|
Karczma pod Silberbergiem Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :) |
|
Wątek 16 - Przygoda #16
Indiana - 27-11-2014, 02:06 Temat postu: Przygoda #16 /Dobra, lista obecności:
- Elmeryk
- Roderyk
- Fenris
- Agat
- Kodran
- Reshi
- Emilia
- Eri
- Nem
? Wszyscy są? Jeśli jest ktoś ponad wymienionych, tez się odezwać, bo jak go wykryję, to oberwie kowadłem /
Akinori - 27-11-2014, 02:07
Obecny
Pedro - 27-11-2014, 02:08
Ja nie chcę kowadłem! :o
Frączek - 27-11-2014, 02:08
Obecnyy
Reshion vol 2 Electric Bo - 27-11-2014, 02:09
Nie ma mnie!
Indiana - 27-11-2014, 02:12
MG się nie liczą do kowadeł Sorki, Pedro
Dobra, skopiuję tu zaraz to, co naknuliście w 13 i 14, bo mam dość pisania wam nawzajem, co robicie
Aver - 27-11-2014, 02:14
Estem.
Indiana - 27-11-2014, 02:20
Z #13tki, to co z zewnątrz było możliwe do zaobserwowania przez #14:
Avergill napisał/a: | JA CI DAM SPOTKANIE RODZINNE, ZDRAJCO WŁASNEGO RODU! - wydarła się, i pewnie darłaby się dalej, gdyby nie zaklęcie Eriego. Potrząsnęła głową. Jakby ją nagle siły opuściły... na szczęście nie na tyle, by nie móc ciepnąć w tfu! wuja niebezpiecznie ostrym, małym bo małym, ale łupkiem. A przynajmniej w miejsce, gdzie jej się wydawało, że był, bo przez dym średnio było cokolwiek widać.
- Harria nera...tekada eder... - zacisnęła pięść, po czym szybko pchnęła nią w kierunku, skąd słyszała głos Reshiona. |
Zaklęcie nie wypaliło w pełni z racji braku polskiej formułki, jak w grze. Ale żeby nie było, że jestem niedobra - zmaterializowany niewielki odłamek z głuchym stukiem wyrżnął Reshiona prosto w łuk brwiowy, zalewając mu krwią bok twarzy.
Rosomak napisał/a: | *Leżę nieprzytomny* |
MG napisał/a: | Wergundzcy tarczownicy weszli z buta, powalając stojących przy samych schodach Verrona Astina i Valahida.
Zza pleców tarczowników zaatakował mag bojowy, waląc falą uderzeniową, ale w tym samym momencie Cynthia rzuciła pod nogi rozpryskowy ładunek. Tarczownicy osłonili siebie i resztę tarczami, ale po chwili uderzyli znowu, razem z nimi ruszyło dwóch gwardzistów, atakując dalekimi sztychami. Razem zepchnęli napastników aż do mniej więcej wejść do cel Reshiego i Emilii.
Imperialiści cofnęli się pod naporem szturmu. Nie wyglądało to dobrze.
W tym momencie spomiędzy tarczowników wyszła Ylva. Trzymała lewą ręką za kark Kodrana, drugą ręką trzymała rękojeść miecza, którego ostrze spoczywało przy jego szyi.
Stać! - wrzasnęła - Stać, bo go tu wpatroszę!
Wergundzcy tarczownicy przez chwilę wstrzymali atak, jednak było dosć jasne, że dalszy szturm skończy się źle dla grupki napastników.
- Rzucić broń i wypuścić tu tę dziewczynę! - Ylva wskazała ruchem głowy na Emilię - Ale już! Bo go wykończę!
Kurt - teraz dopiero zauważyliście, że ma złamany nos - rozejrzał się dookoła.
- Gotowość do ewakuacji! - powiedział cicho. Valahid dyskretnie wycofał się do zejścia na schody na dół. Pozostali rozejrzeli się po sobie, czekając na rozkaz...
Elmeryk:
udało ci się zbić atak i wyprowadzić cięcie, ale on także zdążył sparować. Rzuciłeś się do przodu na przeciwnika niemal równocześnie z wejściem tarczowników, dlatego zresztą Valahid stracił równowagę i wylądował im pod nogami. Niechcący jednak twoi towarzysze uniemożliwili ci dotarcie do Reshiego.
|
Shatan napisał/a: | [Czeka na rozwój sytuacji] |
Erindiar napisał/a: | Eri uczynił powoli krok w stronę Styryjki, podtrzymując wciąż osłabioną Emilię. Wciąż dyskretnie odsuwał się od grupy Imperialistów, kiwnięciem głowy zachęcając Nem, by również szła za nimi.
- Ylvo... my nie bierzemy w tym udziału. Emilia jest wolna. - to mówiąc, począł zbliżać się nieco do wojowniczki - tu zaszło nieporozumienie.
Wciąż obserwował uważnie zarówno Imperium, jak i ich przeciwników, nie wiedząc, z której strony może spodziewać się ataku. Był cały spięty, wciąż utrzymywał koncentrację potrzebną do rzucania zaklęć, co wymagało nie lada wysiłku. Ten zaś sprawiał, że i tak uszczuplone siły mężczyzny wciąż słabły. |
Reshi napisał/a: | Ty bierzesz Emilię, a ty tą drugą - szepnął do stojących obok niego członków ekipy ratunkowej. - A ty ogarnij tego ogłoszonego - Dodał mając na myśli Roderyka. (Jak Kurt powiedział, że nie to wtedy też akcja zaniechana) .Kiedy przechodził obok niego Eri wpadł na niego ciałem, tak aby odepchnąć od niego Emilię, a jemu samemu przyłożył nóż od gardła i złapał jako żywą tarczę. - Ich troję/czworo za niego! Masz 10 sekund albo pokolorujemy tobie to miejsce na karmazynowo! Wypuść go a dostaniesz ich! - Tutaj do Eriego, nie za głośno. - Wybacz ale jak nie walniesz na mój znak w nich czymś obalającym to dołączysz do Izosa. - Do Ilvy - I tak wychodzisz na tej umowie korzystnie, masz za dużo do stracenia jeśli jej nie przyjmiesz! 10! ... |
Shatan napisał/a: | [Przemieszcza się w kierunku Reshiego] |
Od MG - Roderyk leży za plecami tarczowników, nie macie opcji go sięgnąć.
Indiana - 27-11-2014, 02:24
I to z #14, co na dole mogło być widziane i słyszane:
MG napisał/a: | Schodzimy wszyscy na dół. Wergundzcy tarczownicy weszli z buta, powalając dwóch stojących na przodzie. Agat, wydają ci się znajomi, z Przystani. Kodran, znasz ich doskonale, to Valahid i Verron Astin.
Zza pleców tarczowników zaatakował mag bojowy, waląc falą uderzeniową, ale w tym samym momencie dziewczyna rzuciła pod nogi rozpryskowy ładunek. Tarczownicy osłonili siebie i resztę tarczami, ale po chwili uderzyli znowu, razem z nimi ruszyło dwóch gwardzistów, atakując dalekimi sztychami. Razem zepchnęli napastników aż do mniej więcej wejść do cel Reshiego i Emilii.
- Stać! - wrzasnęła Ylva, pchając Kodrana za kołnierz przed sobą - Stać, bo go tu wpatroszę!
Tarczownicy przez chwilę wstrzymali atak, jednak było dosć jasne, że dalszy szturm skończy się źle dla grupki napastników.
- Rzucić broń i wypuścić tu tę dziewczynę! - Ylva wskazała ruchem głowy na Emilię - Ale już! Bo go wykończę! |
Akinori napisał/a: | [Przez większość czasu był wtopiony w tłumie wergundów, bądź gdzieś z tyłu. Nie ingerował w ich sprawy ponieważ polityka to śmierdzące gówno, a płytowe rękawice trudno się z takowego czyści]
Dziwne dziwne rzeczy się dzieją w tych wergundzkich oddziałach. Wystarczy być obok kapitana aby ludzie przestali cie dostrzegać. Niestety sprawy się pokomplikowały w posocznice jedną... Ani Ci ani Ci nie są w stanie mi pomóc... - myśli Fenris - Chyba będzie trzeba wziąć sprawy w swoje własne ręce.
Regu, panie mój...daj mi cierpliwość...daj mi cierpliwość..bo jak dasz mi siłę to zabiję...- myśli Fenris, gdy słodka adrenalina już zaczęła uderzać mu do żył. Czekam...
|
Akinori - 27-11-2014, 02:26
Indi..myśli nie mogły być słyszane...
Indiana - 27-11-2014, 02:29
Skoro je zadeklarowałeś publicznie, to traktuję jako publiczną część gry. Rzeczy typu "poczuł ból w barku" albo "wystraszył się" też nie widać.
Aczkolwiek nic szczególnie istotnego w tych myślach nie ma.
Akinori - 27-11-2014, 02:30
Wiem ale strasznie mnie to rozbawiło
Aver - 27-11-2014, 02:37
Poczuła tylko bolesne uderzenie jakiegoś męskiego barku.
Uderzenie, które odepchnęło ją od Eriego.
Jedno.
I nagle czas zwolnił, a pole widzenia zawęziło się do ostrza na gardle lubego.
10!
Wbiła paznokcie w pięści.
O nie... nie pozwolę Ci, byś skrzywdził i jego...
- Gogortasuna murru! - wykrzyknęła i przecięła powietrze prostą dłonią, jakby chciała coś zerwać, koncentrując się na nożu trzymanym przez wuja.
/Twardość osłabiać. Żeby nie było, na epilogu działało, jeśli byłam nie dalej niż ok. pół metra do metra od obiektu... o ile dobrze pamiętam./
Nem - 27-11-2014, 02:42
/jestem/
Nem grzecznie sobie stoi, gotowa w każdej chwili do obezwładnienia osoby, która ją trzyma.
Rosomak - 27-11-2014, 17:10
*Jestem, focha nie strzeliłem, po prostu nie ogarnąłem że mogę wstać*
Powoli wstaję i próbuję ogarnąć co to się stanęło
Kodran - 27-11-2014, 17:44
Jestem
[czekam na rozwój sytuacji]
Eri - 27-11-2014, 20:42
Umysł Eriego pracował na najwyższych obrotach. Mag przez chwilę był iście przerażony... a potem uśmiechnął się, prawie niewidocznie. Reshi popełnił duży błąd...
Zaklęcia mężczyzny i jego narzeczonej zgrały się niemal idealnie. Ułamek sekundy po wykrzyczanej przez Emilię inkantacji mag wody złapał za nadgarstek starego alchemika i powiedział szybko:
- Ura mehe mehe.
Reshi poczuł niewiarygodne osłabienie i ogarniającą go zewsząd senność. Ledwie miał siły, by stać na nogach. Rzecz jasna w tym momencie nie miał żadnych trudności z oswobodzeniem się. Była jeszcze jedna rzecz nie cierpiąca zwłoki.
Ponownie skoncentrował się na mocy. Spojrzał na Reshiego, po czym niemal zaśmiał mu się w twarz. Wysłał mackę mocy w stronę krwi znajdującej się na jego twarzy, inkantując:
- ura indargari neratekada eder xirrit
Emilia swoim nieudanym kamiennym pociskiem dostarczyła mu materiału, w związku z czym nie musiał go tworzyć, a zatem marnował mniej many. Posoka na twarzy alchemika nagle zwiększyła gwałtownie swoją objętość, co wyglądało prawie jak wybuch następnie uformowała się w cienki strumień, który poszybował, z niesamowitą prędkością wymijając Emilię i odpychając od niej mężczyznę który ją chwycił (bądź właśnie miał to zrobić).
Wciąż trzymając Reshiego dotknął dłonią jego szyi, po czym powiedział spokojnym głosem:
- Ja wypuszczam jego, Wy dajecie odejść moim przyjaciółkom. I żadnych zbędnych gestów, staruszek raczej nie chciałbym wyzionąć ducha, topiąc się w podziemiach.
/pierwszy czar: kroplę rozrzedź x2: spowolnienie krążenia, w zależności od ilości wypowiedzianych rozkazów może spowodować omdlenie i gorzej. Dwa razy to będzie solidne osłabienie z zachowaniem świadomości (jeszcze )
drugi czar: kroplę zwiększ uformuj rzuć przesuń: podrasowane o ewentualną zmianę trajektorii lotu (coby Emilii nie uderzyć ) obalenie/
Indiana - 28-11-2014, 12:50
No to po kolei:
Kodran:
cały czas jesteś trzymany za kark z tyłu, ręce masz związane z przodu, miecz trzymany przez Ylvę "odwrotnie" (czyli ostrzem wzdłuż przedramienia) w razie czego przejedzie ci dość głęboko po ścięgnach, krtani i prawej tętnicy szyjnej (co jak wiadomo dałoby się naprawić ). Stoimy naprzeciwko grupy Imperialistów, mając po lewej jednego z wergundzkich tarczowników oraz Agata, po prawej gwardzistę i drugiego tarczownika.
Agat:
eliksir znieczulający powoli przestaje działać. Lewy obojczyk nie dość że jest złamany, to jeszcze tym szarpnięciem młota naruszyłeś kość i spowodowałeś skruszenie przy złamaniu. Każdy ruch lewą ręką spowoduje ból tak silny, że masz szansę zemdleć.
Naprzeciwko ciebie stoi Verron, uzbrojony w krótki miecz, który trzyma sztychem przy plecach stojącej obok Emilii, tuż za nim Kurt. Ten ostatni trzyma załadowaną kuszę i mierzy z niej do Ylvy, ale obserwuje wszystkich i zmiana celu zajmie mu w razie czego sekundę.
Za Kurtem stoi Cynthia, w prawej ręce ma miecz, w lewej fiolkę, możecie się domyslać, że to znów albo dym albo "iskrownik". Valahid stoi przy schodach, za plecami towarzyszy (i tak zresztą by się nie zmieścił obok nich w przejściu), jest uzbrojony w krótki miecz i nóż w lewej ręce.
Elmeryk:
Ponieważ wcześniej stałeś przy samym zejściu ze schodów, to mijający cię "front" zostawił cię za plecami. Zakładam, że podszedłeś jednak te kilka kroków do przodu i jesteś mniej więcej po prawej stronie korytarza, mając przed sobą jednego Styryjczyka, na prawo Wergunda z tarczą, po lewej drugiego Styryjczyka, w lewo skos - Ylvę z Kodranem.
Roderyk:
lekko oszołomiony wstałeś na nogi. Całą scenę widzisz od pleców stojących żołnierzy i właściwie to trochę jesteś zdziwiony widząc płaszcze gwardii tuż obok waszych mundurów, ale najwyraźniej się chyba nie biją. Tuż obok ciebie po schodach zbiegł dekurion dar Khaven, widząc, że się chwiejesz, zerknął z troską dobrego dowódcy:
- Poważnie dostałeś? - po czym widząc krew cieknącą ci po skroni po uderzeniu Yerbata skwitował - nic wielkiego. Wyszli z dolnych pomieszczeń....?
Usłyszawszy potwierdzenie dekurion zaklął pod nosem.
- Bierz czterech ludzi, Roderyk, lećcie natychmiast do drugiego wejścia do lochów, ale biegiem. Tu spróbujemy to przeciągnąć, cofnąć się, a wy odetniecie im drogę. Biegiem!
(rzecz nie ma szans być słyszana przez Imperium, ani nawet styryjsko -wergundzką grupę "frontową")
Zakładam a'priori że wykonasz rozkaz Idzie z tobą dwóch tarczowników, jeden bez tarczy i jeden łucznik. Drugie wejście jest na przeciwległym narożu kwadratu, jaki stanowi bryła donjona. Z czego możesz wywnioskować, że korytarze biegnące pod ścianami są dwa, możecie więc albo się rozdzielić i zajść przeciwnika z dwóch stron, albo iść jedną grupą, zakładając że ich odetniecie od zejścia w dół.
Fenris:
stoisz mniej więcej za Ylvą i towarzyszącym jej gwardzistą, po lewej stronie korytarza, przed tobą jest Agat, który jakoś dziwnie się chwieje i jeden wergundzki tarczownik.
Jesteś posłańcem Rega. Nie żołnierzem. Nie wojownikiem. Masz rozstrzygać sprawiedliwość. Twój bóg wspiera cię w tym, dając to, czego nie mają sędziowie ludzkich sądów - pewność winy. Nie możesz porzucić zemsty, którą raz na siebie wziąłeś, zemsty za śmierć dziewczynki na nabrzeżu.
Myślałeś przedtem, że to milczenie Rega, że może czymś zawiniłes i odmawia ci swojej łaski, bo patrząc na Reshiona i Kodrana rzeczywiście nie widziałeś ich winnymi. Choć niemalże fizycznie odczuwałeś, że słowa alchemika są pełne kłamstwa, to w tym akurat nie kłamał. Widzisz to równie wyraźnie dzięki objawieniu Rega, jak inni widzą czyjś kolor oczu czy kształt broni.
Właśnie zobaczyłeś coś jeszcze. Zabójcę.
Dzieli cię od niego trzech ludzi. Zabójca stoi naprzeciw, osłaniany przez kolegę i mierzy do tej Styryjki z kuszy.
Nem:
stoisz zaraz za wyjściem z waszej celi, rozwalonym zaklęciem Emilii. Astorii, który doskoczył do ciebie reagując na zawołanie Reshiego, sam był nieco zdziwiony sytuacją, ale momentalnie złapał tok myślenia alchemika i zrozumiał szansę, jaką dawało im to zagranie. Jest dość wysokim mężczyzną, więc lekko się schyla, trzymając cię lewą ręką pod oba twoje ramiona, wygięte do tyłu. W prawej ręce trzyma miecz, podobnie jak Ylva, odwrócony ostrzem wzdłuż ręki. Mocne pociągnięcie w tył i rozetnie ci szyję aż do krtani.
Stoicie niedaleko od wejścia do celi, w kierunku dalej od schodów z góry, bliżej zejścia w dół, przed sobą macie Reshiego, Emilię i Eriego, dalej Wergunda i gwardzistę
No dobrze, to teraz rozpiszmy na detale samą akcję.
Reshi:
Eri i Emilia (patrząc w kierunku schodów na górę) stali po lewej stronie korytarza. Kiedy wpadłeś na maga, Astorii skoczył do Nem, Emilia odepchnięta mniej więcej na środek wykrzyczała zaklęcie (osłabienie materiału), zanim złapał ją stojący najbliżej Verron.
To, co powiedziałeś, trwało minimum 10 sekund
("Ich troję za niego! Masz 10 sekund albo pokolorujemy tobie to miejsce na karmazynowo! Wypuść go a dostaniesz ich! Wybacz ale jak nie walniesz na mój znak w nich czymś obalającym to dołączysz do Izosa. I tak wychodzisz na tej umowie korzystnie, masz za dużo do stracenia jeśli jej nie przyjmiesz! 10! ..., " wypowiedz to w maksymalnym tempie, jak tylko możesz i policz czas Tym samym dałeś innym dość czasu na wykonanie nawet dwóch zaklęć. )
w czasie ktorych twoja uwaga była skupiona na atakujących, a zwłaszcza na ostrzu i twarzy Styryjki. Najbliżej ciebie, po prawej ręce Ylvy stoi gotowy do ataku gwardzista, dalej przy ścianie wergundzki tarczownik, robią jeden krok i mają cię na wyciągnięcie ostrza. Co prawda w momencie zamieszania gwardzista skupił się na Emilii, chcąc ją wciągnąć w szereg, ale Astin go ubiegł, jako że miał o jeden krok bliżej.
Zaklęcie Emilii było wypowiedziane równocześnie z tym, co mówiłeś ty, słabo je usłyszałeś. Za to zauważyłeś, że Eri coś kombinuje. Trzymałeś go lewym ramieniem wokół szyi, podnosząc mu nadgarstkiem brodę, prawym przyciskając sztych noża do gardła.
Eri:
Wytłumacz mi, czarodzieju, jakim cudem na litość boską, rozrzedzenie krwi ma spowodować obniżenie ciśnienia! Wręcz przeciwnie, rzadka krew, to bardzo wysokie ciśnienie. Więc zaklęcie działa, ale dokładnie odwrotnie, niż załozyłeś.Rozrzedzić coś oznacza zwiększyć ilość wody w stosunku do innych składników, więc tym samym zwiększyć ilość płynu w ogóle - gdyż nie możesz zmniejszyć ilości innych składników krwi. Większa ilość, ale bardzo rzadkiej krwi spowoduje przyspieszenie akcji serca, gdybyś dokończył zaklęcie, spowodowałaby wylew.
Reshi zorientował się już w momencie, kiedy złapałeś za rękę i zacząłeś inkantować.
Reshi:
Złapał cię za nadgarstek lewej ręki i wykrzyczał zaklęcie (3 słowa, około 4 sekund), zdążyłeś wyrwać lewą rękę po dwóch pierwszych słowach, co ci uratowało życie, lewą ręką bardziej odruchowo niż z rozmysłem zadałeś pchnięcie, jednak stal rozjechała się pod naciskiem. Tym samym twoja pięść nie napotkawszy oporu metalu, który trzymała, mocno uderzyła maga w krtań.
Ty sam w tym momencie poczułeś gwałtowne ukłucie w okolicy serca, po czym zaczęło ono bić ci jak oszalałe, jakbyś się czegoś wściekle bał. Potężnie zakręciło ci się w głowie, ręce zaczęły latać, z trudem ustałeś na nogach zatoczywszy się w tył do Astoriego. Nie jesteś jednak osłabiony, wręcz przeciwnie, nagle przyspieszone tętno daje ci zwiększony refleks i siłę. (Jak po 5 kawach )
Eri:
uderzenie w krtań odebrało ci oddech, ale tylko refleksowi Emilii zawdzięczałeś, że nie odebrało życia. Zwinięty w bezkształtną ciapę nóż leżał tuż przed tobą. Uderzenie sprawiło, że zwinąłeś się w pół, charcząc i krztusząc się. Zareagował stojący przy kracie wergundzki tarczownik, skoczył o krok do przodu, wciągając się w swoim kierunku, osłonił tarczą. Ratując ci życie, bo w tym samym momencie wystrzelił Kurt, bełt utkwił w tarczy na wysokości, gdzie przed chwila była twoja głowa.
Pociągnięcie sprawiło, że wylądowałeś na ziemi za plecami tarczownika i stamtąd wycharczałeś zaklęcie. Woda zawarta w krwi płynącej po twarzy Reshiego uformowała pocisk - tak duży, jak dużo jej było + możliwość powiększenia, czyli strużka miała z cm grubości na 10 długości..
Pocisk uderzył w Verrona, ale ponieważ nie byłeś w stanie wyraźnie mówić, a do tego brakowało ci powietrza, a tym samym energii do operowania maną, pocisk zahaczył Emilię, odrzucając jej głowę w bok, zanim pacnął w czoło zabójcę. Na twoje i jej szczęście był za słaby i nie pchnął jej do tyłu prosto na trzymany przez niego miecz.
Emilia:
Stoisz na samym środku, dokładnie naprzeciw Kodrana i jego bardzo skupionej miny. Mogłaś zamiast inkantować, skoczyć w kierunku Ylvy i skryć się za jej ludźmi, ale czas potrzebny na zaklęcie sprawił, że Verron zdążył do ciebie doskoczyć. Nie trzymał cię jakoś szczególnie, lewą rękę uzbrojoną w nóż tylko położył na twoim ramieniu, za to trzymany w prawej ręce miecz opierał się tuż obok twojego kręgosłupa tak, że w momencie pchnięcia wyszedłby dokładnie na splocie słonecznym.
Uderzenie pocisku szarpneło cię lekko do tyłu, mocniej oparłaś się o sztych i poczułaś jak przebija ci lekko skórę.
Dobra, to było to co było, a teraz reakcje na to
Pocisk, który uderzył Verrona, też pchnął go do tyłu, stojący za nim Kurt musiał zrobić krok do tyłu, repetując kuszę, po czym podrzucił ją szybkim kopnięciem strzemienia w górę na ramię, gotowy do strzału. Zanim jednak wrócił do pozycji, w momencie, kiedy tylko wystrzelił, Ylva krzyknęła "teraz!".
Stojący przy niej gwardzista szarpnął Emilię do siebie.
(proszę reakcje w tej kolejności, w jakiej podawałam teraz, czyli zaczynając od Kodrana Za wyjątkiem Roderyka, który może w dowolnym momencie, jako że jest poza tym zamieszaniem )
Indiana - 28-11-2014, 14:09
Dodaję opis pomieszczenia, jako że chyba został w 13tce. Cytat: | Wyobraź sobie korytarze szer. ok. 3 metrów, idące na planie kwadratu, wzdłuż korytarzy po ich obu stronach cele z bardzo wysoko osadzonymi oknami. Całość w murze kazamatowym, tj. wzmocnionym pomieszczeniami z łukowym samozaciskowym sklepieniem. W tych pomieszczeniach są cele. Na zewnętrznym narożu tego kwadratu jest wyjście schodami do góry, schody mają szerokość około 1,5 m, są bardzo strome. Przy schodach na dole obszerna wnęka skalna, w ogóle mur jest przeplatany ze skałą.
Po wewnętrznej stronie kwadratu, między kazamatami, jest zejście na dół, schodki oświetlone pochodnią z otwartymi metalowymi drzwiami, szerokość około 1m.
Walka toczy się na dole schodów, przy skalnej wnęce, około 6-7 m od waszych cel. |
Kodran - 28-11-2014, 16:59
Wykorzystując zamieszanie, uderzam Ylvę w głowę łokciem i nurkuję pod ostrzem jej miecza. Następnie rzucam się w kierunku Imperialistów. Jeżeli mi się uda przechodzę na tył i mówię Cynthi żeby przecięła mi więzy i dała mi jakąś broń. Następnie czekam na reakcję innych.
Uszek - 28-11-2014, 18:52
Wpychaj się przed Ylvę by ja zasłonić trzymając bran w zdrowej ręce.
Jeżeli reshion jest w moim zasięgu staram się go sieknąć jeżeli nie to poprostu zasłaniam Ylvę.
Frączek - 28-11-2014, 19:12
Wykonuje bardzo ryzykowny sztych (mogę trafić Ylve lub Agata) w plecy nurkujacego Kodrana po czym robie szybki wyskok przed szereg i jeżeli mam możliwość to ciacham Reshiego w udo lub szyje.
Akinori - 28-11-2014, 19:33
~~Tydyt!~~Tydyt! - zrobiło serce Fenrisa gdy zauważył Imperialnego zabójce. Do jego krwi spłynęła prawdziwa adrenalina. Zmysły wyostrzyły się. Dzieliło go trzech ludzi do tego skurwiela, który celował do nich z kuszy. Problem polegał na tym że mieli zakładników...
~~Tyzabt!~~Tydytić!- zrobiło serce Fenrisa gdy gniew ogarnął go całego. Czas się kończył... ale zakładnicy.. niewinni..prawiebezbronni...ranni...
~~Zaaa~~bić! - zrobiło serce Fenrisa. Zakładnicy? Reg rozpozna swoich. Jakieś zamieszanie powstało w szeregu. Doskonały momen! ~~Za..bij...zab..ij..Zabij! - wołała jego dusza. Ktoś wyrwał się przed szereg, zrobił się zamęt. Fenris zacisnął "Kata" mocniej, drugą ręką wyciągnął skonfiskowane sakiewki z proszkiem Reshiego. Wziął głęboki wdech powietrza, wstrzymał oddech na jak długo mógł. Ruszył w tłum naprzeciw...~~zaa..bić~~są..dzić~~
[nie chcę planować zbyt do szybko, ale jeżeli uda mi się zbliżyć do Impów wystarczająco blisko to zaczynam wsypać proszkiem który skonfiskowałem Reshiemu.]
Nem - 28-11-2014, 19:55
Ponieważ Kordan skupił na sobie uwagę, Nem szybko wyszeptała, ledwo poruszając ustami zaklęcie eraldaceta neratekada murru murru odbierając Astoriemu władzę w rękach i krtani, żeby nie krzyknął. Stojąc wciąż przy nim sięgnęła po gwiazdki (jeśli ich nie miała to po nóż), a następnie wysunęła się z "objęć" i w biegu w stronę Wergundów rzuciła ostrym czymś (jeśli to coś miała) w stronę Reshiego.
/życie uformować osłabić - z obozu wyłącznie narządów albo części ciała/
Reshion vol 2 Electric Bo - 28-11-2014, 20:06
Zależnie kto bliżej i pogiągnięcie do mnie mniej mnie odsłoni to łapię Emilię lub Kordana i ciągnę w moją stronę. Z preferencja Kordana. A potem jeśli nie widzę aby ktoś miał jakieś większe problemy z moich zaczynam z nim zasuwać w kierunku miejsca, którego imperium przyszło dodając - "Odwrót"! - i pomagając jeśli nie mam jak iść samemu.
Jeśli widzę Fenrisa dumuchającego to krzyczę - "Nie oddychać!" - i sam też tak robię.
Rosomak - 28-11-2014, 20:13
- Nie rozdzielamy się, jest nas za mało, po prostu wejdziemy w nich od dupy strony. Szybko!
Biegniemy tym korytarzem który pozwoli odciąć Imperialistów od wyjścia.
EDIT:
Jeśli dobiegniemy do Imperialistów w tej turze:
- Strzelaj w tego sukinsyna z kuszą! Dobra, zablokować im przejście, żaden nie ma wyjść stąd żywy!
Eri - 28-11-2014, 20:52
/Illima kuamał ;_____; I przed chwilą mierzyłem czas wypowiedzenia czaru i wyszła mi 1 sekunda i 1 setna... ale ok, nie ma to większego znaczenia /
Eri odetchnął głęboko po... może nie do końca po jego myśli, acz udanej próbie oswobodzenia się. Dwa zaklęcia wykończyły go zupełnie, w końcu już na początku nie był w pełni sił. Ponadto cios Reshiego był... co najmniej zaskakujący.
Usiłował wstać i dopomóc w odzyskiwaniu Emilii i Nem, jednak tuż po odepchnięciu się od ziemi zakręciło mu się w głowie i na powrót upadł. Podczołgał się w kierunku muru wergundzkich tarcz, schronił się za nimi po czym zamknął oczy, by choć trochę dojść do siebie.
Aver - 29-11-2014, 02:20
/krotko, bo krotko. nie mam dostepu do normallnego kompa/
To się działo zbyt szybko. Ułamki sekund dzielące od niezbyt przyjemnej śmierci.
A miecz był naprawdę ostry. W sumie trochu szkoda sukni... zdążyła pomyśleć zanim ponownie zawisła między życiem a śmiercią. Między imperialistą a Wergundem.
W sumie teraz już było jej obojętnie. Najważniejsze, że Eri był bezpieczny za ścianą tarcz.
Indiana - 29-11-2014, 04:41
Kodran:
cios trafił tak jak miał trafić, z mocnego skrętu barku siadł prosto na szczękę, odrzucając Styryjkę w bok. Poniekąd też uratowałeś jej zycie, gdyby nie to, grot, który wystrzelił Kurt w momencie, kiedy wykonałeścios, doszedłby celu, a tak śmignął nad nią. Skoczyłeś pomiędzy swoich, którzy też nie stali biernie, poczułeś mocne szarpnięcie, to Reshi wyskoczył, żeby odsunąć cię jak najszybciej spoza zasięgu przeciwnika. Niestety odrobinę za późno, w sekundę później dosięgnął cię wergundzki sztych, który zazgrzytał ci brzydko po żebrach, powodując dojmujący ból przy poruszaniu, i rozdarł ubranie. Cynthia rozcięła więzy szybciej, niż zdążyłeś wypowiedzieć prośbę, i rzuciła ci jakiś mieczyk, chyba zabrany jednemu z zabitych na początku strażników. W samą porę, żebyś zdążył się zasłonić przed atakiem.
Agat:
Twoja reakcja uratowała Ylvę przed możliwością wciągnięcia za front, podobnie jak ty zareagował też drugi gwardzista i w tym momencie byliście obaj najbardziej wysuniętym elementem frontu. Za wami znajdował się też wciągnięty przez Wergunda Eri oraz Emilia, w efekcie zrobiło się tam niezłe zamieszanie.
Kurt wystrzelił w momencie ciosu Kodrana, na twoje szczęście grot był szybszy niż ty i ledwie cię musnął. Za to prosto na ciebie wpadł Verron, starliście się w zwarciu, co przyprawiło cię o taki ból, że zrobiło ci się ciemno przed oczami. Zadając serię desperackich ciosów metodą młócenia zboża udało ci się go odepchnąć, a dalszą walkę przerwała reakcja na to, co się działo za nimi.
