|
Karczma pod Silberbergiem Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :) |
|
Władcy Ziemi - Sesja [W CIEMNYM LESIE]
wampirka - 14-11-2015, 00:07 Temat postu: Sesja [W CIEMNYM LESIE] <...>
Rhonny - 14-11-2015, 00:23
Froksend.
Czasem przyjdzie się człowiekowi zastanowić, po jaką cholerę to wszystko. A trzeba nadmienić, że w ostatnich dniach owo "czasem" zdawało się być niemal jednakie do "często", jeśli to drugie rozumować jako "przynajmniej dwa razy dziennie". Ot tak, głównie do posiłków. Może miało to związek z uporczywym bólem w krzyżu, który nasilał się przy najmniejszym nawet ruchu, a jeszcze promieniował wrednie wzdłuż lewej nogi, żeby to wbić się w koniuszek palucha i zawinąć tam w pulsujący, upierdliwy kłębek. Czasem wydawało się już, że słabnie, ale było to tylko preludium do ataku ze zdwojoną mocą. I można powiedzieć, że był to główny powód, dla którego przyszłość rysowała się w coraz ciemniejszych barwach. Sny, które przychodziły zazwyczaj o świcie, pełne krzyków, krwi i niewyraźnych cieni, które sprawiały, że budził się z niemym krzykiem na spierzchniętych wargach, urwały się ostatnio nagle jak ucięte nożem. I choć na początku myślał, że to dobrze, w ślad za tym przyszła tylko dominująca pustka, pochłaniająca wszystko inne. Jak zwykle po przebudzeniu modlił się żarliwie, zaciskając dłonie na wysłużonej rękojeści, ale tym razem nie czuł nawet odblasku aprobaty.
Trzeba w końcu powiedzieć, że właściwie to nie czuł nic. Nawet echa. Pogłosu. Oddźwięku.
Po prostu nic. Cisza, ciemność, pustka, zwał jak zwał. Wielkie, cholerne nic. Jak gdyby Styrwit zawinął się razem z całym majdanem i wyemigrował gdzieś w głęboki zaświat uprawiać rzodkiewkę. Przyjmując oczywiście, że istniało coś takiego jak głęboki zaświat.
Albo jakikolwiek zaświat, żeby doprecyzować. Przecież okazywało się, i nabierał tego przekonania codziennie (potem starał się je porzucić, ale ono znów przychodziło i wszczepiało się w myśli niczym pasożyt), że to co odczuwał stało się faktem.
Że, lecąc w tani kolokwializm, nie było już niczego.
Bo przecież spotkał po drodze kilku kapłanów. Patrzył w ich poszarzałe ze smutku i zgryzoty twarze. Obiecywał sobie, że nie dołączy do tego orszaku głupców, mamroczących modlitwy i nie potrafiących pogodzić się z tym, co przecież już się stało.
Bogowie... zniknęli?
Jasnym było, że na stare lata to się raczej nie przekwalifikuje, ale zamierzał być odrobinę bardziej elastyczny. W dodatku pchało go do przodu jakieś dziwne przekonanie, że los się może odmienić. Nie potrafił tego jasno sprecyzować, ale miał zamazane wrażenie, że kilka ostatnich snów naprawdę wiele mogło zmienić. Problemem był tylko fakt, że za nic w świecie nie potrafił sobie ich przypomnieć.
Ale- co wydawało się całkiem oczywiste, w mieście do którego miał zamiar zawitać najdalej za dwa dni, planował spotkać się ze starą znajomą. A, o ile pamięć go nie zawodziła rzeczona posiadała pewne niezwykłe zdolności związane z przywracaniem wspomnień. Trochę się wzdrygał na wspomnienie metod odzyskiwania pamięci, które stosowała kiedy widzieli się ostatnio, ale postanowił brać jeden problem na raz.
Rozejrzał się po pustym trakcie i pociągnął nosem.
O ile go węch nie mylił, a trzeba przyznać, że mylił rzadziej niż pamięć, to ktoś tu niedaleko opiekał królika. Początkowo zamierzał to zignorować, ale w brzuchu zaburczało już po raz wtóry i to całkiem przejmująco.
Spojrzał w niebo, oceniając fachowo, ile pozostało do zmierzchu. Wyszło mu, że nie więcej niż godzinę. Westchnął ciężko i pociągnął nogą, która odezwała się tępym bólem.
<...>
Kuna.
Ognisko dogasało. Po pieczeni z królika pozostało tylko wspomnienie i przyjemne ciepło w brzuchu. Ciężko było wartować, bo po takiej kolacji oczy dosłownie same się zamykały. Słuchała spokojnego oddechu towarzyszy i z każą chwilą miała wrażenie, że jej powieki są coraz cięższe. Strofowała się w myślach, ale niewiele to pomagało.
Dopiero chrzęst gałęzi, ewidentnie zgniatanych butem, wyrwał ją w półsennego letargu. Zamarła wyprężona.
Budzić ich czy nie?
Samemu sprawdzić?
Że też ich naszło na nocleg tak głęboko w lesie, z dala od względnie bezpiecznego traktu...
→
Ból nogi doskwierał mu coraz bardziej gdy kuśtykał w kierunku światła powoli dogasającego ogniska. Gałęzie łamały się pod jego stopami z niemiłosiernie głośnym trzaskiem, a że wzrok już nie ten co kiedyś, a do zmierzchu zostało mało czasu, wystarczyłaby odrobina pecha aby stary paladyn runął z jękiem na ziemię. Poruszając się powoli, zastanawiał się gdzie też podział się Arven. Ten młody chłopak nieraz działał mu na nerwy, jednak dzięki niemu nie narzekał na brak jedzenia, lub towarzystwa.
Kapłan miał nadzieję, że przy ognisku nie zastanie bandy zbójców, gdyż takie ugrupowania rzadko są przychylne samotnie wędrującym starcom. Froksend owinął się szczelniej płaszczem i położył dłoń na rękojeści srebrnego noża.
- Chwała Styrwitowi.- Wycharczał gardłowo, powoli zbliżając się do ogniska.- Raczcie mi wybaczyć to najście, mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko towarzystwu starego wojownika.- Powiódł spojrzeniem po zebranych i zorientował się, że śpią.
→
Kuna jak najciszej wypuściła zbyt długo już przetrzymywane powietrze, próbując sobie wmówić, że sprawcą niepokojących trzasków jest jakieś leśne zwierzę. Czuła jednak, że to nie żaden lis czy sarna, tylko człowiek.
-Jeśli ktoś ma tu zaraz przyleźć to lepiej żeby nie zastał ich śpiących... - myślała nerwowo, cały czas nasłuchując - chociaż właściwie... może ten ktoś, o ile w ogóle jest jakiś ktoś, minie nas, pójdzie dalej... może lepiej nie robić hałasu...
Ostrożnie wstała i przeszła parę kroków, próbując wypatrzeć cokolwiek wśród drzew.
Chrzęst gałęzi. Zmieniła zdanie.
-Pssst! Puszczyk, Nevi... Ciszej, na bogów! Ktoś tu chyba idzie... udajcie, że nadal śpicie, ale bądźcie przygotowani... Ja schowam się za tamtym drzewem...
Froksend
Gdy tylko zorientował się, jak wygląda sytuacja podszedł bliżej do ognia, zupełnie bezwiednie opierając dłoń na rękojeści miecza. Po chwili zreflektował się, bo nie godziło się przecież tak chwytać za broń w obliczu śpiących ludzi. Jednak coś mówiło mu, że nie są tak bezbronni, na jakich wyglądają. Szedł przecież zupełnie jawnie, chrzęszcząc wśród suchych gałęzi zgrabnie niczym dorodny dzik. A oni wciąż spali, oddychając spokojnie i miarowo, jakby znajdowali się w ciepłych łóżkach, a nie na twardym posłaniu z igliwia.
Dlatego, wiedziony przeczuciem, zatrzymał się i uniósł ręce w pokojowym geście.
-Chwała Styrwitowi- powtórzył, chociaż sam przed sobą musiał przyznać, że nie jest to najtrafniejsze powitanie w ostatnich czasach- Czy przyjmiecie strudzonego wędrowca?
A oni spali, jak na złość. Zastanawiał się, czy ma nimi potrząsnąć, ale sytuacja wydała mu się nazbyt absurdalna. Zaczynał mieć wrażenie, że ktoś go obserwuje. A potem zauważył, że przy samym ognisku leży bury koc, wyraźnie umoszczony, jakby ktoś w nim siedział.
Zagryzł wargę.
No to ciekawe, gdzie jest teraz ten ktoś.
Kuna
Zdążyła schronić się za drzewem dosłownie ułamek sekundy przed tym, jak sylwetka nadchodzącego mężczyzny znalazła się w rozedrganym kręgu światła. Przyjrzała mu się dokładnie, oceniając bystrym okiem.
Musiał być bardzo stary. Starszy jeszcze niż furtian w klasztorze Widy, którego lubiły wszystkie młode kapłanki, bo zawsze częstował ciastkami z miodem i orzechami. Czasem też opowiadał ponure i straszne historie, bo których bały się spać w ciemnym dormitorium, ale za to bardzo lubiły ich słuchać. Nieznacznie potrząsnęła głową, spychając wspomnienia gdzieś na krawędź świadomości. Twarz mężczyzny pobrużdżona była zmarszczkami tak głęboko, że wyglądały niczym blizny. A może niektóre z nich właśnie tym były, bo jego sylwetka i chód zdradzały, że ma do czynienia z wojownikiem. Szedł wprawdzie trochę niepewnie, jakby ciężej stąpając na lewą nogę, ale słyszała brzęk kolczugi, widziała węźlaste mięśnie na przedramionach.
I zaczęła się obawiać, czy byliby w stanie mu podołać, nawet całą trójką.
Jednak, gdy się odezwał, niskim, ochrypłym głosem, aż zamarła.
Kapłan Styrwita? Tutaj, niemal w samym Fiordzie?
To oni nie walczyli gdzieś w Wergundii?
→
-Yhh... Nie mogę chować się za tym pniem w nieskończoność. Gdyby ten... kapłan... miał złe zamiary to raczej nie stałby teraz nad nimi ze zmartwioną miną.
Wyjrzała ostrożnie zza drzewa i spojrzała na mężczyznę. Nie widziała dokładnie jego twarzy, oświetlanej pulsującym światłem dogasającego już ogniska, ale wydawało jej się, że wygląda na zaniepokojonego, chyba przygryzał wargę. Podążyła za jego wzrokiem i napotkała własne posłanie. Uśmiechnęła się pod nosem.
-Dobra, koniec. Trzeba to wyjaśnić, zanim staruszek się zdenerwuje...
