Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 22 - Przygoda #22

Indiana - 20-01-2015, 04:08
Temat postu: Przygoda #22
Grupa z wątku #16 i #18, wszyscy są?

Na początek mapka sytuacyjna tego, co jest ogólnowidoczne, żeby rozjaśnić kwestie ;) Mam nadzieję, że klarownie.

Powój - 20-01-2015, 04:44

To, że towarzysze zsunęli się po krawędzi skały zarejestrowała kątem oka unosząc lekko kuszę tak by w razie potrzeby osłaniać mężczyzn. Żal widoczny przed chwilą w jej oczach został odsunięty i skupiła się na sytuacji. Zaciśnięte mięśnie szczęki drżały pod skórą gdy jeden z zielonych zakrzyknął na alarm. Miała mieszane uczucia. Z jednej strony przez Wergundów nie była mile widzianą osobą, jednak nie przypuszczała by wieści z pogranicza elfickiego dotarły aż tutaj. Chociaż wszystkie teralskie biesy mogły i informacje tu przemycić, skoro ona sama w znacznym tempie znalazła się w Vekowarze. Z drugiej znowu strony rozpoznała sylwetki odziane w strój Gwardii Arcyksięcia, istniała więc szansa, że wcale nie stanie się im tu krzywda. To byłaby miła odmiana... A jakoś na to nie liczyła.
Wraz z głosem odbijającym się po ścianach postąpiła krok pod skosem tak by zasłonić częściowo towarzyszącego jej elfa. Była świadoma, że tamci mają maga, a mag który podczas alarmu potrafi cisnąć potężnym zaklęciem wcale nie należy do najprzyjemniejszych istot. Dlatego właśnie starała się zasłonić przed ewentualnym pociskiem ich chodzącą broń świecąco-wrzeszczącą. Elidis nawet nie miał pojęcia jak wiele ją to kosztowało, czasy gdy uznawała większość towarzyszy z Srebrnohory za przyjaciół już minęły.
Prawą ręką przytrzymywała kuszę gotowa strzelić nie do tego co wrzeszczał na alarm, lecz kobiety która przed chwilą wykrzykiwała coś podobnego do inkantacji. Z tej odległości nie sądziła by bełt mógł dosięgnąć celu, lecz bezpieczny zawsze ubezpieczony. Drugą zaś odruchowo sięgnęła w okolice paska przy którym w normalnych warunkach znajdowałby się trzonek topora lub rękojeść rapieru. Teraz był tam tylko sztylet. W myślach zaklęła świadoma tego, że winę za brak odpowiedniego uzbrojenia ponosi sama, w końcu miała robić za sanitariuszkę-pacyfistkę a nie cholera wie kogo.
Gdy już stało się jasne, że zostali wykryci uświadomiła sobie, że faktycznie zaraz w ich stronę przelewituje odłamek skalny lub wesoła kula ognia. Ta wizja wcale jej się nie podobała.
- Swoi! - Wydarła się stawiając wszystko na jedną kartę. Swoi tak jak trupy leżące w tunelach pod miastem... Tak, świadoma była, że to ci sami ludzie którzy najpewniej starli się z wijem wcześniej, ci sami którzy ułożyli równo ciała w pobliżu sadzawki. Miała nadzieję, że tym samym okrzykiem zwróci uwagę nieznajomych na chociażby ubiór Keithena, mundur Gwardii nie był ot tak do kupienia na pierwszym lepszym straganie. Tak samo jak swarzyca Tavar na jej ramieniu mógł oznaczać tylko jedno.
Swoi... Pocieszyła się tą myślą. Wreszcie swoi... Gwałtownie odepchnęła od siebie nadzieję bo ta przywodziła zmęczenie i poczucie bezsilności. Dziewczyna wykrzywiła oblicze walcząc sama ze sobą i zsunęła broń ku ziemi na znak, że faktycznie nie ma zamiaru się z nimi tłuc. Chociaż, jeśli spróbowaliby bitki to była już w takim nastroju, że to co zrobiła wtedy w zaułku byłoby słodkim preludium.

Elidis - 20-01-2015, 15:20

Widok mundurów Styrii i Wergundi zbił nieco Elidisa z pantałyku, ale tylko na krótko. Sytuacja była inna niż się tego spodziewał. Przewidywał spotkanie z oddziałem najemników, może Imperium, może kogoś innego, a zamiast tego dostał grupę żołnierzy największych potęg świata. Ciekawe.
Ta sytuacja zamykała mu część możliwości. Nie mógł w końcu bezkarnie podjąć zbrojnych działań przeciw tym ludziom. Nawet zadarcie z Ligą Kupiecką dawało się wkalkulować w ryzyko, ale teraz nie mógł sobie pozwolić na rozlew krwi. Z drugiej strony mógł tutaj więcej zdziałać za pomocą słów, mógł negocjować, zwłaszcza, że brał udział w rozmowach z przedstawicielami obydwu państw w Vekowarze.
Powój zasłoniła go, zapewne przed stojącą nad brzegiem klifu kobietą. Kobietą, która mogła być tylko Toruviel. W takim razie ubrany po cywilnemu mąż musiał być jej ojcem, oficjalnym reprezentantem Hethanoru, a wyciągana na linie osoba była zapewne Ylvą.
Oczywiście mógł się mylić. Tym bardziej, że elfowie byliby tu w obstawie Styryjczyków, co kłóciło się z tym, co widział pod murem. Chyba że nikt o tym jeszcze nie wie... Nie oficjalnie, w każdym razie. Poczuł, że w jego garści pojawia się dyplomatyczny miecz i był on zabójczy. Pytanie tylko na kogo spadnie, jeśli mag postanowi go użyć. Musiał być bardzo ostrożny. Grząski, dyplomatyczny grunt zawsze wydawał się mu być bardziej zabójczym niż wszystkie wojny razem wzięte.
Elidis delikatnym ruchem głowy wskazał Toruviel Lothelowi. Intencja była oczywista.
Conv zakrzyknęła. Dobre wyjście, być może jedyne w ich sytuacji. Ludzie na klifie mieli bezwzględną przewagę. Byli lepiej uzbrojeni, mieli lepsze pozycje i byli w lepszym, stanie fizycznym.
- Opuścić broń - pociągnijmy dalej tę szopkę. - Witajcie przyjaciele! Jak niezmiernie miło was widzieć w tę przeklętą noc!
Mówił dość głośno by być słyszalnym dla wszystkich, nie ruszył się jednak z miejsca, dając pozostały do zrozumienia żeby wciąż byli ostrożni.
- Dobrze rozumiem, że jest pośród was Tulya'Toruviel?
Nie chciało mu się już dłużej czekać, dość miał tych wszystkich podchodów. Sytuacja wymagała cierpliwości i taktu, ostrożności. Chciał jednak wiedzieć na czym stoi, zanim zacznie jakiekolwiek negocjacje. Jeśli zaś ich rozmówcy okażą się niezbyt skorzy do cywilizowanego zachowania, liczył, że obecność Keithena chociaż ich skonfunduje. Nie miał pojęcia jakie kłamstwa wcisnęli im Tulya.

Frączek - 20-01-2015, 21:21

Elmeryk czuł, jak jego ręce słabną. Czuł, ze jesli potrwa to jeszcze choćby kilka minut, to ręce mu odmówią posłuszeństwa. Nie dość, ze pieką jak diabli to jeszcze ten ból...
Nie wiedział ile czasu juz wisiał, wiedział za to ze długo juz tu nie powisi...
Raz na wozie, raz pod wozem, hehe - zaśmiał sie w duchu.
Resztka sił próbował oprzeć nogi o ścianę, jak mu doradzały jakies glosy... Może to dusza, chcąca jak najdłużej siedzieć na tym ziemskim padole? Sam nie wiedział.

Aver - 20-01-2015, 23:35

Nie damy rady, ta lina jest za słaba... I ja też jestem za słaba...
I w tym momencie zauważyła, co zaraz się stanie, a czego zatrzymać nie mogła.
Poczuła jak krew odpłynęła jej z dłoni, które momentalnie zrobiły się zimne. Ułamki sekund minęły, a to, co przewidziane, stało się.
Przy wtórze chrzęstu łamanych kości szarpnęła Styryjkę za kaftan i pomogła wwlec się na górę.
- Cholera by wzięła te przeklęte wstrząsy... - zaklęła pod nosem nader szpetnie, po czym stwierdziła nieco głośniej - Ylva ma rację, ta lina zaraz pęknie, a zaklęcie...
Na wrzask Wergunda odwróciła się gwałtownie w stronę nowo przybyłych z zamiarem ostatecznego przysypania ich lawiną, gdyby mieli zamiary niezbyt pokojowe... Ale słysząc okrzyk kobiety zawahała się na chwilę, jednak dalej trwała w gotowości.
W tym momencie zauważyła inną postać, którą dla odmiany kojarzyła skądś.
A ten długouchy co tu robi?!
Zmarszczyła brwi, słuchając jego trącających, jak zwykle zresztą, cynizmem słów.
Niezmiernie miło... Jaaaasne. A moja ciotka była elfką.
Zaraz. Tulya'Toruviel? A niby skąd, na wszelkie memuary Biblioteki Tyrelskiej miałaby tu być Toruviel?

Jęk Ylvy i szuranie skórzanych butów o skałę z gdzieś z dołu przypomniał jej, co jest priorytetem.
Cóż, skoro nie mają złych zamiarów i już się tu napatoczyli, to przynajmniej niech pomogą.
- Powitania zostawmy na potem, na razie mamy tu pewien niecierpiący zwłoki problem - stwierdziła dość ostrym tonem - Jeśli macie na stanie medyka, to jego pomoc byłaby nieoceniona - spojrzała znacząco na Ylvę i przelotnie zahaczyła spojrzeniem narzeczonego, po czym zwróciła się do Evreta i reszty ekipy - Trzeba przywiązać drugą linę, a na jej końcu zawiązać sporą podwójną pętlę... tak mi się wydaje przynajmniej... i spuścić ją na dół. Spróbujemy ich wyciągnąć pojedynczo, wtedy lina nie powinna się urwać.

Szrapnel - 22-01-2015, 00:03

Szrapnel zamykający pochód nie widział na co zareagowali jego towarzysze i lekko go to zaniepokoiło.
Dopiero w momencie, w którym Elidis postanowił się wypowiedzieć i zejść niżej zyskał trochę miejsca.Wtedy wyszedł zza załomu i stanął lekko zdziwiony.
Taki oddział tutaj?
Chwilę później zobaczył znajome twarze i uśmiechnął się szeroko.
Zanim zszedł na niższy poziom schował pałasz do pochwy i odezwał się do uzdrowicielki:
-Chyba potrzebują cię tam na dole
Natomiast mijając elfa, mruknął do niego:
-Szybko z tym wyleciałeś, przyjacielu
Po tym skierował się w stronę oddziału.
Wodził wzrokiem po twarzach, sprawdzając czy rozpozna ich więcej.
Kiedy stwierdził, że już nikogo więcej nie zna zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem:
-W czym wam pomóc?

Powój - 22-01-2015, 00:42

//Dobra, najwyżej spadnie na mnie kowadło, ale co tam... A i na prośbę Aver jest tu też opis wyglądu mojej postaci.//



Słysząc wołanie o pomoc medyczną zareagowała instynktownie. Zaczekała aż Szrapnel zsunie się po skałach na dół i skorzystała z jego pomocy w zejściu. Wolała nie uszkodzić przypadkowo butelek i zaprzepaścić ich zawartości. Jeszcze tego by brakowało...
Gdy już znalazła się na płaskiej powierzchni przekazała teralowi kuszę i weszła w krąg światła mrużąc delikatnie oczy. Po ciemnościach w których do tej pory się znajdowali jej oczy buntowały się przeciw takiemu traktowaniu.
- Chyba się przeliczyłeś Elidisie... - Burknęła do towarzysza, jednak nie było w jej głosie złośliwości. Czeka ich jeszcze długa droga i była tego po prostu świadoma.
Wchodząc w krąg światła przedstawiała uosobienie siedmiu przysłowiowych nieszczęść. Czerwona kamizelka sięgająca połowy ud była kiedyś najpewniej koszulą jednak rękawy ktoś oberwał lub odciął nożem. Prawe ramie miała czerwone, najwyraźniej od poparzenia. Wełniane nogawice tak jak i reszta ubioru były wciąż wilgotne a do tego pokryte błotem i krwią. Tylko wysokie wojskowe buty pozostały nienaruszone. Gdy szła w stronę krzyczącej kobiety uniosła lekko dłonie w geście, że nie ma złych zamiarów.
- Jestem sanitariuszką.
Gdy wykonała ten gest skrawek materiału zasłaniający do tej pory skórę barku odsunął się ukazując ciemny tatuaż przedstawiający symbol Tavar. Widząc leżącą na ziemi kobietę w rudo-czarnym kubraku przyśpieszyła opadając dopiero przy niej na kolana. Ylva. Zaklęła szpetnie po teralsku patrząc na obcą kobietę.
- Pomóż mi zabrać Ylvę do światła. - Dopiero teraz Emillia miała okazję dostrzec nienaturalną bladość kryjącą się pod opalenizną kobiety, wyraźne cienie pod oczami i dziwną nutę w spojrzeniu. - Macie jeszcze jakiś rannych?

Indiana - 22-01-2015, 05:11

/Ok, to ja najpierw za moją postać, potem za resztę moich postaci, a potem z odpowiedziami ;) Nie do końca też pamiętam, kto kogo powinien znac, więc sami to określcie. I troszeczkę skoryguję, nie urwało tam ręki, tylko... nadłamało ;) ;) /

Ylva byłaby wściekła jak jasny szlag, gdyby miała czas się wściekać. Skrajne zmęczenie i wściekły ból połamanych kości śródręcza sprawiły, że zaraz za krawędzią, kiedy tylko poczuła grunt pod nogami, pacnęła jak długa na ziemię, odwróciła się na plecy i tak została. Gdzieś przez myśl przeszło jej "pierniczę, nie wstaję, tak będę leżeć".
Juz kilka sekund później zły świat wyprowadził ją z błędu. Na okrzyk Wergunda momentalnie przeturlała się, zrywając na równe nogi, i wyszarpnęła broń, dziękując w myślach bogini, że to była lewa ręka, a nie prawa.
- Elidis....?
Co do ciężkiej nieprzemakalnej...?
- Jak to Toruviel?!!! - dotarło do niej właśnie, co elf powiedział - Keithen? A wy co tu robicie? - krzyknęła widząc Szrapnela i Ysgerda - Co u diabła wszyscy tu robicie? I gdzie jest Toruviel....?? W tej chwili powinni podpisywać układ pokojowy! Jeśli jej nie ma... Ku*** - zaklęła, gdy odruchowo spróbowała złapać miecz obiema rękami i połamane kosci odezwały się aż w...
Zmierzyła zdzwionym wzrokiem podchodzącą do niej sanitariuszkę i Keithena, którzy rzucił się w jej stronę razem z Convolve, witając się z nią serdecznym uściskiem. Doszły do niej słowa Emilii i zostawiła na chwilę nowoprzybyłych.
- Poczekajcie, nic mi nie jest. Ale trzeba wyciągnąć tych z dołu... Rzucajcie linę, zanim ta, na której wiszą, strzeli! - schowała miecz i usiłując uzywać nadgarstka lewej ręki doskoczyła do liny, rzucając Szrapnelowi jej koniec - Łapaj, Ysgard, ty też, jeśli można. Psiakrew, niech ktoś zawiąże pętlę... Evret, bierz - Styryjczyk sprawnie zawiązał węzeł i powoli opuścił linę za krawędź, przyjacielskim kiwnięciem głowy witając w międzyczasie towarzysza z Gwardii.
- Pomóżcie, bo sam tego nie utrzymam - zwrócił się do chłopaków ze Smoczej - Hej, Wergund! - wrzasnął, wychylając się za krawędź - Próbuj wpakować w to nogi, tak żebyś miał to pod pachami!
- To może ci nie połamie łap - mruknęła Ylva ze śmiechem, po czym złapała linę, przerzuciła ją za plecami i złapała prawą ręką, tym sposobem cofając się do tyłu mogła wyciągać ją bez konieczności uzywania lewej ręki.
- Wpakował się w pętlę? Dobra, to do góry go!

Elmeryk,
gdybyś miał siłę, to nawet byś się roześmiał. Druga lina, bardzo śmieszne. W tej chwili nie byłbyś w stanie nawet rozprostowac palców dłoni, żeby ją złapać, a co dopiero przerzucić na nią ciężar. Chociaż w sumie, to, co krzyczał ten Styryjczyk, nawet miało sens. Z trudem spojrzałeś do góry, na zjeżdżającą w twoim kierunku pętlę. Gdy dojechała do ciebie, stęknąłeś zduszone:
- Już....! - i wpakowałeś w nią nogi tak, że mogłeś usiąść na niej jak na sznurowej huśtawce. Z wysiłkiem puściłeś tę poprzednią linę, zostawiając na niej trochę skóry z dłoni, ale odciążyłeś w końcu zdrętwiałe ręce! Owinąłeś się łokciami wokół liny, nie zważając na to, że jadąc w górę szorujesz o skałę. Gdy dojechałeś prawie do krawędzi, czyjeś ręce złapały cię pod ramiona, podniosły w górę, po czym pacnąłeś na ziemię. Ktoś cię odciągnął do tyłu. Jakaś nieznana ci kobieta spojrzała na twoje dłonie i gwizdnęła.
- No ładnie. Na szczęście jestem sanitariuszem.
Po czym dostrzegłeś na jej ramieniu swarzycę Tavar. Zakląłeś w myślach, ale protestowanie byłoby bez sensu.

Agat,
słyszałeś dość wyraźnie głosy z góry, słyszałeś, że coś tam się dzieje. Serce podjechało ci do gardła, kiedy lina zjechała o kawałek, poluzowana przez trzymających, którzy nagle zwrócili uwagę na jakichś nieznajomych, którzy tam się pojawili. Modliłeś się tylko, żeby nie wybuchła tam walka... Co prawda lina została odciążona o jedną osobę, ale nadal słyszałeś, jak krzyczą na górze, że pęka.
Odetchnąłeś dopiero widząc zjeżdżającą do Elmeryka pętlę.
Po dłuższej kilkuminutowej chwili lina zjechała także po ciebie. Nie miałes ochoty przytulać sie do skały bardziej, niż to było konieczne, więc przytomnie zawiązałeś koniec do swojej uprzęży i wciąż siedząc i odpychając się nogami od skały, zawołałeś do góry:
- Gotowe!
Po chwili z przyjemnością powitałeś poziomy grunt.

Convolve,
Ylva najwyraźniej nie zamierzała chwilowo dać ci się zająć jej połamaną łapą, ale też zdążyłaś dostrzec, że nic się tam bardzo poważnego nie stało. Ręka była spuchnięta i bezwładna, skóra zdarta w różnym stopniu aż do przedramienia, ale nie było żadnego poważnego krwawienia, nie widziałaś zasinienia, sygnalizującego podskórny wylew, więc uznałaś,że chwilowo lepiej będzie pomóc przy linie.
Dopiero, kiedy udało się wyciągnąć poobijanego i zmęczonego wiszeniem na linie Wergunda, podeszłaś zająć się jego zdartymi dłońmi.
Wergunda. Taaaaa... Znowu ta ironia. Ale cóż, widocznie tak właśnie miało być.
Drugi człowiek, którego wyciągnęliście zza krawędzi, był w znacząco lepszym stanie, miał zdarty bok, głównie ramię i trochę biodro, którym przeszorował po ścianie, poza tym właściwie nic mu nie było.

Emilia,
przez chwilę poczułaś na sobie ciężar odpowiedzialności za dowodzenie całą akcją, choćby dlatego, że wydawało ci się, iż siły, którymi dysponujesz, to za mało, zeby sensownie pomóc. Twoje szybkie i przytomne polecenia okazały się skuteczne. I o dziwo, nikt nie zginął. Nikt więcej nie zginął.
Dopiero, kiedy zobaczyłaś Agata, gramolącego się sprawnie przez krawędź, odetchnęłaś i pozwoliłaś sobie na celebrowanie zdziwienia, wywołanego obecnością nowych gości.

Elidis,
kilka rzutów oka na sytuację pozwoliło ci zorientować się, że twoje nadzieje były płonne. Nie było tu Toruviel. Co więcej, reakcja Ylvy wskazywała, że nawet nie wiedzieli, iż mogłaby tu być.
Lothel, który nie wyszedł z wami z tunelu, krył się gdzieś dyskretnie pod ścianą, udając, że go tam nie ma i akurat uznałeś, że to niezły pomysł, mieć jakieś ubezpieczenie na wypadek, gdyby tej uroczej kompanii strzeliło do głowy coś nieprzyjemnego.
Na rozległej półce skalnej stało oprócz was jedenaście osób. Dostrzegłeś pięć styryjskich mundurów gwardii, łącznie z tym, który miała na sobie Ylva. Czterech zołnierzy wergundzkich zielonego tymenu, kohorty vekowarskiej i do tego jeszcze jeden Wergund w cywilu, wyciągnięty zza krawędzi. Zza krawędzi ostatecznie wyciągnęli także doskonale ci znanego Agata. Oprócz tego Emilia, panna, którą aresztowaliście w Przystani za zabójstwo dyplomaty wergundzkiego. I Eri, mag, o ile pamiętałeś, miał chyba z nią coś wspólnego.
Ogarnęła cię irytacja. Wredna długa noc najwyraźniej nie miała zamiaru się kończyć. Chociaż w sumie, na powierzchni mógł być już dzień, przemknęło ci przez myśl, zupełnie jakby to miało jakieś znaczenie.
Uznałeś, że z pytaniami i wyjaśnieniami lepiej poczekać na koniec tej chaotycznej akcji ratunkowej.

Szrapnel,
komplet znajomych ukazał ci się dopiero, kiedy zza krawędzi ukazał ci się nieco zmarnowany i poobijany Agat. Nikt nie spadł, dla odmiany, nikt nie zginął, nikogo nie przygniotło ani nie obcharkało kwasem, więc w sumie nawet zrobiło ci się wesoło.
Potem popatrzyłeś na minę Ysgarda, który zerkał to na linę, to na krawędź przepaści, to znów na linę, i parsknąłeś szczerym śmiechem. Ale tylko przez chwilę, aż dotarło do ciebie, o czym krasnolud mysli. Podszedłeś do krawędzi.
Było ciemno. Od urwiska wiało i pachniało wilgocią i zgnilizną podziemi. Nie było widać ani gruntu, ani stropu, ani przeciwległej sciany. Jakbyście stali na jakiejś cholernej krawędzi świata.
Przestało ci się chcieć śmiać.

