Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Chwała Akwirgranu - Preludium

Onfis - 02-11-2015, 22:25
Temat postu: Preludium
Wiosną 916 upadło Księstwo na Przełęczy Archibalda dar Bregena. Odsłonięte przez Teralę, która po śmierci Vlada Jastrzębca złożyła broń. Walki zaprzestali też partyzanci Brynjolfa Gunnaarson. Klęska była więc nieunikniona. Jednak pomimo wszelkich przeciwności, a nawet czasem przeciwko głosowi własnych ludzi książę dar Bregen walczył do końca. Każdy szaniec i każdy fort musiały zostać zdobyte. Jednak ta heroiczna postawa zdała się na nic, Qa dysponowali po prostu zbyt wielka armią, a dakońskie państewko walczyło osamotnione.
Nowy Książę Namiestnik Wergundii Joachim dar Nithel, były magnifer zielonego tymenu określił postawę „ludu Dakońskiego” jako „nierozsądną, szaleńczą i niegodną”. Ludu Dakońskiego, ludu pełnego egoistów i wichrzycieli, ludzi którzy sprawili, że wojna trwała dłużej. Najgorszym z nich zaś był Archibald dar Bregen – dezerter i tchórz. Człowiek, którzy nie cofnął się przed mordowaniem i grabieniem cywili. Manipulowany przez wroga, jakim zawsze była Styria, poświęcił niezliczone życia dobrych wojowników by zrealizować swoje ślepe szaleństwo. W dniu, kiedy wygłoszone zostały te słowa, na placu Elmeryka w Akwirgranie, spłonęły sztandary z krukiem, spłonęły twierdze dar Bregenów w Wergundii i Dakonii, a sam książę na Przełęczy został ścięty jako zdrajca i buntownik. Większość z Was, jak nie wszyscy widzieliście to, patrzyliście jak umiera „zagrożenie dla pokoju”. Umarło jakoś tak zwyczajnie, bez krzyczenia i wygrażanie niebiosom, bez zapowiedzi zemsty zza grobu. Obok szafotu stało wielu dostojników, a pośród nich Eliza dar Domitius, głowa możnych rodów Dakonii. Wśród ludzi szybko zaczęła krążyć plotka, że pomagała Qa, a zrobiła to, by zemścić się na mężu, który ją zdradzał. Jakiekolwiek były powody, to Eliza pozostała wśród żywych.
Ogłoszony też został „Dekret o rozbrojeniu”, którzy „w celu zachowania pokoju, ładu oraz zapobieżeniu takim aktom społecznego niepokoju jak napaści, kradzieże i gwałty” zakazywał noszenia jakiejkolwiek broni. Karano nawet za noszenie prostego noża. Obostrzono również magię – dopuszczono tylko praktykowanie magii Qa, najsurowiej zaś karano magię bojową.
I tak powoli wszystko ulegało względnej stabilizacji. Dziś miał być kolejny wieczór, jakich było już wiele w waszym życiu. Spotkaliście się w piwnicach przepastnego magazynu. Połączyły Was różne losy, ale ten sam cel – walka o przetrwanie prawdziwej Wergundii. Na powstanie było jeszcze zbyt wcześnie, zbieraliście siły, ale odśpiewywane na każdym spotkaniu pieśni i opowiadane historie pozwalały wciąż pamiętać, kim jesteście i za co tak naprawdę walczyli wasi przodkowie. Modliliście się też przed posążkiem Modwita, Waszą największą świętością, pieczołowicie ukrywaną. Za samo jej posiadanie w pomieszczeniu czekałby Was bolesna egzekucja.
-... i nałożył sobie na głowę Smoczy Diadem, Koronę Ludów. Taka była historia podboju Elmeryka. Tą historię zawsze opowiadał mi dziadek. Pokazywał też tarczę, wyszczerbioną Tryntyjskimi toporami. Niestety, spłonęła kiedy zdobywali miasto – dokończył trochę ze smutkiem Ekbert, młody chłopak, uciekinier gdzieś z Parve.
Wprawdzie każdy z Was od małego znał historię Elmeryka, ale było w niej coś, co pozwalało słuchać jej od nowa za każdym razem. Popatrzyliście po sobie. Kto teraz zabierze głos? Może kolejna opowieść, albo coś ważnego do przekazania?


//Pierwsza tura jest trochę na rozgrzewkę dla Was. Zapoznajcie się, poklimaćcie, nie muszą być długie opowieści, a niespodzianka już czeka. Jeszcze raz miłej zabawy :) //

Strandbrand - 02-11-2015, 23:10

W zacienionym kącie piwnicy, na rozpadającym się od wilgoci stołku, siedziała skulona figura, zupełnie niepozorna. Chuda, (lecz nie można było powiedzieć słaba) postać, ubrana w drogie ubrania właściwe dla szlachty wergundzkiej, ukryta była w przepastnym wełnianym płaszczu. Krótko przycięte włosy i długa broda, w kolorze stalowo-szarym przyozdabiały głowę starca, zaś błękitne oczy wpatrzone były w obecnego mówcę.
Młody chłopak, Ekbert. Robert przypatrywał mu się cały czas podczas gdy ten przemawiał. Nie musiał słuchać historii o Elmeryku. Podobnie jak prawie wszyscy zebrani tutaj, znał ją na pamięć. Obserwując młodzieńca miał przed oczami swoich synów. Ile to już lat minęło odkąd ich nie widział? Właśnie trwał 16 rok rozłąki ze starszym, Callanem. Z młodszym synem, Eregrimem widział się jeszcze 13 lat temu, gdy przyjechał z Tryntu gdzie studiował magię w odwiedziny. Od początków wojny nie miał o nich wieści.
Otrząsnął się z zadumy. Ekbert skończył przemawiać. W piwnicy cicho rozbrzmiały ostatnie słowa historii o Elmeryku. Przesunął wzrokiem po zebranych twarzach. Nikt nie wyglądał jakby miał zacząć kolejną opowieść, których to opowiadanie stało się ich swoistym rytuałem.
Robert dar Strandbrand westchnął cicho.
-Nikt z was nie widzi dobrej opowieści na tą chwilę?
Jego spokojny głos poniósł się po pomieszczeniu.
-Być może któryś z was, młodych przypomni mi historię o Eudomarze, który sięgnął po więcej niż był w stanie utrzymać? Albo o jego następcy, Olafie zwanym Szalonym? O jego tragedii i poświęceniu, nie tak dawno temu zresztą?
Oczywiście znał te historie. Jego pamięć nie była aż tak zła. Ale ważnym było by dać się wygadać młodym. Potrzeba im było tylko trochę zachęty.
-Są inne opowieści. Legenda o założeniu Dakonii przez legendarnego Daka. Niekoniecznie muszą to też być wergundzkie historie. Opowieść o Leifie, który również walczył za swoich ludzi. A może coś bliższego naszym czasom? O niestrudzonych obrońcach Vekowaru, przekazanej przez niewielu z tych którym udało się tutaj wrócić?
Wymieniał tak powoli. Odłożył na bok mocną, dębową laskę, okutą od spodu metalem, którą dotąd trzymał na kolanach i wyciągnął dłonie do przodu, wyliczając na palcach kolejne baje które przyszły mu do głowy.

Gorvenal - 02-11-2015, 23:48

Siedział przy stole huśtając się na odchylonym do tył stołku i bawiąc się jednym z pasków swojej kamizelki. Ciemne włosy spadały mu na twarz zakrywając ją prawie całkowicie. Z ledwie widocznym uśmiechem słuchał starego arystokraty wymieniającego dawne opowieści. Przypominały mu się długie wieczory spędzone pod pokładem na śpiewaniu spiciu rozwodnionego rumu. Piękne czasy. Zatęsknił do szant i wojskowych przyśpiewek. Dawno nie słyszał ani tych pierwszych ani drugich. Wyprostował się lekko, prawie niezauważalnie podniósł głowę i zaczął cicho śpiewać

Coś z fal zielonych czarne twierdze wznosił
i mieczem znaczył itaryjską bramę
hufce styryjskie na południu korzył
i wiódł pod Arden Elmeryka ramię...

Aver - 03-11-2015, 00:04

Siedziała na skrzynce, owinięta płaszczem, i w zadumie skubała zębami rękawiczkę. Jej umysł był gdzieś dalej, słowa opowieści przenikały przez jej głowę bez echa. I tak znała tę historię na pamięć.
Głos starca wyrwał ją z zamyślenia, na zmęczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Tyle słów, tyle opowieści... a każda lepsza od poprzedniej.
Naraz, Jasper rozpoczął cicho pieśń. Pieśń, której słowa znał każdy Wergund, która zagrzewała żołnierzy do walki już tyle lat...
Pomimo ściśniętego gardła podjęła śpiew.

... Wspierałeś mocą lud swój ulubiony,
co dla swej chwały walczyć nie przestanie...


Ciekawe, czy ojciec też ją nucił... pomyślała z melancholią.

Kodran - 03-11-2015, 00:19

Opierał się o ścianę, siedząc na beczce. I patrzył się pusto przed siebie. Głos wyrwał go z letargu; otrząsnął się. Kiedy towarzysze jeden po drugim zaczęli śpiewać, dołączył się:

Modwicie w swych sądach niezbadany
Błogosław dzisiaj wergundzkiej koronie!


Ożywiał się z każdym słowem...

Referen - 03-11-2015, 00:25

Referen zaczerpnął powietrza by kontynułować pieśń. Rozpierała go energia.
Sam nie potrafił śpiewać, ale obecna sytuacja to coś stanowczo innego. Widział że przynajmniej kilka osób przyłączyło się do początkowo cichej i nieśmiałej piosenki, widział również jak stopniowo rozjaśniają się im twarze.
Rozumiał to.
To samo działo się teraz z nim samym.
Wyprostował się, odtrącił jasne włosy z czoła i skierował wzrok na starca.

...Za groby ojców, za kraj ukochany
walczyć będziemy mężnie i wytrwale...