Wzięła głęboki wdech i poprawiła sztylet przymocowany do uda. Tak na wszelki wypadek.
Możliwie mało gwałtownie wyszła zza pnia i założyła ręce na piersi.
-Chwała Styrwitowi - powiedziała spokojnie - Puszczyk, Nevi, myślę, że nie musimy się obawiać tego człowieka... a przynajmniej mam taką nadzieję.
Skierowała wzrok na przybysza i przekrzywiła głowę.
-Coś za jeden?
→
Gdy wśród cieni pojawiła się odpowiedź na jego pozdrowienia, Froksend przez chwilę myślał, że realnie zejdzie na zawał. Szybko jednak się opamiętaj i od razu schował wyciągnięty w odruchu srebrny sztylet, pochrząkując przepraszająco:
- Taak, zaiste nie jest to zasadzka na starca- zaśmiał się i lekko skłonił przed kobiecą postacią ukrytą w cieniu.- Nazywam się Froksend i jestem wędrownym sługą Styrwita, pana wojny i szału bitewnego, patrona krwi, boskiego wojownika, władcy kruków i najwaleczniejszego z Bogów, którego towarzyszem jest Modwit. Przez wiele lat tułałem się z własnej woli po Fiordyjskich pustkowiach, a teraz zmierzam w kierunku miasta. Mam nadzieję, że moje chwilowe towarzystwo nie narobi wam kłopotów?.- Paladyn przeleciał spojrzeniem po budzących się towarzyszach kobiety.- Gdzieś tu w pobliżu pałęta się mój towarzysz z łukiem, zaś ja sam pragnę tylko odpocząc przed dalszą drogą.- Ponownie lekko się skłonił i poprawił obity futrem płaszcz z wyszytym symbolem jego pana.
Froksend. Kuna.
Osoby, które jeszcze przed chwilą zdawały się spać mocnym snem, wstały momentalnie, kiedy tylko zza drzewa wychynęła kobieta, której w półmroku nie dostrzegał zbyt wyraźnie. Musiał przyznać sam przed sobą, że wzrok chyba też trzeba dopisać to listy rzeczy, które ostatnio szwankują.
Za to mógł lepiej przyjrzeć się tym przy ognisku. Niewysoka, jasnowłosa dziewczyna o miłej twarzy i dodających uroku dołeczkach w policzkach i szczupły, smagły chłopak. Oboje wydawali się bardzo młodzi, więc mógł podejrzewać, że kobieta zza drzewa również jest w ich wieku.
Wydedukował sprytnie, że pewnie zmierzają w to samo miejsce, co on. Do Irotagot, gdzie najdalej za dwa dni ma być jarmark. A raczej coś na kształt jarmarku, pewnie będące dość ponurym targiem. Bywał na takich ostatnio, bo przecież po tej wojnie niewielu miało jeszcze ochotę świętować cokolwiek.
Nevi uśmiechnęła się rezolutnie i mrugnęła do niej, wskazując na sakiewkę mężczyzny. Puszczyk zaś pokręcił tylko głową i wskazał mu miejsce przy ogniu.
-Zasiądź z nami i opowiadaj- powiedział cicho- Nasza przyjaciółka zapytała, kim jesteś i co cię tu sprowadza i rzeczywiście chętnie się tego dowiemy. My jesteśmy... wędrownymi bardami, którzy zmierzają do Irotagot, żeby przynieść ludziom trochę radości naszymi występami.
-W tych ciężkich czasach- dodała Nevi i komicznie wywróciła oczami.
Usidła z rozmachem i poklepała igliwie obok siebie.
-Zapraszam! Czym chata bogata! Puszczyk, zostało jeszcze tego królika?
→
Froksend uprzejmie skinął głową, lecz oparł się tylko o drzewo, gdyż nie chciał próbować siadania na ziemi w obecnym stanie swojej nogi. Mógłby nie mieć czasu, by odpowiednio szybko się podnieść. Poluźnił nieco pas i sięgnął po manierkę z trunkiem z której pociągnął leciutki łyczek.
- Côż to dużo opowiadać. Jestem weteranem wojennym, co chyba widać. Walczyłem w Messynie przeciwko Itharos pod Północnym Szańcem, potem przez rok służyłem pod panem Tynaghironem, Styrwicie daj mu siłę.- Oparł jedną dłoń o swój pas i odetchnął cicho.- Wojna dotknęła nas wszystkich, jak widzę. Mnie zmusiła do tułaczki poprzez krainy, a wam zniszczono instrumenty, jak widzę. Cios dla bardów.-
→
Ku zdziwieniu przyjaciół okazało się, że ostał się jeszcze, chyba tylko przez niedopatrzenie, mały kawałek pieczonego królika, który Kuna z bólem serca podała wędrowcowi.
-Tak... utrata instrumentów to prawdziwa tragedia... na wojnie tak już bywa, nigdy nie wiadomo czy okolicą nie będzie przechodzić zbrojny oddział, który połamie twoją mandolinę... ale zawsze możemy śpiewać, prawda? - posłała przyjaciołom rozbawione spojrzenie - Póki co, głosów nam nie odebrano... i lepiej niech tak zostanie.
Ciężko siadła na ziemi przy ognisku i zaczęła wyczesywać z rudych, sklejonych żywicą włosów fragmenty ściółki leśnej - pamiątki po porannym incydencie z udziałem konia Waclava, który spłoszony żabim rechotem zrzucił ją z siodła i pocwałował przed siebie, razem z jej skromnym dobytkiem składającym się z ubrań na zmianę i kości do gry.
-Lepiej żeby ten głupi siwek wrócił do rana, bo nie mam najmniejszego zamiaru spędzać kolejnego dnia w brudnych ciuchach.
Jarmark w Irotagot wydawał się niezłym pomysłem, zawsze to jakaś rozrywka...
I okazja do wzbogacenia się. Kuna uśmiechnęła się do swoich myśli.
-Szkoda, że nie zabrałam ze sobą lutni... przydałaby się skoro mamy zgrywać bardów. Ale może uda się zdobyć coś na miejscu.
Wodziła wzrokiem po przyjaciołach i tajemniczym jegomościu opartym o drzewo.
-Byłabym zapomniała! - wstała i podeszła do niego. Wahała się przez chwilkę, ale uznała, że można mu zaufać - zwą mnie Kuna, a jak brzmi Wasze miano?
Wyciągnęła w stronę przybysza lepiącą się tłuszczem z królika dłoń.
Froksend. Kuna.
Ledwie Kuna wyciągnęła dłoń w powitalnym geście, a Froksend zdążył pomyśleć- z pewną nostalgią- że zdarzają się jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie, z głębi lasu dobiegł ich przeciągły wrzask. Wszyscy, zgodnie jak jeden mąż, chwycili za broń. Złapali, kto co miał, od rękojeści półtora ręcznego miecza po niepierwszej już... ostrości, krótki nożyk. Dodatkowo uwadze Kuny nie uszło, nawet w słabym świetle dogasającego ogniska, że stary kapłan pobladł zauważalnie. Zmarszczki na jego twarzy momentalnie wydały się głębsze, nadając twarzy posępny, niemal złowrogi wyraz. Wąskie usta skrzywiły się lekko.
Była kapłanka miała dobre oko, jak mówili. Potrafiła dostrzec każdą, najdrobniejszą niemal emocję na ludzkim obliczu.
A Froksend rzeczywiście pobladł, albowiem miał ku temu powody. Jeden, dla ścisłości. Powód ten miał może dwadzieścia trzy wiosny, niewyparzoną gębę i ostatnimi czasy postanowił zapuszczać brodę, bo "panny na to lecą". Na razie efekt był mierny, jak i sam zarost, ale młody traper twierdził, że jest to spowodowane niedoborem panien w okolicy. Liczył jednak, że niedługo jakąś spotka. A przynajmniej tak twierdził tuż po południu, kiedy to postanowił udać się w las w poszukiwaniu czegoś, co można upolować. Osamotniony kapłan został na trakcie, bo przecież "z takim w lesie to nie upolujesz nawet ślepej, głuchej i kulawej sarny, a jak spotka jakąś krasną dziołszkę w potrzebie, bo tylko mu ją odstraszy". Froksend raczej się o niego nie martwił, bo bardzo często podczas ich wspólnej wędrówki zjawiał się dopiero o świcie.
Ale teraz, o ile powiódł się plan z samotną panną w lesie, sądząc z częstotliwości wrzasku, spotkana musiała być wysoce nieurodziwa...
Dostrzegł, że rudowłosa dziewczyna przygląda mu się uważnie i westchnął w duchu. Bez tłumaczeń chyba się nie obejdzie.
-Słyszeliście to, prawda?- przerwał mu rozmyślania Puszczyk- Chyba gdzieś stamtąd?- zakreślił dłonią łuk, który w przybliżeniu mógł wskazywać na księżyc.
-Bardziej stamtąd- sprostowała Nevi, wskazując na najciemniejszą część lasu, dokładnie w przeciwległą stronę od traktu- I mam niejasne wrażenie, że nasz nowy znajomy może wiedzieć, o co chodzi.
→
Froksend wykrzywił wargi w nieokreślonym grymasie, gdyż dopiero co zaczął jest. Z westchnieniem odłożył królika na pobliski kamień i wydobył swój miecz z pochwy. Powoli ukleknął na jednym kolanie, opierając się o rękojeść broni:
- O Styrwicie, władco wojowników i boska tarczo. Broń nas złem niesionym przez mroki nocy i spraw aby mroczne kreatury zmiażdżone zostały przez twą boską moc. Tak mi Panie dopomóż w swej łasce.- Wyszeptał do nieba i powoli podniósł się, kierując swe kroki w kierunku wrzasku.
- To mój towarzysz, Arven, który zamiast polować ostatnio woli uganiać się za spódnicami. Tym razem jednak coś ugania się za nim.- Zauważył kapłan ponuro i sięgnął po srebrne ostrze.
→
Kuna westchnęła. Miękka senność, która jeszcze przed chwilą mąciła jej wzrok, momentalnie zniknęła, jakby spłoszona przerażającym krzykiem. Sytuacja całkowicie ją otrzeźwiła. Teraz, lekko pochylona, wytężała słuch i próbowała dojrzeć cokolwiek wśród drzew.
Spojrzała pytająco na przyjaciół.
Ratowanie młodzieńców w opałach nie było jej ulubionym zajęciem, ale to co zagrażało owemu młodzieńcowi mogło w niedługim czasie zagrozić także im, a to już był powód do zmartwienia.
-Srebrne ostrze? - z niepokojem zerknęła na broń dobytą przez oddalającego się paladyna - jeśli to faktycznie jakaś szkarada to mój stalowy sztylet na wiele się nie zda...