Ylva, którą Convolve zdążyła już odciągnąć w kierunku pochodni i opatrzyć rękę, wróciła z powrotem na krawędź, gdzie wciąż leżały przyniesione przez Agata taśmy.
- Taaaa - mruknęła z przekąsem - No to krawędź, podejście drugie. Trzeba to-to na ludzi pozakładać, opuścić tych, co nie umieją, na linie na dół, ci co umieją, opuszczą się sami. No. A w międzyczasie możemy sobie powyjaśniać parę rzeczy - spojrzała na stojącego obok Elidisa - Co tu się, do ciężkiej nędzy, uskutecznia?

Powój - 22-01-2015, 06:04

Gdy tylko Ylva zajęła się wciąganiem ludzi na górę Con zerknęła w dół przepaści, zaklęła pod nosem znów cofając się gwałtownie do tyłu. Przypomniało jej się jak Ingeboran próbowała zabrać ją do grupy uderzeniowej na palatyna i jak musiała się wybronić przed wspinaczką w ciemności. Gdy wpatrywała się w otchłań miała wrażenie, że właściwie to otchłań patrzyła w nią. Aż chciało się powiedzieć "znów się spotykamy". No tak, przed takimi rzeczami nigdy się nie ucieknie. Tak jak i przed polityką. Burknęła tylko coś pod nosem i gdy pierwszy z wyciągniętych stanął twardo na półce skalnej złapała go za łokieć ciągnąc w stronę światła. Następnie bez ceregieli chwyciła jego dłonie swymi zziębniętymi palcami i obróciła tak by widzieć skalę obrażeń.
W porównaniu do dłoni Lothela ten tu nie miał na co narzekać. Jednak lepiej być przezornym i mieć pewność, że będzie w stanie trzymać później broń.
- Czy ktoś mi może dać wody? - Burknęła do zebranych i w międzyczasie wyciągnęła bandaż.
Z otrzymanego bukłaka wylała chłodny płyn na ręce wergunda. To się dopiero nazywa chichot losu, zawsze mi się trafi jakiś wergund w opałach. Skrzywiła się a następnie wytarła jego ręce. Mimo niechęci widocznej w oczach dziewczyny każdy jej ruch był wyuczony i pełen delikatnej wprawy. Gdy skończyła przemywać jego dłonie posmarowała je pachnącą ziołami maścią, ta szybko wchłaniana przez skórę pozostawiała wrażenie drętwienia i ciepła. Gdy skończyła zabandażowała jego rany dokładnie zakładając końcówki bandaża dla bezpieczeństwa.
Takimi samymi wprawnymi ruchami obejrzała bok drugiego ściągniętego z liny mężczyzny. Nawet nie spojrzała mu w twarz gdy przemywała obtarcia a następnie smarowała maścią znieczulającą. Tylko co jakiś czas klęła, raz po teralsku, raz po wergudzku, wplotła nawet kilka słów z dialektu morskich elfów - ot Merial sporo ją nauczyła.
W końcu zmusiła i Ylvę by ta podeszła z nią do jasnego światła pochodni i usiadła tam dając obejrzeć się uzdrowicielce. Con długo unikała świdrującego wzroku styryjki badając naruszone struktury kostne. W końcu odezwała się ściszonym głosem, a uważny obserwator dostrzegł, że mięśnie jej szczęk zadrżały przy tym zaś oczy zatrzymały w odległym punkcie. Wargami poruszyła tylko raz, potem skupiając się znów na przesuwaniu dłońmi po jej przedramieniu. W pewnym momencie przerwała prostując się z głośnym westchnięciem, a zaraz po tym po półce przetoczył się jej smutny głos inkantujący jakąś pieśń. Używała języka ulundo, zniekształconej odmiany dialektu elfów, trochę bardziej chropowatej lecz nie mniej przyjemnej. Gdy śpiewała na nowo rozpoczęła wędrówkę po linii kości styryjki drżąc z kolejnymi sekundami. Przerwała dopiero po kilku minutach gdy jej głos załamał się opadając o kilka oktaw, nie była w stanie kontynuować, potrzebowała chociaż momentu odpoczynku. Czemu użyła na niej magii Tavar? Zdążyła już się przekonać, że jeszcze wiele przed nimi a Ylva mogła sobie nadwyrężyć łapę bardziej i doprowadzić nawet do stałego kalectwa.
Przez kilka oddechów trwała w bezruchu i gdy styryjka się podniosła skorzystała z podanego ramienia samej chwiejnie podnosząc się z ziemi. Nawet nie zauważyła w którym momencie stanął przy niej Keithen pomagając dotrzeć aż pod ścianę w pobliże Elidisa i Ylvy. Sanitariuszka opadła na grunt na nowo przyjmując płaszcz gwardzisty, ten który zabrała porywaczom teraz okrywał jej przyjaciółkę zaś ona wraz z każdą zużytą cząstką energii zaczynała telepać się coraz mocniej.
- Mości panie Caernoth – zwróciła się do dawnego przyjaciela ze słabym uśmiechem. – ja się odmeldowuje. Zejdę na końcu… Po prostu muszę odpocząć inaczej nie będę miała jak Ci pomóc. Przepraszam. – W jej słowach słychać było dawne ciepło i rozbawienie towarzyszące kiedyś młodej uzdrowicielce, to co zabiła wojna.
Może kiedyś znów będę mogła nazwać go przyjacielem? To była jej ostatnia myśl zanim nie odpłynęła w ciemność, na wpół czuwając na wpół śniąc. Część słów wypowiadanych przez towarzystwo docierało do niej jak zza kotary mieszając się z marą. Opatulona ciepłym materiałem płaszcza pozwoliła sobie na odpoczynek którego tak bardzo jej brakło. Z mijającymi minutami jej rysy wygładziły się zaś mimo mdłego światła pochodni cera nabrała zdrowszych kolorów, wiele jej brakowało by określić ją w pełni gotową do działania jednak gdy pogrążona trwała w ramionach Wespeza przypominała trochę tamtą małolatę ze Srebrnohory co ledwie na praktyki wysłana musiała poradzić sobie z szalejącą zarazą.

Elidis - 22-01-2015, 16:43

Elidis chciał dopowiedzieć Powój, ale uświadomił sobie, że nie zdąży. Dziewczyna już zapadał w jakiś nierzeczywisty sen. Posłał jej tylko uśmiech. Gdyby nie ona mogłoby być z nimi gorzej. Znacznie gorzej.
Odwrócił się do Ylvy. Styryjka, swoją manierą, przeszła prosto do rzeczy. Elidisa rozbawiał jej prosty, żołnierski ton i szorstkość w głosie. Po całym dniu spędzonym w taki czy inny sposób na obmywaniu sobie nawzajem rąk była to miła odmiana. Mag zdecydowanie nie miał ochoty na dworskość, zwłaszcza po tej całej nocy.
- Ylvo, to co robiliśmy to długa opowieść. Najważniejsze. Wiedz, że Ofelia zginęła w zawale, który przed chwilą słyszeliście przygnieciona przez skały. Ten sam zawał rozdzielił nas i Octavia Lecorde. Jeżeli życie tego człowieka jest dla ciebie w jakiś sposób ważne to nie wiem, co się z nim stało. Tak samo martwa jest Angela, narzeczona Octavia, której jak mniema chcieliście użyć jako karty przetargowej w kontaktach z ligą - nie mógł powstrzymać się od wypowiedzenia informacji o śmierci Angeli bez odrazy, jakkolwiek by się nie starał.
Popatrzył w oczy Styryjki, wyraźnie coś rozważał. Coś nie łatwego i bardzo doniosłego, przynajmniej dla elfa. Na jego twarzy widać było wewnętrzną walkę i jasne było, że nie jest to nic przyjemnego. Wreszcie wyglądało na to, że się zdecydował, choć ból wcale nie zniknął z jego twarzy, a oczy stały się zimne. Jakby robił coś niegodziwego.
- A raz elfowi śmie...! - uświadomił sobie, że mówi to na głos, odchrząknął. - Pozwolisz? - odprowadził Styryjkę dalej od reszty, pod ścianę w pobliżu której ukrywał się Lothel.
Nie wiedział jak Księżniczka zareaguje na jego słowa i nie chciał ryzykować.
- Co do Toruviel, tak szukam jej, jednakże... Nie sądzę, by miała podpisać jakikolwiek traktat pokojowy - wziął głęboki wdech, upewnił się, że nikt, prócz Lothela, ich nie słyszy. - Mam powody by sądzić, że Toruviel i Astendent, a zatem Hethanor, zdradzili układ Nelramarski - Styryjak patrzyła na niego zbita z tropu i elf wiedział czego od niego oczekuje, dowodów. - Widziałem miejsce, w którym znajdowały się ciała Othat i Gwardzistów, którzy towarzyszyli Toruviel. Badanie pamięci miejsca ujawniło, że Otath przybyli z Astendentem i z jego rozkazu zabili Gwardzistów.
Przerwał na chwilę, odetchnął nieco głośniej niż zamierzał. Z jednej strony czuł się, jakby zrzucił z siebie kilka ton skały, z drugiej towarzyszyło mu paskudne poczucie zdrady swojego własnego ludu. Zabawne, że wciąż się tak czuł, po tym jak "jego lud" próbował go zabić, wtrącić do więzienia i zniszczyć wszystko o co walczył. A on mimo to wciąż czuł się z nimi jakoś powiązany. Czy już do końca życia tak właśnie będzie? Jeżeli tak, to jest to stan nader irytujący.
- Chcę odnaleźć tych Tulya by wyjaśnili tę sprawę, oraz by wymierzono im sprawiedliwość. Moje poszukiwania zaprowadziły tu, ale tu, znów jaj nie ma - sarkazm zalał posadzkę. - Teraz twoja kolej Księżniczko, co tu robicie? Czemu Emilia nie ma kiślu z mózgu? I czy jest już dzień? Nie tylko Toruviel miała mieć dziś spotkanie na wysokim szczeblu...

Indiana - 22-01-2015, 17:34

/no to sie chyba wetnę, jako, że to jakby dialog czy cuś, sorki ;) /

Kości dłoni to straszliwie złośliwe elementy organizmu, zwłaszcza palce, ale śródręcze też. Zajmowały jakże niewielki procent powierzchni ciała i prawda, że były całkiem przydatnym jego elementem, jednak upierdliwość bólu, powodowanego ich uszkodzeniem, była stanowczo nieproporcjonalna. Połamanie kości dłoni nie generuje aż tak potężnego impulsu, jak dajmy na to kości udowej czy podudzia, ale promieniuje wrednym, kłująco- parzącym bólem tak, że zignorowanie jest niewykonalne.
Ylva miewała kilkakrotnie połamane palce i za każdym razem ten fakt był równie irytujący.
W kwestii używania przez Convolve magii bogini nawet nie protestowała. Dla każdego Styryjczyka, w każdym razie każdego Zaprzysiężonego, wyjątkowy status uzdrowicielki był równie oczywisty, jak dla zawodowego żołnierza widok szlifów oficerskich.
Kości bolały reumatycznie jak wściekłe, przyspieszone narastanie zregenerowanej tkanki, zwłaszcza okostnej tak miało, ale zamknęła dziób i milczała. Po tym, jak uzdrowicielka przejęła na siebie część bólu, byłoby grubym nietaktem choćby pisnąć.
Więc nie pisnęła.
Po chwili z aprobatą i zainteresowaniem obserwowała, jak Keithen delikatnie otula uzdrowicielkę płaszczem. Zauważył jej wzrok i zmieszał się, zupełnie niepotrzebnie. Uśmiechnęła się pod nosem, ale były ważniejsze rzeczy.


Na słowa Elidisa oczy otwierały się jej coraz szerzej, za to coraz mocniej zaciskała zęby, nerwowym ruchem założyła dłonie za głową.
- Czekaj! - przerwała elfowi, gdy wspomniał o Angeli - Ofelia... Cholera. W tym samym zawalisku zginął chwilę wcześniej jeden z naszych. Nie sądziłam, że ktoś taki jak ona padnie pokonany przez skałę. Z drugiej strony - uśmiechnęła się gorzko - nic mniej potężnego by nie dało rady. Ale Angela... Więc to była Angela Estrenhal, wiedziałam, że skądś ją znam. Z osady Krevaina. Znaleźliśmy jej ciało zamurowane w ścianie korytarza - spojrzała elfowi prosto w oczy, bardzo poważnie - Ani ja, ani nikt z naszych, nie mieliśmy nic wspólnego z jej śmiercią, przysięgam na miłość Bogini. Argan żyje, ale zginęły dwie kobiety, które najbardziej kochał... Nie ma facet szczęścia...
Przyglądając się reakcjom i wewnętrznej walce argumentów, bez trudu zrozumiała, że to nie wszystko, co miał jej powiedzieć, nie zaprotestowała więc na to nagłe odciągnięcie na bok, choć złowiła kątem oka pełen podejrzliwości wzrok Roderyka (dowódca Wergundów). Nie mogła też pozbyć się wrażenia, że ktoś jeszcze na nią patrzy. Przejrzała wzrokiem zacienione miejsca jaskini, nie dostrzegła niczego, ale ten specyficzny zmysł, właściwy dla większości ludzi z "profesji cienia", nie zawodził jej niemal nigdy. Zostawiła to dla siebie, bo to, co Elidis powiedział o Toruviel, wbiło ją w ziemię. W skupieniu przycisnęła palce do skroni.
- Czekaj. Czy ty mi chcesz powiedzieć, że Hetanor zamierza nas wystawić? Przecież to szaleństwo, właśnie tracą swojego głównego sojusznika, Wergundia podpisze układ, tego jestem niemal pewna. Czego oni chcą, walki z dwoma potęgami, między którymi utknęli? Jeśli tak, to znaczy, że postawili na jakiegoś innego konia... Elidis, czy ty jesteś absolutnie pewien, że ona tu jest?
Moment, uzupełnijmy informacje. Emilia. Skupiliśmy się na tym, żeby przechwycić ten element z Samnii, który dogadał się z tubylcami. Emilia jest przynętą. Mag, szaman czy inny ktoś operujący mocą, zbudował z nia więź mentalną, przejmując jej wolę i pamięć. Khorani przechwyciła tę więź i odwróciła jej kierunek. Teraz to on jest powiązany z nią wbrew swojej woli i gdyby miała dość mocy, mogłaby przejąć jego wolę. Więc od ponad doby robi wszystko, by ją zabić, miał w mieście wynajętych zabójców... Póki więź działa, mamy możliwość go dorwać. A teraz słuchaj. Imperium dogadało się z tubylcami i Szamanką, co być może już wiesz. Z jakichś przyczyn całe komando Kurta uprowadziło z Vekowaru podziemiami iluś ludzi. Prawie udało się ich dołapać w cytadeli, ale się przebili. Jednak mamy wśród nich agenta. Zostawia nam ślady, po których mamy szanse ich dorwać, Wiemy, ze się połączyli z oddziałem tubylców, widziałam ślady. Ale skąd wiesz, że jest z nimi Toruviel...?

Elidis - 23-01-2015, 20:03

Elidis uśmiechnął się. Tak czuł, że Emilia w taki czy inny sposób będzie przynętą w rękach Styryjczyków. Przynajmniej od czasu, kiedy doniesiono mu o tym całym zamieszaniu wokół magazynu, w którym przetrzymywano maginię.
To jednak nie miało zbytniego znaczenia w porównaniu z polityczną bombą jaką była zdrada jego krewniaków.
- Po kolei. Kogo wspiera teraz Hethanor, tego nie wiem. Szalona myśl podpowiada, że jest to tworząca się koalicja Samnijko - Tubylcza. Być może liczą, że Tubylcom uda się zniszczyć Styrię, którą się następnie podzielą. Jednak jeśli tak jest, to muszą być bardziej stuknięci niż Kotołak w marcu - pokręcił głową, to byłby najgłupszy i najbardziej szalony pomysł o jakim słyszał, Helethai może nie była zbyt rozgrnięta, ale nawet ona musiała wiedzieć, że to szaleństwo. - Następna kwestia; wiarygodność moich informacji. Myślisz, że donosiłbym tobie, Styryjskiej oficer, informację o zdradzie mojej własnej rasy, jeżeli nie byłbym całkowicie pewien? Mówimy tu przecież o wyroku śmierci dla większości mojej rasy! - dopiero po chwili uświadomił sobie, że krzyczy, przerwał gwałtownie, udając, że nie widzi zaskoczonych spojrzeń reszty zebranych. - Jeżeli zaś chcesz wiedzieć skąd wiem... Lothel, pora odsłonić karty - powiedział prosto w skalną ścianę.
Zaraz po jego słowach jakieś trzy metry od elfa i Księżniczki pojawiła się czarna sylwetka. Mężczyzna podszedł bliżej światła i jasne stało się, ze jest kolejnym elfem. Od stup do łowy był ubrany na czarno, nosił kaptur i maskę, zasłaniające twarz. W wąskiej szczelinie widać było tylko pas bladej skóry i błyszczące, bursztynowe oczy. Skłonił się lekko sztywnie witając Ylvę.
- Lothel to jest...
- Wiem kim ona jest. Ciężko nie wiedzieć, jak się ma taki zawód, a nie inny - Elidis był pewien, że zwiadowca uśmiechnął się pod maską.
- Świetnie, może zatem opowiesz co odkryliśmy?
- Jak sobie życzysz.

Lothel streścił krótko, jak badał psionicznie pobojowisko pod murem kilka godzin temu i co odkrył, opowiedział także o rytuale i o tym, jak znaleźli się w tym miejscu.
- Zatem jak widzisz nasze spotkanie jest przypadkowe, acz bardzo fortunne. Nie twierdzę też, że Toruviel jest w tej Imperialno Tublyczej grupie. Po prawdzie jeszcze parę chwil temu nie wiedziałem, że taka grupa istnieje. Jeżeli ją tam znajdziemy potwierdzi to tę szaloną hipotezę o układzie Samnia, Tubylcy Hethanor, choć wątpię by tam byłą.
Mimo to elf miał przejmujące wrażenie, że elfka jest w tej grupie, inaczej czemu "kompas" wysłałby ich tą samą drogą co oddział Ylvy? Elfowi nagle rozszerzyły się oczy, jest jeszcze coś.
- Jeszcze jedno, istnieje także możliwość, że ta grupa ma Kamień Węgielny, artefakt nieznanej mocy i przeznaczenia, pierwszy kamień położony pod najstarszą świątynię Starych Bogów. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki ,myślę, że powinniśmy działać dość szybko - zakręcił się, jakby chciał odejść, ale się rozmyślił. - Nikt prócz mnie, Lothela i ciebie nie wie o zdradzie Hethanoru, wolałbym też, byś to ty ich ewentualnie oświeciła, a ja cię poprę. Tobie uwierzą będący w przewadze pośród naszej kompanii Styryjczycy, a jeżeli poprę twe słowa, Wergundowie powinni być na tyle zdziwieni zgodnością elfa i Styryjki, że zamkną japy. Dobrze?

Aver - 23-01-2015, 23:49

Obserwowała z boku, jak wciągają dyndających z powrotem na półkę, a ulga, która przyszła, gdy Styryjczyk znalazł się już na górze, opadła na nią jak obfity deszcz po kilkumiesięcznej suszy. Przyjęła ją z przyjemnością, która pulsowała bólem w poobcieranej skórze delikatnych, nienawykłych do fizycznej pracy dłoni, jednak teraz jakoś ów ból nie przeszkadzał zbytnio. Ważne, że nikomu póki co nie groził upadek z kilkunastu sążni, co zapewne skończyłoby się rozsmarowaniem spadniętego na skale poniżej.
Miała teraz czas, by skupić się na nowo przybyłych. Kobieta, sądząc po swarzycy wytatuowanej na ramieniu, musiała być Styryjką, choć sądząc po 'podwórkowym ofirskim', jakim posługiwała się w kilku, zarówno znajomych jak i nie do końca, nie można było stwierdzić tego na pewno. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc znane jej z uniwerku przekleństwa wypowiadane z charakterystycznym przeciąganiem głosek, jednak po chwili westchnęła głośno i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, wspominając studenckie czasy spędzone w Terali...
Usiadła ciężko pod ścianą i objęła rękami kolana, zwijając się w kłębek zmęczenia. Przestała zwracać uwagę na otoczenie. Gdzieś między myślami słyszała znajome słowa - Angela... Argan... Więc to stąd ją kojarzyłam... z osady... biedny Argan.
Powinno było ją to ruszyć, powinna była poderwać głowę, wypytać długouchego o szczegóły... Ale nie była w stanie poruszyć się ani o cal. Adrenalina opadła, a strach przed tym, co ją czekało, powrócił. Wiedziała, że w końcu będzie musiała tam iść, spojrzeć w bezdeń otchłani i opuścić się prosto w jej gardziel, dać się pochłonąć ciemności...
Wzdrygnęła się i zagryzła wargę, spoglądając na swoje ubranie. Sukienka za kolana była poprzecierana w kilku miejscach, odsłaniając otarcia na skórze, jej kolor zaś z pięknego, głębokiego brązu przerodził się w niczym wergundzki tymen bury, ubłocony i pokrwawiony kawał szmatki. Skrzywiła się. Nie no, nie ma mowy, nie chcę być obiektem przechwałek i sprośnych komentarzy tych żołnierzy kiedy wrócimy wszyscy wreszcie do domów...
Wstała, odetchnęła i podeszła do ludzi nad krawędzią, starając się nie patrzeć w dół.
- Zejdę pierwsza, jeśli łaska.
Miała tylko nadzieję, że rumieńce na jej policzkach nie są aż tak widoczne, jak czuła.

