Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 24 - Przygoda #24

Indiana - 17-02-2015, 07:03
Temat postu: Przygoda #24
Do #22:
Tymczasem z przodu, tam, gdzie wasz wzrok nie miał szans sięgnąć, Lothel stawiał ostrożne kroki w korytarzu. Właściwie w szczelinie, której podłoże bynajmniej nie było przystosowane do stawiania kroków, jej dno zwężało się gwałtownie, tak że dawało się stawiac stopy tylko zapierając je na kamieniach z jednej lub drugiej strony.
Wyczuwał ją.
Gdzieś daleko z przodu majaczyła błękitna poświata, rozpraszając i irytując, ale też pozwalając zobaczyć takie luksusy dla zwiadowcy, jak kontur i cień. Widział jej cień, delikatną powłokę ciemniejszej ciemności, rozpiętą u "stropu" szczeliny. Gdyby jej nie zauważył, przeszedłby pod nią, wystawiając się na niechybny śmiertelny cios.
Nie wiedział, czy ona go widzi.
Wszedł prosto w pułapkę.
Odczekał, aż zeskoczy, planowanym i niewątpliwym ruchem uderzy go kopniakiem w ramię, aby obalić. Pozwolił się obalić, dał jej miejsce, aby stopy stanęły na skośnych ściankach szczeliny, pozwolił, by zeszła do przyklęku przekonana o uzyskanym zaskoczeniu i cięła najwygodniejszym z tej pozycji cięciem od dołu. Błąd.
Spodziewał się miecza, a to był nóż. Nożem to cięcie łatwiej zadać od góry. Nie przewidział. Zamiast w skałę, jak planował, jej ostrze uderza jego ramię. Ale nie w serce, jak planowała ona.
Ale element zaskoczenia w zaskoczeniu jest nadal po stronie Lothela. Nóż ślizga się po tkankach, zatrzymany ciosem w łokieć ręki, która go trzyma. Ona leci w bok, na skalną ścianę, ale nie stawia oporu, odbija się ramieniem od ściany, z przyklęku stoi już na nogach, potężny kopniak uderza go w szczękę, na chwilę nokautując. Ona próbuje ponowić cięcie, ale wybity łokieć nie pomaga. On zbija cięcie, podnosi się odskakuje w tył, dobywając ostrzy.
Ona też odskakuje, trzymając nóż wprawnym chwytem wzdłuż przedramienia.
"Dyplomacja".... mruknął w myślach... "Ja ci pokażę dyplomację..." Zrobił krok. Ona znieruchomiała tak, że utracił znów widoczność jej konturów. "Dyplomacja... ech".
- Cin il-cothumo - szepnął, wiedział, że usłyszy - Dili-maeth!
Nie zobaczył, jak opuszcza broń. Odczuł to. Tym zmysłem, którym każdy nyar odczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo, tak teraz odczuł, gdy ustąpiło.
- Cin dili maeth - usłyszał jak powiew wiatru, jak szmer wody na skale. Skinął głową, schował broń. Miecz zgrzytnął o pochwę, skalny korytarz powoli zalewał się ciepłym światłem świecy. To zmyliło zmysly na chwilę, gdy je wytężył, już jej nie było.
- To nie są wrogowie - powiedział wstecz, do idących za sobą - Chyba.

/do#9.1/

Nie zauważyliście jej, ani kiedy wspięła się niepostrzeżenie do skalnej szczeliny, ani kiedy z niej zeskoczyła z powrotem, lądując w zgrabnym przyklęku. Dopiero, gdy się odezwała, zwróciliście uwagę.
- Idą!
W pierwszej chwili nie bardzo skojarzyliscie o co chodzi. Kto? Te stworzenia? Tubylcy?
- Intruz - uzupełniła swoim zwyczajem w łamanej mowie ludzi - Zbrojni wiele. Elfy z nimi. Może wróg, może nie. Gotowi.

Jego też nie zauważyliście. Bury cień spełzł po ścianie i przyklęknął za kamieniami.
Ale w ślad za nim szczelina rozjarzyła się żółtym światłem świecy i dostrzegliście żołnierzy w mundurach zielonego tymenu, pięciu, zeskakujących po skałach. Na równej powierzchni natychmiast utworzyli klin, dobywając mieczy, zastygli w oczekiwaniu przeciwnika.
Zeskakujący za nimi byli wszystkim, tylko nie Wergundami. Rude, skórzane kurty i kapelusze z wygiętym rondem świadczyły o styryjskim pochodzeniu. Dołączyli do Wergundii na jej flankach. Za nimi elf. Kolejni pojawiali się, prowadząc pannę, która natychmiast ściągnęła waszą uwagę.
Zwłaszcza Sleitha i Nem.
To była Emilia da Tirelli.

Po krótkiej chwili byliście praktycznie otoczeni przez zbrojnych.
- Na tubylców nie wyglądacie - mruknęła kobieta w styryjskim mundurze, z wysoko upiętymi w strzępiasty kucyk włosami. Sefii widziała ją już, tam, gdzie polegli jej krewni, w misji zdobycia pieczęci. Pod wejściem do tuneli, gdzie dała rozkaz do wybicia was...

Elidis - 17-02-2015, 21:29

Mag posłał Ylvie przyjacielski uśmiech. Była w nim tylko mała, malutka szczypta wredoty.
- Tak się zdarza, czasem trzeba komuś przejąć inicjatywę - uśmiechnął się, po chwili znaleźli się w dalszej części jaskini.
Wsłuchał się w słowa Lothela. Brzmiało to obiecująco. Tylko mowa jaką usłyszał, czy to był dialekt... Ale mógł się mylić, zresztą czy robiłoby to taką wielką różnicę w tych warunkach?
Elidis uniósł dłoń, wyglądało to jakby chciał zacząć żywo gestykulować, jak miał w zwyczaju kiedy zaczynał mówić. Zatrzymał się jednak. Prosili go by się nie wtrącał. Mógł chyba posłuchać ten jeden jedyny raz? Kto wie, może jak raz mieli rację...
Z drugiej strony, jak nie on to kto do cholery!? Bądź co bądź był w tej całej zbieraninie najbardziej bezstronny, choćby z tej prostej przyczyny, że trzymał własną stronę.
Westchnął cicho i wysunął się lekko na przód, nie przekroczył jednak linii Wergundzkich żołnierzy, ostrożności nigdy za wiele.
- Witajcie. Zwę się Elidis Caernoth - miał spokojny, pozbawiony emocji ton, nie chciał absolutnie niczego im sugerować, ani zdradzać, same słowa i ich znaczenie. - Wybaczcie nam to gwałtowne podejście, zapewniam was o naszych pokojowych intencjach - przerwała na chwilę, kolejne słowa wypowiedział wolniej, kładąc na nie nacisk, nie był jednak wrogi, a stanowczy. - To jest, jeżeli wasze zamiary są podobnie pokojowe.

Sleith - 17-02-2015, 22:32

Klęcząc nadal nad elfem usłyszał ostrzeżenie, wstał dość szybko dobywając noża z za pasa. Widząc, że i reszta grupy nie zamierzała uciekać poczuł mały zastrzyk adrenaliny.
<"W końcu! W końcu nie uciekamy... Te elfy was przekonały, co?..... Zbrojni, a skoro elfy z nimi to na pewno nie tubylcy~ Ciekawe kto to może być? Czyżby miejscy wysłali kogoś do poszukiwań?">
Szybko rozglądnął się po grupie<"Nie, na pewno nie... Chyba, że przybyli to po kogoś innego?!"
>
Nie miał czasu na więcej rozmyślań, bo w tym momencie do tunelu wkroczyli Ci z Zielonego ustawiając się w klin, a chwilę po nich pojawiła się mieszanka która dołączyła powiększając klin. Widok był dość niespodziewany, pierwszy raz widział współpracę oddziałów Styrii i Wergundii. Nie było to niemożliwe, przekonał się o możliwości współpracy z Styryjczykami w ostatnim czasie. Bardziej zaskoczyło go to co pojawiło się za wojownikami.
<"W karczmie pojawiłem się by się z Tobą spotkać. Na miejscu dostałem łomot i trafiłem do więzienia. Uciekałem rozmaitymi tunelami przed tubylcami, goblinami czy innymi bestiami....Przy czym prawie nie umarłem z powodu niskiej temperatury... A teraz kiedy straciłem wszelaką nadzieję, prawie straciłem życie.... Ty się zjawiasz z oddziałem zbrojnych....~">
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, padł na kolana rozkładając ręce, z których wypuścił sztylet. A uśmiech przeobraził się w śmiech który stawał się coraz głośniejszy. Śmiejąc się przewrócił się na bok, a następnie na plecy. Na jego ciele zaczęły pojawiać się coraz wyraźniej skurcze~ Po całym wysiłku uciekania śmiech był dla niego mordęgą jednak nie umiał go powstrzymać. A zatracił się w nim tak bardzo, że nie usłyszał słów elfa który zbliżył się do szeregu zbrojnych i najwyraźniej przemówił w imieniu całej grupy.

Nem - 17-02-2015, 23:39

Nem zerwała się na równe nogi i stała wmurowana w ziemię przez kilka sekund.
- Ylva?! Emilia?! ELIDIS?!?!?! Co wy tu robicie?! - powiedziała, a w sumie prawie krzyknęła zdziwiona. - Ale chwila macie tu jakiegoś medyka? To dziwne... coś? zwierzątko? opluło Cadana kwasem po twarzy. Wytarliśmy co się dało, ale oparzenia są i to spore. No i biedak wije się z bólu od dłuższego czasu potrzeba jakichś opatrunków i najlepiej środków regenerujących albo znieczulających.
Rozejrzała się jeszcze i wbiła wzrok w Emilię.
- Czy wszystko z nią w porządku?

/co do twarzy Cadana: zaczerwienione prawe oko, czerwone lekko poparzone policzki, ciut gorzej z częścią brody i mocno oparzona prawa część czoła - stopiona skóra, mózgu jeszcze nie zeżarło :3/

Leite - 18-02-2015, 00:07

Stoję bez ruchu patrząc z morderczą nienawiscią na tą kobietę. Zabiłaś mi brata...Zabiłaś mi brata... to jedyna myśl jaka przewijała mi sie w głowie. Nic więcej. Absolutnie nie zwracałam uwagi na człowieka, nagonkę czy tego elfa Aenthilczyka. Choć ich kojarzyłam, przynajmniej elfa. Ale tylko jedna osoba mogła być winna całego mojego bólu i wściekłości i oto stała przede mną. Patrzyłam na nią z największą nienawiścią i złością, jakich nigdy nie czułam. Pragnęłam zemsty, żeby czula sie tak jak ja, gdy go zostawiłam. Chcę ją torturować, by poczuła. By zrozumiała. Chcę ją....zabić....a przynajmniej zrobić to, gdy mnie nie rozpozna i nie przeprosi, nie ukorzy sie, nie bedzie błagać na kolanach za mojego brata i innych z rodu. Nigdy nie czułam sie tak zła...
Szrapnel - 18-02-2015, 00:17

Gdy stanęli w korytarzu, Szrapnela który wcześniej wszystkich poganiał z niechęci bycia zjedzonym, trafił szlag.
Nosz, co do wała?
Słyszał, że Elidis coś mówi, ale nie rozumiał o co chodzi. Po chwili wróciła Ylva i podała im rozkaz. Znowu pilnowanie pleców. Właściwie mu to nie przeszkadzało.

Z korytarza wyszedł dopiero gdy Elidis przemówił, a ktoś zaczął się opentańczo śmiać. Na wejściu wsadził place w usta i zagwizdał głośno, i przeciągle sygnalizując swoje wejście a także uciszając klęczącego człowieka, który śmiał się nieprzerwanie. Dopiero wtedy przyjrzał się osobom zgromadzonym w pomieszczeniu. Zobaczywszy znajome twarze i usłyszawszy elfickie imię, wciąż nie dysponując najlepszym humorem, rzucił krótkim:
-Kur** jeszcze wy?!?
Po tym oparł się u wejście trzymając pałasz w ręku. Raz po raz spoglądał w przejście.

Powój - 18-02-2015, 01:33

//DADADADADA.~~ A tak serio, to tłumacznie z elfickiego jest na końcu. Powój lubi leczyć : D //


Zgodnie z rozkazami stanęła z wymierzoną kuszą w stronę domniemanego przeciwnika zdając się przy tym na dyplomację Elidisa. Tak naprawdę to napotkani przez nich ludzie byli w patowej sytuacji, zostali otoczeni a z tego co widziała to i ich spotkało sporo nieprzyjemnych doznań. Zwłaszcza gdy widziała przed oczami twarz poparzoną kwasem, wykrzywioną grymasem bólu. Gdzieś na zniekształconej tkance odnajdywała ślady czarnych symboli, prawdopodobnie istotą która doznała obrażeń był laryjczyk. Nie znała ich, nie wiązały jej z nimi żadne emocje, ni wspomnienia a mimo to… Współczuła mu. Psiakrew, współczuła. Nie potrafiła się wyzbyć tego ludzkiego odruchu, nawet po tym co przeżyła na wojnie – godzinami pracując w lazaretach, nawet w momentach gdy rannych reszta medyków reifikowała, ona wciąż nie potrafiła się wyzbyć tego uczucia. To było jej przekleństwo. Również tu, w tej chwili. Tym mocniej ono zakuło, gdy klęcząca obok kobieta zakrzyknęła o ich pomoc.
- Elidis. – Zwróciła się do maga, gdy tyko zwrócił uwagę wręczyła mu naładowaną kuszę. – Obstawiam, że wiesz jak tego używać.
Bez pytania o pozwolenie dowódczyni ruszyła w krąg ściągając zawieszoną przez ramię torbę. Przyklęknęła obok niego chwytając za podbródek, tak by obrócić go w stronę światła w końcu westchnęła.
- Przypuszczam, że wij. – Skwitowała pochylając się nad ciałem elfa. Niewiele mogła zrobić. Przy tej ilości leków jakie posiadała, a zarazem ich aktualnej sytuacji mogła zdać się tylko na własną moc. A tej mógł nie chcieć przyjąć. Jeśli jednak Lothel nie odmówił to przypuszczała, że i ten, tu zgodzi się na jej ingerencję. Poza tym to nie miał wielkiego wyboru.
- Odsuń się. – Poleciła trwającej obok elfa dziewczynie. – Jeśli zemdleje to mnie łap, nie chcę rozkwasić sobie głowy o kamienie.
Obejrzała się na Ylvę z powagą w oczach. Coś w zielonych tęczówkach wskazywało na to, że nie ma zamiaru odpuścić. Potrzebny był im każdy żyw , bo czuła, że ta przygoda nie skończy się w tym miejscu. A przynajmniej nie dla wszystkich.
Chłodne dłonie przeniosła na wysokość skroni poparzonego i wzięła głębszy wdech. A następnie zamknęła oczy odcinając się kolejnymi zmysłami od tego co ich otaczało. Pozostał tylko puls pod jej palcami, a potem umysł. Ogarnięty bólem, owładnięty cierpieniem. To była sztuczka, nie była psioniczką. Nie mogła zobaczyć jego myśli, wyczuwała jednak co od nich biło. I mogła wysłać w jego stronę sygnał, słowa które może przedrą się przez kurtynę ognia i zrozumie. W jego stanie nie sądziła by miał usłyszeć nawet gdyby krzyczała mu wprost do ucha. Tylko tak miała szansę.
- Chcę ci pomóc. Jestem kapłanką. Kapłanką Tavar. – Przerwała wiedząc, jaką to może mieć reakcję. –Jeśli ci nie pomogę, możesz umrzeć. Musisz żyć. – Znów przerwa. - An qui i mornië peli, tornyar firuva.* – Dodała w języku elfów.
Podczas gdy powtarzała mu ten myślowy przekaz, jej usta poruszały się bezgłośnie a czoło marszczyło gdy próbowała doń dotrzeć. W końcu przerwała nabierając kolejnego głębszego oddechu. Teraz dopiero zacznie się nieprzyjemny moment. Skrzywiła się, lecz jeszcze nie pod wpływem bólu. Sama myśl o tym co miała teraz zrobić napełniała ją niechęcią. Otworzyła oczy i bez słowa sięgnęła po torbę. Zgięła od niej pasek na dwoje i wsunęła mu między zęby upewniając się, że nie udusi się przy tym. Mogła odebrać część tego co będzie czuł, ale nie wszystko. Samej nie sięgała po takie sposoby. Po prostu położyła dłonie na jego obliczu.
- Pani, wołam do ciebie z miejsca gdzie nie dociera blask złotych promieni ni łagodne światło gwiazd. Nie mogę spojrzeć w niebo z myślą o tobie, jednak w mym sercu wciąż jesteś strzegąc płomienia nadziei. Tęsknie za dniami pokoju gdy mogliśmy chwalić twe imię, gdy na co dzień spoglądaliśmy na twe oblicze. To były piękne czasy i walczymy o to by one powróciły. Dlatego Pani, proszę. Pomóż mi, użycz mi swej mocy bym mogła go uleczyć. Dziś stoimy ramię w ramię, zieleń i rdza, człek i elf. Chcę znów zobaczyć niebo i ziemię po której stąpałaś rozumiejąc nasz ból. Jemu chcę go oszczędzić, dość już dziś bólu i okrucieństwa
Nie skończyła słysząc kobiecy śmiech. Delikatny, siostrzany, tak bliski… Serdeczny? Może to było tylko złudzenie? Może ułamek wizji, tak jak wtedy gdy odnaleźli ciało tamtej kobiety. Gdy to Bogini ukoiła jej ból przyjmując w ramiona, jak matka, siostra… Czy to ważne? Rozumiała, potrafiła dostrzec i ochronić. Kiedyś sama stąpała pośród nich odczuwając to co i oni. Powstrzymała kolejne myśli na temat tej niezwykłości istoty.
- Unieruchomienie tkanek. – Szepnęła pochylając się nad obliczem elfa.
Połączenia między nerwami zaiskrzyły od magii przemieszczającej się pomiędzy ciałami. Pierwsze impulsy wycelowała w stawy i mięśnie nóg, następnie ramion. Nie odważyła się w tym stanie kombinować w okolicy korpusu i karku. Mięśnie mężczyzny stężały napięte do granic możliwości.
- Regeneracja. – Ten układ dźwięków i znaczeń wywołał skurcz szczęk u leczonego. Jego oczy zadrgały pod powiekami w szaleńczym tańcu, serce zatrzepotało panicznie w klatce z żeber. Uzdrowicielka uniosła wzrok ponad leżącym, przesunęła nim po towarzyszach i ponownie wzięła głęboki wdech. – Odebranie bólu.
Rozkaz ten zmienił nagle przepływ energii. Gwałtowna zmiana szarpnęła jej ramieniem zaciskającym się jednak dłoń pozostała rozprostowana na czole elfa. Oczy początkowo usiekły jej w tył lecz po chwili znikły pod zamkniętymi powiekami. Uzdrowicielka zacisnęła wargi dusząc w sobie krzyk bólu. W przytomności umysłu wyrwała z własnego ciała część energii, wszystko to co zdołała zachować do tej pory z samego odpoczynku oraz tego czym podzielił się z nią Keithen. Zmuszała tkanki do przemieszczenia się w odpowiedni sposób. W głowie miała tylko rysunki tworzone na lekcjach w Akirganie, jak powinna wyglądać ludzka czaszka, układ mięśni, warstwy skóry. Postarała się nałożyć to na zniekształcone oblicze pacjenta które równie mocno zapadło jej w pamięć. Dostosować wzorcowy układ do proporcji jego twarzy. To były rozkazy, proste. Ta tkanka niech przesunie się tu, a tu niech zregeneruje się na nowo mięsień. Niech uwięziona pod skórą toksyna się uwolni, wypłynie i przestanie zanieczyszczać. Pozostawało jej mieć tylko nadzieję, że ktoś o przytomnym umyśle zetrze ropę z ran elfa. Teraz jednak nie to miała w głowie. Wzorzec. Jakby modelowała materiał na kształt ludzkiego oblicza. Nie twarde drewno, lecz miękką żywicę.
To było ostatnie co udało jej się przesłać jego organizmowi wraz z potrzebną do tak gwałtownej regeneracji energią. Oczywiście nie wymagała cudów, wiedziała, że zostaną na jego obliczu wciąż ślady po romansie z kwasem, lecz chodziło jej o to by najgłębsze rany zniwelować.
Jego ciało odpłaciło jej się innym rodzajem energii. Wraz z wydanym rozkazem jej połączenia nerwowe zapłonęły. Ciało rozerwały odłamki bólu. To nie było coś co dało się przekierować, przetworzyć lub rozbić na ładunki o mniejszym stężeniu atakujące przeróżne partie umysłu. Oczywiście, próbowała. Pierwsza fala rozbiła się o wytworzony mur i rozpierzchnęła po kończynach powodując drętwienie. Druga jednak zniszczyła utworzony wokół myśli fort i zalała je bezkresem, otchłanią, pożarem. Trzecią zarejestrowała jakby kątem oka, gdzieś na pograniczu. Czwarta tylko trwała paraliżując strachem i niemocą.