Szrapnel - 03-11-2015, 00:39

Talion siedział pod ścianą obok Roberta i przysłuchiwał się młodzikowi. Tę opowieść mógłby opowiedzieć całą z pamięci, z resztą jak każdy Wergund. Nie zwróciłby uwagi na śpiewy, gdyby nie to, że zaczęły się robić coraz głośniejsze.
Ciszej!Ktoś was jeszcze usłyszy! - powiedział półgłosem. Gdy nastała cisza, kontynuował przyciszonym głosem.

...póki choć jeden miecz utrzymać zdoła
oprzemy się każdej wojennej nawale ..

Powój - 03-11-2015, 01:56

Ciemne włosy splecione w warkocz i okalające głowę niczym korona lśniły w ledwie dostrzegalnym świetle generowanym przez oliwne lampki i świece. Podczas gdy jakiś młody chłopak darzył ludzi historią, ona wciąż pozostawała przy posążku Modwita z ramionami skulonymi od ciężaru wspomnień. Każdy oddech był trudny do wykonania, każde uderzenia serca wywoływało ból, przyzywało wspomnienie jasnych loków czy drobnych dłoni. Jej światła. Jej skarbu. Iskry nadziei w tym co miało nadejść. Klęcząc tak przed symbolem dawno utraconych czasów modliła się o to by dusza jej dziecka zaznała spokoju i chociaż nie przyznała tego głośno, to nie liczyło się dla niej to czy bezpieczny będzie on wśród Starych czy Nowych bogów. Ważne, by nie cierpiał. By w snach przestał nawiedzać ją obraz ludzkich stóp zgniatających jego delikatne ciałko na kocich łbach jednego z placów Akwirganu.
I gdy tak pogrążona w swych myślach starała się odnaleźć ukojenie czyjś głos poderwał w górę pieśń, pieśń bliską niegdyś jej sercu a teraz niepokojąco złowieszczą. Pieśń odbierającą tą odrobinę bezpieczeństwa która zastała im dana.
Mechtylda podniosła się od kapliczki zwracając w stronę śpiewających, czerń sukni zaszeleściła o posadzkę gdy zbliżyła się do nich na krok. Żałoba. Żałoba którą wciąż nosiła po mężu, człowieku którego za czasów wolności okrzyknięto bohaterem. Ludzie którzy znali niegdyś Erwina lub też wiedzieli, że była jego małżonką do tej pory posyłali jej na ulicy pozdrowienia i obdarzali życzeniami szczęścia i bezpieczeństwa.
Ale jej już nie zależało.
Od kiedy wprowadzono wszystkie te zakazy stosowała się do nich, nie nosiła broni, nie używała magii - a to właściwie już od śmierci syna, w pamiętnym dniu gdy Akwirgran padł - nie utrudniała pracy urzędnikom służącym Qua. Ale też nie donosiła. Egzystowała. Dzień w dzień, w pustym domu słuchając jak na dole kamienicy uwijają się majstrowie i sprzedawcy prowadząc dalej alchemiczny sklep męża. Egzystowała, nic więcej.
I teraz to o sobie dało znać.
Milczała.

Pedro - 03-11-2015, 12:49

Ralf siedział oparty o ścianę pomieszczenia, schowany w półmroku piwnicy. Nie przysłuchiwał się historiom snutym przez będących z nim ludzi. Wolał się skupić nad tym co jest teraz. Na tej tragedii której są świadkami i uczestnikami od długiego czasu. Zbyt długiego. Powracał do wspomnień z niedalekiej przeszłości, gdy miał szansę na zmianę biegu rzeczy. I tą szansę zmarnował. Zawiódł siebie i cały świat który znał. Ostatnio nie myślał o niczym innym. Starał się wymyślić coś co dało by im jakąś szansę w walce z Qa. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Gdyby tylko bogowie odpowiadali na modlitwy. Wciąż łudził się, że może jednak Reg go usłyszy. Że odpowie. Nic się jednak takiego nie działo, byli skazani wyłącznie na siebie.
Z zamyślenia wyrwał go śpiew ludzi. Pokręcił głową z rezygnacją. Nie przeszkadzał w śpiewie. Ludzie powinni móc dodać sobie otuchy. Ale nie dołączył się. Nie czuł takiej potrzeby. Przymknął oczy i na chwilę zapomniał o ostatnich miesiącach. Wsłuchał się w pieśń.

szwed - 03-11-2015, 14:24

Opowieści wywołały u niego silne uczucie melancholii; obracając się na co dzień koło Qa i kolaborującymi z nimi ludzi powoli zapominał że o wolnej Wergudni można było mówić inaczej niż "przeklęci partyzanci". Eckard zaczął zastanawiając się o na ile bycie Wergundem ograniczy się do opowieści i śpiewania w piwnicach.. I po ilu pokoleniach i to zaniknie. Szans na wygraną nie widział żadnych a łudzenie się o zmianie sytuacji pozostawiał marzycielom. Ehh, i jeszcze to ryzyko wpadki.
Zawał - 03-11-2015, 20:53

Oparty o ścianę Joachim słysząc śpiew uniósł głowę i rozejrzał się po pomieszczeniu i uśmiechnął pod nosem, ale nie przyłączył się do śpiewu nadal obserwując pozostałych.
Haakon - 03-11-2015, 22:50

Hagan siedząc pod ścianą myślał o swojej ojczyźnie, o tym że poddali się Qa. Gdyby on był tam w chwili poddania się, wolałby zginąć. Od rozważań odciągnął go śpiew. Patrząc na wszystkich śpiewających rozpalił swoją fajkę i nadal słuchał śpiewu.
Gorvenal - 04-11-2015, 01:22

Wybrzmiały ostatnie wersy pieśni. Przez chwilę panowała absolutna cisza. Nawet jego krzesło jak na komendę dekuriona przestało skrzypieć. Znowu się uśmiechnął. Tym razem szeroko. Przyjemne wspomnienia wypełniły jego głowę. Pozwolił im się porwać. Niemalże czuł wiatr we włosach i zapach świeżych ryb pieczonych w kambuzie. Tęsknił za mokrym drewnem pod stopami. Zamknął oczy i głęboko odetchnął. Odruchowo dotknął naszywki pod kamizelką stwierdzając że kawałek wyszywanego materiału nie może być wszystkim co zostało z jego dawnego świata.
Aver - 04-11-2015, 01:31

Na reprymendę Taliona zagryzła wargę i skuliła się nieznacznie, spuszczając głowę. Gdy po chwili ciszy mężczyzna kontynuował hymn, uśmiechnęła się smutno.
Oprzemy się każdej wojennej nawale... widać nie każdej. Twórca słów nie przewidział zapewne, że zaleje nas potop. Nie zebraliśmy się, Północ nie dała rady się zjednoczyć we wspólnej walce...
Tyle śmierci na nic.

Pociągnęła nosem. Jesień dawała się we znaki przeziębieniem.
Ale śpiewali dalej, choć ciszej, to z tą samą mocą w głosach, przecząc temu, co rozgrywało się przed chwilą w jej myślach.

... póki stać będziem w jedności potężni
miecz cios da pewny, a tarcze osłonę.
Trwać będzie wiecznie chwała Akwirgranu
Wspieraj Modwicie wergundzką koronę!

Czuła delikatną wibrację w okolicach mostka, gdy schodzili na niższe dźwięki. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak dumnie musiał brzmieć ów hymn śpiewany przez tysiące gardeł na polu bitwy.
Skończyli śpiewać, ale mimo tego w ciszy zaległej w piwnicy nadal wybrzmiewało echo ostatnich nut.
Zadrapało ją coś w gardle, kaszel był suchy i duszący.
Jesień. Na pewno jesień.
Siedzieli tak chwilę w milczeniu, pod sufitem snuł się dym wydobywający się z fajki krasnoluda. W końcu zabrała głos.
- Mówicie, panie Robercie, o historiach bliższych naszym czasom... to wiecie może, co się stało tu pięć lat temu, jak wyglądała obrona miasta? - mówiła cicho, zachrypniętym głosem. Co prawda mało kto wiedział, co tak na prawdę się tam zdarzyło, ale może stary dar Strandbrand był jednym z tych ludzi?...

