogła się podnieść z posadzki - Powiedziałam, że idę z wami. Tym bardziej idę z wami - spojrzała na brata, jej twarz wydawała się wszystkim patrzącym kompletnie obca, jakby zupełnie nową osobę właśnie poznawali - Argan zapewne zrobi to, o czym właśnie pomyślał, spróbuje to zrobić i skończy się to tragedią - mówiła, patrząc na Argana, ale jakby zupełnie obok niego - Nie jestem w stanie niczego z tym zrobić, bo on nie zechce, żebym do tego przykładała ręki, więc nie powstrzymam go przed zrobieniem sobie krzywdy jeszcze większej niż sie stała. Powiem, że to najgorsza rzecz, jaką może zrobić, próbowanie zawrócenia jej z Zaświatów, a on to zignoruje lub uzna za złą wolę, nie zastanawiając się nad sensem. Więc to, co mogę zrobić, to spłacić jego długi, jak powiedziałam wcześn....
W tym momencie dobiegło was głuche tąpnięcie. Usłyszeliście je trochę jak wibrację w skale, trochę gdzieś na dolnej granicy słyszalności. Dobiegało z korytarza, tego głównego, szerokiego, z kierunku, w którym podążaliście, w kierunku, który wskazywał "kompas" Elidisa.
- Sklepienie runęło... - odezwał się w ciszy, jaka zapadła, Lothel.
Owizor - 07-01-2015, 02:17
Z początku nie był pewien, czy Lothel nie kłamie. Czy nie udaje, by przekonać go do racji Elidisa.
Nie miał bladego pojęcia o działaniu magii, ani tym bardziej o sprawach duchowych. I teraz ta niewiedza bolała go bardziej niż zwykle. Ileż by dał by wiedzieć co tak naprawdę się stało! Ileż by dał by wiedzieć co powinien robić!
Ale ton elfa... Jego spojrzenie... On nie kłamał. Argan był tego niemal pewny.
Nadzieja którą rozpaliła Convolve znów zaczęła gasnąć.
Spojrzał w stronę ciała Angeli. Widział tylko niewielką część, gdyż w miejscu gdzie stał wciąż większość widoku zasłaniała resztka muru.
Elf nie kłamał. Argan wiedział, że powinien posłuchać jego rady. Powinien pozwolić jej odejść.
Westchnął cicho i uśmiechnął się smutno, chcąc jakoś podziękować Lothelowi...
I w tym momencie zaczęła mówić Ofelia.
Ciarki przebiegły mu po plecach. Z każdym kolejnym słowem jego siostra budziła w nim coraz większe obrzydzenie przemieszane ze wściekłością.
Jak ona śmiała!? Jak ona śmiała mówić o nim, jak o jakimś nieodpowiedzialnym, przekornym dziecku!? W tej chwili!? Po tym co się stało, po tym co mu zrobiła... miała jeszcze czelność tak go krytykować!? Miała jeszcze czelność tak wyrażać się o nim i o Angeli!?
Zacisnął mocniej dłoń trzymającą miecz Szrapnela. Miał coraz większą ochotę rzucić się na siostrę, choćby po to by się w końcu zamknęła! Czuł, że z każdym jej słowem coraz bardziej traci panowanie nad sobą... Dłoń trzymająca miecz zaczęła drgać ledwo zauważalnie, żądna ataku.
Bogowie jedni wiedzą co by się stało, gdyby tąpnięcie nastąpiło dosłownie kilka chwil później.
Na jego dźwięk Argan odruchowo uniósł miecz i wyprostował się, rozglądając dookoła. Ciarki przerażenia przebiegły mu po plecach. Gdy dźwięk umilkł, spojrzał na zgromadzonych pełnym napięcia wzrokiem.
Wypuścił powoli powietrze. Zrozumiał, że czas na dyskusje właśnie minął.
Elidis - 07-01-2015, 17:04
Dłoń Lothela na jego ramieniu stała się punktem zaczepienia, przy pomocy którego Elidis powoli i mozolnie wyciągał swój umysł z otchłani złości. Czuł, jak przez dłoń zwiadowcy przenika jego wieczny spokój i opanowanie. Skinął w podziękowaniu swemu wiernemu przyjacielowi.
Ciężko było go prawdziwie rozgniewać. Jego irytacja, którą na ogół postrzegano jako złość, była łatwa do wywołania, ale słaba i ulotna. Za to prawdziwy gniew zbierał się powoli, lecz gdy wybuchł trudno było nad nim zapanować. Elidis bardzo nie lubił tej cechy swojego charakteru, sprawiała bowiem, że w określonych warunkach tracił zdolność racjonalnego myślenia, na co nie mógł sobie pozwalać. Już nie.
Ofelia kontynuowała proces znieważania i wywyższania się nad swojego brata. Niezłe ziółko. To miała być niby ta ukochana siostra Argana? Ta dobra i, wnioskując z opisów jej brata, delikatna istotka prezentowała się elfowi raczej jak wściekał harpia z nastrojami i migreną. Spotkał już w swoim życiu podobnie zwiewne istotki, czarujące, jedna w drugą.
Gdy niemal udało mu się przywrócić pałac swych myśli do porządku, który zazwyczaj w nim panował, runął strop korytarza prowadzącego w stronę Toruviel i jego celu. Elidis poczuł jak temperatura jego krwi zbliża się niebezpiecznie do wrzenia. Lothel też musiał to poczuć gdyż zabrał rękę jak oparzony.
A może po prostu chciał mieć ręce wolne na wypadek, gdyby zawał był tylko preludium do dalszej części uciech?
Elidis w tej chwili się nad tym nie zastanowił, po prawdzie to nie myślał szczególnie o niczym. Uniósł głowę i zawył w furii jak zwierzę. Jego głos mieszał się z hukiem tunelu.
Czuł, że zaraz eksploduje, ale nagle to uczucie zginęło zastąpione innym, być może powiązanym. Determinacja. Elidis kochał wyzwania, a raczej kochał wygrywać, na przekór wszystkiemu i wszystkim. Uczucie pokonania innych graczy, zwłaszcza samego losu było jedną z największych uciech jego życia i teraz poczuł w sobie niezwykły ognień rywalizacji. Był wściekły, ale przebił już zwykłą granicę złości. Zaciął się, jak mają w zwyczaju mężczyźni. Mimo wściekłości i serii porażek musiał wypełnić swoje zadanie.
Jego umysł się obudził i wszedł na najwyższe obroty. Nie liczyły się już konsekwencje związane z odnalezieniem Tulya, ale samo zrobienie tego.
- Czy jest jakieś obejście!? - krzyknął wiedziony nagłym przypływem sił. - Jakieś korytarze, nawet za nami?
Sam rozglądał się po sali. Szukał wyjść z pomieszczenia, które mogłyby potencjalnie skierować go w tamtą stronę. Próbował też przypomnieć sobie wcześniejsze tunele, może w nich byłby jakiś równoległy korytarz.
Naraz doznał olśnienia.
- Jak daleko była ostatnia studzienka? Być może uda nam się obejść to górą. Lothel, pomożesz mi znaleźć odpowiedni kierunek na zewnątrz? Wątpię, by ulice pozwoliły nam iść dokładnie po linii kanału.
Indiana - 08-01-2015, 05:31
- Wyjście było jakieś dziesięć minut wcześniej, w tamtą stronę - wskazał dłonią Keithen - Psiakrew, Elidis, coś mi się nie wydaje, żebyśmy mogli tak sobie spacerować po powierzchni i wskakiwać w kanały w dowolnym miejscu. Na pewno nie ja - gestem wskazał swój mundur.
- Poprzednie wyjście było przed wewnętrznym barbakanem na Wschodniej Bramie - powiedziała Ofelia - Próba wyjścia tamtędy będzie tuż przed nosem żołnierzy z kohorty vekowarskiej. Tłumaczenie im sytuacji może być skomplikowane. Dobrze byłoby wiedzieć, co runęło, jak daleko i czy przejścia są zatarasowane całkowicie, zanim zaryzykujemy pokazywanie się na oczy wergundzkim tarczownikom.
Lothel kiwnął głową na potwierdzenie, że mają rację. Poprawił pas od broni i kaptur, rzucił spojrzenie Elidisowi i szybkim, lekkim truchtem ruszył w kierunku, z którego doszedł odgłos. Po kilku krokach jego czarny strój rozpłynął się w zalegającej w korytarzu ciemności.
/w tym czasie mieścimy wszystko, co zamierzacie zrobić w następnych wpisach, zanim stąd ruszycie/
Wrócił po niespełna dziesięciu minutach. Spodziewaliście się właściwie, że was zaskoczy, wyłaniając się nagle z ciemności, nasłuchiwaliście nawet i obserwowaliście migotliwe w świetle świecy cienie.
Ale oczywiście was zaskoczył. Nie zgrzytnął ani jeden kamień, nie chlapnęła woda, nawet ustawiona na ziemi świeca nie zamigotała, gdy podszedł.
W oczy rzuciły się wam ubłocone cholewy butów zwiadowcy, pokryte szarawym pyłem.
- Przed nami jest pomieszczenie z rezerwuarem wody i wyjściem do góry, prawdopodobnie w samej Bramie - powiedział szybko - Odchodzą z niego korytarze promieniscie, we wszystkich kierunkach. Zawalił się strop w poblizu jednego z wyjść, ale droga jest otwarta. Z tym, że... - zawiesił na chwilę głos - mamy diabelnie mało czasu. Ktoś walczył w tamtym pomieszczeniu. Ktoś tam stoczył potężną walkę. Lada chwila będą tam żołnierze. Jeśli na nich wpadniemy, z całą pewnością nas zatrzymają.
- Dlaczego "z całą pewnością"? - zainteresował sie Keithen.
Elf westchnął.
- Jak tam wejdziesz, to zrozumiesz dlaczego. Jeśli mamy iść, to natychmiast i biegiem.
Owizor - 08-01-2015, 23:05
/lojalnie ostrzegam, że tu w zasadzie same przemyślenia są, więc jak kogoś nudzi, to wystarczy że zerknie na pierwsze kilka akapitów a resztę przeskoczy /
Gdy elf znikł w mroku, w końcu pozwolił sobie na wypuszczenie powietrza z płuc i opuszczenie miecza.
Nie wiedział kiedy Lothel powróci, jednakże nie chciał marnować tego czasu. W głowie miał cały czas mętlik i mieszaninę skrajnych uczuć. Potrzebował chwili spokoju, dla uporządkowania myśli. Albo przynajmniej wyrażenia ich.
Bezceremonialnie ruszył w stronę dziury tak, że Ofelia by nie zderzyć się z jego naramiennikiem musiała się usunąć mu z drogi.
- Conv... Pow... znaczy się... ech... Convolve - chwilę zastanawiał się jak zwrócić się do medyczki - Jeśli Szrapnel ma iść z nami dalej, może lepiej się mu przyjrzyj? Jego ręce wciąż wyglądają nieciekawie...
Starał się mówić łagodnym i możliwie obojętnym tonem. Miał jednak nadzieję, że pochylająca się nad ciałem medyczka zrozumie.
Przekroczył niski murek i pochylił się nad Angelą.
Wciąż czuł zapach jej perfum. Ten sam, który tak go zirytował gdy odwiedził jej komnatę kilka godzin wcześniej. Ciekawe, czy wtedy jeszcze żyła? Ciekawe, czy jeszcze była wolna?
Poprawił ramiączko, które obsunęło się z ciała. Poczuł przez palce jej skórę.
Ciarki przeszły mu po plecach. Tak bardzo chciałby ją objąć! Tak bardzo chciałby ją trzymać, aż się nie ogrzeje!