Fenris:
przypomnijcie, jak działa proszek?
"Osądzić"... łomotało ci w umyśle. Świadomie formowałeś to w słowo "zabić", a podświadomość z uporem godnym lepszej sprawy powtarzała "osądzić" "osądzić" "OSĄDZIĆ!".
Zagłuszyłeś ten głos czynem, przeskoczyłeś nad zrywającą się z ziemi Ylvą, stanąłeś obok gwardzisty i zza jego ramienia dmuchnąłeś w to, co trzymałeś w garści. Na przeciwko ciebie Agat walczył z Verronem i z kolejnymi uderzeniami przesuwał się niebezpiecznie do przodu. Wergundowie też ruszyli, ale Kurt zdążył już przeładować i teraz patrzyłeś prościutko w końcówkę jego grotu.
Elmeryk:
po wyskoku znalazłeś się z przodu, w tym największym kłębowisku. Przez to wychodząc do pchnięcia potknąłes się, cios był niecelny, trafiłeś Kodrana końcówką sztychu na wysokości żeber pod lewą ręką. Ostrze ślignęło się po kościach. Zaraz obok miałeś Agata, który nawalał wściekle, jakby to miała być ostatnia walka jego życia. Verron się cofał, Kurt też, do momentu, kiedy nie zobaczyli, co się dzieje za ich plecami.
Roderyk:
wpadliście biegiem z korytarza okrążającego lochy. Łucznik, któremu wydałeś rozkaz, nie mógł trafić Kurta, dopóki nie stanął na wysokości tego korytarza, gdzie walczyliśmy, nie widział go po prostu zza winkla. Wystrzelił więc w tego, kogo widział, czyli w Valahida. Trafił, w lewe ramię, rozcinając skórę na wysokości uż nad łokciem.
- Z tyłu!! - wrzasnął trafiony, zgarniając z ziemi tarczę wyszedł ku wam. Korytarz jest dość szeroki, więc nawet szeregiem by się wam udało zaatakować. Jednak na okrzyk Valahida wszyscy się zorientowali, co się dzieje. Cynthia rzuciła wam pod nogi fiolkę z "iskrownikiem" - preparat w kontakcie z powietrzem nabrał wściekłej temperatury i rozbryzgnął się w promieniu 2m. Oberwałeś drobinką przez twarz, zanim zdążyłeś się zasłonić. Będzie blizna...
Atak alchemiczki przytrzymał was na kilka sekund.
Nem:
Nem napisał/a: | /życie uformować osłabić - z obozu wyłącznie narządów albo części ciała/ | Ech, kto to zatwierdzał...? Z tej kombinacji moze wyjść maksymalnie osłabienie jakiejś części ciała. I albo ręce albo krtań, i nie widzę, żeby to mogło pójść bez dotyku, jako że zaklęcie nie precyzuje, co właściwie ma być osłabione. Zakładam, że wolisz ręce.
Astorii nie zdziwił się, kiedy złapałaś go za nadgarstek, sądząc, że będziesz się szarpać, zacisnął chwyt mocniej. Nie skojarzył analogicznego, manewru, który przed chwilą wykonał Eri. Gdy odwróciłaś się i złapałaś też za prawą rękę, zrozumiał. Za późno. Miecz wypadł mu z dłoni.
Ale był zbyt starym wyjadaczem, żeby sobie nie poradzić w tej sytuacji.
- Reshi, bierz dziewczynę! - wrzasnął i silnym kopnięciem pod kolana podciął ci nogi, wywracając na ziemię. W tym momencie dostrzegli atak z tylnego korytarza.
/ilość many u ciebie? /
Reshi:
wciągnąłeś Kodrana w wasze szeregi, dalej zajęła się nim Cynthia. Odskoczyłeś w tył, prawie depcząc wywaloną ci pod nogi Nem. Zakląłeś bynajmniej nie pod nosem, słysząc krzyk Astoriego nie traciłeś czasu na zastanawianie się, dlaczego użył nóg i rzucił miecz. Złapałes magiczkę za kark, zdążyłeś jeszcze dostrzec, że ten od Rega rozpyla coś, co wyglądało jak twój pył.
- Nie oddychać! - wrzasnąłeś, zapominając, że wroga też ostrzegasz. Yerbat skoczył już w korytarz na dół, będąc w pełni świadom, że najbliższe 15 sekund zaklęcia to za długo.
Możesz uciec za nim, możesz też poświęcić więcej czasu na wrzucenie tam magiczki, to w końcu wasz ostatni zakładnik. Kto wie, jak wam pójdzie ucieczka. Z tym, że ona może nadal coś rzucać, co jest ryzykowne, trzeba by ją ogłuszyć, wtedy znów problem wleczenia, albo zakneblować...
Czas ucieka, od bocznego korytarza flankują was Valahid, Kodran i Cynthia, z przodu cofa się Verron i Kurt.
Eri:
w momencie, kiedy walka przesunęła się dalej w głąb korytarza, zostaliście za plecami walczących, zbierając się z ziemi. Oddech masz już normalny, uderzenie na szczęście nie było z zamachu, bo mogło zgnieść krtań.
Emilia:
zaraz po tym, kiedy walczący ruszyli, Ylva zerwała się z ziemi, ocierając rękawem krew z rozbitej wargi i odnalazła cię wzrokiem. Dwóch gwardzistów styryjskich momentalnie doskoczyło do ciebie, podnosząc z ziemi i stawiając we w miarę bezpiecznym miejscu. Wcześniej to właśnie Styryjczyk wciągnął cię za szereg, po prawdzie uratował cię też trochę Kodran, który skupił na sobie uwagę i uchronił od reakcji Imperialistów. No, ale trudno było nie zauważyć, że gwardia zachowywała się jak twoja obstawa.
Poczułaś się nawet coś tak jakby nieco bardziej bezpiecznie.
Sytuacja wygląda następująco:
W korytarzu, którym nadbiegł oddział Roderyka, trwa starcie. Rozbryzgowy iskrownik poważnie poparzył jednego z Wergundów, pozostałych poranił, stoją tam też Kodran i Valahid, obaj ranni, ale za nimi Cynthia już rzuca kolejny preparat. Dym, taki jak na początku. Mija kilka sekund, i wszystko spowija gęsta mgła.
Z korytarza od strony schodów napierają walczący, jest tam czterech Wergundów, troje Styryjczyków, Agat Fenris i Elmeryk. Ta trójka jest z samego przodu.
Ponieważ Fenris rozpylił to, co rozpylił, Agat i Elmeryk, a także jeden z gwardzistów i dwóch tarczowników wergundzkich pada na ziemię.
Z Imperium Yerbat jest już w wejściu, Reshi się zastanawia, czy brac zakładanika, trzymając jakąś szmatę przy twarzy, też się wycofuje, Kurt szachuje Fenrisa, też osłaniając twarz, więc z jednej ręki strzał ma mniej pewny, agat zapędził się za Verronem za daleko, w efekcie Reshi ma go na odległość ostrza. Ale i Kurt i verron na okrzyk Reshiego wycofują się do korytarza. Reshi, zakładam, że przynajmniej na razie szarpnąłeś za sobą Nem.
Do korytarza macie z półtora metra. Dym powoli zabiera widoczność.
Z miejsca, gdzie jest Emilia, słyszycie głos dekuriona:
- Wstrzymać! Nie ryzykować ataku na oślep!
Kodran - 29-11-2014, 12:56
Wycofuję się z Valahidem w stronę wejścia, wciąż zapobiegając próbom oflankowania oddziału Roderyka. Nie atakuję, tylko ewentualnie unikam lub blokuje ich ataki i wyprowadzam kontry.
Gdy dojdę do wejścia to uciekam razem z resztą Imperialistów.
Uszek - 29-11-2014, 20:31
staram się pozbierać lub chociaż przysunąć się bliżej ściany by mnie nie zdeptali
Frączek - 30-11-2014, 00:02
Jeżeli mogę wstać:
[Wstaje]
Jeżeli wiem kto rozpylił proszek:
[ Uderza mocnym sierpowym Fenrisa]
Jeżeli nie wiem kto rozpylił proszek:
- Który k**wa taki mądry?
Jeżeli nie mogę wstać:
[Leżę dalej]
Indiana - 30-11-2014, 14:17
Shatan napisał/a: | Jeżeli mogę wstać: | Nie możesz i Agat też nie może. Proszek spowodował uśpienie. Na ów uroczy specyfik załapał się niechcący też Verron, ale podczas cofania się przed atakiem Agata znalazł się dość blisko wyjścia w dół, właściwie za plecami towarzyszy.
(nie chcę żebyście tracili kolejkę, więc proponuję tak, że jeśli ktoś was porządnie obudzi, to lądujecie z przesunięciem po działaniach wszystkich pozostałych).
Akinori - 30-11-2014, 14:55
~~Sądzić~~Zabić~~Sądzić~~Zabić- krzyczy jego dusza. Serce bije jak oszalałe, powietrze w płucach powoli się kończy. Jednak w tej chwili to było jego najmniejsze zmartwienie. Grot był skierowany w niego..
- To ja..Jestem Sprawiedliwością! - krzyknął i rzucił się na imperialistę, uderzając od dołu w celu podbicia kuszy do góry. Wpadł na niego. Kusza i "kat" upadły gdzieś na ziemię. Fenris leżąc na Imperialiście zaczął go okładać płytową rękawicą po twarzy. Cios za ciosem twarz tego mordercy coraz bardziej przypominała miazgę.
- Ja! To ja wydaję osądy! Ja jestem chędożoną sprawiedliwością! - krzyczy na bezdechu ciągle boksując to co zostało z głowy imperialisty. - Nienawidzę was! Nienawidzę was skurwysyny! - krzyczał zagłuszając głos w głowie - To ja jestem JEGO prawą ręką! To ja was wszystkich powybijam! - krzyczał, nie zauważając nawet że osobnik pod nim już dawno nie żyje. -
Nem - 30-11-2014, 15:59
Leżała na ziemi. Chciała się podnieść, ale brak energii magicznej jej nie pomagał. Dźwignęła się trochę na rękach, ale zakręciło jej się w głowie i z powrotem osunęła się na ziemię, uderzając przy tym głową o zimną posadzkę. Wzięła głęboki wdech i jeszcze raz spróbowała się podnieść. Była tak blisko Wergundów, a jednocześnie tak daleko. Pojawiła się kolejna przeszkoda. Poczuła mocne szarpnięcie do tyłu. Zdała sobie sprawę z tego, że już nie ucieknie, więc tym razem nie próbowała się już wyrwać. Każdy gwałtowny ruch powodował ból głowy, który stawał się coraz silniejszy. Była w tak opłakanym stanie, że zamknęła oczy i liczyła na to, że zostanie w miarę szybko ogłuszona.
Reshion vol 2 Electric Bo - 30-11-2014, 17:17
Żegnać się oddział! - Krzyknął i spróbował się upewnić, że żaden z jego towarzyszy nie ma zablokowanie drogi do wyjścia.
"Oni naprawdę chcą abym kogoś z nami zabrał." - Pomyślał łapiąc za Nem na wypadek wypadu kogoś przez dym. - "Niedoczekanie" - Posadził ją pod ścianą kawałek od wejścia, aby ewntualna trasa do wyjścia była poza zasięgiem jej rąk. - Siedź tu i bądź grzeczna, bo inaczej idziesz z nami. - Dodał i zostaławił Pethabankę samą sobie. Jak na razie zakładnicy byli dla nich bardzo zbędni.
[Jeśli widzę jak Kurt dostaje klepy to zależnie do stadium odciągam go do Fenrisa, zciągam Fenrisa z niego lub boleję nad jego zakończonym żywotem i patrzę który z moich potrzebuje pomocy, jak nikt albo jest w czarnej dziurze na 100% to zmykam do wyjścia]
Indiana - 30-11-2014, 17:28
Akinori napisał/a: | nie zauważając nawet że osobnik pod nim już dawno nie żyje. - | pozwolisz, że ja zdecyduję, kiedy BN umiera, a kiedy nie, ok?
Ok, czekam na Aver i na obudzonych chłopaków
Rosomak - 30-11-2014, 17:56
- Nie pozwólcie im uciec! Do ataku!
Poza jednym rannym ruszamy do walki. W biegu wyprowadzam sztych wzmocniony jeszcze moim pędem w kierunku pierwszego wroga który wpadnie w mój zasięg. Jeśli uda się nam odepchnąć Imperium od wyjścia to przestajemy atakować i formujemy z powrotem szereg.
Uszek - 30-11-2014, 20:49
*jak się obudzę stwierdzam ze bez pomocy medyk nie jestem w stanie walczyć* i przesuwam się pod ścianę by mnie nie zadeptali.
[czy z ylvą przyszły jakieś ulundo ? najlepiej pani kwiatów.]
Aver - 30-11-2014, 22:57
Zakręciło jej się w głowie, kiedy ją podnosili. Przed oczami mignęły jej czarne płaszcze gwardii mieszane z mundurami zielonego tymenu. Ciekawiło ją, jak ludzie są w stanie wybaczyć sobie choć na kilka momentów głębokie urazy i blizny powstałe za czasów nie tak w końcu dawnej krwawej wojny tylko po to, by bronić jednej, niby nic nie znaczącej osoby.
W ogóle sam fakt, że jej bronili był zastanawiający. Wiedziała, że to wszystko miało związek z tym całym samnijskim Władcą Kuców Koni, jednak nikt nie raczył poinformować jej, czy jest im jeszcze do czegoś potrzebna, czy może już wracać do Birki... chociaż jakby teraz na to nie patrzeć, to perspektywa bycia zaciukaną na statku nie była zbyt miła.
Westchnęła z ulgą, widząc, że Eriemu nic poważniejszego się nie stało i pomogła mu wstać.
Nic poważnego... tego chyba nie można było powiedzieć o Nem. Była gdzieś pośród imperialistów i nijak nie dało się jej stamtąd wyciągnąć.
Zagryzła wargę. Oby nic jej się...
Rozmyślanie przerwał jej donośny okrzyk bojowy jednego z Wergundów. Wielkimi ze zdziwienia oczami spojrzała między żołnierzy z szeregu i ujrzała zakutego w płyty rycerzyka rzucającego się prosto w dym z portowym słownictwem na ustach, a zaraz potem usłyszała rozkazy rzucane gdzieś z przodu.
Skoro uciekają przez tunel... Może zawalić?... A co z Nem? Co z konstrukcją cytadeli? - jej myśli galopowały niczym konie przez stepy, o których tak bardzo starała się zapomnieć - Z drugiej strony Reshion ucieknie... a ja już nie mam siły...
Przez chwilę przebiegł jej przez myśli pomysł, którego sama się przestraszyła.
A może zawalić to wszystko w diabły, nie bacząc na resztę i mieć wtedy święty spokój na łąkach u Morta?...
Zaraz potem przypomniała jej się scena ucieczki przed zabójcami... i Calid. Calid, który został, by ona mogła uciec. Calid i jego zmartwienie w oczach.
Potrząsnęła głową. Nie widziała, gdzie konkretnie znajduje się przejście, ale nareszcie była względnie bezpieczna, więc sięgnęła swoim szóstym zmysłem, zmysłem Magii, w głąb siebie, sprawdzając ilość energii, jaka jej została. Czując, że nie jest bardzo źle, aczkolwiek jest już przy granicy, odsunęła się kawałek od ludzi do tyłu i klęknęła na kamiennej posadzce, przymykając oczy. Pogładziła skałę, po czym przywołanym po cichu małym odłamkiem zarysowała wokół siebie krąg o średnicy niewiele większej niż metr, szepcząc odpowiednie słowa. Eri, widząc co kombinuje narzeczona stanął między nią a szeregiem, by na wszelki wypadek ustrzec co po niektórych, by nie przekroczyli granicy.
Ponownie sięgnęła szóstym zmysłem, szepcąc formułkę zaklęcia na zmianę ze słowami pobrania i kształtując energię tak, by była w stanie wyczuć braki skał - czyli gdzie znajduje się przejście... a przede wszystkim gdzie znajduje się jego koniec, przez który dostali się tu imperialiści.
Miała tylko nadzieję, że nie padnie z wyczerpania, zanim je znajdzie...
Technicznie: Tak jak policzyłam razem z pobraniami w międzyczasie to wyszło mi, że Emilii zostało ok. 14 pkt many. Odliczając zaklęcie przywołania kamyczka (kamień przesuń - przysunęła do siebie ten odłamek, którym ciepnęła w Reshiego) to 12. Odpowiednie słowa to standardowe formułki do tworzenia kręgu (jeśli jest taka potrzeba, to je wypiszę na offtopie). Formułka zaklęcia (było na szybko zatwierdzone przez Wojtka na epilogu przy sprawdzaniu kaj te podziemne poszły) to skała moc nasycać wzmacniać powielać pobierać - dokładnie nie pamiętam, ale jakoś tak szło. Przeplatana ze słowami pobrania. Tak jak na obozie było ze ścianą, tylko inaczej c;
Eri - 01-12-2014, 00:45
Reshi napisał/a: | Posadził ją pod ścianą kawałek od wejścia, aby ewntualna trasa do wyjścia była poza zasięgiem jej rąk. - Siedź tu i bądź grzeczna, bo inaczej idziesz z nami. - Dodał i zostaławił Pethabankę samą sobie. |
/Aver, gdzie Ty tu widzisz ukradzioną Nem?/
Eri chwycił za dłonie narzeczonej, patrząc jej w oczy. Widać było, że jest wyczerpany.
- Nie rób tego. - powiedział cicho - nie warto ryzykować połowy miasta tylko dlatego, że jakaś zmęczona czarodziejka rzuciła zaklęcie nie tam, gdzie trzeba. Wymknęli się, koniec historii.
Nachylił się, po czym musnął lekko wargami usta narzeczonej. Zmęczenie nie pozwalało na przypływ namiętności.
Jednocześnie jego myśli krążyły intensywnie wokół innego człowieka. Miał nadzieje, że to, co właśnie zrobił było słuszne...
Indiana - 01-12-2014, 06:12
Kodran - ty i Valahid cofnęliście się, alchemiczka także, rzucając pod nogi ludziom Roderyka kolejny rozbryzgowy ładunek. Usłyszeliście wrzask, więc ktoś z nich tym dostał. W wypełniającym korytarz dymie widzicie tylko kształty postaci. Dobiegł do was Reshi.
- Na dół! - krzyknęła Cynthia, jednak sama zamiast schodzić, skoczyła do przodu w stronę walczących przy celach - Kurt! - po czym usłyszeliście głuchy odgłos kopnięcia, Cynthia krzyknęła z bólu, ktoś rozdzierająco stęknął, coś bardzo metalowego brzdęknęło z łomotem o kamienną posadzkę.
/Tu rozpracowanie sprawy proszku - substancja musi być szalenie pylista, łatwo sie unosi w powietrzu, dodatkowo dym w tym pomaga. Fenris dmuchnął przed siebie- najwięcej oberwał więc walczący przed nim Agat, trochę zebrał też stojący nieco dalej Verron, ale to juz była zbyt mała ilość, by uśpić, co najwyżej osłabić. Obok Fenrisa stał Elmeryk i też oberwał razem z kolegami z tymenu, ale mniej niż Agat - więc efekt krótszy i słabszy.
Proszek usypia, w mniejszej ilości osłabia i powoduje odrętwienie i senność.
Fenris - rzuciłeś się prosto na Kurta, impetem obaliłeś go na ziemię, gubiąc broń. Jego własna kusza grzmotnęła go w szczękę. Akinori napisał/a: | zaczął go okładać płytową rękawicą po twarzy | Rozumiem, że rękawica jest na jednej (lewej?) ręce, inaczej słabo widzę sięgnięcie ręką do sakiewki po proszek
Ciężarem ciała, poprawionym ciężarem zbroi przycisnąłeś go do ziemi i wyrżnąłeś w twarz, jednak leżąc na kimś (wywróciliście się z rozpędu) nie da się wziąć zbyt dużego zamachu. Twoje uderzenie złamało mu nos, właściwie skruszyło poprzednie złamanie, bo nos Kurta widocznie ostatnio nie miał farta. Zabójca głucho krzyknął z bólu, szarpnął się, wyzwalając prawą rękę, przytrzymał i przyblokował twoje kolejne uderzenie. Poprawiłeś więc prawą ręką, jednak z tej pozycji nie mogło być ani celnie ani mocno. Kurt szarpnął się, uwolnił lewą rękę. Uderzył cię pod pachę, ale właściwie nie poczułeś.
W tym momencie usłyszałeś krzyk dziewczyny, z zalegającej w korytarzu mgły wyłoniła się Cynthia. Zajęty kolejnymi uderzeniami nie zauważyłeś jej. Alchemiczka podbiegła i z całego rozmachu kopnęła cię w brzuch, trafiła w rant płyty i chociaż miała wysokie do kolan buty, to zawyła z bólu, nie robiąc ci krzywdy. Obok niej pojawił się nagle Reshion. Tego zauważyłeś w momencie, kiedy złapał cię za kołnierz przeszywki i dolną krawędź pancerza i rzucił w bok. Brzdęknęło. Kurt przetoczył się na brzuch i podniósł na kolana, plując krwią i chyba zębami, bo coś stuknęło cichutko po kamieniach. Bezładnym gestem przeciagnął ręką dookoła szukając broni.
A ty usiadłeś i ze zdziwieniem stwierdziłeś, że zaczyna cię coś boleć. Na wysokości żeber po prawej stronie. Coś jakby....
Nóż wbity w bok, pod pachą.
Na szczęście stosunkowo płytko, przeszywanica nie pozwoliła by zagłębiło się całe ostrze, bo z pewnością sięgnęłoby opłucnej. A tak poczułeś tylko, jak robi ci się bardzo ciepło, gorąca ciecz wsiąkła w grubą tkaninę, w ustach poczułeś smak żelaza, a na końcówkach palców mrowienie.
Pomyślałes, że posiedzisz jeszcze chwilę...
/ale jeśli zdecydujesz gonić Kurta, to zdążysz za nim skoczyć /
Reshi pomogł Kurtowi się podnieść na nogi, ten otarł lejącą się z nosa krew, wypluł jeszcze raz i zatoczył się ciężko na kraty, ciężko dysząc.
Z trudem dostrzegając towarzyszy ruszył w kierunku zejścia po schodach, wpadając na Verrona, który też właśnie zbierał się z ziemi po omdleniu, który spowodował proszek. Valahid i Kodran, którzy w efekcie razem z Cynthią trzymali się jeszcze najlepiej, stanęli za nimi, osłaniając od ataku. Uderzenie oddziału Roderyka z prawej i Ylvy ze Styryjczykami z korytarza na wprost w rezultacie spowodowały zamieszanie i przeszkadzanie sobie nawzajem.
Verron otrząsnął się i w pełni sił stanął na nogach obok dwóch towarzyszy, dokładnie w momencie, kiedy wpadł na niego Roderyk mocno wysuniętym sztychem. Miecz dotarł celu, ale imperialista zbił uderzenie, nie do końca, bo ostatecznie cios przejechał po udzie, rozcinając mięsień. Krew zalała nogawkę spodni Verrona, jego samego odrzucając do tyłu. Między was wpadł Kurt, bezładnie, ale desperacko uderzając w ramię Roderyka, odpychając Wergunda na ścianę.
Valahid z kolei rozejrzał się za jakimkolwiek wyjściem z sytuacji. I zobaczył. Siedziało pod ścianą i ciężko dyszało ze zmęczenia.
Nem - ktoś mocno szarpnął cię do góry, łapiąc pod lewe ramię tak, że dłoń zatykała ci też usta. Ledwie powłóczyłaś nogami, ale Valahid prawie cię podniósł i bez wielkiego trudu pociągnął za sobą. Poczułaś na szyi gorącą strużkę krwi - wojownik był ranny.
- Do tyłu! - wrzasnął do swoich tobie prosto w ucho, aż zawibrowały bębenki - Stać! Bo ją utłukę!
Szantaż odniósł skutek, atakujący potrzebowali kilku sekund, żeby w ogóle zobaczyć, kogo Imperialista trzyma, ale to wystarczyło, żeby Kurt, Kodran i Verron zeszli na schody. Valahid też się powoli cofał. Naprzeciw siebie zobaczyłaś rudy kapelusz Ylvy.
- To utłucz - zimno powiedziała Styryjka - Jej życie obchodzi mnie nader średnio.
- Juuuż! - rozległo się z tyłu wołanie Cyntii.
Valahid razem z tobą skoczył w tył, stracił równowagę i oboje runęliście w dół ze schodów, ogarnęła cię ciemność. Nie, nie zemdlałaś. W dolnych lochach nie było światła. Oprócz tego, które trzymała w dłoniach alchemiczka.
Reshi - nie miałes bladego pojęcia, dlaczego sędzia Rega rzucił się akurat na Kurta z jakimś z grubsza bezsensownym bełkotem, ale kusznik był jednym z najmocniejszych ogniw w waszej miłej drużynie i pozwolić mu zginąć nie byłoby rozsądne. Jednak kilka ciosów, które wyłapał od opancerzonej pięści Fenrisa, zrobiły mu z nosa z grubsza krwawą masę. To był silny wojownik, ale po tym starciu ledwie trzymał się na nogach. Postanowiłeś go wyciągnąć i tego sie trzymałeś - przed wami w wejściu do podziemi starli się Roderyk z Verronem, pchnąłeś więc Kurta w tamtą stronę tak, by wybić z równowagi wergundzkiego żołnierza. Udało się to, zbyt późno by udaremnić cios, ale Verron był w stanie obronić się sam. Skoczyliście w końcu na upragnione schody, na dolnym poziomie było ciemno jak diabli.
Stojący tam Yerbat właśnie mocował się ze świecą. Po kilku sekundach wpadła tam Cynthia i wyrwała mu ją z dłoni.
- Potrzebuję! - sapnęła i skoczyła kilka schodów w górę, po czym po obu stronach wejścia utkała coś między kamieniami, wetknęła spłonki i odpaliła je.
Roderyk- imperialiści nie czekali na wasz atak, cofali się. Chciałeś zgodnie z rozkazem odepchnąć ich od wejścia, okazało się to jednak niemożliwe. Zakładałeś, że dekurionowi chodziło o pojmanie napastników, w tym wypadku uznałeś jednak, że zabici będą lepsi niż żadni i wypadłeś do na nich. Sztych trafił w Verrona, ten zbił twój miecz w dól, zamiast w splot słoneczny, oberwał po udzie, własną kontrą przy okazji powodując rozerwanie mięśnia. W tym samym momencie wpadł w ciebie Kurt, opryskując cię krwią pchnął na ścianę i skoczył na dolne schody.
Emilia - przy tym stanie wyczerpania kolejne zaklęcie było już ryzykowną sprawą. Skoro jednak podjęłaś ryzyko, to lepiej, że siedziałaś. Chłodny, gładki kamień sprawiał wrażenie przyjaznego, nie ranił kolan, nie drapał. To był mocny kamień, stalowo-siny, pochodzący z dawnych czasów, gdy góry pluły ogniem, przez millenia wytrzymujący nacisk Matki Ziemi. Zwarty i silny, uparty.
Obok były też inne, łupliwe, niepewne, jak nerwowi i wrażliwi ludzie, pękające pod byle naciskiem, otwarte na odmienne zjawiska, na płynność, miękkość, szemrzystość. Woda, która napierała uparcie w sobie tylko znanych kierunkach, w tych kamieniach miała sprzymierzeńców. Łupki chętnie otwierały jej podwoje, dawały przejście, przepuszczając podziemne strumienie i obserwując, dokąd to tak pędzą. łupki próbowały rozumieć, jak można wciąż płynąć. Granity nie chciały rozumieć, chciały trwać.
Patrzyłaś na nie, splecione w warkocze, nierozłączne. Tam, gdzie łupki przepuściły wodę, powstały szczeliny, wypełniło je powietrze i skały ze zdumieniem patrzyły na to, jak można wciąż być tak ulotnym i lekkim. Szczeliny utworzyły korytarze, kominy, przejścia, przesmyki.
Czułaś je. Skały je czuły, tak jak człowiek odczuwa wgniecenie w kościach czy wyrwany paznokieć. Nie czuły bólu, czuły brak. Intensywnie go czuły, ułatwiając ci patrzenie. Twoja myśl z trudem przedzierała się przez ich upartą, trudną naturę, trafiając na szczelinę natomiast galopowała i frunęła.
Skały były poszatkowane jak dakońskie ciasto z kremem (takie, co się nazywa od nazwy gór), warstwy to przylegały, to rozchodziły się, to kruszyły, to pękały. Szczeliny zaś kończyły się w dolnych lochach, wyrwą, jeszcze płonącą żywym ogniem, ranę w skale.
Wyrwali przejście z jakichś jaskiń prosto do lochów.
Jak u licha udało im się znaleźć te jaskinie, jak z taką precyzją wyznaczyli miejsce, jak udało im się wywalić skałę, nie rozpieprzając połowy cytadeli...?
- ... Wymknęli się, koniec historii - usłyszałaś jak przez mgłę. Potrząsnęłaś głową, odganiając słabość i odrętwienie.
- Co...? - ukochany był blisko, tak jak powinien być, ciepło jego dłoni mocno zakontrastowało z chłodną pieszczotą kamieni, dotyk ust niemal oparzył. Podniosłaś głowę, usiłując w oczach wyczytać, o co mu chodzi - Nie, jeszcze nie. Ale się wymkną! Nie!!! - krzyknęłaś, podnosząc się z trudem na kolano - Nie wpuszczajcie ich tam!
Eri- dłonie Emilii były dramatycznie zimne, kiedy ująłeś je w ręce, jakbyś dotykał posągu. Byłeś przyzwyczajony do tego, że jest taka, kiedy rozmawia z kamieniami, ale teraz była też bardzo osłabiona. Widziałeś w jej oczach pękające skały, sypiący się pył, niemal widziałeś huk rozdzieranego kamienia. Pomijając już to, że nie podzielałeś jej wrogości - bałeś się o nią, nierozważne zaklęcie mogło zrobić jej krzywdę.
Elmeryk - efekt tego cholernego proszku był nieco jak nagłe omdlenie. Ktos zgasił światło i podłoga walnęła cię w plecy. Za to przebudzenie mocno kojarzyło się z tymi uroczymi porankami na przepustkach z frontu, kiedy efekty dnia poprzedniego tworzyły jeden oddział i na zmianę waliły cię po głowie, będąc w zmowie ze strasznie głośno tupiącymi myszami. Podnosząc się z ziemi ciężko stęknąłeś i przysłoniłeś oczy, światło sprawiało ci ból. W dodatku słabo widziałeś, jak przez gęsty dym. No bez przesady, niemożliwe, żeby do kompletu jeszcze ktoś zapodał dymem, więc to na pewno efekt proszku... proszek... taaaaa....
- No kur*a który taki mądry - stęknąłeś. Mózg też stęknął, ale ruszył, wyświetlając ci powtórkę sceny. Ty, miecz, atak, ten alchemik, ta Styryjka, sędzia Rega... Sędzia... Spojrzałeś na Fenrisa też właśnie zbierającego się z ziemi. Brudno białą przeszywanicę zdobiła mu wielka krwawa plama. Błędnym wzrokiem patrzył w kłęby dymu.
- Fenris!
Agat -
/nie, z Ylvą przyszyli tylko gwardziści/
Skoro się ładnie odsunąłeś na bok, to nikt cię nie zahaczył ani nie nadepnął. Za to przetaczając się zobaczyłeś, jak podłoga okręciła się wokół ciebie jak dywanik, ściany za to przybrały kształt nieregularnej spirali, a potem okryły się dymem. Zachciało ci się rzygać, wzdrygnąłeś się ale to było tylko oszustwo organizmu. Taaak. To bardzo możliwe, że przed chwilą kowadło spadło ci na czaszkę...
I w tym momencie usłyszałeś, jak leci drugie.
Najpierw błysnęło, potem huknęło, a potem....
Wszyscy usłyszeli przeciągły krzyk Cynthii "JUUUŻ!" i zobaczyli iskrzące lonty. Nie wszyscy połączyli fakty. Valahid, trzymając Nem, zniknął na schodach, skoczył za nim jeden z Wergundów, skoczyła też Ylva.