Indiana - 25-01-2015, 02:15

Lothel podchodząc do Ylvy z wprawą zatrzymał się daleko, dalej niż zasięg jej ramienia. Uwadze elfa nie uszło delikatne poruszenie prawym nadgarstkiem pod karwaszem i nagłe zaciśnięcie palców. O tym, że była zaskoczona, świadczyło tylko zaciśnięcie szczęk i ów ruch, sygnalizujący wyciągnięcie z karwasza krótkiego nożyka. Wolał z zaskoczenia nim nie dostać.
Ylva zmierzyła elfa z góry na dół, równie dyskretnym ruchem wsunęła nożyk z powrotem.
- Nyar'yaro - uśmiechnęła się z lekkim ukłonem - Ci, którzy wyczuwali Boginię. Jakże mi miło...
Elidis, skąd wiesz, że Toruviel nie jest zakładnikiem w ich rękach? Skąd wiesz, że Astendet nie jest szantażowany. Myślę, że za wcześnie ogłaszać zdradę, nie mając nic na poparcie tezy... Ale Khorani musi to wiedzieć, natychmiast. Jednak zdaje się, że będziemy zmuszeni odesłać w drogę powrotną przynajmniej jednego z moich ludzi. Nawet wiem którego - mruknęła z lekkim przekąsem.

Tymczasem cały niemalże dwudziestoosobowy oddział był już w trakcie desantu na dół.
Agat zarządzał bardzo sprawnie całą akcją, instruując kolejne osoby jak wiązać na sobie taśmy i jak trzymać się na ścianie. Pierwszych schodzących przymocowano węzłem do końca liny, trzymanej przez sześciu ludzi i powoli opuszczanej w dół. Krawędź, gdzie tarła lina, zabezpieczono zwiniętymi płaszczami i pochwami mieczy.
Pierwsza poszła Emilia.

Emilia.
Odtrąciłaś rękę Eriego, który usiłował cię powstrzymać przed zejściem za krawędź. Może to był trochę zbyt szorstki gest, ale nerwy robiły swoje, a on źle wyczuł nastrój. Fakt, że wszyscy obecni skupili swoją uwagę na tobie, też nie ułatwiał ci sprawy, ale mogłaś przynajmniej być pewna, że nie zlekceważą twojego bezpieczeństwa.
Evret, wciąż ostentacyjnie ignorując Eriego, postanowił opuszczać cię za krawędź, uznał, że w tym celu absolutne będzie najpierw objęcie cię ramionami, a dopiero potem zsunięcie w dół, co zresztą zrobił dopiero, kiedy osztorcował go Agat. Zgodnie z instrukcjami usiadłaś na taśmach, oparłaś stopy o ścianę, wzięłaś głęboki oddech.
- Już - powiedziałaś i to było jedno z najważniejszych słów w życiu.
Lina drgnęła i serce podjechało ci do gardła. Odruchowo szarpnęłaś tułów bliżej ściany, tracąc podparcie na nogi i pacnęłaś o zimną skałę twarzą i dłońmi.
- Nie tak - usłyszałaś z góry głos Evreta - Spokojnie. Ręce na linę, stopy na ścianę. Nogi szeroko... uspokój się, idioto! Chcesz, żeby spadła? Tak, ma mieć nogi szeroko i to nie jest podtekst, psiakrew. Emilia! Schodź w dół krok za krokiem, ugnij kolana, ręce na linę. Opuszczać!
Lina ruszyła w dół. Patrzyłaś na ścianę, stawiając kolejne kroki, skupiałaś na niej całą swoją uwagę, czułaś jak to za tobą wgapia się w ciebie, jak łaskocze cię po plecach i podnosi włosy na karku. Głosy u góry powoli stawały się coraz mniej zrozumiałe, coraz cichsze. Gaśnie światło. Nie pozwolili ci trzymać zapalonej świecy, to nawet było logiczne. Ale teraz pochłaniała cię ciemność.
I jeszcze jedno.
Wielka, przytłaczająca samotność.
Dopiero w połowie ściany odwazyłaś się odwrócić. Lekko oświetlona z góry przestrzeń załamywała się za tobą na krawędzi światła, czułaś ją, zimną, martwą, ale bardzo osobową. Bardzo groźną.
Gdy twoje stopy trafiły na skałę, która nie była pionowa, zatrzymałaś się. Stanęłaś na tym stopami, zwalniając obciążenie liny. Dotknęłaś skały rękami, powolutku macając powierzchnię.
Pod tobą nie czułaś przestrzeni. Byłaś na dnie jaskini.
- Jestem! - wrzasnęłaś ku górze. Nie było echa, dźwięk poszybował gdzieś pod sklepienie i rozszedl się, tonąc w mroku. Nie słyszeli. Byłaś sama.
Dopiero teraz zgodnie z instrukcją wyjęłaś zapałki. Pierwsza zapalona oświetliła żwirowy piarg, trochę luźnych głazów, odbiła się refleksami po nieodległej powierzchni wody. Coś myknęło między kamieniami spłoszone, ale nie dostrzegłaś, co. Zapaliłaś świecę.
Rozwiązałaś węzeł. Szarpnęłaś trzy razy za linę, modląc się, by oni na górze żyli i ją wciągnęli.
... Po nieskończenie długim mgnieniu oka pojechała w górę.
Zrobiłaś kilka kroków. Kazali się odsunąć, mogą lecieć kamienie. Podniosłaś świecę.
Nie dostrzegłaś ścian ani sklepienia gigantycznej kawerny. Byłaś sama.


Elmeryk,
ze względu na stan twoich rąk opuszczono cię także jako jednego z pierwszych. Droga, jaką przebyła Emilia, była także twoim udziałem, ale świadomość obecności na dole kogoś zywego i światła zmienia wszystko - nie czułeś strachu, nie czułeś przytłaczającej samotności. Jedynie zmęczenie i irytację.

Eri zjechał zaraz po Emilii, w pierwszym odruchu chciał ją przytulić, jednak gdy dostrzegł ją, oświetloną nikłym płomieniem, na tle olbrzymich głazów, których dotykała, jakby prowadziła z nimi rozmowę... Była jak wcielenie Avgrunn. Wydało mu się śmieszne, żeby miała go potrzebować.
I to była nieprzyjemna myśl.

Na górze tymczasem ostatnie osoby musiał zjechać z pomocą stalowych obręczy, bo nie było już dość osób, by opuszczać linę, przywiązano ją więc na sztywno.

Convolve,
obudził cię delikatny dotyk ręki na policzku. Chwilę trwało, zanim udało ci się skupić wzrok. Keithen. Gdzieś z sakwy wydobył kawałek wojskowego suchara i gnieciony plaster karmelowej masy. Podał ci razem z manierką.
- Czas na nas - uśmiechnął się - Idziemy dalej pod ziemię. Bogini jest z nami - położył dłoń na twojej dłoni - Póki ty jesteś, Bogini jest z nami. Chodź, pomogę ci z taśmami.

Powój - 25-01-2015, 03:36

Sen odszedł tak szybko jak i się pojawił. W jednej chwili przebywała w rozkołysanej ciemności a chwilę później przed oczami miała twarz Keithena. Chwilę wpatrywała się w nią z niezrozumieniem i gdy udało jej się połączyć fakty zacisnęła na chwilę powieki.
Ofelia...
Świadomość śmierci przyjaciółki dotarła do niej po chwilowym odpoczynku. Jednak to nie był moment na opłakiwanie i rozpacz. Przyjęła od styryjczyka podarunek i rozłamała go w dłoniach nie zjadając wszystkiego na raz. Upiła łyk z manierki po czym oddała ją właścicielowi.
- Dzięki. - Spojrzała w stronę przepaści robiąc minę skazańca. - O bogini...
Wstała opatulając się nieswoim płaszczem i podeszła do ludzi czekającej przy przepaści.
- Ja bym chciała zobaczyć jak Pani zjeżdża tu na dół. - Burknęła mając na myśli boginię. - Albo jak telepie się po kanałach. - Pokręciła głową, próbując sobie to wyobrazić i parsknęła cichym śmiechem. Czasami miała wrażenie, że Tavar wcale nie jest delikatną istotą odzianą w czerwony płaszcz. Nie, w jej myślach bywała małą dziewczynką ciekawą tego świata. Wcale by się nie zdziwiła gdyby jej awatar kicał właśnie pośród lasów strasząc strzygi. W przeciwieństwie do innych bóstw Pani wydawała jej się bardziej ludzka... Była blisko swych wyznawców, za to ją kochali.
Gdy przyszłą jej kolej by zsunąć się po linie, usiadła we wskazany sposób trzymając zaciśniętymi dłońmi linę. Pod nosem mamrotała modlitwę gdy światło oddalało się od jej bladej twarzy. Ta droga była jedną z najgorszych w jej życiu. Nienawidziła wysoko położonych miejsc. Z jednej strony cieszyła się, że nie widzi dna z drugiej jednak to ta niewiedza była straszna. Chociaż była w znacznie lepszej sytuacji niż kobieta która jako pierwsza zjechała na dół. Ta podróż ciągnęła się w nieskończoność dając możliwość przemyślenia wszystkiego co działo się wokół.
Ofelia nie żyła. Argan został od nich oddzielony, chociaż nie musiała go niańczyć miała złe przeczucia, że ten wpakuje się w ostre kłopoty. A co gorsza, miała wrażenie, że sama wpakuje się w jeszcze większe. Nawet twardy grunt pod stopami nie poprawił jej samopoczucia.
Uwolniła się z wiązania i pociągnęła trzykrotnie linę od razu się odsuwając. Odeszła kilka kroków w stronę reszty bandy i skupiła się na trzymającej światło kobiecie. W przeciwieństwie do reszty kompanii ona wydawała się świetnie tu pasować. Uzdrowicielka uśmiechnęła się mimowolnie, obserwując ten obrazek. W końcu podeszłą do niej przerywając milczenie.
- Pani. - Skłoniła przed nią lekko głowę, cała postawa kobiety wskazywała, że nie należy do pośredniego rodu. - Słyszysz skały, prawda? Tak jak magowie z gór. Rozumiesz co szepczą kamienie, znasz ich opowieści.

Elidis - 26-01-2015, 00:36

Na słowa Ylvy Elidis wzruszył ramionami
- Intuicja Styryjko. Ostatnimi czasy zacząłem się w nią głębiej wsłuchiwać i na razie mnie nie zawodzi. Zresztą, znajdźmy Tulya, to sprawa się wyjaśni.
Po tych słowach odszedł, stanął nad krawędzią przepaści. Ciężko było mu się powstrzymać przed zrzuceniem kamienia, bądź też sprawdzenia czy jest echo. Kiedyś by tak pewnie zrobił, za czasów Srebrnohory. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo zgorzkniały się zrobił w porównaniu z tamtymi dniami. Ciekawe, czy to samo spotkało Conv i czy jej też ta przepaść kojarzyła się z lochem Mojmira, tym, w którym znaleźli Wędrowca. Czy ona w ogóle była tam na dole...? Nie pamiętał.
Podali mu uprząż i pomogli się w nią zapakować. Westchnął. Jak on nie lubił podziemi i po wszystkich przygodach nie lubił ich nawet bardziej. Zastanawiał się nawet, czy nie zmówić jakiejś modlitwy do Klyfty, ale szybko odrzucił ten pomysł. Kto wie, może taka modlitwa przyciągnęłaby cholerne Podziemne Elfy? Zjechał w głąb ciemności, przeklinając po tysiąckroć swój los.
Na dole zastał pokaźne już grono osób. Jego rozmowa z Księżniczką musiał zabrać więcej czasu, niż myślał. Cieszył się tylko, że nie musiał używać obręczy do zejścia. Gdy odwrócił się od ściany uderzył go rozmiar sali. Była gigantyczna. Jak budowniczowie Vekowaru mogli tego nie zauważyć? I czy miasto faktycznie jest najstarszą rzeczą, jaka tu stała?
Odgonił te myśli, nie pozwały się skupić, a czuł, że niedługo skupienie i zdolność, do szybkiego podejmowania decyzji mogą mu się bardzo przydać.

Aver - 26-01-2015, 00:43

Czy oni wszyscy musieli się tak gapić?!
Zagryzła wargę, ale teraz już nie było odwrotu. Zresztą, w tym momencie zapewne jedyne, co widzieli, wychylając się za krawędź, to tonąca w czerni lina. Schodziła powoli, a ręce drżały jej tak, że ciekawiło ją, czy tamci czują, jak lina się telepie.
A może tylko jej się wydawało.
Wokół panowała ciemność, choć oko wykol. Nie widziała nawet własnego nosa, kiedy spróbowała zrobić zeza. Zresztą, i tak nie umiała tego zrobić, ale próbować zawsze można.
Głosy z góry ucichły, jakby otchłań odcięła ją od reszty świata grubym całunem czerni. Teraz uszach dźwięczały tylko jej kroki, przyspieszony i płytki oddech i dudniące serce.
W końcu odważyła się odwrócić, spojrzeć na to, co było za nią.
I poczuła, że to był błąd.
Bo za nią było nic.
Przed nią też było nic.
I z prawej, i z lewej...
Nic.
Ciemność.
Pustka.
Poczuła, że skała usuwa się jej spod nóg, czuła jak panicznie próbuje znów znaleźć punkt podparcia. Coś szurnęło, lina zajęczała niebezpiecznie. Przemogła się i przypomniała sobie słowa Evreta. Odetchnęła głęboko i szła dalej. Co prawda nie podobał jej się sposób, w jaki Styryjczyk na nią patrzył i się z nią obchodził, ale w głębi duszy coś nie dawało jej spokoju.
To już drugi taki przypadek dziś... co jest ze mną nie tak?
Przypomniała sobie Calida i jego ból w niebieskich niczym ofirskie niebo oczach, jego zacięcie...
Mam nadzieję, że przeżył...
Nagle przyszła jej do głowy myśl, która wypchnęła resztę rozmyślań gdzieś w pomroczność niejasną umysłu.
Jestem tu sama.
Sama.

Miała wrażenie, że ta myśl odbija się echem w ciemności, taka była wyraźna.
Nic żywego poza mną tu nie ma... tylko skała i otchłań.
Sprawy nie poprawił jej fakt, że nie wiedziała co ją czeka na dole... i czy w ogóle jest jakiś dół, czy to też po prostu dowcip Matki Ziemi. Cóż... to nie byłoby w jej stylu, ale w zasadzie czemu nie mogłaby tego zrobić? Nic jej nie ograniczało, a millenia istnienia mogły generować pewien rodzaj nudy. Chociaż... czy skały potrafią się nudzić? Cóż, nigdy jej tego nie sygnalizowały, ale w sumie trzeba by je spytać kiedyś... o ile będzie jakiekolwiek 'kiedyś'.
Przyszłość... póki co nie rysowała się w jakichkolwiek barwach. Więź łącząca ją z Władcą Koni skutecznie przekreślała wszelkie plany. Ciekawe co tam u Aleksandra... Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie osoby jej brata ciotecznego. Cały czas, którego nie spędzał w bibliotece, przeznaczał na podróże za przodkami. To dzięki niemu drzewo genealogiczne rodu było tak rozległe... a ona sama mogła się dowiedzieć, że córka siostry żony jej stryja jest centurionem wergundzkim, co zdecydowanie nie było codziennością. Kuzynka była sporo młodsza od niej, a tak daleko zaszła...
I tak czas jej zszedł na rozmyślaniach, byleby tylko zagłuszyć przytłaczającą samotność. W końcu poczuła, że skała z pozycji wertykalnej przeszła w horyzontalną. Delikatnie zbadała powierzchnię skały dłonią.
Koniec trasy.
Odetchnęła z ulgą i wrzasnęła głośno:
- Jestem!!!
Nie było nawet echa. Otchłań pochłonęła jej krzyk jak gąbka pochłaniała wodę, co trochę ją zdemotywowało.
Dalej była sama.
Wyciągnęła zapałki i świecę. W blasku pierwszego zapalonego drewienka z ciemności wyłoniły się szczegóły, i jak na razie nic nie zapowiadało, by coś mogło ją wszamać albo zrobić inne gorsze rzeczy.
Pociągnęła trzy razy za linę. Dobra Avgrunn, mam nadzieję tylko że nic ich nie zeżarło tam na górze... Zmarszczyła brwi. Albo sami się nie pożarli.
Zapaliła świecę i zrobiła kilka kroków w przód, lustrując spojrzeniem to, co znalazło się w zasięgu światła. Nie było tego za wiele.
Podeszła do wielkich głazów, które zobaczyła po lewej, i klęknęła przed nimi, opierają świeczkę o kamyk tak, by się nie przewróciła. Nie dbała o to, że to, na czym klęczy, jest zimne, że w ogóle zrobiło się zimno. Zamknęła oczy i musnęła granit dłonią, wysyłając swoją myśl ku jedności miliardów, łącząc się z nią, stając się jednym, a jednocześnie czymś odrębnym. Skały odpowiedziały głuchym pomrukiem, witając ją z powrotem.
Uśmiechnęła się lekko. Już nie była sama.

Nie wiedziała, ile minęło czasu. Może to była chwila, a może cała wieczność. Coś jednak sprowadziło ją z powrotem do świata żywego, głos kobiety, którą zauważyła już wcześniej. Głos, który wybuchnął pod czaszką, zagłuszając cichy szmer skał.
Westchnęła i otworzyła oczy. Przez ułamek sekundy trwał w nich jakiś nieopisany żal, tak jakby nagle utraciła coś bardzo ważnego.
Przez jej umysł przeleciała myśl, że właściwie, to coraz bardziej żal jej było rozstawać się z żywiołem... Potrząsnęła głową. Na pewno to jej się tylko wydawało.
Kobieta pytała o skały. Uśmiechnęła się smutno, wstając z klęczek. Nie drżała, pomimo faktu, iż było zimno, a ona miała na sobie tylko sukienkę z grubo tkanego lnu.
- Każdy może słyszeć, o czym szemrzą skały. Wystarczy się wsłuchać - pogłaskała granit, wysyłając ostatnie pozdrowienia dla Kamiennej Pani, po czym westchnęła i podniosła świeczkę - O wiele trudniej jest zrozumieć, o czym szemrzą... choć nie powiem, to, czego można się od nich dowiedzieć, bywa zaskakujące. Ten tu, na przykład - podniosła z ziemi maluśki, szarozielony kamyk - nazywa się Fyllit i zastanawia się właśnie, czym jesteście... znaczy jesteśmy. Skały nie znają pojęcia żywego, więc trudno im wytłumaczyć, kim są ludzie.

Indiana - 29-01-2015, 05:21

Keithen zjechał jako jeden z ostatnich. Śmignął na linie, na zawiązanym węźle, zwanym półwyblinką, jak wyjaśnił komuś na górze. Wylądowawszy, poprawił kapelusz i wprawnym okiem natychmiast ocenił miejsca, w których warto było się bronić, osłonięte, naturalnie ufortyfikowane. Zawsze to robił, taki nawyk. Dzięki temu żył, kolejny rok na służbie. Dzięki temu, i dzięki łasce Pani.
Ta myśl przywołała jego uwagę do Convolve, poszukał jej wzrokiem. Otulona wciąż w jego czarny płaszcz stała nad brzegiem czarnej, milczącej wody, krucha, drobna, miękka. Potężna. Uśmiechnął się ciepło, trochę sam do własnych myśli.
Wtedy jego wzrok padł na stojącą obok Conv dziewczynę. Nie usłyszał, kim ona jest. Nie znał jej. Ale nagle jej postać ściągnęła jego uwagę jak magnes, nienaturalnie, natrętnie. Zakłóciła jego myśli, krążące wokół zupełnie czegoś innego. Zmarszczył brwi. Co jest nie tak z tą dziewczyną...?
Podszedł do obu rozmawiających.
- Wszystko w porządku? - zapytał niezobowiązująco, przyglądając się uważnie Emilii. Nie wyglądała, jakby rzucała jakieś uroki, ale przymus myslenia o niej był tak bardzo nienaturalny, że uznał to za warte obserwacji.

Tymczasem na górze, na skalnej półce zostały ostatnie osoby. Ylva z wprawą zawiązała wokół bioder taśmę i dowiązała stalową obręcz. Poprawiła miecz, płaszcz i kapelusz.
- Dobrze - odezwała się do Evreta - Życz nam powodzenia. I nie miej żalu, proszę - spojrzała na niego poważnie. Gwardzista odwrócił wzrok - Wiesz, że to tylko zaklęcie. Dobrze o tym wiesz. Oprzytomnij...
Ylva nie służyła w Gwardii, jej przydział był wyłącznie tymczasową, honorową funkcją, jako że trudno było oficjalnie wśród poselstwa przyjmować wysoko postawionego oficera wywiadu. Ale przez czas ostatniego miesiąca w Vekowarze u większości gwardzistów zapracowała na pewnego rodzaju zdystansowany szacunek, przyjęli też do wiadomości, że dano jej nad nimi dowództwo i że fakt ten miał swoje przyczyny, że ta szorstka w obyciu, pucułowata kobieta była gotowa na wiele dla Sprawy, dla Bogini, że trochę przeszła, może nawet więcej niż oni. Gwardziści lubili ją, niektórzy nawet się z nią przyjaźnili. Evret był wśród tych niektórych.
- Nie o to chodzi... - burknął - Odbierasz mi szansę na zemstę za Calida, a obiecałaś mi to, psiakrew.
- Zemsta będzie dokonana! - powiedziała z naciskiem, kładąc mu rękę na ramieniu - Ale nie mam ochoty patrzeć, jak umierasz tak jak on. A to właśnie cię czeka, bo nie myślisz rozsądnie! Jesteś wrażliwy na jej osobę, tak jak on. Evret, myślże rozsądnie... Poza tym... potrzebuję tam kogoś zaufanego, kogoś, kto dopilnuje. Khorani musi wiedzieć.
Gwardzista zacisnął zęby, aż zadrgały mięśnie na policzkach.
- Taaaa. Od razu powiedz, że nikt inny sobie nie poradzi...
- Nikt inny sobie nie poradzi...
Zamilkli na chwilę, po czym oboje uśmiechnęli się oszczędnie.
- Dobra, życzę sobie za to poświęcenie order - powiedział w końcu. Podali sobie ręce, po chwili gwardzista zniknął wśród skał wraz z nikłym światełkiem malutkiej świecy. Ylva słyszalnie odetchnęła. Będąc absolutnie przekonana, że została sama na skale, przyklęknęła na krawędzi i ukryszy twarz w dłoniach, znieruchomiała w milczeniu na dłuższą chwilę.
Cichutkie szurnięcie niemalże oderwało ją od ziemi, ale natychmiast zorientowała się, że było celowe.
Westchnęła.
- Zawsze was podziwiałam - powiedziała cicho. Odpowiedziała jej cisza, ale wiedziała, że usiadł obok, nie musiała się odwracać.
- Twoje "zawsze" nie jest nawet dziesiątą częścią mojego życia - powiedział i natychmiast, zorientowawszy się, jak bufonowato to zabrzmiało, roześmiał się - Zaczynam mówić, jak El.
- Prawda - skwitowała - Jedno i drugie - zamilkła na krótką chwilę - Nie liczę na pomoc - odpowiedziała na niezadane pytanie - Ale jeśli Elidis ma rację, khorani musi wiedzieć... Nie, nie może miec racji.
- Mhm - mruknął Lothel - Nie może. Czas na nas - podał jej linę. Zaśmiała się wymownie.
- Ufać elfom? Widocznie tak musi być. No to na dół.
Prawą ręką zablokowała wychodzącą z węzła linę, przyklękając powoli przeszła przez krawędź i zawisła nad przestrzenią. Bardzo starannie opanowała wszystkie iskierki strachu, błądzące po umyśle, gotowe rozjarzyć się w wielki płomień, gdyby im tylko pozwolić. Mocno oparła się stopami o skałę, tak jak to robiła setki razy w życiu. Za każdym razem umierając ze strachu. Ale już wisiała na linie, już nie było wyjścia.
Odbijając się krok za krokiem szybko podążyła w dół.