Strandbrand - 04-11-2015, 20:15

Robert nawet nie skończył wyliczać pierwszej dziesiątki opowieści, które przyszły mu do głowy gdy Jasper zaczął śpiewać. Zamilkł gdy rozpoznał pierwsze słowa pieśni. Poniosła się cicho pod ziemią. Pod ziemią, niczym szczury - podczas gdy hymn, ich wergundzki hymn winien być śpiewany na placach i w marszach zwycięstwa ponad siłami Qa. Ponad ich ilością, zdradą Aenthil, ponad ich mrocznymi bożkami i przeklętą magią.
Do śpiewu dołączali się kolejni zebrani. Rill. Harald. Referen. Czy też Refren? Dziwne imię. Nawet on śpiewał wergundzką pieśń. Nawet Talion, mimo że Rober sądził że chciał ich zupełnie uciszyć, wznowił pieśń nieco ciszej.
Tyle jednak ile osób śpiewało, tyle też patrzyło tylko ze smutkiem. A może z brakiem nadziei?
Chciał zaśpiewać. Pamiętał słowa, nigdy by ich nie zapomniał.
,,Póki stać będziem w jedności potężni "...
Jego głos był prawie niesłyszalny, ale i on był częścią tego zakazanego śpiewu.
Gdy wybrzmiał ostatni ton, gdy ostatnie słowo rozniosło się po piwnicy zapadła krótka cisza. Krasnoludzka fajka sprawiła że pomieszczenie pokryło się leciutką mgiełką. Gdy usłyszał swoje imię zwrócił uwagę na mówcę. Młoda dziewczyna, Rill.
Co się stało pięć lat temu? Dobre pytanie. Zaiste dobre pytanie...
Spojrzał na swoją dłoń, na znajdujący się na niej pierścień. Na niedźwiedzia stojącego dumnie na tle młota. Wiedział co się stało.
-Co się stało w Akwirgranie pięć długich lat temu, jesteście ciekawi?
Zrobił krótką przerwę, by wszyscy mogli skupić się na jego głosie. Pogładził się po siwej brodzie i kontynuował opowieść.
-Mottem mojej rodziny jest ,,Wojna zawsze nas znajdzie". To samo stało się tutaj. Wojna w końcu znalazła drogę do Akwirgranu, w samo serce Wergundii.
Przerwał znów na chwilę. Co mógł im powiedzieć? Prawdę, o zdradzie i poniesionej ofierze? Kłamstwo, o bohaterskiej obronie stolicy? Czego od niego oczekiwano - prawdy czy podtrzymania ducha?
-Nie powiem wam jak wyglądał bój. Nigdy nie byłem wielkim wojownikiem, częścią Tymenów także nie byłem. A gdybym nawet był na polach Akwirgrańskich, pewnie bym teraz nie mógł wam o tym opowiadać. Ale, co nieco wiem. Obronę rozplanowano pieczołowicie, większość dowódców zebrała się tutaj by dać odpór. Stały tu nie tylko Tymeny. Kompanie najemnicze, które wolały walczyć za wergundię. Styryjczycy którzy nie dali rady przebić się do swej ojczyzny gdy front nadszedł. Elfy, ocalałe z pogromu w Talsoi. Byli tutaj i oni, stali na murach, na polach przed miastem, na ulicach nad nami.
Przypomniał sobie dni poprzedzające bitwę. Zawieruchę jaka trwała w mieście. Cywili jak i wojskowych, gotujących się na bitwę. Gońców biegających z wieściami. Oddziały zmierzające na pozycje. Akwirgran nigdy nie był tak żywy jak wtedy. Ani tak ciasny.
-Bitwa była chyba największą o jakiej słyszałem w naszych czasach. Nie da się przekazać samymi słowami skali przemocy jaka się tutaj odbyła. Nad tysiącami ludzi przelatywały pociski i wyładowania magiczne. Nasza kawaleria sprawiała Qa nie lada problemy, sprawnie miażdżąc piechotę wroga. Nasze szeregi trzymały się tak długo, że bardziej niż ludzi przypominali oni ścianę. Nasi magowie bitewni dali pokaz sił o jaki nikt nie podejrzewałby śmiertelników. Setki naszych obecnych okupantów padały w mgnieniu oka. Kapłani i paladyni z imieniem Modwita na ustach prowadzili oddziały naprzeciw nim, z mocą pana wojny sprawiając że ciosy nie imały się naszych braci i sióstr.
Robert stał na murach i obserwował bitwę z daleka. Widział wszystko to co opisywał. Łuki światła pokrywające przestrzeń nad szeregami. Deszcze strzał i bełtów latających w kierunku szeregów Qa. Potężny ryk rozlegający się z tysięcy gardeł i stykających się broni.
-Nie będę was tutaj czarował - wszyscy wiemy jak to się skończyło. Lecz czy wiecie dlaczego? Niektórzy twierdzili że zawiodła komunikacja. Inny że była to jawna zdrada. Lecz jeden z dowódców, tylko ten jeden - nie wykonał powierzonej mu części planu. Ten jeden filar, który pierwszy upadł, doprowadził do zawalenia całej bitwy. Mimo to wergundowie nie ustąpili pola. Czerwony tymen walczył do końca. Do samego końca.
Uśmiechnął się sam do siebie. Kaldel też walczył do samego końca. Podobno w swych ostatnich chwilach przekazał dowodzenie i z rażącą wręcz głupotą poprowadził szarżę na wroga, opóźniającą ich pochód. To ironiczne, że dopiero teraz, po jego śmierci zaczął tęsknić za bratem.
-Sami widzicie do czego może doprowadzić jedna luka w obronie, jedno pęknięcie w ścianie. Dlatego naszą nadzieją na ujrzenie jutra pod naszymi sztandarami, jest jedność. Musimy być gotowi, wszyscy walczyć. Musimy być gotowi by kiedyś naprawić błąd, który popełnił ten jeden dowódca. I choć chwila na takie działanie nie nadeszła jeszcze, niech was to nie trapi. W końcu Akwirgran i Wergundia znów stanie się jednością - ale wtedy i tylko wtedy, gdy wszyscy będą gotowi, będzie można stanąć do kolejnego boju.
Nie było to żadne hasełko ani przypadkowe stwierdzenie chwili. Naprawdę wierzył że klucz do wolności Wergundi leży w zjednoczeniu. Lecz widział, widział chociażby po zebranych tutaj że nie wszyscy byli gotowi by stanąć zjednoczeni - dopóki choć jedna osoba się wahała i mogła otworzyć lukę w ich obronie. dopóty jakiekolwiek myśli o powstaniu pozostawały w sferze marzeń.

Onfis - 04-11-2015, 21:34

Śpiewaliście. Nieśliście pieśń sobie samym, grupce ukrywających się ludzi, tęskniących za minioną chwałą. Czy może to jednak pieśń niosła was? Wznosiła ponad zakurzoną piwnicę, ponad pola bitew, ponad hańbę porażki? Może wzniosłaby was przed oblicze samego Modwita, któremu moglibyście zaśpiewać:

Ujmij trochę łaski nieba!
Daj spokoju w zamian, chleba!
Innym udziel swej miłości!
Nam – sprawiedliwości!

Dymią kuźnie i warsztaty,
Lecz nie pracą a - skargami,
Że nie taka jak przed laty
Łaska Twoja nad hufcami!

Jednak wasz bóg pozostawał głuchy. Może właśnie to, a nie porażka, było dla was najgorsze? Porażki posmakował każdy z was, ale tego?
I kiedy ucichły śpiewy, a Robert zaczął snuć swoją opowieść, wydawało się że to będzie wieczór jak każdy inny jemu podobny. Znaliście w większości postać Archibalda dar Bregena, o którym to wspomniał teraz opowiadający. Podwójny zdrajca, wszak takim przedstawili go nawet Qa, którym oddał przysługę. Archinald dar Bregen, pęknięcie w ścianie... Jakże prorocze to miały być słowa.
Część z was, siedząca pod wschodnią ścianą już od chwili słyszała jakieś szuranie, ale zasłuchani w opowieść nie dopuszczaliście do świadomości innego wyjaśnienia niż „szczury”, które przecież były zjawiskiem jak najbardziej naturalnym w piwnicach. Jednak gdy Robert skończył mówić... Czy to echo odbijało się od pustych ścian?
-...dy...na...do...
Jednak echo powinno słabnąć z czasem, a to było jakieś inne...
-ewo...utaj...
Powoli zaczynaliście rozumieć, że coś jest nie tak, lecz zanim zdążyliście cokolwiek zrobić rozległ się zgrzyt, a kawałek wschodniej ściany zniknął. Znaczy nie tyle zniknął, co po prostu otworzył się niczym drzwi. I nie wiedzieliście, co było dziwniejsze – otwierająca się ściana, czy dwóch jegomości z pochodniami i jakimiś pakunkami, którzy w tych drzwiach stali. Słyszeliście kiedyś to powiedzenie, że chłopiec był bardzo zdziwiony, gdy pierwszy raz zobaczył morze, a morze było równie zdziwione, gdyż pierwszy raz widziało chłopca? No, to byliście tak samo zdziwieni obecnością dziwnych gości, jak oni zdziwieni waszą obecnością na trasie... Właśnie czego? Na turystyczny spacer to nie wyglądało. Co przytomniejszych z was powoli opuszczało zaskoczenie i odzyskiwaliście inicjatywą...

Strandbrand - 04-11-2015, 23:08

Robert właściwie ledwo co skończył swoją opowieść z morałem, gdy spostrzegł że wszyscy się rozglądają i stracili uwagę. Wpierw niezadowolony że przestali go słuchać w tak ważnym momencie, już szykował tyradę o tym, jak chcieli by opowiedział o Akwirgranie a teraz mieli go w przysłowiowej rzyci. Powstrzymał się jednak, gdy zrozumiał co wywołało poruszenie wśród młodych.
W tym samym momencie ściana obok Taliona otworzyła się, jakby dotąd mylił go wzrok a w miejscu ściany były drzwi. Z brwiami podniesionymi wysoko, Robert obserwował jak w progu pojawiają się dwie postaci z pochodniami i jakimiś paczkami w dłoniach. Teraz już z oczami wielkości senatusów gorączkowo zastanawiał się, czy aby właśnie nie wpadli. Po samą szyję.
Na tyle szybko na ile mógł złapał swoją laskę opartą o ścianę i pacnął nią Taliona. Odezwał się na tyle donośnie by zwrócić na siebie uwagę, i w najlepszym wypadku odwrócić ją od posążku Modwita:
-Talion, chłopcze drogi. Pomóżże no mi wstać żebym lepiej widział kto to.
Z pomocą swego przyjaciela i zaufanej dębowej laski podniósł się ze stołka i powoli podszedł w kierunku otworu w ścianie. Przyglądał się gościom, próbując nie okazywać jak bardzo zdziwiony jest ich wizytą. Miał też nadzieję że jego widok i to co zrobił pozwoli komuś kto stał bliżej schować posążek w bezpieczne i niewidoczne miejsce. Zwrócił się do dwóch jegomościów:
-Nie mogę rzecz, żeby waszmościów obecność tu nie była dla mnie zaskoczeniem. Zwłaszcza gdy ma się... takie wejście. Lecz, co bardziej interesujące to to co panowie robią w takim miejscu jak to, o takiej porze. Zgodzicie się ze mną, prawda?
Ostatnie pytanie rzucił nie tylko do gości lecz i do wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu. Liczył na to że przejęcie inicjatywy pozwoli uniknąć głupstw, które ewentualnie młodzi mogli popełnić.