Poczuł, że gula w gardle znów narasta. Podobnie jak świadomość, że już nigdy nie będzie mu dane trzymać jej w ramionach. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zdążył już przywyknąć do tego źródełka ciepła i miękkości. Poczuł się znów dziwnie bezdomny.
Nie spodziewał się, że aż tak go to zaboli. Jeszcze idąc do tego miejsca rozważał w myślach wszelkie scenariusze, włącznie z jej śmiercią... Ale nie spodziewał się, że rzeczywistość będzie aż tak przerażająca, że odczuje aż taką pustkę.
Wiedz, że uczucie, które każe wracać z granicy zaświatów, to ... coś dużego - wspomnienie słów Lothela wprawiło go w jeszcze większe przygnębienie.
Elf miał rację, Angela go Kochała... A on...?
Pożądał jej. To było niezaprzeczalne. Był w nią wpatrzony przez cały czas tego związku. Bo była ona rzeczywiście spełnieniem wszystkich jego ideałów i preferencji. A w ciągu niecałych trzech miesięcy znajomości nauczyli się również świetnie ze sobą dogadywać.
Ale mimo wszystko, przede wszystkim czuł do niej pożądanie. Podobne pożądanie jakim darzył kilka dam poznanych na biesiadach w Birce, jakim darzył kolejne kilka z Vekowarskich karczm, jakim darzył wiele pań z osady Krevaina, jakim darzył choćby i poznaną niedawno karczmarkę... Mocniejsze czy słabsze, ale było to wciąż tylko pożądanie.
Kiedy myślał o Angeli, kiedy tęsknił za nią... tęsknił tak naprawdę za jej urokiem, jej pięknem, jej ciałem. Jedyną osobą którą prawdziwie, platonicznie kochał, była Ofelia.
Tym większe było jego poczucie winy gdy zastał ciało Angeli. Zdał sobie sprawę, jaka była młoda, niewinna, naiwna... Ehrenstrahlówna za wszelką cenę pragnęła uciec ze swojego rodu, ze świata Ligii Kupieckiej, świata intryg, pieniędzy i morderstw... I to właśnie obietnicami sielankowej, pięknej, zacisznej i odległej od Liryzji wsi Emiia Argan uwiódł ją gdy przebywali w osadzie Krevaina... Uwiódł, wiedziony pożądaniem do jej piękna.
Nie wiedział wtedy, że swoją osobą sprowadzi na nią właśnie to czego tak się bała, przed czym tak uciekała.
Zacisnął pięści w bezsilnej złości.
Pożądał jej - pragnął jej ciała, jej ciepła... Pożądał jej jak nikogo w swym życiu. I choć równocześnie świetnie się dogadywali to nie miał wątpliwości, że to co go do niej przyciągnęło to była zwyczajna chuć.
Tymczasem ona... Ona go rzeczywiście go pokochała.
I za to umarła.
Choć zapewne gdy umierała, nie rozumiała dlaczego jej to robią.
Argan czuł się jak skończona świnia.
Nawet nie zorientował się, kiedy znów zaczęły mu płynąć łzy. Klęczał przed zwłokami narzeczonej i płakał, choć bezgłośnie. Nie było żadnego szlochu. Były jedynie łzy i zaciśnięte wargi oraz drżące, zaciśnięte w bezsilnej wściekłości pięści.
Od czasu rytuału Artema chciał zacząć postępować honorowo, chciał zacząć kierować się ideałami... Próbował... I w ramach tego stworzył z Angelą związek, który doprowadził do jej śmierci.
W ogóle z jego prób stania się kimś uczciwym wyszła nędzna parodia i seria nieszczęść, za które płacili inni...
Musiał to skończyć.
- Wybacz... Wybacz, że cię w to wciągnąłem... - mówił bardzo cicho. Domyślał się ze słów Lothela, że jego narzeczona już tego nie słyszy, że jest już za daleko... Ale i tak mówił tylko do niej - Wybacz, że nie kochałem cię tak, jak powinienem był... Nie powinniśmy byli nigdy się spotkać... Nie powinnaś była umierać za moją głupotę...
Głos ugrzązł mu w gardle.
Jęknął boleśnie i usiadł na boku, tuż obok ciała Angeli. Miał już głęboko gdzieś konwenanse i resztę grupy. Obiął ciało i przylgnął doń, zamykając oczy. Skóra była już chłodna, ale zapach jej perfum oraz faktura skóry pozostały.
Miał ochotę zostać tak, zapomnieć o wszystkim i zasnąć u jej boku. Miał jednak świadomość, że lada moment może powrócić Lothel, albo że ktokolwiek z grupy będzie miał do niego jakąś sprawę. Starał się na razie jednak o tym nie myśleć. Chciał w tej chwili wyłącznie spokoju i jej zapachu... Przynajmniej jej zapachu.
Strandbrand - 10-01-2015, 02:13
Wszystko znów obróciło się w niespodziewanym kierunku. Lothel ukrócił chwilową nadzieję Argana na odzyskanie Angeli. Gdy słuchał jego opisów odnośnie tego, co mogłoby się stać gdyby spróbowali... z jednej strony za nic w świecie nie chciałby by stało się to co opisywał elf. Z drugiej wciąż czuł przemożną chęć spróbowania, naprawienia swego błędu.
Potem Ofelia zaczęła mówić. Były to tak gorzkie i ponure słowa. Spodziewał się zupełnie innej postawy od siostry swego przyjaciela. Najwyraźniej zawsze mylił się co do swoich wyobrażeń o niej. Zamiast słodkiej i niewinnej sanitariuszki z rodu Rożenków, dostali styryjskiego szpiega, zimnego i wyrachowanego. Widział że Argan zaczął mocniej ściskać miecz. Jej słowa wyprowadzały go z równowagi, to było widać. Wokół było tyle stresu, że nie dziwił się mu. Ale nie chciał by ten tunel zmienił się w rzekę krwi. Szykował się na powstrzymywanie jakichkolwiek walk.
W chwili gdy myślał że ktoś nie wytrzyma budującego się w korytarzu napięcia, z przodu dobiegł ich najpierw dudniący dźwięk a potem oszałamiający hałas. Dalej już poszło. Elidis zaczął dopytywać się o wyjście na powierzchnię. Keithen zaczął mu objaśniać iż nie jest to najlepszy pomysł. Lothel poszedł zbadać stan tunelu przed nimi. Argan... pogrążył się w żałobie. Gdy Lothel wrócił przepuścił go do środka grupy a sam wysunął się bliżej zawalonego tunelu. Obnażył swoją broń - miecz i długi nóż.
-Wiem że to nie najlepszy moment ale... faktycznie musimy się ruszać. Tylko że za nami mamy ciągle tą kreaturę którą przypalił pan krasnolud. Nie wiem jak chcecie to rozwiązać. Zbierzcie się i wystawcie kogoś kto może walczyć z przodu. Będę szedł ostatni.
Powój - 11-01-2015, 18:08
//Nie polecam dostawcy internetu zwanego Vectrą//
Gdy już ustalili, że muszą ruszać była w stanie się poruszyć. Z trudem, ale zawsze. Sceptycznie przyglądała się ostatniemu pożegnaniu jakim Argan mógł obdarzyć narzeczoną, odcięła się od reszty stojąc oparta o ścianę, próbując zebrać myśli i siły. Przerwał jej dopiero wracający Lothel. Faktycznie powinni się śpieszyć, tracili teraz czas którego chyba już nikt nie miał zbyt wiele.
- Chodźmy więc. - Podsumowała wymianę zdań między towarzyszami, widocznie straciła resztki dobrego humoru na dziś.
Zanim jednak ruszyła z nimi podniosła z ziemi kuszę i poprawiła na ramieniu torbę. Czas uciekał.
Indiana - 12-01-2015, 04:38
Lothel ruszył pierwszy. Widać było, że wrócił do normalnego stanu i właściwej sobie sprawności. Szedł przed wami o kilkanaście metrów, nieraz niknąc w mroku. Kilka razy zastanawialiście się, czy wciąż tam jest, jako, że nie dało się usłyszeć choćby szelestu czy chrobotu kamieni.
Po wezwaniu Eryka Keithen skinął głową, dając znak, że bierze na siebie przednią straż. Szedł więc teraz jako pierwszy, po lewej stronie kanału. Ofelia przeskoczyła na prawą stronę, trzymając się z boku od pozostałych, szła ze świeczką w lewej ręce, lekko zamyslona.
Po chwili marszu doszliście wreszcie do miejsca, które nieco rózniło się od pozostałych.
Miejskie kanały pod Vekowarem kończyły się w jednym miejscu. To była sporej wielkości kawerna, jej twórcy ewidentnie byli mistrzami w swoim fachu. Zbiegały się tutaj wszystkie idące ku wybrzeżu tunele, było ich, o ile byliscie w stanie dostrzec, około dziesięciu. Wyloty tuneli były ozdobione piaskowcowymi portalami zakończonymi ostrołukiem, który płynnie wtapiał się w sklepienie i dalej w kolumnadę łukową, idącą aż do centralnego basenu. Otoczony był on kolumnadą, zbiegającą się na środku sklepienia w piękną gwiazdę, gdzie łukowo-żebrowa konstrukcja rozkwitała bogactwem ornamentu w rozety, zawijasy i plecionki, ryte w piaskowcu i marmurze. Sam basen otoczony był też ozdobną ażurową balustradą, w którą wmontowane były także ozdobne urządzenia do czerpania wody, w tym przesuwny żuraw z wielkim czerpakiem, do którego doczepiony był łańcuch, ginący przy sklepieniu w otworze w samym środku gwiazdy.
Miejsce to miało chyba być czymś w rodzaju rezerwuaru wody deszczowej dla miasta, stąd część tuneli prowadziła do tego właśnie, dość głębokiego basenu, w tym momencie, tuż po potężnej burzy wyraźnie dało się zauważyć odpływy, które nadmiar wody wyprowadzały ku tunelom, mającym wyloty na odległym wybrzeżu prosto do morza. Przy rezerwuarze paliła się kańczugowa pochodnia, wisząca na pięknym kutym zawiesiu, w jej świetle widzieliscie prowadzące ku górze schodki wygodnej drabinki.
Zatrzymaliście się na chwilę w tym pomieszczeniu. Woda w basenie była idealnie czysta, wszystkie wpływające tam kanały miały zamontowane filtry z drobnego żwiru, keramzytu i piasku.
Lothel odczekał aż wejdziecie do pomieszczenia i gestem palca na ustach nakazał milczenie. Idąc za jego wskazaniem spojrzeliście w lewo - spora część sklepienia była tam zawalona, na kamienną posadzkę zwaliły się nie tylko kamienie łukowego sklepienia, ale i ziemia ze żwirem. W zasypanym kanale wodnym spiętrzyła się woda, zalewając chodniki rozległą kałużą.
Zwiadowca w milczeniu wskazywał wam kolejne szczegóły.
Ślady śluzu, żrącej substancji, świetnie wam skądinąd znanej. Było tego mnóstwo na kamieniach.
Wśród sterty gruzu wyraźnie widać było piaskowcowe zakończenia ostrołuków, granitowe bloki, stanowiące sklepienie, ziemię, błoto... i sporej wielkości kawały przejrzystego, lśniącego błękitnie lodu.
W miejscu, gdzie lodu było stosunkowo dużo, znaleźliście też ślady krwi, strzępki odzienia. Te zresztą były w wielu miejscach kazamaty, połączone z licznymi śladami butów, odpryskami strzał, śladami uderzeń ostrzy.
Ale to nie było najważniejsze znalezisko.
W bezpośredniej bliskości sterty gruzu spoczywały ciała. Pięć.
