|
Karczma pod Silberbergiem Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :) |
|
Gra wywiadów (Zapołudnie) - 2 - Gra
Elidis - 13-01-2016, 02:09 Temat postu: Gra Szliście śladem Ernesta już jakiś czas. Od pojmania Ylvy wewnątrz Domu Caernothów doszło już jakieś dwie godziny temu. Widać spotkanie z Elidisem wypadło wcześniej niż agent zakładał lub też Lomini zmienili plany.
Nie ważne.
Ważne było zadanie. Oswobodzić Ylvę, ale dopiero, kiedy armia Qa odejdzie. Oddziały Qa w większości wycofały się już za, jednak część sił pozostała, choć i ci szykowali się już do wymarszu.
Byliście boleśnie świadomi swojej sytuacji. Jeśli zostaniecie zauważenie, pozostawcie dowody swojej akcji, lub zwyczajnie się pośpieszycie będziecie mieli na karku nie tylko Qa i Lominów, ale także ludzi Elidisa, których w ten sposób odetnie się od waszych działań.
Tak jak to zrobił wieszając Noxa za złamanie rozkazu i uczestnictwo w zabójstwie Korheniego.
Przemierzaliście żywe uliczki miasta. Chylące się ku zachodowi Słońce przebijało się przez rozpościerający się nad miastem baldachim liści. Domy w Caer nie były budowane, a hodowane. Każda budowla była żywym drzewem uformowanym w kształt kamienicy, domu, kopuły, czy wieży. Biała kora owych budowli pokryta była misternymi wzorami starannych plecionek i kunsztownymi płaskorzeźbami w które idealnie wkomponowano ostrołukowe okna i wykusze.
Korzenie namorzynowe smukłych wież i pałaców tworzyły wspaniałe arkady, zaś u podnóża niesamowitych budowli ciągnęła się plątanina kanałów i opasujących je uliczek. Po spokojnej wodnej toni sunęły niewielkie, rzeźbione łódeczki, zaś ulicami kręcili się przechodnie i maszerowały patrole.
Gdzieniegdzie przez kanały po przerzucano eleganckie mostki. Te mniejsze dało się łatwo zniszczyć odcinając wrogi drogę, zaś te większe dawało się podnieść by zagrodzić przeciwnikowi drogę i jednocześnie stworzyć proste umocnienie. Cała architektura miasta nosiła znamiona tej myśli. Piękno splecione z obronnością, estetyka i praktyczność połączone w jedno.
Jednak najbardziej imponujące w Caer były jego wspaniałe wierze. Wysokie, smukłe budowle strzelały w niebo nad miastem tworząc las białych pni. Spod ich hełmów wyrastały rozległe bordowo złote baldachimy liście, które zamykały się kopułą nad miastem.
Jednak nieziemska atmosfera miasta nie mogła oderwać was od zadania.
Ernest dotarł w umówione miejsce spotkania gdzie miał przekazać Ylvę przedstawicielom Lomin’yaro. Rozproszyliście się by znaleźć dogodne miejsca do ukrycia się i obserwacji. Elfy faktycznie przybyły by odebrać swoją przesyłkę, szukaliście wśród nich znajomych twarzy. Ci z was którzy byli na balu rozpoznali wysokiego Tulia, część poznała też niższą, delikatniejszą osobę, która mu towarzyszyła.
Tulia’Toruviel Meliaor. Była tu. Faktycznie tu były. Odetchnąłeś nieco. Opanuj się Verlan, pomyślałeś, masz jeszcze dużo roboty.
Obecność Tulia w mieście za razem ułatwiała i komplikowała sprawy. Mogłeś łatwiej dostarczyć jej lekarstwo, tak to prawda, szkoda tylko, że go nie miałeś. Może mógłbyś też spróbować pomówić z nią bezpośrednio, to nie byłoby głupie. Może nawet z nią u boku starać się dostać na kolejną audiencję u Elidisa.
Tak, jej obecność otwierała wiele możliwości.
Ale też rodziła zagrożenie. Toruviel nie mogła umrzeć, zwłaszcza w związku z tym, co mogłoby stać się jej po śmierci. Nie, nie mogłeś do tego dopuścić, to byłoby gorsze niż sama śmierć. Elfka musiała przeżyć.
Galahrid patrzyłeś na pracę Styryjczyków, czy raczej tej cudownej zbieraniny, z pewnym podziwem. Nie byłeś pewien jak wielu z nich przeszło faktyczne szkolenie, ale wszyscy działali jak jeden organizm sprawnie zajmują pozycje.
Lata służby w Błękitnym nauczyły cię jak ważne jest by każdy wiedział jak ma się zachować w chwili stresu. Jeżeli coś nie było odruchem nie działo kiedy wróg przypuszczał atak. Dla tych ludzi ich działalność była już niczym odruch.
Przypomniałeś sobie szybko ich imiona, dobry kontakt był podstawą udanej misji, a z jakiegoś powodu nikt nie lubił jak mówiło się do niego hej kolego. Dowództwo chciało byś pomógł w tym przedsięwzięciu. Pora by Wergudnia wróciła do gry, mówił przełożony na odprawie. Patrząc na sprawność SSW nie dziwiłeś się czemu Wergudnia nieco z gry wypadła, ale byłeś gotowy pokazać im co umie człowiek z Ludu Rzeki.
Obserwowaliście plac. Ylva została przekazana Qa. Zgodnie podał jej antidotum na podany wcześniej środek dezorientujący, agentka więc, wbrew oczekiwaniom Lominów, była w pełni władz umysłowych.
Ernest szybko oddalił się z miejsca spotkania, elfy śledziły go wzrokiem aż całkiem zniknął, a nawet jeszcze chwilę dłużej, być może czekając aż przestaną słyszeć jego kroki. Gdy tylko upewnili się, że są sami ruszyli wzdłuż uliczki. Po chwili dołączyła do nich kolejna osoba stojąca dalej od miejsca gdzie spotkali się z Ernestem.
Odczekawszy chwilę ruszyliście za nimi, kierując się w stronę murów. Alejka, którą szliście była długa i miała niewiele odgałęzień. Wiedzieliście, że niedaleko stąd jest wyrwa w murze którą stworzyli Qa w trakcie ostatniego oblężenia, a której jeszcze nie załatano. Wiedzieliście też, że nie będzie patrolowana, a Lomini będą chcieli nią przejść. Najpierw jednak musieli pokonać mostek na kanale, a później krótszy odcinek drogi naszpikowany wąskimi uliczkami. Dopiero potem mogli opuścić miasto, choć nie byliście pewni gdzie udadzą się gdy już wyjdą po za mury Caer.
Idąc za oddalającymi się elfami zauważyliście jak cztery sylwetki powoli odrywają się od cieni rzucanych przez budowle i zaczynają podążać w ślad za wami.
Verlan - 13-01-2016, 18:52
No nie. No po prostu k… To już myślałeś. Skup się na zadaniu. Skup się. Zacinsnął dłoń w rękawicy i poprawił kaptur. Słońce oślepiało jak tylko przebiło się przez szczeliny kiedy powoli szedł. Poza tym nie chciał aby Tulia go rozpoznali. Toruviel… Cholera jasna. Mieli się nie widzieć przez dłuższy czas. Taką miał przynajmniej nadzieję. Ale jest zadanie. Ważne. I delikatne.
Dyskrecja… Cicho i bez problemu. Tak jak myśleliśmy o Artemie…
Uśmiechnął się na bolące wspomnienie przyjaciela. Nie ważne. Liczy się tylko zadanie. Pomyślał o postaciach za nimi.
Ah… Ciekawe. Przyjaciele, wrogowie czy elfy od Elidisa… Za niedługo się przekonamy.
Czterech. Albo czworo. Nie ważne. Byle bez psionika. Jak Ylva dała się złapać?! Cholera wie. W ogóle to kto wpadł na poroniony pomysł, aby czekać na wycofanie się Qa?! Elidis? Nie. Sephres? Niee… Zależało mu w ogóle? Zależało mu na tym sojuszu? Na Caer? Cholera wie. Z jednej strony obiecał pomoc. Z drugiej… Czy jest ktoś kto go jeszcze zdrajcą nie nazwał? Liczy się uwolnienie Ylvy. No i lekarstwo. Taaaaaaak… Lekarstwo. Albo… Albo z Toruviel porozmawiać. Dobre… Ale w obecności tego… a, nie ma co denerwować się na zapas.
Przeklęty. Wie o mnie. Dużo. Bal. Bal, na którym spotkał tych, którzy zdążyli o nim zapomnieć. A potem przez niego Szrapnel… Ylva. Ona go zabiła. Tego, który jej pomagał, za którego on, Verlan, świadczył…! Nie. To nie jej wina.
To twoja wina. Znowu umiera ktoś, kogo uważałeś za przyjaciela.
Głos. Cichy, acz skuteczny. Gniew znowu opadł. Od jakiegoś czasu to rósł, to opadał. Coś dziwnego się działo. Może jednak wirus atakował też duszę i zostawił jakieś piętno…? Wzdrygnął się na taką myśl… W sumie to co z ciałem? Zostało tam, w tunelu… Trzeba będzie się skontaktować i wybadać teren pod ewentualną akcję pacyfikacyjną…
ZADANIE! Myśl o zadaniu, głupcze. Gdzie oni idą? I Tulia. Czemu w teren posłano Tulia? Ah… Profilaktycznie… Ona jest nadzieją na zniszczenie ich. Na szansę zniszczenia ich. Turianus jest za stary… Zbyt nie pewny. No i jest zdrajcą. Nigdy nie pozwolą, aby władał nimi ktoś kto nie okazał wdzięczności rodowi Meliaor za powrót do ojczyzny. Ale z drugiej strony, które państwo uzna ją za godną zaufania? Styria, może. Tak samo Ofir. O ile nie zrobią czegoś głupiego. Musi żyć. I musi być po mojej… nie. Po naszej stronie. Trzeba będzie się też pozbyć kilku nazwisk z listy… Należy powiadomić kogo trzeba. Hmm… W sumie… Co by mi zrobił Elidis, gdybym teraz wywołał walkę? Tu i teraz? Czy reszta by mi przyszła z pomocą? Nie istotne. Należałoby jedynie wepchnąć nóż w żebra tamtemu Tulia, uwolnić Ylvę i dać Toruviel notkę… Kilka do kilkunastu seknud. Taak… Ha, albo najzwyczajniej poczekać aż znajdą się w wyrwie w murze… W sumie… dałoby się… Mur nie jest aż tak cienki… Tylnych się zabije, zabierze Ylvę, zastawi pułapkę na tych, którzy będą wracać… Nie. Masz rozkazy i plan. Zawsze trzymaj się planu. Chyba, że przewiduje on wejście do ciemnego tunelu bez pochodni i jest on wydany przez Reshiona…
I kolejne bolesne wspomnienie… Żeby tylko spotkanie z Toruviel po przeciwnych stronach nie było podobne…
Przynajmniej dookoła jest Styria. W razie czego to będzie osłaniać. Jeden rozkaz. Trzy cele. Jeden martwy, jedna w niewoli, jedna wyzwolona. Aidanie, Tavar, czy kto tam jest i mnie słyszy… Teraz właśnie jest moment kiedy Imperialista się do was modli…
Dotknął srebrnego smoka na szyi i zaczął mruczeć pod nosem bez ładu i składu…
Szrapnel - 15-01-2016, 21:17
Ustawiony w cieniu Galahrid spod szerokiego kaptura przyglądał się poczynaniom Styryjskich Służb Wywiadowczych ze swojego rodzaju podziwem. Mimo tego, że wyglądali jak przypadkowa zbieranina działali jak jeden organizm, niczym dobrze zorganizowany oddział. Uśmiechnął się pod nosem. Przez przeniesienie z niebieskiego tymenu do służb wywiadowczych trochę brakowało mu takiego zgrania. Przenosząc wzrok na ich cel przypomniał sobie ich imiona.
