Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Dzieła związane z obozem - Shamarotha i nie tylko obozowe opowiadanie ok,ok :)

Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 00:25
Temat postu: Shamarotha i nie tylko obozowe opowiadanie ok,ok :)
-Jeszcze jedno...- brodaty krasnolud siedział przy ławie smętnie wpatrując się w dno trzeciego z rzędu kufla. Siedział w karczmie zajazdu „Villsvin” i myślał nad powierzonym mu zadaniem. W karczmie, jak w każdej w jakiej był, panował ogólny harmider i hałas, ktoś obok niego zasnął, inny zaś wylatywał właśnie przez okno. Na końcu stołu siedział bogato odziany, uzbrojony w miecz mężczyzna. Wyglądał co najmniej dziwnie w takiej karczmie, wśród elfów, krasnoludów i biednych ludzi.
-Kolejne!- niedbale rzucił na stół kilka lintarów. Trunek powoli nie pozwalał krasnoludowi myśleć rozsądnie, w szarych barwach malowały się kolejne dni poszukiwań. Wstał powoli od stołu i gdy tylko usłyszał hałas z drugiej strony karczmy, odruchowo spróbował chwycić rękojeść miecza. Spróbował, ponieważ gdy spojrzał za pas zobaczył, że posiada aż trzy miecze... Hałas spowodował blondynek, który przeleciał przez stół, rzucony przez jakiegoś umięśnionego, wielkiego człowieka. Zważając na to, że nadal widział trzy miecze, postanowił się nie wtrącać. W końcu uczestnictwo w bójce wymaga stania po jednej ze stron, a krasnolud miał problemy ze staniem i bez nich. Gdy do karczmy wszedł kapitan ze swą bronią palną wszyscy umilkli. Ten wystrzelił kilka razy i walczący odstąpili od siebie. Jedna ze stron wyszła gwałtownie z karczmy, a sam krasnolud także, powoli i ostrożnie, zmierzał w stronę wyjścia. Wychodząc potrącił go dosłownie olśniewający jegomość.
-Uważaj jak chodzisz zalany prostaku!- jego głos brzmiał wyniośle i dostojnie.
-Szepraszam, naaaarpawdeeęę, nie chdźałem pana urazić, mosiii ryserzuu...
-Zapamiętam twoją twarz, zawszonyt krasnoludzie!- to mówiąc odszedł.
Krasnolud przytoczył się wreszcie do ogniska rozpalonego przez gości zajazdu. Widział tam jakieś krasnoludy, elfa, pół elfkę i kilku ludzi.
-Ja przyjechałem tu by zapisać się do straży pogranicza. Chcę służyć cesarstwu i wspomagać je.
-Ja jestem tu by odnaleźć coś.-szepnęła kobieta. Chyba poza krasnoludem nikt jej nie usłyszał.
-A jam Shamaroth! Kapłon…znaszy siem…kapłan! I przyszedłem... to jest... przyszeedłem tu, by bołogosławieńństw uzielać!- zakrzyknął Shamaroth. Nie miał sił na jakiekolwiek dyskusję, nawet z towarzyszami krasnoludami i czym prędzej udał się do swego łózka. Kiedy zasypiał myślał nad słowami krasnoluda przy ognisku. „Zapisać się do straży pogranicza”. To jest myśl...



Poranek nie był dla Shamarotha czymś miłym. Nie dość, że słońce uderzało mu w twarz przez dziurę w dachu, to miał naprawdę dużego kaca.
-Cholera, chyba od tygodnia tak nie wypiłem...- gdy to mówił udało mu się wyczołgać z posłania. Spojrzał tylko na nie i na szybko stwierdził, że nie ma co go sprzątać. Z karczmy czuć było piękny zapach. Zapach pieczonego mięsa, świeżego chleba i wody, której potrzebował teraz najbardziej. Gdy wszedł do karczmy usłyszał znów jeden wielki hałas i przekrzykiwanie, połączone ze szczękiem widelców i łyżek uderzających o dna glinianych naczyń. Bo chyba to mają do siebie wszystkie karczmy. Niezależnie od pory roku, czy państwo jest w stanie wojny, czy jest noc, czy jest dzień, za każdym razem ktoś w karczmie jest i robi hałas i tłum. Kapłan nalał sobie wody. Potem znów. I znów. I kolejny raz. Kiedy wreszcie mógł mówić poprosił o parę pajd chleba, krem orzechowy i mięso. Dał karczmarce należytą kwotę i zasiadł do stołu na wczorajszym miejscu.
-Dziś przyjeżdża kapitan i kapral! Będą zapisywać ochotników do straży pogranicza! -powiedział krasnolud na którego mówiono tutaj Hodo.
-Ciekawe jak duży żołd... – powiedział do siebie jakiś człowiek, lecz na tyle głośno, żeby inni też zaczęli o tym myśleć.
-Mówią, że kapitan jest srogi i nigdy nie daje pochwał!
-Tak i podobno żołd nie zawsze jest wypłacany w terminie!
-I kobiet też niby nie przejmują!! – poderwała się długowłosa pół elfka.
-Hola, spokojnie! Dzielicie skórę na niedźwiedziu choć jeszcze go nie upolowaliście...- przerwał dyskusję kapłan.
-Wiesz co? Głupi jesteś... – odpowiedziała mu kobieta, która siedziała koło niego poprzedniego dnia przy ognisku. Niestety nie było dalszego czasu na kłótnie, ponieważ do karczmy równym krokiem weszło trzech podobnie ubranych mężczyzn. Każdy z nich miał znak smoka na karwaszu.
-Witajcie drodzy ludzie, elfy, krasnoludy i hobbity! – to mówiąc delikatnie pochylił głowę w stronę karczmarki. – Zapewne przeczytaliście wczoraj ogłoszenie zawieszone w karczmie! Tak, tak, poszukujemy mężnych wojowników, którzy wspieraliby cesarskie granice, którzy pilnowaliby porządku i aresztowali tych, którzy porządkowi cesarstwa się sprzeciwiają! Jeśli już podjęliście decyzję zapraszamy po kolei do tego stołu! – wskazał palcem ławę w rogu karczmy. – Lecz pamiętajcie! Będąc strażnikami, będą obowiązywały was pewne zasady! Takie jak nie picie żadnych trunków! – w karczmie dało się słyszeć ogólny jęk niezadowolenia. - Będziecie posłusznie wykonywać rozkazy! Będziecie zawsze kiedy cesarstwo będzie was potrzebować! A teraz-zapisy!
Po kolei wstawano od stołu by pójść się zapisać. Wreszcie Shamaroth wstał i podał swoje dane. Zadano mu kilka pytań i dano karwasz ze smokiem. Gdy wszyscy byli już zapisani kapitan kazał im wyjść przed karczmę na przysięgę. Tłumnie mówili „przysięgam” na każde kolejne punkty regulaminu i przysięgi.
-Dobrze, więc, strażnicy, już dziś mamy dla was zadanie! Jest to zwykły patrol, lecz nie tylko. O godzinie 17.00, na tym rozstaju – pokazał na mapie miejsce. – Ma przechodzić dwójka przemytników. Mają przewozić broń, lecz nie wiemy dla kogo. Waszym priorytetem będzie to, żeby żyli i wyjawili dla kogo owa broń ma być. Ruszajcie! Sława cesarzowi!
-Sława!- odkrzyknęli wszyscy chórem.
-Ach, jeszcze jedno! Musicie wyznaczyć sobie chorążego i zwiadowcę. Zróbcie to rozważnie. Wymarsz ma być przed dwunastą.- powiedział na odchodnym. Na te słowa wszyscy strażnicy zaczęli spoglądać na siebie nawzajem. Nie znali się zbyt dobrze, więc ciężko było stwierdzić kto byłby odpowiedni.
-Mam pomysł! Jestem Zibbo, tak w ogóle i myślę, że powinny pokazać się osoby, które w ogóle chciałyby zostać chorążym.
Hodo nieśmiało podniósł rękę i był jedynym, który to uczynił. Prawie wszyscy zgodzili się na to by nim został. Prawie, ponieważ mina Sigberta, rycerza, który potrącił wczoraj kapłana, pokazywała bardzo negatywne emocje w stosunku do tej decyzji.
-Dobrze, więc jeśli ktoś nie jest gotów do wymarszu, to ma jeszcze 10 minut i spotykamy się przed karczmą.
Po dziesięciu minutach wszyscy strażnicy stali zwarci i gotowi do wymarszu. Stojąc w dwuszeregu patrzyli na grupę cywili na których czele dumnie kroczył jakiś blondynek i człowiek z poparzoną twarzą zwany tutaj Obieżyświatem. Nie mogli zbyt długo patrzeć na tę scenkę, ponieważ chorąży ogłosił wymarsz.
Trasa nie była specjalnie męcząca, lecz strażników złapał duży deszcz. Szli w szyku trójkowym, równym traktem, prawie jak zawodowe wojsko, prawie, bo dopiero dziś rano dowiedzieli się co to szyk. Dotarli na miejsce trochę spóźnieni. W oddali na jednej z dróg rozstaju ujrzeli dwie postaci z jakimiś dużymi pakunkami. Pędem ruszyli na nich. Okazało się, że jest to postawny brodaty mężczyzna i drobna kobieta. Mężczyzna nie posiadał swojej broni, lecz i bez tego wyglądał bardzo groźnie. Kobieta była niska i miała za pasem mały sztylet, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby tuż obok sztyletu nie było fiolki z jakimś granatowym napojem.
-Kim jesteście?- zapytał brodatego Hodo.
-Jesteśmy tylko zwykłymi kupcami, którzy podróżują sprzedawać te skóry- poklepał bagaż.
-Skóry? Ja widzę, że wystają tutaj ostrza mieczy!- po tych słowach po twarzy dużego przebiegł niepokój. Większość strażników dobyła broni.
-Mówiłem Ci do cholery, żebyś lepiej ją schowała!- wrzasnął na towarzyszkę ze złością,lecz zaraz się uspokoił- No i co z tego, że mamy broń? Może chcemy ją sprzedać? Bo co MI możecie zrobić tymi waszymi scyzorykami?
Shamaroth niewiele myśląc ogłuszył go kamieniem leżącym nieopodal.
-Szybko, chwyćcie tamtą! Hodo, pomóż mi związać tego tutaj!- krzyknął szybko i wzięli się do roboty. Kobietę trzymał zakapturzony strażnik, do tej pory bardzo skryty i tajemniczy. Wtem ktoś głośno krzyknął.
-Uwaga, tam na górze jest dwóch łuczników!!
Strzały pojawiły się znikąd. Shamaroth puścił linę, którą wiązali przemytnika i puścił się w pogoń wraz z innymi strażnikami. Po drodze prosił swego Boga o zniszczenie.
-Hatta,hatta hefnt tell eg thass, Darchan Tojon vakti et nass!!- trafił w drzewo, które spłonęło nie pozostawiając nawet pyłu. Strzały uderzały w ziemię obok nich bardzo szybko. Szybko rozdzielili się, żeby zajść ich z dwóch stron. Niestety tamci znali te tereny zbyt dobrze i udało im się wymknąć wąwozem, a następnie przez gąszcz drzew i krzewów. Pogoń nie miała sensu, ponieważ łucznicy mieli świetną drogę ucieczki. Kiedy grupa strażników była na górze ścieżki prowadzącej do reszty strażników zobaczyli zamieszanie. To kobieta wyrwała się z rąk postaci w kapturze, cięła przemytnika sztyletem po szyi, a sama wypiła miksturę, którą miała za pasem.
-No to mamy przesrane...
-Czekajcie- powiedział długowłosy blady strażnik.- Jestem magiem i mam zaklęcia, które pozwolą nam wysłuchać komu dostarczał broń!
-Dobrze, czy możesz wykonać ten czar od tak?- spytał chorąży.
-Owszem, ale musicie się trochę odsunąć.




dalej mi sie dzisiaj nie chce kurde pisac xD... mowcie co sadzicie gdzie popelnilem bledy i tak dalej i tak dalej.blbym wdzieczny :)

Zmieniłam nagłówek tematu. Indi

Varthanis - 21-07-2007, 02:29

bardzo toto fajne, lekko sie czyta ;> blagam, pamietaj ze Varthanis ma 50 lat, taka drobna uwaga ;P
Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 02:30

chce pokazac akcje jak odkrylem,ze jestes nekromanta xD bede pamietal xD
Melyonen - 21-07-2007, 02:34

I widzisz, nie tylko ja uwazam, ze lekko piszesz. :P
Gadjung - 21-07-2007, 08:42

cacy text, idealnie sie przy nim je sniadanie :D
Indiana - 21-07-2007, 11:32

Sham, nie poznaję kolegi :D Naprawdę mi się podoba :D
Ja pewnie bardziej rozwlokłabym fabułę i bardziej opisywała występujących (bo w sumie nie wszyscy czytający to byli gracze :D . Chyba :D ). Ale mi potem wychodzą opowiadania na x-dziesiąt stron ;D
Pisz dalej!

/przemytniczka miała tabletkę w sakiewce. Za przedstawiony tekst nie miałam powodów nazwać cię głupim :P . Przy zaciągu meldowałam, skąd jestem, czego kapitan nie omieszkał wyśmiać :P - to tyle fabularnych, które mi się nawinęły :P /

Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 12:35

dziekowac ^^ xD a co do tabletki/mikstury, to strzelalem bo mnie tam nie bylo :P
Abel - 21-07-2007, 13:13

No zaskoczony jestem i to zaskoczony pozytywnie. Brawo Shamcio, brawo. Sam się zastanawiam czy wrzucić już ten fragment co napisałem czy jeszcze dopisać.
Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 13:31

wrzucaaj :) :)
Abel - 21-07-2007, 13:47

Gdyby coś się nie zgadzało, ktoś poczuł się urażony, proszę pisać. Zastrzegam, że jest to tylko mały kawałek, jak skończę, to dopiero wyjdzie moloch.

O tym jak Cesarstwo Styrii od niewątpliwej klęski zostało odratowane i o tym co z tego wyniknęło.
Historia spisana przez Abla al Salifa, chanackiego wojownika i maga, wiernego obrońcę wiary.


4 dzień Lammas

O tym, że w przyszłości będziemy tworzyć drużynę nie mogłem wtedy wiedzieć, bo i nie wiele na to wskazywało. Promienie słońca niechętnie oświetlały strzechę zajazdu Villsvin. Pomimo późnej pory i okolicy niezachęcającej do dłuższego pobytu hobbitka Sara nie mogła narzekać na brak klientów. Jeden z nich, kapłan Shamaroth właśnie wesoło rozpijał Borisa, człowiek o dość niewiadomej przeszłości i Riga, zręcznego najemnika. W kącie mag Varthanis obserwował zebranych robiąc dyskretne notatki. Alchemiczka Mona kręciła się w pobliżu kontuaru czekając na upragniony wrzątek i obserwowała Hattima, rosłego wojownika z mojej ojczyzny, pokój jego duszy. Wtedy na salę wtoczyła się wesoło pobliska arystokracja w osobie księcia Kamieńca, wicehrabiego Silberbergu Feina Rasgalena oraz krewny margrabiego Kłodzka Thork. Zaczęło się podobno spokojnie, ale kto ich tak wie! Starczy powiedzieć, że dwa słowa zamieniły karczmę na małe pole bitwy. Wiele zresztą nie pamiętam z tamtego momentu, może dlatego, że musiałem na chwilę opuścić zgromadzenie. W międzyczasie usłyszałem huk i to on zachęcił mnie do powrotu do środka. Po powrocie widziałem żołnierza w cesarskich barwach, z samopałem w ręku, próbującego uspokoić całe towarzystwo. w międzyczasie dojrzałem potężnej budowy księcia Kamieńca jak wstaje z ziemi, panicza na Kłodzku stojącego pod ścianą, a wicehrabiego Silberberg jakoś nie widziałem. Dostrzegłem go po chwili siedzącego za stołem razem z jego towarzyszami. A byli to: sławna bardka Mija Pendragon oraz młodzieniec Rien Environment ponoć znany szermierz. Grupka mała i niezbyt rzucająca się w oczy z łatwością wybrnęła ze zbiegowiska jakie powstało. Wtedy do karczmy wszedł cesarski żołnierz, a ja przez ostrożność cofnąłem się o krok w cień. Podszedł on do słupa i zaczął przybijać ogłoszenia. Pierwsze z nich głosiło o turnieju jaki miał mieć miejsce za 6 dni 10 dnia Lammas. Drugie natomiast sprawiło, że głosy w karczmie podniosły się o dwa tony wyżej. Było to wezwanie wszystkich Styryjczyków do wstąpienia do Straży Pogranicza. Nie będę tutaj pisał o osobistym uczuciu jakim pałam do oddziałów Cesarstwa i odwrotnie, ale obietnica żołdu i sławy zrobiła wielkie wrażenie na zgromadzonych w karczmie. Mnie natomiast zainteresowało trzecie ogłoszenie mówiące o pewnym zleceniu, którego szczegóły mieliśmy poznać na zamku Silberberg. I tym sposobem miałem już jakieś bardziej lub mniej jasne plany na przyszłość i następne kilka dni. Po chwili na słupie cichcem zawisła czwarta kartka będąca harmonogramem wart. Mnie przypadło czuwać razem ze wspomnianym Rigo i Illimą, dziwnym wojownikiem walczącym dwoma prostymi mieczami.

5 dzień Lammas

Bóg dał piękny poranek, w sam raz na początek przygody. Po zakończeniu wspólnego śniadania do karczmy przybył noszący się w zielonym uniformie żołnierz w towarzystwie innego, niższego zarówno wzrostem jak i szarżą. Zasiedli przy ławie pod ścianą karczmy i rozłożyli przed sobą papiery.
-Chętni do wstąpienia do Straży Pogranicza, zgłaszać się-zakrzyknął wyższy z nich.-Jestem komendantem tutejszej placówki i będziecie sprawować służbę pod moim dowództwem.
Wojak na pewno się przedstawił, lecz nie jestem w stanie przypomnieć sobie w tej chwili jego imienia. Pierwszy od stołu wstał Hodo, krępy silny osobnik, jak to krasnolud. Podszedł do komendanta, spojrzał na niego znacząco po czym wręczył mu list. Komendant chwilę się przypatrywał kawałkowi papieru po czym wziął go i zaczął czytać. W miarę czytania oczy komendanta robiły się coraz większe, ale zdawszy sobie z tego sprawę szybko przywrócił dawny wyraz twarzy.
-Rozumiem panie Hodo, możecie się czuć wcieleni do oddziału. Jednocześnie typuję twoją kandydaturę na chorążego tego oddziału, ale to potem-rzekł porucznik
-Tak jest-zasalutował krasnolud.
Następnie do stołu podeszło kilku najemników. Zadziwiał mnie fakt iż tak wielu najemników kręciło się w tak niebezpiecznej i mało opłacalnej okolicy.
Ten sam szablon powtórzył się jeszcze tylko raz.
-Oto list polecający-powiedziała kobieta, średniego wzrostu, młoda.
-Zobaczmy...-komendant nie krył swojej niechęci do tego typu instrukcji. Wziął od kobiety kawałek papieru, rozłożył go mierząc rozmówczynię wzrokiem. Po pierwszych kilku słowach wojak wyraźnie zbladł.-Taak, była Gwardzistka-komendant wybuchnął śmiechem nie zwracając uwagi na powagę sytuacji i swojej osoby.-No proszę proszę w stolicy nas nie chcą to przyjeżdżamy na rubież? No cóż-komendant spoważniał-nie pozostaje mi nic innego jak przyjąć to co mam. Imię?
-Yngvild.
-Profesja, zawód?
-Żołnierz-kobieta idealnie powstrzymywała nerwy.
-Witamy w Straży.
Drugim wyjątkiem był elf, osobnik baardzo dziwny nawet jak na tę rasę. Całej rozmowy nie przytoczę teraz, ale starczy powiedzieć, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego czym jest regularne wojsko i czego się od niego wymaga. Po otrzymaniu żołdu, a raczej jego części, rzucił go na stół i kazał porucznikowi nabyć nowe ubranie. A oni się dziwią, że ich państwo upada... Po zakończeniu naboru Komendant oświadczył gromkim głosem, że oddział ma być gotowy do wymarszu w południe. Dodał także, że jako żołnierze muszą być teraz gotowi na wezwanie przez 24 godziny na dobę i nie ma mowy o żadnym alkoholu. Ta ostatnia nowina bardzo zasmuciła ogól krasnoludów i co bardziej swawolnych ludzi. Ja w tym czasie dosiadłem się do wspomnianej wcześniej drużyny tj. wicehrabiego, bardki i szermierza powiększonej o Edrica, dziwnego jegomościa o pustej sakwie, Omusa, nie mniej dziwnego człowieka, którego jakbym już gdzieś kiedyś spotkał, wspomnianą alchemiczkę, teraz już z wrzątkiem, a ściślej mówiąc z herbatką z pokrzywy, półelfa o mianie Vilreth, nic niemówiącego wojownika, dziwnego elfa noszącego się na czarno z twarzą wiecznie zasłoniętą, Hattima, wspomnianego już chanysa, pokój jego duszy, Candice, biegłej psioniczki oraz mnie niżej podpisanego Abla al Salifa. Postanowiłem dołączyć do grupy z braku innych perspektyw, wszak wstąpienie do wrogiej armii nie wchodziło w grę. Tym sposobem nasza drużyna liczyła sobie jedenaście osób płci obojga. Dwunastą osobą został przewodnik, zwany przez nas Obieżyświatem. I to właśnie jego osoba spowodowała pewne... opóźnienie w wymarszu na zamek Silberberg. Bo musisz wiedzieć drogi czytelniku, że górujący nad okolicą zamek Silberberg od wieków zamieszkany był przez jeden i ten sam ród Rasgalenów, wielkich i bogatych władców I to właśnie tam chcieliśmy się udać w celu poznania szczegółów misji, a przepustką nijako do środka miał być obecny w drużynie wicehrabia. Jeszcze dość długo trwała kłótnia Obieżyświata z wicehrabią na temat zapłaty, więc zdążyłem wypić trochę miejscowego piwa.

******************************

W końcu ruszyliśmy w drogę. Nie przeszliśmy jednej mili kiedy złapał nas deszcz, ciężki, ulewny deszcz. Chwilę próbowaliśmy przeczekać pod drzewkiem, ale juz po chwili okazało sie to za mało dla całej grupy. Wtedy też Obieżyświat przypomniał sobie o “schronie przeciwdeszczowy”. Nie myśląc wiele udaliśmy się tam z nadzieją, że to coś da. Po osiągnięciu celu padało nadal, ale w “schronie” byliśmy znacznie suchsi, a przynajmniej tak nam się zdawało. Dalsza część drogi minęła spokojnie, aż do podnóża zamku, kiedy wpadliśmy na grupkę snootlingów, chociaż ja bym ich raczej nazwał chochlikami. W każdym razie po chwili staliśmy pod drzwiami, gdzie powitała nas niezwykle miła i urodziwa służka.
-Kto idzie?-zapytała zdradzając swoim akcentem styryjskie pochodzenie
-Przyszedłem do mojego wuja-odpowiedział Fein wysuwając się na czoło drużyny.
-A tak, zapraszam-kobieta dygnęła i ruchem ręki wskazała wnętrze bramy.
Muszę przyznać, że ta twierdza była dość niepodobna do dziesiątek innych, które widywałem na swojej drodze. Lochy pewnie też były dużo obszerniejsze od tych które oglądałem nierzadko długo oglądałem. A różniła się tym, że nie tylko wyglądała na nie do zdobycia, ale istotnie takie oblężenie wymagałoby setek tysięcy żołnierzy. Może jednak Chanat zostawi w spokoju te ziemie, kiedy nasza broń przełamie obronę Cesarstwa na Południowych Wrotach. Przeszliśmy dziedzińcem dalej kierując się w stronę donjonu, minęliśmy gwardzistów, na widok których elf w czerni naciągnął kaptur mocniej na oczy. Mocno podejrzany typ z niego, będzie trzeba go zbadać. Do samej wieży nie doszliśmy, tylko skręciliśmy do komnaty w przejściu, gdzie czekał na nas hrabia Evryll Rasgalen.
-Witaj siostrzeńcze-zakrzyknął na wejściu.
-Witaj wuju-odpowiedział wicehrabia, po czym obaj rzucili się sobie w ramiona.
-A ci ludzie, kto to taki?
-Najemnicy, przyszli w odpowiedzi na ogłoszenie.
-Ach tak ogłoszenie, mój problem. Może napijecie się czegoś?
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie, nikt nie chciał wystąpić przed szereg.
-Ja poproszę, jeśli łaska-rzekł Obieżyświat z głębi grupy. Za nim poszło kilka innych osób
-Wspaniale! Dziewko, obsłuż gości, ja w tym czasie zamienię, słówko z siostrzeńcem.
Odeszli na bok, a w międzyczasie służka usługiwała. Sala w której sie znajdowaliśmy była dość obszerna, zawierała jedno palenisko i nawet kilka dużych okien.
-To w takim razie wszystko jasne?
-Tak wuju.
-W takim razie zapraszam na mury, przejdziemy się trochę.
Wyszliśmy z sali i skręciwszy w lewo wróciliśmy na drogę prowadzącą na donjon. Po chwili spacerowaliśmy już po grubych murach warowni Silberberg. Ech, jakie to piękne uczucie móc spojrzeć na te twierdze od drugiej strony. Zresztą, już niedługo, a Cesarstwo stanie otworem, to tylko kwestia czasu. Kiedy pokonaliśmy już dystans między dwoma basztami, hrabia w końcu postanowił przedstawić nam cel naszej misji.
-Jak wiecie zapewne, rejon Silberbergu jest bardzo bogaty w złoża srebra. Tak się składa, że tylko rejon Silberbergu ma dostęp do srebra, a Kamieniec i Kłodzko radzą sobie bez niego. Ta drobna przewaga od wieków pozwalała mojemu rodowi na utrzymanie głównej roli w tym rejonie-hrabia powiódł wzrokiem po grupce.-Jednakże od pewnego czasu sprawy przybrały zły, ba nawet i bardzo zły obrót, a mianowicie: w kopalniach srebra należących do mnie-hrabia położył wyraźny nacisk na ostatnie słowo-umierają ostatnio górnicy. I to nie jeden, dwóch, pięciu, ale całe kopalnie giną ot tak. Wasze zadanie polega na zbadaniu przyczyny i poinformowania mnie o niej. Obiecuje, że zostaniecie sowicie wynagrodzeni-po ostatnich słowach słuchacze znacznie się ożywili.
-Oczywiście wuju, zajmiemy się tym-obiecał Fein, chociaż nie wiedział nic na temat problemu.
-Och, oczywiście, nie wątpię w to mój drogi. Nie zechciałbyś może po tym wszystkim... Tu rozmowa zeszła na tematy czysto rodzinne, co niezbyt mnie interesowało. Po chwili udaliśmy się z powrotem na dziedziniec i przed bramę. Służka odprowadziła nas aż do niej, ale szybko uciekła na widok stada chołoty, która się tam zebrała. Droga powrotna minęła bez żadnych problemów.

**********************

Kiedy grupka wróciła do zajazdu był tam już oddział Straży. Siedzieli w karczmie i po ich zachowaniu nie wynikało nic ciekawego. Hodo Zibbo i Yngvild żywo dyskutowali na jakiś temat, kapłan Shamaroth i Borys pomimo zakazu cichutko popijali piwko, ot normalny oddział wojska. Wtem do karczmy wszedł komendant z porucznikiem u boku.
-Całość wstać!-wrzasnął komendant. Wszyscy posłusznie wstali, to znaczy wszyscy, którzy mieli ten obowiązek, aby na słowa cesarskiego oficera podnieść rzyć z ławki. Więc siedziałem dalej.
-Sława cesarzowi-zasalutował komendant.
-Sława-odpowiedział oddział.
-To było wasze pierwsze zadanie, słucham, oczekuję raportu.
Chorąży Hodo powstał.
-Udaliśmy się do wskazanego miejsca, przygotowaliśmy zasadzkę. Poszło nam całkiem sprawnie, ale..
-A gdzie jeńcy?-zniecierpliwił się komendant.
-No właśnie... jeńcy. Udało nam się wziąć dwóch do niewoli, ale ci popełnili samobójstwo.
-Co proszę?-oficer starał się ukryć swój gniew, ale nie był zbyt dobrym aktorem.-W jaki sposób?
-Mieli swoje noże, podcięli się.
-Czyli mam uwierzyć, że oddział Straży pogranicza w liczebności 15 osób nie zdołał przeszukać i rozbroić dwóch osób? Kpicie sobie ze mnie?
-Nie, ale...
-Milczeć, mam nadzieje, że udało wam się chociaż przejąć transport.
-Tak jest, mamy go tu.
-Pokazać!
-Tak jest.
Hodo i Rigo wstali od stołu po czym zbliżyli się do zawiniątka leżącego pod ścianą. Zawiniątko było spore i ciężkie sądząc po postawie wojaków. Podeszli do stołu i z brzękiem położyli pakunek. Rigo usiadł, a Hodo powoli rozpakował je.
-Dobrze, dobrze, starczy. Widzę, że wykonaliście chociaż część rozkazu. Ale część rozkazu to niespełnienie drugiej część, a więc niesubordynacja. Następny przejaw niesubordynacji zakończy się dla was dużo gorzej. Całość wstać!
Oddział wstał, czując się lekko sponiewierany słowami dowódcy.
-Chwała cesarzowi!
-Chwała!
Komendant i porucznik opuścili karczmę. Towarzystwo zajęło z powrotem miejsca i wróciło do swoich zajęć. Z zamyślenia wyrwał mnie Omus.
-Co sądzisz o tej sprawie?-domyśliłem się, że chodziło mu o nasze zlecenie.
-A co mam sądzić? Nie widziałem chorych, więc nie jestem w stanie nic powiedzieć.
-No właśnie wicehrabia ustala z Obieżyświatem stawkę za poprowadzenie do kopalni. Czyli mamy jakieś pół godziny.
Jak się później okazało, była to niewielka przesada. Wicehrabia targował się długo i uporczywie walczył o każdego grosza. Jak widać wicehrabia był wielkim skąpcem i takie zdanie mieliśmy o nim cały czas. Po utargowaniu niewysokiej stawki, oddziały wyruszył. Zeszliśmy w dół w małą dolinkę, a następnie schodkami zeszliśmy do wyschniętego koryta jakiegoś strumyka. Po wielodniowych deszczach, koryto to zaczęło na nowo nabierać wody, a na pewno zrobiło sie bardzo grząskie. Po krótkim acz wyczerpującym marszu dotarliśmy do rozwidlenia.
-Którędy Obieżyświecie?-zapytała Mija, bardka o czystym głosie.
-Właśnie się zastanawiam. Chyba prosto.
Tak więc grupka ruszyła dalej przed siebie. W międzyczasie zrównałem krok z Moną, alchemiczką. Uważałem, że na temat takiej epidemii ona będzie miała najszerszą wiedzę.
-Co sądzisz na ten temat? Masz już jakieś podejrzenia?
-Nie wiem nic i nie powiem dopóki nie zobaczę chorych. I w ogóle, przestańcie się mnie o to pytać, nie wiem, dopóki nie zobaczę chorych, rozumiecie?
Mona wyglądała na wyraźnie zdenerwowaną, dlatego postanowiłem zostawić ją w spokoju. Z racji, że po drodze rosło wiele krzaków malin, kolumna często sie zatrzymywała i rozrywała na mniejsze grupki. Szedłem właśnie między dwiema takimi grupkami, kiedy dołączył do mnie jegomość w kapturze.
-Witaj.
-Witam, jak leci?
-Dobrze, nie narzekam.-w tym momencie zauważyłem sztylet pod płaszczem tego elfa i domyśliłem się kim jest.
-Za to kim jesteś, możesz zginąć-zagadałem z grubej rury.
-Co proszę?
-Skrytobójstwo jest zakazane na terenie Cesarstwa.
-Ano tak. Ale jak do tej pory mnie nie złapano.
-To powodzenia.
W tym miejscu nasza rozmowa się zakończyła, bo przyspieszyłem lekko, żeby znaleźć się bliżej czoła pochodu. Doszliśmy do kolejnego rozwidlenia i tym razem skręciliśmy w prawo, a potem szybko przez niewielki strumyczek. Prostą drogą doszliśmy do kopalni. Przed wejściem stał jeden górnik, drugi leżał na kocu obok.
-Kto idzie?-zapytał robotnik.
-Ludzie przysłani przez hrabiego do zbadania dlaczego umierają górnicy.-odpowiedział Fein.
-A to dobrze trafiliście, możecie podejść bliżej-pozwolenie było całkiem na miejscu, bo u stóp górnika leżał duży, ciężki młot, a sam górnik wyglądał na takiego co doskonale umie się nim posługiwać.-Może piwa?
-O bardzo chętnie-Obieżyświat szybko wybił się przed szereg i przyjął kufel. Za nim uczynili to wicehrabia, Hattim i jeszcze kilka osób. Ja przezornie podziękowałam za napój i przyjrzałem sie ciału leżącemu na ziemi. Górnik wyglądał źle, co najmniej źle. Blady na twarzy, zakrzepła krew pokrywała szyję od uszu w dół. Poczułem po swojej prawej stronie Monę. Słychać było jej spokojny oddech i jakieś pomrukiwanie pod nosem. Obok wicehrabia, Rien i Mija przepytywali górnika.
-Kiedy to się zaczęło?-zapytał Fein.
-No tak, poczekajcie chwilę panie...tak z 6-8 dni temu-odpowiedział górnik.
-I co? Tak wszyscy na raz zachorowali?-dopytywał Rien.
-No niee, nie tak od razu. O ten tutaj na przykład zachorował dwa dni temu, a ja na przykład w ogóle nie zachorowałem.
-Właśnie widzimy-rzekł Obieżyświat, który właśnie skończył pić piwo-czy nie jest to zaraźliwe?
-Nie no ja tutaj siedzę cały czas, innych pochowałem...
-A gdzie leżą?-zapytałem wstając od zwłok.
-O, tam za zakrętem, przy lasku leżą.
-A kto zaopatruje kopalnie? Chyba ktoś wam dowozi jakieś jedzenie.
-A tak, raz na jakiś czas przyjeżdża kupiec i dowozi nam: piwo, jedzenie, koce, lampy, świece do lamp. Potem przyjeżdża inny kupiec i wywozi urobek, węgiel i srebro.
-A kiedy ostatnio był ten kupiec? Ten co przywozi wam żywność?-Mija trafiła na dobry wątek.
-No tak z cztery dni temu.
-A zwykle, jak często bywa ?-bardka nie dawała za wygraną.
-No tak średnio co tydzień.
-A nie wiesz może kiedy będzie znowu?-Rien przejął rolę bardki. W międzyczasie wicehrabia i Omus zdecydowali się podejść bliżej zwłok.
-Powinien być za dwa, trzy dni.
-Za długo-rzucił Fein-wuj domagał się jak najszybszych wyników.
-To możecie spróbować złapać go w jego domu mieszka gdzieś niedaleko.
-O, to jest dobra myśl! Słyszysz Obieżyświecie? Będziesz miał okazję znów zarobić.-rzekł Rien z uśmiechem na twarzy.
-Co? Co? Ktoś coś mówił o pieniądzach?-przewodnik jakby wybudził się z głębokiego snu.
-Mówię, że...
Szermierz nie zdążył skończyć swojej myśli, bo stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Spokojny do tej pory trup... ożył. W każdym razie, otworzył oczy, wstał i chwycił leżący obok młot. Na szczęście nie było mnie już wtedy przy nim, siedziałem z Omusem i Hattimem i dyskutowaliśmy nad dziwnością tej krainy.
-Olaf, Olaf uspokój się, to ja.-górnik próbował powstrzymać chorego werbalnie.-To ja, wszystko w porządku.
Ale Olaf nie chciał słuchać, tylko dalej usiłował trafić w członków naszej grupy wydając przy tym niewyjaśnione jęki. Część z nas, ci co stali bliżej środka koła, wyciągnęła broń i była gotowa do obrony przed wielkim obuchem.
-Olaf, uspokój się-górnik nie dawał za wygraną.
-Zdaje się, że to na nic-przemówił Vilreth. Była to pierwsza okazja, żeby usłyszeć jego głos.
Wtedy, jak na komendę Olaf-zombie przestał się zataczać bez sensu, owszem zataczał się dalej, ale tym razem jako obiekt gniewu obrał zdrowego górnika. Miałem za mało czasu, aby wymówić inkantację, a poza tym, trafienie mogłoby spowodować czasowe oślepienie drużyny, a na to nie można było pozwolić. Skoczyłem do przodu i cięciem od lewej, trafiłem Olafa w okolice uda. Ciemnoczerwona krew natychmiast wypłynęła z rany po zewnętrznej stronie uda i zalała nogawkę. Chanacka sabera na szczęście była tylko trochę ubrudzona krwią, szybko schowałem ją z powrotem za pas. Powstałe zamieszanie pozwoliło mi odejść na pozycję wyjściową i tym sposobem uniknąłem oskarżenia chwilę później.
-Co wy zrobiliście?! Zabiliście Olafa!! Co ja teraz zrobię?
-Spokojnie, nie zabiliśmy, bo on już nie żył.-Hattim bronił drużyny.-Swoją drogą to gdyby nie to, już byś sam leżał na ziemi obity młotem.
-Nie prawda, on nie skrzywdziłby muchy.
-Aha, a tą bronią machał, bo mu się nudziło?
Kłótnia trwała jeszcze kilka chwil po czym drużyna opuściła to miejsce. Nie obyło się bez incydentu gorszącego: skrytobójca próbował obrabować ciało za co został ostro skarcony przez resztę grupy z Miją na czele. W trakcie drogi powrotnej wywiązała się ciekawa rozmowa:

Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 14:41

mnie sie podoba :) :) bardzo :) tez myslalem zeby pisac w pierwszej osobie,ale szybko zaniechalem pomyslu ;) najbardziej rozwalil mnie chanys:P
Varthanis - 21-07-2007, 15:21

niezłe niezłe ;) fajnie, bo przedstawione są różne punkty widzenia, mogę sobie oba porównać :D
Rigo - 21-07-2007, 18:04

no prosze... brawo chłopaki naprawdę niezła robota ;-)
czekamy na więcej ;p

Indiana - 21-07-2007, 19:13

Jej, jaka przyjemnośc z czytania :D
Dzięki :D

Czy szczegóły zdarzeń korygować (tych które widziałam) czy nie ma to znaczenia?

Abel - 21-07-2007, 19:17

Jeżeli są jakieś super rażące błędy to proszę
Shamaroth_Glupi - 21-07-2007, 19:26

i ja tez jestem za :p
Indiana - 21-07-2007, 20:20

Rażących chyba nie ma. Drobiazgi.
W Kłodzku jest margrabia, bo to Marchia Kłodzka, ale Szkot nie miał tytułu wiceczegośtam. Był po prostu siostrzeńcem margrabiego.
Pierwszego wieczora była awantura, którą przerwało wkroczenie kapitana i jego samopała.
Podczas zapisów Kapitan po przeczytaniu mojego przydziału wyśmiał mnie i Gwardię - gracze mieli to zauważyć.
Hodo nie był najemnikiem, był zawodowym żołnierzem i to nagrodzonym orderem cesarskim za bohaterską obronę jednej twierdzy. On też przedstawił list polecający. Dlatego też został chorążym - bo miał doświadczenie bitewne.
Z elfem była cała awantura, bo Arandir kiedy dostał żołd, rzucił go na stół i oświadczył porucznikowi "kup sobie lepsze ciuchy"....
To na razie tyle, ale to na prawdę drobiazgi :)

Hodo - 21-07-2007, 20:57

Yngvild napisał/a:
Hodo nie był najemnikiem, był zawodowym żołnierzem i to nagrodzonym orderem cesarskim za bohaterską obronę jednej twierdzy. On też przedstawił list polecający

Takoż było ;) Bardzo ładne to opowiedziałeś, czekamy na więcej

Abel napisał/a:
górnik próbował powstrzymać chorego werbalnie
:-D
to mi sie spodobało xD

Abel - 21-07-2007, 21:34

Bardzo dziękuję, zaraz poprawię
Airis - 21-07-2007, 22:15

Przywołują wspomnienia :D piszcie dalej.

(Abel - moje imie pisze się RIEN ^^ popraw proszę)

Hodo - 21-07-2007, 22:28

Swoją drogą gratuluję pamięci do szczegółów.
Abel - 21-07-2007, 22:38

Kurde, pani czepialska się znalazła...
Gadjung - 21-07-2007, 23:09

Abel napisał/a:
Kurde, pani czepialska się znalazła...

tak nie powinno być... bo to Pan Rien :P

Abel - 22-07-2007, 18:50

Hodo napisał/a:
Swoją drogą gratuluję pamięci do szczegółów.

A dziękuję... chyba, że to nie do mnie...

Shamaroth_Glupi - 22-07-2007, 19:00

moze do nas obu ^^?
Abel - 22-07-2007, 19:12

Możliwe Shamciu. Zamieszczam rozmowę o wampiryźmie, która tak rozbawiła Airis:

-Jak sądzicie, co mogło zabić tych ludzi?-zagaiła bardka.
-Może jakaś trucizna, nie wiem, może nasza alchemiczka powinna się wypowiedzieć?-rzekł Edric z tylnych szeregów.
-Mogła to być zarówno trucizna jak i choroba roznosząca się w jakiś paskudny sposób.-wytłumaczyła Mona.-Bladość sugeruje problemy z krwią, a więc metale ciężkie.
-Na przykład ołów?-zapytał Omus.
-Na przykład.-przyznała- Jest go tutaj pełno w górach i mogło dojść do jakiegoś skażenia czy coś.
-Wiemy na pewno, że nie było to żadne zatrucie gazem, ani nic z tych rzeczy.-ciągnęła Mona.
-Dlaczego? Gaz mógłby równie dobrze zabić jak skażona woda.-Rien nie ukrywał swojego zdziwienia.-Prawda.
-No właśnie nie do końca.-odezwałem się w końcu.-Gdyby to był gaz to nie utrzymałby sie w powietrzu przez kilka dni z rzędu.
-To co sugerujesz?
-Równie dobrze mogło to być jakieś stworzenie grasujące w okolicy, jak zamierzona działalność człowiek lub nieludzia.
-O, to rozumiem, że znasz się na potworach? Opowiedz o tym.-Mija była szczerze zainteresowana tym wątkiem.-Bo widzisz, mi nie udało się nigdy żadnego spotkać i szczerze wątpię w istnienie czegoś takiego.
-Heh, no tak. Nie no nie można od razu śmiać się z twojej niewiedzy, braku wiary w istoty ponadprzyrodzone, bo jest to dość normalne dla przeciętnego człowieka. Zadawaj pytania, postaram się ci na nie odpowiedzieć.
-Jaki potwór mógł zabić górników?-zainteresował się Rien.
-Zakładając, ze był to stwór materialny i jak najbardziej fizyczny, mamy kilka opcji. Może nie będę rozwodził się nad tymi najmniej prawdopodobnymi, a przejdę do bardziej możliwej. Jeżeli miałbym wskazać potwora, który zabijał górników, to jest to niewątpliwie wampir.
Mija zrobiła lekko kwaśną minę, jakby chciała ostro zripostować moje podejrzenia, ale w porę wtrącił się Obieżyświat.
-A jak najłatwiej rozpoznać takiego wampira?
-To już zależy z jakim mamy do czynienia.-droga zrobiła się trochę bardziej stroma, wziąłem głęboki oddech.
-To znaczy?-niecierpliwiła sie Mija.
-Już mówię. Otóż wampiry zasadniczo dzielimy na wyższe i niższe. Niższe są niepodobne do ludzi, no chyba że z naprawdę dużej odległości i na nie zdziałają odstraszająco srebro tylko i wyłącznie srebro.
-Na przykład taki łańcuszek?-zapytał Rien.
-Na przykład.
-A czosnek?-dopytywał dalej.
-Czosnek? Niee, to jeden z tych mitów, który można spokojnie wsadzić między bajki. Podobnie jak woda święcona. Ale skutecznym narzędziem do zwalczania wampirów jest osinowy kołek wbity w serce.
-A co to ma wspólnego z naszymi, to znaczy hrabiego górnikami?-nie wytrzymał Edric.
-Bladość na twarzy sugerowała utratę sporej ilości krwi, zacieki krwi na szyi świadczyły o jakiejś ranie, która się obficie sączyła. Sam fakt, że podniósł się w momencie kiedy nie było to już spodziewane jest mocno podejrzany i zakrawa o arkana czarnej magii.
-Czyli co? Nekromancja?-ciągnął temat Edric.
-Właśnie nie, bo tak jak wstawanie po śmierci odpowiada nekromancji to jednak żaden mag parający się tą magią nie będzie się bawił w choroby i trucizny tylko normalnie zabije takiego górnika. Dlatego ze sfery magicznej proponuję potwory.
-A czym się taki wampir niższy różni się od człowieka?-wrócił do rozmowy Rien.
-Zasadniczo różni się tym, że taki wampir nie używa mowy ludzkiej ani innej zrozumiałej przez tutejsze ludy, jego myślenie ogranicza się do poszukiwania ofiar, świeżej krwi. Jednakże pomimo swoich pokracznych kształtów nie można ich lekceważyć, bo są to stworzenia o ogromnej sile.
-To co niby, że to ten ten no wampir niższy?-włączył się do rozmowy Obieżyświat.
-Otóż nie, właśnie. Wampiry niższe mają umysł na poziomie znaleźć i zabić, a nie inteligentnie zacierać ślady.
-To w takim razie sugerujesz wampiry wyższe?-odgadła Mija.
-Dokładnie. Jeżeli już mam wytypować jakieś stworzenie to będzie nim niewątpliwie wampir wyższy.
-A czym się on różni od niższego?
-Zasadniczo wyglądem. Podczas gdy po jednej stronie mamy pokracznego wampira niższego, którego rozpozna się na milę w tłumie ludzi, tak wampir wyższy nie różni się od człowieka niczym, ba nawet mowę ludzką zna i może się znakomicie kamuflować-w tym momencie grupka dotarła do rozstaj przy których już była, skręciliśmy w lewo.-Tak więc każde z nas z osobna może być wampirem wyższym-po słuchaczach przebiegł cień grozy.
-To ja zaraz sprawdzę!-krzyknął Rien wyciągając srebrny łańcuszek.-Jaka powinna być reakcja?
-No właśnie, i tutaj dochodzimy do czegoś co sypie całą teorię wampiryzmu. Reakcją na srebro w pobliżu wampira jest ogromny ból, którego on nie jest w stanie kontrolować, a ta kopalnia przed chwilą to była kopalnia srebra.
Po towarzyszach widać było wielki zawód z tego powodu.
-Ale jak wrócimy do obozu to zweryfikuję te dane z moją dokładną wiedzą.
Szliśmy dalej spokojnie, aż zaczęliśmy dochodzić do chaty, którą mijaliśmy po drodze. Wtedy temat wampirów powrócił.
-Może ten kupiec jest wampirem?-zasugerował skrytobójca dość nieśmiało.
-Niee, chociaż... z drugiej strony... tak! Mógłby być!-podnieciłem sie jak jakiś głupi.
-To co? Składamy mu wizytę?-zapytał Omus poprawiając miecz przewieszony przez plecy.
-I tak mieliśmy mu złożyć wizytę, bo jest głównym podejrzanym na naszej liście, ale teraz trzeba wziąć pod uwagę fakt, że może być wampirem.-rzucił wicehrabia idący na czele kolumny.
Zamyśliłem się chwilę.
-W sumie to nie może.-rzekłem.
-Dlaczego?-zapytał Hattim i skrytobójca niemal równocześnie.
-Bo musiałby się wtedy stykać z tym srebrem w kopalni, a to już ustaliliśmy.
-No to i tak złożymy mu wizytę.-twardo trzymał się swojego Fein.
W tym momencie zobaczyliśmy chłopca stojącego samotnie w pobliżu drogi.
-A on? On mógłby być wampirem?
-Oczywiście. Każdy może być.
-Rienie! Daj na chwilę ten łańcuszek.
Drużyna wybuchła śmiechem na dźwięk takiej sugestii. Chłopiec tylko stał w miejscu i patrzył się na nas.


PS. Czy mógłbym prosić kogoś kto NIE zaspał na atak barbarzyńców, żeby z grubsza opisał co się działo na PW? z góry dzięki.

Airis - 23-07-2007, 00:15

Nie mam czasu na odpowiednio szczegółowe czepianie się ;) więc tylko kilka uwag. W tym miejscu:
Cytat:
Obok wicehrabia, Rijen i Mija przepytywali górnika.
nie poprawiłeś mojego imienia :D .
Razem z Miją trochę inaczej zapamiętalismy rozmowę o wampirach. Czy znasz znaczenie słowa ironia?
I właściwie to nie wiem czemu uważasz, że się czepiam. Wierz mi, jeszcze nie widziałeś prawdziwego czepiania się... :>

Pisz dalej, dobrze się bawię przy czytaniu :D

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 00:17

poakz mu,pokaz! :P
Abel - 23-07-2007, 00:31

Pardon me nie chciałem waćpana urazić. Co do rozmowy o wampirach, bylo jeszcze o ciśnieniu krwi, czasie zwampirzenia, wkładaniu między bajki i jeszcze kilka innych rzeczy, których nie zamieściłem, bo uznałem, że zbyt... znudzi(?) to ewentualnego czytelnika. I jeszcze raz pokorni proszę o wybaczenie.

Shamaroth, a ty się co wtrącasz?

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 00:40

nie bij :( przperaszam...jestem zlym Shamciem...
Ortan - 23-07-2007, 01:21

Po pierwsze: opowiadania dają radę, wprawdzie w obu jest masa błędów stylistycznych, ale czyta się je całkiem przyjemnie. :)
Po drugie: Sądzę, że lepiej byłoby, gdybyś pisał o Jego Wysokości per Wicehrabia, bo nie przypominam sobie, by Abel i Fein Rasgalen byli na "ty", a piszesz to z perspektywy swojej postaci.
Po trzecie: Nie jest to rozmowa na privie, więc nie widzę powodu, dla którego Shamaroth nie miał by się wtrącać
Po czwarte: Zdaje się, że naprawdę nie rozumiesz co oznacza ironia. Możesz wierzyć mi, że wypytywanie Abla o wąpierze miało kompletnie inny klimat, niż to opisałeś. I Mija i Rien i Obieżyświat bezczelnie się podśmiewali z Abla.
Po piąte:
Cytat:
-I sugerujesz, że mógł to zrobić wampira niższy?-włączył się do rozmowy Obieżyświat.

Poza "powstrzymywaniem chorego werbalnie" jest to jeden z większych gniotów. Zestawienie Obieżyświata i słowa "sugerować" nie jest najlepszym z możliwych.

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 01:25

oj pojechala po nas Ablu ^^
Ortan - 23-07-2007, 01:27

Akurat po Tobie nieszczególnie, Sham :]
Indiana - 23-07-2007, 01:33

Ortan napisał/a:

Po czwarte: Zdaje się, że naprawdę nie rozumiesz co oznacza ironia. Możesz wierzyć mi, że wypytywanie Abla o wąpierze miało kompletnie inny klimat, niż to opisałeś. I Mija i Rien i Obieżyświat bezczelnie się podśmiewali z Abla.


Skoro pisze z punktu widzenia swojej postaci, to ma prawo brać podśmiechujki za dobrą monetę.
A Obieżyświat zna słowo "sugerować".