Zgromadzony w gigantycznej kawernie oddział liczył osiemnaście osób.
Czterech Wergundów, dowodzonych przez Roderyka. Konkretniej, trzech poczuwało się do bycia dowodzonymi i jeden, który miał to gdzieś.
Piątka gwardzistów pod rozkazami Ylvy oraz jedna styryjska sanitariuszka.
Dwóch elfów.
Dwóch najemników ze Smoczej.
I dwoje magów.

Zaczęliście od przeszukania jaskini. Rozeszliście się czujnie wokół podziemnego jeziora, zajmującego jej centralną część, obserwując każdy zakamarek. Mieliście - słuszne - wrażenie, że wkraczacie własnie w rejon świata, nie podlegający waszym prawom, kpiący z waszych oczekiwań, obcy, ogromnie, dojmująco obcy. opuściliście właśnie Vekowar i jego podziemia, teraz wkraczaliście w obcą, mroczną i wrogą ziemię Zapołudnia.
Trop odnalazł się po przeciwnej stronie jeziora. Ten sam co poprzednio skrawek jedwabnego pethabańskiego szala, leżący dokładnie naprzeciw szczeliny skalnej.
Ruszyliście.

W zwiadzie szedł Lothel i Keithen. Styria szła w przedniej straży, Wergundia zamykała. Środkiem szyku, sercem calej stawki była Emilia. Myśleli o niej wszyscy, w różny sposób, w każdym momencie, CI, którzy zdawali sobie sprawę, że to zaklęcie, radzili sobie z tym łatwiej, ale i tak była najlepiej chronioną osobą z całego oddziału.

To już nie były korytarze kanałów, nie było „podłogi”, szliście czymś jak bąbel powietrza w nierównej, śliskiej skale. Chwilami wchodziliście w rwące strumienie, które po chwili ginęły w szczelinach, potem sami w takie szczeliny się wciskaliście, szorując brzuchami po podłożu, a plecami po sklepieniu, by za chwilę wejść do wielkich jak ofirskie świątynie pomieszczeń, których sklepienia nie dało się w ogóle zobaczyć. Przed waszymi oczami przewijał się kalejdoskop pejzaży, jakie rzadko dane są do oglądania mieszkańcom powierzchni.
Widzieliście sale wypełnione wapiennymi kolumnami, między którymi chlupotała kryształowo czysta woda o błękitnej barwie, którą nadawały jej rozpuszczone w niej fluorescenty.
Widzieliście ogromne pola stalagmitów, które przez tysiąclecia naciekały z ginącego w mroku sufitu, a teraz z chrupotem i chrustem umierały pod waszymi stopami.
Widzieliście podziemne jeziora, olbrzymie, czarne, milczące powierzchnie, nieskalane najmniejszą nawet zmarszczką, idealne.
Widzieliście sale, rozświetlone barwą, jakiej nigdy nie widzieliście w naturze, nadaną przez porastające ściany grzyby, które wiły się wśród skał w fantazyjne zawijasy i ornamenty, przypominające teralskie barwne krajki albo elfickie hafty na płaszczach.

Nie dało się nie zauważyć, że wszędzie było dość ciepło. Raz na czas regularnie, choć w opinii wszystkich zbyt wolno, znajdywaliście skrawki jedwabiu, korale, kamienie, monety. I ślady.
Aż na którymś z szerszych korytarzy trafiliście na bardzo wąskie, okrągłe w przekroju wyloty tuneli, zadziwiająco regularne i równe. Zwrócił waszą uwagę intensywny zapach.
Zwiad rozpoczął tradycyjne przeszukanie okolicy.
Ale zanim Lothel i Keithen trafili na leżącą na kamieniu monetę, Ylva dostrzegła co innego.
Podeszła, uważnie przyjrzała się, dotknęła i syknęła z bólu, ocierając dłoń o płaszcz. Czarna wełna zasyczała i zadymiła.
- Co to jest, psiakrew? - żółtawozielona, żelowata maź była rozchlapana na skale, tuż obok dało się zauważyć szczątki - kostki, resztki skóry jakiegoś stworzenia, którego wyglądu nie sposób było z tych resztek rozeznać - Cholera, uważajcie na to, jest żrące... Widział ktoś z was coś takiego?

Elidis - 29-01-2015, 17:30

Elidis podszedł do Ylvy, by przyjrzeć się substancji. Nasuwały się mu dwie myśli. Jedna, gorsza, była niesłychanie prawdopodobna, choć jej perspektywa przyprawiała elfa o gęsią skórkę. Druga także nie była wesoła, ale mimo wszystko wolałby ją niż alternatywę, choć wiedział, że tak nie może być.
- Mam pewną teorię... - zaczął przyglądając się mazi. - Pamiętacie tego robala? ... Jak on się nazywał. Skorpena? Czy jakoś tak. Jego krew i jucha wyglądały bardzo podobnie.
Spojrzał się porozumiewawczo na Ysgerda i Szrapnela, jakby coś sobie przypominając. Ich miny były raczej nietęgie, więc wspomnienie nie mogło należeć do tych przyjemnych, opowiadanych dzieciom przy kominku.
- To zwierze może pluć tym kwasem na sporą odległość, ma też parzydełka, którymi zdaje się paraliżował? - spojrzał w stronę najemników i Con szukając potwierdzenia. - Jego pancerz jest fest gruby, choć da się go ładnie stopić - uśmiechnął się niepokojąco. - Jednakże, jego kwas jest wysoce łatwo palny - spojrzał na Ysgerda. - Kolega krasnolud przeprowadził konieczne doświadczenia, w wyniku których wylądowaliśmy na ścianach tunelu.
Mimowolnie zaczął wpatrywać się w ciemność w poszukiwaniu śladu zbliżającego się wija. Miał dziwne wrażenie, że tym razem to jego potwór złapie jako pierwszego. Cóż, przynajmniej wiedział jak się z nim obchodzić... Mniej więcej.
Drugą możliwością był Reshio. Być może nauczył się nowych sztuczek w dziedzinie swych jakże osławionych kwasów bojowych. Kto wie, może nawet zaczął stosować plwocinę tych wijów do celów alchemicznych? To była jednak na tyle szalona i nieprawdopodobna teoria, że elf nawet nie próbował o niej wspominać.

Powój - 03-02-2015, 02:19

Nawet nie była świadoma tego, że jej myśli skupiły się na towarzyszącej im kobiecie. Wydawała jej się intrygująca, w końcu nie spotyka się na co dzień spotyka się rozmawiających ze skałami. Zwłaszcza, że w tej chwili odnalezienie czegoś co odrywało jej umysł od atramentu wspomnień wydawało się być wybawieniem. Akceptowała więc to w jaki sposób ta persona przyciągnęła wzrok i umysł.
Dla uzdrowicielki było oczywistym, że Emilia powinna czuć się w tym miejscu niczym w swym naturalnym środowisku. Otaczające ich podziemne krajobrazy przytłaczały całe jej jestestwo, ale da Tirelli zdawała się lśnić i rozkwitać pośród kamiennych ogrodów przez które podążali. Nawet gdy otaczał ją zwarty szereg ludzi, to jej sylwetka zdawała się być odcięta od nich emanując energią znaną tylko jej. Nawet mężczyzna idący obok, z troską spoglądający co i rusz na drobne ciało czarodziejki zdawał się być w tej chwili obcym. Con nie potrafiła tego wyjaśnić w żaden sensowny sposób, jednak za każdym razem gdy zerkała przez ramię oczy tamtej kobiety przyciągały jej wzrok i odganiały ciemność.
Kolejne kroki wgłąb ciała Avgrunn były dla niej trudne, nie chodziło nawet o to, że była zamknięta w gardzieli ziemi. Nie, gorsza była świadomość, że nie widzi nieba, że może go już nigdy nie zobaczyć. Wraz z tymi myślami zadrżała otaczając się dokładniej ciemną wełną płaszcza. Umierać, że świadomością, że... Że co? Po śmierci nic co jest ziemskie nie było już ważne. Tam, za membraną życia i śmierci była tylko falująca szarość i zimne dłonie jasnowłosej... Znów zadrżała odrzucając od siebie obraz wykrzywionej w przedśmiertnym przerażeniu twarzy Angeli.
Wtedy też się zatrzymali zaś jej umysł na chwilę uwolnił się od zacieśniających macek paraliżującej niemocy. Zerknęła przez ramię na resztki dziwnej mazi, nawet nie ważyła się jej dotknąć.
- Elidis ma rację. - Poparła go krótko. - Ale wolałabym nie spotkać tego, co to zostawiło. - Stwierdziła odwracając spojrzenie.
Co będzie dalej?

Indiana - 04-02-2015, 20:49

- Mamy dalszy ślad - powiedział Keithen, podchodząc do rozmawiającej grupki ze srebrnym akwirem w dłoni - Kurna mać... - skomentował na widok rozchlapanej na ścianie substancji - No bez żartów...
Ylva słuchała waszych wyjaśnień, unosząc jedynie prawą brew w charakterystycznym dla siebie mimicznym geście, patrząc to na was, to na zaczerwienioną skórę dłoni.
- Spotkaliśmy tę istotę w kanałach - powiedziała w końcu - Zginął przez nią jeden z moich ludzi i kilku Wergundów. Koniec końców nie jest to coś nie do pokonania.
Keithen spojrzał na nią pytająco.
- Kto? - zapytał krótko.
- Verth - odpowiedziała równie lakonicznie, zaciskając zęby. Gwardzista odwrócił się w milczeniu, z bezsilnym, gniewnym westchnieniem.
- Może już dość tego wzdychania, moich ludzi zostało tam więcej - wtrącił się Roderyk, zatrzymując swoich ludzi przed rozejściem tuneli - Wiecie, którędy iść? To nie pitolimy, tylko idziemy. Kolejny wij? To mu kolejny raz ...
- ... rzucimy na pożarcie paru naszych? - zakpił podchodząc Elmeryk - Te, elf - skierował lekceważący wzrok na Elidisa - Weź kolegę i idźcie do tyłu, jeśli się boicie. Możecie się tam przytulić, nie będziemy patrzeć. Wergundowie! Tarcze na przód! Pannę magiczkę w środek i idziemy!
Ignorując wściekły wzrok dowódcy Elmeryk dał znak zbrojnym. Czterech tarczowników z lekkim zdezorientowaniem spojrzało na Roderyka, ale ten ostatecznie potwierdził rozkaz. Ylva z ostentacyjnie odsunęła się do tyłu, dając znak także Keithenowi i trzem pozostałym gwardzistom, teatralnym ukłonem wskazała Wergundom drogę. Elmeryk podszedł do Emilii i mało uprzejmym gestem pociągnął ją za ramię pomiędzy żołnierzy, potrącając jednocześnie stojącą obok Conv i Eriego.
- Pani pozwoli - mruknął.
- Chwila - zaprotestowała Styryjka - Ona nie pójdzie na szpicy, to zbyt niebezpieczne.
- Sugerujesz, ze nie damy rady jej obronić...
- Nie denerwuj mnie - warknęła agentka - Chcesz iść na przodzie, to idź, magiczka zostaje ze mną.
Czwórka Wergundów obserwowała sytuację w napięciu, z rękami na mieczach, spodziewając się powtórki z sytuacji z lochów cytadeli. Tam jednak ich było kilkudziesięciu, a Styryjczyków sześcioro. Teraz proporcje miały się nieco inaczej, więc nie było im bynajmniej tak spieszno do siłowych rozwiązań.
Stojący u wylotu tunelu Lothel przyglądał się całości z przymrużonymi oczami. Dotychczas miał nadzieję, że większa liczebność oddziału pozwoli łatwiej pokonać nadchodzące zagrożenie, ale własnie przestał tak myśleć. Mieszać się nie zamierzał, słowa zostawiał Elidisowi. Tym bardziej, że jego uwagę, skupioną dotychczas na grupie i Emilii, właśnie coś odciągnęło. Coś silniejsze nawet niż emanacja psioniczna tej dziewczyny.
Właściwa jego kaście czujność dała znać o sobie, dodatkowy zmysł sprawił, że zwiadowca odczuł niemal namacalnie obecność obcej istoty. Obecność, która podniosła mu włosy na karku. Odwrócił się od kłócących się i ruszył kilka kroków w ciemność.

Elidis - 05-02-2015, 00:39

Krew zawrzała Elidisowi w żyłach. Jak to pachole śmiało się odezwać do niego w takie słowa!? Zacisnął powoli pięści, wykorzystując ten ruch, by nieco się uspokoić. Biorąc pod uwagę to, co zaczynało dziać się dookoła elf wiedział, że spokój jest im bardzo potrzebny, wręcz niezbędny.
Przypominało mu to dwie inne sytuacje, także rozgrywające się dzisiaj. Pierwsza miała miejsce, gdy pojawił się Eryk. Wtedy wystarczył krzyk i odrobina nerwów. Drugim punktem zapalnym był moment odnalezienia ciała Angeli. Tego jednak ciężko było uniknąć. Co im wtedy pomogło? Ciężko stwierdzić, racjonale podejście kilu osób odegrało chyba główną rolę. Najważniejsze w obydwu przypadkach było odnalezienie przyczyny tych sporów. Wtedy była oczywista, teraz bardziej rozmyta. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że miała związek z Emilią.
Zdaje się, że odkąd ich spotkali to wszystko miało związek z Emilią. Jasne było dla niego, że ma to jakiś związek z zaklęciem jakie na nią nałożyli. Wciąż jednak nie mógł przestać o niej myśleć, nieważne jak bardzo się starał.
Mimo to słowa ... Elmeryka? Zdaje się tak mu było, mocno wytrąciły go z równowagi. Nie mógł puścić czegoś takiego płazem.
- Rzeczą szaleńców jest mylić ostrożność z tchórzostwem - zmierzył mężczyznę obojętnym wzrokiem, jego ton był lodowaty, - jest to skaza, która może kosztować wiele żywotów.
Ostentacyjnie odwracając się od Wergunda zaczął przepatrywać pole przed nimi. Jedna rzecz zwróciła jego uwagę i sprawiła, że zaczął się martwić.
- Gdzie jest Lothel? Ktoś widział jak odchodzi?
Przez lata przebywania w towarzystwie Nyarów mag zdążył się nauczyć, że bezgłośne i niewyjaśnione zniknięcie któregoś z nich nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Szczególnie w tym obcym, podziemnym świecie.
Na zniknięcie Lothela zwrócił uwagę nie tylko z obawy, czy troski, ale także licząc, że zdoła w ten sposób odciągnąć uwagę zebranych od sporu nad kwestią kto lepiej ochroni panią magiczkę. Być może zaraz będą musieli ją razem chronić, więc lepiej żeby mieli możliwie czyste umysły.

Powój - 05-02-2015, 00:52

Czyli jednak to cholerstwo... Podsumowała. Coraz bardziej jej się to nie podobało. Ale cóż poradzić. Uważnie wsłuchała się w rozmowę Ylvy i Keithena, obdarzając ich ciekawym spojrzeniem gdy wspomnieli o śmierci jednego ze stytyjczyków. Czyli to trupy ich ludzi spoczywały obok wodnego zbiornika, tam przy przejściu gdzie... Zginęła też Ofelia. Drgnęła odwracając gwałtownie spojrzenie i wbijając je w ciemność.
Jak ona nie lubiła tracić bliskich. Dlatego tak się zmieniła, stała się wredna i oschła, nie chcąc się przywiązywać do kolejnych osób. A teraz znów to robiła. Straciła Ofelię, z którą łączyła ją nić porozumienia. To był cios.
W tym samym momencie zaczęło się zamieszanie związane z tym gdzie ma stać Emilia oraz co powinny robić elfy. Z odruchu, dawnego, jeszcze z pochodzącego z Srebrnohory, położyła dłoń na ramieniu Elidisa. Wyraz wsparcia i zrozumienia. Nie lubiła wergundów, właściwie to nie lubiła typowych wergundów. A ten tu, okazał się być wyjątkowo dobrym przykładem irytującej osobistości. Jednak gdy elf się odezwał cofnęła rękę jakby zrobiła coś zabronionego i również skupiła się na odnalezieniu Nyara.
- Ciszej. - Fuknęła na pozostałych, marszcząc przy tym brwi. - Magini sama potrafi decydować za siebie. I sądzę, że mamy teraz większe problemy niż to, kto ją będzie w tym momencie bronił. - Warknęła tu spoglądając na wergundów. Och, jak oni ją zaczynali denerwować.

Onfis - 05-02-2015, 03:36

/Niespodzianka! :D /

Nathaniel Weredand, jeden ze styryjskich gwardzistów, odwrócił się błyskawicznie słysząc pytanie o zwiadowcę. Starał się przebić wzrokiem ciemność, a rękę mimowolnie oparł na głowni rapiera. Spiął się oczekując ataku. Taka praca, w każdej chwili z każdego konta może ci nagle wyskoczyć jakiś elf z chęcią zadźgania ciebie lub kogoś ważniejszego. Takie odruchy w człowieku nie znikają nawet jeśli teoretycznie powinien komuś ufać. Nawet jeśli teoretycznie było zawieszenie broni, to wciąż był to tylko papier.
-Uzdrowicielka ma rację. Magini jest wolnym człowiekiem i tej wolności jej nie odbierajcie, niech sama sobie decyduje czy ma ochotę być w grupie podwyższonego ryzyka - no tak, Wergundia już zabierała się do decydowania za innych, jakie to dla nich typowe.
Omiatał wzrokiem ciemność dookoła.
- I wie ktoś co z tym elfem? On tak ma w zwyczaju znikać, czy po prostu coś go tknęło i od tak postanowił się zaszyć? Hej! - zawołał w miejsce, gdzie przypuszczalnie mógł być zwiadowca.
Denerwowało go to. Nie lubił nie wiedzieć, co się dzieje. Pół biedy jak elf polazł na przykład za potrzebą. Tajną bo tajną, ale niegroźną. Gorzej jak mu coś odwaliło. Najgorzej jak go coś wciągnęło, bo jeśli cokolwiek było w stanie bezszelestnie podejść i zgarnąć elfickiego zwiadowcę, to można się zacząć tego obawiać. Czy rzeczywiście takie cholerstwo może czaić się w tych podziemiach? Jeśli tak, niech ich Pani strzeże.

Indiana - 06-02-2015, 01:36

Elmeryk, który najwyraźniej aspirował do roli nadrzędnego zwierzchnika dla wergundzkiego oddziału (choć sam nie był nawet wojskowym), przez chwilę wahał się, czy jednak nie rozpocząć poważnej zwady. Słowa Elidisa przyjął z wyrazem twarzy, który w najlepszym razie był kpiący, w najgorszym - obraźliwy, zaś na reprymendę Convolve zareagował śmiechem.
- Nie uciszaj mnie, styryjska sz..... - powiedział z pogardliwą irytacją, po czym przeniósł spojrzenie na wiszącą u pasa Con kuszę, potem na zimny wzrok Ylvy i pozostałych Styryjczyków, których dłonie już spoczywały na rekojeściach rapierów, a na końcu na twarz Keithena, który jednym krokiem znalazł się tuż przed nim. Nie dobył broni, patrzył tylko z góry w oczy szlachcica z wyrazem twarzy nie pozostawiającym wątpliwości co do intencji. Szybki rachunek matematyczny kazał mu dokończyć - .... sanitariuszko...
Ylva postanowiła natomiast zagrać na rozbicie wergundzkiej jedności.
- Panie oficerze - zwróciła się wprost do Roderyka, który udawał, że z zaangażowaniem sznuruje płaszcz - Zdawało mi się, że pan tu dowodzi. Może zatem ruszymy wreszcie, zanim nas tu wij zastanie?
Czwórka wergundzkich tarczowników spojrzała po sobie z wątpliwością i zmieszaniem, oficer chrząknął.
- Ekhm, tak. To gdzie prowadzi dalsza droga...?
Keithen ruchem ręki wskazał korytarz, gdzie znaleźli monetę, nie spuszczając wzroku z Elmeryka, który w końcu odpuścił i odwrócił się. Roderyk dał znak, tarczownicy ruszyli przodem.

Korytarz sprawiał wrażenie równo wyciętej rury, miał nieregularnie okrągły przekrój, więc szło się wam mało wygodnie. Czuliście dookoła intensywny zapach, kojarzący się trochę z piżmem, trochę z padliną, na pewno nikt z was czegoś podobnego nie czuł przy okazji poprzednich randek z wijem. Powietrze jaskini wypełniał lekki opar.
Po chwili zaczęliście zauważać pod nogami szczątki - to były pokruszone kości, nie do stwierdzenia, czy ludzkie, czy zwierzęce, oraz inne trudne do identyfikacji resztki, które mogły być futrem, włosami, tkaniną albo skórą. Równy korytarz zaczął rozchodzić się w nieregularne pomieszczenie.
Emilii wystarczył rzut oka, by rozpoznać naturalną szczelinę skalną, bąbel powietrza, powstały przed milleniami, gdy młode góry uginały się pod zgniatającym ciężarem potężnych sił natury. Wydrążone przejście wchodziło w ten bąbel, znaczone drobnym piargiem pogniecionego skalnego rumoszu. Po tym rumowisku zjechaliście nieco w dół.
Pochodnie oświetliły nieregularne pomieszczenie, sklepienie nad wami wahało się od jakichś 10 do 3 metrów po lewej od was, nie było równych "ścian", a rozmaite skalne nawisy, gruzowiska i "wypustki", za nimi widać było liczne zacienienia, które mogły być równie dobrze wnękami, jak i wejściami do kolejnych korytarzy. W całym pomieszczeniu zalegał opar, a w wasze nozdrza uderzył intensywny zapach padliny i czegoś ostrego, kwaśnego.