*An qui i mornië peli, tornyar firuva. - Bo jeśli ciemność powróci, moi bracia zginą.

Onfis - 18-02-2015, 02:00

Profilowany kosz rapiera dość biednie pasował do opuchniętych paluszków Nathaniela, dlatego tez nie kłócił się o przydział do pilnowania Emilii, Gwardia Arcyksięcia miała być jak najskuteczniejsza. Niemniej wolałby mieć możliwość spuścić wpiernicz na wyładowanie czemuś, co nie pluło kwasem i umierało jak mu wepchnąć ostrze w brzuch. Pomny jednak poleceń Ylvy tylko zacisnął zęby. Spodziewał się w sumie już wszystkiego w tych podziemiach, ale nie tego, co usłyszał, a usłyszał spotkanie przyjaciół. No jak puszyście. Podzielmy się jeszcze naszym medykiem na skraju sił i tańczmy wokół tęczy.
Nagle wyczuł coś. W sumie to nigdy nie wiedział jak coś takiego wyłapywał. Jakiś szósty zmysł gwardzisty chyba. Po prostu poczuł wiele negatywnych emocji. Emocji skierowanych w jego obecną przełożoną. W ciemności trudno było mu zorientować się kto to był po rysach twarzy, jednak tylko jedne oczy błyszczały nienawiścią. Podziemna elfka. Poprawił niepasujący uchwyt rapiera. Cholerne wije! Przez te poparzenia nawet jak będzie powód, to nie będzie miał jak walczyć! Mierzył więc tylko elfkę wzrokiem ponad linią wergundów.
-Co jest Szrapnel, aż tak ich nie lubisz? - rzucił za siebie, a stojącemu najbliżej Adairowi szepnął na uchu - Uważaj na tą podziemną, chyba ma jakiś interes do Ylvy.
Jak zwykle z fascynacją obserwował zabiegi Convolve i błogosławił Panią za dar, jakim była. Skrzywił się jednak odruchowo, gdy zobaczył jak jej ciało sztywnieje. Gdyby nie wcześniejszy rozkaz i to, że pewnie Keithen chciał to zrobić, już biegłby ją osłaniać.
Nagle przez to wszystko przedarł się śmiech. Szaleńczy śmiech. Nat rozejrzał się. Kto w takich okolicznościach zaczyna się śmiać, na Tavar? Rozumiał, że od tych podziemi można dostać na łeb, ale aż tak?
-Taaaaaak... On tak zawsze, czy to tylko jakiś dziwny sposób okazywania radości na widok niespodziewanych podróżnych pod ziemią? - i po podejściu paru kroków dodał szeptem - Ylva, może zgarnijmy stamtąd Convolve, tam może być cała paczka wariatów. Poza tym, ta elfka jakoś dziwnie na ciebie patrzy...

Bryn - 18-02-2015, 02:23

Ogromny ból na twarzy nie ustępował. Czuł się tak, jakby razem ze ścieranym kwasem ścierana była jego twarz. Nie mylił się za bardzo. Był to największy ból fizyczny, jaki w życiu odczuwał. Jego twarz zalewały fale gorąca, a każda przynosiła cierpienie. Jakby przez zasłonę usłyszał "Elidis Caerntoh" i zobaczył w myślach jego twarz. Wyobrażenie jednak szybko ustąpiło kolejnym zalewom cierpienia. Po raz kolejny wyłapał podczas rozmowy imię Ylva - od razu przywołało mu to w pamięci styryjkę, z którą współpracował w osadzie Krevaina. Znowu ból, więcej bólu. Zobaczył nad sobą, spod przymrużonych powiek, twarz kobiety. Nie mógł się jednak na niej skupić, próba otwarcia oczu powodowała tylko więcej bólu. Po chwili poczuł energię magiczną, która wtargnęła do jego organizmu. Nie oporował, nie miał powodu, nie myślał prawie w ogóle, był skupiony na swojej ściekającej twarzy. Nagle usłyszał nawoływanie w swoich myślach czyjś głos: Jestem kapłanką. Kapłanką Tavar. Wywołało to lekkie zdziwienie w jego głowie, ale w tym momencie chciał tylko zakończyć swój ból. Nie oporował, kiedy ta zabrała się za leczenie, nie był zresztą w stanie. A gdyby był, też nie oporowałby. Do Styryjczyków i Tavar nie był nastawiony negatywnie, a na pewno nie w momencie, w którym kapłanka styryjska usiłowała uśmierzyć jego ból i sprowadzić twarz do względnej normalności. Poczuł, jak jego ciało sztywnieje gdy zaczęła odprawiać swoje czary. Po chwili ból ustąpił. Czuł się jakby lekki, poczuł ogromną ulgę. Ciężko dysząc i leżąc na ziemi z zamkniętymi oczami wyciągnął ręce przed siebie i dotknął palcami swojej twarzy. Jeżdżąc po niej, starał się sprawdzić jej stan. Czuł smugi i zagłębienia w skórze, lekki ból, gdy jej dotykał. Czuł wszystkie nierówności które pojawiły się na jego obliczu. Odetchnął z ulgą, kiedy poczuł, że wszystko jest w miarę na swoim miejscu. Wiedział, że ślady pozostaną do końca życia, ale co najważniejsze przeżył i wiedział, że w jakimś stopniu da się jeszcze cofnąć efekt ataku wija. Po chwili delikatnie otworzył oczy i zobaczył kapłankę, zesztywniałą obok. Widział ból na jej twarzy, czuł walkę toczącą się wewnątrz jej umysłu. Delikatnie położył dłoń na jej skroni i resztą pozostałych mu sił starał się oczyścić jej umysł tak, jak ona oczyściła jego rany przed chwilą.
Indiana - 18-02-2015, 07:42

Ta jaskinia była duzo większa, niż poprzednia, w której została stoczona walka z wijem. Szeroka dobrze na dziesięć metrów, długa na jakieś dwadzieścia i bardzo wysoka, po krótkim przyzwyczajeniu wzroku zauważyliście błękitną poświatę, promieniującą ze ścian. Po przyjrzeniu się zobaczyliście drobniutkie wiązki czegoś, co wyglądało jak grzyby, świecące bladym światłem. Szczególnie dużo było ich przy skalnej niszy, wypełnionej wodą, nadając jej magiczny wręcz wygląd. Piękno i harmonię miejsca zaburzały tylko pocięte, krwawiące szczątki ludzkie, porozrzucane dookoła.

Nikt z kohorty nie potrzebował polecenia, widząc, że nie mają wrogów w tych ludziach, odruchowo ruszyli zabezpieczyć teren przed ewentualnymi wrogami z zewnątrz.
Agat i Eri wartowali przy Emilii, która usiłowała przyklęknąć przy śmiejącym się opętańczo człowieku, ale ją przytrzymali za ramiona, odgradzając od niego. Zdecydowanie odtrąciła ich ręce i usiadła na ziemi obok leżącego. Westchnęła, kładąc mu rękę na ramieniu i próbując uspokoić.

Adair na polecenie Nathaniela stanął za plecami agentki, obserwując dyskretnie podziemną elfkę. Ylva też ją obserwowała.
- Wiem - skinęła głową Natowi na jego ostrzeżenie. Epizod z tragiczną w skutkach walką u wejść do jaskiń w Przystani zbyt dobrze zapadł jej w pamięć, żeby tego nie skojarzyć. Miała dobrą i do tego wyszkoloną pamięć do twarzy, ale blade twarze podziemnych elfów były dla człowieka z powierzchni jak szereg podobnych do siebie, białych masek. Odruchowo przejechała dłonią po szyi, gdzie została mocna blizna po ostrzu elfa, który niemal ją zabił.
Ylva podeszła do leżącego elfa, starannie wybierając miejsca, gdzie stała, tak żeby zawsze mieć za plecami kogoś ze swoich.
- Nem - uśmiechnęła się na powitanie do magiczki - Co prawda ostatnio chyba nie rozstałyśmy się w zgodzie, ale dobrze cię widzieć.
Złowiła wzrok Convolve. Był w nim komunikat "wiedz, co zrobię, ale nie pytam o pozwolenie". Zacisnęła usta. Gdyby tylko mogła nie pozwolić. Moze i wydawała polecenia Convolve z tytułu jej służby w styryjskich szeregach, ale to raczej ona powinna słuchać devi terphilin. Wybrana i tak będzie przecież wiedzieć lepiej. Ylva westchnęła bezsilnie, wiedząc, co tu się zaraz wydarzy.
Odwróciła się do Wergundów i pozostałych ze swoich dotychczasowych towarzyszy.
Roderyk już wydał polecenia i jego ludzie wraz ze Styrią zabezpieczali już obydwa wyjścia, sprawdzali szczątki, ktoś sprawdził, czy woda nadaje się do picia.

- Spróbujcie zlokalizować dalszy trop - powiedziała głośniej Ylva - Ostatnio to były monety i guziki, teraz pewnie też będzie. Jako, że przyszliśmy stamtąd - wskazała na kierunek, gdzie na ścianie czerniał otwór szczeliny, to obstawiam tamten korytarz.
Wskazane miejsce było obszerne, korytarz był szeroki na dobre 4 metry i niemal tak wysoki, jak sklepienie jaskini, jakieś 6-7 metrów. Zanim ktoś tam podszedł, znalazł się tam już Lothel.
- Tak, to ten korytarz - mruknął oszczędnie do podchodzącego Ingwara, po czym przyklęknął i znieruchomiał z dłonią położoną na skalnym gruncie. Przejechał palcami po kamieniach, pochylił głowę, jakby słuchał jakichś wibracji spod ziemi.

W tym momencie Convolve zakończyła leczenie, dokładnie tak, jak to było do przewidzenia. Zsunęła się sztywno na ziemię, ale jej nie dotknęła. Keithen przechwycił ją płynnie i ukląkł, trzymając uzdrowicielkę w ramionach, otulając płaszczem i przytrzymując głowę.
Gdy dostrzegł, a właściwie wyczuł, że elf Laro, którego leczyła, operuje w jakimś stopniu mocą umysłu, podniósł wzrok na niego.
- Uważaj - powiedział cicho - Nie zmarnuj jej ofiary... Sam masz mało sił.
Ylva podeszła do wnęki z wodą, napełniła manierkę i podała gwardziście, wskazując ruchem głowy na Convolve.
- Tobie też zaraz zabraknie sił - mruknęła, widząc, że ten rozpoczyna modlitwę tak jak poprzednio, próbując wspomóc uzdrowicielkę siłą własnego organizmu - To nie jest rozsądne, Keith.
Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.
- Psiakrew - zgrzytnęła zębami - Dobrze, zrób co się da. A teraz przydałoby się trochę odpowiedzi. Nem, co tu robicie?

Tymczasem nyar, dotychczas badajacy wylot korytarza, wstał, zsunął chustę z twarzy i podszedł do Elidisa
- Ustaw ludzi przy tych korytarzach. Jesteśmy w idealnym kotle. Szykujcie się do walki.

Nem - 18-02-2015, 10:21

Patrzyła z zaciekawieniem na poczynania kobiety. Takiego sposobu leczenia jeszcze nie widziała. Wyglądało to jakby.... jakby ona przenosiła ból z Cadana na siebie. Szybko odwróciła wzrok z powrotem na Ylvę, uśmiechnęła się i podała jej dłoń.
- Ciebie też miło widzieć. W dużym skrócie właśnie uciekamy z więzienia, ponieważ nasza ruda znajoma chciała nam wyssać mózgi albo złożyć w ofierze bogom. Wasz sędzia, który z resztą siedział z nami, stwierdził, że umrze bohatersko i poszedł sam bić się z armią tubylców. Zgaduję, że szukacie Reshiego i jego smutnej grupki przyjaciół? Udało wam się znaleźć tych...- westchnęła ciężko. Udało wam się ich znaleźć? - po tych słowach spojrzała na Elidisa. - Toruviel chyba raczej jest bezpieczna, tubylcy bardzo ciepło ją przyjęli, chyba mieli do niej interes.
Odwróciła wzrok na sztywne ciało kapłanki. Coś ją skręciło w środku na samą myśl o tym, jak bardzo musiała teraz cierpieć. Zdecydowanie przydałoby jej się jakieś wzmocnienie, ale gdyby sama się z nią podzieliła swoją energią resztę drogi musieliby ją nieść, a na wypadek spotkania z jakimiś tubylcami mogła się jeszcze przydać troszkę mniej kosztowna opieka medyczna.
- Jak długo tu krążycie? Jak bardzo wycieńczeni jesteście i czy jest tu ktoś, kto czuje się na siłach, żeby oddać jej trochę swojej energii? - powiedziała wyraźnie zwracając się do wszystkich.