Ortan - 23-07-2007, 01:39

Prawo ma. Ale nie świadczy to o wybitnej inteligencji i emaptii postaci. :mrgreen:
Wierz mi, że w tamtej chwili Oktaw rewelacyjnie erpegował nie do końca normalnego prostaczka, a słowo "sugerować" (i ton, który sugeruje to słowo), zarówno według mnie, jak i Airis, gryzie się z wykreowanym przez niego wizerunkiem postaci. ;)

Hodo - 23-07-2007, 01:39

Poza tym jeśli pisze dziennik czy też pamiętnik to są jego osobiste notatki i nie musi tytułowac wicehrabiego "wicehrabią".
Ortan - 23-07-2007, 01:44

Nie pisze dziennika, ni pamiętnika, a opowiadanie. A moim zdaniem nie jest to klimatyczne.
Indiana - 23-07-2007, 01:46

To jest ewidentnie pamiętnik :P I w dodatku nawet fajnie mi się kojarzy z tekstami różnych ibn Fadlanów i innych :D
Ortan - 23-07-2007, 01:57

Dobra, niech to będzie i pamiętnik. Jeśli mylę się - zwrócę honor.
Tylko nadal będę upierać się przy tym, że zwracanie się do Jego Wysokości po imieniu jest potwornie nieklimatyczne i ma wszy (ani Mija ani Rien nigdy nie słyszeli, by Abel zwrócił się do Wicehrabiego po imieniu. Kwestia różnicy statusu społecznego.) Jeśli zafałszowanie prawdy jest celowym zabiegiem artystycznym, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko cierpieć w milczeniu (ewentualnie wyzłośliwaić się z Airis na skypie).

Hodo - 23-07-2007, 02:01

Tak, ale zauważ że etykieta wymaga by zwracał się do niegu tytularnie. A w myślach mógł go nazywac "starą świnią", tak samo w pamiętniku. Bo w pamiętniku nie musi sie przejmowac takimi rzeczami, może mowic to co ma na mysli
Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 02:08

odbiegajac od tematu,dopiero po obozie dowiedzialem sie ze wicehrabia ma na imie Fein xD
Airis - 23-07-2007, 02:17

Miji nie chce sie ruszyć tyłka i przelogować, ale prosiła, żeby przekazać, iż:
1. pewnie macie racje
2. nadal uważa, że psuje to klimat opowiadania i przeszkadza w odbiorze
3. Hodo może tego nie rozumieć, ponieważ nie należał do elitarnej grupy wicehrabiego (teraz już Jego Królewskiej Mości) :D :D :D
4. uprzejmie zapytujemy, czy Abel leczy w ten sposób kompleksy :mrgreen:

Indiana - 23-07-2007, 02:23

Uważam, że marudzicie. :-P
Angantyr - 23-07-2007, 02:44

Otulinowce. :] Chyba, że na przyszły rok każdy będzie miał przeszywkę i dostanie drewno do reki. :mrgreen:

Teraz brakuje tylko komentarza Offa nawiązującego do pluszowego misia.

Indiana - 23-07-2007, 02:45

Jasne, to może od razu metodą Łozy? "Jak nie walczymy na stal, to ja sie nie bawię" :-P
Illima - 23-07-2007, 13:00

Ale sie czepiają xD
Abel - 23-07-2007, 13:03

1) Proszę Indi o USUNIĘCIE obu fragmentów, bo widzę, że przy tym zbyt wiele emocji jest.
2) Za moją stylistykę przepraszam, ale tak to już jest jak zamiast pisać poprawnie w szkole wolę sobie wzory chemiczne pisać.
3) Fakt, wstawianie w usta Obieżyświat słowa "sugerujesz" brzmi trochę dziwnie, ale swoją drogą to dlaczego miałby nie znać.
4) Nie wszystkie dialogi będą DOKŁADNIE takie jak je zapamiętaliście, dlatego chciałem zamieścić fragmenty na forum coby problemów nie było później.
5) Wiem co to znaczy ironia, nie musicie mi tłumaczyć, ale zachowanie waszych postaci ewidentnie wskazywało w tamtym momencie na jakieś zainteresowanie. A skoro bardka Mija była taką materialistką to wolałem za darmo zabawiać drużynę jakąś "uczącą" rozmową.
6) W ogóle nie rozumiem waszego uniesienia. Nie jestem osobą toporną, której trzeba po 15 razy tłumaczyć, aż zrozumie, ale wy chyba lubicie się tak wywyższyć, poczuć lepszymi.
7) I jeszcze raz proszę o skasowanie tych dwóch postów, bo temat jest w końcu o opowiadaniach Shamcia.
8) Fakt, nie jest to rozmowa na PW, więc nie miałem prawa się unieść. Mea culpa

Airis - 23-07-2007, 13:27

Abel, spokojnie. Nie widzę powodów, żeby kasować Twoje teksty tylko dlatego, że wywołują dyskusję i krytykę. Nawet zawodowym pisarzom zdarzają się błędy - wolisz żyć w błogiej nieświadomości? Przecież nie musisz się z nami zgadzać :] Wydawało mi się, że po dziesięciu dniach bycia w tej samej grupie na obozie zauważyłeś, że razem z Miją lubimy sie czepiać i nie mam sensu obrażać się za każdą uwagę :] Trochę dystansu do własnej twórczości...

Osobiście mam nadzieje, że napiszesz swoje opowiadanie do końca, bo czytanie go sprawia mi masę radości :P . To samo dotyczy tekstu Shamarotha.

Hmm ... chociaż może rzeczywiście lepiej byłoby przenieść Twoje opowiadanie do osobnego tematu.

A tak na pocieszenie - uznanych autorów też się czepiamy. Niewielu jest pisarzy, których zazwyczaj oszczędzamy. W tej chwili przypominam sobie Dukaja, Tolkiena, Fowlesa, Martina, Grzędowicza, Herberta... :D

Ortan - 23-07-2007, 13:36

1. Myślę, że odrobina emocji nikomu z nas nie zaszkodzi. :] :D
2. Nie traktuj stwierdzenia o błędach stylistycznych, jako wycieczki osobistej. Jeśli chcesz pisać wzory to ogranicz się do nich, ale jeśli piszesz opowiadanie\pamiętnik\minipowieść\cokolwiek innego, czego czytanie służy rozrywce, pracuj nad warsztatem. Chyba każdy stara się być jak najlepszy w tym co robi. :?:
3. Nie twierdzę, że nie zna, tylko że nie pasuje to w moim (i nie tylko moim odczuciu) do wykreowanej przez Oktawiana postaci.
4. I nie oczekujemy szczególnej dokładności. Mija mówi u Ciebie wiele rzeczy, których nie powiedziała i dopóty nie gryzie się to z tą postacią, jest to dla mnie ok.
5. Nie, Ablu. Zachowanie naszych postaci (i Miji i Riena i Obieżyświata) ewidentnie wskazywało nie na uprzejme zainteresowanie albo szczególne zaciekawienie. Twoja postać mogła odebrać to inaczej.
6. Celna uwaga. Nie musisz rozumieć. Owszem, lubimy się wywyższać i czuć lepszymi - dlatego gramy szlachtą. :mrgreen:
7. To może przenieść do osobnego tematu?
8. Prawo miałeś, w końcu to forum, a forum służy dyskusji. ;)

Abel - 23-07-2007, 13:53

Airis, i co mam być pocieszony faktem, że wyniosłaś mnie na poziom Herberta i Dukaja, nie przemawia to do mnie za bardzo. Co do usówania tych postów to nadal proszę Indianę o jak najszybsze usunięcie tego, starczą mi już uwagi od mojego wychowawcy, polonisty niespełnionego: "Jakubie, to jest ZŁA PRACA", ewentualnie poproszę kogoś NEUTRALNEGO, ZE STRAŻY o weryfikację poczynań straży. A tekst prawdopodobnie zostawie dla siebie. Taki będzie koniec.
Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 13:58

a ja to bymn prosil o zmiane nazwy tematu,na obozowe opowiadania,bo po co tworzyc kolejny temat.,co najzwyzej usnac posty nie na temat obozowych opowiadan :P
Airis - 23-07-2007, 14:17

Abel, na prawdę nie rozumiem dlaczego się obrażasz. :-/ Skoro zamieszczasz coś na forum, to chyba nie tylko po to, żeby usłyszeć 'jesteś taki wspaniały'. Nie chcesz krytyki - napisz o tym wyraźnie, a więcej nie usłyszysz ode mnie słowa na temat błędów w swoich opowiadaniach.

I, przykro mi stwierdzić, nie "wyniosłam" Cię na poziom Dukaja i Herberta. To są ci autorzy, których nie krytykuję :]

Ortan - 23-07-2007, 14:20

Pod ostatnim postem Airis podpisuję się rękami i nogami. Apfff
Indiana - 23-07-2007, 14:20

Dajcie spokój, nie będę niczego usuwać, choćby dlatego, że chciałabym jeszcze poczytać.
Gdybym miała przejmować się krytyką obozów, to w przyszłym roku naprawdę nie byłoby erpega...
Więc pax vobiscum, autorom potrzeba trochę dystansu (albo raczej trochę więcej dystansu) a krytykantom - zmiany tonu na mniej pedagogiczny, mniej autorytatywny i mniej przemądrzały. Bo nie wszyscy znoszą krytykę tak jak ja :-P ;-) I bo tego wymaga kultura i chęć utrzymania pozytywnej atmosfery.
A chętnych do zjadliwej krytyki zapraszam do tematu z recenzją obozów :-P

Abel - 23-07-2007, 14:27

Airis napisał/a:
Skoro zamieszczasz coś na forum, to chyba nie tylko po to, żeby usłyszeć 'jesteś taki wspaniały'


Mówiłem to raz, powtórzę następny. Nie zamieszczałem tego, "bo uważam się za wszechwiedzęcego" wręcz przeciwnie, zamieściłem po to żebyście wskazali mi błędy MERYTORYCZNE, czyli czego zapomniałem, co przeinaczyłem, kogo obraziłem. Temu i tylko temu miało na celu zamieszczenie tego. Z równym powodzeniem mógłbym się przyczepić do wielu waszych błędów, których nie wytknąłem z szacunku oraz"żeby nie psuć humoru". Ale widać urodziłem się chyba nie w tym stuleci z takim poglądem na świat i ludzi.

Airis - 23-07-2007, 14:30

Ok, zgodnie z życzeniem nie będę więcej czepiać się błędów stylistycznych w Twoim opowiadaniu. :)
Angantyr - 23-07-2007, 14:59

Nie trzeba przenosić opowiadań, bo temat dotyczy obozowych opowiadań "Shamarotha i nie tylko".

W sprawie błędów lepiej znajdź osobę, która sprawdzi pracę i jak będzie poprawiona wrzuć ją na forum. Ile razy ja się sprzeczałem z Airis, bo wrzucałem teksty "na świeżo", a nie po poprawieniu. :] Tekst dotyczący Straży Pogranicza proponuję dać do przeczytania osobom, które brały udział we wszystkich wypadach Straży i widziały je z pierwszego rzędu, czyli np.: Hodo, Indiana, Zibbo(?).

A opowiadanie o wampirach jest fajne. :mrgreen: Dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy.

Indiana - 23-07-2007, 15:09

Ja postaram się napisać trochę z punktu widzenia mojej postaci, więc chyba niemal wyłącznie o działaniach straży. Jeśli napiszę wszystko, co chcę napisać, to wyjdzie niezły kawał tekstu :P
Ale ktoś musi uzupełniać drugą grupę i Abel uważam robi to nieźle. A stylistyki będę się czepiac, kiedy a) moja będzie bez zarzutu b) autor mnie o to poprosi c) kiedy będzie trzeba, bo np. Abel będzie chciał wydać książkę... :P
Sham, jeśli zdublujemy niektóre fragmenty to i tak będzie zabawnie :D

Illima - 23-07-2007, 15:13

Tak sobie myślę... Chyba też coś napisze, nie wiem jeszcze w jakiej konwencji. Jak kilka osób sie zrzuci i napisze "dwa zdania" to może wyjść fajne coś i chyba obraz LARPa sie rozjaśni, poprzez poznanie róznych punktów widzenia i postaci.
Kurde, zawaliłem troche, bo moja postac była mało rpgowa i jeszcze z tym questem. o matko ale kicha -_-'

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 15:16

ty mnie rozwalales jak sie zaczynales smiac jak ci sie wszystko w glowie ukladalo xD
Illima - 23-07-2007, 15:21

Bo ja wszystko śmiechem odreagowuje ^^'
Mnie rozwaliłą ogólnie Twoja postać - uwazam ze jedna z bardziej klimatycznych i dobranych. ^^

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 16:01

jej,chyba sie czerwienie xD
Freydhis - 23-07-2007, 16:06

Uważam, że się czepiacie. Równie dobrze każdy, kto nie robi czegoś idealnie mógłby tego nie robić w ogóle.
Ale na ile uboższy byłby wtedy świat. :roll:

Poza tym, gdyby Abel chciał korekty stylistycznej to by o nią poprosił...

Shamaroth_Glupi - 23-07-2007, 16:07

Bledow nie popelnia jedynie ten, co nic nie robi! xD
Airis - 23-07-2007, 17:48

Teraz to Wy się czepiacie, drodzy obrońcy Abla. :P
Ortan - 23-07-2007, 17:58

Brawa dla tych, którzy coś robią.
Ale owacja na stojąco dla takich, którzy to co robią robią dobrze.
I owacja i szacunek dla tych, którzy jeśli popełniają błędy, chcą je poprawić.

Indiana - 23-07-2007, 18:02

W takim razie nagroda Nobla dla takich, którzy potrafią krytykować z wyczuciem :P ;)
Abel - 23-07-2007, 19:03

Pozwólcie, że zostanę bierny w dalszym biegu tej kłótni.
Ortan - 23-07-2007, 19:17

Może Nagroda Indi? Bo Nagroda Nobla jest przyznawana za: "wybitne osiągnięcia naukowe, literackie lub zasługi dla społeczeństw i ludzkości" (za Wikipedią) ;) :P (chyba że czepianie się z umiarem wybitnie służy ludzkości :?: :mrgreen: )
Nie wiem właściwie dlaczego tak rozrosła się ta dyskusja i skąd takie oburzenie. :D Czepiać się, nie czepiałyśmy szczególnie (a uwagi do klimatu, a więc i wicehrabiego i Obieżyświata, wydają się być ok - dotyczą fabuły. Abel nie musi przychylać się do naszych rad, może stwierdzić: "nie macie racji, uważam inaczej.", ale i nam wolno powiedzieć "to nie było fajne".)
Co do stylistyki pracy. Najeżdżanie na nas, że najeżdżamy na pracę Abla trąci absurdem.
Napisałam tylko, zgodnie z prawdą, że w jego pracy jest masa błędów. Ale przyznałam, że czyta się ją przyjemnie. :)
Nie wskazałyśmy tych błędów nawet. Więc gdzie tu czepianie? :-D

A tam zaraz kłótni, toż to niewielki spór jest ;) :D
Pozwalamy Ablu :]

Illima - 23-07-2007, 19:20

No więc tak jak mówiłęm... Mogłoby więcej osób wrzucić coś takiego. Nie wiem co potem możemy z tym zrobić. Wrzucimy pewnie do jednego worka i się kiedyś przyda.
To napisałem przed chwilą. Jakoś bez większego wysilania się - ot luźny wstęp czy jak to zwać. Może pociągne to dalej w podobnej konwencji tylko musiałbym sie zastanowic nad paroma rzeczami coby było ciekawe, składne etc. No i to zależy od tego czy przychylacie się do mojej idei zebrania wszystkich takich rzeczy później i czy w ogóle jest sens żebym to pisał ^^'. xD


Co ja robiłem w tej cholernej straży to ja nie wiem. Wiem tylko, że wraz z Sigmarem uznaliśmy za stosowne trochę zarobić. Tak właściwie to on, bo mi było obojętne ile nosze w sakiewce. Z mojej strony było w tym trochę ciekawości i nie wiem czego jeszcze. Ogólnie rzecz biorąc uznałbym, że tak po prostu miało być. Zastanawiałem się tylko czy dane osobowe podane porucznikowi będą jakoś weryfikowane. Nie uśmiechało mi się rozmawianie z komendantem na temat tego, dlaczego nie mam pojęcia gdzie się urodziłem. Specyficzny z niego osobnik.

Wyruszając z pierwszym zadaniem musiałem trochę zmienić wizerunek, żeby nie wyróżniać się wybitnie. Związałem włosy co bym uchodził za kogoś praktycznego. Porzuciłem zakonniczy strój i ubrałem zwykłe szarawary oraz grubszą koszulę.
Stojąc wśród członków naszego oddziału straży pogranicza właściwie cieszyłem się widząc grupę indywiduów, bądź co najmniej dziwnych osobników, gdyż obiecywało to coś ciekawego, aczkolwiek nie wykluczałem również czegoś nieprzyjemnego. Tak czy inaczej nie budziło to we mnie specjalnych emocji, może poza delikatnym podnieceniem przed czymś nowym. Po pewnym czasie delikatne podniecenie przerodziło się w całkowite znudzenie i złość na siebie, że poszedłem do tej cholernej straży...
Oczywiście nie ruszało mnie długie chodzenie po górach czy też brak koordynacji grupy. Denerwowało mnie uzależnienie się od oddziału i rozkazów z powodu jednej, głupiej decyzji.

Zaciekawienie wzrosło, gdy w trakcie nudnego patrolu wypatrzyliśmy jakąś walkę. Irytacja minęła, gdy już po walce rozmawialiśmy z komturem zakonu Indry. Doceniłem oryginalność naszego składu i pracy w straży. Doceniłem to gdyż leżało w świetle napięcia, które odczuwałem od jakiegoś czasu. W zasadzie to całe życie chyba odczuwałem jakieś napięcie, ale załóżmy, że to się wyróżniało z tłumu. Szkoda tylko, że wtedy nie byłem do końca świadomy tego napięcia...

Wracając do obozu miałem już jakiś obraz naszego oddziału. Był to jednak obraz nędzy i rozpaczy, rozpatrując drużynę w kategoriach profesjonalnego wojska. Całkiem intrygujący był obraz każdego z osobna, a słysząc głośne „A w dupie mam chorążego!” padające z ust dumnego, rycerza, skierowane do naszego dowódcy... Był również całkiem zabawny...


[ Dodano: 2007-07-23, 18:21 ]
Co do czepiania sie i sporu alias kłutni to dopiero teraz przeczytałem "wszystkie" posty. Może Mija albo Rien opiszą coś ze swojego punktu widzenia i wtedy wyjdzie na wieszch, że się nabijałyście z Abla. W tym momencie mamy dwa punkty postrzegania na jedną sprawę i uważam, że jeżeli więcej osób cos takiego napisze będzie to super :)

Abel - 23-07-2007, 22:42

Ciekawe Illima, ciekawe, krótkie, ale zwięzłe. Co do Twojej propozycji to dziękuję za obronę, ale poradzę sobie, bo mam Szanownym Paniom do zaoferowania pewną wersję, której i tak zamierzam się trzymać:
1) Piszę z perspektywy mojej osoby, więc to co Wy odebrałyście tak, ja odebrałem inaczej.
2) Wrzuciłem to na forum nie żeby pochwalić się jaki to ja jestem cudowny i w ogóle, ale raczej, żebyście wskazali mi błędy merytoryczne, bo sam niestety nie jestem w stanie spamiętać wszystkiego.
3) W kwestii wicehrabiego, która Was tak okropnie razi: użyłem imienia wicehrabiego, aby czytało się łatwiej i bez powtórzeń. Zwracam uwagę, że:
-moja postać nie zwracała się do niego po imieniu
-pod koniec fabuły moja postać nie kryła niechęci do wicehrabiego
4) To w jaki sposób piszę jest moim własnym zmartwieniem i naprawdę dziękuję za próby eduakacji.
I na koniec bardzo jednak dziękuję za te słowa krytyki i postaram się coś zmienić na podstawie Waszych uwag. Ortan, dzięki za nazwisko wicehrabiego zręcznie wplecione w kolejne oskarżenia. Teraz mogę coś zmienić.

Hodo - 23-07-2007, 23:23

Nie rozumiem skąd w was tyle emocji. Chyba dawno porządnego wp*****lu nie dostaliście :D
Abel - 24-07-2007, 14:27

Ortan napisał/a:
Najeżdżanie na nas, że najeżdżamy na pracę Abla trąci absurdem.

Dlatego też to JA przeproszę za najeżdżanie na Ortan i Airis, bo to przeze mnie rozpoczęła się cała ta walka na słowa i czas ją skończyć.
Hodo napisał/a:
Nie rozumiem skąd w was tyle emocji. Chyba dawno porządnego wp*****lu nie dostaliście

Cholera Hodo, rozumiem, że Ciebie leją w domu na bieżąco, że jesteś taki spokojny, ba, nie możesz uwierzyć, że ktoś się denerwuje. :D :D :D :D :D :D

Alathien - 24-07-2007, 18:39

Shamaroth, swietne opowiadanie, ale dopisz wiecej. Ale, nie wiem czy pamiętasz, ale byłam wtedy z wami na patrolu i to najpierw ja przesłuchiwałam przemytnika, a dopiero puźniej z martwego ciała Vartanis wydobył informacje uzupełniające tamte... tak dla ustalenia faktów ;)
Abel, tez nie źle, tylko fakty są przestawione, bo jak słusznie zauwarzyłeś, byłam z wami w zamku hrabiego i byłam też na tym patrolu straży, więc nie mogly być jednoczesnie.

Abel - 24-07-2007, 22:57

Hmm, faktycznie...musiałem coś pokręcić. Gdyby ktoś mógł mnie naprowadzić na prawdziwa wersję to byłbym wdzięczny. A teraz zamieszczam kolejny odcinek naszej powieści bez końca.

Po powrocie do karczmy zastaliśmy już Straż, a więc musieli wrócić z kolejnego zadania. Nie obchodziło mnie to zresztą za bardzo tylko udałem się prosto do mojego namiotu, aby sprawdzić poprawność tego co mówiłem po drodze. Tak jak myślałem, okazało się, że sporo rzeczy powiedziałem nie tak.
-A zresztą-pomyślałem-ważne, że fragment o srebrze się zgadza, co pozwala na skreślenie wampirów z listy podejrzanych.
Wyszedłem przed namiot i spotkałem skrytobójcę-Ocho, zapowiada się wesoła pogadanka.
-Witaj!-powitał mnie półgłosem.
-Witaj, co słychać?-zagaiłem do rozmowy.
-A nic takiego. Zapomniałem sie przedstawić, Dinim jestem.
-Abel.-rozmówca cicho parsknął, udałem, że nie słyszę.-W sumie to czego szuka ktoś taki jak Ty na takim pustkowiu?
-No właśnie, mam takie pytanie. Czy nie widziałeś człowieka z pierścieniem?
-Z pierścieniem, sporo, a jakiś szczególny był?-Stanęliśmy z boku, tak, aby nikt nic nie słyszał.
-No, z takim niebieskim kamieniem. Hrabia podobno go ma.-nie wytrzymał.
-Nie widziałem nic takiego u hrabiego jak bylismy, ale skoro wiesz tyle to czemu pytasz mnie o to?-wbiłem wzrok w góry po drugiej stronie drogi. Znacznie piękniej tu niż w Chanacie. Ale tam jest moja ojczyzna i dom.
-Bo chciałem się upewnić.
-To zapytaj dyskretnie wicehrabiego, powinien gdzieś tu być.
-Wolałbym nie.
-Jak chcesz Dinim. Wybacz, ale mam coś do zrobienia.
Odszedłem w kierunku karczmy. W rzeczywistości nie miałem nic do załatwienia, po prostu chciałem jak najszybciej sprzedać tę cenną informację. Życie bywa brutalne. W drzwiach minąłem się z którymś ze Strażników, pamiętam, że miał śmieszną zieloną czapkę.
-Jest tam wicehrabia?-zapytałem.
-Tu jestem.-usłyszałem za plecami. Obróciłem się i zobaczyłem wicehrabiego Rasgalen w towarzystwie Edrica.
-O witam wicehrabio-zacząłem-właśnie szukałem wicehrabiego.
-Tak? W jakiej sprawie?
-Może odejdźmy trochę na ubocze.
-W porządku.
Przeszliśmy kawałek do miejsca w którym przed chwilą rozmawiałem ze skrytobójcą Diminem.
-Słucham więc.
-Otóż śpieszę donieść o spisku na życie waszego wuja.
-Mojego wuja?-wicehrabia dosyć się zdziwił. A nie powinien, bo w takiej gorącej okolicy hrabia Rasgalen powinien uważać na siebie cały czas.-Któż taki?
-Obecny tutaj-obejrzałem się dookoła. Przy ognisku siedziało kilkoro osób, ale spośród nich nie było skrytobójcy-skrytobójca.
Wicehrabia i Edric jak na komendę parsknęli śmiechem.
-A nie wygląda groźnie.-powiedział Edric-powiem więcej, wygląda na niegroźnego.
-Prawda, jest nieostrożny i to bardzo, ale postanowiłem wykorzystać jego błąd, żeby obronić władzę w tym rejonie.
-I to mówi chanacki mag.-uwaga Edrica była tak silna, że mogłaby powalić niedźwiedzia.
-No właśnie.-wicehrabia spojrzał na mnie jakby chciał tym spojrzeniem przesondować mi mózg.
-To kwestia światopoglądu, nie pozwolę, aby byle łachudra mordował arystokrację, nawet wrogiego państwa.-zdawało mi się, że głos nie drgnął mi nawet na moment.
-W porządku, sprawdzę tą informację i bezzwłocznie poinformuję wuja. Myślę.. tak myślę, że to będzie dobry początek naszej współpracy.-powiedział grzebiąc w sakiewce i wręczając mi duży agat.
-Bardzo dziękuję wicehrabio.
-To ja dziękuję, jeżeli ta informacja okaże sie prawdziwa.
W tym momencie rozmowa sie skończyła, ukłoniłem się wicehrabiemu i oddaliłem znów w kierunku mojego namiotu. Na sąsiednim łóżku siedział Varthanis i Illima i wesoło o czymś rozmawiali. Wszedłem tylko po spis najważniejszych bestii tych ziem, który cały czas okazywał się niezmiernie przydatny. Zaczęło lekko padać, więc przytuliłem papiery do siebie i starałem się je zakryć, aby nie zamokły. Doszedłem do karczmy i tak przy świetle świec zabrałem się do wnikliwej lektury. Poczułem, że stoi ktoś obok mnie.
-Słucham?-zwróciłem się do Omusa, który zdawał nic sobie nie robić z tego, że czyta coś cudzego.
-Co? A tak sobie czytam.-wyprostował się i widziałem, że jest bez broni.
-To pozwól, że to JA tak sobie poczytam.
Omus odszedł od stołu mrucząc coś pod nosem. Zagłębiłem się z powrotem w lekturę, kiedy przerwała mi... kolacja. Tak drogi czytelniku, dziwny zwyczaj tych krain mówił, że posiłki je się o ściśle wyznaczonej porze. Chcąc nie chcąc odniosłem papiery z powrotem do namiotu i powróciłem na posiłek. Wieczór przebiegał spokojnie, więc mogłem spokojnie zawrzeć nowe znajomości z przebywającymi tutaj cywilami. Edric okazał się całkiem przedsiębiorczym człowiekiem, Mija okazała nam swój cudowny talent i co najważniejsze chyba, dowiedziałem sie w końcu kim jest Omus. Omus był fałszerzem, bardzo wprawnym, ale niestety złapanym kilkakrotnie. I to może być powodem dla którego kojarzyłem go skądś. Musieliśmy po prostu siedzieć w jednej celi gdzieś w Cesarstwie. Posiedziawszy jeszcze w karczmie wyszedłem po około godzinie, bo nie działo się nic aż tak ciekawego. Wtedy na schodach spotkałem hobbitkę Sarę.
-Witaj Saro.-powitałem ją ukłonem.
-Witaj. Cóż cię do mnie sprowadza?
-Mam takie pytanie, dosyć ważne dla mnie. Czy jest ci coś wiadome o skórojadach?
-Hmm, poza tym, ze grabią okoliczne wsie, zamieszkują ziemie na wschód od tych bagien... nie raczej nie.-odpowiedziała po chwili.
-Szkoda, wielka szkoda. Ale nic, dziękuję bardzo i za to.
-Ależ nie ma za co.-hobbitka uśmiechnęła się i wyciągnęła kolejne ciasteczko.-Coś jeszcze?
-Nie dziękuję.-ukłoniłem się i odszedłem.
Sara weszła do karczmy i na chwilę widziałem oświetlone wnętrze budynku. Wróciłem do swojego namiotu i z racji, że moja warta przy ognisku zaczynała się o czwartej godzinie, więc zamierałem jeszcze pospać. Wszedłem do namiotu, odmówiłem modlitwę i położyłem sie spać.

**************************

Obudził mnie krzyk. A może nawet ktoś wbiegł do namiotu i mnie obudził. W każdym razie po przebudzeniu usłyszałem hałas na zewnątrz i krzyk wicehrabiego: “Medyk, lekarz, ktokolwiek”. Wiedziałem, ze został ranny chwilę temu, więc wróg jeszcze jest w obozie. Nasłuchałem zza płachty, cisza. To znaczy cisza byłby, gdyby wicehrabia w końcu przestał się wydzierać.-Trudno się mówi-pomyślałem, po czym wyszedłem z namiotu z saberą w prawej ręce, a lewą mając gotową do gestu. Tak jak przypuszczałem, obok namiotu w rosnącej kałuży krwi leżał wicehrabia Rasgalen.
-O jesteś Ablu,-wicehrabia zauważył moją obecność-proszę donieś mnie do ogniska, już chyba po bitwie.
-Gdzie jest Straż?-zapytałem podnosząc wicehrabiego na nogi.
-A wyszli przed chwilą.-wicehrabia zastękał przy podnoszeniu.
-I zostawili was RANNYCH??-byłem zły na strażników za to co zrobili, a raczej czego nie zrobili. Powoli docieraliśmy do wartowni. Z daleka zauważyłem wysoką postać zmierzającą w moim kierunku.
-Kto tam?-zapytałem uwalniając lewą ręka spod ciężaru wicehrabiego Rasgalen.
-To tylko ja Hattim.-rodak wszedł do wartowni.-Odłóż bron i wicehrabiego, trzeba znieść resztę.
-Jaką resztę?
-To ty nie wiesz? Byli tu barbarzyńcy...
-Tyle wiem.-przerwałem wciąż zły na Straż.
-... i zaatakowali nas we śnie. Cud, że my we dwójkę przeżyliśmy.
-Nie cud tylko po prostu spałem.
Hattim parsknął śmiechem jakby nie wierząc w to co słyszy po czym rozdzieliliśmy sie w poszukiwaniu rannych. A trzeba Ci powiedzieć drogi czytelniku, że mieli bardzo ciekawe miejsca do ukrywania się. Przy półmroku jaki panował było to prawdziwe wyzwanie, aby się o jakiegoś nie potknąć. Kiedy w końcu udało nam sie wszystkich zgromadzić stanęliśmy przed nowym problemem. Ranni wokół ogniska mimo wszystko krwawili i wyglądali coraz gorzej.
-W karczmie...-powiedział z trudem Obieżyświat-siedzi ta... hobbitka... może ona...
-Tak, może ona pomoże.-Hattim zerwał sie z miejsca i pobiegł do karczmy.-Ty zostań tutaj i pilnuj ich.
Zostałem we wartowni patrząc na pocięte ciała towarzyszy. Wygląd makabryczny. Drobnego wzrostu Omus leżał na ziemi trzymając się za ramię, z którego nadal sączyła się krew. Mona trzymając oburącz ramię w okolicach brzucha patrzyła tępo w sufit wartowni. Wtedy do środka weszła Sara.

Shamaroth_Glupi - 24-07-2007, 23:06

ja moj kolejny fragment dzisiaj do polnocy wrzuce,bo muszew troche rzeczy poprawic :P
Illima - 24-07-2007, 23:15

Jesteście cudowni. Bardzo miło się czyta takie rzeczy. Rozjaśnia się obraz obozu i pojawia klimat i wszystko to czego nie można bylo dostrzec. :)
Indiana - 25-07-2007, 01:04

Fakt, mi też się trochę rozjaśniło :D
Wreszcie rozumiem, dlaczego Abel tak na nas wjechał, gdy wróciliśmy z patrolu. I dlaczego hrabia pisał w liście o pierścieniu swojego wuja :D

Hodo - 25-07-2007, 01:10

A mi się przypomniało jak zawiązywaliśmy spisek na Abla i że on chyba o tym nie wie, że niał zostac złapany xD
Indiana - 25-07-2007, 01:26

Ooo, z pewnością nie wie :D
Ale musisz mi jakoś przypomnieć szczegóły, bo niektóre rzeczy, a zwłaszcza spiski trochę mi się mieszają... :P

Hodo - 25-07-2007, 01:28

Toż mielismy zdobyc dowód że jest szpionem. I omus miał nam podrobic pieczęc i podpis hetmana ale tego samego dnia Omus zniknął na szczescie dla Abla :P
Indiana - 25-07-2007, 01:30

Dzięki, już pamiętam :P Omus zresztą zrobił i podpis i pieczęć. Za jedno nawet mu zapłaciłam. (a ja się dziwię, że ciągle brakowało mi kasy... :P )
Kurcze, ale faktycznie nie dam rady wszystkiego opisać.... :/
Chorąży, może waść siadaj do pióra, co...? :/

Hodo - 25-07-2007, 01:31

Nieeee, poziom mnie przytłacza :P
Indiana - 25-07-2007, 01:33

Przesadzasz :P Nie mów, że się boisz :P
A mi faktycznie umykają rozmaite szczegóły... :/
Shamcio, obiecałeś opowiadanie około północy - czekam :P

Angantyr - 25-07-2007, 01:34

Skrytobójca nie miał przypadkiem na imię Dimin? :/ Pełnej pewności nie mam, ale wydaje mi się, że tak. Poza tym świetne opowiadanie. :D
Indiana - 25-07-2007, 01:38

A mi się wydawało,. że Dinin.... :D
Opowiadanie znakomite :)
Parę błedów chyba literowych, np
Cytat:
Mona trzymając oburącz ramię w okolicach brzucha

Widzę, że Abel z kolei skupia się najbardziej na dialogach. Mi ciągle się miesza, kto dokładnie co powiedział :P

Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 02:09

prosze Indiano :P

-No to mamy przesrane...
-Czekajcie- powiedział długowłosy blady strażnik.- Jestem magiem i mam zaklęcia, które pozwolą nam wysłuchać komu dostarczał broń!
-Dobrze, czy możesz wykonać ten czar od tak?- spytał chorąży.
-Owszem, ale musicie się trochę odsunąć.
Kiedy wszyscy odsunęli się na stosowną odległość, ten wymówił inkantacje, wykonał kilka gestów i za chwilę przemytnikiem zaczęły szarpać dziwne dreszcze. Ręce wyprostowały się, a przez jego twarz przelatywały potworne grymasy. Chorąży wystąpił przed wszystkich wystraszonych i niepewnym głosem zaczął wypytywać duszę przemytnika. Dowiedzieli się, że broń była dostarczana dla barbarzyńców.
-Jesteś nekromantą, nieprawdaż? –zagadnął maga Shamaroth.
-Nekromantą? Jakże bym mógł! Przecież nekromancja jest zakazana na terenie cesastwa! – odrzekł z tajemniczym uśmiechem.
-Dobra! Wracamy! –przerwał Hodo- Już chcę widzieć minę kapitana... Zibbo, weźmiesz pakunek, który przemycali ci tutaj.
Zibbo z westchnieniem podniósł broń owiniętą w owcze runo. Wracali szykiem luźnym, umilając sobie czas rozmowami i żartami.
-Hej, nekromanto!- krzyknął Shamaroth. Długowłosy obrócił się odruchowo. – Ha, tak właśnie myślałem...
-Ach, zaprawdę cwany z ciebie krasnolud, nigdy bym nie przypuszczał, że dam się złapać w taki sposób... Czy mogę liczyć na to, że nie wydasz mnie? Jestem Varthanis, miałbyś we mnie przyjaciela.
-Kapłan Shamaroth, bardzo mi miło.-skłonił się delikatnie.- Mam nadzieję, że kiedyś będziesz mi przydatny.


-Całość wstać! Straż- do stołu! Cywile- wypad z karczmy!- wejście kapitana jak zwykle było bardzo efektowne i niespodziewane.- Siad na dupy. Gdzie przemytnicy, pytam?! Chorąży, raport!
-Emm... No cóż, dotarliśmy na miejsce i zobaczyliśmy tam dwoje przemytników: postawnego mężczyznę i drobną kobietę. Nasz kapłan Shamaroth w momencie, gdy wydało się, że ów osobnicy są przemytnikami szybko ogłuszył mężczyznę uderzeniem w łeb, to jest, w głowę... Jednak, podczas gdy go wiązaliśmy, zostaliśmy ostrzelani przez dwóch łuczników, a kobieta, którą trzymał Arandir- tu spojrzał wymownie w jego stronę, lecz ten nawet nie drgnął. – wyrwała mu się, podcięła sztyletem przyjaciela a sama połknęła tru...
-Sztyletem?! Czy starasz się powiedzieć mi, że w zaistniałej sytuacji tamta kobieta posiadała sztylet, bo, jak mniemam, nie została przeszukana? Czyli właściwie nie macie mi nic do powiedzenia, poza tym, że nie macie nic, tak?! I, że zaatakowali was łucznicy? Mieli jakieś znaki szczególne?
-No... Mieli łuki...- odezwał się wojownik imieniem Illima. Wydawal się dziwnie zadowolony z wysnucia tegoż wniosku. Hodo zgromił go tylko wzrokiem.
-No tak, łucznik z łukiem, to naprawdę dziwna sprawa. Zdążyliście się chociaż czegokolwiek przedtem dowiedzieć?- kapitan jakby trochę złagodniał. Hodo szybko streścił mu czar maga oraz odpowiedzi jakich udzielił przemytnik.- No dobra. Dlaczego nie łapaliście łuczników?
-Kapitanie, łucznicy mieli zaplanowaną świetną drogę ucieczki. Znali tamte tereny jak własne spodnie!
-No dobra, ale jakoś nie chcę mi się wierzyć, że 14 osobowy oddział nie potrafił złapać DWÓCH OSÓB!!
-No ale nikt nie mówił, że do czynienia będziemy mieli z 4 ludzi... – powiedział cicho Lann, długowłosy wojownik o bystrym spojrzeniu.
-Zamknij się...- syknął Hodo, lecz kapitan i tak usłyszał.
-Czy myślisz marny człowieku, że za każdym razem będziesz wiedział choćby z jaką rasą będziesz miał do czynienia? Lepiej zamknij się i nie wychylaj się za bardzo, bo będę miał cię na oku. Chorąży, wymagam od was, w zaistniałej sytuacji, żeby oddział był cały czas gotów do wymarszu i do walki! Chwała Cesarzowi!
-Chwała!- odpowiedzieli wszyscy, po czym zaczęli się rozchodzić. Niewielka grupka zebrała się, żeby krzyczeć na Illimę i jego inteligencję, albo raczej jej brak, niektórzy wrócili do popijania swojej wody, inni zaś wszczynali jakieś burdy... Tymczasem Shamaroth spokojnym krokiem wyszedł z karczmy. Po deszczu, który złapał ich podczas wykonywania zadania, przyszło słońce delikatnie wyglądające zza chmur. Kapłan postanowił popytać wsród cywilów o kilka spraw. Chodził od człowieka do człowieka, od krasnoluda do krasnoluda i na szczęście nie spotkał ani jednego elfa poza Dinimem. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Gdy powoli zapadał zmrok i każdy był już syty po kolacji, lub już dawno spokojnie spał, kapłan siedział przy ognisku i rozmawiał sobie z Borysem i Rigiem. Kiedy wreszcie udał się spać miał niespokojne sny. Widział medalion, kobietę z tatuażami na całej twarzy, próbował podnieść rękę, lecz nie miał siły. Coś strasznie raziło go w oczy, kiedy spojrzał w górę, zobaczył słońce zbliżające się w kierunku medalionu. W tyle głowy, gdzieś w dalekich zakamarkach, na granicy słyszalności a ciszy dało się słyszeć delikatnie wymawiane zdanie. Spali was słońce... Nagle usłyszał huk, potężny, niosący sięechem po Górach Srebrzystych, potem następny. Ktoś rzucał bardzo potężne czary i to nie byle jakie. Kiedy krasnolud wyjrzał z namiotu zapach siarki silnie uderzył mu w nozdrza. Widział obok zniszczone spalone drzewa i resztki czyichś ubrań powieszonych na płocie. Z daleka dało się słyszeć krzyk Yngvild.
-Szybciej! Szybciej, bo uciekają!
Nie zwlekając chwycił buzdygan, wskoczył w charakterystyczne dla kapłana bitewnego szaty, założył opończę i wybiegł z namiotu. Odruchowo wyciągnął ręce by wymówić inkantację rozpraszającą magie, gdy usłyszał kolejny huk, lecz tym razem był to huk z broni kapitana.
-Straż do karczmy! Jazda!
W niecałą minutę w karczmie była cała straż. Po każdym było widać, że jeszcze niecałe dwie minuty temu spał sobie w najlepsze.
-Co się do cholery dzieje?
-Dlaczego tak głośno...
-Przecież nie powinno tak być!
-Dlaczego nikt nam nie powiedział, że...-zaczął Illima, lecz przerwał mu kapitan.
-Cisza!- zagrzmiał.- Nie jesteście tutaj, żebyście sobie słodko popierdywali! Natychmiast wyruszycie w pościg za barbarzyńcami, którzy zaczęli grasować w okolicy. Chorąży, macie wyruszyć już!
Oddział zgodnie z rozkazem wyruszył bez zbędnej zwłoki. Mieli trzy pochodnie, więc w grę nie wchodziło poruszanie się po cichu i śledzenie ich. Lecz nie było to potrzebne, ponieważ sami barbarzyńcy też zbyt cicho się nie zachowywali. Szli w czymś co można by nazwać kolumną trójkową, lecz nie było to regularne wojsko. Każdy niespecjalnie przejmował się całą sytuacją. Niektórzy beztrosko rozmawiali sobie nie ograniczając się nawet to szeptu, niektórzy mieli miecze cały czas za pasem.
-Wszyscy w okrąg! Formować okrąg do cholery! – krzyknął Hodo, lecz oddział był zbyt niezdyscyplinowany i wielki barbarzyńca bez problemu wdarł się w sam środek okręgu. Z krzaków wyskoczyło na nich kilku innych z dość porządną bronią. Pierwszy odepchnąl Hoda, który padł ciężko na ziemię, zaraz za nim odepchnięta Yngvild. Szybko podniosła się i cięła po plecach barbarzyńcę.
-Harian snut o sturia, hlokk og sit thu a ofntum inne verra!- kapłan starał się opanować umysł wielkiego skórojada, lecz ich szaman od razu rzucił w jego stronę zaklęcie blokujące.
-Paraliż!- krzyknął Varthanis, lecz barbarzyńca niespecjalnie się przejął I uderzył go z całym impetem w brzuch. Kiedy skórojady skończyły swoją rzeż, zapewne ich przywódca chwycił za szyję Borysa I przemówił niskim, tępym głosem.
-My go zabierać!- po czym zaczęli uciekać w dół zbocza. Na polu walki ostała się Yngvild, Shamaroth i Zibbo. Kapłan bardzo szybko wziął się do uleczania rannych. Rigo, Candice, Hodo i cała reszta. Varthanisowi musiał tylko połączyć w całość żebra, ponieważ barbarzyńca przywalił mu płazem miecza.
-Dobra, wszyscy na nogach? Pięknie, ruszamy za nimi!- zakomenderował Hodo. Prawie wszystkim zalśniły oczy. Prawie.
-Ale tak po nocy?- jęknął Gadjung.- Za potwornymi, wielkimi barbarzyncami…?
-Tak! Ruszamy!

Hodo - 25-07-2007, 02:24

Shamaroth_Glupi napisał/a:
-Co się do cholery dzieje?
-Dlaczego tak głośno...
-Przecież nie powinno tak być!

Ahahahahahaha :D :D :D

Indiana - 25-07-2007, 02:26

Zapamiętaliśmy te same szczegóły, czy powtarzałeś po mnie...? :-P ;-)
Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 02:29

niestety wtedy to ja tylko uwazalem na leb i widzialem jak najpierw upadals na ziemie po czym wstalas i zaczelas naparzac barbarzyncow od tylu:P reszte podpatrzylem,o wybacz potezna Indiano :P

[ Dodano: 2007-07-25, 00:30 ]
ale jednak ciezej sie pisze,jak sie pisze w takiej samej formie ;) na poczatku myslalem zeby pisac to w formie listow do matki,ale szybko zaniechalem i tego pomyslu XD

Indiana - 25-07-2007, 02:38

Ja widziałam latającego Varthanisa. Łoza powiedział mi też, że wywalił Hoda pierwszą szarżą, a potem starł się z Zibbem, który nie dał się stłuc i się odgryzł. A także, że chciał trzasnąć Illimę, który ściemniał na poboczu, udając że go tam nie ma :D :D Poza tym niespecjalnie dużo szczegółów pamiętam z tej walki :/
Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 02:45

no,a ja tak jak mowie,chronilem tylko leb a i tak cholerne szczescie mialem,bo ani razu nie dostalem :p raz tylko zablokowalem uderzenie losia,a potem sobie stalem jak dupa i naprawde nie chcialo mi sie wierzyc ze zyje xD
Hodo - 25-07-2007, 02:46

Bo ja byłem pierwszy, podszedłem bliżej żeby zobaczyc co jest w tych krzakach, a wtedy on na mnie wyskoczył i mnie staranował :P Potem Arandir dostał heada. I widziałem jak uprowadza Borysa, a krok od niego stały 3 postacie i tylko patrzyły, nie wiem kto, na pewno Gadjung, nie wyjaśniłem tego do dzis
Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 02:48

tez niektorzy nie wiem po co szli na walki... stali kurde na tylach ,albo siedzieli,na przyklad ostatnia akcja z barbarzyncami,tam z tylu bylo jakies 8 osob ktor mgly wymieniac rannych... ja przynajmniej latalem od goscia do goscia i uzdrawialem,albo niszczylem co popadlo :P w ogole,tam w tych krzakach najpierw malutkie swiatelko bylo widac z tego co pamietam...

[ Dodano: 2007-07-25, 00:49 ]
a wlasnie i tez widzialem jescze jak jacus w leb od lozy zerwal xD ale niewesolo to wygladalo xD

Varthanis - 25-07-2007, 02:55

to może "latający Varthanis" się wypowie? :/ ;)
przepraszam bardzo, zanim rzuciłem zaklęcie, desperacko odbijałem ciosy tarczą, a później dopiero oberwałem w prawe udo bodajże i w tarczę, tak że poleciałem w prawo - jednakże pamiętasz jakie były problemy z czarem wtedy, a ta wersja znaaaacznie bardziej mi się podoba ;)

Illima - 25-07-2007, 03:35

1. Ej no xD To, że mówie o łukach świadczy nie o braku inteligencji a o braku mózgu a to róznica xD (tzn specyficznie radosne usposobienie xD)
2. Jakoś coś mi sie nie podobało w tym. Gorzej stylistycznie. Uważam, ze brakowało tutaj konsekwencji w opisywaniu zdażeń. Raz opisujesz szczegółowo walke, potem w ogóle olewasz jej połowe, etc tzn z tą walką ti przykłąd, ale czsa leci nierównomiernie jakoś.
3. cos jeszcze chciałem, chyba jakis błąd ale jest późno i zapomniałem.
... juz wuem! ta wizja. Zastrzegam sobie prawa autorskie do tekstów z wizji pod tytułem "spali was słonce", bo jeszcze bede to opisywał przeciez :P

Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 13:15

wiesz, bo to jest tak. czasem czlowiek siadzie dupa i z miejsca potrafi napisac calkiem niezle 4 strony i jest wszystko ok,da sie to czytac. tymczasem jak pisalem to,to wiedzialem ze jest marne i nastepnym razem musze sie bardzie postarc i lepsza wene zlapac ;) bo sam kilka razy to czytalem i stwierdzilem"kurde,cos nie tak mi tu w tym siedzi" no wlasnieee :p ale nastepnym razem mam nadzieje mi lepiej pojdzie.
Angantyr - 25-07-2007, 15:42

Dlaczego powiedział cicho?! :D Informację o tym, że było ich 4 Lann powiedział głośno. Nie wiem czy od razu, ale potem kłóciłem się z kapitanem o to, że dostaliśmy niepełne informacje. :]
Abel - 25-07-2007, 20:34

A ja daję kolejny kawałek. Enjoy.

Ale czegoś mi brakowało, a raczej kogoś. Nie było Edrica! Wtedy do środka weszła Sara.
-Witaj Saro-skłoniłem się w jej kierunku. Odszedłem na chwilę od ogniska, aby dorzucić drewna.
-Witaj. Widzę, że macie tu lekki...bałagan.
-No właśnie. Czy mogłabyś jakoś nam pomóc?
-Mam tutaj pewien płyn, hobbicka receptura, który pomoże rannym.
W tym momencie do wartowni wszedł Hattim.
-Obszedłem obóz, wszystko w porządku.
-Świetnie, Sara mówi, że jest w stanie im pomóc.-odpowiedziałem wskazując na hobbitkę uwijającą się już przy rannych.-A nam brakuje Edric.
-Tak, jestem w stanie pomóc, ale ranni muszą odpoczywać do jutra rana, a więc wy dwaj-wskazała na nas.-odpowiadacie za ich i musicie ich bronić.
-Spokojnie, zaraz powinna wrócić Straż, więc nie ma się o co martwić. Ale z tym brakującym to faktycznie problem-powiedział Hattim.
-Aha i jest jeszcze pewne działanie uboczne-Sara uśmiechnęła się szeroko-wszyscy oni będą mieli rano ogromny apetyt na ciasteczka. Idę przygotować ich więcej.
Odetchnęliśmy z ulgą. Sara skończyła leczyć ranną drużynę i wyszła z wartowni uprzednio pożegnawszy się z nami. Ranni nadal leżąc dookoła ogniska wyglądali lepiej, jęczeli trochę ciszej, ktoś chyba nawet zasnął. Siedzieliśmy tak z Hattimem przy ognisku dorzucając co jakiś czas do ognia. Wtedy zaczęły przebudzać się pierwsze osoby. Pierwszy obudził się Vilreth, gdyż jego rana na przegubie prawej ręki nie była głęboka, ale jednak tętnica jest tętnicą i wcześniej mocno krwawił. Następny przebudził się Obieżyświat, gdyż był “jedynie” ogłuszony mocno obuchem. Najgorzej trzymała sie wspomniana wcześniej Mona i wicehrabia z poważną raną na udzie. Rozmawialiśmy dalej z Hattimem, o Straży, o naszym wspólnym zadaniu u hrabiego, o sytuacji w Chanacie oraz na ulubiony temat każdego Chanysa: co zrobimy cesarskim jak dobierzemy im się już do dup.
-Ale nie zapominaj, że tutaj, w tym towarzystwie musimy się zachowywać w miarę przyzwoicie.
-Musimy?-Hattim nie poddawał się.
-Musimy, bo inaczej rozniosą nas mimo wszystko. Jest ich liczebnie za dużo.
W tym mniej więcej momencie spostrzegliśmy, że drużyna przebudza się, jakby z głębokiego snu. Ku naszej głębokiej uldze Mona i wicehrabia zaczęli dawać jakieś znaki życia. Po około kwadransie wyszedłem znów przed wartownię. Strażnicy zostali podobno zaskoczeni i zauroczeni w trakcie warty, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na taki błąd tylko we dwóch. Zauważyłem ruch na zejściu z drogi. Cofnąłem się krok do wnętrza wartowni opierając saberę o ścianę gotów do zgotowania im piekła.
-Idą cicho-pomyślałem-za cicho jak na Straż.
Jak na potwierdzenie moich słów w niebo uleciała salwa śmiechu.
-Już nie idą cicho-stwierdziłem w duchu wkładając broń za pas. Przodem szedł najemnik Rigo, dalej Shamaroth i Yngvild. Nie wyglądali na zadowolonych.
Witam naszą szanowną Straż.-powiedziałem z kpiną w głosie.-Cywile, obywatele, których mieliście bronić omal nam nie skonali na rękach. A jednego porwali.
Yngvild przeszła obok i już myślałem, że zbędzie milczeniem tą uwagę.
-A my, wyobraź sobie chanie jeden-co za niedouczenie-oganialiśmy się za skórojadami po lesie. Zresztą, co to jest to za pasem?
-Sabera, a co?
-To walcz nią, broń się.
-I jak fajnie sie biegało?-Strażniczka przeszła obok mnie.
-Fajnie, ale wzięli Borysa do niewoli.-rzekł Rigo przechodząc obok mnie.
-Ooo to będziecie pomniejszonym składzie walczyć?-starałem się wyładować swoją złość.
-Mniej więcej.
Starałem się wypatrzeć w tłumie Illimę, aby poinformować go o warcie. Kolejni Strażnicy mijali mnie wchodząc do wartowni. W końcu udało mi sie wypatrzeć jasnowłosego wojownika w reszcie oddziału. I to chyba tylko przez jasne włosy w ogóle go zobaczyłem, bo reszta czarnego stroju Strażnika była zupełnie niewidoczna w ciemności.
-Illima.-zacząłem rozmowę.
-Tak?-przestał się śmiać i spojrzał na mnie.
-Ja swoją godzinę odsiedziałem, posiedzisz z Rigiem sam.
-W porządku.-odpowiedział.
Pożegnaliśmy się i poszedłem do namiotu spać. Zasnąłem w miarę szybko i bez problemów.