W tym momencie odpalone spłonki dotarły do ładunków tego, co wcześniej alchemiczka nazwała "termitem". Pomieszczenie wypełniło oślepiająco białe światło. Styryjka rzuciła się w tył, przetaczając przez ramię w ostatniej chwili, kiedy ogłuszający huk rozdarł lochy. Dźwięk był tak dojmujący, że przez chwilę zamiast dźwięku odczuwali tylko wibrującą falę energii. Po tym dźwięku dał się - tym razem dość wyraźnie - słyszeć trzask pękających kamieni.
- Stój! - Ylva złapała za rękaw próbującego skoczyć do przodu Roderyka - Uwaga!
Z ogłuszającym potwornym hukiem runęło sklepienie, zasypując wiodące do dolnych korytarzy przejście. Pył skalny wymieszał się z resztkami dymu i zazgrzytał wam w zębach, ale nie zauważyliście, zajęci przytykaniem rąk do bolących uszu.
Przejście przestało istnieć.
Akinori - 01-12-2014, 20:51
~~Spr-wie-dli-wość~~Ja!~~Nikt nie ucieknie przed mym gniewem...JA JESTEM SPRAWIEDLIWOŚCIĄ!!~~Nikt nie ucieka sprawiedliwości!! Reg jest mym ramieniem!- Fenris słyszy głos w głowie i oblizał wargi z krwi. Jej smak przypomniał mu te wszystkie osądy, walki, przez które zwano go wędrowcem, wędrowcem niosącym sprawiedliwość i gniew. - Ten niehonorowy i zdradziecki cios nożem na szczęście nie przeciął tętnicy, mogę dalej nieść sprawiedliwość! - pomyślał - Ten skurwiel mnie zdradził...Zdradził sprawiedliwość...Zdradził Rega... Zdradził...Zdrajca...Zbrodniarz...kara...zemsta...sprawiedliwość - słyszał w swojej głowie. - Nienawidzę Cię! Zabije Cię! Rzucę twoje ciało psom na pożarcie! - Widział jak uciekali, zabrali ze sobą dziewczynę ze wschodu.. bezbronną.. bezbronną dusze.. - Czuł coraz bardziej narastający gniew. Przed oczami mignęły wspomnienia z dzieciństwa które bardzo dawno utracił, gdy w biednej dzielnicy w której mieszkał porywali małe dziewczynki. To był ten sam gniew który narastał w nim gdy porywano jego siostrę. Jego małą siostrzyczkę.. Jego mały kwiat. Jego mały kwiat który tak troskliwie pielęgnował.~~Pozwolisz na to żeby to wydarzyło się po raz kolejny?! ~~ słyszał głos w głowie. Fenris nie był już pewien czy to są jego myśli czy głos…Ważny był teraz tylko gniew. Gniew ten pozwala przezwyciężyć ograniczenia jak ból. Biegł więc, ku ratunkowi...a raczej ku sprawiedliwości. –
(jeżeli jakaś broń leżała na ziemi to podnoszę, w innym wypadku walczę nożem)...
Indiana - 01-12-2014, 20:55
/dobrze, kawalerze, ale z kim konkretnie walczysz, jako że imperialisci wycofali się do zejścia? Z nami? Czy lecisz za nimi? Jako ze działasz jako jeden z pierwszych, zdążyłbyś za nimi skoczyć, ale muszę wiedzieć, czy taki jest twój zamiar /
Akinori - 01-12-2014, 21:11
Za nimi. Cytat: | /ale jeśli zdecydujesz gonić Kurta, to zdążysz za nim skoczyć / |
Indiana - 01-12-2014, 21:58
Aha. To -> #17 Zmykaj
Aver - 02-12-2014, 01:33
Uwielbiała rozmowy ze skałami, choć ciężko było to nazwać rozmową. Raczej... wymianą odczuć? Choć robiła to wiele razy, nadal nie była w stanie znaleźć odpowiedniego słowa czy wyrażenia określającego ową czynność.
Nazwana czy nie, uspokajała ją, tak jakby Matka Ziemia przekazywała jej spokój niewzruszonych granitów. Wszystkie złe myśli ulatywały w niebyt, przegrywając starcie z nieugiętą stałością i chłodem kamieni. Były twarde i nieustępliwe, nie pozwalały, by jakiekolwiek zbłąkane uczucie mogło ją rozproszyć podczas owych zbliżeń. W końcu jednoczyła swą energię z Ziemią, z Tą, która daje życie i tą, która je weźmie pod koniec żywota, z Tą, która trwa pod wieloma postaciami od stworzenia świata. Wielu ludzi lekceważyło ów żywioł, uznając go za bezużyteczny i brudny. Zapominali, że to dzięki Ziemi mają co jeść, mają dach nad głową i bezpieczny grunt pod stopami.
I to właśnie dzięki skałom wiedziała teraz, jak dostali się tu imperialiści. Żywa zadra w nieugiętej skale wyryła w jej pamięci brak. Nie był to ból wyrwanego ciała, raczej uczucie, kiedy coś jest i nagle znika. Po prostu nic tam nie było. I to było dziwne, jak tik, którego nie możesz się pozbyć. Niczym syndrom amputowanej kończyny. Rozpraszało...
Podniosła się na klęczki z niemałym trudem, cała obsypana pyłem z zawalonego przejścia. Kontakt z Ziemią zanikał, a z owym zanikaniem pojawiała się ta dziwna tęsknota za stałością i niezmiennością. Czuła resztkami energii, jak skały mruczą, niezadowolone ze zmian.
- Zawalone... przejście... - wyszeptała, po czym rozkaszlała się, czując jak resztki pyłu dostają się do oskrzeli - Ylva... khy! Pod najniższym poziomem lokhy!ów jest przejście do jakiś jaskhin... Wybili dziurę w skałach - skrzywiła się i kaszlnęła jeszcze kilka razy, a dziwne uczucie znów powróciło - Trzeba... trzeba ich złapać! - usiłowała wstać, ale marnie jej to wychodziło. Zdecydowanie, rozmowy ze skałami w stanie wyczerpania nie były dobrym pomysłem... ale przynajmniej przywróciło jej to jako taką zdolność logicznego myślenia.
Rosomak - 02-12-2014, 16:59
Przecieram delikatnie ręką oparzenie od termitu na twarzy i podbiegam do rannego żołnierza:
- Bardzo dostałeś? Dobra, widać że bardzo. Nie ruszaj się, trochę zaboli.
Rozcinam ubranie wokół rany i przemywam ją wodą.
*- Dobra, zaraz przyjdzie po ciebie felczer i cię stąd zabierze, nigdzie nie odchodź. Panie Dekurionie, pobiegnę po medyka!
Nie czekając na zgodę biegnę po wojskowego medyka (Chyba, że ktoś taki nie istnieje, wtedy pomiń wszystko po gwiazdce)
Uszek - 02-12-2014, 17:17
*Leżę z zamkniętymi oczami i staram się przezwyciężyć ból i dotrwać do przybycia medykow*
Frączek - 02-12-2014, 17:55
- Debil, a nie sędzia! - rzuca po zniknięciu Fenrisa
-I co teraz? Prowadz do tylnego wyjścia! Każ zabezpieczyc wszystkie bramy i nikogo nie przepuszczać! BIEGIEM! - Do dekuriona
Eri - 02-12-2014, 18:56
- Ale nie Ty. - Eri wyszeptał cicho - Ty zostajeszt tutaj i odpoczywasz. Dość już namieszałaś.
Pocałował Emilię raz jeszcze, tym razem w czoło. Starał się wesprzeć zarówno jej film, jak i ducha.
Jednocześnie rozmyślał nad minionym chwilami. Reshion da Tirelli uciekł. Został odbity przez Imperium... jakie ta mroczna organizacja mogła mieć motywy, by ryzykować życiem dla osoby pozornie z nim niezwiązanej? Może chodziło o zdolności alchemiczne wuja Emilii? Tylko Imperium miało swoich naukowców... Okup? Mało prawdopodobne, sam mówił jeszcze parę miesięcy temu, że wszyscy myślą, że starzec nie opuścił Ofiru.
Istniała jeszcze inna opcja, choć Eri starał się jej nie dopuszczać do myśli. Pogłoski mogły okazać się prawdą... Reshi w istocie mógł dołączyć do Imperium. Mógł namieszać na za-południu razem z Astoriim... który widocznie go znał. Mógł...
Wspomnienia Eriego wypełniły się jednym zdaniem. "Zaraz dołączysz do Izosa...". Mag uśmiechnął się w myślach - nie było innej opcji. Musi się dowiedzieć o tym więcej.
Póki co jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. A konkretnie jedną, wyczerpaną. Zerknął na narzeczoną, po czym odezwał się donośnym głosem w stronę Ylvy:
- Nie jesteśmy w stanie ich ścigać. Jesteśmy znużeni i głodni...
Indiana - 02-12-2014, 21:45
Przez dłuższą chwilę w korytarzu więzienia zapadła cisza. Przerywało ją stękanie rannych i cichy dźwięk pyłu, sypiącego się jeszcze ze stropu. Nawet więźniowie w sąsiednich celach zamilkli w strachu i obserwowali.
Roderyk, razem z Ylvą byliście najbliżej zawalonego miejsca i oberwaliście kilkoma kamieniami, masz więc rozcięty łeb w dwóch miejscach, dostałeś też gdzieś po barku.
Człowiek, którego oglądałeś, był na wpół przytomny, ale schłodzeniem poparzenia uratowałeś mu życie. Był ciężko poparzony, w jedną stronę policzka miał wtopione kawałki gorącego żelaza, to właśnie płynnym żelazem bryzga termit w trakcie gwałtownej reakcji. Większość z twojego oddziału, ty sam zresztą też, miałeś drobne poparzenia na całym ciele, drobne kropelki żelaza wtopiły się wam w płaszcze i kaftany, wypalając dziury i raniąc, ale ten żołnierz oberwał najmocniej.
Wybiegając, nie musiałeś daleko szukać, na sanitariusza wpadłeś już u góry schodów i natychmiast zbiegliście na dół, odciągając spod trzeszczącego sklepienia leżących tam ludzi.
Ylva i pozostali gwardziści pomogli wam w tym, zwłaszcza, że dwóch rannych to byli ich ludzie, w tym jeden Agat
Sanitariusz rozciął mu ubranie na lewym ramieniu, na widok powykrzywianego w nienaturalnych kierunkach obojczyka westchnął.
- Przytrzymajcie go....
Wstawienie kości na miejsce sprawiło, że Agat stracił na chwilę przytomność, ale już w chwilę później podane eliksiry zrastania kości i znieczulenia sprawiły, że w miarę mógł nawet usiąść.
- Ręka będzie bezwładna jeszcze przez godzinę. Jak ją przesilisz- powiedział medyk - kośc pęknie z powrotem, może przeciąć duże naczynie krwionośne, będzie krwotok wewnętrzny. Zresztą, masz tam powbijane w mięsień drobne kawałki kości, dopóki organizm tego nie unormuje, nie uzywaj tej ręki....
Obok Eriego przykląkł dekurion dar Khaven.
Znów, kiedy zelżały emocje, zauważyliście wszyscy, że pierwszym o czym myślicie jest Emilia. Niekoniecznie pod kątem erotyczno-matyrmonialnym, komu się magiczka podobała wczesniej, ten teraz czuł, ze ją kocha, ale kto wcześniej ją po prostu lubił, teraz myślał o niej jak o bardzo ulubionej siostrze.
Z zewnątrz usłyszeliście huk grzmotów i szum deszczu. Nie zauważyliście wcześniej, ale na zewnątrz trwała regularna burza. Schodami leciał strumień wody, a nie znajdując ujścia na dół tworzył na środku sporą kałużę. Dekurion wraz z Erim podnieśli Emilię na nogi. Wergund zdjął swój płaszcz i otulił nim dziewczynę.
- Pani mężczyzna ma rację, pani Emilio - powiedział, lustrując jednocześnie, czy nie ma jakichś poważnych ran - Mozemy odprowadzić panią do kwatery w mieście.
- My się nią zajmiemy - wtrąciła Ylva podchodząc - Emilii nie można ani na chwilę zostawić bez ochrony, zginie i wszyscy, którzy z nią będą. Nasi ludzie powstrzymali poprzednią falę - dodała w odpowiedzi na pytające spojrzenia całej trójki.
- Więc zatrzymamy ją w cytadeli.
- Wtedy całe ryzyko, jakie poniosła, i życie naszych ludzi pójdzie na marne...
Wtedy rozległ się głos Elmeryka. Żołnierze poderwali się, za wyjątkiem rannych i medyka. Obaj oficerowie spojrzeli na niego z poparciem.
- Czekaj! - krzyknęła Ylva, gdy na polecenie Elmeryka jeden z żolnierzy już darł biegiem do góry po schodach - Czekajcie - powtórzyła ciszej, strzepując z płaszcza grubą warstwę pyłu. Podniosła też i otrzepała kapelusz - Panowie dowódcy - nie wiedząc, który z nich, dekurion, Elmeryk, czy kapitan cytadeli, jest wyzszy szarżą, zwróciła się zbiorczo - Tych ludzi trzeba schwytać. Potrzebujemy lokalizacji najbliższego zejścia pod ziemię, w sieć kanałów burzowych, o których wszyscy wiemy, że są pod miastem. I o których wszyscy wiemy, że macie ich dokładne mapy...
Kapitan Varhaveren spojrzał na nią, mrużąc w złości oczy, dekurion pochylony nad Emilią też się podniósł. Żołnierze znieruchomieli.
- Bardzo śmieszne - syknął przez zęby - Mamy zaprezentować Styryjczykom mapy kanałów? I co jeszcze, kody do szyfrów wam podać może?
- Te już mamy, dzięki - zakpiła Styryjka z zimnym uśmiechem - Mam człowieka w tym oddziale imperium. Kodran pracuje w tej chwili dla mnie. Zostawi po drodze znaki, tak żebyśmy ich znaleźli. Mniejsza o uprowadzoną Pethabankę, ale to wam powinno najbardziej zależeć na grupie, która się wam wdarła do cytadeli, a najprawdopodobniej odpowiada za szereg porwań waszych ludzi.
- Dość tego - warknął kapitan - Dla mnie ten człowiek jest zbiegłym bandytą i nie wierzę w żadne twoje słowo. Względem ludzi, którzy wdarli się na teren mojej cytadeli - tak, zamierzam to właśnie naprawić.
Brać ich!
Styryjczycy stali w rozsypce, jeden leżał wśród rannych. Nie mieli szans. Patrząc wzdłuż ostrza, które opierało się jej o żebra w oczy dekuriona, Ylva powoli podniosła dłonie do góry, dając też sygnał swoim, żeby nie walczyli. Po ruchu jej ust dało się odczytać jej krótką opinię na temat profesji, którą bez wątpienia zajmowała się matka pana kapitana.
- Ambicja uderza ci do głowy, oficerze - warknęła w kierunku Varhaverena - Tam uciekają wasi prawdziwi wrogowie. Z każdą chwilą są coraz dalej, znają rozkład korytarzy bez waszych map. My też je znamy, idioto, ale zanim je dostanę z kwatery, tamci będą już daleko. Więc będzie tak - mówiła przez mocno zaciśnięte zęby, a uniesione ręce drżały ze złości - każesz im opuścić broń, wyślesz kogoś po mapę i pójdziemy w pościg. Jeśli nie, to zamkniesz lub zabijesz mnie, a jutro magnifer cię zdegraduje i skończysz w lochu lub na szafocie. Jesteś tu najwyższy szarżą?...
/Elmeryk, nie wiem, jaki jest twój stopień, jeśli wyżej niż dekurion, to ty tu dowodzisz /
Frączek - 02-12-2014, 22:52
[Nie mam żadnego stopnia, jestem po prostu szlachcicem ]
- Dekurionie... (jeżeli Dekurion się do mnie obraca to zgarnia potężnego sierpowego w szczękę, jeżeli próbuje stawiać opór to poprawiam podbrodkowym i prostym) pokaż te plany.
(Jeżeli wyciąga miecz to kończę sprawę szybkim sztychem w brzuch, po czym wysyłam jednego żołnierza po mapy)
Uszek - 02-12-2014, 22:58
wskazuje na schody i z całych sił krzyczę*imperialista na schodach*
po tym podskakuje i jeżeli jest to możliwe odpycham kapitana od ylvy a jeżeli nie wbijam mu miecz pod żebra*
Rosomak - 02-12-2014, 23:03
- Osz sku***syn!
Od razu po ataku Elmeryka na dekuriona rzucam się na niego z mieczem (Cięcie na głowę, ewentualny blok i kontra, jeśli walczymy dalej to parada, sztych w brzuch, znów blok, cięcie... itd.)
- No co się gapicie!? Brać go, byle żywcem, myślę że ktoś na górze na pewno będzie chciał sobie z nim pogadać!
Rosomak - 02-12-2014, 23:42
/Kodran mnie zninjował: robię to samo, ale z Kodranem/
Aver - 03-12-2014, 00:10
Wielkimi oczami patrzyła na to, co się zaczęło dziać. Zaraz, jak to? Wystarczyło, że imperialiści sobie poszli i zaraz skaczą sobie do gardeł?!
- Zaraz, moment, chwila... - próbowała coś powiedzieć, ale jej głos był zbyt cichy. Była zbyt zmęczona. Zaklęcia wyczerpały ją niemalże całkowicie. A wizja miękkiego łóżka i ciepłej strawy była zbyt kusząca, by się jej opierać.
Mimo to jednak nie mogła pozwolić na to, by przez te kłótnie tamci uciekli. Nie, kiedy była tak...
Co takiego? Znów walka? Ale... ale dlaczego, po co? Jaki cel ma ta walka? Przecież wszystkim chodzi o to samo, tak? To czemu znów zamiast słów lecą ostrza mieczy? Czemu ma służyć to, że się teraz wszyscy pokieraszują? Zaraz tamci uciekną i całe to zamieszanie będzie na nic...
Poczuła złość wzbierającą się przy mostku gorącym strumieniem aż od czubków palców u stóp. Wyprostowała się, a wściekłość na tą pozbawioną sensu walkę tylko dodawała jej sił.
- CHWILAAA!!! - wydarła się, aż z resztek pozostałego sklepienia posypał się pył, a sam głos poniósł się w głębiny.
Eri - 03-12-2014, 00:32
Miał ochotę zabić. Naprawdę. Każdego napotkanego żolnierzynę, który twierdzi, że brawura popłaca. Każdego człowieka, każdą istotę, która jeszcze odraczała jego odpoczynek. Każdego durnia, który inicjował bezsensowną walkę z potencjalnym sojusznikiem.
Cóż jednak zrobić, stało się. Póki co priorytetem Eriego było odzyskanie sił, a to można zrobić tylko drogą rytualną. Szybko rozejrzał się, lokalizując kałużę. Miał zamiar pobrać z niej szybko energię, kiedy usłyszał przeszywający krzyk narzeczonej. Zamarł w bezruchu, był jednak gotowy na kontynuację próby pobrania w wypadku braku reakcji ze strony pozostałych.
/Rzecz jasna niech nikt nie bierze do siebie odgrywa postać, w rzeczywistości nie chcę Was mordować tak pro forma/
Indiana - 03-12-2014, 01:03
/Doceniamy, Eri /
Shatan napisał/a: | Nie mam żadnego stopnia, | /O hun, to problem /
Shatan napisał/a: | Jeżeli wyciąga miecz | Był wyjęty.
Dekurion dar Khaven odwrócił się na wezwanie Elmeryka, nie przesuwając miecza, więc w momencie kiedy padło uderzenie, sztych wciąż trzymał się blisko i kaftana Ylvy i przejechał po nim, rozcinając płytko skórę. Styryjka zareagowała od razu, widząc, co robi Elmeryk, poprawiła kopnięciem w prawą rękę oficera, wytrącając mu broń.
- Nie! - wrzasnęła, widząc Elmeryka, zamierzającego się ostrzem na oficera.
W tym samym czasie Agat krzyknął i skoczył na kapitana, obalając go na ziemię, na niego z kolei skoczył Roderyk, zamachując się ciosem miecza na jego głowę. Jeden ze styryjskich gwardzistów wybił ten cios i zwarli się w walce z Wergundem.
- Nie zabijać! - wydarła się Ylva, ale jej krzyk przerwali wergundzcy tarczownicy, tych dwóch, którzy schodzili po schodach razem z gwardzistami.
Największe zamieszanie wprowadził Elmeryk, jako że był w mundurze wergundzkim, kto nie widział jego zamachu na oficera, ten nie bardzo wiedział, po której jest stronie.
Na całe szczęście większość walczących nie dążyła do likwidacji przeciwnika. Gwardzistów powtrzymał okrzyk agentki, Wergundowie z kolei liczyli na pojmanie Styryjczyków zywcem. I byli tego stosunkowo blisko, jako że mieli mniej więcej dwukrotną przewagę.
- CHWILAAAAA!!!!!
...
Krzyk Emilii sparaliżował wszystkich. Prawdopodobnie była to ta sama przyczyna, dla której wszyscy obecni myśleli non stop o jej osobie, jej głos uderzał gdzieś w jakieś skomplikowane węzły nerwów, w jakieś ukryte części waszych umysłów, w okolicach podświadomego odczuwania. W każdym razie po tym okrzyku wszyscy obecni poczuli się, jak po potężnym ciosie w głowę, podłoga się ruszała, sklepienie wirowało, a ostrość obrazu poszła pospacerować, nucąc deszczową piosenkę ....
Emilia, piszesz pierwsza
Aver - 03-12-2014, 19:31
Nie spodziewała się aż takiej reakcji. No dobra, czegoś się spodziewała, że się zatrzymają na moment, że może poukładają sobie priorytety... ale na pewno nie tego, że wszyscy staną jak ogłuszeni.
Zdecydowanie, nie była na to przygotowana. Jej plan obejmował zatrzymanie tej całej bójki, co miało być później, nie wymyśliła. Później było teraz, i nie było czasu na zastanawianie się.
Swoją drogą jednak ciekawiło ją, jakim cudem głos jednej, drobnej kobiety mógł mieć aż tak wielką moc. Przecież nie była ani psioniczką, ani tym bardziej (brr!) kapłanką, by móc jednym słowem zrobić coś takiego...
Nie ma czasu się teraz nad tym zastanawiać, działaj!
Zmusiła umysł do pracy na najwyższych obrotach, pomimo tego, że zmęczenie podsuwało jej obrazy własnego, wygodnego łoża w birkijskim mieszkaniu, z velidzkim winem sprzed piętnastu lat (to był dobry rocznik... dla win) w kielichu z rżniętego kryształu i dobrą księgą z uniwersyteckiej biblioteki wypożyczoną dzięki kontaktom Eriego...
Nagle poczuła jak bardzo jest padnięta i jak bardzo ma tego wszystkiego dość.
Otrząsnęła się. Może jeśli posłuchali wrzasku, to teraz posłuchają i normalnych słów?
- Ta bójka do niczego nie doprowadzi - stwierdziła zmęczonym głosem - Wszystkim nam chodzi o to samo, żeby ich pojmać, prawda? - ... i uwolnić Nem, dopowiedziała w myślach. - Skoro więc byliście w stanie współpracować, gdy byli tu imperialiści, to czemu nie możecie współpracować, kiedy nam uciekają? Nasze kłótnie tylko ułatwiają im drogę - zamilkła na moment - Nie mamy czasu. Trzeba wyruszyć jak najszybciej. Dekurionie - zwróciła się do tego, który zgarnął ich z placu - niech pan pośle kogoś po te plany. Szyfrów nie trzeba - wysiliła się na drobny żarcik, choć nikomu nie było do śmiechu - My z Erim w tym czasie odprawimy rytuały, bo w tym stanie będziemy tylko przeszkadzać. Aha, jeszcze jedno... - znów zwróciła się do dekuriona - w zajeździe Pod Porwanym Żaglem został mój notatnik i płaszcz. Bardzo chciałabym je odzyskać... - o ile jeszcze w ogóle tam są, pomyślała z goryczą.
Indiana - 03-12-2014, 21:26
Krajobraz po okrzyku Emilii musiał przedstawiać dla niezaangażowanego obserwatora dość zabawny widok. Walczący zastygli w pozach mocno dynamicznych, nie raz w pół ciosu i w połowie lotu pięści do szczęki.
Magiczka momentalnie i skutecznie ściągnęła uwagę każdej obecnej osoby, najsilniej chyba dekuriona i Eriego, ale wszyscy czuli się mocno niewyjściowo, zdezorientowani, osłabieni i na wpół przytomni.
- Czekaj... - stęknęła Ylva, odpychając butem wergundzką tarczę i przetaczając się tak, że podniosła się na jedno kolano. Wolną rękę przycisnęła do czoła, usiłując odzyskać panowanie nad wzrokiem - Emilia... Nie możesz ich z nami ścigać, to... dla ciebie... niebezpieczne... przyciągasz... zabójców. Jego... Psiakrew - agentka z trudem wstała na nogi, w miarę już panując nad głosem - Zostawić cię tu też nie możemy.
Dekurion, który przez ten czas jak człowiek niewidomy na czworakach poszukiwał swojego wytrąconego kopniakiem miecza, znalazł w końcu rękojeść i też się podniósł.
- Co to miało być... Panno Emilio...?? - zadał pytanie w imieniu niemal wszystkich obecnych - Ja pani te mapy załatwię i oddział pójdzie w pościg, tylko niech panna już nie krzyczy...
Styryjczyk, który walczył z Roderykiem, też się podniósł i bezwładnym ruchem spróbował dokończyć przerwany w połowie cios, w związku z czym ręka w skórzanej rękawicy wylądowała z boku szczęki Roderyka i ześlizgnęła się po niej mięciutko. Gwardzista potrząsnął głową jak nieprzytomny.
Roderyk akurat doskonale rozumiał to uczucie, bo tez próbował skończyć walkę i kopnąć przeciwnika, w efekcie bezwładnie szturchnął go nogą.
Eri też czuł się jak po ciosie stufuntową poduszką w potylicę. Ze zdumieniem wpatrywał się w jedyną przytomną osobę w pomieszczeniu, Emilię, której postać wirowała i pulsowała mu w oczach.
Kapitan cytadeli wygramolił się spod Agata, który trzymając się za lewe ramię jęczał cichutko na glebie.
- I... dź...cie...po... te...kur...*a...mapy - wysapał, odsuwając przeciwnika zerknął na niego - No tos się urządził - stęknął - Medyyyyk.... Weś.. żesz.. gooo... nastaf... eszsze raz. No ja cie tego mój łeb...
Eri - 03-12-2014, 21:56
Eriego zatkało. Dosłownie.
Mag ledwie oddychał, próbując dojść do siebie po tym... czymś. Nie miał pojęcia, co się właśnie stało, zapewne tak jak pozostali. Cała jego wiedza dotycząca magii nie była w stanie rozwikłać tej zagadki.
Gdy tylko odzyskał zdolność jasnego myślenia, podszedł do narzeczonej. Bal się o nią, kobieta wyraźnie nie kontrolowała swej nowej mocy. Bo czemu zaatakowała ona również Eriego?
- Emilia... ci się dzieje? - spytał cicho. W jego głosie dało się słyszeć troskę.
Magia działająca niezależnie od woli czarującego z reguły obraca się przeciw niemu. Dlatego właśnie Eri szczerze nie cierpiał kapłanów - nie mieli faktycznej mocy, mogli jedynie błagać swych panów o łaskę. Bez niej zaś byli bezużyteczni.
Ta zaś zdolność widocznie była niekontrolowana. Ponadto ujawniła się pierwszy raz... to nie wróżyło dobrze.
Rosomak - 03-12-2014, 22:33
Tępym głosem:
- E... Eee... To ja tu poczekam, dobra? A właściwie to co się stało?
Odchodzę od największego zbiorowiska, jednocześnie odsuwając się od Emilli.
Przechodząc koło Elmeryka szepczę mu do ucha:
- Z tobą się później policzę, zdrajco...
Uszek - 03-12-2014, 23:19
*Zbiera się do kupy podnosi miecz sztylet i wszystkie inne życzy które zgubił wykonując swoją ulubiona czynność i mówi * No dobra to gdzie te tunele, bo mperium znowu wam ucieknie *spojrzal z wyrzutem na weegundow*
Frączek - 04-12-2014, 00:59
[Puszcza oko Roderykowi]
- ostatni raz staje w obronie Styryjki, psiakrew. I co, dekurionie, warto było kozaczyć?
[Pociąga solidnego łyka wina z manierki]
- To co.. hik! Czekamy na te chedozone mapy? Hik!
Indiana - 04-12-2014, 02:38
Ylva spojrzała na Elmeryka, potem na dekuriona, którego mina z grubsza przypominała ciężko wnerwionego buldoga. Ogarnęła okiem całe pobojowisko i wybuchnęła zaraźliwym szczerym śmiechem...
Dar Khaven popatrzył na nią z wyrzutem, ale po chwili przez twarz przebiegło mu coś jak uśmiech.
- No dobra, pozabijam was kiedy indziej, Styryjczycy...
Nastroje opadły. Ludzie pozbierali się, schowali broń, zajęli się opatrzeniem obrażeń.
W międzyczasie z tupotem obcasów wpadł żołnierz, którego wysłano do kwatery kapitana po mapę. Wręczył ją oficerom.
Oczywiście nie omieszkali rzucić jeszcze kilkoma znaczącymi spojrzeniami, mówiącymi coś w rodzaju "no! tylko żadnych numerów". Ylva fuknęła i rozwinęła mapę bardziej, analizując ją jakby rzeczywiście oglądała ją wcześniej godzinami.
- Plac... Złoty Kwiat... Na Skos... Wschodnia.... Tutaj - pokazała - To najbliższe zejście. Tuż obok barbakanu. Psiakrew, niezauważeni nie zejdziemy. Chyba, że... - spojrzała na kapitana z leciutko kpiącym uśmiechem - może udostępnisz zejście, to wewnątrz cytadeli, hm? To którego nie ma na mapie, w południowej kurtynie...?
Kapitan prawie się zapowietrzył, zamachał rękami, jakby zamierzał walnąć Styryjkę. Ale spojrzał na Emilię i opuścił ręce.
- Ekhm... No ale...
- Zastanów się - mruknęła Ylva - Zrobiłam krok w waszą stronę. Ujawniłam ci, co mój wywiad wie o twojej cytadeli. Nie zdradzisz mi znów aż tak wiele, naprawdę to juz wiemy. Musisz pozwolić nam przejść, to wszystko... I... Byłoby dobrze, gdybyś dał nam paru ludzi.
Ostatnie pytanie było skierowane do dekuriona.
- Któryś na ochotnika? Ty - pokazał na Elmeryka - na pewno koniecznie chcesz iść tam w pierwszym szeregu. A panna Emilia? Zostanie u nas?
- A jesteście w stanie jej upilnować? Przyjdą po nią, nie Imperium, ktoś znacznie groźniejszy...
- Jak na przykład?
Ylva westchnęła i w zamyśleniu spojrzała na własne buty.
- Groźniejszy - powtórzyła.
Aver - 04-12-2014, 17:12
- Ja... - zamilkła na moment, patrząc narzeczonemu prosto w kobaltowe oczy z lekkim przestrachem. Nie chciała zrobić mu żadnej krzywdy, brońcie bogowie! A jednak coś... coś się stało. Coś niewytłumaczalnego. Spuściła wzrok, wgapiając się w swoje dłonie. Zamiast delikatnych dłoni arystokratki ujrzała utytłane w błocie i pyle ręce pełne zabrudzonych otarć i drobnych ran spowodowanych jednym czy drugim upadkiem. Westchnęła cicho. Przynajmniej pierścień był na swoim miejscu. Spoczywał tam, gdzie zwykle, na palcu serdecznym lewej dłoni, chroniąc ten wąski pasek ciała przed ubrudzeniem.
Przymknęła oczy i oparła się głową o ramię narzeczonego, nie zwracając uwagi na to, co się działo obok nich. Intrygowało ją co innego.
Czemu, na wszelakie sługi Swarta, ktoś tak usilnie próbuje pozbawić ją życia? Czemu komuś zależy na tym aż tak, by poświęcać życie całego tabuna ludzi tylko po to, by jakaś młoda magiczka pożegnała się z tym ludzkim padołem?
- ... panna Emilia? Zostanie u nas?
Otworzyła oczy i skoncentrowała się na zasłyszanej wymianie zdań.
Groźniejszy.
Czyżby...
Przed oczami stanęło jej wspomnienie sprzed zaledwie kilkudziesięciu godzin. Przerażające twarze pokryte odłażącą skórą, blade niczym trupy... głos przenikający duszę i ciało na wskroś, jednym słowem wzbudzający irracjonalny lęk przed nieznanym...
Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na Ylvę. Zacisnęła usta w wąską kreskę. Przełknęła ślinę.
- Ylvo, kogo masz na myśli mówiąc "groźniejszy"? - spytała, starając się ukryć drżenie głosu.
Frączek - 04-12-2014, 18:14
Przysłuchiwał się słowom kapitana (dekuriona?) z rozbawieniem. Ten dzieciak chyba nie ma pojęcia z kim rozmawia, komu rozkazuje… No cóż, pora wyprowadzić go z błędu.
- Nie, nie mam zamiaru iść, a już na pewno nie w pierwszym szeregu. - Podchodzi do kapitana, nachyla się i mówi mu do ucha - za to Ty tam pójdziesz, i to w pierwszym szeregu. - po czym dodaje szeptem, tak żeby tylko on usłyszał - jeszcze jedno słowo, a zadbam żebyś stracił swoją rangę i został wysłany do czyszczenia latryn gdzieś na południu Wergundii. Wystarczy jeden list do Akwirgranu, zapamiętaj, jeden list. - po czym woła głośno - dajcie no Kapitanowi tarczę, przyda mu się!
Ech… [Pociąga łyk wina]
- To co Styryjko, kto tu taki groźny, hm?
Rosomak - 04-12-2014, 19:23
Podchodzę z powrotem do zbiorowiska i kopię Elmeryka pod kolano obalając go i chwytam go za gardło
- Nie wiem kim jesteś i gówno mnie to interesuje, jak pan kapitan/centurion mówi, że tam pójdziesz, to albo tam ku**a pójdziesz, albo już nigdy nigdzie nie pójdziesz, czaisz "ser"?
Kursywa oznacza ironię
Eri - 04-12-2014, 23:51
Otoczył ramieniem narzeczoną, próbując odegnać zmęczenie. Poczuł się spokojniej, pewniej wiedząc, że Emilia jest przy nim, że nie grozi jej niebezpieczeńśtwo. Ta chwila nie mogła jednak trwać wiecznie...
- Muszę odprawić rytuał. - mruknął cicho, rozglądając się za Ylvą. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy, rzekł:
- Idę pobrać manę. Do zobaczenia za 5 minut. - oznajmił, po czym ruszył schodami w górę, wychodząc na dziedziniec.
Parszywa pogoda tylko dodała mu sił. Eri uśmiechnął się, po czym rozpoczął rytuał słowami:
- Gainazal igoerakerin itxi gatriketa.
Mówił wyraźnie, cichym i opanowanym głosem. Zamknął oczy, koncentrując się na otoczeniu. Podczas pobierania many z intersekcji operuje się energią skrajnie inną niż w przypadku komponentów - dużo potężniejszą, a zarazem niebezpieczniejszą. Od maga operującego miejscami mocy oczekuje się olbrzymiej precyzji i nie mniejszej siły umysłu. Eri pamiętał jak przez mgłę pierwsze zajęcia z magii rytualnej o intersekcjach - dotknięcie umysłem morza, chwycenie jego energii i pobieranie, pobieranie... sam wykładowca musiał interweniować, by jego uczeń przeżył zajęcia, nie wysadzając przy okazji połowy wybrzeża czystą energią.
Zawsze przypominał sobie tą chwilę podczas operowania intersekcjami. Zakamarki umysłu odpowiedzialne za kontrolę zapamiętywały pierwsze wymagające takiego wysiłku wspomnienie. Ot, skutek uboczny.
Dokładnie zabezpieczył spory krąg wyrysowany energią, nieszczelne domknięcie mogłoby spowodować eksplozję lub przynajmniej nieudany rytuał. Następnie umysłem sięgnął ku wezbranym chmurą oraz nawiązał połączenie, inkantując czterokrotnie:
- Osagaia bete.
Następne czynności należało wykonać jak najszybciej, bowiem zbyt długie operowanie tak wielką energią powodowało osłabienie psychiczne, a to prowadziło do błędów. I wybuchów...
Po związaniu energii z kręgiem wyciągnął ręce w stronę nieba i krzyknął:
- Indarra desargatzea Atrium!
Powtórzył czynność. Raz jeszcze. I kolejny... jeszcze parę wypowiedzianych formuł.
Choć z reguły rytuał nie oddziaływał na otoczenie, w tym przypadku uważny obserwator dostrzegłby pewną anomalię. Mianowicie, w granicach kręgu deszcz padał teraz dużo mocniej, niż poza nimi. Strugi ciemnego, spadającego z olbrzymią prędkością deszczu spływały po znoszonych obecnie ubraniach maga. Pod jego stopami formowała się wielka kałuża, która jednak nie wychodziła poza obręb kręgu.
Następnie mag usiadł na środku kręgu powtarzając:
- Egonkortze indarrak.
Wypowiedział te słowa kilkukrotnie, bowiem uspokojenie tak olbrzymiej energii wymaga większej koncentracji, niż byle rytuał. Potem zamilkł... skupiał się na nowo otrzymanej mocy, wyczuwał ją. Starał się rozpoznać pierwiastek wody w manie, którą przed chwilą pobrał. Wgłębiał się w zakamarki umysłu, szukając energii i kierował nią, by dotarł a do przeznaczonego jej w świadomości miejsca.
- Quir ahar! - zabrzmiały słowa otwarcia kręgu, kiedy w końcu wstał i podszedł do jego krawędzi. Rytuał był już praktycznie skończony, jednak dla formalności mag wody podniósł głowę i wypowiedział słowa stabilizujące otoczenie i przywracające je do pierwotnej postaci:
- Arazten gainazalean.
Eri spojrzał po sobie - był niesamowicie przemoczony, jak na maga wody przystało. Uśmiechnął się, czując nowe pokłady energii po czym udał się na powrót do suchych, przytulnych kazamat.
/Indi, ile? /
Uszek - 05-12-2014, 00:03
*z uśmiechem na ustach wyprowadza sztych w Roderyka mówiąc stanowczym głosem*
zostaw go kurna!!!!
Indiana - 05-12-2014, 01:18
Chłopaki, szlag mnie trafi z wami...
Shatan napisał/a: | słowom kapitana (dekuriona?) | To dwie różne osoby. To którego w końcu zaatakowałeś? Zakładam, że kapitana, który nie jest szlachcicem, ale to dekurion, też arystokrata, mówił o tym, że cię wyśle z oddziałem.
-> tłumaczę, jest tam dwóch wergundzkich wyższych oficerów.
Kapitan, o nieszlacheckim nazwisku Verhaveren, dowódca cytadeli miejskiej, ten który przesłuchiwał Reshiona. Facet odpowiada za miasto i porządek w nim, zarządza więzieniem, w razie oblężenia będzie dowodził obroną cytadeli. Ale nie miasta.
Dekurion dar Khaven, ten, który sprowadził Emilię, dowódca kohorty vekowarskiej zielonego tymenu, kohorty wydzielonej wyłącznie do służby w mieście.
Obaj podlegają magniferowi, który dowodzi wszystkimi wergundzkimi oddziałami w okolicy, w tym tymi na okrętach etc.
Jasne?
Ylva przez dłuższą chwilę wyraźnie wahała się, czy odpowiedzieć Emilii na pytanie. Nie udawała jednak, że nie wie.
- Khorani nie wygasiła w twoim umyśle więzi z Władcą Koni. Wręcz przeciw... - zaczęła mówić, ale w tym momencie wtrącił się Elmeryk:
- To co Styryjko, kto tu taki groźny, hm?
Zmierzyła człowieka wzrokiem z namysłem, rzuciła okiem na dowódcę kohorty vekowarskiej, który w dość widoczny sposób gotował się wewnętrznie, a jednocześnie nie zareagował tak, jak dowódca powinien, tak jak zrobiłaby to ona na jego miejscu. No ale to jednak była armia Wergundii, a nie styryjska tentara, więc inne warunki, inne zależności. "Ahaaaa" - zanotowała w myśli ciekawą pozycję tego żołnierza... i w tym momencie jego pozycja zmieniła się na zasadniczo horyzontalną.
Roderyk przycisnął Wergunda do ziemi, trudno było nie zauważyć też nieskrywanej satysfakcji dekuriona, ale jednocześnie czegoś jakby wstyd. Ech... Może jednak to powstrzymać, zanim wylądujemy znów w środku bijatyki...
- Panowie, może zostawicie te porachunki na... No żesz kurna! - warknęła, widząc interwencję Agata. Jego atak oczywiście momentalnie zadziałał jak iskra na prochy. Roderyk, któremu ostrze przeszyło mięsień najszerszy pleców poniżej lewej łopatki, wrzasnął i zerwał się, puszczając Elmeryka i rzucił się na Agata. To samo zrobiło dwóch stojących obok tarczowników (tarczę miał w ręku jeden, drugi chwilowo w momencie łatania się odstawił), Agat znów wylądował na ziemi. Eri, który właśnie stanął na górze schodów, zdziwił się, widząc widok jak przed chwilą. Emilia przyłożyła dłoń do czoła.
- Dość!! - wrzasnęli jednocześnie Ylva i dekurion dar Khaven - Dosyć! Chować broń!!
- Chyba wystarczy tego śmierdolenia - warknął oficer - Oddział! Na zewnątrz na plac! JUŻ! Opatrz go - ostatnie polecenie było skierowane do medyka. W czasie, kiedy żołnierze, powarkując na siebie, wychodzili powoli na górę, dekurion wydawał kolejne rozkazy - Kapitanie, zabezpieczcie strefę lochów, strop może runąć dalej i pozabija więźniów, ewakuujcie ich na drugą stronę.
- Cele są pełne... - mruknął Varhaveren
- To będą bardziej pełne, trudno - odparł dekurion - Ylva, twoi ludzie idą w pościg?
- Czekaj - przytrzymała oficera i Emilię, czekając, aż pozostali wyjdą na plac - To nie jest takie łatwe. Emilia, khorani nie zlikwidowała w twoim umysle więzi z zabójcą. Utrzymała ją, ale... hmm, jak to tłumaczyć... odwróciła tylko w jedną stronę. On niczego ci nie może nakazać, ale z twojego umysłu promieniuje coś, co go trzyma. To jego własna moc, obrócona przeciwko niemu. Działa na niego jak pęta. Musi cię zabić, zeby się uwolnić. Nie wiemy, kim on jest, czy to żywy czy umarły. na razie posłał za tobą tabun zabójców, różnych, od wynajętych w porcie cholera wie jakim sposobem, aż po podejrzane typy szkolone w sposób, jakiego nie znamy. Oni cię znajdą wszędzie, nie ma sposobu, żebyś się ukryła. Mamy rozkaz cię chronić i czekać, aż on sam przyjdzie. Imperium pokrzyżowało nam szyki, robiąc w mieście chaos... A ja mam zbyt mało ludzi, by ich ścigać i jednocześnie chronić ciebie. Więc kohorta musi cię wziąć pod opiekę, albo też musisz pójść z nami.
/Eri, spoko, może być max /
Frączek - 05-12-2014, 01:30
zaatakowałem tego który wymachiwal mieczem przed nosem Ylvy. Słowa wypowiedziałem do tego który mi próbuje rozkazywac, mimo iż jego rozkazom nie podlegam
- jak dzieci. - Pociąga łyk wina - trzeba w takim razie pilnować panny Emilii... cóż, ktoś ma jakieś pomysły? - pociąga łyk wina
Indiana - 05-12-2014, 01:54
Shatan napisał/a: | zaatakowałem tego który wymachiwal mieczem przed nosem Ylvy. Słowa wypowiedziałem do tego który mi próbuje rozkazywac, mimo iż jego rozkazom nie podlegam | W tej scenie nikt niczym nie machał. Wcześniej to był dekurion. W drugim przypadku zresztą też.
Aver - 05-12-2014, 17:41
Poczuła się, jakby dostała solidnym, krasnoludzkim kowadłem w i tak obolałą głowę. Wpatrywała się w Styryjkę z oczekiwaniem, jakby ta miała powiedzieć „żartowałam!” i razem z oficerem zacząć się śmiać z kawału, jaki jej wywinęli.
Ale nic takiego się nie działo. Ylva dalej była śmiertelnie poważna.
Westchnęła i zrobiła minę, która nie wróżyła nic dobrego.
- Twoja kochana khorani nie była łaskawa na tyle, by mnie o tym chociażby powiadomić, jak rozumiem? – bardziej stwierdziła niż spytała, a jej głos był przepełniony goryczą i sarkazmem – Miło, że robicie ze mnie przynętę bez mojej wiedzy.
Założyła ramiona i trochę jakby się skuliła, jakby nagle zrobiło jej się zimno. Przynajmniej teraz wiem, dlaczego pół Vekowaru chce mnie zaciukać..., pomyślała i zaśmiała się smutno w duchu, pojmując ironię tej sytuacji. Westchnęła, po czym wyprostowała się i spojrzała hardo w ciemne oczy Styryjki.
- Żeby się uwolnić, musi mnie zabić – skrzywiła się – A że nikt tutaj w ciemię bity... – zamilkła na chwilę, przypomniając sobie, co przed chwilą się działo – no dobra, większość z nas nie jest, więc nie zamierzamy mu tego ułatwić, prawda? Niech sam się pofatyguje – zmrużyła oczy, w których zatańczyła iskierka ofirskiej pewności siebie – a skoro już się tu ma pojawić, to wolę z nim walczyć na swoich warunkach – uśmiechnęła się lekko, i jedynie niemalże niezauważalne drżenie dolnej wargi mogło zdradzić jakikolwiek strach czający się głęboko w duszy magini. Widząc, że nie do końca rozumieją o co jej chodzi, tupnęła lekko w podłoże.
- Pod ziemią. Goniąc tamtych – tu wtrąciła słowo, którego nie powstydziłby się najgorszy birkijski szewc –A teraz wybaczcie, muszę odprawić szybko rytuał. Przygotujcie resztę do drogi.
I zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć ominęła zawał i weszła do swojej dawnej celi. Uklękła i wyciągnęła ręce na boki. Przymknęła oczy i skupiła się na innych zmysłach. Czuła pod kolanami twardy i nieustępliwy kamień, w powietrzu pachniało wilgocią, kurzem i rdzą. Oczyściła swój umysł i rozpoczęła rytuał tak dobrze jej znanymi słowami.
- Gainazal igoerakerin itxi gatriketa...
Mówiła szeptem, a jej głos rozchodził się po celi i wnikał w kamienie. Inkantowała dalej, tworząc krąg z energii wokół niej. Ktoś z wyczulonym zmysłem Magii byłby w stanie dojrzeć, jak z każdym słowem z jej ust i koniuszków palców ulatuje niby-dym, niemalże przezroczysty, i formuje krąg na kamieniach, snując się wąską strużką.
- Rozesua itxi... – tymi słowami upewniła się, że krąg jest szczelny. Każdy ubytek nieustabilizowanej energii, który mógłby się wydostać na zewnątrz, powodowałby paradoksy... a nawet najmłodszy student jakiegokolwiek Uniwersytetu Magii wiedział, że Moc nie lubi paradoksów.
Po związaniu energii z kręgiem położyła dłonie na kamieniach pod nią i szóstym zmysłem sięgnęła wgłąb nich, inkantując czterokrotnie:
- Osagaia bete...
Uśmiechnęła się, czując energię łaskoczącą ją w palce. Kamień stawał się coraz cieplejszy... a może to ona robiła się coraz zimniejsza?
Wstała i donośnym głosem wypowiedziała słowa:
- Indarra desargatzea Erat! – i obracając się za każdym razem o ćwiartkę powtórzyła inkantację jeszcze trzy razy.
Czując, jak energia pobrana od Matki Ziemi szaleje po kręgu, nie mogąc się wydostać, ponownie się uśmiechnęła. Szóstym zmysłem widziała wstęgi w kolorze, na który każdy miał inną nazwę, w kolorze Magii, wirujące wokół niej. To było to zabójcze piękno, coś, dla czego niektórzy magowie umierali z zachwytem na twarzach, bo jak wiadomo, trwanie w kręgu pełnym nieustabilizowanej Mocy na pewno nie należało do najbezpieczniejszych rzeczy.
Ponownie klęknęła po środku, i znów, pieszcząc szeptem owe wstęgi, trzykrotną inkantacją uspokajała szalejącą energię, kierując ją tam, gdzie powinna się znaleść – do tej części swojego umysłu, która odpowiadała za Magię.
Następnie przerwała krąg krótkim „Quir ahar!”, przecinając powietrze ręką. Obserwowała, jak niby-dym, tworzący uprzednio krąg, rozwiewa się szybko. Wstała i znów wyciągając ręce na boki oczyściła celę z resztek energii.
- Arazten gainazalean.
Odetchnęła i czując rozpierającą ją moc wyszła na powierzchnię.
Mam nadzieję, że nie wygląda na wymuszony... bo po dwóch crashach komputera zaczęłam pisać w Wordzie z opcją autozapisu. :v i że zacytuję... "Indi, ile? "
Indiana - 06-12-2014, 07:26
Ylva nie opuściła wzroku, wysłuchując pełnych wyrzutu słów Emilii, ale też nie traciła energii na tłumaczenie. Za to uśmiechnęła się oszczędnie kącikiem ust, widząc nagły przypływ ducha bojowego i wtedy dopiero się odezwała:
- Wiedza o tym w niczym by ci nie pomogła, a oszczędziłaby niepotrzebnych emocji. Ale to już nieistotne. To możliwe, że wyjście mu na przeciw będzie najlepszym z możliwych rozwiązań.
W czasie, gdy magiczka rozmawiała ze skałami (maksymalna, to jasne, że potrzebuję was na pełnej mocy ), na dziedzińcu cytadeli formowano oddział pościgowy. Ze Styryjczyków zostało pięciu, jednego Ylva odesłała z raportem do Khorani. Razem z samą agentką i Agatem było zatem siedmioro.
Agat -
wojskowy medyk sprawnie opatrzył zgruchotany obojczyk. Wystarczy nieobciążanie go przez najbliższy czas, a zrośnie sie błyskawicznie. Nie pozwala na uzywanie młota, ale miecz, który zabrałeś Kodranowi i tak będzie poręczniejszy w podziemiach.
Gdy zajęci sobą żołnierze umożliwili chwilę dyskretnej rozmowy, podeszła do ciebie Ylva:
- Nie jesteś pod moimi rozkazami - powiedziała - Jesteś tu z własnej woli i jestem ci wdzięczna za pomoc i ochronę. Ale NIGDY WIĘCEJ nie rozpoczynaj niepotrzebnej walki tam, gdzie potrzebny jest rozejm. Wystarczyło, by twój sztych doszedł celu, a mielibyśmy martwego żołnierza i dużo rozlanej krwi. Nie wyszlibyśmy z tego żywi. Po co mieszałeś się w wergundzkie sprzeczki?
Z Wergundów dekurion dar Khaven wybrał dziesiątkę ochotników. Roderyk do tej dziesiątki został zakwalifikowany na ochotnika i pobłogosławiony dowodzeniem, a tym samym odpowiedzialnością. I mapą.
Z magazynu przyniesiono wam pochodnie, dwa zwoje lin i taśmy do przywiązywania do nich, mieliście także (każdy żołnierz) zaciskowe kajdanki, świecę i zapałki. Sam dekurion natomiast nie zdecydował się iść, jako dowódca kohorty w mieście miał i tak sporo roboty.
Elmeryk -
dekurion ostentacyjnie ignorował twoją obecność, z lekką wyniosłością i chłodem. Natomiast kapitan Varhaveren starał się schodzić ci z drogi, zresztą szybko zajął się porządkowaniem lochów
Twoje dalsze poczynania zależą od ciebie.
/zakładam, że idziecie w komplecie/
Po przygotowaniu wszystkiego dekurion zebrał cały 20-osobowy oddział.
- Nie wiem, czym przewiniliśmy bogom, że musimy iść w jednym szeregu ze Styryjczykami - sarknął na starcie. Styryjczycy zignorowali - Ale jak trzeba, to mus. Jednak żeby to było jasne, że oddziałem dowodzi wergundzki podoficer i on będzie tu rozkazywał. Waszym zadaniem jest wytropić i przyprowadzić, a jak się nie da, to ubić, intruzów, którzy tu wtargnęli, wraz z więźniami, których wykradli. Jasne?
- Jasne, dar Khaver - skwitowała Styryjka - Rozkazy wergundzkiego podoficera wykonujemy, dopóki nie opuścimy terenu cytadeli. A i to wyłącznie z wrodzonej grzeczności - wyszczerzyła zęby - Bez nas ich nie wytropicie. Więc się nie licytuj. I spieszmy się, bo z każdą chwilą są coraz dalej.
Zejście do tuneli było wewnątrz budynku, opatrzone licznymi kłódkami, sztabami, kratami i pułapkami. Przejście zajęło wam kilkanaście minut. Aż wreszcie znaleźliście się w szybie, prowadzącym w dół.
Otwór miał mniej więcej 0,5 x 0,5 m, murowany z kamienia. Ciężka żeliwna krata miała odlany ładny herb miasta, w dół prowadziła stalowa drabinka w postaci rury z przymocowanymi poprzeczkami.
Rura kończyła się blisko 3 m nad ziemią i konieczne było zeskoczenie.
Pierwsi poszli zwiadowcy, zabezpieczając kolejne korytarze. Odpalona pochodnia oświetliła tunel, szeroki na około 1,5 metra, na dnie którego płynął głęboki na pół metra rynsztok. Bokiem można było iść wyłożonymi kamieniem chodniczkami, szerokimi na około 30 cm. Woda płynąca dnem kanału, była brudna i zamulona, w całych podziemiach słychać było szum. Można było się domyślić, że to efekt niedawnej burzy. Było wilgotno i niezbyt ciepło, w przybliżeniu 8-10 st., para szła wyraźnie z ust. Kamienie ślizgały się pod nogami.
Wąziutki tunel wkrótce przechodził w większy.
Rosomak - 06-12-2014, 14:13
- Dobra, tarcze naprzód i idziemy, ale z życiem!
Idąc próbuję podstawić Elmerykowi nogę żeby wpadł do rynsztoku, jeśli mi się uda to idę dalej i wołam:
- Te, pomóż mu ktoś wyjść!
Frączek - 06-12-2014, 14:24
No to już ku*wa przesada. Dobra, jakiś dzieciak może sobie tu żołnierzykom rozkazywać, ale żeby znowu zaczynać bijatyke...
Widząc starania Roderyka uśmiecham się ironicznie,
- Odpuść sobie, dzieciaczku.
Zatrzymuje się, przechodzę na tył pochodu i pociągam łyk wina.
Dobromił, nie ciągnij tego bo nie ruszymy się do przodu, a takie akty gówniarstwa niczemu nie służą. Zastanów się, czy jakbyś był jakimś pachołkiem to byś podkładał nogę komuś kto jest tak wysoko urodzony że nawet mu butów nie mógłbyś czyścić...
Aver - 06-12-2014, 17:04
W miarę schodzenia w dół rosła jej pewność siebie, tak jakby zamykające się nad nią ramiona Matki Ziemi wspomagały ją duchowo. Zdecydowanie, rytuał dodał jej sił i poprawił humor, więc już się nie słaniała jak chora.
Nie przewidziała jednak jednego: że w kanałach może być chłodnawo.
Normalnie owinęłaby się swoim grubym, szytym z najprzedniejszego sukna koloru czerwonego wina płaszczem, jednak ten został na piętrze zajazdu, więc pozostało jej jedynie udawać, że pomimo cienkiej, porwanej w kilku miejscach sukienki nie jest jej zimno.
Szła, muskając palcami ścianę koło niej, starając się skupić i oczyścić umysł ze strachu, który powoli, acz nieubłaganie rósł niczym istota pożerająca całą odwagę od środka.
Drugą ręką ściskała dłoń Eriego. Czuła się jakoś bezpieczniej, czując ciepło skóry narzeczonego.
Indiana - 06-12-2014, 21:48
Shatan napisał/a: | No to już ku*wa przesada | Akceptuję, jak zauważyliście, przekleństwa w dialogach, użyte z sensem. Za bluzgi poza dialogami będę rozdzielać ostrzeżenia.
Indiana - 07-12-2014, 22:55
Wergundowie zeszli pierwsi, po drodze urządzając jakieś dziwne przepychanki.
Na dole dowódca zarządził krótkie "tarcze i naprzód!", nie informując, w którą stronę, zupełnie, jakby widział na ścianie napis "za Imperialistami to tam".
Jednak tam nie było takowego napisu, więc zdezorientowani tarczownicy ruszyli w kierunku, w którym wąski korytarz przechodził w szerszy.
Ylva, obserwująca całą tę szopkę lodowatym wzrokiem, powstrzymała swoich ludzi i podeszła do Emilii.
- Masz możliwość wyczucia kierunku tej wyrwy, którą wykryłaś wcześniej? Tej którą zrobili, wdzierając się do lochów?
Zastanowiłaś się chwilę. Wymagało to pewnego skupienia, zastanowienia się, z której strony patrzysz na którą skałę. Przypominało to trochę obserwowanie dużego człowieka, stojącego bardzo blisko, o którym się wie, że nie ma jednego żebra. Chwilę czasu zajęłoby zrozumienie, ze patrzysz właśnie na jego ucho, ale potem znalezienie drogi do żebra to juz formalność.
Wyrwa była tam - w prawo do dużego korytarza poprzecznego, w lewo dalej małym. A wyrwa na wprost.
- Jeśli tam dotrzemy możliwie szybko, znajdę zostawione przez Kodrana znaki i mamy szanse ich dogonić lub przynajmniej wyśledzić dokąd idą. Każda minuta stracona na pajacowanie, to większa szansa, że Kodran wpadnie i zginie, a ślady znikną - wyjaśniła Styryjka - Jesteś w stanie jakimś zaklęciem czy czymś znaleźć drogę?
Aver - 08-12-2014, 21:07
Słowa Styryjki słyszała jak przez mgłę zasnuwającą jej głowę myślami. Kiwnęła głową i bez słowa rozejrzała się, marszcząc brwi. Pamiętała, gdzie jest wyrwa, bo nadal ją czuła, choć o wiele słabiej niż wcześniej, wystarczyło się zorientować, gdzie są...
Przymknęła oczy i starała się wyobrazić sobie coś... coś jak bardzo pomniejszoną makietę.
Zaraz... weszliśmy tędy, obróciliśmy się tak... Ponownie zmarszczyła brwi, pomagając sobie dłońmi w imaginacji. Czyli skoro stoimy tak, to wystarczy...
Otworzyła oczy i spojrzała na Ylvę.
- Zaklęcia nie są tu potrzebne. Chyba, że znasz jakieś na... - zamilkła i spojrzała na Wergundów, po czym pokręciła głową.
- Przejście jest tam - machnęła gdzieś w kierunku, w którym znajdowała się wyrwa, po czym stwierdziła nieco głośniej (nie krzykiem), tak, by wszyscy ją usłyszeli - Musimy skręcić w prawo, tam będzie taki spory korytarz, a potem w lewo nieco węższym. Tamtędy uciekli - zamilkła, patrząc na Ylvę - Poprowadź ich, bo wygląda na to, że bez dekuriona średnio im dyscyplina w oddziale idzie - skrzywiła się lekko.
Indiana - 09-12-2014, 15:41
/z czego widzę, że pozostali omijają tę kolejkę, tak? No ok./
Ylva powędrowała wzrokiem za spojrzeniem Emilii i westchnęła.
- Ja nie wiem, jakim cudem oni prawie wygrali tę wojnę. W takich momentach aż brakuje mi tu Aslaug... - Styryjczycy na polecenie dowódcy ruszyli w kierunku, który wskazała Emilia. Minęliśmy kręcących się na skrzyżowaniu korytarzy Wergundów, Emilia jako osoba rozpoznająca drogę, ruszyła przodem, poprzedzana przez dwóch gwardzistów jako przednią straż. Ponieważ z tyłu byli Wergundowie, Ylva poprosiła dwóch swoich o pilnowanie naszych własnych tyłów. W razie, gdyby chłopcom z kohorty coś głupiego wpadło do głowy.
Po niespełna 500 m marszu był korytarz w lewo, weszliśmy w ten korytarz, po chwili lokalizując bez większego problemu wybitą w ścianie dziurę, która przebijała się do naturalnej szczeliny w skale, bardzo szerokiej, ale niskiej że musieliście się czołgać. Po dłuższej chwili wyszliście do wielkiej kawerny, której sklepienie niknęło w mroku. Pomieszczenie zwężało się jak szyjka butelki prosto do przejścia o dość wysokim sklepieniu. Grunt podnosił się, trzeba było dość wysoko się wspiąć po skalnych formacjach, więc poszło tam najpierw tylko kilka osób,w tym Emilia. Znaleźli wybity w sklepieniu otwór, z którego czuć było wilgoć, pył i ludzkie odchody. To była podłoga dolnego poziomu lochów. Tuż przy otworze, wśród gruzów i łupanych kamieni z zaprawą jeden z gwardzistów trafił na strzępek jedwabnej szkarłatnej tkaniny, przetykanej złotem.
Wróciliście do kawerny i przeszukaliście całość pomieszczenia. To były naturalne jaskinie, tunele i pomieszczenia o podłodze spłaszczonej przez wodę, ale o bardzo zmiennej kubaturze. Skała była mieszana, szare granity i gabro, przetykane kruchym zlepieńcem i łupkiem. W wielu miejscach przesączała się woda, pod nogami chlupotał wam sporej wielkości strumień.
Aver - 10-12-2014, 00:43
Z całym szacunkiem, jaki miała do Matki Ziemi, i z całym uczuciem, jakim darzyła swój ukochany żywioł nie była jednak w stanie znieść zapachu, którego zdecydowanie nie można było nazwać birkańskimi perfumami.
Eau de rynsztok, jakby to stwierdziła Lili..., pomyślała i skrzywiła się, czy to od wspomnień sprzed kilku lat, czy też może po prostu od smrodu fekaliów.
Odetchnęła dopiero wtedy, gdy wrócili do większej jaskini.
- Mogę? - spytała gwardzistę, wskazując głową znaleziony strzępek.
Jedwab był ubrudzony, jednak nie to było ważne. Ważny był fakt, że ów strzępek wyglądał na fragment stroju Nem. A to oznaczało, że są na dobrej drodze.
Tylko... co teraz?
Podeszła do Ylvy ze strzępkiem w dłoni.
- Mogę spróbować sprawdzić, którędy poszli... ale nie wiem, czy się uda - zagryzła wargę - Jeśli Kodran rzeczywiście zostawiał jakieś znaki, to skały powinny je czuć... znaczy... - zmieszała się i zamilkła.
- W każdym razie skończyły mi się pomysły na to, co dalej robić - stwierdziła niemalże szeptem i spuściła głowę, wpatrując się w szkarłat leżący na jej dłoni.
Rosomak - 10-12-2014, 18:07
- Cholera jasna, ale wali. *Do Emilii* Pani, dacie radę znaleźć dalszą drogę? Trzeba może w czymś pomóc?
Odrywam dwa kawałki materiału z ubrania i przewiązuję sobie jednym twarz żeby nie czuć smrodu, drugi podaję Emilii.
Indiana - 11-12-2014, 02:17
Avergill napisał/a: | Ważny był fakt, że ów strzępek wyglądał na fragment stroju Nem. | Po obejrzeniu bliżej okazał się być uciętym nożem fragmentem jej szala, z którego ktoś dodatkowo poodcinał te małe ozdobne kryształki.
- Panie oficerze - Ylva zwróciła się do Roderyka, nieco go awansując, ale kto by się tam czepiał takich detali - Proszę, niech pan każe ludziom przeszukać ten obszar jaskiń. Jeśli to wejście, którym się tu dostaliśmy, to jedyna droga - tamtędy musieli wyjść. Tamten rejon też przeszukajmy. Kodran zostawił nam znak - takich strzępków powinniśmy szukać. Powinny leżeć w tym kierunku, w którym poszli.
Jeśli Roderyk się zgadza, poszukiwania potrwają krócej, jeśli nie, przeszukiwać teren będą tylko moi gwardziści.
Jaskinie wydawały się byc zamkniętym obszarem. Konkretniej idąc w stronę przeciwną, z której przyszliście, żołnierze znaleźli kilka szybów, których dno ginęło w ciemności. Czuc było stamtąd przeciąg i smród pleśni, więc dokądś prowadziły, ale zrzucone w dół pochodnie gasły. Nie było w pobliżu ani szmatek, ani zaczepów do lin, zostawiliście je więc w spokoju. Innych dróg wyjścia z jaskiń nie znaleźliście, chociaż nie sposób było wykluczyć, że w tej kawernie z wysokim sklepieniem gdzieś nad waszymi głowami nie było jakichś wylotów korytarzy. Nie mieliście dość światła, by to dotrzec.