Elidis - 18-02-2015, 16:53

Elidis spojrzał przelotnie na Lothela. To krótkie spojrzenie wystarczyło elfowi by zrozumieć. Sprawa była poważna, a jeżeli Nyar tak mówił to można było się spodziewać czegoś naprawdę spektakularnego. Skinął głową.
- Bądź moim... Naszym, ostrzem z cieni, znajdź sobie dobry punkt obserwacyjny, tuszę, że masz sztylety? - lekko ironiczne spojrzenie wystarczyło za odpowiedź. - Dobrze - uśmiechnął się - wierzę też, że wciąż masz wyczucie czasu? Proponuję byś zalazł ich od tyłu, jak już się tu wpakują. Tylko tym razem wejdź w trakcie aktu, a nie na wielki finał.
Podszedł do Ylvy. Naprawdę nie wypadało mu już wydawać jej i innym poleceń, ale cóż. Rolą maga w boju jest stać z tyłu, obserwować i czekać na najlepszy moment, a że taka pozycja zapewnia najlepsze możliwe miejsce do obserwacji i wydawania poleceń...
Zanim jednak zdążył coś powiedzieć usłyszał słowa Nem. Wraz z jej wypowiedzią emocjonalna burza w odżyła w jego głowie. Potwierdzały się jego domysł, nie wiedział tylko, czy ma się z tego powodu cieszyć, czy może raczej należałoby mu rozpaczać. Powstrzymał jednak te myśli, mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż jego rozterki moralne.
Spojrzał Styryjce w oczy, w jego własnym spojrzeniu mieszało się tyle emocji, że ciężko było powiedzieć, czy patrzył z kpiną, czy może z troską.
- Jak to mówiłaś, musieliby postawić na innego konia? Chyba już go mamy, prawda? - przerwał, zmienił wyraz i ton, powrócił pewny siebie, arystokratyczny Elidis o kamiennej twarzy. - Są jednak ważniejsze sprawy, Lothel każe się sposobić, tamto wejście - wskazał korytarz przeciwległy do tego, którym przyszli. - Nie wiem kto - zawahał się chwilę. - Wybacz.
To "wybacz" dotyczyło tego co zamierzał zaraz zrobić.
Znów.
Powinieneś naprawdę przestać El, bo ci jeszcze wejdzie w nawyk dowodzenie ludźmi i będziesz musiał wstąpić do wojska którejś z nacji. Ale kiedy to nie ja! To oni mnie zmusili i sytuacja! Dupa tam, a nie zmusili. Podły los... Mam chociaż nadzieję, że ewentualne starcie pójdzie dobrze... - myślał stając na środku komnaty.
Nabrał powietrza w płuca i zagwizdał z całej siły na palca, po czym wrzasnął :
- BAAAAACZNOŚĆ! - wszystkie oczy w sali się na niego zwróciły, przez chwilę elf poczuł się nagle znacznie, znacznie mniejszy, ale uczucie to szybko ustąpiło. - Zagrożenie z wysokiego korytarz - dla pewności wskazał to samo wyjście co wcześniej Ylvie. - Zielony Tymen, środek, blokować. Zostawcie trochę miejsca przed wejście, dajcie im wkroczyć do jaskini, będzie łatwiej ich tłuc. Gwardia, flanki Wergundów, nie pozwólcie rozwinąć wrogom natarcia. Podziemna - nie znał jej imienia, ale pamiętał twarz, - wolna ręka, ukryj się i uderz z zaskoczenia, w ferworze walki spróbuj się dostać na tył. Współpracuj z Lothelem. Śmieszek, dołączyć do Wergundów. Con, na tył, jeżeli dasz radę to masz kuszę - podał jej broń - przyda się nam twoje oko. Nem, dołącz do Con, jak zajdzie potrzeba opatrywać rannych. Cadan - wysyczał imię laryjczyka, niech ten nie myśli, że zapomniał, albo też go nie rozpoznał. - Jeżeli dasz radę to do Gwardii, jeżeli nie to spieprzaj na tył. Szrapnel też do Gwardii.
Wziął szybki oddech i niemal bez przerwy kontynuował.
- Eri, Emilia, Ysgerd, do mnie. Formujemy magiczne wsparcie. Każde zna swoje zaklęcia. Skoncentrować się na wspieraniu wojów, nieuruchomianie, oszołamianie, ogłuszanie. Zabijanie zostawcie wojownikom, prócz Ysgerda, zadawanie bólu to jego profesja. Usuwamy też rannych z pola i prowadzimy do Con Do wszystkich, jak wrzasnę "w dół!" to zamknąć gały, ja oślepię wroga, a wy wtedy wpierdzieli szarżą. Jak będzie bardzo źle to mam moją "kosę", ale to wyjście ostateczne.
Powiódł wzrokiem po ich skamieniały w wyrazie niedowierzania twarzach. Stoczył tytaniczną walkę, by powstrzymać się od wybuchu złego, cynicznego śmiechu. To im nie było potrzebne. Jeszcze by zlekceważyli, a na to, zdaje się nie mieli czasu.
Jednakże wszyscy wciąż stali, wykrzywił twarz w grymasie rozczarowania.
- Czego się lampicie jak astrolog w gwiazdy? RUCHY!

Szrapnel - 18-02-2015, 19:57

Szrapnela zastanawiało, co ma się teraz wydarzyć. Jakoś nie wierzył, żeby te pogaduszki miały trwać długo. Wodził wzrokiem od uzdrowicielki klęczącej przy Cadanie, przez Ylvę rozmawiającą ze swoimi ludźmi, aż do podziemnej ełcki. Na niej zatrzymał na chwilę wzrok. Przypomniała mu się krótka walka pod jedną ze sztolni w której ciężko ranił paru z jej rodziny. Chyba tak się określali. Domyślił się też dlaczego tak drapieżnie spogląda na Styryjkę.
Jak ona miała na imię? Sefi? To chyba nie jest ważne. Jeśli czegoś spróbuje to padnie trupem.
Rozważania przerwał mu gwizd Elidisa. Na wojskową komendę odpowiedział mu krasnoludzkim gestem pokoju i pojednania. Gdy skończył wydawać rozkazy, najemnik skomentował:
-Wielki i wspaniały dowódca, przybył aby rozdać nam polecenia, które nas ocalą!
Tak na prawdę nic nie miał do tego planu. Zrobił to z czystej przekory. Mijając elfa wcisnął mu w dłoń pozostały mu jeszcze granat.
-Gdyby było bardzo źle, rzuć i daj sygnał Ysgardowi, żeby go wysadził... Aha, ale wcześniej daj ostrzeżenie.
Po tym oddalił się i zajął miejsce w szyku obok Nathaniela. Musiał mu przecież odpowiedzieć na zadane pytanie.
-Cóż.. Rodzinę tej elfki, która patrzy się wilkiem na Ylvę, wyżynaliśmy na polecenie twojej dowódczyni. Co do Cadana, to już dłuższa historia, można jednak skrócić to do tego, że próbowaliśmy się pozabijać, a tej uzdrowicielce, która cały czas się wypowiada nigdy specjalnie nie ufałem. Czy satysfakcjonuje cię moją odpowiedź?

Sleith - 18-02-2015, 20:45

Dookoła ludzie zaczęli się ruszać, powodując dla leżącego człowieka niemałe zamieszanie. Po chwili poczuł, że ktoś klęka przy nim i próbuje uspokajać. Wtedy wszystko zaczęło się układać w logiczną całość...<"to ta elfka~!"> Przypomniał sobie jak grupa podziemnych elfów uzyskała u nich schronienia, a następnie wykradli pieczęć. Jak większość pobiegła za nimi chcąc ją odzyskać, nie znając większego zagrożenia które zostało przy strażnicy. Tak to wtedy został sam i dowiedział sie, ze Imperialiści chcą wskrzesić zmarłych bogów. Orkowie im pomogli, a On sam nie mógł nic zrobić, żadna taktyka nie nadawała się do zastosowana....<"za mało umiejętności, na tylu przeciwników~">
Ale czas było przestać się śmiać, czas wstać i się ogarnąć. Dowiedzieć, co oni tu wszyscy robią. Co im się w drodze przytrafiło.
Podniósł się do pozycji pół siedzącej i otarł usta rękawem. Przyglądnął się osobie która była najbliżej i przed chwilą klęczała nad nim. - Emilia? Ciebie też zaciągnęli do podziemi? - Nie chciał usłyszeć odpowiedzi, nie chciał poznać jej losów.... Może i sapientyści mieli w posiadaniu ogromną wiedzę, jednak nie zamierzał już z nimi współpracować.
W tym momencie wybuchło jeszcze większe zamieszanie, wielu ludzi zaczęło biegnąć w stronę tunelu. Usłyszał, że elf wydaje rozkazy. Kazał mu stanąć u boku Wrgundów.
Rozejrzał się ponownie i ujrzał na ziemi ów sztylet którego uzyskanie kosztowało go wszystkim co posiadał w żołądku... Głód... Głód i pragnienie... Schował sztylet za pasem. I najszybszym krokiem na jaki umiał się zdobyć, prawie biegnąc ruszył w kierunku zbiornika wodnego, z którego pił przez chwilę nie zważając na krzyki wszystkich dookoła. <"Jedzenia raczej nie dostanę... Ale bez niego przetrwam jeszcze pół dnia... W najgorszym wypadku dwa.">
Ruszył w kierunku linii z Zielonego, ale zatrzymał się parę kroków za nią.
-Potrzebuję broni. Miecza, buzdygana, maczugi... czegokolwiek~ Nikt z was nie ma żadnego dodatkowego!? - <"Ależ oczywiście, ze nie.. Ale zawsze warto spróbować"> - Zostanę więc tu za wami, jeśli będziecie zdolni gdy krzyknę "ZERO" wciągacie jednego za szereg. Ja go tutaj załatwię... Może jakaś ładna broń się trafi. - Po tych słowach uśmiechnął się trochę szaleńczo, a w oczach ukazał się błysk. Dobył czarnego sztyletu .<"Hymmm Ciekawe z czego jest zrobiony. Nigdy nie widziałem takiego materiału~ Szkoda, ze ojciec był cyrulikiem, a nie kowalem... Może to jakiś stop?"> Obrócił go kilka razy w palcach, następnie zaimprowizował parę pchnięć i cięć. Następnie przyjął postawę gotową do walki, ale jednak wystarczająco luźną, by nie męczył się czekając na przeciwnika.
-Co tam Modwicie i Syrwicie nam gotujecie? Piękną walkę, czy może rzeź?... Ofiarujecie nam, krew, czy śmierć? Co mi dacie w zamian za obiecaną ofiarę?

Powój - 19-02-2015, 01:11

Próby Cadana by oczyścić jen umysł spełzły na niczym, napotykając tylko falującą szarość myśli. Dotykając jej skroni nawiązał jednak kontakt wystarczający by wyłowić obrazy trwające pośród tego bezmiaru apatii jaki ją ogarnął.
Naruszałeś jej prywatność, lecz nie potrafiłeś się od tego oderwać, jakby pochłonął cię ten bezmiar.
Gdzieś pośród mgły stało biurko przy nim zaś, oparty o deski stał odziany w zieleń kapłan. Blond czupryna jasnych włosów drżała gdy potrząsał głową uderzając w biurko pięścią. Twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia. Tylko część słów do ciebie dotarła "...o cię zabije! Nie możesz Lylian." i odpowiedź, kobiecy głos który już znałeś, przynoszący ukojenie "Muszę, tak trzeba.". Nagle języki mgielne zgęstniały odgradzając obserwatora od wizji, prowadząc dalej.
Tym razem obraz był niewyraźny, zniekształcony prawdopodobnie przez czas. Jeździec z nieznanym ci znakiem zdobiącym kurtę, na kolanach trzymał łuk, wyginając się w siodle tak by dotknąć twej twarzy. Ciepło palców gładzących policzek i głos, słowa przeznaczone dla kochanki nie zaś ciebie. "..rócę, Lil, nie martw się. Drag...". A potem zakrwawiona brosza w dłoniach i żal wybuchający w klatce piersiowej.
I znów wizja uciekła ci sprzed oczu, szarpnięciem w tył, przed oczami przeleciał ci tekst, tak jakbyś go czytał. Jednak tylko część znaków pozostała w twej pamięci, odcinając się w niej czernią atramentu: ..dobne listy... wysłane... rodziny i najbliższych... Ufamy, iż pamięć... Meriel'oarni... Ci, co pokład Elenya kochali jak swój dom.... Nie zniknie... mięć... Żeglarzach. I znów zaznałeś uczucia niepowetowanej straty. I usłyszałeś głos, nie tej która cię leczyła. Kogoś innego, kto stał za tobą lecz nie mogłeś się odwrócić. To była jej przyjaciółka.
Mgła stężała przed twymi oczami tworząc zarys sylwetki, ta zaś roztrąciła ją od niechcenia. Spomiędzy siwych pasm ukazał ci się znany już elf. Zielono biała szata o zdobionych rękawach, włosy ściągnięte w tył na modłę ludu Aenthil. To samo pełne dumy spojrzenie, jednak po chwili rozjaśniło się a on sam się zaśmiał. Zdawał ci się jakby młodszy, nie dużo, takie szczegóły dostrzegacie tylko wy - elfy. Miał w sobie zarazem świeżość młodzika i wiedzę starca. "...dis Caernoth". Uderzyła w ciebie początkowo wściekłość, podsycana tym samym żalem co niedawno poczułeś. "...tóryś pogrążony w żałobie po żonie co na styryj..." postarzał się w oczach " To ty...?!" twarz stężała , a kobietę której umysł obserwowałeś ogarnęła skrucha, zrozumienie.
Pozwól jej odpocząć, nie czuje teraz bólu, jest ze mną. Znów ten głos. Przeżyje.
Chciałeś się wycofać, słysząc poprzez szarość mgły modlitwę składaną przez również znajomy głos. To mężczyzna który złapał ją w ramiona gdy zemdlała. Kątem oka uchwyciłeś jego twarz. Zaprawioną w boju o ostrym spojrzeniu które łagodniało gdy spoglądał na sanitariuszkę. "Kei...then" imię, wątpliwość, lecz nie co do tego jak się zwał. Wątpliwość ukryta gdzieś głęboko, tam gdzie nie chciałeś się wdzierać.
Zachowaj dla siebie to co zobaczyłeś. Proszę.

Odsunąłeś się od niej wiedząc, że nie cierpi. Nie teraz. Towarzyszyła jej bogini której imię wzywała wcześniej, a przynajmniej jakiś ułamek tej istoty. Ktoś przyniósł wodę, lecz nieprzytomna nie mogła się napić zaś otaczający ją ramionami styryjczyk wciąż inkantował nieznane ci modlitwy. Miałeś czas by się jej przyjrzeć. Twarz okolona brązowymi splotami które w blasku świecy zdawały się nabierać momentami czerwonych refleksów. Twarz złagodzona półsnem, pokryta była zakrzepłą miejscami krwią i błotem. Gdy pod powiekami zatańczyły tęczówki dostrzegłeś wyłaniającą się zieleń i odsunąłeś się, zdając sobie sprawę co dostrzegłeś gdy była nieprzytomna. Wpatrywała się wprost w ciebie mimo, że jej twarz wykrzywił grymas bólu. Nie wypowiedziała jednak ani słowa.

Gdy tylko odzyskała władzę nad świadomością do jej uszu dobiegły pierwsze głośniejsze rozmowy. Szept styryjczyka pochylonego nad nią i czyjaś obecność. natrętna, obca. Wraz z otwarciem oczu odkryła przed sobą twarz elfa. Szramy pozostały, nawet pod wzorem z tatuaży będą widoczne.
Wcale nieźle ci to wyszło...
A potem zacisnęła szczęki czując ból, nie tak silny jak wcześniej, lecz jednak obecny. Do tego natrętny szept modlitwy, krążący wokół głowy niczym komar, łagodzący szarpiące ją pazury lecz w pewnym stopniu niepożądany.
- Przestań. - Rzekła ostro jednak od razu złagodniała, zatrzymując dłoń na jego. - Też potrzebujesz siły. Dam sobie radę.
Nie protestowała gdy podał jej manierkę, upiła kilka drobnych łyków upewniając się, że jej żołądek nie zwariuje. Kolejne pociągnęła już normalnie w szybkim tempie opróżniając częściowo naczynie i podała je Keithenowi.
- Pij, potem może nie być okazji.
I w tym samym momencie Elidis wydarł się tak, że jej mózg podskoczył, zrobił salto i wrócił na swoje miejsce błagając o dobicie.
- El. - Wychrypiała. - Pół tonu ciszej, słyszę Cię. Umarłych byś pobudził tymi wrzaskami. - Posłała mu blady uśmiech. - A magicznie skacowanych przyprawiasz o zawał.
Skorzystała z pomocy Keithena który nie potrafił jej nawet teraz odstąpić. Posłała mu spojrzenie z serii "jestem już dużą dziewczynką i dam radę stać w miejscu, a jak nie to sobie usiądę, idź się pobawić z innymi" po czym spojrzała na towarzyszącą im kobietę. I skinęła na nią dłonią by jej pomogła. Wycofały się chwilowo pod sadzawkę gdzie sanitariuszka opadła na kolana by zanurzyć w niej dłonie. Obmyła kilkoma szybkimi ruchami twarz w którą zakuły igiełki zimna. Pobudziły one jednak krążenie i ochlapała również odsłonięte przedramiona.
Następnie wraz z Nem, bagażem w postaci torby, kuszy i kołczanu udała się na wskazaną pozycję. W milczeniu załadowała broń i spojrzała na szykujące się oddziały.
- Jestem Con. - Powiedziała bez ogródek obdarzając pethabankę spojrzeniem pełnym zdystansowanej sympatii.
Ciekawe czy ktoś zidentyfikuje twojego trupa po śmierci właściwym imieniem... Wróć, nikt tu nie zlezie by Cię szukać. Przemiła wizja.
Mimowolnie uśmiechnęła się, smutno jakby z tęsknotą, ale i radością na długo wyczekiwane spotkanie. Od wydarzeń w jednym z graniczących z placem zaułków wiedziała, że śmierć będzie oznaczać spotkanie z dawno nie widzianymi przyjaciółmi. Ale czy warto było tak głupio ginąć? Chyba nie.