Gorvenal - 04-11-2015, 23:22

Spojrzał na ścianę, a właściwie na to co kiedyś nią było i zamarł. Niemalże spadł z krzesła. Huśtanie się na nim mogło nie być dobrym pomysłem. Stary Robert pierwszy odzyskał panowanie nad sobą i zaskakująco uprzejmym powitaniem odwrócił uwagę tajemniczych ludzi. Korzystając z okazji wstał z krzesła ustawiając się za nim (za krzesłem nie za Robertem) tak aby łatwo mógł nim rzucić. Równocześnie widząc że staruszek ustawia się tak żeby zasłonić stojący w rogu pokoju ołtaż lekko kiwnął głową w stronę Hagana i posążka Modwita modląc się żeby krasnolud poprawnie odczytał jego znak.
Haakon - 04-11-2015, 23:38

Po chwili oszołomienia odczytał znaki Jaspera. Trzeba to szybko schować, bardzo szybko. Nie miał wystarczająco dużego mieszka czy kaletki aby go tam schować. Niewiele myśląc i działając odruchowo, jak na krasnoluda przystało, złapał posążek szybkim ruchem i modląc się w myślach do Modwita by mu wybaczył, schował posążek w brodzie.
Zawał - 04-11-2015, 23:44

Joachim początkowo nie zwracając uwagi na otoczenie zdawał się nie dostrzec tego co się stało, patrzył w podłogę uważnie wsłuchując się w opowieść Roberta. Dopiero nieznaczny hałas wywołany przez niemal spadającego z krzesła Jaspera wytrącił go z tego stanu i sprowokował do rozejrzenia się po pomieszczeniu co oczywiście wprowadziło go w nie mniejsze osłupienie co pozostałych.
Gdy tylko owe uczucie zaskoczenia przeminęło skierował się ku środkowi sali by lepiej widzieć intruzów.

Powój - 05-11-2015, 00:25

Ściana ze zgrzytem ujawniła gości, gości nader niespodziewanych bo niezapowiedzianych. Jednak nie szpicli bo byli tak samo zdziwieni jak zebrani. Czyli to nie byli podwładni Qa którzy przyszli z rozkazem zabicia ludzi uczestniczących w nielegalnych spotkaniach
I w tym momencie jej własne zdziwienie zmieniło się w obojętność. Jedyne co chciała zrobić to przestąpić tak by własnym ciałem figurkę, jedyną rzecz jaka posiadała tu dla niej minimalne znaczenie. Jednak uprzedził ją w ruchach krasnolud, tworząc tylko większe zamieszanie w szarpaniu się z własną brodą i chowaniu pod nią boskiej podobizny.
Zaprzestała więc tylko na spojrzeniu w stronę gości. Nie miała zamiaru rzucać się na nich z pięściami, bo miała po pierwsze na sobie suknię, po drugie nie potrafiła walczyć wręcz a po trzecie nie godzi się osobie o jej statusie takich rzeczy robić. Liczyła jednak, że ktoś wykaże się szczątkową inteligencja i nieproszonych gości złapie. Nawet jeśli nie zagrażali im w tej chwili, to mogą zagrozić donosząc a ona już nie chciała widzieć pod swymi drzwiami kolejnych wysłanników Qa.

Kodran - 05-11-2015, 00:29

Słuchał z uwagą opowieści Roberta. I poczuł, że powinien tam być. W Akwirgranie. Jego oddział był tak blisko a tak daleko, gdy Qa rozpoczęli oblężenie. Próbowali nawet raz się przebić za mury, ale stracili tylko kolejnych ludzi. Niepotrzebna śmierć. Nie skończyli walczyć; napadali na patrole i przecinali drogi z zaopatrzeniem. Jednak i tak czuł, że gdyby był tam za murami to może by coś zmienił. Pewnie bym zginął. I tyle. Może lepiej, że stało się tak jak się stało?

Opowieści jak i jego przemyśleniom przewało zniknięcie ściany. A raczej otwarcie się w niej przejścia. Momentalnie wstał z beczki i zbliżył się do stołu, zwrócony w stronę przybyszy. Był między nimi a statuetką Modwita, którą na szczęście ktoś ukrył.

Referen - 05-11-2015, 00:43

W głowie Referena w jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy. Nielicząc zaskoczenia z jakim powitał nieproszonych gości, jego umysł zaprzątała inna, dość ważna kwestia.
Jak oni się tu dostali? Jak, po wtóre, udało im się otworzyć przejście w ścianie? I czemu on sam nie ma bladego pojęcia jak taką sztuczkę wykonać?

Gdy ktoś po bokach od tajemniczego wejścia zneutralizuje intruzów koniecznie musi odkryć zasadę działania tego triku.
Na razie starał się ustawić za plecami staruszka.
Przecież to on wizął na siebie odpowiedzialność i zagadał obcych. Koniecznie trzeba przypilnować by nie stała mu się krzydwa.
Wyprostował się, nabrał powietrza w płuca i przybrał możliwie najpoważniejszą minę.

Aver - 05-11-2015, 00:44

Siedziała zasłuchana w opowieść starego. Oczyma wyobraźni widziała sztandary powiewające na wietrze, tysiące żołnierzy gromiących szeregi wroga, śmiercionośną magię skrzącą się po polu bitwy... nie dowiedziała się jednak tego, o co skrycie w duchu prosiła. Widocznie ojciec nie zapisał się w annałach bitwy na tyle, by go wspominać...
Nie dane było jednak porozmyślać o tym dłużej. Skrzypnięcie ukrytego wejścia zwróciło jej uwagę, ręka niemal automatycznie sięgnęła do kaletki.
Ludzie. Zwykli ludzie, nie Qa. Nie przybyli tu, by ich ukarać.
Przynajmniej jeszcze nie.
Usłyszała, jak Robert do nich przemawia, kątem oka widziała poczynania krasnoluda i reszty towarzystwa. Przysiadła na piętach na skrzynce, gotowa zkicnąć z niej w razie potrzeby. Milczała, przyglądając się uważnie nowo przybyłym, próbując odkryć, co to za osobistości.

Szrapnel - 05-11-2015, 01:02

Talion przysłuchiwał się opowieści Roberta. Nie wzbudzała w nim żadnych podniosłych emocji, tylko smutek i żal, a także poczucie przegranej. Stał na murach i widział tę bitwę, a powinien był brać w niej udział, ale to była tylko i wyłącznie jego wina. Tak sobie rozmyślał gdy nagle ściana przy której siedział zaskrzypiała i otworzyła się.
Co do..? - pomyślał
-Co do..? - powiedział
Szybko odskoczył od ściany. Szarpnął lewym rękawem. W jego dłoni wylądował kastet. Obracając palcami, włożył go pośpiesznie. Gdy jego oczom ukazali się dwaj jegomoście przyjrzał im się dokładnie. Tę czynność przerwał mu dar Strandbrand klepiąc go w łydkę laską. Pomógł mu wstać, a następnie włożył drugi kastet na dłoń. Był spięty ze zdenerwowania. Rozluźnił mięśnie.

Pedro - 05-11-2015, 12:15

Ralf siedział przy ścianie bijąc się ze swoimi myślami. Słuchał słów dziadka jakby z oddali, nie zwracając na nie zbyt wielkiej uwagi. Dopiero zamieszanie przy ścianie i otwarcie się tajnego przejścia wyrwało go z zadumy.
Poderwał się wtedy do góry jak ktoś żyjący w ciągłym napięciu.
Co do cholery!
Gdy zorientował się, że to nie Qa, rozluźnił się ale tylko nieznacznie. Widząc i słysząc, że dziadek zaczął ich zagadywać podszedł powoli w stronę przejścia. Położył Robertowi rękę na ramieniu i szepnął do ucha:
- Uważaj dziadku, mogą być uzbrojeni.
Stanął pół kroku przed Strandbrandem, w każdej chwili gotowy rzucić się do biegu gdyby nieproszeni goście zaczęli uciekać.
Wsadził kciuki za pasek spodni i przybrał spokojny wyraz twarzy, mimo, że w środku cały był spięty jak przed walką. Obejrzał niezapowiedzianych gości od góry do dołu szybkim spojrzeniem jakby oceniając przeciwnika przed pojedynkiem.

szwed - 05-11-2015, 18:48

Zamyślony siedział słuchając opowieści; nagle za sobą coś usłyszał a twarze tego towarzyszy znikąd wyglądały na bardzo zaskoczone. Dopiero co odwracał się by zobaczyć co wprowadziło wszystkich w osłupienie a Robert zaczął mówić.
Reshion vol 2 Electric Bo - 05-11-2015, 20:54

Powinien stać przy wejściu do magazynu na czatach jako, że dziś to on wyciągnął najkrótszą słomkę, jednak szybkie urwanie piosenki wydało mu się zbyt podejrzana. Nienaturalna cisza, która na chwilę zapanowała na górze nie spodobała mu się, wiedziony przeczuciem postanowił zajrzeć do reszty grupy. Zeskoczył ze skrzyni przy ścianie skąd był doskonały widok na plac przed wejściem do budowli.
Może to straż nagle tam wpadła? Nie, tak by hałas można by aż tutaj usłyszeć... jakiegoś objawienia zbiorowego dostali? Tak sobie dumając poszedł w stronę schodów do piwnicy. Kiedy wszedł ujrzał coś czego by się nawet w snach nie spodziewał. Zbyt zszokowany i zdziwiony by coś sensownego powiedzieć na razie się nie wtrącał w wymianę zdań jaka następowała ograniczając się do dołączenia do reszty.