Za to kilku żołnierzy posłanych z powrotem do tuneli burzowych zameldowało, że mają kolejną szmatkę. Rzeczywiście była. Leżała kilka metrów za tym przebitym w ścianie przejściem, w kierunku przeciwnym niż przyszliście, więc nie mogliście jej wcześniej zauważyć.
Powoli więc wróciliście do korytarzy burzowych. Wyszliscie do tego dużego korytarza, mogliście już się zorientować, że są duże, takie szerokie na kilka metrów, ze sklepieniem wysokim na podwójny wzrost człowieka, oraz mniejsze, wąskie tak, że rozkładając ręce na boki można było trzymać się obu ścian. We wszystkich był rynsztok, idący środkiem, o różnej głębokości i wszędzie tym rynsztokiem płynęła dość rwąco woda o barwie kawy z mlekiem.
Po jakiejś chwili marszu znaleźliście szyb do góry, z którego leciała niczym z prysznica struga brudnej wody. To musiało być wyjście na powierzchnię, spojrzenie na mapę wskazywało, że to może być wyjście najbliżej Wschodniej bramy na ulicy Na Skos. Ale tam nie znaleźliście niczego, więc kolejne przeszukanie terenu zajęło wam kolejne za dużo czasu.
Ale szmatki jedwabne regularnie się dawały odnaleźć.
Mogło być już dobrze godzinę po tym, jak zeszliście pod ziemię, gdy trafiliście na jedną z odnóg, tych mniejszych korytarzy, w której była wnęka, coś w rodzaju malutkiego pomieszczenia, zapewne na narzędzia dla robotników pracujących przy budowaniu kanałów.
Tam w błotnistym gruncie (w tym miejscu podłoga nie była wymurowana tylko naturalna, pokryta warstwą gliniastego błota) dostrzegliście ślady, wyraźne ślady obuwia, bardzo prostego, coś jak sporej wielkości łapcie z łyka czy skóry. Razem z nimi wyraźnie widniały ślady drobnych stóp w butach z obcasem.
Tam także była szmatka.
Szliście dalej.
Niespełna 200 metrów za tym miejscem trafiliście na dość dziwne skrzyżowanie. Powtórzone przeszukanie terenu dało następujące wyniki:
w lewo od głównego tunelu był korytarz, w którym ktoś rozwalił ścianę (widać było gruz na ziemi) po czym zamurował ją od nowa. Była nam świeża, wyraźna zaprawa, mocno wyróżniająca się od sąsiedniej ściany, jakby ktoś mniej więcej 2 m2 ściany wymurował zupełnie innymi materiałami, niż całą resztę.
Poza tym kawałek (około 30 m) dalej znaleźliście wyraźne ślady krwi i jakichś eliksirów, wyraźny był zapach alkoholu, na ziemi leżały też pourywane nitki.
Za tym miejscem leżała kolejna szmatka.
Oczekuję, że mi napiszecie, co robicie, na co zwracacie uwagę, co chcecie przejrzeć dokładnie. Jeśli nic nie piszecie, zakładam, że nic nie robicie.
Akurat przed wami będzie dłuższy odcinek marszu przez podziemia, ale od was zależy, ile będziecie wiedzieć, jak z nich wyjdziecie
Uszek - 11-12-2014, 02:36
*podchodzę do świeżej ściany i szukam słabszych punktów ,dziur? i szeptem mówię tak by usłyszała mnie i ylva i roderyk * teraz musimy być bardzo cicho oni są w pobliżu i chyba nie chcemy bo o nas wiedzieli.
Indiana - 12-12-2014, 02:44
Ściana, którą oglądasz, została wykonana ewidentnie w pośpiechu. Do zaprawy dodano coś szybko wiążącego, żeby przyspieszyć jej tężenie, to widać po ubytkach między kamieniami (na przyspieszaczach zaprawa lekko zmniejsza objętość). Kamienie położono, w przeciwieństwie do sąsiednich ścian, nierówno, byle jak, a ten kto to robił, pojęcia nie miał o czymś takim jak pion, więc powierzchnia przypominała pijanego węża. Kamienie nie pasowały do siebie, wyglądało to jak źle podobierane puzzle.
Do tego tu i ówdzie dziurawe.
W jednym miejscu, przyglądając się, zauważyłeś grudę zaprawy z wlepionymi w nią włosami. Raczej długimi, jasnoblond.
Aver - 12-12-2014, 14:02
Z każdym strzępkiem szala Nem - czy też znakiem, jak określiła to Ylva - niepokój narastał. A co, jeśli już uciekli? Co, jeśli to wszystko idzie na marne?
Potrząsnęła głową. Skup się, to nie pora na biadolenie o niczym.
Cały czas szła z dłonią na ścianie, a kiedy się dało, to i dwiema, po dwóch stronach, usiłując wyczuć jakiekolwiek zmiany w strukturze jaskiń, choć w tym nie była zbyt dobra. Brakowało jej wielu lat nauki o konstrukcji i właściwościach skał, jakich poświęcają na to starej daty magowie z Uniwersytetu.
Ale teraz nie było czasu na douczanie się, więc tylko muskała zmysłem Magii ściany, próbując znaleźć coś, co wyróżniało się spośród statycznych kamieni. Może kolejne wyrwy albo substancje, których tu nie powinno być, a są, wprowadzając nowości w naturze skał?
Coś czuła, ale nie była w stanie stwierdzić, co to. Nie bez zaklęcia, a na to nie było czasu.
Kolejna szmatka. I odciski butów.
Zagryzła wargę. Obcasy mogły wskazywać na ślady Nem, za to te większe... Pokręciła głową. Nie była tropicielem, nie znała się na tropach. I choć przypatrywała się nim dłuższą chwilę, miała problem z rozróżnieniem, czy posiadaczem większych butów była jedna, czy też kilka osób.
Poszli dalej, a ona wróciła do sprawdzania skał. Nie dane jednak było jej się skupić bardziej, gdyż kawałek dalej znów coś znaleziono.
Przeszła kawałek dalej, do miejsca, gdzie był kolejny kawałek szala Nem. Zmarszczyła nos, czując zapach, który przypominał jej coś... coś niedawnego...
Zaraz... tak przecież pachniała pracownia wuja w Tyrelu, pomyślała zaskoczona. I sam wuj, kiedy po kolejnym wieczorze degustacyjnym z kuzynostwem wracał do swoich pokoi... Skrzywiła się i potrząsnęła głową.
Wyrzucając złe wspomnienia z myśli kucnęła, przyglądając się śladom. Zmarszczyła brwi i wstała.
- Wydaje mi się, że tu po prostu kogoś opatrywano. Alkoholem zapewne dezynfekowano ranę, a eliksiry mogły być przeciwbólowe - wskazała resztki nitek - i ktoś musiał pozbawić się części rękawa, by rana się nie zabrudziła - mówiła cicho i spokojnie, choć w środku czuła, że coś jest nie tak.
Wróciła się kawałek i przecisnęła do zamurowanego wejścia, stając obok żołnierza z połamanym ramieniem. A więc to pewnie to... Pogładziła dłonią ścianę i przyjrzała się jej dokładnie. Robota pijanego murarza normalnie..., pomyślała i skrzywiła się, widząc niestabilność tak zamurowanego przejścia. Przymknęła oczy położyła obie dłonie, delikatnie, by nie naruszyć i tak chybotliwej struktury ściany i cicho wypowiedziała zaklęcie:
- Harria kora aitoru indargari indargari behera. - czym wysłała drobną strużkę Mocy za przejście, usiłując dowiedzieć się, dokąd prowadzi, i prosząc Matkę Ziemię by zechciała chociaż dać jej znak, kto zbezcześcił piękną sztukę murarstwa tak okropną robotą.
Skała moc nasycać wzmacniać powielać pobierać. To samo zaklęcie, co poprzednio przy szukaniu wyrwy.
Eri - 13-12-2014, 00:46
Eri zamknął oczy. Jego zmysły wyłączyły się... oddech stał się miarowy, głęboki... jego ręce opadły luźno. Wszystkie dźwięki, które mag słyszał ucichły... cisza.
Kap... kap...
Brzmiały. Niczym trącane lekko przez barda struny w umyśle mężczyzny poczęły rozbrzmiewać. A ich mnogość i różnorodność była nie do pojęcia dla niewtajemniczonych. Kolejne kapnięcie. I znowu. A później lekki szmer w tle - to odgłos podziemnego strumienia, na tyle małego, że jeszcze niezauważonego. Jaskinia? Nie... zbyt wąsko. Nie przecisnęliby się.
Dźwięki zaczęły napływać z różnej strony. Poruszające się po naciekach skalnych kropelki... szum burzy szalejącej na zewnątrz... nawet puls krwi najbliższych ludzi. Wszystko zlało się w jedną symfonię, uzupełniając się z niepojętą harmonią. Wszystko miało swoje miejsce. Wszystko rozbrzmiewało w swoim czasie... Wszystko.
Wyczuł ją. Niewielką, stojącą kałużę wody tuż pod swoimi nogami. I choć mogłoby się wydawać, że jest dość mierny sukces, uśmiechnął się lekko, jakby z triumfem.
Wyczuł nieporuszającą się wodę. Przedarł się przez barierę zmysłów. Przeskoczył przez przepaść. Teraz wystarczyło tylko pójść o krok dalej.
Rozszerzył myśli, starając się wyczuć wodę i wilgoć wokół siebie. Kałuże, krople, zmiany w wilgotności... cokolwiek, co świadczyłoby o obecności w pobliżu jaskini lub ukrytego pomieszczenia. Rzecz jasna najbardziej skupił się na posłaniu swego zmysłu magii w miejsce okolice postawionej przez uciekinierów ściany. Jeśli coś wyczuł, stara się oszacować na podstawie wielkości kałuży, położenia cieków i tym podobnych rzeczy wielkość pomieszczenia, ilość możliwych rozgałęzień i zwraca uwagę na wszelkie szczegóły, które wydają mu się podejrzane.
Indiana - 13-12-2014, 02:14
Emilia:
miejsce było chaosem. Kamienie nie pasowały do siebie, zostały rozłupane i poskładane bez sensu, bez związku ze sobą, na odwal się. Kamień tego nie lubi. Na niedbałość i lekceważenie zawsze odpowie twardym zgrzytem, ciężarem z gniewem uderzającym o podłoże. Teraz kamienie też bardzo tego chciały. Pod dotykiem twojej ręki drgnęły z irytacją. Za nimi była przestrzeń, nie dająca im oparcia, pustka. I jeszcze coś. Energia zamiast rozejść się i odbić od mniej lub bardziej odległej przeciwnej ściany... wpadła. Miękko, jak woda w gąbkę. Spróbowałaś jeszcze raz. W innym miejscu. To samo.
Przeszłaś pół metra w prawo, tam dopiero fala energii trafiła na skałę i wróciła do ciebie.
Eri:
podziemia były pełne wody, która nie ułatwiała ci pracy. Szumiący rynsztokiem strumień, spływająca po ścianach wilgoć, naturalne cieki wewnątrz skał - tego było tu mnóstwo. Można było zrozumieć, dlaczego tak wiele pracy włożono w budowę tych tuneli. Teren był ogromnie uwodniony, pozostawienie wody własnemu biegowi groziło podmywaniem fundamentów, zapadaniem ulic i wybijaniem źródeł w losowych miejscach.
Jednak skupiając się na tym jednym miejscu, na tych 2 metrach kwadratowych zamurowanej ściany... nie czułeś ruchu wody. Nic tam nie kapało, nie płynęło i nie szumiało. Owszem, była tam. Dziwna. Gęsta, stojąca, ciepła. Sporo. Jakieś ... 40 litrów.
Uszek - 14-12-2014, 04:09
*wyszukuje słabszy punkt w nowo wybudowanej ścianie i po chwili zastanowienia staram się ją rozwalić mocnym kopniakiem *
Indiana - 14-12-2014, 04:48
A jakie masz buty...? Bo jak zwykłe, to siadasz sobie i następną dłuższą chwilę kontemplujesz właściwości kamienia i jego miejsce we wszechświecie w koniunkcji z sensem istnienia.
Jak już ci przejdzie ból w stopie, to zapewne zechcesz powtórzyć wyczyn, tylko trochę mądrzej. Możliwe, że użyjesz w tym celu czegoś twardego, choćby głowicy miecza, albo czyjejś tarczy, albo (nie wiem, rozejrzyj się, może ktoś ma topór, a ten topór ma obuch ).
Ściana chrupnęła, gruchotnęła i zachrzęściła. Uderzony punkt zapadł się, tworząc dziurę. Po kolejnym uderzeniu dziura wciągnęła kolejne kamienie, ściana efektownie runęła wam pod nogi rozwalona do wysokości waszego "pół uda" (czyli mniej więcej tej wysokości, na jakiej naturalnie uderza się młotem).
Waszym oczom ukazała się wnęka w skale.
Emilia, po pierwszym spojrzeniu zauważyłaś, że nie jest to naturalny twór, ale też nie jest tak świeża, jak ów rozwalony mur. Rysy w skale po dłutach, majzlach i młotach zabliźniły się, pociemniały, nie było w nich charakterystycznego dla świeżej kamieniarki pyłu. Ktoś wykonał tę wnękę minimum 3-4 lata temu. Prawdopodobnie robotnicy, wykonujący kanały, moze trzymali tu narzędzia czy coś.
Wewnątrz wnęki zobaczyliście kobietę.
Widzieliście głównie jej głowę i ramiona, jako że siedziała na podłodze, w dość nienaturalnej pozie.
Jej ramiona były obwiązane mocnym skórzanym rzemieniem, który z kolei przymocowany był do uchwytów w ścianie. Głowa była odchylona w tył, w otwartych ustach zaciśnięty knebel z jakiejś tkaniny. Twarz była sino-blada, wokół ust widoczna była upiorna sina obwódka. Złociste, długie włosy tworzyły wokół niej coś jakby aureolę, jako że przylepiły się do ściany, przy której musiała długo się szamotać. Szeroko rozwarte szare oczy zastygły w potwornym przerażeniu.
Nie żyła.
Uszek - 14-12-2014, 23:35
*ostroznie przeszukuję dziewczynę i zamykam jej oczy*
Indiana - 15-12-2014, 00:18
Wyciągnięcie dziewczyny z tej wnęki nie było rzeczą łatwą. Ważyła jak normalna kobieta, jakieś 50-60 kg, ale ciało było stężałe.
Po wyciągnięciu jej mogliście się jej lepiej przyjrzeć.
Wiek - około 20 lat.
Uroda - północna blond, długowłosa, zgrabna, ładna. Dłonie, związane na plecach tak ciasno, że były posiniałe, były bardzo delikatne, zadbane, z ładnymi paznokciami. Na opuchniętych palcach widniały pierścienie ze złota, jeden z granatem, drugi z diamentem, na serdecznym palcu, jak zaręczynowy.
Strój - ewidentnie bardzo drogi, suknia według najmodniejszych ostatnio krojów, z aksamitu w kolorze granatowym, z rozcinanymi rękawkami, spod niej widać było rąbki koronek i jedwabnej koszuli. Do tego płaszcz z drogiej czesanej wełny, czarny ze złotym obszyciem.
Pasek - z drobnych metalowych płytek, grawerowanych we wzorki. Przy nim duża damska sakiewka, w sakiewce spinka do włosów, mały grzebyczek z lusterkiem w rękojeści, puzderko z kremem do ust, kilka monet o łącznej wartości około 20 bezantów i pilniczek do paznokci.
Nie było widać śladów pobicia ani przemocy innej niż więzy i otarcia o kamienie. Nie walczyła z napastnikami. Jedynie na szyi z tyłu widniała otarta pozioma pręga, podeszła krwią, czyli powstała przed śmiercią.
Jeśli chcecie jakieś konkretne detale, to pytajcie, będę opisywać.
Aver - 15-12-2014, 20:16
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad fenomenem tego, co przed chwilą poczuła. Energia nie znika tak sama z siebie. Jedynym wytłumaczeniem tego... zjawiska... musi być fakt, że tam coś jest, coś co...
Nie dane było jej jednak dokończyć myśli, gdyż przerwał jej pełen bólu jęk i głuchy pomruk wkurzonego kamienia. Uniosła brew i westchnęła ciężko, przykładając z zażenowaniem dłoń do czoła. Ścisnęła dwoma palcami mostek nosa, zastanawiając się skąd na świecie biorą się tacy...
ŁUP.
Poczuła się jakby ktoś jej przyładował workiem wypchanym pierzem w brzuch. Bardziej zaskoczona niż obolała wielkimi oczami spojrzała na żołnierza.
- Co ty... - zamilkła, wsłuchując się w narastający warkot skał. Zdecydowanie, nie podobało im się, że ktoś znów narusza ich strukturę, a już na pewno nie podobał im się fakt, iż robi to ktoś, kto uderza bez sensu i zastanowienia gdziekolwiek, zamiast spojrzeć i uderzyć raz, w jedno konkretne miejsce.
Wzięła oddech, chcąc rozpocząć krótki, acz treściwy ochrzan za taki brak szacunku dla Matki Ziemi i jej dzieci, ale to, co ujrzała, niemalże w jednej sekundzie odwiodło ją od tego pomysłu.
Wnęka nie była niczym niezwykłym, było ich tu pełno, wykutych jednak z precyzją, a nie na odwal jak ta ściana. Z pewnością nie wykuto jej na szybko, czego nie można było jednak powiedzieć o jej zamknięciu.
Ani o tym, co znajdowało się w środku.
Splątane w kołtun pszenicznozłote włosy, okalające trupiobladą twarz zdobioną kilkoma piegami. Malinowe, pełne usta upiornie sine, a niegdyś wesołe, zielone oczy teraz wyblakłe i szkliste, wpatrujące się w gdzieś w przestrzeń w poszukiwaniu litości. Kto wie, kogo ujrzała przed śmiercią? Morta, biorącego drobną duszę dziewczyny w swą białą dłoń, niosącego ją na Pola Spokoju, by tam, męczona za życia, mogła doznać ukojenia po Przejściu, wędrując resztki czasów przez rozległe doliny?
A może Matkę Ziemię, dostojną Avgrunn, która przybyła by odebrać dług? Kamienną Panią, która przybywa, gdy blask i iskry Krzemienia Życia każdego, kto uprosił u niej łaskę Mocy, zanikają, która chwyta ów Krzemień w swe twarde niczym najstarsze skały a zarazem delikatne niczym dłonie elfickiego rzeźbiarza palce i miażdży na proch, by, gdy nadejdą Nowe Czasy, z tego prochu ulepić pokolenia, które przetrwają wybuchy zawiści i wojny.
Jej dłonie też były delikatne i drobne, niczym dłonie dziecka. Na czwartym palcu lewej ręki odcinała się ton czy dwa jaśniejsza obwódka po pierścionku.
Zacisnęła pięści ze złości. Musieli jej zabrać nawet to. Prostą, samodzielnie przez nich wykutą obrączkę. Symbol. Zwykły symbol, który tak wiele dla nich znaczył.
Zamknęła dziewczynie oczy.
Spojrzała na gwiaździste niebo. Księżyc świecił wesoło, oświetlając kilka samnijskich trupów leżących przy rozbitym wozie. Jej kasztanka umknęła w las, gdy rzuciła pierwszym zaklęciem w zaprzęg, dwa ichnie konie uciekły, wlokąc za sobą połamane resztki wozu. Wokół śmierdziało krwią i resztą płynów, które wydobywają się ze zwłok, które za życia przed rozwaleniem bebechów miały pełne brzuchy.
Z obrzydzeniem przeszukała sakiewki Samnijczyków i to, co z wozu zostało. Sporo złota i kosztowności, zapewne wyzbieranych od zamieszkałych w okolicy ludzi. Trochę broni i żywności. Kilka granatów alchemicznych i eliksirów.
Obrączki nie znalazła.
Ponownie spojrzała w niebo, usiłując zorientować się w kierunkach. Dopiero teraz, gdy adrenalina i furia opadły, poczuła, jak bardzo opuściły ją siły. Nie mogła jednak jej tak zostawić.
Leżała tam, gdzie ją zamordowali, tuż obok skał obrośniętych wilcem. Białe kielichy upstrzone były czerwonymi kropkami. Skupiła się i resztkami sił zmiękczyła ziemię pod jej ciałem na tyle, by się zapadło. Usypała mały kurhan.
- Żegnaj, Lili...
Nagle znów była w kanałach. W ukurzonej twarzy dwie krople żłobiły wąskie koryta. Widząc podejrzliwe spojrzenia wokół siebie szybko otarła łzy.
- To nic – bąknęła pod nosem, zła na siebie. Wyrzuciła dawne wspomnienie z głowy i skupiła się na ciele wyciągniętym przez żołdaków.
Dopiero teraz zauważyła wyraźne różnice pomiędzy tą biedną kobietą a Lili. Szare, nie zielone oczy, o zupełnie inna budowa ciała i ubiór...
Zmarszczyła brwi. Skądś kojarzyła tą osobę. Była jak słowo, które ma się na końcu języka, które się pamięta, a jednak przywołane umyka. Zerknęła na jej palce, a poczucie, że coś znów jej ucieka, nasiliło się.
Powstrzymując ochotę ucieczki od trupa kucnęła i zdjęła jej pierścienie z palców. Uczyniła też dyskretny znak błogosławieństwa, jaki niegdyś uczyniła Lili nad nią. Wiedziała, że znaki bez łaski Matki Ziemi nie mają żadnej mocy, jednak poczuła się nieco lepiej.
Wstała i otrzepała lekko sukienkę, choć w sumie nic to nie dało.
- Dobra, nie traćmy więcej czasu. Rozetnijcie jej więzy i delikatnie włóżcie z powrotem. Gdy to się skończy, trzeba będzie kogoś powiadomić...
Indiana - 15-12-2014, 21:15
- Psiarew - mruknęła Ylva, która podobnie jak Emilia w pół słowa przełknęła swoją opinię na temat metod rozwalania murów a'la Agat. Przyklękła na ziemi przy zwłokach dziewczyny.
Przejrzała szybko i pobieżnie podstawowe objawy.
Paznokcie - nie miały nienaturalnej barwy, były posiniałe od zbyt mocno zaciśniętych więzów, ale nie było widać śladów trucizny.
Oczy - zmętniałe źrenice niewiele mogły powiedzieć komuś, kto nie był nekromantą, ale ani na białku oka ani na tęczówce nie było widać przebrawień ani plam.
Wyplątała z ust zmarłej chustę... część materiału tkwiła w przełyku, dziewczyna musiała się tym zadławić. Próbowała uwolnić się od tej szmaty, a w rezultacie umarła przez to. Ciało było sztywne, więc nie żyła od przynajmniej dwóch godzin.
- Nie miała umrzeć - powiedziała Styryjka, rozcinając pozostałe więzy - Po co zamurowywać kogoś... Zacierać ślady. Aby jej nie znaleziono... Bez pomocy tych, którzy to zrobili - myslała głośno - To jednocześnie gwarancja... Czego? Umowy? Transakcji? Coś w zamian za miejsce, gdzie ona jest. Zabijesz, to ona umrze. Ktoś nie wykonał transakcji? Kto? Kim ona jest....?
- Ylva, nie mamy czasu - podszedł jeden z gwardzistów - Krew tam, gdzie kogoś opatrywali, jest świeża, ale już się zaczyna rozwarstwiać. To znaczy, że rozlano ją jakoś godzinę temu. Trudno będzie znajdować dalsze ślady.
- Coś jeszcze znaleźliście?
- Mhm, drobne odłamki kości, zakrwawione, chyba wyjęte z rany. Sporo śladów. Patrz na to - Styryjczyk podał jej malutki kawałek czarnego, szklistego tworzywa.
- Obsydian?
- Mhm. Nasi przyjaciele dostali posiłki - gwardzista wymownie spojrzał na otaczających ich wergundzkich żołnierzy. Ylva westchnęła równie wymownie.
- Emilia ma rację, włóżmy ją z powrotem do wnęki.
Aver - 16-12-2014, 00:38
Podeszła do Ylvy, pełna mieszanych uczuć.
- Skądś ją kojarzę... - zerknęła na trzymany przez Styryjkę odłamek, i nagle zrobiło jej się zimno. Spojrzała na nią, a w orzechowych oczach magini pojawiły się drobne iskierki przerażenia łączonego z nieodpartą ciekawością.
- Obsydian? Skąd obsydian tutaj? - spytała cicho, ponownie przenosząc wzrok na odłamek, a potem na ciemność majaczącą w dalszej części korytarza. Znała odpowiedź, jednak wspomnienia związane z osadą Krevaina i paniczną ucieczką, jakiej doświadczyli nie tak dawno, sprawiały, że aż nie chciało się wierzyć, iż ten koszmar może się powtórzyć.
- Musimy iść.
Zaczekała, aż włożą ciało jasnowłosej z powrotem do wnęki i ruszyła w stronę, gdzie prowadziły strzępki szala Nem.
Indiana - 16-12-2014, 01:57
- Cholera, też ją skądś znałam... Z osady? - zagadnęła cię (Emilio) Styryjka, gdy ruszyliście dalej w marsz - Nijak nie potrafię tego połączyć z imperialistami. Spodziewałam się tu tubylców, ten, kto cię ściga, bez wątpienia jest z nimi w przymierzu. No dobrze, prawie bez wątpienia - myślała głośno - spodziewałam się zabójców i pułapek. Ale ... nie mieli tyle czasu, żeby to zamurować. Nie mają już maga ziemi, Elidis go zabił po południu, więc nie mogli kazać zaprawie tak szybko zastygnąć... Chociaż... mają dwóch alchemików, plastyfikatory to w sumie żadna filozofia... Psiakrew. Wiem, że przedłużaliśmy, ale żeby wymurować 4 kwadraty ściany, trzeba mieć dłuższą chwilę spokoju. A oni jeszcze opatrywali rannych. Kto był spośród nich tak ciężko ranny.... Mam nadzieję, że nie Kodran, ten Wergund go dziabnął, ale tylko po żebrach...
Szłyście na początku kolumny, przed wami szło dwóch gwardzistów jako przednia straż i dwóch kolejnych w odległości kilkudziesięciu metrów, rozpoznających teren. Szliście powoli, sprawdzając każde skrzyżowanie, szukając szmatek, śladów, krwi, substancji.
Po dłuższym czasie marszu (pół godziny) doszliście wreszcie do miejsca, które nieco rózniło się od pozostałych.
Miejskie kanały pod Vekowarem kończyły się w jednym miejscu. To była sporej wielkości kawerna, jej twórcy ewidentnie byli mistrzami w swoim fachu. Zbiegały się tutaj wszystkie idące ku wybrzeżu tunele, było ich, o ile byliscie w stanie dostrzec, około dziesięciu. Wyloty tuneli były ozdobione piaskowcowymi portalami zakończonymi ostrołukiem, który płynnie wtapiał się w sklepienie i dalej w kolumnadę łukową, idącą aż do centralnego basenu. Otoczony był on kolumnadą, zbiegającą się na środku sklepienia w piękną gwiazdę, gdzie łukowo-żebrowa konstrukcja rozkwitała bogactwem ornamentu w rozety, zawijasy i plecionki, ryte w piaskowcu i marmurze. Sam basen otoczony był też ozdobną ażurową balustradą, w którą wmontowane były także ozdobne urządzenia do czerpania wody, w tym przesuwny żuraw z wielkim czerpakiem, do którego doczepiony był łańcuch, ginący przy sklepieniu w otworze w samym środku gwiazdy.
Miejsce to miało chyba być czymś w rodzaju rezerwuaru wody deszczowej dla miasta, stąd część tuneli prowadziła do tego właśnie, dość głębokiego basenu, w tym momencie, tuż po potężnej burzy wyraźnie dało się zauważyć odpływy, które nadmiar wody wyprowadzały ku tunelom, mającym wyloty na odległym wybrzeżu prosto do morza. Przy rezerwuarze paliła się kańczugowa pochodnia, wisząca na pięknym kutym zawiesiu, w jej świetle widzieliscie prowadzące ku górze schodki wygodnej drabinki.
Zatrzymaliście się na chwilę w tym pomieszczeniu. Woda w basenie była idealnie czysta, wszystkie wpływające tam kanały miały zamontowane filtry z drobnego żwiru, keramzytu i piasku.
Rozejrzeliście się.
Część rynsztoków doprowadzała wodę do rezerwuaru, a część wręcz przeciwnie. Gwardziści Ylvy rozeszli się po pomieszczeniu, lustrując wyloty tuneli. Wergundowie czekali na polecenie dowódcy.
Emilia:
tuż przy rezerwuarze dostrzegłaś kawałek materiału. Podeszłyście tam z Ylvą, oglądając skrawek starannie. Był zakrwawiony. Krew nie stężała, nie miała szans, leżąc na wilgotnym kamieniu, ale zgęstniała silnie tak, że skrawek był sztywny. Wcześniej miał kolor chyba buro-zielony, mało charakterystyczny. Taki kaftan nosił Kurt, taki płaszcz miała Cynthia, podobną wełnianą tunikę miał też Kodran.
Przeszukiwałyście właśnie z uwagą okolice rezerwuaru, gdy usłyszałyście Eriego:
- Hej, coś tu...
Eri,
fantazyjny rezerwuar, dość spory (basen miał dobrze 10 m średnicy) , generował wiele energii, której moc, przepływająca przez twój umysł, działała na ciebie jak mocna kawa. Dawała kopa. Podszedłeś do zbiornika, zamoczyłeś dłoń w krystalicznej wodzie. Bezustanny ruch żywiołu przepuścił przez palce energetyczny prąd, chłód przyjemnie ukłuł w palce. Dotyk spowodował powstanie kręgów na wodzie, w których rozszczepiało się złociste światło pochodni, tworząc refleksy i rozbłyski. Ale - bez rozdrabniania się na drobne, urodę żywiołu popodziwiasz kiedy indziej, upomniałeś się w myślach. Przyjrzałeś się systemowi oczyszczania wody, powoli w zamyśleniu przeszedłeś wzdłuż jednego z kanałów, prowadzących do centrum pomieszczenia brudną, błotnistą deszczówkę.
Coś błysnęło na krawędzi rynsztoka. Coś metalicznego.
- Ej, coś tu .... - "leży" chciałeś zawołać do Emilii, ale nie zdążyłeś. Coś złapało cię za nogę i pociągnęło z wielką szybkością, sprawiając, że grzmotnąłeś plecami o krawędź rynsztoka, lądując nogami w brudnej wodzie. Wrzasnąłeś, ale nie dostrzegłeś przeciwnika, cokolwiek złapało za nogę, już puściło. Gdy tylko jednak zrobiłeś ruch, aby się podnieść, coś zimnego i obślizgłego oplotło się wokół twojej szyi i szarpnęło.
Odruchowo stawiłeś opór i broniąc się przed uduszeniem, wciągnąłeś powietrze. Zanim zorientowałeś się co robisz, w płucach miałeś już pełno wody, a na gardle zacisnęła się zimna obręcz.
Przez brudną wodę widziałeś błyski pochodni nad rezerwuarem i kilku mniejszych, trzymanych przez waszych ludzi. Ale nie umiałeś uspokoić i skupić myśli. Panika, ten najbardziej szkodliwy z odruchów, powoli zimnymi mackami zaciskał się na twoim mózgi, sprawiał, że jedyne co w nim zostało to przerażenie i wrzask. Powietrza.... Ciało szarpało się w bezsilnych spazmach, prowokowane przez przemyślnego wroga, na przemian zaciskającego i luzującego pętlę. POWIETRZA....!!!!!
Rosomak - 16-12-2014, 09:31
Podbiegam do Eriego i próbuję go wyciągnąć i/lub poluzować pętlę, następnie zaczynam masaż serca.
- No co się patrzycie? Wywlec mi to gówno, czymkolwiek jest, na brzeg i zabić! (Do Wergundów, nie przerywając ratowania)
Aver - 16-12-2014, 23:20
Słuchała rozmyślań Styryjki, kiwając od czasu do czasu głową. Milczała, usiłując sobie przypomnieć, kim była tamta nieszczęsna kobieta. W zaciśniętej dłoni wciąż spoczywały dwa pierścienie, powoli uprzednio zimny metal nagrzewał się.
Tubylcy. Imperialiści. Władca Koni. I tajemniczy zabójcy, którzy tak potraktowali tamtą pannę. Wszystko na raz.
