Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 23 - Przygoda #23

Indiana - 12-02-2015, 03:59
Temat postu: Przygoda #23
Strażnicy, prowadzący owego bez wątpienia niesłychanie groźnego więźnia, podeszli do waszej, stojącej u wejścia do pomostu grupy.
I Prim i Toruviel bez nawet szczególnego przyglądania się dostrzegły, jak straszliwie pobity jest ten człowiek, płytki świszczący oddech sygnalizował połamane żebra, przykurczona w jedną stronę postawa - prawdopodobnie pęknięte jakieś narządy w jamie brzusznej. Miał zasiniałą część twarzy, na mokrych włosach widniały ślady zaschniętej krwi.
- To ów kapłan, Siostro - odezwał się jeden ze strażników w mowie tubylców (zrozumiałej tylko dla Prim i Toruviel, ale pozostali powoli także zaczynają rozróżniać słowa i gesty).
Maiput zmarszczyła brwi.
- Nie przesadziliście trochę?
Podeszła bliżej do jeńca, podnosząc delikatnie do góry jego twarz krytycznie przyjrzała się śladom pobicia.

Fenris,
od dłuższej chwili nie byłeś w stanie skupić się na niczym innym niż na jej osobie. Kiedy podeszła i poczułeś jej wzrok, miałeś wrażenie, że ani więzy, ani rany już nie bolą. Za to jej spojrzenie wydało ci się straszne. Jej intensywnie zielone oczy raz po raz zdawały się stawać całe w bieli, jakby w ogóle nie posiadały tęczówek ani źrenic, promieniowała z nich moc, która wydawała się przenikać twój umysł, docierać do tych zakamarków pamięci, o których nie wiedziałeś, że jeszcze istnieją.
Zakręciło ci się w głowie i zwisłeś bezwładnie pomiędzy trzymającymi cię strażnikami, mając wrażenie, że ona po kilku sekundach patrzenia ci w oczy wie o tobie... wszystko.

Pozostali,
patrzyliście na tę scenę z niejakim zdziwieniem. Ewidentnie między Maiput a więźniem był jakiś przepływ mocy. To nie było rozsądne z jej strony, jeśli potrzebowała każdej drobinki many do rytuału, a jednak sprawiała wrażenie, jakby zamierzała zabrać się za uzdrawianie ran więźnia.
- On próbował zabić współwięźniów, był też wśród tych którzy podjęli ucieczkę, ale zamiast uciekać, rzucił się na naszych ludzi. Wielu pozabijał. Jest jakimś ich wysokim kapłanem czy czymś takim, modlił się do ich demonów. Jest niebezpieczny, Siostro.
- Jest bardzo niebezpieczny - powiedziała Szamanka, wciąż patrząc Fenrisowi w oczy - Ale nie jest kapłanem - delikatnym ruchem sięgnęła po nóż, sprawnie obracając go w palcach. Przez chwilę przemknęło wam przez myśl, że go zabije, ale ona rozcięła jego więzy.
- W tej chwili on ledwie jest w stanie stać, a wy macie broń nie po to, żeby mieć się na czym podpierać - powiedziała ze słyszalnym gniewem. Zaprowadźcie go. Przyjdę za chwilę.

Kodran - 12-02-2015, 20:02

Ustawił się w bliskiej odległości od pijanego imperialisty, aby móc go złapać w razie odnalezienia przez niego najszybszej drogi na posadzkę. Spojrzał na Fenrisa i syknął przez zęby. Można to chyba uznać za jakiś rodzaj sprawiedliwości. Oberwał tyle co Kurt od niego, ze sporą nawiązką. Kiedy Szamanka przecięła mu więzy, zastanowił się jak zmienił się Fenris skoro już nie jest kapłanem.Dokąd oni go zaprowadzą? Tam...?. Uśmiechnął się. Zdecydowanie nie darzył byłego kapłana Rega sympatią, więc nie obchodził go jego los. Skupił się na trzeźwiejącym towarzyszu.
Reshion vol 2 Electric Bo - 13-02-2015, 03:59

- Prim.... choć no - kaszlnięcię - na chwilę. - Zabrzmiało cicho przy grupce. Widać eliskir zaczął działać, choć nie odbywało się to bez tej przykrej części. Lekko zgarbiony, pokasływał od czasu do czasu, mówił nie przyzwoicie, cicho w porównaniu do normy. - Wiem, że to tak nie wypada ale.. - Wskazał brwią w stronę nadchodzącego kapłana, po czy odreptał z kilkanaście metrów od reszty zbiegowiska. Idąc czuł ból w nogach jak po porządnym treningu. Widać organim powoli zwalczał "trutkę" w organizmie nie omijając niczego. Kilka skurczów tu i tam też zawitało jako forma przypomnienia, że przecenił swoje siły wobec lokalnych trunków. Nieznanych mu, trzeba dodać.

Kiedy już odeszli od reszty, lekko się wyprostował zbierając się do złożenia raportu.
- Dziękuję za ufonść przede wszystkim. Ale do rzeczy. Osoby, które tutaj były prowadzone nie wiedzą nic odmnie na temat tego co robi tutaj elfka, chyba, że uslyszały coś od innych, Kurta albo Cynthii albo Astoriego, którzy nam opowiedzieli co się działo w mieście. Nem, ta pethabanka, coś wywnioskowała sama, że niby Eri jest w imperium również. Nic o nim nie wiem, pod tym względem, a jej samej to mogło wpaść do głowy ze względu na to, że wymienił po przyjacielsku z Yerbetem kilka zdań podczas odbijania nas z więzienia. Nie wiem jakich, nie słyszałem. U więźniów niebyłem, chciałem tam wpaść zobaczyć kogo i w jakich warunkach trzymają. Tyle.
Uniósł wtedy głowę lekko wyżej i skupił wzrok na suficie. Stał tak czekając na werdykt od przełożonej.

Indiana - 13-02-2015, 04:37

Tymczasem za waszymi plecami (Reshiego i Prim) zanim zawstydzeni przez Szamankę strażnicy ruszyli w stronę pomostu, do więźnia, który z trudem utrzymując pion zawisnął podtrzymywany przez prowadzących, podszedł Kurt.
Wszedł między niego a Maiput, czym siłą rzeczy wzbudził jej zainteresowanie, więc przyglądała się scenie z uwagą.
Zabójca lewą ręką podniósł do góry brodę kapłana, prawą rękę trzymał wzdłuż ciała, ale wprawny obserwator zauważyłby palce zawinięte na rękojeści trzymanego na wysokości karwasza noża.
- Pani szamanka mówi - syknął - że jesteś niebezpieczny i chyba chce cię uwolnić. Ja wiem, że jesteś niebezpieczny i chyba jestem ci winien trochę bólu... Powiedz - sączył słowa przez zaciśnięte zęby, patrząc prosto w oczy Fenrisa - nadal uważasz, że to ty jesteś chędożoną sprawiedliwością? "Jego" prawą ręką?
- Kurt... - Cynthia podeszła bliżej niemal równocześnie z Verlanem, ale obydwoje nie odważyli się podejść w zasięg ręki z nożem. Za dobrze znali Kurta i jego odruchy.
- Odpuść, stary... - mruknął Verlan, ale nie dokończył, odskakując na widok błysku ostrza. Zabójca umykającym oczom ruchem przytknął ostrze do szyi Fenrisa. Strażnicy zmieszani spojrzeli na Szamankę, oczekując rozkazu, ale ona nie drgnęła, przyglądając się.
- Wygląda na to, że nie mogę dać ci całej wypłaty na raz - wycedził więźniowi w twarz z odległości kilku centymetrów - Niech to będzie zaliczka, a reszta, kiedy będziesz wolny i sprawny. Wraz z odsetkami.
Zanim zdążyliście się zorientować, co właściwie się stało, Kurt błyskawicznym ruchem machnął Fenrisowi przed twarzą, po czym puścił go i odstąpił o krok. Na policzku więźnia wykwitła karminowa kreska przeciętej skóry, sącząc krople krwi po zasiniałym policzku.
Ignorując wkurzone i oburzone miny towarzyszy zabójca wytarł sztylet o rękaw.
Szamanka skinęła strażnikom, którzy ruszyli z więźniem w kierunku piramidy.

Prim - 13-02-2015, 11:48

Gdy przyprowadzili więźnia, Prim zauważyła iskry w oczach Kurta.
Ciekawe...dlaczego....
Być może miało to związek z wydarzeniami, podczas których została w Podziemnym Mieście. Reszta oddziału również zdawała się rozpoznawać owego człowieka.
Jednym spojrzeniem obiegła jego postawę.
Połamane żebra....być może uszkodziły narządy wewnętrzne. Wątroba. Żołądek. Albo oba. Głowa przecięta. Otwarta droga do zakażenia. Z pewnością nie powinien nic wykonywać gwałtowanie.

Wyczuła przepływ mocy. Bardzo nierozsądny, wobec przyszłego rytuału. Odchrząknęła.
Czy jest to konieczne?
Szamanka być może mogła go uwalniać z więzów, ale to... to była duża utrata many. Która przecież była potrzebna.

Chciała zapytać Kurta o to, skąd znają owego człowieka. Nie zdążyła. Tuż pod jej ramieniem (a raczej- nad) wyrósł Reshi i poprosił na bok. Zgodziła się z lekkim zirytowaniem. Odeszli kilka kroków. Imperialista zaczął coś bełkotać.
Prim zacisnęła wargi i spokojnie wysłuchała jego tłumaczeń.
Wionęło od niego alkoholem. Z resztą- wionęło, to mało powiedziane.

Rozumiem. Mogą ewentualnie domyślać się związku Eriego z Yerbatem, czy tak?
Reshi skinął głową.
Dobrze. - spojrzała na niego badawczo, sprawdzając, jak działa odtrutka. Zdaje się działała wyśmienicie, bo jego spojrzenie było mniej mętne i nieobecne, niż przed chwilą- Po pierwsze- nie „chodź no”, po drugie- gratuluję doprowadzenia się do takiego stanu. Porozmawiamy sobie o tym, gdy będzie na to czas.
Teraz- masz się zachowywać. Rozumiesz? Ani kropli alkoholu, o romansach z kimkolwiek radzę nie myśleć.
- odchrząknęła- Chodź wątpię, żeby ktoś był chętny. I radzę stosować się do rozkazów. Dobrze radzę. - spojrzała mu w oczy- Zrozumiałeś?