Onfis - 05-11-2015, 23:36

Teraz kiedy pierwszy szok minął, zauważyliście że ci ludzie na pewno nie wyglądają jak Qa. Wręcz przeciwnie nosili się po wergundzku, a nawet jak Wergundzcy wojskowi – rozpoznaliście oznaczenia czerwonego i białego tymenu.
Pierwszy z nich, noszący znaki czerwonego, miał może z 42-45 lat. Nosił bardzo zniszczony strój – czerwone cotte było pełne zacerowanych dziur, a metalowy karwasz był powyginany. Jednak szeroki pas podtrzymywał przy biodrze miecz. Najprawdziwszy Wergundzki miecz. Rękojeść owinięta wysłużoną skórą, prosta głownia. Broń stworzona by służyć, a nie wyglądać. Mogliście być pewni, że ostrze wychodziło gładko i było tak ostre, że mogło ciąć powietrze – coś w postawie tego mężczyzny świadczyło za tym. Może nieogolona, pocięta zmarszczkami i bliznami twarz? Przedwcześnie posiwiałe włosy? A może bystry wzrok zielonych oczu, które zdążyły już przyjrzeć się (ale jak to możliwe w tak krótkim czasie?) każdemu z was. A najbardziej przyjrzały się małemu posążkowi Modwita, który chwilę później zniknął ukryty. Wyraz jego oczu lekko złagodniał.
Drugi z „gości” nie nosił cotte, był też dużo młodszy. Pewnie dlatego siedział jeszcze w białym. Miał tylko jeden stalowy naramiennik, ewidentnie lekko za duży i skórzane karwasze. Nie nosił miecza, za pas miał zatknięty buzdygan. Ten zapatrzył się na Roberta, nie było w nim chłodnego opanowania towarzysza, jego ciemne oczy widziały na pewno wiele jak na jego wiek, ale nie aż tak wiele jak jego starszego kolegi. Miał jasne włosy, od dawna niestrzyżone, wymykały się spod opaski na czole. Mógł mieć 20-22 lata, a może nawet mniej.
Każdy z nich nosił na ramieniu opaskę ze znakiem dawnego tymenu. Odważni? Głupi? Idealiści?Pierwszy przemówił starszy z dwójki wojowników.
-Jak najbardziej się z panem zgodzę – miał głos taki, jaki spodziewaliście się po tej osobie, niski, zimny, wręcz strategicznie rozmieszczający każda głoskę – Ufam jednak, że przyszło nam znaleźć się pośród przyjaciół.
Odstawiwszy na ziemię pakunek, który lekko stuknął, powoli sięgnął za koszulę i wydobył żelazny wisiorek w kształcie grotu włóczni – symbolu Modwita. Musiał więc na pewno dostrzec wasz posążek.
-Ufam też, że nie będziemy sobie czynić żadnych niepotrzebnych przykrości, ani trudności – mieliście wrażenie, że każdemu z was spojrzał w oczy, a spojrzenie to przewierciło was na wylot, oceniając kim jesteście – Jeśli nie życzycie sobie naszej obecności, możemy zaraz stąd zniknąć – mówiąc podniósł z ziemi swój pakunek – Jednak jeśli rzeczywiście jesteśmy wśród przyjaciół, może nam wszystkim na dobre wyjdzie chwila rozmowy.
Teraz zawiesił wzrok na Robercie.
-Mam rację panie Strandbrand? Panie Vran?
I wtedy wasz dwójka rozpoznała tego człowieka. Pod maską nowych zmarszczek, blizn i ciężarem życia skrywał się Dietrich dar Tiglitz, w randze centuriona czerwonego tymenu, dowódca obrony pałacowej książąt protektorów Wergundii.

Haakon - 05-11-2015, 23:59

Odetchnąwszy z ulgą Hagan wyciagnął posążek z brody i odstawił na miejsce.
-A już myślałem, że trzeba będzie się bić.
Po czym wziął łyk księżycówki by się odstresować.

Strandbrand - 06-11-2015, 00:23

Odkąd stanął naprzeciw niespodziewanych gości wytężał wzrok, próbując rozpoznać kto to. Pech chciał, że światła ich pochodni nie pozwalały dostrzec wielu szczegółów. Już nie te oczy... W każdym razie zdołał dostrzec pancerze i mundury wergundzkie oraz broń przy pasie. Cóż, Ralf się nie mylił. Byli uzbrojeni. Lepiej niż ktokolwiek z nich.
Pomimo usilnych prób dostrzeżenia kimże są, dopiero głos jednego z nich sprawił że coś drgnęło w odmętach pamięci Roberta. Lecz dopiero gdy zwrócił się on bezpośrednio, nazwiskiem zrozumiał kto przed nim stoi. Uśmiechnął się szeroko i stuknął laską o podłogę, jakby w geście aprobaty.
-Pan dar Tiglitz, a niech mnie. Dobrze was widzieć. Krążyły pogłoski jakobyś nie przebywał już wraz z nami wśród żywych.
Zanim zaczął mówić dalej, odwrócił się do stojących za nim młodzików. Zmarszczył brwi widząc jak wielu z nich nagle znalazło się tuż obok lub za jego plecami.
No bez przesady, przecież umiem o siebie zadbać...
Dostrzegł że chłopak którego wystawili na wartę, Kasjan zszedł na dół. Fuknął z niezadowolenia.
-To nie piknik. Kasjan, jeśli się już napatrzyłeś to wracaj na górę. Teraz tym bardziej nie chciałbym pozwolić na to żeby nam tutaj przypałętał się jakiś Qa. I coście taki tłok zrobili, tylko zamieszanie...
Dalsze słowa przerodziły się w ciche pomruki. Ponownie zwrócił się w stronę dar Tiglitza. Wyciągnął w jego stronę rękę którą nie podpierał się o laskę, chcąc wymienić uścisk dłoni na powitanie.
-Byłoby zdecydowanie zbyt grubym nietaktem, nie zaprosić was do środka, zwłaszcza w takich czasach. Wchodźcie, wchodźcie i opowiadajcie co porabiacie w takim miejscu.

Pedro - 09-11-2015, 20:08

Początkowe spięcie spowodowane wizytą niezapowiedzianych gości zaczęło z lekka ustępować. Gdy dostrzegł opaski z wergundzkich tymenów spięcie zeszło z niego prawie całkowicie. Gdy jednak dowiedział się kto stoi przed nim można zaryzykować stwierdzenie, że się nawet rozluźnił, a na twarzy pojawił mu się uśmiech. Odsunął się od Roberta i zrobił w "drzwiach" przejście by przepuścić gości.
- Kogo jak kogo, ale Pana panie dar Tiglitz nikt by się spodziewał. Szczególnie wychodzącego ze ściany. Pozwolę sobie się przedstawić. Jestem Ralf dar Karenberg.
Ominął część o swojej byłej profesji. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej nie kłapać ozorem o niektórych rzeczach.
Zerknął w stronę pakunków który przynieśli mężczyźni.
Ciekawe co tam tak stuka.

Reshion vol 2 Electric Bo - 11-11-2015, 01:25

Mimo tego, że w porównaniu do reszty niewiele czasu spędził w stolicy zdążył usłyszeć sporo plotek i opowieści aspirujących do legend miejskich na temat dar Tiglitza. Najlepiej zapamiętał jak w tawernie zdarzyło mu się spotkać dwóch bajarzy kłócących się, która z ich opowieści jest prawdziwa. Pierwszy, któremu swoją drogą trzeba przyznać, że mówił o wiele ciekawiej oraz przyjemniej się go słuchało niż konkurenta, opowiadał o tym jak Dietrich w bohaterskim boju umarł. Drugi zaś, o tym, że planuje rozpocząć powstanie w mieści i zbiera podziemna armie. Mimo, że tłum poparł pierwszego wychodzi może ten drugi był bliżej prawdy niż ktokolwiek przypuszczał.
Podszedł do gości, póki co ignorując rządzącego się Roberta, co jak co ale przywitać się trzeba. Kultura i wychowanie do tego zobowiązuje.
- Witam, wiele o Panu. Panie dar Tiglitz, to dla mnie zaszczyt poznać Pana osobiście. - Po czym lekko skinął głową jakby się kłaniał. - Również pozwolę siebie przedstawić, jestem Kasjan Petrou.

Onfis - 13-11-2015, 22:00

Dar Tiglitz i jego towarzysz powoli wkroczyli w krąg światła oświetlającego pomieszczenie. Obrzucił wzrokiem piwnicę, a potem zatrzymał znów spojrzenie na każdym z was, niektórym skinął głową, jakby ich skądś znał, niektórym spojrzał w oczy.
-Ładnie się tu urządziliście. Długo już tak siedzicie? Śpiewając stare piosenki i modlicie się do głuchych bogów? - zaczął dar Tiglitz niespodziewanie ostro.
Zdziwiło was to. Czy przed chwilą nie pokazał wam wisiorka z symbolem Modwita? Czy sam nie był żywym symbolem? Czy to że ukrywał się po kanałach i tunelach nie znaczyło, że nie przystał z najeźdźcą? Te słowa były dla was jak policzek, ale czy dobry cios czasem nie służy otrzeźwieniu? W głębi serca każdego z was gdzieś tliła się ta iskierka... nie, nie iskierka nadziei – zadawaliście sobie pytania „Zzemu Modwit nie odpowiada? Czy on nas w ogóle słyszy?” i z kolei o sprawy bardziej przyziemne „Dlaczego śpiewam od chwale Wergundii?” Liczyliście, że wasze słowa wzniosą z wód upadłą Wergundię? Że zaśpiewy pomnożą Wergundzkie wojska? W tym momencie zdaliście sobie sprawę, jak bardzo to było bez sensu – ukrywać się w piwnicy i gadać. Próbowaliście pokrzepić własne serca? Nie zapomnieć? Usprawiedliwić się...?
Słowa centuriona powinny was zezłościć, albo chociaż zasmucić, ale nie. Wstyd. Każdemu z was zrobiło się wstyd. On przedzierał się podziemiami, a wy na co dzień prowadziliście normalne życie i jedynym aktem oporu było śpiewanie. Dar Tiglitz obserwował opuszczone spojrzenia, rumieńce, ukradkowe przekleństwa i splunięcia, zaciskające się pięści.
-Tak myślałem. To bardzo... ładne i honorowe, że zatrzymaliście posążek Modwita, może trochę odważne. Ale czy to jest wasza przyszłość? Tego chcecie? - spojrzał na byłych wojskowych – To ślubowaliście Wergundii? Tak was wychowano młodziki?
W głębi serca wiedzieliście, że ma rację. Mogliście się przecież lepiej postarać. Jakiś gołowąs z białego uczestniczył w misji z chodzącą legendą, a przecież to wasze miejsce!
-Czy tak wychowali was ojcowie i matki – wpatrzył się intensywnie w Verenill.
Czy było coś, czego ten człowiek nie wiedział? Do czego on w ogóle zmierzał.
-Dobrze. Widzę, że rozumiecie, co do was mówię. W takim razie pozostało mi jedno do zrobienia. Pokaż im Gerhardzie – tak poznaliście imię chłopaka z białego.
Chwilę po tym jednak to przestało zaprzątać wasze umysły. Z niesionej skrzynki, spośród jakiś szmat, których nie potrafiliście zidentyfikować, chłopak wyciągnął szkatułkę. Położył ją przed Dietrichem, a ten pewnym ruchem otworzył ją przed wami. Zebrani w półkolu ujrzeliście niepozorny pierścień. Pierścień z trzema falami i inskrypcją „Ku chwale i zwycięstwu”. Pierścień będący insygnium koronacyjnym książąt Wergundii. Pierścień, który zaginął wraz z kapitulacją Arnulfa. Podobnie jak zaginął Dietrich dar Tiglitz, który teraz wpatrywał się w was z ogniem w oczach. Ogniem, w którym z popiołów odradza się feniks.