Verlan, Emilia i Octavian… Dużo Styryjczyków w tym wywiadzie
Po chwili od odejścia lominów ruszyli dalej w kierunku wyrwy w murze. Miała nie być pilnowana, ale do pokonania zostało jeszcze parę uliczek i mostek. Po przejściu paru metrów od ścian budynków oderwały się cztery sylwetki i zaczęły podążać w ślad za nimi.
Elfy cesarza, lomini czy może jeszcze ktoś inny? - zapytał sam siebie. Rzezimieszków nigdy tu nie widywał więc to raczej wykluczał.
Nie ważne, jeśli będzie trzeba to ich podpalę, ale tylko w ostateczności. Zadanie wymagało dyskrecji,a nie podpalania wszystkiego dookoła. Przez chwilę zastanowił się czy na domy zostało założone jakieś zaklęcie zapobiegające pożarom.
Zawsze jeszcze przy pasie zwisała mu szabla. Kuta na zamówienie była lekka i dobrze leżała w jego dłoni. Spojrzał jeszcze na chwilę w górę na niebo. Miał ochotę nucić, ale nie był to czas ani miejsce na tę przyjemność. Ponownie skupił się na elfach przed nimi.
Gorvenal - 16-01-2016, 00:03
A pomyśleć że wszystko zaczęło się układać. Przetrwać bal... jest, przejść na zapołudnie... jest, ubić ten dziwaczny organizm i przy okazji Korcheniego... też jest. Nawet z próbkami tkanek nie wyszło najgorzej. Magini zamroziła potwora zanim je zebrali, więc powinny się nie najgorzej zachować. Miał nadzieję choć przez chwilę nad nimi posiedzieć kiedy wrócą. Nie posiedział. Nawet się nie wyspał. Ledwo co zdążył zajrzeć do pałacowego szpitala i uzupełnić leki. Od kiedy powiększył im się oddział nosił ich trochę więcej. No i jeszcze to. Śledzenie bandy długouchów której właśnie oddali Ylvę. Znając ich, to już się spodziewają że ktoś ją odbije. Cała ta misja robiła się coraz bardziej skomplikowana. Jeszcze czworo ludzi idących za nimi. Byli nieźli, ale raz na jakiś czas zauważał któregoś z nich. Poprawił szary znoszony płaszcz i nieznacznie zmienił kierunek w którym szedł starając się zniknąć im z oczu. Ostrożności nigdy za wiele. Przynajmniej tym razem mają przy sobie broń. Poluzował sztylet w karwaszu. Coś zdecydowanie było nie tak jak trzeba.
Elidis - 17-01-2016, 17:23
Ze swoich kryjówek widzieliście jak „przesyłka” zostaje dostarczona i przejęta przez agentów Lomin’yaro. Patrzyliście jak ją przeszukują pozbawiając wszystkiego co mogło jeszcze pomóc Ylvie w ucieczce. Mieliście tylko nadzieję, że Ernest podał jej zgodnie z planem odtrutkę i że agentka jest w pełni władz umysłowych.
Inaczej cała ta misją mogła pójść do biesa zanim się jeszcze zaczęła.
Założyli jej knebel.
Spojrzenie agentki skrzyżowało się ze spojrzeniem Toruviel. Przez chwile obie mierzyły się wzrokiem, po czym Ylva zaczęła się rzucać, wić i miotać w nieskoordynowany sposób. Co ona wyrabiała? Jeśli uznają, że jest zbyt przytomna, jeśli straci pozory podadzą jej coś naprawdę paskudnego, a to może być wielkim utrudnieniem.
Wreszcie agentka przestała wierzgać.
Złapał ją lomin z mieczem przy prawym boku i łukiem w sajdaku na plecach. Ruszyli przez uliczkę. Po chwili dołączyła do nich postać w długim płaszczu z pod którego przebłyskiwał błękitny kamień szerokiego kołnierze. Parę metrów dalej pojawiła się kolejna osoba. Ubrana w wyświechtaną szatę kobieta. Nemaria. Uśmiechnęliście się. Wasza dzika karta, wasz as w rękawie. Mogła wam zapewnić przewagę której potrzebowaliście w starciu z liczniejszymi lominami.
Ylva idąc słaniała się na nogach, zatrzymywała i szła dalej jak na osobę otumanioną przystało. Ukryte pod płaszczem kajdany wydawały metaliczny szczęk i podzwaniały przy każdym kroku. W pewnym momencie Ylva zakołysała się i upadła, po chwili pomógł jej wstać trzymający ją elf. Widać było, że bynajmniej nie miał ochoty niańczyć więźnia, jednak zachowanie Ylvy, prawdziwy, czy nie, wymuszało częste interwencje.
Zauważyliście czwórkę idących za wami postaci. Ich krok był powolny, uch ubranie nie różniło się od zwykłego, nieoficjalnego ubioru z Caer. W większości mieli zakryte twarze. Raz po raz widzieliście któregoś z nich przemykających na granicy wzroku. Nie próbowali całkiem zamaskować swej obecności, choć raz po raz znikali wam z pola widzenia by pojawić się znów w innej uliczce.
Poruszali się płynnie i z wypracowaną precyzją. Widać było, że byli zawodowcami, dobrze znającymi się na swoim fachu. Fachu, który mógł oznaczać poważne komplikacje w misji. W pewnym momencie całkiem zniknęli wam z oczy, jakkolwiek było to niepokojące umożliwiło wam skupienie się na pościgu.
Zwłaszcza, że wasza ofiara także przestała być widoczna znikając za zakrętem ulicy. Przyspieszyliście kroku by ich dogonić. Gdy znów ich zobaczyliście oddział lominów nieco zmienił kierunek idąc w stronę innej niż wcześniej przeprawy.
Zdziwiło was to, gdyż kierowało to ich na bardziej okrężna droga, jednak mogła to być strategia zmylenia ewentualnego pościgi. Patrząc za nimi posłyszeliście szczęknięcie metalu dochodzące z drogi, po której wcześniej szliście. Przypominało to ciche szczęknięcie rynsztunku, fragmenty metalu ocierające się o siebie.
Verlan - 17-01-2016, 17:38
Zasadzka? Głupie myślenie... Co ty... Chociaż... Dobrze wprawiona grupa... Albo Elidis zdecydował się wziąć sprawy w swoje ręce... A tamta co robi...bGłupia, uspokój się!
Verlan kciukiem wysunął szablę z pochwy o milimetry, aby mu lepiej wyszkoczyła w razie wypadku. Naciągnął mocniej rękawice i poprawił strój.
Ah... Chodzi o Toruviel... No tak, trudno jest nad sobą w tej sytuacji zapanować.
Wątpliwości. Czy plan jest dobry. Kiedy niby mają uderzyć i uratować Ylvę. Ile muszą iść. Kogo zabić. Kto ma osobiste dyrektywy kogo uratować dodatkowo. Czy pozostali nie mają rozkazu zabicia Toruviel? Albo pojmania żywcem tamtego Tulia.
Nie. Takie myślenie sprawia, że misjie zamiast się powieść idą si... Ej... A dokąd to? Cholera. Gotowoś na wszystko, tak jak mówił Valdar. Z elfami nigdy nic nie wiadomo. Może nas usłyszeli, albo zauważyli? Albo dostali cynk. Trudno.
Rozejrzał się po budynkach. Niby nic nie było podejrzanego, ale… To chyba właśnie to było najbardziej podejrzane. Brak dziwnych rzeczy wywieszonych przez balkony, brak otwartych okien w dłuższym rzędzie. Na dźwięk metalu lekko obrócił głowę.
Zaczynamy zabawę?
Zacisnął zęby i położył prawą dłoń na rękojeści. Zawsze w gotowości. Na wszystko.
Szrapnel - 18-01-2016, 14:22
Galahrid domyślał się że z odbiciem Ylvy będą problemy, ale nie spodziewał się, że to ona będzie je tworzyła. Gdy zaczęła się rzucać mag potarł czoło i westchnął ciężko.
Teraz to już na pewno dali jej coś odurzającego
Złapał ją jeden z elfów. Przy pasie miał miecz a na plecach łuk. Wergund przeniósł wzrok na uzbrojenie pozostałych zanim odeszli. Parę metrów dalej do lominów dołączyła jeszcze jedna postać. Czytał wytyczne zadania, więc przez głowę przeleciało mu imię i parę informacji. Nie było tak źle. Jakiegoś asa w rękawie mieli.
Czwórka postaci to pojawiała się to znikała. Nie próbowali się do końca ukrywać.
Straszą nas. Powodzenia. - pomyślał. Mimo to wiedział, że mogą robić problemy, więc pozostawał czujny. Przyśpieszył kroku. Elfy, które śledzili zmierzały w inną stronę niż zakładali.