6 dzień Lammas

Padało. O tym niemiłym fakcie dowiedziałem się chwilę po przebudzeniu. Wielkie krople deszczu ciężko uderzały w dach.
-Trzeba wstać-pomyślałem. Po nocnej akcji miałem nader dobry humor. Wyjąłem z podróżnej sakwy haszet i rozłożyłem na podłodze namiotu. Po skończonej modlitwie wziąłem swoje gliniane naczynia i udałem sie do karczmy. W powietrzu wciąż wisiał zapach ostatnich wydarzeń. Błotnista ziemia przed wartownią była zryta ciężkimi wojskowymi butami, plamy krwi zmieszane teraz z deszczem tworzyły potoki spływające w dół, w kierunku drogi. Obok stała ława poplamiona krwią i pocięta mieczami. Kupka zwęglonych krzaków sugerowała użycie silnych zaklęć. Wszedłem wyżej. Nogi ślizgały mi się na schodach. Krew, pełno krwi. Zajazd w niej płynął!! Gdyby nie to, że Straż jednak się popisała szybką reakcją, może nie widziałbym już tych obrazów. Wszedłem szybko do budynku i od razu uderzyła mnie nowina: Edric wrócił i ma się dobrze. Okazało się, że był on przetrzymywany do jakiegoś innego celu niż zabicie. Chociaż to jedno miejsce nie ucierpiało-pomyślałem wchodząc do środka-w walce. W trakcie posiłku głównym tematem rozmów był Borys. O tym jak szli i jak walczyli dowiedziałem się w trakcie rozmowy. O tym jak stracili Borysa i niemal zginął Varthanis mówili z wielkim trudem. Plan był prosty: znaleźć i zabić. Nie ważne jak nie ważne kto zginie przy okazji. Ależ to prymitywne. Wtedy do karczmy weszła Sara.
-Witaj Saro!-powitał ją chór głosów poza Varthanisem i Illimą, którzy rozmawiali oraz Shamarothem, który miał usta pełne chleba.
-Witajcie.-odpowiedziała i usiadła przy swoim stoliku.
Po posiłku zostałem w karczmie, aby posłuchać dokładniejszych relacji odnośnie barbarzyńców. W końcu było to celem mojej podróży, więc musiałem słuchać bardzo dokładnie. Niewiele się dowiedziałem poza tym, ze otrzymują transporty z Cesarstwa. To jest cudowne, oni doprowadzą do swojego samozniszczenia! Wtedy też do karczmy wpadła wieść o targu, targu niewolników. Natychmiast postanowiono udać się tam i znaleźć Borysa.
-Straż zbiórka w karczmie!-ryknął Rigo. W drzwiach stanął Shamaroth i wpuszczał żołnierzy.
-Tylko straż-powiedział kiedy próbowałem wejść. Usiadłem obok na stercie drewna i czekałem na resztę cywili. Targ niewolników był rzeczą absolutnie zabronioną a terenie cesarstwa, ale Raegen rządzi się swoim prawem handlowym. Po chwili oddział Straży Pogranicza maszerował wesoło z grupką cywili, którzy szli “na własne ryzyko”. Początkowo wicehrabia nie chciał pozwolić na marnowanie czasu na “jakiśtam targ” ale przygnieciony większością głosów szedł teraz razem z innymi pod górę. Szliśmy do miejsca z którego udało sie uciec Edricowi. I faktycznie po krótkim spacerze i trudnej wspinaczce znaleźliśmy opuszczone obozowisko. Przeszukanie nie dało żadnych skutków i staliśmy w martwym punkcie. Nie wiedzieliśmy co dalej ze względu na liczne ślady prowadzące od tego miejsca. Wtedy z pomocą przyszła psioniczka Candcice i przeczytawszy szybko pamięć tego miejsca z ostatniej nocy wskazała drogę. Po trochę dłuższym spacerku udało nam się, ku memu zaskoczeniu, osiągnąć cel. Targowisko nie było specjalnie zapchane, ale czemu sie dziwić? Godzina wczesna, a mało komu chciałoby sie wstawać wcześnie dla jakiegośtam niewolnika. Tylko oni byli tak szaleni. Z brzegu stał niewielki kramik kupca sprzedającego różne różności, a dalej w głębi stał potężnej budowy człowiek z dwoma więźniami. Nie byłem specjalnie zdziwiony gdy jednym z nich okazał się Borys. Całej akcji wykupywania nie śledziłem, bo dużo ciekawsze rzeczy działy się przy kramie kupca. Byłbym w stanie coś więcej powiedzieć, pamiętam jedynie, że w jednej chwili podeszła bardka Mija, a w następnej nie było jej i części towaru kupca.
-Złodziej-kupiec od razu podniósł alarm.-Okradli mnie.
-Kto?-zapytał zwiadowca Jarkos.-Nikogo nie widzieliśmy.
-Jak nie widzieliście? Straż i nie widzieliście złodzieja?
-Nie widzieliśmy.
W tym momencie do kramu podeszła Yngvild i Hodo zaalarmowani krzykami kupca.
-Co jest grane?-zapytał Hodo.
-Był tu złodziej, a oni go kryją.-kupiec wskazał ręka na towarzystwo zebrane dookoła. Miji już tu nie było. Yngvild przebiegła wzrokiem po zebranych, na chwilę zatrzymała się przy mnie.
-I sugerujesz, że moi ludzie i ci tutaj zebrani cywile dopuścili sie kradzieży?
-Tak to właśnie sugeruję-kupiec nie dawał za wygraną.
Dalszej części kłótni nie słuchałem, bo oto Borys próbował wywalczyć sobie wolność walcząc z drugim niewolnikiem na lekkie drewniane miecze. Cała zabawa polegała na tym, że byli połączeni ze sobą łańcuchem, który znacznie krępował ich ruchy. Ostatecznie walka zakończyła się remisem
i powrócono do negocjacji. Wtedy spostrzegłem postać schodzącą z góry drogi. Kiedy podszedł bliżej zauważyłem, że jest to wysoki urzędnik Chanatu, jeden z głównych kupców Gildii. Skłoniłem się z szacunkiem, a on na to:
-Ładny chłopczyk, na sprzedaż jesteś?-zapytał.
-Nie.
-Oj, a to szkoda, bo pasowałbyś do haremu.
Wolałem dalej nie ciągnąć tej rozmowy, bo ani jedna ani druga opcja przebywania w haremie mi nie pasowała. Kupiec przeszedł w międzyczasie dalej i dopchał się do Borysa i zaczął podnosić poprzeczkę. Nie uczestniczyłem w tej zabawie, bo to nie był mój człowiek, z mojego oddziału, bo, był to wróg śmiertelny i wykupienie byłoby nonsensem. Kolejnym powodem była droga. Od dołu prosta i słabo zarośnięta, od góry był zakręt za kilka metrów, a z prawej była stroma skarpa zarośnięta różnymi roślinami. Postanowiliśmy rozstawić się na drodze, w razie gdyby skórojady zechciały dostarczyć więcej “towaru”. Licytacja trwała dalej kiedy nagle pojawił się Arandir, ów śmieszny elf w towarzystwie komendanta.
Huk.
-Co to za zbiegowisko? Co sprzedajecie?-oficer podszedł do kramu. Kupiec pobladł i usiłował ukryć broń, która leżała za nim.-o bron sprzedajecie. Skąd ją macie?
-Z legalnego źródła.-odpowiedział krótko.
-Pytam SKĄD!
-Z Cesarstwa.
-I sprzedajecie tutaj przy granicy skórojadom?-komendant nie dawał za wygraną.
-Sprzedajemy wszystkim.
-A tam co jest?!-krzyknął komendant przepychając się do przodu.-co to? Ludźmi handlujecie?
-Jest to zgodne z prawem.-głos handlarza brzmiał jak burza.-Nie zabronisz mi tego.
-A właśnie, że zabronię, bo jestem żołnierzem cesarskim, a Cesarstwo zabrania niewolnictwa.
Wiedząc, że sprawa jest pod kontrolą udałem się z powrotem na posterunek. Po chwili Borys wolny już podszedł do nas. Jarkos niemal natychmiast zrozumiał i zaczął rozkuwać kozaka.
-Potrzebujesz tego?-wskazał na saberę.
-Zależy. A co?
-Bo widzisz, jak mnie wzięli do niewoli to zabrali mi broń.
Wyjąłem powoli broń i wręczyłem mu.
-Ale po powrocie do zajazdu broń wraca do mnie.
-Jasne, jasne.
Wypróbował broń.
-Ciężka trochę.-rzekł.
-Bo to sabera, a nie byle gówno.
Na targu zabawiliśmy jeszcze krótką chwilę w trakcie której zdołaliśmy wejść w posiadanie jednej tarczy i prawie włóczni, ale ostatecznie z zakupu włóczni zrezygnowaliśmy. Potem przyszło nam wracać z powrotem do zajazdu, zbliżała się pora obiadu, a tu nie ma, że boli. Kiedy dotarliśmy w końcu na miejsce było cicho i spokojnie. Rozsiedliśmy sie w karczmie i wysłuchiwaliśmy relacji Borysa. O tym jak walczyli i został ogłuszony. O tym jak przebudził się spętany przy ognisku i o tym jak go przyprowadzili tu na targ. Potem był obiad i kolejne dyskusje, Straż debatowała nad tym co będą musieli znowu zrobić, a my zastanawialiśmy się co zastaniemy u kupca.

************************

Po obiedzie atmosfera się znacznie rozgrzała, a to za sprawą pojawienia się ichmościów w czerwonych tunikach. Samego pojawienia nie widziałem, ale zamieszanie jakie powstało to już mi nie umknęło. Okazało się, że mają pismo od hetmana(taki cesarski emir), z nakazem przeszukania zajazdu. Czego poszukiwali to nie wiemy, ale obecny przy tym porucznik był zły.

Shamaroth_Glupi - 25-07-2007, 20:47

podobalo mi sie :) kilka literowek,ale jak pratrzylem na klawiature-zwykle literowki ;)
Indiana - 25-07-2007, 20:51

Abel, błąd na początku - przez pomyłkę umieściłeś Edrica wśród rannych w karczmie.

Kurcze, czemu nie wiedziałam wcześniej, że ratowałeś rannych podczas napadu cywilów? Nie warczałabym aż tak na ciebie :P Mogłeś powiedzieć, że ratowałes życie moim rodakom :D

Co do naszej rozmowy wtedy - pamiętam tekst, jaki ci rzuciłam w wartowni "Co to jest, to co trzymasz na kolanach? Bo wygląda jak broń! Więc nie zgrywaj bezbronnego" Mniej więcej :P

Zarąbiście :D "Taki cesarski emir" jest świetne :D

Rin - 25-07-2007, 20:55

Abel napisał/a:
Ale czegos mi brakowało, a raczej kogoś. Nie było Edrica!

Abel napisał/a:
Pierwszy obudził się Edric, gdyż jego rana zaraz przy prawej stopie była w miarę płytka, ale jednak tętnica jest tętnicą i wcześniej mocno krwawił.


E tam...ja tylko ogłuszony byłem, ale raczej o tym nie wiedziałeś, bo byłem daleko :D Pewno pomyliłeś mnie z kimś, ale z kim to nie wiem...


A Borys walczył z tym drugim dla pokazu...że dobry wojownik będzie z niewolnika, ale skoro to pamiętnik to nie ma co zmieniać bo postać odmiennie skojarzyła pewne fakty :D
(ale Edrica przy ognisku nie widziałeś :P )

A tak poza tym...to nie Ciebie spotkałem nad ranem przy ognisku? Bo ktoś mnie prowadził do Yngvild żebym zrelacjonował ucieczkę...tylko kto to był...

Indiana - 25-07-2007, 20:57

Ano racja, Edricu, rozmawialiśmy jakoś nad ranem, jak wróciłeś. Ale wydawało mi się, że to ktoś od nas cię przyprowadził. BOrys? Lann? nie wiem... :/
Abel - 25-07-2007, 21:00

Ja przyprowadziłem, bo mnie ktoś bestialsko na drugą wartę obudził, ale stwierdziłem, że takie wywyższanie mojej postaci jako bohatera byłoby nie na miejscu. Poprawiłem, Vilretha nie mieliście chyba ze sobą?
Rin - 25-07-2007, 21:03

Yngvild napisał/a:
Ano racja, Edricu, rozmawialiśmy jakoś nad ranem, jak wróciłeś. Ale wydawało mi się, że to ktoś od nas cię przyprowadził. BOrys? Lann? nie wiem... :/


Borys był porwany :D

Abel napisał/a:
Ja przyprowadziłem, bo mnie ktoś bestialsko na drugą wartę obudził, ale stwierdziłem, że takie wywyższanie mojej postaci jako bohatera byłoby nie na miejscu. Poprawiłem, Vilretha nie mieliście chyba ze sobą?


Jak już mi nie dałeś pójść do łóżka tylko jeszcze relacjonować to mógłbyś się chociaż przyznać :D A tak poza tym to to są fakty, więc co to za wywyższanie (poza tym możesz napisać, że nikt z cesarstwa na to nie wpadł :P )

Rigo - 25-07-2007, 22:58

jak edric wrócił to na warcie był Illima, Abel i ja. Z tego co pamietam to ja poleciałem budzic Indi a ona olała sprawe i poszła spać :angry: :mrgreen: :mrgreen:
Rin - 25-07-2007, 23:00

A tak...faktycznie tam byłeś.... :D

A Indi wyglądała na naprawdę strasznie zmaltretowaną ;)

Rigo - 25-07-2007, 23:26

spodziewam sie odpowiedzi... "a chcecie w RYJ? " :mrgreen:
Abel - 26-07-2007, 21:31

Ciąg dalszy przygód:

-Co to ma znaczyć? Tak bez powodu przeszukujecie moich ludzi?
-Nie bez powodu tylko z rozkazu hetmana.-jedyny pozostały zakonnik zakonu Indry bronił towarzyszy. Reszta poszła wykonać rozkaz.
-Nie wierzę w to, że hetman wydał tak absurdalny rozkaz.
-To uwierz.-skończył ostro zakonnik.
W międzyczasie wróciła reszta zakonników.
-Tu tego nie ma, przeszukać ich.-powiedział dowódca w czarnym płaszczu.
-Zaraz! Rozkaz obejmuje jedynie przeszukanie zajazdu, a nie rewizję osobistą.-zauważył porucznik.
Uśmiech na twarzach zakonników zniknął momentalnie.
-Dobra, chcecie nakazu, to będziecie go mieli.
Dowódca skinął ręką i oddział oddalił się.
-Zbiórka Straży w karczmie.-rozległ sie okrzyk Hattima chwile później.
Kiedy już w karczmie zjawili się wszyscy Strażnicy, a na pewno znaczna większość Yngvild przeszła od razu do rzeczy.
-Wizyta zakonu Indry nie jest przypadkowa i wiem nawet czego szukali-powiedziała zdejmując ciężki amulet. Był to duży zielony kamień okuty żelazem. Amulet stuknął o stół-jest to amulet, który za wszelką cenę nie może wpaść w ręce zakonu, bo wtedy-zrobiła pauzę-Cesarstwo zginie.
Na zebranych żołnierzach zrobiło to średnie do dużego wrażenia. Hattim i ja zbyliśmy to cichym parsknięciem, a większość cywili oczekiwała w napięciu na ciąg dalszy.
-To zniszczmy go.-krzyknął ktoś z głębi.
Yngvild wyraźnie pobladła.
-Nie możemy-niemal krzyknęła. Wtedy odezwał się Arandir siedzący dotychczas przy barze z Sarą i Lannem.
-Yngvild, pozwól na moment.-Strażniczka wstała i podeszła do kozaka.
-Na tym medalionie jest pewien znak prawda?-zapytał wprost.
-Pewnie.-powiedziała odwracając amulet rewersem. Widniał tam znak kształtem zbliżony do jedynki. Lann wziął jeden z talerzy leżący na stercie obok. Yngvild nagle jakby wybudziła się ze stuletniego snu i ożywiona zaczęła wypytywać hobbitkę o pochodzenie talerza. Okazało się, że nad pobliskim jeziorem są ruiny, które chłopi często odwiedzają w celach rabunkowych. Po dziesięciu minutach oddział opuszczał zajazd. Sara nadal spokojnie stała za barkiem i polerowała talerze. Przetarła szmatką zewnętrzną stronę talerza i z westchnieniem spojrzała na wyryty znak “jedynki”.

*****************************
Kiedy przestało padać wyruszył także nasz oddział. Muszę przyznać, ze szybkość reakcji straży pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że grupa pseudowojowników zdoła coś zrobić szybko i sprawnie. Wracając jednak do naszej grupki. Z listu otrzymanego od hrabiego dowiedzieliśmy się gdzie mieszka kupiec. Przekazaliśmy tę wiadomość Obieżyświatowi, a on powiedział, że może nam wskazać drogę. Oczywiście znów wicehrabia usiłował wytargować jak najniższą cenę. Może nie będę o tym wspominał, bo to dość przykre. Starczy powiedzieć, że po około dziesięciu minutach, kiedy deszcz przestał lać, a zaczął kropić, wyruszyliśmy. Po drodze, jak to zwykle z Obieżyświatem bywa, trafiliśmy na krzaczki malin. Po dwudziestominutowym marszu doszliśmy na szczyt niewielkiego wzgórza.
-To teraz na dół?-zapytała Mija. Wzgórze było małe tylko z jednej strony.
-Na dół, pewnie.-odpowiedział z radością w głosie Obieżyświat.
Ten odcinek drogi przebiegł nader szybko. Kiedy mieliśmy za sobą ponad połowę drogi zauważyliśmy niewielki drewniany domek.
-To tam mieszka kupiec.-oznajmił wicehrabia Rasgalen usiłując utrzymać równowagę.
-Ładny domek.-przyznał Omus-naprawdę ładny.
Jednakże domek nie był jedyną rzeczą jaką zauważono.
-Tam są jacyś ludzie-ostrzegł skrytobójca wskazując krzaki po prawej stronie.
-Niech sobie będą-odpowiedział Edric.-Dopóki nie wchodzą nam w drogę to jest dobrze.
No i było dobrze, aż do chwili kiedy łucznicy(bo okazało się, że jest to dwoje ludzi z łukami) nie zaczęli gonić naszej cudownej drużyny.
-Chodu, wszyscy do środka.-krzyknął Hattim i sam popędził do przodu.
Kiedy dotarliśmy do drzwi to mało ich nie wyłamaliśmy z impetu. Niska, młoda kobieta, żona kupca otworzyła je nam.
-Czego chcecie?-zapytała ze strachem.
-Przysłał nas hrabia Evryl Rasgalen.-zaczął niepewnie wicehrabia.
-Wejdźcie, wejdźcie.
Cała grupka w ułamku sekundy znalazła sie w środku i zajęła pozycje obronne. Wicehrabia i Hattim zabrali się za przepytywanie kupca. Okazało się, że nieszczęśnik także zapadł na tą chorobę i teraz ma swoje ostatnie dni.
-Witajcie. Czemu nachodzicie mnie w moim domu?-zajęczał chory.
-Przyszliśmy do Ciebie, bo tylko Ty jesteś w stanie pomóc nam w tym momencie.-zaczął wicehrabia.-Wiemy, że jesteś kupcem i że dostarczałeś żywność do kopalń mojego wuja.
-O, panicz na Silberberg. Wybacz, że nie wstanę, ale-zakaszlał-mój stan sie pogarsza.
-Wybaczam. Przyszliśmy się zapytać, skąd jesteś zaopatrywany.
-A jeżdżę tu i tam, a poza tym nie jestem jedynym kupcem.-mężczyzna poszukał wzrokiem żony.
-Tak panie, ale zostałeś wskazany przez hrabiego jako ten który zaopatrywał kopalnie.-wtrącił Hattim. W międzyczasie Rien, alchemiczk i Mija próbowali przekonać żonę kupca do opuszczenia tego miejsca. Okazało się, że w Silberberg mieszka jej rodzina i poprosiła, aby ją tam odeskortować.
-Na prawdę?
-Tak.-odpowiedział chanys.
-No cóż, swoje towary biorę z Kamieńca.-Mężczyzna zauważył zamieszanie pod ścianą. Łucznicy zaczęli strzelać.-Co sie dzieje? Dlaczego oni strzelają?
-Bo chcą nas zabić?-zasugerował cichutko Omus.
-Proszę,-zaczął powoli kupiec-zajmijcie się moją żoną, nie chcę, żeby stała się jej krzywda.
-Nie ma powodu do niepokoju.-odrzekł wicehrabia. Kłamał, bo sam obawiał się o swoje życie.-Czy mamy jakiegoś łucznika?
-Nie, Candice poszła ze Strażą.-odrzekłem-ale spróbuję coś zrobić.
-Byle szybko.
Ja się zaopiekuję Twoją żoną-powiedział po chwili namysłu Rien.
-Dziękuję. Słuchajcie, moim zdaniem zarażone było...-kupiec skonał w ostatniej chwili.
-Jasna cholera-zaklął wicehrabia Rasgalen.
Świst powietrza, odgłos przebijanej błony i strzała z puknięciem wbiła sie w ścianę tuż obok Hattima.
-Radzę się odsunąć.-powiedział Obieżyświat próbując się wepchnąć razem z Miją, Moną i Rienem do niewielkiego pomieszczenia obok.-Wicehrabio! Domagam się większej zapłaty za zwiększone ryzyko.
Kolejna strzała wpadła do pomieszczenia, za nią następna.
-Ablu zrób coś-wrzeszczał Rien- wystrzelają nas.
-Teraz nic nie zrobię, muszę poczekać, aż zrobią przerwę.-odpowiedziałem.
-To może na razie co pozbieramy strzały?-zaproponował Edric i sam wyciągnął pierwszą strzałę ze ściany.
-Niegłupi pomysł.-odpowiedział Omus i dołączył sie do towarzysza.
Kolejne dwie strzały poleciały. Pierwsza wleciała przez okno i lecąc prosto na wicehrabiego została w ostatniej chwili odbita przez Riena, druga przeleciała przez izbę i wyleciała tylnymi drzwiami.
-Ładnie, ładnie.-pochwalił Obieżyświat.-Wszyscy spojrzeli z uznaniem na Riena.
-Obstawić tylne drzwi,-krzyknąłem spoglądając na Riena po drugiej stronie drzwi-będą próbowali nas otoczyć. I na przyszłość lepiej tak nie ryzykować wicehrabio.
I wtedy nastąpiła z dawna oczekiwana przerwa. Łuczniczka podbiegała właśnie, żeby wyjąć strzałę ze ściany, a łucznik nakładał strzałę na cięciwę. Wyskoczyłem zza drzwi i krzyknąłem wykonując przy tym gesty.
-Apare torden dennisimi.-zamiast oczekiwanego pioruna, z końców palców strzeliło tylko kilka małych fioletowych iskierek. Zakląłem w duchu, bo widziałem, że łuczniczka już szykuje łuk do strzału.
-Kończą im się strzały, zaraz będziemy mogli wyjść.-poinformowałem resztę. Mija i Rien chyba i tak nie usłyszeli, bo żona kupca zaczęła nagle strasznie panikować, nie chciała iść z nami.
-Zostawcie mnie tu!
-Na pewno tego chcesz?-upierał się Rien.
-Tak, chcę pochować mojego męża.-spuściła głowę gotowa do płaczu.
-W porządku, nie che z nami iść, niech zostanie.-Hattimowi wyraźnie puściły nerwy. W tym momencie ostatni strzała wpadła do iby i natychmiast została zabrana przez Edrica.
-Idą, z prawej-zaalarmował Vilreth. Faktycznie, przez okno z prawej strony widać było dwójkę łuczników uciekających w głąb lasu.
-W porządku, wychodzimy.
Powiedzieć było najłatwiej, gdyż nikt nie chciał wyjść jako pierwszy. Ostatecznie przykład dał Dinim, za nim ja i reszta drużyny. Rien jeszcze chwilę próbował namówić kobietę do opuszczenia niebezpiecznego miejsca, ale ostatecznie dał za wygraną i jako ostatni opuścił budynek. Droga powrotna minęła bez większych kłopotów i w dobrym humorze i gdy wróciliśmy do zajazdu Villsvin mieliśmy nawet pewne plany odnośnie zdobytych strzał. Pierwsza wersja. Nanieść na strzały znak Kłodzka lub Kamieńca i użyć tego jako dowodu przeciwko nim. Hrabia rozpętałby wojnę i byłoby po kłopocie. Z naszej strony.
Wersja druga. Sprzedać strzały Strażnikom po zaniżonej cenie jedyne 3 grosze za sztukę.
I wersja trzecia, którą postanowiliśmy wprowadzić w życie. Zorganizować turniej łuczniczy, w którym nagrodą byłby łuk. I tak nasza drużyn miała wejść w posiadanie łuku. Lecz po dotarciu do zajazdu mieliśmy całkiem inne problemy niż ten.

Hodo - 27-07-2007, 01:24

Abel napisał/a:
odgłos przebijanej błony

Abel napisał/a:
Chodu

Abel napisał/a:
panicz na Silberberg.

Abel napisał/a:
Okazało się, że w Silberberg


niezłe xd
Czemu nie odmieniasz nazwy Silberberg ?

Airis - 27-07-2007, 02:52

Oj, ja to trochę inaczej pamiętam ... wydaje mi sie, że:
1. daleko nie wszyscy byli w karczmie podczas rozmowy o amulecie - większość dowiedziała się o tym na "integracyjnym" ognisku
2. żona kupca nie prosiła o odeskortowanie, w ogóle nie zamierzała opuścić domu
3. nieopatrznie dałem słowo umierającemu kupcowi, że zaopiekuje się jego żoną - i tylko dlatego po ucieczce łuczników bardzo usilnie ją przekonywałem, żeby wróciła z drużyną albo dała sie odeskortować do rodziny
4. z tego też powodu wyszedłem z domu kupca na samym końcu ("wyciągali" mnie stamtąd Hattim i Mija)
5. za to wcześniej stałem tuż przy drzwiach, zaraz obok Ciebie ;)
6. i stanowczo żądam, żeby zostało uwzględnione moje heroiczne odbicie strzały mieczem :D :P
7. pomysł na turniej łuczniczy był Miji i mój, a zaakceptował (i sponsorował) go wicehrabia
8.
Abel napisał/a:
Nanieść na strzały znak Kłodzka lub Kamieńca i użyć tego jako dowodu przeciwko nim. Hrabia rozpętałby wojnę i byłoby po kłopocie.

Dlaczego musisz nas kompromitować ? :roll: to był jeden z TYCH pomysłów, których pojawienie się należy taktownie przemilczeć...

czekam na więcej :)

Indiana - 27-07-2007, 03:03

A ja stanowczo protestuje przeciwko takiemu przedstawieniu moich głębokich zwierzeń związanych z medalionem. W ogóle najpierw rozmawiałam TYLKO ze strażą i bardzo, bardzo sie starałam przedstawić moja opowieść bardzo emocjonalnie, jako że mowa jest o zniszczeniu mojego oddziału, który w końcu był chlubą cesarstwa. Więc takie skrócenie jest... hmmm.... no nie bardzo :P Poza tym, to Lann i Arandir zauwazyli znak :P
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 03:10

pzoa tym...Ty po prostu siedzialas i mowilas, ja tam ajkiejs dramaturgii nie widzialem ^^

zartuje oczywiscie,byly lzy w Twych oczach kiedy wspominalas o smierci cesarza...ej,a tak wlasciwie,to ostatniego wieczora,na biesiadzie,przyszedl nasteca cesarza,nie xD?


/ edycja, bo zajmujesz miejsce.../

Airis - 27-07-2007, 03:16

Ależ Indi :> toż to przecie pamiętnik :> opis subiektywny, zgodny ze wspomnieniami postaci :D :P :mrgreen:
Indiana - 27-07-2007, 03:24

Złośliwiec :P
PAmiętnik pamiętnikiem, ale to zwykłe przekłamanie :P
Shamcio... znów nie zrozumiałes.... i to głównej i podstawowej puenty fabuły... :D

Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 03:26

wiem,glupi jestem xD
Abel - 27-07-2007, 10:12

Przekłamanie przekłamaniem, ale ja używam własnego zasobu wiedzy, zasobu mojej postaci, a to wykracza poza moją postać, bo siedziałem przy ognisku.
1. Fakt, toteż napisałem: "zjawili się wszyscy, a na pewno znaczna większość"
2. Ja sobie przypominam, że wspominał o tej rodzinie PRZED atakiem łuczników czyli zanik zmarł kupiec.
3. Uwzględnię to.
4. jw.
5. jw.
6. Stanowczo mówię jw.
7. To pamiętam, również jak rozmowę kto wygra i dlaczego Hattim, ale jw.
Dzięki za tą pomoc.
A to ze strzałami musiłem zamieścić. Możesz się do tego nie przyznawać

Rin - 27-07-2007, 11:47

Airis napisał/a:
Dlaczego musisz nas kompromitować ? :roll: to był jeden z TYCH pomysłów, których pojawienie się należy taktownie przemilczeć...)


Nie znasz się, to jeden z genialniejszych pomysłów którym aż żal byłoby się nie pochwalić :D

A z domku pierwszy wyszedł....Jawnobójca :D Jak już wszyscy zdecydowaliśmy, że idziemy to akurat z nim rozmawiałem...On uznał, że jako "skrytobójca" dobrze się skrada więc może wyjść pierwszy...moja postać (oczywiście w myślach :P ) uznała, że czarna postać na tle łąk będzie idealnym celem dla łuczników więc może iść pierwszy i "zbierać" strzały :D

Hodo - 27-07-2007, 19:04

Shamaroth_Glupi napisał/a:
ej,a tak wlasciwie,to ostatniego wieczora,na biesiadzie,przyszedl nasteca cesarza,nie xD

LMFAO xD xD xD

Indiana - 27-07-2007, 19:23

... A możesz jednak po polsku....? :shock:
Abel - 27-07-2007, 19:48

Chyba chciał dać Shamowi do zrozumienia, że się myli... chyba
Rin - 27-07-2007, 19:54

Google pasterzem moim :P
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 20:25

ej no xD na biesiadzie,po wlocznie,przyszedl nastepca cesarza,tak xD?
Rin - 27-07-2007, 20:26

Głupszy niż Shamaroth chciałoby się powiedzieć :P
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 20:29

... swinie jestescie :( i jeszcze zasmiecacie zalozony przeze mnie temat! :D
Abel - 27-07-2007, 20:33

Nie, to był cesarz, który upozorował własną śmierć, bo był spisek na jego życie
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 20:40

... ja juz nie wyrabiam xD
Abel - 27-07-2007, 21:08

No taka była prawda!! Przynajmniej ja z mojego miejsca tyle słyszałem. A jak przy wyczytywaniu kilwałem Hodowi, żeby mnie ominął to głupek nie widział o co chodzi.
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 21:30

no ja wlasnie tak slyszalem ze "jak to? nie poznajecie? przeciez to Justyn IV " czy jakos tak...no i czytajac opowidanie Indi wnioskuje ze musial naprawde niezle ta smierc udawac.. :P
Indiana - 27-07-2007, 21:44

Kurde, wydawało mi się, że ten wstęp który wrzuciłam do opowiadań, rozwieje wątpliwości... Tak, to był cesarz Justyn Iv, ten sam, od którego Yngvild otrzymała medalion. Mało tego. Cesarz, żeby wymknąć się spiskowcom, którzy zrobili się zbyt potężni, skorzystał z pomocy kogoś, kto sam padł ofiarą owego spisku i omal nie przypłacił tego życiem. Macie prawo sie tego nie domyślić, ale możecie zgadywać :)

Cytat:
głupek nie widział o co chodzi.

No ale czego wymagać od krasnoluda w puszce... :P ;) ;);)

Hodo - 27-07-2007, 21:45

Nadal nie wiem o co chodzi ? o_O
Indiana - 27-07-2007, 21:48

Kurde, czego dokładnie jeszcze nie wiesz?.... :roll: ;-)
Hodo - 27-07-2007, 21:51

Po co on mi kiwał. Abstrahując od tego że wcale tego nie zauważyłem :P
Indiana - 27-07-2007, 21:56

Zakładam, że po to, że niekoniecznie chciał, żebyś cesarzowi przedstawiał chanackiego szpiega.... Bo przypadkiem cesarz mógł słuchać cię uważnie, a wtedy Abel mógł mieć problemy. Ale cesarz chyba ni słuchał cię uważnie :P
Shamaroth_Glupi - 27-07-2007, 22:00

Indi....to on udawal krwotok wewnetrzny czy cos takiego? i ktos przeciez musial ciao cesarza znalezc...jakos nadal nie czaje tej logiki :P
Angantyr - 27-07-2007, 22:10

Cesarz udawał, a Yngvild jeśli dobrze zrozumiałem słowa Cesarza, była jedną z osób wtajemniczonych w spisek. Ciało mogli bez problemu znaleźć spiskowcy albo Ci, którzy wybrali się z władcą na polowanie. Poza tym głowy Państwa nie zostawia się ot tak na pastwę losu, nawet gdy ma się pewność, że nie żyje. Trzeba znaleźć ciało i opłakiwać.

Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(

Abel - 27-07-2007, 22:12

Yngvild napisał/a:
Abel mógł mieć problemy

zależy, który z nas by ostrzej zareagował... ale by była premia...

Hodo - 27-07-2007, 22:13

Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P
Indiana - 27-07-2007, 22:19

Hodo napisał/a:
Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P


Niestety, popełniłeś podstawowy błąd i zapadły inne wyroki :P

Cytat:
Yngvild jeśli dobrze zrozumiałem słowa Cesarza, była jedną z osób wtajemniczonych w spisek.

Nie była. Ani w ten "pozytywny" czyli ratowanie cesarza, ani ten negatywny, czy Braterstwo (chociaż niexle byście się zdziwili, gdybym była :D ). Ktoś inny pomógł cesarzowi "zniknąć" :)

Cytat:
Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(


Tego nie zrozumiałam... :?

Abel - 27-07-2007, 23:20

Ej, a gdzie Sham i jego opowiadanie?
Shamaroth_Glupi - 28-07-2007, 00:02

Sham nie ma weny :P
Abel - 28-07-2007, 00:05

E tam, po prostu nie chce Ci się.
Rin - 28-07-2007, 00:45

Shamaroth_Glupi napisał/a:
Indi....to on udawal krwotok wewnetrzny czy cos takiego? i ktos przeciez musial ciao cesarza znalezc...jakos nadal nie czaje tej logiki :P


Różne mikstury i te sprawy...wiesz, taki głównie spotykane w rpg że umierasz na dzień dwa a potem się budzisz... :P

Yngvild napisał/a:
Cytat:
Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(


Tego nie zrozumiałam... :?


Logika mojego brata jest zasadniczo nielogiczna :D Hoda zabił wtedy bo uważał że jego propozycja jest niesprawiedliwa (zrzucenie całej winy na Lanna w zamian za puszczenie go wolno)...

Podejrzewam (bo pewności mieć nie mogę), że chodziło o to...

Lann pochodził z terenów przyłączonych do Cesarstwa siłą dlatego nie kochał Cesarza...wieść o jego śmierci go ucieszyła.

Hodo napisał/a:
Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P


Ja też...jak Kulbert rzucił moją propozycję :D

Indiana - 28-07-2007, 02:03

Hmmm, Lann pochodził z Bahail, które nie miało raczej za sobą jakiś dramatów, związanych z przyłączeniem do cesarstwa (jak np. Raudaria :P ). Ale masz rację, ja też nie mogłam zrozumieć dlaczego sprawiedliwe było zabicie niewinnego giermka, a niesprawiedliwa była propozycja umożliwienia Lannowi ucieczki do banitów :P

DOkłądnie o taką miksturę chodzi, motyw zatrzymania na czas jakiś wszelakich czynności życiowych, czyli wywołanie stanu kontrolowanej smierci klinicznej. Ponieważ rzecz nie należała do ścisłej fabuły, rzecz nie jest szczegółowo dopracowana, tj. składu mikstury wam nie podam :P

Angantyr - 28-07-2007, 02:28

Unieszkodliwienie giermka wyszło wówczas, gdy uznałem, że stanowiłby zagrożenie dla tych, którzy chcieli przesłuchać księcia Kamieńca. Lann stwierdził, że jeśli ktoś wysyła jednego tylko żołnierza (w dodatku z włócznią, która jest bronią trudną do opanowania w starciu z wieloma osobami uzbrojonymi w miecze, bo nie zadaje obrażeń na lewo i prawo jak miecz), to jest on uzdolniony i jeśli zaczną coś robić bez przemyślenia, a zachowywali się wystarczająco wyzywająco i, bezczelnie (bo jak inaczej od strony księcia Kamieńca nazwać zachowanie cywilów, którzy się przypałętali i na jego życzenie/rozkaz nie chcą odejść za linię wzroku? stanowczość tak, ale dla niego prędzej to pierwsze:]) to giermek zabije pewnie niejednego z nich.

Stąd pomysł Lanna na przejście za księcia Kamieńca, a bliżej giermka i atak z zaskoczenia.
To było trochę głupie, przyznaję się do tego, ale nie było nieprzemyślane. Nie w pełni głupie, bo rozwiązanie do najgorszych nie należało, ale lepszych też możnaby znaleźć kilka. Oczywiście wszystkie przyszły po fakcie.

Tłumaczyć zbyt dużo nie będę, bo wyszłoby z tego kolejne opowiadanie. :] Na podjęte decyzje miała wpływ całą masa drobnych szczegółów, których już w większości nie pamiętam lub których nie do końca zapamiętałem.

Rzekłem... :] :roll: :D

Abel - 29-07-2007, 03:25

W karczmie zastaliśmy oddział Straży wypoczywający po wyprawie. Wyprawa nie była zbyt długa, ale kilkoro z nich-na przykład Candice-mocno przepłacili wyjście. Okazało się, że w tamtym miejscu wiele lat temu mieli swoją siedzibę Najstarsi, którzy według legendy mieli ukuć potężną broń Draig-a-Hern czyli Żelaznego Smoka. Naszym, a raczej Straży zadaniem było znaleźć teraz Wiedzącą, najstarszą i najmądrzejszą z Najstarszych i spytać ją o położenie Draig-a-Herna. Zamierzali zrobić to następnego dnia, ale część miała pewne wątpliwości.
-A co zrobimy jak pojawi się kapitan i zobaczy, że nas nie ma?-zapytał Hodo.
-A tam kapitan, przejmujesz się-Shamaroth wyraźnie się nie przejmował.
-Nie a tam, bo to będzie niesubordynacja czyli śmierć.-rzuciła Yngvild.
-No to co robimy?-spytał poważnie Shamaroth.
-No cóż, zobaczymy czy dostaniemy z rana jakieś zadanie czy nie.
Tego samego dnia wieczorem ogłoszono turniej łuczniczy na jutro. Wszyscy przyjęli to z radością, a nasza drużyna z jeszcze większą kiedy nikt nie zaprotestował, aby Rien i Mija robili zapisy...
Po kolacji udało mi się dowiedzieć więcej na temat Draig-a-Herna. Miałem teraz spory problem: zwiać i tę informację przekazać dowództwu, poczekać aż będą wydobywać Smoka i ukraść go, czy może pomóc wrogowi. Postanowiłem przespać się z tym pytaniem do jutra.


7 dzień Lammas

Padało. Ale już nie tak jak wczoraj. Chłodne powietrze brutalnie wdzierało sie przez uchyloną płachtę namiotu i dalej do nozdrzy. Wstałem powoli i odmówiłem poranną modlitwę. Po umyciu się wróciłem do namiotu i wziąłem naczynia.-Dziwne-pomyślałem-jakoś nigdy nie słyszę pobudki a budzę się na czas. Z tą myślą poszedłem w kierunku karczmy. Myślałem nad Żelaznym Smokiem i w nocy miałem sen, a raczej śmiertelną wizję.
Była ciemna noc na Bramie Północnej, z oddali widać było światła cesarskich placówek. Wtedy niebo rozkwitło czerwonym blaskiem. Krwawym blaskiem. Od północy widać było zbliżający sie punkt. Punkt na niebie stawał sie coraz wyraźniejszy i wyraźniejszy, rósł w oczach. Był jeszcze daleko od najbliższej twierdzy cesarskiej, ale już widziałem czym jest. Dreig-a-Hern, Żelazny Smok pikował w dół w kierunku placówki Drasterberg. Oślepiający błysk i Smok leciał dalej. Wtedy dojrzałem co miał na sobie, a mianowicie czerwoną tunika i czarny płaszcz. Zakon Indry. Smok kontynuował dzieło zniszczenia i demolował kolejne placówki. Kiedy w końcu skończył usiadł na kupie gruzu, rozpostarł skrzydła i plunął ogniem w naszą stronę. Ale jak tylko płomień przeleciał nad granicą rozwiał się jakby nigdy nie istniał. Smok spojrzał zdziwiony lekko, a po chwili wzbił się z powrotem w niebo. Kiedy odleciał rozejrzałem się dookoła. Ciemność zastąpiła światło, śmierć życie. Czułem jakąś wewnętrzną radość, że oto największy wróg zginął, po prostu go nie ma. Z drugiej strony miałem wrażenie, że ktoś mnie oszukał, bo to nie Chanat był zabójcą Cesarstwa, a jakiś zakon.
Z tym dokładnie uczuciem wszedłem do karczmy i usiadłem do posiłku. W trakcie posiłku wszyscy starali się wychwalać bohaterstwo Borysa, że tak długo wytrzymał, a Borys dziękował za ratunek. Po posiłku wszyscy tradycyjnie rozeszli się po zajeździe w sobie tylko wiadomych celach. Wtedy to pojawił się komendant. Nauczony już poprzedniki odprawami kiedy to cywile wprost skręcali się ze śmiechu, tym razem do karczmy weszli tylko żołnierze cesarscy. Po wyjściu wszyscy mieli posępne miny, a Hodo odciągnął na bok wicehrabiego. Wręczył mu coś po czym wrócił do oddziału. Tym razem to cywile zajęli karczmę.
-Zbiórka cywili w karczmie-krzyknął Hattim i cofnął się do środka.
Po chwili siedzieliśmy już w pełnym składzie i wicehrabia przedstawiał nam cel naszej wyprawy.
-Musimy udać się w góry i znaleźć Wiedzącą.-zaczął.
-Po co?-zapytała Mija.
-Bo nas Straż poprosiła o pomoc.
-Też mi powód.-powiedział cicho Omus.
-W każdym razie musimy natychmiast wyjść, żeby wrócić w porze obiadu.
Teraz to MY “błękitne ptaki” mieliśmy udać się do Wiedzącej i wypytać ją o szczegóły odnośnie Smoka. Trochę mnie to podirytowało, ale cóż, nie miałem siły przebicia. Kiedy wyruszaliśmy nic nie zapowiadało kłopotów.

*********************************

Droga ciągnęła się w górę i w dół, zdawało się, że bez końca. W końcu jednak weszliśmy na szczyt i idąc grzbietem góry podziwialiśmy uroki przyrody. A było co podziwiać, muszę przyznać. Kraj piękny, góry malownicze i szkoda tylko, że to nie kochana ojczyzna. Ale wracając do rzeczy. Szliśmy tak już spory kawałek: grupa ścieżką, a skrytobójca bokiem nie wiedzieć czemu. Ale nie wypominaliśmy mu tego, bo w gruncie rzeczy JAKIŚ zwiad by się przydał. Po chwili dojrzeliśmy dym ogniska.
-Uwaga!-ostrzegł Obieżyświat-ktoś tam jest.
Zazgrzytała broń wyciągana zza pasów i pochew. Wszyscy ustawili się w pozycjach gotowych do walki co najmniej jakby szykowali się do napadu, a nie do pokojowej rozmowy. Szedłem pierwszy i jako pierwszy mogłem ją zobaczyć. Średniego wzrostu, włosy zaplecione w małe warkoczyki z serią dziwnych tatuaży na twarzy. W długiej ciemnej szacie chodziła boso po lesie. Skłoniłem się delikatnie po czym zwróciłem do reszty grupy.
-Nie ma powodu do niepokoju-jest bez broni-powiedziałem pierwszy chowając broń za pas. Do rozmowy poszedł wicehrabia. Chwilę stał, rozmawiał dość cicho nawet po czym wrócił do nas i zdał relację z wywiadu.
-Dała nam dwie wskazówki, dwie ścieżki do Dreig-a-Herna. Pierwsza: Gdzie wnętrze ziemi wychodzi na powierzchnię owiewane przez wiatr i grzane przez słonce. Smak malin zaprowadzi was.
-O, Obieżyświecie, wiesz coś o tym-zażartowała Mona.
Wicehrabia zdążył zganić wzrokiem oboje zanim rozległa się odpowiedź.-I druga tam, gdzie we wnętrzu ziemi obmywa ją woda, szlak kłów i zębów poprowadzi was.
-Hmm zagadkowe... Może chodzi o leże jakiegoś potwora-zasugerowałem.
Po tym wicehrabia szedł jeszcze kilka razy dobierając coraz to inne osoby. Ostatecznie pytanie o to kto truje górników zostało podsumowane:”skoro tyle wiesz to po co pytasz”, wicehrabiemu zrobiło się głupio i uznaliśmy, że trzeba wracać. Na odchodnym Wiedząca powiedziała, że “droga jest zablokowana, musicie obejść bokiem”. Więc poszliśmy bokiem, a przeszkodę ominęliśmy. Oczywiście po drodze kilka osób narzekało na bóle nóg, bo droga faktycznie dawała w kość, ale i tak nie miało się to nijak do naszego następnego problemu.

*******************************************

Jedliśmy obiad kiedy to się stało. Drzwi od karczmy otworzyły się z hukiem, kilka osób odruchowo sięgnęło po bron w tym ja. W drzwiach stał Lann z przewieszonym przez ramie Arandirem. Wtoczył sie do środka i rzucił elfa na ławę.
-Wszyscy, którzy są w stanie pomóc, potrzebujemy was.
Towarzystwo popatrzyło po sobie, po czym do naczyń. Kasza była pyszna i mało komu na prawdę chciało się opuszczać to miejsce.
-Jak zjem to pójdę-powiedziałem zatapiając łyżkę w kaszę.
-I zabierzcie te zwłoki-powiedziała Mija z odrazą-strasznie cuchną.
Ale Lanna nie było już w karczmie, wyszedł.
-Ciekawe co znowu zmalowali-powiedziałem zanurzając łyżkę po raz kolejny.
-Pewnie wpadli na pomysł, żeby pozbyć sie elfiej krwi-zażartował ktoś. Dinima najwyraźniej nie rozbawił ten żart i pochylił sie głębiej nad swoją miską. Od dziś dopiero wiadomo było, że pod tym czarnym kapturem kryją sie elfie uszy.
-Pomożemy im?-zapytał Edric.
-Jak zapłacą to czemu nie?-odrzekł wicehrabia Rasgalen. Towarzystwo wybuchło śmiechem.
-Można zobaczyć czego chcą, najwyżej zrezygnujemy-odrzekł już na poważnie Hattim.
-Ja zostaję,-oświadczyła Mija-nie wiem jak ty Rienie.
-Ja chyba pójdę.
-W każdym razie nie zamierzam sie włóczyć za jakąś tam strażą.-zakończyła wypowiedź bardka.
Po chwili przed karczmą pojawili się dwaj kolejni strażnicy o dziwo bez insygniów.
-Szybko, potrzebujemy pomocy.-powiedział jeden z nich.
-No cholera, jeść przy was nie można-wstałem z hukiem.-Czego, zapytam grzecznie, chcecie?
-Kilku z naszych wzięli do niewoli i...
-Kto wziął-wciął się Edric
-Komtur. I teraz próbujemy ich uwolnić.
-No to chodźmy.-krzyknąłem nawet nie patrząc czy ktokolwiek idzie za mną.
-Kiedy wyszedłem w końcu przed karczmę(bo ciężko było mi się rozstać z kaszą) zauważyłem, że jest tam reszta oddziału. A raczej reszta której nie aresztowano. Całe szczęście, że w takich sytuacjach nie ma problemu z jakimkolwiek działaniem, bo żaden z pozostałych wojów nie wykazywał zdolności dowódczych. Wręcz przeciwnie. Jeden krzyczał przez drugiego, ktoś tam groził, że jak dopadnie zakon Indry to mu coś wyrwie i tak dalej. Trwałoby to pewnie dłużej, ale nagle pojawił sie komendant i wydal rozkaz wymarszu. Stał na dole i patrzył na oddział wspinający się pod górę na drogę.
-A ci cywile?-zapytał.
-Poprosiliśmy ich o pomoc to idą z nami.-odpowiedział Illima, zamykający pochód.
-Ale powiedz im, że idą na własne ryzyko.
-Tak jest.
Kiedy oddział był na drodze komendant szybko przeliczył, następnie spojrzał na cywili i westchnął głośno.
-Biegiem, liczy się każda chwila!
Grupka ruszyła przed siebie.
-Cholera-pomyślałem cholera, cholera. Wyrwali mnie w trakcie posiłku, a teraz mam niestrawności.
Na moje szczęście zaraz jak tylko wybiegliśmy na płaski teren zauważyliśmy jeńców. Szli wolno z cynicznymi uśmiechami na twarzach.
-Dziękujemy za jakże szybki ratunek-zaczął Rigo.-Dobrze, że sobie krzywdy nie zrobiliście.
-Nie ma za co.-Mona jednak zdecydowała sie iść z nami i teraz stała z przodu i uśmiechała sie do Yngvild złej na wszystko.
-Nie ma co stać-rozkazał komendant-wracamy do zajazdu.
I tak jak grupa szybko dobiegła na miejsce tak teraz bardzo powoli wracaliśmy do zajazdu. Zwłaszcza ja wracałem powoli. Kiedy wreszcie udali nam się dojść, siadłem z powrotem do kaszy.
-Straż zbiórka w karczmie!!-zawołał Rigo. Podszedł do naszej grupki cywili.-Będziecie musieli wyjść.
-Ja nie wychodzę-zapowiedziałem-wyrzuciliście mnie jak jadłem wcześniej to chociaż teraz skończę.
Najemnik spojrzał na mnie po czym odszedł do reszty oddziału. Po chwili pojawił się komendant. Nie był zadowolony.
-Co to miało znaczyć, co? Może ktoś mi wyjaśni dlaczego zakon Indry aresztował moich ludzi? Dowiedzieliście się czegoś?
Strażnicy niepewnie spojrzeli po sobie.
-Sami w sumie nie wiemy-powiedział ktoś.
-Że co?-komendant nie krył zdziwienia i oburzenia.
-No przyszli,-Hodo podchwycił tę linię obrony. Nie chciał po prostu wtajemniczać-pokazali nakaz, wyczytali nas i jeszcze kilku cywili i tyle.
To wiem, powiedz coś czego nie wiem.-wtrącił kapitan.
-Niczego się nie dowiedzieliśmy.-skłamał chorąży.
Oj coś mi się wierzyć nie chce, ale trudno, w takim razie, jak myślicie, że uwierzę w to, że zakon Indry działający z ramienia Cesarstwa aresztuje bez podania powodu część oddziału w tym dowódcę-oficer wziął głęboki oddech-to się grubo mylicie.
Kapitan przebiegł wzrokiem po twarzach wojowników.
-To wszystko co chcecie mi powiedzieć?-zapytał.
-Tak jest.-skłamał Hodo.
-W takim razie, całość wstać! Sława Cesarzowi!
-Sława!-odpowiedzieli chórem wojacy.