Jej wzrok padł na leżący koło rozgrzebanego posłania nóż, którym niedawno kroiła mięso. Srebrny nóż. Uśmiechnęła się krzywo.
-Dobrze przynajmniej, że nie łyżka...
-Poczekajcie tu chwilę. Zakradnę się kawałek i postaram ustalić czy mamy jeszcze kogo ratować... Jak zacznę się drzeć to... - potarła czoło - to pomóżcie.
Nie czekając na odpowiedź ostrożnie ruszyła w głąb lasu, uzbrojona w srebrny nożyk.
Z nadzieją, że uda jej się wrócić w jednym kawałku.
Kuna
Sprawnie oddzieliła się od grupy nie czekając aż którekolwiek zdąży zaprotestować. Poruszała się bardzo cicho, niemal bezszelestnie. Uśmiechnęła się pod nosem. Gdyby nie umiała się skradać nazwalałaby się inaczej.
Borsuk, na ten przykład.
Kimkolwiek był krzyczący młodzieniec, więcej już się nie odezwał. Nie napawało to optymizmem na najbliższe kilkanaście minut, ale może odnalazł w sobie pokłady głęboko uśpionego męstwa? Wytężyła słuch.
Dobiegło do niej coś jakby... cykanie? To stanowczo nie była to pora na koncerty tych miłych owadów. Jakoś późną wiosną mają chyba swój czas rozpłodowy.
O ile można w ogóle mówić o czymś takim w ich przypadku... Rozmyślania na temat zalotów cykad przerwała jej bardzo niemiła sytuacja.
Mianowicie ktoś podciął jej nogi, pociągając jednocześnie do tyłu i zatykając usta dłonią w skórzanej rękawiczce z pełnymi tylko dwoma palcami, wskazującym i środkowym.
Łuczniczej, żeby być dokładnym.
Froksend
Rudowłosa zniknęła w ciemności, a jej towarzysze spojrzeli na niego z niepokojem.
-Jesteś pewien, że to ten twój koleżka?- mruknął Puszczyk- Bo jak to zasadzka to wiesz...
→
- Czy ja wam wyglądam na mistrza strategii i zasadzek?- Froksend ponuro zmarszczył brwi, gdyż milczenie lasu zaniepokoiło go jeszcze bardziej niż przeraźliwy krzyk. Froksend ścierał się już ze stworami nocy, a nawet je mordował. Wiedział jak skutecznie unicestwić wampira niższego i na co się powołać w rozmowie z wampirem wyższym. Liczył jednak, ze już nigdy nie będzie musiał się ścierajać z tymi kreaturami. Powoli ruszył w las, skupiając się na dźwiękach wokół.
- Avira Wampaira- szepnął odruchowo.
→
Lodowate przerażenia ścisnęło jej wnętrzności.
Nie zdążyła nawet wrzasnąć.
Całe zdarzenie trwało może kilka sekund, jednak w tym krótkim czasie przez głowę przewinęła jej się cała masa myśli.
Jak mogłam dać się tak podejść? Borsuk. Cholera... najmądrzejsze posunięcie to to nie było. Nic nie usłyszą, nie znajdą mnie...
Szarpnęła się.
Rękawica, dwa palce. Łucznik?
Człowiek, nie potwór.
Ponownie spróbowała się wyrwać.
Jeszcze żyję, może to nie... może... może to ostrzeżenie?
Co tak cyka, przecież czas rozpłodowy...
Przełknęła ślinę i z wysiłkiem odwróciła głowę w kierunku trzymającego ją osobnika.
Czy to ta sama osoba, która chwilę temu darła się wniebogłosy? Ten, jak mu tam... Arven?
A może to ktoś, przed kim Arven uciekał?
Chce mnie ostrzec czy wręcz przeciwnie?
To pierwsze, błagam.
Jeśli tak, to najwyraźniej zależy mu na tym żebym była cicho.
Przestała się szarpać, względnie uspokoiła.
Powietrza...
Sięgnęła dłońmi do twarzy i usiłowała odciągnąć ręce, jak by nie patrzeć, napastnika.
-A... Arven? - wyszeptała jak najciszej, niechcący opluwając skórzaną rękawicę. Miała szczerą nadzieję, że człowiek ten faktycznie jest Arvenem - psiajucha, puszczaj mnie...
Kuna
Froksend
Chwyt, w którym się znajdowała był mocny i pewny. Nawet kiedy- może zbyt mocno się szarpała, a może zbyt mocno podciął jej nogi, żeby odciągnąć do tyłu?- runęli na ziemię, zgrabnie niczym worek kartofli. Kuna skonstatowała z zadowoleniem, że cały impet uderzenia przyjął napastnik, który aż jęknął boleśnie. A uścisk chyba nieco zelżał. Albo tylko jej się wydawało, bo kiedy szarpnęła się po raz wtóry, odniosła wrażenie, że ramiona mężczyzny są chyba wykute ze stali. Po raz kolejny ani drgnęły. Kiedy próbowała się odezwać, syknął tylko coś niezrozumiałego i jeszcze mocniej zawarł dłoń na jej ustach. Czuła na języku cierpki posmak garbowanej skóry. Mężczyzna znieruchomiał. Ona również, zupełnie bezwiednie, choć zdecydowała się już przyjąć, że- kimkolwiek by nie był- raczej stara się ją ostrzec niż skrzywdzić.
Ów przedziwny dźwięk, który słyszała na samym początku, zanim została zaatakowana i sprowadzona do szeroko rozumianego parteru, przybrał na sile. Dołączył do niego szelest liści i trzask łamanych gałęzi. No co by nie mówić o cykadach i ich cyklach rozwojowych, to na pewno nie czyniłyby tyle hałasu. I to takiego. Miała wrażenie, że coś przedziera się przez krzaki, jednocześnie... cykając? Było na aż nadto absurdalne, żeby nie powiedzieć śmieszne. Ale człowiek, który zatkał jej usta i wywrócił na ziemię wcale nie wydawał się być przesadnie skłonny do żartów. Wręcz przeciwnie.
Cykanie przez chwilę rozbrzmiewało całkiem blisko, tak, że miała wrażenie, że zaraz spotka się z tym czymś twarzą w twarz, ale po chwili zaczęło się oddalać. Zupełnie jakby zostało przez coś przywołane.
Albo jakby zainteresowało je coś innego.
Ktoś inny.
Może towarzysze, których zostawiła przy ognisku?
No raczej nie doszło do wniosku, że zostawiło zupę na piecyku <...>
Kiedy odgłos ustał, mężczyzna na którym leżała poruszył się i chrząknął. Może nawet uważałaby, że jest to raczej niezręczna sytuacja, gdyby nie fakt, że jej akurat było ciepło i całkiem miękko. A do tego była dość zirytowana faktem rzucania się na nią zza krzaków i brutalnego zatykania ust.
-Cały czas cicho- szepnął jej do ucha i przekręcił się na bok, tak, żeby było jej łatwiej sturlać się z niego i wstać. Oczywiście zrobiła to, z miną niezadowolonej kotki, ostentacyjnie otrzepując ubranie z igliwia i liści. On też się podniósł i uśmiechnął przepraszająco. Mimo to, widziała to wyraźnie, pozostał spięty. Nasłuchiwał.
Czymkolwiek nie było to stworzenie, musiało go skrajnie przerazić.
Stali pod dużym, rozłożystym drzewem, które dodatkowo osłaniało ich przed księżycowym światłem, więc nie była w stanie dokładnie mu się przyjrzeć. Był raczej wysoki i dość postawny. Mięśnie na ramionach rysowały się wyraźnie nawet poprzez materiał lnianej koszuli, więc oddała sobie honor, że nie była w stanie wyrwać się z ich uścisku. Chyba nie był dużo starszy od niej, bo na szerokiej, sympatycznej twarzy sypał się niezbyt pokaźny zarost.
-Skąd znasz moje imię?- zapytał cicho- Spotkałaś gdzieś dziadka z mieczem i groźną miną?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, nachylił się i przyłożył sobie palec do ust.
-Tylko pamiętaj, że SZEPTEM. Nie wiem, co to jest, ale wpadłem na to, jak kończyło rozszarpywać jelenia, którego tropiłem od południa. Także, sama rozumiesz...
Froksend szedł w milczeniu, pogrążony w niewesołych myślach. Nie darowałby sobie łatwo gdyby chłopakowi coś się stało, bo sam namawiał go kilka godzin wcześniej, żeby rozłączyli się chociaż na chwilę. Zdawał sobie sprawy, że w lesie tylko zawadzał młodemu tropicielowi, który śmigał pomiędzy drzewami z gracją młodej sarny. Co przy jego potężnej, zwalistej sylwetce było co najmniej podejrzane. W dodatku jakiś czas już nie mieli w ustach ciepłego posiłku, więc perspektywa pieczystego była zbyt dużą pokusą.
Nie mówiąc już o tych pannach, które pewnie latały po lesie w ogromnej liczbie.
Sarknął w duchu.
Zachciało się gówniarzowi samotnych wypraw, no i teraz ma. Następnym razem trzy razy pomyśli, zanim się zdecyduje. O ile oczywiście będzie jakiś następny raz. I o ile w ogóle znajdą w tym lesie kogokolwiek... Za sobą bardziej czuł niż słyszał towarzyszy rudowłosej dziewczyny. Poruszali się niemal bezszelestnie. Zupełnie jakby elementem pracy bardów było skradanie w ciemności...
Zdecydował, że nie będzie nikogo oceniał. Jego osobista sakiewka wciąż była na właściwym miejscu, a nie widział celu w jałowym moralizowaniu kogokolwiek.
-Ej, słyszycie to?- zapytał nagle chłopak, którego obie dziewczyny nazywały Puszczykiem- Tam coś... cyka? Ale chyba nie świerszcz, nie? Tam, za tamtym krzakiem!
Froksend jęknął w duchu.
Bo dobrze wiedział, że to żaden świerszcz. Syknięciem nakazał chłopakowi, żeby się zamknął i przywarł do najbliższego drzewa. Reszta zrobiła to samo.
Teraz on również usłyszał. Absurdalny odgłos, który tak dobrze kojarzył, który obudził całą lawinę starych wspomnień. Istota najwyraźniej się zbliżała, bo przybierało na sile. Poruszała się szybko, ale niezgrabnie. Dochodził do niego pogłos trzaskających pod jej stopami gałęzi i szelest liści. Przypomniał sobie, że pazury, którymi dysponuje, są długości niemal łokcia dorosłego mężczyzny. Zagryzł wargi i na migi pokazał pozostałym, żeby nie ruszali się z miejsc.