Wiedzą o nas. Albo się domyślają. Na jedno wychodzi, trzeba za nimi podążać i nie tracić z oczu. Najbardziej obawiał się, że w którymś momencie wyjdą zza rogu a lominów tam nie będzie. Nagły szczęk metalu sprawił, że szerzej otworzył oczy i zaczął nasłuchiwać. Żadnej innej zmiany nie było widać w jego zachowaniu.
Aver - 19-01-2016, 19:00
Obserwowała ze spokojem sytuację. Widząc reakcję Ylvy na Toruviel zacisnęła usta w wąską kreskę. No tak, sama by najchętniej rozcharatała drobnej elfce co nieco, jednak to mogło poczekać.
Mogło?
Przeszli kawałek dalej, do obserwowanej grupki dołączyła Nemaria. Jej widok uniósł kącik ust magini milimetry do góry.
Mogło.
Zachowanie agentki powróciło do normy, o ile można było takie opóźnianie nazwać normą. Ale o to w końcu chodziło. Kątem oka zauważyła śledzące ich osoby, nie spojrzała jednak w ich stronę, dalej obserwując elfi pochód. Zaklęła szpetnie w myślach, tracąc ich z oczu. Przyspieszyli kroku.
Zmienili trasę... hm. Coś mi tu nie pasuje...
Szczęknięcie metalu wywołało u magini lekkie zmarszczenie brwi. Zdecydowanie coś mi tu nie pasuje. Dalej jednak obserwowała grupę lominów, nie chcąc ich stracić z oczu po raz kolejny. W razie czego zawsze mogła przecież posłużyć się magią... i jej ulubionymi ścianami.
Gorvenal - 19-01-2016, 20:54
Jeden ma łuk. reszta pewnie miecze. Jednak nie jest tka źle jak by się wydawało. Szli dalej. Dołączyła do nich postać w długim płaszczu. Doliczyć jednego. broni nie widać, ale jak nic coś chowa. Wciąż mieli szanse. Jeszcze jeden zakręt. Dołączył się następny cel... chociarz... Zajęło mu to chwilę, ale kiedy rozpoznał Nemarię prawie się zaśmiał. Nawet w dych znoszonych szatach wyglądała lepiej niż kiedy widzieli ją po raz ostatni. Sytuacja się odwracała.
I kto tu mówi że bogów nie ma. A z resztą, nie czas na myślenie. Odetchnął głęboko wracając myślami do zadania. Takie odpływanie podczas misji było stanowczo nie wskazane. Lomini zwolnili. Dobrze. Ylva ich opóźniała. Niech nie mają za łatwo.
Usłyszał za sobą szuranie metalu o metal. Nóż s karwasza łagodnie wsunął mu się w dłoń. Udając że zagapił się na przechodzącą obok elfkę odwrócił głowę tak aby choć na chwilę zobaczyć co znajdowało się za nimi.
Elidis - 20-01-2016, 04:00
Szliście dalej za oddziałem Lominów oddalając się coraz bardziej od mostka, którym miła iść trasa. Lomini szli spokojnym, miarowym tempem co jakiś czas zwalniając gdy chwiejny krok Ylvy zaczynał grozić przewróceniem się na ziemię.
Coś jednak nie grało. Wydawali się zbyt spokojni. Zauważyliście też brak dwóch członków oddziału, którzy zapewne odłączyli się od reszty, gdy straciliście ich z oczu.
Szczękanie metalu powoli oddalało się w stronę mostu, aż w pewnym momencie ustało.
Octavian obrócił się by szybko rzucić okiem na pozostałe ścieżki i zorientować się w sytuacji panującej na około, nie dostrzegł jednak nic istotnego. Para elfów siedziała na mości, elfka była wyraźnie w zaawansowanej ciąży, mężczyzna wskazywał coś po drugiej stronie mostu żywo gestykulując, ona starała się go uspokoić.
Na ścieżce za wami nie było niczego, oprócz kilku sennych przechodniów zmierzających do swoich domów.
Po paru chwilach od kiedy ustało podzwanianie metalu posłyszeliście jakiś hałas od strony mostka. Rozległ się mocny, kobiecy głos. Nie potrafiliście rozróżnić słów, ale brzmiał znajomo. Zaraz potem nastąpiło kilka urywanych krzyków, tym razem męskich.
Idący przed wami Lomini nienzacznie przyśpieszyli kroku i skręcili w zaułek. Jeśli chcielibyście za nimi podążać musielibyście nieco ich dogonić i skręcić za nimi, by nie ryzykować, że znikną wam z oczu tam jak poprzednio.
Kolejny głos z oddali, nieco cichszy, wyższy, żeński. Emilia go słyszała, gdzieś dawno temu. Ciężko było sobie przypomnieć.
Rozejrzeliście się szybko. Byliście na w miarę szerokiej uliczce otoczonej przez kamienice. Od głównej ulicy odchodziło wiele mniejszych uliczek, jednak wszystkie miały przynajmniej po cztery metry szerokości, więc nie były to ciasne przejścia jakie budowano na wyspach tuż pod murami.
Od zaułka, do którego przed chwilą weszli Lomini mieliście około dwudziestu metrów, zaś do mostku mieliście jakieś sto pięćdziesiąt metrów.
Cokolwiek zamierzaliście zrobić trzeba było działać szybko, by nie stracić wroga w plątaninie uliczek i przejść.
Szrapnel - 21-01-2016, 15:07
Poruszali się dalej trzymając oddział Lominów w zasięgu wzroku. Oddalali się coraz to bardziej od mostka, którym miała iść trasa.
Zmarszczył brwi gdy zauważył brak dwóch elfów i zbyt spokojne zachowanie reszty. Przynajmniej oddalali się od szczękającego metalu.
Dalej mijały ich niewielkie ilości zaspanych i zmęczonych przechodniów. Gdzieś na moście siedziała para żywo rozmawiając. Nagle z tamtej strony rozległ się kobiecy krzyk a następnie parę męskich. Galahrid obrócił głowę w tamtą stronę, ale nic poza tym. Nie jego robota. Nie miał na to czasu zwłaszcza, że Lomini znowu przyśpieszyli kroku i skręcili w zaułek. Gdzieś rozległ się kolejny głos. Wergund szybko rozejrzał się dookoła. Ulica była szeroka, otoczona kamienicami. Na boki odchodziły mniejsze uliczki.
Spojrzał na Verlana i wskazał głową w stronę jednej z uliczek po czym zatoczył palcem łuk. Skinęli sobie po czym mag lekko odchylił się na piętach do tyłu i obracając się przez lewe ramię ruszył mniejszą uliczką. Mieszkał tu już trochę czasu, znał miasto. Maszerował trochę szybciej. Musiał wyrównać różnicę odległości. Cały czas był jednak uważny i nasłuchiwał. Nie podobał mu się brak dwóch elfów, a poza tym nie chciał wpakować się na odział z Ylvą. Prawą rękę cały czas trzymał na szabli.
Verlan - 21-01-2016, 16:42
Verlan nie zwracał uwagi na przechodniów. Nie miał po co. Nie miał na kogo. Zamyślony, tępo szedł w ślad za towrzyszami. W końcu się otrząsnął i zlustrował lominów. Z przerażeniem odkrył, że brakowału dwójki elfów. Cholera… Nie zauważyłem tego. Nagle rozległ się kobiecy krzyk, potem kilka męskich. Dochodziły od strony mostu. Spojrzał na Emilię. Potem na Galahrida, który wskazał na boczną uliczkę i zatoczył łuk palcem. Verlan skinął, a Wergund powtórzył gest. Rozeszli się, a Verlan spojrzał na Octaviana i wskazał wzrokiem do góry.Żebyś tylko umiał po takim czymś łazić… Sam kontynuował marsz i po chwili skręcił w uliczkę za lominami. Polozował szable o kolejne milimetry i poprawił płaszcz aby mu lepiej było wyciągnąć broń.
Gorvenal - 22-01-2016, 00:21
Kiwnął głową Verlanowi na znak że rozumie. skręcił w zaułek i opierając się o parapety, gzymsy i ornamenty nad oknami szybko wspiął się na dach. Pochylił się tak żeby trudniej było go wypatrzeć od strony ulicy i przelotnie popatrzył w stronę mostu. Potem odwrócił się i przeskakując nad węższymi przerwami dzielącymi dachy przemieszczał się do przodu. W dłoni trzymał nóż który mógł wbić w drewniany element domu jeżeli by się poślizgnął. Nie zatrzyma go, ale zawsze spowolni ewentualny upadek i da czas na złapanie się czegoś innego. Cały czas trzymał się za grupą elfów jednocześnie wypatrując dwóch żołnierzy którzy niedawno się od niej oderwali. "Oby tylko nie próbowali robić właśnie tego co ja", pomyślał i przeskoczył na następny budynek.
Aver - 23-01-2016, 01:16
Zamarła, słysząc znajome głosy z zupełnie innej strony. Zmarszczyła lekko brwi, przeszukując porozrzucane w chaosie szufladki ze wspomnieniami. Skąd ja znam ten głos... Ugh. Pal licho starczą sklerozę. W tym momencie podłapała spojrzenie Verlana. W półmartwych oczach widziała prośbę. Usta zacisnęły się w wąską linię, orzechowe tęczówki pociemniały. Rozdzielanie się to zły pomysł. Żeby nie było że nie ostrzegałam. Westchnęła jednak cicho, wywróciła oczami i ostrożnie przemieściła się w stronę mostu, chcąc zorientować się w sytuacji tam panującej.
Elidis - 28-01-2016, 01:42
Wymieniwszy się serią krótkich gestów rozdzieliliście się. Galahrid wszedł niepostrzeżenie w jedną z bocznych uliczek biegnącą równolegle do tej, po której szli, Emilia zawróciła na pięcie, zaś Octavian wszedł między budynki i zaczął się wspinać.
Tylko Verlan szedł dalej tą samą ścieżką co przedtem i mógł widzieć co robi idąca przed nim grupa pięciu osób.
Tylko on mógł zareagować na ich ewentualny ruch
Octavian wspinał się po ścianach żywych budynków. Ściany domów i wierz ukształtowanych z potężnych drzew były zadziwiająco gładkie i proste jak na korę. Na szczęście dla Orifczyka często porastał je bluszcz i były bogate w ozdobne płaskorzeźby i gzymsy.
To wystarczyło za uchwyt.