Pokręciła głową i zaczęła wspominać stare, dobre czasy studenckie, kiedy jej świat nie znał tych wszystkich okropności...
Nachmurzyła się. No tak, ale był i On. Mag, który poświęcił ich wieloletnią przyjaźń dla organizacji, której członków właśnie gonili. Jeszcze gdyby to była sama przyjaźń, to trzy czwarte biedy...
Westchnęła. Przez te wszystkie lata nie zauważył, jakim wzrokiem Lili na niego patrzyła. A on tak po prostu odszedł, zostawiając je obie w Karantanii. Pamiętała, jak piękne oczy kapłanki na każdą wzmiankę o nim napełniały się łzami...
Zacisnęła pięści. Lili nie żyje, pogódź się z tym. Nic tego nie zmieni. On też, chociażby nawet ten jego imperator zstąpił z niewiadomokąd.
Zajęta myślami i mechanicznym zbieraniem śladów dopiero niemalże wpadając na plecy gwardzisty zauważyła, że wyszli z tunelu do większej jaskini. Rozejrzała się i oniemiała. Precyzyjna robota rzeźbiarzy odbudowała jej wiarę w ludzkie umiejętności tworzenia w skale.
Oglądając kolejny skrawek zmarszczyła brwi. Czyżby skończył im się szal? Tylko... skąd ta krew?
Nie zdążyła się dobrze nad tym zastanowić, gdy usłyszała głos narzeczonego.
Urwany.
I wrzask.
Odwróciła się w stronę źródła hałasu i z przerażeniem ujrzała, jak COŚ wciągnęło Eriego pod wodę.
- ERI! - krzyk sam wyrwał się z ust, a nogi pociągnęły w stronę rynsztoka. Umysł znów wskoczył na wysokie obroty. Co robić? Co się w ogóle stało?
Usiłowała szybko wyczuć, co to jest, i czy ma jakikolwiek na to COŚ wpływ. Co prawda woda to nie był jej żywioł, ale błoto czy metale owszem...
Indiana - 17-12-2014, 07:47
Roderyk:
na twój okrzyk zareagowała większość żołnierzy (część rozeszła się po pomieszczeniu w poszukiwaniu śladów) i gwardziści Ylvy. No i Emilia z Ylvą właśnie.
Złapałeś za "łapę" zaciśniętą na szyi Eriego - była przezroczysto-biało-bura, galaretowata,średnicy około 20 cm, ale pokryta chitynowymi płytkami pancerza w podobnym kolorze, przypominającym nieco paznokcie. Spomiędzy płytek wystawały ruchliwe "wąsy, które gdy tylko przysunąłeś ręce, przylgneły do twojej skóry. Poczułeś, jakbyś wsadził obydwie ręce do wrzącego oleju.
Odskoczyłeś odruchowo i wrzasnąłeś. Nerwy w obu kończynach były sparalizowane, a na skórze właśnie wykwitały czerwono-sine plamy w miejscach, w których dotknęły jej parzydełka.
Żołnierze, którzy podbiegli w pobliże kanału, znieruchomieli w poszukiwaniu przeciwnika. Z kanału wciąż nie było widać pozostałej części stworzenia, poza tą, która trzymała panicznie wierzgającego Eriego. Dopiero po kilku sekundach ukazał się wygięty w łuk tułów, którego jeden koniec, ten cieńszy, trzymał maga, drugi wciąż był pod wodą.
W powietrzu świstnęły strzały. Wergundzcy łucznicy (czterej) oddali salwę, jednak brzechwy rozprysnęły się na kawałki w zetknięciu z pancerzem. Tarczownicy dali osłonę strzelcom, którzy oddali jeszcze dwie salwy, ale obie nie odniosły skutku, więc cofnęli się w oczekiwaniu na rozkazy bądź inne możliwości ataku.
Jeden z żołnierzy doskoczył na krawędź kanału i zaatakował mieczem. Ostrze zgrzytnęło po płytkach, bez efektu. Do Wergunda dołączyło dwóch gwardzistów, wspólny atak musiał w końcu sięgnąć celu, bo dał się słyszeć wysoki wizg, stworzenie zerwało się, cielsko obaliło dwóch stojących na krawędzi. Jeden się zsunął do wody, z której wyskoczył natychmiast krzycząc - obie nogi, które zetknęły się z parzydełkami, miał bezwładne i poparzone.
- Nie dotykać tego - krzyknęła nieco poniewczasie Ylva. Sama nie dołączała do walki, obserwując sytuację.
Emilia:
stworzenie nie miało w sobie nic kamiennego, nic z ziemi. Było organiczne.
Z kanału uniosła się głowa stworzenia - uzbrojona w parę zakrzywionych niczym wąsy kleszczy. Szarpnęła się, zataczając spory okrąg, i uderzyła kolejnych dwóch wergundzkich żołnierzy, usłyszeliście zgrzytnięcie, jeden z obalonych już nie wstał. Kleszcze były ostre jak brzytwa, z rozciętego brzucha wojownika buchnęła krew.
Kolejna salwa łuczników tylko zirytowała istotę. Znieruchomiała ona na krótką chwilę, po czym cofnęła się i jakby z zamachu strzyknęła przed siebie zielonkawą żelowatą substancją o obrzydliwym zapachu. Trafiony tym Wergund padł na ziemię wrzeszcząc, po chwili umilkł. Wszyscy odsunęli się o krok, a stworzenie jakby oceniając skuteczność swoich działań plunęło wokół siebie żrącym żelem, trafiając dalszych dwóch. Jeden z nich przeżył tylko dzięki tarczy, która momentalnie zadymiła i obróciła się z śmierdzącą masę na sekundę przed tym, gdy żołnierz zrzucił imacz z przedramienia.
Kolejne wyrzuty łba z kleszczami przyniosły dwie kolejne ofiary, jeden z Wergundów upadł z odciętym razem z tarczą ramieniem, jeden z gwardzistów padł raniony z rozciętym barkiem.
Stworzenie zatrzymało się - i precyzyjnym ruchem rzuciło się w kierunku Emilii, odtrącając po drodze kolejnego Wergunda. Przed twarzą magiczki głośno trzasneły kleszcze, ale nie sięgnęły, Emilia poleciała na ziemię, odepchnięta przez Styryjkę, która na chwilę zwróciła na siebie uwagę wija. Ciosy miecza ślizgały sie beznadziejnie po powłokach i skończyłoby się słabo, gdyby nie jeden z gwardzistów, który w końcu sięgnął sztychem między płytki pancerza, odciągając kłapiące kleszcze od agentki.
Wij cofnął się i schował w kanale, rozbryzgując wodę. Zapadło kilka sekund ciszy.
Po niespełna minucie walki mieliście czterech zabitych, sześciu rannych. Eri wciąż był pod wodą.
(ok, grający w tym temacie macie wybór:
- albo piszecie dalej w formie dłuższej niż zdawkowe dwa zdania tekstu
- albo piszecie mi na offtopie, że dziś/jutro/pojutrze nie macie czasu, ale chcecie grać dalej, wtedy poprowadzę wasze postacie do czasu aż wrócicie do gry
- albo informujecie nas, że nie macie czasu/ochoty/możliwości grać, wtedy postaci wycofujemy z gry żywe
- albo nic mi nie piszecie, wtedy postaci zaczynam traktować jak BNy, w związku z czym prawdopodobnie giną)
Rosomak, masaż serca osobie, która się topi i ma wodę w płucach???
Aver - 17-12-2014, 18:42
/Staram się odpisywać kiedy mogę, ale jeśli moja nieobecność (nie będzie mnie od 27 grudnia w domu, więc mogę mieć problem z pisaniem ._. ) przeszkodzi w pchaniu akcji do przodu, to proszę Emilię poprowadzić c: /
Wrzask dowódcy wergundzkiego zmusił ją do zwrócenia uwagi na to, co się działo na płaszczyźnie rzeczywistej, odrywając ją od szukania jakiegoś rozwiązania sytuacji. Widząc jednak, jak ów żołnierz z niedowierzaniem patrzy na swoje ręce, odruchowo cofnęła się krok. Z przerażeniem obserwowała, co to mackate stworzenie zrobiło z zawodowych wojowników.
No tak, przemknęło jej przez myśl, ale raczej ich szkolenie, choćby nie wiadomo jak wspaniałe, nie obejmowało swoim zakresem walki z rynsztokowymi potworami wymachującymi parzącymi mackami...
Na widok Wergunda trafionego mazią zasłoniła sobie usta ręką i przygryzła język, by nie krzyknąć. Poczuła metaliczny smak krwi, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Ważniejszy był fakt, że to COŚ spojrzało na nią. No dobra, nie do końca spojrzało, bo nie miało czym, ale takie magini odniosła wrażenie.
Ułamek sekundy później, który wydawał się jej nieskończenie długą chwilą, już leżała na glebie, odepchnięta przez Styryjkę. Z niepokojem obserwowała, jak wielką przewagę ma stwór obrośnięty łuskami, jak zresztą zdążyła zauważyć, nad broniącą się Ylvą. Chciała jakoś pomóc, ale zimne macki paniki chwyciły jej odwagę w kleszcze i nie była w stanie nawet wstać z podłogi.
Odetchnęła w duchu z ulgą, gdy potwór wreszcie się cofnął.
Nastała cisza. I wtedy coś jej się przypomniało.
- Eri! - szepnęła do siebie i szybko zerwała się z podłogi, nie zważając na stłuczone biodro, i podbiegła do leżącego pod wodą narzeczonego, chcąc go jakoś wyciągnąć, jednocześnie starając się czuwać na tyle, by w razie powrotu mackatego stwora zastąpić mu drogę kamienną ścianą.
Frączek - 17-12-2014, 18:59
Od początku ataku Elmeryk stał otępiały, w zasadzie nie wiedział co się dzieje... Może to efekt alkoholu?
A może nie spodziewał się widoku czegoś tak brzydkiego?
Patrzył się tępo na bezradne próby Roderyka oraz co częściej ginących żołnierzy. Dopiero kiedy stwór wrócił pod wodę, otrząsnął się.
- No co się tak gapicie! Wyciągać go!
Podszedł do Eriego i po odepchnięciu Emilii wziął Eriego 'za szmaty' i zaczął go wyciągać z wody.
Uszek - 17-12-2014, 21:43
Podbiegam do eriego po wyciągnięciu robię 5 wdechów ratowniczych i przeprowadzam resuscytację aż do odzyskania oddechu przez eriego.
Indiana - 18-12-2014, 01:04
Wij cofnął się i schował w kanale, ale bynajmniej nie napisałam, że puścił Eriego...
Elmeryk:
na twój okrzyk zareagował akurat stojący najbliżej Styryjczyk, który razem z tobą próbował maga złapać za ubranie i wyciągnąć. Udało się wam go wytarmosić z wody na tyle, że oplątana tułowiem wija głowa wynurzyła się z wody.
- Uważaj na to, jego dotyk parzy! - krzyknął ci niemal w ucho gwardzista. Splot poluzował się trochę i Eri zdołał wypluć (bardziej zwymiotować) część wody, jego twarz była posiniała, oczy wytrzeszczone w śmiertelnej panice, dłonie zaciśnięte na ciele wija były zapuchnięte i poczerwieniałe od parzącej toksyny.
Agat:
/ech... mam poważnie potraktować fakt, że robisz wdechy tuż przy zaciśniętym na jego szyi wiju? No dobra/
Gdy tylko Elmeryk ze Styryjczykiem wyszarpali z wody niemal już bezwładnego Eriego, ty też podszedłeś i nachyliłeś się nad nim, próbując wtłoczyć mu powietrze do płuc. Próba spełzła na niczym, jako że zaciśnięta gardziej nie dopuszczała dalej powietrza, ty za to poczułeś, jakby ktoś wylał ci na twarz czajnik wrzątku. Odskoczyłeś i zastanowiłeś się nad logiką dalszego postępowania.
Emilia:
podniosłaś się i dołączyłaś do obu mężczyzn, próbujących wyrwać Eriego z morderczego uścisku. W tym samym momencie wij zaatakował znowu. Z wody uniósł się łeb z kleszczami i potrącając ludzi parzydłami wystrzelił prosto w kierunku Emilii porcją żelowatego jadu. Tym razem odskoczyłaś sama, nie czekając, aż Ylva znów cię odepchnie. Styryjka, najwyraźniej przez cały czas pilnująca twojego bezpieczeństwa, teraz też niemal natychmiast znalazła się między tobą a kleszczami (niczym pan Astori między Travidem i mieczem ), atakując młynkiem możliwie szybkich dezorientujących uderzeń, by nie dać czasu stworzeniu na charknięcie żrącą substancją (za każdym razem przed wystrzyknięciem jej wij lekko się cofa, jak człowiek, który potrzebuje splunąć). Wij nie pluł, ale kolejne cięcia kleszczy zepchnęły Ylvę w tył i w tył.
- Tnijcie w ogon! - wrzasnęła do was, cofając się i cały czas osłaniając od kleszczy - Tnijcie w ogon, niech on go puści!
Eri - 18-12-2014, 01:37
Ciemność... brak... powietrza...
Nigdy nie przypuszczał, że to właśnie woda ześle na niego ukojenie w postaci śmierci. Że dozna cierpień z najmniej oczekiwanej strony - jego ukochanego żywiołu. Wielokrotnie stawał przeciw różnym przeciwnościom - na statkach, rzekach, jeziorach... ale basen?
Powietrza... szybko...
Koniec końców, sam był sobie winien. Mógł przecież w tej chwili zajmować się pisaniem nowej książki o naturze magii, a jego największym problemem byliby zazdrośni o zdolności magowie. Mógł, ale wybrał tułaczkę po największym bezsensie obecnego świata zwanym za-południem.
Potrzeba...
Przypomniał sobie wszystkie sceny ze swojego życia. Te wzruszające, smutne a nawet budzące grozę - z tym, że bez śladu jakichkolwiek emocji. Czuł się jak widz kiepskiej ofirskiej sztuki lub czytelnik dziennika. Nie był sobą, a jedynie postronnym, obserwatorem. W jego umyśle panował spokój...
Powietrze!
Świadomość Eriego powróciła do niego niczym uderzający raptownie w spokojne morze huragan. Nagły przypływ emocji, przyswajanie obecnej sytuacji, gorączkowe myślenie nad rozwiązaniem - wszystko to eksplodowało, a umysł nie był w stanie opanować takiego chaosu. Jednak próbował, rozpaczliwie selekcjonując najważniejsze myśli. A taką zdecydowanie były trudności w oddychaniu.
Ręce bolały, nawet bardzo. Był on jednak odległy, jakby nieznany - umysł maga skupił się na rzeczach istotniejszych. Mianowicie na swej mocy magicznej, która, choć równie odległa, niemal wołała: użyj mnie! Pokaż, że jesteś tym wielkim magiem, wywołującym gejzery! Udowodnij, że jesteś coś wart!
W tej właśnie chwili, zamknąwszy oczy, Eri wyszeptał, czy raczej bardziej wykrzyczał w myślach jedyne słowa, które przyszły mu na myśl:
- Hezathesuna alea...
/wilgoć wyemituj, zasadniczo chcę zrobić z jego macki sushi ._./
/będę starał się pisać, na pewno częściej, niż ostatnio /
Aver - 18-12-2014, 18:46
Pancerzyk potwora błysnął metalicznie, gdy żołnierze zdołali jakoś wyciągnąć podtopionego Eriego z rynsztoku. Nie było jednak czasu przerazić się jego okropnym stanem, bowiem wij, który jednak okazał się być sprytniejszy od całej zmęczonej łażeniem po kanałach gromadki, splunął mazią w jej stronę, i tylko szczęśliwy traf, wola bogów czy może też jej podświadoma reakcja sprawiła, że nie oberwała żrącym żelowatym czymś, po którym zapewne zostały by po niej jedynie kosteczki i metalowa szpila, cudem trzymająca się włosów po tym całym zamieszaniu.
Zdziwiona spojrzała na Styryjkę, która stanęła w jej obronie. Przypomniała jej się sytuacja, która zdecydowanie miła nie była, z czasów, kiedy jeszcze pomieszkiwali w osadzie Krevaina, i słynne słowa Travida Lecorde, który nawet leżąc na klepisku halli próbował negocjować z elfami. Wstając, uśmiechnęła się pod nosem. Prawdziwy kupiec, nie ma co.
Odeszła kilka kroków w tył, i słysząc polecenie Ylvy, skupiła się i miotnęła zaklęciem nie w to, co wydawało się jej ogonem wija, tylko we fragment sufitu nad macką trzymającą Eriego.
- Harria murru neratekada xirrit indargari! - przy dwóch ostatnich słowach przesunęła ręce gwałtownie w dół, jakby pociągała za sznur od dzwonów.
Oczami wyobraźni już widziała cienki, ale ostro zakończony i dodatkowo wzmocniony zaklęciem spory odłamek skały odłupanej ze sklepienia jaskini lecący z wielką prędkością na mackę, i niczym spadająca na głowę skazańca gilotyna odcinający ją od reszty potwornego cielska...
... a jakaś część jej umysłu, zapewne ta odpowiedzialna za uczucia, modliła się do Avgrunn i Toledy by ów odłamek nie trafił ukochanego.
/Skała osłabić formować przesunąć wzmocnić. Oczy wyobraźni są opisem, i chyba w takiej formie będę opisywać przewidywane skutki c:/
Indiana - 19-12-2014, 05:15
Avergill napisał/a: | Oczy wyobraźni są opisem, i chyba w takiej formie będę opisywać przewidywane skutki | /Całkiem spoko, dla mnie bardzo klarowne i pomocne.
Ale za diabła nie mam pojęcia, jak emitując wodę, można zrobić z maski sushi... /
Eri:
zaklęcie mogło być całkiem pomocne, żeby pozbyć się wody, która zalewała ci płuca. Ale rzuciłeś je na wija, tworząc strumień wody, który spłynął po powierzchni płytek, nie robiąc mu wielkiej krzywdy. Stworzenie żyło w wodzie, by je zranić, woda musiałaby przybrać formę lodu, albo bardzo skondensowanego cienkiego strumienia. Dwa użyte w zaklęciu słowa to było za mało.
Minęło jakies półtorej minuty od momentu, kiedy ostatnio wciągnąłeś tlen.
W pierwszych sekundach to była konsternacja, szamotanina, stawianie oporu. Próbowałeś nie wciągać wody, poluzować obręcz, zanotowałeś, że parzyła ci ręce. Potem płucami zaczęły szarpać skurcze, organizm zaczynał panikować poza twoją wolą i swiadomością, jeśli trafiało na momenty, kiedy wij luzował splot, nos i usta robiły gwałtowny wdech, kończący się zadławieniem. Ręce uderzały histerycznie, szarpiąc duszącą cię pętlę palcami i paznokciami, nie czułeś ani puchnącej skóry, ani tego, że raniłeś się o ostre krawędzie chitynowego pancerza. Nogi szamotały się, szukając podparcia, ślizgając się na mokrym kamieniu. Serce waliło jak oszalałe.
Panika wydostała się do świadomości jak zawartość cienkiego balonika, który właśnie pękł, zalewając ci umysł chaosem. Nie byłes w stanie myśleć ani analizować, umierający mózg działał już tylko w jednym kierunku.
Aż wreszcie osłabł. Poczułeś stopniowy bezwład w kończynach, zrobiło się ciemno i cicho.
Serce też się uspokoiło...
Emilia:
nad waszymi głowami było murowane z kamienia sklepienie łukowe. Twoje zaklęcie dotarło do kamieni nad wijem, przeniknęło ich strukturę, rozkruszyło zaprawę. Skała zgrzytnęła, chrupnęła i rozerwała się, lecąc nieuchronnie ku dołowi, w locie formując się w ostro zakończony kamienny sopel.
Chitynowy pancerz pękł z obrzydliwym mlasknięciem, kamień wbił się w miękką tkankę i rozerwał ją. Splot na szyi Eriego puścił, wij wrzasnął wysokim wibrującym dźwiękiem, sprawiając, że wszyscy przez chwilę zastanawialiście się nad integralnością bębenków w swoich uszach.
Eri był wolny. Leżał bezwładnie na brzegu kamiennego chodnika.
Krzyk Ylvy zmobilizował pozostałych, kilka osób doskoczyło, uderzając ostrzami w nadziei na trafienie pomiędzy płytki pancerza. Kilka cięć dotarło do ciała wija, spod płytek zaczęła wysączać się biaława gęsta ciecz. Skolopendr wizgnął i odwrócił się do atakujących. Styryjka, której kleszcze w międzyczasie rozcięły nogę w dwóch miejscach, przeturlała się na bok i podniosła. Jej uwagę zwrócił sypiący się z góry pył.
Tymczasem stworzenie zamachnęło kilka razy ogonem i umykając spod waszych ostrzy rzuciło się w kierunku środka sali, skąd natychmiast zawróciło z powrotem w kierunku atakujacych go ludzi. Poza wodą skolopendr poruszał się równie sprawnie jak w niej, wyposażony był w dziesiątki drobnych segmentowanych odnóży, którymi przebierał w umykającym oczom tempie.
- Taaarcze! - wrzasnął dowódca, któremu czucie w rękach zaczęło powoli wracać wraz falą bólu, który postanowił ignorować - Tarcze naprzód i atak szarpany!
Wergundowie sprawnie ustawili szyk, w samą porę, bo wij już odciągnął w tył zraniony ogon i rzucił się do przodu, kłapiąc kleszczami, które z trzaskiem zatrzymywały się na tarczach.
- Atak... psiakrew! - Roderyk źle ocenił moc toksyny, krążącej mu w dłoniach. Próba uchwycenia rękojeści miecza skończyła się wypuszczeniem broni na ziemię. Zaklął, podniósł i dołączył do walczących.
Aver - 20-12-2014, 14:35
Z satysfakcją obserwowała, jak rzeczony kamień rozrywa wijowy ogon, jednak pisk, jaki potwór z siebie wydał sprawił, że aż jej pociemniało przed oczami, a ciało odruchowo się skuliło i zasłoniło wrażliwe uszy. Gdy już okazało się, że krążące chaotycznie po jaskini dźwięki się uspokoiły, wyprostowała się i odetchnęła. Widok uwolnionego Eriego przyniósł jej sercu niesamowitą ulgę, choć wiedziała, że zapewne cieszy się przedwcześnie. Zerknęła na walczących z wijem walecznych bardzo Wergundów, na poparzonego ichniego dowódcę, na żołnierza, który był na tyle nierozważny, by bez sensu podawać Eriemu powietrze, na Ylvę i jej pokrywającą się krwią nogę, aż wreszcie spojrzała uważniej na narzeczonego.
Był siny, jego zwykle delikatne dłonie o szczupłych i długich palcach były teraz spuchnięte i pokrwawione.
Nie ruszał się.
Co robić?
Zagryzła wargę. Każda sekunda była na wagę jego życia, a jednocześnie kilka metrów dalej wił się śmiertelnie niebezpieczny stwór.
Co robić?!
Przymknęła oczy i podjęła decyzję. Nie wiedziała, czy właściwą, ale nie było czasu.
Wzrokiem odszukała szpikulec, którym uprzednio rąbnęła potwora. Znalazłszy go, skupiła się na nim i wyciągnęła ręce.
- Harria indargari xirrit - rozpoczęła inkantację cicho, unosząc lekko dłonie, po czym machnęła nimi w stronę wija, celując w miejsce, gdzie przy pochylonej części, która prawdopodobnie była jego... głową? chitynowy pancerz odsłaniał od czasu do czasu nieco mniej chronione miejsce. A przynajmniej tak jej się zdawało - indargari eder!
Miała nadzieję, że podwójnie wzmocniony kamienny kolec zgodnie z jej zamysłem wbije się wijowi w coś, co u ludzi jest potylicą lub karkiem, i naruszy to coś, co u ludzi jest nerwami.
Nie patrząc jednak na efekty, podbiegła do bezwładnego Eriego, klęknęła przy nim i przyłożyła dłoń do jego szyi, szukając pulsującego miejsca, tak, jak uczyła ją tego Vesna, jednak to, co poczuła, zmroziło jej umysł i ducha lodem przerażenia.
Bo nie wyczuła nic.
Ogarnęła ją rozpacz. Rozpacz, która zacisnęła swe szpony na jej sercu i wtłaczała w umysł smutek, który prędko rozlał się po całym ciele, aż do czubków palców.
Dlaczego...?
Zacisnęła powieki, spod których popłynęły słone łzy.
Dlaczego?!
Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy, w miejscu, którego cień nie zdołał opanować, na granicy świadomości zapalił jej się ostrzegawczy kaganek. Jakiś cichy, acz stanowczy głos, łudząco podobny do głosu Vesny, rozkazał jej rękom ułożyć ciało Eriego na plecach i odchylić lekko głowę do tyłu. Powoli przypominała sobie, co Teralka robiła, gdy znalazły tego kapłana płynącego bez znaku życia z biegiem Wedry kilka lat temu. Teraz wydawało jej się, że minęły od tamtego czasu całe wieki...
Stanowczo, acz delikatnie rozchyliła narzeczonemu wargi i przyłożywszy swoje usta do jego podzieliła się z nim oddechem, kątem oka obserwując czy jego klatka piersiowa się na pewno unosi. W głowie galopowały jej myśli, na przemian usiłując sobie przypomnieć, jak przywrócić narzeczonemu puls i zaklinając bogów, by nie zrobiła mu jeszcze większej krzywdy swoim brakiem doświadczenia.
Aha, a jakby zaczął się krztusić, to go musisz przewrócić na bok, żeby się nie udławił znów.
Przymknęła oczy. Już nie zwracała uwagi na żłobiące w jej pokrytej kurzem koryta łzy, płynące wąskim strumykiem.
Tak Vesna, pamiętam, tylko niech to zadziała... Toledo, wiesz przecież, że ten człowiek nie zasłużył na taki los...
Po kilku oddechach wyprostowała się, i splatając odpowiednio dłonie zaczęła szybko i mocno uciskać jego klatkę piersiową.
Trzydzieści razy, nie mniej, nie więcej. A potem znów oddechy. Dwa wystarczą. I od początku, powtarzała w myślach jak mantrę szamańską.
Poczuła krew w ustach. Najwyraźniej znów przygryzła sobie policzek.
Eri, na litość wszystkich kochanych bogów, zaklinam cię, żyj, ty podtopiony magu wody od trzydziestu siedmiu boleści...
/Skała wzmocnij przesuń wzmocnij rzuć. I mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, bo Eri z zaświatów mnie ukatrupi D: aha, Vesna to autentyczna postać, w sensie graczem miała być, ale nie pojechała na obóz. Kapłan tyż. /
Indiana - 21-12-2014, 05:45
Emilia:
wytworzony przez zaklęcie kamienny pocisk przez sekundę zawisnął nad podłogą, a po chwili powietrze zaświszczało przeraźliwie, cięte z umykającą ludzkiemu wzrokowi szybkością.
Ci, którzy widzieli, gdzie uderzy, nie zdążyli nawet krzyknąć, ostrzegając walczących przy wiju, zresztą każde ostrzeżenie w tej sytuacji mogło być mylące. Elmeryk i Agat, którzy byli na drodze pocisku, zdążyli paść plackiem na ziemię. Kamień wyrżnął wija w bok łba i rozprysnął się w kawałki. Stworzenie poleciało na kamienną posadzkę z chrzęstem i wizgiem, odrzucone przez impet uderzenia o kilka metrów.
- Gabinaya-ad-xayavan, spowolnienie! - krzyknęła Ylva, dołączając do walczących - Teraz! Ciąć między płyty pancerza!
Obalony skolopendr szarpnął się kilka razy bezwładnie, próbując się podnieść, kiedy doszło go łowieckie zaklęcie,a zaraz po chwili grad ciosów.
Zajęta Erim słyszałaś jak zza ściany odgłosy walki i instrukcje Styryjki:
- Uważać na odnóża! Z dystansu!
Przyłożyłaś usta do ust maga, ale pierwsze wdmuchnięcie powietrza nie poszło wcale tak łatwo, musiałaś pokonać opór zaciśniętej krtani. Żeby ułatwić ułożenie mięśni, delikatnym ruchem pociągnęłaś lekko szczękę, unosząc ją ku górze. Dopiero wtedy powietrze przeszło z chlupotem przez zalany wodą przełyk.
Po kolejnych kilku seriach w końcu doczekałaś się reakcji. W ustach Eriego zabulgotała woda, a klatka piersiowa zakołysała się w spazmatycznym kaszlu. Podniosłaś go lekko i obróciłaś na bok. Nadal się krztusił, skurcze powodowały na przemian wypluwanie i wciąganie z powrotem wody, którą miał w ustach.
Z pomocą przyszedł ci Styryjczyk, ten sam, który chwilę wcześniej pomagał Elmerykowi wyciągnąć Eriego z wody. Złapał maga wpół, na wysokości przepony, jak człowieka, który zadławił się jedzeniem, i mocno szarpnął. Przepona zareagowała. W samą porę. Na wpół przytomny mag zwisnął na jego rękach i gwałtownie zwymiotował kilka razy ogromną ilosć wody, wypełniającej mu żołądek i gardło.
Styryjczyk opuscił go na ziemię i ułożył na boku.
Mag zaniósł się nieprzytomnym kaszlem.
Miał poparzone i zapuchnięte ręce, palce były poranione i powybijane od spazmatycznego szarpania za chitynowe pancerze. Ale oddychał.
Eri:
była panika i chaos w umyśle, był szalony, szarpiący ból, i ogromny, naprawdę ogromny strach. A potem, kiedy umysł zrozumiał, że umiera, zrobił się bardzo spokojny. Serce przestało pompować jak oszalałe, zakończenia nerwowe przestały rozbłyskiwać bólem. Zapadła cisza. Ciemność. Spokój.
I ten spokój nagle rozdarł błysk.
Krew, przepchana do mózgu przez zmuszone do tego siłą serce, rozjarzyła od nowa świadomość. Na chwilę. I znów. I znów.
Wbite w zalane wodą płuca powietrze przedarło się przez drogi oddechowe, naciągając tkanki. Ból obudził się jak rozjarzony dmuchnięciem płomień. I rozpalał się coraz bardziej, rozpalając kolejne włókna nerwów, aż pożar dotarł do umysłu.
A ten wybuchł. Pod powiekami zajarzyło się białe światło bólu, szarpnięte odruchem płuca skurczyły się, próbując wypchnąć wszystko co nie było tlenem. Całe ciało spięło się w potężnym skurczu, by pozbyć się tego, co nie pozwalało oddychać. Raz. Drugi. Po siódmym osłabło.
I wtedy ktoś je zmusił. Obręcz zacisnęła się na splocie słonecznym, powodując, że wielki mięsień przepony zareagował, spinając żebra skurczem. Wszystko powyżej podskoczyło ku górze, wypychając wreszcie wroga na zewnątrz.
Do płuc dotarło powietrze.
Do świadomości dotarł ból. Promieniował z opuchniętych rąk, nadwyrężonych stawów, zmiażdżonych mięśni szyi, z tysiąca miejsc, które właśnie przypominały o swoim istnieniu i krzywdzie, korzystając z tego, że umysł chwilowo nie miał już ważniejszych zmartwień.
Zareagowały też zmysły.
Jak przez mgłę usłyszałeś:
- Emilia!!!!! Sufit!!!!!!
I otworzyłeś oczy, po to żeby spojrzeć dokładnie na lecące w twoim kierunku kamienie.
Eri - 23-12-2014, 16:55
Ból.
Bolało. Wszystko, całe ciało. Niesamowite cierpienie dotykało każdej części jego organizmu, zaczynając na poparzonych dłoniach, skończywszy na zmiażdżonej krtani. Jego umysł przeżywał niesamowite wręcz katusze, próbując na przemian zasnąć na wieki i się przebudzić.
A jednak zdecydował się otworzyć oczy, pragnąc tylko końca tego niemiłosiernego bólu. Otworzył je, obudził się, by ujrzeć koniec. W postaci spadających na niego oraz klęczącą przy nim Emilię.
Gdyby chodziło tylko o niego, nie zrobiłby nic. Mentalnie już się pogodził z odejściem... do Morta? Nie, w to Eri nie wierzył. Bóg zgotowałby mu cierpienie większe niż jakiekolwiek żyjące na ziemi stworzenie. Zapewne po prostu przestanie istnieć lub będzie jako duch przemierzał za-południe, jeśli pogłoski okażą się prawdą.