Nem - 19-02-2015, 01:56

Gdy usłyszała rozkazy Elidisa, posłała w jego stronę swój charakterystyczny wredny uśmiech.
Od kiedy Zielony Tymen i Gwardziści słuchają rozkazów elfa buntownika? Czyżby coś mnie ominęło...?
Szybko jednak dotarło do niej, że mówił z sensem i odwróciła się w stronę Con i pomogła jej doczłapać do sadzawki. Również przemyła sobie ręce i twarz, po czym odwzajemniła uśmiech kapłanki.
- Nem, magini życia - rozejrzała się po sali.- Co was goni? I dlaczego tu w ogóle jesteście? Nie napadły was gobliny, ani oddziały tubylców?

Powój - 19-02-2015, 02:07

Z jej słów udało jej się wyciągnąć więcej niźli początkowo się spodziewała. Gobliny, tubylcy? Nie miała przyjemności spotkać żadnych z tych stworzeń. O tubylcach wiedziała niewiele, naprawdę mało, nie miała czasu na przyswojenie sobie informacji o nich. Jeśli jednak współpracowały z goblinami to nie zapowiadał się miły wieczór, chociaż osłodą tego była wizja znalezienia tego przeklętego alchemika. Nogi mu z tyłka powyrywa, że przez jego kaprysy musiała się obijać po podziemiach. Dobrze, było ładnie, ale to nie wycieczka krajoznawcza w dodatku nadpobudliwa fauna próbowała ich zjeść. Nie, stanowczo zrobi mu krzywdę.
- Wij. Jeden z wielu dzisiaj, ale łeb mu się w przejściu nie zmieścił. Chociaż nie zdziwiłabym się gdyby wpadł tu w dramatycznym momencie. - Otarła czoło w miarę czystym kawałkiem płaszcza i opatuliła się nim dziękując za ciepło którym ją obdarzał. - Ani gobliny, ani tubylcy. - Odwróciła spojrzenie w kierunku swojej torby a potem ponownie na nią. - Czyli wiesz jak leczyć, raczej nie macie żadnych leków? - To było prawie, że pytanie retoryczne. - I jak z twoją maną?

Nem - 19-02-2015, 02:17

- Z maną w miarę znośnie. Jestem lekko wycieńczona, ale kilka ran wyleczyć mogę. Jeśli chodzi o gobliny to współpracują z tubylcami, którzy mają tutaj całkiem spore miasto. Trochę się ich tu kręci, ale zdaje się, że ich też zjadają jakieś nieudomowione zwierzątka, widzieliśmy coś w stylu..... spiżarni? W każdym razie czemu jesteście w tym przeklętym miejscu? Czego tu szukacie?
Powój - 19-02-2015, 02:39

Przykucnęła badając strukturę podłoża palcami w najbliższej odległości od nich, następnie rozejrzała się w poszukiwaniu ewentualnych elementów mogących stanowić osłonę. Zdawało się, że słucha jej jednym uchem, jednak praca w wywiadzie robiła swoje.
- To dobrze. - Obejrzała się na dziwne grzyby które lśniły w ciemnościach dając mdłe światło. - Próbowałaś z nich pobrać manę? - To wydawało jej się oczywiste, zazdrościła kobiecie, że mogła tak szybko uzupełnić siły. Kolejne informacje od niej zbierała sprawdzając ilość bełtów ukrytych w przytroczonym do paska kołczanie. - Tego, co straciliśmy. - To było pierwsze co wpadło jej do głowy gdy ta zadała pytanie, wzrokiem zatrzymała się na Elidise. A właściwie, co stracimy przyjacielu. Mogła go tak jeszcze nazwać? Potrząsnęła głową i oderwała od rękawa podłużny kawałek materiału a następnie ściągnęła włosy z tyłu głowy tak by czerwone w tym świetle kosmyki nie wpadały jej do oczu i nie przeszkadzały gdy będzie mirzyć z kuszy. Kilkoma sprawnymi ruchami obwiązała je materiałem. - Szukamy Da Tirelliego. - To była najbardziej dyplomatyczna odpowiedź. - Jeśli mi się coś stanie a sama będziesz przytomna to łap kuszę. To nie jest trudne, postaraj się nie postrzelić kogoś z naszych a i tak pomożesz.
Następnie sprawdziła ułożenie noża przy pasku. Przesunęła go w ten sposób by wygodnie sięgać po niego jedną jak i drugą bronią a zarazem był częściowo zasłonięty przez płaszcz. Torbę ustawiła na ziemi.
- W środku masz, kilka bandaży. Dwie dawki zagęszczenia krwi, mogą utworzyć zator i doprowadzić do zawału, ale delikwent się nie wykrwawi. Poza tym usunięcie takiego zatoru zużyje mniej energii niż zmuszanie tkanek do regeneracji. Przyśpieszenie regeneracji, oraz osłabienie woli. Ale tego ostatniego nie jestem pewna. w Drewnianym pudełeczku maść znieczulająca. - Znała bardzo dobrze to co się tam znajdowało, pod tymi eliksirami wciśnięte były również papiery ukradzione od trupów domniemanych porywaczy Ofeli. Na wspomnienie o dziewczynie drgnęła. - Oczywiście, igły i nici. - Dodała.

Onfis - 19-02-2015, 02:50

Przewrócił tylko oczami na kolejną tyradę rozkazów Elidisa.
-Te taktyk, trzeba było siedzieć w Aenthil jak je szturmowali, przydałaby im się twoja rozległa wiedza - i może byś zginął przy okazji - Skoro jednak przeżyłeś tamte czasy, postaraj się teraz też nie umrzeć, czeka na ciebie buława w plecaku - ruszył jednak na miejsce z boku wergundzkiego szyku, jak trzeba się bić to nie ma co fochów robić, pomysł nie był do reszty zdurniały. Ciekawe tylko, kogo przyjdzie im bić. Wspomnianych tubylców i gobliny, czy też jakąś inną cholerę?
-Nathaniel Weredand, Gwardia Arcyksięcia - rzucił przechodząc obok magini życia - Goni nas chyba najbardziej czas i obowiązki. Oraz śmierć. Ta jedyna jakoś cały czas nam wchodzi w drogę.
Spojrzał na Szrapnela i po wysłuchaniu jego wyjaśnień zaklął.
-I mamy mieć ją gdzieś za plecami? Oby jej coś nie odwaliło w środku walki, bo nie będzie zabawnie. Czy naprawdę wszyscy na tym świecie musieli kiedyś mieć do kogoś interes na drugim końcu ostrza? To się robi kłopotliwe - przesunął się nieznacznie, tak by widzieć elfkę kontem oka, przezorny zawsze ubezpieczony, a dać umrzeć przełożonemu na misji, straszna hańba.
-Cholera chłopaki, przypomnijcie mi, który to twierdził, że włócznie będą bezużyteczne w tych podziemiach? - rzucił w stronę współgwardzistów.

Indiana - 19-02-2015, 06:45

Po Elidisowym popisie dźwiękowym zapadła cisza. W tej ciszy krążyło sobie nad głowami niewypowiedziane pytanie. "Czy ktoś mu walnie czy też jednak posłuchamy rozkazu". Pytanie szczególnie krążyło nad obydwojgiem dowódców, ale jako że Roderyk stał w dość odległym miejscu, siłą rzeczy skupiło się na Ylvie.
A ta wybuchnęła śmiechem.
Absolutnie szczerym, rozładowującym napięcie śmiechem, gest Szrapnela, posłany z pozdrowieniami do Elidisa jeszcze poprawił.
- Niech cię drzwi ścisną, robisz się w tym coraz lepszy - wyszczerzyła się radośnie - No dalej! - parsknęła na widok miny Keithena i Nathaniela - Robimy co mówi, to nawet niegłupie było!
Gwardia momentalnie przerwała przeszukiwanie pomieszczenia i ruszyła ku wylotowi korytarza.
Nathaniel, Szrapnel i Ylva stanęli po prawej, mając za soba teren opadający w dół w kierunku jeziorka, Keithen, Morren i Adair po przeciwnej, w luźnym szyku, rozstawieni tak, by nadchodzący ich nie widzieli, skupieni na stojących w centrum Wergundach.
Kohorta zmieniła ustawienie, nie mając możliwości ustawiania ściany tarcz ustawili się w większych odstępach, dwójkami naprzemian jeden z przodu, jeden lekko z tyłu.
Elmeryk, mijając Elidisa dłuższą chwilę mierzył go wzrokiem, bawiąc się sugestywnie ostrzem miecza zarzuconego na ramię.
- Uważaj, przybłędo... - warknął, po czym odwrócił się i odszedł nie dając czasu na reakcję.
Keithen bezbłędnie wyczuł nastrój w tonie głosu Convolve, ukłonił się z uśmiechem i odsunął, trudno było nie zauważyć, że był to uśmiech kącikiem ust, lekko zawadiacki. Poprawiając mocowanie rapiera, pozdrowił ją przyłożeniem palców do ronda kapelusza i odbiegł do towarzyszy.

Ylva złowiła kątem ucha słowa Szrapnela, wypowiedziane do Nata i resztki uśmiechu spłyneły jej z twarzy. Odwróciła się do tyłu, żeby zapytać Nem, skąd dokładnie uciekli i czy dotarł tam Kodran...
- UWAGA! - wrzasnęła w samą porę, co prawda niemal nikt nie zrozumiał o co chodzi, skupieni na wskazanym wylocie tunelu przestali obserwować ten drugi.
Rozumiejąc, że zgrzyt i wrzaski spłoszą ofiary, tym razem się skradał. Nie było skrzeku, wrzasku i wizgu, nie chrobotały płytki pancerza, nie trzaskały kleszcze. Poruszając jedynie odnóżami i ruchliwymi czułkami skolopendr wypełzł z tunelu, tego, ktory prawdopodobnie łączył tę salę z tą, gdzie pozostał zewłok poprzedniego wija. Wypełzł nie po ziemi, a po ścianie, powolutku, łapa za łapą zasuwając się na sklepienie, skąd miał idealną pozycję do ataku.
Był trzykrotnie większy od tego poprzedniego.

Na okrzyk Styryjki odwrócili sie wszyscy, ktos krzyknął, ktoś zgrzytnął mieczem. Drapieżnik wyczuł, że ofiara już wie i dalsza zasadzka nie ma sensu. Wysoki, świdrujący wrzask uderzył echem w podziemie, usłyszeliście trzask potężnych, dobrze metrowych, kleszczy, po czym skolopendr zwisł ze sklepienia i rzucił się do ataku, kłapiąc i zgrzytając.
Prosto na Emilię.





/opis Keithena z poprzedniego tematu - rzeczywiście nie ma oczek. Przy takim typie urody powinny być szare ;)
Keithen - mężczyzna mniej więcej 30-letni, średniego wzrostu (około 175 cm), dość konkretnej budowy, po sposobie poruszania się i po tym, jak walczy, można wnioskować, że nieprzeciętnej sprawności. Z urody jest ciemnym brunetem, krótko obcięte włosy chowa pod mundurowym kapeluszem, nosi też kilkudniowy (i coraz dłuższy ;) ) zarost, twarz i przedramiona ma mocno opalone, jakby większość życia spędził pod palącym słońcem. Ubrany jest w mundur Gwardii Arcyksięcia - to czarne, luźne spodnie, wysokie do pół łydki buty oraz kaftan z zamszowej skóry w kolorze rudym, dokładnie tak samo, jak kapelusz z uniesionym do góry jednym koniuszkiem ronda. Kaftan przepasany jest szerokim pasem z dużą klamrą, przy pasie Keithen nosi rapier o koszowej gardzie oraz nóż i sakwę. Oprócz tego gwardzista miał na sobie czarny płaszcz, noszony w charakterystyczny sposób (przełożony pod ramieniem i narzucony na drugie), a także czarną koszulę i karwasze z rękawicami. /

Leite - 19-02-2015, 15:22

Przepływają dookoła mnie setki drobnych zdań, żadne z nich niemal nie ma dla mnie sensu. Nie wiem, o co chodzi powierzchniowcom. To zbyt dziwne. Grunt, ze sie znają. Wiec nie zabiję tej, która ma na szyi bliznę od noża. O ile dobrze pamietam, Akhel prawie ją zarżnął. Szkoda, ze ja nie mogę teraz. Zabiliby mnie a ja muszę stąd ujść. I moze przy okazji ją zabić. Odwracam wzrok i oglądam jak Kapłanka lchyba leczy Laro. Ale ma popsutą twarz...nieświadomie pocieram mój rodowy tatuaż. Następne wydarł sie ten cały Aenthillczyk...dlaczego mam go słuchać? Krzyżuję ręce na piersi i patrzę na niego krzywo. Zauważam tez, ze inni na mnie zerkają. Oho chcą mnie pilnować...
Nagle wypada wij z korytarza. Odruchowo przyjmuję bojową pozycję. Nie zamierzam im mowić jakie są jego słabe punkty. Tą...morderczynię...zajmę sie ją potem. Oh, Laro sie dowie ze Mykaeh zabrał ze mną pieczęć. Kolejny bedzie chciał mnie zabić...Ale napierw wij.

Elidis - 19-02-2015, 18:07

Elf podziękował Szrapnelowi skinieniem głowy. Podrzucił kilka razy granatem w ręku. Delikatnie, uważając, by nie upadł. Stanął na swojej pozycji. I czekał. Nie cierpiał takich sytuacji, sekundy stawały się w nich godzinami, a obiecane zagrożenie nie nachodziło.
I wtedy usłyszał krzyk Ylvy, a potem wizg. Dźwięk, jakiego nie dawało się z niczym pomylić, a ni w żaden sposób zapomnieć, czy choćby wyprzeć z umysłu.
Elidisa spiorunowało.
Wij, za nimi.
Ze wszystkich skurczysuńskich kierunków akurat za nimi! Uderzy ich prosto w miękkie podbrzusze i zaraz wszystko się skończy. Zastanawiał się nad tą możliwością, ale ludzi było zbyt mało by bronić dwóch końców sali. Źle wybrał.
Zawsze źle wybierał.
A teraz oni zginą i to będzie twoja wina, twoja wina El. Ile istnień pochłonęła twoja szalona krucjata? Ją też zabiłeś. Pamiętasz, zabiłeś ją. Sprowadzając tutaj...
Tyle śmierci.
Cisza! - zagrzmiało w jego umyśle, silny, spokojny, głos. - Dasz radę, jak partia szachów. Logiczne następstwa, spokojne ruchy. Ratuj swojego laufra, przesuń pionki, wypracuj sytuację. Powoli.
Cała walka myśli trwała ułamki sekund. Elf wrócił do swojego ciała, jego wzrok znów stał się ostry. Odwrócił się gwałtownie i rzucił w stronę Emilii spychając ją z drogi wija. Teraz to na niego pędził ten podziemny horror chemii i biologii. Te ohydne zwały cuchnącej chityny.
Laufer.
Odwracając się w stronę nacierającego zwierzęcia zaczerpnął mocny. Poczuł jak przepływa przez jego ciało rozgrzewając je i pobudzając przyjemnym mrowieniem. Jakby miał w sobie ciepłe promienie Słońca. Skupił energię w dłoni, wyrzucił rękę.
- Vaku soru indargari nerratekada errekorra! - błysk, wywołaj, zwiększ, formuj, zamknij, przedłużone oślepienie, które powinno zalać oczy bestii bielą na jakąś minutę kupując dla nich cenny czas na zmianę szyku.
Poczuł jak moc spływa do dłoni i usłużnie poddaj się rozkazom. Zamiast pokonać przestrzeń dzielącą go od potwora jak normalnie nakazywała by logika moc po prostu przeskoczyła prosto w oczy potwora. Elidis czuł co stało się dalej. Czuł malutki wybuch zbawczej jasności uderzający prosto w wielokrotne, złożone razem oczka stworzenia.
Skoczek
- Zielony do mnie! - wydarł się. - Gwardia zajść od tyłka, uważać na ogon! Kto może ten w łeb, to najlepszy sposób!
Piony, wierze.
- Con, Nem, za linię, a potem bełt w łeb! Eri, Ysgerd! Walcie czym macie, tylko nie w wryj!
Przewidując, że wij po oślepieniu skupi się na najgłośniejszym obiekcie, którym w tej chwili był on sam, elf skoczył w stronę najbliższych skał, szukając przy nich osłony. Przeklinał pod nosem brak wyszkolenia bojowego. Wyglądało jakby uciekał.
Nie chciał zbliżać się do innych wojowników, jeżeli stwór skupi się na nim może to dać im przewagę. Poza tym, to on wydał im polecenia, które mogły zakończyć się ich śmiercią. On był odpowiedzialny i nie zamierzał pozwolić by inni zapłacili za jego błąd.