Wspinając się szybko po pięknych organicznych konstrukcjach Octavian stracił na chwilę widok na ulicę, jednak kiedy dotrze na szczyt jego wzrok będzie sięgał znacznie dalej. Tuż przed wejściem na dach Ofirczyk poczuł jak jego noga ześlizguje się z gładkiego gzymsu i zanim zdążył się zorientować zawisł nad uliczką.
Octavian odetchnął pozwalając by szok odszedł wraz z wydechem, a następnie podciągnął się na dach.
Stromy, ostrołukowy dach pokryty był gęstą warstwą czerwonych liści, jednak pod spodem była drewniana konstrukcja z tysięcy ciasno ułożonych i splecionych ze sobą gałęzi, podpartych od wewnątrz przez mocniejsze konary. Octavian wiedział jak wygląd ta konstrukcja, wiedział, że jest solidna i że go utrzyma jednak wciąż dziwnie było chodzić po liściach dobre dwanaście metrów nad ziemią.
Octavian rzucił spojrzeniem w stronę mostku. Nie było go zbyt dobrze widać ze względu na dachy innych budynków, jednak przez chwilę miał wrażenie, że dostrzega jakieś poruszenie, jednak nie miał czasu na dokładną obserwację, tym zajęła się Emilia, on miał inne priorytety.
Lomi zdążyli już zniknąć za rogiem, jednak ze swojego wysokiego stanowiska wciąż ich widziałeś.
Trzeba jednak było przeskoczyć na dach pobliskiego domu.
Modląc się by nie wylądować twarzą na ulicy poniżej Ofirczyk wziął rozpęd i skoczył. Poszło niemal idealnie. Agent wylądował na docelowym dachu jednak stracił równowagę. Uderzyła go chwilowa panika, na szczęście zdołał złapać się pobliskiego wykusza.
Kiedy tylko ustabilizował pozycję wrócił do obserwacji wroga.
Galahrid przemykał zaułkami i tylnymi przejściami budynków. Żywe miasto jakim było Leth Caer miało niewątpliwe mnóstwo uroku. Arkady i bramy z korzeni wielkich drzew, korytarze z żywych kwiatów, szumiące dachy z liściastej gęstwiny.
Nawet wąskie tylne uliczki zachowywały oryginalny styl całego miasta. Jednak myśli maga nie skupiały się na misternym pięknie architektury, lecz na oddziale elfów przed nimi. Czy może w jego przypadku, obok nich. Wergund pilnował się by nie stracić drogi w labiryncie przejść, co jakiś czas wyglądając na ulicę by ustalić swoje położenie i określić poczynania wroga.
Cały czas był czujny i spięty, nasłuchiwał uważnie, gdyż była duża szansa, że to właśnie dźwięk będzie jego znakiem do działania. Trzask cięciwy, zgrzyt stali, krzyk maga, był przygotowany na każdy z tych sygnałów by w ułamku sekundy znaleźć się wewnątrz lub za grupą wroga.
Trzeba było tylko wyczekać moment, lecz Modwit to cierpliwy wojownik i tego samego nauczał swych dzieci.
Emilia niechętnie oddaliła się od reszty grupy. Rozdzielanie się było złym pomysłem i dobrze to wiedziała. Była niemal pewna, że właśnie na to czekają Lomini. Wypatrywali momentu kiedy oddział SSW osłabnie na tyle, by mogli uderzyć.
Potrząsnęła głową jakby chciała wyrzucić z niej te myśli.
Lepiej było sprawdzić każdą ewentualność, na wszelki wypadek, by niczego nie przeoczyć. Wywiad nie mógł sobie pozwolić na przeoczenie rzeczy, nie w takiej chwili, nie w tych warunkach. Nawet najmniejszy błąd mógł oznaczać utratę Ylva, z czego Emilia doskonale zdawała sobie sprawę.
Stara magini zamyśliła się próbując przypomnieć sobie, do kogo należał znajomy głos. Była pewna, że go gdzieś słyszała i to całkiem niedawno, ale psia mać nie mogła wyłuskać z pamięci do kogo należał, zwłaszcza, że był zniekształcony odległością i dźwiękami samego miasta. Na szczęście uliczki coraz szybciej pustoszały i mogła słyszeć coraz wyraźniej.
Mostek wciąż był blisko i dotarcie do niego zajęło jej ledwie chwilę, jednak im bliżej była tym silniej przeczuwała, że coś jest nie tak. Na ulicy widać było poruszenie, przechodnie niespokojnie patrzyli na przeciwległy brzeg kanału obserwując coś i pokazując palcami. Wyglądało jednak na to, że nie chcą przebywać tu zbyt długo, po chwili obserwacji większość z nich szła w przeciwną stronę omijając most szerokim łukiem.
Wciąż przeprawa nie była strzeżona, a z mostu lepiej dałoby się zobaczyć co dzieje się po drugiej stronie. Emilia w truchtała na most ciesząc się, że jest tak żywa jak na swój wiek. Oparła się pokusie podziwiana przecudnej bramy z kwiatów spajającej dwie części mostu i spojrzała na drugą stronę.
To co zobaczyło całkowicie ją zaszokowało. Poczuła jak oddech jej odpływa z płuc, a nogi sztywnieją z niedowierzania i strachu.
A jednak coś przeoczyli, coś bardzo, bardzo ważnego.
Po drugiej stronie mostu widać było oddział Lominów w pełnym składzie. Qa, który się do nich dołączył leżał w kałuży krwi, swojej własnej krwi wypływającej ze zmasakrowanej twarzy. Kawałek dalej leżał elf, również brocząc krwią. Uwijała się przy nim Nemaria, zapewne szyjąc jego rany.
Nieco dalej przy stoliku Talsoi trzymający w dłoniach kordelas, ostrze ociekało krwią. Emilia szybko domyśliła się, do kogo krew mogła należeć. Obok elfa stał wywrócony stolik i cztery krzesła, a na ziemi leżały trzy osoby, czy może ciała. Styryjski Gwardzista z wyraźną plamą krwi na brzuchu i pod tułowiem, kapłan Tavar i arphena Lansjerów, dowódca pięciu dziesięcioosobowych oddziałów ciężkiej jazdy Caer.
Jednak zdecydowanie najważniejsza była postać leżąca na środku drogi. Od razu rozpoznałaś Ylvę. Jedna jej noga była owinięta korzeniem, który trzymał ją przy ziemi. Wyciągnięta ręka stojącej nieopodal elfki z perłową maską na twarzy jasno wskazywała kto rzucił czar. Kawałek dalej był ten rudy Tulia z mieczem w ręce, za nim do biegu zerwał się Ohtat z pancerzem na lewym ramieniu.
Myśli krążyły w głowie magini, huczała krew w uszach. To zmieniało wszystko. Oznaczało to bowiem, że daliście się nabrać na przebierańców, podczas gdy Ylva była tu i potrzebowała pomocy. Oznaczało to też, że Lomini byli świadomi waszego pościgu.
I wreszcie scena ta oznaczała, że reszta waszego oddziału była w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Lomini szli dalej normalnie, nic nie wskazywała na to, że zauważyli wasze rozdzielenie się, co było zdecydowanie dobrym znakiem. Nie minęło dużo czasu odkąd Emilia się odłączyła kiedy prowadzący oddział Tulia wyjął coś z kieszeni i się temu przyjrzał.
Gdy tylko schował przedmiot do kieszeni czas nagle przyśpieszył niemal nie dając wam czasu na reakcję.
Lomini błyskawicznie obrócili się w stronę Verlana, który cudem uskoczył przed dwoma rzuconymi nożami. Idąc w środku pochodu Ylva odrzuciła płaszcz, pod którym nie było kajdan, ale był dwa granaty, które rzuciła na boki uliczki.
Po chwili ścieżka wypełniła się gęstym, szarym dymem, co przesłoniło widok Octavianowi. Verlan na dole uliczki miał ten sam problem. Błyskawicznie dobył ostrza, jednak nie miał przeciw komu go zwrócić nie widząc żadnego celu. Z szarego obłoku wyłonił się ludzki kształt, kształt trzymający w dłoni miecz i wyprowadzający szybkie cięcie od góry, z prawej po skosie.
Verlan zasłonił się, jednak nie wychwycił cięcia idącego na udo. Miecz rozciął mięśnie i uderzył głucho o kość. Gdyby to był ktoś inny ból zapewne pozbawiłby go na chwilę możliwości działania, jednak nie tyczyło się to Verlana, który pierwszy raz w życiu podziękował za to, że jest martwy.
Z bocznej uliczki wyszedł Galahrid zaalarmowany przez kłęby dymu i szczęk oręża. Starał się uniknąć chmury dymu, co zmusiło go wyjścia znacznie dalej od oddziału wroga niż planował, wciąż jednak mógł im poważnie zaszkodzić. Trzeba było tylko uważać, żeby nie spalić przy okazji żadnych domów. Cesarz by się zdrowo pluł po czymś takim.
Wergudn dostrzegł przed sobą wyłaniającą się z dymu sylwetkę trzymającą łuk. Nikt z oddziału SSW nie był łucznikiem, oprócz Octaviana, ale ten łaził po dachach, więc przeprowadzając szybki i niezawodny proces eliminacji mag ustalił, że łucznik musi być wrogiem. Wydawało się też, że mierzy gdzieś w górę.
Octavian starał się rozeznać w sytuacji. Zgodnie z tym co wiedział o alchemii dym wygenerowany w takiej ilości i tak szybko nie mógł być zbyt ciężki, a więc powinien się w miarę szybko rozwiać, co umożliwiłoby mu skuteczne prowadzenie ognia, więc pozostał na miejscu.
W chwile po podjęciu tej decyzji w powietrzu świsnęła strzała o włos mijając głowę alchemika i rozcinając mu policzke. Cholerny elf musiał strzelać na pamięć, ale dym go zmylił.
W trakcie starca w waszych głowach pojawiło się proste pytanie, na której niestety nie znaliście odpowiedzi i nad którym nie mieliście czasu się zastanawiać.
Jeśli to byli figuranci, to gdzie była prawdziwa Ylva i co się z nią stało?