Ale tu chodziło o Emilię. O jego ukochaną, narzeczoną, osobę, z którą chciał spędzić resztę życia. Tą, którą pragnął chronić za wszelką cenę.
Nie wskazał celu rękoma, nie był w stanie. Mając jedynie nadzieję, że sama myśl o danym miejscu wystarczy (w końcu był poważanym magiem!) skupił się na mocy i szepnął przez nadwyrężone gardło:
- Kankara soru indargari neratekada...
/lód wywołaj zwiększ uformuj, zasadniczo formuję ów lód w kopułkę nad głową moją i Emilii /
Aver - 23-12-2014, 17:11
Nawet najlepsi bardowie nie byliby w stanie opisać, jaką ulgę poczuła, gdy okazało się, że Eri żyje.
Żyje.
Oddycha.
Żyje!
Spojrzała z wdzięcznością na Styryjczyka, który włączył się do pomocy, sama zapewne nie miałaby tyle siły.
Siły... skoncentrowała się i szóstym zmysłem sięgnęła w głąb siebie, poszukując zmagazynowanej tam przed kilkoma godzinami energii magicznej. Zmarszczyła brwi i przygryzła wargę. Nie było jej tam zbyt wiele, może na jedno dłuższe zaklęcie, potem już zostaną tylko rezerwy...
Spojrzała na swoje dłonie pokryte pyłem.
Pyłem...?
Ucho wychwyciło wrzask, a głowa sama zadarła się, by spojrzeć na walący się na nich sufit.
Spadające kamienie, które nie czynią żadnej krzywdy... Otulają, niczym leśny strumień gdzieś pośród teralskich ostępów...
Nie.
Tętent konia galopującego przez bezkresne stepy... Monotonny i usypiający...
Odłamki raniące twarz i ramiona... Oczy bez białek, bezdenne niczym otchłań, wpatrujące się przeszywająco, aż boleśnie...
Nie!
Ból. Ból w skroniach, ból ranionej skóry, ciepło juchy wydobywającej się z otarć i rozciętego ciała.
Krew na dłoniach... Czarna posoka spływająca po przedramionach, barwiąca sukienkę ciemnym szkarłatem...
To nie moja krew.
Nogi oplecione pędami dziwnej rośliny, białe kwiaty upstrzone ciemnoczerwonymi kropkami pną się coraz wyżej, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
Znam to, znam to zbyt dobrze...
Ból przebitego serca jest niespodziewany, jak wcześniej, choć tyle razy już to przeżywała. Rozchodzi się z prędkością światła i jak światło przyćmiewa ból ran spowodowanych lawiną ostrych jak brzytwa skał.
Jeszcze kilka razy uderzy, a potem będzie koniec.
Krew w ustach smakuje żelazem i rdzą.
Szaroniebieskie oczy wpatrują się z niedowierzaniem w przestrzeń, lekko rozchylone usta nadal są czerwone od pocałunków. Biały materiał prześcieradła zaścielającego łoże powoli barwi się czerwienią...
- NIE!!! - wrzasnęła na cały głos, a w tym krzyku można było usłyszeć dysonansy paniki i rozpaczy połączonej z wściekłością na tego, kto zmusił ją do robienia tak strasznych rzeczy.
Przecież miało być tak pięknie... Mieliśmy wrócić do Birki i wieść spokojne życie magów w domu pełnym nieprzeczytanych ksiąg... a teraz to tak ma się skończyć? Pod zawałem sklepienia? Na tym zapomnianym przez północnych bogów skrawku ziemi, którą ludzie zapragnęli wyrwać tubylcom z ich rąk? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy?
Nie po to cię ratowałam, ty przeklęty czarodzieju, żebyśmy teraz zostali przysypani jakimiś kamyczkami!
Wściekłość wzięła górę. Straciła panowanie nad swoimi szóstym zmysłem, a ten, pozostawiony samopas, potrafił czynić zniszczenie, nad którym niemalże nikt nie mógł zapanować.
Czuła, jak wstęgi Mocy aż się proszą, by je wyciągnąć z kamieni, by je uwolnić z ich wiecznego więzienia, jakim była skała. Czuła też buzującą Moc w sobie, w tym miejscu w umyśle, gdzie się znajdowała. Nie było jej wiele, ale to wystarczyło. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Dłonie same powędrowały w górę, usta same wykrzyczały inkantację, słowa zostały wypowiedziane tak szybko, że niemal zlały się w jedno.
- Harria murru tsaga murru mehe roko!
A umysł tymczasem usilnie próbował wspomóc zaklęcie, wyobrażając sobie jak walące się odłamki sklepienia stają się coraz mniejsze i mniejsze, aż z ostatnim słowem znikają.
Dobra Avgrunn, błagam, niech to zadziała...
Znów poczuła metaliczny smak na wargach, ale jakoś nie odnotowała tego faktu, całą swoją uwagę skupiając na zaklęciu.
/Skała pomniejszać dzielić redukować rozproszyć zniknąć. Dezintegracja albo chociaż zamiana w drobny żwir czy coś. Generalnie przed tym zaklęciem było 14 pkt, jak naliczyłam (ale ja się szybko wyprztykuję z many D: ), ale że to dość spore zaklęcie, to pewnie na krwotoku z nosa się nie skończy. O ile w ogóle zadziała D: )/
Indiana - 23-12-2014, 22:23
Eri:
energia, której potrzebowało zaklęcie, wyrwała się z twojego organizmu, przenikając jak uderzenie pioruna przez zmęczone bolące tkanki i wypromieniowała ku górze. Właściwie nigdy nie zdarzyło ci się, aby uderzył cię piorun, ale gdzieś w którejś szufladce świadomości pojawiła się myśl, że mogłoby to tak wyglądać, tak być odczuwane. Z zupełnie niewiadomych przyczyn poczułeś nagle, że to by było niesamowicie smieszne, tak umrzeć, od porażenia... Chciałeś się zaśmiać, ale zakrztusiłeś się resztką wody, jaka wciąż chlupotała ci w przełyku. Kaszlnięcie oznaczało kolejne spięcie spalonych mięśni, ale już ich nie poczułeś.
Wycieńczony organizm postanowił odłączyć ci możliwość decydowania o nim, zanim znów narozrabiasz i wymyślisz kolejny sposób, jak mu utrudnić regenerację.
Zemdlałeś.
Emilia.
Krzyk przebił się do twojego przeładowanego uczuciami umysłu jak szpikulec, i podobnie, jak pod wpływem szpikulca, pękł w umyśle balonik z wściekłością. Momentalnie wyparła ona strach, żal, obawę, zmęczenie, owładnęła całkowicie zmysłami.
Zaklęcie, wygenerowane przez wzbierającą falę gniewu, było wzmocnione mocą twojego własnego organizmu, sprzężone z twoją złością i chęcią destrukcji. Wyrzucone ku górze, załaskotało cię w końcówki palców wraz ze zwiększonym nagle w drobnych naczyniach krwionosnych ciśnieniem i gdyby ktoś z boku dokładniej wpatrywał się w to miejsce, dostrzegłby poruszona falę powetrza, drgającą jak pod wpływem nagłego gorąca albo zimna.
Jednocześnie jednak stało się coś jeszcze. Twoja energia szybująca w górę nagle napotkała idącą jej w poprzek strugę mocy, która właśnie zamieniała w drobinki lodu wygenerowana w powietrzu wilgoć. To, co stało się dalej, było z pewnością warte odmalowania na obrazie albo opisu w pieśni. Oczywiście gdyby ktoś z boku dokładniej wpatrywał się w to miejsce.
Nad waszymi głowami - twoją, Eriego i tego Styryjczyka, którego imienia nie znałaś, nagle zamknęła się przestrzeń, jak wielki kryształowy bąbel, którego ścianki nagle rozjarzyły się błękitem, po czym rozbłysły jak miliard maleńkich pryzmatów, migocząc oszałamiająco kolorami tęczy. Energia twojego zaklęcia została rozdzielona sferą, którą rzucił Eri - część ogromnej mocy, którą wyrzuciłaś, wzmocniła powstającą właśnie lodową kopułę, druga część poszybowała ku górze. Z sykiem i krystalicznym trzaskiem, lecące ku wam głazy, dotychczas zaparte samonośnie w łukowym sklepieniu, zamieniały się w drobny żwir i kamienie, część odparowała, reszta zaś spadła na kopułę z dźwiękiem piasku, rzuconego na taflę szkła.
Tafla zaśpiewała, jęknęła... dźwięczny odgłos załamał się w szorstkim trzasku. Zobaczyłaś rysę i chciałaś coś powiedzieć, ale kamienna podłoga z rozmachem walnęła cię w tyłek, a tafla zmieniła swoje położenie względem ciebie na bardziej horyzontalne. Wypromieniowanie własnej energii dało o sobie znać. Zobaczyłaś drugą rysę i trzecią.
Gdyby ktoś dokładniej przyglądał się z boku, zobaczyłby rozświetloną błękitną kopułę lodu, na którą runęło kilka ton luźnego gruzu i piasku z rozbitych kamieni, a na to kolejne głazy i ziemia, pod którą kopuła zniknęła niemal całkowicie. Gdyby ktoś się przyglądał, zacząłby w tym momencie liczyć sekundy, po których kopuła z trzaskiem pęknie, grzebiąc was pod kamienno-piaszczystym kurhanem.
Aver - 24-12-2014, 02:01
Wściekłość i furia, jaką przed chwilą czuła, uleciała wraz z zaklęciem, tak jak i jej siły. Teraz czuła jedynie pustą skorupą, biernie obserwującą to, co się stało. W głowie, poza ostrym bólem skroni, kołatała się jedna myśl.
Nie udało się... a przynajmniej nie do końca...
Nie miała siły nawet zacisnąć pięści ze złości. Ze złości na Eriego, którego bądź co bądź dobre chęci pozbawiły go przytomności, i na samą siebie, że nie potrafiła uchronić ich przed konsekwencjami własnego zaklęcia.
Dlaczego wszystko na tym cholernym za-południu musi być przeciw nam?, zawodziła gorzko w duchu, lecz na zewnątrz nadal wpatrywała się tępo w lód, pokrywający się coraz szybciej rysami i pęknięciami. Właściwie to widziała ciemność, gruz przysypał ich całkowicie, jednak trzaski były jednoznaczne. A może tylko zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na nieuchronny koniec?
Jakiś głosik w jej głowie próbował przywołać ją do porządku, wmawiał, że jeszcze nie wszystko stracone, że przecież może jeszcze coś zrobić...
Uciszyła go. Z każdym jękiem pękającego pod ciężarem skał lodu traciła nadzieję na jakikolwiek cud.
Nadzieję...
Tavar...
Potrząsnęła głową, co wywołało jeszcze większą falę bólu. Coś gęstego i ciepłego spływało po jej twarzy.
Tutaj nawet Tavar nie pomoże, pomyślała gorzko i spróbowała się podnieść, co jednak wywołało tak wielkie zawroty głowy, że zdecydowała się pozostać w pozycji leżącej.
Czuła pod plecami zimny kamień, dłonie ciągle drżały po ostatnim zaklęciu, a mimo to jej zmysł Mocy chciał więcej i więcej. Inkantując zużyła część rezerw, które przysługiwały jej jako człowiekowi, jednak nie było tych rezerw wiele, a ich koniec oznaczał pewną śmierć z wycieńczenia. Wiedziała to, pamiętała, jak na zajęciach z dysponowania energią mistrzowie ostrzegali przed zużywaniem rezerw, żartobliwie opisując doznania z nimi związane jako "magiczny kac". Teraz jednak nikomu nie było do śmiechu.
Głośniejszy trzask zmusił ją do otwarcia oczu. Sekundy mijały, lód był coraz bardziej słabszy, a ona nie miała ani możliwości, ani mocy by ową kopułę podtrzymać. Nie była magiem wody.
Kopuły z lodu nie utrzymasz, ale co z kopułą z kamieni?
Zagryzła wargę i spojrzała w górę. Skał było aż nadto, by nie móc ich scalić w solidną całość. Potem zerknęła na omdlałego narzeczonego i, przymknąwszy oczy, załkała. Nie dam rady, jestem za słaba... to mnie przerasta... przepraszam Eri...
Mimo to jednak zmusiła się do klęknięcia na chłodnych kamieniach. Inny, tym razem złośliwy głos w jej głowie szeptał, że to i tak nie ma sensu, że tylko przyspieszy koniec...
- Spróbuj ich jakoś... zawołać... - powiedziała cicho do Styryjczyka, nie tłumacząc jednak ani jak, ani po co ma to robić.
Łkając, przyłożyła dłonie do podłogi i wysłała resztki mocy, by scaliły część skał przylegających do lodowej kopuły, tworząc oddzielającą ich od gruzu warstwę. Łamiącym się głosem przeplatała inkantację zaklęcia ze słowami pobrania:
- Harria esketa muthu neratekada... Indarra desargatzea erat... Harria... esketa muthu nera...tekada...
Czuła, że to nie potrwa długo, że nie panuje nad energią tak, jakby tego chciała, że Moc wymyka jej się z rąk...
O ironio... zginąć przysypana własnym, ukochanym przez całe życie żywiołem...
Cóż... podobno nadzieja umiera ostatnia...
/Skała scalić koncentrować formować + standardowe słowa podczas pobierania many z komponentów. Wyczuwam brak powietrza pod kopułą .-. /
Indiana - 24-12-2014, 03:06
Kopuła trzeszczała.
Lśniła prześlicznym błękitem, krążąca w drobinkach lodu energia rozbłyskiwała to tu, to tam, nadając barwy kryształkom i dając wam jednocześnie odrobinę światła. Eri byłby zachwycony, gdyby oczywiście był przytomny.
Twój niespodziewany towarzysz w nieszczęściu, ów gwardzista, przyklęknął i z niepokojem spojrzał na to prowizoryczne, błyskające sklepienie nad sobą. Niepokój było widać na jego twarzy, ale z pewnością poza zasłoną oczu kłębiło się tam znacznie więcej strachu.
- Psiakrew jasny szlag... - wyszeptał, rozglądając się szybkimi spojrzeniami wokół jak człowiek, który gorączkowo szuka rozwiązania. Pośpiesznymi ruchami przejeżdżał po kamieniach, lodowej powłoce, wreszcie po własnym ubraniu, szukając czegokolwiek, co pomoże mu w rozwiązaniu.
Kopuła nad głowami miała wysokość jakichś 2 metrów.
Wreszcie wyszarpnął miecz z pochwy, to był klasyczny styryjski rapier, długi na metr, dość giętki. Gwardzista podniósł go, patrzył przez ulotną sekundę, obrócił sztychem ku ziemi i ucałował głowicę. Po czym wąski koniec klingi zamocował między szczelinami chodnika tak, by głowica zaparła się o część lodowego sklepienia.
- Posłuchaj - przyklęknął przy tobie, rezygnując z wszelkich ozdobnych tytułów. Spojrzał na twoją pełną rezygnacji i zmęczenia twarz - Wyjdziemy. Słowo. Dla gwardzisty arcyksięcia słowo jest święte - uśmiechnął się i mrugnął do ciebie - Przesuńmy maga bliżej miecza. Potem rozbiję kopułę w jednym miejscu wąsko, o tam, gdzie widać światło. Wyjdziesz na zewnątrz, a ja ci podam jego ręce i pomogę go wypchnąć, potem wyjdę sam. Jasne? Nie ma czasu. Oby zadziałało to, co robisz zaklęciami...
Złapał Eriego mocnym uchwytem pod ramiona i przysunął do samej ściany. Poczekał aż podejdziesz.
Zobaczyłaś za warstwą lodu postaci, jakieś dłonie oparły się o taflę z drugiej strony, ale nie byłaś w stanie rozpoznać.
- Gotowa? - Styryjczyk wciągnął powietrze - Teraz!
Mocnym uderzeniem trzymanego oburącz myśliwskiego noża rozkruszył taflę. Nóż wbił się i powstała mała szczelina, usłyszeliście przez nią głos Ylvy:
- Uważać! Miejsce z tyłu!
Z drugiej strony też ktoś uderzył w taflę, w tym samym miejscu, gdzie utkwił sztylet.
Pękła.
Zgrzytnęła raz i drugi, rysa pobiegła ku górze, nie patrzyłaś jak daleko. Ktoś z zewnątrz butem rozwalił powstałą szczelinę, Stryjczyk pchnął cię ku tafli, z drugiej strony czyjeś ręce złapały cię za ramiona i szarpnęły, odrywając od ziemi. Poleciałaś dalej, na stojących dalej ludzi, którzy potykali się i przerwacali o leżące gruzy.
- Do tyłu! Do tyłu ją! - krzyczał ktoś, to byl chyba Roderyk, dowódca oddziału - Zaraz runie reszta sklepienia! Szybciej!
Lód zazgrzytał, zastękał.
I runął w dół z ogłuszającym hukiem, z ziemi uniósł się pył. Ze sterty gruzu wystawała tylko wysklepiona na metr w górę część, którą podpierał wygięty miecz gwardzisty.
Wrzasnęłaś i rzuciłaś się z powrotem, roztrącając ludzi.
Chciałaś krzyknąć, że Eri i ten drugi, żeby ich wyciągnęli, ale zobaczyłaś, jak Ylva wraz z Elmerykiem, tym, który wyciągał Eriego z wody , wyszarpują maga przez szczelinę, a kolejne osoby odpychają jego bezwładne ciało do tyłu.
Gwardzista, skulony tak, by nic nie przycisnęło mu nóg, przecisnął rękę przez szczelinę, która niespodziewanie zawęziła się o połowę, bo miejsce zagrodziła krzywizna miecza. Rzuciłaś się w tamtą stronę, zobaczyłąś, jak Ylva łapie go mocnym uchwytem za wystawioną rękę, podpiera swoją drugą ręką, mocno zapierając się na nogach, próbuje wyciągnąć mężczyznę. Tamten krzyknął, klinga rozorała mu plecy. Przesunął się tylko o kilka centymetrów.
- Dalej! - wrzasnęła Styryjka nienaturalnym głosem i szarpnęła mocno raz jeszcze.
Lód zazgrzytał jeszcze raz. Z metalicznym, śpiewnym dźwiękiem pękła klinga, przebijając żebra i płuca przyciśniętego do niej człowieka. Ale to nie było ważne, bo w tym momencie runęło w dół wszystko, co wąski i jakże wątły promień ostrza podtrzymywał, kilka ton gruzu i głazów uderzyło głucho o ziemię, krusząc pozostałości lodowej kopuły.
Pył opadł po chwili.
Cisza, która nastąpiła po huku kamiennego tąpnięcia, wyła w uszach.
Ylva podniosła się z trudem, część kamieni uderzyła też w nią, ale były to tylko luźne odłamki. Nie wstając z przyklęku, próbowała rozgarnąć rumowisko pośpiesznymi ruchami. Dopiero po długiej minucie zaprzestała tej bezsensownej czynności i ciężko usiadła, podpierając czoło na dłoniach. Musiało ci się coś stać z oczami, bo zdawało ci się, że widzisz bruzdy żłobione przez łzy w warstewce pyłu, która pokrywała jej twarz. Tak, na pewno ci się zdawało.
Poza tym Eri chyba właśnie oprzytomniał i trzeba było się nim zająć.
- Ruszmy się stąd! - rozległ się głośny rozkaz wergundzkiego dowódcy - To sklepienie zaraz posypie się dalej i wolałbym tu wtedy nie stać.
Aver - 04-01-2015, 00:44
Miał rację. I o wiele lepszy pomysł od niej.
Logiczniejszy.
Sprytniejszy.
I ładny uśmiech.
Gdyby nie on, to prawdopodobnie wszystko by się zawaliło im na głowy.
I to była jej wina, że cokolwiek się zawalało.
Chciałaś dobrze, a wyszło jak zwykle...
Tak, to była jej wina. To przez nią sklepienie się zawaliło, to przez nią siedzieli przez tą niemiłosiernie długą, a zarazem strasznie krótką chwilę jak zasypani żywcem...
Przynosisz pecha.
Poczuła, jak łzy znów cisną się do oczu, gdy usłyszała nuty rozpaczy we wrzasku Ylvy. Wiedziała, że nie da rady, że wystarczy kilka uderzeń serca...
Nawet nie kilka.
Skały wydały z siebie groźny pomruk, świadczący o tym, że nie będą tolerować większej ilości przemeblowań, jednak teraz było to już bez znaczenia.
Znów ktoś umarł. Znów przeze mnie.
I twoją głupotę, odezwał się znów ten sam drwiący głos. Gdzieś w głębi klatki piersiowej ciężkie poczucie winy przypomniało o swoim istnieniu, kłując w okolicy mostka. Spojrzała na Eriego, który najwyraźniej odzyskał przytomność i podeszła do niego.
Nie wyglądał zbyt dobrze, czego zresztą można się było spodziewać po bliższym spotkaniu z wijem. Spuchnięte i poparzone ręce, poranione dłonie, powybijane palce...
Oczyścić, opatrzyć, nastawić... Spojrzała w górę. Sklepienie mogło się zawalić w każdej chwili...
Ostrożnie, by nie podrażnić poparzonych miejsc, spróbowała podnieść narzeczonego, jednak jej zmęczone ręce kontra dorosły mężczyzna nie dały rady.
- Pomóżcie mu wstać. A jeśli ktoś ma jakiś alkohol, to lepiej niech się przyzna - stwierdziła dość głośno - trzeba oczyścić rany z jadu, bo będzie bolało dłużej. I to się tyczy wszystkich, którzy dotknęli wija, nie tylko jego. I lepiej rzeczywiście się stąd zmywajmy... - rozejrzała się po komnacie, spojrzała na ciemniejące korytarze, a potem na dowódcę Wergundów - tylko w którą stronę?
Jednak coś, głęboko w środku, nie dawało jej spokoju. Jedna myśl, która przemknęła jej przez głowę.
A właściwie, to czemu po prostu stamtąd nie zwialiśmy?
Eri - 04-01-2015, 12:54
Westchnął. Nie sądził, że pod Vekowarem mogę wydarzyć się rzeczy tak niespodziewane i niebezpieczne. Kolejny już raz tego dnia miał świadomość, że prawie zginął. Bynajmniej nie była to przyjemna myśl.
Uniósł obolałą dłoń w geście odmowy, gdy Emilia próbowała go podnieść.
"Nie jestem inwalidą, wstanę sam"
Tak też się stało, po paru chwilach prób oderwania się od ziemi bez używania rąk mag w końcu stanął na nogach: niemal w tym samym momencie te niemal ugięły się pod nim, przez co mężczyzna stracił równowagę. Był słaby...
Indiana - 04-01-2015, 22:49
Wszystko zaczęło się od monety. Małej, błyszczącej monety, która zwróciła uwagę Eriegu u wylotu jednego z tuneli. Teraz ją odnaleźliście, to był srebrny książęcy akwir, ułożony dokładnie na środku niewielkiego kamienia, absolutnie nieprzypadkowo.
To musiał być zostawiony przez Kodrana ślad.
W tej mało szczęśliwej dla was sali poległo łącznie sześciu waszych ludzi.
Pięciu Wergundów i gwardzista. Tym samym zostało was szóstka Styryjczyków (wliczając w to Agata) i szóstka Wergundów, w tym Elmeryk i dowódca, Roderyk. Oraz dwoje magów.
Roderyk nie zdecydował się osłabiać dalej oddziału, chociaż kilku jego ludzi sugerowało, aby wysłać na górę część ludzi, sprowadzić oddział spod znajdującej się nad wami wschodniej Bramy, by zajął się poległymi.
Podobne było też zdanie Ylvy. Istota, która was zaatakowała, najprawdopodobniej znalazła się tu przypadkiem. Jej blada barwa skóry, kształt ciała i sposób poruszania predestynował ją do życia w wąskich, ciasnych przestrzeniach, nie były to raczej miejskie kanały, bo o obecności takiego łowcy mieszkańcy miasta by się dowiedzieli szybko i boleśnie. To mogło oznaczać, że gdzieś przed wami jest miejsce, które łączy kanały z jakimiś naturalnymi przestrzeniami, miejsce to mogło zostac udrożnione ostatnio umożliwiając przedostanie się wijowi... i ucieczkę imperialistom.
Teoretycznie była także możliwość, że stworzenie było trzymane tu w podziemiach, a teraz uwolnione i poszczute na was... Ale to byłoby nad wyraz ryzykowne ze strony szczujących.
Ostatecznie ruszyliście dalej. Polegli zostali ułożeni pod jedną ze ścian, wy zaś wyruszyliście w gronie jeszcze pomniejszonym o jednego Wergunda, który został wysłany na górę, do Bramy Wschodniej, by sprowadzić pomoc, oddział, który zająłby się pochówkiem i przede wszystkim zajął się potworem, który uciekł w kanały. Nie mogliście ryzykować, żeby pozostawione ciała stały się zaczątkiem jakiejś epidemii, gdyby okazalo się, że wy jednak nie wrócicie. Ułożyliście je póki co tak, by nie miały kontaktu z wodą i przykryliście kamieniami, aby nie dobrało się do nich w międzyczasie żadne stworzenie.
I ruszyliście dalej, pechową trzynastką.
Emilia:
wchodząc w tunel, odczułaś drganie skał. Wibrację, która przenosiła się aż na końce twoich palców. Gdzieś w nieokreślonej oddali jakaś potężna energia została wpakowana w kamienie, potężna fala drgań doniosła to aż do ciebie. Kierunek? Chyba tam, skąd przyszliście, ten tunel, gdzie zostawiliście martwą dziewczynę. Chyba. Nikt oprócz ciebie tego nie dosłyszał, nie było opcji.
Ten, w który weszliście, to był jeden z tuneli najbardziej zewnętrznych, stojąc (prawdopodobnie) tyłem do wybrzeża był pierwszy z lewej, więc teoretycznie na północ. Szliście dłuższą chwilę, zanim nie natrafiliście na kamyk. Konkretniej Agat natrafił. Kodran miał półszlachetne kamienie od niego, więc Agat rozpoznał przedmiot natychmiast. Był ułożony równo przed jedną z prowadzących w prawo odnóg. Na twarzach poczuliście przeciąg.
Jeden z gwardzistów ruszył na zwiad i po chwili przyniósł informację o przejściu. Doszliście do miejsca, gdzie w jednej ze scian widniała dziura, wybita w murowanej powierzchni. Weszliście tam, opuszczając miejskie kanały wkroczyliście w naturalne jaskinie.
Pierwszy etap był potwornie klaustrofobiczny. Początkowo nie wierzyliście, że da się przejść, ale Styryjczycy znów poszli pierwsi. Kiedy z drugiej strony usłyszeliście głos Ylvy, niepewnie, ale jednak ruszyliście. Szczelina w skale była tak wąska, że nawet Emilia musiała zrobić wydech, a i tak szła szorując żebrami o skałę, przesuwając się o kilka centymetrów na raz. Nerwy trzeba było trzymać w garści, najmniejsze dopuszczenie do uczucia paniki oznaczało utknięcie i śmierć.
Wąska szczelina przechodziła w nieco szerszą po kilku metrach i tam dopiero można było w miarę swobodnie stanąć. Tam też zrozumieliście, że już nigdy nie będzie się wam wydawało, że gdzieś jest ciasno... O ile nie będzie ciaśniej niż przed chwilą.
Zrobiliście może kilkanaście kroków i dostrzegliście ciemność. Tj. światło trzymanej z przodu świeczki nie odbiło się od ściany tylko rozpłynęło się w przestrzeni. Poczuliście ciąg powietrza na twarzach.
Ylva cofnęła się z przodu do was, nie miała zbyt optymistycznej miny.
- Koniec drogi.
- Co?
- Koniec drogi. Krawędź. Urwisko. A na nim - to - powiedziała, wyciągając ku wam dłoń z kolejnymi kamyczkami, zawiniętymi w kolejny ścinek jedwabnego pethabańskiego szala.
- Dobra, psiakrew - powiedział Elmeryk - Nie odparowali stąd, tak?
- Chyba.
- Więc szukać! Szukać czegokolwiek.
Uszek - 05-01-2015, 01:24
Staram sie dojrzeć dno, następnie oglądam sciany i krawędzie w poszukiwaniu liny lub czegoś podobnego. Biore pobliski kamień i rzucam go w przepaść nasłuchując.
Po zakończonych oględzinach pytam
-Mamy line?
Indiana - 06-01-2015, 03:58
Kamień leciał długo. Bardzo długo. Właściwie jego uderzenie o podłoże było ledwie słyszalne,a i to trudno było stwierdzić, czy to była gleba czy też uderzył po drodze o ścianę. Głos rozszedł się w zamglonej przestrzeni olbrzymiej podziemnej kawerny.
- Mamy linę - mruknęła Ylva, wskazując skinieniem głowy na jednego z Wergundów, który linę rzeczywiście miał, jednak patrząc na grubość zwoju, mogło jej byc nie więcej niż kilkanaście metrów. O ile kamień nie lewitował magicznie nad dnem urwiska, to do owego dna było jak nic trzy razy tyle.
Uszek - 06-01-2015, 22:53
Obmacuje ściany szukając miejsca na obwiązanie liny a także wychylam sie jak najdalej mogę i rozglądam sie na boki.
Indiana - 07-01-2015, 02:06
Obmacywanie ścian przynosi niespodziewany efekt - po prawej od miejsca, w którym stoicie, znajdujesz coś jakby przebitą w skale dziurę. Dziura jest na wylot - gdyby włożyć tam linę, wylazłaby z drugiej strony, obejmując skałę o średnicy ponad metra. Czyli byłoby to dość solidne stanowisko.
Zaczynając przyglądać się temu miejscu zauważasz, że stanowczo ktoś do tego celu go musiał używać - owa dziura skalna jest wytarta, widać ślady liny konopnej lub z innego roślinnego włókna (drobne, sztywne kłaczki), kamień jest leciutko wyszlifowany.
Po podejściu do samej krawędzi i wychyleniu się masz wrażenie, jakbyś stanął na krawędzi świata. W dodatku zmysły robią dość nieprzyjemne numery - nie widać ani dna, ani przeciwległych ścian, ani stropu, zupełnie jakbyście nagle stanęli na wysuniętym w otchłań kosmosu cyplu. Wzrok nie znajdywał punktów odniesienia, błędnik zgłupiał, nie mając żadnego oparcia, więc w głowie wirowało, a kolana robiły się miękkie.
Patrząc wzdłuż samej krawędzi widać było po obu stronach, w prawo i w lewo, wąski na jakieś 20-40 centymetrów, gzyms, znikał za skalnymi załomami.
Uszek - 07-01-2015, 11:48
Błyskawicznie się cofam i siadam przy ścianie cieżko dyszac staram się zapanować nad zawrotami głowy.
Kiedy zapanuje nad sobą podnoszę się opierając się o ścianę.
-dobra chyba nie mamy wyboru, spróbuje zejść.
Zaczynam szukać materiału który nada się na taśmy, następnie taśmy łapie w połowie długości i trzymając ręką przekładam między nogami. Z tyłu końce się rozkładam na boki tak, by po obu stronach ciała wróciły do trzymanej w ręce „połówki”, przez którą trzeba było te końce przełożyć i zaciskam wokół ud powstałe w ten sposób pętle. Resztę taśmy owijam wielokrotnie wokół talii i wiąże na możliwie mocny węzeł.
Indiana - 08-01-2015, 05:05
Uszek napisał/a: | Zaczynam szukać materiału który nada się na taśmy, następnie taśmy łapie | Ok, ale czego konkretnie używasz?
/A on tak będzie sam kombinował, czy ktoś mu pomoże? /
Ylva, która podeszła obok, pochodnią zaświeciła w prawo wzdłuż krawędzi gzymsu.
- Patrzyłeś tam? - zagadnęła Agata - Patrz - zwróciła twoją uwagę na wyślizgany odcinek skały na wysokości, gdzie najłatwiej złapać się rękami - Wygląda, jakby ktoś tego używał jako chwytów.
Staliście tam już od kilku minut. Część z was nieufnie i ze strachem patrzyła w otchłań, na której krawędzi stanęliście, inni wciąż przeżywali klaustrofobiczne przeciskanie się między skałami, kilka osób po prostu korzystało z możliwości chwilowego odpoczynku. W tym momencie dobiegło was głuche tąpnięcie. Usłyszeliście je trochę jak wibrację w skale, trochę gdzieś na dolnej granicy słyszalności. Dobiegało z kierunku, z którego przyszliście, z tuneli.