Indiana - 29-07-2007, 04:22

Abel, powiedziałabym, że to chyba najlepszy jak dotąd kawałek :) Znakomicie w ogóle wychodzi ci przeróbka na chanacki punkt widzenia "Północne Wrota","światła cesarskich placówek" - świetne :D

Z poprawek rzeczowych - kapitan był przy aresztowaniu i to on odczytał rozkaz, więc znał zarzuty.
A ja wcale nie byłam wściekła na wszystko, tylko usiłowałam udawać kogoś po kilkugodzinnym ciężkim przesłuchaniu. :D Wiem, kiepsko szło, ale cóż... :D

Abel - 29-07-2007, 11:52

Ojej chyba się rumienię... Bardzo dziękuję za poprawkę, jak skończę sprzątać to poprawię

[ Dodano: 2007-07-30, 20:44 ]
Poprawiłem, ale teraz potrzebuję wiadomości, kiedy miało miejsce przesłuchanie w karczmie kiedy wpadł skrytobójca.

Shamaroth_Glupi - 31-07-2007, 02:24

hm,mnie tezs sie chyba najbardziej ze wszystkich Twoich fragmentow podobalo,poki co,kongratulejszyn ;)
Abel - 31-07-2007, 14:32

Najdłuższy chyba kawałek

Komendant opuścił karczmę, a Strażnicy momentalnie przeszli do planowania dalszych misji. Zawołano natychmiast wicehrabiego, aby powtórzył raz jeszcze wskazówki podane przez Wiedzącą. Strażnicy usłyszeli je już raz, ale emocje wywołane odprawą kapitana spowodowały, że słowa te uleciały jak bańka mydlana. Zasiedliśmy wspólnie do stołu i myśleliśmy. Jedni sądzili, że trzeba szukać kopalni do której prowadzą krzaki malin, a taką już raz mijaliśmy. Inni uważali, że ślad kłów i pazurów to jakaś grota potwora, w której znajduje się dalsza pomoc w znalezieniu Smoka. Jeszcze inni usiłowali znaleźć te miejsca spacerując po okolicy co zostało natychmiast wyśmiane. Pozostało zawołać Mapnika. Mapnik, zwany Jarlosem był niewysokim człowiekiem, łucznikiem, który w oddziale Straży pełnił funkcję zwiadowcy. Żartem mówiliśmy, że jego orientacja w terenie odzwierciedla inteligencję reszty grupy co znajdowało poparcie kiedy widzieliśmy kapłana Shamarotha szarżującego z buzdyganem. Po chwili Mapnik pojawił się ze swoją mapą i przeszliśmy do obserwacji okolicy. Szukaliśmy jakiegoś dużego szczytu, większego od innych oraz jakiejś kopalni. Kopalni było całe mnóstwo, więc postanowiliśmy odłożyć ją na drugi plan. Yngvild z jakiegoś powodu wyszła, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio zajęci mapą. Siedzieliśmy, herbata za herbatą mijał czas i nic nie ułożyliśmy. Była godzina przed północą kiedy udałem się do ogniska, posiedzieć, pogadać. Niestety, moje marzenia legły w gruzach.
-Abel, chodź, jakiś facet szuka chanysa.-do wartowni wszedł Rigo.
-Idę-powiedziałem wstając.
W karczmie był już śmietanka towarzyska, Sigbert, Hodo, Zibbo, Borys, a wszyscy skupieni dookoła mężczyzny w czarnym płaszczu i czarnym kubraku.
-Abel, jest wampir.-zawołał Hodo odłączając się na chwilę od rozmówców.
-Jakieś szczegóły?-zapytałem.
-No, ten człowiek jest ponoć specem od potworów i ma sposób na ubicie maszkary, a my mamy jedynie go ogłuszyć.
-Niby jak?
-Kazał nasmarować broń czosnkiem.-odpowiedział.-To jest Abel, jest on naszym magiem i specjalistą od potworów-przedstawił mnie chorąży.-pójdzie z nami tak na wszelki wypadek.
-W porządku, ale mag na niewiele sie przyda.
Wtedy już wiedziałem, że kłamie. Jedynym stworzeniem na które nie działa magia jest golem, a i to nie zawsze, bo już chanaccy magowie szykują zaklęcia wyłączające golemy. Zastanawiałem się chwilę co zrobić z tym fantem. Zdemaskować oszusta przy wszystkich, odciągnąć Hoda i powiedzieć mu, że jest w tym podstęp czy tez pójść i wspomóc Strażników w walce. Pomny na mój sen wybrałem ostatni wariant i zacząłem razem z innymi przygotowania. Półgodziny do północy mieliśmy być gotowi.

*******************************

Droga nie dłużyła się specjalnie, a gwiaździsta noc dostarczała pięknych widoków. W ten przemiły sposób dotarliśmy do starego cmentarza osady, zarośniętego gdzieniegdzie, niektóre groby były zapadnięte inne połamane. Idąc dalej spotkaliśmy kobietę, która “sprzątała” groby. W duchu wiedzieliśmy, że to hiena cmentarna, ale nie to było naszym zadaniem.
-Przyszliśmy tu, aby znaleźć grób kogoś złego-tłumaczył drużynę Hodo. Drużyna czyli Sigmart, Sigbert, Hodo, Zibbo, Yngvild, Rigo, Borys oraz ja wyżej podpisany.
-Uuu, drużyna dzielnych wojów szuka kogoś złego.-zaśmiała się.-Ja tu tylko sprzątam.
-Ale może wiesz gdzie sie znajduje taki grób?-dopytywał chorąży.
-Ano jest taki jeden, podobno bardzo zły człowiek. Pochowano go za cmentarzem, żeby świętej ziemi nie bezcześcić.
-Gdzie to jest?-padło pytanie.
-A, kawałek za cmentarzem przy głównej drodze. Ludzie mówią, że to był bardzo, bardzo zły człowiek.
W głosie kobiety czuć było lekką nutkę kpiny.
-Dobra, idziemy-krzyknął Hodo.-Oddział w tył zwrot.
Oddział obrócił się i pomaszerował drogą którą przyszedł. Ja trzymałem się tyłu, bo wiedziałem jak szybkie potrafią być wampiry. Nie chciałem zginąć tylko pomóc im nie zginąć. Wyszliśmy z lasku i weszliśmy na niewielki płaski teren ograniczony z prawej stromą skarpą, a z lewej zboczem porośniętym roślinnością.
-Hej coś tam jest-powiedział Rigo-zaraz zo...
I nie zdążył zobaczyć, bo niewielki wybuch rozerwał nocne powietrze. Nagle zobaczyliśmy w kłębie dymu wysoką szczupłą postać. Za pasem miała szablę, a na sobie kontusz, ubiór szlachty w północno-zachodnim Cesarstwie. Mężczyzna podszedł do nas i wyszczerzył kły. Na ten widok drużyna zrobiła krok w tył i wielkie oczy.
-Witam, witam szanowną kolację-zasyczał.
Sigmar wyskoczył z szeregu wierząc w słowa łowcy zaczął okładać wampira swoim młotem. Ten zaś w błyskawicznym uniku przebiegł pod bronią i zaatakował. Nie było szans dla barbarzyńcy. Następni skoczyli Rigo i Borys, pomimo rozkazu chorążego. Borys wywinął szablą nad głową i uderzył raz, drugi, trzeci na nic. Wtedy wampir rzucił się na Borysa i ugryzł go w szyję. Kozak jęknął z cicha i padł. Rigo widząc taki obrót sprawy cofnął się do oddziału.
-Głupcy, starsze pokolenia były mądrzejsze.-zasyczał ponownie. Ktoś z szeregu wziął czosnek i rzucił nim w potwora.-Kocham czosnek. Powstańcie bracia i siostry.
Moje podejrzenia sie sprawdziły. Nie dość, że łowca był kłamcą i oszustem to jeszcze był wampirem. Podobnie zresztą jak kobieta ze cmentarza. Oboje teraz szli w naszym kierunku tworząc koło.
-Cholera-zaklęła Yngvild-chyba nasz łowca nas oszukał.
-Nie da się ukryć-odrzekł Hodo.
-No to jesteśmy w dupie-podsumował Zibbo.
-Zobaczcie, sami przyszli. Jacy zdrowi, jurni i jacy smaczni.-oblizał się łowca.
Zaczęła sie walka. Łowca w tygrysim skoku znalazł się między nami i próbował kogoś ugryźć. Parada, cios, parada, cios. Do znudzenia tak walczyliśmy, a raczej do momentu kiedy na nogach zostało nas czworo. Wampiry nadal krążyły dookoła.
-Osłońcie mnie-powiedziałem.
-Po co?-zapytał Zibbo odwracając się do mnie.
-Zobaczycie.
Wręczyłem pochodnię Ynvild, a saberę odłożyłem na bok. Mając wolne dwie ręce mogłem zabrać sie za zaklęcie.
-Torden agrandar vennisimi.-ryknąłem gestykulując.
Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wielki piorun jaki zesłałem z nieba na jednego z wampirów trafił go mniej więcej w szyję, tam gdzie chciałem. Dziwne, że wampir wyższy nie wyczół zagrożenia i nie umknął. Pozostała dwójka.
-No proszę, a jednak umiecie coś zrobić. Ciekawe co powiecie na to!-po tych słowach najwyższy wampir rzucił się w szereg. Szereg się rozwarł i poczęstował ostrą serią z żelaza. I wtedy mi sie przypomniało.
-Yngvild, wracamy do poprzedniego położenia.-poinformowałem cofając się za nich. Sięgnąłem za pas. Niewielki srebrny nożyk był tam gdzie zawsze.-Weźcie to.
Yngvild odwróciła głowę i przyjęła nożyk.
-Jak to nie pomoże to juz chyba zginiemy.
Położyłem saberę znów na ziemi i zainkantowałem ponownie. Kolejny wampir, tym razem najwyższy zachwiał się. Zachwiał i przewrócił. Na placu pozostał łowca. Obszedł nas z prawej i rzucił sie prosto na mnie. Oślepiający ból i zasnąłem. Kiedy się obudziłem, było po wszystkim. Yngvild, Sigbert i Zibbo chodzili od rannego do rannego i opatrywali ich. Kiedy podeszli do mnie zapytałem.
-I jaki wynik?
-Zgięli-cóż za niekompetencja, nieumarłego nie można zabić, można go co najwyżej zniszczyć-ale ostatni, ten duży uciekł.-odpowiedział Zibbo.
-No to jest źle. Mamy cztery godziny.
-Na co?-zapytała Yngvild. Była co najmniej wstrząśnięta tymi wydarzeniami, ale dzielnie trzymała się na nogach.
-Na uleczenie. Po czterech godzinach każde z nas w kolejności jak nas pogryziono przyłączy się do tej trójki-powiedziałem wskazując na pusty już plac.
-Cholera jasna. No to zwijamy się, biegiem.-Zibbo poganiał drużynę. Trzeci zdrowy, Sigbert stał obok i patrzył z wyższością na całe zajście-Może Varthanis zdoła coś z tym zrobić.
-Może, ale nie jestem pewien-powiedziałem wstając. Znalazłem moją saberę, po czym wyruszyliśmy. Droga powrotna minęła pod znakiem obmyślania kto zawinił i dlaczego właśnie my. Byłem zły na siebie, że nie udało mi sie zapobiec tragedii, bo mimo wszystko na ośmioosobowy oddział piątka była ranna i ulegała powolnemu zwampirzeniu. Kiedy dotarliśmy do zajazdu ustaliliśmy jedną wersję.
-Wampira nie było, łowca sie zmył-powiedziała Yngvild. Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli. Nie chciano wszczynać niepotrzebnie paniki. Weszliśmy do karczmy jak gdyby nigdy nic i usiedliśmy przy stole. Yngvild po cichu wysłała Sigberta po linę i Varthanisa, a Zibbo poszedł ze mną do namiotu po notatki odnośnie wampirów. Podczas moich wielu podróży miałem nie raz okazję spotkać wampira i nigdy nie było takich problemów jak teraz. Trzeba wiedzieć, że wampir to takie bardzo duże i bardzo silne zwierzę, które zaatakuje jak tylko poczuje strach. Błędem było maszerowanie w takiej dużej grupie, bo wampir wyczuje zawsze jedną, dwie wystraszone osoby i wtedy koniec. Kedy wychodziliśmy z namiotu usłyszeliśmy ryk. To Rigo przechodził trudny okres ząbkowania, powoli jako pierwszy stawał się wampem. Kiedy wróciliśmy zastaliśmy Varthanisa siedzącego nad zwojami oraz Sigberta trzymającego nóż nad szyją Riga. Najemnik wierzgał się i rzucał jak tylko mógł, ale ból wynikający z obecności srebra ogłuszał go. Reszta grupy trzymała sie dobrze i z tej okazji została ogłuszona, ja siedziałem pod strażą Zibba i wertowałem notatki.
-Chanie,-zaczęła gwardzistka-musimy was związać.
Poprowadzono mnie do słupa który wzmacniał konstrukcję karczmy. Pamiętam, że pomyślałem, że to nie jest najlepszy pomysł, aby nas tam przywiązywać, bo możemy zniszczyć budynek. Następną godzinę pamiętam jak przez sen, modliłem się mantrą o ochronę, abym pozostał człowiekiem. Zibbo przypominał chorążemu najpiękniejsze obrazki z życia krasnoludów, aby te nie odszedł. Varthanis co chwila krzyczącego: “Jeszcze nie!”, twarz Sigberta z moim nożykiem w ręku, Miję i Riena obserwujących to wszystko z ławki, Riga uciekającego z karczmy, pojawienie się Candice i opóźnianie zwampirzenia, odzyskanie Shamarotha i egzorcyzmy, na końcu umysł wrócił na miejsce, przestał krążyć w okolicach żołądka i udało mi się usiąść na ławie. Zaciekawił mnie stan umysłu przez ostatnią godzinę. Odniosłem wrażenie jakby część mojej duszy została zawładnięta prze owego najwyższego wampira i przejmowała kolejne kawałki duszy w posiadanie. Mówił do mnie, nakazywał mi co mam robić. W między czasie słyszałem jeszcze inny głos, donośny, poważny mówiący, że mam pozostać sobą. I to ten właśnie głos pozwolił mi pozostać przy ludzkiej postaci. Potem pojawił sie Shamaroth i głos stracił władzę nad duszą, stał się malutki i nic nie znaczący. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że w odpowiedniej chwili przy odpowiednim układzie czynników głos może odzyskać siłę i władzę. Poszedłem do namiotu i modliłem się, długo w podzięce za ratunek.


8 dzień Lammas

Po wydarzeniach nocy dzień nastał równie obrzydliwy. Padało, a uczucie to potęgowało się wraz z wiatrem. Wstałem i poszedłem umyć się. Po powrocie zastałem współlokatorów... śpiących. Nie zdziwiłem sie specjalnie, pomodliłem się, po czym obudziłem ich na śniadanie. Nie spałem dobrze. We śnie głos nawiedzał nie wielokrotnie, drugi głos stawał w mej obronie. Chodziło o stanowisko wobec Smoka. Zła część duszy namawiała do nie mieszania sie w tą sprawę, chciała zniszczenia Cesarstwa przez zakon. Dobra część broniła mojej postawy i namawiała do dalszej pomocy żołnierzom. Zła strona nie zgadzała sie i od nowa. Tak minęła cała noc. Oczywiście miałem chwile wytchnienia, ale wtedy budziłem się przez deszcz. Słowem noc sennych i realnych koszmarów. Idąc do karczmy zmacałem szyję. Była jeszcze nadzieja, że to wszystko było tylko snem, złym snem, który właśnie minął. Nie minął, dwie dziurki uporczywie widniały na szyi. Zakląłem w duchu i poszedłem dalej. Dotarłem do karczmy w dobry nawet humorze, reszta drużyny wybaczyła nam “dziwne” zachowanie z nocy, a w zamian za to uraczyliśmy ich opowieścią. Słuchali uważnie, a my jedliśmy, co nam się spodobało słuchaczom mniej. W każdym razie po skończonej opowieści role się odwróciły.
-A my dostaliśmy zlecenie.-pochwalił się Thork.
-Jakie?-zaciekawił się Shamaroth.
-Mieliśmy znaleźć córkę karczmarki.-zaczął krasnolud na co kapłan parsknął śmiechem- tak, a kiedy już znaleźliśmy ją to okazało się, że tam troll był.
-Aha, i co zrobiliście?-włączył sie Varthanis.
-No walczyłem, w jednej ręce pochodnia, w drugiej dwurak i go pokonałem-chwalił się dalej Thork.
Cała okolica ryknęła śmiechem. Do rozmowy włączył się Rien.
-Co? Jak śmiesz tak kłamać w obecności panny Pendragon i wicehrabiego?-krzyczał szermier nie zwracając uwagi na urodzenie Thorka.-Już nie kłam, nie kłam, bo wszyscy wiemy:walczyli wszyscy, a nie tylko ty. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, że możesz tak kłamać? I w ogóle wyzywam cię na pojedynek-Thork się zmieszał.
-A jak to było w takim razie na prawdę?-zapytałem szermierza.
-No otoczyliśmy go w tej tam jaskini gdzie był i utłukliśmy po długiej walce. A nie jak ten kłamca-rzucił okiem na Thorka wcinającego kawałek chleba-zasugerował walkę w pojedynkę. Z trollem? Chyba naprawdę nie masz za grosz wyobraźni-szermierz powoli się uspokajał.
-I zostawiliście go tak?-zapytałem.
-No tak.
-No to gratuluje. Jak sądzicie, co zrobi wam wściekły troll?-zapytałem z ironią w głosie.
-Przecież on nie żyje nic nam nie zrobi.-oburzył się Rien.
-Troll panie szermierz ma niezwykłą wręcz zdolność regeneracji i... o której godzinie to się stało?
-Koło północy, trochę po waszym wyjściu.-szermierz zamyślił się nad tym.
-To w tej chwili mniej więcej troll ten budzi się właśnie w kałuży własnej zakrzepłej krwi.
-To co mieliśmy niby zrobić?-szermierz nie lubił być krytykowany.
-Trolla traktuje się albo mocnym kwasem, albo ogniem.-wytłumaczyłem.
-A mówiłem, żeby go podpalić, mówiłem.-wciął się Thork.
-Siedź cicho kłamco.-krzyknęła Mija zajadająca do tej pory chleb z kawałkiem sera.-Zresztą skoro taki mądry byłeś to czemu go nie podpaliłeś mając pochodnię? Mówiłam ci, żebyś go podpalił, a ty się bałeś tchórzu.
Thork spotulniał i dalsza część posiłku przebiegła bez problemu. Przy wyjściu spotkałem się z Sigbertem, który po kontroli uzębienia oddał mi srebrny nóż.
-Tylko bez takich scen jak wczoraj.-powiedział i wyszedł. Wyszedłem chwilę po nim, bo zamieniłem słówko z Demonem, żyrownikiem tej karczmy.
-Śmierdzi tu czosnkiem, czujesz?-zapytał.
-Czuję, czuję. Tego nie da się nie poczuć Demonie.-odparłem z uśmiechem.
-Co wyście robili?-zapytał.
-A na wampira się szykowaliśmy.
-I musiało to tak śmierdzieć?
-No niestety.
Dalej rozmowy nie udało się pociągnąć, bo do karczmy wpadł kapitan i zwołał Straż, tym razem wyrzucając cywili. Siedzieliśmy więc na zewnątrz z Moną i Dinimem i żartowaliśmy oczywiście ze Straży. Po pół godziny drzwi się otworzyły i oddział wyszedł.
-Ablu-zaczął Hodo-będziemy Cię potrzebować.
-Mnie? A po co niby?-zamierzałem iść razem z resztą naszej drużyny po księcia.
-Dostaliśmy rozkaz znalezienia przyczyny dla której chłopom niszczej zboże-ciągnął poważnie chorąży.
-I kto sra do studni.-wtrącił wesoło Shamaroth. Po wczorajszej miksturze oczyszczającej miał dobry humor.
-Ehh, no dobra, dajcie mi chwilkę na zebranie materiałów, zaraz do was przyjdę.-powiedziałem wstając. Poszedłem do namiotu i wygrzebałem notatki, zwoje i inne przydatne rzeczy. Idąc do karczmy spotkałem Monę.
-Słyszałam, że nie idziesz z nami do księcia.-zaczęła.
-Nie, nie idę. Straż poprosiła mnie o pomoc, a skoro proszą to czemu mam odmówić. Zapomniałem Ci wczoraj podziękować za uratowanie. Dziękuję i w razie potrzeby...
-Nie masz za co dziękować-przerwała stanowczo-byliście po prostu niebezpieczni dla otoczenia.
-Uważajcie na siebie. On może być niebezpieczny.-powiedziałem po czym skłoniłem się i odszedłem w kierunku karczmy. W środku siedzieli Yngvild, Hodo, Shamaroth i paru innych. Kiedy wszedłem do środka unieśli głowy i oczekiwali na werdykt.
-I jak, wiesz już co to jest?-niecierpliwił się Hodo.
-No właśnie, co sra do studni?-zaśmiał się Shamaroth.
-Panowie, ja dopiero zaczynam pracę, spokojnie-odpowiedziałem siadając niedaleko ich.
Niszczy pola. Szukałem takiego stwora pod Terafusem w Rowenii, strasznie trudna robota. Było to dzieło sporysza, niewielkiego stworka wzrostu dorosłego niziołka. Teraz niby miałoby być to samo? Wertowałem dalej notatki.
-Wiecie coś więcej odnośnie tego potwora, chcę wiedzieć wszystko!-powiedziałem znad papierów.
-No tylko tyle, że niszczy pola.-odpowiedziała Yngvild.
-I nic więcej? W jaki sposób to robi? Jak wygląda zniszczone pole?
-Nic więcej.
-Cholerny pies.-jęknąłem cicho mając na myśli kapitana.-Mamy więc kilka możliwości, zacznę od najmniej prawdopodobnej: może to być smok, którego wieśniacy zdenerwowali...
-Albo obudzili-powiedział Zibbo.
-Czyli zdenerwowali.
-Ej, ale ja czegoś nie rozumiem. Czemu smok jest mało prawdopodobny? Przecież jak najbardziej mógłby spalić te pola.-Shamaroth nie udawał, on na prawdę nie rozumiał.
-Smok, panie kapłan jest równie popularnym co wykształcony troll.
To porównanie wystarczyło kapłanowi.
-Następny na liście...-zacząłem
-Może oszczędź nam tego, a powiedz co jest przyczyną.-nie wytrzymał Hodo.-Nie mamy całego dnia na to.
-W porządku.-ja u pokarzę, oficer jeden-Na placu boju pozostaje sporysz, bardzo trudny stwór oraz sylvan, bardziej śmieszny niż niebezpieczny. Podejżewam, że to on odpowiada za studnie.
-No dobrze, a w jaki sposób się go pozbyć?-Hodo był troszkę bardziej zadowolony.
-Trzeba go przekupić jedzeniem, zostawcie to mnie.
-W porządku-powiedział Shamaroth.-Skoro się znasz to nie ma sprawy.
-Chwileczkę, to zadanie dostała cesarska Straż, a oddajemy ją chanackiemu “specjaliście”...
-Chorąży,-przerwała Yngvild-nie chcę przypominać, kto w nocy niemal nas uratował od zwampirzenia. Gdyby chciał się nas pozbyć zrobiłby to właśnie wczoraj.
Hodo wstał i udał się do wyjścia.
-Oddział ma byc gotów do wyjścia za 10 minut.-powiedział i wyszedł.

Shamaroth_Glupi - 31-07-2007, 14:42

... ja odprawialem egzorcyzmy w karczmie :( :( :P
Abel - 31-07-2007, 14:48

ja sam napisał/a:
odzyskanie Shamarotha i egzorcyzmy

przecież napisałem

Shamaroth_Glupi - 31-07-2007, 14:53

fakt,zapomnialem ze pamietnik,wiec bedac w stanie wampirzenia nie widzialbys zbyt wiele,zwracam honor :]
Indiana - 31-07-2007, 15:15

Cytat:
Yngvild. Była co najmniej wstrząśnięta tymi wydarzeniami, ale dzielnie trzymała się na nogach.

:D :D :P Jestem wzruszona :P

Aha, Mija nie je mięsa.... Popraw, zanim cię zje :D ;P

Powiedziałabym, że każdy kolejny kawałek pamiętnika jest lepiej napisany :D Dzięki za przyjemnosc poczytania :D

A swoją drogą zabawne, jak inne szczegóły zapamiętaliśmy z awantury u wampira :P Przy czym ja oczywiście nie będę upierać się przy swojej wersji :) Teraz dopiero widzę, jak wiele drobiazgów i szczególików umyka mojej uwadze w takich sytuacjach :)

Abel - 31-07-2007, 15:35

Poprawiłem zanim mnie zabiła. Swoją drogą to pamiętałem jeszcze więcej, ale nie chciałem już się rozwlekać.
Airis - 31-07-2007, 23:52

Twoje opowiadanie znowu dostarczyło nam mnóstwo radości ^^ ale mimo wszystko nie mogę się powstrzymać:
Abel napisał/a:
Abel, choć, jakiś facet szuka chanysa.

Ablu, na bogów! :D

Z rzeczy fabularnych:
Abel napisał/a:
-Wybacz Ablu, miałeś rację, wampiry istnieją.
O ile dobrze pamiętam Mija powiedziała Ci to następnego dnia (bo zanim skończyła się historia z odwampirzaniem poszliśmy spać) używając słów 'zwracam honor'. To nie w stylu Miji prosić o wybaczenie ;)
Abel napisał/a:
Do rozmowy włączył się Rien.
-Już nie kłam, nie kłam, bo wszyscy wiemy, że walczyliśmy wszyscy, a nie tylko ty. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, że możesz tak kłamać?
Naprawdę, uważam, że poziom mojej złośliwości jest o niebo wyższy...
Jestem też przekonany, że to Mija wydzierała się, że trolla należy podpalić, ale nikt trzymający pochodnie jej nie posłuchał.

Mam nadzieje, że nie weźmiesz tej umiarkowanej krytyki do siebie, bo chętnie poczytam dalsze części :)

Abel - 02-08-2007, 11:30

Bardzo dziękuję Airis, poprawiłem już co trzeba.
Ten kawałek dla osób, które nie były u diaboła z dedykacją dla Doctora za świetnie odegraną rolę :D :D :D

Droga do wioski przebiegała spokojnie. Nie natrafiliśmy o dziwo na żadne wraże wojska, żadnych bandytów nic. Kiedy zbliżaliśmy się do pola postanowiliśmy wysłać zwiad. Lasek dookoła dawał wspaniałą osłonę dla łuczników, więc musiliśmy byc ostrożni. Kiedy dotarlismy w końcu na pole moglismy mu sie blżej przyjżeć. Poszedłem sam, reszta zajęta była pilnowania swoich pleców. Zboże było połamane z lekkimi rdzawymi nalotami.-Sporysz-pomyślałem-Jednak jest tutaj.
Pomyslałem nad egzorcyzmem. Byłem jedynie tafsir i nie mogłem odprawiać takich egzorcyzmów, ale kapłan Shamaroth tak.
-Coś tam jest, coś się rusza-spanikował Thork zostawiony na straży.
-Żyje to się rusza-mruknąłem i poszedłem w jego kierunku.-Jak wyglądało?
-Takie rogate...
-Sylvan. Jest za szybki dla nas, rozproszyć się!
-Chwila, to ja wydaję rozkazy.-żachnął się Hodo-Arandir, Jarlos z flanki reszta przodem, dopadniemy go.
Razem z łucznikami poszło po jednym wojowniku do osłony tak na wszelki wypadek.
-Pedały, czemu mnie gonicie-krzyczał silvan.
-A jak sądzisz-wyszczerzył sie Rigo.
-Ble.
-Nie ma ble, gonić go.-krzyczał Hodo.
Trzymałem się z tyłu, więc tylko słyszałem raz po raz “wszawe ryje” “pedały” oraz riposty Shamarotha “twoja stara pierze w rzece i suszy na kamieniu” “masz ryj, że mógłbyś dzieci straszyć” i wiele innych, ale próbowano również ugody.
-Dlaczego niszczysz pola?-zapytał Hodo, kiedy otoczyliśmy go w krzakach.
-Bee, bo tak mi się podoba.
-A mógłbyś przestać?
Gówno jakie przeleciało nam nad głowami oznaczalo chyba odmowę.
-Gonić go!
I zabawa zaczęła się na nowo. Biegłem z tyłu, bo w wyzwiskach musiałem ustąpić krasnoludom i najemnikom. Po diabolicznej wprost gonitwie na złamanie karku dopadł go Arandir.
-Co pedałku podobam ci się?-zagaił silvan.
-Nie, jesteś obrzydliwy.
-Ooo, jak niemiło-splunął elfowi na koszulę.-Masz wcinaj.
Dyskusja na temat pedałków i smaku trwała jeszcze parę minut po czym Candice sobie coś przypomniała.
-Mogę zrobić iluzję,-zaczęła-i nakłonić go do opuszczenia tych ziem.
-To znaczy?-dopytywał Hodo.
-To znaczy,-zaczęła topornie tłumaczyć półelfka-że powstanie piękna silvanka, która zachęci go do opuszczenia tej ziemi, powiedzmy do barbarzyńców.
Chorąży rozmarzył się nad tą myślą, miałby dwie pieczenie na jednym ogniu.
-No dobrze, do roboty.
Psioniczka skupiła sie, wypowiedziała słowa zaklęcia, wykonała kilka gestów. Powietrze zatrzeszczało lekko i pojawił się obiekt. Musze przyznać, że przyłożyła się do roboty nasza Candice i teraz silvanka rączo biegła w dół kotlinki.
-Beee, a kto wam powiedział, że jestem hetero?
Kompania wybuchła śmiechem poza Yngvild, którą to nie rozbawiło i Candice, która musiała rzucić drugie zaklęcie. Efekt był ciekawszy, to znaczy reakcja silvana była ciekawsza. Zaczął się mocniej szamotać i po chwili już biegł w dół kotlinki za silvanem.
-To na nic-powiedziałem-on tutaj wróci.
-Dlaczego? Po co?-zapytał Zibbo podnoszący Arandira. Ten wyrwał się z jego objęcia i sam wstał.
-Po pierwsze, bo iluzja przestanie działać za dziesięć do piętnastu minut i będzie chciał tu wrócić. Po drugie, znudzi mu się po prostu.
Towarzysze spojrzeli po sobie.
-To co sugerujesz?-zapytał Shamaroth-nie można go tak przecież zostawić.
Miał rację. Złapać silvana było co najmniej trudno, a oszukać go jeszcze trudniej. Za taka zniewagę będzie chciał zemścić się na wieśniakach. Przypomniało mi sie dzieciństwo, a raczej lata szczenięce. Przypomniało mi się moje pierwsze spotkanie z faunem, jaki to ja byłem wtedy podniecony. A ta druidka, jej imię? Nie mogłem sobie przypomnieć w tej chwili, ale przed oczami zamajaczył mi ołtarzyk zbudowany z gałęzi i przydrożnych kamyków. Coś jeszcze tam było, ale nie mogłem sobie przypomnieć. Na ołtarzu były owoce leśne:maliny, porzeczki, jabłka oraz poziomki. To było piękne lato. Ale wróciłem do brutalnej rzeczywistości otoczony Strażnikami oraz innymi zwierzątkami. Trzeba było zbudować ołtarzyk na kształt tamtego. Tutaj pomocny okazał się Varthanis. Poznosiłem mu materiały, a on zajął się budową. Poprosiłem w międzyczasie Borysa i Riga o pomoc, mieli pójść w las i nazbierać owoców. Tymczasem ja powróciłem do budowy i tym sposobem po około 20 minutach koło drogi stanął nieduży, wręcz mały ołtarzyk. Na nic więcej nie mieliśmy po prostu czasu. Spojrzałem nań i uznałem, że czegoś brakuje, ale nie bardzo wiedziałem czego. Zauważyłem, że Rigo z kozakiem nadal stoją tam gdzie stali i ponagliłem ich. Potem drugi raz i trzeci. W końcu zostawiłem saberę i fragment notatek odnośnie diaboła przy ołtarzu, a sam poszedłem po owoce. Nie bałem sie, bo w przeciwieństwie do stworów brutalnych i bezwzględnych silvan nie lubował sie w przemocy, a raczej jej unikał. Poza tym zawsze mogłem spróbować go opętać, a samemu uciec do reszty. Nazbierałem jednak malin, a Yngvild z Zibbem w tym czasie zdobyli jabłka. Czegoś jednak mi brakowało... Ułożyliśmy owoce na ołtarzu i chwilę przy nim zostaliśmy.
-Jaką mamy gwarancję, że on nie powróci?-zapytała gwardzistka.
-Stuprocentową-odpowiedziałem, bo faktycznie byłem pewien tego.
-No nie wiem-zwątpił kapłan.-Ja bym to utwierdził jakimś zaklęciem.
Cholerni durnie, wszystko zniszczą. Ale dobrze, nie ja będę wysłuchiwał od dowódcy, ale oni.
-Candice?-gwardzistka spojrzała na półelfkę proszącym wzrokiem.
-Mogę zaczarować owoce tak, że po ich spożyciu będzie musiał jak najszybciej dostać się-psioniczka zamyśliła się na chwilę-do barbarzyńców.
Posmutniała twarz Hoda rozpromieniała wręcz na tę propozycję.
-Mi to pasuje-powiedział. Reszta grupy niemo zgodziła się z nim.
Idioci! Silvan nie jest TAK głupi, żeby jeść zaczarowane jedzenie. Pozostawało tylko być w miarę daleko kiedy tu wróci.
Candice rzuciła zaklęcie, po czym drużyna opuściła to miejsce. Stałem jeszcze chwilę i zastanawiałem się. Co zrobiłem źle, co jest nie tak jak powinno być? Nie wiedziałem wtedy jak poważna może być słaba pamięć.
Kiedy wróciliśmy z powrotem na drogę wzdłuż zagajnika usłyszałem krzyk Thorka stojącego na czatach.
-Tam jest, tam pobiegł.-krzyczał wskazując zarośla.
-Zostawcie to-krzyknąłem i wyjąłem szablę zza pasa.-Trzymaj!-powiedziałem dając wojakowi broń. Pobiegłem kawałek we wskazanym kierunku, ale nic nie znalazłem. Cholerni bandyci, nie potrafią nawet lasu uszanować.
-Uciekł-mruknąłem cicho wyrywając swoją saberkę.-Cholera uciekł, nie potraficie się nawet cicho zachować.
Dalsza podróż minęła pod znakiem wzajemnych rozmów na temat upodobań i języka diaboła aż do pewnego momentu.
-Ale one chyba nie są...-urwał Shamaroth, bo w oddali usłyszeliśmy echo wybuch.
-Ile do zajazdu?-zapytał Zibbo.
-Z dziesięć minut marszu.-usłyszał odpowiedź.
-No to lecimy, będziemy w pięć.-chorąży wydał szybko komendy i oddział utrzymując szyk dwójkowy biegł przed siebie.-Każdy pilnuje swojej strony. Jak cokolwiek zauważycie to mówić natychmiast. Oddział bez słowa biegł dalej. Kolejny huk. Kilka osób zaczęło dawać znać, że dalej nie dadzą rady.
-Ci co mogą biec...-Hodo zawahał się chwilę.-Nie, nie możemy się rozdzielić. Zwolnić!
I zwolniliśmy na nowo do tempa marszowego nie zważając na to, że w zajeździe może właśnie mieć miejsce wielka rzeź. Jednakże kiedy dotarliśmy na miejsce wszystko było w porządku i nic nie wskazywało na działanie jakichkolwiek wrażych sił.

Indiana - 02-08-2007, 12:06

Właściwie to powinnam ci nakopać za te teksty :D Ale zarąbiście mi się podobało :D Świetna robota :D
Airis - 02-08-2007, 13:14

Kolejne opowiadanie o niekompetencji strazy, jak milo ^^

A jesli chodzi o poprawki do poprzedniego - Ablu, jak Ty rozbrajajaco nie potrafisz byc zlosliwy :D

Abel - 02-08-2007, 13:16

Wiem, że powinnaś :-P dlatego tak miło się to pisze.
Swoją drogą to czy udało mi sie przepędzenie silvana? Bo jakoś tak błędów narobiłem przy tym.

Shamaroth_Glupi - 02-08-2007, 13:28

Abel napisał/a:
Gówno jakie przeleciało nam nad głowami oznaczalo chyba odmowę.





myslalem ze sie zleje ze smiechu jak to przeczytalem ;D ;D ;D ;D ;D ;D

Hodo - 02-08-2007, 15:28

Abel napisał/a:
nieduży, wręcz mały ołtarzyk.

xD

Ablu nie słyszałem zebys wspominał coś o tym, że diaboł nie zje zaczarowanych owoców.

Rin - 02-08-2007, 15:30

On chyba to pomyślał w opowiadaniu ;)
Abel - 02-08-2007, 15:30

To był tak na prawdę wasz problem, nie mój. Zresztą poczekajmy na werdykt Indi.
Alathien - 02-08-2007, 15:43

O ile pamiętam, to sama Indi mi sugerowala, by zaczarowac owoce.
Angantyr - 02-08-2007, 15:46

Pytanie czy Indi jako intuicja, czy jako Yngvild. :-/
Abel - 02-08-2007, 16:23

Jak już to jako Yngvild chyba, ale głowy nie daję...

[ Dodano: 2007-08-02, 22:01 ]
Kolejny kawałek, wyjście na Malinową. Jakby ktoś coś wiedział więcej niż napisałem to chętnie poprawię

Po powrocie do zajazdu Strażnicy znów zniknęli w karczmie wyrzucając nas za drzwi.
-Cholera, kiedyś się doigrają-pogroził Edric idąc do ogniska. Paliło sie ono praktycznie cały dzień i całą noc, bo przemoknięte ubrania właśnie tam osuszały się. Nie miałem nic do stracenia, poszedłem tam razem z resztą cywili. Chwilę później zobaczyliśmy komendanta wychodzącego z karczmy i odchodzącego drogą.
-No to kto idzie się napić?-rzucił Dinim.
-Ja idę-odpowiedziałem-Edricu?
-Mogę pójść-odpowiedział mężczyzna-wicehrabio?
-Ja chyba zostanę.-szlachcic przysiadł na pieńku i zamyślił się.
-To ja też zostanę-zdecydował Edric.
-A ja idę-powiedziała Mona wstając.
I tak w trójkę poszliśmy do wolnej już teraz karczmy. Wolna była jednak jedynie od kapitana i na wstępie zostaliśmy powitani przez stanowcze “Won!” pod naszym adresem. Odpowiedziawszy równie stanowczo usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy rozmawiać.
-Póki co trzeba się trzymać tej wersji, chyba, że będzie trzeba to powiemy prawdę-ciągnął dalej rozmowę Hodo. Reszta Strażników pokiwała głowami na znak, że rozumieją.
-Ale teraz trzeba sie zająć sprawą podpowiedzi do Smoka.-powiedział Borys.-Może warto zawołać wicehrabiego?
-Tak.-powiedziała Yngvild.-Niech ktoś po niego pójdzie.
Nikt się nie kwapił, ostatecznie poszedł Jarlos stojący przy drzwiach.
-I nie zapomnij o mapie!-krzyknął Hodo na odchodne.
Wstałem od stołu i przeprosiłem współtowarzyszy.
-Co jest, znowu coś skopaliście?-zapytałem grupki Strażników rozsiadających się już za stołem.
-Spadaj chanie!-warknęła Yngvild.
-Heh, nawet nie potrafią ciała się pozbyć-doskonale wiedziałem co się wydarzyłao na Górze Kapliczki.
-No naprawdę, ty zrobiłbyś to o wiele lepiej.-odpowiedział chorąży. W tym samym momencie do karczmy wszedł wicehrabia Rasgalen oraz Mapnik ze swoją mapką okolicy.
-Witaj hrabio!-zaczął chorąży-potrzebujemy twojej pomocy.
-Słucham.-Fein Rasgalen oparł sie o blat stołu.
-Czy mógłbyś powtórzyć jeszcze raz treść podpowiedzi jakie uzyskałeś od Wiedzącej?
-Oczywiście.-wicehrabia powtórzył obie podpowiedzi, po czym towarzystwo usiadło nad mapą.
-Szukamy wysokiej góry na szczycie której jest sztolnia-zaczął Zibbo.
-Dlaczego sztolnia?-zapytała Yngvild.
-”Tam, gdzie wnętrze ziemi wychodzi na powierzchnię”-zacytował krasnolud.
-No dobrze to szukajmy.
Siedzieliśmy tak dobre 20 minut, aż ktoś zauważył.
-A ta druga? “We wnętrzu ziemi, obmywa ją woda...” to na pewno będzie jakaś kopalnia.
-Wszyscy zgodzili się z tą wersją.
-Ale to w takim razie czym będzie ta pierwsza?-zapytałem.
-Podejrzewam, że skały-odpowiedziała Yngvild i gestem ręki wskazała mapę.-jest ich tu całe mnóstwo.
-Wręcz za dużo, żeby każde z nich przeszukiwać.-odpowiedział smętnie chorąży-to bez sensu.
-Czekajcie!-przerwałem-jak idzie końcówka drugiej części?
-”Ślad kłów i zębów poprowadzi was”-zacytował wicehrabia.
-Patrzcie!-powiedziałem wskazując dwa miejsca na mapie. Pierwsze, osada Kieł i drugie szlak Zębów.
-Dobrze-powiedziała Yngvild z drugiej strony stołu-jak na chana całkiem dobrze.
Miałem ochotę kopnąć ją pod stołem, ale się powstrzymałem.
-No dobrze, mamy tu trzy sztolnie-wskazał Zibbo na mapie-która jest nasza?
-Nie wiemy, wiemy tylko tyle, że to sztolnia w tej okolicy. Droga tam wygląda dobrze-chorąży spojrzał na mapę-tak sądzę przynajmniej.
-No cóż, trzeba będzzie sprawdzić wszystkie.-zasugerował Zibbo.
-A tamta pierwsza zagadka?
I towarzystwo powróciło do intensywnego myślenia. Musiało to wyglądać śmiesznie, bo po chwili dopiero usłyszeliśmy śmiech Gadjunga, który cichcem wszedł do środka. Nie przepadałem specjalnie za tym osobnikiem, moze ze względu na jego wrodzoną odporność na magię, która powodowała dreszcze na karku.
-Przydałbyś się na coś, a nie śmiał. Idź po Obieżyświata!-rozkazała Yngvild. W międzyczasie Hodo zaczął głośno myśleć.
-”Wnętrze ziemi wychodzi na powierzchnię” to niewątpliwie chodzi o skały. Skał jest wiele w tym rejonie. “Owiewany przez wiatry i grzany przez słonce” to jest góra, duża góra... Wiem!-krzyknął w końcu.-Trzeba szukać malin w nazwach gór.
Było to tylko kwestią czasu jak wprawione oko w szukaniu malin zauważyło w kącie mapy górę Malinową.
-Świetnie-powiedziała Yngvild- teraz mamy już wszystko. O jest i Obieżyświat.
Piętnaście minut później połączone siły cywili i wojskowych wyruszyły w kierunku odpowiednio: chorąży do sztolni, a Obieżyświat na Malinową.

*******************************

Wyruszyliśmy jak najszybciej było to możliwe. Oczywiście nie bez problemów. Okazało się, że nasza prześwietnie zorganizowana wyprawa nie przygotowała mapy. Więc poleciałem na łeb na szyję w dół, aby dogonić drużynę do sztolni. Usłyszałem jednak, że oni mają tylko jedną mapę i się nie podzielą. No to Obieżyświat musiał sie cofnąć do zajazdu i gdzieś spod lady wygrzebał jakąś mapę okolicy. W ten sposób oto wyruszyliśmy z niewielkim, pięciominutowym opóźnieniem. Droga była bardzo ładna, skalista pod górkę.
-Lepiej nie będę zakładał rękawic.-powiedział Sigbert maszerując obok mnie.
-Dlaczego?-zapytałem.
-Zawsze zakładam je na chwilkę przed zasadzką.
-To nie zakładaj ich lepiej.
Dalsza droga minęła w miłej atmosferze, rozmowa zbaczała momentami na tematy bardzo abstrakcyjne, ale nikt nie narzekał. W końcu przed nami stanął ostatni odcinek: stroma droga, a na jej końcu skały. Szybko pokonaliśmy ten kawałek drogi i zaczęliśmy eksploatację. Uznaliśmy, że to są te skały i szukaliśmy czegokolwiek co mogłoby nam pomóc w dalszych poszukiwaniach Smoka.
Huk.
Wszyscy unieśli głowy do góry i zaczęli wypatrywać skąd to dobiega. Byłem po drugiej strony skały i musiałem jakoś przedostać się do naszych. Po krótkiej wspinaczce doszedłem do reszty.
-Idziemy?-zapytał Omus.
-Nie wiem, myślę.-odpowiedział Obieżyświat.
-Ale ktoś tam stoi.
-A skąd do diabła wiesz jakie ma zamiary? Może czeka akurat aż zejdziesz?
Droga w dole była zarośnięta lekko, ale było widać trzy wysokie sylwetki. Zdawały się zapraszać nas do siebie.
-Dobra, schodzimy dwoma grupami.-wydał komendę Obieżyświat.
O wyciąganiu broni nie musiał nawet wspominać. Grupa zabijaków aż rwała się do bitki. Wraz z Obieżyświatem i Sigbertem zbiegliśmy jako pierwsi na drogę. Postacie cofały się.
Huk.
-Dalej, bo nam uciekną-poganiał Omus.
Niestety nikomu nie chciało się dalej biec, a nawet jeżeli to bardzo umiejętnie to maskował.
-Nasze zadanie to zbadanie skał, a nie walka ze wszystkim co napotkamy.
Chcąc nie chcąc Omus przyznał rację i razem z Arandirem i kilkoma innymi osobami udał się do skał.
-Ładna pogoda-zagaiłem do rozmowy. Istotnie był to jeden ze słoneczniejszych dni jakie widziałem w Silberberg.
-No, ale ze wschodu idą chmury.-odpowiedział siedzący nieopodal Sigmar. Rycerz Sigbert wyglądał na mocno zaniepokojonego czymś.-Ciekawe kim byli ci ludzie?
-Może strażnikami tajemnicy artefaktu?-zasugerowałem.
-Niee, chyba nie.-odpowiedział wojownik.-Ej, Varthanis, nie byli to czasem banici, których spotkaliśmy wtedy, no w lesie?
-Nie wiem...-nekromanta wyglądał na znudzonego. Dopiero wczoraj dowiedziałem się kim jest na prawdę, gdyż usłyszałem jak powtarzał zaklęcia. Salva vennisimi oznaczało w ustach maga życia uzdrowienie. A Varthanis nie wyglądał na maga życia. Noszący się w ciemnych zwiewnych szatach przypominał szkieletora ożywionego za pomocą magii. W sumie to sami idioci tworzą prawo w Cesarstwie, bo zakazanie całkowicie nekromancji trąci absurdem i to mocno. W Chanacie zakazane były jakiekolwiek próby tworzenia nieumarłych armii, ale w celach badawczych była to bardzo często stosowana magia. Niemniej jednak był to kolejny powód dla którego uważałem, że Cesarstwo upadnie, a przynajmniej miałem na to nadzieję. W trakcie tych rozważań ze skłki wrócili badacze.
-Mamy notatki-powiedział Arandir klepiąc zieloną sakwę przyczepioną do pasa.
-Świetnie, to jest w tej chwili najważniejsza rzecz, tego musimy bronić.
Obieżyświat zaproponował wrócić na poprzednią drogę troszkę inną metodą niż cofnięcie się. I tak po kilku chwilach wspinaliśmy sie raźno pod górkę z powrotem na drogę. Przy samym podejściu rozproszyliśmy się, aby lepiej zbadać okolicę. Na drodze zaczęliśmy się powoli ustawiać w szyk dwójkowy, kiedy usłyszeliśmy kolejny wybuch całkiem blisko.
-Formować szyk, musimy przyjść przez te krzaki.-zakrzyknął Sigbert, który na tę chwilę przejął dowództwo w oddziale.-Szyk trójkowy!
-Trójkowy nie przejdzie, dwójkowy proponuję.-powiedziałem.
-Racja, dwójkowy w takim razie.
Stanąłem ramie w ramię z Gadjungiem. Przebiegły mnie dreszcze.
-Każdy pilnuje swojej strony!-krzyczał dalej rycerz.
Kolumna ruszyła najeżona ostrzami mieczy. Z przodu Sigbert w kolczudze z Zerwikapturem wydawał kolejne rozkazy.
-Uwaga, zaraz wyjdziemy z krzaków!
Kiedy faktycznie wyszliśmy na otwartą przestrzeń zobaczyliśmy, że nikogo nie ma.
-Rozwiązać szyk, szybki marsz!
Szyk zrobił się znacznie luźniejszy i mogliśmy szybko przemierzyć dystans do powalonego drzewa.
-Omus, idź na zwiad.-powiedział Obieżyświat.
-Dlaczego zawsze ja?-nikt nie wiedział co fałszerz miał na myśli.
-Idź i tak, żebyś nam ze wzroku nie uciekł.
Omus odszedł kawałek, potem większy, potem w ogóle był daleko. Obejrzał sie parę razy, ale ciągle szedł na przód.
Kolejny wybuch.
-Idziemy-wydał rozkaz Sigbert-wyrównać do zwiadowcy.
Wyrównaliśmy, a Omus odbiegł dalej. Z prawej strony widzieliśmy trzy postacie wychodzące na drogę.
-Cholera idą za nami-powiedział Sigmar poganiając idącego obok Varthanisa.
-Jak dojdziemy do szczytu to biegniemy. Szyk trójkowy, równe tempo, rozumiecie?
Brak odpowiedzi często bywa odpowiedzią i tak było w tym przypadku. Oddział biegł, maszerował, biegł, maszerował i tak aż do zajazdu. Pościg zgubiliśmy już po połowie drogi, więc nie martwiliśmy się o nic. Rękawice Sigberta spoczywały nadal za pasem...