Aver - 15-11-2015, 21:20

Słuchając reprymendy mięśnie szczęki napinały się coraz mocniej, nozdrza rozszerzyły się lekko, wzrok był utkwiony w wybitym na podniszczonym karwaszu symbolu czerwonego tymenu. Taki sam znak, jaki nosił ojciec na swoim.
Może i to, co robimy, nie ma większego sensu. Może i moglibyśmy zrobić coś więcej, niż tylko siedzieć tu i czekać na cud. Co mieliśmy jednak zrobić? Dać się złapać i zabić? Gorzkie myśli powoli zatruwały jej umysł. Żadne z nas nie ma pojęcia o partyzantce wewnątrz miasta, Dietrichu dar Tiglitz. Gówno byśmy sami zrobili, w dodatku narażając nasze rodziny, o ile komu jeszcze jakaś została... Przed oczami stanął jej brat, potrząsający blond czupryną nad kolejnymi zapiskami i mapami. Zagryzła wargę.
- Czy tak wychowali was ojcowie i matki - słowa brzmiały ostro, cięły gęstą atmosferę, jaka zaległa w piwnicy. Poczuła, że na nią patrzy. Uniosła wzrok i spojrzała hardo w zielone oczy dowódcy. Wzrok dziewczyny mówił zupełnie co innego. Nie wychowali. Nie mieli kiedy, nie mieli jak. Pewnie i o tym wiesz, prawda?
Nie zdążyła się jednak odezwać, gdyż padł kolejny rozkaz. Gerhard wyciągnął jakąś szkatułkę, ludzie zbliżyli się do nich, tworząc półkole. Ona sama nie zlazła ze skrzyni, siedziała na tyle blisko, że z góry widziała lepiej. Wyciągnęła nieco szyję.
Pierścień książęcy.
Symbol.
Kolejny symbol tego, że wciąż tu jesteśmy, pomyślała. Uniosła wzrok i ponownie napotkała spojrzenie Wergunda, w którym płonęła zieleń. Płonęła determinacją, niezachwianą pewnością i... nadzieją.
Co jednak chciał tym osiągnąć? Przekonywać ich nie musiał, przecież gdyby się dało, to dawno by się stąd ruszyli. A przynajmniej ona.
Uniosła brew i spojrzała pytającym wzrokiem na dowódcę z czerwonego. Czego od nas oczekujesz? "Wstańcie i chodźcie za mną?"
Myśl, która pojawiła się znienacka w jej głowie do ułudy przypominała barwą głos bliźniaka.
Chyba nie ma innego wyjścia.

Referen - 17-11-2015, 10:56

Otworzywszy usta ze zdziwienia Referen słuchał wywodu dar Taglitza.
Zrobiło mu się autentycznie głupio, nie potrafił spojrzeć się w oczy dawnemu przywódcy obrony. Myślał gorączkowo nad usprawidleniami dla niego i towarzyszy, po chwili, zdał sobie jednak sprawę że to daremne.
"Cóż mieliśmy robić? Rzucić się z pięściami ma Qa?
Tak właściwie to chętnie ale większą grupą. Wtedy nie będziemy mieli przeciwskazań, przynajmniej ja."
Zamyślił się i usiadł na najbliższym krześle. "Co mogliśmy robić?"
Dopiero gdy wymówione zostało imię towarzysza Taglitza podniósł głowę.
Gerhard.
Zapamięta to imię, potem wypyta go o przejście.
Wstyd odszedł, zszedł na boczny tor. Jednak Referen nie potrafił się go pozabyć.
Trwał dalej gdzieś wewnątrz niego.
Zresztą tak samo jak nadzieja ktorą przed chwilą podsycił dawny dowódca.
"Przyszedł tu bo planuje rebelię?"
Poczuł się lepiej niż po prześpiewaniu tuzina pieśni, nie ważne jak pięknych i patriotycznych.
Dlatego gdy młodzik kładł przed jego towarzyszami szkatółkę stanął razem z nimi zaciekawiony.

Gdy zobaczył jej zawartość uśmiechnął się szeroko.

Reshion vol 2 Electric Bo - 17-11-2015, 18:25

W porównaniu do reszty monolog centuriona nie napawał go negatywnymi emocjami. Był szczęśliwy, skrywany uśmiech zagościł na jego twarzy, wreszcie pojawił się ktoś kto jako on chce walczyć dalej. Skrywał póki co to, że to zbieranie się wieczorami by śpiewać i opowiadać bajki nużyło i nie było tym co pragnął robić lecz nie mówił o tym nikomu gdyż nie widział w tym sensu. Zagonić tą garstkę ludzi do walki, z czego jeden pewnie miał problemy aby podbiec dłuższy kawałek, ktoś inny był prawie dzieckiem a ktoś inny wolę do walki wydawał się stracić. Nawet jakby zagonił to walka trwałaby krócej niż namawianie ich do niej. Ale teraz wygląda na to, że sporo ma się zmienić. Czekał już długo na cud, a ten cud najwyraźniej nadszedł.
Strandbrand - 17-11-2015, 20:34

Przepuścił dar Tiglitza i jego towarzysza do środka pomieszczenia. Nie wrócił na swoje dotychczasowe siedzisko, stał podpierając się i słuchał jak nagle żywy po miesiącach domniemanej śmierci centurion rozpoczął krótką tyradę.
Wprawdzie zgadzał się z dar Tiglitzem. Niejednokrotnie już uważał że ich mały, ukryty kult Modwita jest w obliczu okupacji czymś żałośnie małym i pozbawionym znaczenia. Chciał przekuć go w coś więcej, w podwaliny do prawdziwej rewolucji. Ale nie tak szybko.
Gdy młody podwładny Tiglitza otworzył przed nimi pakunek i pokazał szkatułę, a sam centurion otworzył wieko, przypomniał sobie o funkcji jaką pełnił centurion przed wojną. Kto jak nie on miałby być w posiadaniu symbolu władzy książęcej Wergundii? Nie zdziwił się więc za bardzo widząc że w szkatule znajdował się pierścień, insygnium władzy.
Spojrzał na centuriona. Wpatrywał mu się głęboko w oczy, rozważając jego słowa którymi uraczył zebrane tu towarzystwo.
Panie dar Tiglitz, nazywasz zebranych tu młodzikami... ale czy sam nie zachowujesz się jak młodzik?
Robert wiedział że taka persona jak Dieter dar Tiglitz nie działałby pochopnie. Nie z taką reputacją i opinią. Opinią doskonałego dowódcy i wybitnego stratega. Nie, on musiał mieć...
-Plan? Bo rozumiem że jakiś macie panie centurionie. Jak chcecie ,,to" wykorzystać?
Skinął głową na pierścień książęcy. ,,Pozostało mi jedno do zrobienia" - tak rzekł. Więc co teraz?

Zawał - 17-11-2015, 20:37

Słowa dar Tiglitza bardziej zdziwiły niż uderzyły Joachima, przecież centurion nie mógł nie wiedzieć, że ludzie się boją ani spodziewać się że siedząca teraz w piwnicy garstka ruszy na ulicę przeciw okupantowi. Joachim, na co dzień widział strach odczuwany przez ludzi, po części taka jego praca, codziennie przychodzili do niego ludzie chorzy i poranieni, ale nie bali się tego, do czego może doprowadzić ich choroba, lecz bali się tego, co się stało z ich państwem i co dzieje się nadal. Jasne było, że ludzi takich jak członkowie tej dziwnej zbieraniny, do której sam Joachim należał nie ma wielu a przynajmniej na razie.
Kodran - 17-11-2015, 21:55

Ze słów dar Tiglitza brzmiały ostro. Ale najbardziej zabolała końcówka. "Głuchych bogów". Na początku chciał protestować, oburzyć się, jak on tak może. Ale wtedy zdał sobie sprawę z tego, że była to prawda. Bogowie północy przestali odpowiadać na jakiekolwiek modły. Nic.
Zrobiło mu się gorąco i zrozumiał, że czerwieni się lekko na twarzy. Wstyd. Zrozumiał, że on zawsze tam był, czekał na odpowiedni moment, by się pojawić. Był tam od czasu kiedy złożył broń i towarzyszył mu schowany pod wymówką, że taki był rozkaz. Z drugiej strony pójść z gołymi rękoma na okupanta to szybka śmierć. Bezsensowna śmierć. Opuścił wzrok.
Na pytanie, co ślubowaliśmy Wergundii podniósł wzrok, w którym zatańczyły ogniki.
Kiedy otwarto szkatułkę oczy rozszerzyły mu się i lekki uśmiech zagościł na jego twarzy.
Spojrzał na twarz dar Tiglitza i poczuł jak ogień, którym biło do niego, przechodzi i w Haralda.
Chciał walczyć i zrobić to choć dziś. Ale szybko opamiętał się i wsłuchał w odpowiedź centuriona.