Były ułożone obok siebie, szeregiem, przykryte płaszczami. Identycznymi. Wszyscy leżący byli żołnierzami kohorty vekowarskiej. Niektóre ciała były poszarpane, inne wypalone kwasem w potworny sposób, odsłaniający ścięgna i kości wystające ze strzępów skurczonej, poczerniałej skóry.
Obok nich leżały połamane miecze, kusze i inne resztki broni. Przy odrobinie wysiłku byliście w stanie dostrzec ślady ciągnięcia ciał po zabłoconej, upapranej podłodze.
- Oni nie żyją - szepnął Keithen, zaczepiając Lothela za łokieć - Czemu mamy zachowywać ciszę?
Zwiadowca wzrokiem wskazał drabinkę powyżej centralnego rezerwuaru wody. Wiodła do wyjścia na powierzchnię. Nie było widać samej klapy, podobnie jak w przypadku innych włazów górna część stanowiła właściwie komin, dlatego wyjście można by było zobaczyć dopiero stając bezpośrednio pod nim.
- Mamy mało czasu - odpowiedział elf na wasze pytające spojrzenia - Właz jest otwarty, z góry było słychać rozkazy, w każdej chwili będą tu wergundzcy żołnierze.
Owizor - 12-01-2015, 13:45
/sorry, nie napisałem co robię po powrocie Lothela - więc szybko opiszę to plus marsz/
Gdy przyszedł Lothel Argan zdał sobie sprawę, że rzeczywiście zaczął opadać w objęcia snu. Słysząc jego relację podniósł głowę i zamrugał nieco skołowany.
Chwilę wahał się, czy powinien wstać. Nie chciał opuszczać ciała Angeli. Słowa towarzyszy i ich postawy wydały mu się zimne, nieczułe. Dlaczego nikt najwyraźniej nie rozumie jego koszmaru!? Dlaczego wszyscy zajmują się innymi sprawami!?
Zdawał sobie jednak sprawę, że muszą znów zacząć działać. Że i tak przesiedzieli tu kupę czasu.
Podniósł się powoli, choć całe jego jestestwo domagało się pozostania przy ciele Angeli. Wyglądała tak niewinnie... Małe, nieświadome ptaszątko, zduszone przez kamienne pięści okrutnego świata... Jęknął cicho. Ale powstał na równe nogi.
- Ruszajcie, dogonię was - spojrzał na zgromadzonych, świadomy tego jak brzmi w ich uszach - Słowo, dogonię. Ruszajcie.
Gdy grupka zaczęła się zbierać, rozejrzał się. Przez chwilę pomyślał o wyciągnięciu ciała Angeli z dziury. Szybko jednak zorientował się, że leżąc na chodniku stanie się o wiele łatwiejszym kąskiem dla żyjących w tunelach stworzeń.
Pozostawił ją więc w dziurze. Ustawił jedynie jej ciało tak, by leżało w miarę możliwości prosto i godnie. Cały czas walczył z odruchem nakazującym mu obudzenie najwyraźniej śpiącej narzeczonej. Zdjął swój i tak już zupełnie potargany płaszcz i wsunął jej pod głowę.
Gdy skończył, grupka znikła mu już z oczu, lecz wciąż dobrze słyszał jej odgłosy. Wiedział, że musi się spieszyć, by nie pozostać sam w ciemnym kanale...
Choć miał na to niemałą ochotę.
- Wrócę po ciebie... obiecuję - nachylił się do narzeczonej i cmoknął jej zimne wargi, po czym ruszył szybkim truchtem za resztą grupy.
Dogonił pozostałych, nim jeszcze wkroczyli do sali. Szedł chwilę tuż obok Eryka i wraz z nim pilnował pleców.
Gdy wkroczyli do pomieszczenia, wypuścił cicho powietrze.
- Teraz już nikt mi nie wmówi, że Vekowar został zbudowany w ciągu ostatnich pięciu lat - wyszeptał przyglądając się sklepieniu - Emporium by się nie powstydziło...
Zapatrzony w kolumnady, dopiero po chwili zorientował się, że Lothel coś wskazuje.
Widok ciał zirytował go. Ci ludzie przynajmniej mieli szybką i zależną od nich śmierć.
Dlaczego to jest tak, że niewinne i bezbronne osoby umierają w długim cierpieniu, wojownicy w krótkim, a zdrajcy i szpiedzy otrzymują całe kompanie ratunkowe?
Podszedł do ciał i kucnął przy nich, trzymając w dłoni nitkę którą zebrał. Skrzywił się, świadomy że o niciach i materiałach ma znikome pojęcie.
Angela by wiedziała. Lubiła wyszywać...
Sapnął cicho, starając się odegnać wspomnienia. Musiał skupić myśli na chwili bieżącej!
Zaczął przykładać nitkę do kolejnych materiałów jakie znajdywały się na ciałach, próbując jakkolwiek je porównać. Czuł, że konieczny jest pośpiech. Ale chciał wiedzieć, czy za wybiciem dziury w murze i zabraniem pierścieni Angeli nie stali przypadkiem właśnie ci Wergundowie.
- Jak idzie dalej droga do Toruviel, Lothel? - mruknął, nie odrywając oczu od materiałów - Przez zawalony tunel?
Elidis - 12-01-2015, 20:07
Na widok misternego sklepienia Elidis poruszył bezgłośnie ustami, jakby chcą powiedzieć "łał". Faktycznie był to przykład niesamowitej inżynierii, ale co więcej, także artyzmu wysokiej klasy. Miejsce to idealnie wpisywało się w jego własne postulaty i ideologie. Te same, które powiodły jego i jego lud do tej zapomnianej przez bogów krainy cienia i chłodu. Faktycznie miejsce to potrzebowało ich Światła.
"Powinniśmy zawsze i wszędzie dążyć do piękna, szczególnie zaś w przedmiotach codziennego użytku. Tylko otaczając się pięknem może nasz duch stać się jemu podobnie pięknym." Elidis uśmiechnął się przywołując jedną z własnych lekcji i uświadamiając sobie, że cytuje sam siebie. Zaśmiał się w duchu.
O to jest największy sukces mojej propagandy, po długim okresie przekonywania, namów, prób przekupstwa i szantażu przekonałem sam siebie do siebie.
Ciężko było jednak nie zachwycić się kunsztem budowli, nawet mimo jej jakże prozaicznej funkcji. Elfowi żal było tylko zawalonych części. Strzaskane łuki wyglądały jak złamane żebra szlachetnego olbrzyma, a pęknięcia w ścianach zasiały wysypującą się ziemią i błotem, niczym potężna rana brocząca krwią. Żal było patrzeć na zniszczenia poczynione tak wspaniałemu dziełu sztuki.
Nie miał jednak czasu na dalsze zagłębianie się w dziki labirynt swego psyche i opłakiwanie strzaskanych kamieni. Zresztą to ostanie było raczej domeną jego Aenthilskich kuzynów, od słabości których z tak wielkim trudem i poświęceniem starał się uciec. Należało oddać się praktycznemu działaniu, wrócić do rzeczy ważnych. Rozejrzał się. Martwi Wergundowie musieli być tym, przed czym przestrzegał zwiadowca. Pozornie wydawało się, że padli ofiarą wija. Wniosek nasuwał się sam patrząc na stopione kwasem ciała. Elidisowi przychodziło jednak do głowy inne źródło, podobnie morderczych substancji. Źródło odpowiedzialne za zielonkawy proszek, którym potraktowano Toruviel. Reshion. To mogła być jego robota, ale równie dobrze elf mógł popadać w słodkie objęcia paranoi. Zastawiał się już czy nie powinien był oddać się jej wcześniej, może wtedy uniknąłby więzienia i przewidziałby zdradę Toruviel?
Wszystkie jej zdrady.
Potrząsnął głową odpędzając czarne myśli. Potrzebował racjonalnego, czystego umysłu, niezakłócanego przez wyimaginowane spiski. To przyniosło by tylko udrękę jego obywatelom.
Zastanawiał go lód. Oczywiste było, że jego źródłem był jakiś mag, pytanie tylko, jaki? Elidisowi zabłysnął w głowie pewien koncept, ale umarł tak szybko jak tylko się pojawił, zduszony przez silnie racjonalny umysł elfa. Nie było sensu mnożyć szalonych perspektyw. Zanotował w głowie, że mogą mieć za przeciwnika maga wody, lub, co gorsza, maga morza. Tej drugiej perspektywy wolał uniknąć. Talsoiscy magowie potrafili siać prawdziwe spustoszenie i wolał nie mieć z nimi do czynienia, przynajmniej nie po przeciwnej stronie.
Spojrzał za ręką Lothal i wysłuchał tłumaczenia. Tak musieli iść jak najszybciej dalej, dość czasu już zmarnowali.
- Wydaje mi się, że należy nam iść tam - wskazał podpowiadany przez kompas kierunek. - To chyba faktycznie będzie to zawalone przejście - westchnął na myśli o czekającym ich przeciskaniu się przez błoto i ziemię.
Cóż, trudno, jak się chce osiągnąć coś dużego należy liczyć się z trudami i niedogodnościami.
Strandbrand - 12-01-2015, 22:00
Do kawerny wszedł jako ostatni. Po przejściu jego towarzyszy podniósł się niewielki tuman pyłu który utrudniał mu dostrzeżenie czegokolwiek. Machnął ręką przed sobą by oczyścić pole widzenia. I w końcu dostrzegł to co wszyscy. Misterna i przepiękna architektura tego miejsca. Właściwie to przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Przyglądał się sufitowi i przez jego głowę przebiegała jedna myśl.
To nie jest nasze. Nie Wergundzkie.
Zaabsorbowany otoczeniem z początku nie dostrzegł tego co leżało niedaleko gruzowiska. Jednak w końcu i tam zwrócił swoją uwagę. Przyciągnął ją jakiś głos z oddali, brzmiało jak rozkaz które tak często słyszał jeszcze za czasów życia w Wergundii. I za czasów wojny. Najpierw powróciły wojenne dźwięki. A teraz dostrzegł iście wojenny obraz.
Zbliżył się powoli do przykrytych ciał. Rozpoznawał kim są. Ludzie z kohorty Vekowaru. Rany wyglądały jakby walczyli z tym cholerstwem co Eryk i jego grupa. Lecz oni nie wyszli z tego spotkania żywi.
Jednakże zanim zagłębił się w ten tok rozumowania, dostrzegł niepasujący szczegół. Nawet nie szczegół, poważną rzecz. Ciała zostały odciągnięte i przykryte przez kogoś. Skolopendra by tego nie zrobiła, to oczywiste.
-Nie wiem kto tudzież co ich zabiło. Ale ktoś postanowił uhonorować ich śmierć i ułożyć ich obok siebie oraz przykryć ciała. A to znaczy że ktoś tu był przed nami. Być może całkiem niedawno.
Starał się by jego słowa możliwie jak najciszej dotarły do całej grupy. Gdy już powiedział co miał powiedzieć ukląkł przy najbliższym ciele. Już dawno tego nie robił. Zaczął się modlić do Modwita.
Panie wojny i władco armii. Ty który od wieków stanowisz ideał dla mego ludu.
Oto stoję przed ciałami tych, którzy chcąc żyć według tego ideału polegli.
Nie miałem zaszczytu znać tych ludzi. Nie wiem jak zginęli, ani jakimi
ludźmi byli. Lecz nie to się liczy. Liczy się to że zginęli w boju, na służbie
polegającej na ochronie ludzi. Byli tarczą dla innych i tak skończyli.
Wiem że docenisz ich poświęcenie i cnotę. Walczyli razem, jako bracia.