Wergundowie ustawili się klinem, mając za plecami piarg, z którego zeszliście i pozostali w przyklęku, w pozycji gotowej do odparcia ewentualnego ataku.
Szum, powodowany przez schodzących po luźnym rumoszu, chwilowo nie pozwolił wam słyszeć niczego więcej, jednak gdy wszyscy stanęli na twardym gruncie i zamilkli, usłyszeliście wyraźnie odgłos.
Szmer, wyraźnie powodowany przez coś lub kogoś, poruszającego się w tym właśnie niższym "kącie" jaskini.

Elidis - 06-02-2015, 19:59

Elidis pokręcił głową z dezaprobatą. Istnieli różni Wergundowie, jedni byli otwarci, prawdziwie kosmopolityczni, jak przystało na obywateli unii wielu narodów. Inni byli dokładną antytezą tych pierwszych. Twardogłowi Wergundowie należeli do jednych z największych utrapień.
Elmeryk miał wybitnie twardą głowę. Mag podejrzewał, że szlachcic mógłby nią przebić ścianę jaskini i nie doznać szczególnego uszczerbku na zdrowi, o rozum zaś nie musiał się na szczęście martwić.
Elidis był wdzięczny, że wreszcie ruszyli, choć nie do końca zgadzał się z tym, co zrobiła Ylva. Po co skłócać ich ze sobą? Jasne jest, że żołnierze nie czują się komfortowo z tym co wyprawia ten cały Elmeryk. Nie ma powodu by dalej ich zawstydzać i żenować. Zresztą, o on będzie się wtrąca między dwie potęgi, niech się gryzą nawzajem jak chcą. Byleby tylko jemu nie przyniosło to szkody.
Bardziej martwił się nieobecnością Lothela. Co mogło go tak zainteresować? Przeszli już spory kawałek i nadal nie było ani śladu zwiadowcy. W dodatku wszystkie te szczątki i fetor...
Głos intuicji krzyczał ostrzegawczo już po zniknięciu zwiadowcy, co dopiero teraz, w otoczeniu ewidentnych śladów bytowania w okolicy raczej groźnej bestii. Najgorszy był zapach i to nie ze względu na samą woń, ale na obcość. Podczas ataku wija nie czuł nic podobnego, miał nadzieję, że może to woń kanałów osłabiła fetor potwora, ale wiedział, że się oszukuje. Nie cierpiał leźć w objęcia nieznanego.
Kiedy schodzili do pieczary ogłuszył go hałas. Godziny spędzone w podziemiach wyostrzyły mu słuch i węch, a przytępiły wzrok. W dodatku przez większość czasu szli dość cicho i zaskoczenie spotęgowało hałas. Kiedy wszystko już umilkło posłyszał szelest i ciarki przeszły mu po plecach.
W jego umyśle zapaliła się myśl, że może to Lothel się odnalazł, ale myśl ta równie szybko znikła, co się pojawiła. On nigdy nie byłby tak hałaśliwy.
Zamarł nie pewny zagrożenia. Spojrzał na stojącą obok Con. Wskazał jej kuszę, bez słów sugerując, że przedmiot ten może niedługo stać się nader przydatny. Następnie złowił spojrzenie Księżniczki, uniósł rękę, palce miał zaciśnięte w pięść, następnie rozprostował je, robiąc ruch druga ręką, jakby coś odsłaniał i wskazał miejsce, skąd dochodził hałas. Miał nadzieję, że Styryjka pamięta o jego zaklęciu "lampy", które starał się bezgłośnie zasugerować.

Aver - 06-02-2015, 21:43

Szli i szli, a ona milczała, spoglądając z zachwytem na twory Kamiennej Pani. Upajała się widokiem jaskiń, które wyglądały, jakby to sama Avgrunn zbudowała sobie świątynię, piękniejszą niż jakakolwiek wybudowana rękami człowieka. Słuchała szmeru i chrobotań tych, którzy wcześniej byli potężną jednością, a teraz wyściełali powierzchnię kawern jako niezliczona wielość. Czuła, jak wymieniają uwagi, jeden mruczał o wolności i swobodzie, drugi zaś wspominał jak to dobrze było być jednym. Nagle, wyczuła drobne drżenie w lewej dłoni i uświadomiła sobie, że nadal trzyma szarozielony kamyczek, który pokazywała tamtej kobiecie. Uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając, jak robi się coraz cieplejszy. W mowie skał mogło oznaczać to wiele. Ciekawość, chęć zmiany...
Kawerny lśniły czymś pomiędzy turkusem a zielenią, wprawiając ją w dziwny, melancholijny nastrój. Fyllit, jakby na wyczucie, pomrukiem podzielił się z nią wspomnieniem.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt.
Szmer. Nieuchwytny dla ludzkiego ucha, ale wyczuwalny dla Wielości.
Nadeszła Zmiana.
Zmiana, która rozchodziła się, wpijając w Wielość swoje kruche i krótkie korzonki. Zmiana, która pokrywała znaczną część Wielości, wijąc się po niej, okrywając ją swą dziwną, nie-twardą istotą.

Oczywiście, to było jedynie jej ludzkie rozumienie tego, co poczuła. I choć dla skał to był zaledwie ułamek wieczności, dla niej to były niepoliczalne lata rozrostu tego dziwnego czegoś, co oświetlało jaskinię.
Wielość.
W jej umyśle znów pojawił się ten dziwny brak, który pogłębił kłębiącą się melancholię.
Zatrzymali się. Nie zwracała uwagi na otoczenie, rozmyślając o owym braku, dopóki (o bogowie, znowu!) ktoś jej nie przerwał brutalnym pociągnięciem za ramię.
- Ej...! - zaprotestowała cicho, jednak nikt owego protestu nie usłyszał.
Znów się kłócili.
- Ale... - spróbowała im przerwać, ale zrezygnowała. Było jej przykro, że znów kłócą się przez nią, ale nie miała co na to poradzić. Przyłożyła dłoń do czoła, zastanawiając się, skąd się biorą tacy jak ten Wergund, który widać potrafił jedynie się rządzić i chlać.
Przypomniało jej to męża siostry stryjenki, niech bogowie go mają w opiece. Westchnęła cicho i wycofała się do Eriego.
Ruszyli dalej. Korytarz, nienaturalnie okrągły, źle jej się kojarzył. Jakby byli w długiej, kamiennej beczce. Zmarszczyła nos. Zapach unoszący się wokół zdecydowanie nie przypominał ofirskich perfum.
Nagle coś chrupnęło jej pod nogą. W mdłym świetle świeczki coś nieprzyjemnie jaśniało na podłożu. Po chwili zrozumiała, po czym idą.
Szczątki.
Ugryzła się w rękę, by nie pisnąć.
Na szczęście korytarz zmienił się wreszcie w coś normalnego. Miejsce, które przed tysiącami lat umknęło Wielkiej Zmianie. Wyczuła szmer drobnej Wielości i gdy zsunęła się po niej, wysłała jej pozdrowienie. Odpowiedział jej pomruk, który mocno umownie można było uznać za wesoły.
Fetor uderzył w nią tak, że musiała zasłonić sobie rękawem nos i oddychać przez usta, co nieco popsuło jej humor.
Gdy wszyscy stanęli i zrobiło się cicho, znów usłyszała szmer.
Nie był to jednak pomruk Wielości. Wielość była o wiele cichsza.
Strach znów związał jej trzewia w mocny supeł. Zerknęła wielkimi oczami na Eriego, potem na Ylvę. Nie chciała kolejnego spotkania z wijem... chociaż teraz był z nimi ten elf. Skoro wspominali, że mają na niego sposób to niech sobie z nim walczą, ona nie zamierza po raz kolejny ryzykować czyjegoś życia, ani tym bardziej zawalać kolejnej kawerny...
Zacisnęła dłoń na trzymanym w ręku kamyczku, starając się wcisnąć strach w najdalszy zakątek umysłu i zastawić drzwi do niego krzesłem. Żadna panikująca magini nie jest tu teraz potrzebna... skup się!

Szrapnel - 07-02-2015, 01:33

Szrapnela zadziwiało jak długo Wergundowie i Styryjczycy wytrzymują ze sobą w spokoju. A w każdym razie wytrzymywali.
Wszystko przez tego zarozumialca, Elmeryka - Znali się od parunastu minut, ale on miał już wyrobione zdanie na jego temat. - Wydaje rozkazy i uważa się za najważniejszego chociaż jest inaczej
Oparł się o ścianę przysłuchując się sprzeczce. Jego myśli znowu zaczęły odbiegać w kierunku Emilii. Zorientował się, że tak się dzieje od kiedy tylko dołączyli do tego oddziału.
To pewnie jakieś zaklęcie. Trudno, przeżyję to jakoś
Konflikt zaostrzał się coraz bardziej. Wergund nie przewidział, że szydzenie sobie z kompanów może się źle skończyć. Gwardziści już trzymali dłonie na rękojeściach, a Keith znalazł się na odległość oddechu od nieostrożnego szlachcica. Szrapnel uśmiechnął się mimowolnie. Przyjemnie się ogląda takie przedstawienia. Gdy kłótnia została zakończona przez Ylvę, znów ruszyli w drogę. Najemnik bez słowa zajął miejsce na tyle. Nie skomentował plamy kwasu na kamieniu. Przynajmniej nie głośno, ponieważ pod nosem kontynuował wiązankę wszystkich przekleństw jakie znał. Gdy wchodzili do okrągłego tunelu, w twarz uderzył go potworny odór. Chciał zwymiotować, ale od dłuższego czasu nic nie jadł więc nawet nie było czym. Po chwili zaczął się przyglądać reakcjom pozostałych na wątpliwie przyjemny zapach i szczątki ścielące podłoże. Szczególnie spodobała mu się reakcja czarodziejki gdy nadepnęła na kość i skruszyła ją z głośnym chrupnięciem. Następne parę kości rozdeptał z premedytacją, uśmiechając się przy tym wrednie. W momencie wejścia do pomieszczenia i usłyszeniu niezbyt przyjacielskiego pomruku, ochota do żartów przeszła mu momentalnie. Powoli i w całkowitej ciszy wyjął pałasz, zrobił pół kroku do tyłu i spojrzał się wymownie na Ysgarda. Jego doświadczenia z wijami nie należały do najlepszych, jak na razie.

Onfis - 09-02-2015, 19:32

-No to niech się teraz Wergundia na coś przyda - pomyślał Nathaniel patrząc na ustawiający się mur tarcz. Jednocześnie pożałował w duchu, że nie zabrał se sobą długiej włóczni, ale kto mógł przewidzieć, że pod ziemią znajdzie sie miejsce na posługiwanie sie bronią drzewcową. Wyciągnął więc pałasz i stanął zasłaniając sobą maginę. Jeśli to znowu wij, to "magiczni" byli ich największą szansą. Poza tym z martwą Emilią całą misje też szlag trafiał. Przesunął wzrokiem po zgromadzonych za wergundzką linią. Po kuszy w rękach sanitariuszki, która mogła jeszcze uratować im życie. Że w sensie kusza. I sanitariuszka też. Spojrzał po twarzach pozostałych gwardzistów i chwile dłużej zatrzymał wzrok na Ylvie, oczekując może rozkazów. Elidis machał rękami. Pewnie przygotowywał jakieś zaklęcie.
-Mam nadzieję, że nie wysadzicie nam tego tunelu na głowy - mruknął w stronę magów - Pognietlibyście mi kapelusz.
Wsłuchał się w szmer. Wszystko jakby zamarło w oczekiwaniu na nadchodzące stworzenie lub stworzenia. Odetchnął głęboko. On nie miał zamiaru tak stać, w Gwardii przydawały się żelazne nerwy, ale w tym wypadku przyda się też odrobina jaj.
-Oby to były tylko szczury - pomyślał i cisnął pochodnię w ciemność przed sobą.

Indiana - 10-02-2015, 00:47

Stojący tuż obok Keithen uśmiechnął się blado na wspomnienie o zgniecionym kapeluszu i wyciągnął rapier.
- Tak, żebyś wiedział, Nat, zawalania czegokolwiek na dzisiaj stanowczo mam dość. Osłonisz mnie? - ostatnie słowa były skierowane do Convolve - Ktoś to musi wypłoszyć.
- To nie jest najlepszy z pomysłów - mruknęła Ylva - Puść ich przodem, mają tarcze.
- I kolczugi, dzwonią na kilometr. Dam radę.
Styryjka skinęła głową, poprawiła kapelusz i także dobyła broni, łapiąc odruchowo obiema rękami, zaklęła pod nosem. Rozejrzała się, zobaczyła sygnał od Elidisa, potwierdziła gestem.

Przed wami teren lekko opadał, z waszej lewej zdawał się urywać niewielkim, może metrowej wysokości uskokiem, stamtąd, gdzie staliście, nie dało się zobaczyć, czy to był pionowy uskok, czy też po prostu bardziej stromy. Z prawej z kolei piarg schodził łagodnie aż do niknącej w półmroku ściany, tak że dojście w szyku do zacienionego miejsca zdawało się tamtędy być możliwe.
Roderyk zorientował się, co planują Styryjczycy i skinął do swoich.
- Prawą stroną, w szyku, powoli! - nakazał półgłosem.
Tymczasem Keithen ruszył powoli w lewo, stawiając ostrożnie stopy. Obejrzał się, patrząc czy Convolve jest gotowa do strzału, a Elidis do rzucenia zaklęcia, po czym przyklęknął
Wergundowie, utrzymując cały czas równą linię, zeszli na dół. Z miejsca, które obserwowaliście, dał się słyszeć chrobot i szurgotanie, coś poruszyło się w ciemności,reagując na pojawienie sie intruzów w zasięgu wzroku. Keithen czekał na to. Kamieniem trzymanym w lewej ręce cisnął mocno w stronę, z której dochodził odgłos. Trafił, bo usłyszeliscie głuche brzdęknięcie i krótki wizg. Coś uniosło się w ciemności, wychodząc w oświetlony przez pochodnie obszar.
- Stary znajomy - krzyknął gwardzista, podsumowując to, co juz wszyscy widzieliscie. Usłyszeliście kłapanie kleszczy i syk. Keithen w ostatniej chwili uskoczył przed lecącym w jego kierunku kwasem, który zasyczał, rozbryzgując się na kamienie, przeturlał się po krawędzi uskoku, umykając ciosom kleszczy.
- Elidis, rzucaj! - zawołała Ylva ruszając w kierunku uskoku, wij jednak zostawił Keithena, uniósł się na pełną wysokość, tak, że jego łeb wydawał się pełznąć po sklepieniu. Zakłapał kleszczami i rzucił się prosto w kierunku Emilii.

Elidis - 10-02-2015, 22:31

Widząc wypełzającą z cienia poczwarę Elidis miał ochotę rzucić się na ziemię i zacząć się obłąkańczo śmiać. W tym dniu nie brakowało już niczego, no może jeszcze jakiś Awatar Starych Bogów przydałby się na zmianę smaku po tych wszystkich podziemnych przepychankach.
Na sekundę pobladł uświadomiwszy sobie co stałoby się, gdyby faktycznie spotkali takiego Awatara, tu na nieznanym terenie.
Wij przerwał jego rozważania głośnym sykiem, po którym ukazał swój całkowity brak manier spluwając gęstym śluzem. Na szczęście tym razem nie leciał on w elfa i nie musiał wyginać się w Samnijskie dz by go uniknąć. Jak pięknie.
- Czy ja nie spotkałem twojej siostry...? - mruknął widząc rozwierające się szczęki wija.
Usłyszał słowa Ylvy. "Rzucaj", to rzucaj!
Wycelowanie zajęło mu tylko chwilę, miał doskonałą pozycję do rzucenia zaklęcia. Nikogo po drodze i mógł cisnąć czar ponad głowami zebranych. Postanowił nieco zaryzykować. Nie chciał uderzać zaklęciem w pysk stwora, gdyż, jak pamiętał, groziło to dość nieprzyjemną eksplozją...
Za to nad paszczą znajdowały się niewielkie oczka i czułki stworzenia. Wyglądały na wrażliwe, szczególnie czułki, których nie krył żaden pancerz. Elf uśmiechnął się wrednie.
A ciekawe co będzie jak zrobię tak...!
- Bero soru indargari muthu eder! - krzyknął.
Elidis, czy ja nie prosiłam uprzejmie, psia mać, o podawanie tłumaczenia z zaklęciami???? :angry:
Kula gorącego, złotego światła poszybowała w kierunku łba stora, nieco powyżej jego paszczy. Kiedy się formowała cała kompania poczuła podmuch gorąca na twarzach, a sala wypełniła się ostrym, złotym światłem.
- Padnij! - wrzasnął elf za pociskiem, odskakując jednocześnie w tył.
Precyzja precyzją, ale kto wie gdzie on ten kwas ma? Zawsze lepiej jest się zabezpieczyć.

Powój - 12-02-2015, 02:25

Załadowała kuszę podczas gdy styryjczyk skradał się w stronę zwierzęcia. Wergundzi w tym czasie jak przystało na zakute łby stworzyli murek z tarcz i pociągnęli szereg w bok. Miała wrażenie, że taka taktyka nie ma szans się sprawdzić. Wij wyglądał na ciut większą wersję tego co spotkali w kanałach, a do tej pory metalowe osłony nie sprawiały mu problemów.
Wstrzymała oddech gdy przez powietrze poszybował pocisk z kwasu, jednak powstrzymała się przed wypuszczeniem własnej porcji bólu. Stała kawałek przed Emilią więc gdy zwierze skupiło się na magiczce miała świetny widok na jego paszczę. Obserwowała ruchy stworzenia, charakterystyczne odgięcie się do tyłu gdy szczypce usadzone z przodu się rozwarły. Gdzieś w pobliżu usłyszała inkantacje Elidisa, wraz z jego słowami uniosła broń celując w rozwartą paszczę stwora przygotowującego się do splunięcia. Z trzaskiem wypuściła bełt w kierunku stwora, magiczna formuła rozeszła się w powietrzu unosząc jej włosy. Ciepłe powietrze uderzyło ją w twarz, w tym samym momencie Przyciągnęła jedną ręką kuszę do siebie, drugą zaś złapała Emilię za przedramię i szarpnęła w bok. Cholera wiedziała jak podziała zaklęcie elfa, czy znów wybuchnie im prosto w twarze kwas czy też zamiast trafić w wija, pierdutnie i zawali im sklepienie na głowy. Jakoś nie uśmiechało jej się pogrzebanie żywcem gdzieś na końcu świata.
Jakaś czaszka pękła pod obcasem jej buta gdy ciągnęła kobietę w bok, za grupę. Nieświadomie wystawiła się w ten sposób na atak zwierzęcia, zasłaniając maginię która ściągała jego uwagę. I wtedy też miała ochotę palnąć się w ten durny łeb, teralskie przekleństwo wyleciało spomiędzy jej warg gdy chwyciła towarzyszkę za ramiona.
- Jak szybko biegasz? - To nie był żart.
Czemu by nie wykorzystać tego, że Emilia ściągała uwagę stwora? Owszem, było to ryzykowne jednak dawało im jakieś szanse. Tak naprawdę mogli atakować zwierzę w trójkę, większa ilość zaczęłaby sobie przeszkadzać. Wergundzi byli powolni z tymi swoimi tarczami, a one nie stanowiły przeszkody dla kwasu. W dodatku trzymając się w kupie byli idealnym celem. Styryjczycy uzbrojeni w pałasze byli szybcy i zwrotni, mieli dwóch magów - Ysgarda i Elidisa. Mieli możliwość. Wszystko jednak zależało od ich szczęścia i... Nie, właściwie wszystko zależało od ich szczęścia. Byli w tak ciemnej kazamacie, że tylko jakiś głupi fart mógł ich uratować.

Onfis - 13-02-2015, 00:37

-Czy my mamy jakiś tydzień wija, że ich populacja się zdublowała? - pomyślał Nat obserwując robala, który pojawił się w kręgu światła. Z wielkim zdziwieniem przyjął fakt, że wij wybrał sobie konkretny cel - maginię. Czyżby legenda magii zabijającej robale tak szybko się rozeszła pomiędzy czułkowatymi? Co on, telepatia, tubylcze sztuczki, czy instynkt? Nieśmieszne w żadnym wypadku. Nie oglądając się chciał odepchnąć Emilię, zająć jej miejsce i... natrafił na pustkę. Ktoś go uprzedził. Zachwiał się i stracił wija na chwilę z oczu.
W tym momencie zobaczył jak spada na niego kula kwasu. Zobaczył jak wij wali się na niego całym swoim ciałem. Widział sufit walący mu się na głowę. Wreszcie zobaczył odbite zaklęcie, które smaży go na popiół. Każda z tych śmierci była słaba. Umrzeć gdzieś pod ziemią, nawet nie we własny kraju, którego przysięgało się bronić i to nawet nie w obronie choćby swojego dowódcy, a jakiejś czarodziejki. Wyobrażał sobie kiedyś, że zdobędą z oddziałem Akwirgran. Wkroczą przez wyłamane bramy pałacu i wzniosą sważycę i smoka nad wieżami miasta. Dziś część z nich już leżała martwa w tym wergundzkim rynsztoku i on miał do nich dołączyć? Nie dziś. Nie dziś!
To był ułamek sekundy. Drugi zajęło mu podniesienie się, ogarnięcie nowych pozycji towarzyszy. Licząc, że złota kula oślepi wija ruszył, by szybkim wypadem wbić się między płyty tworzące pancerz stworzenia. Żeby tylko, na Panią, dobrze zrozumiał jak ma zadziałać to zaklęcie.