Illima - 03-08-2007, 00:27

Dopiero nadrabiam temat, nie czytałem komentarzy, ale to
Cytat:
Wizyta zakonu Indry nie jest przypadkowa i wiem nawet czego szukali-powiedziała zdejmując ciężki amulet. Był to duży zielony kamień okuty żelazem. Amulet stuknął o stół-jest to amulet, który za wszelką cenę nie może wpaść w ręce zakonu, bo wtedy-zrobiła pauzę-Cesarstwo zginie

...Yngvild nie wiedziała jeszcze do czego zakonowi amulet i co chcą z nim zrobić. Wiedziała tylko, że nie ma zamiaru im go dać. Po tej sytuacji w karczmie ja i Shamarot powiedzieliśmy jej, że "Spali nas Słońce" :P

Shamaroth_Glupi - 03-08-2007, 00:30

nie,nie,Ty pwiedziales ze spali Was slonce a ja zaczalem tluamczyc co sie stanie jak amulet wpadnie w jakies badziewne lapy :p
Illima - 03-08-2007, 01:07

Ale sens jest ten sam.

Następne niedociągnięcia.
Tym razem w opowiadaniu o porwaniu niektóych przez zakon. tzn aresztowaniu...

Pominąłeś całą akcję z ratowaniem aresztowanych. Zabrali ich, a my ruszając na ratunek spotkalismy ich zaraz na drodze Oo

Shamaroth_Glupi - 03-08-2007, 01:14

bo wy wtedy glupsi niz ja byliscie i nie wracajmy do tego! :D "Odezwijcie sie jak ie mozecie mowic!" geez,ja nie zapomne tego przez kilka najblizszych lat...
Angantyr - 03-08-2007, 01:26

Niezapomniany był też moment, w którym zawołałem do Ciebie czy wszystko w porządku i czy nic Wam się nie stało (możliwe, że po kąpieli :]). W tym momencie nastała cisza i zastanawialiśmy się z kapitanem, czy przypadkiem tak długo nie myślisz. No i po kilkunastu sekundach odezwałeś się wreszcie. ^^
wierz mi. Trudno było się powstrzymać od śmiechu. :mrgreen:
No, ale potem równie szybko ustały wszelkie rozmowy. Już nic nie powiedzieliście. :( A to przeżycie było podobne do oczekiwania wielkanocnego. :(

Illima - 03-08-2007, 01:55

Teraz co do Diaboła to kilka fabularnych szczegółów w stylu: to ja, Hodo i Yngvild poszliśmy po jabłka.
Ale większość tych szczegółów chyba polegała na Twojej fantazji literackiej niż na błędach rzeczowych :P
Jak znajde czas to przeczytam reszte, a potem sam zaczynam pisać, bo mnie motywujecie :D

Indiana - 03-08-2007, 04:47

No, alez się waści jęzor wyostrza, co jedno opowiadanie, to bardziej po nas jedzie :D
Cytat:
Miałem ochotę kopnąć ją pod stołem, ale się powstrzymałem.

:D :D:D:D
Zgadzam się w pełni z poprawkami Illimy. Kwesti ujawnienia medalionu nie poprawiałam, bo możliwie dokładny opis zawarłam w swoim opowiadanku. Fakt, pominęłam kwestię "Spali was słońce" bo wydawało mi się, że ten tekst poszedł dopiero po powrocie od Czuwającej.

W kwestii diaboła- bez wątpienia, co chan myślał, tego mówić nie musiał. Co do czarów - owszem, Yngvild zapytała, czy są jakieś takie, które by zabezpieczyły teren, aby uniknąć sytuacji, że nakarmimy bezcelowo diaboła. Z całą pewnością moja gwardzistka nie wie nic o diabołach i ich wstręcie do magicznych owoców.
Rzeczywiście, poszłam po nie z Hodem, a po drodze spotkaliśmy Illimę. Notabene, w tym czasie mieliśmy niezłego wkręta, bo nikt (łącznie ze mną:D) nie wiedział, co chan knuje i czy przykładowo nie spuści nam na łeb oddziału barbarzyńców, z którymi jak wiadomo sie kumał :) . Wiedzieliśmy tylko, że knuje :D Więc poprosiłam Arandira, aby nie spuszczał Abla z oka. W którymś momencie Abel jednak poszedł gdzieś sam i złapaliśmy straszliwa schizę :D Ale wrócił :P

Generalnie jako MG uznałabym operację "diaboł" za udaną, tj. diaboł wyprowadził się z polany :)

Abel - 03-08-2007, 09:45

Yngvild napisał/a:
poszedł gdzieś sam i złapaliśmy straszliwa schizę

To już wiem czemu Jacusiowi tak ulżyło jak mnie znalazł "martwiliśmy się" ta jasne

Illima - 03-08-2007, 11:14

Ok, przeczytałem wszystkie opowiadania w tym dziale.
Ablu, ostatnie zdanie w ostatnim opowiadaniu to wlaśnie te smaczki, które w książkach zachęcają do czytania. : ) Swietne : )
Przeczytam jeszcze temat Indi i sam zaczne pisać, ale nie wiem mówiąc szczerze czy zaczne przed niedzielą.

Airis - 04-08-2007, 00:57

Po przeczytaniu na głos fragmentu Twojego opowiadania, Ablu, trafiłam na fragment, który absolutnie mnie zachwyca XD
Abel napisał/a:
-Co? Jak śmiesz tak kłamać w obecności panny Pendragon i wicehrabiego?-krzyczał szermier nie zwracając uwagi na urodzenie Thorka.-Już nie kłam, nie kłam, bo wszyscy wiemy:walczyli wszyscy, a nie tylko ty. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, że możesz tak kłamać? I w ogóle wyzywam cię na pojedynek-Thork się zmieszał.


"Nie kłam, nie kłam" mnie zabiło.
Już nigdy nie będę taka sama...

Illima - 04-08-2007, 21:21

Ja mam taką prośbę, czy nie dałoby się jakoś tych opowiadań wszystkich gdzieś upchnąć, zgromadzić czy cokolwiek? Po pierwsze będzie czytelniej, a napewno kolejne części dojdą (sam sie zaraz zabiore do pisania bo mam czas). Po drugie chyba warto, aby były w jednym miejscu takie rzeczy. (:
W sumie sam do konca nie wiem w jaki sposób ja to widze. Np osobny temat na forum w któym zebrałoby sie to wszystko? Czy może podział na opowiadania Shamarotha, Indi, Abla etc.
:)

[ Dodano: 2007-08-04, 19:31 ]
Jaki burdel -_-
Moze mi ktoś powiedzieć gdzie jest ta cholerna lista dni z opisem co robiliśmy? -_-'

Rin - 04-08-2007, 23:19

Illima napisał/a:
Jaki burdel -_-
Moze mi ktoś powiedzieć gdzie jest ta cholerna lista dni z opisem co robiliśmy? -_-'


E tam burdel :P http://forum.villsvin-hir...ighlight=#14449

Abel - 05-08-2007, 00:03

Wybacz Illima, zamieściłbym całe, ale
silnik forum napisał/a:
Your message is too long. It can not be more than 65500 chars.

No kurde, 30 stron A4 to niby ponad 65500 znaków?

Hodo - 05-08-2007, 00:09

Illima, Indi mówiła że zamieści całośc na Kortunalu. Tak BTW galeria już jest ;-)
Illima - 05-08-2007, 00:22

oki, mogłem niedoczytać. Mam nadzieje, ze nie tylko mi nie chce sie czytać 10 stron spamu etc ^^'

a tutaj kolejny kawałek. O mojej postaci w sumie.

To jest połączenie mojej opowiastki i tego co napisała Indiana w moim queście na początku obozu. Niektóre rzeczy postanowiłem zmienić, bo jakby nie było to ja lepiej znałem swoją postać od indi xD a poza tym musiałem to wpelść w całosc stylistycznie, zmienic perspektywe widzenia na moją etc. Mam nadzieje, ze mi wybaczy (:


...i płonąłem. I wszystko płonęło. Biała ściana przede mną stała i kazała mi czekać w bólu na śmierć. Skóra na plecach piekła tak jak wycieńczone płaczem i krzykiem gardło. Szum, żar i cierpienie. Więcej cierpienia. I więcej. I w końcu agonia. Wszystko płonęło. Ostatnie przebłyski świadomości. Wszędzie ogień. Coraz więcej świadomości...

Otworzyłem oczy. Kolejny pożar, tym razem wewnątrz. Długo leżałem zanim doszedłem do siebie.
Ile ich jeszcze? Wolałbym naprawdę spłonąć. A teraz wstanę i pójdę się umyć. Spłucze to wszystko. Wstań proszę, wstań.
Wstając zakręciło mi się w głowie. Wyszedłem.

***

Poziom świadomości całkiem przyzwoity. Stan fizyczny dobry. Znowu byłem w dobrej kondycji psychicznej, jednak zwykle niezmącony spokój ducha był zdominowany przez napięcie.
To spowodowało, że zdecydowałem się pójść do któregokolwiek z Wędrowców, którego znałem i spodziewałem się otrzymać od niego pomoc.

***

Usiedliśmy w kręgu. Chcieliśmy wyciągnąć mój sen na wierzch i przeanalizować go, począwszy od znalezienia jego pochodzenia do interpretacji. Podczas wyciszenia stało się coś nieoczekiwanego. Obca siła zaczęła ingerować w rytuał. Zalała nas fala obrazów. Daliśmy się temu porwać, nie czuliśmy lęku, wiedzieliśmy, że nic przyziemnego nie było w stanie wpłynąć na nasze działania. Nie w tym gronie. Tak więc daliśmy się porwać. Tak musiało być...

Las płonął. Czarne, osmalone płomieniami kamienie świętego kręgu. Ciała. Cisza śmierci, zalegająca nad lasem. W oddali ktoś szepcze zaklęcia w nieznanym języku. Unoszą się do góry, w oddali widać odległe szczyty. Lśniące meandry rzeki. Czerwieniejące w oddali dachy miasta z charakterystyczną wieżą zamku. Styrgard. Szeroka równina. A na niej czarne bijące w górę słupy dymów. Jak wzbierający podmuch wiatru zbliża się wielki krzyk ludzi. Krzyk unosi się nad równiną. Stolica płonie. Jak błyski gwałtownej świadomości, rozlegają się w umyśle słowa.
Bicz boży nad wami!!! Któż was ocali, jak nie... Cesarz nie żyje!!! Oto Koniec świata jaki znacie...
Ukazuje się twarz czarnowłosej kobiety. Nieludzkie oczy, skóra pokryta czarnym tatuażem.
Bicz boży nad wami! Smok upadł, a pogoń nad nim! Wielkie sprawy w rękach maluczkich!
Spali was!!! Spali was słońce!!!...
Otworzyłem oczy rozpoznając sale świątyni. Płonąłem. Tak jak przewidziano. Chciałbym już spłonąć...
Więc płonę. W gardłach wzbiera strach. Nieopanowany, potworny. I znowu ogień wokół, paznokcie wbite w ścianę. Wydostać się! Wydostać! Ratunku!!!

Długo siedzieliśmy w milczeniu. Latitia odezwała się pierwsza.
- Śmierć jest nad nami.
- W porządku.
- Nie rozumiesz? Ktoś mówi do nas, krzyczy wręcz, byśmy usłyszeli. Do ciebie. Musisz ją odnaleźć. Tą z tatuażem na twarzy. Ona wie.
- Kim ona jest?
Zapadła cisza. Westchnąłem ze świadomością, że nikt nie ma odpowiedzi na moje pytanie.
- Jestem ostatnia – głos Tuaine odbił się niespodziewanym echem od ścian. Tuaine miała 10 lat. Dopiero weszła. Spojrzałem na nią. Była w transie.
- Jestem ponad czasem. Jestem tą , która wie. Jestem tą, która czuwa. Jestem najstarszą. Jestem Najstarszą!

***

Jedyne co udało nam się zebrać z informacji o Najstarszych, legendarnej rasie istniejącej tylko w niewielu legendach, było to, że mieli „wyginąć”. Przejść w inny wymiar wieki temu. Miały władzę nad czasem i umysłem. Trafiliśmy również na ślad pisemny z czasów cesarza Bonifacego, z przed 200 lat:
„Gdy tak sposobili się do walki, przyszła ona. Z początku wydała się naszem oczom zwyczajną białką. Weszłedszy w środek platzu, dloń pokładła na mieczu, a on caly pordzewiał, jakby sto lat miał. Drugi zaś zamachł był się toporem ale powietrze ino trafił, ona zaś obok stała nagle się oczom ukazawszy naszem inna. Oczy jej wielkie, włosy czarne posplatane, twarz zaś cała jakby ją Raven sama czerniła w nieludzkie wzorki kruczą czernią.”

***

Wyruszyłem wiedząc, że jeżeli mam na coś trafić to trafię. Domu nie miałem, nie miałem czego opuszczać i za czym tęsknić. Spokój ducha nie kwapił się, aby wrócić prędko. Umysł był podatny na działania Choronzona...





Rany, wplecenie tekstu Indiany do mojego nie było łatwe i nie wiem czy zachowałem ten sam klimat, ale kij z tym ^^' Indi ma więcej opisów. No nic to :)

Abel - 05-08-2007, 12:57

Airis napisał/a:
Już nigdy nie będę taka sama...


Czemu? Airis, ludzie nie zmieniają się ot tak z dnia na dzień. To niemożliwe. A ten kawałek przy odpowiedniej intonacji głosu pasuje do Twojej postaci. Sprawdzałem.

Kolejny kawałek z przesłuchaniem:

Kiedy weszliśmy do karczmy była tam już brygada sztolniowa.
-I co? Macie te papiery?-zapytał Hodo w drzwiach.
-Taak, Arandir ma jakieś pół tekstu.-odpowiedziałem po czym usiadłem i napiłem się. Z wielką radością patrzyłem na smutne twarze Borysa, Riga i Shamarotha obserwujących jak złoty płyn wlewa mi się do gardła.-Macie pieski, macie-pomyślałem patrząc z ukosa na kapłana-macie swoją służbę w końcu, żołd wam zbrzydnie, zatęsknicie za starymi nawykami. Był to tylko mocno sfermentowany kompot jabłkowy z jakimiś dodatkami smakowymi, ale nawet tego nie wolno im było wypić. Przy jednym ze stołów siedziało towarzystwo “elitarne” czyli ta część Straży, która jeszcze jako tako myślała. A byli to: Yngvild, Hodo, Zibbo, Arandir, Shamaroth i ktoś jeszcze. Widok jaki prezentowali był rozbrajający: kilkoro w miarę dojrzałych ludzi próbuje połączyć ze sobą połówki tekstu. To znaczy kilka kartek zostało przedzielonych na pół, a oni usiłowali je połączyć. Najłatwiej im poszło tam gdzie były obrazki. Podszedłem, aby się im przyjrzeć z bliska.
-Spadaj chanie!-warknęła Yngvild-czego szpiegujesz?
-Ja? Ja nie szpieguję, odczep się-powiedziałem siadając. Chciałem trochę podnieść poziom rozmowy.
-Możesz odejść?-zapytał Hodo-Zajmujemy się sprawami ważnymi dla CESARSTWA, a więc jesteś co najmniej zbędny.
Odszedłem więc i usiadłem przy ognisku. Grupka ludzi i nieludzi zawzięcie dyskutowała.
-Musimy jutro udać się do alchemika, aby zyskać odtrutkę-Mona usiłowała przekonać resztę do swoich racji.
-I co on nam niby pomoże?-zapytał Edric.
-No tyle, że stworzył tą trutkę i powinien wiedzieć jak stworzyć odtrutkę.
-A co się stało w ogóle?-zapytałem po chwili konsternacji.
-A, bo ty ze Strażą byłeś.-powiedział Omus-Jak silvan?
-Zaraz wam opowiem, ale najpierw o co chodzi z tym alchemikiem?
-No więc-zaczęła Mona.-Poszliśmy na wskazane miejsce eskortować księcia.
-W wyniku pewnych nieporozumień-ciągnął Edric-zginął jego giermek, a on sam został upity.
-I przepytany-dorzuciła alchemiczka.-Dowiedzieliśmy się, że alchemik w dolinie miał stworzyć pewną miksturę dla jego matki.
-A mamusia bardzo dba o swojego synka-zakpił Omus.
-I podejrzewamy, że to ona stoi za truciem górników, a alchemik stworzył tą trutkę.-skonczyła Mona.
-Aha, to wiele tłumaczy.-podsumowałem-To kiedy wizyta u alchemika?
-Jutro-w końcu odezwał się wicehrabia siedzący dotychczas cicho.-O ile Obieżyświat się zgodzi.
-Oj, zgodzi sie na pewno. Pytanie tylko czy zechcesz zapłacić panie-zażartował Edric.
-To co z tym silvanem?-zniecierpliwił się Dinim.
Opowiedziałem im całą historie z diabołem nie szczędząc w niej głupoty Strażników. Kiedy kończyłem wszyscy byli bardzo radośni.
-W końcu spotkali się ze swoim prawdziwym obliczem-mruknął ktoś w kącie wartowni-czyli gównem.
Te słowa wywołały kolejną salwę śmiechu. Kiedy w końcu się uspokoiliśmy przyszła kolej na kolację. W trakcie posiłku obie grupy wzajemnie się przechwalały swoimi osiągnięciami, kto był najdzielniejszy w sztolni, a kto najszybszy w biegu z Malinowej. A ja po prostu jadłem nie zwracając wielkiej uwagi na to co kto mówi dookoła mnie. Po posiłku zostałem w karczmie, aby jednak mimo wszystko podczepić się pod Straż i pomóc im w tym zadaniu, bo sobie widocznie nie radzili.
-Znowu ty?-jęknął Hodo-dobra siadaj.
-Trzeba zrobić listę rzeczy potrzebnych na to wyjście.-ciągnął Arandir.
-Najpierw to trzeba określić gdzie idziemy.-sprostował Zibbo.-Bo jak na razie to idziemy donikąd.
-Pokarzcie-powiedziałem. Hodo westchnął po czym obrócił kawałek papieru w moją stronę. Dwa kawałki papieru. Składały się one w jedną całość, czyli rysunek wulkanu, pod nim jeziorkiem, z lewej strony górami, a prawej równiną. Z prawej strony właśnie widniał napis “Ventus”.
-Ventus znaczy wiatr-powiedziałem. A więc te pozostałem-wskazałem na trzy kolejny słowa-oznaczają trzy kolejne żywioły. Nad wulkanem ogień-Zibbo notował na przygotowanej kartce-dalej ziemia od strony gór i woda nad jeziorkiem-z jeziorka wypływała kręta wstążka rzeczki.-Podejrzewam, że idąc wzdłuż tej rzeczki dotrzemy do jeziorka, a dalej do góry.
Zapadła niezręczna cisza. Do budyku weszła Yngvild.
-Dziękujemy ci.-powiedział Hodo. Miły wyraz twarzy nie zapowiadał tego co stanie się potem.-Ale nie zrobimy nic dopóki mamy kreta.-Wszyscy spojrzeli po sobie, a w szczególności na mnie.
-No co ja znowu?-zawołałem.-Wszystko co złe to na mnie tak?
-Proponuję zrobić przesłuchanie w tym zamkniętym gronie. Magu, idź po alchemiczkę.
Wyszedłem po czym wróciłem z nią chwilę później.
-Potrzebujemy eliksiru prawdy.-zaczęła Yngvild bez ogródek.-Masz takowy na stanie?
-Mam akurat fiolkę to znaczy wicehrabia ma i...
-To chodźmy! Gdzie on jest?
-Siedzi teraz przy ognisku.
I kompania opuściła zacisze karczmy na rzecz ciepła ognia.
-Wicehrabio, potrzebujemy twojej porcji eliksiru prawdy.-powiedział Hodo zaraz po przywitaniu się.
-Mojej?!-wicehrabia zbierał sie do płaczu.-Dlaczego MOJEJ?!
-Bo nie ma innej w całym zajeździe-odpowiedziała Mona. Ona wiedziała to najlepiej, bo sama przyrządzała je.
-Jesteśmy gotowi zapłacić.-zachęcił chorąży.
-Spadaj, ja za nic nie płacę!-odciął się elf.
-No dobra, zaraz przyjdę.
Po dłuższej chwili wrócił wicehrabia z fiolką i Edriciem.
-Czemu to jest takie...-urwał Zibbo.
-Bo dodałem tam wina, żeby książę zasmakował.
-Aaa-twarze żołnierzy pojaśniały. Usiedliśmy w kółeczku wokół ogniska. Flaszeczka szła po kolei ujawniając mniej lub bardziej intymne sfery życia przesłuchiwanego. W końcu doszło do mnie.
-Odłóż broń.
Posłusznie wyjąłem saberę zza paska i ostentacyjnie odrzuciłem ją w kąt. Dwa ostrza zbliżyły się do mojego gardła: Arandira i Riena. Chciałem się później zemścić za to na szermierzu. Hodo uśmiechnął sie z wyrazem nie skrywanej satysfakcji.
-Po co tu przyjechałeś?-zapytał
-Aby wypełnić moje zadanie.-odpowiedziałem patrząc w punkt nad górami.
-Kto je zlecił?
-Mój władca.
-Na czym ono polega?
-Na zdobyciu pewnych informacji.-bawiło mnie mocno to przesłuchanie.
-To znaczy?-nie wytrzymała Yngvild.
-Miałem... mam za zadanie skontaktować sie z plemionami na wschód stąd i przekonać je do walki przeciwko Cesarstwu.-byłem ogromnie ciekaw ich reakcji.
Zapadła cisza i wszystkie oczy były zwrócone na mnie.
-I dlaczego niby nie mam cię zabić?-zapytała Yngvild.
-Och, powodów jest kilka co najmniej. Bo od kilku miesięcy dowództwo nie otrzymało żadnego raportu, bo do tej pory nie zabiłem żadnego z was mimo, że miałem ku temu wiele powodów i okazji. Bo nie zabilibyście kolejnego cywila,-zmieniłem ton głosu na bardziej płaszczący się- biednego podróżnika z dalekiego kraju i badacza potworów.-uśmiechnąłem się kpiąco.-I na koniec, bo jestem wam jeszcze potrzebny, a poza tym to ja uratowałem was przed wampirami.
Ostatni argument był nie do podważenia. Ogłuszywszy dwa z trzech i uzbroiwszy grupę w srebro dałem im szansę na przetrwanie. Yngvild opuściła miecz, podobnie jak elf i Rien. Spojrzałem mu w oczy, sięgnąłem po szable i z dumą usiadłem na swoim miejscu. Kolejny w kolejce był Rien właśnie, więc wstałem, aby mu “przytrzymać” głowę. Był to w sumie chłopak, młody może dziewiętnastoletni o urodzie... co najmniej kobiecej. Nie chodzi mi o to, że miał... no kobiece atrybuty, ale rysy jego twarzy przywodziły na myśl dziewczynę w mniej więcej tym samym wieku. Był z resztą mocno przewrażliwiony na tym punkcie i każdego mężczyznę, który go pomylił z kobietą-wyzywał na pojedynek. Krótkie brązowe włosy odbijały w tej chwili światło płynące z ognia. Sabera okazała się dobrą “podpórką” pod żuchwę, trochę trudno było mu przełykać ślinę, ale w końcu jakoś dotrwał do końca. Siadając spojrzał na mnie lodowatym spojrzeniem brązowych oczu. Uśmiechnąłem sie i słuchałem przesłuchania kolejnych osób. Na jaw wyszła współpraca Lanna z zakonem Indry co wywołało niemałe zamieszanie zakończone ostatecznie wzajemnym pouczeniem. Największy problem był z alchemiczką.
-Pij!-rozkazał Hodo.
-Spokojnie...-Mona skrzywiła twarz w grymasie wyrażającym co najmniej pogardę.-Już piję.
-Chwileczkę-powiedział Edric.-Ona mogła się uodpornić.
-Ma rację-przyznała Yngvild.-Piłaś coś wcześniej?
-Przecież się nie przyzna-powiedziałem-jeżeli to wypiła to nie przyzna się do tego. Logiczne zdaje się. Osobiście nie sądzę, żeby się zabezpieczyła na taką ewentualność.
-Ty siedź cicho,-warknął chorąży-bo jesteś ostatnią osobą, która może kogokolwiek bronić.
-Na tej samej zasadzie-pomyślałem-mógłbym na wejściu do wartowni strzelić ci piorunem w ten czerwony kubraczek...
-To w takim razie poczekamy na Varthanisa, on przeczyta jej umysł.
Ktoś pobiegł obudzić nekromantę, ale ten pojawił się dopiero po niemal piętnastu minutach oczekiwania zaspany i ciężko kontaktujący. Okazało się, ku wielkiemu zdziwieniu straży, że alchemczka wcale nie wypiła eliksiru ochronnego oraz, że jest niewinna i przyjechała w celach badawczych.


Oraz kawałek którego zapomniałem napisać z dnia 0, a jest dość ciekawy:

Wyszedłem przed karczmę. Skąpe światło księżyca oświetlało dziedziniec zajazdu. Wtedy to zauważyłem pewien ruch w dole.
-Puszczaj mnie, nie pójdę.-krzyczała niewysoka postać szamocąc się.
-Nie puszczę cię dobrze o tym wiesz.-odpowiedział jeden z dwóch prowadzących więźnia. Chrząknąłem na co drugi obrócił głowę. Był to zalany Rigo.
-O witaj panie, ładna dziś noc.-zagaił. W międzyczasie drugi z nich zwany Borysem prowadził niewysoką postać dalej ciemną drogą.
-Istotnie ładna, coś się stało?-zapytałem.
-A nic w sumie.
-Jednak za nic prowadzicie tego człowieka jak więźnia-wskazałem głową kierunek, z którego dobiegały głosy.-A sądząc po ilości osób znajdujących się tam to chyba nie będzie przyjacielska rozmowa.
-Ten kmiotek obraził pasowanego rycerza Styrii. Nie ujdzie mu to na sucho.-najemnik ostatnie słowa wymówił z dużym naciskiem.
-I niby za coś takiego-wpatrywałem sie w gwiazdy na południu-chcecie go zabić? Chętnie uścisnąłbym dłoń temu “kmiotkowi”.
-Nie rozumiesz mnie chyba panie. On obraził osobę pasowaną, wyższą w hierarchii, a ty stajesz w jego obronie?-zaśmiał się.-Kim ty w ogóle jesteś “wybawco”?
-Nie twój interes.-warknąłem luzując saberę, aby łatwiej wyszła.
-Wchodzisz w mój interes, a więc narażasz mi się, oj narażasz.
W tym momencie na końcu ciemnej drogi zrobiło się zamieszanie.
-Łapać go!-krzyknął ktoś głosem zalanym jak świnia.
-Nie właź pod nogi.-uśmiechnął sie Rigo i przygotował do złapania więźnia.
-Chyba kpisz-odpowiedziałem wyjmując broń. Następne kilka sekund minęło błyskawicznie. Niska postać zbliżała się, a Rigo próbował zastąpić jej drogę. Jednym skokiem znalazłem sie między nimi i pozwoliłem więźniowi uciec.
-Co ty zrobiłeś-ryczał-teraz muszę go gonić.
-Nic nie musisz-uśmiechnąłem się tnąc po brzuchu. Ciemna krew trysnęła na ziemię ochlapując przy okazji mnie i rośliny.
-Pomocy, ranił mnie, ranił gnój jeden-najemnik próbował zatamować krwotok.
-Zamknij pysk, albo zginiesz zanim zdążą sprowadzić pomoc.-warknąłem robiąc miejsce dla nadbiegającego towarzystwa. Wbrew moim wcześniejszym przekonaniom było ich tylko dwóch. Jeden z nich to był Borys, którego miałem okazję poznać wcześniej, a drugi to ów rycerz pasowany.
-Zabierz go do karczmy, niech ktoś go opatrzy-powiedział szlachcic do kozaka. Kiedy ci się oddalili zapytał-Czemu zaatakowałeś jednego z moich ludzi?
-Bo ona chciał zaatakować bezbronnego, niewinnego człowieka.-co za tupet o coś takiego pytać.
-Nie niewinny, bo jedną już mam, ot chciał mnie zabić.-odrzekł- Tak więc?
-Winny jest sam ranny, bo nie poinformował mnie dokładnie. Powiedział, że obraził waść jedynie, a nie chciał zabić.
-No to prawda, jego błąd. Ale nie musiałeś od razu tak gwałtownie reagować.
-Jasne-pomyślałem-mogłem od razu uderzyć tak, że teraz wiatr rozwiewałby popiół.
-Prawda-odpowiedziałem-trochę zbyt gwałtownie.
-W takim razie proponuję się pogodzić i zapomnieć o tym przykrym incydencie.
Weszliśmy razem do karczmy i od ścianą zauważyłem rannego.
-To on, ludzie zabierzcie go, on chce mnie zabić.-krzyczał próbując podnieść miecz.
-Zostaw to-powiedziałem następując na ostrze-gdybym chciał to już byś nie żył. Przyszedłem się pogodzić. Dowiedziałem sie co się wydarzyło na prawdę i przyznaję, że mieliście podstawy do zabicia go. Ale co się stało...-powiedziałem wyciągając broń w kierunku leżącego. Ten uścisnął ją z uśmiechem i położył się z powrotem. Odszukałem później ową postać, więźnia, który uciekł.
-Jestem ci winny przysługę panie.-powiedział-jak cię zwą?
-Jesteś mi ją winien, a imie zachowam dla siebie.
Poszedłem do namiotu, pomodliłem się i poszedłem spać.

Illima - 05-08-2007, 14:23

Ablu, nie chce mi sie pisać, że mi się podoba. xD

Następne moje wypociny postaram się robić w kontakcie z niektóymi coby wychwycić jak najwięcej drobnych smaczków, które umilają czytanie i opisują to co łatwo było przeoczyć. Np fajniejsze akcje w walkach :)

Abel - 05-08-2007, 15:07

Dzięki Illima, Twoje też jest dobre.Na przykład wiem już w końcu kim była Twoja postać.
Illima - 05-08-2007, 15:30

Cholera, na obozie w odgrywaniu postaci sie zawiesiłem, bo w sumie mieliście o mnie nie wiedzieć nic, a z drugiej strony jednak to jest LARP i powinienem wnosic coś stereotypowo fantastycznego i tak w sumie pomieszanie z poplątaniem. Moja postać była mało rpgowa. Za rok postaram się to zmienić :P
No i właśnie dlatego napisałem to wyżej ^^

Rigo - 05-08-2007, 15:41

No Ablu, znowu bardzo konkretnie wszystko ujęte, gratulacje ;-)

hehe dopiska do dnia 0 całkiem całkiem, w ogóle zapomniałem że takie coś miało miejsce :mrgreen:

Angantyr - 05-08-2007, 16:34

Na jaw wyszła współpraca Lanna z Indrą ^^ Lann sporo rozmawiał z Sarą, ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków :mrgreen:
Abel - 05-08-2007, 16:35

A pardon już poprawiam
Airis - 05-08-2007, 21:03

Abel napisał/a:
Airis napisał/a:
Już nigdy nie będę taka sama...


Czemu? Airis, ludzie nie zmieniają się ot tak z dnia na dzień. To niemożliwe. A ten kawałek przy odpowiedniej intonacji głosu pasuje do Twojej postaci. Sprawdzałem.


Chyba będziesz musiał mi zaprezentować tę intonację, bo inaczej nie uwierzę ;) .

Btw. przez jakiś czas będziesz mógł odpocząć od moich komentarzy, wyjezdzam ^^

Abel - 05-08-2007, 21:29

Ok, przypomnij mi we wrześniu.
Airis napisał/a:
Btw. przez jakiś czas będziesz mógł odpocząć od moich komentarzy, wyjezdzam ^^


No nie i kto teraz będzie mi prawił sarkastyczne komentarze?

Airis - 05-08-2007, 21:37

Ablu, jest gorzej niż myślisz. Mija też wyjeżdza ...
Abel - 05-08-2007, 21:41

Nieeeee!!! I co ja teraz biedny pocznę? Będę pozbawiony obiektywistycznego komentarza!! I to na dobre... chyba popadnę w kompleksy...
Illima - 05-08-2007, 22:16

Mnie nikt nie skomentował i nie narzekam xD Nie no, komentarze sie zaczną jak zaczne pisać już konkretne fabularne motywy :)
Abel - 06-08-2007, 17:49

Kolejny kawałek, mam nadzieje, że nic nie pokręciłem.

9 dzień Lammas

Wstawał świt. Podobno to normalne. Kolejny brutalny poranek w moim życiu. Zimno jak diabli, chociaż nie jest aż tak mokro jak wczoraj i przedwczoraj. Noc przespałem tym razem całą, bez problemu przypominając sobie dzieciństwo. Wiedziałem już jaki błąd popełniłem. Ołtarz nie został poświęcony bogini Dianie co w niektórych wypadkach jest niewybaczalnym błędem. Miejmy tylko nadzieję, że ten sylvan nie był specjalnie pobożny, i że nie będzie mu to przeszkadzało. Najwyżej-pomyślałem-to nie ja będę się martwił tylko oni. Pomodliłem się w podzięce za tą wizję po czym wyszedłem się umyć. Wróciłem do namiotu, zabrałem naczynia i poszedłem na śniadanie. Wszedłem po schodach na górę do karczmy. Gęsta mgła pokrywała góry. Zapowiadał się ciekawy dzień. Usiadłem w karczmie i czekałem na posiłek patrząc jak pomieszczenie powoli się zapełnia. Wszedł rozbawiony czymś Illima, za nim Lann głęboko zamyślony nad czymś prawdopodobnie nad wczorajszą nocą. Potem pojawiła się panna Pendragon oraz wicehrabia z szermierzem. Wyjąłem sabere zza pasa i oparłem ją o ścianę. Zawsze tak robiłem przed posiłkiem. W trakcie jego trwania jak zwykle rozgorzała dyskusja na różne tematy: kto co zrobił i dlaczego, dlaczego nie pozwolił zrobić tego mnie oraz co ja bym zrobił na jego miejscu. A ja jadłem dalej. Planowaliśmy co będziemy robić jak zjemy i chwilkę odpoczniemy. Cywile chcieliśmy iść jak najszybciej do alchemika, bo droga była podobno dość długa, a zależało nam na szybkim zakończeniu sprawy. Chwilę po śniadaniu pojawił się kapitan ze swoim standardowym tekstem: “Cywile, z karczmy!” co zostało skwitowane pomrukiem “cywili” i po chwili oglądaliśmy zewnętrzne ściany karczmy. Nie czekając na zwolnienie się budynku poszliśmy po Obieżyświata i już po chwili ruszyliśmy w drogę. Trzeba ci wiedzieć drogi czytelniku, że odwiedziny u alchemika były dla nas niezwykle istotne ze względu na chorującą drużynę. Zachorowali oni poprzedniego dnia wieczorem stawiając nas samych w bardzo trudnej sytuacji. Na szczęście alchemiczka zadziałała niezwykle szybko i juz po chwili wirus przestał sie dalej rozwijać, pozostały tylko objawy choroby. Wśród chorych był niestety Obieżyświat, więc droga dłużyła się bezlitośnie na nieustannych postojach. W końcu zauważyliśmy niewielki drewniany domek w odległości około 80 chanackich koni ( jeden chanacki koń to około 2,5 metra cesarskiego). Szli z nami dwaj strażnicy krasnolud Zibbo oraz nowy Kultbert. Ten ostatni został ostatnio mianowany podchorążym co nie spodobało się większości oddziału.
-Trzeba go podejść.-powiedział podchorąży.
-Nie!-ucięła krótko i stanowczo Mona.-Umawialiśmy się, że idę tylko z Candice to tak ma być. Wy macie stać w bezpiecznej odległości.
-Tak, ale jak mamy ci pomóc w razie czego jak będziemy stali tutaj?
I tym sposobem grupa rozdzieliła się zasadniczo na trzy grupki: Edica i mnie idących w stronę strumyczka w przygarbionych pozach, Miji, wicehrabiego oraz Riena idących za nami oraz Mony i Candice asekurowanych z odległości niecałych 10 koni przez Zibba i Kultberta. Omus, Dinim, oraz Obieżyświat trzymali się jeszcze dalej ot tak na wszelki wypadek. Akurat zeszliśmy do strumyczka, aby zająć strategiczną pozycję kiedy usłyszeliśmy głos Dinima:
-Wszystko w porządku, można wejść.
No tak, ale musieliśmy najpierw wygrzebać się z tej dziury. Kiedy wyszliśmy udaliśmy się natychmiast całą sześcioosobową grupą do domku. W środku wśród dymu i.. i niczego więcej, bo było widać jedynie dym, siedziała reszta towarzystwa, a po drugiej stronie siedział alchemik ze swoją pomocnicą.
-Przysłał nas hrabia Rasgalen-zaczął wicehrabia
-Hrabia? a czego on tu szuka?-spytał alchemik z oparów.
-Jest zainteresowany tym co powoduje śmierć u jego górników.-ciągnął wicehrabia.
-O istotnie ciekawe, a co ja mam do tego?
-Dowiedzieliśmy się, że możesz mieć pewne informacje na ten temat.
-Jaa? Chyba żartujecie sobie. Kto wam takich rzeczy naopowiadał?
-Książę Kamieńca.-ucięła Mona.-Mówił, że wykonałeś niedawno jakąś miksturę.
-Ja?-zamyślił się.-A chwila, chwila przypominam sobie. Mikstura na sraczkę... ale nie ona nie mogłaby zabić.
-A możesz podać składniki tej mikstury?
-Czy mogę? Czy mogę wam je dać? Nie nie mogę. Nie mogę, bo... bo tak i tyle o!
Wtedy zauważyłem kilka kartek leżących na stole przede mną. Licząc na to, że opary są na tyle gęste sięgnąłem po nie i zacząłem czytać. Mówił prawdę. W notatkach był dokładny przepis na wywar sraczki, ale nie było niczego co powodowałoby objawy widoczne u górników. Nie, chwila, było tam coś o ametystoicie, alchemiczka wspominała kiedyś o nim. Jest to płynny ametyst, który według notatek tego alchemika miał wzmacniać miksturę sraczki do efektu u górników. Po raz pierwszy od kilku dni zrobiliśmy jakiś krok do przodu w tej sprawie i to od razu taki duży.
-Uwaga, uwaga!-krzyknął alchemik zakrywając uszy i chowając się pod stołem.
Wybuch w kotle.
-Przepraszam, przepraszam was.-powiedział wstając i natychmiast zmienił ton-Widzicie, rozpraszacie mnie, nie mogę przez was normalnie pracować. Czego chcecie?
-Chcemy przepis na miksturę jaką stworzyłaś dla księżnej Kamieńca-przemówił w końcu Kultbert wyraźnie oddzielając kolejne wyrazy od siebie.
-Ach, tak tak. Ale nie, wiecie co? Nie dam jej wam.-powiedział z uśmiechem.
-Dlaczego?-zapytałem z drugiego końca pomieszczenia. Alchemik wytężył wzrok aby mnie dojrzeć.
-Bo bo... bo nie o!-zakończył z zachwytem.
Po tym nastąpiła krótka wymiana zdań między podchorążym, a alchemikiem. Atmosfera niemal wrzała.
-Jak ty tak, to ja tak-powiedział naukowiec sięgając do kąta. Okazało się, że stała tam włócznia i to całkiem porządnej jakości. Mężczyzna zaczął okładać nią podchorążego po głowie.
-Przestań! Przestań!-krzyczał podoficer.
Wtedy to wyciągnął własną broń-ciężki miecz i uderzył alchemika w potylicę. Ten zatoczył się jedynie po czym dalej okładał drzewcem włóczni. Na to Edric i Kultbert uderzyli go znów głowicami w potylicę czego czaszka nie mogła wytrzymać i alchemik sie przewrócił na ziemię.
-No to problem z głowy-powiedział podchorąży siadając koło kotła alchemika. Leżało tam prawdziwe mnóstwo odczynników, których nikt o zdrowych zmysłach by nie tknął. No właśnie... Już po chwili Kultbert i Zibbo radośnie wciągali pierwszy odczynnik do nosa. Stal tak także flakon opatrzony etykietą pepsum. Również i to poszło w ruch.
-Idioci-pomyślałem.
-Mona-zawołałem-coś tutaj chyba mam. Mona wzięła ode mnie notatki i zaczęła czytać. Raz potem drugi. Usiadła i zaczęła robić własne notatki.
-Potrzebuję pewnych materiałów, odczynników.-powiedziała po chwili, którą spędziłem na ogladąniu Strażników delektujących się chemikaliami.Podszedł Dinim, Edric i ja.
-Potrzebuję igieł świerku, czosnku, może być niedźwiedzi oraz groszek leśny. Wiecie jak to wygląda.
-Tak.-odpowiedzieliśmy niemal chórem.
Samo poszukiwanie tych trzech roślin zajęło nam około pół godziny lub więcej. Zmęczeni wróciliśmy do domku i wręczyliśmy Monie odczynniki. Ta posiedziała jeszcze chwilę nad butelką po czym oznajmiła, że mikstura gotowa. Podano ją chorym do wypicia.
-Jest to jedynie mikstura opóźniająca działanie trucizny, prawdziwe antidotum mogę zrobić dopiero w zajeździe.
Tak więc drużyna została zmuszona do opuszczenia domostwa alchemika i po szybkim rabunku wszystkiego co nie było przybite do podłogi wyszliśmy.
-Ej, pamiętacie jaka była historia z giermkiem?-Zibbo zatrzymał sie po chwili-Co jak znowu wpadniemy?
-Zastanówmy się-powiedziała Candice-będziemy mieli przesrane?
-Co najmniej-odpowiedział Zibbo cofając się do domku alchemika. Po chwili usłyszeliśmy stłumiony wybuch. Idąc z przodu nie mogłem wiedzieć co kombinuje Straż, a teraz obracając sie dostrzegłem Zibba wybiegającego z domku.
-Spier...-kolejny wybuch znacznie większy od poprzedniego zagłuszył puszczone w eter ostrzeżenie. Mimo to wszyscy z zaskakującą jasnością umysłu odkryli co krasnolud miał na myśli i nie czekając na jego powrót do nas zaczęliśmy biec przed siebie. Po około 200 koniach zatrzymaliśmy się, żeby złapać oddech. Reszta drogi przesycana dalekimi echami eksplozji minęła miło i sympatycznie. Pomijając oczywiście fakt, że dystans o długości 200 koni pokonaliśmy w pół godziny zamiast 5 minut, bo jedliśmy maliny całą drogę.

*************************************

Jeżeli któreś z nas uznało odwiedziny u alchemika i spalenie jego pracowni za wyczyn to było w wielkim błędzie. Już schodząc po schodach dostrzegliśmy, że coś jest nie tak. Cicho, spokojnie, nikt na nikogo nie krzyczy. Zaniepokoiłem sie niemal i rozejrzałem się dookoła. Z prawej strony, na zboczu leżały ciała. Trzy ciała. Po lewej na jednym kocu leżał Varthanis i Hodo. Po prawej jakieś bezgłowe zwłoki.
-Masz w końcu za swoje oficerze.-pomyślałem stojąc nad ciałem chorążego.-Kto teraz cię uratuje? Psioniczka półelfka od siedmiu boleści, Shamaroth, który w przerwach miedzy stanem totalnego zalania, a trzeźwością bełkotał niewyraźnie formułę opętania? Nie, oni ci nie pomogą-spojrzałem na kapłana stojącego na pieńku obok.-Zostałeś sam panie chorąży-powiedziałem całkiem głośno podchodząc do Shamarotha. Obok siedział Illima i medytował.
-Co jest chłopaki?-zagaiłem. Miałem nadzieję, że obaj się zdekoncentrują.
-Nic nie jest,-odpowiedział kapłan półgębkiem-odejdź stąd.
-Ojej, a obiad jest taki pyszny-denerwowałem ich dalej.-Może chcecie trochę?
-Nie, po prostu idź sobie-warknął Illima.
Wtedy przyjrzałem sie trzeciemu ciału, które jak do tej pory umknęło mojej uwadze. Był to, choć nie wywnioskowałem tego po twarzy, Lann, Lann bez głowy.
-Pięknie-pomyślałem-wycinają się od wewnątrz nie dając szans prawdziwym wrogom.
Coś mnie wtedy podkusiło aby wyjść przed karczmę i rozejrzeć się. Był to strzał w dziesiątkę, bo zobaczyłem Edrica kręcącego sie przy zwłokach.
-Ehh,-westchnął- myślałem, że wszyscy są w środku.
-No jak widać nie wszyscy.-odpowiedziałem przyglądając się temu co robił. Właśnie skonczył obchodzić dookoła ciała Hoda i Varthanisa i podchodził do bezgłowego Lanna.
-Ty sprawdź lewą, ja prawą kieszeń.-rzekła klękając przy zwłokach. Myślałem, że bezczeszczenie zwłok jest zakazane w Cesarstwie i aż czekałem na wyjście jakiegoś Strażnika przed budynek. W jednej z kieszeni znaleźliśmy pieniądze.
-Masz-powiedział Edric wręczając mi dwa lintary-nefryt będzie trzeba rozmienić.
Wróciliśmy do środka jak gdyby nigdy nic.Prawdziwym to znaczy takim, którzy nie należeli do cesarskiej armii. Wtedy zawołano wszystkich na obiad, a kapłan z pomocnikiem siłą rzeczy musieli ulżyć swoim trzewiom. Atmosfera była ponura i napięta. Zaczęło padać, więc wniesiono ciała do środka, aby nie zamokły. W sumie racja, bo w mokrym ciele dusza trudniej znajduje swoje miejsce. Kiedy w końcu uporaliśmy się z obiadem, który istotnie był pyszny, przyszła kolej na odpoczynek i rozmowy poobiednie. Dowiedziałem się, że przyczyną śmierci tej trójki jest zdrada jednego z nich, Lanna. Nie zdziwiłem się, bo podczas wczorajszej rozmowy przy ognisku wspomniał o współpracy z zakonem. Zastanawialiśmy się jedynie w jaki sposób przywrócą ich do życia.
Wtedy to do karczmy wpadł komendant z porucznikiem.

Shamaroth_Glupi - 06-08-2007, 17:57

Abel napisał/a:
-Co jest chłopaki?-zagaiłem. Miałem nadzieję, że obaj się zdekoncentrują.
-Nic nie jest,-odpowiedział kapłan półgębkiem-odejdź stąd.



musiales mi przypominac ta bolesna medytacje :D dodaj dlugowlosego chlopa ktory rzucal we mnie kamykami :P

Indiana - 06-08-2007, 18:10

Parę stylistycznych do przeszlifowania i będzie cacy... :D Plus poprawki logiczne - po tym, jak wnieśliśmy ciała, raczej nie mogliście ich przeszukiwać :P

Ta wizyta u alchemika naprawdę tak wyglądała...? ;D To ja jednak wolę wyczyny straży, nawet jeśli braliśmy po dupie ... :D

Z niecierpliwością czekam na następną część, bo to zdaje się będzie sławetna awantura :D .... :D

Abel - 06-08-2007, 18:16

Hmm, fakt, dopisałem to po chwili i nawet nie spostrzegłem gdzie. Zaraz zamienię. A ja uważam, że u alchemika było wesoło :D

Tak awantura jest w trakcie opisywania, ale nie będzie tego smaczku z waszym knuciem niestety...

Sham, musiałem to dać, ale oszczędzę Ci "chłopaka"...

Indiana - 06-08-2007, 18:20

Kurcze, to aż się boję, jak wyjdziemy w oczach biednego, niedoinformowanego chana.... :-P
Abel - 06-08-2007, 18:29

Wyjdziecie tylko na niezorganizowaną grupę samobójców, nic więcej.

[ Dodano: 2007-08-06, 16:40 ]
Pytanie: Kiedy miała miejsce akcja ze skrytobójcom i włócznią? no imie? profesja? zleceniodawca?

Illima - 06-08-2007, 19:05

Jeszcze błąd yyy logiczny? xD
Mianowicie napisałeś, że spostrzegłes Hoda, Varthanisa i jakieś zwłoki. Później napisaleś, że zobaczyłeś bezgłowego Lanna który wcześniej umknął Twojej uwadze :P
A rzucanie kamieniami było o tyle fajne, że zastanawiałem sie czy Shamaroth spadnie z tego pieńka, no i sam sikałem ze śmiechu xD

Abel - 06-08-2007, 19:13

Jakieś zwłoki, bo rzucając pobieżnie okiem nie byłem w stanie ocenić kto to jak nie miał głowy. Zamienię dostrzegłem na "przyjrzałem się"
Indiana - 06-08-2007, 19:19

Akcja ze skrytobójcą było podczas awantury. Kapitan posłał kogoś na rewizję obozu, gdzie znaleziono broń giermka. Więc kazał przyprowadzić tego, na czyim łóżku to leżało :)

Samobójców?... Kurde, gdybyśmy chcieli, naprawdę byśmy ich obu zabili... :P

Abel - 06-08-2007, 19:38

A gdybym ja naprawdę chciał to ukradłbym Draig-a-Herna i oddal Chanatowi.
manchi - 06-08-2007, 19:42

hm, przeczytałam fragment dotyczący wizyty u alchemika i niestety z rzeczywistością niewiele ma on wspólnego ;)
Jak będę miała chwilkę to wyszczególnię większość błędów, chociaż tutaj niestety oznacza to praktycznie napisanie tego fragmentu od nowa :P
Co nie zmienia faktu, że w sumie to co robiliśmy jako grupa było, podsumowując, żałosne w tym momencie (zarówno w odczuciu moim jak i mojej postaci... )

Abel - 06-08-2007, 19:54

Hmm, pisałem to z pozycji mojej postaci, ale w porządku. Wiem na pewno, że zapomniałem o incydencie z ametystoitem i ucieczką pomocnicy oraz przesłuchaniem tej niemowy.
manchi - 06-08-2007, 20:19

Dobra, jak już tu jestem to napisze od razu o nieścisłościach w opowiadaniu...

"-Trzeba go podejść.-powiedział podchorąży.
-Nie!-ucięła krótko i stanowczo Mona.-Umawialiśmy się, że idę sama to idę sama.
-Tak, ale jak mamy ci pomóc w razie czego jak będziemy stali tutaj?"

Dokładniej to szłam tam z Candice i taki byl plan, podczas gdy reszta miala okrążyć budynek. Niestety, nie przewidzieliśmy braku ścian i otwartego terenu :P

"Kiedy wyszliśmy udaliśmy się natychmiast całą sześcioosobową grupą do domku. W środku wśród dymu i.. i niczego więcej, bo było widać jedynie dym, siedziała reszta towarzystwa, a po drugiej stronie siedział alchemik ze swoją pomocnicą."

Alchemik wyszedł nam (mi i Candice, bo szłyśmy przodem) na spotkanie i dopiero po bardzo sympatycznym powitaniu weszłyśmy do środka, reszta przynajmniej na początku była na zewnątrz (co przy wspomnianym wyżej braku ścian nie miało wielkiego znaczenia)

"-Przyszliśmy po antidotum.-zaczęła Mona.
-Antidotum?-jego głos był rozdrażniony, oczy biegały po twarzach zgromadzonych.-Jakie antidotum znowu? Na co?
-Na trutkę jaka była u górników.-tłumaczyła dalej Mona. Reszta drużyny zajęła mniej lub bardziej wygodne miejsca do siedzenia.
-Trutkę? Jaką trutkę?-zapytał nie przerywając pracy nad swoim wywarem.
-Ehh. Książę Kamieńca powiedział nam, że na prośbę jego matki przyrządziłeś pewną truciznę.
-A gdzie tam truciznę-zakaszlał w oparach-to miał być jedynie-zakaszlał mocniej-wywar powodujący sraczkę."