Usłyszała odpowiedź. Niestety, nie zdążyła jej skomentować, ani zapytać o pobitego. Przeszkodził jej hałas za plecami. Ona i jej rozmówca obrócili się. Jej oczom ukazał się Kurt, stojący nad więźniem. Z nożem. Mówił coś do niego cicho. Po czym przeciął narzędziem powietrze przed twarzą niedawno związanego. Jak się okazało, nie tylko powietrze. Prim dostrzegła na ostrzu kropelki krwi. Obok stali Cynthia i Verlan, którzy odskoczywszy, utrzymali bezpieczny dystans.
Zaskoczyło ją to. Kurt był najbardziej obowiązkowym i lojalnym człowiekiem, jakiego znała
Dzikim i szalonym również. Ale dzięki temu zyskiwał tylko na wartości.
CO ON NA MATKĘ NATURĘ WYCZYNIA????
Głośno wciągnęła powietrze. Cythia i Veraln obrócili się w jej stronę. Kurt również.
Kurt.- powiedziała spokojnym, acz stanowczym głosem- Możesz mi łaskawie wyjaśnić czemu okaleczasz tego człowieka? Bo widzisz...chciałabym wiedzieć, gdy pod moim nosem ludzie dźgają się nożami. Wnioskuję, że spotkaliście go wcześniej. Zatem?
Podeszła do niego bliżej, czując wzrok Szamanki na sobie. Przed chwilą przecież ratowała tego człowieka.
- Obyś miał dobry powód. - szepnęła. Bardzo chciała dalej uważać Kurta za takiego, jakim go miała.

Akinori - 13-02-2015, 18:34

Więc to jest „szamanka”..jest ..piękna. Nie wygląda na osobę która by mogła kogoś skrzywdzić...Ale dlaczego tak bardzo boję się jej? Wygląda ona przecie jak piękna wergundzka szlachcianka, ma piękne oczy w których jedyne co można zobaczyć to miłosierdzie i współczucie.. Jest niebiezpieczna! Zabije cie! Nie.. ona jest niczym anioł, gdy na nią patrzę cały ból przechodzi, przechodzi zmęczenie, przechodzi nienawieść i gniew..Ona.. jest niczym słońce.. słońce które ogrzewa ciała i duszę każdego człowiek co dzień. A inne gwiazdy? Inne gwiazdy, bogowie, bledną przed nią. Mógłbym za nią umrzeć.. - myśli....
Toruviel - 14-02-2015, 03:38

Toruviel była przerażona widokiem mężczyzny. Dawno nie widziała tak pobitego, bo nie można było nazwać tego inaczej, człowieka. Kojarzyła go skądś jak przez mgłę... Gdzie mogła go spotkać? Uderzyło ją bardzo określenie użyte przez Taihire - demony. Ciekawe więc kim są wasi krwiożerczy opiekunowie, jeśli nie demonami - przemknęło jej przez myśl. Nie mogła też zrozumieć wydatku energetycznego Szamanki, chociaż go pochwalała. Uwięzić, to jedno. Skatować, to drugie.... Ale nie miała przecież pojęcia, skąd Tubylka czerpała moc i na jakich zasadach nad nią panowała.

Był dawniej kapłanem... sprawiedliwością... Kurt, którego miała za raczej opanowanego człowieka reagował bardzo... nieprzyjemnie. Szczerze mówiąc to wmurowało ją w ziemię. Szamanka stała z boku - tego też elfka się spodziewała - tej obojętności. W gruncie rzeczy ludzie północy byli jej chyba obojętni. Z pewnymi wyjątkami, Remusie Astorii...

Rannego mężczyznę zaczęto wynosić - wtedy go skojarzyła - widziała go pod ziemią i pamiętała jak przez mgłę. Co z resztą nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę stan, w jakim się wtedy znajdowała. A ten tutaj był kapłanem. Sędzią Rega. Albo i już nim nie był. Czuła dziwny niepokój, odprowadzając go wzrokiem. Z tego, co wywnioskowała z wymiany zdań, tamten człowiek mógł najzwyczajniej w świecie oszaleć.

Popatrzyła na Szamankę. Ciekawe, czy to twoja sprawka. Czy jednak coś innego...

Indiana - 14-02-2015, 03:44

Fenris,
nie wiedziałeś, czego chciał od ciebie ten człowiek. Cięcia po policzku prawie nie poczułeś, nie miałeś pojęcia, o czym mówi, ani czy go kiedyś spotkałeś.
Właściwie w ogóle go nie słuchałeś.
Słyszałeś w głowie jej głos. Nie głos, obecność. Nagłe, niezwykle silne odczucie, że nie jesteś już sam. Ciemność się rozstąpiła. Ona ją rozegnała.
Zaczynałeś przypominać sobie. Jakby ktoś zdarł zasłonę z twojej pamięci. Nie całą jeszcze, tylko trochę. Rzeczy, które z niej wyrzuciłeś, odtrąciłeś, zaczęły wracać na swoje miejsce.
Kapłan Rega... Wykonawca wyroków... Zabójca...
Szliście przez wąski drewniany pomost, przerzucony nad czarnymi wodami podziemnego jeziora. Przed tobą lśniła piramida i olbrzymi obelisk, błyskający błękitnymi znakami. A ona wciąż była obok.

Prim,
Kurt pochylił głowę i zacisnął zęby, co nadało jego twarzy zacięty, wilczy wyraz.
- Wybacz - mruknął - Nie znam go, nie wiem kim jest, poza tym, że podawał się za sędziego Rega.
- W cytadeli, gdy uwalnialiśmy Reshiona - wmieszał się cichym głosem Verlan - ten rzucił się na Kurta i zmasakrował mu twarz stalową rękawicą. Gdyby nie Cynthia, Kurta by tu nie było, po drodze musiała g operować niemalże, bo połamane kości... coś tam.
- Odpryski kości po podaniu eliksiru przyspieszającego regenerację spowodowały stan zapalny - uzupełniła alchemiczka - Rzeczywiście by kojfnął przez tego niby-sędziego.
- Byłem mu winien... pozdrowienia - powiedział cicho zabójca - Ale masz rację, to było... Daj spokój, nie rozwaliłbym związanego. Bez potrzeby. Ale jeśli ona - wskazał ruchem głowy na stojącą w zamyśleniu na brzegu Szamankę - go uwolni, to już nie będzie związany i...
- I wiesz co - wtrąciła się Cynthia - Wyrusza ten oddział, ten w pościgu za więźniami. Nikt z nich nie mówi po ludzku, więc nikt ze ściganymi nawet nie da rady się dogadać. Poza tym... - ściszyła głos - jeśli ta Pethabanka rzeczywiście za dużo wie, należałoby się upewnić, że nie umknie temu pościgowi. Może Kurt powinien się tym zająć? Większość z nas przy rytuale i tak się nie przyda...

Reshion vol 2 Electric Bo - 14-02-2015, 04:06

- Tiaaa, jasne.... jak słońce. - Ziewnął przeciągle, widać wraz z alkoholem, jego skutki na, których mu zależało też zanikały. Robić zaczęło mu się zimniej, brak snu dawał się we znak wraz ze zmęczeniem.
- Wyślij mnie do czego chcesz a potem się bym położył. Najlepiej zanim ten duch tutaj znowu wpadnie, tym razem z opentaną bratanicą moją jako dodatek.
Czekając na jakąś odpowiedź, rozmasowywał sobie skronie. Zamiast jakiś słów usłyszał przebieranie krótkich nóżek za, którymi był zmuszony popędzić.

- Teoretycznie najlepiej byłoby wysłać po tych ludzi mnie albo Toruviel, jako, że mamy chyba najlepsze z nimi relacje. Jednak je zaraz zaaaasssnnę - Ziewnięcie zaatakowało znienacka starca. - a Toruviel lepiej żeby się nie pokazywała tutaj nikomu. Jak wyjdzie najaw, że sobie tutaj hasa niż przeciętny mieszkaniec północy to elfy nie skończą raczej dobrze. - Dodał po Cynthii, stojąc w kółku z resztą oddziału.[/b]

Toruviel - 14-02-2015, 04:37

Odwróciła głowę w stronę Imperialistów, kiedy padło jej imię. Zignorowałaby ich, ale jeśli coś kombinowali. Wślizgnęła się pomiędzy nich i dodała, podirytowana myślą, że Reshiemu uroiło się, że mógłby gdzieś ją wysłać.

-Cóż Reshi, stwierdziłeś fakt oczywisty. Ale myślę, że niewielu z nich pała miłością do ciebie. Do was w ogóle. Są wśród nich elfy, z którymi mi najłatwiej byłoby się dogadać, ale nie wolno mi ryzykować ujawnienia... Za to faktycznie przydałby się ktoś, kto płynnie mówi w obu językach, ale z takich osób znamy jedynie trzy i żadna z nas w pościg się nie uda, chyba że pani Prim zmieni zdanie. Pozostaje wam wysłać kogoś rozsądnego i kogoś, kto zna choć jednego z uciekinierów. I, na moich przodków, niech trzymają się wersji z moim porwaniem.

Indiana - 14-02-2015, 05:30

- Nie wiemy, kto oprócz tej Pethabanki jest w tej grupie - powiedział Verlan - Ale po pierwsze nie mamy czasu - wskazał na tubylczych wojowników, którzy właśnie znikali w jednym z korytarzy - a po drugie to musi być ktoś, kto ich dogoni, dotrzyma kroku i będzie w stanie zadanie wykonać. To, z całym szacunkiem, ale nieco eliminuje Reshiona. Rzeczywiście, powinien to być Kurt. Kodran? Verron? Lub ja.

- To dobry pomysł, by ktoś z was towarzyszył moim ludziom w pościgu - powiedziała niespodzianie Szamanka. Niemalże o niej zapomnieliście, a na pewno zapomnieliście o tym, że słyszy i rozumie, co mówicie - Łatwiej odgadniecie sposób myślenia innych ludzi z północy, podpowiecie Taihire, jakie drogi mogli wybierać. ALe - dodała, odwracając się do was - Taihire nie jest łagodną i łatwą we współpracy osobą. Jej duma została zraniona... Za to rozumie mowę północy, choć trudno jej nią władać.
Za to to dobra wiadomość, że owa dziewczyna, którą uczyniono bronią przeciw Władcy Koni, to twoja krewna - zwróciła się do Reshiona- Dzięki krwi łatwiej będzie osłabić jej moc, jej więź, pokierować nią. Jeśli ją unieszkodliwimy, Mori Khan będzie mógł odejść w odleglejsze szamańskie światy, uwolni duszę waszego... naszego przyjaciela - uśmiechnęła się ciepło - Zdecydujcie i zaczynajmy rytuały. Mamy coraz mniej czasu.

