Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 25 - Przygoda #25

Indiana - 11-03-2015, 03:07
Temat postu: Przygoda #25
zanim napiszecie, luknijcie do oftopu :)
Reshion vol 2 Electric Bo - 11-03-2015, 22:25

- Lepiej być przygotowanym a nie musieć, niż nie być a musieć. Idziemy dlatego, że Taihire ciągle nie wróciła z jej odziałem. Z tamtym gościem.. lepiej niech pozostanie w odwodzie, musi też mieć dobre wejście i zapewnione przeżycie na razie, inaczej wszystko pójdzie w cholerę. - Przyśpieszył potem kroku, wysuwając się na prowadzenie.

Przebierał nogami przykuwając mało uwagi to działań na brzegu. Pokiwał tylko głową, przyznając rację Cynthii.

Podziękowawszy tubylcowi zarządził mały zwiad w tłumie świeżo przybytych. Nie dając czasu na sprzeciwy ruszył w zamierzonym kierunku.

- Miejmy nadzieję, że wrócili właśnie wszyscy z naszymi zagubiony owieczkami.. Kodran! Kodran! - Machnął w tłumie ręką do towarzysza jednocześnie manewrując między tubylcami. - Co tam się u was działo? Opowiadaj. - Przystanąwszy zaczął rozglądać się czy jeszcze kogoś znajomego nie widać w tłumie.

Nem - 11-03-2015, 23:26

Fakt, że znajdowała się w tłumie tubylców ją przerażał. I jeszcze na domiar złego była związana. Znowu. Dobrze, że tym razem nie ma knebla zrobionego z tego cholernego materiału… Przez to nie dało się oddychać!
Szła i rozglądała się na boki. Szczęśliwy tłum, więcej tłumu, tubylcy, tubylcy i pewna grupa ludzi, którą zna, tubylcy, tubylcy…. Chwila. Imperialiści? I jej drogi przyjaciel alchemik… Wlepiła wzrok w Reshiego. Wzrok zabójcy. Zalała ją fala nienawiści. Wyprostowała się, podniosła głowę i najbardziej wrednym wrednym tonem, na jaki ją było w tym momencie stać wymamrotała:
- No proszę… Dawno się nie widzieliśmy.

Kodran - 12-03-2015, 00:30

Zobaczył Reshiego i odmachnął do niego szybkim ruchem dłoni. Przedzierał się przez tubylców, jednocześnie będąc pewien, że jeńcy i strażnicy podążają za nim.
-W dużym skrócie: ruszyłem razem z Taihire w pogoni za zbiegami. Udało nam się ich dopaść, ale spotkali nowych przyjaciół-oddział, który wyruszył by nas dopaść. Mimo to mieliśmy przewagę liczebną, zaskoczenia oraz granaty paraliżujące. Wygrywaliśmy, ale wtedy część z nich wymknęła się. Za nimi ruszyła Taihire z resztą oddziału -tu spojrzał na Nem i resztę jeńców- A tych udało się złapać. Chciałeś Pethabankę to masz- zakończył z uśmiechem

Elidis - 12-03-2015, 00:30

Elidis patrzył na tłum z czystą złością. Jakże ich radość kontrastowała z jego własnymi uczuciami... Wiwatowali, a on szedł ze związanymi za plecami rękami. Cóż za upokorzenie, jakby był jakimś obwoźnym dziwadłem pokazywanym na rynkach miejskich.
O ile te dzikusy miały takowe...
Zobaczył grupę Imperialistów wychodzącą ze świątyni. Skrzywił się. Banda zdrajców. Ideologia psia ich jucha, a z bandą fanatyków to sojusz się jakoś tak sam zawiązał, co? Hipokryci jeden przez drugiego, a pomiędzy nimi jego prywatny ulubieniec...
- Reshion da Tirelli - postarał się by te słowa brzmiały możliwe obelżywie. - Pamiętam jak kiedyś rozmawialiśmy w podobnej sytuacji. Jakże nie miło cię widzieć.
Od momentu w którym dowiedział się o obecności alchemika w Vekowarze zastanawiał się w jakich gdzie i w jakich okolicznościach przyjdzie mu go spotkać i okoliczności te przekroczyły jego najśmielsze oczekiwania.
- Powiedz mi, jak to jest zdradzić cały znany ci świat? - rzekł patrząc mężczyźnie w twarz.
Skupił się na nim, bo nie zauważył na razie innych znajomych twarzy. Starał się jednak ogarnąć wzrokiem sytuację, a nuż zobaczy jeszcze jakichś znajomych...?

Indiana - 12-03-2015, 01:37

No to właściwie jest komplet znajomych twarzy ;) Prawie ;)
Staliście już prawie przy brzegu jeziora, w którym błyskały gdzieś w głębi błękitnawe światełka. Tubylcy wokół, cały czas rozemocjonowani sytuacją, jeńcami przejmowali się mało lub wcale. Paradoksalnie, obecność gości oswoiła ich z widokiem ludzi północy tuż obok, w ich mieście.
Z Reshim do Kodrana podeszła Cynthia i Verlan, Verron został przy wejściu do piramidy.
Z Kodranem przyszła czwórka tubylców i trójka jeńców. Eskorta niosła też ich zdobyczną broń. Jeńcy, cała trójka, byli mocno poranieni. Wszyscy mieli na twarzach ślady walki, Nem miała tak opuchnięty nos, że z daleka było widać, że dopiero co był złamany. Elidis także wyglądał, jakby dopiero co bił się z wijem (zapewne przypadkiem :P ). Trzecia z przybyłych miała kaftan gwardyjski wypalony kwasem, spod kaftana dawało się zauważyć dopiero co zabliźnioną skórę. Rozbity łuk brwiowy i rozcięte usta też coś tam mówiły.

Ylva podjęła kolejną średnio udaną próbę panowania nad twarzą, nadania jej pozorów nonszalancji i obojętności. Po raz kolejny sprawdziła, czy lewego kciuka nie da się jednak przełożyć przez sznur na prawym nadgarstku. Oceniła głębokość jeziora. Odległość od wyjść. Wszystkich jakie dało się zobaczyć.
Potem skupiła się na tym, co mówił Elidis.
Bez sensu.
Naprawdę sądzisz, że przemówisz do jego sumienia? Proszę cię. Może go jeszcze wyzwij na ubitą.
Po co strzępić język na oczywistości.
Opuściła włosy na twarz, nie chcąc się bawić w dziecinne mierzenie wzrokiem i robienie groźnych min.
Ilu strażników? Czterech, którzy przyszli z nami, tutaj jeszcze kilkunastu uzbrojonych. Reszta cywile. I tych troje.
Alchemiczka. Pod cytadelą stopiła kraty stalowe jakimś ładunkiem.
Zabójca. Niezly szermierz.
I ... alchemik.

Reshion vol 2 Electric Bo - 12-03-2015, 03:46

- Czyli jednak nie odpuścili, tylko jak się spodziewałem poszli za nami... - Spojrzenie powędrowało gdzieś w bok. - No nieszkodzi, jak na razie można powiedzieć, że wygrywamy. Widziałeś może czy dużo wam uciekło? Oraz kto to był, elfy jakieś, krasnoludy, byli znajomi, et cetera. - Słysząc znajomy głos przeprosił Kodrana i odwrócił się twarzą do mówczyni. - Też za tobą tęskniłem. Z całego serca. - Opowiedział zwyczajnym tonem patrząc jej prosto w oczym. Nie widać było jakichkolwiek zamian w zachowaniu pomimo jej tonu i zachowania. - Nie wiem czy takie rozsądne było wasze uciekanie. Desperackie za to na pewno. Widzisz Toruviel została i nie narzekała na luksusy. - Półuśmiech zagościł mu na twarzy. - Nie zmarzła, najadała się i napiła wina. Same korzyści. - Jakby ktoś podszedł do niego bliżej poczułby alkohol, choć nie zachowywał się jak osoba pod wpływem. - Jej nos wygląda lepiej niż twój. - Wzruszył ramionami. - O, witaj elfie. Szybko odrzucasz potencjalnych sojuszników widzę. - Zadziwił się jego tutaj obecnością, najwyraźniej ci, którzy pozostali na powierzchni mieli za mało wrażeń. - Zdradrajca...o ile się nie Kyle definicja tego słowa brzmi jakoś tak: świadome i intencjonalne wiedzenie zaufania danego przez osobę, organizację, państwo lub grupę społeczną, które z tego powodu ponoszą straty tudzież uważają, że ponoszą straty. Niestety ale mylisz się. Nikt u kogo miałem zaufanie nie został. - Uśmiechnął się. - Prawdziwych zdrajców znajdziesz tam. - Wskazał końcem włóczni piramidę. - Pozdrówcie odemnie Fenrisa, tak go zostawiłem samego. Kodran, przekaż wieści z wyprawy stacjonującemu przy wejściu Verronowi, potem wróć tutaj, chyba, że jakiejś pomocy medycznej potrzebujesz. Dobra robota z łapaniem.

Już miał wznowić dyskusję z Cynthią, aż tutaj nagle zauważył ostatniego więźnia. Jedynego nie odzywającego się. - Niedobrze. Widać niektórzy tutaj zamiast pomagać sobie gadaniem dalej kombinują jak się wyrawać. Zdradziła się tylko. Teraz widać kim się trzeba zająć od razu. - I nasz księżniczka wergundza też się pojawiła. Jak się czujesz z tym, że wprowadziłaś ich prosto do paszczy bestii? Ilu twoich przyjaciół z gwardii arcylisza umarło dzisiaj przez ciebie? Jak się przebywało w tunelach kiedy my ucztowaliśmy? Widać lokalna flora was polubiła. Szkoda. A taki ładny mundur miałaś. Za rok już takich nie będą produkować Pani szpieg, która zawiodła na swojej najważniejszej misji. Podwójnie. - Szyderczy wzrok świdrował brunektę. - Wiesz, tam w celi powinnaśbyła zabić szamankę. Tak inni, jak ty kiedyś zostają przez nią oznaczeni i uznani za swoich. Spotkasz ich kawałek dalej. Ciekawie mnie tylko czy ty też tak naprawdę jesteś jedną z nich. - Przechylił głowę. - Pierwszą z innego lud, która uznała władzę szamanki nad sobą.

Indiana - 12-03-2015, 04:19

Ylva westchnęła. Ten bufon i fanfaroniarz jednak nie mógł sobie odpuścić triumfu, to było do przewidzenia.
Zacisnęła szczęki i całym wysiłkiem woli uspokoiła mimikę twarzy, przymrużyła oczy, i unosząc wzrok na dużo wyższego od niej alchemika spojrzała mu w twarz z całym chłodem, na jaki ją było stać, po czym ostentacyjnie splunęła pod nogi, nie zaszczycając go ani słowem.
Skupić się na możliwościach, na szansach. Fenris... kim, u licha, jest Fenris... Więc Toruviel "nie narzekała na luksusy"....? Bo nie próbowała uciekać? Uznani za swoich...? Przecież nie da się zostać tubylcem. Czyżby coś się zmieniło...? Ale trzeba było "uznać władzę szamanki nad sobą"...? Więc to jest cena, dla której tu jesteście i brylujecie. Władza Szamanki nad wami.
Z trudem opanowała pogardliwy uśmiech, nie zapanowała tylko nad odruchem uniesionej prawej brwi.
Tak, ale w tym miał racje stary cwaniak. Trzeba było ją zabić. Jego zresztą też. Ilu moich przyjaciół z gwardii...
Dość.
Opłakiwać będzie czas później.

Nem - 12-03-2015, 23:10

Uśmiechnęła się wybitnie wrednie.
- Zacznijmy od tego, że jej nikt nie wrzucił do lochu i nie powiedział jej, że czeka ją "wyssanie mózgu". Poza tym ja w przeciwieństwie do was mam osobowość i nie można mi wyprać mózgu tak szybko jak wam. Nagle porzuciłeś cały swój system wartości, żeby państwo, z którym nie masz w sumie nic wspólnego tak po prostu zawładnęło światem? Ostatnio jak rozmawialiśmy zdawałeś się mieć troszkę więcej rozumu. Gdybym nie była związana, chętnie pomogłabym ci doprowadzić twój nos do stanu takiego jak mój. Byłoby ci do twarzy...
W sumie to nie wiedziała dlaczego się uśmiechnęła. Może dlatego, że wreszcie mogła wyładować na kimś złość.

Akinori - 13-03-2015, 00:25

- Widzisz, sama sobie Pethabanko zaprzeczasz. Jednym zdaniem które wypowiedziałem tam w lochu byłem wstanie ukierunkować późniejsze twoje decyzje. I ty śmiesz mówić że nie można Ci wyprać mózgu tak szybko? Racja. Można o wiele szybciej, bo jednym zdaniem. - wtrącił się Fenris - Małą kłamczuszką jesteś wiesz?
Nem - 13-03-2015, 00:39

- O tobie w ogóle już nie wspominam... Co się stało z twoim oddaniem bogowi, kapłanie? Mi nikt, a zwłaszcza ty, nie zniszczył systemu wartości, a tym bardziej nie skłonił mnie do zniszczenia całej naszej kultury. Tak, naszej, bo to my na nią pracowaliśmy, a nie południowcy. A z tego co pamiętam, to w lochu pytałeś mnie, czy mogę z ciebie zrobić chodzącą bombę, żeby zabić szamankę. Zmieniłeś zdanie?
Indiana - 13-03-2015, 00:44

Edit: sorki, Fenris się zamieszał z lokalizacją, w efekcie czego nie powiedziałam wam, że też jest razem z Reshim ;)
Elidis - 13-03-2015, 01:15

Głos Reshiona... Po tym wszystkim co dzisiaj przeszedł jeszcze ten mamroczący głos nadętego alchemika. Dostał pięknym monologiem. Powinien był się spodziewać i podobnie jak Ylva trzymać japę na kłódkę, ale zaobserwował, że to mu kiepsko wychodziło.
Jedna rzecz sprawiła jednak, że zaczął się śmiać w środku wypowiedzi alchemiki, powolnym, szyderczym śmiechem. Uznanie władzy Szamanki nad sobą.
- Mam nadzieję, że zaśpiewasz hymn ku jej czci stojąc na zgliszczach ukochanego Ofiru, który jednak zdradziłeś, panie encyklopedia - wyszczerzył zęby.
Zaczęła się ostra wymiana zdań między Nem, a jakimś mężczyzną. Sądząc po rozmowie dzielili jakąś dziwną i zagmatwaną przeszłość, niezbyt jasną dla elfa i niezbyt istotną. Wykorzystując ten moment spróbował poruszać związanymi rękami, ale nie wiele to pomogło. Sznur był dobrze zawiązany. I cholernie pił.
Rozważał słowa alchemika. "Prawdziwych zdrajców znajdziesz tam." Ciekawe. Zdrajców w jakim sensie? Czyżby ktoś zdradził wielce wspaniałego Reshiona i jego Impy? Zastanawiające. A może miał na myśli coś innego, może zadrwił w ten sposób z kogoś, kto nie chciał poddać się jego szalonym planom...?
Nieważne.
Zobaczył Verlana i się skrzywił.
Ygh... Zakała rodziny, gdyby ojciec cię zobaczył to by ci tak dzieciaku rzyć sprał, że przez tydzień byś lud pod zadek kładł! Czarna owca psia jego mać...
A więc było tu więcej znajomych i nie miłych mu twarzy, świetnie. Ale gdzie jest ta najważniejsza morda? Tak przez którą się w to wszystko wpakował, której zaufał, mimo że już naprawdę nie powinien był tego robić, nie po tym wszystkim.
- Mówisz, że Toruviel zaznała wygód? Sprzeniewierzanie się tysiącom lat tradycji jest w ostatnich latach nad wyraz opłacalne... - ironia wynikająca z fakt, że to on mówił coś takiego o niej była piorunująca.
Rozejrzał się ostrożnie by ogarnąć salę wzrokiem, a jednocześnie by przyjrzeć się otaczającym ich Tubylcom i Imperialistom. Starał się stworzyć sobie w głowie makietę sytuacji.
Znów spróbował poruszać rękami i znów mu się nie udało.

Reshion vol 2 Electric Bo - 13-03-2015, 02:11

Wysiłki Ylvy nagrodził tylko krótki śmiechem.

- Teraz już nie taka mocna w gębie jak wcześnie, co nie? Nie martw się, później to naprawimy.

Wyciągnął z kieszeni wewnętrznej płaszcza fajkę nabitą. Zaciągnął się i zapach mogący przypominać taki jak w ofirskich winnicach rozszedł się po okolicy. Klasycznego zapachu tytoniu nie było czuć w ogóle, widać w jakiś sposób zmodyfikowane zostały palone substancje. Wypuścił kółko dymu z ust, które powędrowało nad rozmawiającymi na kształt aureoli.

- Kto powiedział, że ono ma zawładnąć światem? Z tego co ja wiem mamy wspólne interesy, osobowość nie ta tutaj nic go gadania. Polityka to interesy. A nam się to kalkuluje. - Zaśmiał się. - Gdybyś się na mnie rzuciła teraz zanim cokolwiekbyś zrobiła skończyłabyś martwa, a ja dalej bym sobie palił zioło. Ale widzę, że uśmiech dalej masz ładny, uważaj by teraz go tobie nie zniszczyli.

Nagłe pojawienie się Fenrisa trochę popsuło mu szyki, chciał stworzyć ładną scenkę potem, na krótką chwilę po zauważeniu go przebiegł przez jego twarz grymas obrzydzenia.

-Oj zmienił, został jednym z nich. Dołączył do nich. Tak, były sędzia Rega uległ. Bez niczyjej pomocy. - Zmierzył go wzrokiem. - Pochwal się im co teraz potrafisz. I to o tacy jak on zaśmiewają, ja może tylko popatrzę. - Zaśmiał się ponownie, dobry humor go nie opuszczał. - Te sarkastyczne słowa brzmią niezwykle hipokrytycznie w twoich ustach elfie. Ale masz niestety rację.

Rozejrzał się po okolicy szybko, lustrując pomieszczenie.

- No my tu gadu gadu ale przerwaliśmy strażnikom robotę, niech lepiej odprowadzą was na miejsce. Verlan, Cynthia idziemy tam gdzie mówiłem, Kodran powinien za chwilę dołączyć, lepiej będzie żeby poszedł z nami. A was drodzy państwo żegnam. - Ukłonił się i puszczając dalej dymki odmaszerował w kierunku z którego przyszli więźniowie.

Akinori - 13-03-2015, 02:25

(coś niemal płynnie po tubylczemu) * - zaprezentował Fenris - Nem, stara przyjaciółko ja po prostu zrozumiałem swoje błędy. Zastanawiałem się czy ludobójstwo którego chcieliśmy dokonać na tym ludzie będzie sprawiedliwe, i dlaczego bóg sprawiedliwości chciałby mordować ludzi za to że po prostu chcą żyć. Nie chcę takiego boga, który każe zabijać zamiast opiekować się swoimi wyznawcami. Gardzę takim bogiem.




(coś niemal płynnie po tubylczemu) * - Nasze drogi znów się skrzyżowały o stara przyjaciółko, wyglądasz tak samo pięknie jak w dzień naszego spotkania. To znaczy w nie najlepszym stanie.

Verlan - 13-03-2015, 02:31

Verlan rzucił tylko spojrzenie na zebranych i skwitował całą wypowiedź Reshiona krótkim skinieniem głowy.
-Im szybciej wejdziemy w ciemność tym szybciej z niej wyjdziemy. Nie ma sensu czekać. A właśnie… Reshi, czy skoro sędzie Rega się nawrócił to dałoby radę z Valdarem? Taka dygresja, ale warta spróbowania.
Po tych słowach spojrzał na Elidisa i uśmiechnął się pogardliwie. Potem wbił wzrok w ciemność i wetknął ręce za pas.

Indiana - 13-03-2015, 04:20

Poza waszymi plecami (tj. Reshiego, czyli przodem do Elidisa) od strony pomostu dało się zauważyć jakiś ruch, z dołu, spod piramidy, wychodziło coraz więcej ludzi, głównie ubranych na biało kapłanów, przystrojonych teraz w szkarłatne pióropusze i złote kołnierze.
Między pomostem, a wielkim portalem wejściowym
(#24 tym, który widać było po waszej prawej, jak wchodziliście do kawerny)
(#23 do Komnaty Władców)
tworzono chyba szpaler, ludzie gromadzili się tam nieco gęściej, wielu trzymało w rękach pióra jakichś kolorowych ptaków. Z pomieszczenia za portalem dobiegało jaśniejsze niż przed chwilą światło i dźwięki coś jak gongu - niskie, metaliczne, powtarzalne.
Wielki obelisk jarzył się teraz jasnym, błękitnym światłem tak, że w całej sali było błękitnie, tylko złote plamy ognisk łamały ten odcień.
Tubylcy nie wyglądali w ogóle na zajętych jeńcami. Oglądali z ciekawością ich broń (tj. głównie ten, który je niósł, oglądał), kilka osób z zainteresowaniem zerkneło na uszy Elidisa i jedwabne ubranie Nem, ale generalnie wszyscy byli najbardziej przejęci tym co działo się przy piramidzie.
A pierwsze osoby z orszaku właśnie pojawiały się w jej wejściu.
Przywitał je entuzjastyczny okrzyk tłumu.

Kodran - 13-03-2015, 20:22

-Nie dużo, raczej niedobitki. Ze znajomych to raczej Fenris by ich poznał, bo chyba tylko więźniowie. -odpowiedział zwięźle Reshiemu- To może wrócimy do tematu tak dawnego jak zapłata? Tak niefortunnie przerwano nam tamtą rozmowę... Tylko jakaś mała zaliczka, za dobrą robotę. Uśmiechnął się. Może i był odrobinę za chciwy, ale pieniądz zawsze się przyda.
-Z chęcią dołączę, tylko gdzie?- zapytał zanim Reshi oddalił się na tyle by go nie słyszeć -I jak wam tu poszło? Gdzie Prim i Kurt?

Reshion vol 2 Electric Bo - 14-03-2015, 00:06

Uniósł lekko brew patrząc na najemnika.

- Teraz chcesz? Na górze już ci dam. Wątpię abyś i tak miał jak je tutaj użyć. Zapłata zresztą zawsze po robocie. - Powiedział po czym odszedł w swoją stronę. - Tam gdzie idziemy nie przydadzą się tobie, dawaj, czas mam się wyczerpuje. - Krzyknął nieobracając się.

Indiana - 14-03-2015, 00:24

Reshi napisał/a:
Powiedział po czym odszedł w swoją stronę.
Czyli dokąd? Pls, opiszcie mi, co ma robić grupa Impowa, w którą stronę idzie, w jakim składzie i jak szybko :) Do tego tunelu, skąd przyszli z nami, w sensie, tam gdzie wyruszał wcześniej oddział z Kodranem?
Reshion vol 2 Electric Bo - 14-03-2015, 00:26

Odział Imperium idzie za Reshionem, który prowadzi ich do tuneli z których przyszli właśnie Kodran i więźniowie.



Indi: Dziękuję bardzo :)

Akinori - 14-03-2015, 00:36

Fenrisę też idzie z grupą Impową
Indiana - 14-03-2015, 00:53

Verron też? Został przed wejściem piramidy na razie.
Kodran - 14-03-2015, 01:03

Kodran dał znak strażnikom, żeby chwilę poczekali i przypilnowali jeńców, a sam ruszył w stronę piramidy. W końcu tak naprawdę to Prim go wysłała, więc to jej należało złożyć raport. Zapytał więc Verrona:
- Gdzie jest Prim? No i gdzie jest ta elfka, Toruviel? Coś mi się zdaje, że z chęcią zobaczyłaby tego związanego elfa.

Indiana - 14-03-2015, 01:05

Ok, to ci, którzy idą do tunelu -> 25.1
Ci, którzy idą do piramidy -> zostają tu ;)

Indiana - 14-03-2015, 02:14

Kodran,
Reshi, Cynthia, Verlan i Fenris ruszyli w kierunku, z którego dopiero co przyszedłeś. Rozejrzałeś się. Verron stał na pomoście, do którego miałeś już kilka metrów, i chyba chciał biec za nimi, więc ruszyłeś w tamtą stronę, dając znak tubylcom-strażnikom, by podprowadzili więźniów bliżej pomostu - jeśli Toruviel i Prim mają się do nich dostać, to nie będą przecież przeciskać się przez tłum.
Zostawiłeś więźniów przed wejściem na pomost, po którym puściłeś się biegiem, prawie wpadając na Verrona.
Na twoje szybkie "Gdzie Prim?" zdążył ci tylko pokazać wrota, bo w tym momencie z dołu zaczęli wychodzić ozdobnie ubrani tubylcy, w kolorowych pióropuszach, złoconych kołnierzach i szkarłatnych płaszczach, biało ubrani kapłani i flankujący wszystkich wojownicy z obsydianową bronią. Tłum na zewnątrz wrzasnął entuzjastycznie, czyniąc niesłychany hałas.
Jednak wodzowie i kapłani nie patrzyli na tłum. Patrzyli za siebie, do wnętrza piramidy.
W przeciągu chwili na pomoście zaroiło się od ludzi (tych, co wyszli z dołu). Ty z Verronem stanęliście z boku, uważając, żeby nie zostać zepchniętym do wody i próbowałeś dostać się do Prim. Tuż przed Prim wyszedł Kurt, celując z kuszy gdzieś w dół sali nad ramieniem stojącej obok Prim. Toruviel stała obok tuż przy ścianie schodów.
Szamanka stała poniżej nich, cofając się powoli na pomost, ręce miała wyciągnięte przed siebie, padał z nich wyraźny promień w kierunku środka piramidy. Po jej ramionach skakały błękitne elektrostatyczne wyładowania. Gdy na chwilę odwróciła się do pomostu, zobaczyłeś jej całkowicie białe oczy.
Nie miała już swoich długich do ziemi warkoczy. Miała krótkie do ramion włosy, które unosiły się wokół jej twarzy naelektryzowane jak aureola. Miała szkarłatną suknię i takiż płaszcz, a na ramionach szeroki złocony kołnierz oraz pióropusz.

Wrzask ludzi narastał i wydało ci się, że to już nie są wiwaty. Spojrzałeś w prawo (przodem do piramidy) i zobaczyłeś wielki kształt stworzenia, które roztrącało ludzi na placu, powodując panikę i okrzyki:
- Voghern! Voghern!
Wtedy szamanka zaczęła powoli wychodzić na pomost, wciąż trzymając ową więź, a ty poczułeś intensywną woń konia i usłyszałeś rżenie.

Elidis, Ylva i Nem,
strażnicy podprowadzili was nieco bliżej pomostu. Stąd wyraźnie widzicie tworzony przez ludzi szpaler, wiodący do tego olbrzymiego, ozdobnego portalu, za którym była jasno oświetlona komnata. Ludzie wiwatowali, wrzeszczeli z radości, zwłaszcza gdy ukazali się pierwsi wychodzący z dołu dostojnicy.
Szamanka, Prim i Toruviel mignęły wam dopiero, kiedy wyszły na pomost, ale widzicie ich zza kilkudziesięciu ludzi, stojących na pomoście.
Za to doskonale widzicie ów wielki kształt, który nagle zmaterializował się po przeciwnej stronie sali.

Elidis - 14-03-2015, 04:30

Na widok Toruviel Elidis uśmiechnął się lekko, kącikiem ust. Gdyby elfa zauważyła uśmiech wiele by jej powiedział w końcu znali się dobrze, jakkolwiek dziwnie w tych okolicznościach to mogło zabrzmieć. Znali się dobrze.
Uśmiech ten przede wszystkim składał się ze złości i satysfakcji z zemsty, była w nim też spora doza pogardy. To jednak były tylko pozory, pod tym wszystkim sprawne oczy ujrzałyby smutek, rozczarowanie i żal.
To trwało jednak tylko ułamek sekundy.
Elf nagle wrzasnął.
- SPAĆ!! - donośny głos elfa rozszedł się po okolicy ściągając uwagę okolicznych tubylców, elf liczył, że jego druhowie zrozumieją aluzję.
Wyrzucił nagle przed siebie ręce, z których z sunął się przecięty sznur, zamknął oczy i błyskawicznie wykrzyczał.
- Vaku soru indargari neratekada errekorra xirit - błysk wywołaj zwiększ formuj zamknij przesuń, zaklęcie, które wywoływało niedaleko maga potężny rozbłysk ostrego światła, które w dodatku raziło w oczy przez około jednej minuty.
Dywersja.
Otworzył oczy jednocześnie szybko sięgając po ukryty w kieszeni płaszcza granat. Politowanie dla braku profesjonalizmu Impów jeszcze raz przeleciało mu przez głowę i zgasło tak szybko ja się pojawiło.
Położył dłoń na loncie. Szybko wymówił formułę.
- Bero soru muthu - ciepło wywołaj koncertuj, jego dłoń gwałtownie się rozgrzała i rozjarzyła, a precyzyjnie ukierunkowany strumień ciepła rozgrzał lont do temperatury zapłonu.
Szykując się do rzutu odliczył w myślach do trzech by granat wybuchł możliwie jeszcze w powietrzu, a z pewnością nie wylądował na ziemi przed eksplozją.
Dla ciebie Toruviel, za wszystko...
Po czym rzucił granat celując prosto w głowę, czy może nad głowę dyplomatki. Po tym cofnął się za sprzymierzonych wojowników.
Zaczął się taniec na który tak długo czekał, którego tak bardzo pragnął...

Indiana - 14-03-2015, 14:26

DO WERDYKTU MG:
- celność rzutu
- zasięg obrażeń - czyli kto w jakiem promieniu obrywa
- to, czy Toruviel i inni zdołają odskoczyć i jak daleko
- efekty wpadnięcia do wody ewentualnego

Kodran - 14-03-2015, 14:28

Gdy tylko usłyszał 'SPAĆ!!' Elidisa zamknął oczy, jednocześnie wyjmując sztylet z rękawa. Otworzył oczy i złapał Verrona jedną ręką za tył głowy, a drugą wbił sztylet w gardło. Szybko przemieścił rękę bez sztyletu na klatkę piersiową i wypchnął go do jeziora, wyjmując z jego szyi sztylet. Wybacz Verron. To nie tak miało się skończyć.
Wtedy dopiero zaczęło kończyć się oślepienie Elidisa, więc nikt z przeciwników nie powinien zobaczyć co się stało. Pędem przemieścił się poza zasięg granatu, rzuconego przez elfa.

Toruviel - 14-03-2015, 20:04

Toruviel szła obok Primuli kilka kroków za Neyestecae. Ale wszystko zaczęło iść nie tak, jak powinno. W dole pojawił się ten cholerny szaman. I coś go więziło. ONA. Cholera.

Na brzegu panowało zamieszanie. Jakieś krzyki. Ponad kakofonię wyrwał się głos krzyczący "Voghern! Voghern!". Spojrzała na lewo, gdzie coś gigantycznego roztrącało ludzi.
Odwróciła się do Primuli.
-Pani Primulo, może Pani spróbować znaleźć osobę, która go więzi? Druidzi to potrafią. A ja chcę zobaczyć co się tam dzieje. Tu i tak na niewiele się zdam.

Nad jej ramieniem zauważyła Kodrana i Verrona przeciskających się w ich kierunku (w #23 jest, że podeszli do Prim, cóż, pytanie ile z tego co się działo widziała).

Pedro - 14-03-2015, 21:39

Wśród Tubylców zapanowało małe zamieszanie. Po błysku rozległy się krzyki zaskoczenia i bólu. Ludzie zaczęli się łapać za oczy i przecierać je nie wiedząc co się stało i dlaczego nie widzą.
Elidis, szybko chwyciłeś granat, podpaliłeś lont i rzuciłeś nim w stronę Toruviel i reszty towarzystwa. Odległość do tej grupki jednak była spora, a i sam rzut idealny nie był. Granat poleciał w stronę pomostu jednak trochę bardziej w lewo niż byś chciał. Będąc blisko niego wybuchł. Grupa kapłanów będąca na przedzie została zmieciona z pomostu do wody przez falę uderzeniową. Spadli do wody krzycząc z przerażenia. Jakiś zbłąkany odłamek poleciał w stronę pierwotnego celu, muskając policzek Toruviel. Po sekundzie zaczęła po nim spływać krew.

Kodran, zamknąłeś oczy i wyjąłeś sztylet z rękawa. W zamieszaniu udało Ci się złapać Verrona za włosy nim ten zdążył zareagować. Zamachnąłeś się do ciosu i sztylet zaczął pędzić w stronę szyi przeciwnika gdy ten złapał Cię za nadgarstek i nacisną. Poczułeś lekkie ukłucie i zamiast trafić w krtań, rozciąłeś mu bok szyi z której i tak zaczęła lecieć krew. Chciałeś go dobić ale w tym momencie nastąpił wybuch. W waszym pobliżu wybuchł granat zdmuchując wszystko w pobliżu. Poczułeś jak odlatujesz na dwa metry, upadasz i turlasz się w stronę przepaści. Dzięki odrobinie szczęścia zdołałeś się złapać krawędzi jedną ręką, ale sztylet wypadł Ci z rąk. Zwisasz na pomoście, a pod sobą masz jeziorko z cholera wie czym. Kątem oka zauważasz jak Verron pada z dużą siłą na pomost uderzając o podłoże potylicą. Nie rusza się.

Toruviel i Prim, usłyszałyście głośny huk, Ty Toruviel poczułaś ukłucie na policzku i ciepłą strużkę po nim cieknącą. Dotykając ręką widzisz krew. Poza tym widzicie jak duża grupa Tubylców będąca na pomoście spada do wody pod wami. Między nimi Verron upada na pomost i nie rusza się.

EDIT: zapomniałem o Verronie

Uszek - 15-03-2015, 02:38

używając młota jak tarana przebija się w pobliże toruviel by poprawić spartaczoną robotę elidisa :twisted: i ją wykończyć silnym uderzeniem w czaszkę
Toruviel - 15-03-2015, 13:52

Rozmawiając z Prim, Toruviel poczuła krótkie ukłucie, potem ciepło i szczypiący ból. Przed nią kapłani spadli. Instynktownie uniosła dłoń do twarzy, oczy miała szeroko otwarte. Rękaw zabrudzony był krwią.
Wybuch, to musiał być granat. Cynthia nie miała takich ze sobą, jeśli dobrze pamiętała. A tym bardziej Reshi. Więc mieli gości. Kto to zrobił? No kto? Jeśli to byli zbiegli więźniowie, t nie mieli prawa mieć granatów. Zatem musieli spotkać po drodze ludzi z Vekowaru.
Widziała jak Verron upada. Martwy? Tymczasem na pomoście od strony brzegu znów coś się działo. Ktoś pchał się w ich stronę. Postanowiła zaczekać aż podejdzie, a potem zepchnąć do zaklęciem do jeziora.