Szrapnel - 17-11-2015, 22:27

Oparł się o ścianę. Zaczął obracać kastetem na placu i przysłuchiwał się reprymendom centuriona. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Owszem, pomagał przyjacielowi w tworzeniu ruchu oporu, ale na te spotkania przychodził tylko ze względu na Roberta. Gdy wojskowy otworzył szkatułę oczy Taliona przeniosły się na niego.
-Dobra, konkrety panie dar Tiglitz, bo na pewno jakieś plany są - powiedział

Pedro - 18-11-2015, 12:37

Wysłuchał co dar Tiglitz miał im do powiedzenia. Poczuł ukłucie na słowa o siedzeniu w piwnicy. Jeszcze 5 lat temu walczył czynnie z Qa na północy. A teraz co? Siedzi tu w wilgotnej piwnicy jak lochu i czeka na nie wiadomo co. Niby są inni ludzie, ale jednak jest sam. Odkąd Reg przestał odpowiadać na jego modły, stał się samotny bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Teraz gdy siedział w okupowanej Wergundii stało się to szczególnie dotkliwe. Tak, powinien się wstydzić z powodu swojej sytuacji i tego, że na nią pozwolił. I wstydził się.
Gdy dostrzegł pierścień książąt Wergundii coś jednak się w nim odmieniło. Coś jakby iskierka nadziei. Niby to tylko przedmiot, ale jakże istotny dla ich narodu. Może jednak nie wszystko stracone.
- Jakim cudem ten pierścień trafił w Twoje ręce? I czy masz jakiś plan z nim związany?

Onfis - 22-11-2015, 04:34

Czy dar Tiglitz miał jakiś plan? Czy taki człowiek jak on, wyglądał na kogoś kto nie ma planu? Obserwując wasze reakcje, na jego twarz wypłynął wyraz spodziewanego triumfu, osiągnął zamierzony efekt. Mogłoby się wydawać, że zaplanował sobie to wszystko, od momentu kiedy skierował się w stronę tajnego wejścia do piwnicy. Dużo bardziej podniecony był młody Gerhard, który pewnie widział pierścień wcześniej, jednak wpatrywał się w niego jak urzeczony. Nie było w tym nic dziwnego, nie na co dzień widuje się coś takiego. Nie na co dzień również wynosi się z pałacu klejnoty koronacyjne.
-Jak ten pierścień trafił w moje ręce? Przez wiele lat byłem strażnikiem tajemnic pałacu, wiedziałem gdzie szukać. Ten parszywy zdrajca dar Nithel nie zasługuje nawet by na niego patrzeć, a ten pierścień może być nam jeszcze potrzebny, ale to nie miejsce i pora by o tym rozmawiać. Zastanawiacie się zapewne, czemu wam pokazałem ten pierścień, obdarzając jednak sporym zaufaniem, bo przecież zaraz możecie polecieć i donieść na mnie w zamian za jakiś ochłap z ręki najeźdźców. Moglibyście... Ale czy potrafilibyście sobie potem spojrzeć w oczy? Czy potrafilibyście żyć ze świadomością, że sprzedaliście ojczyznę by poklepano was po głowie jak posłusznego psa? Nieeee... W was są jeszcze resztki jakiejś dumy i odwagi, nawet pomimo tego, że zamknęliście ją w tej piwnicy.
Czy dar Tiglitz miał rację, a może mylił się co do was? Może niektórzy z was chcieliby wkupić się w łaski nowych władz, zapewnić sobie bezpieczne życie? Ile można chyłkiem przemykać się do piwnicy, ile można wierzyć w stare, w to co minęło? Pora może pomyśleć o swojej wygodzie, swoich dzieci... o bezpieczeństwie?
-Wszystkim wam chciałbym dać szansę zrobienia czegoś dla Wergundii. Niech dzień, kiedy odzyskaliśmy dziedzictwo książąt i dla was coś znaczy. Jutro, od około południa przez godzinę będę na was czekał przy rzeźni Adelin.
Znaliście to miejsce, oraz związaną z nazwą miejsca historię: cech rzeźniczy zawsze był jednym z najbogatszych, a rzeźnia Adelin, która wtedy nie posiadała jeszcze swojej nazwy przynosiła dość spore dochody właścicielom, rodzinie Kanter. Interes był na tyle dobry, a rodzina na tyle szanowana, że planowano ożenek najstarszej córki, Irminy, za szlachcica z rodu dar Furt, Odona. Oczywiście taki mariaż przyniósł obustronne korzyści – państwo Kanter mieli doczekać się wnuków szlachetnej krwi, Irmina miała mieć szlachetnego męża, a rzeźnia szlachetnych patronów, najbardziej zaś szlachetne miały być pieniądze w kieskach.
Ślub odbył się w piękny letni dzień, a na weselu zagościli najznamienitsi obywatele Akwirgranu. I tak szczęście trwała, a powiększyło się wraz z narodzinami małej Adelin. Szlachetne dziecko, szlachetnej krwi, szlachetnym pieniądzem z rzeźni wychowane. Mała rosła, a dzięki wpływom dziadków Kanter zapewniono jej należytą edukację, tak że z czasem sama przejęła zarządzanie interesem deklasując wieloletnich specjalistów. Istny geniusz. Jednak są rzeczy, których najgenialniejsi mędrcy nie powstrzymają.
Duża część rzeźni spłonęła w pożarze. Naoczni świadkowie twierdzili, że Adeline wyrywała się krzycząc i koniecznie chcąc wbiec w płomienie, jakby w środku znajdowało się coś cenniejszego niż jej życie. Czy rzeczywiście tak było? Pomimo kolejnych wyłożenia niemałych sum, rzeźnia nie mogła powrócić do dawnej świetności. Tragicznym cieniem rzuciła się też śmieć Irminy dar Furt w czasie porodu drugiego dziecka, które porodu też nie przeżyło. Niektórzy twierdzili, że Adeline po tym bardzo posprzeczała się z ojcem i praktycznie zerwała z nim więzi, za to bardzo przestając z rodziną Kanter. Jednak krótko po tym wybuchł kolejny pożar w rzeźni. W tą samą noc stratowany kopytami rozszalałego konia zginął Odon dar Furt. Pożar objął tylko jeden budynek, budynek w którym swój prywatny gabinet miała młoda Adeline. Ona również zakończyła żywot tamtej nocy. Ludzie spluwali przez ramię, mówili o pechu, klątwie, albo zawistnych rywalach czy zalotnikach. Jednak rozeszła się plotka, że gdy uprzątnięto rumowisko, znaleziono praktycznie nieruszone przez ogień ciało dziewczyny... i kogoś jeszcze. Mówiono, że było to ciało dziecka, że niemowlę, znów że stara kobieta. Wiadomo tylko, że odbył się jeden pogrzeb Adeline dar Furt.
Od tego czasu rzeźnia stała nadal, pracowała, ale była już nic nie liczącym się interesem, rodzina Kanter bardzo szybko się jej pozbyła. Niektórzy opowiadali, że nocą tam straszy, inni że przynosi pecha, jeszcze inni (zwłaszcza pijani studenci uniwersytetu magicznego), że jeśli odprawi się tam odpowiedni rytuał, to przyniesie on szczęście. Bądź co bądź, to miejsce nie miało dobrej sławy. Ale wy przecież nie wierzycie w zabobony, prawda?
-Będę czekał – kończył dar Tiglitz – O ile oczywiście starczy wam odwagi, prawdziwi Wergundowie.
Po tych słowach wstał i ruszył w stronę dziury w ścianie. Gerhard podążył z nim.

Reshion vol 2 Electric Bo - 23-11-2015, 16:56

Jak przed chwilą był w niebo wzięty, tak, że nie usłyszał dużej części monologu dar Tiglitza teraz z kolei naszył go ponure myśli. Ta nagła wzmianka o wydaniu go władzą wydała mu się taka ... dziwna. Oczywiście, centurion nie miał pewności, że nikt z nich nie jest zdrajcą ale z drugiej strony oni sami spotykali się tutaj od jakiegoś czasu i póki co nie było przypadków aby Qa wpadli do nich z wizytą. Nie agitowali też innych osób aby do nich dołączyły, a dzisiejsza wizyta była równie niespodziewana co sesja egzaminacyjna. Nie było więc powodu by szpieg jeśli się wśród nich znajduje nie wydał ich do przez ten czas, choć z drugiej strony z pewnością nie byli też zagrożeniem w jakimkolwiek stopniu.
Wracając jednak do postaci centuriona wiedział, że dzisiaj tutaj będą znaczy się posiadał gdzieś tą informację i albo miał już tutaj siatkę szpiegów, która ich namierzyła albo ktoś z nich w tajemnicy przed resztą "wydał" ich, pewnie Starbrand. Z jeden strony chciał zadać mu kilka pytań, jak "Jak nas znalazłeś?", "Jak przez tak długi okres czasu nie wpadłeś w ręce nieprzyjaciela?" i wiele podobnych choć nie zamierzał i wolał by ktoś inny to zrobił.
Może to tylko paranoja ale w tym miejscu o tym czasie trudno było tak po prostu zaufać komukolwiek, nawet jeśli uchodzi za żywą legendę. Dalej pamięta Domitusową, jaka była dla wszystkich miła, jak każdemu pomagała a potem okazała się pracować dla Qa. Nie on jeden był zszokowany się o tym dowiedzieć i do teraz potrzebuje więcej czasu by udzielić innemu człowiekowi wotum zaufania.