Kodran - 14-02-2015, 13:57

-Ja zdecydowanie nie przydam się przy rytuale, więc z chęcią się na coś przydam. Tylko mimo wszystko ktoś powinien zostać przy rytuale. Proponuje, żeby w pościg wysłać mnie i Verrona, lub samego mnie jeżeli chcecie większej ilości osób do pilnowania rytuału.
Ciekawe, to już druga taka sytuacja w niedługim okresie czasu, kolejny rytuał. Ostatnim razem oddział Ylvy nadchodził by nam przeszkodzić i tym razem chyba też jest to oddział Ylvy. Tylko czy tym razem nam się powiedzie? I jakie będą tego skutki?

Prim - 15-02-2015, 01:07

Wysłuchała tłumaczenia Kurta. Zasznurowała wargi.
Rozumiem. Ale ostatni raz załatwiasz to w taki sposób. - spojrzała mu w oczy- Postaraj się go nie zabić przy kolejnym spotkaniu. - dodała
Potem Cythia i Reshi zabrali głos. Szamanka dopowiedziała kilka słów. Kodran dodał coś od siebie.
Milczała.
Myślała intensywnie.
Bardzo nie chciała wysyłać Kurta. Potrzebny był jej do obstawy rytuału. Dowódca, niepoddający się presji. Odważny i lojalny. Gdy ona będzie wyczerpana rytuałem, będzie potrzebny bardziej, niż cokolwiek innego.
Reshi odpadał z marszu. Jeszcze nie postradała rozumu do reszty.
Reszta była jej potrzebna.
Splotła ręce na piersi. Westchnęła.
Pójdzie Kodran - zwróciła się w jego stronę- Znasz Pethabankę, jeśli się nie mylę? - kiwnął głową- Masz wrócić w jednym kawałku. - wyciągnęła z rękawa małą fiolkę i podała mu. Przejrzysty płyn zajaśniał białawym blaskiem. Zbliżyła się do niego kilka kroków i szepnęła- Na czarną godzinę. Zasklepienie rany. Dwie małe dawki.- zamilkła, po czym kontynuowała szeptem- Jeszcze jedno-oczywiste. Wiem, że jesteś blisko z Reshim, ale teraz jesteś na służbie. Nie próbujcie żadnych sztuczek z tą Pethabanką. Ufam Ci. - zmrużyła oczy i oddaliła się- Spróbuj się z nimi dogadać, złapać uciekinierów, wywiedzieć się wszystkiego. Potem wróć do nas. Ruszaj.

Patrzyła, jak zbiera się do wyjścia. Obróciła się ku reszcie oddziału.
- Reszta zostaje. Skoro idzie ku nam oddział złożony z krewnych Reshiego, wolę być dobrze przygotowana na to spotkanie.



Ha! Znów ktoś idzie przerwać rytuał... To się znowu dzieje... Primrose, moja droga kuzyneczko...czuję się podobnie, jak i Ty...

Indiana - 15-02-2015, 07:09

Kurt zacisnął usta i nerwowym ruchem przeczesał grzywkę nad czołem, po czym skinął głową po żołniersku.
- To się nie powtórzy - powiedział w końcu - Ale jeśli jeszcze raz do mnie wystartuje, to nie ręczę. Dobra, Kodran - zmienił temat, słysząc dalsze rozkazy - Lecisz, chłopie, tylko faktycznie nie daj się zabić. Jesteś pewna, on?
Kodran, klepnięty po plecach, potwierdził otrzymanie rozkazu i biegiem ruszył w kierunku znikającego w korytarzu oddziału tubylców.

Wy tymczasem, wraz z niesionym na noszach Astorim, ruszyliście pomostem w kierunku piramidy.
- Gdy będziecie jeszcze kiedyś zbliżać się do jeziora - powiedziała półgłosem Szamanka - nigdy, pod żadnym pozorem nie wchodźcie do wody. Jezioro ma swoich mieszkańców.
Jakby na potwierdzenie jej słów martwa powierzchnia drgnęła w kilku miejscach, po tafli rozeszły się koncentryczne kręgi, ale nic szczególnego się nie ukazało.



Gdy przekroczyliście jej próg, przez chwilę ogarnęła was ciemność, ale po chwili oczy przyzwyczaiły się do półmroku, jaki panował we wnętrzu i mogliście rozeznać, gdzie wchodzicie.
Weszliście najpierw do niemal zupełnie ciemnego pomieszczenia, mogliście tylko zorientować się, że wciąż kroczycie po drewnianym pomoście, poniżej którego szumi woda, która zdaje się gdzieś przepływać, sądząc po dźwięku. Za pomieszczeniem były schody, którymi zeszliście w dół, a z nich dalej wkroczyliście na coś w rodzaju galeryjki.
Na wprost widać było ogromną pustą przestrzeń, której się tu nie spodziewaliście. Najwidoczniej piramida i obelisk były tylko tym, co wystawało ponad powierzchnię z wielkiej konstrukcji, kryjącej się na poziomie niższym niż jezioro. Potwierdzał to też szum wody, który zwrócił waszą uwagę.
Gdy podeszliście do krawędzi galerii, nie ograniczonej żadną barierką ani krawężnikiem, zobaczyliście kolejną wielką salę, zalaną błękitnym i turkusowym światłem. Poniżej was, jakieś 10 metrów poniżej, widniała mozaikowa posadzka, wykonana w misterne wzory, lśniąca błękitnymi ornamentami z Minerału. Na obrzeżu okrągłego pomieszczenia płynął strumień, do którego gdzieś sponad waszych głów spadały z szumem niewielkie kaskady, podświetlone błękitnymi fluorescentami. Galeria wiodła dookoła całej sali, raz po raz podpierana ażurowymi słupami, które oplatały świecące w mroku zielonkawo pnącza o wielkich, białych kwiatach.
Gdy spojrzeliscie w górę, dostrzegliście otwór w sklepieniu - to musiała być podstawa owego obelisku, bo wyglądało to jak wypełniona światłem rura idąca ku górze.
Centrum tego pomieszczenia stanowił olbrzymi monolit z Minerału. Wokół niego koncentrował się ornament na posadzce, wokół niego oplatały się pnącza i woda. Kamień pulsował delikatnie przydymionym światłem.

Na galeryjce i pod nią na niższych poziomach, stali ludzie. Byli to tubylcy, mogliście zgadywać, że to jacyś kapłani lub ktoś o ważnych funkcjach. Choć uzbrojeni po zęby, nosili wspaniałe pióropusze z kolorowych piór i typowe dla ich stroju szerokie "kołnierze", wysadzane półszlachetnymi kamieniami.
Przechodzącą Szamankę witali z pełnym szacunku i czci ukłonem, was witali nie aż tak czołobitnie, ale także z szacunkiem.

Prowadząc was przez galerię, tłumaczyła wam półgłosem:
- To jest Pamięć. W tym miejscu skupia się świadomość, jedność, tożsamość mojego ludu. To miejsce jest niezniszczalne. Nie da się zniszczyć Kamienia. Kiedy moi przodkowie zdecydowali, by wygasić Pamięć, musieli nałożyć na to miejsce zaklęcie osłabiające. Powłoki obelisku zostały rozbite i rozesłane wśród plemion, które podzielono, nakazując im zapomnienie. Tam - wskazała na niewielki postument - spoczywa ostatnia część Kamienia, którą odzyskałam dzięki wam. Jakkolwiek dalej potoczą się losy, mój lud nigdy wam tego nie zapomni.
Pamięć gromadzi wszystko, co wiemy. Różnimy się od was. Nasze umysły się różnią. Minerał płynie w naszych żyłach i pozwala nam dzielić się myślami, odczuciami, świadomością. Dlatego istnieje to miejsce. Ale w Kamieniu brakuje pamięci z ostatnich kilku tysięcy lat. Z czasu podziału. Z czasu, gdy zasnęliśmy. Nie mam innego wyjścia, niż odebrać to od innych. Inaczej drapieżni sąsiedzi zniszczą nas, nim wymrze to pokolenie.
Ostatni z tych, których tu sprowadziliśmy w tym celu, znajdują się za tymi drzwiami. W ich umysłach jest wiedza. Każdemu z nich dam wybór. Przyjaciel lub wróg. Nikomu nie zadam bólu niepotrzebnie. Przyjaciel otworzy umysł na rytuał i jego umysł nie zostanie zniszczony. Ale otwierając umysł, podda go działaniu minerału i wchłonie Świadomość. Wróg tego nie zrobi i Minerał zniszczy jego umysł, odbierając wiedzę, wróg umrze.
Widzę wasze myśli. Widzę waszą pogardę dla tego czynu. Chciałabym, żebyście mogli widzieć moją. Gdyby tylko istniał inny sposób. Ale nie ma innego sposobu. Nie chcę, abyście mi towarzyszyli w tej czynności, gdy będę łamać im dusze. Wiedzcie, że wielu jednak przystąpi do nas i tym dam opiekę, dom, ochronę. Pozostałym dam śmierć tak łagodną, jak zdołam.
To zajmie jakiś czas.
Potem przystąpię do rytuału, do zdjęcia zaklęcia z Kamienia, do obudzenia go, do przywrócenia nam Pamięci. Jeśli podtrzymujecie chęć uczestniczenia, będziecie potrzebować mocy. Nie sądzę, aby istniały zaklęcia, które moglibyśmy złączyć w jedno, ale na pewno istnieją w waszej magii słowa mocy, które pozwalają kierunkować energię, zwiększać ją w określonym miejscu. Te będą najbardziej potrzebne. Zresztą, zdam się w tej kwestii także na waszą wiedzę.
Gdy tylko nastąpi Przebudzenie, moja moc będzie wystarczająca, by przedrzeć się przez zasłonę szamańską, do płaszczyzn pod mocą Mori Khana. Wówczas najbardziej będę potrzebować waszego wsparcia, bo spodziewam się, że on tak łatwo nie wypuści zakładnika. Jeśli zaś zbyt długo ciało pozostanie bez duszy, złączenie ich na powrót może być niemożliwe.
Tymczasem moi ludzie zajmą się nim samym, podtrzymując jego energię na tyle, na ile się da.
Aha.. Kiedy zacznie się Przebudzenie... Zobaczycie ich. Opiekunów. Staną tutaj. Zobaczą was. Nie zrobią wam krzywdy, zaakceptowali was już, uznali za sojuszników. Oni są częścią naszej Pamięci. Albo raczej... Pamięć jest częścią nich. Nie obawiajcie się ich obecności. Nie uczyni wam żadnej krzywdy.