Na brzegu szalał voghern. Gdzie ja już słyszałam tę nazwę? Na powierzchnię myśli wypłynął obraz odcisku gigantycznej łapy, który mijali po drodze. Była w wiadomym stanie. Nie dziwiło jej, że nie pamiętała.

Prim - 15-03-2015, 16:40

Prim wpatrując się w działania Szamanki i Remusa, weszła na placyk przed piramidą.
Jej uwagę przykuły krzyki, i wielki kształt zwierzęcia. Dużego zwierza.
A także przeciskający się przez tłum Kodran i Verron.
Zatem wrócili z więźniami.
W tym momencie wybrzmiała jej w uszach sugestia Toruviel. Odwróciła się, by jej odpowiedzieć, gdy nagle usłyszała głośny huk i po policzku spłynęła jej strużka krwi.
Oszołomiona tym wszystkim zachwiała się na nogach i upadłaby, gdyby nie pomocne ręce Kurta, stojącego obok.
Bez słowa wskazał jej pomost. Tam, gdzie przed momentem stali Kapłani, Verron i Kodran- nie było żywej duszy.
Spadli.
- Verron! - zawołała. Nie odpowiedział jej.
Zapanował wielki chaos. Tubylcy nie byli pewni co robić, nie zdążyli zarejestrować, co się stało.
Prim wiedziała.
Cholery się uwolniły.
Otrząsnęła się. Szamanka dalej kontrolowała sferę z Szamanem.
Jedno jest pewne. Było wybitnie, wybitnie źle.
Wydała z siebie krótki, przenikliwy okrzyk. Skupiła uwagę rozproszonych tubylców.
Przybrała stanowczą i zdecydowaną pozę. Zniżyła ton głosu i wypowiedziała szybko kilka poleceń w języku tubylców.
- Wojownicy naprzód, Kapłani do tyłu. Ustawić szyk! Szyk! Ustawić obronę!
Oszołomieni zaczęli się ustawiać. Prim zaganiała ich sprawnie na pozycje. Pomagał jej w tym Kurt, Toruviel i Szamanka, która skupiona na Władcy Koni, rzuciła tylko akceptację dla poczynań Prim.
Tymczasem coś dużego biegło w ich stronę. A konkretnie ktoś z dużym młotem.
Był coraz bliżej
Wyciągnęła ku niemu dłoń. Widziała że obok Toruviel również się do tego szykuje.
Eiddew ar fy nwylo (zaklęcie unieruchomienia, działa do minuty)- rzuciła w jego kierunku. Strącić go! - wrzasnęła do Toruviel i tubylców wokół. Magini powietrza już unosiła rękę do zaklęcia.
Reszta tubylców kończyła ustawiać się w szyk.
Prim podeszła do Imperialisty
- Kurt, wiesz, co robić. Ściągnijcie stamtąd Verrona. Cofnijcie się, Toruviel Ci pomoże- przetłumaczy polecenia . Ja sprawdzę, co z naszym Szamanem.
Znalazła niewielką pustą przestrzeń, przy wejściu do piramidy. Wyrysowała szybko krąg. Siadła w nim i nucąc złożyła ręce.
Matko Naturo,proszę Cię...pomóż swej Córce. Pomóż w potrzebie. Pomóż swej pokornej i wiernej słudze...
Skupiła myśli na Szamanie, jego sferze, połączeniach.
Ty znasz połączenia, więzi między Twymi dziećmi pomóż swej Córce.
Ciemność przed oczami.
Przyłożyła ręce do talizmanu.
Matko Naturo, przez moc Znaku zaklinam, wskaż drogę, wskaż źródło mocy, które więzi Szamana. Wskaż rozwiązanie...Pomóż...
Odpłynęła w inkantacji.

DO DECYZJI MG:
- czy zaklęcie zadziałało i na jak długo
- czy przy tej okazji tubylcy go strącili
- co zobaczyłam w ewentualnej wizji.

Kodran - 15-03-2015, 17:23

To nie tak miało być- zdążył pomyśleć zanim poleciał. Jego priorytetem było utrzymanie się na krawędzi, próbując jednocześnie podciągnąć się z powrotem na pomost. Zaczął od złapania się krawędzi drugą ręką i potem spróbowania podciągnięcia się na pomost. Próbował tak aż do sukcesu a następnie wyciągnął miecz i przemieścił się w trybie przyśpieszonym w stronę jeńców.
Gdzie upadł sztylet? Gdzie upadł Verron?

Indiana - 15-03-2015, 20:31

Primula napisał/a:
Szamanka dalej kontrolowała sferę z Szamanem.
Prim, za Szamankę nie pisz :)
Primula napisał/a:
Tymczasem coś dużego biegło w ich stronę. A konkretnie ktoś z dużym młotem.
Był coraz bliżej
Konkretnie - tubylec z dużym młotem :)
Ale znajomy jakiś.
Primula napisał/a:
Oszołomieni zaczęli się ustawiać.
Trochę piszesz efekty działania, ale ok :) Tylko wyjaśnij mi i im, gdzie konkretnie mają się ustawiać i kto. Na pomoście miałaś kilkunastu wodzów, około dziesiątki wojowników z ochrony światyni, kilkunastu kapłanów.


Dobra, sytuacja na pomoście:
Duża część ludzi oberwała granatem, część wpadła do wody. Ludzie zaczęli reagować na okrzyki Prim, ale trudno było w tym chaosie, na deskach leżą ciała, ranni krzyczą, jest ślisko od krwi.
Pomost jest nisko nad wodą,( w poprzednich tematach pisałam chyba komuś, że przybijała do niego łódź, więc tak maks pół metra), czyli Kodran majta nogami w wodzie. (Więc jak się nieco mocniej podciągnie, to wylezie).

W momencie, kiedy padło oślepienie, większość ludzi na pomoście patrzyła w stronę piramidy, co wam bardzo pomogło. Neyestecae zorientowała się, że grozi wam wybuch i to, że granat ledwie musnął was obie, było jej zasługą. Puściła więź, którą próbowała utrzymywać Mori Khana i jednym błyskawicznym gestem stworzyła wokół siebie i najbliżej stojących sferę. Odłamki i fala uderzeniowa zatrzymały się na niej. Sfera trwała kilka sekund, ale uratowała wam tym życie.

Uszek -
- wpadłeś na pomost pomiędzy kompletnie zdezorientowanych tubylców, kompletnie nie rozumiejących, dlaczego jeden z ich pobratymców biegnie na nich, roztrącając ich młotem. To wprowadziło do sytuacji jeszcze więcej chaosu. niektórzy wręcz myśleli, że biegniesz bo tam pojawił się jakiś wróg.
Udało ci się więc zrzucić wielu do wody i dobiec dobrze do połowy, zostawiając za sobą otwartą drogę.

Zaklęcie Prim:
Czy druidzi dostają gotowce czy słówka-składniki, chodzi mi o to, czy masz tłumaczenie tych słówek :) Czyli na jakiej zasadzie działa unieruchomienie, co to jest, jakaś forma skamienienia, zamrożenia czy co. Bo od tego zależy efekt. A 2 minuty to strasznie dużo ;)

Wizja z amuletu intuicji:
Zapytałaś o moc, która więzi szamana - intuicja kazała ci spojrzeć na brzeg, stojąc tyłem do piramydy, a przodem do pomostu - jakoś na godzinie 10 twój wzrok ściągnęła niepozorna postać, stojąca na brzegu z uniesionymi rękami. Duch szamana, który przybrał znów formę czarnego obłoku, popłynął właśnie w tamtym kierunku. Twoja intuicja ci mówiła, że ta osoba, która stoi na brzegu, to najgroźniejsza poza szamanką osoba w całej jaskini. Ale coś z nią było nie tak. Była... i nie była. To było niejasne.

Indiana - 15-03-2015, 21:48

W sumie po przemyśleniu, myślę, że możecie z tej odległości rozpoznawać tych, których widzicie, o ile ich znacie. Koryguję:
Spod piramidy widzicie stojącą na brzegu Emilię - zna ją Toruviel i Kurt. Postaci na misiu nikt z was nie zna. Obok Emilii widać Szrapnela z Ysgardem, Eriego (nie wiem czy go znacie), jakiegoś najemnika, dwóch Styryjczyków. Pozostałych nie widać między ludźmi, ale z kontekstu wychodzi, że jest tam więcej ludzi.

Indiana - 15-03-2015, 22:37

Ach, zapomniałam jeszcze jednego detalu! Woda.
Otóż gdy ludzie pospadali z pomostu, niektórzy żywi, w głębi jeziora zaczęło coś błyskać tu i ówdzie, woda sie nieco marszczy, delikatnie bardzo, ale zauważalnie.

Prim - 15-03-2015, 23:55

Póki co- TECHNICZNIE.
Zaklęcia druidzkie oparte są na gotowcach. Napisałam "do minuty", a fakt, że dwie minuty to długo ;) polega to na tym, że korzonki/ pnącza/ roślinki- oplatają owego człowieczka poddanego zaklęciu. Nie mam tego też dokładnie sprecyzowanego w opisie, np. skąd się owe roślinki i korzonki biorą. Ale fakt faktem- człek zostaje unieruchomiony.

Co do szyku, generalnie Prim, zagania ich, tak jak wcześniej wykrzyczała ;) - innymi słowy postaci na przeciwnym brzegu widzą cofających się do piramidy tubylców. Na koniec pomostu wybiegają wojownicy z tarczami, za nimi ustawia się reszta. Część tubylców jest jeszcze na pomoście, gdzie przed chwilą rozwalał ich Uszek i na wezwania- cofa się do nas. reszta jest na brzegu z piramidą z Toruviel i Kurtem, i w wejściu do niej.
Przynajmniej takie mam wyobrażenie- proszę mnie ewentualnie sprowadzić na ziemię. ;)

Indiana - 16-03-2015, 04:22

Rany,czemu ja przeczytałam "dwie" ;) Przepraszam, zmęczona jestem.
Jeśli to pnącza, to on chyba powinien się wywalić? Jeśli one mu plączą nogi. Chyba że go plączą całego? Albo do pasa? Ok, Pedro -> kostki?


Primula napisał/a:
wojownicy z tarczami
Mogę się mylić, ale chyba nigdzie nie pisałam o tarczach. Tubylcy ich z założenia nie nosili.
Primula napisał/a:
Na koniec pomostu wybiegają wojownicy z tarczami, za nimi ustawia się reszta.
Czyli ci wojownicy zbiegają z brzegu na pomost? Bo my stoimy u wejścia do pomostu, jak coś.
Wydaje mi się, że w takim chaosie, aby usłyszeli cię na brzegu, musiałabyś wzmocnić jakoś głos. Ale to też do werdyktu.


Przy wejściu na pomost się zakotłowało. Prim wzywała do piramidy, krzycząc w języku tubylców, wojownicy, którzy mieli szansę ją usłyszeć, próbowali zatem przedostać się na pomost, po drodze zderzając się ze swoimi pobratymcami, cywile, których było tam najwięcej, też zaczęli biec w stronę pomostu, w rezultacie zabiegając drogę wojownikom.

Szamanka szybkim spojrzeniem ogarnęła sytuację, stanęła nieruchomo, opuściła ręce i zamknęła oczy. Po chwili otworzyła je, były białe. Z jej postaci wyłonił się kształt, materializując się w formę dymnego konturu, lekko płynnego, gęstniejącego z każdym krokiem. I rosnącego. Po kilku sekundach ku brzegowi pomknął olbrzymi jaguar. Ze środka pomostu wybił się potężnym skokiem, wylądował na kamiennym placu wśród rozstępujących się tubylców.
Miękkim kocim krokiem ruszył w kierunku niedźwiedzia.


Niedźwiedź zobaczył go natychmiast. Znieruchomiał na chwilę, podobnie jak Convolve na jego grzbiecie.
Po czym ruszył do ataku. Obydwa olbrzymy starły się z charkotem i warczeniem. Jaguar raz po raz uderzał potężną łapą, sprawiając że niedźwiedź kilka razy poleciał w bok, niemal zrzucając jeźdźca, ale nie pozostałał dłużny. Po kilku ciosach Szamanka aż przyklękła, odbierając je wraz ze swoim totemicznym zwierzęciem.



Ylva
od momentu, kiedy uwolniła ręce i złapała w nie swój miecz, robiła wszystko, żeby zapewnić Nem i Elidisowi czyste pole do działania. Czyli osłania ich i w miarę możności likwiduje każdego tubylca, który podchodzi do nich od pleców.
(choć nie jestem pewna, czy to nie jest zbyt przekoksana reakcja :-? )

Prim - 16-03-2015, 11:51

Znów technicznie.
Mogą być jakieś kolana, kostki, i pnącza go trzymają.
Co do tarcz- wybacz, utrwalił mi się obozowy obraz tambylca ;)
Co do szyku- em...z tego co zrozumiałam, choć mogę się mylić, bo generalnie paczenie na sytuację mam nieco zamglone, to:
Tubylcy wyleźli z piramidy na placyk, z placyku na pomost, wtedy rzucono w nich biednych-granatem.
Przy wyjściu z piramidy jest jeszcze grupa ze mną, Toruviel, Kurtem.
Po przeciwnej stronie pomostu, przy brzegu, gdzie po którejś stronie szaleje ten misiek jest duża grupa tubylców w chałosie i Wy.
Generalnie ja póki co krzyknęłam na tych z pomostu plus piramidy, żeby się jakoś zebrali w kupę, tych z pomostu, żeby się cofnęli do reszty, czyli wejścia do pomostu.
Bo reszta na brzegu chyba ma Was po drodze przy okazji...czy ja dobrze rozumiem?
Przyznaję się, że moją intencją było ogarnięcie póki co- ludzi pod piramidą, nie krzyczałam jeszcze do tych z brzegu, bo i tak mój post był już długi.
nie krzyczałam JESZCZE :)

Indiana - 16-03-2015, 17:11

Primula napisał/a:
Generalnie ja póki co krzyknęłam na tych z pomostu plus piramidy, żeby się jakoś zebrali w kupę, tych z pomostu, żeby się cofnęli do reszty, czyli wejścia do pomostu.
Bo reszta na brzegu chyba ma Was po drodze przy okazji...czy ja dobrze rozumiem?

Aaaaa! No i perfekcyjnie, teraz wszystko się zgadza.

DO WERDYKTU:
Jeśli pnącza trzymają za nogi.... to ręce ma wolne i młot w nich też.

Powój - 16-03-2015, 18:13

Niedźwiedź i jaguar. Dwie siły. Oderwały się od siebie, odrzucone mocą pochodzącą z tej walki.
Voghern podniósł się z ziemi o którą uderzył bokiem. Krew lała się z rozcięć na jego barku, z pyska. Kobieta dosiadająca jego grzbietu wyprostowała się trzymając sierści na karku. Z nogawki która osłaniała część nogi pozostały strzępy odsłaniając poharataną od uderzenia o skały nogę. Koniec ze spódnicami odsłaniającymi część łydki. Co prawda skórzany but osłonił stopę oraz kostkę, jednak rana powyżej wyraźnie ją drażniła.
Ktoś kto miałby a to czas, być może zwróciłby uwagę na wygląd dziewczyny. Burza potarganych włosów opadała na jej ramiona, były ciemne chociaż miejscami przebłyskiwały rude kosmyki. Zielony kubrak i pod nim burgundowa koszula, z prawego rękawa pozostał tylko strzęp odsłaniający ślad po poparzeniu. Gdyby wśród stojących na pomoście był Reshion da Tirelli to po dłuższym przyjrzeniu rozpoznałby w dziewczynie swoją dawną uczennicę, tą z którą tworzył lek na zarazę. Wiecznie uśmiechniętą teralkę.
Ale nie było go, nie mógł doznać szoku w związku tym jak bardzo się zmieniła. Mierzyła ona spojrzeniem długą chwilę jaguara, potem umknęło ono gdzieś w bok. Na zabrudzonej miejscami twarzy wykwitł uśmiech. Najpierw delikatny, a potem gdy odwróciła spojrzenie znów w kierunku totemu, poszerzył się.
Iskierki mocy przeskoczyły. Ona pochyliła się, mrużąc oczy. I w tym samym momencie niedźwiedź zaryczał z pełną mocą wstrząsając kamieniami. I gdzieś pośród tego okrzyku wyzwania, zginął jej głos.
A potem niedźwiedź ruszył na jaguara. Łapami uderzał, blokował, ciął. Szczęka poruszała się w kolejnych ugryzieniach. Działał instynkt. A mimo tego ich serca biły w jeden takt. I gdy pazury jaguara rozdzierały skórę niedźwiedzia kobieta zdawała się wykrzywiać, lub coś krzyczeć.
Niedźwiedź z wręcz desperacją atakował jaguara.

Aver - 16-03-2015, 19:10

Drobna, nic nie znacząca postać gdzieś pośród tłumu tubylców stała z wyciągniętymi dłońmi w stronę piramidy i uśmiechała się z satysfakcją. Była ubłocona, na głowie zamiast włosów była jedna wielka ciemnobrązowa szopa, dłonie drżały, jednak stała pewnie.
Wokół niej kręciło się paru ludzi, którzy również tubylcami nie byli, ba, jeden z nich przewyższał pozostałych o dobrą stopę, jeśli nie dwie, a jego słomiana broda była posklejana krwią.
Jednak, gdy Szamanka wywołała jaguara, by ten walczył z voghernem, coś się zmieniło. Jeden z ludzi odszedł przed siebie, siekąc tubylców na jego drodze, drugi zaś, stanąwszy obok kobiety, również uniósł ręce, kierując je w stronę Szamanki.
Wyglądał niepozornie w stroju żeglarza, biała niegdyś koszula wyglądała jak siódme nieszczęście rzemieślnika, ciemne włosy wymykały się z rzemienia związującego je przy karku, nadając mężczyźnie wygląd oberwańca portowego, którym, jak się okazało, nie był. I kiedy tylko Szamanka przyklękła, przyjmując rany swojego totemu, ponad rwetes donośnym barytonem wybrzmiało zaklęcie, w którym czaił się szum i szmer niebezpiecznego żywiołu wody:
- Ura muthu indargari neratekada xirrit indargari!



Opis zaklęcia w #24.a - nie mogę opisywać skutków, a że nie wiem jakie będą skutki, to ich nie opisuję. Czy coś :v

Uszek - 16-03-2015, 19:48

Jeżeli mogę ruszać rękoma to walczę z dzikimi niczym longinus.
Jeżeli nie to chyba nie mam wyboru :mrgreen:

Toruviel - 16-03-2015, 21:24

Toruviel stanęła tak, by mieć dobry widok na pomost. Zaczerpnęła powietrza i zakrzyknęła, gestykulując.
-Hegea soru muthu indargari aitoru! - (zapach wywołaj koncentruj wzmocnij nasyć - chloroform, jak działa każdy wie) i zakończyła formułę wyrzucając dłoń o rozprostowanych palach w stronę człowieka z młotem.
Potem dołączyła do Kurta organizującego tubylców. Kazali cywilom zejść dalej na wyspę, wojowników gromadzili przy sobie.
Przyszło jej do głowy jeszcze coś. Wysyłaj ich tam dalej. Albo każ to zrobić kilku wojownikom, a sam postaraj się ustrzelić tych za brzegu. Szczególnie Eriego, może nam popsuć szyki. I osłaniaj tamtego kapłana. - rzuciła Kurtowi licząc, że posłucha, pomimo ich wcześniejszych... przeżyć. Poszła znaleźć Astoriiego, który kręcił się w pobliżu Neyestecae. Złapała go za ramię i zaczęła szybko mówić.
-Panie Astorii, ma Pan dostęp do więzi tubylców prawda? Czy jest możliwość, żeby Pan wraz ze wszystkimi cywilami nadali telepatyczną wiadomość? Zbieżcie się razem i wspólnie pomyślcie, tak że by wyraźnie was usłyszeli ludzie na brzegu. - Astorii pokiwał głową. Kontynuowała. - Po pierwsze - muszą zachować spokój. Po drugie - na brzegu jest grupka ludzi, tubylczy kapłan i kilku wojowników prowadzi prowadzi jeńca i oni MUSZĄ dostać się na wyspę. Po trzecie - niech wojownicy osłaniają odwrót cywilów na wyspę - na wyspę idziemy po prawej stronie pomostu, z wyspy po lewej. Po czwarte - niech uważają, czy między nimi nie ma obcego. To na razie tyle. Pomogę Panu ich zorganizować. - Udali się do miejsca, gdzie odsyłała z Kurtem cywilów. Udało jej się znaleźć po drodze (przy wejściu na pomost, gdzie byli ostatnio) kapłanów i zaczęła wyjaśniać im o co chodzi. Liczyła na ich pomoc. Byli pośród tłumu. Na widok kapłanów ludzie ustępowali drogi. Nabrała powietrza w płuca i krzyknęła z całych sił. Rzadko jej się to zdarzało. Jej głos świdrował w uszach, brzmiał zupełnie inaczej niż zwyczajny, wysoki ton.
-Ludu Qa! Dziś się przebudziliście! Nie pozwólcie, by kilku wrogów spowodowało chaos. Jesteście silni i zjednoczeni, dzielicie z waszymi braćmi więź! Użyjcie jej i dajcie im usłyszeć wasze myśli. Jedną spójną myśl. Wyślijmy im wiadomość. - obniżyła na chwilę głos - Panie Astorii, będzie Pan mówił na głos wiadomość, potem wszyscy wspólnie wykrzyczcie ją w myślach. - znów przemówiła - To będzie proste. Powtórzycie wszyscy hasła, wykrzyczcie je w waszych umysłach. To ułatwi nam wygraną. Neyestecae chroni nas, walczy. Pomóżcie jej.

Indiana - 16-03-2015, 22:01

DO WERDYKTU:
- działanie zaklęcia chloroformu (tj. jego długość ;) działanie to, jak sądzę, omdlenie?)
-
Toruviel napisał/a:
telepatyczną wiadomość
- pisałam, że to nie działa jak intercom, nie? Odpowiedziane w #23.
Toruviel napisał/a:
abrała powietrza w płuca i krzyknęła z całych sił
- co zostało usłyszane z przemowy.


To jest bardzo ogólnie narysowane i w przypadku tubylców jedna kropka to często więcej ludzi.
Ale jakoś nas ustawi chyba.

Indiana - 17-03-2015, 00:50

DO WERDYKTU:
Avergill napisał/a:
Ura muthu indargari neratekada xirrit indargari!
Efekty zaklęcia.
Akinori - 17-03-2015, 00:53

Co do mapy to:
fiolet: Impy
ciemno niebieskie: tubylcy 1
jasno niebieskie: tubylcy 2 ?
Czerwone socjalistyczne: grupa atakująca
łapy : wiadomo.

Wszystko dobrze?

Indiana - 17-03-2015, 00:59

Tak. Jasne niebieskie - tubylcy cywile, ciemne niebieskie - tubylcy wojownicy.
Brązowe na łapie (bo czerwonego nie było widać), to Misiowój.
Czerwone na niebieskim to Uszek, o którym już chyba wiecie, że to nie tubylec. Lub tubylec po stronie tych drugich.

Pedro - 17-03-2015, 20:11

Agat, pnącza pojawiły się znikąd i oplątały Toje nogi. Ponieważ biegłeś machając przy tym młotem nie zdołałeś zachować równowagi i upadłeś na pomost. Chwilę później poczułeś wokół nosa dziwny, kręcący zapach. Zacząłeś się dusić i dosyć szybko straciłeś przytomność.

Toruviel, Twój cel stracił przytomność. Wymieniłaś kilka słów z Kurtem który skinął głową. Odwróciłaś się i ruszyłaś w kierunku Astoriego gdy usłyszałaś krzyk Eriego i wyczułaś magię.
Zabulgotało i nagle spod pomostu wyrosła fala wystająca na około metr ponad pomost. Zaraz po tym rozlała się z dużą siłą na pomost zwalając z nóg kilka osób (kropki na mapce w linii przed Prim której już tam nie było, czyli Agat, Kodran, Verron i tubylcy) i wciągając do wody. Wszyscy poza Kurtem który dzięki swojej zwinności zdołał uniknąć wywrócenia i doskoczył w stronę Szamanki. Fale jednak rozbiły się na czymś niewidzialnym pół metra przed stopami Szamanki i straciły impet w tym miejscu. Przelały się około metr dalej zalewając wodą resztę pomostu, ale już bez tej początkowej siły. Osoby za Szamanką utrzymały się na nogach.

Z powodu całej tej fali przemowa Toruviel nie miała raczej miejsca. Za długo by ona trwała względem tego co się dzieje. Chyba, że chcesz, to możemy uznać, że to robisz w następnej kolejce.

Conv, gdy walczysz na grzbiecie niedźwiedzia z jaguarem, dostrzegasz falę na pomoście i to co się potem na nim dzieje. Gdy fala rozbija się na barierze przed szamanką, jaguar nagle znika.

Agat, ocknąłeś się gdy poczułeś, że do płuc wlewa Ci się woda. Rozkaszlałeś się i orientujesz się, że jesteś w wodzie. Na dodatek bardzo boli Cię głowa. Do koła Ciebie pływa lepiej lub gorzej około 10 osób.

Prim, siedziałaś w kręgu starając się zrozumieć zesłaną Ci wizję gdy nagle orientujesz się, że uderzyła w Ciebie fala wody zalewając cały krąg, a Ciebie przesuwając o jakiś krok w stronę piramidy

Indiana - 17-03-2015, 21:31

Tymczasem naprzeciw stojącej na brzegu Emilii, niemal tuż przed nią, woda wypiętrzyła się pod ruchem jej rąk, drobne strumienie zaczęły się zwijać w spirale, tworząc plątaninę czegoś, co wyglądało jak utkana z wody sieć. Ta sieć splatała się w jedną pętlę, która owijała się ciaśniej i ciaśniej wokół kłębowiska czarnego dymu. Coraz wyraźniej zamiast dymu widać było czarnego ogiera, który powoli upadał na przednie kolana, wydając przeraźliwy wizg. Obraz migotał, patrzącym raz wydawało się, że widzą konia, raz że człowieka, czarnowłosego i śniadoskórego mężczyznę w białym filcowym kabacie, zaciskającego ręce na duszącej go pętli.

Równocześnie po fali, jaka uderzyła w pomost, wiele osób znalazło się w wodzie. Już po tym, jak wpadły do wody osoby (w większości ciała, choć niektórzy byli ranni) po wybuchu granatu, dało sie zauważyć, że w wodzie coś zaczęło błękitnie błyskac. Nikt z was nie miał głowy do obserwowania tafli (w każdym razie nikt tego nie deklarował), więc nie zauważyliście, jak znikały pod wodą pierwsze ciała. Teraz, kiedy więcej osób znalazło się w wodzie, przez ogólny hałas przedarł się wrzask jednego z rannych, który młócił wodę rękami. Piana wokół niego nagle stała się szkarłatnie czerwona, patrzący zobaczyli, jak wokół niego zakotłowało się, zabulgotało, nad wodą tu i ówdzie błysnęło srebrne cielsko, połyskujące błękitnymi płetwami - po czym człowiek zniknął.
Nie minęły dwie sekundy, kiedy zaczął wrzeszczeć kolejny.
(do werdyktu - kto ma szansę z wody zdążyć się wydostać)

Toruviel - 17-03-2015, 21:46

Dobrze zrozumiałam, że wylądowałam w wodzie? Czy jestem ciągle na pomoście?
Pedro - 17-03-2015, 22:07

Nie, ty jesteś na pomoście bo stałaś za szamanką
Kodran - 17-03-2015, 22:20

Szybko wynurzył się na powierzchnię. Zlokalizował Agata i pomógł mu jeżeli tego wymaga i jeżeli ma możliwość. Rozpoczął płynięcie w stronę brzegu lub pomostu (co bliższe) a kiedy zobaczył czerwieniącą się pianę, zaczął płynąć tak szybko jak mógł. Na szczęście nie był zmęczony zanim wpadł do wody, więc mógł płynąć z pełną prędkością.
Prim - 17-03-2015, 22:22

Technicznie
Emmm...Pedro...mój ostatni post- miałam wizję...
"Znalazła niewielką pustą przestrzeń, przy wejściu do piramidy. Wyrysowała szybko krąg. Siadła w nim i nucąc złożyła ręce. "
Zobacz kilka postów do góry. Jak pizgnęłam Uszka, to się oddaliłam...

Indiana - 17-03-2015, 22:38

To moja pomyłka, szkoda, że nie zauwazyłaś wcześniej, że źle umiejscowiłam Twoją fioletową kropę ;) ;) Tudzież założyłam odruchowo, że otrzymawszy wizję, wracasz do ogarniania szyków.

Informacji ciąg dalszy.
Ludzie na pomoście:
Widzicie wyraźnie, co się dzieje z duchem szamana, a nawet jeśli nie widzicie, to przeraźliwy koński wizg nie pozwala wam tego nie zauważyć. Drze się tak, że serce się kraje, ściągając tam wzrok wielu osób. Jeśli sami nie zauważacie, to zauważają tubylcy i trącając się łokciami pokazują sobie.
Za magiem, który wywołał falę, stoi krasnolud, dalej jeszcze jeden człowiek (chyba część z was ich zna, Ysgard i Szrapnel), a dalej - elf w nieco sfatygowanym stanie. Z daleka nie widać, ale ubranie wskazuje na Laro. Nie widzicie na twarzy tatuaży, ale w ogóle coś jest nie tak z jego twarzą.
Ów elf trzyma człowieka przed sobą, trzyma go przykładając mu klingę miecza do gardła tak, że niewielki ruch łokcia spowoduje przecięcie krtani. Nie widać, kim jest ten człowiek, choć to raczej ktoś z tubylców, sądząc po stroju. Włosy ma długie, zrzucone na twarz, pokrwawione i mokre.

Ludzie przed pomostem:
Przed wami zrobiło się nagle dość pusto. Zostało może ze trzech wojowników, jakaś dziesiątka cywili. Szamanka. Za nią Toruviel (i Prim??). Teraz dopiero dostrzegliście stojącego za Szamanką Astoriego z dość wyraźnym czerwonym znakiem na czole.
Zobaczyliście też, że od waszej lewej (stojąc przodem do piramidy, tyłem do Misiowoja) zdąża do was zbrojna grupa. Pół-zbrojna. Trzech wojowników, trzech ubranych na biało chyba kapłanów wyhamowało, widząc was na swojej drodze.
Teraz dopiero dostrzegliście to, co Con widziała z wysokości misiego grzbietu już dawno - prowadzili człowieka. Był na wpół przytomny, czarna koszula z lekko bufiastymi rękawami była podarta, widać było liczne rany i sińce. Miał na sobie czarne szarawary gwardii i wysokie buty. Ręce miał związane za plecami, głowa zwisała mu na piersi więc nie widzieliście twarzy, tym bardziej, że zasłaniały ją kosmyki blond włosów, których nie trzymała już zawiązana na karku tasiemka.
Wojownicy patrzyli to na was, to na tych na pomoście, którzy coś do nich wołali i machali. Z kontekstu wynikało, że bardzo chcą na pomost, a wy stoicie im na drodze.

Prim - 17-03-2015, 22:44

Czyli nie jestem teraz pływającym hobbitem, Pedro? :3
Pedro - 17-03-2015, 23:14

Jesteś pływającym hobbitem. Napisałem przecież że ty też sie zaliczasz do grupy co wleciała do wody.
Pedro - 17-03-2015, 23:15

Chyba że to nie ty jesteś kropką z literą P c stoi gdzes po środku pomostu.
Indiana - 17-03-2015, 23:54

Proponuję w ramach uśrednienia - w wodzie, ale blisko.

Pedro, sprawdź czy konfiguracja ok.

Próba zmiany Kurta, podejście trzecie.

Nem - 18-03-2015, 01:56

Rozejrzała się po sali i jej wzrok zatrzymał się na młodzieńcu prowadzonym przez grupę tubylców. Znała go. W sumie wciąż była mu winna przysługę po tym, jak uratował jej i dwójce jej przyjaciół tyłki...
- Ylva - powiedziała wskazując na niego. - To zdaje się być Calid, nie? Ten, który pilnował Emilii. Może nam narobić problemów. Szamanka czyta w myślach, więc wie, że Emilia wpadła mu w oko. I że się dla niej poświęcił. Znam ją dość dobrze, jeśli zaczną ją nim szantażować, to może być kiepsko - odwróciła się i krzyknęła w stronę Agata. - Płyńcie w tą stronę! Elidis pomóż mi! Gdyby coś leciało w naszą stronę, to to odbij, dwóch w wodzie nam wystarczy.
Nie patrząc, co robi elf, zaczęła szybko i ostrożnie, iść pomostem, żeby potem pomóc Kodranowi i Agatowi wydostać się z wody.

Sephion - 18-03-2015, 02:17

Korheni wybiegł z kwater na czele grupy. Współmyśl krzyczała, a jej echo słyszał w umysłach braci po swojej lewej i prawej. "Zagrożenie", "śmierć", "voghern", "voghern!". W pierwszej chwili nie wiedział też, czy ten nieludzki wizg niosący się po jaskini był myślą czy prawdziwym dźwiękiem. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z destrukcyjnych skutków mocy wezwanej przez drobną, obcą sylwetkę stojącą na brzegu. Skupić się, odgrodzić od kanonady sygnałów braci i sióstr zerwanych z pomostu jak machnięciem łapy vogherna. Nie miał w zwyczaju kląć, ale wymknęło mu się słowo podłe i nie mające odpowiednika we wspólnym. Obejrzał się za siebie. Większość braci była bezbronna, a wśród wojowników naliczył jedynie kilka znajomych twarzy. Ale Korheni, wojownik-ocēlōtl, którego włócznia liczyła ponad trzy dziesiątki nacięć wiedział co robić. Nabrał powietrza do płuc.
- Bracia! Ci, którzy nie mogą walczyć - do kwater! - proste polecenia. Liczył że ktoś w tłumie podchwyci, i reakcją łańcuchową wszyscy niezdolni do walki oddalą się z pola bitwy.
- Tlamanih! - zwrocił się do wojowników honorowym tytułem. Odrobina taktu była rozsądnym posunięciem, większość z nich nie polowała z nim wcześniej - wrogowie z północy zaatakowali! Pora na polowanie! Za mną!