Kodran - 23-11-2015, 19:01

Kiedy dar Tiglitz wspomniał o zaufaniu, Harald powiódł wzrokiem po zebranych. Większość wyglądała pewnie, ale rozumiał dlaczego centurion miał wątpliwości. Jeżeli szpieg był wśród nich to najprawdopodobniej właśnie teraz doniósłby Qa. Dotychczas ich działalność może i była przeciw prawu okupantów, ale nie była prawie wcale szkodliwa. Ale to? To coś innego
Pomyślał też o samym fakcie wpadnięcia na siebie ich i dar Tiglitza, ale uznał, że to raczej przypadek i nie trzeba drążyć tematu.
Gdy usłyszał propozycję centuriona, nie wahał się nawet przez chwilę. Popatrzył porozumiewawczo na Referena. Przeniósł wzrok na centuriona i przemówił:
-Możesz się mnie spodziewać
Następnie skinął głową i ruszył w stronę wyjścia. Jeszcze sporo czasu do południa i w jego umyśle pojawił się pomysł, by odwiedzić jakąś okoliczną karczmę i w niej także spędzić noc.

Pedro - 24-11-2015, 16:14

- Zanim pójdziesz, wchodząc tutaj wydawało się, że nie oczekiwałeś zastać tutaj nikogo. A teraz tak po prostu wracasz skąd przyszedłeś. Jeśli miałeś tu coś ważnego do załatwienia - popatrzył wymownie na skrzynki - to zrób to. Nikt przecież nie dźwiga skrzyń tylko dla zajęcia czymś rąk. Jeśli Ci przeszkadzamy to sądzę, że nikt nie będzie miał nic przeciw by zakończyć spotkanie i się rozejść. I tak się późno zrobiło. - patrzy na dar Tiglitza chcąc zobaczyć jego reakcję na tę uwagę.
Strandbrand - 24-11-2015, 16:48

I znowu, dar Tiglitz nie omieszkał wspomnieć o tym że jak dotąd skrywali się w tejże piwnicy. Robert pokręcił głową w dezaprobacie. Cóż innego mieli robić? Nie mieli żadnego kontaktu z kimkolwiek innym opierającym się Qa. Każda chociażby rozmowa z kimś kogo nie znali mogła zakończyć się wsypaniem ich wszystkich. A on oczekiwał że... właściwie co zrobią?
Nie mieli planu, nie mieli możliwości działania. Dlatego dar Strandbrand sądził, że lepiej będzie przeczekać chwilowo, zastanowić się i zaczekać na okazję do odwetu.
Cóż, ta mogła im się właśnie przytrafić.
Stara Rzeźnia...
-Hmmmm...
Robert pogładził się po brodzie. Przypomniał sobie historie krążące o tym miejscu. Nigdy nie dawał im jakoś wiary, ale też nie miał ochoty kręcić się w jej okolicy. Od tamtej pamiętnej serii pożarów ciągnie stamtąd czymś złym, jakby nad budynkiem zawisło mroczne fatum.
Albo zwyczajnie mu się wydawało ilekroć przechodził ulicą przy której rzeźnia stała.
Gdy Dar Tiglitz powiedział co miał do powiedzenia i zaczął się zbierać, pierwszym który również wstał był Harald. Zanim zdążył wejść na schody, Robert zwrócił się raz jeszcze do zebranych.
-Pamiętajcie by wychodzić pojedynczo w odstępach czasu. Ktoś również musi schować posążek. Ufam że zamkniecie za sobą... hmmm, drzwi panie dar Tiglitz?
Wskazał ręką na dziurę ziejącą w ścianie.
Potem machnął nią na Taliona by ten się zbliżył i go wysłuchał, a następnie rzekł do niego cicho.
-Talion, jeśli byłbyś tak miły i odprowadził mnie do mego domu. Potem jak zawsze zapraszam cię na kolację, ale jeśli nie chcesz, pożegnamy się do jutra do godziny przed południem. Sądzę że nie omieszkasz wpaść do starej rzeźni, więc po drodze pamiętaj by zajść w me progi. Ja również zechciałbym zobaczyć o co chodzi panu centurionowi.

Szrapnel - 24-11-2015, 18:55

Stara rzeźnia. Niech będzie
Odsunął się od ściany, zakręcił kastetami i schował je w specjalne kieszenie. Był gotowy do wyjścia. Przywołany przez Roberta zbliżył się i wysłuchał jego prośby.
-mhm - wymruczał. Nie był zbyt rozmownym człowiekiem.
Zanim wszedł na schody odwrócił się jeszcze i zasalutował niedbale wszystkim w pomieszczeniu.

szwed - 25-11-2015, 03:09

Wydarzenia ostatnich chwil były tak niespodziewane że dopiero co udało mu się otrząsnąć z zaskoczenia. Rozsądek próbował go powstrzymać jednak żyje się tylko jeden raz; był pewien że mimo trudności stawi się w umówionym miejscu o umówionym czasie.
Onfis - 25-11-2015, 04:26

Dar Tiglitz obejrzał się na Ralfa i chyba po raz pierwszy od dawna jego twarz przybrała łagodniejszy wyraz, chyba nawet zagościł na niej lekki uśmiech.
-Bo nie oczekiwałem. Nie oczekiwałem też tego pomieszczenia. Po prostu źle policzyłem zakręty. Te korytarze pod miastem to istny labirynt. Jeśli zaś chodzi o te skrzynie, to musieliśmy wynieść jeszcze parę rzeczy prócz pierścienia. Ale o tym jutro - jego twarz przybrała ponownie poważny wyraz - I nie próbujcie na własną rękę odkrywać korytarzy za tą ścianą, wystarczy już tam szczątków tych, którzy popełnili ten błąd.
Po ty ostrzeżeniu wszedł z powrotem w ciemność, w świetle pochodni widzieliście jak przesuwa ręką gdzieś po ścianie, a potem drzwi zamknęły się ze nim.
Staliście jeszcze chwilę w milczeniu, a potem zaczęliście się powoli rozchodzić, każdy do swoich kwater, swoich spraw i swoich myśli. Być może niektórzy z was minęli patrole, które jednak obrzuciwszy was wzrokiem w poszukiwaniu nielegalnej broni nie naprzykrzały się nikomu. W ogóle miasto było dziwnie spokojne. Spodziewać się można było raczej represji, gorszego traktowanie mieszkańców i poniżeń. Jednak Wergundia miała swojego księcia, wy mogliście spacerować ulicami, pomnik Elmeryka dalej stał dumnie w centrum placu tego samego imienia, i tylko świątynie były zamknięte na głucho. Czy naprawdę zmieniło się aż tak wiele? Czy to naprawdę był świat, w którym nie dało się żyć?

W domu dar Strandbrandów służba zapaliła świecie w srebrnych kandelabrach, ustawiła je na stole i nakryto do kolacji. Dwóch przyjaciół w milczeniu spożyło posiłek. Gospodarz jednak prócz wizyty byłego centuriona sporo myśli poświęcił miejscu ich jutrzejszego spotkania. Nie raz słyszał różne plany na temat wykupienia tego miejsca, zburzenia go, przywrócenia świetności, czy choćby powiększenia swojego majątku. Jednak z tego co wiedział, żadne z tych planów nie zostały zrealizowane. Nie mógł też sobie za nic przypomnieć, kto jest aktualnym właścicielem rzeźni. Zresztą to okaże się następnego dnia, a skoro dar Tiglizt wyznaczył to miejsce na spotkanie, to musi to być ktoś zaufany. A może po prostu jest to punkt orientacyjny? Adeline zginęła w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat, od tego czasu minęło prawie drugie tyle, a miejsce wciąż nie pozbyło się złej sławy. Robert wrócił pamięcią do dnia pogrzebu dziewczyny... Ciało owinięte całunem spłonęło na stosie. Ogień podniósł się bardzo szybko, stos zapłonął wysoko. Ale czy było w tym coś dziwnego? Nie mógł sobie przypomnieć... Zapatrzył się w płomyk świecy, ech szkoda że pamięć już nie ta...

W innej części miasta były wergundzki żołnierz wzniósł kufel. Harald nie zaprzątał sobie głowy jakimiś nawiedzonymi miejscami. Spotkał człowieka, który może na nowo rozpalić ogień Wergundii i tylko to się liczyło. Przy stoliku obok ktoś głośno śpiewał, gdzie indziej wybuchły śmiechy. Normalna noc, w normalnej karczmie... ale czy w normalnej Wergundii? Czy to właśnie jest normalna Wergundia, czy trzeba jej czegoś jeszcze?

Ralf siedział pełen zadumy. Wzmianka o rzeźni zmusiła go do ponownego przemyślenia tej historii. Wprawdzie jego bóg od dawna już nie obdarzał swego sługi mocą, jednak wciąż poczucie obowiązku było silne w byłym kapłanie. Sprawa go nurtowała, gdzieś pod skórą czuł namolne swędzenie. Czy rzeczywiście powinien bliżej przyjrzeć się sprawie, czy po prostu to z bezczynności. Może to próba zapełnienia pustki jaka powstała po zamilknięciu Rega fałszywym poczuciem obowiązku?

Pół-Ofirczyk kochający Dakonię... Kasjan patrzył w światła pochodni oznaczające patrol. Patrzył ale ich nie widział. Podniecenie i ekscytacja przelewały się w nim i raz po raz musiał się powstrzymywać, by głośno nie zakrzyknąć. Oto spotkał człowieka, który miał nadać sens jego obecnemu życiu. Oto spotkał człowieka, który może rozpalić na nowo tlący się w nim ogień walki.

I tylko Rilla siedziała wsłuchując się w wiatr świszczący po zaułkach Akwirgranu i tańczący z piórami porzuconymi przez ptaki. Siedziała, a jej myśli podążały gdzieś w stronę brata... „Czy tak trzeba? Czy nie ma innego wyjścia?” I odpowiadał jej tylko wiatr... Wiatr, który szarpał płomykami pochodni, rozdmuchiwał ogniska i rozprzestrzeniał pożary.

//Dziękuję bardzo, tak oto zagraliśmy razem preludium, od teraz zabawa się skończyła, pora dać czadu :D //


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group