Nem - 19-02-2015, 20:15

/wowowo nie nadążam najpierw kawałek sprzed postu Indi:/

Lekko skinęła głową i uśmiechnęła się do gwardzisty.
- Nem, magini życia - powiedziała, po czym zwróciła się raczej do Con, widząc, że Nathaniel idzie do szyku. - Z grzybkami sprawa jest skomplikowana. Jak się świecą, lepiej ich nie dotykać, bo można sobie odmrozić ręce. Działają jak coś w stylu systemu grzania i chłodzenia tych podziemi. Czerwone grzyby szybko obierają ciepło z otoczenia, a niebieskie porosty powoli je oddają. No i na waszym miejscu cieszyłabym się, że nie znaleźliście zguby, bo pewnie skończylibyście w tak żałosnej sytuacji, jak my. Wygląda na to, że Reshi dogadał się z tubylcami i liczy na to, że jak będą zalewać północ, to ominą jego ukochany Ofir. No i poza tym imperialiści chyba w pewnym sensie pracują dla tubylców. Dostarczają im ludzi, z których szamanka ma "wysysać" wiedzę, a przynajmniej tak twierdzili, albo składać ich w ofierze. Sam alchemik siedzi teraz najprawdopodobniej w podziemnym mieście tubylców i stara się z nimi obgadać plan podboju świata. Jakby ci się jednak zdarzyło go spotkać pamiętaj proszę, żeby mu mocno przykopać w krocze i pozdrowić go ode mnie przy tym - w jej oczach pojawiła się błysk i uśmiechnęła się sadystycznie.

/po poście Indiany:/
Usłyszała krzyk Ylvy. Odwróciła wzrok i to, co zobaczyła ją przeraziło. Ogromne stworzenie, które rzuciło się w stronę jej przyjaciółki. Chciała krzyknąć, ale nie była w stanie wydać z siebie dźwięku. Kiedy Elidis zaczął recytować formułkę zaklęcia szybko się otrząsnęła, pomogła wstać Con i zaciągnąć ją na drugą stronę szyku.
Jeszcze trochę. Muszę wytrzymać. Myśl racjonalnie.
Ręce jej się trzęsły, a wszystko dookoła falowało. Zaczęła się zastanawiać, czy to choroba psychiczna od siedzenia w podziemiach, czy po prostu wycieńczenie organizmu. Stawiała raczej na to drugie… Wzięła głęboki wdech i uważnie obserwowała bestię szukając słabych punktów.
Światło.... Światło.... Ona chyba wspominała coś o świetle, jak to pierwszy raz spotkaliśmy. Tylko o co mogło chodzić...? Pod twardą skorupą jest miękka skóra. Mityczne stworzenie. Mit...
Próbowała szukać w pamięci jakiejś książki, w której mogła przeczytać o podobnym stworzeniu, ale nie mogła sobie o niczym podobnym przypomnieć.

Szrapnel - 19-02-2015, 23:06

Szrapnel chciał dodać jakiś komentarz do słów gwardzisty, ale przerwał mu okrzyk Ylvy. Szybko odwrócił się w miejscu i zaklął bardzo szpetnie. Na ścianie siedział największy jak dotąd wij. To już trzeci dzisiaj. Najemnik miał już święcie dosyć tego cholerstwa. Potwór wyraźnie celował w Emilię, a on był za daleko żeby zareagować. W tym momencie Elidis zrobił coś czego nigdy by się po nim nie spodziewał.
To nie jest ten sam elf.
Ruszył gdy tylko zabrzmiały pierwsze słowa formuły zaklęcia. Musiał wykorzystać przewagę którą wypracował długouchy. Zaczął biec po okręgu aby zajść wija od boku. Przebiegając obok podziemnej klepnął ją w ramię.
-Ruchy leniu!
Starał poruszać się jak najszybciej. Gdy dobiegł do celu zadał cios między płytki pancerza, zakręcił się dookoła potwora unikając kłapnięcia kleszczami zadanego na oślep i dobiegł zataczając drugie koło. Po chwili zorientował się, że kleszcze jednak sięgnęły i z lewego ramienia dosyć gęsto toczy się krew.
Nawet ślepy wij był bardzo niebezpieczny. Oddaliwszy się na względnie bezpieczną odległość, oderwał drugi rękaw koszuli i począł go wiązać wokół rany.

Sleith - 20-02-2015, 01:59

Stojąc za szykiem, przypominał sobie coraz więcej technik walki nożem oraz wszelakie sposoby zadawania poważnych obrażeń dowolnie uzbrojonemu człowiekowi. Mentalnie był już bardzo porządnie przygotowany do walki z tubylcami/goblinami. Ale w tym momencie wszystko popsuł szmery z szeregów oraz dziwne zaniepokojenie wśród osób które nie ruszyły do walki w szeregu. Odwrócił się by zobaczyć co wywołało takie zamieszanie i dosłownie w tej samej sekundzie usłyszał dźwięk który już dziś słyszał, a następnie ujrzał źródło zamieszania i odgłosów.
-No nie....ku*** znowu ty?
Dokładnie po tych słowach elf który wydał komendy<"Ten przeklęty długouchy..">zaczął biec w stronę Emilii. I dopiero kiedy odrzucił ją, Esu zrozumiał, że wij wybrał sobie właśnie ją na pierwszą ofiarę. Następnie zobaczył, że elf rzuca zaklęcie. Dopiero po tym zdołał się otrząsnąć i zaczął analizować całą sytuację.<"O tak tutaj bardzo przydały by się nam włócznie. Nawet nie musielibyśmy ich mieć wiele, nawet jedna byłaby lepsza niż jej brak.">znów rzucił okiem na swój dziwny czarny sztylet<"No mały czas Cię wypróbować, więc lepiej pokaż, że stać cię na wiele..... Inaczej będziemy mieć problem... Duży problem.">
Lekko podrzucił go zaczynając bieg w stronę wija, po czym zręcznie złapał i mocno ścisnął w ręce. Podczas zbliżania się do wija próbował znaleźć jego słabe strony oraz upewnić się, że to ten sam który ostatnio stanowczo zmniejszył liczebność grupy uciekinierów. <"Bogowie, żeby to był, rzeczywiście ten sam wij.....nie chcę walczyć na dwa fronty">
-Trójka z Zielonego zostaje przy tunelu! Nie chcemy kolejnej niespodzianki~- łatwiej i szybciej było rzucić taki rozkaz, niż szukać odpowiednich słów dla Styryjczyków.
Po tych słowach rozpędził się do granic swoich możliwości i wpadł między odnóża. Piruetem(nie tak dobrym jak przy pełni sił) zatrzymał się między dwoma będącymi jego zdaniem "na środku" i starając się trafić, w coś co chyba pełniło rolę stawów, ciął pełnym zamachem ręki.<"Ahhh teraz tak bardzo przydała by się wiedza jakiegoś łowcy... Bogowie, niech to zadziała"> Nie czekając na rezultaty, starał się jak najdalej i najszybciej wyskoczyć spod chitynowego cielska, kierując się w stronę szczeliny.
<"Jeśli mi się uda będzie trzeba znaleźć schronienie przed jego zieloną mazią... Bogowie pomóżcie~">

Indiana - 20-02-2015, 06:07

Dom był wnętrzem. Nie miał żadnego "poza", "na zewnątrz", "oprócz", miał tylko wnętrze, którym był. Dom miał wielu mieszkańców, niektórych należało zabijać, inni zabijali i należało uciekać. Zabijanie i uciekanie dopełniały się i zamykały w krąg, spięty klamrą krążącej materii. Zjedzone ciało dawało siłę i przetrwanie, śmierć dawała życie. Mały zjadał Malutkiego, Większy zjadał Małego, Olbrzymi zjadał Większego i sam padał, pożarty przez tłumy Miniaturowych, które z kolei zjadał Malutki.
Krąg był domknięty. Życie i śmierć wspólnie kręciły kołem istnienia.

Ona nie zastanawiała się nad Istnieniem. Istnienie istniało. Pojawiało się wraz z poczwarką, znikało, gdy zostawało pożarte. Ale odczuwała istnienie, zwłaszcza te, które sama zapoczątkowała. Odczuwała "jest" i "nie jest" istnienia, kiedy z poczwarki wykluwały się zależne i potrzebujące małe jestestwa. To było właściwe, takie, które działało. Ona nie znała pojęcia "dobre", ale gdyby znała, z pewnością tak by to określiła. Istota na swoim miejscu.
Ludzie nie byli na swoim miejscu. Pojawili się w życiu istot, w Domu, z nagła. Właściwie wrócili, ale żadna z istot nie mogła pamiętać, że kiedyś już tu byli. To, co tworzyli, drążone skały, podziemne jeziora, promieniujące energią kamienie - to już dawno stało się częścią Domu, tak dawno, że wymazało się w ogóle z potrzebnych istotom odruchów.
A teraz wrócili. Wędrowali przez Dom, przynosząc obce zapachy, niepokojące i niewłaściwe, nie mieścili się w żadnym miejscu koła życia i śmierci. Byli nie na miejscu. Istota nie znała też słowa "złe", ale gdyby znała, to tak by ich nazwała.
W życiu tej konkretnej istoty ludzie pojawili się wyjątkowo wrednie.
Najpierw swoim hałasem sprawili że wszystkie Małe i Malutkie uciekły, wypłoszone. Krąg zatrzeszczał. Stało się niewłaściwie. Istoty były głodne. Te istnienia, które pochodziły od niej, a było ich sześć, były coraz słabsze. Ona była silna, bardzo silna, mieszkała w Domu już bardzo długo, ale one nie, one jeszcze nie osiągnęły właściwej sprawności, nie były zdolne samodzielnie trwać w kole życia i śmierci. Ona nie chciała, by jej istnienia umarły. To nie było właściwe. Powinny stać się tak silne jak ona, potem dopiero ona mogłaby umrzeć, a one zajęłyby jej miejsce. Istota odczuwała ich ból i strach, związany z Niewłaściwym. Istota odczuwała też gniew z tego powodu, ale żadnego z nich nie umiałaby nazwać. Wszystkie jednak sprawiały, że Istota zdecydowała naprawić niewłaściwe i zdobyć ciała Małych i Malutkich. Dlatego poszła na teren Olbrzymiego. Wiedziała, że może to także być Niewłaściwie, bała się tego. Towarzyszył jej jeden z jej istnień, ten pierwszy, który rozumiał już właściwe i umiał panować nad tym, że się bał, jak również nad innymi odruchami. Istota i jej młode byli bardzo ostrożni, aby wszystko poszło właściwie. Złapali wiele Małych i Malutkich. Nadzieja, że wróci właściwe, była wielka.
Ale wtedy pojawili się ludzie.
Przyszli, pachnąc krwią, potem i ogniem, pachnąc magią i strachem i brudem. Wszystkie te zapachy i emocje ludzie rozlewali wokół siebie, taplając się w wodzie, wydając dźwięki, tupiąc. Jeszcze chwila i wszystko zostanie zniszczone, nie wróci właściwe, bo ludzie przyciągną tu Olbrzmiego, to zbyt groźne. Istota zdecydowała błyskawicznie - młode musi być chronione. Ona stawi czoła ludziom i zażegna niebezpieczeństwo. Pchnęła swoje młode istnienie w drążony korytarz i zajęła się ludźmi.
Już prawie się udało. Odebrała życie kilku, zaczynając rozumieć, że mogliby zastąpić wiele Malutkich, może nawet Małych i pomyślała, że może to Zmiany, może to coś, co trzeba będzie zaakceptować. Ale też mieli ostre pazury, trzeba na nich uważać. Uważała.
I wtedy nadeszło Niewłaściwe.
Poczuła je zanim usłyszała rozdzierający wrzask młodego. Odczuła zmysłem, o którego istnieniu nie mogli wiedzieć ludzie, a gdyby wiedzieli, nie mieliby pojecia jak go nazwać. Odczuła jego strach, tęsknotę, smutek, gorycz spowodowaną tym, że to Niewłaściwe, że nie będzie jego miejsca w Kole Życia, nie będzie kolejnych istnień, nie będzie domknięcia klamry, że śmierć jest niepotrzebna, nieprzydatna, i że tak bardzo boli. Te odczucia wstrząsnęły myślami Istoty. Nie było na nie odpowiedniego przepisu w pamięci Istoty, ani w pamięci poprzednich istot, pokolenia nie wypracowały właściwego zachowania w takim przypadku. Istota zostawiła więc ludzi, przestała się zupełnie nimi zajmować, zawołała głośno, tak głośno jak potrafiła. Chciała, żeby ten krzyk został usłyszany, żeby usłyszało go jej już-nie-istnienie, odchodzące właśnie w nie-być. Żeby nie czuło takiej samotności, tęsknoty i bólu, które przecież czuło, choć nie umiało ich nazywać.
I Istota pomknęła przez korytarze Domu jak najszybciej do niego.
Ale istnienia już tam nie było. Było tylko ciało, zepsute, niewłaściwe, spalone magią, zniszczone.
W umyśle Istoty zakotłowało się. Wypełnił go gniew, olbrzymi gniew na Niewłaściwe. I wielki żal. Istota nie umiała płakać, więc żal krążył w niej, trując bólem komórki i w końcu zmieniając się w gniew. Zostawiła więc zepsute ciało, które już nie było jej istnieniem, jej pierwszym istnieniem, i wyczuliła zmysły, których ludzie nie wiedzieliby jak nazwać, bo miała takich zmysłów wiele. Jednym z nich wyczuwała drgania skał, innym zapachy.
Zmysły istoty znajdowały się na czułkach na głowie oraz na niewielkich "włoskach", pokrywających jej ciało, to były bardzo wrażliwe zmysły, przystosowane do polowania w Domu, w ciemności i ciszy. Tak też Istota się zachowała, jak zwykle, gdy polowała. Ludzie byli głośni, mieli ogień i tupali.
Istota uznała, że zabić ludzi to absolutnie konieczne, aby zniknęło Niewłaściwe. I aby jej inne istnienia nie skończyły jak to.

Wtedy uwagę Istoty przyciągnęła ona. Istota nie miała pojęcia, dlaczego, ale kolejny z jej zmysłów klarownie mówił jej, że ona jest groźna i trzeba zabić ją natychmiast, pierwszą, bez namysłu. I tak też Istota zaatakowała.
Jednak nie trafiła jej, bo ktoś ją zabrał z miejsca, gdzie była. Istota kłapnęła kleszczami powietrze i przez to przegapiła poważniejsze niebezpieczeństwo. Istota nie znała magii, ale znała światło. Światło robiło jej krzywdę. Istota wrzasnęła z bólu, gdy gęsta fala światła wdarła się w jej oczy, powodując pękanie i wypływanie naczynek. Gniew stawał się jeszcze silniejszy, Istota więc bardzo chciała zabijać.
Poczuła, że kleszcze kogoś sięgnęły, poczuła na ich powierzchni krew człowieka i to zadziałało na nią jak katalizator.
Uniosła się wysoko, nic jednak nie widząc, i na ślep zamiotła ogonem, starając się złapać cokolwiek, najelpiej Ją, ale ktokolwiek też był dobry. To, co złapała, to była kobieta, wątła, mała, Istota poczuła zapach jej skóry, pachnący inaczej niż pozostałych, gdyby Istota znała to słowo, powiedziałaby "pustynia". Zacisnęła ogon, parzydła badały skórę, przy okazji nasączając skórę człowieka toksyną, przez co puchła i czerwieniała, ułatwiając duszenie.
Trzymanie człowieka nie przeszkadzało w uderzeniu ogonem po ziemi, jednak to spowodowało, że w ogon wbiły się szpile, ludzie mieli szpile, ludzie w czarnych płaszczach i kapeluszach. Istota wrzasnęła, puściła trzymanego człowieka z pustyni i majtnęła ogonem, ale ludzi ze szpilami już tam nie było. Gniew uderzył w jej myśli, uniosła się, spięła mięśnie, wydobywając kwas. Nie był tak mocny, jak kwas jej martwego istnienia, ale na Malutkie działał, więc i na ludzi powinien. Plunęła serią, węsząc, czy trafiła. Ale trafiły tylko pojedyncze odpryski. Wściekle majtnęła ogonem, poczuła że uderza w ludzi, ci nie mieli szpil tylko kły, od kłów lepiej bronił pancerz. Usłyszała, jak ludzie uderzają o ściany Domu, rozchlapując wodę i rzuciła się z kleszczami. Poczuła na nich krew, która ugasiła lekko gniew. Ale tylko lekko.
Powoli zaczynała widzieć kształty. Poruszające się, krzyczące i tupiące.
Ten, który sprawił ból oczom. Cios ogonem przycisnął go do skały, za którą się schował, więc Istota wygarnęła go stamtąd ogonem, zaciskając mocno, z gniewem, z żale i bólem.
Poszukała myślami Jej, znalazła, rzuciła się w tamtym kierunku, zakłapała kleszczami, ale znów jej nie sięgnęła. Ale cięła innych, tę krew znała, ten przed chwilą też dziabnął ją kłem. Rzuciła sie jeszcze raz i trafiła teraz innego człowieka, ten miał inną krew, było w niej więcej zapachu Domu, więcej znajomych elementów. Ten człowiek musiał mieszkać pod ziemią. Człowiek dziabnął, ale miał krótki kieł, więc nic nie uczynił, a teraz leżał i krwawił.
Istota wrzasnęła z triumfem. Już niewiele, zaraz poumierają ci ludzie i wróci Właściwe. Jej istnienia, jej małe istnienia przeżyją. Podniosła się znów i plunęła kwasem w kierunku wielu ludzi stojących razem z kłami, ale rozstąpili się, choć jeden nie zdążył i poczuła znajomy i lubiany zapach palonego kwasem ciała. Majtnęła ogonem, poczuła, jak łamie się coś w tym człowieku, którego trzymała, ale rzuciła go, czując ukłucie bardzo małego, ale latającego żądła między płytami. Bolało. Ogon poleciał w kierunku kobiety, która wysyłała latające żądła, kobieta uderzyła o skałę, aż jęknęło.
Istota krzyknęła. Gniew zmieniał się w radość i euforię.