Ludzie, niosący nosze z Remusem, minęli was i zeszli schodami na niższy poziom, ten z kamieniem, widzieliście, jak ustawiają nosze przy jednej z kaskad. Po chwili podeszli tam inni ludzie, w białych tunikach, mocząc chusty w wodzie, zbierali w nie jakieś rosliny czy może drobinki kamieni z dna kamiennych mis, zgniatali to i wykręcone szmatki kładli nieprzytomnemu na czoło.

Słuchając słów szamanki doszliście do przeciwległego końca okręgu, po którym rozplanowana była galeryjka. Widniały tam sporej wielkości wrota z białego kamienia, rzeźbione w misterne wzory, uzupełniane Minerałem.
- Zostawię was teraz - powiedziała - jesteście pod opieką moich wojowników, możecie się poruszać tutaj bez przeszkód, jeśli chcecie. Możecie także uzupełnić własne energie.


Fenris,
przeszliście przez tę samą galeryjkę. Co ciekawe, choć byliście daleko od rozmawiających, zdawało ci się, że doskonale słyszysz, co ona mówi, zupełnie jakby mówiła to stojąc tuż przy tobie.
Prowadzący cię strażnicy uchylili owe drzwi z białego kamienia i weszliście do sali, oświetlonej zupełnie inaczej, w czerwieni. Było tu chłodno, chociaż w wielu miejscach paliły się wielkie pochodnie, a na środku płonął ogień w sporej wielkości misie.
- Nie, jego nie! - jej głos, ale nie było jej obok. Otworzyłeś oczy.
Twój umysł przytomniał. Otrząsał się spod władzy złudzeń i majaków. Strażnicy puścili cię, w efekcie osunąłeś się na ziemię, a oni stanęli obok, czekając.
Miałeś czas na zrozumienie.
Umysł zaczynał przewijać ci przed oczami barwny kalejdoskop wspomnień.
Odległe dzieciństwo. W odległym kraju. Z ludźmi, których już nie ma.
Urywki. Wycinki. Także te, które do niedawna uważałeś za prawdziwe, teraz jawiły się klarownie jako mistyfikacja umysłu.
Reg. Służba. Sprawiedliwość.
Nie było sprawiedliwości. Służba była kłamstwem. Czym więc był Reg?
Podniosłeś oczy ku górze.
Stała przed tobą, płomiennowłosa. Jej oczy jarzyły się białym światłem. Wyciągnęła rękę.
- Nie zostawiasz tam niczego, wartego żalu - powiedziała dźwięcznym śpiewnym głosem - Przez tyle lat służyłeś złudzeniom, demonom i ułudzie. Zostań tutaj. Służ mi. Mogę zmyć krew z twoich rąk.

Kodran - 15-02-2015, 12:25

-Nie mam zamiaru dać się zabić, przynajmniej dopóki Reshi mi w końcu nie zapłaci-uśmiechnął się i pobiegł za oddziałem tubylców. Gdy zbliżał się, zaczął szukać Taihire by powiedzieć jej, że dołącza do pościgu.
[Ja gdzieś przechodzę?]

Prim - 15-02-2015, 18:02

Postaraj się go tylko nie zabić od razu. - zwilżyła językiem suche wargi- Tak jestem pewna. Kodran musi sobie poradzić. - zwróciła się do wspomnianego- Leć wykonać rozkaz.
Imperialista ruszył za oddziałem tubylców.
Niech Matka Natura ma Cię w opiece- powiedziała cicho do siebie

Za mną. - rzuciła do reszty oddziału. Ruszyli szybkim krokiem, ku piramidzie.
Idąc, spojrzała na spokojną twarz Astoriego.
Wariat. Kompletny wariat.
Ale czy Imperium nie tym różniło się od innych organizacji? Że Ci prawdziwi Imperialiści potrafili oddać wszystko za swoje idee?

Przeszli jezioro. Mętne, nieprzyjemne. Z pewnością nie chciałaby się w nim znaleźć. Schodzili coraz niżej i niżej, w głąb nieznanej budowli.
Trzeba było przyznać- niesamowitej.

Pamięć... która wymaga Ofiary. Jej myśli pędziły coraz bardziej, gdy Szamanka krok po kroku tłumaczyła działania. Ci ludzie przecież nic nie zawinili. Oprócz tego, że posiedli wiedzę. Która teraz ma zostać im zabrana. Która stała się przyczyną tego, że mają do wyboru wchłonięcie Świadomości lub śmierć. A wszystko przez Wiedzę.
Życie ludzkie jest największym darem. Wolność również.
Matko Naturo...


Nic nie powiedziała. O nic nie spytała. W milczeniu przeszła do końca okręgu. Czuła moc, bijącą od Monolitu.
Szamanka radziła uzupełnić energię. Miała rację. Skinęła ku niej głową.
- Mam dwa pytania- rzekła cicho- Pierwsze- kiedy zaczynamy? Drugie...cóż. Potrzebuję do rytuału żywiołu ziemi- przeważnie jest to kamień. Im szlachetniejszy, tym większa jego moc. Czy pobranie energii z Minerału- jest możliwe? A raczej- bezpieczne?
Uzyskawszy odpowiedzi, potrząsnęła głową.

Primula w milczeniu zaczęła rozglądać się po galeryjce. Nowe wątpliwości zaczęły ogarniać jej umysł. Był to najwyższy czas na rytuał.
Odeszła kilka kroków od grupy, szukając wolnej przestrzeni na wyrysowanie okręgu. Wreszcie znalazła odpowiednie miejsce.
Pobiorę energię - zwróciła się do oddziału.- Rozejrzyjcie się tutaj. Przepatrzcie wyjścia. Zbadajcie teren
Popatrzyła na ich twarze. Dostrzegła na nich cień...niepewności? Być może miało to związek z tym, co zamierzała zrobić Szamanka....
- Coś się dzieje? - spytała cicho

Po rozmowie z oddziałem zamierzała rozpocząć rytuał pobrania.

Toruviel - 15-02-2015, 19:27

Wkraczając do pomieszczeń pod piramidą Toruviel poczuła się tak obco, jak jeszcze nigdy w swoim stuletnim życiu. Sala w dole pod galeryjką była piękna, surowa, budząca respekt. Błękitne światło działało hipnotycznie, a kwitnące pnącza, chyba pierwsze rośliny w tym podziemnym mieście, zamiast dodać otuchy tą odrobiną życia, sprawiły, że poczuła się maleńka i zagubiona. Daleko od zielonych lasów jej dzieciństwa zaniósł ją los. Ale miała wkrótce do nich powrócić.
Ledwie zauważała mijanych przez nich tubylców słuchając z uwagą słów Szamanki. Niesamowite. Ludzie posiedli wspólną jaźń. Na świecie jest drugie Ikni. Choć nie do końca. Ich zmarli odchodzą.
Miała nadzieję, że wyraz jej twarzy pozostał bez zmian, gdy Szamanka wyjaśniła, w jaki dokładnie sposób uzupełnia luki.
To jest niemal gorsze od tego, co z elfami robiła Puszcza. To świadomy czyn, ludzie przeciw ludziom. Będą walczyć i umierać lub zatracać siebie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Wojna ma swoje prawa, ale są granice. Zepchnęła głęboko, głęboko w podświadomość przeczucie, że te wnętrza i nadchodzące wydarzenia będą ją nawiedzać w koszmarach.

W perspektywie nadchodzącego rytuału Toruviel żałowała, że jej wiedza magiczna jest tak okrojona i podstawowa. Ale tylko taką mogła zdobyć będąc spoza Nolwe'yaro. Ale posiadaną wiedzę umiała naginać do potrzeb, a jeśli chodziło jedynie o przesył energii, to od strony technicznej czekała ją dziecinna igraszka. Gorzej z tym, jak to będzie w praktyce. Jej dłoń powędrowała w stronę sakiewki, w której spoczywała grudka wonnej żywicy dostarczonej jej przez Dirili.
Bez sensu będzie czerpać wcześniej. Będzie musiała czerpać magię, stabilizować ją we własnym ciele i ukierunkowywać dalej. Najlepiej, gdyby udało jej się to bez przerywania okręgu, oszczędziłoby jej to wysiłku towarzyszącego żmudnemu stawianiu ochronnego kręgu.
Elfka skinęła głową, gdy hobbitka zadała nurtujące i ją pytanie - ile mieli czasu?
-Jako magini na przeciętnym poziomie mogę zapewnić stałe przesyłanie many, ale też tylko do pewnego momentu, zależy jak długo to potrwa i jak często będę musiała zaczerpywać nowe porcje energii. Ale postaram się wytrzymać jak najdłużej. - zadeklarowała otwarcie swój udział.

Gdy padło ostatnie zdanie poczuła dreszcz przebiegający jej wzdłuż kręgosłupa. Starzy Bogowie. Bała się ich. Nigdy nie bała się tak Tavar, a oni przerażali ją samą swoją obecnością... a przynajmniej tak było wtedy. Kto wie... kto może wiedzieć, jacy są teraz.

Po odejściu Szamanki rozpoczęła badanie galeryjki z przyległościami. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, wolała wiedzieć którędy wypadałoby uciekać.