Żaden nie opuścił swego posterunku. Dlatego też, mój panie Modwicie
wysłuchaj mej modlitwy i poleć ich Mortowi, swemu odwiecznemu
towarzyszowi podróży. Niech czeka ich lepsze życie, niż to które
zostawili tutaj. Bo zasłużyli, żyjąc zgodnie z twymi przykazaniami.
Było to wszystko co w tych warunkach i chwili mógł uczynić dla tych ludzi. Zasługiwali oni na Vaarwel, by pożegnać ich prawidłowo, tak jak każdego wergunda winno się żegnać. Jednak los nie pozwalał mu zadbać o takie rzeczy. Miał nadzieję że jego pan wysłucha jego modłów i wstawi się za nimi u boga śmierci.
Wstał z zakurzonej posadzki i wrócił do reszty grupy. Wydawało mu się że słyszy głosy wergundzkiego dowódcy coraz wyraźniej. Nie chciałby utknąć tu z oddziałem kohorty Vekowarskiej na karku. Elidis niejako potwierdził przypuszczenia Argana, więc postanowił ich pośpieszyć.
-W takim razie wracajmy do szyku i idźmy zanim cała kohorta zleci się do tego miejsca. Ja zamykam pochód. Na pewno to lepiej jeśli ja zablokuję ewentualny pościg.
I niech lepiej ten wergund z góry uhonoruje tych ludzi. Kupi nam to nieco czasu oraz pomoże im w drodze do krainy Morta.
Indiana - 13-01-2015, 05:59
- Nie! - szepnęła Ofelia - Eryk, w razie, gdybyśmy trafili na Wergundów, wejście z nimi do walki oznacza awanturę z połową miasta... Lepiej się pospieszmy, mogą naszej obecności nawet nie zauważyć.
Jakby na potwierdzenie jej słów Lothel ruszył niejako dookoła kamiennego zawału, nakazując ręką iść za sobą. Elidis zacisnąwszy w dłoni "kompas" bez wahania ruszył za nim. Gdy obeszliście "kurhan", poczuliście na twarzach zimny podmuch, stąd dało się zauważyć, że zawalone sklepienie nie zatarasowało całego wejścia w tunel. Pozostała wąska na niespełna pół metra szpara, ograniczona luźnymi kamieniami. Ofelia podeszła pierwsza, z wyraźną wątpliwością na twarzy lustrując otoczenie. Nad wąskim przejściem, podparty na luźnej stercie swoim koniuszkiem, wisiał granitowy ułomek skalny o ponad półtorametrowej średnicy, ważący spokojnie ze dwie tony.
Styryjka powolutku podeszła i zaświeciła świecą tak, by oświetlić możliwie dużo w korytarzu, Gdy nic nie dostrzegła, stanęła w przejściu, wyraźnie stabilizując krok na nisko ugiętych nogach, powoli przenosiła ciężar ciała, starając się nawet nie tknąć ani ściany, ani gruzowiska. Była szczupła i drobnej budowy, na zwinność jej ruchów wszyscy już dawno zwrócili uwagę. Przeszła, nie dotykając kamieni nawet rąbkiem tuniki.
Lothel nie potrzebował przymierzania się ani stabilnej postawy. Przeszedł płynnie, miękko, bez zawahania, jakby dotknięcie kamieni wcale nie groziło zyskaniem tęgiego nagrobka na głowie. Ofelia czekała ze światłem, elf ruszył dalej w korytarz, sprawdzając teren.
Keithen czekał, aż Elidis i Convolve przejdą, w tym czasie przyglądał się zawalisku. W pewnym momencie zmrużył oczy jak ktoś, kto dostrzegł coś i nie wierzy, że to widzi.
-Mogę? - zabrał an chwilę od Ysgerda świecę i podszedł nieco bliżej, chrzęszcząc rozgniatanymi pod stopami kawałkami lodu. Ukląkł przy wielkim bloku gładko ciętego piaskowca, którym wykańczane były detale pomieszczenia. Piaskowiec jest dość miękką i wdzięczną w obróbce skałą. Tam, gdzie Styryjczyk podszedł, na pokrytej grubą warstwą pyłu powierzchni głazu ktoś ewidentnie palcem namazał swarzycę Tavar, ozdobioną tzw. wstęgą nieskończoności, prostą plecionką, którą czasem umieszczało się na epitafiach i grobowcach.
Gwardzista ze zdumieniem przyjrzał się znalezisku, a po chwili zauważywszy coś, schylił się między kamienie. Na otwartej dłoni podniósł pęknięty nierówno kawałek metalu, pięknie cyzelowany odłamek, ze wzorem identycznym jaki on sam nosił na rękojeści rapiera.
Strandbrand - 14-01-2015, 00:13
Pomimo jego początkowych planów nie zamykał obecnie pochodu. Gdy dotarli do szpary w załomie przeszedł bliżej by zobaczyć jak wygląda sytuacja. Gdy Ofelia oświetlała przejście, spostrzegawcza osoba mogłaby jak lekko blednie.
Tutaj jest za wąsko.
Patrzył jak Ofelia, a następnie Lothel pokonują niebezpieczne przejście bez najmniejszych problemów. W myślach próbował sobie wyobrazić jak się przeciska przez ten otwór bez zwalenia sobie na łeb granitowego bloku wiszącego nad przejściem. Aktualnie każdy scenariusz kończył się zawaleniem tego przejścia i połamaniem wielu kości pod skałami.
Niewiele rzeczy mogło go wpędzić w zaniepokojenie. Jeszcze mniej w strach. Widział okropności wojny, widział jak z jego rąk umierają ludzie, potwory. Nawet stworzenia do których najbardziej pasowało określenie ,,mistyczne". Walki z wytworami Tabu w rejonie osady Krevaina, są chociażby takim przykładem. A jednak gdy stał teraz przed tym otworem jego oczy były szeroko otwarte w stresie.
Wpadł na pomysł który na krótko odsunie od niego potrzebę przechodzenia tym tunelikiem. Zwrócił się do reszty grupy.
-Idę ostatni. Jeśli mam tu wejść tylko by zwaliło mi się coś na głowę i zablokowało przejście, to lepiej bym poszedł na końcu. Ruszajcie się!
Wydawało mu się że jego głos brzmi piskliwie. Odchrząknął i spojrzał na Keithena który obracał jakiś przedmiot w dłoniach, w zamyśleniu mu się przyglądając. Nie był pewien kto wejdzie do tunelu ale chyba nie zapowiadało się by styryjczyk przechodził następny. Więc mógł zadać mu pytanie.
-Cóż to za przedmiot wprawia cię w takie zdumienie?
Teraz już mówił lepiej. Co nie zmienia faktu że myślenie o wąskiej luce między gruzowiskiem przyśpieszało bicie jego serca.
Powój - 14-01-2015, 00:39
Starała się nie myśleć o wąskim przejściu, właściwie starała się nie myśleć o niczym by nie wprowadzić w drżenie swych nóg. Chwilę zajęło nim nadeszła na nią kolej i ściągnęła torbę z ramienia układając ja tak by przypadkowo nie zaczepić skórą o ścianę podczas przechodzenia. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na towarzyszy wzrokiem zbitego stworzenia - No ale za cooo?...
Kiedy nadeszła jej kolej wsunęła się pomiędzy kamienie i spojrzała na Eryka próbując opanować panikę. Następnie podążyła śladami towarzyszy na bezdechu i gdy znalazła się już w po drugiej stronie. Tam uchwyciła się odruchowo ramienia Ofelii stojącej najbliżej i spróbowała wziąć opanowany wdech.
- Jeśli kiedykolwiek w życiu jeszcze raz powiem, że mi się nudzi to kopnij mnie tak, żebym wylądowała w Wergundii. - wydusiła z siebie czekajac na resztę.
Owizor - 14-01-2015, 02:07
Westchnął z irytacją i podniósł się na nogi, chowając strzępek do kaletki.
- Wątpliwe by to byli oni - oznajmił - Ale nie znam się na tym. Może ktoś...?
Przerwał, zorientowawszy się że mało kto go słucha. Większość osób przełaziła pod szczeliną w zawale bądź się do tego przymierzała.
Westchnął z irytacją, w ostatniej chwili powstrzymując się od wyładowania negatywnych emocji kopnięciem czegoś leżącego najbliżej nogi. Najbliżej bowiem leżącą rzeczą było ciało poległego.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując zliczyć tunele.
- Jeśli Wergundowie zaczną przeszukiwać kanały, bardzo szybko odnajdą Angelę - stwierdził, podczas gdy Convolve przechodziła pod murem - Jak się zorientują, że znaleźli ciało kogoś z Ehrenstrahlów to...
Nie dokończył, samemu nie będąc pewnym jak wielką panikę wywołaby wieść o zamordowaniu wnuczki prezydenta Ligii Kupieckiej. Nie zdziwiłby się, gdyby Vekowar znów nie został zamknięty kwarantanną. Pieniądze z Birki miały tu większe znaczenie nawet od polityków Akwirgranu i Styrgradu.
zauważywszy iż Eryk i Keithen zajęci są jakimś znaleziskiem, podszedł do nich.
Jemu samemu nie uśmiechała się wizja przeciskania pod głazem. Za dobrze pamiętał jak przez swoje naramienniki omal nie utknął w wylocie groty, w której kilka dni wcześniej Imperium obudziło Starych Bogów.
Eryk zasłaniał mu większość widoku, ale stając na palcach dał radę wychynąć mu zza ramienia.
- Medalion jakiś? - mruknął, próbując się lepiej przyjrzeć temu co Keithen trzymał w ręce - Nie widzę stąd...
Indiana - 14-01-2015, 03:11
Keithen podniósł głowę na dźwięk pytania Eryka.
- To - wyciągnął w jego kierunku ułamany kawałek metalu, nie większy niż palec - To nie medalion, to miecz - powiedział, odpowiadając jednocześnie Arganowi, po czym wysunął lekko z pochwy rękojeść rapiera. Broń miała ozdobną, koszową gardę, stalowa osłona była spleciona z prętów, które przy swoich krawędziach były misternie skręcane, schodziły się przy jelcu i ciężkiej, owalnej głowicy. Przysunął do broni ów kawałek metalu, przykładając go do jednego ze splotów na koszu gardy. Były identyczne - Dokładniej to, co z niego zostało. To wzór, którego nie nosi nikt, poza Gwardią. A tam, przy kamieniach, ktoś oznaczył na kamieniu znak Bogini, oznaczył pochówek. Tu zginęli nie tylko Wergundowie. Lepiej się pospieszmy... - dokończył, ruszając w kierunku przesmyku, przez który właśnie przeciskał się Ysgard.
Elidis - 14-01-2015, 17:57
Elidis oceniał wzrokiem przejście. Był zwinniejszy niż większość tu zebranych, w końcu był elfem, a to do czegoś zobowiązywało. Mimo to nie dorównywał nawet w połowie gracji Lothela i wiedział, że jemu nie pójdzie tak gładko. Stawiał kroki w myślach, planował kolejne posunięcia tak, by nie zahaczyć o żadną ze ścian, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie pokonać szczelinę lekko bokiem.
Zanim jednak wszedł w ciemność wyłowił rozmowę odbywającą się przy poległych. Zmarszczył brwi, nie tyle w wyrazie złości, co zamyślenia. To znalezisko potwierdzało w pewnym stopniu jego przypuszczenia.
- Ci, którzy tędy szli musieli być niechybnie wrogami wrogami pokoju Wergundzko - Styryjskiego - powiedział w zasadzie do siebie. - Musimy ich złapać.