(Długa historia krótko, staram się odesłać cywili do kwater i skłonić wszystkich zdolnych do walki (i uzbrojonych) do skonsolidowania się w jeden oddział)

Indiana - 18-03-2015, 02:24

Nie, żebyś miał być ostatni w kolejce :D :D :D Ale ok, niech będzie :D Pyszny awatar, btw ;)
Pedro - 18-03-2015, 13:00

Kurt jest ok. Tylko Prim jednak jest za szamanką.
Indiana - 18-03-2015, 14:28

Kurdę! :D Dobra, nie będę już Kurta przestawiać.

Aczkolwiek (zabrzmi szachowo) wykonuję ruch Szamanką.


Była skupiona i spokojna, choć nie działo się dobrze. Ludzie zmyci przez falę z pomostu najprawdopodobniej byli straceni. Nie mogła im wiele pomóc, wykonała krótki ruch ręką, wzbudzając na wodzie powierzchniową falę, dając szansę tym najbardziej oddalonym, że dotrą do brzegu, zanim tseeveyo ich dorwą.
Nazywali tak te stworzenia, Tseeveyo to potwór z legend, który wciągał do wody niegrzeczne dzieci, które nie słuchały matek i bawiły się nad brzegami niebezpiecznych rzek.
Fala nie była mocna, bo na taką nie było czasu, więc kilku najbardziej oddalonych od piramidy miało szansę dopłynąć do brzegu lub pomostu. Pozostali umierali z wrzaskiem w krwawej pianie wśród błękitnych błysków na srebrnych cielskach.
Neyestecae wzięła głęboki wdech jak przed skokiem w wodę. Toho, jaguar, był osłabiony. Nagłe zerwanie więzi każdego normalnego szamana pozbawiłoby życia, a jego totem obróciło w popiół. Do tego starcie z potężnym voghernem, wspomaganym ludzką myślą i wolą, zużyło wiele sił i spowodowało wiele ran. Toho zmaterializował się tym razem tuż przed nią. Rósł powoli, pulsując obrazem, co sprawiało wrażenie jakby napinał mięśnie. Dotknęła go dłonią w koniec kociego nosa.
Wtedy on zerwał się do biegu, z pomostu skoczył pod skosem na brzeg i ruszył na niedźwiedzia.

Edit:
W kotłującej się wodzie znikały kolejne ciała, większość nie miała sił walczyć, ale ci którzy mieli, jak Drevedi, i tak nie mieli szans. Woda z granatowej stała się szkarłatna. W głębinach zniknęła większość wojowników, jak również bezwładnie dryfujące ciało Verrona.

Uszek - 18-03-2015, 14:55

Pozbyliśmy sie wody z płuc, rozgląda sie na boki a dostrzegłszy Nem ,podpływam do pomostu lub brzegu gdzie ona stoi z szybkością "nie chce być pokarmem dla ryb"
Prim - 18-03-2015, 22:23

Kobieta. Źródło mocy.
Milczenie. Pośród hałasu, komend....okrzyków topiących się ludzi.
Prim medytowała, wyłączona ze świata. Nie czuła, że jej ciało pod wpływem magicznej fali właśnie stacza się do wody. Przecięła przy tym linię kręgu.
Otworzyła oczy tuż nad taflą wody. I zaraz je zamknęła pod wpływem chluśnięcia.
Co jest do... zdążyła pomyśleć.
I już była w wodzie.
Odruchowo złapała coś, co znajdywało się najwyżej. Całe szczęście nie była to czyjaś noga. To była jedna z belek pomostu. Podciągnęła się w górę i wypluwając wodę z płuc, stanęła powoli na pomoście.
Ogarnęła przestrzeń dookoła.
Na przeciwnym brzegu mężczyzna właśnie opuszczał ręce. Otrząsnęła się z wody. Rozpoznała go.
Eri... Ty cholerny magu wody....Zapłacisz mi za kąpiel....Kolejny Imperialista- zdrajca...
Mogła skończyć gorzej. Ona sama wpadła do niej blisko brzegu. Innych żywioł zmiótł dalej.
Dalej od pomostu, bliżej śmierci.
Był tam też Verron. I Kodran.
Niech pójdzie na dno. Chędożony zdrajca.
Podbiegła szybko do Toruviel. Dołączył się do nich także Astorii i Kurt, który nie spuszczał z oka Eriego. Wydała szybko kilka poleceń, po czym znikła w tyle.
Po chwili wróciła i wymieniła z Toruviel kilka słów.
Nagle krzyknęła. Donośnym głosem. Tak, by usłyszała ją grupa na pomoście. I grupa wiodąca więźnia. Nie liczyła na więcej. Pomieszczenie było ogromne.
- Przebudzony Ludu Qa! Nadszedł czas! Pomóżcie oddziałowi z więźniem przebić się do nas! Obrońcie to, co wydarliście przed chwilą Zapomnieniu! Obrońcie Pamięć! Obrońcie miasto! Za Neyestecae !
NAHA!!!
- wybrzmiało w mowie tubylców

Ruszyli. Prim trzymała się przy końcu wraz z Toruviel.
Przebiegli może dwa, trzy kroki. Osiągnęli odpowiednią odległość.
Toruviel! Teraz !- krzyknęła w tubylczej mowie.
Sama wyciągnęła rękę przed siebie i krzyknęła, mierząc w wojowniczkę z tyłu grupy u końca pomostu.
Eiddew ar fy nwylo ! Liczyła, że ponieważ znajdują się już na ziemi, zaklęcie okaże się silniejsze. Pnącza wystrzelą ze zdwojoną siłą...
Matko Naturo..oby się udało..

Indiana - 18-03-2015, 22:43

Pedro, prośbix - oszacuj, ile sekund trwało, zeby pozostali mogli zapodac mniej więcej tyle samo trwające wydarzenia, oki? :)
Toruviel - 18-03-2015, 22:57

Toruviel zachwiała się pod naporem fali, ale utrzymała się na nogach. Neystecae. Zawdzięczała kobiecie życie. Niestety inni nie mieli tyle szczęścia. Ludzie, którzy wylądowali w wodzie znikali jeden po drugim. Po drugiej stronie pomostu zobaczyła ostatnią osobę, którą spodziewała się tu spotkać. Elidis patrzył na nich z wyrazem twarzy, który zdążyła poznać w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Obok niego były Nem i Ylva. Znajome twarze... ale to nie był czas na sentymenty.
Primula szybko wyszła na brzeg i zaczęła ich organizować. Elfka przytaknęła i zaczęła mówić do ludzi na pomoście, zapanowało poruszenie. Prim dopadła jej i w kilku słowach streściła nowe wieści. Szli naprzód.
Po drugiej stronie na pomost wbiegła Nem, próbując wyciągnąć ich ludzi.
Na okrzyk hobbitki Toruviel znów uniosła ręce i zaintonowała -Hegea soru muthu indargari aitoru, na koniec wyrzuciła dłoń o rozprostowanych palcach w stronę Elidisa. Musiała to zrobić. Wiedziała, jak niebezpieczny był. Znowu chcieli się pozabijać. Próbowaliśmy tego uniknąć... - przemknęło jej przez myśl.

Bryn - 18-03-2015, 23:08

Cadan od dłuższego czasu przyglądał się sytuacji w jaskini.
Chciał walczyć, ale wiedział, że ma ważniejsze zadanie. Dlatego musiał czekać i wypatrywać.
Sprawdził stan Taihire. Nadal była ledwo żywa, ale nadal żywa. Zdawała się jakby nieobecna. To prawdopodobnie skutek odniesionych wcześniej ran. Pewnie sam by się tak czuł w jej stanie.
Wzmocnił swój uchwyt, którym przez cały czas trzymał zakładniczkę. Przyłożył jej miecz do gardła, objął ją mocniej ręką w pasie. Ledwo stała, musiał ją cały czas podtrzymywać. Musiał jednak pozostawić miecz na jej gardle, na pokaz i na wszelki wypadek. Co, gdyby się okazało, że cały czas udaje? Gdyby teraz uciekła, gdybyś ktoś teraz zdołał ją przechwycić… Nie mógł pozwolić na jej odbicie.
Ale nikt nie fatygował się po siostrę szamanki. Nikt zdaje się nie zauważył póki co ich obecności w grocie. Cadan widział rozwój sytuacji – zamieszanie przy drugim wyjściu z jaskini, wybuch granatu na wyspie i walka niedźwiedzia z jaguarem. Obserwował przebieg walki. Widział zadawane przez oba zwierzęta ciosy. Niedźwiedź krwawił, Con krzyczała. Podobnie było z wielkim kotem i Szamanką. Za każdym silniejszym ciosem vogherna Cadan widział kątem oka, jak Szamanka chwieje się, traci równowagę jak gdyby to ona sama przyjmowała te uderzenia. Wiedział też jedno – nie mieli nieskończenie wiele czasu. Im szybciej wejdzie do gry, tym lepiej. Za niedługo tubylcy mogą się zorganizować i zalać ich po prostu swoją liczebnością. A tego zdecydowanie nie chciał.
Patrząc na Szamankę, przypomniał sobie moment, w którym ukarała Imavirę za zniszczenie części jej wiedzy. Po prostu rozsadziła mu głowę magią. Poczuł ukłucie dawnego gniewu, jak dawnej rany. Jeśli będzie trzeba, to zemści się. Nie zawaha się.
Przypomniał sobie o mocy psionicznej tubylców, o tym, jak kontaktują się między sobą. Przypomniał też sobie o więzi wiążącej obie siostry. Zwrócił swój wzrok na Szamankę, trzymając jej siostrę i spróbował zwrócić jej uwagę na siebie, wysyłając impulsy psioniczne z komunikatem. Skupił się na połączeniu się z szamanką. Wyobrażał sobie pajęczą nić, łączącą ją i jej siostrę, po której mógłby wysyłać myśli, malutkie impulsy pełznące po niej jak pająki. Liczył, że dzięki tej więzi łączącej tubylców i obie siostry przekaże jej wiadomość na tą krótką odległość. Zaczął nawoływać myślami.
Szamanko, spójrz na dół. Mam twoją siostrę. Mogę ją zabić w każdej chwili, tak, jak ty zabiłaś Imavirę. Chcesz tego?

Indiana - 18-03-2015, 23:17

Toruviel napisał/a:
Hegea soru muthu indargari aitoru,
Na potrzeby MG proszę nadal o podawanie zaklęć z tłumaczeniem,może być w wątkach osobnych.
Toruviel - 18-03-2015, 23:30

/jest w #23/
Elidis - 19-03-2015, 00:36

Eri zaczął krzyczeć swoje zaklęcie. Elidis rozpoznawał część słów i ich cel z poprzednich starć, w których razem uczestniczyli i uśmiech przebiegł mu przez usta gdy uświadomił sobie znaczenie słów, a co za tym szło ich cel.
Dobrze, to pomoże nam ich kontrolować, ale... Na jak długo?
W głowie zapłonął mu najbardziej szalony pomysł do dłuższego czasu, aż oczy mu się rozszerzyły. Normalnie przed czymś takim długo by się zastanawiał, ale teraz nie było czasu.
- Ylva! - krzyknął do Styryjki cofając się nieco od brzegu. - Módl się za mnie, proś panią o siłę dla mojego ciała, rysuj swarzyce!
- CO!?
- Szybko! Hazea neratekada muthu indargari xirit errekorra - powietrze formuj zagęszczaj zwiększ przesuń zamknij, mówił jak szybko mógł.
Poczuł jak moc spływa z jego dłoni tworzy wokół niego świetlisty nimb zagęszczonego, stale poruszającego się powietrza, które mogło odbić każdy pocisk póki istniało. Czyli przez około minutę.
Robiłeś już pełen rytuał w mniej niż piętnaście sekund, w fortalicji i dziś przed przybyciem vogherna, poradzisz sobie, teraz jest tego tylko jedna trzecia...
Najszybciej jak tylko potrafił wymawiał formuły rytuału jedna po drugiej, nie robiąc między nimi przerw. Zatoczył krąg, rozłożył komponenty, pobrał energię, ale nie stabilizował. Zostawił krąg otwartym i pozwolił by moc do niego spływała.
Na zewnątrz kręgu Ylva pośpiesznie wyrysowała symbol bogini i przyklękła przy jednym końcu nucąc pieśń dla swej pani.
Nadszedł czas by zrobić coś, czego żaden elf jeszcze chyba nie robił, a co samo w sobie budziło w nim... Nie niechęć, ale może raczej niepokój. Odrzucił jednak tę myśl, skupił się na dzisiejszych, czy może wczorajszych, cholera wie, obrazach Styryjczyków. Ludzi szczerych i pełnych czystych chęci, oddanych i prawdziwe wiernych swej pani jak żadne inny znany mu świecki.
- TAVAR! - imię to zagrzmiało w sali, a może tylko w jego myślach, czy to bogini zwróciła na niego zdumiony wzrok, czy może to jego własna jaź był zadziwiona? - Wzywam cię, być może jako pierwszy z mej rasy. Daj siłę mojemu ciału by wytrzymało moc i ochroń mnie, gdyż staję w twym imieniu! - modlitwa nie mogła być długa, a i tak mówił tak szybko jak zdołał, by dało się odróżnić słowa, wierzył też, że Ylva poniesie dalej jego intencję, a sama bogini zrozumie.
Nie mogąc czekać dłużej wyciągnął dłoń w stronę Toruviel i ze łzami w oczach zakrzyknął :
- Bero soru indargari muthu nerratekada errekorra xirit - ciepło wywołaj zwiększaj koncentruj formuj zamknij rzuć.
Złoty promień potwornego gorąca od którego parowała woda w jeziorze strzelił z jego dłoni i elf przeciągnął nim przez zgromadzonych pod piramidą, zaczynając od elfki i przesuwając dłonią jak długo trwał czar.
Wybacz mi Toruviel, sama mnie zmuszasz... Endu... Tavar! dajcie mi siłę... Pozwólcie ciału wytrwać. Pani zdradzonych, wspomóż mnie w tej godzinie, daj siłę przeciw twym i naszym wrogom...

Jeżeli zdoła usłyszeć zaklęcie Toruviel, a zna pierwiastki powietrza, gdyż magią tą parał się od urodzenia i w związku z tym rozumie intencje to spróbuje rzucić przeciw zaklęcie :
- Sha'an marratzu roko - dym wyciągać znikać, by pozbyć się magicznego chloroformu z ciała.

Pedro - 19-03-2015, 00:59

Wyszło mi coś między 10 a 15 sekund.
Indiana - 19-03-2015, 01:11

- CO??!! - wrzasnęła, właściwie będą prawie pewną, że się przesłyszała. Że co mam za niego... Modlić? Się? Do Naszej Pani...?
Słuchała go jednym uchem. Jej oczy obserwowały zbliżającą się grupę i człowieka w resztkach gwardyjskiego munduru. I z wściekłości zmrużyły się w wąskie szparki.
- ***** wasza ********** mać ****** - warknęła koszarowym slangiem pod nosem - Calid....
"Ilu twoich towarzyszy z gwardii poległo w tych jaskiniach...."
Psiakrew.
Jasna i pieprzona cholera.
Wybacz, Calid. Nie ocalę cię w ten sposób. Ale zrobię, co się da.
- Keith!!!!! - wydarła się całą możliwościa płuc, na jaką ją było stać, a potrafiła krzyknąć naprawdę głośno - Tutaj! - wskazała gwardziście uwięzionego towarzysza, jednocześnie doskakując do elfa. Obserwując cały czas salę i starając się obserwować każdego, kto mógł jej zagrozić, rysowała końcówką rapiera, delikatnie, żeby nie stępić stali. Będzie jeszcze potrzebna.
Schyliła głowę odruchowo, widząc skaczącego jaguara.
Tym łatwiej przyszły jej słowa, szeptane na głos, a może tylko w myśli. Ścisnęły jej gardło nagłym wzruszeniem, jak zawsze, kiedy była świadoma obecności Bogini. Rysując, modliła się.
Zawitajże Bogini w słońca blasku. Wieniec ponad Twoją głową z gwiazd dwunastu.
Na pewno gdzieś tam wysoko są gwiazdy. I twoje opiekuńcze dłonie. Wiem, że mnie widzisz, wiem, że mnie strzeżesz.
Każde słowo, każdy czyn ma znaczenie.
Patrz, idę z nim ramię w ramię. Patrz, idę w czyn bez szans, bez nadziei.
Kolejny.
A ten elf idzie obok. Wejrzyj na jego dzieło. Wspomóż. Jeśli nie ty, to kto. Kogo mam wzywać w krainie ciemności, do kogo mam wołać otoczona przez wrogów. Wspomóż. Nas wszystkich i jego zwłaszcza.
Oddaję twojej opiece, Bogini, wszystko, co mam. Ten kawałek podarowanego mi życia. Tę chwilę czasu, o której mogę zdecydować, co z nią uczynić.

Stanęła tuż przy elfie, naprzeciw nadchodzącej grupy z jeńcem, zza lewego ramienia widząc Keithena i pozostałych, gotowa w razie czego w każdej chwili się do nich dołączyć. Naprzeciw miała tego, który ich prowadził, kapłana w białej szacie, ze sztyletem przy boku.
Chodź tu. Podejdź bliżej, a dalej już nie pójdziesz...
Tamci ruszyli biegiem spod piramidy.
Trzech wojowników tubylców. Prim coś wrzeszczała. Toruviel także. Szamanka zatrzymała się na środku pomostu, ale Ylva nie miała czasu obserwować, na co ona patrzy. Pewnie na kwiczącego Kuca.
Sytuacja stawała się coraz trudniejsza, czyli z beznadziejnej zmieniała się w dramatycznie beznadziejną.
Do powyższych obserwacji wystarczyło jedno spojrzenie. Przerzuciła rapier do lewej ręki, wyjęła sztylet z karwasza, złapała broń za ostrze i wyciągnąwszy przed siebie lewą rękę, płaskim ruchem prawego ramienia pchnęła do przodu, celując w kapłana, w to miejsce, gdzie szyja wchodzi w obojczyk. Przy odrobinie szczęścia pójdzie tętnica, trochę niżej - płuca lub może serce, wyżej - może chociaż usta.
Zawitajże Bogini w słońca blasku. Wieniec ponad Twoją głową z gwiazd dwunastu. Zawitajże Bogini w blasku słońca. Zostań z nami, zostań z nami. Aż do końca.
- Jednakowoż.... nie sądziłam, że przyjdzie mi umrzeć przy boku elfa.... - mruknęła

Szrapnel - 19-03-2015, 01:27

Szrapnel od pewnego czasu śledził przebieg wydarzeń na pomoście i pod nim. Po chwili zawołał krasnoluda, wskazał mu czubkiem ostrza kusznika i zgraję dookoła niego znajdujących się na kładce, po czym przyciągnął kciukiem po gardle w dobrze znanym geście. Po tym skierował swój wzrok na najbliższego tubylca, który jeszcze się nie ulotnił. Ruszył w jego stronę kręcąc powolnego młyńca mieczem. Gdy ten zwiał w pośpiechu, wrócił do Emilii.

Zawołany, Ysgard, odwrócił się. Zrozumiał polecenie. Spójrzał na pomost, wzniósł rękę, w drugiej wciąż trzymając topór, wycelował trochę obok kusznika i wypowiedział formułę zaklęcia.
-Harria soru indargari eder tsaga<skała wywołaj zwiększ rzuć dziel - granat odłamkowy z magi>
Po czym wrócił na pozycję.

Prim - 19-03-2015, 01:33

Wojowniczka z końca pomostu- ylva. Na nią pomknelo zaklęcie jak coś.
Indiana - 19-03-2015, 01:36

Prim, wiem, ale zakładaliśmy,że nie reagujemy na rzeczy dziejące się równocześnie. Zanim padło zaklęcie, działaliście jakąś chwilę, więc chwila minie, zanim zaklęcie doleci - w następnej turze zapewne będę na nie reagować. Pnącza wyrastające... ze skały, tak? :)
Prim - 19-03-2015, 01:38

sprecyzowałam by potem nie było. Kminie ;) o ile się orientuje bliżej jestesmy ziemi niż wody ;)
Indiana - 19-03-2015, 01:39

Ale w sensie, że na czym stoicie? To by trzeba policzyc w ile sekund przebiegacie 25 metrów ;)
Prim - 19-03-2015, 02:19

w sensie na czym stoi Ylva , bo to na nią poszło zaklecie;)
Indiana - 19-03-2015, 02:41

Na nogach? ;) Właściwie trzeba by rozkminić znaczenie tych słówek, ale skoro to druidzkie gotowce, to mniejsza z tym. Mam nadzieję, że mnie nie wywalą, skoro nigdzie nie biegnę ;) A tymczasem mam paru chłopaków do opisania, ktorzy mają sobie parę rzeczy do powiedzenia ;)

Kurt zaklął brzydko, kiedy fala uderzyła w pomost, przyklęknął, zaciskając dłoń na łożu kuszy, żeby tylko nie wypuścić jej z rąk. Ramiona i stopy rozłożył szeroko, żeby nie stracić równowagi. Utrzymał sie.
Adrenalina nie pozwalała odczuwać zimna, więc doskoczył do krawędzi pomostu, ale widząc, że Prim wskoczyła sama na deski, wstał, czekając na polecenia.
Poprawił bełt na łożu, doskonale widział zagrażający im cel. Cholera, pomyślał, a dałbym radę go przekonać. Tak niewiele brakło. Wybacz, stary, są rzeczy ważne i ważniejsze...
Przyklęknął. Przycisnął kolbę do przedramienia, stabilizując na kolanie. Wycelował. Po naciśnięciu spustu orzech obrócił się ze stukiem, pierzasty pocisk wycelowany prosto w głowę Eriego, przeciął ze świstem powietrze.

W tym samym czasie na drugim brzegu mag wody zauważył rzucane przez towarzysza zaklęcie. W tym momencie wszyscy wciąż jeszcze stali na pomoście, deliberując nad czymś.
Eri uniósł dłonie, wielki zbiornik wodny ułatwiał mu zadanie, niwelując przynajmniej jedno konieczne słowo. Przyjrzał się postaciom na pomoście.
Remus... Psiakrew.
Kurt... Jak to się stało. Co my tu robimy.
Naprzeciw szamotał się w śmiertelnym wizgu z lekka przerażający go kształt, istota na wpół eteryczna, na wpół materialna. Za nim przez skalną półkę potężnymi susami galopował jaguar... Za późno na rozważania. Albo my, albo wy. Taki los.
Wybacz, stary, są rzeczy ważne i ważniejsze.
Uformowana w kształt grotu woda zgęstniała i zastygła w błękitny sopel, twardy jak skała, i ze świstem przecięła powietrze, kierując się prosto ku sercu Kurta.

Powój - 19-03-2015, 02:59

Keithen
Zarejestrował jak tubylcy łączą się w grupę zbyt blisko Ylvy i spiczaka. Właściwie miał problem dostrzec, gdzie znaleźli się ich przebierańcy. A potem zobaczył jak Merren wyciąga rapier, oraz zrozumiał na kogo patrzy. Calid.
Nie.
Podniósł kuszę celując w obstawę towarzyszącą jeńcowi. Gdy jeden z nich znalazł się idealnie na linii strzału (K), wypuścił pocisk. W tym samym momencie rozumiejąc, gdzie podział się jeden z ich przebierańców.

Egbert
Gdy wszyscy byli pogrążeni w panice, on odłączył się od oddziału. Iluzja rzucona przez styryjkę najwidoczniej wciąż działała, labo mało kto zwracał uwagę na przebierańca. Doskoczył do najbliższej grupy wojowników stojącej w pobliżu, potem zaś dostrzegł idącą grupę z więźniem pomiędzy nimi. Od razu skorzystał z okazji podczas gdy wojownicy mieszali się z nadchodzącymi tubylcami. Stanął na ich tyłach, opuszczając przy tym wymalowane oblicze. W dłoni trzymał obsydianową włócznię zaś przy pasie miał takież samo ostrze. Trwał tak za nimi aż do momentu gdy dostrzegli ich Styryjczycy. Jego wargi zadrżały gdy zobaczył unoszącą się w rękach jednego z gwardzistów kuszę i gdy pocisk przeciął powietrze wyszarpnął zza pasa obsydianowy nóż i wpakował go w plecy najbliższego przeciwnika, wbijając od dołu w okolicach trzustki. Następnie puścił ostrze obiema dłońmi ujmując włócznię i uderzając jej trzonkiem po tylnej części kolana kolejnego przeciwnika z obstawy. By potem przebić go grotem włóczni o ile upadł.

Merren
Zobaczyć jednego ze swych towarzyszy w takim stanie to silny impuls. Taki który nagina wolę, zmienia kierunki. To siła która napędza machinę wściekłości. Ze wściekłością wydobył rapier. Towarzyszący mu Styryjczyk zrozumiał. Wycelował przed siebie, tam gdzie trwał Calid w uścisku ramion dwóch przeciwników. I bez skrupułów wypuścił pierwszy pocisk, chcąc zabić przeciwnika (K)– liczył na zaskoczenie. W tym czasie gwardzista skoczył w przód by w kilku krokach przesadzić odległość dzielącą go od więźnia i jego obstawy. Pierwszy cios wyprowadził z rozpędu, wbijając rapier w bok idącego na przedzie tubylca, tak, że ostrze prześlizgnęło się po żebrach wbijając w tkankę płuc. Wyciągnął je gwałtownie ramieniem odpychając od siebie ranionego tak by ten stracił równowagę. Dopomagał w tym Egbert przebrany za tubylca jednak o charakterystycznych rysach który wytworzył niezłe zamieszanie na tyłach.

Roderyk
Zamieszanie powstałe w kawernie go początkowo zdekoncentrowało, jednak widząc działania towarzyszy zrozumiał. I chociaż to byli Styryjczycy, to siedzieli w tym szambie razem. I wiedział, że pozostawienia któregokolwiek z nich na śmierć będzie prześladować go do końca życia. Ruszył w pędzie za Merrenem. Jednak gdy dotarł do grupy uderzył w lewo, tnąc pod linią żeber, od ewentualnego ciosu chroniąc się puklerzem w postaci umba.

Elmeryk
Oczywiście ruszył w pełnym biegu za towarzyszami. Nie znał strachu, ale to była też wada. Zwłaszcza gdy wbił się między przeciwników rozdając razy to mieczem to własnymi pozostałościami tarczy. Życie więźnie właściwie go nie obchodziło, w przeciwieństwie do wydostania się stąd. A jeśli to była jedyna nadzieja to czemu nie?
Gdy jego towarzysze uderzyli od boku i od strony centralnej, skoczył na prawo. Uderzał tak by zabić, nie zważając zbytnio na własne bezpieczeństwo – zresztą jak zawsze. Sprzedawał kolejne cięcia głównie między ubranych na biało.

Keithen
Gdy wypuścił pierwszy pocisk sięgnął po kolejny. Kusza była mała, więc z łatwością załadował ją na nowo. Jeśli Con mogła z niej strzelać jedną ręką to on bez problemu mógł zrobić to samo. Z trudem oderwał spojrzenie od towarzyszy. Na pomoście zaczynało robić się niezłe zamieszanie. Wycelował tam wypuszczając kolejny pocisk po czym nie patrząc czy przyniósł on jakiś efekt ruszył biegiem za towarzyszami.
Od razu wyciągnął zza pasa rapier, jednak głównie skupił się na tym by wyciągnąć Calida żywego.






Misiowój

Gdy jaguar znikł, musieli znaleźć kolejne zagrożenie. Ktoś krzyczał, od strony tuneli. I tam też zwierz skoczył przesadzając strumyk, tak, że siedząca na jego grzbiecie kobieta zakołysała się niebezpiecznie. Było ich tam dziesięciu, może trochę więcej (cześć Sephi) i cywile. Westchnęła myślami, a zwierz wraz z nią. Chociaż w jego przypadku był to raczej mało przyjazny charkot.
Pazury zgrzytnęły o kaminenie gdy wylądowali na drugim brzegu strumienia, niedźwiedź pochylił łeb mierząc przeciwnieka czerwonymi ślepiami. Blada niewiasta na jego karku również przyglądała się grupie. Może to trwało sekundy, może dłużej. Kto wie? Wszystko tu działo się tak szybko.
W jej oczach widoczne było wahanie. Niepewność. Nie zaatakuje ich. Nie dopóki oni nie będą chcieli przejść. To ich wybór. Nie zabije ich.
Do jasnej cholery, nie.
A potem odtrąciła tą myśl. Oni w tej chwili nie będą mieli skrupułów by zabić ją albo któregokolwiek z jej towarzyszy. A na to nie pozwoli. Nie po tym wszystkim. Nie zginie tu gdzie nie sięga słońce, nie zniknie pod korytarzami ziemi, gdzieś w ramionach Avgrunn. Nie teraz, nie gdy odnalazła znaczenie. Przecież musi wrócić, musi dostać się do Styrgradu. Znaleźć ojca. Wyciągnąć Sariena z kłopotów w które się wpakował. Szukać Meriel, nawet jeśli nie było nadzieji.
Nadzieja zawsze jest.
Hania jika ka meiakini seperti itu, to tylko kwestia wiary.

Coś w jej obliczu drgnęło. Gdzieś za jej plecami Styryjczycy ruszyli do ataku, a wśród nich On.
Dopóki jesteś ty, jest też nadzieja.
Aku harap ka benar.

Westchnęła. Gdzieś za nią pojawił się znów jaguar muszący przesadzić jeszcze pomost a następnie mostek. Zamknęła oczy.
- Devi butuh perlindungan. – Wyszeptała posyłając tą myśl gdzieś poza skalne wiezienie, poza sprawy ludzkie. Gdzieś gdzie była Ona. Płomień który będzie trwać zawsze, który ogrzeje serca porzuconych i tych którzy zbłądzili. Płomień rozświetlający miejsce w którym się spotkają. Znów. Bliskie, siostrzane.
Pochyliła się nad karkiem zwierza znów do niego przylgnąwszy. Zrozumiał.
Warknął z wyzwaniem w stronę wojowników.
To jest jego stado. Ich.
I będzie go bronił.

W tym samym momencie gdzieś za nimi z dzikim jazgotem opadł na kamienie jaguar od razu wybijając się by skoczyć na ofiarę. Ta jednak miała inne plany. Ruszyła w bok, przepuszczając zwierzę wprost na stojących wojowników po czym i niedźwiedź ruszył do ataku wykorzystując to, że totem będzie musiał zawrócić. Machnął pazurzastą łapą wspierany wolą kobiety. Ich zmysły znów były jednym. Wzmacniała jego ciało zasklepiając rany i dodając sił.






Edycja: Żeby nie było, Elemryk zgubił pogrubienie i za chudy wyszedł. Reszji potwierdzi.

Indiana - 19-03-2015, 20:31

Do końca tury brakuje tiu Esa, dawać go albo pisaty za niego ;)
Aver - 20-03-2015, 00:46

Siekał i siekał, nie patrząc, kogo siecze. Wpadł w ten dziwny trans, który pojawiał się zawsze, gdy walki, krwi i śmierci wokół było zbyt wiele.
Serce skamieniało, a on sam z twarzą bez wyrazu zabijał kolejnych tubylców, nie patrząc, czy to kobieta czy mężczyzna. Pewnie jakby przez przypadek ciął dziecko to też by nie zauważył.
Cóż.
Taki los najemnika. Kontrakt, cel, pieniądze. Tu nie można mieć skrupułów.
A jednak je miał. Tamten cios nie trafił, a teraz to nadrabiał. Z nawiązką.
Aż w końcu rozbrzmiał głos tego elfa. Głos, wołający do Tavar...
Esu aż się zatrzymał. Elf? Do Tavar?!
Potrząsnął głową. Cokolwiek robią...
Przedarł się w okolice kręgu i postanowił bronić Elidisa i Ylvę przed tymi, którzy zechcą przerwać tą jakże majestatyczną chwilę.
Elf do Tavar... ciekawe co z tego wyniknie.

Prim - 20-03-2015, 22:20

Nie tylko Esu się nie ruszył... Ten mój post powinien być wcześniej..
Astorii
Rozpoznawał poszczególne twarze osób na brzegu.
Eri... Ilva...Elidis.
Wpatrywał się w nich mętnym wzrokiem. Ich obecność wróżyła krwawą, czerwoną rzekę.
A właściwie jezioro.
Ludzie Szamanki właśnie się topili.
Wtem zawołała go Prim. Nie spuszczając z oczu Ognistowłosej podszedł do niej. Wysłuchał. Pokiwał głową. Po czym odszedł.
Zaczął coś wołać do ludzi z stojących z tyłu. Wydawał krótkie komendy.

Pedro- jak coś niejasne, zapraszam do naszego wątku.

Indiana - 23-03-2015, 22:55

Nem,
podbiegłaś na pomost by pomóc chłopakom wyjść z wody. Zagrożenie bardzo nie przyjemną śmięrcią pomogło im na pewno w szybkim dostaniu się na pomost. Pierwszy dopłyną Kodran. Szybko pomogłaś mu się wydostać z wody. Niedługo po nim był Agat. Już zaczął wychodzić z wody gdy nagle dostrzegłaś w wodzie niewyraźny kształt nie podobny do niczego co w życiu widziałaś. Ze strachu pociągnęłaś mocno Agata samej odskakując przy tym do tyłu. Zaraz po tym jak Agat wylądował na deskach pomostu zauważyłaś szarą masę czegoś nieokreślonego. Pełna ostrych zębów gęba wyleciała z wody, by w następnej sekuncie nic nie złapawszy wrócić z powrotem do wody.

Kodran i Agat, zaczęliście płynąć w stronę pomostu. Słysząc co się dzieje dalej od pomostu nie chcieliście podzielić ich losu. Nie mieliście daleko. Kodran już po kilkunastu machnięciach rękoma znalazł się pod pomostem i z pomocą Nem wdrapał się na górę. Agat z powodu wciąż trwającego otępienia miał z tym więcej problemów choć i on w końcu znalazł się pod pomostem. Nem wyciągnęła w Twoją stronę rękę którą chwyciłeś. Nagle zauważasz jak jej oczy robią się ogromne i czujesz silne pociągnięcie w górę. Tuż za tobą woda chlusnęła, a Ty poczułeś jak coś ociera się o Twoją nogę. W następnej sekuncie nastąpił plusk. Leżycie obaj na deskach pomostu, cali ociekacie wodą. Obok Was kuca Nem.