Akinori - 15-02-2015, 19:46

- Krew z moich rąk..? Krew która spłynęła przez to szaleństwo? Przez to szaleństwo które prowadziło całe moje życie? Nie. Ta krew pozostanie tam, abym pamiętał kim byłem i jakich czynów się dopuściłem moja Pani! . .Pani…. . . . Dla Ciebie oddam także i to. Nie jestem już Fenrisem Wędrowcem, Fenrisem Sędzią, Dzierżycielem Kata, dla Ciebie wyrzeknę się każdego starego imienia. Moje życie było kłamstwem, a kłamstwo musi zniknąć. Nie chcę takiego życia! Wyrzeknę się wszystkich innych rzeczy czy idei, lecz wypełnij tą pustkę która wypełnia całą moją dusze! Pustkę która nie pozwoliła mi żyć jak każdy inny człowiek! Weź moje szaleństwo! Weź mój gniew! Wszystko to pozostawię dla was w darze. Jestem gotów. Stawie czoła wszystkim mym majakom i kłamstwom. Stawie czoła nawet temu któremu służyłem. Ten bożek jest dla mnie nikim. Dla Ciebie Pani, zgniótłbym go butem, jak najgorszego robaka. Deptałbym go i deptał do czasu gdy nie przybędą inne po niego. I dla Ciebie Też je zdepcze! Bassara będzie przed tobą klęczeć, Wessi będzie błagał. Wszystko zrobię.. Obdarz mnie nowy życiem i imieniem! - odpowiedział na niemal jednym oddechu. Z jego oczu biła determinacja i zdecydowanie. – Weź moje szaleństwo! Całe należ do Ciebie!
Reshion vol 2 Electric Bo - 16-02-2015, 02:05

Nie chciało mu się odgryzać na Toruviel, że szamanka zbudziła sporo podejrzenia dając jej osobną "cele" oraz przy mowie powitalnej. Jak ktoś z nich się stąd przedostanie żywy i im uwierzą to jej rodzina będzie miała spore kłopoty.
Lekko oprzytomniał na wspomnienie o Emilii, nie spodziewał się, że będzie za nimi szła choć z drugiej strony potrafi być uparta....
- Tak, krewna z niej moja, skoro o niej mowa to w jaki sposób teraz zagraża Władcy Koni? Dalej jest tylko przeciętnym magiem ziemi. Jakieś inne zdolności się ujawniły po całym zajściu z duchem?
Zapytał się szamanki mając nadzieję na jakiekolwiek informacje co się dzieje z jego bratanicą.

Westchnął ze zmęczenia, spojrzał na na plecy biegnącego Kodrana a potem podreptał za resztą grupy do piramidy, coraz mniej mu się to wszystko podobało.

Słuchał uważnie wszystkich słów szamanki, starając się zapamiętać wszystko co powiem, albo przynajmniej tyle ile da radę. Mówiła bardzo ciekawe rzeczy, choć jak zwykle był wobec nowych informacji trochę sceptyczny. Korzystając z momentu przerwy usadowił się po cichu pod ścianą. Oparł głowę na ramieniu zamknął oczy by na kilka chwil przynajmniej odpocząć, póki nic się nie dzieje.

Indiana - 16-02-2015, 03:56

- Nie pobieraj energii z kamienia - uśmiechnęła się Szamanka - to nie jest kamień, to Minerał. To wyjątkowy twór, trudno to tłumaczyć ludziom Północy. To nie skała. To... pył pełen many, zespolony w jedno... Ech.. A jednak brakuje mi słów.
Ale skała jest wszędzie wokół. Te kamienie rzeźbiono tysiąclecia temu, wciąż krązy w nich ciepło dłoni rzeźbiarzy, iskry, krzesane przez dłuta.

Odwróciła się w kierunku drzwi z białego kamienia, które uchyliły się przed nią samoczynnie, po czym odwróciła się, a sploty czerwonych warkoczy oplotły się wokół jej szyi.
"DAJ MI INNE ROZWIĄZANIE!" - krzyknął głos Szamanki w umyśle Toruviel - "Ja też tym gardzę. Ja też tego nie chcę. Ale nie liczy się żadne ja. A ty? Ty nie poświęcisz komfortu bycia sprawiedliwą za dobro swojego ludu???"
Drzwi trzasnęły, minerałowe ornamenty rozbłysły. Maiput zniknęła za nimi.

- Nawet ją rozumiem - mruknął Kurt - To jest tak, że zawsze ktoś musi ubrudzić sobie ręce. Prawdziwym luksusem jest pławić się w sławie i blasku czystości, gdy syfiatą robotę odwalają inni... - w głosie zabójcy zadźwięczało coś... smutnego, szalenie autentycznego i bardzo gorzkiego. Odchrząknął, zawstydzony własnym sentymentalizmem, poprawił zaczepioną przy boku kuszę i kołczan na bełty i odszedł kilka kroków, rozglądając się po galeryjce i prowadzących na dół schodach.
Verlan, Verron i Cynthia spojrzeli po sobie. Nietrudno było odczytać i zrozumieć ich myśli. Północ. To jednak dom. Miejsce, skąd wyszli. Myśli kłębiły się gdzieś za zasłoną oczu, błądzących spojrzeniami po cudnej urody pomieszczeniu.
Ale po pierwszych odruchach sentymentalizmu wróciły twarde, zimne wspomnienia.
- Nie - oznajmiła Cynthia z głośnym wydechem - Nie będzie mi szkoda. Umrą ludzie. Wiem. I tak umrą. Jeśli im nie pomożemy - będą umierać tutaj, bo północ nie zaprzestanie ekspansji. Jeśli pomozemy- będą umierać na północy. Nie ja urządzałam ten świat. Ale chciałabym myśleć... - głos zadrżał lekko, pewnie od chłodu, wypełniającego podziemne pomieszczenie - że jestem tu z jakiegoś powodu. Że ktoś mnie potrzebuje... I nie są to oszalałe od nienawiści, przepełniającej ich bóstwa, mocarstwa północy. One potrzebują tylko kolejnych trupów na froncie. Ja niewiele mogę. Ale mam jeszcze ładunki termitu i kilka innych zabawek - lekko nerwowym gestem zawiązała kucyk z włosów na karku - mogę sprawić, że to miejsce stanie się bardzo nieprzyjemne dla wszystkich, którzy zechcą tu wleźć nieproszeni.

Towarzysze alchemiczki kiwnęli głowami na znak, że wyraziła mniej więcej to, co i oni myślą. Sprawnie i profesjonalnie zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, zeszli na dolny poziom, przejrzeli podcienia galerii, wnęki, gdzie lały się strumienie, przejrzeli pnącza i otoczenie monolitu.
Cynthia zanurzyła dłoń w otaczającym monolit płynie, powąchała.
- To nie woda - mruknęła, wycierając dłoń w płaszcz - to olej skalny.
- Niczego niebezpiecznego nie widać - powiedział Verron - Ale chyba jest tylko jedno wejście. O ile nie ma drugiego za tymi białymi drzwiami. To dobrze i źle zarazem. uciekać trudno, ale bronić się - łatwiej.




Fenris,
ciemność i chaos, które rozstąpiły się przed jej światłem, ustąpiły klarownej świadomości.
Widziałeś przed sobą - a może za sobą? w świecie myśli nie istniały wymiary - szeregi istnień, pragnień, marzeń, wielkiej mądrości, szeregi pokoleń ludzi, złączonych Świadomością i Pamięcią. Zaczynałeś rozumieć. Wejść pomiędzy nich, znaczyło zyskać wreszcie swoje miejsce.
Prawie zrobiłeś ten krok.
Ale nagle serce podjechało ci do gardła, gdy dostrzegłeś mrok, ciemniejszy niż ciemność, pięć postaci, wyrastających ponad ten metafizyczny tłum. Przerażali.

Cofnąłeś się, strach zaczął zacieśniać się wokół ciebie, jak pętla, jak nieprzenikliwa tkanina, która dusi, nałożona na twarz. Mroczne postaci, zdając się pochłaniać światło, rozrosły się nad horyzontem. Ulegając panice zacząłeś rozglądać się za nią.
Była.
Była obok, emanująca mocą, potężna, ludzka i boska zarazem. Krwawoczerwone sploty włosów unosiły się wokół niej jak węże, kontrastując z bladą skórą. Promieniowała.
Wystąpiła krok do przodu, przed owe postaci. Jej światło rozjarzyło przestrzeń. Mrok cofnął się, a ty zobaczyłeś ich.
- To Opiekunowie - powiedziała, odwracając się do ciebie - Nie bój się. Nie musisz się bać niczego już nigdy...
Z jakiegoś powodu byłeś pewien, że to prawda.
Gdy mrok ustąpił, nie byli już tacy straszni.
- Imię - uśmiechnęła się - Nikt z nas nie ma imienia. Jeszcze nie. Imię zostało zapomniane dawno temu. Ale ja je odzyskam.
Przed tobą otworzyła się droga. Gdy zrobisz krok, zejdziesz pomiędzy tych ludzi, do niej, pomiędzy bezimiennych.
Gdy się cofniesz, wrócisz w mrok, ponad którym jarzy się zimny blask ostrza Rega.
Wybieraj.

Reshion vol 2 Electric Bo - 16-02-2015, 23:16

Zmęczenie widać osiągało poziomy krytyczne, zasnął prawie od razu. Przejście było natychmiastowe bez zwyczajnego leżenia i próbowania zmuszenia się do pójścia spać. Opatulony grubym, ciepłym i miłym w dotyku płaszczem wyglądał jak czerwony kamień.

***

Otworzył oczy i zobaczył, że stoi oparty nad mapą świata w Pokoju Map. Sala była taka jak ją zostawił, w kształcie litery "L", wysoka na prawie cztery i pół metra, wypełniona - jak wskazuje na to nazwa - mapami.

Naprzeciwko wejścia znajdywała się ogromna mapa przedstawiająca tereny Ofiru z małymi skrawkami państw sąsiedzkich. Sięgała od sufitu do podłogi, Powbijane w nią było wiele kolorowych linek - symbolizujących szlaki handlowe, drogi używane przez "Da Tirelli i Synowie", granice prowincji, trasy spływów rzecznych, różnego rodzaju znaczniki mające oznaczające wszystko - od eksploatowanych złóż minerałów i surowców, przez posterunki wojskowe do placówek organizacji. Obok na półce leżała książka oprawiona w skórę z tytułem "Ofir" i pod nim mniejszymi literami "Mapa szczegółowa". Znajdywały się w niej objaśnienia i dodatkowe informacje a propos miejsc, na tyle dokładne na ile udało się informacji zebrać. Tworzenia jej nie było proste bądź szybkie i niestety pewnie będzie musiała i tak pójść do magazynu za jakiś czas. Stawała się z roku na rok na mniej aktualna. Jednak mimo to była dalej dobrym źródłem informacji i początkiem projektu mającego stworzyć takie książki dla każdego kraju. Pomysł sam należał do jednego mądrego człowieka z "Da Tirellich" a wykonaniem zajmowała się cały zespół specjalnie do tego wyznaczony. Kopii było niewiele, a cena zakupu odstraszała wielu nabywców.