Verlan - 28-01-2016, 02:09
Ku**a jego pier****na mać, w dupę j****y każdy po kolei, a ja na początku.Tak dużo się działo. Tak szybko. Lekkie ukłucie jakim było dla Verlana rozcięcie do kości było niczym odświeżający impuls dla wściekłego już umysłu. Chwycił miecz mocniej i zaczął ciąć we wszystko co mu się wydawało ludzkie czy elfie. Miał gdzieś cywili, swoich, czy wrogów. Mordować. Słodki zapach krwi z jego nogi. Poczuł, a raczej zdał sobie sprawę, że adrenalina zaczyna działać. Pozwolił jej wpłynąć na organizm. Wiedział, że tak głębokie rozcięcie na nodze będzie poważnym utrudnieniem, ale nawet na klęczkach z jedną nogą bezwładną był niebezpieczny. Więc ciął. Machał i ciął robiąc piruety i młynki, pozycje na jakie szabla mu pozwalała. Słodki zapach uderzał w nozdrza. I wtedy sobie przypomniał...Galahrid...
-Panie Wergund, pan zacznie jarać!!!
Wiedział czym to grozi. Ale ogień łatwo będzie zobaczyć, upadnie. Oby.
Poza tym...Gdzie jest Ylva? Wiadomo, że to podpucha. Gdzie oni są? Aidanie, jakie szczęście, że się rozdzieliliśmy... Czy to możliwe, że skręcili gdzieś indziej? Nieeeee... A może... A może oni są tam...? Atakował aby mordować a w myślach wykrzykiwał wiązankę pod adresem własnej głupoty.
A gdyby tak upozorować śmierć? Pozostałym kazać pomóc Emilii...? Tylko jak im to przekazać? Normalnie, durniu. Krzykiem.
Szrapnel - 29-01-2016, 00:59
Galahrid biegł boczną uliczką. Cholerny dym zaslanial mu cały widok. Skąd on się właściwie wziął? Komplikował wszystko. Adrenalina powoli zaczynała krążyć w żyłach. Wybiegł trochę dalej i spojrzał na sylwetkę łucznika. Wypuścił strzałę. Lewa ręka wergunda powędrowała do góry. Usta zaczęły wypowiadać inkantacje.
-Mówię inkantacje kuli ognia
W tym samym czasie kiedy formowala się kula ognia druga ręka wyszarpywala szable z pochwy.
Mówi się że magowie z czasem przejmują cechy żywiołu którym się posługują. Magowie ziemi bywają uparci i rzadko zmieniają decyzje. Magowie ognia z kolei bywają bardzo gwałtowni. Wystarczy jedna iskra. Gdy pierwszy płonący pocisk poleciał w stronę elfa, oświetlil on twarz maga. Malowala się na niej czysta nienawiść a w oczach plonal gniew. Wściekłość sprawiała ze działał impulsywnie. Następną ognista kulę zamierzał posłać w dym.
Tam jest Verlan. To niebezpieczne. - przemknęło przez jego głowę. Jednak mały cień wątpliwości został przepedzony przez pożar gniewu.
-Mówię inkantacje eksplodujacej kuli ognia
Następny pocisk powędrował w dym. Ten miał na końcu niespodziankę. Nagle dotarło do niego ze w tym oddziale nie ma Ylvy. Myśl podziała jak zimny prysznic. Znikły wszelkie emocje. Galahrid otworzył szerzej oczy i rzucił się w drogę powrotną boczną uliczką. Może dało się to jeszcze naprawić.
Gorvenal - 01-02-2016, 00:10
Miękkie lotki strzały delikatnie otarły się o jego twarz. Chwilę później poczuł piekący ból w miejscu gdzie drasnął go grot. Ciekawe... Jeżeli to była trucizna, to jak długo wytrzyma bez tracenia przytomności? Nieważne. zajmie się tym później. Zadrapanie było zbyt płytkie, nawet pomimo dobrego ukrwienia twarzy. Na tyle bezdźwięcznie na ile potrafił przesunął się po spadzistym dachu. Lepiej nie stać w tym samym miejscu. Zdjął z pleców łuk i zaparł się stopami o ornamenty na krawędzi sklepienia. W tym samym momencie dym rozświetliło pomarańczowo czerwone światło. przetarł ręką zakrwawione miejsce pod okiem i uśmiechnął się. Może i elfy o nich wiedziały, ale właśnie wpakowały się w niezłe bagno.
jeżeli zauważę kogoś w świetle to oczywiście próbuję go postrzelić. Jeśli nie, to wykorzystuję osłonę jaką daje mi dym i schodzę z dachu w jedną z bocznych uliczek prostopadłych do tej na której walczymy.
Aver - 01-02-2016, 22:16
Przeoczyliśmy to. Daliśmy się nabrać jak dzieci. Psia mać. Klęła w myślach, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się co robić. Co teraz, co...
Chwila. Ogarnij się. Na spokojnie. Na nogach jest ten rudy, ohtat, Toruviel i Talsoi. Znając Ylvę, zaraz się z korzenia uwolni... i co? Którego z nich zaatakuje? Myśli galopowały po jej głowie niczym samnijskie konie po stepie. Widok wykrwawionego na śmierć gwardzisty bynajmniej nie pomagał w jakimkolwiek uspokajaniu się.
Przede wszystkim musi się mieć jak ruszyć... a niekonwencjonalnie przeszkodzić jej w tym może jak na razie tylko Toruviel. Zmarszczyła brwi. Przed oczami przemknęły jej wspomnienia spod Vekowaru. Cokolwiek ubzdurał sobie Verlan, w tym momencie jest mało istotne.
Elfka stała, zapewne przytrzymując Styryjkę zaklęciem. O tak, stój tam dalej. A najlepiej się nie ruszaj, tak przynajmniej kilka sekund.
Kucnęła w napięciu, położyła dłonie na moście i posyłając poprzez żywioł Moc wyszeptała zaklęcie mające otoczyć Toruviel kamiennym murem wysokim na jakieś dwa metry:
- Talami yaaretha renda rindith erreth.
Wstając wyciągnęła dłoń w stronę Talsoja.
- Talami yaaretha seikalarva - rzuciła krótkim, acz efektywnym zaklęciem kamiennego pocisku, po czym nie patrząc na efekty zbiegła z mostka w stronę Ylvy, wyszarpując nóż (...w zasadzie na cholerę mi nóż, skoro zawsze mogę rzucić komuś kolcem w bebechy?...) i mając nadzieję że chłopaki zdążyli się zorientować w sytuacji i już tu nadchodzą...
//Ziemia formuj ściana krąg utrwal i ziemia formuj wystrzel.
Elidis - 03-02-2016, 01:44
Mgła zasłaniała wszystko, utrudniała działanie, zatykała płuca. Przynajmniej tym ostatnim nie musiał się martwić Verlan. Stan nie – śmierci zdecydowanie miał swoje plusy. Dzięki niemu nie zwijał się teraz z bólu na ziemi, lecz mógł działać dalej.
Choć rozcięte mięśnie utrudniały ustanie na nogach i czyniły bieg całkowicie niemożliwym.
Wciąż miał jednak sprawne ręce, a w nich broń. Był doświadczonym szermierzem i nie z takich sytuacji uchodził z życiem. Tym razem „ujście z życiem” było z góry niemożliwe, ale z zupełnie innych przyczyn. Nieważne. Zaczął wywijać wokół siebie szablą tnąc i siekając wszystko co mu wpadło pod ostrze.
Poczuł jak stal szabli miękko się w coś zagłębia. Po chwili usłyszał wysoki, kobiecy krzyk bólu i przerażenia. To nie mógł być jeden z ich wrogów, raczej cywil. Cóż, w złej chwili wyjrzała na ulicę.
Kolejne cięcia i obroty, poczuł jak ostrze uderza o coś twardego, posłyszał metaliczny klangor. Wreszcie wróg. Verlan wyłapał obrys jego sylwetki w dymie. Zaatakował. Elf trafił mężczyznę pod żebra, jednak nie wiedział z czym mam do czynienia. Cios który powstrzymałby żywego nie robił na Verlanie wrażenia. Ofirczyk po prostu ciął dalej nie zatrzymując się i nie zważając na obrażenia.
Jedno cięcie przez pierś, drugie w ramię. Elf cofnął się w dym, widać jednak było, ze obficie krwawi i trzyma się za ranione ramię. Można było go uznać, że zdecydowanie mniejsze zagrożenie niż pozostałych kryjących się gdzieś pośród oparu.
Verlan znów zaczął młócić powietrze ostrze. Tym razem cios przyszedł od tyłu i przebił pustą jamę brzuszną Ofriczyka. Krew zaczęła wypływać z ciała. Verlan jej nie potrzebował, ale jego naczynie tak, a teraz było poważnie zagrożone.
Po drugiej stronie oparu stał Galahrid, który szybko posłał kulę ognia za znikającym w dymie łucznikiem.
Elf był szybki, jednak nie dość by uskoczyć przed pociskiem trzaskającego ognia, który trafił go w pierś. Elf krzyknął z bólu i upadł na ziemię. Jego ciało zaczęło się zajmować od płomienia, ubranie paliło się wtapiając w skórę. Łucznik zaczął desperacko tarzać się po ziemi, dzięki czemu ugasił ognisko jakim się stał.
Jednak w chwilę później Wergund posłał kolejny czar. Tym razem pocisk kipiącej pożogi nie eksplodował mniej więcej w środku chmury dymu. Czerwona kipiel rozlała się po uliczce odbijając się falą do ścian budowli, które choć drewniane nie zajęły się. Siła eksplozji rozproszyła dym wypychając go do góry.
Unosząc się dym ujawnił pozycje wroga. Łucznik leżał na ziemi najbliżej maga, dalej była „Ylva”, która klęczała przy ranionym przez Verlana elfie, wyraźnie go opatrując. Jeszcze dalej, w samym epicentrum eksplozji stał Ofirczyk oraz dwaj elfowie. Jeden z mieczem dłoni stał przed mężczyzną, drugi z dwoma długi nożami wykonywał długi wypad trzymając broń nachwytem i celując po obu stronach szyi między nią a barkiem. Piątego wroga nie było widać.
Wszyscy odsłonięci przez wybuch zostali trafieni falą ognia, jednak tym razem była zbyt słaba, by ich podpalić. Każdy jednak, włącznie z Verlanem, odczuł jej działanie w postaci obezwładniającego bólu.
Dla nieumarłego Ofirczyka magiczny ogień był znacznie gorszy niż fizyczne ciosy, wisior na szyi mężczyzny rozgrzał się, a Verlan poczuł ból tak jak go niegdyś odczuwał i wraz z innymi trafionymi pociskiem przykląkł walcząc z obezwładniającym uczuciem i zapachem palonego ciała.