Pomijając fakt, że najpierw się przedstawiłam i wypytałam alchemika o sprawy interesujące tylko moją postać (występujący dalej ametystonit, o którym jeszcze napiszę; tak czy inaczej tej części rozmoy mógł nikt nie słyszeć), to nie zażądałam od niego antidotum. Najpierw wypytałam co wie o górnikach i co mu zleciła księżna Kamieńca; on (nadal zastanawiam się czemu tak po prostu) powiedział o sraczce i nie chciał wierzyć, że powoduje to smierć. Odmówił podania składników trucizny. Nie pamiętam dokładnie kto, tego akurat nie zweryfikuję, ale więcej osób zaczęło brać udział w "dyskusji", żądając antidotum. Mniej więcej w tym momencie alchemik Wrzucił coś do kociołka, odpalił i wydarł się "Padnij". Nastąpił wybuch, po którym ni z tego ni z owego w szale rzucił się z bronią (nie wiem akurat jaką) na stojących najbliżej...
To tak naprawdę uprzedza i wyklucza wersję, która została spisana w następnym fragmencie...

"Wtedy zauważyłem kilka kartek leżących na stole przede mną. (...)
-Mona!-krzyknąłem cicho. Alchemiczka obróciła się.-Coś tu mam.-pokazałem jej notatki."

To z tego co pamiętam miało miejsce po wybuchu, kiedy alchemik już leżał "ogłuszony"...

"Leżało tam prawdziwe mnóstwo odczynników, których nikt o zdrowych zmysłach by nie tknął. No właśnie... Juz po chwili Kultbert i Zibbo radośnie wciągali pierwszy odczynnik do nosa."
Do odczynników dobrała się też Candice, i za nich wszystkich się darłam, żeby to zostawili, w pewnym momencie zgarnęłam wszystkie te substancje do swoich rzeczy. (A poza tym to zapomniałeś o pepsum ;) ) Nie chcieli słuchać, konsekwecje miłe nie były ;)

"Tak więc drużyna została zmuszona do opuszczenia domostwa alchemika i po szybkim rabunku wszystkiego co nie było przybite do podłogi wyszliśmy."
A najmilsze było to, że prawie wszystko zgarnęłam ja (wolicie nie wiedzieć jaką wartość to miało ;) ) i jeszcze twierdziłam że to dla dobra nauki ^^

To tak w kwestii ogólnych wydarzeń. Dodatkowo nie napisałeś nic o wielkiej kłótni pod tytułem "zabić alchemika czy nie" i o ametystonicie (co akurat rozumiem bo dla ogółu nie było to ważne; tym niemniej napisanie że to płynny ametyst to błąd mniej więcej tego rodzaju co chan a mieszkaniec chanatu :P ) i, a było to ważne, o pomocnicy alchemika... i parę innych mniej istotnych szczegółów.

A dobicie alchemika i podpalenie chaty nie było aby robotą Riena i Miji..? bo coś mi się tak wydaje...

to tyle na teraz; poprawisz, czy nie, Twoja sprawa... ale jeżeli część błędów wynika z subiektywności relacji, to zwracam honor

Illima - 06-08-2007, 20:42

Kurcze ludzie. To zabierzcie się i sami napiszcie. To jest najfajniesze, że kilka osób opisze jedną rzecz z innej perspektywy :P Tutaj jak widze Abel faktycznie sporo błędów zrobił, no ale biorąc pod uwage inne opowiadania to nie miał prawa wszystkiego pamiętać :)
On tu sie produkuje, a wy... :P
Nie zębym was oskarżał o szykanowanie xD

Indiana - 06-08-2007, 20:44

illima, nie bulwersuj się :P
To chyba jasne, że kiepsko pamiętamy szczegóły i każdy zapamiętał co innego. Ale po to się publikuje swoją pisaninę, żeby poczytać czyjeś komentarze :D Bo to znaczy, że komuś chciało się czytac :D

Hodo - 06-08-2007, 20:54

Abel niezmiernie podobają mi się twoje detale typu "80 chanackich koni" czy "po szybkim rabunku wszystkiego co nie było przybite do podłogi wyszliśmy" :P
Illima - 06-08-2007, 20:58

Ja sie nie bulwersuje, własnie dlatego dopisałem ostatnie zdanie :D
Chodzi mi o to, żeby inni ruszyli tyłki bo ja chętnie poczytam inne opowiadani i mnie osobiście więcej radochy sprawia przeczytanie trzech opowiadań opisujących tą samą akcje z różnej perspektywy z wyeksponowanymi innymi wydarzeniami, pisanych różnymi stylami, niz przeczytanie jednego super wypasionego opowiadania opisującego wszystko. Ponadto autor opowiadani mógł chciec pominąć lub zmienic jakis wątek bo np nie chciał aby jego wnuki czytały jak dostał w dupe :P

Ja bede opisywał kawałki które beda wazne z perspektywy mojej postaci i jej psychiki powiedzmy. :)

[ Dodano: 2007-08-06, 18:59 ]
Popieram Hoda :)

Indiana - 06-08-2007, 21:01

To czekam na twoją wersję niecierpliwie :D Mam szansę coś tam o sobie przeczytać, bo u Abla, to głównie na niego warczę :D :D :D
Abel - 06-08-2007, 21:33

No warczysz warczysz, bo to cesarskim psom najlepiej wychodzi :D :D
Illima nie unoś się, bo właśnie na to liczyłem ze strony manchi i jestem jej za to ogromnie wdzięczny.
manchi napisał/a:
Dokładniej to szłam tam z Candice i taki byl plan, podczas gdy reszta miala okrążyć budynek. Niestety, nie przewidzieliśmy braku ścian i otwartego terenu :P

Fakt, nie przewidzieliśmy, a o Candice zapomniałem tj. przesunąłem ją o kilka metrów wstecz.
manchi napisał/a:
Alchemik wyszedł nam (mi i Candice, bo szłyśmy przodem) na spotkanie i dopiero po bardzo sympatycznym powitaniu weszłyśmy do środka, reszta przynajmniej na początku była na zewnątrz (co przy wspomnianym wyżej braku ścian nie miało wielkiego znaczenia)

Jak wynika z zacytowanego fragmentu, wychodziłem z tej cholernej rzeczki i nie mogłem niestety być przy powitaniu.
manchi napisał/a:
Najpierw wypytałam co wie o górnikach i co mu zleciła księżna Kamieńca; on (nadal zastanawiam się czemu tak po prostu) powiedział o sraczce i nie chciał wierzyć, że powoduje to smierć. Odmówił podania składników trucizny.

Tego mi między innymi brakowało.
manchi napisał/a:
To z tego co pamiętam miało miejsce po wybuchu, kiedy alchemik już leżał "ogłuszony"...

To znaczy zauważyć zauważyłem te zapiski wcześniej i to z nich wynikałoby jako ametystoit to płynny ametyst, ale ze znawcą się nie będę kłócić.
manchi napisał/a:
Do odczynników dobrała się też Candice, i za nich wszystkich się darłam, żeby to zostawili, w pewnym momencie zgarnęłam wszystkie te substancje do swoich rzeczy. (A poza tym to zapomniałeś o pepsum ;) ) Nie chcieli słuchać, konsekwecje miłe nie były ;)

oraz wicehrabia, ale zależało mi na wytknięciu "problemów" Strażników. o pepsum zapomniałem, racja
manchi napisał/a:
A dobicie alchemika i podpalenie chaty nie było aby robotą Riena i Miji..? bo coś mi się tak wydaje...

Nie było co dobijać, bo po trzykrotnym ogłuszeniu był już całkowicie nieszkodliwy.

Bardzo dziękuję i biorę się za poprawki. I na prawdę, mnie nie trzeba bronić, dziękuję. Czasem robię sobie przerwy od siedzenia przed komputerem i mogę nie reagować za szybko.

Hodo - 06-08-2007, 21:34

Abel napisał/a:
To znaczy zauważyć zauważyłem te zapiski wcześniej i to z nich wynikałoby jako ametystoit to płynny ametyst, ale ze znawcą się nie będę kłócić.
Wtedy nazywał by się "ametystum" :P
Illima - 06-08-2007, 21:41

czy ja mam powtarzac? nie chodzi o obrone a o to zeby inni cos napisali, zeby było kilka wersji :D
Poza tym absolutnie nie mam pretensji ze ktos wystawia Ci konstruktywną krytykę :)

Abel - 06-08-2007, 22:08

Poprawiłem, jeszcze raz bardzo dziękuję

PS. Tamten poprzedni post wyszedł mi prawie na miarę Elin :D
PS2. Kto był w grupie, która zaatakowała kapitana?

Indiana - 06-08-2007, 22:10

Zibbo, Candice i ja. Reszta nie zdążyła nic zrobić. Szczegóły jak w moim opowiadaniu. :)
Abel - 06-08-2007, 22:11

Danke schon :-P

[ Dodano: 2007-08-06, 20:31 ]
Mam płodny dzień dzisiaj. Zobaczcie świat oczami Abla. Witajcie w Chantrixie

Wtedy to do karczmy wpadł komendant z porucznikiem.
-Całość wstać!-zakrzyknął. Cywile ostentacyjnie usiedli byle gdzie.-Chwała cesarzowi!
-Chwała!-zasalutowali wojacy. Kiedy usiedli, wróciliśmy do swoich zajęć. Nie słuchałem dokładnie co mówi ich dowódca, ale po chwili zaczął głośno krzyczeć.
-Jesteście pod moim dowództwem, macie mówić mi WSZYSTKO! No proszę, jak wytłumaczycie zajście na górze Kapliczki? Bo wiem już co sie stało, chcę to usłyszeć od was.
Zapadł cisza przerywana cichymi śmiechami po naszej stronie stołu. Bardzo bawiła nas ta sytuacji i może wybuchnęlibyśmy śmiechem gdyby nie surowa twarz komendanta, która mówiła nam, że z żartów nici. Po chwili wstał Zibbo zastępujący Hoda na czas jego śmierci.
-Na wyznaczone miejsce poszli Lann i Sigbert, aby odeskortować księcia.
-Ale nie sami-wtrącił oficer.-Kto poszedł z nimi?
Zibbo kaszlnął w pięść.-Najemnicy hrabiego Rasgalena-wskazał ręką w naszym kierunku-mieli do niego jakąś sprawę...
-I tak po prostu pozwoliliście im pójść ze sobą?-ryknął komendant. Nie czekając na odpowiedź podszedł do naszego stołu i stając nad Miją i Rienem zapytał.
-Po co chcieliście sie spotkać z księciem?
-Jest on podejrzany w sprawie zatrutych górników-odpowiedziała Mija spokojnie.
-Wiedzieliście o tym?-skierował wzrok na Strażników, którzy zaczęli zawzięcie o czymś rozmawiać.
-No... tak-powiedział Zibbo po chwili wahania.-Przed wyjściem nam powiedzieli dokładnie o co chodzi.
Komendant wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć, ale w porę opanował go porucznik. Wrócili do przepytywania nas odnośnie górników. A kto? A dlaczego? Dlaczego on nic nie wie? I znowu dlaczego akurat książę? Jakie mamy dowody? I tak dalej ciągnęłoby sie przesłuchanie gdyby nie gwałtowna reakcja Miji.
-Wynajął nas hrabia Rasgalen i ratowaliśmy tych ludzi WASZYCH obywateli przed śmiercią, a ty jeszcze śmiesz na nas krzyczeć? To my pracujemy w pocie czoła nad tą sprawą, macie dzięki nam mniej roboty, a wy na nas krzyczycie? To chyba przede wszystkim WASZE zadanie, to WY macie chronić cywili przed zagrożeniami, prawda?
Komendant wyglądał jakby mu mowę odjęło. Kiedy powrócił do siebie chciał chyba coś odpowiedzieć bardce, ale porucznik odciągnął go delikatnie z powrotem do oddziału. Kiedy wracali do stołu Strażnicy szybko wracali na swoje miejsca z twarzami “niewyrażającymi żadnych uczuć”.
-Siadać! Cisza! Jest jeszcze coś co powinienem wiedzieć?-zapytał.
-Teraz!-krzyknęła Yngvild i kilka osób znajdujących się najbliżej oficerów wysunęło broń i błyskawicznie przystawiło im do gardeł.
-Co to ma znaczyć? Co wy usiłujecie zrobić-krzyczał komendant. Porucznik zdawał się nie widzieć tego co się dzieje, po prostu stał i trzymał głowę w miarę wysoko.-Pójdziecie wszyscy pod sąd wojenny!
-Candice! Do roboty!
Półelfka podeszła i zaczęła inkantować zaklęcie wykonując gesty. Było to zaklęcie wymazania pamięci. Chyba, bo nie zdążyła skończyć kiedy dostała szablą komendanta po brzuchu.
-No ładnie-pomyślałem patrząc jak jasna elfia krew opuszcza ciało psioniczki. Ta wykonała jeszcze dwa rozpaczliwe ruchy ręką i straciła przytomność. Na widok takiego obrotu sprawy Zibbo, pilnujący porucznika skoczył na oficera, ale było za późno, już był cięty przez ramię. Na placu boju została Yngvild. Wszystko to trwało kilka sekund i nikt nie zdążył zareagować, nawet spośród tych, którzy siedzieli najbliżej. Chwile zastanawiałem sie jaki efekt dałoby zaklęcie, ale przypomniałem sobie wczorajszy wieczór i od razu odechciało mi sie wspomagać opuszczoną gwardzistkę
-Oddaj broń-skierował szablę w kierunku Gawrdzistki. Ta potulnie oddała mu miecz.-A teraz siadać!-warknął komendant chowając szable za pas.-Natychmiast mi to wytłumaczcie.
Kilka osób w tym ja zerwało się, aby pomóc rannym.
-Siadać, macie około dziesięciu minut na wytłumaczenie mi tego, albo oni się wykrwawią. Słucham.
Zapadła niezręczna cisza, ale wszyscy zdawali sobie sprawę z tego jak bardzo śmiertelna może sie okazać. Pierwsza głos zabrała Yngvild.
-Po pierwsze musimy chyba wytłumaczyć co sie stało na górze Kapliczki.
-Bardzo proszę.
-Jak już wiadomo, poszli z nimi najemnicy hrabiego. Mieli przepytać jedynie księcia, a dalej zajęlibyśmy się nim sami.
-Na czym miało polegać to “zajęcie się”?
-Mieli odeskortować księcia tam gdzie chciał, tak jak było powiedziane.
-Aha, czyli najpierw pozwoliliście cywilom wykonać ich prywatę, a potem dopiero chcieliście wykonać swoje zadanie?-kapitan był zimny i opanowany.-Dobrze, to może posłucham sobie kogoś kto tam był, ze Straży oczywiście, bo plebsu nie warto pytać.-Mija Pendragon chciała juz mu powiedzieć kilka słów odnośnie plebsu kiedy powstrzymał ją Rien.-Może pan Sibgert?
Rycerz wstał. Odchrząknął i zaczął mówić.
-Nie poszliśmy tam sami. Po dojściu na miejsce okazało się, że książę nie jest sam i cały plan cywilów wzięło w łeb. W trakcie rozmowy giermek zaatakował raniąc kilka osób ostatecznie zabił go jednak Lann. Książę spanikował, ale udało sie go nam uspokoić-komendant dalej uważnie słuchał, a na ziemi charczeli krwią ranni-cywile napoili go winem z serium prawdy.
Co?-zapytał komendant.-Co to jest?
-Serium prawdy...-zaczęła Mona.
-Cisza tam!-krzyknął-On zdaje relację.
-Serium prawdy jest to eliksir pozwalający wykryć czy dana osoba kłamie czy nie. Czyli zmusza do mówienia prawdy.
-W jaki sposób?
-Powoduje ona ogromny ból jeśli ktoś spróbuje skłamać.
-Aha. Kontynuuj.
-Książę wypił i przepytano go na ten temat, to znaczy na temat górników. On powiedział, że coś o tym słyszał, że to podobno jego matka wymyśliła.
-No dobrze, dobrze, ale co z samym księciem i co zrobiliście z ciałem i bronią giermka?
-Książę został odeskortowany do zajazdu, ciało giermka zrzucono po skarpie, a broń zabraliśmy.
-Czyli jest ona tutaj, w zajeździe?-zapytał porucznik.
-Tak... tak sądzę.-odpowiedział po chwili wahania rycerz.
-A więc tak, Sigbercie Clodian, niniejszym pozbawiam was tytułu szlacheckiego oraz herbu, zostajecie zwykłym chłopem. Poruczniku idź przeszukać zajazd, na pewno gdzieś jest ta broń.
Porucznik wyszedł. Po chwili, jaką spędziliśmy na sprzeczce z kapitanem o możliwość leczenia rannych i dlaczego nam na to nie pozwala, wszedł oficer z tarczą oraz włócznią.
-Znalazłem to w środkowym namiocie-zrobiło mi się cieplej-na środkowym górnym łóżku-i jeszcze cieplej-wejście to bliżej schodów-i ulżyło mi.-Kto tam śpi?
Chwila zamyślenia, a potem gra na czas. Wszyscy wiedzieli kto tam śpi oraz za co w najbliższym czasie może stracić głowę.
-Ablu, jeżeli teraz tego nie zrobisz to możesz tego potem żałować-pomyślałem.-Nie może mu to ujść na sucho. Będzie jednego cesarskiego psa mniej.
-To jest łóżko skrytobójcy-powiedziałem wstając. Nie musiałem specjalnie nadwyrężać głosu, bo w karczmie panowała niemal całkowita cisza. Jednak po tych słowach zawrzało w pomieszczeniu, niektórzy zaśmiali się z tej sytuacji.
-Heh,-kapitan też należał do tych rozbawionych-gdzie jest ów osobnik?
Rozejrzałem się dookoła.-Nie ma go tu.
-W takim razie niech ktoś po niego pójdzie-wstałem.-Ale nie ty.
-Cholera-pomyślałem-teraz się typ przyczepi do tego skąd niby wiem o jego profesji kto ja jestem w ogóle.
Ale ku memu zdziwieniu kapitan pominął moją osobę i oczekiwał na przybycie winnego. Czasu było coraz mniej. Do karzmy wszedł Dinim prowadzony przez Riga.
-Na środek-pchnął elfa najemnik.
-Imię? Profesja? Zleceniodawca?-zapytał komendant jak na profesjonalnym przesłuchaniu w prawdziwym cesarskim lochu. Poczułem się znów młody.
-Dinim, skrytobójca, zleceniodawce nie znam-odpowiedział lekko zdezorientowany. Karczma wybuchła śmiechem. Kiedy w końcu się opanowaliśmy kapitan powiedział:
-Staniesz przed sądem, razem z tymi tu-wskazał ręką na rannych i Yngvild. A wracając do tematu. Zostaniecie ukarani, wszyscy którzy dopuścili się tego ataku odsiedzą w karcerze aż do swojego procesu. Opatrzeć ich!
Po tych słowach zawrzało na nowo w karczmie. Porucznik i jego zwierzchnik wychodzili, kilka osób chwyciło za bandaże, Mona pobiegła po miksturę. Niestety, dla Candice było to za późno...

Indiana - 06-08-2007, 23:01

Dobre :D
Składam tylko protest w kwestii okrzyku "Ale ty najpierw zginiesz". Absolutnie nie mogło być takiego okrzyku, gdyż jasno było powiedziane, że nikt nie ma zginąć. To w ogóle była podstawa całego planu, bo zabić ich jak raz byłoby sporo łatwiej.
No i w sumie po załatwieni Zibba oddałam miecz, a z tego wynika, że aresztowano mnie z bronią :P

O kurcze, ale fajnie się to czyta :D

Illima - 06-08-2007, 23:56

Hmm.. Hmm.. Hmm...

Mam gdzieś kolejność. Mam ochote opisać bitkę tak więc jeżeli się uda to bedzie dzisiaj opis Indi i mój ^^

[ Dodano: 2007-08-06, 23:56 ]
Nie zdążyłem poprawić ani błędów różnego typu, ani przeczytać to dokłądnie jeszcze raz, bo mnie czas nagli. Przepraszam za jeszcze nie wiem co. Tak jak Indi dam narazie wstęp do bitwy, zupełnie inny niż Indiany. Mam nadzieje, ze będzie się podobał. Sama bitwa jutro, a teraz: dobranoc : )



Zaczęła się wojna. Oficjalnie, na dobre. Barbarzyńcy atakowali północne forty...
A ja się cieszyłem. Jak dziecko. Było kilka powodów, które rozszyfrowałem dopiero później. Pomijam już fakt, że ciężko było kiedykolwiek zdjąć mi uśmiech z twarzy, ale teraz... To był punkt kulminacyjny. Zaczął się. Napięcie sięgało poziomu, jaki doskonale rozumiałem. Wiedziałem ile jeszcze, jak długo i jak bardzo. W końcu wiedziałem, w końcu coś się ruszyło. Sama walka sprawiała mi radość. Nie, nie zabijanie, nigdy, ale walka tak. I tu wplatał się chyba kolejny powód do radości. Skoro nie chciałem zabić, mogłem zginąć. Nie było mi to straszne, nie było mi to obce. Dziwne było jedynie to, że zawsze było mi to obojętne, czy też może wiedziałem, że mnie to czeka i byłem cierpliwy. Czekałem na ten moment jak na kolejny etap. Jak na posiłek. A teraz? Teraz jakbym miał w tym swoje spełnienie. Naprawdę musiało mi się pomieszać w głowie. Tak czy inaczej pozytywnym aspektem w tym momencie było rozładowanie napięcia związanego z oczekiwaniem i takie błogie uczucie ludzkości. To była właśnie ta niesamowita dziecięcość. Kolejny rodzaj napięcia związany z szykującą się bitwą mile łechtał, choć przyprawiał o delikatne mdłości i nerwowość.
Siedziałem i czekałem patrząc na innych. Jednym uchem wlatywały do mnie dźwięki kłótni między strażą a jej przyczyną , czyli – jak to stwierdził nasz chorąży – plebsem. Siedziałem i czekałem. I patrzyłem na nich. Już wyobrażałem sobie ich sposoby walki, już chciałem ich w niej zobaczyć. Fascynowało mnie to. Jednak nie chciałem niczyjego cierpienia, nigdy...
Siedziałem i czekałem.

Szliśmy szybko. Tempo było dla mnie odpowiednie, a krok miałem lekki. Kontrolowałem przyśpieszający oddech. Nie przyśpieszał ze zmęczenia, nie przyśpieszał ze strachu. Przyśpieszał z podniecenia.
Twarze innych potęgowały to. Zachwycały mnie i inspirowały, pobudzały wyobraźnie. Poważna i teraz już zawzięta mina Sigberta. Jego specyficzny sposób chodzenia. Może nie tyle co specyficzny, a dość luźny w porównaniu z wyrazem twarzy. Trochę kontrastował, jednocześnie zgrywając się idealnie. Miałem nadzieję, czy może świadomość, że jego potężny Zerwikaptur zerwie wiele... Wiele wszystkiego. Shamaroth był skupiony, szedł żwawym krokiem. Kapłan sprawiał wiele pozorów i dlatego niektórzy chyba musieli się dopiero przekonywać o jego wartości. Tak więc wbrew pozorom wiedział co robi buzdygan w jego ręku, wiedział też co zrobić z mocą jaka wypływała z jego wiary w Indrę. Swoją drogą, również wbrew pozorom oczywiście, zdawał się być swego rodzaju fanatykiem, co było potwierdzone jego szarżami na wroga z buzdyganem w ręku. A może to była tylko jedna z jego krasnoludzkich taktyk? Nigdy nie byłem zwolennikiem stereotypów, aczkolwiek... Tak czy inaczej prędzej można było go posądzić o nadmierne spożywanie alkoholu niż o jakąś mądrość i przydatność. To również były pozory... Yngvild. Yngvild nie kryła zacięcia i determinacji. Nie mogłem się temu dziwić znając jej sytuację. Choć wielki patriotyzm zawsze był mi obcy i nie mogłem go w sobie odnaleźć. Nawet nie wiem co mógłbym nim objąć... Hodo, jak większość, milczał lecz jakby ciszej niż zwykle. O tak, jego klingę też chciałem zobaczyć w powietrzu. Varthanis, nie wyglądający jakby tempo marszu było dla niego bardzo luźne, szedł ponuro z opuszczoną głową. Nie miał miecza, nie miałem czego oczekiwać. Poza oczywistymi trupami wrogów rozniesionych przez jego czary. Ta myśl mogła wydawać się przerysowana i baśniowa, jednak spodziewałem się ujrzeć takie sceny. Zibbo był poddenerwowany co wydawało się trochę dziwne, aczkolwiek nie wątpiłem w jego umiejętności i opanowanie w samej walce. Znajomy Sigmar szedł ociężale z młotem na ramieniu i choć tego nie okazywał również cieszył się na bitwę. Najśmieszniejsze jest to, że sam z siebie muchy by nie skrzywdził. Nie wszystkich widziałem, nie wszystkich mogłem wyobrazić sobie w walce czy jakkolwiek przeanalizować. Spojrzałem na niewzruszonego Arandira, nie zdążyłem w pełni wyimaginować sobie kolejnego kunsztownego i, w jego przypadku, pełnego gracji zwycięstwa nad wrogiem gdy usłyszałem z ust chorążego „stać!”. Dalej właściwie obyło się bez słów. Każdy ustawił się w stosownej pozycji.
... a ja objąłem dłońmi rękojeści moich nietypowych, kochanych mieczy...
Słońce w lewej...
Księżyc w prawej...



[ Dodano: 2007-08-06, 23:57 ]
edit up :)

(wygasanie jest)

Abel - 07-08-2007, 21:15

Ładnie Illima, składnie i jak na razie bez błędów MERYTORYCZNYCH. Zamieszczam kolejny kawałek, może niezbyt istotny, ale zawsze.

Reszta dnia mijała pod hasłem: “Shamaroth zrób cos w końcu” oraz rozmyślaniu nad Smokiem. Długo zastanawialiśmy się nad tym, czy będziemy potrzebować prawdziwego cesarza czy nie.
-W sumie to jakiś mechanizm jakikolwiek by był to będzie reagować na medalion, a jego mamy.-wywnioskował Rigo.-Czyli ktoś założy medalion i będzie udawał cesarza.
Wszyscy spojrzeli na Yngvild.
-Czemu ja?-oburzyła się.
-Ponieważ ty miałaś kontakt z cesarzem jako ostatnia.
-I co z tego? Hodo jest tu najwyższy stopniem, niech on to zrobi.
-Nieprawda, bo ja tu jestem najwyższy stopniem-powiedział Kultbert siedzący po drugiej stronie karczmy z Borysem i pijący piwo.
-Przecież i tak nikt cię nie posłucha!-powiedział Zibbo.
-W sumie to Yngvild została mianowana zastępcą, wtedy w nocy z wampirami.-podsunął Arandir.
-I co z tego? Kapitan minował jego nie mnie.
-To jest akurat mniejszy problem-powiedziałem-wracając do tematu Smoka...
-A co ty się nim tak interesujesz?-wybuchnęła gwardzistka.
-Już ci to mówiłem i nie zamierzam sie powtarzać. Zakładacie, że mechanizm reaguje na medalion. Dobrze. Co jednak jeśli mechanizm stworzony przed wiekami przez Najstarszych jest magiczny i wyczuwa powiedzmy...członków cesarskiej linii krwi?
Wszyscy spojrzeli po sobie. Była do dość prawdopodobna wersja, aby Najstarsi zabezpieczyli się na wypadek dostania się medalionu w niepowołane ręce. Zapadła grobowa cisza.
-Oj przesadzasz-odważył się ją przerwać Arandir-niby po co mieliby robić coś takiego? Aż tak im na Styrii chyba nie zależało.
-No nie wiem. Skoro w ogóle stworzyli coś takiego jak Draig-a-Hern to myślę, że chcieliby chronić swoje dzieło. No, ale to nie moja sprawa jak to już zostało powiedziane.
Wstałem i wyszedłem. Była ładna, wręcz piękna noc. Upiekło im sie siedzenie w karcerze, bo porucznik wstawił się za nimi i wypuścił a wolność. Przy ognisku standardowo suszyły sie mokre od deszczu ubrania oraz ludzie i krasnoludy, którzy uciekli przed chłodem nocy.
-O, jest i Abel.-zawołał Edric jak mnie zauważył.-Możemy wychodzić.
-A dokąd?-zapytałem nie wiedząc co się dzieje.
-Do hrabiego!-odrzekł tonem oburzenia-po naszą zapłatę.
Aaa-przypomniałem sobie-faktycznie.
Po chwili zjawił sie Obieżyświat i mogliśmy ruszać w drogę.

*******************************

Droga po ciemku. Z dwoma pochodniami z czego jedną mieliśmy zapaloną. Po kilku metrach oddział podzielił się na trzy grupy: awangardę czyli Dinima, który umknął każącej ręce sprawiedliwości, Edrica, Omusa i mnie, dalej był główny trzon kolumny czyli wicehrabia z towarzyszami, Vilreth oraz Mona, a na końcu maszerował Obieżyświat w ariergardzie. I tak idąc z przodu szybko zrezygnowaliśmy z pochodni na rzecz większej widoczności i lepszemu ukryciu.
-Hej,-odezwała sie Mija z tyłu-weźcie zapalcie tę pochodnię.
-Po co?-zapytał Edric-przecież wszystko widać, a wy macie swoją.
-To po co ją zabraliście?
-Ot tak, na wszelki wypadek.
Zaczęliśmy już podchodzić pod górę i za chwile mieliśmy dotrzeć do bram zamku. Po chwili faktycznie zobaczyliśmy bramę, ale zamkniętą. Za to hrabia z dwórką stał na drodze.
-Kto idzie?-zapytał lekko zlękniony.
-To tylko ja wuju.-odpowiedział młodszy Rasgalen. Po szybkim powitaniu Fein Rasgalen zaczął rozmowę.-Wuju, mamy lekarstwo!
-Lekarstwo, jakie lekarstwo? Aaa górnicy-przypomniał sobie.-Mogę je dostać?
Z szeregu wystąpiła Mona i podała niesiony do tej pory flakon.
-Tylko tyle?-zapytał z oburzeniem.
-Można to dodać w niewielkich porcjach na przykład do piwa i będzie działać równie dobrze.-poinstruowała alchemiczka.
-Aha, w porządku. No to teraz należna zapłata.-powiedział i obrócił sie do dwórki. Niska jasnowłosa kobieta otworzyła swoją dużą sakwę i wyjęła z niej dużo mniejszą sakiewkę.-Oto sto lintarów w dwudziestu kamieniach.-wręczył ją siostrzeńcowi. Po tym nastąpiła chwila, którą Rasgalenowie poświęcili na wspólne wspomnienia i plany, a drużyna na własne rozmowy. Ja sam zszedłem lekko z drogi, aby rozejrzeć się dookoła. Było mgliście i to bardzo mgliście, co sprzyjałoby ewentualnemu atakowi. Jednak las spał i nic nie zamierzało go budzić. Kiedy w końcu zakończyły sie rodzinne wspomnienia oraz plany “kto będzie dowodził wojskiem” pożegnaliśmy się z hrabią i poszliśmy z powrotem do zajazdu.
-Hojny ten hrabia nie ma co.-powiedział Dinim idąc obok mnie.
-No nie wiem.-odpowiedział Omus.-Policz sobie. 100 lintarów na naszą druzynę to dziesięć lintarów na głowę. To nie jest dużo.
-Ale robota też nie była trudna-powiedziałem-pomijając tych dwóch łuczników to ryzyko było żadne. Ciesz się, że w ogóle coś dostałeś, a nie pokazał ci pustych rąk.
-Nie zrobiłby tego-odpowiedział z tyłu wicehrabia.-W końcu to mój wuj.
-Dokładnie panie-odpowiedział Edric-po kimś musiałeś odziedziczyć swoją... oszczędność.
I tak droga zeszła nam na tego typu rozmowach, a także rozważaniu kto co zrobi ze swoimi pieniędzmi i czekaniu na Obieżyświata, który szedł dość powoli osłabiony jeszcze chorobą. W końcu wróciliśmy do zajazdu. Po drodze mieliśmy jeszcze nadzieję, że hrabia w swojej chciwości zechce odzyskać swoją setkę, ale zawiedliśmy się i bezpiecznie doszliśmy do Villsvinu.

*******************************

Kiedy weszliśmy do środka grupka Straży zbierała sie akurat do wyjścia. Mówię grupka, ale szla cała Straż, reszta stała przed karczmą juz przygotowana.
-Potrzebujecie tej pochodni?-zapytała Yngvild.
-Nie, bierzcie.-odpowiedziałem dając jej moją.
-A tą-zakaszlała-saberę będziesz potrzebował?-zapytała zabrawszy pochodnię i wręczywszy ją Hodowi.
-Nie, nie potrzebuję. Bierz jak chcesz.-widziałem jak głupio jej było prosić o to chanysa.
-Dzięki, zwrócę ja wrócę.-uśmiechnęła sie i odeszła do oddziału. Ja poczekałem jeszcze chwilę i przyglądałem sie Strażnikom, po czym usiadłem obok reszty “drużyny wicehrabiego”. Używaliśmy tej nazwy z braku innej lepszej, ale tak na prawdę to drużyna była niczyja.
-Czekamy aż pójdą?-zapytałem siedzącego obok Edrica.
-Pewnie! Czy może chcesz, żeby radośnie zabrali to w imię cesarza?
-Żartujesz! W imię Chana to może jeszcze, ale cesarza?
-W sumie to jak to jest z tym waszym Chanem?-zaciekawił sie skrytobójca.
-Co jak jest? Normalny człowiek z królewskiego rodu, zasiada w stolicy i tak dalej.
-Aha.-nie wiem co chciał nowego odkryć. Kiedy w końcu Strażnicy sie wyniesli zasiedliśmy wszyscy do stołu. To znaczy prawie wszyscy, bo brakowało nam Obieżyświata.
-Nie martw się-powiedziałem do Riena z sakiewką-rozsypuj!
Szermierz chwycił sakwę za dno i wywrócił do górny nogami rozsypując kamienie dookoła.
-Fiu fiu-zagwizdał Omus.-Ładna sumka.
-Setka Omus, setka przecież wiesz.
-No dobrze-zaczął Fein Rasgalen-proponuje podzielić na lintary i kamienie. Tak też zrobiono przy czym okazało się, że jest akurat dziesięć lintarów w bilonie. Podzielono to natychmiast po jednym na głowę zostawiając dla przewodnika.
-Ja sobie wezmę na końcu-zapowiedział wicehrabia.-Mona.
Alchemiczka przyjrzała sie kamieniom po czym wzięła jednego z nich.
-Rien, mój wierny ochroniarzu.
Szermierz spojrzał na pracodawcę oraz na stos kamieni. Bardziej chyba przypadł mu do gustu ten drugi widok, bo na nim zawiesił chwilę wzrok, po czym zabrał swoją dole.
-Ablu.
-Ja?
-Ochraniałeś nas, należy ci się.
Patrzyłem na górkę kamieni od dłuższego czasu i już wiedziałem, który zabiorę. Piękny zielony nefryt leżał spokojnie na uboczu. Zabrałem go. Po chwili pojawił sie Obieżyświat, który bardzo się ucieszył na swoją część zarobku. Reszta podziału przebiegła gładko.
Siedzieliśmy przy ognisku i właśnie dokładaliśmy do ognia kiedy wróciła Straż.
-O patrzcie, wszyscy przeżyli-zażartowała Mija.
-No, niebywałe-potwierdziłem zbliżając się do oddziału. Mijali mnie we w miarę dobrych humorach, w końcu wyszli poza wartownię i nie dostali po dupie i to pierwszy raz od kilku dni.
-Dzięki za saberę chanie.-powiedziała Yngvild wręczając mi broń.
-Nie ma za co, była gwardzistko.-zabrałem saberę i poszedłem spać, byłem zmęczony wszystkimi tymi wydarzeniami, a jutro miał być festyn. Pomodliłem sie juz ostatkiem sił i położyłem na swoim łóżku.

Indiana - 07-08-2007, 21:47

Illima :D Twoje opowiadanie jest naprawdę zaskakujące! Ja relacjonuję wydarzenia, a ty - odczucia postaci. Świetne! Niesamowicie mi się podoba :D Tylko czekam na jakąś głębszą analizę psychologiczną naszych postaci :D (dobrze że postaci, a nie nas :P )


Abel :) raz jeszcze dziękuję za saberę :) dobrze że mi przypomniałeś, bo o tym epizodzie zapomniałam. Przy okazji aresztowania ktoś usłużnie wyniósł gdzieś moją broń :angry:
Opowieść, ze względu na poboczny temat, miła do czytania, choć nie emocjonuje :P
Cytat:
"Tym razem nikt nie zginął"
- bardzo smieszne, nie obrywa tylko ten, kto się nie naraża :D :P
Abel - 07-08-2007, 21:57

A zarobiliśmy nawet więcej niż wy na żołdzie, a nie narażaliśmy się...
Illima - 07-08-2007, 22:29

Yngvild napisał/a:
Ja relacjonuję wydarzenia, a ty - odczucia postaci.


No i właśnie o tych różnych perspektywach naszych opowiadań mówiłem i dlatego nakłąniam do pisania innych. :) Abel natomiast pisze to w formie pamiętnika, zdaje się, że wzorował się na jaskrze i "pół wieku poezji" :D
Niezmiernie się cieszę, że się podoba, tym bardziej, że mało kto komentował i miałem wątpliwości czy moja praca nie była daremna. :) :)

Abel - 07-08-2007, 22:54

Dokładnie :mrgreen:
Kiedyś jak czytałem to bardzo mi się spodobał ten styl i...zapożyczyłem go

Indiana - 07-08-2007, 23:08

Illima, nie była daremna :) Wiem, że to kiepski powód, ale jak nikt inny nie będzie chciał czytać, to pisz dla mnie ;) :P

Hmmm, styl pamiętnikarski mi osobiście średnio pasuje. Dlatego mało go używam :P Nie pozwala omijać mało ważnych wydarzeń :) Ja - co zresztą chyba widać - lubię pisać raczej o najbardziej emocjonujących momentach, kiedy przychodzi do niuansów, rozmów i drobiazgów - gubię się. Ale lubię poczytać :D
Elementy emocji postaci chyba też zamieszczam, swojej postaci co prawda w większości. Ale jakoś zawsze wydarzenia wydają mi się być ważniejsze niż emocje. Za to czytanie w takim stylu - czysta frajda :D

No, to chłopaki, do pisania :D

Illima - 07-08-2007, 23:41

Ja pisze i pisze, ale mnie złapało xD
Tylko Ablu nie zniechęcaj się słowami Indiany, bo bardzo dobrze, że jest ktoś kto opisze czyste fakty w pamiętniku :)
A moje sie wlaśnie heroiczne zrobiło xD
Nie wiem czy was to nie będzie nudzić, ale skoro opisuje moje myśli to najwięcej będzie o moich odczuciach. Ale taka rzecz jak bitka powinna być wmiarę interesująca :D

[ Dodano: 2007-08-07, 21:51 ]
Yngvild napisał/a:
Wiem, że to kiepski powód, ale jak nikt inny nie będzie chciał czytać, to pisz dla mnie ;) :P

Się wzrusze normalnie ^^'

[ Dodano: 2007-08-07, 22:53 ]
No, skończyłem, ale uprzedzam tak jak poprzednio, zę nie zdążyłem przeczytać całego i poprawić wszelkich błędów. Czasami (np w przypadku Gadjunga) nie jestem pewien osób, ale w ferworze bitwy... wybaczycie mi chyba, ewentualnie poprawie. :)
Co do wszystkich zdażeń w szczególności patetycznego momentu w którym "zataczam mieczem koło" to potwierdzam ich autentyczność. Ten który wtedy dostał to był Łoza. ^^'
Kurcze, mam szczerą nadzieję, że oddałem klimat i wyczujecie momenty, w których należy się wczuć ^^'


Szyk z linią tarcz na przedzie przesuwał się systematycznie do przodu. W końcu rozdzielił się na dwie części, aby móc podejść barbarzyńców, którzy widząc to, sami się rozproszyli. Ja reagowałem jakby z opóźnieniem. Szedłem z opuszczoną bronią zachwycając się widokiem. W końcu włączyłem się mentalnie do bitwy. Przebiegłem na lewą stronę, gdzie był już Rigo z tarczą, uważnie obserwujący wroga, Yngvild na prawym skrzydle, która chyba przed chwilą tak jak ja uznała, że dołączy do mniej licznej części oddziału i teraz szła osłaniając się tarczą oraz w tyle Abel, osłaniany przez Borysa.
Kilka chemicznych wynalazków poleciało w naszą stronę rozpraszając kłęby trującego dymu, a co za tym idzie, naszą drużynę. Z naszej strony, poza kilkoma przekleństwami, wystrzeliły strzały raniąc, zabijając i prowokując barbarzyńców.
„Szyk! Szyk!” krzyczał Hodo ze skutkiem dużo efektywniejszym niż jeszcze kilka dni temu. Miarowo zbliżaliśmy się do wroga, aż w końcu odziane w futra skórojady z rykiem i impetem rzuciły się na nasze szeregi. Wielkie zamachy klingami jakie robili straszyły, ale były oczywiste. Pierwszy taki zamach mniej więcej w moją stronę skwitowałem unikiem i lekkim zbiciem, dzięki czemu znalazłem się na tyłach pierwszej linii barbarzyńców. Jegomość, który to tak ładnie się zamachnął zatrzymał się na tarczy Riga, na którego szarżował, a poległ pod ciosem Borysa, znajdującego się po przeciwnej stronie. Następny, dużo większy pan, biegł już w to samo miejsce, aby skończyć tak samo jak poprzedni, z tą różnicą, że najemnik Rigo nie ustał na nogach po zderzeniu z nim, a klinga, która zakończyła jago żywot należała do mnie. Borys po wcześniejszym krótkim starciu ranił olbrzyma. Obróciłem się w prawo gdzie Yngvild zmagała się z kolejnym napastnikiem. Chciałem już tam podbiec, gdy zbiła tarczą jego atak i cięła go po nogach. Dalej reszta naszego oddziału przemieszczała się do przodu, najwyraźniej uporawszy się z przeciwnikiem. Skórojady zaczęły się wycofywać, na co część z nas zareagowała pogonią przypłaconą ranami ciętymi i obuchowymi. Trwało to na tyle krótko, że zdążyłem jedynie nawiązać kontakt wzrokowy z kolejnym wrogiem. Dzikie, fanatyczne oczy nie znały strachu.
Kolejnym strategicznym miejscem okazał się dość stromy wał, z którego zostaliśmy ostrzelani i obrzuceni truciznami i bombami. Znowu znalazłem się na lewym skrzydle. Ktoś krzyczał, ktoś gestykulował, aż w końcu usłyszałem rozkaz Hoda.
- Illima! Zajdziesz ich z Sigmarem od lewej, tamtą ścieżką!
Popatrzyłem na nieład jaki panował w naszych szeregach.
- Czekamy...
- Nie! Ruszaj!
Dołączył do nas Obieżyświat i przebiegliśmy kilka metrów po to, żeby schować się za drzewem przed lecącymi strzałami. Jak na zawołanie wystartowaliśmy biegiem do kolejnych drzew, a potem już tylko na drugą stronę wału. Obieżyświat pobiegł dużym łukiem, prawie znikając między drzewami, podczas gdy ja z Sigmarem próbowaliśmy podejść pod górę, jednak daremnie. Na górze czaił się łucznik. Na głównym placu boju zakotłowało się, o czym świadczyły krzyki, szczęk stali i cała gama innych dzwięków.
- Sigmar! Biegniemy dalej!
Ruszyliśmy w momencie, w którym łucznik chyba skupił się na drugiej stronie wału. Już mieliśmy nadzieje na podbiegnięcie pod górę gdy rozległy się słowa inkantacji, zdecydowanie skierowane w naszą stronę. Przyśpieszyłem, tylko po to, aby po chwili poczuć jak sztywnieją mi mięśnie i zwalić się bezładnie na ziemię. Sigmar, sądząc po odgłosie, przeżył właśnie to samo, jednak z większą szkodą dla jego zdrowia, przez jego masę. To było słychać nad wyraz dobrze. Rozległy się kroki, ktoś zbiegał po skarpie. Sigmar wydał z siebie cichy jęk ranionego człowieka. Po chwili ktoś był już nade mną pochylając się, zabierając moje miecze i raniąc mnie. Na szczęście z tej samej strony, z której przybiegłem wybiegła część naszej drużyny, dzięki czemu klinga w moim ciele wynurzyła się zamiast wbić głębiej, a kroki zaczęły się szybko oddalać.
Po wyleczeniu przez eliksir Mony popędziliśmy z innymi dalej za barbarzyńcami. Niektórzy nie dotrzymywali innym kroku, byli zmęczeni, bądź jeszcze ranni. Nagle zaczepił mnie Gadjung.
- Hej, Illima!
Spojrzałem na niego lekko zaskoczony.
- Coś dla Ciebie mam.
I wręczył mi jeden z moich mieczy.
- Bardzo Ci dziękuje. Jeszcze tylko drugi.
Uśmiechnęliśmy się i skończyliśmy konwersację.
Co jakiś czas wyprzedzałem kogoś idącego, albo opartego o drzewo. W końcu zatrzymaliśmy się. Hodo wydał rozkaz, aby kilka osób zaszło wroga od lewej strony. Kolejny wał. Tym razem poszło bezbłędnie. Coś pomiędzy piskiem a wrzaskiem rozdarło powietrze. Na początku przestraszyłem się, że plan nie wypali, a potem zoczyłem naszych wdzierających się w szeregi wroga, w tym bardkę Miję oddychającą głęboko. Cudownie, pomyślałem, po czym wbiegłem na wał...
Wszyscy walczący byli bardzo rozrzuceni po placu boju. W którymś momencie straciłem orientacje i będąc święcie przekonanym, że jestem w luźnym szeregu, w rzeczywistości byłem wśród wściekłych barbarzyńców. Chwilową konsternacje przerwała lecąca we mnie wielka kula na łańcuchu. Ocknąłem się. Zastawiając się mieczem odsunąłem się z miejsca, z którego i tak zostałbym zmieciony, choćbym bardzo chciał w nim zostać. Moja parada pozwoliła mi na wyprowadzenie łatwego kontrataku. Zaatakowałem z ukosa przekręcając jedynie nadgarstki. Atak został sparowany przez drąg trzymany lewą ręką skórojada, po czym barbarzyńca zamachnął się po raz kolejny. Był dość blisko, a taką broń ciężko było blokować. Zbliżali się następni. Nie miałem pomysłu na jakieś niekonwencjonalne i szybkie zakończenie pojedynku. Jak przez mgłę usłyszałem „Apare torden vennisimi!!!”. Rozbłysło, huknęło, a barbarzyńca wyparował. Jedyne co przeszło mi wtedy przez myśl, a kończyło się na języku było ciche: „o ku...”. Po raz kolejny do życia przywrócił mnie przeciwnik. Tym razem szaman sądząc po ubiorze. Jednak jego szamańską naturę bardziej potwierdzał ogień, który osmalił mi twarz. Runąłem w panice do tyłu. Jakby tego było mało, podbiegł do mnie inny osobnik z zamiarem wbicia mi miecza w serce. Mojego miecza! Podparłem się jedynie rękoma, podniosłem pośladki z ziemi i odbiłem się do tyłu najmocniej jak mogłem. Wylądowałem zbyt wiele metrów dalej i niżej niż przypuszczałem, czy pragnąłem. Jednak zsunięcie się po kamienistej skarpie uratowało mi życie. Do barbarzyńcy dzierżącego mój miecz podbiegł Gadjung, nie przejmując się inkantacjami szamana. Z pomocą strzały któregoś z naszych łuczników łowca magów odzyskał mój miecz, po czym rzucił mi go z uśmiechem, gdy ja masowałem sobie tyłek. Wróg wycofywał się na widniejący w oddali most. Ci co nie dołączyli do wycofującej się grupy atakowali wściekle i desperacko nie licząc na przeżycie lecz na zabranie ze sobą jak najwięcej z nas. Biegłem truchtem, spostrzegłem leżącą na ziemi włócznie, przełożyłem miecze do jednej ręki, a drugą chwyciłem leżącą broń. Nie zatrzymując się znalazłem cel. Kolejny niemały barbarzyńca, który wpadł w grupę, która była najbardziej narażona na ofiary. Jedynie Mija i Rien bronili współtowarzyszy, na których składali się Abel, Mona, ktoś leżący i jęczący oraz wicehrabia, który niby walczył, ale przyjął strategiczną pozycję chronienia tyłów bardki i szermierza. Wydłużyłem kilka kroków, żeby przeskoczyć z nogi na nogę i rzucić z rozmachem włócznią. Ciężko było trafić krytyczniej. Trafiłem w szyje od boku. Z nieprzyjemnym charczeniem dzikus legł bezładnie na ziemi. Nie wiem co wyrażała moja twarz przy wyjmowaniu broni ze zmarłego. Wtedy się nad tym nie zastanawiałem, a i teraz nie chciałbym tego wiedzieć.
Gdy ruszyliśmy w stronę mostu okazało się, że tutaj jeszcze nie jest całkiem czysto, gdyż barbarzyńcy rozdzielili się wcześniej i zaatakowali od tyłu. Teraz pojedyncze jednostki padały w agonii. Jedna przeleciała kilka metrów zmiażdżona młotem Sigmara, wydając przy tym kolejny z serii nieprzyjemnych odgłosów. Inna padła na kolana przebita trzema strzałami Arandira i Neila, a jeszcze inna zginęła od tej samej włóczni, którą przed chwilą wyciągałem, a którą rzuciłem widząc, że Dinim walczy sam jeden przeciwko wyższemu i szerszemu osobnikowi.
Gdy rozejrzałem się spokojniej po okolicy stwierdziłem, że walczyłem zupełnie gdzie indziej niż reszta drużyny. Dobiegłem do nich. Ogółem trzymali się dobrze. Cieszyłem się. Uformowali już szyk, do którego dołączyłem. Stanąłem za Yngvild, trochę z boku. Gdy zatrzymaliśmy się na moście przyjęliśmy pozycję. Ja będąc za Yngvild obróciłem się do niej przodem, jednocześnie patrząc na wrogów, co dawało kąt 45* między moim spojrzeniem a ustawieniem tułowia. Jedną rękę wyciągnąłem do góry, dzięki czemu miecz znalazł się nad głową gwardzistki, drugi miecz był pionowo przede mną chroniąc mój przód i jej bok. Czy może raczej tarczę – zdążyłem się już zorientować jak szybko lecą w drzazgi pod uderzeniami egzotycznej broni wroga. W ten właśnie sposób powstało coś otoczonego ze wszystkich stron mieczami, chronionego tarczą przed strzałami.
Owo coś działało dopóki walczyliśmy w szeregach, jednak gdy barbarzyńcy podjęli desperacki atak, wbijając się w szyk, trzeba było zmienić pozycje. Zajęczały łuki. A potem ludzie. Chrapliwe wrzaski skórojadów stłumiły krzyki po naszej stronie. Obróciłem się w piruecie przepuszczając barbarzyńcę i tnąc na odlew pod żebra. Padł jak kłoda. Teraz widziałem nasze tyły. Przyklęknął Abel, a krew brudziła mu jasny strój. Wzniósł oczy ku górze, prawdopodobnie w ostatniej modlitwie. Przyklęknęła Mona. Nad Ablem. W niemym krzyku. Neil jak w zwolnionym tempie po raz kolejny naciągną cięciwę, wpatrując się drapieżnie w cel. Ktoś potrącił mnie z boku. To Hodo, którego zmiotła siła uderzenia wrogiej broni. Tarcza rozsypała się na kawałki. Powoli spojrzałem przez ramię na linię starcia. Dzikie twarze wroga, wykrzywione w przeróżnych nienawistnych grymasach. Nasi też krzyczeli. Rigo jakby chciał zabić tamtych wrzaskiem otworzył szeroko usta. Gdy minęła wieczność otworzył szeroko również oczy. Z przerażenia. Kolejny wbijający się w nas skórojad wpadł między najemnika a Yngvild, raniąc go. Osunął się i sturlał zboczem z mostu. Gwardzistka również upadła, odrzucona w drugą stronę. Obracałem się w lewo śledząc wzrokiem barbarzyńcę, który teraz zatrzymał się na drugim szeregu i starał się przepchnąć wszystkich na drodze. Ostrza chaotycznie darły przestrzeń. Jedne trafiały celniej, drugie mniej. Trzecie wcale. Szarpnąłem opuszczoną ręką w górę, kreśląc wyprostowanym ramieniem okrąg w powietrzu. Skręciłem tułów i miecz zaczął rysować drugą półkulę. Ostrze niosące całą moją siłę, wspomagane grawitacją padło na plecy schylonego dzikusa. Krew bryznęła mi na twarz. Miecz zatoczył koło... Gdyby nie kilkanaście centymetrów mięśni, ścięgien i skóry barbarzyńca rozpadłby się na dwoje. Zaszokowany i przerażony patrzyłem jak upada dolna część ciała, a za nią, pod innym kątem, ta górna ciągnięta przez mięśnie, ścięgna i skórę. W ten sposób minęły kolejne wieczności.
Poczułem dziwne dotknięcie mojego ramienia, a gdy nań spojrzałem okazało się, że jest przeszyte strzałą która jeszcze nie skończyła swojego lotu. Potem już tylko czułem wiatr i widziałem niebo. Jak wydedukowałem, spadałem na plecy. A miałem wystarczająco dużo czasu na dedukcję – wieczność...