Na lewo od wejścia zazwyczaj była mapa całego znanego świata. Była podobnej wielkości co ofirska. Znaczników i oznaczeń było znacznie mniej, tylko większe miasta, ważniejsze szlaki, drogi i tak zwane "miejsca szczególnej wagi". Na niej też byłby oznaczenia poszczególnych frontów i aktualnych granic na świecie.

Na prawo do wejścia byłby mapy pozostałych krajów na świecie lecz słabo po oznaczane. Większość z nich była tylko ukazaniem w większej skali obiektów z mapy świata, posiadając tylko trochę szczegółów. Dalej, za "zagięciem" znajdował się stół, na którym aktualnie leżała mapa świata, pochlało się nad nią kilka postaci z wyraźnie nieszczęśliwymi minami.

Pierwszy od lewej, ubrany w czarne szaty, nerwowo pukał palcami w blat stołu wpatrując się w małe drewniane sześciany, prostopadłościany i romby poukładane na mapie jak figurki do gry.
- To wszystko jest bez sensu. Opieramy się na informacji, której sami nie możemy sprawdzić! Bazujemy na tym co powiedziała osoba, o której sami praktycznie nic nie wiem, która już raz oszukała nas. Równie dobrze może to zrobić znowu.
- Spokojnie rudzielcu, co innego planujesz zrobić w takim razie? Wiemy tyle ile nam powiedziała, sami zresztą nie mamy wiele do wyboru tutaj. - Basowy donośny głos z naprzeciwka przerwał wybuch elfa, który widocznie miał dość całej tej zabawy. - Co możemy zrobić? I tak czy siak niewiele zrobimy, w tym lepszym będziemy siedzieli tutaj kiedy enomy, zasilane naszym sprzętem zdobędą Itharos i Korathię, jednocześnie powstrzymując koniaczy z północy a ta ruda wiedźma zostawi nas w spokoju, zajmując się zachodem. W tym gorszym granice się nie zmienią, w najgorszym będziemy się tutaj barykadowali przed dzikusami z południe lub wielbicielami kóz. - Wywrócenia oczyma i ciężkie westchnięcie podkreśliły tylko opinię o aktualnej sytuacji.
- Keldorn, Oppius. Nie po to tutaj zostaliście wezwani razem ze mną aby marudzić. Jest beznadziejnie to wiemy, ale trzeba wymyślić co robić. - Pulchny człowieczek pomiędzy nimi podniósł głos. - Wasze smęcenie nie pomaga tylko pogarsza sprawę.
- Tiaaaaa.... Zacznijmy może jeszcze od początku? Coś nam widzę nie idzie mimo wszystko. - Czwarty głos włączył się do dyskusji. Mimo cichego marudzenia i narzekań zabrał się do pracy, chwycił coś co wieśniak nazwałby magiczną różdżkom i przystąpił do działania. - Tutaj jest armia tubylców, przeciwko niej stanie najprawdopodobniej, za niedługi okres czasu, połączona siła Wergundzko-Styryjska. - Wodził po mapie kolejno wskazując wymieniane miejsca. Co jakieś czas przestawiając figurki aby oddać lepiej efekty wizualnie. - Tutaj w obleganym Vekowarze znajduje się znacząca liczba osób na zza południu i jak się okazało stara siedziba tubylców, uznana tymczasowo, ze względu na zawarte w niej rzeczy, coś w rodzaju stolicy. Może ludność cywilna zostanie wreszcie ewakuowana, jednak brakuje na razie na to sprzętu. Sami Wergundzi pewnie nie będą chcieli opuścić tego miejsca, jako, że włożyli mnóstwo pieniędzy i innych zasobów w rozwój tego regionu. Możliwe, że Liryzja, drugi największy inwestor wspomoże ich gospodarczo. Dalej na południe znajduje się miasto Elidisa, które nie stanowi pewnie żadnego realnego zagrożenia dla armii południa, jednak bez wsparcia i ochrony pewnie zostanie wcześniej czy później zniszczone.
- To nie tak, że oni się nie zapuszczają w te bagna z jakiś powodów religijnych?
- Nawet jak się nie zapuszczają zawsze mogą użyć kogoś kto się nie boi iść w te regiony. Kontynuując. Prawdopodobnie po zdobyciu Vekowaru ruszą dalej na północ. - Małe bloczki poczęły sunąć północ mapy, zatrzymując się na napisie "Styria". - Samo oblężenia zakończy się pewnie ewakuacjom, gdzie większa część sił mimo wszystko zostanie wybita przez nieprzyjaciela. Dalej posuwając się na północ napotkają opór ze strony Regularnych wojsk Stryi i Wergundii w puszczach oraz dolinach tych pierwszych. Prawdopodobnie mogą też się spodziewać ataków Laro jeśli za bardzo zaczną się zadomawiać na ich terenach oraz wnioskując po ich wcześniejszym nastawieniu do nich. Lecz to była tylko mała grupka i możliwe, że dalej pozostaną neutralnie nastawieni do wydarzeń w świecie. Posiadając przewagę liczebną i dzięki rabunkowemu traktowaniu podbitych ziemi, nie mówiąc o własnym rozwoju, powinni być w stanie zredukować przewagę technologiczną nieprzyjaciół. Dodatkowo są stroną trudniejszą do infiltracji, ze względu na różnice biologicznie, których nie jesteśmy w stanie stworzyć dla naszych szpiegów. Ponadto pewnie agenci imperium będą siali chaos na terenach wroga, utrudniając mu zaopatrywanie armii i działania gospodarcze oraz dostarczając dane wywiadowe w formie ograniczonej, takie jakich inni, na wzór szamanki nie mogliby wydobyć z umysłu ofiar.
- Ciekawe czy wejdą w życie rozkazy gdzie wyżsi oficerowie będą mieli się zabijać w razie wypadku wpadki we wrogie ręce....
-Możliwe, ale desperackie, bardziej prawdopodobne, że będą mieli wymazywacze pamięci ograniczonego użytku. Wojska dochodząc do stolicy styryjskiej będą mogły spodziewać się coraz większego oporu, częściowo ze względu na powody religijne tej wyprawy. W czasie oblężenia tego miasta pewnie się rozstrzygnie decydujący fragment tej wojny. Albo Tavar zatrzyma powódź z południa albo zaleje ona całą północ. Potem walka z na terenie Wergundii to tylko formalność. W tym okresie pomoc elfów może też się okazać zbawienna dla wojsk manewrujących w lasach byłych ich terenów, pozwalając na szybsze przemieszczanie się niż normalnie.
- A co niby Talsoi będzie według ciebie w tym czasie robiło? Siedziało bezczynnie? Pewnie pomoże.... tylko czy swoim braciom, których karmi od kilka lat czy oficjalnemu sojusznikowi od kilkudziesięciu?
- Bardziej skłaniałbym się do elfów ale nie znam Talsoi, jak pewnie każdy z nas więc to tylko czyste przypuszczenia. Teraz mijają niby te dwa lata i tubylcy siedzą zwycięsko w Akwirganie. Co dalej? Dalsza ekspansja? Gdzie? Ofir? Terala? Trynt?

Nikt jakoś nie miał pomysłu co rzucić. Tutaj już za dużo zmiennych wchodziło w rachubę. Co będzie robić Trynt? Terala? Samnia? Fiord? Co z Ofirem? Pethaban? Tutaj jedno zahaczało o drugiej tak mocno, że za prosto było coś skopać. Już i tak za wiele teorii było co będzie się dziać w pozostałych państwach.

Milczący dotychczas podniósł głowę i przerwał ciszę, której pozostali jakoś nie śmieli.
- A co z nami? Co nas to obchodzi? Co nam da wyeliminowanie Wergundów i Styryjczyków z polityki na jakiś czas? Co nam da wznowienie działań wojennych na większą skalę? Co zyskamy? Co stracimy? Gnejusz ty tu się wydajesz być najlepszym do takich przepowiedni. Zaczynaj.

Gnejusz dalej bawiąc się patykiem widać ucieszył się. Pewnie się przygotował na te pytania wcześniej.

- No szefie, przed wszystkim, wojna Styrii z południem oznacza wzrost oddanie wierzących Tavar co sprawi, że jej kapłani wzrosną na sile lecz część jej wyznawców opuści Itharos i Korathię co pomoże nam w wojnie. Jednak nie wiem czy ten duch nie będzie chciał zemścić się na Emilii w jakiś sposób, a w razie desperacji może może mooooże spowoduje kolejne oblężenie Aerthyny. Nasze ziemię znajdują się za daleko od miasta by nas to bolało jednak jeśli dalej pójdzie na południe będziemy musieli udać się pewnie w góry aby uniknąć dużych strat ludzkich. Pewnie i tak sporo umrze lecz dzięki temu mniej zasili gospodarkę ludzi z północy. - Jeździł drewnem po mapie omijając sznurki pokazując kolejno ważniejsze punkty jakie mogą wpaść w ręce wroga po drodze. - Dalej. Wergudnia i Styria. Osłabienie jednych oznacza osłabienie Itharos co jest nam na rękę. U drugich eliminuje wielu naszych "sponsorów" budynków dla placówek organizacji u nich. Jednak one mogą ulec zniszczeniu więc wychodzimy na zero.
- Nie - Pulchny człowieczek przerwał. - Sporo z tych pożyczek było na większe sumy niż koszty budowli więc wyjdziemy na mały plus. - Uśmiechnął się wesoły, nie wiedzieli może na co poszły pieniądze oraz ile ich dostali i ile ale wiedzieli jedno. Talent do liczenia i zapamiętywania liczb Drusus miał jak nikt inny. I był do tego niezmiernie uczciwy.
- Dobrze w takim razie to też nam się tutaj poszczęści. Wojna, może nawet prowadzona przez zmęczone mocarstwa będzie oznaczać zamówienia. A to pozwoli nam się wzbogacić i spłacić część długów. Stracić stracimy osłonę przed najazdami z zachodu, oraz dwie trzecie militarnej siły północy przeciwko południu, które wtedy będzie mogło mam bardzo łatwo wkopać.

Reshion pogładził brodę rękoma po czym zaczął powoli przestawiać pionki na planszy do pozycji startowej.

- Co na razie zyskaliśmy z moich akcji w tym regionie? Jak na razie mamy tutaj sporo bajzel z tego co widzę.