Eri posłał pocisk w stronę Kurta. Widział jak ten leci w jego stronę. Wtedy też się zorientował, że Kurt zrobił to samo w jego stronę. Że pocisk z kuszy leci w jego stronę.
Emilko... - pomyślał nim bełt wbił mu się w czoło, a ciało poleciało do tyłu pod wpływem uderzenia.

Kurt przyklęknął, wycelował i strzelił. W tym samym momencie w którym Eri posłał lodowy kolec w jego stronę. Zauważył jak bełt sięga celu. Sekundę po tym, nim zdążył zareagować kolec wbił się w jego ciało przebijając go i pokazując szpic z drugiej strony. Padł na ziemię. Spod obojczyka wystaje sopel. Sopel średnicy 10 centymetrów.


Ysgard,
w ślad za lodowym soplem z wyciem powietrza runęła kamienna kula, powiększając w locie średnicę do jakiegoś pół metra. Gdyby Kurt nie padł na ziemię, możliwe że huknęłaby go w głowę, jednak minęła go i z ogłuszającym trzaskiem rozbryznęła się na kawałki wielkości pięści, które z impetem uderzyły w stojących najbliżej wojowników, łamiąc kości i gruchocząc czaszki.
Trzech wojowników, ustawionych przez Prim w pierwszym szeregu, którzy właśnie zrywali się na rozkaz biegu, runęło w tył z krzykiem, podobnie jeden ze stojących cywilów. Kamienny pocisk dosięgnął też Kurta, który znieruchomiał na pomoście. Wokół niego rosła ciemna plama krwi.
Trójka cywilów stojących z tyłu, wykonując rozkaz Prim, skoczyła wraz z Astorim na prawą stronę pomostu i to w dużej mierze uratowało im życie. Rzucali ludziom w wodzie co tylko mieli pod ręką - płaszcze zwinięte w linę, trzonki włóczni, pasy. Przynajmniej czterech udało się im wyciągnąć.
Szamanka, w którą także uderzyły odłamki, jednym ruchem ręki zapewniła sobie bezpieczeństwo, nieco tylko osłabiając jaguara.

W tym samym czasie Prim i Toruviel wraz z pozostałymi kapłanami (zostaje ich sześciu) ruszyły biegiem do przodu, w biegu rzucając zaklęcia w kierunku wrogów przed sobą.

Tymczasem zaklęcie ochronne zagęściło wokół Elidisa powietrzną tarczę i zapewniło bezpieczeństwo od ewentualnych pocisków, jednak nikt nie strzelał. Krąg zapewnił energię.
Zaklęcie ochronne zuzyło 6 pkt many.
Niemożliwością było stwierdzić, czy Tavar wsparła elfa swoją mocą, ale też póki co nie było ku temu potrzeby, jako że zaklęcie promienia potrzebowało kolejnych 7 pkt many. Ylva jednak rozrysowała swarzycę i stała tuż obok, wewnątrz kręgu, gotowa do odparcia ewentualnego ataku.
Z wyciągniętych dłoni elfa najpierw ukazał się blask o złotawym odcieniu, w następnej sekundzie zbladł i nabrał barw bieli i błękitu, przecinając z sykiem przepełnioną wilgocią przestrzeń, uderzył w elfkę. Temperatura niemal tysiąca stopni praktycznie roztopiła ciało, rozcinając je na linii obojczyka od mosta w prawo, czystym fartem ominęło płuca, jednak gorąc spalił ubranie i skórę na ramionach i prawej części twarzy. Toruviel padła na ziemię ciężko ranna.
Pozostali mieli mniej szczęścia, promień przejechał jak przez masło przez biegnących kapłanów, wrzask ciętych żywym ogniem ludzi wzbił się aż pod sklepienie kawerny.
Z sześciu pięciu padło martwych, jeden ciężko ranny.

W tym momencie padł także Elidis. Wywołany kilka sekund wcześniej przez Toruviel chloroform zadziałał. Krąg pobrania many, ponieważ jest rozłożony na komponentach, a nie na umyśle maga, trwa nadal jak trwał.

To uratowało Prim, do której promień w ogóle nie sięgnął. Sięgnęło za to jej zaklęcie, wywołując pod stopami Ylvy kłębowisko mocnych pnączy i wiążąc jej nogi aż do pół uda. Styryjka zaklęła, ale pozostała na miejscu.

Naprzeciw nagle osamotnionej Prim została Nem oraz plujący wodą Kodran i Agat.

Za jej plecami, pod piramidą Neyestecae usłyszała wołanie Cadana i skierowała wzrok na siostrę.
W tym momencie Toho stracił impet, ledwie uderzył w vogherna, który teraz miał nad nim przewagę. Szamanka jednak wszystkie swoje myśli skupiła na siostrze.
Znieruchomiała, jej blada twarz wydawała się jeszcze bledsza, oczy płonęły bielą, krótkie kosmyki uniosły się w górę jak naelektryzowane.
Taihire.
...
Wojowniczka otworzyła oczy. Ból połamanych kości niemal odbierał jej przytomność, zdrętwiałych w więzach rąk już nie czuła. Ból i wstyd upokorzenia przybladł w obliczu fizycznego cierpienia. Usłyszała wołanie Neye.
Maiput. Moja siostro. Wybacz. Nie zdołałam.
Szamanka uniosła dłonie, gotowa zatrzymać swoich wojowników.
"Stój!" rozległo się w umyśle Cadana "Czego chcesz za jej życie..."
Ale ta myśl pękła nagle i zniknęła. Taihire nadludzkim wysiłkiem szarpnęła się w uścisku elfa, unosząc głowę do tyłu i w lewo, po czym gwałtownie naparła szyją na ostrze tak mocno jak zdołała i szarpnęła głową w prawo.Cadan poczuł kaskadę gorącej krwi na przedramieniu i nogach, a w umyśle łkający wrzask szamanki.
Wybacz mi. Ostatnia myśl Taihire rozpłynęła się w eterze i wojowniczka opadła bezwładnie na ziemię.

Emilia,
khorani zrozumiała i wysłuchała twojej prośby. Umierający szaman został uwolniony z więzów i niemal natychmiast odczułaś, jak zrywa się i znika gdzieś, gdzie twoja/jej myśl już go nie sięga. Poczułaś też coś innego. Byłaś wolna od niego. Coś, co siedziało gdzieś w głębi twojej jaźni jak arkan, luźno wiszący na szyi, gotów by się zacisnąć, przestało istnieć.
Wiedziałaś, że Mori Khan przestał mieć nad tobą jakąkolwiek władzę na zawsze.
Ulundo, ulubiennica Tavar rozejrzała się twoimi oczyma i już wyciągałaś ręce, by objąć nimi żywioł wody przed tobą.
Świst przeciął powietrze. Bolesny jak gwizd na zbyt wysokich rejestrach.
A potem krótki stuk.
Eri runął na ziemię, odrzucony do tyłu impetem uderzenia.
Bełt, który trafił go w czoło, zagłębił się niemal po lotki, nie pozostawiając wątpliwości. Żadnych.
Chyba wrzasnęłaś. Ale to nie miało znaczenia.
W twoim umyśle zabrakło nagle miejsca na wołanie khorani, na cokolwiek innego.
Więź przygasła, khorani straciła moc nad tobą.


Korheni,
wojownicy wokół ciebie usłyszeli cię. To byli ludzie z różnych plemion, o różnym doświadczeniu. Bynajmniej nie najlepsi, bo ci w większości w tej chwili walczyli na murach Vekowaru. Wielu tu było młodzików. Ale zdołali przezwyciężyć panikę i chaos.
Zrozumieli, co chcesz powiedzieć.
Wodzowie, kapłani, bezbronni - ich życie najpierw. Płynnie, rozumiejąc swoje nawzajem intencje, utworzyliście kordon, osłaniając cywili od szalejących w kawernie sił, zepchnęliście ludzi w kierunku kwater. Gdy mogliście uznać, że są prawie bezpieczni, odwróciliście się ku piramidzie, czekając na polecenia.

Convolve,
co prawda voghern zareagował na okrzyk tubylca (Korheni) u wylotu korytarza do kwater, to zanim ruszył w tamtą stronę, z boku, od strony Komnaty Władców, wypadł na was oddział tubylców, prowadzony przez młodego zwiadowcę (Seitiri). Było ich kilkunastu, połowa uzbrojona w włócznie, połowa w zębate miecze. Ku niedźwiedziowi pomknęły oszczepy, żaden jednak go nie trafił, za to jeden uderzył w siedzącą na nim Convolve, łamiąc prawy obojczyk. Z trudem utrzymała się lewą ręką.
Wojownicy doskoczyli do niedźwiedzia, znajdując się w zasięgu jego łap. Jeden od razu runął w powietrzu, krwawiąc z rozharatanego łapą brzucha. Dwóch odskoczyło przed atakiem łapy. Jeden nie zdążył i do pozostałych dobiegło obrzydliwe chrupnięcie, kiedy voghern zmiażdżył go w paszczy i wypluł zniekształcone ciało w grupę ludzi. Pozostali dostrzegli pędzącego jaguara i cofnęli się, za nimi rozległ się wrzask patrzących cywilów, w których uderzyło zmiażdżone ciało, powodując wzrost paniki.
Jaguar, który nadbiegł od strony pomostu, skacząc na niedźwiedzia, nie miał tej siły, co poprzednio. Neyestecae była zmuszona najpierw do osłony przeciw kamieniom, potem jej umysł skupił się na siostrze, zostawiając Toho samego w walce z voghernem. To skończyło się źle dla jaguara, uderzony kilka razy potężną łapą poleciał po kamiennej posadzce, szamanka na pomoście zachwiała się i przyklękła, osłabiona śmiercią Taihire i obrażeniami awatara.


Za plecami vogherna przebiegł oddział, biegnący na pomoc Calidowi.
Keithen nie ruszył z nimi, na okrzyk Ylvy od razu zorientował się w sytuacji. Stanął w stabilnej pozycji, spokojnie wymierzył
Bełt trafił Kaguę w szyję na kilka sekund przed tym, jak rozpędzony Merren przebił go z impetu rapierem. Kapłan upadł na kolana, potem na twarz. Gwardzista przeskoczył nad nim, dobijając jeszcze, doskoczył do zmaltretowanego jeńca.

Elmeryk wariackim atakiem wpadł w wojownika, trzymającego więźnia, tnąc z obrotu. Ten zastawił się krótkim nożem i uderzył desperacko, raniąc Wergunda w ramię. Nie zdołał jednak go zatrzymać, Wergund uderzył z rozpędu w idącego za wojownikiem kapłana, przebijając mu serce.

Roderyk zaatakował rozsądniej, spokojnie, wyprowadził ładne cięcie od dołu, tamten ledwie zdążył zasłonić się trzymaną w jednej ręce włócznią, jednak miecz przeciął drzewce i przejechał mu po brzuchu.
Widząc, że wojownik pochylił się i chwilowo jest niegroźny dla więźnia, dowódca Wergundów posłał kolejne uderzenie kapłanowi za jego plecami, ten jednak sprawnym unikiem uchylił się od ciosu.

Jednak tylko po to, by w chwilę później upaść pod ciosem Egberta, który mu podciął kolana.
Wcześniej zabił bezdyskusyjnym, celnym ciosem w plecy wojownika idącego za więźniem, tego, który Calidowi najbardziej zagrażał.

Po całej potyczce w tym rejonie:
dwóch rannych wojowników puściło więźnia. Jeden wojownik nie żyje, nie żyje też Kagua i drugi kapłan. Trzeci kapłan jest ranny.
Ranny jest Elmeryk, pozostali nieruszeni.
Drugi strzał Keithena chybił, Keithen biegnie w tę stronę.

Esu nie zaatakował nikogo, stoi tuz przy kręgu Elidisa, gotów obronić Nem w razie potrzeby.

Indiana - 24-03-2015, 12:41

To, myslę, może się przydać.
Takie blade kolorki to polegli w chwale. Czerwone z kropką, to ci wciąż przebrani za tubylców.

Powój - 27-03-2015, 02:00

Nem
Strach, to głównie nią kierowało gdy wyciągała z wody towarzyszy. I gdy wyszarpnęła Agata z wody poczuła nagłą obojętność. Przecież zawsze to robiła, ratowała przed śmiercią. Leczyła. Ale walka to nie był jej żywioł. Obejrzała się tylko na to co dzieje się na pomoście i biegiem ruszyła ku brzegowi. Ale tam był krąg i nieprzytomny elf.
Nie mogli go przekroczyć gdyż to by się skończyło śmiercią. A zarazem nie mogła go rozwiązać, gdyż do tego był zdolny mag przebywający w środku. Ale dostrzegła symbol bogini styryjczyków, który ktoś utworzył wewnątrz. Pulsował mocną, tak jak i granica kręgu. Mogła jedynie posłać zaklęcie wgłąb tej energii która skupiała się na nieprzytomnym elfie.
Przykucnęła opierając dłonie tuż przy krawędzi.
- Eraldaceta muthu indargari!-Posłała moc wzdłuż krawędzi mocy tak wyraźnie pulsujących na jej oczach, tak by krąg przekazał zaklęcie nieprzytomnemu. Zaklęcie miało go wzmocnić i jeśli krąg zadziałał odpowiednio, to było słowa mocy zostały wzmocnione i zmusiły organizm maga do zneutralizowania trucizny.

<JGdy Ela łaskawie usunie swój krąg.>

Widząc niesionego rannego od razu doń doskoczyła. Gdy jeden z mężczyzn go przytrzymał podniosła jego oblicze, blond włosy były zlepione miejscami krwią, ale kolor oczy został ten sam. Hipnotyzujące niebieskie, jak turkusy. Zaskakujące jakie rzeczy może człowiek zauważyć w takiej sytuacji.
Przymknęła oczy przywołując moc.
- Eraldaceta muthu indargari! – I znów kolejne kropelki cenne energii uciekły jej spomiędzy palców. Ale jego ciało zaczęło szybko się regenerować.
Następnie zaczęła wycofywać się z resztą.

Convolve
A więc jednak. Zaatakowali. To był ich błąd.
I gdy wspólna myśl pokierowała ich łapą opatrzoną w ostre szpony świadomość przecięło niedowierzanie. Ból. Ciemnozielone oczy otworzyły się w tym samym momencie w którym uderzenie szarpnęło jej prawym barkiem. Powstrzymała krzyk tylko dzięki wybuchowi adrenaliny gdzieś u podstawy czaszki. Kość pękła z nieprzyjemnym chrupnięciem które zdawało jej się usłyszeć wśród tego wszystkiego. I gdyby ktoś wtedy miał moc zajrzenia w umysł jej i niedźwiedzia dostrzegł by chaotyczną mozaikę, myśli człowieka i zwierza zgrywały się ze sobą siatką znaczeń.
Ból. Rana. Krzywda. Skrzywdzili. Ale nie silnego. Skrzywdzili mądrą. Rozdarli ciało kamiennymi pazurami. Jak szczenięta. Bezbronna jak szczenięta. On musi bronić. Nie może pozwolić jej zginąć. Nie. Ona mądra. On pójdzie za nią, nawet tam gdzie pachnie śmiercią. Ona przeprowadziła przez śmierć. Ona pokazała niemożliwe-możliwe. Nie może być jej krzywda.

I myśl. Jasna. Oczywista w swej prostocie, będąca gdzieś pośród tego. Dająca wszechpotężne poczucie bezpieczeństwa. Czegoś, czego trudno będzie doświadczyć w nadciągającym czasie.
Stado.
I ta myśl stała się wolą. Tarczą ich umysłów, czymś co było widać w każdym ich ruchu. Gdy ona zgarbiona łapała się prawą ręką na nowo futra. Gdy zwierz warknął spode łba na wojowników podczas gdy ciało jaguara leżało kawałek dalej. Jego futro falowało przy płytkich oddechach.
Stado.
Łapy naparły na przeciwników, jednak nie w dzikiej furii. W jego zachowaniu było coś ludzkiego, najpierw uderzył drzewca łamiąc te bronie które był w stanie a dopiero potem spróbował dosięgnąć szczękami i pazurami.
Ona zaś obserwowała co się wokół dzieje i gdy na jej oczach wojownicy wbili się w tłum z desperacją w oczach poczuła jak coś w niej się przełamuje.
I znów niedźwiedź uderzył, ale bardziej od niechcenia, byleby strącić kilka sylwetek ludzkich. I zaraz poderwał się w tył, z charkotem poruszającym kamień. Odgrodził sojuszników od wycofującego się tłumu cywilów. Gdy oni byli gotowi, dziewczyna zasiadająca na grzbiecie niedźwiedzia pochyliła się a on zaś przesadził mostek. I znów żywa blokada. Tym razem miała ona na celu zatrzymać ewentualnie grupę wychodzącą z kwater. Nie atakował jednak dopóki ktoś w nich nie wypuścił włóczni.


Egbert
Gdy udało im się oswobodzić Styryjczyka złapał go pod ramię by wyciągnąć spomiędzy głównego zamieszania. Tam też niesionego opatrzyła pethabanka. Czuł, że czas zaczyna im uciekać przez palce niczym piach. Gdy Calid był w stanie utrzymać się na nogach samemu, krzyknął do Ylvy.
- Cofamy! – I wykonał jakiś ruch dłońmi który powinien być dostatecznie zrozumiały dla Styryjki.

Reszta oddziału ratunkowego + Esu
Osłaniali wycofujący się oddział będąc w pełnej gotowości by odeprzeć atak. Ci którzy mieli umba używali ich jak tarcz, pozostali zaś zdani byli na rapiery oraz tubylczą broń. Ich celem było przedostanie się przez mostek a następnie podążenie za rozkazami.


Wyjaśnienie zaklęcia w #24

Elidis - 27-03-2015, 02:45

Skupił się na zaklęciu i na swoim celu. Musiało mu się udać, musiało. Gorący promień przeciął powietrze i uderzył w cel. Jaki był jednak jego efekt niedane było mu dostrzec gdyż dziwny, obcy zapach zaczął wypełniać mu nozdrza.
Zbyt późno zrozumiał co tak pachnie i skąd wziął się ten zapach.
Chlorofff... - zdążył pomyśleć odkrywczo nim osunął się na ziemie.
Słaby moment na drzemkę El. Krąg otwarty, moc płynie, Tavar zawezwana, a Ylva uwięziona wraz z tobą. Świetnie. Idealnie. Ciekawe ile zajmie to zaklęcie... Może obudzi się już w klatce gdzieś w podziemiach jakże gustownej piramidy? A może się nie obudzi, gdyż ktoś skorzysta z chwili postanowi go dobić?
Z oddali zaczęło docierać coś nowego do ciała omdlałego elfa. Moc, ale inna, nowa, obca. Moc niosąca pomoc, moc pozytywna.
Poczuł.
Nem.
Będę musiał jej podziękować i to poważnie - myśl pojawiła się w jego głowie gdy podnosił się z ziemi.
A potem coś twarde walnęło go prosto w brzuch tak mocno, że stracił całe powietrze. I to wchwili gdy się budził. To pewnie był buzdygan z tego czarnego kamienia. Koniec. Po ptokach.
Otworzył oczy i zobaczył twarz Ylvy i jej cofającą się rękę. Przypomniał sobie ostanie słowa Styryjki skierowane do niego i boleśnie poczuł obecną groteskę.
Ja chcę krwi. Zabiję, jak matkę kocham. ZABIJĘ!!
Ale nie zabił, wycharczał tylko.
- A ja chciałem powiedzieć, że będziesz umierać u boku przyjaciela... - kaszlnął.
Nie potrzebował się rozglądać by ogarnąć sytuację. Było źle i wszystko zaraz mogło się rozsypać. Widok siostry szamanki martwej był niczym gwóźdź do trumny, ale nie miał czasu nad tym myśleć. Musiał działać by chociaż spowolnić niekorzystny obrót sytuacji.
Mógł uderzyć w ludzi na moście, być może dobijając Toruviel, ale potencjalnie narażając sojuszników, lub spróbować spalić most odcinając posiłki wroga i pomóc towarzyszom, ale poświęcić własną vendettę.
Decyzja była momentalna.
Już wycelował w most, gdy Ylva wrzasnęła wskazując mu nowy cel.
Oż psia jucha...
- Bero soru indargari muthu nerratekada errekorra xirrit - ciepło wywołaj zwiększaj koncentruj formuj zamknij rzuć.
Promień złotego światła poleciał prosto w nowo formującą się grupę przeciwników. Wróg był daleko i choć niełatwo było zwieść elfie oczy to mag zwyczajnie nie maił czasu na precyzyjne celowanie. Starał się trafić w grupę i nic innego, ale zważał na to w jakie części ciała celuje.
Przeciągnął promieniem przez cały oddział. Teraz trzeba było zetrzeć krąg.
Dokończył rytuał. Biorąc pod uwagę pozostałe czynności i zabójcze tępo z jakim to robił zamknięcie kręgu zajęło tylko kilka sekund.
Moc zniknęła.
- Gwardia, ja Emilia. Szybko! - jak powiedział tak zrobił.
Wydostać się stąd. Wydostać się i znów ujrzeć Świt.

Indiana - 27-03-2015, 03:20

Ylva
Trudno było stać i patrzeć, jak cholernie trudno. Nie móc pobiec, dołączyć do Merrena, do Calida, którego przecież tak doskonale znała. Sama zleciła mu misję ochraniania Emilii, spędzając pół wieczoru wraz z khorani na tłumaczeniu mu zawiłości więzi i wagi zadania. Jeden z najlepszych w skwadronie, doskonały szermierz, szlachetny, dobry człowiek.
Niech was szlag.
Elidis, rób co musisz, a ty go wspomóż, Bogini...
Pnącza uderzyły, zanim zdążyła zareagować, choć spróbowała jeszcze odskoczyć, wystrzeliwujące spośród kamiennych pęknięć bluszcze i jeżyny owinęły się wokół kostek, unieruchamiając obie nogi. Mały włos, a wyrżnęłaby o kamienie z rozmachem.
- Niech cie cholera! - warknęła pod adresem Prim. Miecz był za długi, więc przerzuciła go do lewej ręki i wyszarpnęła myśliwski nóż. Gałązki trzymały jednak mocno, nie reagując na jej zawziętą szarpaninę i ciosy ostrza.
Aż znieruchomiała na chwilę.
Promień Elidisa uderzył w Toruviel.
Widziała, jak skupiony ogień przecina wątłe ciało elfki, jak tnie stojących przy niej ludzi. Lubiła dyplomatkę. Naprawdę miała nadzieję na zakopanie tej przepaści między Styrią i nimi...
Wtedy padł też Elidis.
I wszystko zaczęło się chrzanić.
"Co ja mam z nim, do cholery zrobić??" przemknęło jej przez myśl. Nie znam zaklęć, nie umiem leczyć... Umiem tylko...
Cóż, pozostało zatem zrobić to, co się potrafi. Przyłożyć mu.
Ale to nie było takie łatwe. Pnącza trzymały nogi. Szarpnęła się. Przecięła jeszcze kilka gałązek. Trochę ustąpiło. Rzuciła się w tył, upadając twardo na podłoże, wygięła się tak, żeby sięgnąć elfa przez ciągle jeszcze aktywną tarczę powietrza. I z całej siły strzeliła go pięścią w brzuch, żeby spowodować mocny wydech.
W tym samym momencie zaklęcie Nem spowodowało, że kopuła, tworzona przez krąg, na moment błysnęła iskrami. Ylva odruchowo osłoniła oczy, zupełnie jakby w nią miało polecieć jakies skrzące się, destrukcyjne zaklęcie. Nie poleciało, za to elf podniósł się zgodnie z przewidywaniami, wykrztuszając intensywnym kaszlem resztki toksyny, którą wciągnął w płuca.
Zignorowała jego pełne wyrzutu spojrzenie, choć poczuła leciutki wyrzut sumienia, zwłaszcza gdy doleciały do jej uszu wystękane przez elfa słowa. Przy boku przyjaciela? Tak... uśmiechnęła się w myśli - To mogłoby być.
Zwłaszcza że zawsze była przekonana, że umrze w jakiejś norze na końcu świata, otoczona wyłącznie przez wrogów.
Podnosząc się z ziemi, powtórnie przesłała w myśli pozdrowienia autorowi zaciskających jej buty krzaków. Już w przyklęku rozejrzała się.
Jej wzrok przykuł oddział, który utworzył się właśnie pod ścianą i jednym z wyjść do korytarzy. Oddział prowadzony przez Korheniego, którego nie mogli znać. Oddział, którego od Emilii i próbującego ją uspokajać Cadana nie dzieliło nic prócz kilkudziesięciu metrów pustej przestrzeni. I coraz mniej.
minęło pierwsze kilka sekund tury, stąd to wtrącenie
Szybkie spojrzenie wokół i upewniła się, że to najgroźniejszy dla nich oddział, który w dodatku bez trudu mógł ich odciąć od wyjścia.
- El, tutaj! - krzyknęła do elfa, który wciąż próbował rozeznać sie w sytuacji po kilku sekundach nieprzytomności i wciąż szukał wzrokiem dawnej uczennicy - Zostaw ją, tutaj!
Tak, pomyślała, szpiczastouche książątko z pewnością w tej walce będzie miało więcej na liczniku.
Trudno.
Odbiję to sobie zaraz - błysnęło jej w myśli, gdy wyskakiwała wreszcie ze znienawidzonego już po trochu kręgu.

Indiana - 27-03-2015, 15:24

Keithen
cz1
Kusza była niezłą bronią, ale powolną, zbyt powolną w ładowaniu. A tu nie było już czasu.
Kątem oka tylko dostrzegł cios, który sięgnął Convolve i wściekłość zawyła mu w myśli. Przyjaciel czy kochana kobieta, kogo ratować? Wybrał słabsze z tych dwojga.
Calid był dla niego wzorem od zawsze, przyjaciel uczył go walki, nocami w zaułkach Styrgradu szlifował z nim szermierkę, obijając mu niemiłosiernie wszystko co się dało. Po to, by Keithen mógł rok po nim dostać się w szeregi Gwardii i zdobyć upragniony mundur. O Bogini, całe wieki temu. Niezliczone razy ratowali się nawzajem tam, gdzie nie było ratunku, niejeden raz Calid wynosił go spod wergundzkich mieczy.
Niezła ironia, przemknęło Keithenowi przez myśl, że teraz to właśnie wergundzkie miecze idą mu z pomocą.
Szybkim ruchem zarzucił kuszę na plecy, w biegu dobył rapier. Dopadnięcie do znajdujących się niespełna 10 m dalej walczących zajęło mu kilka sekund, po czym z rozpędu wpadł kopnięciem w tego wojownika, który zbierał jeszcze rozcięte przez Roderyka wnętrzności (woj-po-lewej od Calida). W ślad za butem szło niechybne uderzenie rapiera, z góry z ciosu od lewej, tak, żeby wyjść na przeciw ruchowi ciała przeciwnika, gdyby tamten próbował po kopnięciu się podnieść.
- Roderyk! - krzyknął jeszcze w biegu do Wergunda, pokazując mu ruchem ręki gromadzących się między nimi a wejściem do komnaty ludzi, jako że niebezpiecznie się za nimi zakotłowało i zaroiło od uzbrojonych ludzi - Uważaj!

Indiana - 29-03-2015, 22:39

Korheni napisał/a:

Korheni
Dochodząca z mostu eksplozja bólu a potem cisza. Takie były efekty niedbałego ruchu ręką jednego z obcych na wybrzeżu. Widnokrąg zafalował, zmącony falą gniewu i żalu.
- Zabić! - wskazał na grupę morderców, zdrajców krwi, podłych synów padlinożerców na brzegu - luźno, a potem zamknąć ich w kręgu włóczni!
Chwycił włócznię mocno, aż strzyknęły knykcie i ruszył biegiem. Nie spocznie dopóki nie zobaczy jak białka oczu jego wrogów rozszerzają się w przedśmiertnym bólu.

(A oczyma wyobraźni widzi jak jego dziesiątka rozbiega się na tyle, żeby nie zgarnęli ich jednym granatem, a potem zamyka się mniej lub bardziej półksiężycem dookoła grupy na brzegu. Konkretne rozkazy są nierealne, bo zależy nam na czasie, więc moja brać będzie starała się wsadzić włócznię we wszystko co oddycha i będzie krzyczeć)

Khoreni wykrzyknął kilka słów w języku Qa, a grupa wojowników rozbiegła się i ruszyła w stronę kompanii na brzegu. Dzierżone włócznie i miecze sugerowały że nie mają zamiaru negocjować.


Astori napisał/a:
Astorii
rzucił się przed siebie jak tylko promień Elidisa zgasł. Widział jak Toruviel upada, jak promień znika przed Prim. Zauważa jak Kurt pada, przebity soplem, jak jego los zostaje jest dopieczętowany przez kamień. Nie ma czasu. Toruviel i Prim są najważniejsze. Zauważa Agata i Kodrana wyciąganych przez Nem na pomost. Niedobrze. Szybciej, Remusie, szybciej! Wyszarpuje miecz i chwyta go w prawą dłoń. Nie. Zły pomysł, Remusie. Weź Toruviel od Prim i uciekaj. Po drodze dostrzega grupę tubylców na prawo od pomostu. Zaczyna machać mieczem i drzeć się w niebo głosy w tubylczym języku, który opanował dośyć dobrze, z uwagi na Szamankę.
-Ostrzelać tych na pomoście! Ostrzelajcie tą trójkę na pomoście!!!
Nie przerywając wrzasków, Astorii chowa miecz i dobiega do niziołki i elfki, tą drugą bierze na ręce. Przyciska jej prawe ramię do swego ciała, lewą podtrzymuje tułów. W końcu jest silniejszy od hobbitki, poza tym ona może rzucać na odległość różne cuda nie widy. W każdym razie lepsze niż noże.
-Prim, biegnij pierwsza!
Z Toruviel na rękach rzucił się w stronę Piramidy, przyciskając elfkę lekko do ciała


Cytat:
SZAMANKA
Neyestecae szalała z rozpaczy. Zobaczyć śmierć własnej siostry, nie móc jej pomóc. Czuła, że musi ocalić tych, których może. Wtedy przed nią, na pomoście padły trupy. Kapłani, Toruviel... wszyscy padli, a na brzegu kilka osób zabijało jeszcze więcej Qa. Voghern szalał na brzegu, Toho był ciężkim stanie, co odczuwała dotkliwie za każdym razem, gdy jaguar przyjmował na siebie ciosy.
Ale podjęła szybką decyzję, kiedy hobbitka na pomoście rzuciła się ratować elfkę, a obok niej samej przebiegł pędem Remus.
Odwołała totem. Zwróciła się do żywiołów i zaczęła kształtować moc. Wezbrała wodę, tworząc falę wznoszącą się na kilka metrów.A gdy ta doszła do miejsca, w którym zablokowałaby wrogów na pomoście i osłoniła samą kładkę od ataków kobiety, która więziła Szamana i jej grupy (tj. Emilii i jej zespołu magów, głównie magów ziemi), zamroziła ją. Gdy zamrażała falę, zamroziła także, chlupoczącą pod wpływem pływów i zachlapującą pomost wodę tak, by uniemożliwić przeciwnikom dotarcie do Prim i Toruviel. Skupiła się na utrzymaniu osłony, jednocześnie usilnie wysyłając do swoich ludzi komunikat. "Qarnachasayosyran! Chrońcie się tam, gdzie was voghern nie dosięgnie! Wojownicy, osłońce swych braci. Ludzie zdolni do walki, chwyćcie broń i wspomóżcie swych obrońców! Walczmy z wrogiem! Pokonajmy go razem!"
Gdy minęli ją Astroii, Toruviel i Primula cofnęła się z nimi, mówiąc do reszty ludzi na brzegu - "Do piramidy!"


Cytat:

Dirili
Organizowała pomoc dla rannych w Komnacie Władców, kiedy usłyszała zawołanie Maiput. Nie. Neyestecae. Odwróciła się do grupy zdrowych ludzi - "Prowadźcie rannych do sali jadalnej" - zakrzyknęła na caly głos - "Meżczyźni w sile wieku, pomóżcie nam , kobietom i starcom znaleźć schronienie, pomóżcie wojownikom jak możecie. Osłońcie nas!" - sama również wróciła do organizacji odwrotu. Docelowo będą musieli stworzyć barykady, by uchronić się przed voghernem.


Cytat:
Toruviel
Poczuła jak ucieka z niej moc. Wysłała zaklęcie. I w tym samym momencie poczuła uderzenie gorąca, prawa ręka obwisła jej wzdłuż tułowia. Coś dziwnego działo się z jej skórą. Elidis, Elidis, to twój promień. Jak mogłeś ją wezwać? Jak mogłeś? To jest prawdziwa zdrada, mistrzu. Upadła na pomost. We krwi krążyła adrenalina, spróbowała się podnieść, ale nic z tego nie wyszło. Nie wiedziała co się dzieje. Przy niej pojawiła się Prim, wzięła ją na ręce, przy czym elfka starała się jej pomóc, jak tylko mogła. Złapała zdrową ręką suknię hobbitki.
Manna martas? - (Czemu to się dzieje?) cichy szept w języku elfów doleciał do uszu druidki.