By dodać do problemów elfów, stojący na dachu Octavian wypuścił strzałę w stronę leżącego na ziemi łucznika gdy tylko dym się podniósł. Strzała trafiła elfa w głowę, nie pozostawiając wątpliwości co do efektu.
Ofirczyk dalej przesuwał się pod spadzistym dachu o dziwnej fakturze. Mężczyzna roztarł policzek, mięśnie powoli drętwiały, jednak wyglądało na to, że do krwi dostała się tylko odrobina trucizny. Nie było innych objawów. Jak na razie. Oforczyk zadrżał w duchu przypominając sobie dziwaczną truciznę z kwatery SSW.
Początkowa przeszkoda w postaci zasłony dymnej zniknęła i alchemik miał teraz doskonałą pozycję snajperską. Przeszedł kawałek po pokrytym listowiem budynku i stanął w miejscu umożliwiającym mu całkowitą obserwację pola walki, kawałek przed Verlanem. Z tego kąta mógł pokryć całą alejkę ogniem.
Co niedługo mogło im uratować skórę, gdyż gdy tylko dym się podniósł elfka grająca Ylvę podniosła się od rannego kolegi i cisnęła czymś w próbującego się schować w alejce Galahrida.
Coś było niewielkie, okrągłe i lekko dymiło w locie.
Coś nigdy miało nie trafić Wergudnka, który zamarł z „O kur...” na ustach.
Coś eksplodowało w powietrzu może półtorej metra od maga.
Galahrid z całych sił starał się wskoczyć w pobliską alejkę i osłonić głowę przed śmiercionośnymi odłamkami, choćby za pomocą rąk.
Częściowo mu się to udało.
Galahrid poczuł jak ostre szrapnele przeszywają jego nogi i lewy bok. Krew pociekła z ran. Większość odłamków została w ciele i wyglądało na to, że żaden witalny organ nie został naruszony. Jednak mężczyzna nie mógł chodzić póki szrapnele tkwiły w jego mięśniach a rany obficie krwawiły grożąc śmiercią z upływu krwi.
Verlan - 03-02-2016, 02:18
Znowu śmierć. Taka piękna śmierć. Znowu mord. Znowu trupy. Koniec krzyk. Trudno. Są gorsze losy. Zgrzyt metalu o metal. Mam cię... Ukłucie pod żebrami. Phi! Postarałbyś się! Cięcie na odlew od dołu, potem z góry. Oba weszły. Czy głęboko- nie ważne. Były długie. Były piękne. Ale Verlan nie mógł sobie pozwolić na chwilę fascynacji sztuką wojny. Miał zadanie. Miał mordować. I wtedy poczuł coś w żołądku. Rozwścieczyło go to. Czy oni sobie zdawali sprawę jak trudno o takiego ciało?!
Hah… Ale spokojnie… Nawet jak je zniszczą… Co się odwlecze to nie uciecze, moi kochani. Nagle jego młynki przerwała czerwona poświata i wyostrzenie obrazu. Sekunda w ogarnięciu sytuacji i znowu wrócił do machania. Galahrid wreszcie pokazał ułamek magii jaką pewnie dysponował. Ale nie machał długo. Uderzenie w umysł tak potężne i bolesne, że aż upadł. Jedną ręką chwycił się za głowę, drugą ściskał miecz, starając się nie wrzeszczeć. Ból. Wszechobecny w ciele ból. Przeszywał go. Kłuł. Świadomość zaczęła się cofać. Chciała się ukryć, uciec, odejść.
NIE! Masz zadanie! Musisz im pomóc. Musisz zostać przytomny, oni cię... Co? Potrzebują? Żywego trupa? Zdrajcy? Nie łudź się. Stworzyłeś sobie świat, w którym jesteś dla nich kimś. Ci, których nazywasz przyjaciółmi… Opuszczą Cię. A ty zdradziłeś swoich przyjaciół. Spójrz na swoje życie. Niezdecydowanie, które doprowadziło Cię tutaj. Nie wiedziałeś co robić, czego chcesz, czy pragniesz… Nadal tego nie wiesz. Chcesz zemsty, ale dałeś słowo! Ona miała rację przed balem, że ta idea jest beznadziejna! Spójrz na siebie... Upiór! ZAMKNIJ SIĘ!
Szaleństwo. Chwila wytchnienia i od razu się odzywa. Zapch palonego ciała był obrzydliwy. Ale przypomniało się wtedy Verlanowi jak był w armii i czuł palone trupy, żeby nie wybuchła zaraza. Przypomniał sobie utratę miasta Aenthil na rzecz Styrii. Miał wtedy ranną nogą. Olśniło go. Adrenalina działała nie tylko na ciało, ale też na jaźń. Korzystając z okazji, na tyle na ile mógł, zdjął chustę, którą zawsze miał owiniętą gdzieś na ciele i zaczął szybko uściskowo owijać nogę. Do rany pod żebrami przycisnął ramię i padł na ziemię. Nie widział nic dookoła, usłyszał tylko huk, mając nadzieję, że to Wergund posłał elfy do Opiekunów.
Nie wiem czy to dobry ruch... Ale jedyny jaki mam. Wybaczcie, panowie. Mam nadzieję, że zobaczymy się na moście… Zamknął oczy i wsłuchał się w ciało... Pompowanie serca. Wylewająca się krew z brzucha. Musiał to zatrzymać... Skupił się na sercu. Tak jak uczyli. Nakazał mu zwolnić. Kolejna cudowna zaleta- większa kontrola nad ciałem. Organ zwalniał, krew powoli, bardzo powoli przestawała wypływać. Ciało wstrzymywało swoje działanie. Jedynie świadomość była czujna. Gotowa, w każdym momencie, odzyskać kontrolę nad ciałem i stanąć w obronie. Ale to było niebezpieczne, mogło spowodować duży upływ krwi w krótkim czasie z rany. Jeśli wpadli by na ten jeden pomysł… No cóż… Nic innego mi nie pozostanie. A kiedy wstaniesz powinieneś wyrwać im skrzydła i zostawić złamanych.
Szrapnel - 04-02-2016, 17:32
Jego zaklęcia osiągnęły częściowo pożądany efekt. Dym się rozwiał. Powalony elfi łucznik leżał ze strzałą malowniczo wystającą z głowy. Przyglądał się przez chwilę z satysfakcją. Błąd numer jeden. Przestał zwracać uwagę na przeciwnika. Drugim błędem było stanie na środku ulicy. Fałszywa Ylva podniosła się trzymając coś w ręku, co następnie rzuciła w jego stronę. Galahrid obserwował lecący lekko dymiący, okrągły przedmiot. Za późno zorientował się co się dzieje. Granat był za blisko. Mag spiął mięsnie i skoczył w uliczkę zasłaniając głowę rękoma. Miał nadzieję, że to ochroni go chociaż trochę.
Na ziemię i ręce na głowę. Co za bzdura. - pomyślał gdy poczuł jak metalowe odłamki wbijają się w jego nogi i bok.
Uderzył ciężko w bruk. O ile można było tak nazwać kamienne płyty trzymane przez korzenie. Zostawiając na nim krwawy ślad i zajęcie dla tego kto będzie to sprzątał. Podciągnął się i oparł o najbliższy budynek. Nawet nie musiał patrzeć w dół żeby wiedzieć, że jest źle. Czuł to. Musiał się spiąć. Życie wypływało z niego i powiększało karmazynową plamę dookoła. Szybko wyciągnął sztylet z pochwy przy pasie. Szablę odłożył obok siebie. Zaczął nacinać rękawy swojej tuniki, a następnie je urwał. Trwało to zaledwie chwilę. Nóż był ostry a tunika nie była gruba. Schował ostrze. Dopiero teraz spojrzał w dół z zamiarem wyjęcia odłamków. Złapał pewnie za pierwszy kawałek metalu i pociągnął. Łzy stanęły mu w oczach.
Jak tak dalej pójdzie to zrobią mnie lokalnym kasztelanem. Dobrze by było jednak skończyć lepiej niż on - myślał kontynuując usuwanie ciał obcych z mięśni. Gdy skończył z jedną nogą obwiązał ją oderwanym rękawem. Nie było taryfy ulgowej, a on miał coraz mniej czasu. Zamierzał zabrać się za drugą kończynę, ale zaczęły przeszkadzać mu odłamki tkwiące w lewym boku. Wciągnął powietrze i przystąpił do działania. Gdy ta cześć szrapneli została usunięta złapał za medalion na szyi i zaczerpnął z jego mocy. Ran było kilka, więc pojedynczy ładunek mocy nie uzyskał całkowitego efektu, ale nie chciał używać więcej. Ostatnia kończyna znaczyła też ostatni wysiłek. Wolną od kawałków granatu też obwiązał prowizorycznymi bandażami. Złapał za rękojeść szabli i spróbował się podnieść podpierając się o ścianę.
Gorvenal - 07-02-2016, 01:06
podmuch gorącego powietrza rozwiał dym dając mu okazję do czystego strzału. Wypuścił cięciwę z palców a strzała utkwiła w głowie elfa. Już nie wstanie. I dobrze. Przeczołgał się po dachu sprawdzając w jakim stanie są jego towarzysze. Verlan leżał na ziemi i nie wyglądał zbyt dobrze. Trzeba go będzie poskładać kiedy to się skończy. Tym razem przemieszczanie się po dachu wymagało więcej wysiłku niż poprzednio. Niedobrze. Zaczynał drętwieć. Długouchy musiały jednak nasmarować czymś paskudnym groty. Wyciągnął następną strzałę i zanim przygotował się do strzału głębiej naciął ranę na twarzy. Postarał się wycisnąć z niej trochę krwi. Najwyżej zostanie mu blizna. Strząsnął krew z palców i wrócił do celowania. Problem w tym że zrobił to o sekundę za późno. Dymiący granat poleciał w kierunku maga. Wybuch odrzucił go pod ścianę. Oby tylko wytrzymał.
Postać w płaszczu która rzuciła ładunkiem wybuchowym była niebezpieczna. Za bardzo żeby dłużej pozostawiać ją przy życiu. Wypuścił strzałę. "świećcie opiekunowie nad jego duszą" mruknął pod nosem z dużą dozą sarkazmu.