Po tych słowach odwrócił się do tunelu. Zamknął oczy, odprężył się w miarę możliwości i wypuścił powietrze. Kiedy jego płuca zostały opróżnione otworzył oczy i spokojnym krokiem przeszedł na drugą stronę, nie zaczepiając ani razu. Nabrał powietrza w głębokim oddechu zadowolony z siebie. Takie eskapady nie należały do jego natury, wolał cywilizowany gościniec lub przynajmniej normalny las miast dusznych podziemi.
Przed nim rozciągła się nowy bezmiar ciemności, w którym jednak pozostawał wyraźny cel. Kompas wskazujący Tulya'Toruviel. Zaś Toruviel oznaczała słodkie zwycięstwo nad trudami tego cholernego dnia i, zdawałoby się, połową politycznego świata.
Zamierzał sięgnąć po to zwycięstwo.
/przepraszam, Elidis, po drugim "korku" zdecydowałam się poprawić /
Szrapnel - 14-01-2015, 21:04
Szrapnel wszedł do kawerny i cicho zagwizdał. Pomieszczenie robiło wrażenie. Było ogromne, a portale z piaskowca misternie ozdobione. Jedyną rzeczą psującą cały efekt były trupy leżące na ziemi. Ewidentnie dopadł ich wij. Po tym jak umarli, ktoś poukładał ich ciała.
Oddał im cześć.
Eryk pochylił się nad zmarłymi i chyba odmawiał modlitwę. Szrapnel rzadko się modlił, ale znał starą pieśń najemnika. Zaczął ją cicho nucić pod nosem.
-Kochanką moją zimna jest stal miecza[...] - zaczął kierować się w stronę otworu. Po drodze przyjrzał się temu co znalazł Keithen.
Bardzo ciekawe jak to się tutaj znalazło?\.
- [...] i piękna pani co śmiercią zowie się [...] - nucił dalej podchodząc do dziury. Otwór skomentował krótkim przekleństwem i rozpoczął przymiarkę do przejścia. Już miał się przeciskać gdy o czymś sobie przypomniał.
-Octavio! Czy po drugiej stronie mógłbyś mi oddać mój miecz? Trochę źle się bez niego czuję. - zwrócił się do zbrojnego na tyle cicho aby jego głos nie odbił się echem po pomieszczeniu, a tak aby ten go usłyszał - A ty Ysgard nie za dobrze czujesz się w mojej kolczudze? - dodał półżartem i wrócił do przechodzenia, nucąc dalej.
- [...] Nikt nad grobem moim nie zapłacze, gdy kiedyś złożę, przeklęte kości swe.
Po drugiej stronie zaklął raz jeszcze, tak dla podkreślenia tego jak dość ma już wąskich przejść.
Szamalchemik - 14-01-2015, 21:36
Po wejściu do pomieszczenia Ysgard rozejrzał się dookoła. Pierwszą rzeczą, na którą zwrócił uwagę, były ciała. Po przyjrzeniu się, stało się jasne, że to sprawka wija.
Sami mogliśmy tak skończyć.
Najpierw poczuł krótki dreszcz, potem tylko wzruszył ramionami. Niechaj zaznają spokoju po śmierci...
Ruszyli dalej. Ysgard starał się trzymać z przodu, szedł jednak wciąż za Ofelią i Lothelem. Przeciśnięcie się obok kamienia, chociaż pozbawione gracji i, prawdopodobnie, wyglądające trochę pokracznie nie było zbyt trudne. Ręce przy sobie i nie myśleć, że jak ci spadnie na głowę, to nie tylko z głowy nic nie zostanie...
Zobaczył jak Keithen coś podnosi, po czym usłyszał pytanie Argana i odpowiedź zwiadowcy...
Czy to ważne, kto tędy szedł? Jeśli zabił tych Wergundów, to znaczy, że raczej z nami też nie chciałby pertraktować. Po prostu znajdźmy już te tablice, i wynośmy się z tego miasta.
Ysgard zatęsknił za spokojnym zwiedzaniem ruin, prowadzeniem wykopalisk, badaniem jaskiń... Czemu musiał się w to wplątać? Nagle poczuł się zmęczony... Bardzo zmęczony. Odtrącił te myśli i kontynuował marsz. Jak już znajdą tablice i Toruviel, urządzi sobie wakacje. Na północy.
Dalej szedł cicho. Nie chciało mu się rozmawiać, i tak nie miał po co.
Indiana - 14-01-2015, 23:20
Krasnolud był, w przeciwieństwie do obu dziewczyn i elfa, rozłożysty w ramionach (i okolicach ), więc przechodząc przeszorował plecami o zaparte o sobie nawzajem kamienie. Zachrobotało, na głowę Ysgerda sypnął się pył z zaprawy i skruszonych skał. Krasnolud skoczył do przodu tak zwinnym susem, że Lothel by się nie powstydził, potrącił po drodze stojącą ze świecą Ofelię i oboje poturlali się chodnikiem o dwa metry dalej.
- Jasny i pieprzony szlag! - oznajmiła Styryjka ze śmiechem, wśród chlupotu wody i stękania poszukiwacza - Co to miało być? Dajcie mi chwilę, muszę to odpalić.
Po chwili zgrzytnęły zapałki, ciepły płomień rozjarzył łukowe sklepienie nad głowami stojących w tunelu. ZObaczyliście sypiący się ze stropu drobny pył. Olbrzymi kamień znajdował się już o pół metra niżej niż przed chwilą. Keithen słyszalnie przełknął ślinę.
- Dalej tu stoicie? - usłyszeliście głos Lothela - Przed nami o jakieś trzysta metrów jest wejście do jaskiń, przebity w ścianie wylot, jak ten, który widzieliśmy tuż przy wybrzeżu. Słychać stamtąd głosy, są niedaleko przed nami...
Jak na komendę w tym samym momencie w wielkiej kazamacie rozległ się echem metaliczny zgrzyt odsuwanej zasuwy włazu, usłyszeliście głosy, komendy, na środku, tuż pod drabiną na posadzce wylądował rzucony z góry zwój lin. Słyszeliście wyraźnie głosy, ale z słów byliście w stanie rozpoznać nieliczne:
- Dalej, zwiad... (...) dekuriona ... (...) wyciągnie... (...) ruszać!...
- Jasny i pieprzony szlag - powtórzył za Ofelią Keithen i natychmiast podszedł do przesmyku. Odpiął błyskawicznie pas z mieczem i podał stojącemu tuż za nim Arganowi. Zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie zacisnął zęby i wcisnął w jego ręce broń z kiwnięciem głowy, oznaczającym oczywiste "rzuć mi to, kiedy przejdę". Po sekundzie zastanowienia podał mu też gwardyjski rudy kapelusz.
- Pani nasza, nie opuszczaj mnie w ciemności - szepnął ledwie słyszalnie słowa modlitwy i ruszył. Nie ryzykował przechodzenia na stojąco, zszedł do przyklęku, przeniósł ciężar najpierw na jedną nogę, upewnił się, że o nic nie zahacza niczym, trzymając nisko plecy prześlizgnął się pod kamieniem i przeniósł ciężar na drugą stronę przesmyku.
Elidis - 15-01-2015, 00:13
Elidis przełknął ślinę, zacisnął usta i zwinął palce w pięści. Był gotów.
Skinął nieznacznie głową na Lothela. "Prowadź", to wszystko co miał mu do powiedzenia w tym zdawkowanym znaku, iście w stylu samego zwiadowcy.
Oto moment, w którym możliwe, że przekroczę mój Rubikon. Moment być może najważniejszy w moim życiu. Być albo nie być.
Trzeba to dobrze rozegrać, nie, trzeba to mistrzowsko rozegrać.
...
Zero presji El.
Starał się za wszelką cenę ukryć irytację związaną z opieszalstwem reszty kompanii, ale przejście nie należało do najłatwiejszych, zwłaszcza teraz.
Poza tym powinien być cierpliwy. Cierpliwość i opanowanie będą mu teraz bardzo potrzebne.
Owizor - 15-01-2015, 17:39
- Ktoś tu odzyskał sprawność w dłoniach? - uśmiechnął się nerwowo do Szrapnela, choć ten będąc już w dziurze zapewne tego nie zobaczył.
Kręcił się nerwowo w miejscu podczas gdy Ysgard pokonywał przejście. Na odgłos obsuwającego się kamienia omal nie krzyknął.
Ruszył zaraz za Keithenem, praktycznie depcząc mu po piętach. Chciał mieć to przejście jak najszybciej za sobą zwłaszcza, że im dłużej zwlekał, tym bardziej nerwowe i niepewne były jego ruchy. Zatrzymał się tuż przed wylotem, czekając aż gwardzista znajdzie się po drugiej stronie.
- Jak tylko przejdziesz, łapaj miecz - rzucił cicho do Keithena, nachylając się do wylotu dziury i nerwowo przestępując z nogi na nogę - Módlmy się by wytrzymało jeszcze na dwie osoby...
Czekając na przejście gwardzisty wziął próbny zamach by przekonać się, czy da radę ze swojego miejsca rzucić bronią Keithena przez dziurę.
Indiana - 16-01-2015, 00:03
W wilgotnym korytarzu sfera ciepłego światła, roztaczana przez świeczkę Ofelii, przyciągała wzrok i wydawała się być podstawowym punktem zaczepienia, nie tylko za wzroku, ale i dla skołatanej świadomości. Styryjka stała z boku przesmyku, uważnie stawiając stopy, tak żeby nie potrącić żadnego z elementów gruzowiska, na których wspierał się olbrzymi głaz, i oświetlała możliwie dużo w samym przejściu.
- Idą za nami - stęknął Keithen, przyciśnięty plecami do ściany, od strony korytarza była ona po lewej stronie. To był ten nienaruszony element budowli, kamienne naroże muru. Jakieś 10 cm dzieliło czarne włosy Styryjczyka od powierzchni głazu, wspartego swoim narożem o kamienie tegoż muru. Drugi koniec głazu spoczywał na stercie gruzu, dość grubych odłamków, pozostałości któregoś z piaskowcowych obramowań. Jak było widać po przejściu Ysgarda, najmniejsze naruszenie stabilności tej sterty, a głaz ześlizgnie się po ścianie i runie w dół.
- Jak tylko przejdziesz, łapaj miecz - usłyszeliście w tunelu nerwowy głos Argana, nachylającego się do przesmyku - Módlmy się by wytrzymało jeszcze na dwie osoby... - dodał równocześnie z krzykiem Ofelii:
- Uważaj, nie potrąć!!!!!
Okrzyk był spóźniony. Czy to stopa Argana, czy też ciężar kamienia sprawiły, że sterta gruzu drgnęła o ułamek milimetra i to był właśnie ten ułamek, który stanowił o delikatnym balansie całej konstrukcji. Chrupnęło, zazgrzytało.
A potem z ogłuszającym hukiem runął w dół głaz i kilka ton kamieni i ziemi, które się na nim opierały.
/efekty będą ostatecznie zależeć między innymi od waszych reakcji, więc poproszę o krótkie opisy Panowie, którzy zostali po drugiej stronie - zapraszam za chwilę do #21 Jeśli chcecie zachować jakieś informacje z dotychczasowej #18, to sobie skopiujcie, bo nie chce mi się jeszcze jednego majstrować /
Elidis - 16-01-2015, 01:15
- Laryjski ryj! - wyrwało się elfowi kiedy pośpiesznie się dosuwał od rumowiska.
Zgrzyt osuwającego się kamienia był potworny. Hałas wdzierał się do głowy okropnym, skrzypiącym dźwiękiem z pokroju tych, od których aż zęby bolą. Elidis nienawidził takich dźwięków, zaczął się zastanawiać, czemu elfy i inne wysoko rozwinięte rasy zatraciły zdolność poruszania uszami i zamykania ich w obliczu nieprzyjemnych hałasów.