Cytat:

Prim
Wszystko działo się tak szybko.
Biegli w kierunku przeciwnika, z wypowiedzianymi zaklęciami, z wyciągniętą bronią.
Nagle błysk. Prim przymknęła oczy.
Potem krzyk.
Gdy otworzyła oczy, na pomoście stała już tylko ona. Zwróciła głowę w stronę, gdzie przed chwilą stała Toruviel. Magiczka leżała na ziemi, jęcząc. Miała przypaloną prawą stronę ciała.
A przed Prim właśnie wstawał Kodran. Za nim ten mężczyzna z młotem, któremu pomagała magiczka.
Szybko zdusiła w sobie chęć zrzucenia go do wody. I rozprawienia się z nimi wszystkimi.
Teraz musi pomóc Toruviel. I kapłanowi, który jeszcze oddycha.
Niewiele myśląc rzuciła w stronę Kodrana unieruchomienie: Eiddew ar fy nwylo ! , a mężczyzny z młotem- truciznę: Taglys gwenwynig!
<zaklęcie dystansowe, powoduje: osłabienie sił witalnych, zatrucie organizmu. Efekt zależny od kondycji danej jednostki. >
Dopadając do Toruviel krzyknęła: Neyestecae ! Astorii!
Miała nadzieję, że ktoś jej pomoże. Bo jeśli nie, będzie musiała wypruć flaki tamtym. Kosztem życia elfki.
Szybko oceniła jej stan. Było gorzej niż myślała.
Błyskawicznie, ale też ostrożnie wzięła elfkę na ręce, jak matka. Przycisnęła prawą rękę Toruviel do jej ciała, a swym lewym łokciem podtrzymywała jego górne partie i głowę.. Obejmując elfkę, przycisnęła ją do piersi, tak, że ręka poszkodowanego boku przylgnęła do spalonej części.
Zaczęła wracać w stronę piramidy.


Cytat:
Seitiri,
młody wojownik prowadził teraz swoich towarzyszy w walce ze straszliwym niedźwiedziem jaskiniowym. Bestia dalej stała nienaruszona i bezcześciła to święte miejsce swoją obecnością, zabierając życia jego rodaków jedno po drugim. Sam właśnie uskoczył do tyłu po udanym ataku na przeciwnika. Na razie Jego Pani pomagała im w walce w potworem ale powoli siły ją opuszczały. Musieli jej pomóc.

Stojąc kilka kroków za liną wojowników próbujących okiełznać bestię łapał oddech. Najmniejszy błąd w tańcu z voghernem oznaczał śmierć, a taniec był męczący.
Rozejrzał się szybko po okolicy chcą przestudiować sytuację. I wtedy go zobaczył człowieka bronią ludzi z północy. Widział takie wcześniej, podczas walk dalej od wybrzeża. Broń przypominała łuk ale nie trzeba było trzymać ciągle strzały w gotowości, tylko położyć na broni i pokręcić mechanizmem. Zobaczył jak stoi na lini aby oddać strzał w stronę Pani.
Nie.
- Bracia, otoczcie bestie! Nie pozwólcie się jej dostać do bezbronnych! - Wykrzyczał po czym okrążył niedźwiedzia od jego prawej strony (tej strony bliżej ściany), biegnąc do kusznika. Po drodze, zaczepił szybko jednego z wojowników z mieczem, stojących za pierwszą liną.
-Ty, ze mną! Szybko! - Pociągnął do w biegu daja tamtemu do zrozumienia, że nie ma czasu do stracenia. Biegł z wojownikiem jak najszybciej mogli, ramie w ramie. Kiedy okrążyli misia i zbliżali się do przeciwnika pokazał go tylko szybko bronią.
- Niego. - Wypowiedziane jedno słowo mówiło wszystko. Rzucili się razem atakując z dwóch stron na Keithena mierząc by rozprawić się z nim jak najszybciej możliwe.


Cytat:
Cadan:
Nie tego się spodziewał. A przecież to było do przewidzenia.
W głowie huczało mu echo mentalnego wrzasku Szamanki, ale gdzieś poza nim usłyszał stuk padającego na kamienie ciała. Puścił martwą Taihire i spojrzał na źródło dźwięku.
Mag wody leżał, a pośrodku blednącego czoła tkwił bełt o czerwonych lotkach.
Szybkie zerknięcie na Emilię potwierdziło to, co i tak sam widział, a ogłuszający wrzask, tym razem prawdziwy, zmusił go do działania.
Wiedział, co się za chwilę stanie. Przecież on też kogoś stracił przez tą całą sytuację.
Przed oczami mignęło mu zmasakrowane ciało Imy.
...
Nie mogli sobie przecież pozwolić na to, by ta kobieta teraz oszalała.
Złapał ją za ramiona i wysłał uspokajające myśli ku niej.
W jej umyśle panował chaos, przez który przebijało się nieludzkie mentalne wycie.
NIEŻYJENIEŻYJENIEŻYJENIEŻYJE...!!!
Zmarszczył brwi i szepcąc zaklęcie uspokojenia wysłał Moc, która ciepłem dotarła od koniuszków jego palców aż do jej umysłu, wciskając emocje gdzieś w głąb i zastawiając drzwi do nich krzesłem.
Nie teraz, Emilio. Na rozpacz będzie czas później, teraz musimy odejść. SKUP SIĘ!
I nagle chaos ustał. Gdzieś w tle brzęczało echo dawnego wycia, ale nie o tym kobieta myślała.
Odetchnął z ulgą.


Cytat:
Szrapnel&Ysgard:
Uśmiechnął się złośliwie, gdy zobaczył masakrę na wyspie. Odwrócił się z zamiarem pogratulowania krasnoludowi, jednak chrzęst miażdżonej kości i mlask bełtu wbijającego się w miękką tkankę zmył jego uśmiech z twarzy. Z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami spojrzał najpierw na martwego maga, potem na Emilię i z powrotem na maga.
- O rzesz kur... - nie dokończył, wrzask magini skutecznie go zagłuszył. Widząc przypadającego do niej laryjczyka odetchnął z ulgą. Wiedział, co ten człowiek potrafi. Elf, znaczy.
Spojrzał na Ysgarda, a potem znacząco na grupę tubylców stojących gdzieś w okolicach ich wyjścia na świat.
Krasnolud zrozumiał. Język gestów mieli opanowany do perfekcji.
- Harria soru indargari eder tsaga! - po kawernie poniósł się bas, a przez kawernę w stronę grupy tubylców (Kohreniego) poleciał kolejny skalny granat odłamkowy.
Westchnął ciężko i spojrzał ponownie na maga.
Szkoda faceta.
- Weź go i spadamy - zakomenderował z zamiarem przebicia się do wyjścia. Zadowolony zobaczył, jak Cadan trzyma się blisko Emilii, pilnując jej.


Cytat:
Emilia:
Pustka.
Cisza.
Jeszcze przed chwilą wszystko w niej krzyczało, bolało fizycznie, jakby coś straciła...
SKUP SIĘ!
Nie, to nie jest teraz ważne. Ważna jest wolność. A tamci im w tym przeszkadzają.
Zmarszczyła brwi i skupiając się na Mocy juz miała zacząć inkantację, gdy usłyszała zaklęcie elfa. Wzruszyła ramionami i skupioną Moc przekształciła w podobny do krasnoludowego granatu pocisk w stronę tubylców walczących z Conv:
- Harria neratekada indargari eder tsaga xirrit! - po czym przysunęła się do Cadana, gotowa w odpowiedzi na próby ataku ich grupki miotnąć w atakującego kamiennym grotem.(takie samo zaklęcie jak przy walce z goblinami)
Coś gdzieś z tyłu umysłu podpowiadało jej, że nie powinno być tak, jak jest...


Cytat:
Sefii
Patrzę na to, co sie dzieje. Niezłe sie tu porobiło, kiedy my sie zajmowaliśmy tamtymi. Odruchowo sie obejrzałam w stronę ciał, lecz nie mogłam ich dostrzec, były za zakrętem. Znów wróciłam spojrzeniem.
-Minąć tych tu i iść do stwora - zaproponowałam. Wtem dostrzegłam luki. - A wy tubylce zdjąć luki...może w tłumie ciach cięciwy..?
To dobry pomysł, bo wtedy nie bedą strzelać a naszych nie zabiją bo zdrajcy.
Zaczęłam sie powoli przekradać bokiem do stwora, by pomoc mu walczyć z wojownikami dookoła niego, zwłaszcza z oddziałem, w ktory...
Cholera. Znowu dostałam błyskiem po oczach. Zaczęłam szybciej mrugać...ten elf mógłby sie ogarnąć ze swoimi zaklęciami.
Po chwili jednak zorientowałam sie, ze błysk poleciał w tłum wojownikow, których zamierzam atakować. Niechętnie uznałam ze to zaklęcie jest dobre. Gdy dojde na miejsce, zacznę atakować wojowników od tylu.

Lothel, podtrzymując rannego, spojrzał pytająco na Nata. Jednak chyba Gotard był troche zbyt ranny, zeby zrobi to, co zasugerowałam. Jednak nie moze Isc z nim, bo tubylcy od razu sie zoorientują. Zatem idąc w prawo, elf podparł rannego po stronie ściany - gdyby ktoś zauważył, elf zawsze moze go zabić lub sie ukryć. Potem umiejscowi rannego w bezpiecznym miejscu i dołączy do ataku na tył wojowników przy misiu.

Indiana - 30-03-2015, 00:04

Początkowy chaos, jaki zapanował w kawernie po wkroczeniu oddziału z voghernem, zaczął powoli nabierać charakteru bitwy na wiele frontów. Coraz więcej osób na tych frontach, zamiast pod wpływem zwielokrotnionego w umysłach odruchu paniki uciekać, stawało przynajmniej w gotowosci na jakieś rozkazy ataku, lub wręcz atakowało.

Oddział, który zdołał zgromadzić wokół siebie Korheni, był w pełni gotowy do walki. Za ich plecami wodzowie i kapłani odsuwali ludzi dalej wgłąb korytarza, uspokajali, podnosili morale.
Ale wojownicy... ich miejsce nie było wśród tych, którzy uciekają.
Rozumieli się słowami, rozumieli się myślą.
Ruszyli truchtem spod wylotu tunelu, idąc w rozsypkę od razu po kilku metrach w obawie przed wycelowanym w nich pociskiem, ale przed sobą mieli raptem czwórkę ludzi, a ich było jedenastu.

Mieli jednak do przebiegnięcia kilkadziesiąt metrów otwartej pustej przestrzeni.
Najpierw zorientowali się, że to, co recytuje krasnolud stojący przed nimi z uniesionymi rękami, może być dla nich niebezpieczne. Błyskawiczna reakcja na ostrzegawczy krzyk w myśli Korheniego uratowała większość od niechybnej śmierci. Niczym stado ptaków rozpraszające się przy ataku jastrzębia, wojownicy rozpierzchli się, kilku wręcz skoczyło przed siebie zwinnym padem, gdy tylko usłyszeli złowróżbny świst półmetrowego skalnego pocisku, który z hukiem rozprysnął się pomiędzy nimi.
Trzech stojących najbliżej upadło rażonych ostrymi kawałkami skały, wstał tylko jeden, przytrzymując dłonią rozharatany bark zignorował prawdopodobnie smiertelną ranę i pobiegł dalej. Drobniejsze odłamki poraniły kolejnych trzech, którzy uskoczyli w źle wybranych kierunkach.
Z jedenastu dalej pobiegło tylko ośmiu.
"Do zobaczenia, bracia, po tamtej stronie" pomyślał Korheni i uśmiechnął się paskudnie, widząc przed sobą tylko jednego zdolnego do walki przeciwnika.
Znów popełnił błąd.
Ta czwórka przed nim - roztrzęsiona dziewczyna, elf z okrutnie poparzoną twarzą, próbujący ją uspokoić, krasnolud i ludzki wojownik - nie byli tu sami. Zanim pierwszy, który dobiegł do stojących na brzegu, zdołał unieść miecz, przestrzeń przeciął oślepiająco jasny promień, z sykiem odparowując unoszącą się w powietrzu wilgoć. Pierwszy z wojowników został niemalże przecięty na pół, kolejni, którym światło rozcięło organy i kończyny, z okropnym wrzaskiem padli na ziemię.
Korheni wyhamował i ze zgrozą spojrzał na martwych i poranionych wojowników, zwijających się od palącego bólu i poparzeń.
Z jakimi demonami przyszło im walczyć? Czy to takie stoją przed nimi czasy? Jacy mocarze stanęli im naprzeciw, jacy wrogowie...?
Gdzieś daleko na pomoście przed piramidą dostrzegł błysk gładkiej lodowej powierzchni.
Dlaczego ona się odcięła od swojego ludu...?
Nie. On nie zostawi ludzi, których powiódł do walki. Spojrzał na dwóch, którzy mu pozostali i zrozumiał, że nie ma już żadnej przewagi.

Stojący naprzeciw elf z Laro wprawnym, idealnie płynnym ruchem obrócił w dłoni stalowy miecz. Jedyne, co dawało szansę wojownikowi, to fakt, że Laro nie patrzył na niego, że wciąż był skupiony na tej kobiecie, która właśnie ruchami dłoni formowała kamienny pocisk.
Korheni zanurkował pod skalnym odłamkiem i pchnięciem z bardzo dalekiego wypadu uderzył w rejon lewego uda elfa. Elf miał poparzoną twarz i rejon lewego oka - Korheniego nie zawiodło przewidywanie. Spóźnił się, nim odbił ostrze włóczni, które podbite wbiło sie w okolice lewego biodra, wojownik zdążył płaskim przewrotem uniknąć ostrza elfa. Drugiego cięcia już nie uniknął, stal niechybnie zazgrzytała po żebrach.

Cadan zaklął w myśli ze złości, bólu i wstydu. Cholerny pech i uszkodzone oko sprawiły, że wyćwiczone odruchy zawiodły. Dać się ranić jakiemuś oberwańcowy z włócznią... Dopiero po sekundzie zrozumiał, że to jest poważna rana.
Równocześnie drugi z atakujących uderzył na Szrapnela, tu przewaga wojownika Qa była uderzająca. Szrapnel był szybki i zwinny, miał świetną broń, ale zbyt lekką. Wojownik uderzył potężnym mieczem, najeżonym obsydianowymi zębami, z taką siłą, że poszukiwacz poleciał na ziemię jak długi, uniknął jednego ciosu, ale drugi uderzył go w lewe ramię, łamiąc kość i zgniatając mięśnie. Pokonując ból, zerwał się i zdołał wpakować tamtemu sztych, który trafił w bok uda, lekko przecinając mięsień.

Niewiele więcej szczęścia miał Ysgard, którego dodatkowo rozproszyło rzucane chwilę wcześniej zaklęcie. Gdy skoczył na niego trzeci z tubylców, nie zdążył nawet porządnie wydobyć broni, gdy oberwał tęgo przez łeb obsydianową maczugą, aż skruszyły mu się zęby. Z trudem pokonując mdłości i szalejący błędnik odgryzł sie wyprowadzonym na odlew ciosem pięści, który posłał tamtego na glebę.

W momencie, kiedy otaczający ją wojownicy walczyli, Emilia skupiła się wyłącznie na odłamku, który odłupała z nabrzeża. Ruchami dłoni uformowała z niego ostrą igłę i nadała jej bieg, wpakowała w to zaklęcie tyle buzującej w niej wściekłości i nienawiści ile tylko zdołała. Kamień pomknął jak pocisk z balisty, po drodze rozdzielając się na 4 osobne drzazgi, które minęły walczącego vogherna i niechybnie trafiły w atakujących go wojowników, odrzucając ich na kilka metrów w tył.

Tymsamym z kilkunastu wojowników, którzy rzucili się desperacko na legendarnego potwora, zostało o kilku mniej. Pocisk ledwie minął Seitiriego, który zwinnym manewrem wyminął szalejącego vogherna i rzucił się wariackim atakiem na gwardzistów. Na samego niedźwiedzia rzuciło się kolejnych dziesięciu. Ciosy łap wycelowane w włócznie w większości trafiały w pustkę, zwinni i szybcy wojownicy Qa zdążali zwykle wykonać unik. Ledwie jedna włócznia rozprysnęła się w kawałki, co zirytowało niedźwiedzia. Potężne ataki zaczął kierować prosto w ludzi. Uderzeni lądowali na ziemi z rozharatanymi wnętrzościami, tych, którzy nie mogli uniknąć aktaku, voghern łapał i gruchotał zębami ciała, z brzydkim mlasknięciem masakrując ludzkie tkanki, wypluwał je na ich towarzyszy, z niejakim rozbawieniem obserwując, z jaką zgrozą i przerażeniem odskakują od trupów. Po kilkunastu sekundach tej walki z dziesięciu zostało na nogach tylko czterech, a z tych czterech tylko jeden nie był poraniony.

Tymczasem Seitiri, pociągnąwszy za sobą towarzysza, postanowił zostać bohaterem. Przebiegł za plecami vogherna, unikając jego łap w niesłychaną zwinnością, uderzając prosto na Keithena. To, że był to najgorszy pomysł w jego zyciu, zrozumiał, gdy było już za późno.
Tych wojowników wziął za najmniej groźnych, za zwykłych zbrojnych, jakich dziesiątki zdarzało mu się spotykać na swojej drodze. Skąd mógł wiedzieć, że za obiekt ataku obrał doskonale wyszkolonego profesjonalistę...
Keithen, biegnąc ku towarzyszom, otwartą przestrzeń za voghernem miał po swojej lewej, nie mógł nie zauważyć biegnących ku niemu wojowników. Zanim dobiegli, starł się z wojownikiem, trzymającym Calida, pogrążając rapier niemal do połowy ostrza w jego ciele. Butem zepchnał przeciwnika na ziemię, płynnie odwracając się do nowego zagrożenia, kątem oka złowił tylko ruch Merrena, który odciągnął Calida w bezpieczne miejsce i właśnie wracał do walki. Seitiri zamachnął się wysokim cięciem na bark, gwardzista uchylił się umykającym oczom ruchem, uderzając lewym barkiem w łokieć ręki Seitiriego. Młody zwiadowca poleciał w ślad za swoją bronią, czując jak łokieć wyłamuje mu się ze stawu zalewając jego umysł falą bólu i paniki. Panika była uzasadniona. W następnej sekundzie styryjskie ostrze przeszyło mu klatkę piersiową tuż obok serca. Tracąc przytomność Seitiri dostrzegł tylko, jak tuż obok upada ten, którego ze sobą zabrał do ataku. Nie znał jego imienia... Dlaczego nie znał jego imienia...
Roderyk otarł miecz o ubranie ciężko ranionego tubylca i stanął ponownie w pozycji obronnej. Nabiegający właśnie Merren nie znalazłszy już przeciwników, dołączył do towarzysza, tymczasem za ich plecami Esu podbiegł do Elmeryka, który wciąż walczył z ostatnim z tubylczych wojowników. Tubylec nie spodziewał się ataku z tej strony, choć bronił się bohatersko w otoczeniu, upadł trafiony przez najemnika ciosem w kark.
Egbert, który chwilę wcześniej oberwał magicznym płomieniem, którym poczęstował go kapłan Qa, pozbierał się z ziemi i wrzasnął:
- Łucznicy!

Nie mógł dostrzec, a właściwie nie mógł rozpoznać dwóch swoich, idących wspartych o siebie, wciąż w strojach tubylców. Nat i Gotard niezauważeni i nie zaczepiani, dotarli do mostka nad strumieniem. Po ich lewej przy brzegu trójka łuczników własnie szykowała się do strzału.

Zupełnie nie mógł także dostrzec Sefii i Lothela, wtopionych niemalże w skałę, którzy niezauważeli przesuwali się w kierunku Komnaty Władców. Zauważył ich, gdy nagle na przeciw niedźwiedzia, który powoli już się odsuwał, jeden z rzucających czymś w niego cywilów padł, a zza niego wysunęła się zwinna czarna postać, a za nią druga. Dalej sytuacja potoczyła się w sposób trudny do przewidzenia.
Dostrzegł ich voghern i odruchowo wykonał ruch, jakby chciał ruszyć w tamto miejsce. Ludzie równie odruchowo cofnęli się. Sefii niemal piruetem wychodząc zza ich pleców spowodowała krótkie zaskoczenie, w którym zdążyła ranić jeszcze jednego z wojowników, ale Lothel, który zaatakował równocześnie z nią, na chwilę stracił możliwość zamachu i zamiast uderzyć śmiertelnie, posłał tylko dwa płytkie cięcia, przeskakując sprawnie nad ranionymi, którzy jednak niemal natychmiast się podnieśni.
Oboje elfów stanęło tuż przed cofającymi się przed nimi tubylcami, mając za sobą wycofującą się gwardię i vogherna.


Tymczasem na pomoście przy piramidzie Prim zorientowała się, w jak dramatycznym położeniu się znalazła. Gdyby była kims innym, może nawet zaczęłaby panikować na widok podnoszących się z pomostu wojowników.
Kodran... Malutką chwilę temu żegnała go, wysyłanego w tunele z pełnym zaufaniem i wiarą w jego wierność. Kiedy zdradziłeś, chłopcze? Czy to o te niewypłacone grosze chodzi...?
Mniejsza. Zapyta o to jego trupa. Zaklęcie świstnęło przez powietrze, rzucone w pośpiechu było o sekundę spóźnione. Tam, gdzie chwilę temu stał najemnik, zakłębiły się zielone bluszcze, nie zdołały jednak juz złapać biegnącego ku niej wojownika.
Kolejne zaklęcie było rzucne już celniej. Agat zakrztusił się i upadł, dusząc się w chwilowym odruchu wymiotnym, nie mogąc nabrać tchu.
Prim doskoczyła do Toruviel.

Gdy od reszty pomostu oddzieliła was iskrząca się lodowa barykada, Astori odebrał lecącą przez ręce Toruviel.
Neyestecae zatrzymała go u zejścia w dół piramidy.
- Przepraszam - powiedziała zmienionym głosem, nie patrząc na hobbitkę. Dłonią, na której wyraźnie pulsowały błękitnawe żyły, przejechała delikatnie po rozciętym na przestrzał ramieniu elfki, po jej spalonej skórze. Iskry wyładowań elektrostatycznych trzasnęły głucho wzdłuż miejsc, których dotknęła, potworna rana wyraźnie zmniejszyła opuchliznę. Toruviel otworzyła oczy, ból, który dopiero właśnie zaczynał do nie je docierać, został jeszcze na chwilę powstrzymany - Zanieście ją na dół, do monolitu. Kapłani ją opatrzą. Nie da się inaczej - powiedziała do Prim, a oczy z powrotem stały się opalizującą bielą - Myślałam, że mogę to zrobić, pozostając człowiekiem. Nie mogę. Są zbyt potężni.
Odczekała chwilę, aż Astori i Prim odprowadzą ludzi na dół. Stanęła tuż przed lodową skałą, uniosła dłonie w skupieniu, kumulując energię, krążącą wokół niej błękitną poświatą. Czekała, aż wewnątrz jej duszy uspokoi się dziecięce łkanie, a obraz twarzy ukochanej siostry stanie się znośny, możliwy do wytrzymania.


Po drugiej stronie ściany Elidis i Ylva w końcu wydostali się z magicznego kręgu. Na pomoście Agat zwijał się od trucizny, Kodran próbował go podnieść, gdy świstnęły strzały, docierając do nich niemal równocześnie z okrzykiem Egberta. Były imperialista niemal nie poczuł, gdy pocisk trafił go w udo. Przez chwilę wydawało mu się, że złapały go jednak druidzkie pnącza, bo rypnał jak długi na ziemię i dopiero dostrzegł pierzastą brzechwę.
Agat też nie zobaczył pocisku, usiłując złapać choć trochę oddechu, trucizna spowodowała, że drogi oddechowe zawęziły mu się jak przy opuchliźnie alergicznej. Świadomość, że to nie potrwa dłużej niż minutę, a tym samym nie zdoła się udusić na śmierć, wcale mu nie pomogła. Strzała, która uderzyła go w lewe ramię, nie przebiła się przez panikującą z braku tlenu świadomość.

Ylva ruszyła do biegu, widząc atak Seitiriego. Nie była pewna, czy Keithen go widzi, była za to pewna, że nie zdąży dobiec. Jednak po raz kolejny umiejętności walki Gwardii dały znać o sobie. Odetchnęła z ulgą.
- Styria! Odwrót! - krzyknęła niskim mocnym głosem, tak żeby usłyszał ją także Nat, którego nie była w stanie rozpoznać wśród tubylców. Bała się, że poległ w tym tunelu, jednak nie mogła zobaczyć wylotu korytarza za pleców kłębiących się ludzi. Zobaczyła za to łuczników, trójka tubylców przywołana chwilę wcześniej przez Astoriego, szyła pociskami jeden za drugim prosto w pomost, na którym zostali Kodran i Agat, zaraz obok była Nem z Calidem, który chyba zaczynał przytomnieć.
Gwardia i Wergundowie cofnęli się do wyjścia pomostu, tworząc luźne półkole. Keithen cofnął się do Nem i przyklęknął przy przyjacielu.
Nie padło ani jedno słowo, cała rozmowa odbyła się w spojrzeniach i ruchach mimiki, ale była idealnie zrozumiała.
Calid był przytomny, ale miał połamane żebra, kości lewego przedramienia i lewy bark, potężna ledwie zastrupiona rana cięta ciągnęła się od prawego ramienia aż do mostka. To była jedyna rana, która wyglądała na otrzymaną w walce, pozostałe wyglądały jak efekt tortur.
Keithen wyraźnie zazgrzytał zębami, podnosząc przyjaciela, który stęknął tylko głucho, choć musiało mu to sprawić potworny ból.
- Odwrót - powtórzyła Ylva, widząc na twarzy Styryjczyka rosnącą chęć mordu. Dzieląca ich od piramidy lodowa ściana, która - paradoksalnie, bo utworzona przez wroga - uratowała ich, zabezpieczając od najbardziej niebezpiecznego przeciwnika, teraz zaczynała pękać.

Indiana - 30-03-2015, 01:09

Po ostatniej turze:
Pedro - 31-03-2015, 09:36

Elidis napisał/a:
Nie patrzył na most. Nie chciał. Bał się, że jeżeli złowi wzrokiem Toruviel, jeżeli zobaczy co jej zrobił nie będzie w stanie dalej iść. Nawet teraz zmuszał się by działać, by nie odwrócić wzorku. Był wdzięczny za lodową tarczę, która zasłoniła wejście do piramidy.
Nie widział czy ją zabił, czy ranił, czy chybił. Promień przesłonił mu widok.
Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Kiedy była jeszcze młodsza. Naiwna.
Jak do tego doszło? Pamiętał jej postępy w nauce, delikatne ruchy, jak liść tańczący na wietrze.
A dziś była jego wrogiem, chciała go zabić, wykorzystać, zniszczyć jego dążenia. Nienawidził Tulya’Toruviel, ale jednocześnie dawana Toruviel była mu bliska.
Łza zakręciła się w kąciku jego oka i szybko znikła, nie było na nią czasu.
Biegł w stronę Emili. Z satysfakcją spojrzał na pokonanych przeciwników, ale jednocześnie przez jego ciało przeszedł dreszcz. Jak mógł zadowolony patrzeć na taką masakrę, którą w dodatku sam rozpętał? A jednak był dumny. Jak niskie musiały obudzić się w nim instynkty?
Rzecz jasna nie zadawał sobie takich pytań. Był skupiony na otaczającej go bitwie.
Niestety część wojowników przeżyła jego czar i dopadła do Emilii i reszty. Elf ze zdziwieniem zobaczył jak trzech dobrze mu znanych i wcale nie kiepskich wojowników obrywa jak Messyna od Styrii. Wybitnie niefortunne zważywszy na ich położenie.
Szybka decyzja i wziął na cel wojownika z włócznią, walczącego z Cadanem ( Korheni ).
- Bero soru indargari muthi eder! – ciepło wywołaj zwiększ koncentruj uderz.
Złoty pocisk wrzącej mocy poleciał w wojownika Tubylców. Mag liczył, że będzie to wystarczyło i że reszta załatwi pozostałych dwóch. Gdy zobaczył jak Misiowój zrywa się do biegu trochę się uspokoił.
Sam też zmierzał w kierunku grupy przy brzegu.


Ysgard napisał/a:
Czuł się jakby dostał buławą w twarz. Właściwie to dostał buławą w twarz. Część zębów miał połamane a w głowie kręciło mu się niemiłosiernie, ale krasnoludzki twardy łeb sprawiał, że szybko mu się poprawiało. Był jednak wściekły.
Prawy prosty to trochę za mało na tę cholerę
Wyciągnął obie ręce przed siebie, celując w przeciwnika i krzyknął coś po krasnoludzku. Zaklęcie powinno odepchnąć przeciwnika kawałek, dając tym samym magowi szansę na cokolwiek poza daniem się zatłuc. Wyciągnął topór i starając się pokonać przeklęty ból łba stanął w pozycji defensywnej.

Szrapnel napisał/a:
Leżał na glebie, ale żył. Jeszcze żył. Jeśli poleży jeszcze chwilę to już taki żywy nie będzie. W tym momencie włączył mu się instynkt przeżycia za wszelką cenę.
Zabij! Zabij go! Zabij albo zgiń!
Nie ma bata. Popełnił błąd niczym żółtodziób. Porwał się z lekkim mieczem na broń o wiele cięższą.
Mięśnie i kość lewej ręki zostały zmiażdżone potężnym uderzeniem.
Spierniczam w cholerę!
Przewrócił się na brzuch, przez prawe ramię, podniósł się na nim i nie bacząc na nic zaczął biec w stronę Powój i Elidisa.
Za jego plecami słyszał formuły zaklęć.
Poradzą sobie.


Emilia napisał/a:
Z całego oddziału zostało tubylców trzech. W innych okolicznościach pewnie nawet by się uśmiechnęła, ale chaos zaczynał wyłamywać drzwi przystawione krzesłem.
Nie zostało zbyt wiele czasu. Nawet ona w tym stanie mogła to zrozumieć.
Bo zrozumiała co jest nie tak, a ta wiedza przeraziła ją, sprawiając, że chaos załomotał drzwiami jeszcze mocniej.
Muszą się stąd wydostać. I to jak najszybciej.
Dodatkowo ze strachem zauważyła, że chociaż trzej, to zrobili krzywdę chłopakom, którzy ją chronili.
Znowu.
I znów ktoś ma umrzeć?
Chaos wstrząsnął drzwiami, na których pojawiło się kilka pęknięć.
Nie.
Wrzasnęła coś po staroofirsku i pchnęła rękami Moc w stronę tubylca, który rozwalił rękę Szrapnelowi. Widząc, że pozostali dwaj magowie wpadli na podobny pomysł, drgnął jej kącik ust. Skierowała dłoń w stronę pchniętego wcześniej tubylca i skupiając Moc w koniuszkach palców miotnęła w niego zaklęciem.
- Harria soru neratekada eder!
Zgodnie z VIII częścią "Traktatu o Ziemii Magyi Bitewnej" takimi skalnymi igłami Słyszący Skałę roznieśli szturm goblinów na legendarny Daramishaghn. Wąskie, o kształcie grotu, śmiertelnie ostre i szybkie, kierowane przez najlepszych w swym fachu zawsze trafiały w cel.
Był tylko jeden mankament. Nie była Słyszącą Skałę. Nie była krasnoludką...
...co jednak nie przeszkodziło jej użyć owego zaklęcia.


Convolve napisał/a:
Stado.
Pokraka pachnąca Tą, Która Była Skałą też broni stada. I mądrej pokraki.
Poczuła w ustach krew, jej ramię zabarwiło się karmazynem. Gdzieś między pulsującym bólem, jękiem umysłu i chrupocie kości miażdżonych przez łapy vogherna kątem zobaczyła, w jak tragicznej sytuacji znalazła się grupa nad brzegiem. Niedźwiedź również tam spojrzał.
Trzeba bronić mądrej pokraki. I pokrak mądrej pokraki też. Wyprowadzić na Jasność.
Z taką myślą voghern kilkoma susami znalazł się przy brzegu i potężnymi szczękami sięgnął ku leżącemu przy krasnoludzie tubylcowi z zamiarem zmiażdżenia mu żeber.


Nem napisał/a:
Ciężko było patrzeć na rany Styryjczyka, gdyż miała przed oczami obraz tortur, przez jakie musiał przejść. Kiedy podnosiła go razem z Keithenem na jej twarzy też pojawił się grymas. To musiało strasznie boleć, a maść znieczulająca, która w sumie dużo by raczej nie dała, była w torbie Con. Szybko się otrząsnęła, a na jej twarzy znów pojawiła się neutralna mina. Kiwnęła głową Keithenowi dając mu do zrozumienia, że sama poradzi sobie z rannym, a on może wracać do walki, po czym ostrożnie przełożyła prawą rękę Calida przez swoje ramię i starała iść z nim tak, żeby nie pogorszyć ran, ale nadążać za resztą. Idąc rozglądała się uważnie, jeśli ktoś by ich atakował była gotowa w każdej chwili rzucić pchnięcie energii.


Cadan napisał/a:
Biodro piekło. Nie była to jego pierwsza poważna rana, czego dowodem była jego własna twarz, umiał panować na bólem, do pewnego stopnia. Nie był tak wielki jak ból palonej kwasem twarzy, był więc dla niego do zniesienia. Ciało jednak miało ograniczenia. Przeklinał się za danie się tak poranić jakiemuś obdartusowi z kijem zakończonym kamieniem, pieprzonemu jaskiniowcowi. Pozbawił się tym samym możliwości kontraataku, bardzo utrudnił zdolności obronne, naraził życie swoje i współtowarzyszy. Zresztą widział kątem oka, że jego kompanom też nie poszło dobrze. Szrapnel już uciekał ze zmasakrowaną ręką, a Ysgerdowi ciężko było ustać na nogach. Sytuacja nie wyglądała dla nich dobrze.
Potrzebowali chwili. Musiał dać czas Ysgerdowi na otrząsnięcie się, Szrapnelowi na ucieczkę, a Emili na rzucenie czaru. Wykonał ruch ręką w kierunku Korheniego, jakby chciał go odepchnąć, krzycząc laryjskie wyrażenie odganiające złe duchy. Skupił magię w czystej postaci na Korhenim, starając się kupić im cenne sekudy.


Keithen napisał/a:
To były urwane, jak mgnienie oka, gesty i drżenie twarzy. Podziękował Pethabance spojrzeniem, ledwie widocznym pochyleniem czoła. Było to więcej warte, niż wszelkie dworskie ukłony, jakie znał świat.
Ylva wołała do odwrotu.
Przepuścił Nem i rannego przyjaciela do przodu, skupił się na sytuacji. Łucznicy.
Zerwał kuszę z ramienia, opuszczając jednym ruchem w dół, szarpnął za wajchę, załadował bełt, stanął stabilnie i wycelował.
Skupił zmysły na celu i mały włos uderzyłby odruchowo, gdy kątem oka dostrzegł czarny kształt tuż przy swoim ramieniu. Stal zawyła, mknąc do celu, do szyi najbliżej stojącego z łuczników. Lothel uśmiechnął się oszczędnie, widząc zaskoczenie gwardzisty.