Elidis - 15-02-2016, 01:11
Po dwóch spektakularnych wybuchach starcie zaczęło wyraźnie zbliżać się ku końcowi. Jeden z elfów nie żył, dwóch leżało na ziemi i wyraźnie nie zanosiło się, żeby mieli szybko wstać Zaś ostatnią w pełni sprawną elfką zajął się Octavian. Wypuszczona przez niego strzała trafiła precyzyjnie w głowę elfki, która na kilka sekund zamarła w pozycji z ręką wyciągniętą do rzutu i grotem wystającym z czoła.
Chwilę później opadła bezwładnie najpierw na kolana, a potem na bokiem na kamienne płyty ulicy.
W tym czasie Verlan zajął się swoim uszkodzonym naczyniem. Czuł się jak załoga okrętu, która łata dziury w kadłubie podczas walki. Różnica była taka, że on nie miał działonowych, którzy ostrzeliwaliby w tym czasie przedpole.
A może miał? Ten Ofirczyk wciąż był na dachu i miał niezłego cela...
Mniejsza, to nie było ważne. Musiał przede wszystkim zadbać o ciało by nie straciło za dużo krwi. Spowolnił akcje serca, niemal je zatrzymując. W ten sposób w zasadzie powstrzymał krwawienie, ale istniało też ryzyko, że jego towarzysze uznają go za zmarłego.
Rozpędzenie serca zajmie mu trochę czasu, nie było pewności, że zdąży zareagować jeśli postanowią go, powiedzmy spalić. Nie było jednak teraz czasu na takie myśli.
Na korzyść nieumarłego działał fakt, że trafieni kulą ognia elfowie byli niezdolni do ruchu. To znaczy ruszali się i to bardzo żwawo, ale nie były to skoordynowane ruchy ale bolesne konwulsje.
Verlan już to widział. Nic nie boli tak jak palone ciało, to nie jest coś, co da się przetrzymać, czy wziąć na siłę woli. Ból z bycia palonym żywcem jest nie do opisana, zalewa całe ciało, wypełnia jego każdy zakamarek. Ci panowie mieli rozległe poparzenia trzeciego stopnia.
Nie mieli zbyt wielkiej nadziei na przeżycie.
Nieco dalej Galahrid zmagał się z własnymi szansami na przetrwanie usilnie próbując zatamować krwawienie i usunąć szrapnele. Opaska na udzie pomogła i choć nie powstrzymała całkiem upływu krwi, była na to za luźna, to jednak zmniejszyła go do kategorii zacięcia się nożem. Bolało, piekło, ale raczej nie zabijało.
Mag wykorzystał ten czas by usunąć wszystkie odłamki jakie mógł znaleźć. Był przy tym bardzo staranny, wolał uniknąć sytuacji gdzie jeden z szrapneli utknąłby w jego ciele. Słyszał bowiem, że tak się zostaje w tej okolicy kasztelanem.
Brrrr...
Kiedy nie mógł już znaleźć nic więcej wykorzystał moc w medalionie by częściowo się połatać. Zaklęcie zamknęło największe rany, choć mniejsze wciąż pozostały otwarte i krwawiły choć już nie tak obficie jak wcześniej.
Spróbował wstać opierając się o ścianę budynku.
Udało mu się to, choć dostał straszliwych zawrotów głowy grożących powrotem do pozycji na wyjściowej.
Widać stracił więcej krwi niż sądził.
Był raczej mało zdolny do walki, ciężko było mu unieść szablę. Dzięki doskonałej znajomości swoich własnych granic oceniał, że mógł użyć pięciu do siedmiu punktów many. Jeśli zmusi swoje ciało do oddania większej ilości mocy niechybnie zemdleje.
W tym czasie elf leczony przez "Ylvę" mozolnie podniósł się i dobył miecza. Zaczął kuśtykać w stronę Verlana. Wyjął coś z sakwy przy pasie.
Szybko rozpoznaliście kolejny granat.
Verlan - 16-02-2016, 07:44
Cisza. Spokój. Znowu. Obserwował świat jak zza okna. Z pokoju, w którym nie było nic. Akcja serca była ledwo wyczuwalna. A i to jedynie przy wielkiej dozie cierpliwości. Rozglądał się. I wtedy zobaczył go. Elfa. Z czymś w ręce. Na pewno niczym przyjemnym. Nosz kur… Skupił się keszcze bardziej, starając się rozryszać serce powoli, żeby nie stracić jeszcze więcej krwi.
Gorvenal - 17-02-2016, 23:25
Jeszcze jeden ostatni strzał. Któryś z elfów postanowił się podnieść. Zła decyzja.
Stanął na dachu i już w wyprostowanej wygodnej pozycji wymierzył w przeciwnika. Był już lekko pokiereszowany. tym lepiej. Z uśmiechem na twarzy wypuścił strzałę w kuśtykającego elfa.
jeżeli trafi to zejdzie z budynku. Jeżeli nie, to strzeli jeszcze raz a potem bez względu na to czy trafi czy nie będzie schodzić. Potem pobiegnie do Galahirda po drodze dla pewności dobijając poparzone elfy.(Verlan się nie rusza więc uznał że się wykrwawił)
Szrapnel - 17-02-2016, 23:50
Galahrid oparł się o najbliższy budynek i wziął głęboki oddech. Ręka mocno zaciśnięta na drewnianej ścianie dla utrzymania równowagi . Napiął mięśnie nóg i dźwignął się do pozycji pionowej. Nagle jego otoczenie mocno się zakołysało jakby chciało żeby wrócił do pozycji siedzącej, a może to on się zakołysał. Zawroty głowy były typowym wynikiem straty dużej ilości krwi. Szablę wsadził z powrotem do pochwy. W tym stanie mógłby co najwyżej dźgnąć siebie. To samo tyczyło się używania mocy. Jeśli rzuci więcej niż jedno małe zaklęcie to odleci w miękką ciemność. Z sykiem wciągnął powietrze w płuca. Jako kierunek wybrał miejsce uliczki jeszcze trochę oddalone od głównej alei. Kroki stawiał ciężkie ale ostrożne. Gdy odsunął się od wylotu odetchnął trochę. Oparł się o budynek i począł powoli patrzeć na zmianę to na jeden koniec jego koniec to na drugi. W wypadku natknięcia się na jeszcze jakiegoś przeciwnika miał tylko jedną szansę.
To teraz pozostaje tylko poczekać na Octaviana.
Elidis - 19-02-2016, 15:17
Widząc zbliżającego się elfa Verlan zaczął klnąć na czym świat stoi. Musiał się podnieść, musiał walczyć, nie mógł stracić tej kolejnej powłoki, zwłaszcza, że była taka przyjemna i już wykombinował jak ją prowadzić.
Musiał znów rozruszać serce.
Wysyłał do niego kolejne myśli rozkazy, powoli, ostrożnie nadając jego biciu tępo. Wiedział jednak, że miał małe szanse uruchomić ciało zanim elf do niego dojdzie. Mimo to musiał zaryzykować.
Krew znów zaczęła szybciej opuszczać jego ciało. Każde kolejne uderzenie serca było coraz szybsze i z każdym uderzeniem coraz więcej krwi rozlewało się na ulicy.
Elf był już bardzo blisko.
Verlan zdołał już przywrócić krążenie na tyle by wykonywać powolne i niezgrabne ruchy kończynami jednak wciąż nie było mowy o podniesieniu się, czy tym bardziej walce.
Wtedy z gardła elfa wyrwał się krótki jęk bólu i Lomin padł na ulicę.
Wypuszczona przez Octaviana strzała świsnęła w powietrzu. Ofirczyk miał doskonałą pozycję i celne oko, nie było szans by chybił celu. Z ohydnym chrupnięciem strzała wbiła się w skroń elfa i przeszła na wylot.
Ostatni jakkolwiek sprawny przeciwnik padł na zakrwawioną ulicę.
Octavian zaczął schodzić z dziwnego budynku przytrzymując się konarów i gałęzi które tworzyły gzymsy i wykusze. Zejście z domu było znacznie trudniejsze niż wejście na niego jednak alchemik był dość zwinny by uniknąć nieprzyjemnego upadku.
Wkrótce znalazł się na ziemi.
Rozejrzał się. Walka była skończona i wygrali. Okupili swoje zwycięstwo krwią, ale wygrali. Alchemik dobył miecza i szybko dobił wijących się z bólu poparzonych wrogów, a następnie pośpieszył w stronę Galahrida pozostawiając wykrwawionego Verlana za sobą.
Galahrid z trudem trzymał się na nogach ale stał, a więc miał więcej szczęścia niż ten pechowy drań Verlan.
Mag szybko ocenił sytuację, zachowanie własnego życia stało się teraz najważniejsze, zwłaszcza, że nie miał jak pomóc w walce. Po prawdzie samo starcie też już dobiegło końca, więc nie było co się zabijać o heroiczne wyczyny.
Chwiejnym krokiem przeszedł w głąb alejki by uniknąć ewentualnych przyjemności w postaci kolejnych granatów, tudzież innych strzał czy latających noży.
Oparł się ciężko o ścianę i zaczął bacznie obserwować otoczenie w poszukiwaniu kolejnych przeciwników. W obecnym stanie nie mógł co prawda zbyt wiele poradzić na pojawienie się kolejnych wrogów, jednak nie mógł zaryzykować bycia nieuważnym. Nie teraz.
Mag nie miał innego wyjścia jak czekać na pomoc Ofirczyka.
Verlan - 19-02-2016, 20:13
Klął w myślach. Cały czas. Jak to się skończy musi znaleźć sposób. Ale na razie… Powoli zacisnął pięść i ją rozluźnił. Potem drugą. Poruszał palcami lewej, potem prawej dłoni, następnie stopami. Przesunął lewą rękę obok twarzy, żeby się podnieść. Za chwilę. Czuł krew na ulicy. Dużo krwi. Nagle elf padł przebity strzałą. Świetnie. Byle tak dalej, Octavian. Nie musiał się już spieszyć. Zagrożenie ze strony tego jednego zostało odsunięte, musi zbierać siły. Prawą rękę przesunął w stronę ciała, mając nadzieję, żeby trafić na jakikolwiek urwany kawałek materiału…
Gorvenal - 20-02-2016, 00:49
Jeden na ziemi. Krew następnych dwóch na jego mieczu. Z walki byłoby na tyle. Teraz tylko zadbać o to żeby reszta wyszła z tego cało. Trup Verlana leżał w kałuży krwi. Szkoda. Niech słońce prowadzi jego duszę na drugą stronę.