Czego one się tam bały? Srebra? Ognia? Słońca?
I na co reagowały? Dźwięk? Zapach? Ruch?
Stworzenie wyłoniło się zza najbliższych, niewysokich drzewek i szło teraz prosto na nich. W mdłym świetle księżyca wyglądało na prawdę upiornie. Usłyszał zduszony krzyk Nevi. Szło pokracznie, zgrabione, z głową- a może łbem?- wysuniętą do przodu. Chyba węszyło, jak ghul czy inny ścierwojad, ale nie był pewien czy są czułe tylko na zapach. Pazury pobłyskiwały krzepnącą krwią. Froksend z trudem przełknął ślinę.
Miał nadzieję, że nie należy ona ani do Arvena, ani rudowłosej dziewczyny, Kuny.
Istota zatrzymała się nagle i zaczęła rozglądać. Była jakieś pięć, może siedem kroków od niego. Widział wyraźnie jej żółte, lśniące oczy o pionowych źrenicach, osadzone głęboko w zdeformowanej twarzy o szarym odcieniu. Krew zastygła na brodzie i policzkach istoty, tworząc makabryczny wzór.
Zdał sobie sprawy, że patrzy w miejsce, gdzie ukryło się jedno z tych dzieci, chyba dziewczyna.
Wydało ten dziwny odgłos przypominający cykanie, wyszczerzyło długie, szpiczaste kły.
I ruszyło w stronę Nevi.
→
Stary kapłan niespodziewał się, że historia jego powrotu z tułaczki zacznie się tak samo jak historia wydarzenia które go na nią zesłało. Oto był w ciemnym lesie z bandą dzieciaków, a parę kroków od niego skradał się wampir niższy. Ale on się nie bał. Kilkadziesiąt lat temu pocił się na samą myśl o tych stworach. Gdy pierwszy raz je spotkał prawie wogóle nie umiał modlić się do Styrwita. Teraz potrafił, ale sytuacja była podobna. No z jednym małym wyjątkiem. Miał srebro. I musiał ocalić to dziecko przed tym nieumarłym komarem. Śmiało krzyknął, mocnym głosem, odwiązując płaszcz z szyi:
- AVIRA WAMPAIRA!- wystawił sztych miecza przed siebie. Wiedział, że są strasznie szybkie. Ale on bronił obóz niemalże sam przed trzema, więc nie czuł strachu.- Dzieciaki, otoczyć to! Już!- wrzasnął głosem dowódcy, wyprowadzając sztych miecza wprost na kreaturę, drugą zaś ręką narzucając nań swój plaszcz, chcąc ją spętać. Rzucił się całym ciężarem na kształt pod materiałem, wbijając weń ostrze miecza i wyprowadzając serię dźgnięć srebrnym ostrzem dziurawiąc swój płaszcz:
- Pomóżcie mi go obalić i dźgajcie czym macie-wycharczał słysząc syki i czując szarpiące się stworzenie. Z każdym ciosem ostrza ze srebra wołał "Avira Wampaira", jakby to były słowa modlitwy, choć w rzeczywistości nic nie robiły. Na szczęście miał kolczugę, więc nawet jak stwór nie zginie, to Tak łatwo go nie dostanie.
→
Odetchnęła głęboko i rozejrzała się wokół. Czymkolwiek było cykające monstrum, chwilowo postanowiło sobie pójść.
To, że mężczyzna okazał się być Arvenem, również można było zaliczyć do pozytywnych wiadomości. Przespacerowała parę kroków, próbując uspokoić bicie serca, które chyba nie do końca zdawało sobie sprawę z tego, że odczuwalne nawet w czubkach palców dudnienie w niczym nie pomaga.
Ulga, wywołana chwilowym uniknięciem śmierci, skłoniła ją do drobnych wyjaśnień.
-Tak, spotkałam... dziadka, o którym mówiłeś. Bardzo miło nam się rozmawiało kiedy usłyszeliśmy krzyk. Twój krzyk. - spojrzała z krzywym uśmiechem w jasną plamę będącą, ze sporym prawdopodobieństwem, twarzą młodzieńca.
-Przyjrzałeś się przedtem temu czemuś? - nerwowo zacisnęła i rozwarła pięści - Małe? Większe? Zębów dużo czy bardzo dużo?
Pytała, chociaż nie była pewna czy chce znać odpowiedź. Pocieszała się myślą, że cykające stworzenie, jakkolwiek by nie wyglądało, jest już pewnie daleko stąd.
W tym momencie poczuła falę gorąca rozchodzącą się od tyłu głowy, wzdłuż kręgosłupa i dalej, do kończyn.
Nagła myśl ukłuła ją jak strzała z kuszy.
Obóz.
Puszczyk.
Nevi.
O Cholera.
Nie zdążyła wyartykułować swoich niespodziewanych przemyśleń, gdy z oddali usłyszeli krzyk.
Coś jak... "Ofira wam zżarła"? Albo... Potrząsnęła głową, nie było na to czasu.
Skinęła na Arvena. Oboje pojęli czyj to krzyk.
Ruszyła szybko w tamtą stronę, kurczowo zaciskając dłoń na nożyku, którego jakimś cudem nie wypuściła podczas całej szamotaniny. Miała nadzieję, że chłopak jest za nią.
To już drugi raz dzisiaj. Niemądrze. Oj, niemądrze. Ale oni tam są, moi przyjaciele, nie mogę tam nie pobiec, nie mogę nie spróbować...
Jednak to co zobaczyła sprawiło, że musiała przystanąć.
Na początku zarejestrowała jedynie trzy sylwetki i jakiś wielki szamoczący się płat materiału. Cykający jakby.
Przetarła oczy i spojrzała ponownie.
Dziadek, który tajemniczo odżył od czasu ich ostatniego spotkania, dźgał bezkształtny obrus mieczem, cały czas coś krzycząc. Teraz słyszała jego słowa wyraźnie - "Avira Wampaira".
Wampir? Cykający? Nie słyszała nigdy o czymś takim, ale była otwarta na nową wiedzę.
Otrząsnęła się ze zdziwienia i zaczęła intensywnie myśleć, co mogłaby zrobić. Sytuacja była dość absurdalna. W końcu podbiegła do przyjaciół, którzy najwyraźniej starali się otoczyć stwora i zerknęła na trzymany w drżącej dłoni nożyk.
Co ja robię?
Z całej siły wbiła ostrze w bliżej nieokreśloną część miotającego się stworzenia.
<jeśli potwór zaatakuje przyjaciół to postara się go dźgać i przy tym nie umrzeć, w miarę możliwości, jak ruszy na nią to zacznie zwiewać>
Froksend, Kuna
<A dobra, przejdźmy już do konkretów, też chcę wprowadzić jakąś swoją postać! :>
Istota, którą Froksend szybko ale bezbłędnie niczym stary łowca potworów, zaklasyfikował do kategorii wampirów niższych, szamotała się w jego własnym płaszczu. Słyszał wyraźnie skrzypiący odgłos dartego materiału i widział co chwila jak przez ciemne sukno przebijają długie, lśniące pazury. Wolał się nie zastanawiać, co już niedługo będzie grzało jego stare kości w te coraz to zimniejsze wieczory.
Bo na początek to miał pobożne życzenie, żeby nie skończył jako smutne, struchlałe... truchło, bądź co bądź, gdzieś w środku lasu. Wciąż martwił się trochę o Arvena, bo potrafił sobie wyobrazić dlaczego rzeczony wrzeszczał, ale teraz postanowił zepchnąć to zmartwienie na dalszy plan. Jak to mawiał jeden z jego przełożonych, lata temu, jeszcze w zakonie- jeden problem na raz. A teraz miał tutaj kolejną dwójkę dzieciaków, których truchełka na pewno nie dodadzą uroku jego własnemu.
Więc zamierzał załatwić te sprawę, można tak powiedzieć, od ręki. A potem najwyżej biegać między drzewami i nawoływać nieszczęsnego łowcę.
Biegać. Ha. Dobre.
Rzucił się całym ciężarem na kształt pod materiałem, wbijając weń ostrze miecza. Poczuł, że trafił, bo weszło miękko, a stworzenie wizgnęło wściekle, szamocząc się opętańczo. Wyszarpnął klingę, która wyszła z obrzydliwym mlaśnięciem i zamierzył się nią jeszcze raz. Dźganie potwora było mało wygodne, biorąc pod uwagę długość broni, dlatego odsunął się odrobinę.
- Pomóżcie mi go obalić i dźgajcie czym macie-wycharczał słysząc syki i czując szarpiące się stworzenie.
Nevi nie zareagowała, patrząc na całą scenę dużymi, okrągłymi oczami, ale Puszczyk rzucił się do przodu niemal z wybicia. Wpadł na istotę z podwójnym impetem, który dał mu rozpęd i razem znaleźli się na ziemi. Wrzasnął wściekle, kiedy jeden z pazurów rozorał mu skórę na policzku.
Froksend starał się przyszpilić wampira do ziemi, jednak kotłujący się z nim Puszczyk i ciemność nie pomagały. W pewnym momencie chybił o włos i prawie przygwoździł chłopaka.
W tym samym momencie z ciemności zwinnie wyskoczyła rudowłosa dziewczyna, która to poszła przodem szukać Arvena. W dłoni miała coś co na pierwszy rzut oka przypominało nóż do masła, ale w rzeczywistości było chyba nożem do sera. Choć głowy by za to nie dał, mógł być przecież do pomidorów. Zadała potworowi całą serię ciosów, wyprowadzając ze bardzo szybko i na tyle precyzyjnie, żeby nie zranić wijącego się razem z nim w płaszczu Puszczyka. Za nią spomiędzy drzew wyłoniła się kolejna postać i okazał się nią być nikt inny jak zagubiony łowca. Tu Froksend pogratulował mu zdrowego rozsądku, bo po szybkiej ocenie sytuacji chwycił Puszczyka za koszulę i wyciągnął z całej kotłowaniny. Prawdopodobnie podarł ją przy tym, bo do uszu kapłana dotarł dźwięk prutego materiału. Dzięki temu przy wampirze zrobiło się luźniej- z drugiej strony miotał się już mniej, nóż może i do pomidorów, ale swoje robił- i Froksend mógł przyszpilić go do ziemi swoim srebrnym ostrzem. Wtedy zupełnie znieruchomiał, ale Kuna zapobiegawczo zadała jeszcze kilka ciosów w okolicę, gdzie mogła znajdować się głowa.
Spojrzeli sobie w oczy i stary kapłan z szacunkiem skinął głową.
Dziewczyna uśmiechnęła się samymi kącikami ust. Była bardzo blada.