Nareszcie kamień spadł, a tunel znów wypełniła cisza, potężna i przejmująca, w porównaniu z minionym hukiem. Popatrzył po zebranych. Ku jego uciesze większość kompanii znalazła się już po tej stronie. Niestety na zewnątrz pozostał potencjalny trzon bojowy grupy, Argan i Eryk.
Ostatnie i wcześniejsze osunięcie, a także ich krzyki, skutecznie zniszczyło ich element zaskoczenia, o ile jakiś mieli.
Przez chwilę chciał podejść do rumowiska i zapytać czy Aragonwi i Erykowi nic nie jest, ale pokręcił lekko głową rozmyślając się.
Po co? I co im powiem? Mam tylko nadzieję, że będą dość inteligentni by nie wspominać o naszych tu perypetiach... Zresztą, lepiej zachować ciszę, niech panowie przed nami myślą, że jesteśmy tu wszyscy. Brak drogi odwrotu może jednak zmienić sytuację, jesteśmy teraz, dosłownie, przyparci do muru. Nie dobrze.
- Wszyscy żyją? - zagadnął niezbyt głośno. - Proponuję ruszać, później znajdziemy obejście tego załomu i niech nikt nie wrzeszczy do Aregana i Eryka. Teraz muszą sobie jakoś poradzić.
Elidis obiecał sobie, że dowie się co stało się z wojownikami i, jeżeli będzie to tylko konieczne, postara się wyciągnąć ich ze wszelkich tarapatów w jakich mogli się znaleźć po spotkaniu z kohortą.
- Wszyscy gotowi? Proponuję się nie ociągać - rzekł wychodzą na przód.
Ostatnia rudna moi drodzy, zobaczmy wreszcie, jakie mamy karty.
Indiana - 16-01-2015, 01:18
Elidis Caernoth napisał/a: | - Wszyscy gotowi? Proponuję się nie ociągać - rzekł wychodzą na przód. | Prrr, kawalerze, nie uprzedzaj faktów
Powój - 16-01-2015, 21:39
Słysząc zgrzyt skoczyła w tył pociągając za sobą Ofelię. Obie stały nieco dalej niż Szrapnel i Ysgard, ale trzeba przyznać, że ten dźwięk zaskoczył uzdrowicielkę. Chwilę temu jeszcze skupiała się na przejrzeniu dokładnym swoich zapasów leków - ot tak z przyzwyczajenia a teraz ciągnęła przyjaciółkę w tył.
Jej cichy krzyk zaskoczenia został zagłuszony przez trzask zderzającego się z podłożem odłamka. Dziewczyna zszokowana wpatrywała się w niknącą za ścianą postać Argana i Eryka. Przed chwilą jeszcze rozmawiali a tu... łup i nie ma.
- Chcesz ich tak po prostu zostawić? - Warknęła odwracając się gwałtownie do Elidisa. Owszem, nie mieli co zrobić, ale chociaż spróbować...
Spojrzała bezsilnie na sklepienie. Pani ich w opiece.
Szamalchemik - 16-01-2015, 22:55
Gdy tylko usłyszał chrupnięcie, Ysgard chwycił kogokolwiek kto stał obok (zdaje się Szrapnela, ale on wtedy o tym nie myślał) i razem z nim, ciągnąc go trochę zaskoczonego, rzucił do przodu. Rzucił to dobre określenie, bo to właśnie zrobił z trzymanym kompanem tuż przed wywinięciem orła paręnaście metrów dalej.
- Uff. - powiedział podnosząc się, i dopiero po chwili zorientował się co zrobił. Poszukał wzrokiem przyjaciela. - Wszystko w porządku? - zapytał nieco zmieszany.
Indiana - 17-01-2015, 05:49
/Przepraszam, ale skoryguję nieco Wasze reakcje Sytuacja wymaga konsekwencji, niestety /
Po tąpnięciu żadne z was przez dłuższą chwilę nie było w stanie zorientować się, w jakim położeniu i lokalizacji się znajdują, trzymana przez Ofelię świeca zgasła, zdmuchnięta pierwszym uderzeniem powietrza, huk, jaki rozległ się po zarwaniu się części stropu, ogłuszył was i wprowadził nieliche zamieszanie w działaniu błędnika, w zębach zgrzytał wam pył.
Elidis,
po twoich wezwaniach zapadła cisza, kontrastująca nieprzyjemnie z hukiem, który jeszcze dudnił wam w uszach. Własny głos wydał ci się obcy i w dodatku sporo cichszy, niż sądziłeś. Było ciemno, chwilę czasu zajęło ci zorientowanie się, że chyba siedzisz na ziemi, podniosłeś się do przyklęku.
Po swojej prawej usłyszałeś Lothela
- El, żyjesz...?
Mrugnęła iskra, jedna, druga, i wreszcie drobny płomyk pojedynczej zapałki rozświetlił przestrzeń.
Tunel za wami był zawalony na przestrzeni kilku metrów. Nie było mowy, żeby się przez to przekopać.
Rozejrzałeś się. Lothel klęczał tuż obok, w jednej ręce trzymając zapałkę, w drugiej nóż, czujnie lustrował otaczającą was ciemność.
Przed tobą, czyli w kierunku do zawału, słyszałeś stękanie krasnoluda.
Szrapnel,
też słyszałeś stękanie krasnoluda. Ysgard leżał bliżej zwału niż ty, wydawał się być przytomny, ale lekko panicznymi ruchami szarpał się w twoim kierunku. Dopiero gdy Lothel zapalił zapałkę, w krótko trwającym błysku dostrzegłeś krasnoluda, próbującego usilnie wydostać się spod zwału drobnego gruzu i ziemi, która przykrywała mu nogi do pół uda.
Ysgard,
gdy zgasło światło i rozległ się huk, chciałes odskoczyć, ale uderzenie w nogi podcięło cię i z impetem łomotnąłeś o kamienna posadzkę. Ogromny ciężar spętał ci nogi, a że nie mogłes się zorientować, gdzie właściwie jestes i czy za chwilę reszta z tych kilku wiszących nad wami ton nie runie na ciebie, urządzając ci za życia mały kurhanik, toteż poczułeś uderzenie adrenaliny... no dobra, bardziej paniki, która kazała organizmowi wytężyć wszystkie siły, by wydostać się jak najdalej z zapadliska. CHociaż właściwie nie wiedziałeś, w którą stronę będzie najdalej.
Dopiero płomyk, zapalony przez Lothela pozwolił ci zauważyć, że przyciskał cię luźny gruz z samej krawędzi osypiska.
- No żesz kurde... - mruknąłeś - Niech mnie ktoś wyciągnie spod tego....
Kawałek dalej, a właściwie prawie obok, leżał Keithen. Leżał nieruchomo, twarzą w bok, prawdopodobnie w takiej pozycji, w jakiej na oślep skoczył do przodu. Prawa ręka zaciskała kurczowo rękojeść rapiera, obróconego ostrzem w dół. Z rozciętej w kilku miejscach głowy płynęła intensywnie krew, zalewając gwardziście oczy i nos.
Po krótkiej chwili Styryjczyk stęknął i lekko się poruszył.
Convolve,
gdy zaczęło się walić, przytomnie szarpnęłaś Ofelię do tyłu i trzymałaś jej rękę przez cały czas. Wciąż ją trzymałaś. Ale gdy zaczęło się walić, ona wciąż patrzyła tam, na drugą stronę, na swojego małego braciszka, na Argana.
O jedną sekundę za długo.
Gdy Lothel zapalił światło, gwałtownym ruchem otarłaś pył i gruz z twarzy. Kamienie nawet cie nie drasnęły, ominęły cię, jakbyś była otoczona jakimś polem siłowym. Wciąż trzymałaś jej rękę.
Nie potrzebowałaś szczególnego sprawdzania i przyglądania się. Jej szeroko otwarte oczy wpatrywały się w przestrzeń, twarz przyciśnięta do kamieni posadzki była zalana krwią z rozbitej głowy. Z otwartych ust płynęła fala ciemnej, gęstej krwi. Od łopatek aż do podudzi przyciskał ją potężny głaz, zgniatając żebra, trzewia, łamiąc kręgosłup i żebra, gruchocząc drobne ciało Styryjki.
Zapałka zgasła po kilku sekundach. Ogarnęła was z powrotem ciemność.
Elidis - 17-01-2015, 14:03
Przez chwilę Elidis chciał wywołać swoje światło, ale odrzucił ten pomysł po zastanowieniu. Światło zdradziłoby, że wciąż żyją, a wszak kilka metrów przed nimi byli inni ludzie i po wszystkich przejściach tego cudownego dnia Elidiswoi jakoś nie chciało się wierzyć, że będą mieli przyjazne zamiary. Zwłaszcza, że była tam Toruviel, już sama obecność elfki sprawiała, że cała sprawa robiła się podejrzana i potencjalnie bardzo nieprzyjemna.
Mogą myśleć, że zginęliśmy pod tym całym gruzem, to by było najlepsze. Wtedy moglibyśmy podejść do nich niezauważeni, albo też oni by przyszli do nas, to jednak byłoby dla nas gorsze.
Usłyszał obok siebie głos Lothela. Po chwili w mroku pojawił się mdły blask zapałki. Światło, nawet tak małe, wywołało szok w jego ogłupiałym organizmie i elf musiał zmrużyć oczy i zamrugać kilka razy, zanim obraz na dobre się wyostrzył.
- Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo - szepnął w odpowiedzi na pytanie zwiadowcy, wyszczerzając się we wredny sposób.
Zobaczył Szrapnela leżącego na ziemi, ale, zdaje się, żywego, nieco dalej był Ysgerd, który gramolił się spod gruzów. Nawet mimo ponurego położenia w jakim się znaleźli na twarzy elfa pojawił się uśmiech, bowiem nieporadnie majtający rękami i nogami krasnolud przypominał mu żuka, który się przewrócił i nie może wstać. Uśmiech jednak szybko zszedł z twarzy elfa, gdy zaczął poszukiwać wzrokiem reszty. Keithen wyglądał jakby rzuciło nim o ścianę kamienne Ulundo. Z głowy ciekła mu krew, ale elf z ulgą zrozumiał, że mężczyzna żyje. Fakt, że cieszy się z faktu, że jakiś Styryjczyk jest cały i zdrów już nawet go specjalnie nie dziwił.Spojrzał jeszcze dalej, w głąb korytarz.
W przygasającym świetle zapałki zobaczył Convolve trzymającą za rękę Ofelię, a może raczej to, co z niej zostało. Wielki głaz przygniatający pierś dziewczyny nie pozostawiał wątpliwości co do jej losu. Elf zasmucił się, ale nie był to smutek jaki odczuwa się po stracie przyjaciela, czy druha. Nie, Elidisowi nie żal było Ofelii jako osoby, była zbyt dumna i opryskliwa, żal mu było jej wyszkolenia, była wszak narzędziem, którego mógł jeszcze użyć i teraz czuł się jak po stracie dobrego noża.
Mdły blask zapałki znikł, pozostawiając ich wszystkich w lepkim, zimnym mroku.
Elidis skrzywił się obrzydzony własnymi myślami. Nie powinien tak traktować ludzi, osoby to nie narzędzia, ale z perspektywy dążenia do konkretnego celu czasem ciężko było na nich patrzeć inaczej. Ciekawe, czy tak właśnie czują się władcy. Czy wysyłając setki wojowników na śmierć myślą o nich jako o środkach do osiągnięcia własnych celów? Czy w ogóle dali by radę rządzić, gdyby nie patrzyli na ludzi w ten przedmiotowy sposób?
Szamotanie krasnoluda stawało się coraz głośniejsze i bardziej nieznośne, a może to jego słuch po prostu wracał do normy?