Niebo wyjaśniało i stwardniało. Napierałem na ścianę czując jak trawi mnie ogień. Już nie krzyczałem...

Centrum bólu skoncentrowało się w ramieniu. Zacisnąłem zęby, wbijając ręce i nogi w błoto. Gdy w głowie przestało się kręcić i szumieć otworzyłem oczy. Nade mną klęczała Mona, ściskając w rękach buteleczkę eliksiru. Przeturlałem się na bok. Zobaczyłem jak Arandir, Sigbert oraz Zibbo odpierają ataki jako pierwszy i jedyny szereg. Oparłem się na prawej ręce, zasyczałem i padłem twarzą w błoto. O dziwo całkiem szybko. Czas wrócił do normalnego biegu. Podniosłem się wreszcie chwytając w lewą rękę miecz. Sytuacja wyglądała fatalnie i w moim odczuciu to był już koniec. Musiałem przyklęknąć, żeby zebrać się do walki. Wtedy usłyszałem jak Shamaroth mocnym głosem inkantuje zaklęcie. Barbarzyńcy zaczęli się zginać, przybierać różne dziwaczne pozy, pełne cierpienia. Głos Shamarotha jeszcze raz doszedł moich uszu.
- Zniszczenie!...
I tylko tupot nóg przebiegających nade mną towarzyszy...

Ciało chanysa złożono na trawie. Yngvild opatrywała nogę Neila. Obieżyświat był zdrów i pomagał przy operacji. Podszedł do mnie Sigmar i rzekł zadowolony:
- Ty patrz. Odzyskałem swój młotek. Zdążyłem już zmieść nim kogoś tak, że przeleciał dobrych kilka metrów.
- O, to świetnie.
Odpowiedź dotyczyła oczywiście faktu znalezienia młotka. Przeszedłem się po oddziale. Hodo dyskutował z wicehrabią. Niektórzy rozmawiali, inni leżeli i odpoczywali.
Po niedługiej chwili chorąży dał rozkaz do wymarszu. Ramie działało już prawidłowo, a reszta oddziału miała całkiem dobrą kondycję i morale. Poza tymi, którzy nie mieli ich wcale...

Ostatnie starcie miało mieć przebieg na zrujnowanym forcie, na którym osadziły się skórojady. Ja, Obieżyświat, Arandir oraz Rien zostaliśmy wyznaczeni, aby dostać się na fort od tyłu. Pobiegliśmy za naszym Malinowym Przewodnikiem i weszliśmy do, niegdyś wypełnionej wodą, fosy. Tylko jedno miejsce nadawało się do podejścia. Wchodziliśmy cicho i powoli, jednak gdy byliśmy już prawie na górze pojawił się nad nami barbarzyńca z obleśnym uśmiechem na ustach. Groźby śmierci w naszym kierunku były potwierdzone próbami jej zrealizowania. Arandir przesunął się w prawo, ja w lewo. Obieżyświat został na środku, a pod nim, próbujący znaleźć lepszą pozycję, szermierz. Wszystkie nieśmiałe próby podejścia kończyły się fiaskiem. W końcu przesunąłem się trochę w lewo i trochę w górę, czego konsekwencji nie umiałem wtedy przewidzieć. Miecz zatrzymał się na łopatce tnąc skórę na całych plecach. Nie wiem ile kości mi złamano, ale byłem zadowolony z tego, że zemdlałem. Gdy się przebudziłem stwierdziłem, że o dziwo jestem w pozycji, dzięki której nie spadłem w przepaść. Sporo się namęczyłem, żeby wyjąć bandaż. Kiedy już go wyjąłem uznałem, że i tak na nic mi się nie przyda i tak naprawde wolałbym znowu stracić przytomność. Obróciłem głowę. Arandir był już na szczycie w postawie obronnej. Znajdował się jeszcze dalej na prawo niż uprzednio. Rien i Obieżyświat blokowali mieczami potężne ciosy strażnika i powoli próbowali się wdrapywać. Gdyby nie Arandir, który poza walką z jednym skórojadem próbował odciągnąć od nich drugiego, pewnie nie utrzymaliby się. Pełzałem powoli, aż w końcu się wczołgałem. Nawet udało mi się stanąć na nogi. W większe zdumienie wprawił mnie widok martwego Dinima leżącego w zaroślach. Chwyciłem miecz, aby móc się bronić. W tym czasie Arandir doprowadził już do bezpośredniego starcia i walczył z tym, który nie pozwolił na przejść. Barbarzyńca, jak większość, atakował potężnymi ciosami. Jeden Arandir dzielnie i pewnie zniósł, zrobił krok w bok, zbił kolejne cięcie i wypadł schylony do przodu wbijając elficką klingę w brzuch przeciwnika. Tamten z szeroko otwartymi ustami wypuścił gardłowo powietrze z płuc i to była ostatnia czynność w jego życiu. Niespodziewanie z krzaków wyskoczył ten, naprzeciw którego znajdował się Arandir. Był ranny, ale zamachnął się cepem nie chybiając elfa...
Zbiegliśmy na dół na środek fortu. Jeden wróg konał, innego który się bronił udało mi się ciąć od tyłu, co spowodowało ból na plecach. Reszta, uogólniając, była już martwa. Rigo miał twarz zalaną krwią i nie miał oka. Komuś leciała krew z nosa. Borys był wyraźnie dumny z siebie. Nie miałem mieć mu czego za złe. W końcu zasłużył sobie. Sigmar jeszcze odpoczywał siedząc na kamieniu. Wyglądało na to, że wszystko w porządku. Niesamowite. Żyjemy. I zaraz wrócimy do obozu. Teraz dopiero do mnie dotarło, że martwych można wskrzesić. Uśmiech wrócił mi na twarz. Może nie był on w szczytowej formie, ale był. I był ze mnie zadowolony...
„Zbieramy się do obozu!” zakrzyknął Hodo.



Sam musze to przeczytać całe :)

[ Dodano: 2007-08-08, 10:29 ]
Przeczytałem w końcu całe. Cholera, widać, że na końcu byłem zmęczony, bo jakby brakowało czasem słów, jakby zdania były niepełne i jakoś przyśpieszyło w sumie. W ogóle wszystko strasznie szybko przeleciało, a jak to pisałem to tak się (pozytywnie) wlokło.

Shamaroth_Glupi - 08-08-2007, 13:13

ja sie przez was zamykam w sobie jak to czytam :P
Illima - 08-08-2007, 13:16

Pisz pisz, nie marudź. Kolejna perspektywa, kolejna radość z czytania :D
Abel - 08-08-2007, 13:23

Pisz Sham, przecież dobrze Ci idzie.
Ja jestem teraz na festynie, więc jakby ktoś coś chciał, aby uwzględnić to proszę pisać. I pytanie, kto jeszcze siedział wtedy nad tymi papierkami, bo pamiętam Arandira i mnie i nikogo wiecej.

Illima - 08-08-2007, 13:49

Ja, aczkolwiek nie zostałem dopuszczony aby ich dotknąć xD
Abel - 08-08-2007, 16:43

Dzień festynu. Wyszło do dość krótkie jak na jeden dzień...

10 dzień Lammas

Bóg wysłuchał modlitw i dzień festynu był przepiękny. Przepiękny czyli nie padało tak jak zwykło padać ostatnimi czasy. Tym razem zimne powietrze nie wdzierało sie tak brutalnie do płuc, za to ciepły wiaterek owiewał twarz. Poczułem sie prawie jak w domu, kiedy to rankiem jeszcze nie jest tak gorąco i idzie jakoś wytrzymać. Poszedłem się umyć, a po powrocie do namiotu pomodliłem się w podzięce za tą piękną pogodę. Nie żeby mi jakoś specjalnie zależało na jakości tego święta, ale nie chciałem po prostu kolejnego dnia spędzić w deszczu moknąc, albo w wartowni czekając, aż przestanie padać. Zebrałem się do karczmy z moimi naczyniami. Wiedziałem już czego będę potrzebował tego dnia w karczmie: zimnej wody i informacji. Przez ostatnie wydarzenia niemal zapomniałem o moim zadaniu z jakim przybyłe w te góry, a teraz była wspaniała okazja, aby zaciągnąć języka i być może zakończyć w końcu zadanie otrzymane od wezyra. Karczma była jeszcze prawie pusta kiedy do niej wszedłem.
-Witaj Demonie-powitałem żyrownika na wejściu.
-A witaj. Jak noc?
-Dziękuję, dobrze.-nalałem sobie wody-Na szczęście to nie ja musiałem znowu wyleźć do lasu.
-A co ktoś wyszedł?-żyrownik podrapał sie po głowie.
-Ano, Straż znowu wylazła-odpowiedział Rien, który właśnie wszedł do budynku.-A ja z nimi.
-Cudownie. To juz wiadomo jakim cudem nikt nie wrócił ranny-powiedziałem siadając na ławie.
-No, tak jakby.-odrzekł szermierz nalewając sobie wody.
Po chwili zeszła się reszta cywili oraz Strażnicy i można było zaczynać posiłek. W tematach do rozmów przodowały wyczyny Strażników u alchemika oraz późniejsze spalenie jego domostwa. Wszyscy gratulowali Monie stworzenia antidotum, a nasza drużyna była wdzięczna za zarobek. Po posiłku przyszedł czas na przygotowania do festynu i najważniejszej rzeczy: turnieju. Było kilka kategorii do walki w pojedynkę oraz w w tak zwanym bohurcie, czyli walki dwóch grup ze sobą. Zapisałbym się, ale niestety nie zdążyłem.
-Może tak miało być-pomyślałem patrząc na listę osób, które sie zgłosiły-będę miał więcej czasu na przepytanie tych osób, które są mi potrzebne. Przestawiono ławy i urządzono na środku niewielką arenę. Po chwili zaczął się turniej. Zauważyłem hobbitkę Sarę.
-Witaj Saro!-powitałem ją.
-Witaj Ablu!
-Miałbym kilka pytań do ciebie. Moglibyśmy wyjść?
-Wyjść? Dlaczego?-zaniepokoiła się.
-Bo... tu jest duży hałas, a chyba nie chce ci sie ich przekrzykiwać-jak na komendę rozległ sie głośny aplauz po kolejnym zwycięstwie Riena.
-Masz rację, w porządku.
Wyszliśmy przed karczmę akurat aby zetknąć się z dwoma wojownikami. Pierwszy z nich wysoki, już z natury w spiczastym hełmie z pióropuszem, wydawał się olbrzymem z “Baśni 1001 spalonych cesarskich placówek” trzymał w lewej ręce niewielką, jak dla niego, tarczę oraz cep bojowy. Drugi, niższy od poprzednika miał również hełm na głowie oraz misiurkę. Uzbrojony w morgensztern wyglądał groźnie. Nie wiem co dalej z nimi było, w każdym razie wyszedłem w końcu przed karczmę.
-Słucham?-zapytała Sara.-Co jest takiego ważnego?
-Wschód Saro, wschód jest ważny.
-Nie rozumiem.
-Jesteś właścicielką tej karczmy przez którą przetacza sie wielu podróżnych, ważnych podróżnych, czasem nawet-wskazałem ręką karczmę-wojskowi.
-Do rzeczy-ucięła.
-Interesują mnie informacje odnośnie esterlingów zwanych przez was”skórojadami”. Co możesz mi na ich temat powiedzieć?
-No, zamieszkują ziemie na wschód stąd-zaczęła od razu mówić-są negatywnie nastawieni do Cesarstwa...
-...a ich niewielkie oddziały przekroczyły niedawno granicę-dokończyłem.-Tyle sam wiedziałem, powiedz mi coś czego nie wiem.
-A co konkretnie chcesz wiedzieć?-zapytał patrząc na mnie jak na intruza.
-Gdzie mogą stacjonować w tej chwili, jaka jest szansa na ich pojawienie sie w najbliższym czasie...
-Pojawić się mogą w każdej chwili-uśmiechnęła sie złowieszczo-a co do ich miejsca pobytu... czy ja wyglądam na wysokiego stopniem oficera?
-Nie, ani trochę-zażartowałem.-Na wysokiego stopniem nie.
-Dziękuję. To wszystko?
-Tak to wszystko.
Podziękowałem pomimo tego, że nie dowiedziałem się niczego nowego. Gdy wróciłem do środka zabawa rozkręcała się na całego. Właśnie trwał pojedynek Sigberta z Neilem, nowo przybyłym nabytkiem”cywili”. Walczył dobrze, bo trzymał się jeszcze na nogach. Ostatnio walka z rycerzem zakończyła się złamaniem szczęki Riena. Znowu nie obyło się bez kontuzji, bo po chwili wojownik w zielonym kubraku leżał na ziemi trzymając się za oko. Rycerz klęczał nad nim i próbował dojrzeć rozmiar obrażeni.
-Ma oko! To tylko łuk brwiowy!-zabrzmiał po chwili werdykt. Wszystkim widocznie ulżyło na sercu. Następną dziedziną był bohurt odgrywany w trzech fazach. Po zakończonym turnieju wszyscy walczący opadli ze zmęczenia, a oglądający pomogli w sprzątaniu karczmy. Pomógłbym też, ale powstał pewien nieciekawy incydent.
-O może ty pójdziesz z nami do hrabiego?-padła propozycja. Omus na widok dwóch rosłych najemników Rasgalena zląkł się.
-N-nie, ja nie pójdę, mam pewne obowiązki i...-próbował sie wykręcić.
-Ale jakie tam obowiązki, chwileczkę to potrwa jak tam pójdziemy. No chodź! Powiesz tylko, że dobrze walczymy i tyle, nic strasznego.
Ale Omus jak nie chciał tak nie chciał, a bronił sie coraz słabiej.
-Ej, panowie!-krzyknąłem.-A na piśmie może być na piśmie?
-O na piśmie, patrz jak umiasty. Podejdź no.
Podszedłem do nich kładąc rękę delikatnie na saberze.
-Możesz napisać hrabiemu, że dobrzy, że umieją walczyć?-zapytał niższy.
-Mogę, dajcie mi tylko chwilę, znajdę tu jakiś papier.
Tak na prawdę chciałem znaleźć wicehrabiego i podrzucić go najemnikom, aby on poszedł do swojego wuja. Było po wypłacie, więc nie bałem sie konsekwencji. Jednakże po przeszukaniu całego zajazdu nie znalazłem go.
-No co jest z tym na piśmie-zniecierpliwił sie niższy kiedy wróciłem do karczmy.-Patrz bracie, on chyba myśli, że trafił na takich co to głupi są. Myślisz tak?
-Nie, myślę gdzie jest papier.-odpowiedziałem rozglądając sie dookoła. W końcu znalazłem papier za jakimiś słojami.-Już, dajcie mi tylko chwilkę.
Usiadłem za stołem i zabrałem się do pisania. Pióra i inkaustu nie miałem przy sobie, a nie chciałem ich dodatkowo denerwować, więc zabrałem się do pisania zaostrzonym kawałkiem węgla. Zdarzyłem napisac tylko “Szanowny hrabio, poświadczam, że...” kiedy niższy przerwał:
-Ej, patrz, on coś tam za dużo pisze, nie? Oddawaj to, bo jeszcze coś złego on nas napiszesz.
Westchnąłem i podałem im prawie czysty papier.
-Proszę.
-O, jakie ładne wzorki! A tą kropką w górę czy w dół?-zapytał wskazując plamkę na papierze.
-Kropką?-wytężyłem wzrok-w dół.
Zapytali się mnie o to jeszcze kilka razy zanim wyszli. Przysiadłem się do Aranira rozmyślającego nad rytuałem Smoka.
-Jak efekty?-zapytałem.
-Idź sobie, nie będziesz patrzył jak wyciągamy Smoka, a potem go ukradniesz dla Chanatu.
-Masz rację, nie będę, bo nie pójdę. Nie będę się narażał, skoro szanse na to, że nie zaatakuje was komtur są takie jak całkowite zwycięstwo Cesarstwa nad Chanatem.
-Czyli wcale nie takie małe-uśmiechnął się elf.-Dobra siadaj.
Usiadłem. Elf był właśnie w trakcie tworzenia listy rzeczy potrzebnych na wyprawę. Po około godzinie, kiedy to dosiadł się Illima i Shamaroth mieliśmy już taką listę rzeczy do zabrania:
-18 świec
-medalion
-sól, dużo soli
-ubranie na zmianę dla “cesarza”
-pochodnie
-zapasowe pochodnie
-”znak Smoka”
Kiedy skończyliśmy kapłan podsumował.
-No, to do roboty! Ja idę powtórzyć inkantację.
Shamaroth bowiem był jednym z trzech magokaplanów mających brać udział w rytuale. Ja sam poszedłem do wartowni, aby porozmawiać z cywilami. Reszta przygotowań i później kolacja przebiegły bez najmniejszych problemów. Wieczorem po kolacji pożegnaliśmy Straż z grupką cywili, mając jednak cichą nadzieje, że im sie powiedzie. W zajeździe pozostali: Mija Pendragon, która nie chciała iść ze swoich powodów, Rien Environment, który został, aby ochraniać samotną Miję, chory Sigmar, chory Gadjung, lekko chory Dinim oraz ja, Abel al Salif. Wieczór spędziliśmy bardzo miło na rozmowach, przytoczenia warta jest tylko jedna z nich.
-No to Mija przyjmuje zakłady-powiedział Rien, kiedy siedzieliśmy jeszcze w karczmie-szesnaście do jednego, że zakon Indry zabierze im artefakt.
Towarzystwo roześmiało sie wyobrażając sobie tę scenę. Weszli do zakładu prawie wszyscy.
-Abel, a ty sie nie zakładasz?-zapytał Rien.
-Żadna radość z takiego zarobku. Ja sie będę cieszył jak faktycznie zakon im to zabierze.
Poszedłem spać z nadzieją, że choć raz mi się uda wyspać bez budzenia w środku nocy, gdyż miałem ostatnią wartę i zamierzałem dłuuugo spać. Pomodliłem sie i położyłem na łóżku.

**************************************

O tym, że jestem naiwny nie trzeba mi nawet mówić. Jestem i będę naiwny jeżeli myślę, że ta banda da mi się kiedykolwiek wyspać porządnie.
-Abel, wstawaj-mówił ktoś stojący przede mną-wstawaj jest trup.
-To nic nowego jak na was-przewróciłem sie na drugi bok.
-Tak, ale żywy trup.
-Oo, to już cos nowego, postaraliście się-powiedziałem wstając.-Idziemy!
Nie wziąłem sabery, bo uznałem, że potrzebuję speca, a nie wojownika. Z daleka było słychać krzyki w wartowni, które nasuwały na myśl naszą walkę z wampirami kilka nocy temu. Po plecach przebiegły mi ciarki na samo wspomnienie tej nocy.
-Kto idzie?-zapytała Yngvild z uniesionym mieczem.
-To ja z Ablem-rozpoznałem Zibba.
-No to panie specjalisto, co mamy zrobić?
-Najłatwiej? Odciąć mu łeb!
Rien stanął nad wciąż miotającym się ciałem i uniósł miecz. Klinga spadła na kark stwora i z brzękiem odbiła sie od niej. Stwór był porządnie zaczarowany.
-Cholera, nie działa. Co teraz?-zapytał Rien trzymając ożywieńca butem.
-Podpalcie go!
Stojąca w pobliżu Mona sięgnęła do ogniska i wyciągnęła z niego płonącą żagiew. Zombie był w ubraniu co znacznie ułatwiło cały proces. Po chwili zwęglona kupka śmierdzącego mięsa leżała na miejscu potwora.
-Radzę przeszukać zajazd, może ich być więcej-powiedziałem przypominając sobie lato w Al-Iffaned. Miasto zbudowano na ruinie starej świątyni i nie mniej starego cmentarza. Pewnej nocy zaatakowało zombie, jedno tylko. Nie było to problemem dla wyszkolonej straży miejskiej, która momentalnie pocięła stwora na kawałki i poszła spać. Następnego ranka nikt się nie obudził. Dwie setki ożywieńców w ciągu kilku minut wycięły w pień straż, a mieszkańców zeżarli w zbiorowej uczcie. Z tymi wspomnieniami na pamięci wyszliśmy z Arandirem i Omusem przed wartownię.
-Coś tam leży-powiedziałem. Zbliżyliśmy się i okazało się, że to kolejne zombie ze zmasakrowaną twarzą. Elf nachylił się i przeszukał ciało. Okazało się, że był to kurier, który swoją ostatnią przesyłkę zostawił nam w zajeździe Villsvin.
-Idę im to zanieść-powiedział elf odchodząc-masz tu moją szablę.
Wziąłem bron i razem z Omusem zacząłem obchodzić teren dookoła. Juz chcieliśmy odejść, kiedy ciało się poruszyło. Najpierw raz niewyraźnie, potem drugi zaszamotało się na brzuchu. I za trzecim razem wstał.
-Omus jest problem.-powiedziałem. Fałszerz widział już co sie święci i wyjął broń.
-To chyba na nic, biegnij po resztę, ja spróbuję zatrzymać go magią.
Omus zamierzał chyba pobić rekord w biegu ucieczkowym. Była to dyscyplina wymyślona w jednym z więzień w cesarstwie, kiedy to nadarzyła się okazja aby skrócić odsiadkę. Teraz zostałem sam z wielkim zombie bez twarzy.
-Apare torden vennisimi-krzyknąłem i zmaterializował sie przede mną piorun, a następnie uderzył w martwe ciało.
Brak reakcji.
Z wartowni nadbiegał Rien i Mija, a za nimi Mona z eliksirem życia na jad trupi.
-Dalej, trzeba go spróbować zepchnąć, aby sobie poszedł.-Rien i mija skoczyli na pozycje po obydwóch moich stronach. Jednak prosty z początku plan zaczął się komplikować kiedy przeciwnik wyraźnie okazał swoją pogardę dla żelaza. Cięliśmy go juz dłuższą chwilę kiedy ten nagle przyspieszył i zaszarżował na bardkę.
-Torden agrandar vennisimi-tym razem z nieba spadł piorun i ugodził ożywieńca prosto w czaszkę. Błysk oślepił nas na chwile, ale za to zombie był ogłuszony.
-Niech ktoś pobiegnie po ogień, szybko!
Nie pamiętam nawet kto pobiegł, ale już po chwili miałem na sobie wielkie śmierdzące ciało. Chwilę później poczułem ugryzienie na lewym barku.
-Aaaaarrr
Po chwili ciało zlazło ze mnie, a Mona juz podawała eliksir życia.
-Będzie dobrze-powiedziała.
Zombie uciekał z szablą elfa.
Wróciłem do karczmy, żeby sie napić.
-I jak tam?-zapytał Arandir.
-W porządku, uciekł, ale zabrał twoją szablę.
-To nie moja-wyszczerzył się-więc nie przeszkadza mi to.
Okazało się, że w liście przejętym przed chwila była mowa o ataku. Ataku hord. Dla mnie był to wielki przełom w sprawie, dla cesarstwa był to wielki cios. W każdym razie poszedłem szybko spać nie zważając na przygnębione miny cesarskich.

Grettir - 08-08-2007, 18:10

Abel naprawdę odlotowo piszesz ;-) Świat przedstawiony okiem chanysa jest całkiem inny, niż ten przedstawiony okiem banity :-D
Indiana - 08-08-2007, 22:17

Abel, rozwaliłeś mnie :D ;D
Cytat:
po chwili miałem na sobie wielkie śmierdzące ciało


Cytat:
To juz wiadomo jakim cudem nikt nie wrócił ranny


Cytat:
zesnaście do jednego, że zakon Indry zabierze im artefakt.

Tak sobie myślę, że zamiast was bronić trzeba było wam do rzyci wszystkim nakopać i zagonić do jakiejś roboty... :roll: :angry: ;-) ;-) ;-)

Illima, twoje, jak już mówiłam, jest niesamowite. Tym razem mocno naturalistyczne - opis na moście.
Miejscami rozbrajająco zabawne :D
Cytat:
rzucił mi go z uśmiechem, gdy ja masowałem sobie tyłek.


Cytat:
Następny, dużo większy pan, biegł już w to samo miejsce,


kilka świetnych sformułowań:
Cytat:
Jedyne co przeszło mi wtedy przez myśl, a kończyło się na języku było ciche: „o ku...”.


i emocjonalnych motywów za serce łapiących:
Cytat:
Przyklęknął Abel, a krew brudziła mu jasny strój. Wzniósł oczy ku górze, prawdopodobnie w ostatniej modlitwie. Przyklęknęła Mona. Nad Ablem. W niemym krzyku.


i genialne przejście od niesamowitego nastroju wizji
Cytat:
Niebo wyjaśniało i stwardniało. Napierałem na ścianę czując jak trawi mnie ogień. Już nie krzyczałem...

do
Cytat:
Ty patrz. Odzyskałem swój młotek.

:D :D :D

Illima - 08-08-2007, 22:24

hahha xD Jeeej, jak się ciesze, zę sie podoba ^^

Tym bardziej się ciesze, że zacytowałaś te same momenty, które i ja bym zacytował ^^

Abel - 09-08-2007, 00:12

Bardzo dziękuję Indi, miło słyszeć, że komus się podoba rzecz którą dopiero teraz zaczynam kończyć. Na dowód tego kawałek sprzed wyjścia.

11 dzień Lammas

Stan wojny. Nie musiałem iść do karczmy i słuchać kapitana, bo było to zbyt oczywiste. Jeszcze jak się kładłem spać to miałem wątpliwości co do poprawności tego co robię. Jedna część mówił, że nie powinienem pomagać wrogowi, ale druga nasuwała wciąż wizję Smoka w barwach zakonu. Otrząsnąłem się. W nocy miałem sen. Kolejny zresztą.
Widziałem w nim znów Bramę Północy, ale nieco inaczej. Nie stałem już na szczycie wzgórza i nie obserwowałem Smoka bezpiecznie zza granicy. Samotny oddział cesarskiej Gwardii stał na środku wypalonej ziemi gotowy do walki. Dookoła śmierć i zniszczenie, ani śladu żywego ducha. Stałem za oddziałem i choć nie widziałem ich twarzy to wiedziałem, że boją się. Na wschodzie pojawił sie szary sznur, sznur kolumny marszowej. Sznur w miarę jak się zbliżał stawał się coraz grubszy i wyraźniejszy. Byli to esterlingowie maszerujący w kierunku ostatniego oddziału cesarstwa. Kolumna rozwinęła się i zamieniła w szereg. Szczęknęły cięciwy kuszy, gwardziści bronili się. Kolejny szczęk cięciw i kolejne ciała padają na ziemię. Esterlingowie obchodzą oddział dookoła i zachowują się jakby mnie tam w ogóle nie było. A oni stoją najeżeni pikami opancerzeni. Żelazny Jeż. Kolejne bełty z trzaskiem wbijają się w ciała barbarzyńców. Wtedy zauważyłem, że spokojny dotychczas sztandar cesarstwa ze smokiem zaczął gwałtownie łopotać, zerwał sie z drzewca i poszybował w górę. Mimo, że oddalał sie ode mnie to wcale nie wydawał się mniejszy. Sztandar rósł, a smok materializował sie i nabierał metalicznego połysku. Dreig-a-Hern zawisł nad ostatnim oddziałem upadającego cesarstwa. W oddali zapiszczały chanackie piszczałki...
Uznałem to za dostateczny argument za, aby udać się razem z nimi do walki. W karczmie panowała ponura atmosfera, każdy zwalał winę za nocną porażkę na kogoś innego, aż w rezultacie nikt nie czół się winny. Co jakiś czas słychać było westchnienie Zibba: “A myślałem, że to wczoraj byliśmy w dupie”, które świetnie oddawało ogólne morale grupy. Potem było śniadanie, jedyne niemal ciche śniadanie w historii. Nikt nie krzyczał, nikt nie chciał się śmiać. No może prawie nikt, bo Mija i Rien nadal uważali stratę Draig-a-Herna za świetną zabawę, jednak po kilku żartach skończyły. Po skończonym, posiłku przyszedł czas na odpoczynek.
-Nie martw się-pocieszały krasnoludy gwardzistkę .-Nie wszystko stracone.
-Wszystko stracone, wszystko!-odpowiedziała łkając.-Wszystko, a wy tego nie rozumiecie do cholery.
-Rozumiemy-zaczął Hodo-ale podchodzisz do sprawy chyba zbyt emocjonalnie. Mi też żal straty artefaktu, ale staram się szukać racjonalnego rozwiązania, a nie walić głową w mur.
-Masz rację-usiadła-ale co w takim razie mam zrobić?
-Na razie potrzebujemy informacji, bo w ślepo nie będziemy atakować.
Wtedy do zajazdu wszedł kapitan.
-Hordy zaatakowały...-zaczął.
-Wiemy, mamy to na piśmie-przerwała mu Mija.
-... i w tej chwili oblegają Kłodzko. Wasze siły są zbyt słabe, aby wspomóc miasto, więc waszym zadaniem będzie zajęcie północnych fortów i obronienie się przed barbarzyńcami. Żaden z nich nie może ujść z życiem. Zrozumiano?
-Tak jest-odpowiedział Hodo. Kapitan opuścił zajazd i udał się na Dzikowiec do swojego oddziału.-Za półtorej godziny macie być gotowi do wyjścia.
-Przepraszam bardzo-wcięła się znów Mija-ale nie jest pan juz najwyższy stopniem w tym oddziale.
-A kto niby?-zapytał Zibbo.
-Wicehrabia Rasgalen ma stopień podporucznika, a więc wyższy niż ty Hodo.
Wszyscy spojrzeli na młodego szlachcica z lekkim niedowierzaniem jakby uważali, że ktoś taki jak Fein Rasgalen nie jest w stanie dowodzić nawet oddziałem zwiadowczym.
Nastąpiła tutaj krótka sprzeczka między wspomnianym Rasgalenie, a chorążym zakończona podzielnością władzy: wicehrabia w marszu i na postoju, chorąży Hodo w walce.
-Półtorej godziny,-pomyślałem-mam nadzieję, że dam radę. Pójdę, bo nie mam innego rozwiązania. Chanat w mojej osobie musi wspomóc cesarstwo, nie wiem jak, ale musi.
Poszedłem po haszet i rozłożyłem się w wartowni twarzą ku przepięknemu miastu El-Antras. Ach, jak tylko sobie przypomnę piękne meczety i minarety w tym mieście. Niemal tak piękne jak w stolicy. Położyłem saberę przed sobą i zacząłem sie modlić. Długo, bardzo długo kolebałem się przód-tył wymawiając jak w transie słowa modlitwy. Jak przez mgłę słyszałem słowa Vilretha, który nabijał się z moich modłów. Ale nie zważałem na to teraz ważne było to co dzieje się wewnątrz. Kiedy poczułem wewnętrzne olśnienie, całkowitą jasność umysłu, wtedy skończyłem modlitwę.
-Zbiórka, wychodzimy-zawołał Hodo, akurat kiedy wyszedłem z namiotu.
-No, Ablu,-powiedziałem do siebie cicho-czas skopać parę dup w imię Chanatu. A Vilrethem zajmiesz się po powrocie.

Indiana - 09-08-2007, 00:25

Za to cię chyba jednak zabiję, chanie :angry: :D Kiedyż to przepraszam widziałeś mnie łkającą, do cholery??!!??!! ;-) ;-) ;-)

Fajny kawałek. Symbolika wizji całkiem ciekawa :P

Abel - 09-08-2007, 00:27

Hem, uznałem, że byłaś, to znaczy Twoja postać, tak mocno związana z wizją ratowania ojczyzny, że strata jedynego narzędzia, które mogło to sprawić wywoła co najmniej taką reakcję.
A te wizje to po to, aby wytłumaczyć niektóre irracjonalne zachowania mojej postaci

Indiana - 09-08-2007, 00:31

Szlag jasny, ale moja postać generalnie nie miała w zwyczaju płakać w takich sytuacjach :D A już na pewno nie przy krasnoludach, które by mnie śmiechem zabiły :D :D :D Albo w ogóle przy kimkolwiek. Tu już się kłania całość postaci jako takiej :P Ale niech ci będzie, to twoja wizja :D :P Zabiję cię za to później :P
Abel - 09-08-2007, 00:33

Wiem, że mnie zabijesz i co z tego? "Na każdego kiedyś przyjdzie pora, nie ma na to rady."

Sami Swoi

Indiana - 09-08-2007, 00:42

Jak sobie chcesz :P To w twoim opowiadaniu jest nieścisłość i niespójnośc charakteru postaci :P :P :P
Abel - 09-08-2007, 00:44

Ehh, w porządku, wygrałaś...
Zmienię to jutro rano, jak są jeszcze jakieś nieścisłości, może nie koniecznie tylko charakteru postaci, to proszę napisać

Grettir - 09-08-2007, 01:53

Widzisz, jaką ja dla Ciebie przysługę zrobiłem zabijając Vilretha ;-)
Abel - 09-08-2007, 12:54

Nie bardzo :mrgreen: , bo po powrocie wyzwałem go na pojedynek, on nie chciał, więc kazałem mu się przyznać, że jest tchórzliwym cesarskim psem... zrobił to, więc miałem swoją satysfakcję.
Shamaroth_Glupi - 09-08-2007, 15:41

pf...... jakis zdrajca ...
Abel - 09-08-2007, 20:26

Ale cesarski...

Zamieszczam bitkę... jakby ktoś czuł się niepocieszony to proszę pisać, poprawię...

Droga była długa i męcząca. Nie było tego widać po żadnym z piechurów, którzy szli koło mnie. Do tej pory nie mogłem sie pozbierać w sobie ze śmiechu kiedy Rasgalen powiedział:
-Ablu, daję ci wybór szafot, albo walka.
Zdanie to rozbawiło mnie do granic wytrzymałości, ale odpowiedziałem wymijająco, że dokonałem już wyboru. Teraz maszerowałem pod jego komendą i chcąc nie chcąc miałem wrażenie, że jestem intruzem. Ale na szczęście nie tylko ja miałem takie wrażenie, bo idący obok mnie Edric wstąpił do oddziału z dużo większą niechęcią i dystansem. Dochodziliśmy właśnie do miejsca, gdzie po lewej stronie drogi wyrasta wał kiedy spostrzegliśmy, że nie jesteśmy sami. To znaczy zwiad dostrzegł i poinformował o tym resztę oddziału. Grupka wojowników odzianych w skóry skrywała się za niewielkim nasypem. Syk lotek.
-Szyk! Formować szyk, tarcze na przód!-wrzeszczał Hodo, bo komenda właśnie przeszła na niego. Obok mnie stanął kozak.
-Dzięki, dam sobie radę-powiedziałem.-Tam masz więcej miejsca-wskazałem miejsce za plecami Riga.
-Nie dzięki, postoję tu, jesteś zbyt cenny.-odpowiedział z uśmiechem.
Nie wiedziałem jak przyjąć słowa roweńczyka. Przyjacielski żart czy Straż zabezpieczała sie na wypadek mojej nagłej zmiany... frontu. Nie wiedziałem co jest mniej prawdopodobne: myślący Strażnicy czy miły kozak. Ostatecznie stanęło na inteligencji, choć nie można było wykluczyć żadnej możliwości. Świst strzał wyrwał mnie z zamyślenia. Kozak nadal stał obok, a kilka osób biegło, aby zajść nasyp od lewej. Wyczekałem na przerwę w salwach i dołączyłem do nich. Nie wiem co mnie podkusiło, ale uznałem, że tak będzie lepiej. Świst, inkantacja, smród palonego drewna. W tym samym czasie oddział na drodze podchodził coraz bliżej i bliżej skracając dystans sobie i przeciwnikom. W końcu ci ostatni nie wytrzymali i wybiegli. Wybiegli i prawie natychmiast uciekli zostawiając kilku rannych na drodze. Naszych rannych, swoich martwych. Nie zamierzałem uzyć jeszcze magii, byłoby to co najmniej głupie. Esterlingowie wycofali się kilka metrów dalej na drogę i tam szykowali się do szarży na naszą grupę. I poszli.
-Stado rozpędzonych wojowników-pomyślałem wyciągając saberę z brzucha jednego z nich-ma niby zniszczyć Styrię? Próbowaliśmy to miliony razy.
Wtedy pojawił sie swego rodzaju olbrzym: wielki, szeroki jak baszta stanął na drodze. Za cholerę nie chciałem z nim walczyć,
-Apare torden vennisimi-krzyknąłem zanim ich szaman zdążył rozproszyć zaklęcie. Z dłoni wyleciał świetlisty piorun i z całą mocą uderzył w pierś wojownika odrzucając go na kilka metrów. -Będzie mi stał na drodze-pomyślałem patrząc na oddział uciekający w kierunku kolejnych umocnień-nikt mi nie będzie stał na drodze, nie ma tak dobrze.
Mona biegała od rannego do rannego, a sycząca mikstura zasklepiała kolejne rany. Oddział zbierał sie do dalszego pościgu.
-Dalej zbierać się-poganiał Hodo. Wtedy wpadłem na genialny pomysł jak zasłużyć się w walce i przy okazji mieć szansę na przyjrzenie się wrogowi z bliska. Zamierzałem osłaniać alchemiczkę w trakcie całej walki, abyśmy nie stracili czasem zaplecza medycznego. Dobiegliśmy w końcu do płaskiego terenu ograniczonego z dwóch stron skarpą i z dwóch stron wałem. To właśnie na wale leżącym naprzeciwko nas rozstawili swoje siły przeciwnicy. Pozycja doskonała do obrony ze względu na rozmiar wału czyli jakieś cztery konie, a stromy tak, że nie dało się wejść z broną w ręku. Jedyną nadzieją był tunel przebiegający po prawej stronie i idąca nad nim ścieżka. W to miejsce właśnie planował uderzyć Hodo.
-Trzeba jak najszybciej atakować! Gdzie wicehrabia?
-Zdaje się, że idzie gdzieś z tyłu.
-Kurde. Dobra, nie ma czasu, trzeba szturmować, bo wystrzelają nas jak kaczki.
Uwaga była celna, bo przeciwnik usadowiwszy się na dużo wyższej pozycji miał znaczą przewagę używając łuków. Neil szybko znalazł dobrą pozycję, aby razić wroga, ale szybko musiała ją opuścić. Spojrzałem przed siebie. Szaman stał na nasypie mając oko na nas wszystkich. Gdyby tylko Shamaroth był w pobliżu, dwóch zaklęć by nie zblokował na raz. Ale kapłana nie było tam gdzie ja osłaniałem alchemiczkę. Ta ostatnia skryta za drzewem na skraju płaszczyzny ściskała kurczowo flakon z miksturą, a w sakwie pobrzękiwały kolejne. Trzeba było oddać jej honor, z całej “drużyny Rasgalena” wykonywała najlepiej swoje zadanie. Obejrzałem się. Oddział z Obieżyświatem na czele zabiegał wał od lewej. Mając jednocześnie na oku esterlingów oraz Monę starałem się obserwować poczynania tej grupki. W międzyczasie Gadjung, Sigmar i jeszcze kilka osób zachodzili wał od prawej. Niedaleko mnie Shamaroth przejmował kontrolę nad jednym z przeciwników. Bezskutecznie. Ostra sugestia szamana sprawiła, że wojownik zamiast towarzyszy zabił samego siebie. To był odpowiedni moment.
-Apare torden vennisimi appositum-ryknąłem wykonując szybko gesty. Z dłoni wyleciał piorun, przeleciał parę metrów, po czym rozdzielił sie na kilka zupełnie identycznych. Usłyszałem trzask i poczułem swąd palonego mięsa. Cesarscy natychmiast wykorzystali ten moment na szarżę. Grupka Obieżyświata trafiła na berserka i musiała sobie jakoś poradzić sama. Gadjung z resztą stanęli wobec wielkiego wojownika z tarczą stojącego nad ścieżką rozdzielającą wał. Ktos z chrzęstem kamieni spadł w dół odrzucony silnym ciosem. Ale szliśmy na przód. Tarczownicy zwarli szyk i wdzierali na ścieżkę. W międzyczasie pojedyncze jednostki przebiegały tunelem odcinając uciekającym esterlingom drogę. Zerwałem się z miejsca tylko dlatego, że Mona zaczęła leczyć rannych. A było ich nie mało. Ci co trzymali się na nogach biegli w ślad za uciekającymi, ci co byli leczeni ruszali chwilę później.
Wał był zdobyty. Świadczyły o tym głównie ciała martwych i konających wrogów, ślady spalonej ziemi w miejscu gdzie szaman rzucał kule ognia oraz spalone drzewo, kiedy nie trafił. Ale drużyna nie mogła już tego widzieć zajęta pościgiem za barbarzyńcami. Przebiegaliśmy właśnie między krzakami kiedy pożałowałem, że nie poświęciłem chwili na zbadanie zwłok. Dobiegliśmy do swego rodzaju mostu, esterlingowie stali po drugiej stronie i szczerzyli zęby do walki.
-On ma moje miecze-krzyknął Illima z żalem w głosie.
-Ablu,-kapłan podszedł do mnie-musimy zgrać się jeszcze raz.
-Wiem. Ma odbić twoje czy moje zaklęcie?
-Spróbuję opętać tego tam dużego, to powinno pomóc.
-Powinno, ale kto wie.-westchnąłem wychodząc spomiędzy krzaków w których chowała się alchemiczka. Stanęliśmy na przeciwko mostu. Szczęście cesarskich, że szaman miał chwilową przerwę w rzucaniu kul ognistych, chyba kogoś leczył. W każdym razie nie próbował pozbyć się pięknie ustawionego muru z tarcz, wzmocnionego długimi mieczami i zdobyczną włócznią. Stanęliśmy z Shamarothem za nimi i zaczęliśmy inkantować, ja pierwszy, po chwili krasnolud.
-Apare torden vennisimi-piorun zmaterializował się i z sykiem poleciał prosto w szamana. Jednak refleks to była jego dobra strona. Krzyknął dwa słowa w swoim języku i piorun odleciał w naszym kierunku, kilka metrów nad nami. W międzyczasie kapłan już przejął kontrolę nad wybranym wrogiem i sterował nim jak pionkiem. Pionek zginął po chwili, a nasi nie chcieli za bardzo się przesunąć. W końcu w szeregach wroga zrobiło się zamieszanie i wykonali odwrót.
-Dalej, za nimi!-krzyknął Hodo, przepuścił dwóch tarczowników i pobiegł dalej. Pościgu ciąg dalsze nie satysfakcjonował wszystkich uczestników. Zanim dobiegłem do kamiennego murka walka trwała w najlepsze. Tarczownicy powoli nacierali robiąc sobie miejsce, a na flankach lekka piechota wybijała esterlingów od tyłu. Widok bardzo pocieszny muszę przyznać. Widząc, że alchemiczce nic nie grozi pobiegłem za oddziałem szykując już saberę do ciosu i oddychając głęboko. Piękne górskie powietrze miało tę właściwość, że znakomicie odnawia moc magiczną. Oddychając tak poczułem jak wracają we mnie siły. Nagle przeżyłem coś co elfy nazywają duie alvu, gdyż znów stanąłem znów do walki z wielkim wojownikiem. Trzeba im przyznać, że starają się ci esterlingowie, skoro wyrastają na takich wielkich. Było już dookoła niego kilka osób, które trzymały go na dystans, jednak nie można było przejść dalej. Po lewej stronie stał Rien, który widząc, że nadbiegam przeszedł do ataku. Przeciwnik sparował bez problemu i byłbym zdążył go ranić, gdyby nie jego nadnaturalna szybkość z jaką sparował mój cios. Ciosu szermierza już nie zdołał sparować i ciemna krew obryzgała futro na jego ramieniu. Biegliśmy dalej zostawiając kolejne ciała znaczące szlak ucieczki napastników. Droga zaprowadziła nas do kolejnego mostu nie tak stromego jak poprzedni, wręcz przeciwnie. Łagodne zejście na środek wręcz zachęcało do nieustannych manewrów w te i nazad. Esterlingowie ustawili się za mostem w szyku, ramię przy ramieniu. Łucznicy zajęli dogodne pozycje za plecami towarzyszy. To samo uczynili Arandir i Neil. Pozbieraliśmy większość strzał nieprzyjaciela, które nie trafiły w cel lub nawet te które trafiły i zakrzepła krew tworzyła teraz na nich karminowe ornamenty. Stanąłem na lewym skrzydle za Rigiem i Hodem mając obok siebie Neila. Mogłem rzucić jeszcze parę zaklęć, ale czekałem. Wróg nie czekał. Pierwsza dwudziestka uderzyła z szałem na szereg tarcz, ale te nie ustąpiły. Był to błąd, który mogliśmy drogo przepłacić, gdyż z tarcz zaczęły się sypać drzazgi informujące o złym stanie drewna. Jednak cesarscy nie ustępowali w walce i kolejni wrogowie padali przed nimi tworząc niewielki wzgórek. Łucznicy po obu stronach nie pozostawali dłużni towarzyszom i szyli z niewielkiej odległości śmiertelne brzeszczoty. Znów szermierz miał prawo do radości, bo udało mu się odbić lecącą strzałę. Spróbowałem tej sztuczki na strzale lecącej w moim kierunku. Ustawiłem się, łucznik puścił cięciwę, zawinąłem saberą i z napięciem oczekiwałem rezultatu. Nie poczułem oczekiwanego ukłucia w okolicach ramienia, usłyszałem jedynie uderzenie metalu o metal co oznaczało powodzenie. Otworzyłem oczy. Walka trwała nadal. Kolejnych trzydziestu esterlingów szturmowało obronę mostu. Dowódca widocznie bawił się naszym oddziałem, chciał zobaczyć jak giniemy w mękach, a nie szybko i bezboleśnie. Górka zwłok przed tarczownikami powiększała się. Wtedy stało sie coś czego w sumie mogliśmy się spodziewać. Zza zakrętu którym przyszliśmy wyłoniło sie dziesięciu wojowników z futrami na ramionach. To był koniec wiedziałem o tym znakomicie. Esterlingowie na moście zawyli radośnie, Hodo próbował zorganizować obronę drugiego frontu, ale bezskutecznie. Jak we śnie oddział otoczony zewsząd przez wrogów. Na szczęście nie było sztandaru, który mógłby się zerwać i z łopotem ulecieć w niebo. Był za to strach, ból i potworne zmęczenie. Yngvild, Hodo, Zibbo i Shamaroth wspierani przez łuczników pojęli ostatnią rozpaczliwą próbę przebicia szyku. Obróciłem się. Rien i Mija w nierównej walce osłaniali tyły.
-Apare torden vennisimi-krzyknąłem zawijając saberą. Jeden z napastników padł, następny cięty przez Riena po ramieniu runął mu pod nogi. Nagle znalazł się Omus osłaniający do tej pory łuczników i z nadzwyczajną jak na swoje rozmiary siłą chlasnął po karku najbliżej stojącego wroga. Pozostało sześciu, którzy naparli na naszą grupkę. Szermierz bronił się dzielnie, ale po chwili padł z krzykiem. Zająłem jego miejsce i próbowałem odeprzeć wrogów. Mija wpadła chyba w coś na kształt berserka: cięła bez opamiętania po wszystkim dookoła co powodowało, że nikt, absolutnie nikt nie odważył się do niej podejść. Walka na nowo przeniosła się na jeden front, a Mona opatrywała rannych. Stanąłem na swojej pozycji. Nie mogłem zrobić już nic magicznego, absolutnie nic. Pozostawało mi czynić swoją powinność i bronić bezbronnej kobiety. I pewnie broniłbym dalej, ale ktoś znalazł na to lekarstwo. Kolejny łucznik, który stanął na tej samej pozycji, tej samej odsłoniętej pozycji, z której Neil zdjął już paru, napiął łuk i wymierzył. Uznałem, że znowu spróbuję szczęścia. No właśnie. Spróbowałem i przegrałem. Widocznie limit szczęścia na ten dzień wyczerpał się kiedy udało mi się uniknąć dwóch kul ognia i dwóch strzał pod rząd. Strzała leciała, to pamiętałem, zbliżała się, ale machnąłem saberą w złą stronę i nie trafiłem. Najpierw uderzenie, potem ból, a na koniec trzask łamanej łopatki. Pamiętam, że padłem na twarz, a Mona szybko podbiegła, żeby mi pomóc.
-Zawiodłem-pomyślałem-zawiodłem mojego władcę, nie wrócę już.
-Ameradi someradi hel-im ina-zamruczałem obracając się na plecy.-Horema-di sel ala-di hel-im ina.
Dalej była ciemność...

Shamaroth_Glupi - 10-08-2007, 16:23

Hell yeah! bitki opisujesz smakowicie :] :D
Abel - 10-08-2007, 16:41

A pominąłem coś? Nie pamiętam dokładnie tego pierwszego mostku, pamiętam, że się zgraliśmy, ale nie jestem pewien czy bitka była.