Indiana - 13-02-2015, 03:01

Świetlisty pocisk, wypuszczony z dłoni Elidisa, z sykiem przeciął powietrze. Już w sekundę później Elidis mógł dostrzec, że przeciwnik dostrzegł pocisk, jak na tępego robala wcale sprytnie. Może wyczuł ciepło, może ruch powietrza. Ruch, wykonany czułkami, wskazywał, jakby zwierzę chciało odskoczyć...
Ale nie zdążyło, bełt wypuszczony przez Convolve wyprzedził zaklęcie i z głuchym pacnięciem wbił się między kleszcze prosto w paszczę skupionego na złocistej kuli stworzenia. Odrzuciło go nieco do tyłu, uniemożliwiając usuniecie się z drogi magicznego pocisku, który ułamek sekundy później rozbryznął się oślepiającą eksplozją na wysokości czułków wija.
Gdybyście mogli coś widzieć, dostrzeglibyście, jak ciepło pocisku topi keratynowe powłoki i łuski, same czułki zwijają się w spalone sprężynki, a gorąc spływa ognistą falą po powierzchni pancerza, wywołując kaskadę iskier.
Ale nie mogliście, bo chociaż huk i podmuch uderzenia eksplozji nie były zbyt wielkie, to fala ciepła i światła oślepiła was i przysmaliła rzęsy oraz końcówki piór na styryjskich kapeluszach. Najlepiej wyszli na tym Wergundowie, szkoleni na takie okazje wojownicy natychmiast wykonali unik, kryjąc twarze pod tarczami i równie sprawnie powrócili do pozycji, gdy ciepło minęło.
- Psiakrew, guzik widzę! - wrzasnęła Ylva to, co widzieliście (nie widzieliście?) wszyscy - Emilia???!! - Styryjka spróbowała zlokalizować magiczkę, po czym mrużąc i osłaniając oczy wypatrzyła ją leżącą z boku przy Convolve. Skinęła głową sanitariuszce na znak, że "dobra robota", po czym skoczyła w kierunku wija, dołączając do Keithena i Nata.
Na szczęście dla stojących na piargu, poraniony ogniem skolopendr, przeraźliwie skrzecząc i wierzgając drobnymi kończynami, szarpnął się wstecz, zsuwając w dół, prosto na wergundzki szereg. Tarczownicy, których światło nie zdążyło oślepić, zareagowali spokojnie, sprawnie i płynnie. Odczekali, aż w nich uderzy, przytrzymali uderzenie na tarczach, sprawnie uderzyli, celując między płytki. Z sześciu uderzeń dwa doszły celu, powodując dalsze szamotanie oślepionego stworzenia.
Wij uniósł się z powrotem w górę, sprężył i plunął potężnie kwasową kulą prosto w wergundzki szereg. Żołnierze odskoczyli.
Skolopendr słysząc ich ruchy zaczął pluć w losowych kierunkach, powodując siłą rzeczy rozbicie szeregu.
- Tutaj, za skałkę! - wrzasnął Roderyk, uskakując przed kolejnym pociskiem wskazał skalny ustęp na dole jaskini, gdzie wij wcześniej siedział.
Korzystając z tego, że stworzenie zajęło się tarczownikami, doskoczyli do niego Keithen, Nat i Ylva. Wąskie ostrza pałaszy słabo się nadawały, by przerąbać grube i elastyczne płytki pancerza, ale za to doskonale dawało się wbić głęboki sztych pomiędzy nie. Wij wizgnął, zostawił Wergundów i zajął się pałętającymi się mu przy ogonie ludźmi. Jednym potężnym ruchem odwłoka posłał całą trójkę na ścianę, przeciwną do tej, gdzie siedziała Convolve i Emilia, po czym zwijając ogon w sprężynę, owinął zwoje wokół szyi Nata, parząc mu twarz i ramiona rozdygotanymi parzydełkami.

Powój - 13-02-2015, 03:32

Siła czaru odrzuciła je do tyłu, tak, że uderzyła poparzonym ramieniem o kobierzec kości. Zignorowała fakt, że stąpa po szczątkach. Przywykła, jej praca wiązała się nie tylko z oglądaniem żywych, ale i martwych. Studia też miały tu sporo do powiedzenia. Aczkolwiek nigdy nie przypuszczała, że kości będą otaczać ją z każdej strony. Podniosła się do klęczek i sprawdziła czy kusza nie uszkodziła się podczas upadku. Tylko przelotnie dostrzegła spojrzenie Ylvy i skinęła jej na potwierdzenie. Ręką wyszukała w niewielkim kołczanie kolejny bełt, pierwszy który napotkały jej dłonie złamał się w pół podczas upadku. Drugi jednak okazał się być w całości. W tym samym momencie Styryjczycy wykonali lot w stronę przeciwległej ściany a wij wykazał zainteresowanie osobą jednego z gwardzistów. Sądząc po minie Nathaniela, miłosny uścisk gadziny niezbyt mu odpowiadał. Smutne. Pewnie wij poczuje się urażony takim odrzuceniem jego uczuć.
Chyba gust jest rodzinny u tych paskud.
Odwróciła się częściowo do magini tak by skupiła na niej wzrok.
- Wiej mi stąd! – Wydarła się na nią podbródkiem wskazując mur z tarczowników.
Właściwie plan był banalnie prosty gdy o tym myślała. Pancerz na łbie istoty stopił się pod wpływem zaklęcia, co za tym idzie był miękki i łatwy do przebicia. Jeśli to coś miało mózg to w tej chwili mogłaby go uszkodzić. Nałożyła bełt na broń i wyciągnęła drugi by przytrzymać go w palcach. Wymierzyła w miejsce gdzie paskuda powinna mieć głowę i puściła pierwszy pocisk. Następnie poderwała się i zapobiegawczo rzuciła w kierunku szeregu gdzie za tarczami mogła ponownie naładować kuszę. Prawie przy tym zaryła ramionami w kości gdy jedna z czaszek pękła pod obcasem buta.
Kolejny pocisk miała zamiar wypuścić w momencie gdy znajdzie jakąkolwiek osłonę. Nie miała broni białej by spróbować uwolnić Styryjczyka. Jedyne co, to mogła liczyć na dziki fart. Jeśli uda jej się uszkodzić mózg to stworzenie powinno umrzeć.. chyba… nie?

Elidis - 13-02-2015, 18:58

Elidis zamknął oczy i odwrócił wzrok, jednak był zbyt blisko epicentrum eksplozji i ta pozostawiła na jego siatkówce irytujący powidok. Mimo to świadomość, że potwór oberwał w łeb była bardzo satysfakcjonująca. Szkoda tylko, że nie mógł tego zobaczyć...
Zranione zwierza wrzeszczało dzika i pluło na wszystkie strony. Ciekawe, wygląda na to, że wciąż ich lokalizowała, jednak jeśliby posługiwało się słuchem raczej łatwo by ich znalazło. Istoty żyjące w ciemnościach mają bardzo ostry słych. Jednak skorpena pluła gdzie popadnie, a więc ich nie słyszała, przynajmniej nie dokładnie. Był jeden wniosek.
Tak jak u ćmy, jej narządem słuchu musiałby być czułki, które usmażył. Wnioskował zatem, że stwór słyszy ich przez liczne parzydełka, zapewne słabiej, lub też przez te parzydełka wyczuwa ich ruchy. Interesująca hipoteza, ciekawe czy dałoby się...
Skoczył za skalny wypustek, o włos rozmijając się z kwasową flegmą. Odetchnął z ulgą. Wyjrzał zza skały.
Wyglądało to lepiej, niż przy ostatnim starciu z wijem, ale wciąż nie dość dobrze. Wergundowie robili to, co Wergundowie umieją robić najlepiej - blokowali stora tarczami i chwała im za to. Gwardziści kąsali stora między płyty, Powój strzelała wijowi w łeb.
Brawo, tak trzymać! - ucieszył się, że uzdrowicielka zrozumiała jego pomysł.
Niestety nie wszystko wyglądało tak dobrze. Owinięty wijowym ogonem Gwardzista, Nat?, zaczął nieprzyjemnie przypominać Szrapnela w poprzedniej walce. Trzeba było go szybko uwolnić, inaczej parzydełka pozbawią go możliwości funkcjonowania.
Dwie możliwości, która właściwa?
Zdecydował.
- Emilia! - wrzasnął szukając wzrokiem magini. - Głowa, uderz, ostry klin! - miał nadzieję, że dziewczyna zrozumie i rzuci w łeb stora długi zaostrzony głaz.
Liczył, że taki zabieg skutecznie ukatrupi wija, no chyba, że ten ma jakichś krewnych wśród karaluchów, wtedy są ugotowani w kwasie. Miał też nadzieję, że jeżeli poczwara nie zdechnie to przynajmniej puści Nata. Styryjczyk, czy nie, Elidis nienawidził patrzeć na śmierć sojuszników.
Elf znów schował się za skałą. Nie chciał się dalej rozładowywać, mana będzie mu jeszcze bardziej potrzebna. Wyjął zza pasa srebrny nóż Szrapnela, na wszelki wypadek. Zbliżył się delikatnie do skały by móc obserwować sytuację.

Aver - 13-02-2015, 22:30

Miała wielką ochotę zapaść się między szczątki po których stąpali. Koszmar, który w zasadzie skończył się tak niedawno, a jednocześnie wieki temu, rozpoczął się na nowo. Wił się między wspomnieniami sinej twarzy ukochanego i ich kamiennego grobowca.
Wił się paniką. Nieprzyjemnie i oślizgło.
Zesztywniała, słysząc charakterystyczny dźwięk szczęk wija. Strach oplatał umysł, pozbawiając ją jakiejkolwiek kontroli nad swoim ciałem. Drgnęła i spojrzała na stwora.
A on spojrzał na nią.
Trwało to może ułamek sekundy, jednak wydawało się, że czas się zatrzymał. Wszystko wokół zniknęło, była tylko ona i wij, przebierający niezliczoną ilością odnóży, chrzęszczący chityną. Chrzęst ów szeptał sarkastycznie i wrednie, niczym obudzone sumienie.
Szeptał imionami. Imionami tych, którzy zginęli przez jej sprawę.
Verth, którego nie wybaczą ci Styryjczycy, który zginął przez twoją głupotę...Wergundowie, których pogrzebaliście, bezimienni dla ciebie, a cały świat dla innych...Niebieskooki Calid, który poświęcił się, byś mogła zabijać dalej w imię jakiejś durnej zemsty...
W kąciku orzechowego oka pojawiła się łza.
A wtedy czas ruszył, niczym stado przepłoszonych koni. Wij rzucił się w jej stronę.
Poczuła szarpnięcie. Dała się jak nieposłuszne dziecko wyprowadzić poza grupkę, poczuła silny chwyt na ramionach, usłyszała pytanie zadane przez uzdrowicielkę.
Nie zdążyła jednak odpowiedzieć. Zmysł Mocy dźgnął ją w tył czaszki gorącem, po czym usłyszała Słowa. Nie zrozumiała pierwszego, jednak widząc formującą się kulę światła, zrozumiała, co zrobił elf.
- Czekaj! - chciała wrzasnąć, jednak jej gardło było zbyt ściśnięte i wyszedł z tego niemalże niemy, charkliwy protest.
Chwilę później leżała już pomiędzy szczątkami, jednak to, na czym leżała, jej umysł ukrył gdzieś w najciemniejszym zakątku, wyrzucił za drzwi i przystawił krzesłem. Przed oczami miała ciemność, musiała minąć dobra chwila zanim znów cokolwiek zobaczyła. Chciała odpowiedzieć Ylvie, że żyje i nic jej nie jest, ale znów wyszedł z tego cichy charkot. Odchrząknęła i wstała, po czym natychmiast usłyszała rozkaz uzdrowicielki. Zmarszczyła brwi, jednak, chcąc czy nie, miała rację. Ruszyła, potykając się, w stronę szeregu, gdy usłyszała melodyjny głos elfa i odważyła się spojrzeć na wija.
I ujrzała postać duszoną przez jego ogon.
Sinoblada twarz... brak oddechu... brak pulsu...
Otworzyła szeroko oczy.
Poparzone dłonie... połamane paznokcie i powybijane palce...
Kolejne imię.
Skruszona zaprawa sklepienia.
Przecież to go miało uratować, a w zamian zabiło jeszcze więcej.
Ile jeszcze zrobisz, by go dopaść? Ilu jeszcze poświęcisz dla własnych, egoistycznych zapędów?
Ostry klin. Nie w głowę, tylko w ogon. Wtedy go puści.

W dłoni nadal trzymała szarozielony kamień. Był ciepły, jakby chciał dodać jej odwagi. Wzięła głęboki wdech i skupiła wolę.
- Hiarra gogortasuna indargari... - z początku inkantowała cicho, przelewając Moc w trzymany kamień, zwiększając jego twardość i trwałość, po czym rzuciła nim w głowę wija, nadając mu prędkość dodatkowo zwiększoną zaklęciem i niemalże wykrzykując kolejne Słowa formujące i powiększające ów kamyczek w ostry niczym grot włóczni szpic - eder indargari neratekada indargari - dłoń zastygła na moment w miejscu, po czym zacisnęła się w pięść i zamachnęła w stronę ogona wija, jakby rzucała kolejnym pociskiem - tsaga xirrit eder!
Ostatnie dwa słowa powinny przepołowić lecący z wielką prędkością klin i miotnąć jedną z powstałych części w tylną części cielska skolopendromorfa tak, by ten puścił Styryjczyka w spokoju.
Nie miała pojęcia, czy się jej to uda. Zaklęcie było skomplikowane nawet jak na nią, a w jaskini była ciemna. Równie dobrze mogła przez przypadek trafić w ścianę, albo, bogowie uchowajcie, w Styryjczyka.
Padła na kolana, czując, jak połamane kości wbijają się w skórę. Czuła, że coś ciepłego i gęstego pociekło jej z nosa, a gdy spróbowała go otrzeć, zostawiło ciemną smugę na dłoni.
Poczuła bolesny skurcz w brzuchu. Zwinęła się w kłębek, pomiędzy szczątkami, i tak już została. Nie miała siły się podnieść.



/Uch, przepraszam, że tak długo, ale szkoła boli czasem.
Zaklęcie to: Kamień twardość/trwałość wzmocnij - rzuć zwiększ formuj zwiększ - podziel przesuń rzuć.
Leci sobie grot, po czym pęka wzdłuż, i ta część która jest bliżej ogona leci w jego stronę i miażdży szanownemu paskudowi pancerzyk, a tamta połówka leci i robi paskudowi z łebka szagówki. Przynajmniej w teorii D:
Aha, i wiadomość - wyjeżdżam na ponad tydzień, więc na pewno nie dam rady odpisywać :< (klawiatura ekranowa boli bałdzo) /

Szrapnel - 14-02-2015, 02:05

W momencie gdy wij przypuścił atak Szrapnel stał na końcu grupy. Obserwując Wergundów poruszających się w szyku i Styryjczyków zachodzących go od flanki uznał, że nie musi się śpieszyć.
Dobrze im idzie. Na razie poradzą sobie sami. Ja będę tylko przeszkadzał.
Z jego rozważań wyrwało go zaklęcie i rozkaz Elidisa. Niestety dotarło do niego z małym opóźnieniem. Najemnik poczuł na twarzy gorący podmuch, a w następnej chwili oślepiło go jaskrawe światło. Fala uderzeniowa po wybuchu nie była duża, to też na stojącym w znacznej odległości najemniku nie wywarła znaczącego efektu. Pchnęła go tylko trochę do tyłu, co zmusiło go do postąpienia paru nieskoordynowanych kroków w tył. Gdy się ogarnął, przed oczami wciąż latały mu mroczki. Zamrugał parę razy i rozejrzał się dookoła. Convolve przeładowywała kuszę, Elidis krył się za skałą, a któregoś ze Styryjczyków dusił wij, reszta jego towarzyszy leżała pod ścianą, prawdopodobnie ciśnięta tam przez skolopendrę.
A więc tak to wygląda z boku. Trochę zabawniej niż z perspektywy duszonego.
Szrapnel w końcu zdecydował się zareagować. Wyciągnął z pochwy pałasz i zaczął kierować się w stronę przeciwnika gdy obok siebie usłyszał kolejną inkantację, a po krótkiej chwili powietrze przeciął wielki skalny odłamek przyjmujący formę klinu. Lekko zaskoczony zwolnił i zawołał krasnoluda, żeby też pomógł. Ruszył biegiem po łuku w stronę wija, z zamiarem dobicia stwora lub wyciągnięcia Stryryjczyka wcześniej przez niego złapanego.

/Ja także przez następny tydzień będę nieobecny, jednak postaram się w miarę możliwości odpisywać./

Indiana - 14-02-2015, 03:17

Pocisk z kuszy Convolve trafiłby idealnie w miejsce, gdzie istota powinna mieć potylicę, ale miotające się stworzenie nie było łatwym celem, zwłaszcza w półmroku jaskini, gdy w dodatku źrenice strzelca jeszcze nie do końca odzyskały pełną sprawność po oślepieniu zaklęciem. Bełt uderzył jakieś 20 cm poniżej celu, w gruby pancerz, na którym rozprysnął się w drzazgi. Zdążył jednak zwrócić uwagę stworzenia, które odwróciło się od załomu skalnego, za który przekoziołkowali Ylva z Keithenem, ścigani kwasowymi pociskami. Szukając tego, kto strzelał, wij celnie plunął dokładnie w miejsce, gdzie Con przed chwilą stała, z sykiem topiąc luźne kamienie.
Wyczuwając ruch w dole jaskini, plunął jeszcze tam, ale trafił tym razem tylko w załom i natychmiast niemal wizgnął wściekle, bo Styryjczycy, widząc jednego ze swoich w tarapatach, rzucili się, tnąc między skorupy z zapamiętaniem.

Zielony kamień był serpentynitem. Narodził się poprzez niewyobrażalny ciężar wielkich gór z powyżej, poprzez ciśnienie, które spowodowały, przetaczane na powierzchni przez siły, których nikt nie umiał nazwać. Gdyby go oszlifować, byłby pięknym zielonym oczkiem naszyjnika. Przykładowo. Albo wraz z braćmi mógłby wygrzewać się w słońcu, rozciągnięty równo na powierzchni i dziwiący się mnogości ludzkich stóp, po nim wędrujących.
Ale nie został ozdobą ani budulcem. Został pociskiem.
Moc uderzyła w łączenia kryształów, rozbiła je, by zmieścić skopiowane i pomnożone, ścisnąć je i ułożyć zgodnie z wolą, która nią kierowała. Kamienne ostrze przecięło powietrze z niskim wyciem, jakby narzekając na nienaturalność tej czynności. W locie pękło na dwoje.
Uderzony w głowę wij został odrzucony na ścianę, aż stęknął z niemal ludzkim brzmieniem. Zaciśnięty wokół szyi Nata odwłok uniósł się ku górze wraz z bezwładnym ciałem Styryjczyka, którego twarz w widoczny sposób błyskawicznie robiła się sina i napuchnięta. I w tej pozycji uderzyła druga część pocisku. Kamienny grot rozdarł chitynowy pancerz z nieprzyjemnym zgrzytem i poleciał dalej, rozbryzgując się z trzaskiem o ścianę jaskini. Odłamki uderzyły w stojących najbliżej Styryjczyków i Szrapnela, raniąc ich niegroźnie. Gdyby uderzył minimalnie wyżej, zgruchotałby rękę Nata, zaciśniętą na cielsku stwora, jednak przejechał po jego żebrach, łamiąc je, czego Styryjczyk chwilowo nie poczuł, tym bardziej, że uderzony wij puścił gwardzistę, który z łomotem uderzył o kamienie. Towarzysze natychmiast odciągnęli go w tył, próbując przywrócić oddech. Zapuchnięta od toksyny zawartej w parzydełkach twarz nie ułatwiała tej czynności.
Miotając się bezładnie, zwierzę siłą rzeczy sturlało się w dół jaskini. Wergundowie bezbłędnie przegrupowali szyk, utrzymując linię pomimo kilku uderzeń łabatego ogona, któremu za każdym razem poprawiali zgranym uderzeniem mieczy.

W tej chwili wszyscy wyraźnie już widzieliście oświetlone rzuconą za nogami Wergundów pochodnią dwa lub trzy wejścia do kolejnych korytarzy, wyglądających jak wydrążone nierówne rury, oraz jedną dość wąską, ale wysoką szczelinę.

Ruchy stworzenia zaczynały się robić nieskładnie. Kleszcze cięły powietrze na oślep, Wergundowie uskakiwali, by momentalnie odtworzyć szereg albo zaatakować z boków. Wij ewidentnie nic nie widział. Kolejne ciosy mieczy celnie uderzały w płyty i między nie, w obszar, naruszony ogniem Elidisa, w nadtopione i obrzydliwie śmierdzące powłoki na czubku łba. I wszystko zaczynało iść już całkiem nieźle.
A wtedy wij przypomniał sobie, że dawno nikogo nie obcharkał kwasem. Pierwszy pocisk sięgnął tarczy Roderyka, który puścił ją natychmiast z żołnierskim przekleństwem. Przed drugim uskoczyli.
Trzeci trafił w pochodnię.
Światło wybuchu zalało jaskinię. Pochodnia była mała i nie miała zbyt wysokiej temperatury, a kwasu nie było dużo, ale wystarczyło, żeby żołnierzy zielonego tymenu odrzuciło na kilka kroków w losowych kierunkach, łamiąc kończyny, gruchocząc tarcze i parząc twarze, których tym razem nie mieli szans osłonić. Con miała dużo szczęścia, padając na jednego z Wergundów, poczuła jak pod naciskiem pękają mu żebra.
Wij przypadł do ziemi, sunąc ku powalonym jak wąż i kłapiąc wściekle kleszczami.

I byłoby niewesoło z całą wergundzką brygadą, gdyby nie nagła pomoc sojuszników.
Pochodnia po wybuchu zgasła, więc zbierający się z trudem pod ścianą żołnierze dostrzegli tylko rudy kaftan i błysk ostrza, kiedy ktoś zeskoczył ze skalnego stopnia prosto na wija, z chrupotem zgniatając nadwyrężone pancerzyki. Miecz ze świstem przeciął powietrze, Keithen przetoczył się zwinnym przewrotem, ciął w wierzgające cielsko, odskoczył.
I niemalże zderzył się z Lothelem.
Ten wyłonił się z ciemności w swoim stylu, czyli tak, że dało się go dostrzec, gdy stał już tuż przed nosem. Wcześniej zsunął się z owej wąskiej szczeliny, ale nikt z was nie miał szans tego zauważyć, teraz zamierzał właśnie uderzyć dokładnie tam, gdzie z nagła uderzył gwardzista.
Zaskoczony, ominął Styryjczyka unikiem, zamłynkował dobytymi zza pleców ostrzami i uderzył prosto w stopione pancerze potylicy wija.