W drugiej połowie tury.
Keithen załadował kuszę ponownie, kątem oka widząc, jak towarzysze wycofują się zgodnie z rozkazem. Zdąży. Na pewno zdązy za nimi. Wycelował.
- Szybciej, Styryjczyku...
Strzelił.
Nie mógł widzieć, jak za jego plecami towarzysze zderzyli się z zimną ścianą, wzniesioną z wód strumienia. Nie była tak potężna jak poprzednia, ale wystarczyła, by zatrzymać ludzi.
Wergundowie, mający w dłoniach cięższą broń, uderzyli z furią w przeszkodę. Roderyk wziął szeroki zamach i z impetem wbił miecz sztychem w lód. Esu, Kodran i Elmeryk uderzyli w to samo miejsce, chcąc spowodować pęknięcie tafli.



Ylva napisał/a:
Wojownicy, atakujący vogherna cofnęli się, słuchając czegoś, co brzmiało jak rozkaz, wydany przez jednego ze stojących u wrót Komnaty.
Cofają się... Psiakrew, pomyślała. Niemożliwe, żeby cofali się pod ich naporem. Mogą cofać się tylko... aby dać miejsce do ofensywy. Już dawno nie powinno nas tu być.
- Odwrót! Nat! Odwrót!-
Jej krzyk zagłuszył trzask pękającej w drzazgi lodowej ściany.
W tym samym momencie na lewo od nich voghern zaryczał wściekle i zerwał się do biegu, usłyszała krzyk Elidisa, skandującego zaklęcie i domyśliła się, że za plecami też mają problem.
Wszyscy przeciwnicy leżeli martwi lub ciężko ranni na skalnej posadzce.
Merren zrezygnował z odruchowego dobicia. Odwrót. Nakazano odwrót.
I słusznie.
Podtrzymał Elmeryka, który się zatoczył, trzymając za poraniony bok. Do mostka.
- Merren! Wachlarzem do mostka! Najpierw Nem! Osłaniać ich! - Ylva krzycząc do swoich skoczyła do przodu, tam, gdzie Nat położył słaniającego się na nogach Gotarda. Biegnąc kryli głowy, bo odłamki lodowej ściany z impetem uderzyły w nich falą, zwalając z nóg, oślepiając i raniąc. Dopadli do Wergunda razem z Roderykiem, który skoczył na pomoc swojemu podwładnemu, i ruszyli ku pozostałym, dziękując w myślach, że stojący przy wejściu do Komnaty wojownicy postanowili wstrzymac się z atakiem.
Ale ta myśl przestała ich cieszyć, gdy zza deszczu lodowych iskier ukazała się Neyestecae. Szamanka.
- Co z nim? - krzyknęła do Nata, mając na myśli stan Gotarda i licząc, że tamten zrozumie i odpowie możliwie krótko. Gdy usłyszała "trucizna", nie puszczając podtrzymywanego lewą ręką Wergunda, złapała rapier lewą dłonią (zapewne pod pachą niesionego) i szarpnęła zapięcie sakwy. Tubylcza tunika Gotarda była cała mokra od śmierdzących dziwnie substancji. Wyszarpnęła antidotum, gdy tylko dobiegli...
W drugiej połowie tury.
Tył! - rzuciła krótko do towarzyszy Ylva. Merren i Nat odwrócili się, gotowi do obrony przed ewentualnym atakiem na nich lub cofających się Keithena i Lothela. Ona możliwie szybkimi ruchami wykręciła tunikę pod szyją leżącego Wergunda, kilka kropel wyciśniętej cieszy wcisnęła do fiolki z antidotum, dwoma szybkimi ruchami wstrząsnęła i wlała w usta leżącego. Rzuciła fiolkę na ziemię i zerwała się, dołączając do gwardii.


Onfis napisał/a:
Idąc z Gotardem na ramieniu zaczął zbliżać się do łuczników. Będąc za ich plecami nagle zatoczył się, niby pod ciężarem rannego i wpadł na skupionych tubylców. Postarał się szybko zniknąć im z oczu, zanim wyładują na nim frustrację. Usłyszał wołanie Ylvy o odwrocie. Powoli zaczął obchodzić grupę "intruzów" by nie spalić jeszcze kamuflażu. Kiedy był na wysokości wyjścia z komnaty w władców, przykląkł, udając, że musi odpocząć on i ranny, i spróbował wzrokiem złapać twarz Ylvy, czekając na dalsze komendy.
Roderyk i Ylva dopadli do nich po kilku sekundach. Przykrywka już nie była potrzebna.
- Co z nim? - usłyszał i rzucił krótko:
- Trucizna.

Indiana - 31-03-2015, 13:15

Cytat:
Teyceni - kapłanka w piramidzie
Gdyby moja pomoc okazała się przydatna, a kapłani nie zamierzali odprawiać jakiegoś fiku-miku z modlitwami i nie znali lepszych sposobów na to, co poniżej opiszę.
Opis jest "po medycznemu", a że to kapłani...to sama nie wiem.
Jak mówię- jeśli lepiej, żeby to było zrobione "po kapłańsku", to proszę zignorować mój post.

Położyli elfkę na materiale. Płasko. Głowę lekko unieśli.
Rana była paskudna. I z pewnością niezgorzej bolała.
Obejrzała ją dokładnie.
- Znieczulenie!- rozkazała jednemu z pozostałych kapłanów.
To będą długie chwile. Miała nadzieję, że druidka zaraz wróci. Każde ręce były potrzebne.
Na wszelki wypadek oczyścili ranę. Zatamowali lekkie krwawienie. Sprawdzili, czy z płucami wszystko w porządku. Na szczęście- tak. Niepotrzebna była resekcja.
Zakasała rękawy.
Wyciągnęła z kaletki igłę i prawie przezroczystą, lekko różowawą nitkę.
Najpierw naczynia przerwane i kości. Potem nerwy.
Otarła łokciem pot z czoła i ostrożnie zabrała się do pracy.


Primula napisał/a:
Prim
Przekazała Toruviel Astoriemu i pobiegła w stronę piramidy.
Trzeba się nią zająć...przecież zginie...
Ale...Szamanka..zakołatało jej w głowie.
Nie pomoże jej, jeśli nie pobierze many.
Nie pomoże Toruviel, jeśli zginie.
Jakimś dziwnym trafem elfka, gardząca Imperium, stała się w tej chwili bliska jej sercu.
Być może dlatego, że była potrzebująca. Przecież i ona czciła Matkę.
Druidki i ich syndrom macierzyński...
Zaklęła pod nosem wbiegając do piramidy.
Na brzegu szalał ten chędożony misiek.

Zauważyła grupę kapłanów.
Zatamujcie krwawienie! Sprawdźcie, czy dostała w płuca!- krzyknęła, gdy Astorii podawał bezwładną Toruviel jednemu z nich.
Przecież leczyli już Imperialistę...znali się... elfka wytrzyma z nimi jakiś czas bez jej pomocy.
Być może w ogóle jej pomoc nie będzie potrzebna..

Wyciągnęła z kaletki potrzebne przedmioty. Wyrysowała krąg.
Szybko.
Zdecydowanymi ruchami kreśliła przepływ energii. Czuła, jak przenika jej ciało, jak wzmacnia jej mięśnie.
Skończyła. Starła krąg.

Po chwili wyrysowała nowy.
Wyciągnęła z kaletki jeden z kamieni do rytuału i nakreśliła na nim runę Duir- runę Dębu.
Wzmocnienie. Siła.

Powinno wystarczyć.
Matko Naturo, obdarz mnie mocą. Chroń w ciemnym tunelu, wskaż światło. Wlej swą energię w amulet z Twym znakiem. Obdarz go siłą, obdarz mocą.
Starła linie kręgu.
Gdy wybiegała z piramidy w stronę Szamanki, modliła się w duchu. Chciała wrócić do chorej. Żywa.

Stanęła obok Szamanki, czekając aż ściana lodu rozproszy się po pomieszczeniu.
- Jestem.- powiedziała do niej cicho.
Podeszła do niej. Położyła jej rękę na ramieniu. W drugiej dzierżyła amulet.
Matko, wesprzyj Twą dzielną córkę. Daj siłę. Daj moc. Obdarz pełnią życia.
Poczuła lekkie mrowienie w końcach palców i przepływ mocy.
Miała nadzieję, że pomogła.


Reshi napisał/a:
Astorii
Po odprowadzeniu Toruviel do kapłanów wybiegł przed piramidę sprawdzić sytuację. Widząc, że kanonada ustała na razie pomyślał jak się na przeciwniku odgryźć, póki okazja. Zobaczył kilku stojących wojowników przy wejściu..
- Wy trzej! - Rzucił do niech szybko. - Poszukajcie łuków w piramidzie, jak ich nie będzie to zobaczcie czy tarcze są. Potem tutaj wracajcie. - Tylko czy tam one były... - Widząc lekkie ociąganie się dodał jeszcze zanim rzucił się szukać kuszy Kurta. - Biegiem! Nie ma czasu do stracenia!
Wszystko mówił po Qańsku.
Sam rzucił się szukać kuszy Kurta i bełtów do niej. Powinny być przy ciele zabójcy.

1)Jak ją znalazł to ładuje i strzela w jakiegoś wroga jaki się pojawi w zasięgu wzroku. (Nie do oddziału Koheriego, jeśli będą walczyć w okolicy)
2)Jak nie znalazł to idzie na szybko zobaczyć co tam u wojów, których posłał do piramidy.


Sephion napisał/a:
Korheni
Nie docenił przeciwnika. Wiedział, rzecz jasna o niezwykłych szermierczych umiejętnościach elfów z gór, ale ten przed nim wydawał się ranny i zdrożony. Zacisnal zęby aż zgrzytnęły gdy poczuł pieczenie w potraktowanych cienkim ostrzem żebrach. Teraz nie było już odwrotu. Albo oni, albo przybysze, którzy przynieśli na święta ziemię krew i śmierć. Może i jego przeciwnik umialby wypatroszyc go na więcej sposobów niż Korheni potrafił zliczyć w uczciwym pojedynku, w których tak lubowal się czarny lud z gór. Ale teraz Korheni polował, a zwierzynie nie były należne równe szanse.
Z jego ust wyrwał się okrzyk mający popchnac braci, którzy poszli za nim do ostatniego wysiłku. Mogło być to zdanie godne przytoczenia w opowieści o bohaterach snutej przy ognisku albo zwierzęcy skowyt bólu i wściekłości. Korheni sam nie wiedział. Czarny grot włóczni poszybowal w stronę elfa, wiedziony całym ciężarem ciała myśliwego. Korheni nie mógł pozwolić przeciwnikowi na odzyskanie inicjatywy, choćby nawet musiał powalic go na ziemię i zatluc pięściami.


Toruviel napisał/a:
TORUVIEL
Ból zaczynał narastać, kręciło jej się w głowie, ale oddychała bez problemu. Chwyciły ją czyjeś ręce. Silne. Nagle znalazła się kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Gdzieś za nimi wzniosła się lodowa ściana, rozległ się dźwięk łamanego drewna. Pomost... podbiegli do Neyestecae. Aahh... więc to ona... Potem znów poczuła dotknięcie tej obcej, dzikiej mocy, a ból ponownie odpłynął. Neyestecae, dziękuję... Dziękuję i przepraszam... Nie zgub się, Neyestecae. Ja wiem, jak to boli, stracić... Wróć między ludzi, Neyestecae...Przekazano ją grupce ludzi, którzy znieśli ją do monolitu. Czuła się jak kukła. Znów nie mogła nic zrobić. Gorzej. Zawadzała. Jak wtedy. Jak przed niemal dwoma loa, kiedy musiała polegać na chroniących ją dorosłych. Chciała sama chronić. Ale co chroniła? Czy coś w ogóle chroniła?
Ból wokół rany odpłynął, wokół niej klęczeli kapłani Qa.



Cytat:
Neyestecae
Stała tuż za lodową ścianą, moc tańczyła wokół jej dłoni w postaci iskier i wyładowań. Gdyby Prim mogła ją zobaczyć, ujrzałaby te same w pełni białe oczy, opalizujące błękitem minerału i pobladłą twarz, pod której skórą pulsowały niebiesko napięte żyły.
Huk zagłuszył odgłosy walki i krzyki, skrząca się ściana lodu pękła z impetem, zasypując gradem odłamków znajdujący się za nią oddział. Szamanka stanęła naprzeciw nich, wydając się im większa i potężniejsza.
Znów uniosła ręce.
Strumień, dzielący oddział gwardii od Emilii i walczących na brzegu uniósł się, podniesiony niewidzialną falą. Wody było w nim znacznie mniej niż pod pomostem, więc uniosła się wąską, cienką taflą, jednak zanim dobiegli do niej, Szamanka mocnym ruchem ręki posłała tam falę z wód jeziora. Woda obmyła zamarzającą taflę, nadając jej grubość ponad 5 cm i unosząc do jakichś 6 metrów wysokości.

Grupa nie określiła wysokości ściany, więc wybrałam wersję optymalną dla nich, dodając falę z jeziora, bo samego strumienia by nie wystarczyło. Więcej natomiast wody z jeziora by nie zdążyło zamarznąć, więc nie widzę opcji więcej niż 5 cm grubości. Ale jeśli ta wersja nie odpowiada, możemy zostać przy Waszej.

Indiana - 01-04-2015, 00:04

Neyestecae uniosła dłonie. Tańcząca na nich moc uderzyła w dzielącą pomost od reszty kawerny ścianę, powodując iskrzenie. Iskry przetoczyły się przez rosnące pęknięcia, lód naprężył się i z ogłuszającym hukiem pękł. Drobinki lodu niczym groty drobnych strzał zaświszczały w powietrzu.

Keithen złożył się do strzału, celując w tego z łuczników, który wydawał się strzelać najszybciej. Zaraz obok Nathaniel wciąż w przebraniu tubylca zatoczył się powodując zdziwienie i zamieszanie wśród pozostałych, jednak uwagę strzelców skupiał pomost i Kodran Z Esem, usiłujący stamtąd zabrać duszącego się Agata.
Skupił zmysły na celu i mały włos uderzyłby odruchowo, gdy kątem oka dostrzegł czarny kształt tuż przy swoim ramieniu.Lothel uśmiechnął się oszczędnie, widząc zaskoczenie gwardzisty... I w tej samej sekundzie razem ze Styryjczykiem padł, zwalony z nóg energią rozpadającej się ściany. Bełt i nóż smyrgnęły w powietrzu, chybiając celu.

Obydwaj zerwali się sprężyście, odbijając się niemalże od podłoża. Keithen kląc pod nosem zignorował złowrogą postać Szamanki, która ukazała się po jego prawej stronie załadował kuszę ponownie, kątem oka widząc, jak towarzysze wycofują się zgodnie z rozkazem. Zdąży. Na pewno zdązy za nimi. Wycelował.
- Szybciej, Styryjczyku...
Strzelił.
Nie mógł widzieć, jak za jego plecami towarzysze zderzyli się z zimną ścianą, wzniesioną z wód strumienia. Nie była tak potężna jak poprzednia, ale wystarczyła, by zatrzymać ludzi.
Wojownik Qa trafiony w splot słoneczny poleciał do tyłu o dwa kroki.

W tym samym czasie Ylva razem z Roderykiem dopadli do Gotarda. Dowódca Wergundów zauważalnie upadł na kolano, uderzony odłamkiem, ale zacisnął zęby i zignorował dość głęboką ranę w prawym ramieniu. Ylva unikęła ostrzału, ale niemal krzyknęła, widząc jak rażona odłamkiem pada Nem, a obok niej Merren. Esu, podobnie jak Roderyk, upadł na kolano, ale zdołał się podnieść, jednak w sekundę później strzała jednego z Qa trafiła go w lewy bark, przebijając na wylot mięsień.
Rzucili się w kierunku mostka, dzielącego ich od upragnionego tunelu, ale na drodze wyrosła im kolejna przeszkoda.
Za nią słyszeli ryk vogherna i krzyki walczących, ale nie byli w stanie zobaczyć, co się tam dzieje.
Roderyk i Merren byli ranni, Esu oberwał dodatkowo strzałą. Agat powoli zaczynał łapać powietrze, druidzkie zaklęcie puszczało. Gotard przełknął detoksynę, ale organizm wciąż był osłabiony, tymczasem Nem, która mogła go postawić na nogi, sama osunęła się tuż przy niesionym przez siebie rannym Styryjczyku. Nathaniel, Lothel, Keithen i Sefii właśnie dołączali.


Tymczasem za lodową kurtyną, w którą bezsilnie i desperacko uderzali Wergundowie, zaklęcie Elidisa powaliło na ziemię Korheniego, rozcinając i parząc tkanki. Ciężko ranny wojownik upadł na ziemię, ale nie stracił przytomności, nie poddał się obezwładniającej słabości i bólowi, który przenikał jego nerwy.
Nawet kiedy obok niego upadł rażony kamiennym pociskiem Emilii jego towarzysz, a drugiego dopada właśnie rozpędzony voghern, Korheni wciąż jeszcze był gotów podnieść się i walczyć. Chwilę wcześniej było blisko, tak blisko, by zatopić mu z chrzęstem tkanek grot w gardle...

Ysgard cudem obronił się przed atakiem, dłonie nie chciały słuchać krasnoluda, przed oczami wirowało mu całe pomieszczenie. Blok trzonkiem, jaki wykonał, był bardziej wyuczonym ruchem mięśni niż reakcją kierowaną umysłem. Gdy voghern zacisnął szczęki na przeciwniku, krasnolud podparł się na toporze i zwinął w odruchu wymiotnym, objawiającym ciężki wstrząs mózgu. Krew, cieknąca z rozbitej głowy, zlepiała mu włosy i łaskotała w bark.

Szrapnel właściwie minął się z niedźwiedziem i niemal wpadł na Elidisa, z tej pozycji jednocześnie doskonale widział lodową ścianę, która odcięła resztę oddziału po drugiej stronie strumienia.
Przed ścigajacym go tubylcem uratowała go Emilia. Krasnoludzkim zaklęciem.

Cadan dawno już nie był tak blisko smierci. Pchnięcie energii odsunęło Korheniego, dając elfowi cennych kilka sekund, jednak wiedział, że nie zdąży. Ból, przenikający tkanki, ogłupiał i osłabiał, krok, wyuczony, odruchowy krok na nisko ugiętych kolanach, wspomagający cios, zawiódł, elf zachwiał się i niemal upadł, widząc jak w zwolnionym tempie czarny grot włóczni, zmierzający prosto w jego twarz. Nie zdąży. Rozumiał to, był spokojny.
Nie spodziewał się ratunku.
Ratunek jednak nadszedł.
Ciepło pocisku Cadan odczuł na tej części twarzy, która jeszcze miała czucie. Wojownik Qa upadł ciężko na ziemię.


Prim nie była w stanie stwierdzić, czy wzmocnienie, które przesłała Szamance, cokolwiek dało. Nawet gdy tamta odwróciła się i spojrzała na nią, w białych oczach nie było źrenic, na skupionej twarzy nie istniała mimika. Neyestecae gromadziła moc i posyłała kolejne fale z jeziora, które obmywały ścianę i wzmacniały ją, z trzaskiem zamarzając na jej powierzchni.
Pełne desperacji uderzenia napastników powodowały pęknięcia, ale ściana stała dalej. A Szamanka gromadziła moc... Wyładowania elektrostatyczne błyskały wokół niej, raz po raz uderzając też druidkę, która poczuła, jak unosza się jej naelektryzowane kosmyki włosów.

Astori z trudem zmuszał się, by nie pozostać w nieruchomej pozie, nie zastygnąć tak, chłonąc jej obraz, jej potęgę, jej piękno... Była burzą, była żywiołem, gniewem, a jednocześnie nieogarnionym pięknem, które w jego wyobraźni wykraczało poza możliwości zmysłów.
Natura wojownika jednak wzięła górę. Ma jej bronić. Ma jej służyć. Rzucił się w kierunku, gdzie przebite dawno stopionym soplem leżało ciało Kurta. Przyklęknął przy martwym towarzyszu, potężne ukłucie żalu pojawiło się w jego umyśle, aż stojący najbliżej kapłan Qa spojrzał na niego ze współczuciem. Zamknął dłonią szeroko otwarte oczy wojownika. I sięgnął po kuszę.
To był sporej wielkości sprzęt, tylko Kurt potrafił strzelić z niej jedną ręką. Astori szarpnął wajchę, przytrzaskując strzemię stopą, tak jak setki razy widział w wydaniu przyjaciela. Nałożył bełt i złożył się do strzału, celując gdzieś w oddział przy lodowej ścianie.
Jednak czy to ciężar broni, czy fakt, że nie wycelował do nikogo konkretnego, sprawiły, że bełt trzasnął tylko o kamienie, rozbryzgując się w kawałki.

Toruviel nie była pewna, czy to jest rzeczywistość, czy jakiś z grubsza koszmarny sen. Nad nią wysokie sklepienie sali z Monolitem lśniło błękitnymi wzorami, szum wodospadów uspokajał i otępiał.
Rzeźbione kolumny, zielone pnącza zwisające girlandami do powierzchni wody... Cudne rzeźby wielkiego aldacoa w Teive'rel zdawały się uginać nad nią, jakby chciały się nachylić i przytulić, opleść ją swoimi gałęziami, ukołysać. Ktoś śpiewał... Jesteś ranna, powtarzał umysł, ciężko ranna... Czyjaś twarz pochyliła się nad nią, podwijając rękawy, jak zwykły to czynić Tawanien, przystępując do operacji czy leczenia. Delikatna dłoń odgarnęła elfce włosy z czoła.
Oblicze kobiety pulsowało i falowało, jak obraz na wodzie w migoczącym słońcu. Złociste włosy rozbłyskiwały w refleksach, migotały, raziły oczy. Wielkie tęczowe oczy, piękne niczym oczy sarny...
Pani Silva...
Bogini uśmiechnęła się dziwnie.
Włosy lśniły.
Gdzieś kapała woda.
Delikatna dłoń uniosła się, trzymając srebrzysty sztylet o powierzchni szlifowanej jak lustro.
Zdradziłaś.
Stal zagłębiła się w ranę, ból uderzył falą, powodując atak mdłości.
Teyceni cofnęła dłoń, z której promieniowała moc, spajająca na powrót rozciętą promieniem kość barku.
- Na wszystkie cholery z bagien Moreinn!! - krzyknęła - trzymajcie ją porządnie! Łączę jej kości, to jest ból, jakiego się nie da wytrzymać, a ona musi być nieruchomo!

Indiana - 01-04-2015, 00:06

Jest godzina 22 - proszę Wasze wpisy do jutra do około 17.
Będzie to najprawdopodobniej ostatnia runda starcia między grupami w tym trybie, w czwartek i piątek byśmy kończyli rozgrywkę :)

Reshion vol 2 Electric Bo - 01-04-2015, 11:24

Czy i do kiedy mapka zostanie uaktualniona aby oddać ruch po ostatniej turze?
Indiana - 01-04-2015, 13:47

A jest tak dramatycznie potrzebna? No ok.
Indiana - 01-04-2015, 14:35

Plan sytuacyjny.
Bure-czerwone to ranni.

Indiana - 01-04-2015, 21:40

Elidis Caernoth napisał/a:
Elidis usłyszał za sobą głośny trzask i na ułamek sekundy przykucnął kryjąc głowę w rękach. Na jego twarzy malował się wyraz mówiący : "To nie ja, nie ja! Nie masz dowodów. Nic nie zepsułem!". Niemal natychmiast zaskoczenie przeszło zmyte falą adrenaliny.
Obejrzał się za siebie.
Zobaczył własne mętne odbicie w nieco oddalonej ścianie lodu wyrastającej ze strumyczka. Za nią zobaczył pokaźną część swojej kompanii próbującą nadaremnie wyłupać dziurę w przeszkodzie. Jego powieki lekko się opuściły w pełnym ironii przemęczeniu.
I może co kur... jeszcze!? Phethabańskie słonie bojowe? Mojmir we własnej zmutowanej osobie!?
Nie trudno było znaleźć źródło tego zamieszania.
Szamaaaankaaaaaaa......!!! - poważnie już go denerwowała, jakim prawem jeszcze żyła?
Na świcie nie powinno być ludzi, którzy nie mogą umrzeć, lub też mają z tym takie problemy. Przed twarzą mignął mu Reshi.
O nie!
I w tym momencie na jego twarz wypełzł uśmiech. Zły, podły, wredny uśmieszek, który Toruviel dobrze by znała i wiedziała co za sobą niesie. Olśnienie. Pełne przemocy, sadystyczne olśnienie jakie miewał w momentach wielkiej złości.
Tym razem było to olśnienie magiczne. Jednak wraz z nim przyszła złość, że nie wpadł na to, gdy stał w tym cholernym kręgu.
Zebrał moc z całego ciała. Potrzebował jej dużo. Jak zwykle usłużna popłynęła przez jego członki koncentrując się w okolicach rąk.
Wyrzucając dłonie w stronę Szamanki wrzasnął :
- Bero soru indargari muthu nerratekada eder tsaga mehe indargari errekorra!!
Złocisty ładunek niesamowicie skoncentrowanej energii pomknął przez salę, ponad jeziorem z którego natychmiast buchnęła para. El celował jakiś metr za Szamankę, licząc, że skupiona na zaklęciu zareaguje zbyt późno. W konsekwencji pocisk leciał niemal prosto na Prim.
Jednak miał nigdy do niej nie dotrzeć, gdyż tuż przed nią miał eksplodować i zacząć z wielką prędkością rozszerzać się na wszystkie strony, paląc co popadnie.
Elf nie patrzył jaki skutek odniosło zaklęcie.
Zamiast tego skupił się na bardziej bezpośrednich zagrożeniach. Zauważył bowiem, że ten tubylec z włócznią wciąż żył. Jakim prawem to pachole z buszu śmiało oddychać po jego zaklęciu!? Wyszarpnął nóż Szrapnela z cholewy buta i ruszył pędem w jego stronę.
Jeżeli Korheni jeszcze nie wstał, siada na nim okrakiem, lewą ręką przytrzymuje lewy nadgarstek wroga. Jeżeli ułożenie ciała na to pozwala to prawy nadgarstek przytrzaskuje jednym kolanem, drugim zaś dociska pierś Korhenioego by ten nie mógł wstać. Trzymany odwrotnym chwytem nóż wbija w gardło wojownika i przekręca.
Jeżeli Korheni wstał elf spróbuje wykorzystać fakt, że jest raczej oszołomiony i na niego nie patrzy. Będzie chciał zajść go od tyłu. Najpierw kopnie z boku w któreś kolano, by je złamać, lub chociaż zwichnąć, a następnie normalnie trzymany nóż wrazi wrogowi w gardło.
Jeżeli Korheni go zauważy to rzuci oślepienie.
- Vaku soru nerratekada! - błysk wywołaj foruj, oślepienie działające tylko na cel.
Następnie zaś zmieni kierunek, ponieważ wojownik zapewne uderzy w miejsce, w którym zapamiętał elfa, zatem ten uderzy od drugiej strony.
Gdy Korheni przestał być zagrożenie należało zająć się skutkami puszczonego nieco wcześniej zaklęcia. Było potężne i manożerne, więc zaraz po jego rzuceniu jak szalony zabrał się za rytuał many. Zastanawiał się, czy to szalone tępo pozwoli mu pobić własny rekord prędkości, szkoda, że nie miał jak zmierzyć.
Przez chwile zastanawiał się też jak bardzo jego żołądek i ogólnie pojęty organizm kopnął go w rzyć za tak szybie i częste pobieranie many... Resztą niech se kopią. Bardzo byłoby miłym gdyby do jego najpoważniejszych zmartwień należał ewentualny ból głowy i rozstrój żołądka, nie zaś perspektywa spotkania się z obsydianowym grotem.
Jeżeli do tego czasu ściana jeszcze stała krzyknął :
- Con, ściana!!
Jeżeli ściany już nie było krzyknął :
- Wszyscy w tył!!
Zaczyna się wycofywać do tunelu prowadzącego do Vekowaru. Jeżeli grupa tubylców poniżej tej ścieżki ( ta masa jasno niebieskich kropek pod nami ) będzie stwarzać zagrożenie uderzy w nich zaklęciem promienia.
- Bero soru indargari muthu nerratekada errekorra xirrit!
I będzie dalej kierował się do wyjścia.

Objaśnienia zaklęć w 24, a promień już chyba znacie. ;)




Szrapnel napisał/a:
Szrapnel zatrzymał się przy elfie aby złapać oddech. Przed nim wyrosła ogromna lodowa ściana.
No co ku*** jeszcze?
Tubylec, który go zranił leżał ciężko ranny trafiony skalnym odłamkiem. Ale ten atakujący Laryjczyka wyglądał na ciężko rannego, ale nie martwego. Najemnik postanowił to zmienić. Pobiegł z powrotem do niego. Jeśli Korheni stoi wyprowadza on dwa szybkie ciosy jeden po drugim wymierzone kolejno w żebra i w obojczyk przeciwnika, jeśli natomiast leży uderza z całej siły w głowę. Po tym wszystkim trąca krasnala żeby się w miarę ogarnął.




Nathaniel napisał/a:
-Do jasnej cholery, co tu się porobiło przez tą chwilę jak mnie nie było?!
Wszystko sie waliło. Na szczęście tylko w przenośni. Chyba na szczęście. Co gorsza jeszcze ta ściana. Odwrócił się plecami do bariery gotowy bronić reszty.
-Rozwalcie to, tylko szybko, bo nie wiem ile tu wytrzymamy - i że szamanka nas nie rozwali w kilka sekund

Sefii napisał/a:

Cofalam sie aż dotknęłam plecami czegoś zimnego. Cholera, ściana lodu. Cudnie. Zaatakowałam zatem tubylca stojącego przede mną. Jeżeli uda mi sie go pokonać, staram sie jak najlepiej rozłupać ścianę. Jeżeli to nic nie daje, bede robić za ochronę grupy, atakując nadchodzących tubylców. Genialnie. Po prostu super...i wtedy elf walnął zaklęciem. Po raz 64739 w tych dniach mam ochotę go zabić. Za jasno...! Wycofuje sie i czekam, aż wzrok mi wróci do normy. Jeżeli ściana pęknie, biegnę za grupą do wyjścia.


Nem napisał/a:
Gdy poczuła uderzenie energii i odłamek lodu, raniący jej kark przez jej myśl przemknęło soczyste Niech was wszystkich szlag… Upadając szarpnęła Calida w swoją stronę. Sam by na pewno nie ustał, a upadek na lewy bok w jego przypadku był bardzo niewskazany. W momencie, w którym spotkała się z posadzką dokończyła już na głos: …trafi! Podniosła się razem ze Styryjczykiem tak szybko, jak tylko mogła. Sięgając ręką do karku, na którym czuła płynącą stróżkę krwi. Krzyknęła do Ylvy:
- Dajcie go tutaj!
Pod palcami poczuła niewielką ranę, a w niej kawałek lodu. Postarała się możliwie szybko go wyciągnąć, po czym przykryła ranę ramieniem Calida.
Nie ma to jak chodzący bandaż…
Ruszyła w stronę Gotarda.
Trucizna… nie wygląda to aż tak strasznie jakby się wydawało. Powinnam dać radę.
Gdy była już przy nim wzięła głęboki wdech, koncentrując moc na ubrudzonej krwią prawej dłoni. Była zażenowana… Żeby leczyć kogoś w takim stanie. Gdzie higiena pracy?! Wytarłaby ją pewnie o tunikę, gdyby nie fakt, że była ona w o wiele gorszym stanie niż zakrwawiona dłoń. Poczuła jak resztki dostępnej mocy, łaskoczą jej dłoń. Położyła ją na klatce piersiowej Gotarda.
- Eraldaceta muthu indargari! - powiedziała, cofając rękę.
Po chwili przypomniała sobie, że wcześniej w jaskiniach schowała trochę mchu, na wszelki wypadek, do torby. Sięgnęła do niej i gdy poczuła pod palcami porosty, wypowiedziała słowa pobrania: Indarra desargatzea Anium!


Emilia napisał/a:
Uśmiechnęła się kącikiem ust. Krasnoludzkie zaklęcia nigdy nie zawodziły. Widząc jednak, co się stało, otworzyła szeroko oczy.
Lód.
Ściana z lodu.
Pułapka.
Chaos warknął, krzesło odleciało, a na drzwiach pojawiło się kilka głębszych pęknięć. Spomiędzy nich powoli wysnuwały się emocje, które Cadan chwilę temu usiłował zamknąć.
Nie. Nienienienienie.
- Harria soru neratekada indargari eder indargari! - wrzasnęła, posyłając w stronę pułapki opalizującej niebieskim światłem odbitym od Zmienności pokrywającej ściany sporej wielkości ostro zakończony grot, dodatkowo pchnięty Mocą tak, by osiągnąć jak największą prędkość.
Miała nadzieję, że to wystarczy.
Słysząc jednak zaklęcie elfa przypomniała sobie jeszcze coś.
Nie tylko ściana jest ich wrogiem.
Chaos napadł mocniej o drzwi, które jęknęły niebezpiecznie.
Wyciągnęła dłonie przed siebie, gotowa zrzucić ogromny kawał sklepienia na głowy prostym harria murru tsaga indargari indargari tym, którzy ośmieliliby się gonić jej sojuszników. Oczywiście, o ile uda jej się rozwalić ścianę, a tamci zdążą uciec...


Toruviel napisał/a:


Chwilę wcześniej czuła, jak igiełka przeszywa jej tkankę. Łaskotało nawet - w zasadzie była znieczulona. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach podziemi. Ciemności rozświetlał jedynie błękitny blask monolitu. Woda kapała z sufitu, szumiała w strumyczkach dookoła obelisku. Liście też szumiały. Liście... przez które prześwitywało słońce.
To Teive'rel - to Stolica. Nad jej głową rozpościerał się baldachim pod Wielką Świątynią Silvy. Aerlinn, kochana przyjaciółko... Niedługo wrócimy. Odzyskamy wszystko co straciliśmy.
Ktoś się nad nią pochylał. Złotowłosa elfka o niebieskich oczach...
Aerlinn - wyszeptała Toruviel. Ale to nie była ona, chociaż wyglądała tak podobnie. Te same gesty, ten sam skupiony wyraz twarzy. Złote włosy i oczy o wszystkich kolorach tęczy.
Pani Silva... One wrócą. Tawanien wrócą do Alalminore i do Teive'rel. Nie, nie wrócą. Ale ja nie chciałam, żeby tak było. Tak musiało być.
Zdradziłaś - zabrzmiało wokół niej, a w jej ranę zagłębił się lustrzany sztylet. Toruviel wrzasnęła.
Przepraszam, przepraszam, musiała. Bo to wszystko jej wina. Puszczy. A ty zaakceptowałaś Tavar, pani. Czemu? Tak też musiało być... Może kiedyś wrócimy do tego, co było... Kiedyś.
Silva patrzyła na nią z góry, a Toruviel nie rozumiała skąd w Matce Elfów tyle okrucieństwa i mściwości. Może w niej samej tyle jej było?