Powój - 21-02-2015, 00:40

Przez pierwsze sekundy starcia miała niewiele możliwości. Uzdrowicielka zwąca się Nem pociągnęła ją w stronę reszty i w tym samym momencie ich dłonie się rozdzieliły bo wij porwał ją ku górze. Sanitariuszka odskoczyła w bok szarpiąc się w tym czasie z kuszą. Pierwszy bełt rozbił się o chitynowe płytki pancerzyka, kolejny nie trafił. Zaklęła. I zanim zdążyła załadować broń po raz kolejny usłyszała krzyk. Nie, nie krzyk.
Skowyt.
Widziała jak wergund łapie się za poparzoną twarz i gardziel. Jak krople kwasu spadają z jego skóry topiąc ubranie i parząc dłonie którymi próbował zedrzeć palącą substancję. Swąd palonego ciała uderzył w jej nozdrza wykręcając żołądek. Nie miał szans, wiedziała jak ukryta pod skórą tętnica topi się, jak zapada się tchawica. Takich obrażeń nie miał szans przeżyć a jego krzyk umierającego rozbrzmiał w sali przetaczając się po sklepieniu. I tak skoczyła w jego stronę, wpadając między zieleń mundurów, roztrącając ich na boki, niwecząc szyk. Dopadła wergunda sięgając po moc, pochylając się nad nim, chcąc już wypuścić impuls energii a ten być może by ją zabił. Jednak tak pochylona dostrzegła coś w gasnących oczach, coś oprócz bólu. I zrozumiała. Sięgnęła mocą odbierając to co go dręczyło, jednak pozwalała uczuciu wyciekać tak by nie atakowało połączeń nerwowych. Maskowała je w jego ciele. I wtedy zrozumiała.
Sięgnęła po jego energię przysyłając ukojenie. Zacisnął dłonie na krawędzi jej płaszcza wypuszczając ostatni oddech. To stało się tak szybko, że nawet nie zdążyła się zorientować co się stało wokół.

I wtedy widząc Elidisa oplecionego ogonem coś się w niej załamało. Sięgnęła po kuszę i wycelowała. Pocisk ugrzęznął między chitynowymi płytkami aż po lotki, elf został wypuszczony. I mimo iż ogon leciał już w jej stronę, załadowała znów, trafiając o jeden segment powyżej, rot rozerwał miękką tkankę a ją uderzenie pchnęło na skały. Broń wypadła jej z dłoni, a ogon wypchnął powietrze z płuc. Bark którym zderzyła się ze ścianą chrupnął nieprzyjemnie, kręgosłup wybuchł bólem od którego pociemniało jej w oczach.

Pierwszy haust powietrza rozsadził jej płuca, jednak dała radę powtórzyć wdech i otrzeć krew ściekającą z rozbitego czoła. Lewy bark rwał wściekle wyrwany ze stawu, krew ściekała z rozerwanej przez kamienie skóry jednak zignorowała ten fakt podnosząc się z kamieni. Postąpiła dwa kroki w stronę trupa wergunda, podniosła jego broń ważąc w dłoni. W tym samym momencie gdy mijał ją Szrapnel dała mu sygnał by się zatrzymał. W kilku szybkich ruchach zamieniła cięższy miecz którym posługiwał się ktoś z zielonego na pałasz Ofelii.
- Elidis! Przysmaż mu łeb! – Wydarła się skacząc pomiędzy styryjczyków, prawą ręką ściskała rękojeść pałasza wbijając go między płytki by od razu odskoczyć. Wybity lewy bark sprawiał przy tym problemy, lecz nie poddawała się bólowi. – Ysgard! Kulą ognia w ogon lub odnóża. Unikaj kwasu! – Padły z jej ust kolejne rozkazy gdy uniknęła kleszczy przemykając pod nimi i wbiła ostrze pomiędzy chitynowe płytki. Stal zazgrzytała gdy ją wyciągnęła i odskoczyła. – Czarodziejka, jeśli będzie chciał splunąć to zatkaj mu paszczę kamieniem! – I znów unik, bez zbędnych piruetów i tańców. Proste ruchy mające ułatwić jej kolejne dźgnięcia. – Zieloni, rozproszyć się! Nie kupą! – Przerwała na głębszy wdech a w tym samym momencie kleszcze szarpnęły już i tak poraniony bark, obdarzyła zwierzę przekleństwem powstrzymując się by nie spróbować go obdarzyć mocą pani. Nie wiedziała jakie to będzie miało skutki. – Jeden w korytarz i niech pilnuje! – Obejrzała się na rozstawienie reszty kontrolując w jakim stanie jest medyczka. Wij nie zdążył dobrze jej poddusić wiec powinna żyć. I to ją zgubiło. Ogon szarpnął w jej stronę, lecz nie po brzuchu a podcinając na kamieniach. Poleciała w tył, amortyzując upadek zdrowym barkiem i szarpnęła się by wstać.

Sleith - 21-02-2015, 01:45

Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Mimo iż oglądał jak wcześniej w tej samej sali, ten sam wij zabił większość uwięzionych, nie spodziewał się takiego oporu. Ten sam stwór wcześniej zachował się jak zwykłe zwierze, rzucił się na wszystkich i mordował po kolei bezbronnych, prawdopodobnie pozbawiłby życia resztę gdyby nie tamto zawołanie... Tak tamto zawołanie, spowodowało zmianę w wiju, jakąś głęboką przemianę. Swego rodzaju literacika antropomorfizacja przeniesiona w świat rzeczywisty. Wij stawiał opór i to nie byle jaki. W czasie biegu złapał Nem<"Z magini życia zostaje wyssane życie....W innej sytuacji uznałbym to za śmieszne teraz jednak..">Nie miał czasu na wewnętrzne komentarze, gdyż właśnie w tym momencie znalazł się między nogami. Zakręcił piruet, jednak na wiele się to nie zdało gdyż wij w międzyczasie wypuścił Magini i dorwał ogonem tamtego wyniosłego elfa, który wydawał rozkazy. Zmieniła przy tym pozycję odnóży co przeszkodziło w szybkim i bezbłędnym cięciu...zrezygnował z szybkości i skupiając się na silnym oraz celnym cięciu.
Nóż przeciął "staw" stworzenia na tyle głęboko by zachwiać jego równowagą. Jednak i to mu nie przeszkodziło w sianiu śmierci. Wij zarzucił głową raniąc jego lewe przedramię, które miało pozwolić utrzymanie równowagi samemu najemnikowi. Ból wywołał odruch bezwarunkowy: zraniona ręka mocno została przyciśnięta do tułowia, a nogi obniżyły się do przykucu. Następnie przekoziołkował on pod ciało krasnoluda. <"Byłeś wyśmienitym towarzyszem, wybacz za to.."> Szybkim ruchem osłonił się od odprysków kwasu jego ciałem.
Wyglądając, zza chwilowo bezpiecznej kryjówki obserwował co się stało w czasie jego koziołków. Zauważył elfkę leżącą parę kroków od wija, następnie usłyszał jęk i zobaczył medyczkę opadającą przy ścianie nieopodal elfa którego jeszcze przed chwilą stwór trzymał ogonem. Nie było czasu na planowanie czy myślenie, czas działał na ich niekorzyść. Z każdą chwilą stworzenie było coraz bliższe wygranej.
Zerwał cześć ubrania z martwego towarzysza i robiąc prowizoryczny opatrunek zawiązał go na ręce. A zauważając, że to wciąż za mało na krwawienie, zerwał pas z krasnoluda i zacisnął tuż przed raną, jednak nie za mocno by nie stracić w niej czucia w najbliższym czasie. Rozejrzał się dookoła zauważając, że wij na chwilę skupił się na Styryjczykach, zauważył w pobliżu nich także medyczkę. Chwilę później rozproszyli się utrudniając wijowi walkę, a wij bezpardonowo splunął kwasem własnie w jego stronę. Odskoczył do tyłu dziękując bogom za szczęście; Kwas właśnie trawił resztki trupa oraz pas zaciśnięty na ręce. Na ziemi leżała samotna tarcza; postanowił użyć jej by częściowo ochronić się przed zieloną mazią i nie stracić na mobilności. Ściągnął pas z ręki i z przykrością zauważył, że drobinki kwasu zostały na jego ręce i powoli przebijały się przez koszule usiłując sięgnąć jego ręki. Schował w końcu sztylet za pas, a tarczę rzucił w stronę najbliższego trupa nie potraktowanego kwasem. <"Muszę szybko pozbyć się tego paskudztwa i pomóc reszcie z wijem....tym razem bardziej rozsądną akcją.">

Elidis - 21-02-2015, 02:24

Zobaczył tylko lecący w jego stronę ogon stworzenia. Nie próbował uciekać, nie miał gdzie i nie miał czasu. Zamknął tylko oczy.
Świat rozpadł się w eksplozji bólu.
Najpierw przyszło potężne, ślepe uderzenie. Nie miał pojęcia gdzie się pojawiło, dlatego, że było wszędzie. Czuł je tak samo mocno w tułowiu jak w nogach, czy rękach. Jakimś cudem głowa nie dostała aż tak mocno jak reszta ciała, ale wkrótce ona też miała odebrać swoją porcję cierpienia na dany wieczór, a to dla tego, że potężny cios nie pozostawił go w tym samym miejscu, w którym go zastał.
Elidis poczuł jak uderza plecami o ścianę jaskini, pchnięty siłą stworzenia. Plecy prze szorowały po ścianie. Gdyby elf mógł się skupić dotarło by do niego, jak niesamowicie złożonym było to doznanie. Ból nie był stały, czy jednolity. Pojawiał się w kaskadach, złożonych z na przemian zdzieranej i rozcinanej skóry. Niesamowita symfonia dwóch zupełnie różnych rodzajów cierpienia, a jednak pojawiających się razem.
Podczas trwania tego koncertu uderzył tyłem czaszki o ścianę. Zamroczyło go, przez chwilę stracił orientację i zrozumienie tego co działo się wokoło.
Wij jednak nie skończył się z nim bawić. Wiedziony jakim zwierzęcym instynktem, który wskazywał mu Elidisa jako sprawcę powodzi światła na jego delikatnych oczach, stwór postanowił się zemścić.
Przycisnął elfa do ściany, odcinając na chwilę dopływ powietrza. Na szczęście Elidis tego nie czuł, był zbyt zamroczony. Zbliżająca się śmierć była dla niego tylko nieistniejącą abstrakcją w morzu oleistej czerni umysłu.
I wtedy nagle bestia pościła i zajęła się czym innym.
Elf upadł na kolana z szeroko rozstawionymi rękami. Instynkt przetrwa, najbardziej podstawowy odruch wszystkich żywych istot doszedł do głosu i zaszczepił w nerwach, ścięgnach i mięśniach maga jedną myśl.
POWIETRZAAA!!!
Potężny imperatyw tej myśli przebił się przez oleiste otępienie, odrzucił je.
Z głośnym, charczącym dźwiękiem płuca elfa znów napełniły się zimnym, podziemnym powietrzem. Szok wywołany nagłym odzyskaniem oddechu wyrwał go ze stanu otępienia, odrzucił gęstą materię czerni, przywracając myślom ostrość.
I ból.
Ból, odcięty wcześniej przez ogłupienie, powrócił bezwzględnie do tkanek elfa, powodując liczne skurcze nieprzygotowanych na stres mięśni. Oddech bolał. Każdy ruch przepony wywoływał setki małych skurczy cierpienia. Jakby na jego piersi była sieć z cienkich, metalowych żyłek. Zbyt cienka i lekka bu ją zauważyć, czy zdjąć, a jednocześnie niebywale ostra, zagłębiająca się w jego ciała przy każdym poruszeniu. Na początku myślał, że to skutek szoku, szybko jednak uświadomił sobie prawdziwą przyczynę.
Igły... cholerne - chędożone... igły... musiały się we mnie wbić! - ból i trudności w oddychaniu cięły i szatkowały myśli, nie pozwalały się skupić - Dobrze... A! - wstał z trudem, na chwiejnych nogach. - Wciąż możesz... eh, stać! Więc nie... nie jest najgorzej.
Jakby przez ciężką kurtynę dotarły do niego słowa Powój.
Co...? Czego ona... chcia - ała...?
Aaaaaaa!! Skup się do cholery! - wrzasnął sam na siebie.

Tytanicznym wysiłkiem zebrał się by przywrócić myślom normalną karność, uporządkować regały i księgi przewrócone przed chwilą przez stworzenie.
Magia... Powój chciała magii, taaak, ofensywnej, - przeglądał szybko grzbiety ksiąg, próbując jednocześnie przypomnieć sobie słowa uzdrowicielki. - głowa... Wiem!
Wycelowanie zajęło mu dłużej niż zwykle, ze względu na stan w jakim się znalazł. Choć wiedział co się dzieję wciąż jeszcze w pełni się nie otrząsną po utracie oddechu i zamroczeniu zmysłów. Na szczęście dla niego potwór oddał się tryumfalnemu wrzaskowi, unosząc głowę i dając się w ten sposób łatwo uderzyć. Mag uśmiechnął się.
Mam cię ssssssskarbeczku...
Stanął w najbardziej stabilnej pozycji jaką zdołał uzyskać. Odrzucił w tył głowę. Jeszcze nigdy czerpanie mocy nie było aż tak trudne. W końcu dotarł jednak do tych pokładów świadomości. Moc zaczęła płynąć przez jego ciało. Przyjemne uczucie pomogło mu zwalczyć niego ból, wypełniając członki ciepłem Słońca. Skupił energię wokół rąk. Poczuł jak mackami owija się wokół przed ramienia.
Czeka, żądna poleceń.
- Bero soru indargari muthu eder!! - ciepło wywołaj zwiększ zagęszczaj uderz, ostatnimi czasy jego najbardziej przydatne i pożądane zaklęcie, może powinien zacząć ściągać tantiemy.
Moc ochoczo poddała się rozkazom. Najpierw pojawiło się ukłucie ciepa na dłoń. Elf drążył je i pompował w nie moc. Ciepło rosło gwałtownie w czasie mili sekund, rozpalając się dodatkowo jasnym, złotym światłem. Ciepło stało się gorącem, rażącym odsłonięte mięśnie maga. Gorącem, który parzył i skręcał strzępy naderwanej skóry na plecach. Wreszcie pocisk był gotów by go rzucić w stronę celu.
- Zdychaj!! - ryknął w ślad za złotą kulą i zaraz tego pożałował, gdyż nowa fala bólu zlała mu pierś.
Tym czasem pocisk złotego ukropu przeleciał przez salę. Dopiero teraz do elfa dotarł dodatkowy czynnik. Woda. Część wody z pobliskiej sadzawki gwałtownie wyparowała tworząc opar gęstej mgły, który uniósł się w powietrze, przesłaniając magowi widok. Elidis nie mógł zatem dostrzec, czy jego czar doszedł celu, ani też tego, jak porastające najbliższe ściany grzyby skręcają się i marszczą, tracąc część wody.
Czekał na eksplozję. Jej siła powinna wytworzyć dość dużą falę uderzeniową by rozgonić mgłę i odsłonić całe starcie. Miał tylko nadzieję, że przez ten opar nie poleci w jego stronę żadna plwocina kwasu, bełt, zaklęcie, mieczy czy bogowie wiedzą co. Gdyż wtedy uskoczenie przed takim zagrożeniem będzie kwestia tylko i wyłącznie ślepego szczęścia.
Eh, zachciało ci się pchać głąbie na nieznane ziemni, a nawet i podziemie to teraz masz! ... Plecy mnie bolą. Za stary się na to cholera robię, a za młody żeby przestać, wiek nijaki.
Obiecał sobie w duchu, że to będzie ostatnia taka przygoda w jego życiu.
...
No może jeszcze z jedna, albo dwie, ale potem dosyć.
A na razie musiał się skupić na przeżyciu tej jednej, co było ściśle powiązane z jego cenną kulą gorąca. Modlił się by nie trafiła w kogoś innego, za każdym razem się tego bał i nie miał zamiaru oglądać skutków ubocznych "przyjacielskiego ognia." To by było już zbyt wiele jak na jeden dzień.