Stworzenie zawyło tak przeraźliwie, że mieliście wrażenie iż ze sklepienia posypały się okruchy.
I znieruchomiało.

Powój - 14-02-2015, 23:23

Pierwsze uderzenia serca przywitała w półmroku słysząc ciężkie oddechy towarzyszy. Odgłos odnóży przebiegających po kamieniach i kościach umilkł wraz ze skowytem, pozostawił po sobie tylko rysę ciągnącą się wzdłuż umysłu, sięgającą aż do obaw i strachów. Uzdrowicielka drgnęła i podniosła się z ziemi szybko analizując sytuację.
- Elidis, światło! - Naskoczyła na niego z pretensją w głosie. Czemu on? Cóż jakby nie patrzeć był chędożonym magiem światełek a po drugie jako mag mógł mieć przy sobie świeczki potrzebne do rytuału. Ysgarda nie ochrzaniała, wolała by znów im nie oświetlał przestrzeni bo jeszcze trafi w resztki kwasu i tyle z tego będzie.
Jeszcze zanim otrzymała odpowiedź w postaci lśniącej kulki którą zastąpiono świecą, ruszyła w stronę leżącego styryjczyka. Gdy już oświetlono komorę zreflektowała kroki, o kilkanaście centymetrów w bok i dopadła nieprzytomnego. Wergundzi mogą sobie poczekać. Dłońmi sprawdziła czy ma puls, był słaby, prawdopodobnie wkrótce ustanie wraz z brakiem powietrza którego nie byli w stanie mu zapewnić towarzysze. Przesunęła dłonie na sine oblicze, palcami dotykając policzków i zamknęła oczy pogrążając się w umyśle tamtego.
- Oczyszczenie. - Wymamrotała pod nosem, bardziej do siebie niż kogokolwiek z nich. Jak lekarz który powtarzając po raz kolejny jakąś czynność, wypowiada co robi by nie zatracić się w otaczającej go beznadziejności.
Kilka pierwszych sekund poświęciła na otwarciu ranek przez które do ciała mężczyzny dostała się toksyna, krew zebrała się na jego szyi i karku a wraz z nią zaczęła wyciekać trucizna. Chwilę trwało nim to sama jucha wyciekała z ran. Wtedy też przesunęła dłoń nad nią i zebrała w sobie energię by wyrzucić ją do jego ciała, zmusiła tkanki by stworzyły skrzepy i zatamowały krwotok. Gdy tego dokonała zmusiła również ciało styryjczyka przy pomocy własnej energii do zmniejszenia częściowego opuchlizny, na tyle by udrożnić drogi oddechowe. Odchyliła jego głowę i wmusiła w jego płuca oddech, zatykając mu przy tym nos.
Dopiero gdy zamrugał odzyskując przytomność zatrzymała palce na jego czole.
- Odebranie bólu. – Jej głos był tylko szeptem, znaczeniem czynów których dokonywała. Strużki paraliżujące układ nerwowy przebiegły po jej skórze przedostając przez pory skórne i wkraczając do krwiobiegu. Powstrzymała wybuch adrenaliny i sprawnie przekierowała ból, rozbijając go na miliardy igieł wbijających się w ramiona i plecy. Natężenie było niewielkie dlatego zniosła ten czyn bez zająknięcia się. – Pani jeszcze Cię nie oczekuje. – Dodała z sympatią w głosie i wstała, zignorowała ściśnięty żołądek. Zanim jednak dotarła do jęczących w bólu wergundów zahaczyła o leżącą na ziemi maginię. Nawet nie zatrzymała się na dłużej, posłała tylko sondy myśli w głąb jej ciała by ruszyć dalej. Wiedziała, że wszyscy skupiają się na niej w jakiś przedziwny sposób.
-Nic jej nie będzie. To wyczerpanie.
Następnie obejrzała pobieżnie wergundów oceniając którzy z nich potrzebują jej natychmiastowej pomocy, a kto przeżyje jeszcze chwile. W ten oto sposób dzieliła to co miała pośród nich. Ci którzy odmówili pomocy pani zostali opatrzeni tylko tym co miała. Ci, którzy zgodzili się na jej moc poznali ułamek bólu który wiązał się z częściowym zrośnięciem kości. W przypadku złamań postępowała tak jak wcześniej u Szrapnela. Tworzyła wiązania między kośćmi, delikatne niczym u niemowlęcia, gnące się pod palcami, nie ruszała przy tym okolicznych tkanek by przypadkiem nie doprowadzić do zarośnięcia kostnych odprysków. Tylko tyle dla nich mogła zrobić. Rany przemywała zdobycznym alkoholem, a gdy on się skończył używała do tego celu mocy. Każdemu z nich, o ile się zgodzili, pozwalała też uniknąć nadmiernego bólu. Każdą z bolesnych igieł rozbijała na miliony mniejszych, było to marnotrawienie energii jednak pozwalało obejść się od jej własnych krzyków i omdleń.
Dopiero ujmując twarz oszołomionego Elmeryka w dłonie pozwoliła obliczu ukryć się pod lodową maską. Obracała przez chwilę go za szczękę oglądając obrażenia jakimi oberwał. Miał szczęście. Kilka kropel kwasu wybuchło mu poniżej oczu zostawiając na policzku brzydkie blizny. Przy upadku rozbił sobie brew przez co twarz zalewała mu się krwią i sądząc po skurczonej dłoni miał połamane palce. Pierwsze co zrobiła to było starcie z jego oblicza krwi i przemycie ran, oraz skaleczeń resztką spirytusu. Gdy opróżniła manierkę pozostawiła ją wśród luźnych kamieni, unosząc jego rękę przed siebie.
- Posłuchaj mnie uważnie. – Zaczęła z chłodnym spokojem w głosie zmuszając pierwszy z palców do odpowiedniego ułożenia, drugą ręką przytrzymywała jego rękę gdy się szarpnął. – Nigdy więcej nie próbuj mnie obrażać. – Kolejne kostki znajdowały się na swoich miejscach a ona bandażem stabilizowała je, tworząc na jego dłoni grubą rękawicę opatrunku. – Bo to nie moi towarzysze zrobią ci krzywdę, a ja. – Szeptała gdy znów jego krzyk został stłumiony przez wełnę płaszcza na którym zacisnął zęby. Następnie wstała otrzepując dłonie i dodała już głośniej, z uzdrowicielską troską. – Zgłoś się potem do dobrego medyka, nie używaj ręki przez kilka tygodnie.
I zanim zdążyła odejść złapała się ściany blednąc gwałtownie. Żołądek ścisnął się, poczuła pękające naczynka nocą gdy krew ponownie zalała jej tego dnia oblicze. Przez chwilę walczyła z otaczającą ją dusznością i zamknęła oczy uspokajając rozszalałe nagle serce. Jeszcze tego brakuje by zawału dostała. Gdy szum w uszach ustąpił wytarła rękawem koszuli juchę i spojrzała w stronę wyleczonych częściowo wergundów. Oto była zapłata jaką znosiła w zamian za ratowanie życia innym. Ale czego się nie robi dla sojuszników. W końcu po coś wywalczyli to trójprzymierze.. O ile ktoś zaraz się nie wyłamie.

Elidis - 15-02-2015, 02:04

Elidis odetchnął z ulgą gdy stwór przestał się poruszać. Wreszcie przestał się poruszać. Cholerna gadzina, szkoda, że poprzedniego nie położyli, jeszcze w kanale. Im ich mniej tym lepiej, zresztą zapewne żyje ich tu tyle, że jeden czy dwa nie zrobią większej różnicy w kontekście całej populacji.
Dobrze, że przynajmniej boją się światła, a ich pancerz łatwo się topi.
Podszedł do Lothela, który lothelowym sposobem wyskoczył jak Tavar z lasu, i klepnął go w ramię po przyjacielsku. Spojrzeli sobie w oczy i krótko skinęli głowami, jak starzy przyjaciele. Zwrócili wzrok na truchło gigantycznego robala.
- A mówią, że to ja lubię teatralność i wielkie wejścia - nie mógł sobie odpuścić tej okazji do odrobiny przyjacielskiej uszczypliwości. - Zawsze podziwiałem twoje wyczucie czasu. Dzięki.
Usłyszał prośbę, nie rozkaz Powój. Skrzywił się. Doskonale wiedział z czego wynikał jej oschły ton. Był świadkiem jak bierze na siebie ból sojuszników i wiedział, że sama perspektywa musi być dla niej wyjątkowo nieprzyjemna. Co więcej miała też leczyć Wergundów, do których raczej nie pałała przyjaźnią.
Mimo wszystko jej ton był nieprzyjemny. Ale czy naprawdę powinien się przejmować takim drobiazgami? Mieli dużo roboty i rozckliwianie się nad sobą, słuszne, czy nie, nie maiło większego sensu. Ukrył więc swoje rozdrażnienie. I po prostu rzucił zaklęcie.
- Vaku soru errekorra - błysk wywołaj zamknij, bodaj najprostsze z jego zaklęć, odszedł do Con by lepiej jej poświecić. - Świeci lepiej gdy poprosić - powiedział to miękkim tonem, uśmiechnął się do niej, nie chciał robić jej przykrości, ale pomóc wyjść z pochmurnego nastroju.
Gdy Con zbliżyła się Elmeryka rozważał czyby nie zakończyć zaklęcia, rozmyślił się jednak, to by zdenerwowało raczej uzdrowicielkę, nie zaś Wergunda. Zamiast tego rzucił tylko oschłe :
- Marnotrawstwo energii.
Zakończył zaklęcie. Poczuł, jak mana odpływa z jego ciała, a w jej miejsce pojawia się zmęczenie. Westchnął, należałoby przeprowadzić rytuał. Wyjął krucze pióra, po świeczkę poszedł do Ysgerda i już po chwili stał z dala od reszty, zwrócony w stronę, gdzie według zwiadowcy była północ.
Zaczął od oczyszczenia miejsca odpowiednią inkantacją, następnie stanął na północnej granicy kręgu, wyrzekł formułę. Zaczął kreślić krąg zgodnie z ruchem wskazówek zegara powtarzając mantrę i zakończył go formułą zamknięcia. Rozłożył komponenty obchodzą krąg tak jak poprzednio i powtarzając odpowiednie słowa. Wrócił na środek, związał przedmioty. Obchodził krąg w przeciwną niż poprzednio stronę wyciągając ręce nad komponenty, recytując i pobierając moc. Przyjemne ukłucie magii rozpełzło się po jego żyłach. Ukląkł, powtarzając trzy razy mantrę ustabilizował moc, zebrał komponenty, przerwał krą w północnym punkcie inkantując. Wreszcie starł krąg i oczyścił miejsce z magicznych resztek.
Oddał świecę Ysgerdowi.
- Proponuję szybko się stąd zbierać, jeżeli to coś - wskazał na skorpenę - ma jakieś struktury społeczne, to jego fumfle mogą tu być lada chwil, a my mamy w końcu ważniejsze sprawy na głowach od bandy wielkich karaczanów.

Onfis - 15-02-2015, 02:33

Powietrze. Oddech. Nie. Zamykać. Oczu. Boli. Spróbował podnieść ręce, ale te zaczynały dziwnie mrowić. Palce ślizgały się po płytkach pancerza. Nogi wierzgały bezużytecznie nad ziemią. Zaczął charczeć. Pierwsze zamarły nogi. Przed oczami zaczęły mu latać różowe i żółte plamy. Zaczęło mu się zwężać pole widzenia.
Więc tak to miało wyglądać? Za chwilę zgaśnie wszystko i Pani wyciągnie do niego swą rękę? Był na to przygotowany od dnia, kiedy postanowił służyć Styrii, od dnia kiedy z rąk samego arcyksięcia odebrał swój awans do gwardii. Tamtego dnia styryjskie słońce odbijało się od wypolerowanych rapierów, gdy salutowali swemu władcy. Tu nie było tego światła. Tylko pochodnie i zaklęcia. Jak sztucznie. Zaczął zamykać oczy. Ręce opadły nie mając już siły walczyć.
Wiedział, że jego chwila się zbliża. Słyszał czyjeś krzyki, a może to on próbował wydać z siebie ostatni rozpaczliwy dźwięk? Wszystko było takie przytłumione. Zaczął się uspokajać. Nic już nie czuł, tylko twarz go dziwnie mrowiła, jakby biegało po niej wiele małych wijów. Coś miękkiego otarło mu się o policzek.
Zobaczył twarz, która uśmiechała się i wręczała mu jakiś przedmiot. Mówiła coś, uśmiechała się, ale widział w jej oczach łzy. Pożegnanie. Wojna. Wrócę. Wrócę. Wrócę... Czekała. Obiecał. Ciepło uścisku, uścisku mocniejszego niż sploty wija. Wziął wtedy ten przedmiot, dumny, że go ma.
Zamknął oczy i zobaczył wyraźniej ten przedmiot, ten sam, który otarł mu się o policzek.
-Ka...pelusz - wydał ostatnią, przytłumioną myśl i poczuł, że spada gdzieś w dół.
-Tylko wróć dziecko
-Wrócę, obiecuję
Wrócę... Wrócę... Wró...cę?
Znów zaczął coś czuć. Czuł... kogoś. Kogoś, kto łagodził ból, kto ciągnął go jakby za rękę. Poczuł oddech znów krążący w ciele. Czyżby Pani przywracała go do życia w swym królestwie? Jakby w odpowiedzi zaczęło przebijać się przez zamknięte oczy złote światło. Jak styryjskie słońce. Uchylił powieki. Twarz. Światło. Ale nie słońce. Ale czy to twarz Pani? Ponoć istnieli tacy, którzy widzieli ją za dni jej ciała na ziemi. Czy widzieli właśnie tą twarz? Nagle jednak wszystko stało się dziwnie ostre i wyraźne. Zacisnął dłoń na zimnych i ostrych kamieniach. Kaszlnął.
-Con - wyciągnął rękę i chciał złapać ją za ramię, ale tylko pacnął dłonią - Wino... kolacja... i kapliczka... ja ci stawiam.
Zamknął oczy, bo zrobiło mu się niedobrze. Kiedy je otworzył uzdrowicielki już nie było. ZA to pochylał się nad nim jeden z jego kompanów trzymając coś w dłoni. Nat uśmiechnął się, szczęśliwy, że jeszcze może zobaczyć kogoś ze współgwardzistów. Ten odwzajemnił uśmiech i położył mu na piersi kapelusz z lekko przypalonym piórkiem. Wszystko wróciło na swoje miejsce.
Powietrze smakowało mu tak samo pięknie jak w owy dzień, gdy klęczał przed arcyksięciem. To cudowne uczucie móc żyć.

Indiana - 15-02-2015, 06:01

- Nie przyzwyczajaj się - uśmiechną się swoim zwyczajem z kpiną Lothel, słysząc podziękowania - Zresztą, całkiem ładnie sobie radziliście...
Przerwał na chwilę, obserwując, co się dzieje w jaskini. Tymczasem Keithen, gdy tylko zerwał się na nogi, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było upewnienie się, że broń jest cała, otarł z wydzielin ostrze rapiera, obawiając się działania kwasu na stal, po czym od razu doskoczył do podnoszącej się spod ściany Convolve. Gdy wstała i ruszyła w kierunku Nathaniela, uśmiechnął się pod nosem i ustąpił z drogi z lekkim, ale pełnym szacunku ukłonem, którego nie zauważyła.

Ylva też pozbierała się spod przeciwległej z kolei ściany. Najpierw starła krew, łaskoczącą w oczy i końcówkę nosa - rozpryskujące się drobinki kamienia porozcinały jej w kilku miejscach twarz i czoło, drobne, niegroźne ranki lały krwią jak wściekłe. Potem odnalazła miecz. Potem kapelusz.
Gdy wstała na nogi, Convolve była już przy Nathanielu.
Przez chwilę obserwowała czynności uzdrowicielki, w myślach dziękując Bogini za dar w postaci jej osoby. Upewniwszy się, że gwardzista będzie żył, spróbowała odnaleźć wzrokiem Emilię, złowiła jeszcze uchem cichy, żartobliwy głos Keithena, klęczącego przy przytomniejącym towarzyszu:
- Młody, nie rozpędzaj się tak z tą kolacją... Ta panna jest już zajęta, więc ogranicz się do kapliczki.

Emilię dostrzegła skuloną przy ścianie. "Ładnie nas porozrzucał" stwierdziła w myślach, podchodząc do magiczki. Siedział już przy niej Eri, dziewczyna była przytomna, ale zmęczona.
- W porządku? - upewniła się i skinęła na dwóch gwardzistów. Przy Nathanielu siedział Agat, nie musiała się więc o niego martwić - Na krok jej nie odstępujcie - wydała cicho rozkaz - Dokładniej, nie odstępujcie jej na długość miecza. Choćby się waliło, paliło i pluło kwasem.
- Jasna sprawa - odpowiedział jeden z nich, zawadiacko poprawiając lekko zmiętolony kapelusz - Tamtych dwóch może pomóc? - zapytał, wskazując na chłopaków ze Smoczej - I pan czarodziej - zwrócił się do Eriego - Nie od rzeczy by było, jakbyś jakąś osłonę czy coś...? Da radę?

Ylva wiedziała, że gwardziści wykonają rozkaz jak należy. Zeskoczyła ze skalnego ustępu pomiędzy zbierających się pomiędzy kamieniami Wergundów. Rzuciła okiem na Convolve i uśmiechnęła się pod nosem, słysząc słowa skierowanie do Elmeryka.
- Moje uznanie - uśmiechnęła się, kierując słowa do dowódcy, który właśnie przyglądał się swojej dokumentnie strzaskanej tarczy - Jestem pod wrażeniem waszej sprawności bojowej.
- Taaa... No... Uch...- stęknął, wydychając powietrze i łapiąc się za bok - Teraz będzie istotnie mniejsza. Została jedna tarcza. Ładnie nam przyłożył. Mam nadzieję, że to ostatni, jakiego spotykamy...
- Nie byłabym...

Zanim Ylva zdążyła wyjaśnić, czego nie byłaby pewna, wszyscy znieruchomieli... Z oddali, gdzieś z głębi drążonych tuneli rozległ się wizg. Echo niosące się po skałach zwielokrotniło go i odbiło, tak że rozległ się wyraźnie w całym pomieszczeniu. To było coś pomiędzy skrzekiem, wyciem, a płaczem, zadziwiająco zbliżonym do ludzkiego, wibrujący, drażniący uszy i drążący umysł dźwięk.

- Widzisz, El - odezwał się Lothel w ciszy, która zapadła po przebrzmieniu dźwięku - Właśnie chciałem ci powiedzieć, że to - wskazał na martwy zewłok wija - bynajmniej nie było najgroźniejsze ze stworzeń, żyjących w tych jaskiniach....
- Co...?
- To, że musimy się stąd zabrać i to szybko - odpowiedział zwiadowca - Szczelina jest wąska, ale ludzie się zmieszczą, zwłaszcza bez tarcz - powiedział, wskazując na pęknięcie skalne trochę powyżej jednego z drążonych korytarzy - Szedłem nią tylko kawałek, dalej rozchodzi się na kilka różnych. Takie coś jak to tutaj nie zmieści się tam za nami, chyba, że wpuści tam ten swój kwas, cóż... wtedy to będzie pułapka. Chyba, że się uwiniemy.
Ylva westchnęła.
- I tak nie mamy innego wyjścia. Nie zawrócimy stąd, ranni i tak muszą iść z nami. Poparzenia po tych parzydłach się rozchodzą, damy radę. Słyszeliście? Zwijamy się stąd, ale migiem!

Keithen podszedł do siedzącej pod skalną ścianką Convolve, otulił ją jego własnym płaszczem, który miała na sobie, ale zwisający bezwładnie na plecy. Zanim jeszcze zeszła tam Ylva, usiadł przy osłabionej uzdrowicielce i objął ją ramieniem, tak żeby się oparła o niego, a nie o zimny kamień, i ujął jej rękę.
- Convolve - powiedział cicho - Wiem, że możesz i umiesz to zrobić. Jestem silniejszy od ciebie, mam dość energii, której tobie brakuje. Ty potrzebujesz jej bardziej. Bierz - po czym usłyszała cicho szeptane słowa modlitwy, delikatne ukłucie przepływającej mocy. Wystarczyło, by pozwoliła.

Tymczasem większość rannych była już na nogach. Nawet Nat, podtrzymywany przez Agata, jakoś zszedł na dół. Lothel wskazał drogę, po czym szepnął cicho do Elidisa:
- Jest jeszcze jedna kwestia... Nasz uroczy oddziałek... Cóż, nie jesteśmy sami w tych jaskiniach. I nie mam na myśli skolopendr.