-Na wszystkich bogów- usłyszeli gdzieś z boku drżący głos Nevi- Puszczyk, ty krwawisz!
-O kurde- zawtórował jej rzeczony- Ja serio srogo krwawię...- coś upadło bezwładnie na ziemię.
-E, nie ma napinki- sprostował szybko Arven, bardzo czymś rozbawiony- Z mordy zawsze się tak leje, a nie ma dużej krzywdy.
Froksend jeszcze raz spojrzał na Kunę.
Ta, wciąż blada, skinęła do niego głową.
Wstali, żeby spojrzeć na scenę, która przed chwilą rozgrywała się obok i policzyć straty.
Puszczyk- zemdlony, rozharatany policzek lewy, na obok brak innych widocznych obrażeń.
Nevi- cała blada i drżąca, klęcząca obok niego i starająca się zrobić opatrunek z czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było elegancką, batystową chusteczką. Obrażeń innych niż psychiczne nie zaobserwowano.
Arven- z rękoma zaplecionymi na piersi, najwyraźniej dobrze się bawi. Obrażeń jakichkolwiek nie stwierdza się.
Jakaś ruda babeczka w koszuli z piękną, obszytą koronką kryzą- tuż za Arvenem...
Kuna aż pisnęła, a Froksend zamrugał kilkukrotnie, żeby zorientować się, czy już nie ma halucynacji. Ze starości.
Na pewno jest coś takiego.
-Wiecie, czuję smutek- stwierdziła kobieta, a Arven wyskoczył metr w górę, bo stała może trzydzieści centymetrów za jego plecami- Że go zabiliście. Wiecie, to jakbym zabiła wam chomika. Też czulibyście smutek.
→
Froksend struchlał, widząc tajemniczą kobietę. Doskonale pamiętał ten rodzaj urody i arystokratyczny ton głosu. Wyjął ostrze z materiału i ściągnął płaszcz z wampirzego truchła, zakładając go na swe
ramiona.
- Schowajcie broń.- syknął w kierunku dzieciaków, samemu też to czyniąc. Niepewnie wystąpił naprzód, lekko odpychając do tylu przestraszonego łucznika. Skłonił się pokornie przed wampirzycą.
- Wybacz nam, pani, ten akt barbarzyństwa. Niespodziewałem się, że owo stworzenie należy do Pani. Jednakże pewnie nie musi się pani martwić, gdyż zapewne niedługo ów chłopak skona, gdyż nie pozwolisz nam go uleczyć. Przyjmij nasze przeprosiny. Jestem gotowy ofiarować Ci swe usługi jak niegdyś pani braciom i siostrom w Ofirze.-
→
-Akt barbarzyństwa?! Chomiki zazwyczaj nie próbują cię zamordować w środku ciemnego lasu! - wymsknęło się Kunie, która natychmiast pożałowała nieostrożnych słów. - znaczy tego, no... - odchrząknęła - głupio wyszło...
Szybko zerknęła w stronę Puszczyka, z każdą chwilą coraz bardziej upodabniającego się do twarogu. Kolorem, rzecz jasna.
W dalszym ciągu nie uważała obrony przed cykającym szarlataństwem za szczególnie karygodne zachowanie, ale wolała uniknąć bliższego poznawania opinii jego właścicielki.
-Wybacz nam - wymamrotała, obserwując czujnie rudowłose zjawisko w koronkowej kryzie. Powoli odłożyła na ziemie upaprany krwią stwora nożyk.
Bleh... nigdy nie użyję go już do masła... ani do sera. Ani pomidorów.
Ponownie spojrzała na Puszczyka i jego uszkodzoną twarz.
Pokrwawi, pokrwawi i... przestanie. Taaak...
Miała przemożną chęć wyjaśnienia całego zajścia, ale nie wiedziała na ile może sobie pozwolić w obecności wampirzycy.
Dziadek-Paladyn zdążył już ofiarować jej swoje usługi, na co ona akurat nie miała szczególnej ochoty.
Wzięła głęboki oddech i ukłoniła się leciutko.
-Jeśli pozwolisz nam się wytłumaczyć to... to będziemy bardzo... wdzięczni. Może nawet uda nam się jakoś wynagrodzić utratę cho... pupila.
Uśmiechnęła się w najbardziej przepraszający sposób, na jaki było ją stać w tej chwili.
wampirka - 15-11-2015, 20:25
-Rzeczywiście- kobieta zrobiła efektowną pauzę przenosząc spojrzenie z Froksenda z Kunę, po drodze zahaczywszy jeszcze o Puszczyka- Jeśli jest ranny w głowę to jad z pazurów szybko dostanie się do mózgu.
Jej twarz przez moment wydawała się być zatroskana, choć Kuna uznała, że mogła ulec złudzeniu wywołanemu grą światłocienia. Delikatnie odsunęła paladyna, minęła na poły przerażonego, na poły zdziwionego Arwena i uklękła koło krwawiącego chłopaka. Nevi pisnęła cicho, kiedy nachyliła się nad nim i ujęła go za brodę, przekręcając rannym policzkiem do siebie. Miała długie palce zakończone paznokciami w kształcie migdałów, które wydawały się być pokryte złotem. Nie szło ocenić, czy są ostre, ale chwyt na żuchwie Puszczyka musiał by zdecydowany, bo poddał się jej ręku bez protestowania. W sumie nie wiele innego mógł uczynić.
Ani Nevi, ani Kuna, ani nawet sam zainteresowany- nie mówiąc już o Arwenie- nie mieli za bardzo pojęcia z kim (czym?) tak właściwie mają do czynienia. Kapłan wydawał się być niemal uspokojony nagłym pojawieniem tej kobiety. Przed chwilą wykrzykiwał jeszcze jakieś durnoty i ciął mieczem to cykające coś, a teraz stał spokojnie z mieczem ukrytym w pochwie i uśmiechał się kącikami ust obserwując jej ruchy.
W dodatku kojarzył kogoś z jej rodziny? Chyba mówił coś takiego. Kuna średnio była w stanie to ogarnąć.
Ale nie była też w stanie ogarnąć leczenia przyjaciela, szczególnie jeśli wchodziła tu w grę jakaś trucizna, więc postanowiła przyjrzeć się najbliższym w czasie działaniom tajemniczej kobiety i najwyżej później zainterweniować.
Ha, ha. Ciekawe jak, jeśli już...
Kobieta lekko rozchyliła usta i w ciemności błysnęły śnieżnobiałe kły. Jeden z nich wbiła we własny kciuk, tak, że zaperliła się na nim duża kropla krwi. Drugą dłonią sięgnęła do łańcuszka, który miała na szyi i wyciągnęła spod bluzki zawieszoną na nim, niewielkich rozmiarów buteleczkę. Odkorkowała, wpuściła do środka swoją krew i wstrząsnęła, zatykając szyjkę kciukiem. Roztwór zapienił się, a kiedy zabrała palec zaczął wydostawać się z fiolki. Zebrała to na dłoń, po czym przyłożyła ją do policzka Puszczyka.
Puszczyk wrzasnął.
Wrzasnął głośno, przeciągle i opętańczo, jakby przyłożyła mu do twarzy rozżarzone żelazo.
Westchnęła ciężko i zabrała rękę.
Policzek był jak nowy. Nowy, zupełnie nieśmigany. Gładki niczym pupcia niemowlęcia.
Arwen cmoknął z uznaniem. Kobieta uśmiechnęła się lekko, wstała z klęczek. Strzepnęła z dłoni resztki krwawej piany.
Kiedy stała między nimi, okazywało się, że jest podobnego wzrostu co Kuna. Miała długie za łopatki, lekko falujące, rude pukle, miejscami wydające się być niemalże bordowe. Kontrastowało to mocno z niemal absolutnie śnieżną cerą.
Ale i tak najdziwniejsze były oczy. Jedno zielone, a drugie niebieskie, o wielkich, rozszerzonych źrenicach. Jak u polującego kota.
Polującego.
Takie, który poluje...
Może i ma na sobie białą koszulę z kryzą i pięknymi, obszytymi koronką rękawkami, do tego gorset z brązowej skóry i buty za kolano tego samego koloru. Można by przysiąc, że na obcasie.
Ale wciąż.
-Teraz mam nadzieję, będziecie mogli rozmawiać bez zamartwiania się, że ów uroczy człowiek zaraz umrze- uśmiechnęła się. Teraz nie było widać kłów, ani nic z tych rzeczy- Przyjmuję, choć z niejakim smutkiem, że musieliście zabić moją Nishę, bo zostaliście przez nią zaatakowani. Rozumiem, choć żałuję, że nie mogliście jej... obezwładnić, czy coś.
Mina Arwena mówiła wyraźnie, że bardzo nie mogli.
-W każdym razie- zmarszczyła brwi i założyła rękę na rękę- Pana, miły człowieku w kolczudze- uśmiechnęła się do Froksenda- Sama zdaję się kojarzyć. Rzeczywiście, służyłam swojego czasu u pewnego rodu mającego swoje ziemię na terenie... stycznym z Ofirem, więc istnieje szansa, że się tam minęliśmy. Ale do rzeczy. Czy zdajecie sobie sprawy z tego, co się dzieje? Nie miałam jeszcze możliwości porozmawiania z ludźmi, bo sądziłam, że zawitam dopiero na targ, ale przejście Nishy zmusiło mnie do udania się tu już dzisiaj. Jestem bardzo zaniepokojona.
Potoczyła wzrokiem po ich twarzach, starając się znaleźć w nich chociaż odrobinę zrozumienia.
Westchnęła.
-No dobrze, może zacznę prościej. Czy zauważyliście może jakiekolwiek oznaki Götterdämmerung? Zmierzchu bogów?
Froksend - 16-11-2015, 08:33
Powieka kapłana drgnęła nieznacznie, zaś dłoń zacisnęła się na pasie. Kąciki ust opadły powoli ku dołowi, uwydatniając zmarszczki starego paladyna. Co prawda, to co wampirzyca zrobiła z chłopakiem niezbyt przypominało metodę Eliasa na leczenie trupiego jadu, to postanowił w to nie ingerować, samemu guzik znając się na uzdrawianiu. Jednak zaintrygowały go słowa nieumarłej. Powoli otworzył usta:
- Tak... Zmierzch Bogów... Jeżeli do zwiastunów tego wydarzenia zalicza się osłabienie, lub całkowite zerwanie łączności kapłana z bóstwem, to tak. Zauważyłem to. Nawet poczułem. Jak pewnie zauważyliście, mimo, że wciąż się modlę, w momencie ataku wampira nie użyłem żadnych kapłańskich zaklęć. Nie mogłem ich użyć. Więź ze Styrwitem osłabła, a dla niektórych kapłanów, tych słabszej wiary, zapewne zniknęła całkowicie. Coś się dzieje. Wszystko się zmienia...- Kapłan przymrużył oczy i powoli podszedł do Arvena. Jego myśli szalały wewnątrz jego głowy. Przypomniał sobie szalonych kapłanów Izosa, pozbawionych łączności ze swoim Bóstwem. Pamiętał też samego Izofiela.