- Cicho tam brodaczu - syknął. - Zaraz cię wyciągniemy, Lothel, pomoże mi?
Nie czekając na odpowiedź zwiadowcy ruszył w stronę krasnoluda. Wstawanie na równe nogi okazało się być dość dużym wyzwaniem, zresztą elf nie chciał zaryć głową o sufit toteż pozostał w lekko zgarbione pozycji i powoli zaczął się w przemieszczać w stronę Ysgerda.
Powój - 18-01-2015, 21:58
Gdy światełko rozbłysło w ciemności skupiła spojrzenie na Ofelii, dobrze prawda była taka, że nie były przyjaciółkami. Ale współpracowały ze sobą od dłuższego czasu i gdyby te wydarzenia potoczyły się inaczej prawdopodobnym jest, że faktycznie stałyby się sobie bliższe. Moment w którym uświadomiła sobie co się dzieje z jej towarzyszką krzyknęła w panice łapiąc dłoń leżącej i gwałtownie łącząc swoje połączenia nerwowe z jej. Cały jej umysł zapłonął w jednej chwili wyłapując mieszaninę bólu i następującą śmierć, powolną i bolesną. Nie miała szans by z nią walczyć, nie dana jej była moc ratowania aż takich zniszczeń.
Czemu?
Sięgnęła po ból rozkładając go po swoim ciele tak by ulżyć styryjce, nie mogła zrobić nic więcej ponad ułatwienie jej odejścia. Wyczuwając każdą tkankę we własnym ciele płakała zdjęta żalem oraz bólem. Czekała aż do jej śmierci Gdy iskra została zdławiona przez szarą mgłę śmierci uzdrowicielka podniosła się i w ciemnościach skierowała się do Keithena. Z torby na oślep wyjęła bandaż i bukłak ze spirytusem który wcześniej znaleźli a także świeczkę i krzesiwo. Na początek odpaliła źródło światła, płomień oświetlił ich blade twarze podczas gdy uzdrowicielka przeszła do opatrywania głowy gwardzisty. Kawałek materiału odcięła od bandaża i oblała alkoholem, a następnie użyła go do przemycia zranień. Jedną ręką przytrzymała ostrożnie jego głowę, zaś drugą zasłoniła rany bandażem zatrzymując upływającą krew. Potem wciąż w ciszy przyłożyła dłoń do jego skroni wnikając umysłem w jego układ nerwowy i sprawdzając obrażenia wewnętrzne. Był blisko skały gdy ta spadła. Czekała aż ten odzyska chociaż częściowo świadomość by mogła go zostawić.
Gdy upewniła się, że zrobiła co mogła chwiejnie uniosła się na nogi spoglądając na przygniecione ciało styryjki. Dopiero teraz się odezwała głosem na powrót obcym i pustym.
- Pomóżcie mi to z niej ściągnąć. - I zabrała się do mozolnego usuwania kamienia.
Z pomocą (ci co nie pisali jeszcze, obstawiam, że ktoś się zgłosi) przetransportowała kamień kawałek obok i delikatnie obróciła Ofelię by ta leżała na plecach. Kawałkiem jej wełnianego płaszcza starła krew z twarzy dziewczyny najlepiej jak mogła i zgarnęła kilka kosmyków zlepionych juchą tak by nie zasłaniały oblicza martwej. Przez długą chwilę wpatrywała się w oczy Ofelii widocznie o czymś myśląc, w końcu zamknęła je przesunięciem dłoni i ściągnęła własny płaszcz i okryła nim drobne ciało kobiety. Uzdrowicielka nie wstawała ściskając w dłoniach delikatną dłoń towarzyszki. Milczała. Nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa.
Szrapnel - 18-01-2015, 22:37
Gdy nikłe światło zapałki rozbłysło i oświetliło korytarz Szrapnel rozejrzał się powoli. Elidis razem z Lothel'em byli cali czego nie można było powiedzieć o Keithen'ie. Nie ruszał się a z jego głowy płynęła krew, najemnik myślał przez chwilę, że Styryjczyk nie żyje, jednak po chwili się poruszył. Następną postacią na jaką spojrzał był krasnolud, Ysgard był do połowy przysypany ziemią i drobnym gruzem. Bardzo się szamotał i próbował się wydostać.Elidis go uciszył i zaczął kierować się w jego stronę. Szrapnel uśmiechnął się lekko.
Masz za swoje. Może teraz ograniczysz wchłanianie piwa w Karczmach
Zanim zapałka zgasła zobaczył jeszcze Convolve i Ofelię. Uzdrowicielka była cała, czego nie można było powiedzieć o styryjskim szpiegu. Kamień przygniótł ją i zabił na miejscu. Po zapadnięciu ciemności najemnik leżał jeszcze chwilę i wstał gdy Powój zapaliła świecę i zaczęła zsuwać kamień z ciała Styryjki. Gdy się podniósł zauważył, że czegoś mu brakuje.
Mój miecz! Argan miał moją broń! Cholera jasna!
Spokojnie podszedł do ciała Ofelii i pomógł zsunąć głaz na bok. Następnie przyklęknął obok trupa żeby wygodniej było mu odpiąć jej pas z mieczem. Zobaczył miażdżący wzrok uzdrowicielki.
-Nie mam broni - wymruczał - A bardzo mi się przyda, jeśli mam jeszcze pomóc
Po czym odpiął broń od paska Styryjki i obejrzał w świetle świecy.
Szamalchemik - 18-01-2015, 22:51
Ysgard runął w dół. Poczuj jakby coś chwyciło go za kostki i pociągnęło w tył. Uderzył głową o posadzkę, na chwilę wyciemniając zmysły. Pierwsze co wróciło, to pulsujący ból w skroni i uczucie braku władzy w nogach. Zaczął się szarpać, spanikowany. Po chwili z ulgą zauważył, że czucie w nogach jest, po prostu ograniczone kilogramami gruzu. Po chwili oślepił go błysk świecy, zauważył elfy zmierzające w jego kierunku i usłyszał bardzo przygłuszone słowa Elidisa. Zamknął oczy i wciągnął głęboki oddech, przy okazji krztusząc się pyłem i kurzem, uspokoił się trochę. Wiedział, że szarpanie nic nie pomoże. Odprężył się trochę, powtarzając sobie w myślach, jak litanię, że zaraz się stąd wygrzebie i wszystko będzie dobrze. Początkowo próbował usunąć część kamieni za pomocą magii, jednak ból w skroni skutecznie mu w tym przeszkodził. Poruszył tylko trochę kamieni z wierzchu. Kolejną próbą było odepchnięcie się rękoma w kierunku reszty kompanii. Teraz efekty były trochę lepsze. Przesunął się nieznacznie do przodu, czując jak nogi częściowo uwalniają się spod ciężaru. Wkrótce wraz z pomocą elfów wygrzebał się całkowicie. Czuł trochę piachu i małych kamyków w butach i spodniach, ale i tak czuł się dużo lepiej. Ból głowy również w dużej mierze znikł. Rozejrzał się dookoła i poczuł skurcz w żołądku. Zobaczył resztki Ofelii, kamień już odsunięty na bok i Szrapnela zabawiającego się mieczem. Nie zauważył jednak Argana i Eryka.
Indiana - 19-01-2015, 04:21
Elidis,
brak światła poważnie utrudniał jakiekolwiek działania, choćby dlatego, że w absolutnej ciemności zmysły natychmiast traciły poczucie kierunku. Na szczęście Lothel zazgrzytał kolejną odpalaną zapałką, pomyślałeś, że skoro się na to bez obawy zdecydował, to znaczy, że tamci nie mogli być tak blisko, jak sądziłeś, kto jak kto, ale twój zwiadowca musi to wiedzieć.
Wydobycie krasnoluda spod zwałowiska udało się bez większych komplikacji, poza jego z lekka spanikowanymi ruchami, którym się zresztą nie dziwiłeś. Większość istot żywych źle reagowała na fakt bycia przyciśniętym przez zwały ziemi. Jednak nie miał niczego poważnie połamanego (paznokcie rozwalone przy okazji wygrzebywania się oraz mocno nadwyrężone kolano się nie liczą) i już po krótkiej chwili zrozumieliście, ile było w tym farta.
Ysgard,
doprowadzenie się do porządku zajęło ci trochę czasu, ale i tak mniej, niż zajęłoby to ludziom czy elfom. Byłeś w końcu potomkiem ludu podziemnych wojowników, władców wydrążonych skał, zwycięzców podziemnych wojen. Strach przed śmiercią w zawalisku była częścią twojej natury, ale umiejętność panowania nad strachem - także.
Skinieniem głowy podziękowałeś obu elfom, a po chwili w myślach podziękowałeś także Pani Avgrunn za to, że to jeszcze nie była ta chwila, że jeszcze nie nadszedł dzień, w którym chłodne kamienie obejmą we władanie twoje jestestwo. Popatrzyłeś na ciało Ofelii.
Szrapnel,
zabieranie rzeczy było co najmniej krępujące, było ci głupio jak psu, właściwie sam byś sobie chętnie napluł w gębę, ale wizja stanięcia oko w oko z przeciwnikiem z gołymi rękami zupełnie ci się nie uśmiechała.
- Przepraszam... - szepnąłeś zupełnie jakby mogła cię usłyszeć. Nie mogła, ale usłyszała na pewno Convolve, choć jej ścięte bólem rysy i oczy przepełnione bólem nie dały o tym znać.
Bron, którą nosiła Ofelia, to był wąski, lekki pałasz, jednosieczna, bardzo dobrze wyważona klinga, wąska, z szeroko wyprowadzonym klinem i dość szerokim sztychem. Znakomita broń dla kobiety lub kogoś drobnej budowy, tobie wydała się za lekka, ale doceniłeś jakość stali i kunszt wykonania.
Convolve,
do Keithena dotarłaś w całkowitej, dezorientującej ciemności. Poruszył się, gdy tylko zlokalizowałaś dłonią jego twarz, jęknął z bólu. Palcami wyczułaś wgniecenie w kości czaszki. Blisko było - pomyślałaś, jeszcze parę kilo więcej i leżałby tu z rozwaloną czaszką. Ale jednak gwardia ma twarde głowy.
W migoczącym świetle zapałki przemyłaś alkoholem rosnącą opuchliznę i w myślach współczułaś szalonego bólu głowy, który już za chwilę będzie udziałem Styryjczyka. Po chwili poczułaś, jak jego dłoń zaciska się na palcach twojej ręki. Powoli, z wysiłkiem otworzył oczy. Wydobycie z siebie głosu sprawiło mu ogromny trud.
- Dziękuję, devi terphilin - szepnął, zaciskając rękę, aż zabolała cię dłoń - Dziękuję... - uśmiechnął się do ciebie z trudem i wyraźnym bólem, po czym zmarszczył brwi, wciągnął powietrze i podjął wysiłek, by się podnieść. Obserwowałaś cierpliwie, jak trzy kolejne razy pada z powrotem pokonany przez ból, aż wreszcie za czwartym razem uniósł się na kolano, ciężko oddychając. Ciepła krew, oblepiająca mu twarz, nadawała jego rysom upiornego charakteru, ale oczy, bladoniebieskie, wciąż wydawały się czyste i przytomne. Spojrzał dookoła, próbując pozbierać urwane strzępki rzeczywistości i niemal natychmiast ręka poszukała rękojeści miecza. Znalazłszy, odetchnął wyraźnie i przyciągnął broń do siebie.
Uśmiechnęłaś się. Tych kilka gestów w stanie, który wykluczał grę i pozory, mówiło o człowieku więcej niż całe elaboraty gładkich słów i godziny wystudiowanych gestów.