Bryn - 21-02-2015, 03:14

Nie chciał kłócić się z elfem. Kiedy usłyszał rozkaz, ustawił się tak, jak ten mu przykazał. Był oszołomiony - nie spodziewał się takiego zalewu myśli, eksplozji obrazów, które przeszły to jego umysłu i zapadły tam głęboko. Czekał tak na nadchodzące zagrożenie, mając cały czas przed oczami wizję. Stał tak, czując nieznośne oczekiwanie. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Aż w końcu poczuł coś, zakłócało to jego ciszę. Poczuło bardzo silną emocję, tak, jakby promienie słoneczne opierały się na jego ramieniu. Nie od razu zrozumiał, co to.
Ułamek sekundy później ciszę przerwał krzyk. Odruchowo sięgnął do boku, trafiając na pustkę. Zamurowało go.
Był kompletnie bezbronny. Stał z gołymi rękami, patrząc na nacierającego, ogromnego wija.
Stał tak, sparaliżowany. Bezbronność utrwaliła go tam, gdzie stał.
W ogóle nie czuł się jak uczestnik starcia. Miał wrażenie, że ogląda z daleka przedstawienie teatralne. Stał tam jak kołek wbity w ziemię, a przed nim szalało starcie. Widział, jak potwór rzuca się na Emilię. Na scenę wkracza bohater tragedii, Elidis odtrąca heroicznie kobietę na bok, samemu przyjmując na siebie ten straszliwy gniew, z bliska wyczuwalny dla Cadana.
A on nadal stał.
Widział rozbłysk światła, poczuł kolejną falę dreszczów jaką była wściekłość napastnika. Słyszał rozkazy wydawane przez Elidisa, widział ludzi biegnących na rozkaz na wyznaczone pozycje. Chwilę potem szał potwora, szamotanina. Nawet nie zasłonił się przed kwasowym splunięciem, poczuł kilka kropelek na skórze i leciutkie pieczenie w miejscach ich lądowania, wypierane przez oszałamiające go poczucie niemożności zrobienia niczego.
Zobaczył Wergunda oplutego jadem, prosto w twarz. Nawet nie drgnął, widząc, jak ten wypuszcza broń z ręki i pada na ziemie, a wydzielina przeżera jego skórę i mięśnie. Poczuł odległe echo bólu, gdy widział, jak ten łapie się za twarz, jakby próbował schwytać jej pozostałości i utrzymać je na swoim miejscu. Zobaczył, jak medyczka podbiega do niego i klęka przy jego ciele. Zobaczył, jak strzela do wija, a ten w rewanżu odrzuca ją do ściany. Oglądał to tak, jak gdyby był tylko widzem, jakby jego to nie dotyczyło.
Czas się obudzić, Cadanie.
Bezsilność zaczęła tracić na sile. Poczuł gniew, wzbierający w nim, wypełniający pustkę gniew.
Gdzie twoja broń? Dobądź miecza, rycerzyku!
Jego broń. Przepadła. Przepadła, zabrana przez brudnych tubylców. Nie ma jej, nie odnajdę jej. Poczuł gniew, przybijający do jego głowy falami, wzbierający jak woda podczas przypływu, nacierający z siłą sztormu. Czuł wracającą do ramion siłę, jakby chciał zakończyć walkę gołymi rękoma. Poczuł, jak mieśnie w jego ciele napinają się. Poczuł zaczynającą krążyć w jego żyłach adrenalinę, wracającą mu życie. Przypomniał sobie o swojej twarzy, o bólu, przez który musiał przejść. Przypomniał sobie kilkutygodniową tułaczkę po ciemnych korytarzach. Czuł, jak uczucia szaleją w jego organiźmie.
Poczuł przelatujące obok niego ciepło czaru Elidisa, zobaczył parę wodną dającą schronienie przed wzrokiem potwora.
Rzucił się w kierunku przeżartego kwasem człowieka. Widział, gdzie upada jego miecz, wystarczył szybki doskok i pochylenie się. Nie stać go było na marnowanie cennych sekund. Podniósł broń. Poczuł niedoskonałość broni, poczuł gorycz i żal za utratą oręża. To lepsze, niż stara deska - pomyślał i szybko optrzytomniał. Szybko podszedł do Elidisa. Wiedział, że potwór skieruje się w jego stronę, zaślepiony gniewem. Czekał, czując gniew, który musiał znaleźć ukierunkowanie. Pamiętaj, szybkie ruchy, bez ociągania się. Nie zmarnuj swojego życia głupim błędem. Myśli biegły przez jego głowę przez te krótkie sekundy, gdy czekał na nadchodzący atak. Czekał.

Indiana - 21-02-2015, 05:12

Styryjczycy, którzy mieli wyjątkowego farta w tym starciu, właśnie przestali go mieć. Kolejny cios ogona poszedł właśnie w nich, poprawiony serią kwasowych splunięć. Oberwał Adair, którego wywaliło na ścianę na wysokości trzech metrów, z których z plaśnięciem spadł. Oberwała Ylva, której kwas poparzył ramię (to straszne, już nigdy nie ubiorę sukni z dekoltem, które tak często nosiłam... ), oberwał Keithen, rykoszetem, skała, na którą poleciał, rozcięła mu potężnie bark i kawał pleców.
Niejako za porządkiem oberwał też Esu, po którym ogon się przejechał, przygniatając rękę tak, że wyłamał staw łokciowy (gdyż wij nie ma nóg :P )
Z Wergundów nie żył Ingwar, pozostali byli głównie potłuczeni.
Sefii dostała ciężkie cięcie w mięsień uda, jednak kleszcze nie sięgnęły kości ani tętnicy.

Gdy pocisk Elidisa przemknął przez jaskinię, zanim doleciał celu, usłyszeliście jeszcze z lekka paniczny wrzask Ysgerda:
- Nie! Co ty wypra..... - "wiasz" zostało już zagłuszone przez huk. Zgodnie z przewidywaniem energia doleciała do kwasu, którym pluło zwierzę. Fala uderzeniowa zmiotła wszystkich z nóg, tych stojących bliżej przemieściła dodatkowo o jakieś dwa metry, w efekcie czego Szrapnel, Agat i Cadan wylądowali w ciepłej wodzie skalnego basenu. Co w sumie nie było takie złe, zważywszy na to, że w ślad za nią poszła fala ciepła i wszystkim pozostałym zdążyła przypalić grzywki i rzęsy.
Uderzenie rzeczywiście zmiotło parę. Fala ciepła wywołała więcej pary.
I w dodatku ktoś włączył syrenę.
Coś wyło przeraźliwie i cienko, tak, że aż wam mroczki latały przed oczami. Dopiero po dłuższej chwili zorientowaliście się, że to wasze uszy. Ci, którzy nie dolecieli do wody, a byli blisko wija - Roderyk, Egbert, Emilia i Eri oraz Nathaniel - poczuli krew cieknącą po szyi z nadwyrężonych bębenków.

Mgła odbierała wam wzrok, wybuch odebrał wam słuch.
Dopiero, kiedy podłużny segmentowaty kształt uniósł się nad wami, zobaczyliście lśniące w świetle dopalających się resztek kwasu kleszcze, zrozumieliście, że zaklęcie było dobre i skuteczne. Ale nie do końca. Łeb wija był cały porozrywany, pancerz poczerniał i stopił się, ale zwierzę żyło i walczyło nadal.
A wy nie mieliście już siły.
Zawisło nad Emilią, którą bezbłędnie znalazło wśród leżących. W charakterystycznym geście cofnęło lekko głowę, by wypluć kwasowy ładunek, który musiał trafić, nie było szans by nie trafił i nie byłło nikogo, kto zdołałby dobiec...

I znieruchomiało. Zastygło na dłuższą chwilę, falując czułkami i parzydełkami.
Poruszyło niespokojnie głową.
Po czym przypłaszczyło się do ziemi i wycofało się do korytarza, z którego przybyło, niknąc wam z oczu we mgle.

Syrena powoli przestawała wyć. Lepiej lub gorzej, ale powoli odzyskiwaliście słuch.

Sleith - 21-02-2015, 10:45

(To nie ja pierwszy napisałem o odnóżach ;P )
Stał przez chwile, patrząc jak wij rzuca się na bardziej ruchome cele. Zapominając w całości o kwasie który powoli zaczynał dobierać się do skóry.<"Bogowie wyciągcie nas z tego."> Czując ostry ból na lewej ręce ruszył w kierunku wcześniej obranym. Znów zerwał część ubrań pokrywających trupa i powoli jak to robił przy Cadanie zaczął ściągać ze skóry kwas; widząc, że część kwasu delektuje się jego rękawem wyciągnął sztylet i odciął rękaw tuż przy ramieniu. Odrzucił materiał daleko od siebie i dokończył oczyszczanie ręki z kwasu. Zrywając kolejne płaty tkaniny z trupa zmienił prowizoryczny bandaż oraz częściowo zastąpił odcięty rękaw. Chwycił tarczę, ostrożnie założył ją na lewe przedramię; następnie poprawił pasy mocujące, zaciskając je dość mocno(usztywniając częściowo tym rękę i zapobiegając krwawieniu). Wracając całym ciałem i myślami na "pole bitwy" zauważył, ze teraz był kolej na Styryjczyków, którzy dostawali teraz srogo. Jednak zanim zdążył ruszyć ponownie do walki przy głowie wija zauważył światło, a chwilę później eksplozję. <"Granat, czy czar ognia?">Nie musiał długo czekać na odpowiedź, czując na twarzy powiew ciepła, zauważając parowanie zbiornika i tworzącą się mgłę. Następną rzeczą którą poczuł było dużą ilość gorącego powietrza zmierzającego w jego stronę, w stronę wszystkich. Przez mgłę zauważył jak osoby będące najbliżej wywracają się, a ich ubrania i włosy lekko przypalają się. Zdążył się tylko obrócić do wija tyłem, fala rzuciła nim na ziemię; szczęście wylądował na tarczy, obrócił się i odepchnął prawą ręką od ziemi. Wszystko ucichło widział jak ludzie zakrywają sobie uszy, jak padają miecze ale nic nie wydawało dźwięku. Rozglądał się dookoła jakby jego ciało nadal leżało na ziemi, a on sam był teraz duchem stojącym nad ciałem. Dookoła unosiła się mgła która stopniowo upadała odsłaniając paskudny ryj wija, który właśnie był najbliżej osiągnięcia swojego pierwszego celu.<"Bogowie! Czemu to chitynowe cielsko, tak bardzo uparło się na Emilię?">Odzyskując słuch zrozumiał dlaczego wszyscy zatykają sobie uszy i poszedł w ich ślady. Wycie okropne wycie przeszywające każdą komórkę ciała; przymknął oczy dając im trochę odpocząć i już miał zwalić się na ziemię gdy coś z ogromną siłą uderzyło go i cisnęło nim. Zamknął oczy, nie chciał wiedzieć co go uderzyło, ani w którą stronę leci. Następną rzeczą którą poczuł był wielki ból i ulga. Uderzył z pełnym impetem uderzenia w ścianę, najpierw plecami; co spowodowało przeskoczenie chyba każdego kręgu w kręgosłupie, następnie głową; znów stracił słuch, a oczy otworzyły się samowładnie. Zauważył, że spada z wysokości ocierając się co chwila o ścianę, spróbował sięgnąć prawą ręką, ale ta odmówiła mu posłuszeństwa. Kolejny raz otarł się o ścianę, tym razem zahaczył o coś. Zatrzymał się na ułamek sekundy, po czym pas rozerwał się, a on sam uderzył plecami o ziemię. Znów kręgi w kręgosłupie przeskoczyły. Ból spowodowany upadkiem, wyniósł część ciała z powrotem do góry, jakby cała energia kinetyczna zebrana w czesie upadania postanowiła przekształcić się w potencjalną. Jednak zaraz opadł wydając z siebie chyba najgłośniejszy krzyk w swoim zyciu: - Agggghhwwwwhrw!
Leżąc chwilę na ziemi próbował się podnieść, jednak przysporzyło mu to tylko bólu. Po chwili zrozumiał dlaczego. Prawa była wyłamana w łokciu, a na lewej widniały wbite resztki strzaskanej tarczy. Z ogromnym trudem zmienił pozycję, z leżącej na pół siedzącą i oparł się o ścianę.
Mgła już całkowicie opadła; zauważył, że w sali nie ma już wija. Zaczął uspokajać swoje ciało, robiąc krótkie wdechy i długie wydechy(Dokładnie takie samie jak na jednym szkoleniu, które przeszedł, gdy był w jednej z grup najemniczych). <"Bogowie, już wystarczy. Dajcie mi sposobność wypełnienia mojej przysięgi... Zaklinam się na kości tu umarłych i krew moich przodków oraz życie mojej rodziny! Dopełnię tej obietnicy!">

Szrapnel - 21-02-2015, 13:11

Szrapnel zawiązawszy prowizoryczny bandaż na ramieniu ruszył do drugiego okrążenia patrząc jak wij masakruje jego towarzyszy. Elidis najpierw przygwożdżny do skały a potem podniesiony i rzucony na ścianę. Wergund który dostał kwasem w twarz i umierał w męczarniach. Powój która dostaje ogonem , a zaraz za nią obrywa szyk Styryjski. Nie mógł im pomóc, ale w głowie krążyła mu tylko myśl o zabiciu stworzenia. Już miał minąć uzdrowicielkę gdy ta go zatrzymała z zamiarem zamiany broni. Najemnik oddał pałasz i wziął w rękę prosty Wergundzki miecz. Był cięższy od poprzedniej broni i gorzej wyważony. Zakręciwszy krótkiego młyńca ruszył by zaatakować ponownie. Był już dosyć blisko potwora gdy jego uszu dobiegła inkantacja i poczuł ciepło mijające go z dużą prędkością. Jego usta ułożyły się w nieme przekleństwo.
To był już drugi raz kiedy fala uderzeniowa uniosła go i rzuciła dwa metry w tył. Razem z dwiema innymi osobami wylądował w sadzawce. Któryś z Wergundów był tuż nad nim. Zaparł się o dno i wypchnął wojaka. Gdy sam wyszedł całkowicie przemoczony wypluł wodę, która dostała mu się do ust. Poszukał wzrokiem Elidisa. Przy okazji zauważył,że wij zniknął. Gdy zlokalizował elfa, ruszył w jego stronę.
-Słuchaj no długouchy! Coś sobie musimy wytłumaczyć.
Po czym zamalował elfa pięścią w twarz. Nie na tyle mocno, żeby mu coś połamać, ale wystarczająco aby zrozumiał.
Zawsze chciałem to zrobić.
-Mam nadzieję, że przesłanie zrozumiałeś.
Po tym obrócił się i wrócił do sadzawki po miecz.