- Hmmmm... - Keldor memłając swoje rude kłaki zaczął coś wymyślać. - Jak na razie ja ciągle udaje ciebie przez co jesteś bezpieczny. Jednak przez kilka głupich decyzji - jak na oczach z 50 osób transformowanie się w siebie - moja albo raczej twoja przykrywka pada. Jak na razie realnie będzie chciała ciebie uwalić tylko Emilia, choć wiesz, że jest uparta i potrafi dopiąć swego. Pewnie spowoduje jakiegoś rodzaju rozpad w rodzinie, część będzie ciebie bronić a cześć z nią atakować. Tutaj wszystko się głównie sprowadzi do tego kto kogo lubi i mojej gry aktorskiej. Choć biorąc pod uwagę, że znamy się z 30 lat działa na moją korzyść. Ale to, że władam magią ognia już nie.

Akinori - 17-02-2015, 00:17

- Imię… Zdobędę dla was Imiona. Zdobędę dla was wolność. Opiekunowie! Oto ja stoję przed wami, mały, nędzny człowiek z północy! Dla was i waszego ludu rzucam w niebyt swoje pochodzenie, rodzinę, imię. Dla waszego ludu rzucę na kolana demony. Stanę się zbroją południa, stanę się stalowym murem którego ani Wergundia ani Styria, ani żaden bożek nie zdoła zburzyć. Zamiast ostrza które zsyła śmierć, stanę się tarczą chroniącą lud od strzał, mieczy i toporów. Na mnie stępią się ostrza Wergundi i Styri, na mnie połamią się kły i pazury demonów. Kłamstwo i ułuda już nigdy nie zagości w mym umyśle. Pozostanie tylko prawda, pozostanie tylko Lud. Jestem gotowy! – rani się w rękę – Oto krew północy. Krew która jest gotowa wam służyć. Na tą Krew przysięgam, a tą samą krew jestem gotowy przelać dla ludu.


Robię krok w przód.

Prim - 17-02-2015, 01:14

Kurt i sentymentalizm...Para dość...nietypowa. Ale cóż zrobić.
Jak widać nawet zabójca nie ma serca z kamienia.


Wysłuchała wypowiedzi Imperialistów. Potrząsnęła głową.
- Na Północy czeka nas śmierć, bo poparliśmy Nowe. Nowe wymaga ochrony. Teraz samo ją sobie zapewni. Czy to moralne? Tak moralne jak cała Północ. Wojny o ziemię, o ludność. Idee? Raczej żądza zemsty. Żądza krwi.
Moim domem także była Północ, ale Północ także mój dom zniszczyła.
Przed Imperium nie ma już odwrotu. Ci ludzie... nie wiem. Miejmy nadzieję, że...że skoro posiedli wiedzę, posiedli także zdrowy rozsądek.
Ja..
- zawahała się- Być może kiedyś wierzyłam w wiele rzeczy. Ale przez ostatni czas okazały się nic nie warte. - głos jej się załamał- Nic.
Wspomnienia zaczęły wymykać się ze skrzętnie zamkniętych szuflad pamięci i zmieniać przed oczami druidki. Sytuacje, jak w kalejdoskopie pojawiały się na ekranie umysłu i serca.
Stłumiła je. Jeszcze ich tu brakowało.
- Tak samo nic nie warte, jak żądze Północy. Pomożemy Południu. Wyrównamy szanse w tej walce. - powiedziała na zakończenie

Jej ludzie rozeszli się po pomieszczeniu, zgodnie z wcześniejszym rozkazem. Tylko Reshi gdzieś zniknął z jej pola widzenia, odnalazłszy się po chwili w postaci czerwonego kamienia.
Postanowiła go obudzić przy pierwszej okazji, lecz teraz skupiła się na rytuale. Rozejrzała się po pomieszczeniu, przeszła kilka kroków. Coś zajaśniało zielonkawoszarym światłem. Zdobiony kamień, lekko wybijający się z posadzki. Idealny. Skoro za chwilę Rytuał ma czerpać energię z tego miejsca, by przywrócić Pamięć, niech i jej energia będzie wsparta tutejszą.
Wokół było czysto. Można było zaczynać.

Wytyczyła zgrabnym ruchem krąg o średnicy 3 metrów. Wyjęła szybkim ruchem z małej sakiewki przy pasie komponenty. Coś, co druid zawsze winien przy sobie nosić. Zawsze.
Ustawiła na okręgu zapaloną świeczuszkę, małe, dymiące kadzidełko i fiolkę z wodą z kaletki. Kamień, wbity w posadzkę symbolizował żywioł ziemi. Brakowało tylko życia. Rozejrzała się gorączkowo. Jej oczom ukazał się biały kwiat na jakimś pnączu. Podbiegła i delikatnie zerwała płatek.
Wszystko było na swoim miejscu.
Rozpoczęła pobieranie energii... Wymawiając podstawowe formuły i wezwanie, przechodziła do kolejnych komponentów. Ciepła fala energii zaczęła wypełniać jej ciało. Poczuła spokój i harmonię.
Gdy stanęła przy żywiole ziemi- kamieniu z posadzki, fala energii była...inna. Chłodniejsza? Mocniejsza? Nieznana. Zakuła ją lekko, po czym rozprzestrzeniła się po ciele.
Talizman drgał.
Zatoczyła się i zaszumiało jej w głowie.
Zdecydowanym ruchem wymówiła ostatnią formułę: Cyhoeddi diode tesaq , i przerwała krąg. Krew pulsowała jej w skroniach. Pierwszy raz pobieranie energii przebiegło w taki sposób. Nie mogła tego zrozumieć.
Talizman dalej drgał.


Tymczasem reszta oddziału wróciła i zameldowała kilka istotnych rzeczy. Wzmocniona pobraną energią, wysłuchała oddziału:
W takim razie Cythio, utrudnij im wszelkie działania. Chcę być pewna, że nie wpadną tutaj...a przynajmniej nie wpadną w całości.. - posłała jej kpiący uśmiech- A tego tam..- wskazała głową w stronę czerwonego kamienia, który był tylko zwiniętym Reshim- trzeba zaraz obudzić..
Odchrząknęła
-Obrona będzie przynajmniej ciekawa - rzuciła do Verrona- Miejmy nadzieję, że wszystko się powiedzie... choć nigdy nie wiadomo... - spojrzała na zabójcę- Co myślisz, Kurt?


Po chwili zaczęła zastanawiać się nad właściwym Rytuałem. Czuła energię, krążącą w jej ciele.
Czuła Moc do zmiany.
Imperium mogło dopisać coś do Pamięci. Dorzucić swoją cegiełkę w tej historii.
Zapadła w głęboką zadumę.
Szybko przerwaną, bo drgający talizman nie dawał jej spokoju.
Uklękła więc na ziemi, zamknęła oczy, pochyliła głowę. Czuła, że czas połączyć się z Matką.

Mae fy Mam... Jestem Matko...Słucham Twych Słów...Pomóż dzieciom..wskaż Drogę... - modliła się w duszy.. Drgający talizman zawsze zwiastował wizje. Dary. Czasem podpowiedzi. Czasem pozwalał zrozumieć więcej.

Toruviel - 17-02-2015, 01:55

Nie macie innej możliwości. Nie macie... tak jak i my jej nie mamy. Błogie czasy, gdy żyliśmy na uboczu ludzkiej polityki minęły. Dlatego wiedz, że będąc na twoim miejscu, zrobiłabym to samo. Gdybym miała taką moc, by wrócić nam nasze dziedzictwo, zrobiłabym to. - wykrzyknęła w myślach w stronę zamykających się białych drzwi. Dłoń ponownie powędrowała ku sakiewce przy pasku. Miała przy sobie nożyk i żywicę. Musiała się wrócić do swojej kwatery po sproszkowane wapno do nakreślenia kręgu.

Idąc, Toruviel błądziła myślami daleko, odpłynęła w zakątki swych wspomnień.

***

Jesienny poranek, trawa i krzewy wokół turionu Meliaorów w Aenthil Irin były wilgotne od kropelek rosy, której ledwie widoczne słońce nie zdążyło jeszcze wysuszyć. Pomknęła ze śmiechem między owocowymi drzewami patrząc radośnie na budzący się do życia las. Kiedy ujrzała turion Idrilów zawróciła. Tak nakazywał zwyczaj. Nie zbliżać się drogą inną niż tą od strony głównego wejścia. Musiała go uszanować. Przecież dziś kończy swoje pierwsze loa! Jest już odpowiedzialna! Będzie musiała zacząć się uczyć. Dużo, dużo, dużo. Zostanie Tulya, jak tata i mama. Chociaż widziała, że babcia Sailandila będzie smutna. Tak się cieszyła jak Toruviel zleciała z tamtego drzewa i zamiast rozpłaszczyć się o ziemię z przenikliwym, dziecięcym wrzaskiem wywołała podmuch, który opuścił ją delikatnie na ziemię.Ale będzie Tulya! Spotka dziś wieczorem wśród wieczornego blasku słońca, księżyca i gwiazd swoich przodków. Po raz pierszy w życiu świadomie z nimi się skontaktuje. Okręciła się na pięcie i w podskokach wróciła do dworu. Dziś wieczorem spotka ea i otrzyma swój pierwszy tatuaż. Dzisiaj.

*

Zimowy wieczór, otulona zielonym wełnianym płaszczem z białym futrzanym podbiciem elfka zadzierała głowę stojąc na tarasie do ćwiczeń Ścieżki Powietrza. Czekała na mistrza z Nolwe'yaro. Uprosiła ojca, by pozwolił jej uczyć się magii i oto opuściła rodzinny dom, by przez jedno loa zamieszkać z dalekim krewnym jej prababki, bratem oficera, którego znał jej wuj, Ohtat'Tornangamo. Wiedziała, że czeka ją ciężki okres wstąpienia na Ścieżkę przy czym wciąż będzie musiała czytać wyznaczone przez ojca księgi. Magia magią, ale wykształcenie właściwe Tulya'yaro musi odebrać. Administracja, gospodarka, rody elfów i ludzi. Etykieta dworska Aenthil. Podstawowa wiedza o innych narodach. Dogłębne badania krajów elfów, które kochała z całego serca. Drobiła nogami w miejscu. Marzła. Nolwe'Elidis spóźniał się.
-Aiya, dziecinko! - rozległ się za nią męski głos. Za tarasie pojawiła się zakutana w beżowe futro postać, chłodny wiatr targał jej włosy. Twarz elfa zdobiły charakterystyczne, poskręcane niczym łodyżki powoju, tatuaże Nolwe'yaro. Po ich wzorze stwierdziła, że nie był starszy niż 15 loa.
-Mara aure! - skłoniła się grzecznie, przyłożyła dłoń do obojczyka.
-Oh, dajże spokój, spędzimy trochę czasu wspólnie, młoda. - podszedł do niej i ściągnął jej z głowy kaptur, żeby zobaczyć twarz swojej przyszłej uczennicy. Była starsza, niż dzieciaki kręcące się po aenthilskim Inglomarze, zarumienioną od zimna twarzyczkę zdobił bezlistny tatuaż zaczynający się w kąciku prawego oka. Opadał jedną gałązką w dół, druga kończyła się przy nasadzie nosa, a na jej końcu widniały dwa listki. Zielone oczy patrzyły na niego z wyrzutem. Zachichotał.
-No Toruviel, pokaż, co potrafisz. A potem idziemy do domu napić się naparu miętowego z miodem.
Tutaj zawsze wiatło. Zaklinanie wiatrów było tu stosunkowo proste dla potencjalnych adeptów Nolew'yaro. Elfeczka zakręciła się w miejscu, a śnieg podrywał podążający za nią wiatr. Przeszła tak dwa metry, zachwiała się i przewróciła w śnieg. Elidis podbiegł do niej i ostrożnie podniósł.
-Nieźle, dziecinko. Całkiem nieźle. - powiedział pod nosem, naciągnął jej kaptur i udał się do domu.
Toruviel czuła jak przez mgłę otulające ją, życzliwe ciepło.