Pobiegł dalej i wszedł w uliczkę w której ostatnio widział Galahirda. Mag siedział tam opierając się o ścianę i na szczęście jeszcze oddychając. Przyklęknął obok i wygrzebał z sakiewek kawałek czystego materiału po czym wysypał na niego ich zawartość.
-Nie ruszaj się przez chwilę. Pewnie będzie boleć jak cholera.- Stwierdził z lekkim uśmiechem
Rany nie były zbyt płytkie, ale jeszcze nie było tragicznie. Nie miał specjalnych narzędzi do usuwania ciał obcych z ran tego typu. Trudno. trzeba będzie to zrobić w tradycyjny sposób. Ze stosu dziwnie wyglądających przedmiotów które przed chwilą wysypał z sakiewek wydobył niewielkie obcęgi służące do przytrzymywania tkanek podczas precyzyjniejszych zabiegów. Każde miejsce w którym utkwiły kawałki metalu nacinał lekko skalpelem jeżeli rana była zbyt mała żeby wyjąć odłamek, po czym wydobywał je na zewnątrz. Następnie podręcznikowo zalewał miejsce płynem odkażającym i zaszywał. Rozleglejsze uszkodzenia traktował dla pewności miksturą zasklepiającą. Tak na wszelki wypadek żeby mag nie zepsuł się w połowie następnej misji.
-Gotowe. Spadajmy zanim znowu będą chcieli zrobić nam coś niemiłego. Verlana dostali więc zostało nas dwóch - Rzucił pakując sakiewki i pomagając Galahirdowi wstać.
Szrapnel - 20-02-2016, 01:40
Postanowił usiąść. Stojąc tracił siły a i tak by przed nikim nie uciekł w takim stanie. Słyszał dochodzące od ulicy odgłosy kończącej się walki. Adrenalina znikała, zapał i emocje stygły. Pożoga wściekłości znowu stała się małym ciepłym płomyczkiem. Gdy zobaczył wyłaniającego się zza rogu Octaviana postanowił przyjąć twardą niewzruszoną minę. Mimo bólu nie chciał zdradzać jak bardzo oberwał. Jego mina zrzedła kiedy medyk wyciągnął swoje narzędzia.
Będzie bolało - pomyślał
Pewnie będzie boleć jak cholera - usłyszał.
Zaraz... Czy on się uśmiechnął? On się do cholery uśmiechnął! Następny medyk sadysta. - w tym momencie jego mina wyrażała już tylko ciężką rezygnację. Poddał się bolesnemu zabiegowi podczas którego wyklinał pod nosem na czym świat stoi. Na sam koniec dowiedział się, że Verlan nie żyje. Nie dziwota. Wpakował się w sam środek tego starcia. Mimo to Galahridowi zrobiło się go trochę szkoda. Z tego co zauważył, dobrze robił tą przerośniętą szablą.
-Dobra. trudno. - skomentował chwytając podaną mu rękę. - Sugeruję udać się w stronę tego mostka, z którego słyszeliśmy zamieszanie. No chyba, że masz jakiś lepszy pomysł?
Gorvenal - 20-02-2016, 21:43
Mostek będzie dobry. Sprawdźmy czy Verlan nie miał przy sobie czegoś przydatnego albo co gorsza czegoś czego zdecydowanie nie powinni zanleźć ludzie Elidisa. Potem dalej.
Elidis - 23-02-2016, 02:24
Operacja na Galahridzie była długa, męcząca i bolesna. Chociaż bolesna była bardziej dla Galahrida niż dla Octaviana. Za każdym razem kiedy medyk nacinał skórę, by wydobyć fragment metalu bolało. Jednak samo usuwanie szrapneli bolało znacznie bardziej. Ostry metal ciął i drapał skórę.
I jeszcze cholerne odkażanie, które wywracało na drugą stronę umęczone zakończenia nerwowe.
Wreszcie, z uśmiechem na twarzy sadystyczny potwór o twarzy Octaviana skończył zszywać i zasklepiać podziurawione ciało Wergundzkiego maga, który obiecał sobie, że niegy nie pójdzie do szpitala w Ofirze, lub nie zaufa komukolwiek kto ukończył tam nauki. Zresztą problem mógł być znacznie szerszy i dotykać wszystkich medyków, a nie tylko tych Ofirskich...
Rozważania należało jednak przerwać dość szybko. Musieli się ruszać i to szybko. Kto wie jak wyglądała sytuacja na moście. Medyk podniósł wciąż jeszcze osłabionego maga. Obydwaj skierowali się ku wylotowi uliczki, a gdy do niego dotarli niemal znów upadli na ulicę. Zobaczyli bowiem trupa.
Dosłownie.
Verlan przywitał ich szerokim uśmiechem i gestem dłoni. Wyglądał potwornie. Jego ciało pokrywały liczne, świeże strupy i łaty nienaturalnie wyglądającej tkanki. Jakby ktoś naciągnął skórę siłą i kazał się jej natychmiast zrosnąć. Oprócz tego mężczyznę pokrywały liczne sińce o fantazyjnych kolorach, od ogniście czerwonych, po niemal czarne.
Mimo to Verlan stał prosto, bez oznak bólu, lub zawrotów głowy. I uśmiechał się. Stał w czerwonej kałuży płynu który musiał być jego krwią. I uśmiechał się. Kałuża miała rozmiar jego ciała.
A on uparcie stał i się uśmiechał do Galahrida i Octaviana.
Verlan choć uśmiechnięty był już zmęczony. Naprawa ciała była kosztownym energetycznie procesem i czuł, że powoli zaczynał potrzebować odpoczynku. Odpoczynku... W jego przypadku nie było to tak łatwe, a ni oczywiste. Nawet śmierć nie byłaby dla niego odpoczynkiem, tylko ciężką pracą, lub wręcz udręką. Tak, musiał jej unikać za wszelką cenę, nawet skrajnego wyczerpania. W końcu tym razem też udało się przeżyć. Ledwie, kurczowo chwytając się ostatnich skrawków życia, ale się udało i tylko to się liczyło.
Dlatego był tak zadowolony i dlatego tak szeroko się uśmiechał.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym całą trójką ruszyli w stronę mostka. Szli tak szybko jak tylko mogli, co oznaczało trucht, do którego Galahrid i tak zmuszał się czystą siłą woli, gdyż ciało komunikowało swój wysoki sprzeciw za pomocą bólu.
Mag patrzył spode łba idącego na przedzie Verlana. Choć Ofirczyk był w znacznie gorszym stanie niż to zdecydowanie lepiej szło mu przemierzanie wciąż podejrzanie pustych uliczek Caer. Zupełnie, jakby elfy wiedziały, że coś może się tu dziać. Zresztą zapewne dlatego nie spotkali żadnych patroli straży. Co z kolei rodziło pytanie, czy nie są obserwowani przez kogoś znacznie groźniejszego od strażników miejskich.
Wreszcie dotarli nad mostek.
Stojąc w bezpiecznej odległości agenci SSW próbowali rozeznać się w sytuacji po drugiej stronie. Dostrzegli trzy stojące blisko siebie postaci. Jedną z nich była Ylva, pozostali byli na pewno elfami. Cała trójka miała broń w rękach, ale nie walczyła. Po jednej stronie trzech postaci, głębiej w uliczce ktoś klęczał przy ziemi i celował ręką w postać, po drugiej stronie trzech stojących blisko siebie osób. Owa druga postać klęczała kilkanaście metrów dalej, w podcieniach, bliżej mostka. Obie były na pewno kobietami.
Nie dostrzegali nikogo więcej, ale też istniała duża szansa, że inne osoby są poza waszym polem widzenia, ukryci w arkadach budynków, czy, na wzór Octaviana, na dachach.
Rzeczą, która uderzyła całą trójkę była niezwykła statyczność sceny. Nie było widać walki, nie było słychać okrzyków. Wyglądało na to, że starcie się zakończyło, ale równie dobrze Ylva mogła zostać unieruchomiona jakimś zaklęciem, które z kolei mogła by rzucić klęcząca dalej Toruviel.
Co jednak wtedy robiła bliższa mostu Emilia? I czemu nikt się nie ruszał, zaklęcie takiej skali ciężko byłoby rzucić.
Z tej odległości najbardziej oczywiste wydawało się, że ludzie na uliczce rozmawiają... Z bronią w rękach, ale rozmawiają.
Verlan - 24-02-2016, 10:21
Zmęczenie. Takie cholerne zmęczenie. Ale i zadowolenie. Taaak... Żyję. Psia krew, żyję! Wiedział ile będzie tłumaczeń. Wiedział ile będzie pytań i nieufności. Nie ważne. Ważna była Ylva. Nie myślał. Nie miał siły. Z tępym uśmiechem szedł za towarzyszami starając się jakoś ukryć rany, żeby nie wyglądać aż tak źle. I wtedy zobaczył dziwną scenę. Ylva i dwójka, najpewniej, elfów stała i nic nie robiła. Niedaleko klęczała Toruviel. A jeszcze dalej Emilia. Nikt się nie ruszał. Verlan miał złe przeczucia. Znał się. Cholera, znał się. Wiedział, że jeśli coś się stało Toruviel albo Ylvie będzie w stanie ich pozabijać. Wszystkich.
Najpierw Galahrid... Jest magusem ognia... Potem Octavian... Oni są najbliżej. Potem Emi... NIE! SKOŃCZ. Za dużo straciłeś... Tyle osiągnąłeś. Jesteś o krok od zagadki nieśmiertelności! A wciąż liżesz buty innych... Głos miał rację. Był o krok od zagadki. Wystarczy przeżyć. I utrzymać te dwie przy życiu. Powoli, bardzo powoli, ustawił szablę tak, że było mu łatwiej nią machać. Szepnął do towarzyszy, mając nadzieję, że nikt ich więcej nie usłyszy...
-Galahrid, skieruj się za Ylvę i tamte dwa elfy. Tylko po cichu, dobra? Octavian, zdołałbyś się ustawić gdzieś w pobliżu Emili, w razie gdyby była ranna? Ja zajmę się Toruviel.
Chyba zabrzmiało jak rozkaz. Trudno. Muszą to zrobić...
Coś wisiało w powietrzu. Verlan nie wiedział co. Ale wiedział, że to kwestia chwil nim pęknie...
|
|