Aver - 08-01-2015, 22:03
Szła mechanicznie, w zasadzie nie myśląc o niczym. Pardon, myślała o tym dziwnym tknięciu, które poczuła, gdy wychodzili z nieszczęsnej kawerny. Tknięcie energii, które w zasadzie można by przyrównać do wstrząsów, które mogli by wydawać Kamienni Słudzy stąpający po ziemi. Tak, to mogło być to.
Ale zarazem nie mogło. Bo skąd by tu się wzięły skalne golemy?
Z drugiej strony jednak, jeśli nie była to służba Pani Avgrunn, to w takim razie kto? Kto byłby w stanie wcisnąć tak wielką ilość energii w skały, że aż poczuła ją tutaj?
Chyba, że...
Chyba, że są bliżej niż mi się zdaje.
Z zamyślenia wyrwało ją delikatne pociągnięcie za łokieć. Ocknęła się.
Musieli przeciskać się przez szczelinę tak wąską, że aż czuła mruczenie skał całym swoim ciałem. Czuła, że wystarczyłaby jedna ich chęć, a zmiażdżyłyby ją jak człowiek jagódkę między palcami. Ale nie mogła dać się ponieść tej myśli, więc jedynie zagryzła wargę i szła dalej.
Swoją drogą... tu jest tak strasznie wąsko, a przecież ani wuj, ani jego siepacze nie są wysmukłymi elfami... trochę musieli tu zamarudzić, więc może nie są aż tak daleko?
Na szczęście następna jaskinia wynagrodziła uprzedni trud przeciskania się w klaustrofobiczne przejście. Aż z nawiązką.
- Koniec drogi.
- Co?
- Koniec drogi. Krawędź. Urwisko.
Zaraz, co?!
Cofnęła się o krok, dłonie zaczęły jej drżeć zauważalnie, a kolana zrobiły się miękkie. Próbowała się opanować, ale próba okiełznania tego lęku spełzła na niczym. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się. Zauważyła, jak jeden ze Styryjczyków bada krawędź, obserwowała jak Ylva coś mu pokazuje, ale nie miała śmiałości podejść bliżej. I choć urwisko było kawał dalej, i tak zdawało jej się, że jest zdecydowanie zbyt blisko.
Znów podjęła próbę uspokojenia szaleńczo kołatającego w piersi serca, ale i ta się nie powiodła.
Cofnęła się krok, a potem jeszcze kilka kroczków, aż wreszcie dotknęła plecami ściany. Tak dla pewności.
Wtedy przypomniała sobie, co poczuła, gdy opuszczali feralną kawernę i chwyciła się tego wspomnienia jak tonący liny rzuconej przez ratującego, byle tylko zapomnieć co czyha na nią te kilkanaście kroków z przodu. Przymknęła oczy i skupiła się, usiłując tchnąć myśl i wstęgę Mocy w skały... po czym świat zawirował, a organizm przypomniał o ostatnich próbach rzucania zaklęć. Oparła się ciężko o ścianę i odetchnęła głęboko.
Nie dam rady, bez rytuału nie dam rady...
Zebrała się w sobie i powiedziała:
- Zróbcie mi łaskawie trochę miejsca.
/Jeśli się da i rzeczywiście jest trochę wolnego miejsca, to Emilia szepcząc robi rytuał pobrania many, jeśli jednak tego miejsca nie da rady zrobić, to lipa i tylko pobiera trochę energii z kamieni/
Nie minęła jednak dłuższa chwila, gdy znów to poczuła. Znów to tknięcie, choć tym razem nie poczuła go zmysłem magii. A ciekawość, by dowiedzieć się, o co chodzi, znów urosła.
Przyłożyła dłonie do ściany od strony wąskiego przejścia, oczyściła umysł i wysłała myśl i Moc w głąb skał, w stronę, z której docierały tknięcia, pytała żywioł, cóż takiego się tam zmienia.
Nie była pewna, czy skały zrozumieją, o co jej chodzi, ale nie potrafiła inaczej tego sformułować. Kamienie nie znały pojęcia żywego, więc nie mogła po prostu spytać o ludzi. Za to czuły zmiany, więc miała nadzieję, że uda jej się jakoś zrozumieć ich odpowiedź.
O ile w ogóle zechcą jej odpowiedzieć.
/Pardonsik, że tak długo, ale co rusz się zabierałam za posta, to mnie wołali/zrzucali z koma/sam komp nie chciał współpracować. Ale mam nadzieję, że jest wystarczająco długi c:/
Indiana - 09-01-2015, 02:41
Półka skalna była na tyle obszerna, że wykonanie pobrania many nie sprawiło wielkiego problemu.
Czułaś się na niej... tak, skały nie znały takich pojęć, właściwych dla żywego organizmu, ale czułaś się, jakbyś stała na języku jakiegoś olbrzyma, tuż przed skokiem gdzieś w jego wnętrze. Ale to było twoje, ludzkie rozumienie, skały odczuwały inaczej. Były przecież jednocześnie jednością i mnogością, możliwe do podzielenia na niemal nieskończoną ilość części, a wciąż będące tożsamą i spoistą substancją, ziemią. Była jednocześnie jedna, i miliardy.
Próbując odczuć to, co działo się w strukturach tego organizmu, musiałaś na chwilę stawać się jednym z miliardów, wcieleniem Skalnej Pani, na chwilę mentalnie... kamieniałaś.
Dłonie, wciąż ludzkie i ciepłe, w zetknięciu ze skałą stawały się chłodne, przejmowały delikatne wibracje, drgania i chrobotania, po to, żeby cała reszta ciebie wchłonęła je i przekazała dalej.
To był wybuch, eksplozja energii, która uderzyła gdzieś wewnątrz tuneli za wami. Daleko. Ciepło, wyemitowane przy tej okazji, wciąż krążyło po strukturach granitów, obce, dziwne, ciekawe.
A potem, przed chwilą, to nie było nic dziwnego. Jedność stała się wielością. Scalone rozdzieliło się. Mówiąc po ludzku - gdzies za wami runął strop.
Uszek - 09-01-2015, 18:01
-Elmeryk Roderyk pomóżcie mi- i z ich pomocą zaglądam do wskazanego przez Ylwe miejsca
Indiana - 12-01-2015, 05:42
Dowódca Wergundów, dość wysoki i postawny facet, chwilowo zajęty był jeszcze przyspieszonym wciąganiem powietrza, którego po przejściu przez skalne zaciski wciąż miał wrażenie, że mu brakowało. Spojrzał więc tylko na ciebie z niemym wyrzutem.
Elmeryk, ów zadziorny szlachcic, który swego czasu wmieszał się w awanturę w twojej obronie przeciwko swoim rodakom, fuknął z nieskrywaną pogardą w kierunku oficera i krokiem, kojarzącym się z co najmniej lekkomyślnością, podszedł do krawędzi. Zabalansował na niej ostentacyjnie, i, odchrząknął i zamaszyście splunął w dół, prezentując pogardę dla nieznanego, kryjącego się w ciemności.
- Co tam macie, Styryjczycy? - zapytał wreszcie. Jego wzrok odbił się od pełnego dezaprobaty wzroku Ylvy. Skinieniem głowy pokazała mu krawędź i wąziutki gzyms wiodący w prawo.
- Jeśli mamy to sprawdzać, to trzeba kogoś przytrzymać na linie. Agat zmajstrował już prowizoryczną uprząż do zjazdu /nadal nie wiem, z czego /, ale jeśli poleci, to sama go nie utrzymam. Więc lina - podała Wergundowi sznur, którego koniec przewiązała przez skalne "oczko" i związała. Lina miała kilkanaście metrów, jeden koniec był więc przymocowany do skały, drugi do Agata, pomiędzy jednym a drugim końcem ktoś musiał linę podawać, aby w razie upadku Agat nie pofrunął w dół na całą długość.
- Znaczy co, mam wam trzymać sznurek? - zakpił lekko pogardliwie Wergund - Wyglądam na jakiegoś tragarza? Dawaj te szelki, sam tam pójdę.
Uszek - 12-01-2015, 23:56
Z trudem ukrytym zażenowaniem zachowaniem Elmeryka
zaczął tłumaczyć
-wielce szanowny Elmeryku przecież wpychanie się na taką półkę skalą nie godzi szlachcicowi! I może prowadzić do szybkiej i nie honorowej śmierci. Czy wolisz mieć napisane na nagrobku "zginą bo się poślizgną" czy "zginą walcząc za ojczyznę posyłając do grobu setki nieprzyjaciół "?
A z drugiej strony patrząc (szeptem )
Eleryku patrz na tych ludzi żadnemu z nich nie powierzył bym życia tak jak tobie.
*uprząż zrobiona jest z niebywale mocnego i długiego szala który nosze na szyi od dłuższego czasu?!*
Indiana - 13-01-2015, 05:36
/strasznie długie szale nosisz ale ok, może być, ujął mnie profesjonalizm uprzęży z taśmy /
Elmeryk podejrzliwie ci się przez chwilę przyglądał z uniesioną jedną brwią i skrzywionymi ustami. W końcu westchnął ostentacyjnie i złapał za linę, odpychając do tyłu Ylvę, która słyszalnie zgrzytnęła zębami i zdusiła komentarz. Sprawdziła jeszcze raz węzły.
- Agat - powiedziała poważnie, dociskając ósemkę przy twojej prowizorycznej uprzęży - Trzymaj - wcisnęła ci w kieszeń świecę i zapałki - Bez kozaczenia, dobrze? Jeśli za tym załomem jest coś, co będzie ci zagrażać, wrzeszczysz i skaczesz z powrotem, w razie czego utrzymamy cię. Dość było strat na dziś - westchnęła. Dwóch gwardzistów - Evret i Mahrein, Styryjka wywołała ich po imieniu - dołączyło do niej, trzymając asekuracyjną linę.
Stanąłeś na krawędzi. Napiąłeś linę tak, żeby móc oprzeć się na niej plecami, odchyliłes lekko od pionu do tyłu, zapierając stopami o krawędź w szerokim rozkroku.
Sprawdziwszy w ten sposób, czy asekuracja funkcjonuje, stanąłeś z powrotem w pionie, znajdując dłońmi porządne chwyty przyciągnąłeś się do skały.
- Dajcie luz na linie - poprosiłeś. Gdy poczułeś, że lina juz nie trzyma cię w miejscu, ruszyłeś wzdłuż gzymsu. Przeszedłeś jakieś 5 metrów, po czym dostrzegłeś, ze gzyms się poszerza, tworząc obszerną półkę, na której swobodnie można byłoby stanąć, jakieś 3 x 3 metra.
Nie miałeś światła, ale z poświaty, która promieniowała od "waszej" półki widać było cienie. Na półce coś leżało.
Uszek - 13-01-2015, 15:04
Delikatnie sięgam po świeczkę od ylvy, następnie biorę zapałki i zapalam świeczke.
Z zapaloną świeczką ostrożnie zbliżam się do owego przedmioty(osoby?).
Indiana - 14-01-2015, 00:06
Robiąc jeszcze dwa kroki w lewo (patrząc twarzą do skały), wszedłeś na skalną półkę. Migotliwe światło świecy w warunkach całkowitej niemal ciemności dało efekt, jakbyś tam zapalił wiązkę pochodni. Wyraźnie zobaczyłeś porowate, pełne wnęk i nisz ściany, a na środku półki - stertę zwiniętych w równe zwoje lin z roślinnych włókien. Obok leżały szarfy i kilka gładkich, stalowych obręczy.
Uszek - 14-01-2015, 14:46
Biorę połowę lin i uprzęży, krzyczę-"Już wiem jak stąd zejdziemy!". I wracam z powrotem wraz ze sprzętem, odkładam w widoczne miejsce i idę po resztę. Następnie instruje ich jak założyć uprzęże i podpiąć się do liny. Po tym wracam po drugą połowę sprzętu.
Aver - 15-01-2015, 01:17
Zmarszczyła brwi, a jej ludzka w tym momencie część umysłu zaczęła wymyślać dziesiątki różnych scenariuszy dla tego, co wyczuła. Nie skupiła się jednak na nich, dalej prowadząc swego rodzaju rozmowę z kamieniami. W rzeczywistości trudno było to nazwać rozmową, to był raczej uczuciowy monolog skał, choć i uczuciowym tego nazwać nie można. Skały nie czują, skały po prostu są. Brak emocji, brak żywego i słabego, jedynie twarda i nieustępliwa istota. Byt, który istniał wszakże od początków świata, który obserwował, jak przemijają kolejne millenia, w który wsiąkała krew z pól bitewnych i wino z biesiad zwycięzców, którzy owego wina wypili za dużo i ich kielichy chwiały się na boki.
Czymże jednak były te straszne wojny i piękne biesiady, zaledwie chwilą i ułamkiem tego czasu, przez który istniała Matka Ziemia. Żywe istoty korzystały z jej darów za swego marnego żywota, a kiedy i on dobiegał końca, wtedy ziemia zabierała swoją część długu, by koło mogło się zamknąć, a Ouroboros mógł zatopić zęby we własnym ogonie...
- Emilio?
Dotyk znajomej, acz poranionej dłoni parzył przedramię. Odskoczyła, tracąc kontakt ze skałą i spojrzała z początku ze złością na narzeczonego. Odetchnęła jednak i pokręciła głową. Spojrzała na swoją rękę - nie było na niej zaczerwienienia, jakiego się spodziewała, lecz w jej umyśle pozostała pustka, jakiej zawsze doświadczała, gdy ktoś przerywał jej kontakt z żywiołem. Zerknęła na Eriego. Jego intensywnie niebieskie oczy wpatrywały się w nią z wyczekiwaniem i lekką obawą. Znów pokręciła głową i uśmiechnęła się smutno.
- To nic... - zamilkła na moment, po czym rzekła głośniej, do wszystkich - To, że zawaliło się za nami przejście, to chyba każdy poczuł. Mam jednak wrażenie, że ktoś idzie za nami. Ktoś dysponujący Mocą... albo wyjątkowo potężną substancją wybuchową - skrzywiła się na moment na wspomnienie wychowanicy wuja, ale szybko potrząsnęła głową, wyrzucając jej wspomnienie w niebyt.
Wtem usłyszała głos tego Styryjczyka, który, jak się okazało, zlazł na półkę. A słowa, które wypowiedział, zmroziły ją bardziej niż czarodziejski lód narzeczonego, sprawiając, że krew odpłynęła z jej twarzy, a ręce znów zaczęły się trząść.
Z...zz...zejdziemy?!
Uszek - 15-01-2015, 17:57
Po upewnieniu się ze wszyscy maja założone uprzęże przywiązuje linę do dziury i rozpoczynam zejście
Indiana - 15-01-2015, 21:04
/prrrr kolego, teraz moja kolej zaraz napiszę /
Indiana - 16-01-2015, 02:09
Agat,
pierwszy zwój lin przerzuciłeś sobie przez ramię i stanąłeś z powrotem na krawędzi. Usłyszałeś Ylvę, jak woła "wybierać linę... powoli, jasny gwint!!", rzeczywiście, węzeł przy twojej uprzęży napiął się, skracając długość luźnej liny. Ostrożnie postawiłeś stopy na gzymsie, złapałeś skałę. Wróciłeś z powrotem na półkę, gdzie stała reszta i zrzuciłeś z ramienia kłąb lin i taśm.
Uszek napisał/a: | instruje ich jak założyć uprzęże |
Trudno było ci utrzymać powagę na widok przerażonych oczu niektórych. Przynajmniej dwóch z wergundzkiego oddziału miało widoczny problem z wysokością. Emilia także wydawała się przerażona, za to Elmeryk cały czas przejawiał problem wręcz odwrotny, jakby wysokość go kusiła i bawiła.
Wyjaśniłeś, jak przełożyć taśmy, jak zawiązać węzeł na mocno zaciśniętych w talii powyżej bioder splotach.
Cytat: | i podpiąć się do liny | / a jak zamierzasz podpiąć do liny? Masz linę, taśmy i stalowe obręcze.
- Idę po resztę sprzętu - oznajmiłeś w kierunku Elmeryka i Ylvy.
- To miejsce wygląda jakby przygotowane do przeprawy tutaj - mruknęła Styryjka - Stal? No tubylcze to to nie jest, ale znów te liny... Dobra, zanim Agat wróci, niech wszyscy się poobwiązują taśmami!
Ruszyłeś z powrotem, dotarłeś bez problemów na półkę, analogicznie przerzuciłeś przez ramię drugi zwój.
Emilia,
wręczone ci do ręki taśmy przyjęłaś z lekka nieprzytomnie, równie dobrze mógłby to być naleśnik albo kapelusz z piórkiem. Twój wzrok mówił "nie. nie ma szans, nie zrobicie mi tego", jednak szybko znalazło się kilku ochotników, którzy na wyprzódki zaczęli tłumaczyć ci, jak robić z taśmy uprząż, a w tym celu przecież trzeba obwiązywanego objąć rękami, na początku w ogóle taśmy przełożyć między...
Coś błysnęło błękitem.
- Zabieraj się, bo cię rodzona matka nie pozna! - warknął Eri, mierząc zmaterializowanym w dłoni ostrym jak sztylet soplem lodu prosto w oko Evreta. Styryjczyk znieruchomiał z taśmą w dłoniach, zgrzytnął zębami i zmrużył oczy.
- Chciałem pomóc - syknął.
- Wypierniczaj z tą pomocą! - może to było zdenerwowanie, a może coś innego, Eri nie zachowywał się tak jak zwykle. Otrząsnęłaś się i połozyłaś dłoń na ręce narzeczonego.
- Eri, daj spokój...
Styryjczyk skorzystał z tego, że mag spojrzał na ciebie, błyskawicznie sięgnął ręką do rękojeści rapiera, szarpnął w górę i wyrżnął Eriego w szczękę, aż ten poleciał na ścianę. Krzyknęłaś. Elmeryk, stojący przy samej krawędzi z liną w dłoniach, odwrócił się i roześmiał.
- Trzymaj tych swoich chłopczyków na smyczy - zakpił w kierunku Ylvy, która też się odwróciła.
- Evret, jasny szlag! Odpuść!
W tym samym momencie poczułaś drżenie, delikatne dygotanie pod stopami, jak dreszcz przechodzący po skórze zdenerwowanego zwierzęcia. Znieruchomiałaś. Skały zadrżały. Z odległej, nieokreślonej dali dobiegł cię głuchy odgłos, tuż poza dolną granicą słyszalności, fala dźwięku przez większość niezauważona, przemknęła między wami, przez was i pomknęła w przestrzeń. W ślad za nią nadszedł mocniejszy wstrząs. Tym razem poczuli to wszyscy.
Stojący na samej krawędzi Elmeryk stracił równowagę i runął w dół.
Agat,
stanąłeś właśnie stopami na gzymsie i wpiłeś palce w skałę przed sobą, przytulając się do niej możliwie blisko. Wtedy poczułeś drżenie, początkowo delikatne, ledwie wyczuwalne, a potem mocny, wyraźny wstrząs. Palce ślizgnęły się na kamieniu, poczułeś uderzenie adrenaliny i charakterystyczne uczucie mrowienia w końcach dłoni i stóp, towarzyszące momentom, kiedy blisko było do upadku. Poleciałeś w dół kilka centymetrów, ale natychmiast odzyskałes równowagę. Wciągnąłeś powietrze, chcąc odetchnąć.
W tym samym momencie lecący w dół Elmeryk szarpnął przywiązaną do ciebie liną.
Poleciałeś w dół szerokim wahadłem, szorując z impetem bokiem po skale.
Lina szarpnęła.
Na górze na półce stojąca teraz przy krawędzi Ylva odchyliła sie do tyłu i próbowała zaprzeć na nodze, widząc upadek Wergunda, jednak kiedy liną dodatkowo szarpnął ciężar Agata, pojechała do przodu przez skalny załom i zawisła jedną ręką na linie, a drugą trzymając się kruszącego się gzymsu. Stojący za nią Wergund pojechał do przodu, ale zdążył zaprzeć się nogą o jakiś załom, klapnął na ziemię, prawie się kładąc i wrzasnął z bólu ciętych przez linę dłoni.
Trójka ludzi bezwładnie i z najwyższym trudem zawisła na linie trzymanej z równie najwyższym trudem przed dwóch kolejnych.
Aver - 18-01-2015, 20:48
Nie. Nie ma szans. Nie zrobicie mi tego.
Nie ma mowy.
Już prędzej pocałuję żabę. Albo trolla.
No, może tylko żabę.
Ale i tak tego nie zrobię.
Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń, słowa, które do niej kierowali żołnierze przelatywały przez głowę, ulegające przed wielką mocą lęku. Mówili chyba coś o tej wstrętnej rzeczy, którą jeszcze przed chwilą trzymała w dłoniach, a teraz krążyła gdzieś między ich rękami. Ktoś się o nią otarł, ktoś objął rękami, i, bynajmniej, nie były to ręce, które tak dobrze znała. Mięśnie same się spięły, a umysł podjął próbę oprzytomnienia.
Ale zaraz, przecież ja mam sukienk...
Nie zdołała nawet dokończyć myśli, błękit zalśnił w świetle pochodni, a ciemnoniebieskie oczy Eriego zwiastowały burzę materializującą się w postaci sopla w poranionej dłoni narzeczonego.
Jego twarde słowa otrząsnęły ją ze stanu, w jakim się znajdowała ostatnie kilka minut. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Co się z nim dzieje? Co się z nimi wszystkimi dzieje?
- Eri, daj spokój...
Nie dane było jej jednak dokończyć zdania (Czy oni kiedykolwiek pozwolą mi dokończyć cokolwiek?!), gdyż stal rapiera błysnęła ostrzegawczo, a następnej sekundzie mag wyrżnął w ścianę, trzymając się za szczękę. Krzyknęła i zakryła dłońmi usta, jednak słysząc, jak Eri zaczyna kląć po staroofirsku pod adresem niewydarzonych chłopczyków z bronią, odetchnęła w duchu z ulgą. Nic poważnego się nie stało.
Odwróciła się w stronę owego Styryjczyka, by wygarnąć mu, co myśli na temat takiego zachowania, i być może doszłoby i do rękoczynu z jej strony, gdyby nie fakt, że skały zamruczały potężnie. Ostrzegawczo. Jak najeżający się drapieżnik.
- O nie...
Mruczenie nasiliło się i przemknęło dalej, a za nim nadszedł wstrząs.
I wszystko zaczęło się mieszać.
Stała jak wryta, patrząc na to, co się działo. Panika sparaliżowała całe jej ciało, nie mogła poruszyć nawet palcem.
Wrzask bólu przeszył jej słuch, oprzytomniając umysł. Adrenalina uderzyła do skroni, czuła, jak pulsuje, rozlewając się po całym ciele gorącem.
Nie.
Nie dam nikomu więcej zginąć.
Dość dziś ludzi umarło.
- Co tak stoicie, pomóżcie im! - wydarła się na resztę ludzi, stojących bliżej przejścia, przez które weszli, sama również podbiegła, chwyciła linę, stając za Styryjczykiem, i pomogła wciągać wiszących na górę, choć wiedziała, że jej siła jest ze dwa razy mniejsza niż siła przeciętnego mężczyzny.
Lina mocno obcierała dłonie, ręce bolały od obciążenia. Zacisnęła zęby i ciągnęła dalej, starając się nie myśleć o tym, co było kilka kroków przed nią.
Indiana - 19-01-2015, 04:31
- Łapać się skały! Łapcie skałę! Odciążcie linę! - słyszeliście wibrujący strachem głos Ylvy, skierowany do obydwu wiszących poniżej towarzyszy. Gdy lina przejechała wam przez dłonie o kolejny metr, słowa Styryjki przeszły w lekko paniczny wizg, liną szarpnęło. Spadła w dół o kolejny metr.
Konopna lina cięła dłonie jak papier szlifierski, zdzierała kawałki skóry bezlitośnie, zgarniając warstwę za warstwą. Wergundzki żołnierz, który był pierwszy od krawędzi, krzyczał z bólu, znacząc krwią kolejne długości sznura.
- Wytrzymaj! - wrzasnął Roderyk, rzucając się w kierunku krawędzi, wsparł towarzysza, odciążając nieco linę - Dalej! Ciągnąć na trzy! - krzyknął, linę trzymało już pięć osób, więc mielisćie szansę wyciągnąć ciężar - Raz! Dwa! TRZY! - szarpnęliście nadludzkim wysiłkiem, lina stęknęła, przesunęła się o metr na szorstkiej, graniastej krawędzi.
- Nie!!! - zawołał Evret, ten Styryjczyk, który chwilę temu w niewybredny sposób się do ciebie przystawiał - Nie ciągnąć!!! Lina się przeciera!!!
Zastygliście przez chwilę w ciszy, ktoś jęknął z rezygnacją, dowódca Wergundów zaklął z niedowierzaniem.
- Wyciągnijcie naaaas do kur*y nędzy!!!! - usłyszeliście zza krawędzi pełen strachu i bólu przytłumiony wysiłkiem krzyk Elmeryka - Nie dam rady dłużej.... !
- Szlag jasny... - warknął Evret, rozglądając się dookoła zakręcił się bezładnie, potykając się o rzucony luzem długi zwój liny, którą przytargał chwilę wcześniej Agat.
Uszek - 19-01-2015, 15:54
staram się wczepić paznokciami w ścianę i krzyczę
-użyjcie liny i uprzęży i zejdźcie po nas !!!1
Frączek - 19-01-2015, 21:04
- Auuuuu, kurrrrrrr... Zbieracie sie na urodziny ciotki czy raaaaauuutujcie ludzi do choleryyyy?!
Powiedział Elmeryk wisząc i majtając nogami nad przepaścią ( )
Aver - 20-01-2015, 01:48
Obtarcia na dłoniach paliły niczym po dotknięciu gorącego pręta i szczypały jakby posypano je solą. Zagryzła wargę, czując, jak w jej wnętrzu coś zaczyna się gotować, coś jak mieszanka dużej dawki paniki połączona z adrenaliną i strachem, jednak nie o siebie, lecz o wiszących nad przepaścią ludzi.
Stopy w poprzecieranych butach przesunęły się kilka cali do przodu, przez co przed jej oczami znów pojawiła się wyimaginowana przez jej podświadomą fobię wizja, której tak bardzo chciała nie widzieć.
Zaciśnięte powieki. Świst w uszach miesza się z krzykiem. Sukienka powiewa niczym skrzydła jakiegoś ptaka.
Ziemia jest coraz bliżej.
I bliżej.
A to przecież tylko ułamek sekundy. Potem już jest tylko trzask łamanych kości i płacz.
Płacz.
Skoro płaczę, to żyję.
Mamusiu, to boli, to tak strasznie boli...
Gdzieś z oddali niesie się głos kobiety.
- Remulus, co się tam dzieje?
- Mamo, mamo, Emilka spadła z muru! - dziecięcy głosik brata drży od płaczu.
Remi, przestań, tato zakazał nam płakać...
Ból, ból połamanej kończyny, ból rozerwanych tkanek, ból pękniętej czaszki. Szloch kobiety połączony z wołaniem o pomoc.
Mamo... mamusiu, nie płacz...
Przecież nie ma gorszego widoku niż płacząca czarodziejka.
Nie bała się wysokości. Bała się upadku. Bała się tego bólu, którego doświadczyła za dzieciaka, i który odzywał się czasem ukłuciami w głowie.
- Lina się przeciera!!!
Przeciera?!
Spojrzała w dół, na trzymaną w drżących dłoniach linę, a potem na ziejącą ciemnością otchłań, gdzie owa lina znikała za załomem. Zmarszczyła brwi.
- Zrobimy tak - stwierdziła głośno, starając się zwrócić na siebie uwagę - Spróbuję wzmocnić linę zaklęciem, i wtedy ich wciągniemy, jasne?
Wiedząc, że i tak niewiele jej pomoc przy ciągnięciu dawała, ostrożnie puściła sznur i podeszła na czworakach do miejsca, w którym znikał za krawędzią. Całe ciało drżało, a żołądek skręcił się dziwnie, przypominając o lęku. Zagryzła wargę i odwróciła wzrok od hipnotyzującej ciemności czerniącej się przed nią.
- Dobra, wciągajcie!
Położyła dłonie na linie i delikatnymi nitkami Mocy wniknęła w tą jej cechę, nad którą miała władzę, przy czym mamrotała cicho słowa zaklęcia wzmacniającego trwałość włókna.
- Gogortasuna indargari... gogortasuna indargari... gogortasuna indargari...
Miała nadzieję, że to zadziała, bo jeśli nie... to wolała nie wiedzieć, co zastaną na dole.
Indiana - 20-01-2015, 03:26
agat,
znalazłeś wygodną pozycję, oprócz tego, że drętwieje ci od uprzęży tyłek, w sumie nic ci nie jest. No i przeszorowałeś po ścianie, masz wybite dwa palce lewej ręki i zdarte ubranie wraz ze skórą z ramienia i biodra, ale siedzisz stabilnie i o ile lina nie strzeli, to nic ci nie grozi. Chyba, że puszczą, to polecicie w dół, konopna lina na pewno nie wytrzyma obciążenia przy odpadnięciu z kilku metrów.
Nikt nie posłuchał twojego wezwania do zejścia po was, może to i lepiej, jako że na górze nie został nikt, kto technicznie wiedziałby, jak to zrobić.
Elmeryk,
wisisz na rękach, mocno nadszarpniętych podczas upadku, zdarło ci potężnie skórę z dłoni, ale trzymasz. No bo co niby masz robić. Nie znasz się na wspinaczkach i zjazdach.
Emilia,
wzmocniona zaklęciem lina lekko stęknęła, kiedy pociągnęliście w górę. Za linę trzymali w tej chwili już wszyscy, komenderował Roderyk, na jego "iiiiii RAZ!" lina przesuwała się o jakieś pół metra, strzępiąc się i pryskając włókienkami.
Leżąc na krawędzi widziałaś to bardzo wyraźnie. Widziałaś, jak po kolejnych trzech pociągnięciach z liny zaczęły się wydzielać pękające z brzdękiem kolejne włókna.
- Wytrzyma...? - przypadł do ciebie ów Styryjczyk, Evret, odplątując but z tamtej drugiej, przyniesionej przez Agata liny, po czym wychylił się przez krawędź - Agat! Ylva! Łapcie ścianę! Lina jest niepewna!
- Pospieszcie się do ciężkiej nędzy! - wydarł się stłumionym z wysiłku głosem Elmeryk, co przypłacił utratą równowagi i osunięciem się o kolejny metr. Wrzasnął, ale utrzymał się. Wychyliłaś się, czując bardzo nieprzyjemne mrowienie w kończynach, zobaczyłaś Agata zapartego stopami o ścianę w pewnej, siedzącej pozycji, gotowego łapać Elmeryka, gdyby ten jednak poleciał w dół. Sam Wergund wisiał na rękach, majtając w panice nogami.
- Nogi na ścianę! - krzyknął do niego Agat. Ylva milczała, widziałaś jej twarz, zaciśnięte z wysiłku szczęki i zmrużone oczy, podparła stopy o ścianę, ale co chwila jej podróżne buty zjeżdżały z niej, rękami trzymała linę na wysokości głowy.
- Ciągnąć! - krzyknął Roderyk - I RAZ! - kolejny metr do góry, lina ewidentnie pękała, ale dzięki zaklęciu wolniej.
- Szybciej, może zdązymy! - zawołał Eri, widząc także pękające włókna.
- I raz!
Ylva była już o metr od was, podniosła głowę, podnosząc się też na nogach, szukając nimi podparcia.
- I raz!
Pół metra.
- Stój! - wrzasnęła Styryjka, widząc, co zaraz się stanie, ale nie mogła puścić, bo utrzymanie całego ciężaru na jednej nadwyrężonej i zmęczonej ręce było niemożliwe. Jej krzyk nałożył się na okrzyk Roderyka:
- I raz!
Rzutem na taśmę Ylva prawą ręką złapała skałę, ale lewa pociągnięta do góry wjechała pod przełom liny na rancie skały. Złapałaś Styryjkę za kaftan i usłyszałaś wyraźnie chrupot łamanych kości. Ylva wrzasnęła zduszonym głosem, lewa ręka bezwładnie puściła linę, ale na szczęście prawą mogła się już podeprzeć z góry i podciągnąć. Wyłożyła się jak długa na kamieniach, wyszarpując połamaną dłoń spod liny.
- Rzućcie im tę drugą linę - stęknęła - Ta zaraz strzeli....
- Ludzie za nami! - wrzasnął nagle ostatni ze stojących wzdłuż liny Wergundów.
Indiana - 20-01-2015, 03:43
Odpowiedzi już w temacie #22
|
|