[ Dodano: 2007-08-12, 14:37 ]
Kolejny kawałek o tym co działo się po walce i przed następną. Kawałek krótki, bo nie byłem w stanie opisać nocnych wypadów :angry: :angry: :angry:

****************************************

Poczułem, że wracam. Najpierw ulga znów czuć się żywym, potem uczucie zimna na plecach i wiatru owiewającego mnie dookoła. Chociaż nie dokładnie. Z lewej strony czułem cos ciepłego i niewątpliwie żywego. Otworzyłem oczy. Błysk światła oślepił mnie na chwilę.
-Witamy wśród żywych-powiedział Shamaroth z uśmiechem. Zawsze to robił, a przynajmniej zawsze kiedy go widziałem przy wskrzeszaniu. Obejrzałem się dookoła i niemal znów umarłem jak zobaczyłem to coś ciepłego. Był to Dinim, który musiał polec później niż ja, leżał w kręgu i przebudzał się. Odskoczyłem jak poparzony i wstałem na równe nogi.
-Macie-powiedziała Mona wręczając “przedłużacz”-na zdrowie!
Założyłem jako pierwszy na szyi. Od razu poczułem sie trochę lepiej. Wizje “z tamtej strony” wciąż miałem w głowie.
Oddział przeżył, dookoła leżeli martwi barbarzyńcy. Akcja przeniosła się w góry, ale nie były to góry na granicy z cesarstwem. Oddział stał przed jaskinią. Wielka kamienna jaskinia zionęła smrodem rozkładających się ciał. Gwardziści zawahali się przez moment po czym ostrożnie zbliżyli się do wejścia w kilku niewielkich grupkach. Ziemia zadrżała. Smok wypełzł przed grotę. Z boku wystawała mu włócznia na długość konia. Skrzeczał głośno zanim dostrzegł intruzów. Zmalał i przybrał postać komtura. Choć nigdy nie widziałem komturii, wiedziałem, że to właśnie tam przeniosła się akcja. Wysokie mury, fosa głęboka na piętnaście koni, wojsko na murach. Oddział stał u stup budowli, budowli, która wyraźnie przytłaczała ich swoim rozmiarem...
Nie wiedziałem co było dalej, ale był to wyraźny znak, aby rozprawić się z komturem raz na zawsze. Teraz jednak moim największym zmartwieniem było jak zebrać dwanaście osób chętnych, aby mnie wspomóc. Chodziłem od grupki do grupki i prosiłem o pomoc. Po dłuższej chwili miałem komplet i przekazałem artefakt skrytobójcy. Teraz musiałem tylko odzyskać straconą moc. Pożyczyłem od Candice komponenty do przygotowania rytuału po czym poszedłem naszkicować krąg. Pobieranie mocy odbyło się bez zakłóceń i już po pół godziny od wskrzeszenia byłem zdolny do dalszej pracy. Poszedłem do namiotu sie pomodlić za uratowanie i w podzięce za możliwość oglądania “tamtej strony”. A było za co dziękować zarówno w pierwszym jak i w drugim wypadku. Akurat kiedy kończyłem się modlić usłyszałem wybuch, potem drugi i wrzask. Wybiegłem szybko z namiotu i w biegu wyciągałem saberę. Gnojki nie dadzą chwili wytchnienia. Niewierni. Spojrzałem w górę i widziałem kilku ludzi w ciemnych tunikach uciekających na drogę z tarczą i kilkoma mieczami.
-No ładnie-pomyślałem-nie przypilnowali i teraz mają. Szkoda tylko, że ucierpią na tym wszyscy.
Wspiąłem sie po stopniach i pobiegłem do karczmy z której dochodził największy hałas. Przed nią stał już Zibbo z kikutem ociekającym krwią oraz rozcięciem wzdłuż torsu. Nie krwawił już, tkanki potraktowane miksturą zasklepiały się powoli.
-Co się stało?-zapytałem.
-Wpadli jacyś najemnicy...-zaczął Hodo.
-Nie jacyś tylko Gildii-wtrącił Zibbo usiłując utrzymać równowagę.
-...i pozbawili krasnoluda lewej ręki oraz-zakaszlał powstrzymując się od śmiechu-lewe jądro.
Strażnicy parsknęli śmiechem.
-Śmiecie się, śmiejcie-odparł Zibbo-bo to nie was spotkało.
-Kapłanie-Yngvild zwróciła się do Shamarotha-może dałoby się coś z tym zrobić?
-A co ręki nie ma?-spytałem. Zawsze można by przyszyć na miejsce.
-No nie ma właśnie, zabrali-wyjaśniła gwardzistka.-To jak? Można cos zrobić z nim?-skierowała się znów do kapłana.
-Mogę spróbować pomodlić się o cud-zaproponował Shamaroth.-Ale nie wiadomo jaki będzie rezultat.
-Ja ci mogę pomóc w modlitwie-zaproponował Illima.
-I ja-powiedziałem-pomodlę się do Boga o cud.
Nie miałem w tym absolutnie żadnego interesu, ale uznałem, że każda pomoc się przyda.
-W porządku. Kto jeszcze się będzie modlił?-zapytał krasnolud.
Nikt nie odpowiedział.
-To w takim razie za pięć minut zaczynamy. Wszyscy, którzy chcą pomóc proszę na pieniek i skupić się na... obiekcie.
Mija parsknęła śmiechem. Ktoś uspokajał ją. Pięć minut później byliśmy juz w trakcie modlitwy. Rozłożyłem haszet skierowałem na południowy wschód, położyłem broń i zacząłem. Kilka osób, które poczuwały się wspomóc Zibba stanęły na pieńkach i rozpoczęli cichą medytację. Trwała ta cisza zaledwie dwie minuty kiedy Mija zaintonowała: “Jądro! Ręka!” . Po chwili dołączyły sie kolejne osoby i powstawało głośne tło cichej modlitwy Shamarotha, Illimy i mojej. To znaczy Ich cichej, a mojej mruczanej mantry. Nie przerywając modlitwy słuchałem jednym uchem ich inkantacji, a resztą umysłu skupiałem się na swojej modlitwie. Po około piętnastu minutach powstało drobne zamieszanie wśród oglądających. Okazało się , że modlitwa przynosiła efekty.
-Jądro! Ręka! Zibbo!! Rośnij!- inkantacja zwiększyła tempo. Z rękawa Zibba zaczęło coś wyrastać, nie wiadomo czy ręka czy jądro. Wszyscy odetchnęli z ulgą kiedy z koszuli ostatecznie wyłoniły się palce, dłoń, a potem nadgarstek.
-Hurrra!!!-krzyknęli medytujący zeskakując z pieńków i ściskali krasnoluda. Jedynie kapłan, Illima i ja modliliśmy się dalej.
-Ej, chłopaki, kończcie już-szturchnął mnie ktoś-udało się.
Ale ja musiałem skończyć modlitwę nie takim “ciach” urwaniem. Wstałem, Shamaroth modlił się jeszcze, Illima pogrążony był w głębokiej medytacji. Odniosłem haszet do namiotu i poszedłem do karczmy.
-Dzięki bracie-krzyknął Zibbo rzucając się na mnie. Wysoki jak na krasnoluda sięgał mi do polowy piersi.
-Nie ma za co-powiedziałem odwzajemniając uścisk.-Nie mogliśmy cię pozostawić kaleką.
Krasnolud uśmiechnął się i zszedł do wartowni. Reszta dnia upłynęła zupełnie spokojnie pod hasłem:”Kto jak się zasłużył dla walki i dlaczego tak mało?” Zwłaszcza niepocieszony był Hodo, który uważał, że tylko część oddziału walczyła, a reszta się po prostu obijała i “spacerkiem dochodziła na miejsce kolejnych walk”. Nie byłem wymieniony, ale spojrzenie krasnolud mówiło samo za siebie. Około trzeciej warty poszedłem spać. Nad Górami Srebrzystymi zbierały się chmury burzowe.

12 dzień Lammas

Dzień budził się na nowo, nieprzerwanym trybem świata. Trwało to od wieków i działało niezawodnie. To właśnie ta perfekcja w budzeniu postawiła mnie na nogi. Dookoła wszyscy spali, więc po cichutku wstałem i opuściłem namiot. Umyłem się i szanując ich se zabrałem haszet, aby pomodlić się w wartowni. Wszędzie była absolutna cisza, nikt nie rozmawiał, nikt nie chodził po zajeździe. Gdyby nie chrapanie ze środkowego namiotu pomyślałbym, że nikogo nie ma. Po około dwudziestu minutach, które spędziłem na rozmyślaniu, rozmowie z Demonem i znów rozmyślaniu, zaczęli się schodzić cesarscy. Po wczorajszym dniu miałem do nich trochę więcej szacunku, ale tylko troszeczkę. Przy śniadaniu jednak mój szacunek do cesarskich barw spadł na łeb na szyję. Okazało się, że ci pozbawieni honoru barbarzyńcy spotkali się w nocy z esterlingami i doszło do zawieszenia broni. Mało tego, dostali od ich informacje o tym gdzie odbędzie się spotkanie Braterstwa, elity tego regionu pociągającej za sznurki, i odwiedzili ich mordując wszystkich. Tym sposobem wicehrabia Fein Rasgalen został po wuju hrabią Rasgalen na Silberberg. Ale mało mnie to interesowało! Ci cholerni durnie myśleli, że mogą mnie tak łatwo oszukać?! Już ja im pokażę cholera. Cesarskie psy spuszczone z łańcucha. Miałem ochotę wstać wtedy w karczmie i zniszczyć cały ten budynek, ale zdrowy rozsądek powstrzymał mnie. Te psy można wykorzystać, naszczuć odpowiednio i skorzystać z tego. Podsłuchali także, że w południe ma z komandorii wyruszyć konwój z artefaktem. To była okazja, aby pozbawić zakon cennej broni i uratować cesarstwo. Oczywiście mi zależało jedynie na zabraniu artefaktu z rąk zakonu, a nie dźwigać z klęczek jakiegoś upadłego kolosa. Dużo przed południem oddział był gotowy do wymarszu. Nie było widać kapitana, który widocznie zginął pod Dzikowcem. Cesarscy zmartwili się jego brakiem, ale chcąc nie chcąc trzeba było wyruszyć. Wiedzieliśmy jedynie, że w południe wyjdą z komandorii i nic więcej. Nie wiedzieliśmy ilu, dokąd, ani którędy. Jedyna pewna droga to przez Bramę Polową. Było tam duże skrzyżowanie czterech dróg gdzie łatwo było zgotować zasadzkę. Plan zatrzymania zakonników rozszerzał się z każdą chwilą: oślepiający proszek Mony, paraliż Varthanisa czy fala dźwięku Miji. Od wyboru do koloru. Kwadrans przed południem zajęliśmy pozycje. Ja stałem z cesarskimi przy głównej drodze, w jasnym stroju nie miałem szans na skuteczne ukrycie w krzakach. Po paru minutach oczekiwania i jeszcze kilku sekundach usłyszeliśmy. Najpierw krzyk, potem pisk Miji, a na końcu uderzenia broni i krzyki ranionych i zabijanych. Zanim dobiegliśmy było po wszystkim.
-Trzymaj-powiedział Kulbert podając medalion gwardzistce. Ta włożyła go w żłobienie na wieku i przesunęła je. W środku leżało jedynie dłuto, które zdawało się niemo kpić z nas.
-No to na komandorię-krzyknął Borys. Pierwszy raz chyba aż tak podniecił się jakimś atakiem.
-Ablu,-zwrócił się do mnie Edric-potrafisz operować magią wody?
-Potrafię, a dlaczego?
-A ognia?
-Ognia nie.-odpowiedziałem. Mężczyzna otworzył sakwę i wręczył mi pierścień z błękitnym kamieniem.
-Masz, zdobyty, wzmacnia zaklęcia magii wody. Może się przydać.
-Skąd go masz-spytałem nakładając pierścień na mały palec. Poczułem lekką wilgoć w powietrzu wokół mnie.
-Od alchemika-wyszczerzył się.-Drugi od księcia Kamieńca.
Nie zwracając na to uwagi jak niemoralne było to posunięcie przyłączyłem się do grupki truchtającej pod górę drogą na komandorię. Potykając się o kamienie i wystające korzenie dobiegliśmy na szczyt. Przed nami stał wielki budynek z głęboką fosą, bramą i mostem zwodzonym. Na murach siedzieli najemnicy, na dziedzińcu wesoło szykowali się kolejni. Z kazamat wybiegali kolejni, a także zakonnicy w czerwonych tunikach. Ktoś zadął w róg. Zaświszczały strzały. Szybko ukryliśmy się za nierównościami terenu i obserwowaliśmy kasztelik szukając wejścia w sam raz dla nas. Neil zdobywszy w nocy lepszy łuk strzelał z szatańską precyzją prosto w gardła wrogów. Odpowiedział grad strzał. Trzeba było przemyśleć co dalej.


[ Dodano: 2007-08-12, 20:19 ]
walczcie!!

Aura antymagiczna była tak silna, że za pierwszym razem jak ją poczułem to mało się nie przewróciłem. Był to wyraźny sygnał, że nici z użycia czarów. Spojrzałem na Varthanisa, który trzymał się za głowę. Widocznie nekromanta też odczuwał negatywne efekty tej zapory.
-Szturmujemy fosą?-zaproponował Hodo. Fosa była głęboka, ale sucha i szturm był możliwy.
-A masz inny pomysł panie chorąży-odparła Yngvild patrząc z ukosa na umocnienia. Jakikolwiek by nie był kolejny pomysł krasnoluda to byłby beznadziejny w porównaniu do poprzednika.
-Neil, Arandir, Candice-zwrócił się do łuczników.-Osłaniajcie nas jak będziemy schodzić.
Łucznicy zasalutowali, każdy po swojemu i udali się na z góry upatrzone pozycje. Na murach zrobiło się zamieszanie. Ktoś biegał, kto inny wydawał rozkazy, świszczały strzały. To właśnie one zmotywowały mnie początkowo do ukrycie się za drzewem i osłaniania saberą, ale po chwili kiedy oddział ruszył do szturmu, ruszyłem z nimi. Przede mną szła Yngvild jako pierwsza. Strome zejście w dół oznaczało wystawienie się na ostrzał, ale nie to było istotne w tej chwili.
-Dalej cholera, schodzić-ryknęła Yngvild na resztę oddziału, który radośnie stał na górze i nie chciał iść-wystrzelają nas tu!
Kilka osób poczuło się zobligowanych do zejścia, ale na tym się skończyło. Gwardzistka zasłaniała się tarczą jak mogła, ale ostatecznie oberwała w okolice biodra. Mona, która szczęśliwie była wśród tych, którzy zeszli, podeszła do rannej, wyrwała strzałę i zalała ranę. Spojrzałem w górę na łucznika. Wiedział, że jestem bezbronny, a mimo to nie strzelił, ani we mnie, ani w osłanianą przeze mnie alchemiczkę. Kiedy gwardzistka wstała, oddział zaczął się wycofywać. Powoli, każdy na własną rękę się osłaniając, opuszczaliśmy fosę.
-Cholera, nie da rady-powiedziała Yngvild po wyjściu na powierzchnię.-Czemu nie posłaliście reszty?
-Posłaliśmy kilku na zwiad z prawej i lewej strony-odrzekł Hodo-a wy mieliście ich trochę zająć.
-No to wam wyszło! Naprawdę!
Po minucie jednak się uspokoiła kiedy wrócił do nas Kulbert i Arandir.
-Po lewej stronie jest wejście,-zaczął elf-mały tunelik, którym nie przeciśnie sie tarczownik, ani nikt z dużą bronią.
-No to pójdą lekkozbrojni-wyciągnął wniosek Hodo.-Zbierz ochotników.
-Za to ja-powiedział podchorąży-mam gorsze wiadomości.
-Mów.
-Z prawej strony jest wejście, strome wejście na wał.
-Był tam ktoś?
-Jak ja byłem to nikogo nie było-uśmiechnął się.
-Świetnie, zbierz kilku ludzi i szturmujcie-humor chorążego poprawiał się z każdym raportem.
Oddziały w końcu poszły, a my zbieraliśmy siły do następnego zrywu. Patrzyłem na te mury otaczające komandorie kiedy usłyszeliśmy trzask w fosie. Był to nie kto inny jak grupa Obieżyświata czyli Illima, Edic i Dinim. Brakowało Miji i Arandira.
-Gdzie elf i bardka-krzyknął Hodo.
-Tam coś było-odpowiedział Obieżyświat, a jednocześnie posuwał się z oddzialikiem na przód-coś ich zabiło.
-Co to było?-zapytałem blady. Wiedziałem co to MOGŁO być.
-Nie wiem, zasyczało niewyraźnie i wciągnęło ich do środka.
Oczywiście w normalnych warunkach lista stworzeń, które mogły się ukryć w ciemnym wilgotnym loszku komandorii była długa, ale to nie były normalne warunki. To był zakon Indry, słudzy jakiegoś demona, zakon, który jak wiadomo nie cofnie się przed niczym w walce o władzę. Dlatego to mógł być najwyższy wampir. Nie zamierzałem nikomu mówić o tym, bo nie miałem pewności, a poza tym nie zależało mi na wzniecaniu paniki. Podszedłem tylko do gwardzistki.
-Masz-powiedziałem wyjmując z sakwy srebrny nożyk-wiesz co tam siedzi?
Spojrzała na ostrze.
-Wampir?
-Tak, ten, którego nie udało się wam wtedy zabić.
-Cholera, Ho..
-Cicho, nie zależy nam na panice przecież.
-W porządku-schowała nożyk do sakwy.-Ale dlaczego sam go nie zabijesz?
-Bo jest zbyt potężny, nie dałbym rady bez magii.
Wtedy do moich uszu doszły okrzyki z prawej strony. Normalne jak kilku chłopa rani się wzajemnie, ale jeden krzyk wybił się ponad inne.
-MAG!!!!
Nie wiedziałem czy to ostrzeżenie czy prośba, ale zerwałem się natychmiast i przebiegłem pod nisko zawieszonymi gałęziami. Na stoku trwała walka. Ale nie z przeciwnikiem tylko z trudnym terenem. U stóp stała Mona z ampułką w ręku, a kilka metrów przed nią grupa mężczyzn próbowała podejść pod górę.
-Dalej, nie obijać się-krzyczał Kulbert podchodząc pod stok. Z prawej strony Borys z łatwością wskakiwał od korzenia do korzenia. Rigo z jednym okiem i jedną tarczą trochę wolniej za nim. Po lewej stronie Gadjung i Sigmar wspinali się używając wszystkich kończyn, a środkiem kroczył Sigbert. Kolejna kula ognia zmusiła ich do szybkiego porzucenia mozolnej wspinaczki i ucieczkę na dół, gdzie stałem ja.
-Przyszedłem wam pomóc-powiedziałem-w środku się nie przydam.
Kulbert spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nie rozwinął w żaden sposób tej myśli. Z lewej strony, fosą nadchodziła drużyna Obieżyświata. Po chwili wzmocnieni posiłkami szarżowaliśmy na górę. Droga istotnie była trudna i byłem pełen podziwu dla Sigberta w kolczudze wchodzącego na szczyt. W końcu dosięgliśmy celu. Stał tam mag z mieczem i włócznią oraz kilku zakonników z lekką bronią. Uderzyliśmy z furią na wroga, a ten z równie wielką furią odpowiedział. Zakonnicy po lewej stronie zaczęli prosto i trywialnie umierać, mag obracał się w kółko i żgał włócznią, a na prawym skrzydle Borys dokonywał rzezi. Wszystko wskazywało na to, że prawe skrzydło komandorii zostanie zdobyte, ale mag potrafi zaskoczyć. Na wale po lewej stronie szykowali się do miażdżącej szarży Obieżyświat, Sigmar i Gadjung. Mag zaczął coś mówić, kiedy barbarzyńca wybiegł z grupy. Juz chciałem ciąć czarodzieja po kolanach, ale nie zdążyłem. Czerwona wstęga światła wydobyła się z ręki maga i oplotła olbrzyma. Obalił się na ziemie i leżał bez czucia. Był to paraliż, perfekcyjnie rzucony. Sytuacja się wyraźnie skomplikowała kiedy mag zaczął recytować kolejne zaklęcie.
-Uciekać, to kula ognia-ostrzegłem towarzyszy i sam jako pierwszy pokazałem plecy. Przyszedłem zwyciężyć, a nie dać się zabić i to przez niewydarzonego zakonnego kuglarza. Zgodnie z moimi oczekiwaniami ognista kula wyleciała z rąk magika i uderzyła w miejsce, w którym przed chwilą staliśmy. Jakby tego było mało, niewysoka rudowłosa zakonniczka sięgnęła do leżącego barbarzyńcy i zabrała jego młot. Teraz wejście było niemal zastawione długą bronią.
-Dalej, na wały po obu stronach i do przodu-krzyczał podchorąży wracając na swoją poprzednią pozycję. Szedłem po prawej stronie, obok mnie Borys, za mną Rigo. Dopiero na szczycie stojąc twarzą w twarz z rudowłosą wojowniczką zdałem sobie sprawę z mojego fatalnego położenia. Za mną było drzewo, o które mogłem się oprzeć, ale które przeszkadzało w ucieczce. Borys próbował obejść krawędź z prawej strony. Po lewej stronie padł ostatni najemnik, towarzysze mieli wolny dostęp do maga. Ten ostatni odwrócił się do nich twarzą, a więc do mnie bokiem co natychmiast wykorzystałem tnąc go przez plecy. Mój atak wykorzystała zakonniczka z młotem i uderzyła z całej siły. Sparowałem i odepchnąłem ją od siebie. Borys zakręcił szablą nad głową i wbił sztych aż po rękojeść.
Prawe skrzydło było zdobyte!!
Ruszyliśmy dalej szykiem dwójkowym, aby pięknie rozwinąć się na dziedzińcu, ale cos musiało pójść nie tak. Przez chwilę widziałem czerwone tuniki wyłaniające się zza zakrętu którym przyszliśmy, a w następnej chwili nikogo tam nie było. Nie zważając na to wpadliśmy na dziedziniec dokładnie w momencie kiedy łucznikom na murach skończyły się strzały. Zakonnicy w panice rzucili się do ucieczki do kazamat. Dwa ładunki ogłuszające odrzuciły nas na sporą odległość, co pozwoliło wrogom uciec do środka. Ktoś podbiegł do bramy, obrócił kołowrót i cesarscy wlali sie na dziedziniec. Ja sam odsunąłem się i patrzyłem jak łucznicy usuwają najemników z wejścia. Taka walka trwała kilka minut, w trakcie której spróbowałem raz użycia magii, ale na niewiele się to zdało. W końcu wrzucono ostatni ładunek dymny, który gwizdnęliśmy alchemikowi i łotry musiały się wycofać. Przysiadłem na dziedzińcu razem z Alathien i Varthanisem, w trójkę jako magowie nie mogliśmy wiele zdziałać. Czekaliśmy na wynik bitwy, a krzyki w kazamacie wzmagały się, normalne jak banda cesarskich wybija do nogi zakon Indry. W pewnym momencie głosy podskoczyły o ton wyżej co sugerowało dołączenie się nowych sił. Zakręciło mi sie w głowie. Znów usłyszałem w głowie ten upiorny, syczący głos, jakby echo dalekiego rozkazu. Już chciałem posłuchać, stać się taki jak on, ale na to inny głos, jasny donośny zmiażdżył go i nakazał mi pozostać sobą. Posłuchałem czując władzę tego głosu i usiadłem z powrotem. Wiedziałem, że najwyższy wampir zwołał wszystkich wcześniej pogryzionych, a to co słyszałem to był mentalny przekaz. Na szczęście zbyt cichy, abym mógł posłuchać. Na szczęście, bo niewątpliwie przejąłby nade mną kontrolę, a odczuwałem, że bariera antymagiczna słabnie z każdą sekundą. W końcu wychyliła się głowa Sigmara.
-Abel! Chodź tu!
Co ja pies jestem?
-A o co chodzi?-zapytałem wstając.
-Nie pytaj, chodź.
Poszedłem. W powietrzu wisiał zapach spalenizny.
-Abel?-po głosie poznałem Riena.-Mamy tu coś.
Nie musiałem patrzeć, po prostu czułem jego obecność, a on moją. Bał się i to śmiertelnie bał całej tej sytuacji. Zniknęła dawna pewność siebie, jej miejsce zajął strach.
-Co z nim zrobić?-zapytał szermierz.
-Najlepiej zabić. Shamaroth ma niezły egzorcyzm z tego co pamiętam.
Dalej poszło z górki. Wampir ogłuszony srebrem leżał spokojnie, a Sham recytował formułę. Zaśmierdziało, zapiszczało i wampir zapalił się.
-Zwijamy się!
Wyszedłem jako pierwszy czując się już dużo lepiej. Nie było tego głosu, nie było tego potwora. Zamierzam to dopisać do notatek jak tylko znajdę porządny inkaust. Dopiero kiedy wyszliśmy na dziedziniec przestało być tak różowo.
-Gdzie on...-pobladł chorąży
-Tylko nie mów...-wtrąciła gwardzistka.
-Zniknął! Zbiórka w szeregu.
Hodo szybko policzył oddział. Brakowało mu trzech osób.
-Kogo nie ma?
-Candice i Rigo poszli na zwiad-powiedziałem.
-Edric też.
-I Borys.
Już wiem w jaki sposób nie doliczono się mnie tej nocy.
-Dalej, gonić ich, nie mogą być daleko!
Żołnierze błyskawicznie przemierzyli fosę i w wielkich susach zbiegali na dół.
Draig-a-Hern był zrabowany!


/ort - Indi/

Indiana - 13-08-2007, 03:15

Nie gniewaj się, ale powiedziałabym, że "szlak bitewny:' wyszedł lepiej :)
Tutaj parę błędów stylistycznych i kilka...hmmm, niepasujących do całości

Cytat:
Dzień budził się na nowo, nieprzerwanym trybem świata. Trwało to od wieków i działało niezawodnie.

Ładnie i poetycko, bo zgaduję o co ci chodzi. Ale splot słów jest trochę niefortunny.

Cytat:
Oczywiście mi zależało jedynie na zabraniu artefaktu z rąk zakonu, a nie dźwigać z klęczek jakiegoś upadłego kolosa.

A myślałam, że zależało ci na podtrzymaniu kolosa, aby to Chanat mógł go zniszczyć... :P

Cytat:
Rigo z jednym okiem i jedną tarczą trochę wolniej za nim.

:D Fajne zestawienie :D

Cytat:
Zakonnicy po lewej stronie zaczęli prosto i trywialnie umierać,

A dlaczego właściwie? Wygląda to tak, jakby ich jakaś epidemia nagła wykańczała.

Cytat:
Był to paraliż, perfekcyjnie rzucony. (...)przez niewydarzonego zakonnego kuglarza

Lekka sprzeczność :P

Cytat:
zakonniczka


hmmm... kurcze, nie wiem, jak lepiej okreslić tą kobietę. Powinna być "zakonnica", ale też nie leży... :/ Może lepiej by wyszło "kobieta zakonna" albo coś... :?

Cytat:
podbiegł do bramy, obrócił kołowrót i cesarscy wlali sie na dziedziniec.

Kurcze, wprowadzenie mostu stawia pod znakiem zapytania sens szturmu fosą.... Bo most oznacza, że nie ma tam ściezki, którą podchodzilismy :P

Cytat:
-Abel! Chodź tu!
Co ja pies jestem?
-A o co chodzi?-zapytałem wstając.

Świetne :D

Cytat:
Zaśmierdziało, zapiszczało i wampir zapalił się.

Chylę czoło przed lakonicznością opisu... :D Strach, dramat.. a tu "zasyczało, zapiszczało" i po krzyku :D ;) A w ogóle to po co cię wołali na dół?

Cytat:
Już wiem w jaki sposób nie doliczono się mnie tej nocy.

Spadaj na szczaw :P

Abel - 13-08-2007, 13:51

Yngvild napisał/a:
Ładnie i poetycko, bo zgaduję o co ci chodzi. Ale splot słów jest trochę niefortunny.

Chciałem podkreślić jak niefortunne były dla Abla chłodne poranki w Górach Srebrzystych.
Yngvild napisał/a:
A myślałam, że zależało ci na podtrzymaniu kolosa, aby to Chanat mógł go zniszczyć...

Zależało mi na tym, żeby zakon nie zniszczył cesarstwa, a potem mnie nie interesowało. W najgorszym wypadku wysłałbym kuriera do Chanatu, że esterlingowie atakują i tyle.
Yngvild napisał/a:
A dlaczego właściwie? Wygląda to tak, jakby ich jakaś epidemia nagła wykańczała.

Racja. Nie spojrzałem na to pod takim kątem. Pomyślę jak to zmienić.
Yngvild napisał/a:
Lekka sprzeczność

Oj leciutka, czepiasz się ;-)
Yngvild napisał/a:
Powinna być "zakonnica", ale też nie leży

Dlaczego nie leży? Skoro zakonnik to on, to zakonnica to ona. Nie chciałem tylko nazywać Elin zakonnicą
Yngvild napisał/a:
Bo most oznacza, że nie ma tam ściezki, którą podchodzilismy

Chyba, że mostem było "wygodne" wejście, a suchą fosą "mniej wygodne". A o moście i bramie to chyba Ty wspomniałaś dlatego dałem.
Yngvild napisał/a:
A w ogóle to po co cię wołali na dół?

Bo ktoś uznał, że nie wiecie co zrobić z wampem i byłem potrzebny, a ostatecznie i tak Sham go pokonał.

Indiana - 13-08-2007, 22:36

Kurcze, z tej bijatyki na dole dość mało twarzy pamiętam (pewnie dlatego że ciemno było i dym ...:P) Ale pamiętam Candice nurkująca do tunelu :D
Alathien - 13-08-2007, 23:27

Abel napisał/a:
Przysiadłem na dziedzińcu razem z Alathien i Varthanisem, w trójkę jako magowie nie mogliśmy wiele zdziałać.

Abel, Candice, nie Alathien :D

Abel - 14-08-2007, 00:44

Shit, ale gafa. Wybacz.

I koniec na tym, ostatni kawałek moi drodzy.

Ścigając bandytów nie czułem zmęczenia spowodowanego zdobywaniem wału, ani mentalną walką z wampirem. Czułem złość na samego siebie, że to ja ostatni widziałem ich wychodzących z komandorii. To ja zapytałem się ich gdzie idą i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogli coś wziąć. Teraz biegłem za cesarskimi w kierunku Bramy Polowej. Kiedy dobiegliśmy nikogo nie było.
-Cholera-zaklął Hodo obracając się wokół.
-Nie myślałeś chyba, że będą tu stać?-zapytała gwardzistka poprawiając tarczę.
-Nie ja...
-Chorąży-zaczęła Mija-chciał tylko odreagować swoją frustrację, bo to on spieprzył sprawę. Ale nie ma się co martwić-dodała z uśmiechem-ktoś o takim sprycie jak pan chorąży niewątpliwie znajdzie rozwiązanie.
W głosie bardki było tyle cynizmu i złości, że mogłaby nimi utopić całe Góry Srebrzyste i pół Reagen. Ale oficer miał na głowie ważniejsze sprawy niż zalanie Reagen, przynajmniej w tej chwili.
-Varthanis!-mag wyszedł z tłumu-możesz odczytać pamięć miejsca?
-Móc mogę. Pytanie czy was na to stać-wyszczerzył się.
-Oj, daj spokój. Rozliczymy się jak odzyskamy artefakt.
Nekromanta wykonał kilka gestów zamruczał formułę i po chwili oznajmił.
-Wyczyścili pamięć.
Hodo zrobił pytający wyraz twarzy.
-Mieli Candice w grupie-zwróciłem uwagę.
-Kurde, faktycznie.
Szybko w szyku dwójkowym wróciliśmy do zajazdu. Po chwili odpoczynku i dołączeniu się Zomusa, przybysza ze Styrgradu, ruszyliśmy z powrotem na Bramę.
-Ktoś idzie-krzyknąłem wskazując drogę do zamku Silberberg. Niel i Yngvild wskoczyli na wał po obu stronach drogi, żeby odciąć drogę tej czwórce.
-W imieniu cesarza, stać!-krzyknął Hodo przybrawszy dostojny wyraz twarzy. Ze zmarszczonym czołem i poważną twarzą pozbawioną uśmiechu wyglądał co najmniej śmiesznie.
-Jesteśmy tylko kupcami-zaczęła kobieta.
-Pokażcie towary!
-Nie-sprzeciwił się jeden z mężczyzn.
-To jest cesarski rozkaz!
-Tu jest Reagen, a nie cesarstwo.-nawet pod iluzją można było wyłonić buntowniczy ton głosu Borysa.
-Panno Candice-zwróciłem się do kobiety-proszę oddać Pierścień Ognia.
-Jaki...-zaczęła i skończyła kiedy zobaczyła zawzięte twarze wojowników dookoła.
-A pan, panie Edricu nie będzie juz potrzebował amuletu alchemika, prawda?
-Może jednak będę musiał go użyć-zaczął-nikt nie wie.
-Racja, nikt nie wie, ale dlatego lepiej go wezmę.
-Jest, znalazł się-krzyknęła Yngvil w euforii.
-Świetnie, odstawimy was do placówki! Brać ich!-ostatni rozkaz krasnoluda był dość niezrozumiały zważywszy na to, że każdy ze złodziei miał co najmniej dwa ostrza przy gardle. Sprawy skomplikowała się na Bramie dopiero. Wtedy to psioniczka wyrwała się i zaczęła inkantację. I pewnie udałoby jej się sparaliżować nas gdyby nie szybka reakcja dwóch osób, które cięły ją i Shamarotha, który usiłował ogłuszyć jeszcze już umierającą kobietę. Natychmiast rzucił się do niej Borys, a Rigo korzystając z chwili zamieszania uciekł straży. Pobiegł za nim Dinim, ale daremnie. W międzyczasie Borys został zarznięty, a raczej popełnił samobójstwo na czyimś mieczu. Pozostał Edric wciąż trzymany przeze mnie. Ten został odeskortowany, a artefakt umieszczony w szkatułce.
-Shamarocie-zwróciłem sie do kapłana kiedy trochę uspokoiła się atmosfera-mam do ciebie prośbę.
-Słucham.
-Skrytobójca miał za zadanie znaleźć człowieka z niebieskim pierścieniem-pokazałem swój na palcu-i go zabić. Prawdopodobnie chodzi o tego, który był przyjacielem cesarza...
-Ale on nie żyje-wtrącił krasnolud.
-Mniejsza o to. On nie wie nic o wizerunku kobiety na pierścieniu.
-Rozumiem... chociaż nie do końca.
-Podpuść go, powiedz, że to ja mam ten pierścień, że to mnie miał zabić.
-I co wtedy?-zapytał.
-Co wtedy? Wtedy to ja naszego kolegę nauczę tańczyć w baardzo trudnych warunkach.
Kapłan uśmiechnął się na myśl co magia może zrobić z człowiekiem.
-W porządku-uśmiechnął się.-Daj mi trochę czasu.
Żyrownik szykował wielką, al przed nami robił wielką tajemnicę do samego końca. Wygrzebawszy resztki z hobbickiej spiżarni mieliśmy zapasy na najbliższe kilka tygodni. Przyglądałem im się jak wesoło rozmawiają, żartują, wspominają wspólne zwycięstwa i porażki. Nie powiem po raz kolejny, że więcej było porażek, ale cóż. Jaki kraj taka armia. Patrzyłem dalej. Mija z Kulbertem robili zawody na objętość ust: kto zmieści więcej czereśni na raz. Patrzyłem dalej. Shamaroth i Varthanis oblewali zwycięstwo nad zakonem, barbarzyńcami, banitami, deszczem, komarem w bucie kapłana i wieloma innymi powodami, które pozwalały wychylić kufel. Kilku miejscowych dosiadło się byleby pić. Hrabia Rasgalen pił zdrowie wszystkich po kolei poczynając od Miji i Riena, a koncząc na zdrajcach. Sam szermierz lekko podchmielony patrzał groźnie po zebranych szukając okazji do bitki. Zomus spał w kącie, Sigmar popijał kolejną flaszkę. Illima zapadł w coś jakby trans nad kuflem piwa, wyglądał jakby się do niego modlił. Wtedy zagrał przed karczmą róg i do pomieszczenia wszedł cesarski sztandar.
-O cholera-pomyślałem patrząc na postać pojawiającą się w drzwiach-teraz to wpadłem.
Cesarza Styrii szło poznać na cesarską milę. Wysoki, potężnie zbudowany, o szlachetnych rysach miał w sobie to coś co porwało tysiące żołnierzy do walki. Jednak w tym momencie żołnierze byli tak zajęci opróżnianiem swoich misek, że nie rozpoznali swojego władcy. Schowałem pierścienie do sakwy, coby czasem nie skojarzono ich z poprzednimi właścicielami.
-Wstawać!-krzyknął w końcu jeden z oficerów.-Oto wasz władca, Jego wysokość...
-Bla bla bla sru tu tu-zamruczał Shamaroth pod nosem podczas gdy wojak wymieniał wszystkie tytuły Justyna IV.
-... Cesarz Justyn IV.
-To on żyje?-zapytało kilka osób.
-Tak żyję, a moja śmierć była pozorowana, aby uchronić się przed wrogami-tchórz-którzy chcieli mnie zgładzić,-i w dodatku słaby tchórz-ale jestem jak widać żywy.
-Ale szkoda-kontynuował podchmielony krasnolud.
-Przyszedłem tutaj, bo dowiedziałem się, że macie coś co do mnie należy.
Hodo wstał i podszedł z artefaktem i amuletem. Cesarz otworzył pudło zobaczywszy, że wszystko gr zwrócił sie do chorążego.
-Za twoje niewątpliwe zasługi dla cesarstwa zostajesz mianowany porucznikiem Straży Pogranicza.
-Przedstaw drużynę-poinstruował oficer. Tutaj nastąpiło wymienianie każdego z osobna z uwzględnieniem zasług każdej z osób. Hrabia został królem Reagen, Rien otrzymał pozwolenie na działalność, gwardzistka została przywrócona do służby, aż w końcu doszło do mnie. Cały czas usiłowałem powstrzymać krasnoluda, nakłonić go, aby ominął mnie przy wymienianiu.
-A to, Abel al Salif, mag z Chanatu, który na ten czas wspomagał nas.
-Cholera, cholera-zakląłem w myślach-co za cholerny dureń. Jak mnie za to zamkną to pierwszym będzie, który zginie.
Na szczęście cesarz miał więcej rzeczy na głowie tego dnia, bo w ogóle się mną nie zainteresował. Później jeszcze tylko Varthanis został magiem nadwornym króla Feina Rasgalena. Kiedy cała ceremonia dobiegła końca, przyszła kolej na tańce. Zauważyłem jedynie jak barda puszcza oko porucznikowi i juz chwilę później szaleli na środku sali. Ja sam nie przyłączyłem się tylko rozparłem na ławie i plecami oparłem sie o stół wpatrując się w tancerzy. Przy kontuarze stało kilka osób i biło rekord w piciu syropu klonowego. Parę minut później wszyscy rzygali wokół siebie. Wróciłem do tańczących, ale bardki i krasnoluda już nie było, musieli wyjść w międzyczasie. Ja natomiast wziąłem dwie pochodnie i służyłem jako kandelabr. Potem przeszedłem się po okolicy, długo rozmawiając z Moną na różne tematy, spotkaliśmy po drodze Miję i Hoda, którzy spacerowali i... no spacerowali. Po około godzinie poszliśmy do ogniska i tam razem z resztą śpiewaliśmy, a ja sam poszedłem spać o trzeciej warcie.

*********************************

Obudziły mnie wrzaski. Ktoś głośno śpiewał, ktoś inny krzyczał, jeszcze inny pijackim głosem oznajmiał, że nie będzie więcej pić. Usiadłem na łóżku, a to samo zrobił Varthanis i Sigmar.
-Co za gnoje mnie obudziły-zaczął nekromanta.
-Podejrzewam, że te same to mnie-wysilił się na dowcip barbarzyńca.
-Co robimy?-zapytałem.
-Jak to co?-uśmiechnął się mag.-Skopiemy parę dup!
Wyskoczyliśmy na nich w momencie kiedy przechodzili koło naszego namiotu. Kilku padło od razu, reszta po chwili brutalnie cięta po wszystkim. To pozwoliło reszcie wycofać się na z góry upatrzone pozycje i uciec. Reszta nocy przebiegła bez większych incydentów.

13 dzień Lammas

Nie ma sensu opisywać wszystkiego, starczy powiedzieć, że cesarscy opuścili ten region, a ja zostałem. Zostałem, bo mój misja nie była jeszcze skończona. Mija i Hodo długo się żegnali ze sobą, a ostatecznie i tak pojechali razem do Styrgradu. Reszta w tym gwardzistka rozjechali się w najróżniejsze części świata. Pozostawiali tu wszystko, przyjaciół, barwy, zabitych wrogów, strach i upadłe ambicje. Zostawiali to wszystko, aby stać się nowymi ludźmi. Długo patrzyłem na nich jak nikną za drzewami na zachodzie, jak kilkoro z nich macha mi na pożegnanie. Rozmawiałem jeszcze z Moną, próbowałem nakłonić ją do pozostania w “celach naukowych”, ale odmówiła. Chciała jak najszybciej wrócić do domu do Styrgradu i odpocząć u siebie. Kolumna piechurów odchodziła w dal...

Thorfinn - 14-08-2007, 00:46

Piękne zakończenie.
Indiana - 14-08-2007, 00:56

No pięknie, chanie :)
Ale ty juz wiesz co :P
Popoprawiaj tylko literówki :) (później oczywiście, wiem, jak to bywa, gdy się wrzuca zaraz po napisaniu :) )

Ech, sentymenty ... :)

Abel - 14-08-2007, 11:21

Ja już wiem co ale jakby co to Ty mnie do tego namówiłaś, ja tego nie chciałem :-p :-P

Dzęki Offie, pierwsza Twoja opinia na temat tego opowiadania, szkoda, że na sam koniec dopiero

Rigo - 14-08-2007, 14:02

i znowu przy końcu opowiadania miałem dreszcze na plecach... ;-)
piękne... ;-) ;-)

Indiana - 14-08-2007, 16:02

No, bez takich, chanie, do niczego cię nie namawiałam :D :P
Abel - 14-08-2007, 16:17

Nie, wcale eksgwardzistko, ale dobra niech Ci będzie. Czekajmy na samych zainteresowanych.
Omo - 17-08-2007, 14:29

Swietny happy end :-)
Illima - 17-08-2007, 16:28

A ja mam zaległości. jak znajde czas przeczytam wszystkie opowiadania, których nie przeczytałem :)
Abel - 19-08-2007, 20:54

No to Illima, czekam na komentarz :-P
Illima - 19-08-2007, 21:38

Wybacz Ablu. Przeczytam to pewnie w przyszłm tygodniu, bo aktualnie mam czytania po zęby. Ucze sie o wikingach do Villsvinu, poza tym musze przeczytać ksiażke i pare innych rzeczy z różnych powodów ^^ Ale nie bój się. Przeczytam w końcu :)
Airis - 22-08-2007, 05:52

No, to teraz jak już wróciłam, mam do nadrobienia trochę zaległości 8-)
Abel napisał/a:
Będę pozbawiony obiektywistycznego komentarza!!

Komentarz, drogi Ablu, może być najwyżej obiektywny :P
Cytat:
Był to w sumie chłopak, młody może dziewiętnastoletni o urodzie... co najmniej kobiecej. Nie chodzi mi o to, że miał... no kobiece atrybuty, ale rysy jego twarzy przywodziły na myśl dziewczynę w mniej więcej tym samym wieku. Był z resztą mocno przewrażliwiony na tym punkcie i każdego mężczyznę, który go pomylił z kobietą-wyzywał na pojedynek.

A w zęby, chanie, chcesz ? Btw oczy Rien miał zielone, tak samo jak Airis.
Yngvild napisał/a:
Parę stylistycznych do przeszlifowania i będzie cacy...

Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ? :P
Abel napisał/a:
A dobicie alchemika i podpalenie chaty nie było aby robotą Riena i Miji..? bo coś mi się tak wydaje...

Podczas dyskusji o tym, co zrobić z alchemikiem Mija twierdziła, że wicehrabia, jako dowódca, powinien zadecydować. Kiedy padł w końcu rozkaz, alchemika dobiły dwie osoby - Rien i chyba Zibbo. Nie pamiętam kto wymyślił podpalanie.
abel napisał/a:
W zajeździe pozostali: Mija Pendragon, która nie chciała iść ze swoich powodów, Rien Environment, który został, aby ochraniać samotną Miję.

Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji. :D
Abel napisał/a:
Rien otrzymał pozwolenie na działalność

Lakonicznie dość - Rien otrzymał pozwolenie na nauczanie w Raudaryjskiej Akademii Miecza i miejsce w Gwardii Cesarskiej, z którego zrezygnował na rzecz zostania dowódcą Gwardii Przybocznej króla Raegen, Feina Rasgalena Pierwszego. Ale niech Ci będzie :P
Abel napisał/a:

spotkaliśmy po drodze Miję i Hoda, którzy spacerowali i... no spacerowali.

Wyczuwam niecny plan ... i jakąś kobiecą intuicję ... ale może się mylę...
_______________________

Illima, wybacz, ale Twojego opowiadania jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Trzy wersje tej samej historii jednej nocy to by było za dużo. Skomentuję w najbliższym czasie :) .

Abel - 22-08-2007, 11:18

Airis napisał/a:
Komentarz, drogi Ablu, może być najwyżej obiektywny

Może się pomyliłem, jeju, ale od razu afera :-P
Airis napisał/a:
A w zęby, chanie, chcesz ? Btw oczy Rien miał zielone, tak samo jak Airis.

Pardon, oczy poprawię :D :D ale nic więcej, bo ten kawałek mi w sumie ładnie wyszedł :-P
Airis napisał/a:
Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ?

Spałem, a potem nie chciałem do tego wracać. Indi strzeż się :angry:
Airis napisał/a:
Podczas dyskusji o tym, co zrobić z alchemikiem Mija twierdziła, że wicehrabia, jako dowódca, powinien zadecydować. Kiedy padł w końcu rozkaz, alchemika dobiły dwie osoby - Rien i chyba Zibbo. Nie pamiętam kto wymyślił podpalanie.

Ehhh ja też już nie wiem kto co wymyślił, w każdym razie zdawało mi się, że Rien i Mija stali na miejscu...
Airis napisał/a:
Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji.

Zaryzykuję :-)
Airis napisał/a:
Lakonicznie dość - Rien otrzymał pozwolenie na nauczanie w Raudaryjskiej Akademii Miecza i miejsce w Gwardii Cesarskiej, z którego zrezygnował na rzecz zostania dowódcą Gwardii Przybocznej króla Raegen, Feina Rasgalena Pierwszego. Ale niech Ci będzie :P

Wybacz Airis, ale z punktu widzenia Abla było to sprawą co najmniej drugorzędną kto co dostał, bo wciąż był on zły za to, że nie obudziliście go w nocy :angry:
Airis napisał/a:
Wyczuwam niecny plan ... i jakąś kobiecą intuicję ... ale może się mylę...

Niecny plan? gdzie tam. Kobieca intuicja? a co ja zniewieściały chorąży, żebym się wspomagał KOBIECYMI intuicjami?? :D :D :D :D

Hodo - 22-08-2007, 13:41

khem... Ablu, chcesz w pysk ? x]
Indiana - 22-08-2007, 13:45

Ablu, ty chyba jednak umrzesz szybko podczas naszego września... Albo zrobię co mówiłam - najpierw wybiję ci zęby :P
Cytat:

Airis napisał/a:
Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ?

Ja sobie mogę, Chan i tak wypowiedział mi wojnę, więc co mi szkodzi :D

Cytat:
Airis napisał/a:
Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji.

Ja tez pisałam o bezbronnej Miji :D :D :D Więc chyba coś w tym jest :d

Airis - 22-08-2007, 13:56

Ty pisałaś o bezbronnej Miji, umazanej krwią, z wielkim dwuręcznym mieczem. To ma odrobinę inny wydźwięk :D
Indiana - 22-08-2007, 13:59

Po prostu u Abla ironia jest bardziej ukryta :D
Airis - 22-08-2007, 14:06

Co nie zmienia faktu, że na jego miejscu zaopatrzyłabym się w dobry hełm. W zasadzie to mogłaby mu się przydać cała puszka, we wnętrzu powinien być w miarę bezpieczny. :P
Indiana - 22-08-2007, 14:09

No nie wiem :D A jak Mija rozpali ogień pod spodem? :D
Będa nowe dowody w odwiecznym sporze - czy czas ewakuacji z puszki jest proporcjonalny do czasu jej zakładania :D ("ty, puszki już się ubierają, zaraz będzie turniej", "aha, dokładnie za póltorej godziny...." :P )

Abel - 22-08-2007, 14:11

E tam, w puszkę nigdy nie wlezę, bo nie jestem tchórzem. Jakby co to Twoja wina Indi :-P
Indiana - 22-08-2007, 14:11

Co, bezbronna Mija?!!!! Łżesz jak pies, chanie :D
Abel - 22-08-2007, 14:13

Niee, bezbronna nie, co do jej bezbronności to chciałem w ten sposób wyrazić szacunek Riena dla płci przeciwnej, a w szczególności do bardki.
Indiana - 22-08-2007, 14:14

A wyrazileś ... coś innego :D
Airis - 22-08-2007, 14:14

Abel napisał/a:
chciałem w ten sposób wyrazić szacunek Riena dla płci przeciwnej, a w szczególności do bardki.


XD

Abel - 22-08-2007, 14:14

Oj czepiacie się i tyle. Interpretacji jest tyle ile osób, które to przeczytały, a każda z nich jest dobra...
Indiana - 22-08-2007, 14:16

A liczyć się będzie wyłącznie interpretacja Miji :D :D :D
Która może okazać się mniej łagodna i dobroduszna niż ja (albowiem ja jeszcze nie zabiłam cię za sugestię że wypłakiwałam się krasnoludom w rękawy... chociaz w sumie powinnam cię za to zabić :D ) :D

Abel - 22-08-2007, 19:52

A tam, marudzisz jak zawsze...
Hodo napisał/a:
khem... Ablu, chcesz w pysk ? x]

Nie zauważyłem Cię chorąży... a dlaczegóż to miałbym dostać w coś co u Ciebie nazywa się pyskiem(swoją drogą dziwne, ja zawsze nazywałem to twarzą) zresztą, powinieneś się czuć dumny :-) , że Twój krasnolud tak awansował...społecznie :-P

Ulfberht - 23-08-2007, 16:38

Ablu jak znajdę troszkę czasu to wszystko przeczytam i oczywiście skomentuję ...
Indiana - 28-08-2007, 20:15

Abel, Sham, Illima - czekam na efekty waszego pisania :) Prześlijcie co macie po poprawkach wszelakich, na kortunal@republika.pl. Chcę wrzucić to wreszcie do Kącika RPG na stronie :)
Illima - 28-08-2007, 20:38

Aaa, sory. Zapomniałęm o tym. Ale luki jakie są w moim opowiadaniu (tzn brak z połowy opowiadań) nie nadrobie prędko (:
Ale jeżeli nie jest to problem to śmiało można wrzucać to co jest teraz, a potem najwyżej coś dorobie : )

Abel - 29-08-2007, 19:21

Melduję, że opowiadanie Abla wyrusza w podróż przez cieniste ścieżki Internetu...
Indiana - 29-08-2007, 19:40

Illima, wrzucaj tak czy owak :)
Abel, czekam, jak tylko dostanę, wrzucę najlepsze fragmenty bezpośrednio, a resztę w formie downloadu chyba (chyba że ktos ma lepszy pomysł :/)

Illima - 29-09-2007, 18:42

Ja mam takie pytanko. Czy mógłbym dostać opisy postaci wysłane na RPG 2007, oczywiście za zgodą autorów? I ogólnie materiały pt fabuła etc etc dotyczące tego co było. Najlepiej to w ogóle wszystko co się z tym wiąze ^^' Ja bym to na maila poprosił jezeli ktokolwiek się zgodzi coś dać.

Tak czy inaczej long story in progress :P

Indiana - 30-09-2007, 11:23

Offie? Czekam na twoją zgodę w tej kwestii. :)
Ulfberht - 30-09-2007, 12:53

Może jakiś etosik rycerski :P Bo od czasów Pieśni o Rolandzie Sigbert nie ma co czytać :P :P
Abel - 03-10-2007, 19:04

W najbliższym czasie wezmę się za spisanie wydarzeń z września, ale ze względu na rok szkolny to będzie to biegło raczej mozolnie.
Illima - 03-10-2007, 21:03

Offie? :P

U mnie tez mozolnie, równiez ze względu na długość :P


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group