Powój - 21-02-2015, 22:12

Przed podmuchem osłoniła się płaszczem klnąc w myślach, naprawdę Elidis nie pamiętał co poprzednio się stało gdy podfajczyli wija. Widać rozkaz który wydała był nie dość jasny, ale to nie było ważne. W tamtej chwili o tym nie myślała.
Namierzyła uzdrowicielkę i doskoczyła do niej dotykając dłonią napuchniętej szyi, następnie przy pomocy mocy zmusiła by trucizna wypłynęła przez pory jej skóry. Ból jaki odczuwała przejęła na siebie jednak bez problemu rozbiła go na drobne igiełki kujące całe ciało. Gorze było to, że rękaw nasiąkł krwią a wybity bark zagłuszał resztę odczuć. Gdy była pewna, że ta już będzie mogła mówić odezwała się do niej.
- Nastaw mi bark, inaczej nie mam jak pomóc reszcie. - Cierpliwie zaczekała aż pethabanka ułoży dłonie po obu stronach jej ramienia i szarpnie. Przez chwilę myślała, że zwinie się z bólu i wrzaśnie jednak powstrzymała się do krzyku wgryzając się w materiał płaszcza. Gdy kość wskoczyła na nowo do stawu poruszyła palcami i zignorowała krew cieknącą po ramieniu. Od razu podskoczyła na równe nogi biegnąć do najbliższego rannego.
Pierwszy do którego dotarła to był Adir. Sprawdziła puls a następnie sięgnęła do jego potylicy widząc krew zlepiającą jego włosy. Kość czaszki pękła, a on sam pozbawiony był przytomności. Ale żył. Odcięła się umysłem od otoczenia sprawdzając w jakim stanie jest jego mózg i czy odłamki nie uszkodziły opon mózgowych. Na szczęście nie, jednak kość znaczyła siateczka pęknięć. Dziewczyna ostrożnie uniosła go by wyciągnąć odłamki skał rozcinających skórę. Przywołując moc zmuszając kość do połączenia się i znów nie utwardziła tkanki dając jej na to czas. Na ranę nałożyła już tylko bandaż.
Przechodząc obok Esa zerknęła na jego rękę, tym mogła zająć się później. Kolejnym celem była Ylva. Przywołała moc by zneutralizować kwas. Pokierowała substancjami zasadowymi oddzielając żrącą substancję od skóry warstewką ochronną, zaś kwas zgarnęła bandażem nie rozcierając go i rozpoczęła regeneracje na poziomie komórkowym pozwalając by część energii potrzebnej do tego, ciało styryjki pobierało od niej.
Gdy odchodziła dalej chwiejnym już krokiem namierzyła kolejnego rannego bladnąc z lekka. Przyśpieszyła doskakując do leżącego obok skał Keithena. Z troską widoczną na obliczu sprawdziła szybko jego puls i upewniając się, że oczyściła dostatecznie ranę z drobnych odłamków i kawałków rozszarpanej tkaniny zaczerpnęła mocy. Skupiła się o tym co najważniejsze. Zmusiła krwinki do zbudowania skorupy skrzepu na ranach. Ból który odczuwał przekierowała do siebie nie pozwalając mu na żadne protesty. To spowodowało, że jej rozcięte ramie zaczęło mocniej krwawić lecz zignorowała całkowicie ten fakt skupiając się na odbudowie zniszczeń. Żołądek jej się skręcił gwałtownie a w oczach pociemniało. Chwyciła się mocniej ramienia rannego skupiona na rozdzielaniu igieł bólu, tworzenia zakrzepłej tkanki jako naturalnego opatrunku. Nawet nie była pewna kiedy jej się udało, bo szum w uszach się wzmagał. Po prostu potoczyła spojrzeniem wokół skupiając się na tym, czy magini pomogła najciężej rannych.
Czemu to odeszło?

Elidis - 21-02-2015, 22:44

Eksplozja i huk były potężne. Elf znów został oszołomiony, ale tym razem upośledzeniu uległ tylko słuch.
Nie zauważył kwasu. Jego wina, ale przecież dostał w łeb i twarz, nie można się spodziewać tego, że będzie widział wszystko i z miejsca działał tak jak zawsze. I choć wiedział, że jest to w znacznym stopniu tylko i wyłącznie wymówka wciąż jednak była ona prawdziwa. Każdy po spotkaniu z ogonem wija zachowałby się podobnie, choć zapewne akcje wojowników byłyby mniej destruktywne.
Unosząca się mgła zamaskowała falę uderzeniową, o istnieniu której elf zwyczajnie zapomniał. Nie przygotował się na nią zatem, w konsekwencji czego pchnęło go plecami na ścianę. Szczęśliwe zadziałał instynkt i mag zamortyzował uderzenie rękami. To jednak kosztowało go porozcinane dłonie.
Gdy jako tako się pozbierał zauważył idącego w jego stronę Szrapnela. Wybuch zdaje się rzucił go w wodę, o czym świadczyły mokre włosy i krople na twarzy, choć może mu się tylko wydawało. Uśmiechnął się do niego, spodziewając się zwykłego najemnikowi sarkazmu.
Zamiast tego dostał w twarz.
Nie spodziewał się tego, więc przyklęknął. Zalała go fala złości. Jak on śmiał!? Ze Szrapnelem łączyła go wspólna przeszłość i braterstwo walki. Uratował mu nawet kilka razy rzyć, a Szrapnel jemu. Elidis wiedział, że się pomylił, że popełnił błąd, ale nie zasługiwał na coś takiego. Zwłaszcza w tej chwili, gdy był poobijany i wściekły.
Splunął wstając, najemnik odwrócił się od niego i odmaszerował.
Elidis nie mógł puścić mu tego płazem, nawet mimo łączącej ich przyjaźni. Wyszarpnął zza pasa srebrny nóż najemnika i złapał go odwrotnym chwytem. Podszedł do Szrapnela od tyłu, cicho. Zresztą wszyscy mieli osłabiony słuch po wybuchu, co działało na jego korzyść. Zamierzał odpłacić szrapnelowi małą sztuczką, której kiedyś nauczył go Lothel.
Uderzył najemnika rękojeścią sztyletu w podstawę czaszki, tak by go oszołomić. Następnie lewą ręką złapał za prawe ramię Szrapnela i szarpnął z całej siły. Oszołomiony mężczyzna nie miał szans na obronę i musiał poddać się ruchowi. Gdy obrócił się twarzą do elfa, ten, wykorzystując fakt, że mężczyzna nie mógł złapać równowagi, kopnął Szrapnela w mostek. Uderzenie prawie nie miało siły. Chciał go tylko przewrócić, a nie zranić, więc było to raczej pchnięcie. Efekt był taki, że najemnik nagle twardo wylądował na dupie, nie do końca świadom tego, co się właśnie stało. Elidis schował nóż z powrotem za pas.
- Teraz ja ci coś wyjaśnię - wysyczał lodowatym tonem, jego źrenice zważyły się do pionowych kresek. - Zrób coś takiego jeszcze raz, a ze Szrapnela staniesz się Odłamkiem. Zrozumiałeś przekaz?
Odszedł pozornie spokojnie, miał jednak spięte mięśnie, gotowy na ewentualne starcie z najemnikiem. Podszedł do Ysgerda.
- Krasnoludy zdaje się wyczuwają kierunek pod ziemią, prawda? Powiedział byś mi gdzie jest północ? - zapytał spokojnym, zwykłym tonem. - Och i poprosiłbym cie o świecę, znów - lekko zdziwiony krasnolud spełnił obydwie prośby elfa.
Elidis odszedł od reszty. Stanął z twarzą zwróconą w stronę północy. Westchnął ciężko. Nie powinien tego robić, to nie zdrowe, ale musiał być w pełni zdolny na wypadek wszelkich niebezpieczeństw. Przypomniał sobie jak w Fortalicji odprawił rytuał w jakieś piętnaście sekund. Był ciekaw czy zdoła pobić ten rekord.
Zaczął rytuał. Teoretycznie wypełniał go normalnie, krok po kroku, tyle że tym razem robił to jakieś dziesięć razy szybciej. Nie recytował formuł, a wyrzucał je z siebie z taką szybkością, że ledwie można było rozróżnić końce jednych i początki drugich. Nie chodził w kręgu, ale biegł, ledwie przystając przy komponentach. Działał jak automat, bez namysłu. Rytuał był tak dużą rutyną, że mógł odprawić go bezbłędnie w taki sposób. Wreszcie przerwał krąg i oczyścił miejsce.
I wtedy poczuł konsekwencje. Walka go wyczerpała i poobijała, zużył sporo mocy i niedawno robił inny rytuał, jego ciało nie chciało przyjmować mocy, do czego je zmusił. Pierwszym efektem ubocznym był potężny zawrót głowy, który posłał go na kolana. Potem poczuł się jakby miała zwymiotować żołądek, a na koniec zakaszlał gwałtownie kilka razy. Poczuł w ustach metaliczny smak krwi.
Po kilku sekundach ból ustąpił, wciąż jednak żołądek tańczył mu teralkę. Pokuśtykał do reszty grupy.
- Powinniśmy ruszać... - mówił z trudem przez zawroty głowy, te jednak powoli mijały. - To coś... ono się; wycofało, ale... Nie przez nas. Możeee tu być coś, coś, coś większego. Tak.
Oparł się ciężko o ścianę. Dopiero teraz poczuł jak bardzo jest głodny. Ścisnął żołądek. Nie mieli ze sobą jedzenia, a przynajmniej tak założył. Podszedł zatem do sadzawki się napić, bacznie obserwując Szrapnela.
Woda była orzeźwiająca, ale nie mogła zastąpić jedzenia. Wstał i poszedł do środka grupy, ot tak, dla towarzystwa. Miał nadzieję, że faktycznie zaraz się ruszą, gdyż nagłe odejście wija było nader niepokojące. Czego jednak mogło bać się takie stworzenie? Większego wija? Smoka? Czego!?
Ten dzień był już zbyt długi i elf zaczął żywić płonną nadzieję, że Toruviel zaraz sama wyjdzie z któregoś z korytarza. Obawiał się tylko, że to spotkanie mogłoby być znacznie bardziej nieprzyjemne niż potyczka z wijem.
Czas pokarze.

Nem - 21-02-2015, 23:19

Ból. Jedyna rzecz, która wypełniała ją w całości. Myślała tylko o nim, kiedy istota ją trzymała. Zaczęła puchnąć, a oddychanie stawało się coraz trudniejsze, lecz mimo to jej myśli były skupione na niesamowitym bólu, który rozlewał się po niej razem z trucizną i promieniował do wszystkich możliwych części ciała. W momencie, w którym stwór ją puścił poczuła wielką ulgę, choć ból nie ustąpił. Ale chociaż wiedziała, że gorzej już być nie powinno. Upadła na ziemię i z trudem nabierała powietrze do płuc. Leżała w bezruchu, starając się uspokoić szaleńczo walące serce, żeby płytkie oddechy starczały jej na dłużej. Poczuła mocne szarpnięcie. Początkowo się przeraziła i serce znów przyspieszyło. Trudności z oddychaniem znów dały o sobie znać. Dostrzegła kątem oka twarz Esu, co trochę uspokoiło jej psychikę. Mimo to brak powietrza sprawił, że przed oczami pojawiła się mgła, która stawała się coraz gęstsza, aż w końcu magini straciła przytomność.
Obudziła się dopiero, gdy Elidis rzucił zaklęcie. Z oddychaniem było trochę lepiej, jednak nie czuła się na siłach, żeby wstać. Wtedy podbiegła do niej Con. Trucizna ustąpiła, a czucie w kończynach wróciło. Podniosła się i zgodnie z prośbą nastawiła Con bark i zanim zdążyła zwrócić jej uwagę na krwawiące ramię, medyczka pobiegła leczyć innych.
Nem spojrzała na rzeź i się przeraziła. Nie myśląc długo pobiegła w stronę leżącej na ziemii Sefi. Położyła ręce na krwawiącym udzie.
- Eraldaceta muthu indargari - życie skoncentruj wzmocnij. Zauważyła, jak elfka wykrzywia twarz.
No cóż… Oto cena za szybką regenerację ran.
Zerwała się na równe nogi i rozejrzała się, szukając najciężej rannych. Zauważyła Con trzymającą się za krwawiące ramię. Przez myśl przeleciało jej tylko jedno słowo: wiedziałam… i pobiegła w jej stronę. Oderwała jej rękę od ramienia położyła dłoń na ranie i powtórzyła to samo zaklęcie, co przed chwilą.
- Zaraz będzie lepiej - po tych słowach ruszyła w stronę Esu. Wyleczyła jego ranę tak samo jak dwie poprzednie.
Była już wyczerpana fizycznie i magicznie. Ale czasu na rytuał nie było. Nie dałaby rady zrobić tego tak szybko jak elf. Podeszła więc tylko do ściany, dotknęła mchu i wypowiedziała słowa szybkiego pobrania:
- Indarra desargatzea Anium - odwróciła się do reszty i starając się wydobyć z siebie dźwięk wystarczająco głośny żeby wszyscy usłyszeli zapytała. - Czy jeszcze ktoś jest ranny?

Leite - 22-02-2015, 18:47

W momencie, gdy wij chwilowo zajął sie kimś innym, konkretniej maginią życia, próbowałam go trafić, lecz ostrze maleńkiego nożyka niewiele mu zrobiło, za to wystawiło mnie na jego atak. W zamian za to stwór rozciął jej głęboko udo, przez co wylądowałam na ziemi, trochę zbyt blisko potwora, jak na mój gust. Szybko, naładowana adrenaliną, odsunęłam sie dalej w stronę jeziorka i pod ścianę. Gdy dotarłam na miejsce, ledwo mogłam ogarnąć, co sie dzieje. I wtedy ból rozciętego uda uderzył z pełną parą. Jęknęłam i obejrzałam rozcięcie. Szerokie na około 15 centymetrów a w najgorszym miejscu głębokie na prawdopodobnie 4 czy 5 centymetrów o dziwo nie rozpruło mi żył ani tętnic. Na szczęście. Szybko próbowałam przemyć je wodą, kto wie, co miał wijna szczypcach. Następnie oderwałam kolejny kawałek z mojego ubrania i zawiązałam mocno, by krew przestała lecieć. Cudem ominął mnie kwas latający po całej jaskini. I wówczas przez ścianę mgły przebił sie oślepiający pocisk. Nie spodziewalam sie go przez co spojrzałam prosto na niego, w efekcie czego moje oczy zaprotestowały gorzej niż na powierzchni. Jęknęłam kolejny raz z bólu a z podrażnionych oczu zaczęły mi lecieć łzy. Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek innego, kula światła nie do zniesienia musiała w coś trafić, naprawdopodobniej w wija. Co skończyło sie ogromnym uderzeniem fali uderzeniowej, która sprawiła, ze sie zachwiałam i zaczęło mi sie lekko kręcić w głowie. Zaraz potem moje uszy,wyczulone na najlżejsze dźwięki, oberwały rownież i zaczęłam słyszeć wysoki pisk. Bardzo wysoki. Chwyciłam sie za uszy i pochyliłam głowie do przodu, czekając na kolejne uderzenie. W takim stanie, oślepiona i ogłuszona, byłam bezradna. Z lewej strony ochlapała mnie woda - ktoś musiał do niej wpaść.
Po kilku długich sekundach, gdy nic sie nie działo, odważyłam sie spojrzeć. Nadal miałam powidok od pięknej kuli rozkazującego elfa. Ledwo cokolwiek zobaczyłam. Wij sobie poszedł, nie wiem dlaczego. Obok mnie coś wylazlo z wody, to jeden z tego oddziału. Nagle wydał mi sie bardzo znajomy...skąd ja go znam?
I uderzyła mnie prawda. Rozejrzałam sie, czy znam kogoś więcej. Trafiłam na oddział ludzi z powierzchni, którzy nas ścigali i zabijali. Najpierw rozpoznałam Ylvę, potem tego tu, elf od kuli chciał od nas informacji o więźniu. A ta, na którą wij sie rzucał, nie była tą, przez którą przesłuchiwali wszystkie kobiety? Poza mną, bo znalezli te informacje, których szukali. A wcześniej ktoś coś mówił o Reshim... Tym pieprzonym alchemiku. On tez jest pod ziemią? Drobna wzmianka maginią życia w celi o nim nie podziała na mnie, jak teraz. Zaczęłam kojarzyć fakty. Ale zanim wymyśliłam coś mądrego, udo znów zapulsowało bólem.
O dziwo, ten, co przed chwilą wylazł ze stawu przyłożył elfowi. I dobrze. Za co elf mu sie odwdzięczył. Też dobrze. Wysoki pisk w moich uszach osłabł, zaczęłam słyszeć, co sie dzieje dookoła. Powoli z upływu krwi zaczęłam tracić siły, ręce były okropnie ciężkie. Oczy powoli mi sie zamknęły. A potem usłyszałam kroki nademną i jakieś szybkie słowa magiczne. Odruchowo sie skuliłam ale zamiast uderzenia poczułam potężny ból. Powstrzymałam okrzyk bólu i wykrzywiałam twarz. Noga zapulsowała raz jeszcze a następnie przestała. Oszołomiona, dotknęłam jej. Rany nie było. (Dobrze mowię?)
Ostrożnie spóbowalam wstać. Gdy mi sie to udało, podziękowałam magini życia, która mnie uleczyła, a następnie rozejrzałam sie. Jakże łatwo by było teraz ich zabić... Jednak nie zrobiłam tego. Odeszłam, półwłócząc nogą, w najciemniejsze miejsce w jaskini. Nadal trzymałam w ręce nóż. Rozejrzałam sie po trupach, czy nikt nie ma broni. Jeżeli ktoś ma miecz jedno lub półtoraręczny, zabieram go po drodze. Z ciemnego miejsca obserwuję nieruchomo wszystkich i czekam na ciąg dalszy wypadków. Wzrok wreszcie odzyskuje normalne zdolności widzenia a w ciemnym miejscu jest mi dobrze, uspokajam sie. I znów wzrok wędruje mi od Ylvy do człowieka o imieniu Szrapnel..? Jakoś tak. Przepełnia mnie gorycz i żal. Po chwili upewniam sie ze mam na ręce bransoletkę antypsioniczną. Jak powiedzą Laro, kim jestem , bedę musiała sie bronić....


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group