Pamiętał to, co się z nim stało po upadku jego Stwórcy.
Rhonny - 16-11-2015, 21:59
Podczas gdy wampirzyca omawiała z dziadkiem ich ofirskie znajomości, Kuna gapiła się z niedowierzaniem na policzek Puszczyka.
Szkoda, że takich rzeczy nie uczyli w chramie...
Gdy ruda kobieta przeszła do rzeczy, dziewczynę zatkało.
Myślała, że tego wieczora nic jej już nie zaskoczy, a jednak. Wampir pyta ją o Götterdämmerung. W środku lasu. W środku nocy. Nie no, w sumie czemu nie.
Hmm, jeden zmierzch bogów to ja zaliczyłam, prywatny, można powiedzieć. - uśmiechnęła się gorzko - ale chyba nie to jest przedmiotem jej zainteresowania.
Poruszyła się niespokojnie na słowa Froksenda o kapłanach słabszej wiary.
To był dawno. I nieprawda.
Wolała zmienić temat, gdyż przypominał jej o rzeczach, które wolała raczej wyrzucić z pamięci niż rozdłubywać.
Gdy jednak paladyn zaczął opowiadać o swoich spostrzeżeniach, przez umysł Kuny zaczęły przelatywać różne obrazy.
Ludzie coś mówili, ale oni zawsze mówią, więc nic w tym wyjątkowego.
Jakiś kapłan nie dał rady uleczyć krewnego.
Czyjś cielak urodził się martwy.
Kmiecie skarżyli się na marne plony w tym roku.
Na jednej z akcji... okradali jakąś świątynię. Była pusta. Kurz na posadzce...
Przypomniała sobie rewelacje zasłyszane w karczmach.
-Tak, faktycznie... kapłani zrzędzą od jakiegoś czasu... znaczy no, oni zawsze zrzędzą, ale ostatnio jest coraz gorzej - "nie słyszą swoich Panów, nie czują ich obecności"...
Widziałam kilka razy jak nieudolnie próbują coś wymodlić, ale bez skutku. Nawet kadzidła im nie pomagają...
W tyle głowy tkwiła jej jeszcze jedna myśl, którą jednak nie zamierzała się dzielić z, jakby nie patrzeć, nieznajomymi.
Ta Teralka i jej syn. Główny powód ich podróży. Co oni zrobili?
Krążyły plotki, że mają jakiś związek z całym zamieszaniem. Ale jak to tak? Człowiek nie może być tak potężny, żeby zaszkodzić bogom...
Nerwowo przełknęła ślinę.
Wiedzieli mało, ale nawet te szczątkowe informacje woleli zachować to dla siebie.
Żeby się nie zaplątać w coś, czego będą żałować.
wampirka - 18-11-2015, 00:11
-Ah, rzeczywiście jesteś kapłanem- uśmiechnęła się z przekąsem, a Kuna dałaby obciąć Puszczykowi ucho, że w jej głosie przebrzmiało maskowane rozbawienie, jakby przypomniała sobie coś wartego opowiedzenia- Więc powinieneś wiedzieć równie dobrze jak my. A nawet lepiej. Nigdy nie byłam skupiona na samej więzi z tymi istotami, raczej na jej skutkach. I muszę wam powiedzieć, że śledziłam z pewnym zafascynowaniem ten transfer energii, który po drodze przenikał też przez nasze płaszczyzny, niejako wyrosłe z tego, ma się rozumieć. A teraz transfer został w całości zatrzymany.
O, nie wyobrażacie sobie nawet, co dzieje się na wszystkich równoległych wymiarach- uniosła brwi i komicznie wywróciła wielkimi oczami- Nazwałabym to wędrówkami ludów wszelakich. Dużo rzeczy zaczęło się dziać kaskadowo. W tym niejako, główny powód mojej wizyty tutaj. Czy istnieje szansa, że jeśli wyłuszczę wam pewien problem, to postaracie się mi pomóc? No, może to za duże słowo- wydęła blade wargi- Ale przynajmniej dołożyć swoich starań, żeby wszystko skończyło się pomyślnie. Może nie zwrócicie na to uwagi, tak na pierwszy rzut oka, ale obecność tej istoty tutaj może mieć duże konsekwencje również dla was. Nie was was- zatoczyła łuk dłonią- Ale was, przedstawicieli rasy ludzkiej. Tak z grubsza.
Mogę się odwdzięczyć, rzecz jasna. Rzadko zdarza się, że nie potrafimy dopilnować swoich więźniów, ale biorąc pod uwagę to, co się dzieje, to nawet nie mogę mieć do nikogo pretensji.
No i musicie wiedzieć, że transfer został przerwany. To już nieodwracalne. Tak czy tak, Götterdämmerung się dokona.
Froksend - 18-11-2015, 16:52
Powieka kapłana zadrgała nerwowo gdy wsłuchiwał się on w słowa wampirzycy. Delikatnie zmarszczył czoło, gdyż nie do końca wszystko rozumiał. Ale wydawało mu się, że może w skutkach wyjdzie to na jego korzyść. I korzyść Bogów. Spojrzał znacząco na Arvena.
- Zgadzam się.-
Rhonny - 18-11-2015, 22:01
Kuna słuchała kobiety z rosnącym zdumieniem.
Jaka istota? Jaki transfer? Jakie wędrówki ludów?
Nie była głupia, a jednak docierające do niej słowa nie łączyły się w żadną zrozumiałą całość.
Wywołały natomiast coś odmiennego - z początku lekką, ale stopniowo wzrastającą fascynację.
Ludzie mawiają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Kuna wychodziła z założenia, że z całą pewnością jest to jakiś stopień, tyle, że raczej do wiedzy.
Inna sprawa, że czasami te pojęcia mogą się pokrywać...
Poruszyła się niespokojnie i wciągnęła chłodne, nocne powietrze. Ładnie pachniało, jakoś tak leśnie. Wyczuła też jeszcze jedną delikatną nutkę, trochę odmienną od zapachu mchu i żywicy.
Coś jakby... Pociągnęła nosem.
Przygoda.
-Zgadzam się.
wampirka - 20-11-2015, 00:31
Arven wyłapał porozumiewawcze spojrzenia starego kapłana i tylko wzruszył ramionami.
-No ja tam będę pilnował dziadka, żeby jakiś głupot nie nawywijał- strzelił w stronę rudowłosej zalotnym uśmiechem.
Lub czymś, co miało pretendować do takiego miana.
Było całkiem blisko, pomyślała Kuna, przyglądając się temu zjawisku w niejakiej zadumie. Puszczyk też wydawał się być przesadnie skupiony na postaci wampirzycy. Szczególnie biorąc pod uwagę stan, w jakim znajdował się jeszcze przed chwilą. Siedział na zimnej glebie i wpatrywał się w nią niczym w posążek Gabony, który nagle zaczął sypać miedziakami z koszyczka. Nevi za to miała dość zacięta minę i przygryzioną wargę. Chyba nie była jej w smak ani reakcja Puszczyka, ani decyzja Kuny, która padła kilka sekund wcześniej.
-Ja też bardzo chętnie- dopowiedział szybko Puszczyk, spoglądając na Arwena z ukosa.
Nevi fuknęła i szturchnęła go w ramię, ale nie zaszczycił jej spojrzeniem.
-Dobra, to...- kobieta zawiesiła głos w efektownej pauzie- Mam pomysł. Może wrócimy do waszego obozowiska, gdzie zdaje się, że ognisko przygasło już całkiem, a ja opowiem wam w skrócie, co mnie tu sprowadza. Niestety, mam pewne uzasadnione obawy, że nie tylko ja szukam tego, czego szukam, a to znaczy, że mogą nas napotkać pewne komplikacje. Ale nie bójcie się, nie ma tego złego. Mając tak dzielnych kawalerów, na pewno nie spotka nas żadna krzywda.
Zakpiła.
Kuna usłyszała, że zakpiła.
Froksend- jednak lata doświadczenia robią swoje- też usłyszał.
Nevi również.
Ale Arwen i Puszczyk wyprężyli się jak głaskane po grzbiecie koty.
Zapowiadała się ciężka przeprawa...
-Po drodze mogę wam wyjaśnić, co zacz, z tymi bogami- zaproponowała- Jeśli macie jakieś konkretne pytania, rzecz jasna. Albo coś.
Froksend - 20-11-2015, 09:06
Froksend nic nie powiedział, tylko powoli zawrócił w stronę obozowiska, czekając aż nieumarła i dzieciaki do niego dołącz. Nawet jeżeli miał pytania to nie chciał ich zadawać.
Nie musiał. Wiedział, że Arven lub któryś z młodych "bardów" z nieświadomą chęcią uratują starego kapłana od naruszania jego strun głosowych. Poza tym...
Co tu ukrywać, nie lubił wampirów, jednak w inny sposób niż inni. On miał okazję odrobinę poznać te stworzenia i nie były to przyjemne spotkania. Kapłan powoli wyrównał krok z dziewczyną, nazywającą siebie Kuną. Wciąż nic nie mówił tylko mierzył ją badawczym spojrzeniem.
Rhonny - 20-11-2015, 22:47
Dziewczyna westchnęła ciężko i pokręciła głową, obserwując dwóch młodzieńców, ewidentnie pałających ochotą na gorliwe potwierdzenie słów wampirzycy. Posłała Nevi porozumiewawcze spojrzenie. Faceci.
-Myślę, że na wytłumaczenia będzie czas w obozowisku. Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę siąść na tyłku - rzuciła i szybkim krokiem ruszyła w stronę, która wydawała jej się najbardziej odpowiednia.
Była zmęczona. Zmęczona i przestraszona, choć starała się to ukryć. Nie przed Nevi i Puszczykiem, oni przecież dobrze ją znali, ale przed nieznajomymi - Arvenem, Dziadkiem, który w dalszym ciągu nie zdążył się przedstawić, a już najbardziej przed rudowłosą kobietą.
Rudym nie należy wierzyć.
Jej profesja była nieodłącznie związana z ciągłym napięciem i dość częstymi ucieczkami, ale cykające wampiry zaliczały się do troszkę innej kategorii. Bardziej... niecodziennej.