Teyceni napisał/a:

Elfka robiła użytek ze zdrowych płuc, krzyczała przeszywająco, jej ciałem wstrząsały konwulsje. Towarzyszący Teyceni kapłani trzymali ją w miejscu. Czasem elfka wypowiadała urywane słowa w swojej mowie, na czole perliły się kropelki potu. Teycani przemknęło przez myśl, że dziewczyna odczuje to wszystko psychicznie. Dziewczyna? Ciekawe ile ma tak właściwie lat... Kontynuowała odtwarzanie kości. Potem odnowi połączenia nerwowe, zregeneruje i zaczepi na nowo mięśnie. Możliwe, że przywróci elfce władzę w ręce. Całe szczęście Pamięć była blisko, promieniowała swą mocą, ułatwiając jej pracę.

Miquiciyac... Zapach śmierci z boskich rąk. Otarła łokciem pot z czoła.
Nie dzisiaj.
Trzymajcie ją! I podajcie jej jakieś cholerne znieczulenie!
Qöyna … Qööhi .. Ogień... Spalenie...
Powoli kończyła składać kości.
To była jej walka. Słyszała krzyki swych braci i sióstr, umierających w starciu z wrogiem.
Ogień niszczy nieodwracalnie. Wróg przyniósł ogień. Wróg postanowił spalić jej lud.
Nie dzisiaj.
Magiczka wstanie. Musi. Przeżyje. A ona jej pomoże. Trzeba przyspieszyć regenerację. Kości. Nerwy. Potem mięśnie.
Kapłani otoczyli elfkę. Trzymali jej ciało, by pozostało nieruchome. Ktoś przyniósł dzban z ciemnawym napojem w środku. Kilku stanęło za Teyceni.
- Odsuńcie się wszyscy!- zawołała do nich
Przymknęła oczy. Zaczęła cicho nucić melodię. Czuła, jak duch powoli opuszcza jej ciało i szuka ducha elfki. Wreszcie znajduje. Skulonego i okaleczonego. Koło niego, wizja jakiejś kobiety.
Bogini. Mówiła coś do niej. Z boku elfki wystawał sztylet.
Duch Teyceni zwinnie przekradł się koło stojącej, rozmywającej się, kobiety.
Podbiegł do Toruviel. Postać tamtej bogini nie miała nad nim władzy, nawet jeśli była tylko wyobrażeniem, emanacją uczuć, targających tą dziewczyną. Ale miał władzę nad elfką. Umysł Toruviel wytworzył tę postać, wywołał ją z głębi wspomnień, uformował z żalu i tęsknoty i uzbroił w wyrzuty sumienia.
Musi wesprzeć elfkę. Toruviel sama musi uwierzyć w swą siłę, zapanować nad swoim umysłem.
Toruviel..szepnął...uwierz... bądź silna... Jej tu nie ma. Ich wszystkich nie ma. Nic nie znaczą. Jesteś wolna. Jesteście wszyscy wolni.
Gdzieś w przenikającej rzeczywistość płaszczyźnie Toruviel stęknęła. Otworzyła oczy.
Jej ręka drgnęła. Zaczęła zbliżać się w stronę sztyletu.









Neyestecae napisał/a:
Patrzyła jak próbują zniszczyć ścianę, którą stworzyła i naprawiał. Panicznie próbowali ją zniszczyć, byle tylko uciec z miejsca gdzie dokonali swojej zbrodni. Nie doczekanie.
- Przyszliście by upuścić nam krwi... ale utopicie się w swojej własnej! - Początek wypowiedziała ledwo słyszalnie, prawie nie poruszając ustami. Drugą połowę wykrzyczała unosząc ręce od czynienia czarów. Chciała by zapłacili za to co zrobili, zabili wielu jej ludzi, a sami jeszcze byli cali. Tak to się nie może skończyć.
Ludzie Qa! Uciekajcie za barykady i zostanie tam dopóki nie będzie bezpiecznie, macie też je rozbudować by wrogowie nie mogli ich zdobyć. - Przekazała swoim ludziom, kiedy sama wytworzyła dziurę pod nogami ludzi chcących zniszczyć lodową ścianę. Jakby pomyśleli to by nie podchodzili. Jedna już wybuchła. Ziemia się usunęła spod nóg atakujących. Część z nich wpadła. Teraz miała chwilę czasu zanim spróbują coś zrobić. Czas na drugą grupę.
Wyczarowała duży kamień i posłała do go grupy magów na wybrzeżu. Niech mają za swoje. Posłała go mierząc w środek grupy, tak by voghern nie zasłonił i nie zaabsorbował odłamków. Potem go zdetonowała, chcąc by podłoga tam gdzie stali przybrała czerwony kolor. Powróciła do grupy w dziurze, cierpieniem tych na brzegu nacieszy się jeszcze. Widząc jak część z nich próbuje się wydostać zrzuciła im ich byłą przeszkodę na głowy, tak by kilka z nich zmiażdżyć Kiedy gruchnęła to na dobicie postanowiła ją rozsadzić używając mocy.




Astori napisał/a:
Pierwszy strzał spudłował. Remus Yerbat Vestar Astorii sapnął wściekle. Zmarnował szanse. W obecnej sytuacji mogło od tego zależeć wiele.
Skup się! - skarcił się w myślach - Skup się... Dla Niej...
Uśmiechnął się lekko pod nosem na myśl o Neyestecae. Tak. Myśl o niej uspokajała drżące dłonie.
Błyskawicznie załadował kolejny pocisk. Uniósł broń, oparł kolbę o ramię.
Wypuścił powoli powietrze.
Myślenie o Neyestecae uspokajało.
Zmrużył oczy.
Kto był najlepszym celem?
Magini w czerwonym płaszczyku (Emilia). Nic jej nie osłaniało. Linia prosta, po drodze tylko woda.
Wycelował w korpus. Kurt był specem, mógł celować w głowy. Ale korpus był o niebo pewniejszym celem. A kolejne pudło oznaczałoby katastrofę.
Jeszcze raz wypuścił powietrze. Palec zaczął naciskać powoli spust.
Myślenie o Neyestecae uspokajało.




Prim napisał/a:
Neyestecae ją przerażała. Białe, skupione oczy nie wróżyły nic dobrego.
Zwiastowały wybuch.
Czuła, jak unoszą się jej kosmyki włosów. I że ściana z lodu nie ustanie za długo.
Odsunęła się kilka kroków.
Z tyłu mignął jej Astorii.
A z tyłu głowy mignęła Toruviel.
Cholera.

Na przeciwległym brzegu dostrzegła grupkę, w której stronę przed chwilą szarżowała.
A tam ten chędożony mag od lasera.
Nienawidziła niedokończonych spraw. A w jego żyłach dalej krążył chloroform.
Podniosła rękę i wyszeptała:Taglys gwenwynig!
<zaklęcie dystansowe, powoduje: osłabienie sił witalnych, zatrucie organizmu.>
Zdychaj.

Jej intuicja wskoczyła na najwyższy poziom. Zmysły wyostrzyły.
Była gotowa na wszystko.
Pozostała osłaniać Szamankę. Zorganizować odwrót w razie potrzeby.

Indiana - 01-04-2015, 22:12

Cytat:

Ylva jak rzadko, tak w tej chwili żałowała jak cholera, że nie ma niczego, co strzela i że nigdy w życiu nie uczyła się magii. Przeciwnik, tak odległy, tak wielokrotnie zbyt odległy dla zasięgu ostrza, był jednocześnie śmiertelnie groźny. Keithen podzielał jej zdanie, z tą różnicą, że cieszył się z faktu, iż Con właśnie jemu oddała swoją cenną zdobyczną kuszę.
Wprawa robiła swoje, szarpnięcie wajchy i załadowanie bełtu (przy czym kolejny miał już przygotowany w dłoni) zajmowało mu tylko kilka sekund.
Za jego plecami huknęła i zazgrzytała uderzona pociskiem Emilii lodowa ściana.
Ziemia pod stopami zadrżała.
Szamanka, złowroga i potężna, unosiła ręce prosto w ich kierunku. Nie marnował czasu na obserwacje, wiedział, że nie zdoła jej trafić.
Ale tego zdrajcę za jej plecami już owszem.
Pierwszy bełt pomknął w stronę Astoriego, gwardzista szarpnął za wajchę, ignorując chwilowo niepokojący trzask za plecami, złożył się i wystrzelił w kierunku dwóch łuczników, stojących po przeciwnej stronie strumienia.

Cytat:

Lothel był naprawdę wściekły. Takie pasmo niefarta nie zdarzyło mu już dawno. Nie trafić dwa razy pod rząd, ostrzem w pewny cel i nożem... Tak, była fala uderzeniowa, mógł ją zobaczyć. Rozproszył się, pozowolił sobie na emocje, na przejmowanie się.
Powoli wypuścił powietrze. Dość.
Przebiegające przez głowę myśli nie przeszkadzały przygotować się do kolejnego ciosu. Widział, że gwardzista jej nie sięgnie, z tego kąta na drodze stała szamanka.
Ale on mógł.
Od hobbitki dzieliło go 10 m. Nóż zafurkotał w powietrzu, wycelowany w jej gardło.


Cytat:
Wergundowie zajęli się rozwalaniem ściany i mały włos, a pocisk Emilii zaskoczyłby ich, na szczęście magiczka wycelowała powyżej głów. Roderyk biorąc tęgi zamach, nie natrafił oporu i poleciał do przodu jak długi, prosto na zalegającą koryto strumienia stertę lodowego gruzu.
Zerwał się natychmiast i wylazł na przeciwną stronę, zrozumiawszy, że tylko dzięki upadkowi uniknął tego, co stało się za jego plecami.


Cytat:
Gotard po raz pierwszy od dłuższej chwili spojrzał przytomnie dookoła. Pochylona nad nim twarz Pethabanki była pierwszym ostrym obrazem jaki zobaczył.
- Dziękuję... - mruknął, podnosząc sie na kolano, ale uznał, ze to bez sensu, bo nadal kręci mu się w głowie, a podłoga się chwieje. Dopiero po kolejnych kilku sekundach zrozumiał, ze mu się nie wydaje.


Cytat:
Agat z satysfakcją stwierdził, że druidzka klątwa wreszcie mija. Zapisał sobie w pamięci, że każdy druid, którego spotka, popamięta go do końca świata. Spojrzał na Kodrana, chcąc powiedziec mu, że mają spierniczać.
Wtedy ziemia zadrżała, a Kodran nagle znalazł się kilka metrów wyżej.

Cytat:

Merren wyciągniętym skokiem niemal wpadł na Egberta i obaj potoczyli się po ziemi. Stojący bliżej rozpadającej się tafli Wergund zsunął się obok swojego dowódcy w kanał strumienia, Styryjczyk zerwał się i rzucił do przodu, próbując uchwycić rękę Nathaniela, który desperacko walczył z zapadającą sie pod nogami skałą.


Ylva napisał/a:
Ylva odwrócona tyłem do tafli obserwowała wojowników po lewej, dwóch rannych ale żywych na wprost, strzelców na wprost po prawej. I ją.
Widziała formującą się w jej dłoniach moc.
Nie miała ani czasu, ani weny, by ułozyć modlitwę w słowa. Wezwanie przemknęło jej przez myśl, jak błysk, jak krzyk.
Pani, chroń nas.
Spodziewała sie błysku, huku, wybuchu. Nic takiego nie nastąpiło. Ziemia zadrżała pod stopami i Styryjka poczuła, jak osuwa sie w dół, więc wyuczonym skokiem rzuciła sie do przodu, amortyzując skok miękkim przewrotem przez bark, starała sie wylądować tak, zeby trzymana wzdłuż ciała klinga automatycznie wykonała zastawę nad jej głową i karkiem.
Odzyskując równowagę, odwróciła się, usiłując ocenić, co się stało.

Indiana - 01-04-2015, 23:59

Misiowój&Ysgard napisał/a:
Convolve zsunęła się z grzbietu vogherna, właściwie to chciała się zsunąć, ale zdrętwiałe ręce, ranny bark i mięśnie nóg, przemęczone trzymaniem sie zwierzęcia, nie posłuchały i spłynęła na ziemię jak długa.
Otrząsnęła się szybko, a konkretnie wtedy, kiedy spróbowała podeprzeć się na zranionym ramieniu. Ból ją oprzytomnił. Jak zawsze, ból był sojusznikiem i przyjacielem.
Elf ledwie się trzymał, widziała to. W pionie trzymała go tylko żelazna wola, natura jego ludu.
Z krasnoludem było nieco lepiej, z trudem, ale opanowywał zawrót głowy. Wymioty nieco pomogły.
Ruchem głowy wskazała mu Korheniego, który pozostał nieruchomy tak, jak dostał chwilę wcześniej. Krasnolud ruszył w jego kierunku, gotów do ciosu.
Convolve skupiła się na modlitwie przy elfie, który nie poddał się i nie upadł ani nie usiadł, przyklęknął tylko, tylko papierowa bladość poranionej twarzy wskazywała na wysiłek, jaki go to kosztuje.

Gdy skończy z Cadanem, do uzdrowienia jest Ysgard (o ile skończy z Korhenim) i Szrapnel ;)

Indiana - 02-04-2015, 02:01

Neyestecae patrzyła na dzieło swoich rąk. To wszystko było dla niej obce, ona była obok tego. Przez jej zyły przepływała moc, jakiej normalny człowiek nie byłby w stanie znieść. moc płynąca prosto z ziemi, z buzującego błękitem monolitu. Była nieprzebrana jak otchłanie wnętrza planety.
Czy więc jest jeszcze człowiekiem?
Kobieta, którą była, gdzieś ukryta daleko, głęboko w umyśle skowytała właśnie z rozpaczy nad ciałem martwej siostry bliźniaczki.
Neyestecae była już czymś więcej.

Energia wpakowana w skałę skruszyła ją, stłoczeni przy mostku wrogowie poczuli drżenie kamieni, poczuli jak twarde podłoże umyka im spod nóg. A ona zdecydowanym ruchem rąk zgniotła te drobinki, ścisnęła potężną mocą, sprawiając, że pod ich nogami zarwał się grunt, tworząc nierówny lej głęboki na dwa metry.
Brzdęk i refleksy rozpadającej się lodowej tafli zirytowały ją, a gniew oślepił. Uniosła ręce, by pogłębić rozpadlinę.
Sekundę później zrozumiała swój błąd.
Nie doceniła go.
Zachłystnęła się daną jej mocą, potęgą żywiołów, pierwotną władzą nad materią, a oni byli niczym, drobnym pyłem, który się jej przeciwstawiał.
Błąd.

Skumulowany cieplny pocisk nie lśnił i nie płonął, gdy mknął przez powietrze. Dostrzegła go, gdy rozpękł się z towarzyszącym mu niskim dźwiękiem, zalewając ogniem wszystko w promieniu pięciu metrów.
Przez nieskończenie długą sekundę patrzyła w oczy elfa po drugiej stronie jeziora.
Znam cię. Skąd cię znam...?
Nie doceniłam cię.
Więcej tego nie zrobię.
Nie zdążyła zrobić niczego więcej, jak niewielką ochronną sferę wokół siebie. Płomień zamknięty w kulistej sferze szalał i palił, przepalając deski pomostu, ciała poległych i żywych, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w zasięgu.
A ona z wnętrza sfery patrzyła, jak elf pada na kolana i dusi się, przyciśnięty do ziemi druidzkim zaklęciem. Wiedziała, że to nic, ze zaraz wstanie, ale skorzystała z chwili jego słabości.
Potężny impuls psioniczny uderzył w jego umysł jak iskra i zniknął.
Elidis Caernoth. Ten, który się zwie panem miasta na Bagnach. Ten, który chce się zwać cesarzem. Jak władcy dawnej Styrii...
Zapamiętam cię.
I nigdy więcej cię nie zlekceważę.



Na drugim brzegu Elidis, trafiony zaklęciem Prim, usiłował uspokoić oddech. Trucizna powodowała wstrząs anafilaktyczny, gwałtowną opuchliznę dróg oddechowych... I napad paniki.
Wyczerpanie po zaklęciu spotęgowało efekt.

Convolve dostrzegła, co się z nim dzieje, spojona mocą jej własnego organizmu rana Cadana wydawała się pewna i stabilna. Zachwiała się.
Voghern sapnął ze zniecierpliwieniem.
Mądra źle. Mądra odpoczynek.
Nie mogę, miśku, ty wielka przerośnięta pluszana drapieżna zabawko. Nie mogę. Muszę...

Ratować Ysgarda.
Krasnolud rzucił się na Korheniego, zataczając przez wciąż szalejący błędnik i mdłości.
W chwilę wcześniej do tego samego rzucił się Szrapnel, ignorując ciężką ranę po poprzednim starciu. Przecenił własny organizm, a ten, wykorzystując doskonałe możliwości autoochrony ludzkiego ciała, powiedział "nie, stary, nie teraz. Nie wiesz co robisz. Idź spać".
Poszukiwacz upadł bezwładnie po kilku krokach.
Krasnolud nie upadł, ruszył na leżącego Qa. Nie docenił wojownika. Korheni nie był byle młokosem, miał za sobą bitwy i polowania, jego ciało nosiło blizny, a umysł wspomnienia i odruchy. Wyczuł atak, choć sam niemal stracił przytomność po magicznym promieniu.
Zerwał się sprężyście, przetaczając na bok, krasnolud nadążył, skorygował cios topora, biorąc potężny zamach, przygotował lewą rękę na odepchnięcie w bok włóczni.
Korheni zablokował drzewcem w poprzek, krasnoludzkie ostrze przecięło włócznię jak zapałkę i zagłębiło się niemal po obuch w lewym barku wojownika.
Korheni upadł, ogarnęła go ciemność.
Dopiero uderzając o ziemię wypuścił z dłoni obsydianowe ostrze włóczni, wystające spomiędzy żeber Ysgarda. Krasnolud spojrzał na niego w bezbrzeżnym zdziwieniu.
Po czym osunał się na kolana i upadł nieprzytomny tuż obok.

Convolve krzyknęła, próbując się zerwać na pomoc. Upadła.
Voghern zamruczał, podchodząc tak, że dotknął ją wierzchem łapy.
Dużo siły. Mądra mało siły. On dużo siły. Mądra umie wziąć siłę...?
Wzięła głęboki wdech i spojrzała na stojącą wciąż z uniesionymi rękami Emilię.
Przed chwilą pocisk magini z impetem wyrżnął w lodową taflę, zmieniając ją w szeroką stertę lodowych kostek. Teraz czekała, czy towarzyszom uda się wydostać i ze zgrozą obserwowała, jak znikają w skalnej wyrwie.
Gdzieś obok świsnął bełt z kuszy, ale zignorowała go całkowicie.
Złowiła spojrzenie Con.
Stały we dwie i niedźwiedź pośród pola zasłanego martwymi i rannymi.


Tymczasem po drugiej stronie oddział walczył o jak najszybsze wycofanie się.
Strzał Keithena ranił Astoriego w ramię, kolejny zranił jednego z łuczników w bok głowy. Lothel zaklął siarczyście w języku aenthil, bo nóż, ciśniety idealnie w cel, w gardło stojącej za Neyestecae druidki zagłębił się w jej ciało na kilka centymetrów... po czym opadł stopiony ogromną temperaturą elidisowego zaklęcia.
- Nie wierzę... - mruknął zwiadowca pod nosem, ale nie było czasu rozczulać się nad własnym niefartem.
Na dnie skalnej rozpadliny znalazł się Elmeryk, który z właściwym sobie fartem zwichnął sobie tylko nadgarstek. Gorzej było z Gotardem. Jeszcze na wpół przytomny po zatruciu, poleciał bezwładnie na dół, a za nim lawina kilkusetkilogramowych kamieni, która przetoczyła się po jego żebrach, łamiąc je i powodując krwotok.
Pozostali mieli więcej szczęścia.
Nat w ostatniej chwili złapał dłoń Merrena, który wyszarpnął go na powierzchnię. Podobnie Kodran zdołał złapać Agata, zanim ten zsunął się na dół.
Nem zdołała utrzymać się sama, głównie dlatego, że siedziała pod samą lodową ścianą i gdy ta puściła, podobnie jak Roderyk poleciała do przodu w kaskadzie lodowych drobinek.
Esu zdołał przytrzymać na wpół przytomnego gwardzistę.

Tymczasem Sefii wycofując się wdała się niespodziewanie w pojedynek.
Spodziewała się, że bez wysiłku rozłoży dowolnego wojownika Qa podobnie, jak przed chwilą zrobiła to z ludźmi w tunelu, tymczasem ten na którego trafiła, dorównywał jej umiejętnościami, a może nawet przewyższał.
Jej pierwszy cios co prawda doszedł celu, ale nie do końca zamierzonego, zamiast w tętnicę udową, uderzył w mięsień czwórgłowy drugiej nogi, ale niegroźnie. Irytując się, straciła czujność, włócznia przeciwnika przejechała jej po żebrach. Kolejne jej ciosy cięły tylko powietrze, choć fakt, że i tamten, nie mógł dosięgnąć zwinnej elfki.
- Odwrót! usłyszała za plecami, wahając się, czy posłuchac wezwania Ylvy, czy jednak dokończyć pojedynek.
Pozostali posłuchali.
Roderyk i Egbert pomogli Nem przedostać Calida, Esu i pozostali przeskoczyli przez kanał strumienia bez problemów, zwłaszcza że zwałowisko lodu niespodziewanie im w tym pomogło, spłycając metrowy dotąd rów. Ylva, Nat i Merren w kontrolowany sposób zeskoczyli na dno leja i podając sobie nawzajem nieprzytomnego Wergunda, wydostali go na górę. Keithen i Lothel wycofywali się zaraz za nimi, trzymając w szachu każdego, kto chciałby podejść.

Wszyscy znaleźli się na drugiej stronie strumienia, gdy ognie na pomoście już dawno zgasły, tylko płonące tu i ówdzie deski dawały znać o szalejącym tam przed chwilą żywiole.
Neyestecae, nietknięta przez ogień, patrzyła na nich, przekrzywiając głowę.

Indiana - 02-04-2015, 02:12

PedroMG napisał/a:

Prim
Słowa zaklęcia wybrzmiały choć mało kto je usłyszał. Byłaś pewna, że zaklęcie podziałało. Teraz tylko chwila nim pierwsze efekty zaczną się pojawiać. Chwila na tyle długa, by umożliwić magowi wypuszcenie w Twoją i Szamanki stroną coś. Małe, okrągłe, koloru złocistego. Nadleciało bardzo szybko i nim się zorientowałaś lub zdążyłaś zareagować, to coś rozszerzyło się nagle. Poczułaś najpierw ciepło na całym ciele. Potem było tylko gorzej. Uczucie ciepła zamieniło się w ból gdy nagle powietrze wokół Ciebie zaczęło się gotować. Skóra momentalnie zaczerwieniła się i wyskoczyły pierwsze bąble. Oszołomiona z bólu upadłaś na deski pomostu nie mogąc się ruszyć. Oczy zamknęłaś odruchowo czując gorąc, nie chcąc by coś im się stało.
To było długie jak wieczność pięć sekund potwornej tortury. Byłaś pewna, że umrzesz w tym ogniu.
Właściwie zdziwiłaś się, gdy ustało, a ty wciąż czułaś ból. Umarli nie powinni czuć bólu. A on wciąż był.

2 i miejscami 3 stopień, duży % powierzchni ciała. Rana ciężka fest, ale nie najcięższa.

Astori
Skupienie. Tylko on, bełt i kobieta na brzegu. Nacisnął spust kuszy i bełt poszybował ze świstem w stronę ofiary.
-K***a! - krzyknął gdy po raz kolejny pocisk przeleciał o kilkanaście centymetrów od celu rozbijając się na ścianie jaskini.
Zaczął na nowo ładować kuszę, ale nagle coś stało się przy Neyestecae i Prim. Szamanka się zachwiała choć nic jej nie było, a przynajmniej tak to wyglądało. Prim jednak upadła cała czerwona. Jedno spojrzenie od Szamanki powiedziału mu co robić. Szybko zostawił kuszę, pobiegł do Prim i ostrożnie ale szybko skierował się z nią w stronę piramidy.
Po paru sekundach jednak zreflektował się, spojrzał na poparzoną hobbitkę, położył delikatnie na deskach. Z pomostu do powierzchni wody było nie więcej niz pół metra, ale wciąż pływały w niej błękitnawe cielska drapieżnych ryb. Zszarpnął z siebie (cokolwiek ma na grzbiecie, koszulę?) i zamoczył w zimnej wodzie podziemnego jeziora. Nożem rozciął tlące się ubranie Prim i owinął ją w mokry, zimny kompres. Dopiero potem zaniósł ostrożnie na dół.



Prim - 02-04-2015, 02:44

a Teyceni? Toruviel?
Indiana - 02-04-2015, 03:02

Pedro napisał, że nie wie, co ma im napisać :D
Tam też właściwie nie ma interakcji, oprócz tego, że leczenie trwa a Toruviel musi się ogarnąć :) No i Teyceni zaraz zacznie kląć, że jej donoszą coraz to nowych pacjentów i chyba kogoś... pogrzało z tym ogniem ;)


A serio, to, panie i panowie, do jutra do 17 prosimy o Wasze dalsze wpisy, ale już nie w formie rundy na 30 sekund, tylko dalszej taktyki, konkretnych zagrań, pomysłów na przeciągnięcie na swoją stronę etc.. Spróbujemy to zbilansować i określić, jak się to dla kogo skończyło, jutro wieczorem to podsumuję :)

Reshion vol 2 Electric Bo - 02-04-2015, 03:38

Cywile jeszcze, nie zapominajcie o nich ;)
Indiana - 02-04-2015, 03:54

Tam, gdzie nie ma czynników przeciwdziałających, przyjmuję, że automatycznie zatwierdza się wersja piszącego, tak? :)
Indiana - 02-04-2015, 23:46

Bo się przyda do kolejnego kroku.
Toruviel - 02-04-2015, 23:54

Czym są czerwone kreski?
Indiana - 03-04-2015, 01:29

Miarkami pomocniczymi :)
Indiana - 03-04-2015, 01:39

Ekhm. Werdykty zapadły. Ale dopóki tu się nie znajdą Wasze wpisy, to moje też się nie znajdą ;)
Toruviel - 03-04-2015, 02:03

Toruviel

Okrucieństwo... Nie. Po prostu walczyła, jak oni wszyscy. Każdy o swoje...
"Ata i aiwi linduvar
imbë i altë aldar,
i aldar nar lillassië
i valin norë tanomë."
Z ust Toruviel uciekły wersy pieśni nuconej w Hehta-nore wśród jej rówieśników. Silva przekręcała powoli sztylet wywołując kolejny cienki wrzask.
Wrócicie między wysokie, zielone drzewa, słuchając śpiewu ptaków, ale nie zaznacie szczęścia. Będziecie osieroceni, Toruviel. Przez ciebie zatracicie się w nienawiści. Niczego nie osiągniesz - elfy nigdy nie będą żyły w zgodzie. Stracicie Talsoi. Nie poprawisz stosunków z Laro. Zdradzisz Aerlinn. Elidis utworzy swoje państwo, do którego uciekną młodzi. Nic ci się nie uda i nic już nie naprawisz.

Nie... nie... nie prawda. To nie prawda. Nie możliwe... Ty nie możesz tak mówić. Przecież chcesz, żeby nam się udało. Kochasz nas... prawda? Bronisz nas.. Broniłaś. Już nie będziesz, bo cię porzuciłam, pani... Jak ty porzuciłaś naszą walkę z Húna Tavar. Z Przeklętą Puszczą... Czemu... czemu... krzyczała, a z oczu popłynęły jej bezsilne łzy. Jak mogłą walczyć ze swą Matką?

Matką... światło wokół zbladło... zapadał wieczór, gdzieś w górze migotały ukochane przez wszystkie elfy świata gwiazdy. Coś, co ich wszystkich łączyło... godziny zadumy spędzone na wpatrywaniu się w roziskrzone niebo. Ilyë Quendi i eleni laitar. Zacisneła oczy, nie mogąc patrzeć dłużej w te jaśniejące w półmroku tęczowe oczy. Bogini nie miała teraz litości. Var sië nin séya. Lub tak jej się tylko zdawało.

Światła wśród drzew. To równonoc wiosenna. Minyen. Noc, w którą ea pojawiają się wśród lasów. Noc w którą elfy zamykają krąg życia. Nowe życie i to, które już przeminęło wspólnie pojawia się na świecie wśród żywych. Płoną ogniska, a między tańczącymi pod gwiazdami elfami migoczą zielono-złote światła. Czasem granatowo-srebrzyste lub czerwono-szare. Ea. Duchy przodków.

Nóquendir...

Wśród nich migotało błękitne światło, przeszywające i ostre. Obce. Szybko zniknęło. Ale pozostawiło po sobie wrażenie. Toruvie miała oczy szeroko otwarte, a jej dłoń powędrowała do rękojeści sztyletu.

Spójrz wokół, Toruviel. Wszyscy patrzą na ciebie. To twoi przodkowie. Co myślą o tobie? Jak sądzisz? Co czują, wiedząc, co zrobiłaś?

Nie wiem. Dopóki sami mi nie powiedzą. A to ich własne zdanie, którego ty nie znasz, pani. Bo Meliaorowie prawie nie wyznawali bogów. Nasze dusze są wolne. Może samotne i osierocone, ale takie są.

Jak klarowny miałą teraz umysł, wiedząc, że będzie kiedyś z nimi.

Wyjęła ostrożnie sztylet. Bogini nie protestowała, nic nawet nie mówiła. Obok był ktoś jeszcze - ludzka dziewczyna. Kim była? Wyglądała jak tubylka, oczy miała niebieskie jak tamto światło. To ona jej pomogła. Ona.

Hantanyel, Qalio vendë. Dziękuję, dziewczyno z Qa.

Silva odsunęła się o krok, tubylka podała jej dłoń i pomogła się podnieść. Toruviel spojrzała niechętnie w tęczowe oczy. Widziała w nich śmierć - rzeź Aenthil, choroby trawiące Hehta-nore, wojnę, która miała nadejść. Widziała w nich bezsilność - jej własną słabość. Wszytkie swoje winy, cały swój strach.


Kiedyś. Kiedyś wrócę po ciebie, pani. Tylko poczekaj. Oferujemy Talsoi pomocną dłoń, tak jak oni nam, jeśli tylko zechcą. A z Laro znów będziemy mogli rozmawiać jak równy z równym. Kto wie, co będzie z Elidisem. Zdradził nas. A my zdradzimy ich. Ale tak trzeba. Taka jest cena. - sztylet w jej ręku błyszczał, ujrzała w nim swe odbicie i nie mogła oderwać od niego wzroku. Jej twarz... - Taka jest tego cena.

Podeszła powoli do progu świątyni. Czekało tam na nią pudełeczko z herbem jej rodu. Włożyła do niego sztylet. Będzie na nią czekał. Będzie musiała nauczyć się go używać. Zamknęła wieczko i wszystko przesłonił mrok.
Błękitny półmrok.
Ból. Ale już nie tak straszny.
Obudziła się.

Prim - 03-04-2015, 02:04

Prim

Jasność.
A potem ciemność.
Ból. A po chwili jego brak.
Bezruch. A potem czyjeś ramiona.
Chłód. Krople wody na twarzy.
Stęknęła.
Czuła bicie swojego serca. Nierówne. Szamoczące się, jak ptak, zamknięty w klatce.
Wokół niej panowała cisza.
Martwa cisza.
I znów ciemność.

Nagle puls. Miarowy. Cichy. Pochodzący z okolic serca.
Talizman.
Matka dba o swoje dzieci.
Uniesione powieki. Twarz Remusa.
Ciężkie westchnienie
i ciężkie powieki.
Znów ciemność.

Wiatr.
Delikatny powiew na twarzy.
Słońce.
.
.
.
Słońce?
Otworzyła oczy.
Stała na wzgórzu. Wiatr rozwiewał jej włosy, a pod jej stopami zieleniła się świeża, wiosenna trawa. Gdzieś blisko szemrał strumyk.
Na niebie rozmywała się strużka ciemnego dymu. Gdzieś tam...Spalona Północ.
Ciężko westchnęła.
Velida.
Dom.
Przeszła kilka kroków i popatrzyła w swoje odbicie w tafli wody.
Przez twarz ciągnęła się krwawa, czerwona pręga. Odruchowo jej dotknęła. I szybko cofnęła rękę.
Uklękła, przygnieciona jakimś niewidzialnym ciężarem.
Zamknęła oczy. Łza spłynęła jej po policzku i cicho wpadła do wody, roztaczając małe kręgi. Potem kolejna. I kolejna.
Nie pamiętała, kiedy ostatnio płakała.

Dlaczego to zrobiłaś?- usłyszała
Rozglądnęła się wokół. Była sama.
Nie płacz- zabrzmiało w jej uszach ponownie
Przyjrzała się swojemu odbiciu w wodzie. Opuściła głowę. Dopiero teraz dostrzegła blizny i zaczerwienienia na rękach.
Przecież żyjesz- przemówiły jej usta w tafli- A inni umarli. To jest cena za Twoją przyszłość. I za to, co zrobiłaś, zanim wyjechałaś z Terali. Druid nie powinien odbierać życia. Druid powinien nim obdarzać. Chronić.
Kochać.
Ale nigdy zbyt mocno.