Elidis - 15-02-2015, 20:58

Elidis obrócił powoli głowę w stronę Lothela, jego twarz wyglądała jak granit, bez cienia emocji. Wszyscy bliscy elfowi dobrze rozumieli ten wyraz twarzy. Sygnalizował on ogromną irytację i rozdrażnienie, ale jednocześnie determinację by przezwyciężyć wszelkie przeciwności losu. Mag miał nieprzyjemną świadomość faktu, że w ty stanie wydawała się niezwykle zimny i nieprzyjemny, choć bardzo chciał się kontrolować.
- Co to do cholery znaczy, że to nie jest największe zagrożenie!? - zapytał sycząc cicho przez zęby, nie ze złości, ale by nie zostać usłyszanym.
Wyczekał odpowiedzi zwiadowcy, a następnie podszedł do wskazanej przez niego szczeliny. Przyjrzał się jej, ale jego wzrok nie maił szans przebić tłustej, zalewającej wszystko ciemności. Zimnej ohydnej pustki, która wypełniała wszystko. Pochłaniał ich oddział i Elidis miał wrażenie, że poza słabą plamą światła rzucaną przez pochodnię na zimne skały wszystko nagle przestawało istnieć. Ich ciała, ich słowa, ich emocje, to wszystko przestawało istnieć po wejściu w mokrą, lepką, chciwą ciemność.
Zamknął oczy koncertując się na tej myśli.
Byli niczym kropla złotej normalności, która samym istnieniem zaprzeczała otaczającej jej czerni chaosu obcego świata.
Elidis otworzył oczy. Nie zamierzał tu skończyć, ani pozwolić nikomu z tego oddziału wszystkich nacji umrzeć w tych ciemnościach. Jego oczy zapłonęły nowym wigorem. Spojrzał w dół, na swoją dłoń. Nie pamiętał kiedy sięgnął po zielonkawą fiolkę, którą mu wręczył Powój. Wieloznaczny symbol, którego znaczenia sam nie był pewien.
Symbol jego poszukiwań i chęci ochrony wiernego mu ludu?
Pieczęć, obligująca go do najtrudniejszej decyzji jaką być może będzie dane mu podjąć?
Sposób elfa na odnalezienie młódki, którą kiedyś oddano mu pod opiekę i kazano nauczać, za która w pewnym stopniu wciąż czuł się odpowiedzialny?
Pokaz najwyższego wyrachowani Convolve, która dała mu go by odwrócić uwagę od swojej roli w wojnie wywiadów i śmierci Anglei?
A może dar szczerej przyjaźni Powój, jego dawnej towarzyszki, czy raczej symbol chęci przywrócenia tej dawnej znajomości i zaufania?
Zabawne jak jeden prosty, nie pozorny przedmiot może nieść tyle różnych znaczeń. Jakie by nie było jego prawdziwe znaczenie magia w nim zawarta wciąż działał i wskazywała drogę przez szczelinę, prosto w wygłodniałą ciemność. Elidis uśmiechnął się lekko, praz kolejny dziś przyjmując wyzwanie. Odwrócił się do reszty, podszedł do nich.
- Musimy się natychmiast ruszyć - powiedział do wszystkich. - Wergundowie są względnie w najlepszym stanie, dlatego też proponuję by wraz z Lothelem poprowadzili formację. Trzon niech utworzy Gwardia, chroniąca szanowną Emilię - skłonił lekko głowę w stronę magini. - Straż tylną proponuję pozostawić panom ze Smoczej - puścił oko do Szrapnela. - Szybko!
Dopiero gdy zamilkł dotarło do niego, że wydaje rozkazy. Jego ton nie był twardy, czy władczy, ale wciąż rozkazujący. Przeklął w duchy swoją nieostrożność i bezgraniczną głupotę powodowaną emocjami. Powinien lepiej nad sobą panować, po tym wszystkim co dziś się stało powinien już naprawdę lepiej nad sobą panować. By nieco załagodzić wydźwięk swych słów dodał :
- Kto wie, co może jeszcze być w tych tunelach? Trzeba opuścić pieczarę, teraz - powiedział spokojnie, jak gdyby nigdy nic, nie chciał w końcu nikogo przepraszać, za co, miał w końcu rację.

Szrapnel - 15-02-2015, 23:06

Szrapnel nie spodziewał sie, że zaklęcie będzie miało tak druzgocący efekt. Potwór pożądnie oberwał.Robotę dokończyli Lothel z Keihtenem. Dopiero wtedy zirientował się że on też oberwał. Na szczęście rany były powierzchowne. Z malutkich ranek na całej prawej ręce sączyła się krew. Najemników oderwał jeden z rękawów koszuli w połowie i zawiązał na ranach. Nie chciał żeby rękojeść broni, którą w owej ręce trzymał, stała się śliska. Następnie pomógł pozbierać cześć broni Wergundów którą ci pogubili w trakcie lotu koszącego wywołanego wybuchem i oddał ją właścicielowom. Potworne wycie odciągnęło go od wszelkich czynności. Gdy ryk się zakończył na twarzy Szrapnela wykwitł brzy dki grymas. Zdecydowanie mu się nie spodobał. Potem w Elidisie na krótką chwilę coś pękło i bardzo się zirytował. Jednak rozkazy przez niego wydane były logiczne i w miarę mu odpowiadały.
-Skoro mam wejść tam ostatni to ładujcie się do środka wszyscy, natychmiast. Nie mam zamiaru dać się tu zeżreć.

/krótko bo klawiatura w telefonie boli bardzo/

Powój - 16-02-2015, 01:17

Czuła cząsteczki energii przeskakujące po jej skórze gdy gwardzista oddawał jej cześć własnej siły. Gdyby była w stanie to najprawdopodobniej by odmówiła, lecz świadomość, że jeszcze dziś będzie potrzebować mocy utwierdziła ją w przekonaniu iż odtrącenie tej pomocy byłoby głupotą. Niechęć ku temu czynowi była prosta, przywykła pomagać a nie przyjmować pomoc. Tak to jest, że szewc zawsze chodzi boso a uzdrowiciel ma wieczny katar. Z drugiej strony... Ta uwaga którą poświęcał jej styryjczyk, nie chciała jej. Nie chciała przywiązywać się do kolejnych ludzi, zbyt wielu bliskich straciła. Chociaż, może?
Uniosła spojrzenie by zbadać jego twarz, szukając w niej czegoś znajomego. Odrzuciła jednak tą nadzieję równie szybko jak ona przyszła. Nauczona doświadczeniem powinna przestać szukać bliskości innej osoby. Zamknęła tylko oczy czerpiąc ciepło z otaczających ją ramion. W ciągu tych kilku chwil które ciągnęły się w nieskończoność a trwały zarazem ledwie cząstki sekund pogrążyła się w modlitwie do Bogini. Jednak nie mieli czasu, była tego świadoma.
W końcu wstała obdarzając uśmiechem wdzięczności styryjczyka.
- Dziękuję. - Nic więcej, ponad to na co pozwoliła sobie w tej chwili.
Wysłuchała rozkazów wydawanych przez Elidisa. Otrzepała tunikę i podeszła do elfa z uśmiechem kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Ar qui firilvë sílómë, vé firuva uo, holtainë mardissë oronto. - Powiedziała, jej znajomość elfickiego nie należała do najbardziej wyszukanych jednak co nieco zapamiętała z nauk Meriel, zaciągała nawet część słów jak talsojki. Część słów znała również ze względu na pracę nad niektórymi pismami zrabowanymi przez armie z Wielkiej Biblioteki w Aenthil. Może gdyby miała więcej czasu to opanowałby ich mowę.
Przechodząc w stronę szczeliny skalnej obejrzała się jeszcze za siebie przebiegła wzrokiem po wszystkich jakby niepewna swej decyzji po czym zanurkowała za wergundami w ciemnościach.



*Ar qui firilvë sílómë, vé firuva uo, holtainë mardissë oronto. - quenya taka straszna, a tak serio to tłumaczenie jest z "I see fire": I jeśli mamy zginąć tej nocy / Powinniśmy zginąć razem / Uwięzieni w salach góry.

Indiana - 16-02-2015, 04:40

- Dokładnie to, co powiedziałem - ton głosu Lothela nie był ani na trochę cieplejszy - Śladów tych stworzeń jest wszędzie taka mnogość, że z pewnością jest ich tu więcej. Rzecz w tym, że są też ich szczątki, świadczące o gwałtownej śmierci. O ile w tunelach nie mieszkają krasnoludy, masowo rzucające kule ognia, to mamy powód do pośpiechu. Słuchaj. Tam, przy tym tunelu - wskazał na jedną z "rur" - był znak od tego agenta. To nasza droga. Ale szczelina wiedzie równolegle, możemy tak uniknąć ... zostawiania śladów na ich terytorium łowieckim.

Widząc akceptację pomysłu, nyar skinął głową, poprawił ekwipunek i nasunął chustę na twarz, po czym ruszył prosto w ciemność. Stojąc już na krawędzi szczeliny rzucił jeszcze:
- Jestem tuż przed wami.

Ylva fuknęła słysząc te słowa i uśmiechnęła się z lekką kpiną.
- Dobra, panowie, nie ma co, niczego nowego tu nie wymyślimy - powiedziała, nasuwając kapelusz na czoło, z którego wciąż nie wytarła krwi - Panno Emilio... Prosimy tutaj - dwóch gwardzistów, których wcześniej wyznaczyła, oraz Eri pomogli magiczce zeskoczyć ze skalnego stopnia. Odczekali, aż Wergundowie wespną się na skałę na wysokość szczeliny.
Żołnierze znów dali popis sprawności. Z pięciu tarcz została sprawna jedna, reszta poszła w drzazgi albo spłynęła, stopiona przez kwas. Sami Werundowie zresztą wyglądali podobnie jak ich broń - połamani i poparzeni, ale interwencja Convolve była nieoceniona. Żebra bolały, ale pozwalały iść, nie grożąc wbijaniem sie w organy wewnętrzne czy dziurawieniem płuc. Poparzona skóra piekła, ale nie spływała w strawionych płatach. Otrząsnęli się szybko. Ze zniszczonych tarcz poodrywali same umba, traktując je jak malutkie puklerze, zamontowali je na dłoniach, po czym ruszyli za Lothelem. Znikając po kolei w ciemności wciąż poruszali się zgranym szykiem - dwóch z przodu, sprawdzających teren, za każdym załomem zmieniających się z kolejnymi dwoma na wypadek konieczności walki, jeden oświetlający teren tak, by chronili go koledzy, ale by ich jednocześnie nie oślepiać. Gdyby ktoś poza nyarem obserwował ich w tamtym tunelu, widziałby wypracowany, bezbłędny taniec wyszkolonego zespołu.

Ylva przepuściła Elidisa i sama ruszyła tuż za elfem, odpalając kolejną świeczkę obserwowała Keithena, siedzącego przy Convovle.
Uśmiechnęła się, widząc jego starania. Gdy uzdrowicielka wstała, on zerwał się także, przyjmując jej zdawkowe "dziękuję" z takim namaszczeniem, jakby właśnie odbierał order od arcyksięcia. "Małe radości" - pomyślała - "jeśli nie będziemy ich cenić, na te wielkie nie wystarczy nam życia".
Gwardziści i Emilia wraz z Erim podążyli za nimi. Ylva nie dostrzegła już Smoczych, wskakujących za nimi, ale usłyszała ich. Usłyszała mianowicie ich paniczne:
- Spier****ć!!!!!! - prawie zagłuszone przez rosnący wizg. Po dwóch poprzednich nie mogła pomylić tego z żadnym innym stworzeniem, zresztą wszyscy obecni też doskonale to wiedzieli, więc jej okrzyk:
- Ruszać! - był w sumie zbędny. Za wami, w mroku, który pochłonął opuszczoną skalną wnękę, rozległ się przeraźliwy skrzek, usłyszeliście jakże znajome kłapanie kleszczy i chrobot pancerzyków, mieszane z trochę (tylko trochę!) wystraszonymi głosami tylnej straży:
- Szybciej! Biegiem!
Za wami rozległo się zgrzytanie - próbował się wcisnąć, ale mu nie wyszło - a potem syk, kłąb dymu, paskudny smród. Wypluty kwas nikogo jednak nie dosięgnął.

Tymczasem z przodu Wergundowie z nagła zatrzymali się.
Na pytające spojrzenie Elidisa padła odpowiedź:
- Ktoś jest przed nami.
Zapadła chwila wyczekującej ciszy.
- Moje uznanie - usłyszeliście z ciemności głos Lothela (tj. Elidis i Wergundowie usłyszeli) - Intuicja na najwyższym poziomie.
- Psiakrew, panie elf.... - warknął jeden z żołnierzy, chwilowo będący w przedniej straży - Nie widziałem cię i nie mówiłem o tobie. Przed nami, dalej, jest jeszcze ktoś.
- Wiem - powiedział nyar - I dlatego wam gratuluję. Ale ten ktoś z całą pewnością już was widzi.
-

Onfis - 16-02-2015, 05:17

Dobrze było mieć kompanów, którzy uśmiechną się nad tobą, nawet jeśli przed chwilą ledwo uciekłeś śmierci. Może kiedyś będą wspólnie śmiać się z jego fioletowej mordy, albo przypalonych piór...?
-No weź Keith, sama kapliczka to mało, poza tym ja też chciałbym świętować moje życie - rozkaszlał się - A najlepiej to sam bym tą kolację zjadł, więc zabierajmy się stąd, najlepiej do tej miłej gospody obok targu.
Wprawdzie nie wiedział, czy przeciśnie jakikolwiek posiłek przez podrażnione gardło, ale nie chciał przysparzać nowych zmartwień. Tych mieli już zresztą wystarczająco, a patrząc po twarzach wszystkich, nie zapowiadało się na poprawę. W tej chwili naprawdę marzył już tylko o chwili spokoju. I może gdyby tymi marzeniami nie był tak pochłonięty, przejąłby się nagłym pojawieniem się elfa. I może zadałby kilka niewygodnych pytań, gdyby nie był zbyt zajęty łapaniem każdego oddechu.
W pewnym momencie jego nawykły do tego typu tonów słuch wychwycił szybkie rozkazy. Jednak w brew logice nie wydawał ich żaden jego przełożony, ale elf. Elficki mag właśnie rozstawiał w pochodzie Zielony Tymen, Gwardię Arcyksięcia i rębajłów ze Smoczej Kompanii. Aha. To pewnie przez niedotlenienie. Zwidy. Co lepsze, część osób wydawała się posłuszna tym poleceniom. W takim razie i on postanowił to przyjąć. Przycisnął kapelusz, żeby nie spadł zahaczony o jakiś wystający element i wszedł w ciemność.
Zanim jednak udało mu się nacieszyć tym uroczym spacerem musiał się zmusić do biegu. Te podziemia wijem stały i wij się gęsto ścielił. I ta przebieżka prawie zakończyła się rozbitym nosem, kiedy przód wyhamował.
-No tylko mu ku*** nie mówcie, że z przodu też to gówno siedzi! Jeśli tak, to jak Tavar kocham wsadzę mu jego własny ogon w mordę i wyciągnę przez rzyć! - po co zastanawiać się nad sensem gróźb, kiedy jest się już poważnie wkurzonym, na coś, co prawie cię zabiło - Jak z nim skończę, będzie wyglądać jak samnijski obóz po przejeździe wergundzkiej kawalerii! - nagle jakoś odzyskał oddech - W rzyć chędożony bękart koszmarów i stonogi! J** się!
Na wszystkie bolączki najlepszym lekarstwem jest wku**.

Elidis - 16-02-2015, 22:38

Elidis spojrzał Powój w oczy. Mowa jego ludu w jej ustach nie miała swojej zwykłej płynności i melodyjności. Wręcz przeciwnie, była trochę szorstka, ale było w niej coś... Coś czego nie dało się określić, coś co nie ma prawa zaistnieć w tonie osoby mówiącej tym jeżykiem od urodzenia. Pewien szacunek dla wypowiadanych słów, który pochodzi z trudu złożenia ich w całość.
Było to coś czego próżno szukać w wymowie jego krajanów, w których ustach był to zwykły język. W ustach Powój nabrał mistycznego wydźwięku. Wydźwięk też był ważny, choć elf nie był do końca pewien jeszcze jego znaczenia w ich odtwarzającej się, jak miał nadzieję, relacji. Wciąż, miał ochotę złapać dłoń uzdrowicielki. Ot, odruch.
- Me ciluva ára - powiedział miękkim, rozmarzonym głosem, "Zobaczymy świt".
Odwrócił się od niej. Z zadowoleniem zobaczył jak wszyscy ruszyli się w myśl jego... sugestii. Zaszokowany wyraz twarzy Nathaniela był bez cenny i elf musiał się powstrzymywać, by nie parsknąć śmiechem. Wiedział co Gwardzista miał na myśli, on też uznawał ten dzień za nader szalony.
Zagłębili się w zimną ciemność. Za nimi rozległ się wizg wija, jednak elf go niemal zignorował, przyspieszając tylko tępa, tak jak ego chcieli ci z tyłu, zresztą nie dziwił się im zbytnio. Po chwili pochód znów stanął i elf zaczął zastanawiać się dlaczego, nim jednak zdążył zapytać dostał swoją odpowiedź i to z nawiązką.
Serce Elidisa lekko podskoczyło gdy z ciemności znów wyłonił się Lothel. Nie dał jednak tego po sobie poznać, tylko cichutko wypuścił powietrze, nabrane by wykrzyczeć jedną z formuł-nagłej-śmierci, jak nazywał zaklęcia, które powinny topić obiekty normalnej gęstości bez większych oporów. Lubił te zaklęcia. Ważniejsze jednak była informacja.
- Ilu, jaskinia, czy korytarz, podchodzimy od przody, czy tyłu? - proste komunikaty, ale o ogromnym znaczeniu.
Czekając w miedzy czasie na odpowiedź dodał :
- Proponuję wejść tam w szyku, ale nie zaczynać od krwawej łaźni, dajmy szanse dyplomacji - przerwał i uśmiechnął się szpetnie. - A jeżeli rozmowy będą szły źle, wrzasnę "w dół!", wy wtedy zamkniecie oczy, a ja oślepię, wtedy szarża. Wergudnowie to nasza żelazna pięść, więc niech prą środkiem. Ylva? Twoi panowie Styryjczykowie są zwinniejsi, niech zaganiają flanki, jeżeli takowe będą. Jeżeli nie proponuję przepuścić ich między Wergundami. Roli magów chyba nie trzeba wspominać - zatrzymał się, zamknął oczy, znów to zrobił, a chrzanić to mają większe problemy, wij z tyłu, ludzie z przodu, rozkazujący elf chyba ujdzie w tłoku. - Tak proponuję, zgłaszam się też na ochotnika do rozmów, jeżeli mogę się polecić - przebiegł spojrzeniem po ich twarzach, wyczekując odpowiedzi.

Jeżeli są jakieś błędy w pisowni elfickiej, to przepraszam, ale się na tym ni w ząb nie wyznaję...

Powój - 16-02-2015, 22:54

Odpowiedziała elfowi uśmiechem, być może była to obietnica, że tym razem postara się utrzymać kontakt. Chociaż jeśli wojna wciąż będzie trwać, któraś ze stron nie uszanuje trójprzymierza… na to nie było szans, listy zbyt często ginęły w szarudze walk.
Zamiast przyjemnego spaceru pomiędzy kamiennymi ścianami skończyło się na szaleńczym biegu, otarciach na ramieniu które co jakiś czas natykało się na wystającą skałę. Zatrzymali się ze szczękiem broni i przekleństw, nie sądziła by ci którzy byli przed nimi nie usłyszeli tego co odstawili. Mieli mało czasu i dziękowała w myślach, że Elidis potrafił w tej sytuacji trzeźwo myśleć. Jedyne co czemu zaoponowała to była jego propozycja by mówił.
- El, jeśli jest wśród nich twoja tulya którą chcesz tak znaleźć to może lepiej by nie dostrzegła Cię od razu. – To było całkiem rozsądne, nie znała powód dal których chciał tak znaleźć elfkę lecz miała wrażenie, że kryło się w tym coś więcej niźli obowiązek. – Możesz ją spłoszyć.
Nie wysunęła jednak propozycji kto inny miałby to zrobić i tak wszystko było kwestią sytuacji w jakiej zaraz się znajdą, nie pozostawało nic innego niż czekać. W tym ścisku też nie nałożyła pocisku na naciągniętą kuszę. Wolała nie strzelić któremuś w swoich w plecy gdyby ktoś wpadł na nią i potrącił ramię. Bełt trzymała zaciśnięty w lewej dłoni gotowa do nałożenia go i wycelowania.

Indiana - 17-02-2015, 07:00

- Jeden, 15 metrów od nas, kobieta - wyrecytował nyar w odpowiedzi - Za nim jeszcze kolejne trzydzieści metrów szczeliny, bardzo niskie wyjście, potem szeroka jaskinia, ze światłem. Stamtąd też słychać głosy.
Nie musiał czekać na polecenie Elidisa, ruszył przodem.

Ylva gestem uciszyła dokazującego groźbami Nathaniela, choć nie miała mu bynajmniej za złe tego przypływu animuszu - to był jeden z dosć naturalnych sposobów radzenia sobie ze z lekka przygniatającą sytuacją. Ona w każdym razie tak się czuła - przygnieciona. Wąska przestrzeń, wykrojona przez światło świecy z zasłony ciemności, tej jedynej ciemności, jakiej trudno szukać na powierzchni, ciemności absolutnej, w której nie przydaje się widzenie kątowe ani tak dobrze wyszkolone widzenie konturów... Tu w ogóle wzrok się mało przydawał. Błogosławiła fakt, że nie jest tu sama. Bywała sama w takich miejscach i prowadziło to zawsze gdzieś bardzo blisko granic szaleństwa.
Błogosławiła też fakt, że przed nimi jest niebezpieczeństwo.
Przepchnęła się do przodu między dwójką Wergundów.
- Hm, więc teraz ty rozkazujesz mi - uśmiechnęła się z kpiną na słowa Elidisa i od razu dorzuciła - Nie, nie mam lepszego pomysłu. Właściwie jest całkiem dobry.
Wróciła do tyłu, do swoich, mijając wergundzkich tarczowników z pełną ostrożnością obserwowała ruchy ich rąk w pobliżu rękojeści broni. "Trudno będzie się pozbyć tego nawyku" pomyślała "Ale po co właściwie się pozbywać". Poznała już tę piątkę. Elmeryk, arystokratyczna odmiana pyszałka, ale i śmiały ryzykant, pozbawiony strachu. Roderyk, nieco przygnieciony powierzoną mu funkcją samodzielnego dowódcy, wyszkolony tarczownik. Egbert, starszy, siwiejący, doświadczony wojownik w typie wiecznego sierżanta, nigdy nie tracący humoru. Gotard, wyciszony, wyizolowany nieco, trochę pucułowaty, ale niemożebnie silny człowiek. Ingwar, sądząc po akcencie, Daramończyk, młody, wyrywny, ale nieco wystraszony tym miejscem i tymi realiami. Wszyscy znakomici wojownicy, wyszkoleni, zgrani i skuteczni.
Ylva podziwiała wergudzką skuteczność.
Wróciła do swoich.
Nathaniel był dość przytomny by walczyć w razie konieczności, ale opuchnięte ręce nie czyniły go najsprawniejszym członkiem zespołu.
- Nat, zmień się z Merrenem, proszę, zostań przy Emilii jako ochrona, razem z Erim. Podobnie Adair. Keith, Merren, Convolve - my dwójkami na flanki zaraz po wyjściu z przewężenia, zabezpieczenie terenu, bez ataku.
Szrapnel, Ysgard - wasze zadanie to pilnować, żeby nam coś nie wylazło na plecy....


/ zapraszamy do #24 :) /


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group