Poczuła, że ktoś ją obserwuje, więc dyskretnie sprawdziła kto to taki.
Dziadek-Paladyn szedł teraz obok niej i przyglądał jej się z tajemną miną.
Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego pytająco.
A ten co? Daliby mi spokój na chwilę. Eh, nieważne...
Rytmiczny marsz wprowadził ją w dość specyficzny stan umysłu. Praktycznie zapomniała o tym, że porusza nogami, swoją drogą malowniczo upstrzonymi błotem i pogrążyła się w swoich prywatnych rozmyślaniach. Nie były specjalnie wzniosłe, ale sytuacja też ku temu nie sprzyjała.
Ograniczały się do zmęczenia i senności, z domieszką malejących już nerwów i bynajmniej nie malejącego zaintrygowania tym, o czym własnie usłyszeli i o czym za chwilę będę rozmawiać.
Wśród wszystkich tych myśli pojawił się też koń Waclav, a konkretnie to jego nieobecność. I, co za tym idzie, nieobecność czystych ubrań.
wampirka - 23-11-2015, 23:36
Chwilę zajęło im zanim dotarli do obozowiska. Ognisko rzeczywiście wygasło już niemal całkowicie, co znacznie utrudniło odnalezienie miejsca. Okazało się także, że nikt tak na prawdę nie jest zainteresowany, co tam konkretnie "z tymi bogami". Kuna miała wrażenie, że zarówno Arwen jak i Puszczyk są dużo bardziej skorzy do opowiadania o swoich przygodach i wyczynach- z naciskiem na to drugie, choć Kuna mogłaby przysiąc, że przynajmniej siedem ósmych jest wyssanych z palca- niż dociekania faktów związanych z losami świata.
Lub coś. Na przemian odrobinę ją to żenowało, a odrobinę bawiło, szczególnie kiedy docierały do niej zdawkowe odpowiedzi wampirzycy. Nevi za to wydawała się być zupełnie poważna i wręcz mocno poirytowana. Zatknęła kciuki za pasek i szybko zrównała się z przyjaciółką. Kiedy Kuna spojrzała na nią pytająco fuknęła w odpowiedzi niczym rozzłoszczona kotka i przyspieszyła kroku.
To fuknięcie brzmiało jak "trzeba było zostać przy ognisku", jeśli Kuna musiałaby strzelać.
Tajemniczy kapłan po jej lewej szedł ciężko, powłócząc nogą, która wyglądała na chorą. Mimo wszystko dobrze się trzymał jak na swoje lata. Potwora też zarąbał całkiem dziarsko, mimo, że jego płaszcz przypominał teraz pokrwawione strzępy i na pewno nie dawał zbyt dużo ciepła.
Ale to właśnie jemu udało się znaleźć obozowisko.
Kuna od razu zajęła się dokładaniem do ognia tego, co mieli przygotowane wcześniej, a reszta- poza rudowłosą i kapłanem- rozeszła się po okolicy w poszukiwaniu drewna na opał. Dziewczyna, klęcząc w średnio komfortowej pozycji z twarzą w pobliżu ledwie tlące się żaru, wskazała pozostałej dwójce miejsce na posłaniach. Czuła się bardzo dziwnie, przebywając w tym miejscu z istotą, która- o ile to wszystko prawda w tych opowieściach i tak dalej- najchętniej podgrzałaby sobie w kociołku pół litra spuszczone z któregoś z nich...
-Okropne- skrzywiła się wampirzyca- Czy wyobrażasz sobie, że to podgrzewam, jak zupę?
Kuna aż pisnęła, wypuszczając powietrze ze świstem. Froksend westchnął. Nie szło się do nich przyzwyczaić nawet po długim czasie. Teraz te dzieciaki będą mieć kurs przyspieszony obsługi wampira...
-No wypraszam sobie- sprostowała mu prosto do ucha- Nikt tu nikogo nie będzie obsługiwał.
Froksend uśmiechnął się mimowolnie.
No nie szło się przyzwyczaić...
Kuna poczuła, że robi jej się gorąco. Co ona, tak sobie czyta w myślach? To nie za bardzo jest kulturalne. I co, od początku tak? Przez całą drogę? I wszystkich? To musi mieć nieźle podzielną uwagę. No dobra. To teraz trzeba... nie myśleć? No na litość wszystkich bogów, ale jak?
-Wooo, dobra jesteś- przyznała wampirzyca z podziwem- Ledwie nadążam. Ale nie martwcie się, nie robię tego za często, bo mam wrażenie, że wtedy część rozmowy mnie omija. No, bo milczeliście teraz, tacy zmartwieni.
Froksend otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym czasie zjawiła się reszta z naręczami drewna i rozwinęła się pełna przepychanek dyskusja, kto gdzie siedzi- oczywiście dlatego, żeby dym nie leciał w twarz, albo, że tu leżał wcześniej czyjś kocyk- powodująca chwilowy rozgardiasz. Kunie udało się rozdmuchać żar i teraz na ich twarzach zaczęły kłaść się podłużne, rozmigotane cienie.
-To wyjaśnisz nam o co chodzi?- zapytała Nevi i odkorkowała swój wysłużony bukłaczek. Może nie był duży, ale potrafił zmieścić dokładnie tyle ile trzeba na początek rozmowy. Puściła go w obieg- I... może się przedstawisz? Ja jestem Nevi, to moi towarzysze, Puszczyk i Kuna. Tych dwóch spotkaliśmy niewiele dalej niż ciebie, więc może niech sami się wypowiadają.
Rudowłosa uśmiechnęła się i zarzuciła włosy na plecy. W tym świetle wyglądały jak płynna miedź. Jej dwukolorowe oczy migotały dość złowieszczo.
-Możecie mówić na mnie Ave. Jak już zdążyliście się zorientować, nie jestem z waszego gatunku, a raczej z czegoś, co nazywacie wampirami wyższymi. My sami mówimy na siebie nawyije, ale nie sądzę, żeby to miało teraz większe znaczenie. Ważnym jest, o czym doskonale wie wasz towarzysz kapłan, że staramy się nie przebywać na waszym, ludzkim wymiarze, który określamy, jako bazowy. Można powiedzieć, jeśli nie będziecie czegoś rozumieć, to mówcie, że istnieją dwa główne wymiary, ten ludzki i ten boski. Aczkolwiek między nimi jest wielka liczba wszelakich płaszczyzn będąca mniej lub bardziej odzwierciedleniami któregoś z nich. Są takie spokrewnione blisko, jak słynna płaszczyzna senna, na tyle mocno związana z ludzką, że czasem można wpłynąć przez nią na wydarzenia, które będą postrzegane jako "rzeczywiste", a są takie zupełnie odległe, lub kreowane sztucznie. Te drugie są często niewielkie, jak wyspy. Na takich są tworzone nasze domeny. To tak jako zarys ogólny. Wszystkie te płaszczyzny powstały w "zawieszeniu" pomiędzy ludzką, a boską, które są mi znane jako główne, bazowe, zwał jak zwał. Trwałe. Znaczy, do teraz.
Teraz płaszczyzna boska zaczęła się zmieniać i deformować, oddzielać, jakby odrywać. Przez co wszystko, co jest w środku... Ulega deformacji. Powstał gigantyczny zamęt na płaszczyznach. Część został zniszczona. Niektóre wymiary są zablokowane, tak, że nie można ich opuścić.
Natomiast niektóre, dotychczas zabezpieczone, stały się otwarte... I właśnie tak stało się z naszym więzieniem- westchnęła ciężko- Klaruje wam się?
Froksend - 24-11-2015, 08:54
Kapłan z westchnieniem oparł się o drzewo i umyślnie pomijał swoją kolejkę z bukłaczka. Przysłuchiwał się słowom wampirzycy, notując każde w pamięci, w naiwnym przekonaniu, że się mu przyda. W pewnej chwili zachłysnął się jednak powietrzem.
- Świat Bogów odrywa się od ludzkiego? To okropne! Kapłani utracą swą moc całkowicie, a nas wszystkich, pogrążonych w chaosie, zaleją dzikusy z tymi heretykami szukającym Imperatora! - Po chwili jednak odzyskał rezon i odchrząknął znacząco. Arven uśmiechnął się pod nosem.
- Stary często ma takie odpały.- Wyszeptał łucznik do wampirzycy, chichocząc.
Kapłan powrócił do biernego obserwowania grupy przy ognisku.
Ave? Brzmi trochę jak... Znaczy nie przypomina jej, ale wampirzyca o podobnym imieniu... Taaaaak, pamiętam. Ofir, cmentarz i pułapka, mała wizyta u trupojadów...
Kapłan uniósł oczy ku niebu.
O Styrwicie... Wtedy o mało nie zginąłem.
Rhonny - 24-11-2015, 22:17
Kuna pociągnęła z bukłaczka i przekrzywiła głowę. Coś jej się chyba faktycznie zaczynało klarować.
Jeszcze jeden łyk.
A no, klar jak nic.
-To trochę jak taki garnek. Duuuży garnek - zatoczyła ręką krąg i podała bukłak dalej, roniąc przy okazji kilka kropli jego jakże cennej zawartości - pełen pierogów. Wiecie, takich gotujących się. I w różnych smakach...
Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu jakiegoś patyczka, za pomocą którego mogłaby uzewnętrznić swoje porównanie. Odłamała kawałek gałązki wystającej z ogniska i nachyliła się nad ziemią.
-Są dwa duże pierogi, jeden taki ludzki, swojski, z serem i cebulą - przełknęła ślinę, ten królik był w końcu jakiś czas temu... - a drugi boski, tajemniczy, powiedzmy taki z... z czymś boskim, nieważne. A oprócz tych pierogów jest też mnóstwo małych pierożków, słodkich, słonych, z kaszą, z kapustą, z mięsem, ze wszystkim! No i póki sobie pływają to wszystko jest w porządku, gorzej jak ktoś zbyt mocno zamiesza...
Zerknęła na wampirzycę.
Kto zamieszał?
Ziemia wokół ogniska pokryła się różnymi pierogo-podobnymi strukturami i bynajmniej nie był to koniec.
-Z pierogami to jest tak, że jak się nie uważa to się mogą rozkleić. I wtedy jest kiepsko. Zwłaszcza jak są z różnym nadzieniem - dziewczyna z zapałem zaczęła kreślić po swoim wątpliwej jakości rysunku - Ciasto się rozwala. Farsz wypada ze środka. I nagle w twoim cebulowym pierogu znajdujesz kapustę. Pytanie brzmi... - przygryzła wargę i uniosła głowę - jaka kapusta uciekła z waszego więzienia?
wampirka - 30-11-2015, 01:19
Wampirzyca przejęła bukłak z rąk Kuny i powąchała, zabawnie marszcząc nos. Potem pociągnęła łyk i mlasnęła z uznaniem, oblizując wargi. Mimo, że kły były w tej konfiguracji zupełnie niewidoczne, Froksend i tak poczuł na plecach osobliwy dreszcz. I nie był to bynajmniej dreszcz podniecenia.