Prim pokręciła głową.
- Musiałam. Wtedy.
Teraz. Wojny zawsze będą. Ludzie zawsze będą ginąć. Nie ma sprawiedliwości. Nie ma równego podziału, jeśli chodzi o śmierć. I o życie. Lecząc jednych, odmawiamy pomocy drugim. Trzeba wybrać. Nie można uratować wszystkich.
Nie można też zabijać. Nie można ulegać emocjom.- odpowiedziało odbicie
Prim zacisnęła usta. Powstrzymała szloch.
-Jeden raz. Jedyny. Wyjazd miał to odkupić. Miałam zapomnieć.
Milczała chwilę.
-Tak. Zabiłam go. A razem z nim siebie.
Odbicie powoli się zmieniało. Dojrzała w nim twarz mężczyzny. Jego spojrzenie wyrażało smutek. Nic nie powiedział. Kiwnął jedynie głową, a w jego oczach zamajaczyło...wybaczenie.
Potem twarz znikła. Pojawiło się nowe odbicie. Kobiece. Świetliste. Wpatrywało się z troską w oczy druidki. Po chwili zaczęło znikać. Został głos. Inny. Dźwięczny.
Tak, masz rację. Zabiłaś siebie.
Matka.
Ogień niszczy. Ale także daje życie. Nowe życie. Gdy ciało się z nim spotyka może ulec, albo wyjść silniejsze.
W Twoich bliznach kryje się nowa przyszłość.
Obdarzaj życiem, ulecz chorych. Walcz dalej o to, co kochasz. I pamiętaj o tym, w co wierzysz.
Rodzisz się dzisiaj na nowo.
- blade odbicie uśmiechnęło się i znikło.
Prim włożyła dłonie do strumienia. Poczuła nurt, siłę wody. Nabrała jej strużkę i delikatnie przyłożyła do twarzy. Syknęła.
Podniosła się powoli z ziemi.
Błogosławię Ci w dniu Narodzin.- usłyszała cichy, troskliwy głos
-Dziękuję Matko- odpowiedziała cicho Prim

Słońce zachodziło. Po chwili zapadła noc. Niziołka dalej siedziała na wzgórzu. Medytowała.
Na niebie wzeszły pierwsze gwiazdy i księżyc.
Patrzyła w jego blask. Chłonęła jego siłę całą sobą.
Jasność.
Zamknęła oczy.
Ciemność i światło.
Harmonia.

Aver - 03-04-2015, 02:18

Convolve napisał/a:

Zieleń liści dębu i głęboki brąz orzechów wnętrza. Jedność.
Ich spojrzenia się zetknęły gdzieś pośród tego wszystkiego. Wszystko było jednym. Wielość, myśli zderzających się w tej samej chwili. I głęboko zakorzeniona w głębi umysłu obawa, ziarno które zdołało wypuścić pędy i rozkwitnąć od kiery wkroczyli do kawerny. Gdzieś w głębi jej umysłu pojawiły się słowa, te które poruszały serce i wytyczały rytm tętna.

Lecz nie myśl, że Cię to wywyższa,
Niejeden znacznie więcej zniósł.
Siła męczeństwa bywa pyszna,
Żąda Weronik, cudów chust.

I gdzieś pośród tego wszystkiego zginął niemy szept kobiety. Lecz nie był on przeznaczony dla uszu ludzkich, nie, on miał sięgnąć dalej. Słowo było tylko otoczką dla mocy i woli.

Gotowa bądź na grób zbiorowy,
Ułomna pamięć, blady ślad.
W lawinie nieszczęść ginie słowo;
Jeszcze najmniejsza to ze strat.

Sięgnęła dalej niż kiedykolwiek pozwalały jej na to granice zdrowego rozsądku. Dalej niż w dolinie Nelramaru, gdzie głos młodej kapłanki poniósł się pod barykadą wzywając pomocy pani. Tam gdzie zdziwione spojrzenia towarzyszy broni skierowały się w jej stronę, gdy podjęła decyzję. Była gotowa poświęcić własne życie, za czyjeś. Bo to był największy dar jaki mogła im dać, to było jedyne „przepraszam” jakie ofiarowywała im za zdradę. Tam, w dolinie Nelramaru oddała swoją wolę i duszę Bogini, a ta wsparła walczących.
A teraz? Jak wiele jest zdolna poświęcić?

Staraj się wierna być ruinom
I nadpalonych kartek strzeż.
Jeżeli one gdzieś zaginą
Zaginie wszystko, o czym wiesz.

Gdzieś obok zamruczała świadomość niedźwiedzia. Ból szarpał ramię. Ale co to znaczy wobec tego przed czym stoi Północ? Ale czy miała prawo prosić?
Przez jej palce najpierw przeskoczyły iskry, potem linie życia połączyły się w jej umyśle srebrem nici, ta zaś stała się więzią – mocną niczym lina, warkoczem losu. Niedźwiedź podarował jej to co było dlań najważniejsze siłę. Siłę by mogła się podnieść, by mogła pamiętać o co walczy. Niepewność gdzieś znikła. Sięgnęła umysłem dalej niż kiedykolwiek wcześniej.

Pójdziesz w szeregu równych sobie
Nie mając wpływu na swój los.
Nic nie jest twoje. Płonie ogień,
W którym ulotnisz się jak włos.

Postąpiła krok, potem drugi. Od czasu gdy spojrzała w ciemną otchłań oczu magini minęło zaledwie kilka sekund, wystarczająco by mogła wstać. Wystarczająco by mogła zrobić coś jeszcze

Dla tych którzy spojrzeli w stronę niedźwiedzia jej sylwetka zdawała się być nieznacząca. Niska o potarganych włosach których kolor był trudny do określenia, o ramionach odsłoniętych i spływających krwią. Słaba, nieznacząca istota. Spojrzała gdzieś w bok, na leżących najemników. Jej usta ułożyły się w jakieś słowa. A potem spojrzała na maginię, znacząco, z prośbą.
Nie odważyła się spojrzeć na przedzierających poprzez strumień ludzi. Bała się, że nie zobaczy tych na których jej zależało.
A jeszcze bardziej bała się, że zobaczy tych których nie zechce zobaczyć.
Łzy bólu które zaczęły pojawiać się w jej oczach oznaczały słabość ciała, nie umysłu. Uniosła dłonie ku sklepieniu, przezwyciężyła ból złamanej kości przemieszczającej się w z tym ruchem, być może nadszarpującej jakieś stawy. Czym ona jest w obliczu tego co może się zdarzyć.
- Matko… - Jej szept zaginął gdzieś pośród walczących. A potem zamknęła oczy i pozwoliła by słowa przychodziły same, układając się w modlitwę. Powinna kiedyś podziękować pewnemu kapłanowi Bogini, o ile przetrwa to co się stanie. Właściwie to dwóm.
Zerkomie, Sarienie. Dziękuję.
- Matko! Ty któraś dała światło nadziei, ciemność rozpraszając. Tyś która na ramionach uniosła ć z smak żywota, by stanąć u boku swego ludu! Zawitajże Bogini w blasku słońca. Niech ozłoci ono dzień, zatriumfuje nad złem. Niech strach odejdzie, ty zaś pozostań. Nadziejo straconych, matko wygnanych. – W kolejne słowa wprowadzała całą energię jaka jej pozostawała. Chciała się przebić gdzieś tam, ponad sklepienie kawerny, ponad zieleń traw i szum liści na drzewach. Gdzieś dalej niż sięga ludzkie oko, gdzieś gdzie Ona mogła ją usłyszeć. – Zostań z nami aż do końca, przy boku nie zostawiająca. Walczymy w twym imieniu, do ostatku sił lecz ten nadejdzie gdy opuści nas moc. Wysłuchaj nas Pani! Ale nie tylko ty, niech każdy Bóg ujrzy to co spotka lud Północy. Ich że wolą czy wesprą nas teraz dając nadzieję, ich że wolą czy pozwolą na śmierć niewinnych. Lecz niech zobaczą! Niech wiedzą!
Bo Północ musi wiedzieć. A jeśli wola taka jest twoją pani, ochroń nas przed tym co nadejdzie. Bo są wśród tych ludzi zdrajcy którzy bogów się wyrzekli i dążą do ich zguby. Ochroń nas matko! Bo mój głos, nie głosem jednostki lecz tysięcy. Bo Północ się nie podda, nie zginie jeśli nas wspomożesz.


druga część tury
Bogini odpowiedziała szeptem, znaczącym. Zrozumiała. Nie musiała przyjmować tłumaczeń zrozumiała. Sięgnęła mocą do tego co ofiarował jej niedźwiedź. Uzupełniła moc a potem bez słów rzuciła się do padającego krasnala. Poruszyły się dłonie i usta.
Modląc się wyszarpnęła ostrze i zmusiła jego ciało do natychmiastowej regeneracji. Zakręciło jej się w głowie, ale ruszyła dalej.
Szrapnel.
Zużywała moc by ich leczyć nie zważając na własne życie.


Nem napisał/a:

Gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie strumyka oddała Calida Esowi, a sama pobiegła do Gotarda, którego z resztą przed chwilą leczyła. Był w kiepskim stanie. Przywołała moc i skoncentrowała ją na dłoni, którą delikatnie położyła na jego połamanych żebrach. Czuła, jak pulsujący żywioł pokazuje jej obrażenia. Krwotok. Żebra mogą zostać, trzeba się pozbyć krwotoku! Skoncentrowała się na nim.
- Eraldaceta muthu indargari!


Emilia napisał/a:
Zieleń liści dębu i głęboki brąz orzechów wnętrza.
Zrozumiały się bez słów, dziwnym trafem myśląc o tym samym.
Bo przecież obie znały gorzki smak straty bliskich. I zawsze gdzieś między tym dysonansem goryczy migały słodkie nuty.
Nuty nadziei.
Zieleń i brąz. I gdzieś pomiędzy nimi One. Jedna, która przybyła na wezwanie Obdarzonej, i druga, której obecność czuła zawsze, nawet jeśli tak naprawdę jej nie było. Nie jest przecież córką Kamiennej Pani... co jednak nie przeszkodziło jej modlić się do niej. Zdjęta trwogą zaufaj bogom, jak mówiła jej matka.
Skalna Pani, Matko Ziemi,
pochyl się nad dziećmi twemi...
Zrozum nas. Wspomóż. Zobacz, jak słabi jesteśmy, jak kruchy jest nasz żywot. Spójrz na tą, która ośmiela się władać twoją domeną bez twojej zgody, która nie wierzy w to, że jesteś, pomimo tego, iż stoi i trwa dzięki tobie.
...spójrz na dzieci w jaskiń mroku
gniewem swoim zmiażdż ich wrogów
Skalna Pani, Matko Ziemi.
Zrozum nas. Wspomóż. Wysłuchaj, tak jak kiedyś.

Spojrzenie Con było jasne. Uniosła dłonie, gotowa chronić Styryjkę przed atakami ze strony Szamanki skalną tarczą. To, co kobieta teraz robiła, mogło być ich ostatnią szansą. Ostatnią...
...nadzieją.


/druga część tury/
Zacisnęła usta, po czym uniosła dłonie ku sklepieniu nad jedną z grup cywilów, zbierając w czubki palców resztki energii jej własnego ciała, dodatkowo nieco wzmocnione przez otaczającą ją zewsząd jaskinię.
- Harria murru tsaga xirrit! Hej, ty! - krzyknęła w stronę Szamanki, resztkami woli utrzymując odłamany kawał sklepienia kilka metrów nad tubylcami - Ilu twoich ma jeszcze zginąć, żebyś mogła dopełnić swojej zemsty?! Daj nam odejść, a nikt więcej nie umrze! - miała nadzieję, że chybotający się w powietrzu płaski głaz był wystarczająco wymowny, i że Neye nie będzie się zastanawiać zbyt długo...


Kodran, Agat i Esu napisał/a:
Pomógł Agatowi ogarnąć się po prawie wpadnięciu do leja. Razem z nim i Esu ruszyli sprintem przez pomost na drugą stronę i tam zaczekali ewentualnie na resztę wspólnie eliminując jakichkolwiek tubylców w pobliżu, po drodze zarzucił sobie nieprzytomnego Szrapnela na ramię.


Elidis napisał/a:
Ścisk w gardle, potężny, niedający się pokonać skurcz. Powietrze zanikało z płuc.
Odruchowo zaczął kasłać, by dostarczy go choć odrobinę.
Pieprzo... Hobitka... Cholerny... khonuuu... - nie mógł nawet skupić myśli.
Jego ciało zaczęło dygotać.
Opanuj się El, to tylko zaklęcie, zaraz minie. Panuj nad ciałem, nad strachem. Nie możesz poddać się strachowi.
W myślach zapłonęła mu mantra, którą przekazał mu ojciec gdy elf zaczął się uczyć magii.

Nie wolno się bać, strach zabija duszę.
Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie.
Stawię mu czoło.
Niech przejdzie po mnie i przeze mnie.
A kiedy przejdzie, odwrócę oko swej jaźni na jego drogę.
Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic.
Jestem tylko ja.


Po chwili zapanował nad sobą, a jego ciało znów zaczęło go słuchać.
Z głośnym dźwiękiem nabrał łapczywie powietrza.
Rozejrzał się szybko. Zobaczył i usłyszał Emilię grożącą Szamance.
To za mało - pomyślał.
- Na nich, blokować cywilów! - wrzasnął do wojowników.
Bogowie, niech to się wreszcie skończy...


Cadan napisał/a:
Czuł powracające sily.
Czuł przepływ energii, która manipulowała jego tkankami. Czuł, ale był to tylko ból, nie gorszy niż ten, który już przeżył.
Po chwili jego biodro znalazło się w użytkowym stanie. Podziękował Con, wysyłając do jej umysłu delikatne znieczulenie bólu - widział w jakim jest stanie po oberwaniu oszczepem, dodatkowo zużywała energię na niego, zamiast ją oszczędzać dla siebie. Tylko to mógł zrobić dla niej w tym momencie.
Zobaczył, że cała grupa zdołała się zgromadzić w miejscu jaskini obok niego. Zrobili, co mieli zrobić, przyszedł czas na ewakuację.
Popatrzył na Emilię wyrywającą ze ściany głaz, aby zawiesić go nad tubylcami.
Zrozumiał jej zamiary. Nasze życie za życie ludzi Szamanki.
Ale Emilia nie ma jak zatrzymać ich pod skałą...
No tak. To moja rola.
Czuł przepływającą Myśl dookoła niego. Gdzieś w jego głowie słyszał dalekie, odległe szepty.
Już wiedział, czego potrzebuję.
Spojrzał na stojącego najbliżej tubylca. Wyglądał na cywila, a obok niego nie było żadnych wojowników.
Przebiegł szybko w jego stronę. Dobiegając do niego chwycił go szybko za rękę, wykręcając ją tak, aby odwrócił się do niego plecami. Szybko założył mu uchwyt unieruchamiający. Czul bardzo wyraźnie energię psioniczną pochodzącą ze Współmyśli. Zaczepił się o nie, starając się na chwilę podpiąć do tego systemu łączącego lud Qa.
Miał doświadczenie w takich kwestiach. Był psionikiem, a w dodatku Laro. Ikni nie odbiegała tak bardzo od Współmyśli, ona także wiązała ze sobą jeden lud.
Zaczepiając się o Współmyśl wypowiedział słowa:
- Livid soru aitoru nehtia indargari neratekada!
Wypuścił tubylca, dając mu możliwość ucieczki i wrócił szybko z powrotem to grupy.
Wpuścił skazę do krwioobiegu, do którego podłączony był każdy Qa. Czekał na efekt.

Toruviel - 03-04-2015, 02:28

Szamanka

Neyestecae stała i patrzyła na drugi brzeg. Chwilę temu Astorii wyniósł z pomostu ranną druidkę. Dołączyła do grona rannych z Toruviel. Ognistowłosa stała i patrzyła na trupy ciał swojego ludu. Kumulowała się w niej energia. Kumulował się gniew. Wokół aureoli naelektryzowanych włosów, błyskały wyładowania Mocy. Jej siostra. Jej lud. Martwi. Była kimś więcej, niż przywódcą. Była Matką. Zrozpaczoną i potężną. Matka posunie się do wszystkiego, by ochronić swoje dzieci. By je pomścić również, Elidisie Caernoth. Wycofajcie się w bezpieczne miejsca. Do kwater. Do Komnaty Władców. Jak najszybciej. Nie chcę, byście ucierpieli. Już dość. - wiadomość wybrzmiała w umysłach jej ludzi.
Następny sygnał doszedł do jej wrogów. - Przybyliście tutaj. Nie powinniście. Zabiliście tylu ludzi. Niewinnych ludzi. Nie zapomnę wam tego.
Nie poruszyła się. Zmrużyła jedynie oczu, a elektryczność pomknęła, wymierzona w ludzi z Północy na brzegu. W nich i vogherna, który rozszarpał tylu Qarnachasayosyran. Błękitne wiązki piorunów rozszczepiły się, trafiając w ludzi, chwytając się metalu wyładowania przeskakiwał na kolejne osoby. Gdy ich mijały, uderzały w ściany, pozostawiając czarne szramy spalenizny.
Zmysły miała wyostrzone, była gotowa ratować swych ludzi w każdym momencie. Zmienić decyzję w ostatniej chwili
Spojrzenie Neyestecae powędrowało na tę ścianę właśnie. To tam leżeli wojownicy uśmierceni skalnymi odłamkami. Posmakują własnego remedium.
Zacisnęła palce odrywając głaz i posłała go w tamtych ludzi, rozpryskując na w samym ich środku.
Nie skrzywdzicie nikogo więcej

Indiana - 03-04-2015, 03:08

1 część imprezy :)

Wycofanie się za strumień było krokiem w dobrą stronę, ale wciąż dalekim od bezpiecznego tunelu. W ich wyobraźni bezpiecznego, tunel wiodący do piaskowej pułapki, który w tą stronę przemierzali ostrożnie, jak wrogi teren, teraz wydawał im się oazą i bezpiecznym portem.
Ylva, Keithen i Lothel wycofali się ostatni, za nimi, po drugiej stronie zawalonego lodem strumienia podążali już wojownicy Qa.
Styryjka rozejrzała się.
Convolve klęczała, skupiona na modlitwie, Emilia chroniła ją kamienną tarczą. Ylva nie miała pojęcia, co devi terphilin chciała uzyskać, nie mogła tego wiedzieć. Ale odczuła tę intencję w silnym przebłysku intuicji.
Elidis wciąż usiłował złapać powietrze, widziała jak walczy z ogarniającą go paniką.
Wyjść stąd.
Przed nią Szamanka uniosła dłonie, na których zatańczyły błękitne wyładowania. Byle dalej od niej, pomyślała Ylva. TO już nie jest ta sama osoba, która kiedyś otworzyła mi drzwi więzienia. Nie ma w niej niczego, absolutnie niczego z tamtej osoby.
Żadnych sentymentów.
- Zakładników! - wrzasnęła głosem, który przebił się przez panujacy w kawernie huk i krzyki - Brać zakładników!
Pozostali w lot zrozumieli intencje.

Pierwsza zrozumiała Emilia. Wciąż buzowała w niej wściekłość, rozpacz i pragnienie zemsty. Myśl, która się pojawiła, wiązała się z krwią, zmiażdżonymi ciałami i łamanymi kośćmi.
I dobrze.
No, chyba, że zrozumieją ultimatum.
- Cadan! Oni muszą zostać tam gdzie stoją! - wrzasnęła za biegnącym już elfem, wyciągając dłonie do zaklęcia.
Położywszy Gotarda pod nogami Nem, która podbiegła go leczyć, Merren, Nat, Egbert i Roderyk zerwali się do biegu w kierunku wylotu korytarza do kwater. Równocześnie Ylva i Keithen, a za nimi Lothel, Elmeryk i pozostali ruszyli biegiem w kierunku tych, stojących na brzegu.
Nie dobiegli.
Z dłoni Neyestecae wystrzeliła wiązka oślepiająco białych błyskawic, które z trzaskiem uderzyły przez powietrze łamanymi liniami, rozgałęziając się i łącząc naprzemian.
Ylva poczuła, jak uderzenie energii odrzuca ją w bok, poleciała na kamienie, przetaczając się. Podniosła się od razu i stłumiła przekleństwo, widząc spustoszenie, jakie błyskawice uczyniły wokół niej. Keithen padł nieprzytomny, Lothel z trudem utrzymał się, ale po chwili także padł. Nem, klęcząca przy Gotardzie, wrzasnęła w pół zaklęcia i opadła na ziemię nie dokończywszy leczenia.
Najgorzej oberwał Nat, który potoczył się jeszcze kilka kroków, a gdy upadł, jego ubranie i skóra dymiły się delikatnie. Podobnie zresztą oberwał Esu.

Ylva zacisnęła zęby.
Zaraz. Zaraz po nich wrócę.
Kodran, którego wszelkie strzały przeciwnika omijały dotychczas, jakby chroniła go niewidzialna tarcza, a za nim Agat, rzucili się w stronę grupy tubylców, którzy w tym samym momecie, tknięci myślą swojej przywódczyni, zaczynali się cofac jak najdalej od napastników.

Ale Cadan był szybszy.
Gdy tylko Convolve zasklepiła ranę i odnowiła siły, poczuł wściekłość. Pasmo upokorzeń i niepowodzeń, które towarzyszyło mu od momentu wpadnięcia w ręce przeciwnika, przelało miarkę cierpliwości. Wyciągniętym skokiem przesadził strumień.
Chłopak, na którego trafił, odziany bogato, ze złoconym pióropuszem na głowie, nie miał szans uciec. Laro pchnął go w biegu, tak że tamten się zatoczył nieporadnie, wtedy elf sprawnym chwytem unieruchomił go, przyciskając kolanem.
Powstrzymując chęć, by natychmiast rozpłatać go ostrzem, zacisnął mu obie dłonie na skroniach, posyłając w głąb panikującego umysłu iluzję.
Nad ich głowami z głuchym trzaskiem odłupał się potężny kawał skały, więc Cadan, puszczając zdezorientowanego dzieciaka, wycofał się bliżej tunelu.
Ale większość tych, którzy stali pod trzymaną przez Emilię skałą, zamiast grożącego im niebezpieczeństwa dostrzegła ponure postaci swoich bóstw.
Ilu twoich ma jeszcze zginąć, żebyś mogła dopełnić swojej zemsty?! Daj nam odejść, a nikt więcej nie umrze! - wrzasnęła magiczka łamiącym się głosem.
Czternastu upadło na kolana, zamiast zgodnie z poleceniem Neyestecae uciekać.

Ylva wyhamowała przed strumieniem, widząc, że to, co chcieli uczynić, zostało wykonane. Odwróciła się na pięcie w kierunku stojącej na pomoście Szamanki.
"Zawali nam ten tunel" przemknęło Styryjce przez myśl "Zawali, jasny szlag, zawali... Ale wtedy ich tu jednego za drugim wymorduję..."
Zerknęła na Merrena, który wraz z Egbertem stał u wylotu tunelu, gdzie jeszcze przed chwilą stał cały tłum bogato odzianych cywilów. Merren też trzymał pod ostrzem jednego, ten szarpał się i usiłował wyrwać, aż wielki złocony kołnierz, w który był ubrany, zerwał się i teraz leżał pod stopami gwardzisty.
- Stój!!! - krzyknęła w kierunku pomostu z całą siłą płuc, na jaką ją było stać. Widziała już poblask energii, która za chwilę poleci w ich stronę - Stój, psiakrew! Rzuć to, a oni wszyscy zginą!!
Energia w dłoniach Neyestecae zgasła. Szamanka czekała. Ważyła szanse. Ylva wzięła głęboki oddech.
- Nie chcemy ich mordować. Ale zrobimy to, jeśli nas nie wypuścisz! - przed nią powaleni przez błyskawice powoli się podnosili, wciąż z trudem panując nad ciałem. Wokół Convolve zaczęła zagęszczać się blado-czerwonawa aura.
Neyestecae patrzyła. Świdrowała wzrokiem Styryjkę, czytała jej pamięć i myśli. Ylva to czuła, więc z całym skupieniem, na jakie było ją stać, wizualizowała w myślach to, co ubierała w słowa.
- Chcemy stąd wyjść. Nie przyszliśmy tu zabijać twoich ludzi, tylko naszych zdrajców. Pozwól nam wyjść.
Myśl. Mogę tu rozpętać piekło i zgnieść was jak pył.
Możesz. Wtedy Emilia opuści ten głaz.
Myśl. Zawalę wam drogę ucieczki i zniszczę.
Jeśli zawalisz ten tunel, poślę moich ludzi w ten drugi, tam, gdzie masz samych bezbronnych. I przysięgam na imię Tavar, że żaden z nich żywy nie wyjdzie!

Poblask idący od klęczącej Convolve wzrastał.
Na czole Emilii pojawiły sie krople potu. Ręce drżały.
Elidis podniósł się wreszcie i wpółprzytomnym wzrokiem powiódł dookoła. Zobaczył rannych Lothela i Keithena, o krok od stojących po drugiej stronie strumienia wojowników, o jeden szybki strzał z łuku.Ruszył biegiem w tamtą stronę, podnosząc przyjaciela.
Keithen podniósł się z trudem na kolano, osłaniając się mieczem od ewentualnego ciosu jeszcze zanim rozeznał się w sytuacji. Pozostali, którzy trzymali się na nogach, podnieśli rannych, wycofując się w stronę tunelu.
Elidis zatrzymał sie. Energia... Odczuł bardzo wyraźnie, a przecież nie miał szans uzupełnić straconej na potężne zaklęcie many. Jak...
Cytat:
Podczas gdy postacie zaczynały otaczać szamankę poprzez mgłę popłynęła moc, inna pieśń. Zaklęcie utkane na drobinach wody, dostosowane tak by rozpoznać swoich. Niczym mżawka opadło na ich grupę. Głos Con rozbrzmiewał w ich umysłach, powtarzając szaleńczą mantrę.
- Jiwa, gaya. Darah, daya. Jiwa, gaya. Darah, Daya, jiwa gaya..darahdayaji..wagay..ada… - Słowa splatające się w jedność.
Iluzja mgły znikła gdy kropelki osadziły się wokół ich oczu, jednak postacie które przywołała pozostały. Właśnie okrążyli szamankę. Con szeptała dalej.
Daya, jiwa, gaya, darach…
Kropelki wody wnikały przez pory skóry, moc bogini przedostała się do żył i wniknęła w nie. Odżywiała, regenerowała, wzmacniała. Moc którą oni określali maną, wypełniła ich po brzegi, po granice. Sięgnęli oni dalej niż kiedykolwiek. Bogini manipulowała ich materią za pomocą swej kapłanki.
Tkała zaklęcie dalej.
- Jiwa, gaya. Darah, daya. Jiwa, gaya!
Moc wybuchła. Tavar odpowiedziała. Zaklęcie trwało dalej, już samoistnie.
Niedźwiedź milczał wpatrzony w jej zielone oczy. Spoglądała na niego. A potem spojrzała dalej, w głąb mocy.


Spojrzał na Convolve w krwawym poblasku i zrozumiał. Uśmiechnął się, śląc w myśli podziękowanie bogini Styryjczyków.

Neyestecae opuścuła ręce.
Skalny odłamiek, ktory miał ich zabić, opadł z łomotem za plecami vogherna, który warknął nerwowo.
- Wycofywać się... - powiedziała Ylva spokojnie w ciszy, jaka nagle zapadła - Zanim sie rozmyśli! "Lub zanim Emilia nie wytrzyma i ich zmiażdży"....

Indiana - 03-04-2015, 04:09

Wynoście się.
Jej słowa zabrzmiały jak groźba, bynajmniej nie jak pożegnanie.
Emilia obejrzała się i zachwiała na nogach, kamień zakołysał się nad głowami ludzi.
W korytarz, będący ich nadzieją i szansą, pierwsza skoczyła Sefii.
Convolve podniosła się z klęczek. Teraz stała wyprostowana, otaczająca ją aura poszerzała się, aż wreszcie czerwonawe światło zalało oczy wszystkich patrzących. Znad jeziora zaczęła unosić się mgła. Zaklęcie trwało...

Sama devi terphilin spojrzała wokół i uśmiechnęła się lekko, jak ktoś kto znalazł drogę i wie, co ma uczynić.
Merren puścił trzymanego tubylca, pchnąwszy go dość brutalnie w kierunku kwater i skoczył pomóc nieść rannych. Po chwili niemal wszyscy znaleźli się w korytarzu. Ylva poganiała ich, widziąc jak Emilia słabnie, jak głaz nad zakładnikami drży niespokojnie.

Voghern z pomrukiem niezadowolenia wszedł w ciasny dla niego korytarz, lekko uginając łapy. Została juz tylko Emilia i Convolve, Keithen, przy którym się zatrzymała widząc jego rany, i Ylva.
Emilia da Tirelli odwróciła się do przyjaciół i spojrzała na nich poważnie.
- Już nie dam rady - powiedziała cicho. Mocnym szarpnięciem rąk poruszyła głaz w swoim kierunku, uwalniając zakładników.
Neyestecae zareagowała błyskawicznie. Uniesione ręce błysnęły mocą, aż Ylva zmrużyła oczy. Głaz poprzednio rzucony pod ścianą, uniósł się i świstnął w powietrzu, huk wybuchu odrzucił ich wgłąb tunelu. Głaz, którym Emilia chciała zawalić wejście, pod wpływem energii wybuchu rozprysnął się, zagruzowując przejście. Od sufitu oderwały się kolejne odłamki. Przejście było zawalone, pod stropem zostało tylko wąskie przejście na mniej niż 1/5 światła tunelu.
Keithen krzyknął i szarpnął Convolve. W błysku i unoszącym się kłebie pyłu tylko on dostrzegł umykający oczom ruch. Bełt wystrzelony sekundę wcześniej przez Astoriego wyprzedził wybuch.
Convolve bezwładnie zwisła mu w ramionach, spomiędzy łopatek wystawała jej pierzasta lotka.
"A teraz? Jak wiele jest zdolna poświęcić?"


Cytat:
Tymczasem wewnątrz kawerny uniósł się pył, rozpełzając się po całej przestrzeni i łącząc z mgłą o krwawym poblasku, jaka uniosła się nagle z jeziora.
Ziemia zamruczała pod stopami stojących na brzegu, by dźwięk ten przerodził się w grzmot. Ciepło nagle rozprzestrzeniające się w powietrzu poruszyło jej włosami. Woda z jeziora gwałtownie zaczęła parować przy brzegu i w ciągu kilku sekund kawernę zalała mleczna biel. A potem ustały wszystkie dźwięki. Martwa cisza zaległa wokół oszukując zmysły, a w ciszy tej poruszyły się sylwetki.
Jasnowłosa elfka przebiegła bosymi stopami po falach, wzburzając je dłońmi na własną modłę. Te zatańczyły wokół jej ciała gdy rozpoczęła inkantację. Jezioro ożywiło się gwałtownie pod jej dłońmi.
Gdzieś z naprzeciwka, z mgły wyszła kobieta. Niewysoka, o ciemnych włosach ściągniętych na karku. Odszukała wzrokiem młodą kapłankę i uśmiechnęła się, a potem huknęła niemo na sylwetki za sobą.
Ci którzy wyszli z cienia mgły mieli na sobie charakterystyczne kuraki burego tymenu. Bez wahania wkroczyli na taflę za swą dowódczynią.
Tuż obok ciała Eriego przemknęła złotowłosa tarczowniczka, o sarnich oczach. Wbiegła po jednej z fal by wybić się w powietrze i tam na niewidzialnej półce wylądować obok szermierza. Ten potrząsnął głową pozbywając się ciemnych kosmyków z oczu i posłał kobiecie szelmowski uśmiech. Ten charakterystyczny dla niego uśmiech.
Z mgły wynurzył się również łucznik. Barwy Draganowego proporca zdobiły jego tunikę. Sięgnął po strzałę nakładając ją na cięciwę i ruszył za pozostałymi. Nawet się na nią nie obejrzał.
Głośny śmiech rozległ się za plecami szamanki gdy jasnowłosy olbrzym wynurzył się zza piramidy i mgły jej spowijającej. Obejrzał się za siebie, na idącego towarzysza. Ten drugi oparł o ramię korbacz i uśmiechnął się z kpiną. Olbrzym wzruszył ramionami i znów się zaśmiał wstępując na schody utkane z wody.
Uzdrowicielka o rudych włosach pojawiła się znikąd, właściwie w jednej chwili jej nie było a sekundę później przeszła poprzez barykady przesadzając je jednym susem. Czółenko podtrzymujące sploty zdawało się przyciągać uwagę.
Obok kobiety przebiegła po chwili styryjska agentka wyciągając pałasz.
A potem pojawili się kolejni. Kubraki gwardii arcyksięcia zajaśniały pośród mgły. Wiele imion, znanych, niewypowiedzianych. Ci którzy odeszli. Styryjczycy w z kawerny którzy zginęli przywaleni przez kamienie, również ten którego imię poznała na wybrzeżu, tego który osierocił córeczkę. Gdzieś pomiędzy jej ludźmi pojawili się też wergundowie, mgła zazieleniła się od ich kubraków. Dołączyły do nich sylwetki elfów które widziała z okna, tych których twarze siniały na dziedzińcu.
Pojawili się zaledwie w ciągu kilku sekund, wraz z mgłą. Mogła wymienić ich imiona nawet wyrwana z głębokiego snu. Meriel, Ingeboran, Duncan, Divakar, Dobromił, cała dwudziesta druga, Sonja, Mirko, Żegota, Goliat i Vuel. Aine, Ofelia. Styryjczycy których imion nie znała, lecz głos bogini wypowiadał je w jej pamięci.
Otoczyli szamankę. Ich twarze wykrzywiły uśmiechy. Brakło w nich pogardy oraz kpiny, cieszyli się. Podjęli wyzwanie, umarli już raz za swoje idee, mogli zrobić to znów. I znów. W nieskończoność. Za Północ.
A potem przybyli też żywi. Jasnowłose elfki wkroczyły pośród martwych towarzyszy, tawanien i vayle. Za nimi przybyła Zigira’Akhala’beth, khorani drugiego hurdutentarakedua zwana dawniej Nyar’Ethelien z rodu Aiwë. I jasnowłosy kapłan Tavar, śniący o pięknym świecie - Ikarion. I Kaldel Strandbrand w swym czerwonym płaszczu magnifera. I Eryka dar Bregenówna stająca u boku ojca, piastująca w dłoniach błyskawice.
- Północ. – Głos jednostek stający się głosem tysięcy. Jej głosem. – Północ. – Powtórzyli.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group