To on, choć sprawiło mu to ogromny ból, pierwszy pomógł ci odsunąć kamień z ciała Ofelii. Długą chwilę szeptał modlitwy przy jej ciele. Po tym, gdy ją przykryłaś, spojrzał na ciebie i nie musiał mówić nic, jego oczy wyrażały wdzięczość i zrozumienie, i jeszcze coś, jakąś ... wspólnotę odczuwania, jaka rzadko zdarza się między ludźmi, ale kiedy już się zdarza, nigdy nie wymaga słów.
Po chwili ciężkim ruchem starł wciąż cieknącą mu po twarzy krew.
- Idziemy dalej - powiedział chrapliwie, krótko i tonem, który nie pozostawiał miejsca na sprzeciw, nawet gdyby takowy komuś wpadł do głowy.
Ruszyliście z tego feralnego miejsca. nie chciało się wam rozmawiać, szliście w całkowitym milczeniu, w ciszy rozpraszanej tylko plaskaniem butów po zalanym wodą chodniku. Lothel poprowadził was przez chwilę głównym tunelem, potem skręcił w jedną z odnóg po prawej - wyraźnie czuliście stamtąd powiew powietrza, jeszcze zanim dojrzeliście jego przyczynę. W murze ściany widniał wyłom, wykonany z zewnątrz, bo wywalony gruz leżał pod waszymi stopami. Wyłom miał wielkość około metra, tak by człowiek mógł się spokojnie zmieścić.
Weszliście, opuszczając miejskie kanały wkroczyliście w naturalne jaskinie.
Pierwszy etap był potwornie klaustrofobiczny. Początkowo nie wierzyliście, że da się przejść, ale kiedy z drugiej strony usłyszeliście głos Lothela, niepewnie, ale jednak ruszyliście. Szczelina w skale była tak wąska, że nawet Convolve musiała zrobić wydech, a i tak szła szorując żebrami o skałę, przesuwając się o kilka centymetrów na raz. Nerwy trzeba było trzymać w garści, najmniejsze dopuszczenie do uczucia paniki oznaczało utknięcie i śmierć.
Wąska szczelina przechodziła w nieco szerszą po kilku metrach i tam dopiero można było w miarę swobodnie stanąć. Tam też zrozumieliście, że już nigdy nie będzie się wam wydawało, że gdzieś jest ciasno... O ile nie będzie ciaśniej niż przed chwilą.
I w tym momencie usłyszeliście już bardzo wyraźnie to, co Lothel słyszał już od momentu wejścia w jaskinie.
Głosy.
Zwiadowca już dawno zgasił światło, tak, że przez szczeliny przeciskaliście się przy bardzo nikłym blasku jakichś porostów. Teraz elf gestem nakazał wam milczenie, ale sami umilkliście. Słychac ich było jakby byli tuż obok, ale dzieliło was jakieś 50 metrów skalnej nieregularnej szczeliny. Wsłuchaliscie się.
Kilka głosów. Męskich i kobiecych. Kilka, może nawet kilkanaście.
Zdenerwowanych. Krzyki. Nawoływania. Jakieś odgłosy sprzętu.
Spojrzeliście po sobie pytająco, głównie na Elidisa, jakby oczekując od niego instrukcji.
Powój - 19-01-2015, 16:23
Na słowa podziękowania gwardzisty prawie nie zareagowała częściowo izolując się od wszystkich otaczających ją emocji. Musiała się wyciszyć, odciąć by móc podążać z resztą i dociągnąć to do końca. Właściwie to nic nie była im winna, mogłaby się odłączyć, zostać tu i trwać aż nie uda jej się wyjść. Ale jaki był w tym sens? Żaden. I czuła, że powinna im pomóc. Bo tak trzeba. Nic więcej.
Z pomocą Keithena i Szrapnela przeniosła kamień przygniatający ciało Styryjki, odebranie jej broni przez dawnego towarzysza broni skwitowała ostrym spojrzeniem. Ale tak było trzeba. Jeśli ktoś jeszcze myślał, że jej przyjazne stosunki z Ofelią były tylko przykrywką to mógł się przekonać, że najwyraźniej źle je ocenił.
Nakryła ciało kobiety własnym płaszczem wpatrzona w jej smutne oblicze. I co ona teraz powie Arganowi? że jego siostra zginęła gdyż ona nie potrafiła jej obronić? Nawet jeśli był na nią wściekły i czuł się oszukany to wciąż to była jego siostra. Gdy się dowie to najpewniej urwie Con łeb, o ile jeszcze będzie go miała.
Jako osatnia odeszła od zawału czekając aż reszta chociaż kawałek się oddali. Dopiero wtedy ścisnęła dłoń przyjaciółki uśmiechając się przy tym słabo.
- Przepraszam. Obiecuję, że po ciebie wrócę. - Przerwała na moment. - Zasługujesz na to by spocząć w lepszym miejscu.
Wstała unosząc dłonie nad ciałem martwej, jej szept odbił się echem od ścian tunelu. Prosiła boginię by ochroniła cielesną skorupę swej służki przez tym co czai się w ciemnościach i pożera nadzieję. Błagała by dała szansę, jej - Convolve godnie pogrzebać przyjaciółkę nie zaś zostawiać ją na pastwę mroku.
Potem dołączyła do reszty już milcząca i przygnębiona, trzymając w dłoni kuszę która jakimś cudem przetrwałą atak kamiennej lawiny. Co prawda zgubiła kilka bełtów, lecz nie było znowu najgorzej. Aż nie dotarli do kolejnego przesmyku.
Chwilę trwało nim uzdrowicielka przedarła się między skałami wciąż w myślach widząc ciało Ofelii przygniecionej przez kamienie. A potem usłyszeli głosy. Odruchowo nałożyła bełt na kuszę kierując go do ziemi. Dziękowała bogini, że broń była mała i równie dobrze mogła strzelać jedną ręką.
Elidis - 19-01-2015, 20:09
Wreszcie ruszyli, wreszcie ten cholerny dzień miał się skończyć. Droga minęła mu niezwykle szybko, nawet ciasnota przesmyku mu specjalnie nie przeszkadzała. Pozostawała tylko jedna, denerwująca kwestia.
Co teraz?
Nie wiedział z kim ma na dobrą sprawę do czynienia. Nie znał liczby przeciwników, ani nie wiedział jaką bronią mogą dysponować. Obecność Toruviel wymagała jednak przygotowania się na wypadek walki z magami. Zbyt mało informacji, miał zbyt mało informacji, a w dodatku nie mógł ryzykować zwiadu, nie w tej sytuacji.
Zaczął myśleć gorączkowo. Mogli tam po prostu wpaść, on oślepiłby wrogów, licząc na to, że nie będą mieli zbytniej przewagi liczebnej. Odrzucił ten pomysł, był zbyt pochopny.
W dodatku jeszcze ten wąski korytarz... Wspaniale, zero możliwości manewru i przewagi otoczenia, w zasadzie nie mieli zdaje się żadnej przewagi. Pozostało tylko jedno.
- Szyk; Ysger i Keithen przód, Loth, ty za nimi, ja i Conv ubezpieczamy z dystansu, Szrapnel zamykasz - wydawało mu się to być najlepszym ustawieniem. - Podchodzimy po cichu, chcę mieć lepszy ogląd sytuacji. Nie podejmujemy działań przed ustaleniem co się tam wyrabia. Ruszać!
Zajął swoje miejsce w szyku i zaczął się modlić by ich potencjalni przeciwnicy nie usłyszeli ich zbyt wcześnie. Wtedy bowiem z łatwością wyrżną ich u wylotu tunelu.
Szrapnel - 20-01-2015, 01:09
Szrapnel wysłuchał poleceń, ale zanim zajął swoje miejsce w szyku wywinął 2 młyńce pałaszem. Broń była krótka lecz do tego był przyzwyczajony, różnice natomiast robiła waga broni. Była lekka jak piórko.
Przechodzenie przez zwężenie było bardzo wątpliwą przyjemnością. Po tym jak przeszli Elidis dał znak do zatrzymania się, wtedy najemnik usłyszał głosy. Bardzo powoli i po cichu wysunął pałasz z pochwy. Pozostawało mu tylko czekać.
Indiana - 20-01-2015, 03:50
Zgasiliście wszelkie światła. Krasnolud i Styryjczyk ruszyli powoli, w pochylonej pozycji z bronią gotową do użycia. Teraz już wszyscy wyraźnie słyszeliście głosy, ktoś krzyczał, ktoś wydawał rozkazy. Usłyszeliście dość wyraźnie:
- I raaaaz! I raaaz!
Ktoś przeklinał. Ktoś nawoływał.
To, czym szliście, to nie był korytarz, tylko szczelina skalna, a to znaczy, że nie miała równej podłogi ani ścian, raz po raz strop wznosił się i opadał, parę kroków szliście po skosie, raz mocno w dół, raz po jakichś luźnych głazach. Światło zobaczyliście po kilkudziesięciu krokach, wyraźne, pochodnie albo maźnice. Tam też dostrzegliście równą posadzkę, jak wyciętą ludzką ręką, płaski obszar, otwierający się w coraz szerszą przestrzeń.
Uważając na to, żeby ostrze rapiera nie odbiło światła, idący pierwszy Keithen zsunął się z głazu i stanął pewnie na w miarę płaskim gruncie mniej więcej dwa metry za granicą światła. Ruchem ręki nakazał Ysgardowi zrobienie tego samego przy drugiej ścianie. Lothel nie wyciągając na razie miecza minął gwardzistę i przesuwając się bliziutko ściany stanął niemalże wtopiony w skałę w miejscu, skąd mógł w każdej chwili zeskoczyć.
Waszym oczom juz wyraźnie ukazała się cała sytuacja.
Przed wami otwierała się szeroka na kilka metrów półka skalna, ograniczona kamiennymi ścianami. Za nią widać było ciemność, jak uciętą nożem - półka kończyła się równo uciętą krawędzią. Przy tej krawędzi zobaczyliście dziesięć osób.
Czterech ludzi w mundurach Gwardii, czterech w charakterystycznych płaszczach zielonego tymenu i jeden ubrany jak cywil mężczyzna.
Tym oryginalnym oddziałem dowodził jeden z Wergundów, to on krzyczał "i raz!", a była to komenda, na którą z trudem wyciągali przewieszoną przez krawędź linę.
Przy samej krawędzi niemalże w leżącej pozycji znajdowała się jeszcze jedna osoba, z tego odległości nie widzieliście wyraźnie, ale chyba kobieta. Najwyraźniej rzucała jakieś zaklęcie i próbowała sięgnąć czegoś, znajdującego się za krawędzią.
- Pospieszcie się do ciężkiej nędzy! - dobiegł was stłumiony głos zza krawędzi.
- Ciągnąć! - krzyknął wergundzki dowódca i cała grupa szarpnęła linę - I RAZ!
- Szybciej, może zdązymy! - zawołał ten w cywilu.
- I raz!
- Stój! I raz! - dwie kwestie, wykrzyczane przez dwie osoby, zlały się ze sobą, a po chwili ktoś przeszywająco wrzasnął. Zobaczyliście pomiędzy stojącymi przy krawędzi, że kogoś zza niej wyciągają, kogoś w gwardyjskim mundurze, i to ten ktoś tak wrzeszczy, po czym pada na ziemię. Coś powiedział, nie usłyszeliście, ale kilka osób rzuciło się do leżącego obok zwoju liny.
W tym samym momencie stojący na końcu trzymanej liny jeden z Wergundów odwrócił się przez zupełny przypadek, popatrzył w ciemność, zmarszczył brwi i krzyknął:
- Uwaga! Ludzie za nami!
/Zapraszam do #22 /
|
|