-To zupełnie niesympatyczna kapusta- stwierdziła po chwili zamyślenia- To właściwie kawał wrednej, lekko zgniłej kapusty. A nawet dwóch kapust. Dwóch różnych kapust przebywających w jednym pierogu, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
-Nie rozumiem nic- wyznała Nevi, bezradnie rozkładając ręce- Najpierw wampiry, potem płaszczyny, wymiary, więzienia, a na koniec garnki, pierogi i kapusty. Logiki to ja tu nie widzę, niestety.
-Bo to metafora taka jest- uśmiechnął się z pobłażaniem Arwen- Ta kapusta w sensie.
-No jak ty na to wpadłeś- prychnęła blondynka, krzywiąc się jakby rozgryzła cytrynę- Wciąż nie wiem, w czym mielibyśmy ci pomóc, ani kto wam tak właściwie uciekł.
-Spieszę wyjaśnić- Ave przybrała poważny wyraz twarzy, ale w oczach miała coś, co mogło być określone jedynie słowem niecenzuralnym, związanym z kobietą lekkich obyczajów- Niezależnie od waszej opinii o moim gatunku, mamy pewien podział terytorialny, na którym staramy się doglądać porządku, lub chociaż trzymać rękę na pulsie. Generalnie są za to odpowiedzialne poszczególne domostwa, coś jak odpowiedniki waszych rodów, czy tam rodzin, no nieistotne. Do tego są też wolni strzelcy, jak ja, zajmujący się pomocą we wszystkich domostwach i mogący swobodnie przekraczać granice terytoriów.
-Czy nazwa terytorium ma coś wspólnego z takim łowieckim?- wtrącił nieśmiało Arwen
Froksend westchnął ciężko i łyknął z podanego mu przez rudowłosą bukłaczka. Mile zapiekło w przełyku, a potem rozlało się falą ciepła po całym brzuchu.
-Poniekąd- wampirzyca machnęła ręką- Ale to teraz nieistotne. Grunt, że kapustka, która uciekła przebywała przez pewien czas tutaj, wśród ludzi. Latka temu, rzecz jasna, bo już jakiś czas trzymaliśmy gagatka. Brużdżąc przy tym niemiłosiernie, jak na taką cholerę przystało. Bo mowa o magu, który podróżował samotnie przez pustynię, chcąc dotrzeć do Pethabanu. Było to w czasach, kiedy podróżowanie tam, szczególnie z ogniem i mieczem, nie było jeszcze przesadnie popularne. Zdaje się, że utknął na tej pustyni i natknął się na jakieś ruiny, w których znalazł jakąś lampę, czy inny przedmiot. Okazało się, że było to raik'hasa, naczynie na duszę. A w środku siedział demon, swoją drogą o bardzo wdzięcznym imieniu Durubal, słynący z braku humoru i również braku dystansu do siebie. Ale co lepsze: raik'hasa było zabezpieczone potężnym rytuałem, który sprawił, że człowiek, który je otworzył sam zostawał naczyniem. I tym sposobem ów mag związał się z demonem, w sensie stali się jednością.
-Raczej słabo- zauważył cicho Puszczyk, a Kuna pokiwała głową, że tak uważa.
-Słabo to było, jak chłopaki wrócili do domu, na teren, zdaje się, Wergundii i zaczęli tam siać terror i chaos. Szybko całkiem zostali przejęci przez tamtejsze domostwo i zamknięci. Ale teraz wyszli. A co lepsze, mamy podstawy żeby podejrzewać, że wyszli... osobno. W sensie, że zawirowania doprowadziły do tego, że demon oddzielił się od ciała maga.
-I co, biega sobie w postaci... yyy... kuli energii, czy coś?- Arwen zmarszczył brwi
-Podejrzewam, że niekoniecznie- westchnęła Ave- Raczej będzie szukał sobie ciepłej norki. W czyjejś głowie, rzecz jasna.
Froksend - 01-12-2015, 09:16
- Widzę wielkie szanse podobieństwa naszego zadania.- Zauważył kapłan z przekąsem.- Grupa młodocianych bardów bez instrumentów, gołolicy łowca, paladyn pozbawiony mocy i wampirzyca kontra w najlepszym przypadku mag-naczynie, a w najgorszym pasożytniczy demon. Do tego jeszcze nie ma połączenia z Bogami. Cudownie, po prostu wspaniałe.- Kapłan podał bukłak dalej i przeczesał dłonią siwe włosy.
Nie zapowiadało się łatwo. Jednak...
Tchórzostwo to w końcu grzech, czyż nie?
Rhonny - 02-12-2015, 22:02
-Sądzę, że grupa młodocianych bardów, jak zgrabnie to ująłeś, ma pewne subtelne wątpliwości co do całej sprawy. W jaki sposób mielibyśmy pomóc? Nie mamy zbytniego doświadczenia w łapaniu Durubali... czy innych pomiotów.
Skierowała wzrok na wampirzycę.
-Wiecie mniej więcej gdzie wam ta kapustka uleciała? Albo przynajmniej jak ją namierzyć? Bo jeśli nie to raczej kiepsko - uśmiechnęła się krzywo.
-Hmm, a gdyby tak... ten cały mag, on wrócił do normalnego stanu? Początkowego jakby? Bo jeśli tak, to może coś wie - skoro ten demon siedział mu w głowie przez tyle czasu, to chyba w pewien sposób znał jego... plany, jeśli można to tak nazwać.
Swoją drogą jak taki demon działa? Chodzi mi o to, czy w człowieku zostaje coś z człowieka, czy zamienia się w... naczynie, z którego po wylaniu demonicznej zawartości nie zostaje nic?
Wzdrygnęła się mimowolnie i wcisnęła głowę w ramiona. Na wypadek jakby okolicą przelatywał jakiś demon.
Wolała nie zostawać naczyniem.
wampirka - 08-12-2015, 22:37
-Oczywiście, że wiem gdzie jest- mrugnęła- A raczej, mniej więcej wiem. Bo poruszam się po śladzie jaki zostawił. A przynajmniej część jego osoby musiało wywiać tutaj. W sensie w to miejsce. Dalej pójdziemy już po śladzie. Ale myślę, że zmierzamy do osady. Pewnie będzie tam duże skupisko ludzi, jak targ albo coś takiego. Generalnie to podejrzewam, że demon będzie chciał znaleźć sobie kolejną osobę, a miejsce, gdzie będzie pełen przekrój różnych, będzie mu bardzo odpowiadał. I odpowiadając na twoje pytanie- uśmiechnęła się do Kuny- Nie wiem, co z magiem. Wydaje mi się, że mógł umrzeć podczas rozłączenia. Albo, co bardziej prawdopodobne, oszaleć. Podejrzewam, że kiedy demon był w jego głowie, to niejako raz jeden, raz drugi mieli władzę nad ciałem. Ale możliwe, że został przejęty całkowicie, bo tak też się zdarza. I wtedy rzeczywiście był w pełnym tego słowa znaczeniu naczyniem.
Generalnie średnio, tyle wam powiem. Ale nie martwcie się. Nie jest tak łatwo stać się naczyniem. Zazwyczaj trzeba do tego rytuału albo ...hm, okoliczności sprzyjających.
-Czyli co- mruknęła Nevi- Ktoś musi chcieć?
-Raczej być podatnym bardzo, jak dzieci na przykład- wampirzyca zaczęła wyliczać na palcach, zginając je kolejno- Albo mieć osłabioną wolę, zaklęciem. Albo być nieprzytomnym. Albo chorym mocno. No można też być po prostu beznadziejnie marnym- zachichotała- Ale wtedy to szansa, że demon nie będzie chciał takiego biednego domku.
-To nie wiem czy się cieszyć czy nie- Nevi wywróciła oczami i smutno pomachała pustym bukłakiem- A do czego mamy ci być potrzebni to powiesz?
-Ah, no- spojrzała gdzieś w bok- Bo tak się smutno składa, że jest jeszcze pewien łowca, który też szuka tego demona . I on akurat jest dość mocno nakierowany na moją osobę. Więc pomyślałam, że będziecie mogli mi pomóc w tymczasowym.... zwróceniu na siebie jego uwagi.
-Łowca demonów?- upewnił się Arwen
-Też wampir?- dopytał Puszczyk
Ave uśmiechnęła się czarująco i wzruszyła ramionami.
-Można tak powiedzieć. Opowiem wam o nim w drodze. A teraz prześpijcie się trochę, czy coś. Myślę, że możemy wyruszyć o świcie.
<Tutaj zgrabnie przeskoczyłabym do dnia następnego. Zamierzam dotrzeć naszą zgrabną gromadką na wspomniany targ, więc jeśli ktoś ma wenę, to możecie opisać pokrótce trasę i wasze przemyślenia/ rozmowy z bohaterami pobocznymi>
Froksend - 10-12-2015, 14:00
Froksend za wiele nie spał tej nocy. Znowu dręczyły go koszmary, wypełnione martwymi ludźmi, ghoulami, urodziwymi wampirzycami i płonącymi archaniołami o magicznie zwielokrotnionym głosie. Kapłan chwilę musiał zbierać siły by po przebudzeniu dźwignąć się na nogi. Nie miało to, na szczęście, nic wspólnego z zawartością częściowo opróżnionego wczoraj przez kapłana bukłaczka. Po prostu doganiały go jego lata.
Wykorzystał więc tą chwilę wolnego czasu by rozchodzić bolącą nogę i pomodlić się do, pewnie i tak go nie słyszącego, Styrwita, którego, jak zwykle, błagał o siłę i odwagę w nadchodzących czasach.
Pokuśtykał potem do Arvena i lekkim kopniakiem pod żebra go zbudził.
- Wstawaj, młody. Bądź tak miły i przeleć się kawałek, a nóż znajdziesz jakieś maliny czy jagody. No już nie wykrzywiaj tej gęby i pędź na zwiady. Dobrze Ci zrobi.- Wycharczał Kapłan, opierając się o swoje ulubione drzewo i przez chwilę obserwując śpiące jeszcze dzieciaki.
Zastanawiało go, co też stało się z wampirzycą.
Czyżby skitrała się gdzieś w krzakach, czy raczej krąży gdzieś po okolicy?
Kapłan nerwowo zamrugał powiekami i cierpliwie czekał, aż reszta się zbudzi.
|
|