*

Lato w Ofirze było upalne. Ale postanowiła zostać tu dłużej. Wracała do gospody z naręczem ziół, o które poprosiła ją Aerlinn, prowadząca pod Messyną lecznicę. Ta Tawanien była jedną z najcieplejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkała. Cierpienie innych odbierała jak swoje. Kochała Aenthil tak jak ona sama, a jeszcze większym umiłowaniem darzyła Silvę. Toruviel jeszcze nigdy nie poznała tak głęboko wierzącej osoby. Nigdzie. W jej rodzinie była kilka pokoleń temu kapłanka, ale ona oddaliła się bardzo od rodziny, w której praktykowano głównie kult żywiołów i przodków.
Ta doświadczona przez życie Envyn nauczyła ją współczucia. Pomogła jej odnaleźć się wśród ludzi tej ziemi, której zwyczajów nie zdążyła poznać. Dzięki Aerlinn In'Terbi wciąż żyła.

*

Świeże wspomnienie. Zimne ostrza Laro. Ich śpiewne głosy, mówiące językiem nieco innym od jej własnego. Dialektem Larionu. Grożący im ma'tui z huanu Takawai. Który nie pałał do Aenthil taką niechęcią jak północne klany. Wyniosły i dumny. Przypominał jej jej wuja. Taki sam miękki krok. Taki sam ton głosu. Stalowa pewność siebie. Żałowała, że Aenthil i Laro darzyli się uczuciem bliskim nienawiści. "Miłość i nienawiść dzieli cienka granica." Rację miał ten, kto wypowiedział te słowa.
Rozmawiała z nim później. Wydawał się być pozytywnie nastawiony. Może była szansa... może była...

***
Zdecydowała.
Nie wiedziała, czy jej duch zostanie wciągnięty w domenę Starych Bogów. Przerażała ją myśl, że mogłaby zostać oddzielona od swego ludu. Błądzić w przestrzeniach innych niż jej przodkowie. Ale musiała zaryzykować i spróbować porozumieć się z tymi istotami w trakcie Rytuału.

Była w swoim pokoju. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem. Zmieniła buty na trzewiczki. Założyła płaszcz, wapno wrzuciła do sakiewki i pośpieszyła z powrotem. Musi rozrysować krąg i umieścić komponenty nim Szamanka zacznie, by móc potem bezustannie dostarczać jej nowej energii.

Indiana - 17-02-2015, 06:06

Fenris,
Ona uśmiechnęła się, blask się wzmógł. Podeszła, końcami palców dotykając wydrapanej rany na dłoni, zanurzyła je w krwi i powolnym, bardzo starannym gestem nakreśliła na czole kreskę.
- Więc jesteś jednym z nas. I nigdy nie będziesz już sam.
Wskazała ci drogę. Za tym krokiem miejsce, w którym się znajdowałeś, zniknęło. Jakbyś nagle wynurzył się z wody. Rozejrzałeś się wokół.
To była ta sala z galeryjką, którą mijaliście, idąc za białe drzwi. Otrząsnąłeś się z lekka, wrażenie, jakbyś się właśnie obudził z omdlenia, było bardzo dojmujące. Rozejrzałeś się. Po twojej lewej dostrzegłeś strażnika. Skinął do ciebie głową. Drevedi, tak ma na imię. Ma dwie córeczki, o których wciąż myśli... Twarze dzieci zwizualizowały się na krótko przed twoimi oczyma. Jego żona umarła na jakąś nieznaną chorobę, kilka miesięcy temu, jeszcze się nie otrząsnął. Za dzieciaka miał złamaną nogę i ona wciąż go boli, gdy stoi za długo.
Nie wiedziałeś, co podkusiło cię, żeby podejść.
- Hej, zastąpię cię na chwilę, idź zluzuj te stare kości - powiedział ktoś, kim jeszcze nie do końca byłeś, w języku, który jeszcze niedawno był ci obcy. Ale tak naprawdę nie mówiłeś językiem. Wiedziałeś, że on rozumie, słowa były drugorzędne.
- Naprawdę...? O rany, nawet nie wiesz, jak mi dokucza ten cholerny piszczel. Dzięki, mam dług u ciebie.
Odchodząc, klepnął cię przyjacielsko po ramieniu.
Stanąłeś na jego miejscu, wspierając się o włócznię z grotem z obsydianu. Rozglądałeś się dalej.
Obok Khergheveni, starszy wojownik, ojciec i dziadek, rodziny, bardzo zasadniczy i ostry w obyciu człowiek. Patrzy krytycznie na tych obcych, dotykających ścian i wody. Za nim Sivra, kobieta, matka dwójki, żona kamieniarza, zdolna łuczniczka. Jest bardzo przejęta tym, że wybrano ją do służby dziś, ale myśli o swoich dzieciach, myśli, czy jej mąż dał im dziś kolację, czy może znów zapomnieli, pogrążeni w zabawie w budowę wieży z małych kamyków. Z drugiej strony Kive, młodzian, ale ambitny, z rodziny, w której go cisnęli, aby został kimś. Bardzo się przejmuje, by nie zawalić.
Twoi ludzie.
Uśmiechają się do ciebie. Wiesz, że wiedzą. Wszystko. Może nawet więcej niż ty.
Wreszcie twój wzrok przyciąga Monolit.
Rozumiesz.
Jest ważny. Nie wiesz, dlaczego dokładnie, ale czujesz to. Jak wy wszyscy. Odbierasz w intuicji jego moc i znaczenie. A ci obcy tutaj? Druidka, zabójcy, elfka, alchemiczka...? Są by pomóc, to wiesz.
Rozumiesz ich słowa również.
Ale nie rozumiesz już ich myśli. Widzisz je, ale nie rozumiesz...


Cynthia wybiegła razem z Toruviel, gdy ta wracała do kwatery, i obie razem wróciły. Alchemiczka przyniosła ze sobą torbę z calym swoim asortymentem, ale to,o co przede wszystkim chodziło, to były podwójne fiolki z tym, co nazywała termitem.
Zanim zabrała się do montowania czegokolwiek, przeszła całe pomieszczenie kilka razy, popukała ręką po kolumnach, trąciła butem podstawy słupów, obmacała ściany. Wreszcie wybrała właściwe miejsca, które nie groziły zawaleniem.
Tam zaczęła zakładać swoje ładunki.
Tlenek żelaza. Zwykła toporna rdza, zeskrobana do pojemników z denkiem z delikatnego szkła.
Aluminium starte na wióry, zamknięte w pojemnikach tak, żeby tylko cieniutkie szkło je dzieliło. I między nimi lont, wetknięty w minerałową przegrodę.
- Jeśli to odpalę - tłumaczyła - spali i stopi wszystko na jakieś trzy metry. To ma ponad trzy tysiące stopni, a patrząc na wybuch można stracić wzrok. Zakładam w wejściu, wystarczy odpalić lonty. Nie ma efektu wybuchu, nie idzie fala, nie powinno naruszyć konstrukcji. To tylko światło i ogromna... naprawdę wielka temperatura. Jeśli ten szaman się pojawi, to będzie pieczona konina....
- Ej, a ten co? - odezwał się Verron, widząc Fenrisa, stojącego pośród tubylców- Co to ma być? Dopiero co próbował okaleczyć Kurta...
Kurt znieruchomiał, widząc byłego sędziego, ale zamilkł, pomny na przedchwilejszą obietnicę, zacisnął tylko zęby, aż zazgrzytały i zajął się ponownie mocowaniem lontów do ładunków Cynthi.

Sam Verron i Verlan nudzili się, gdy po uporządkowaniu własnej broni okazało się, że nie mają za bardzo jak pomóc przy przygotowaniach do rytuałów. Snuli się więc po sali, sprawdzając wnęki i zakamarki.
Ich wędrówka potwierdziła to, co już wiedzieli - jest jedno wejście. Ponad nimi jest obelisk i jezioro. Co jest za białymi drzwiami - nie wiadomo. Za ścianami bocznymi jest woda lub skała. Zostawiając samego Kurta, który ostentacyjnie niemalże samotnie przeglądał stan bełtów i naciąg cięciwy w kuszy, podeszli do góry na galeryjkę.
Na widok Fenrisa spojrzeli po sobie. Kapłan-sędzia, którego przed chwilą widzieli w stanie bliskim śmierci, nie nosił żadnych śladów pobicia ani ran. Poza naznaczoną na czole krwawą kreską.
Widzieli już raz takie oznaczenie - w osadzie tak ich właśnie nazwali, naznaczonymi. Styryjczycy, którzy pierwsi zawarli pakt z Szamanką... Wszystko zdawało się właśnie na nią czekać.

Prim - 18-02-2015, 00:50

Podniosła się z klęczek. Strzepnęła odruchowo spodnie i poprawiła koszulę. Wiedziała już, jak zamierza podejść do Rytuału. Co wniesie od siebie.

Rozejrzała się po pomieszczeniu. Cythia montowała lonty, Kurt jej pomagał. Na galeryjce dojrzała Verlana i Verrona. Skinęli jej głowami. Wykonała taki sam gest.
Zauważyła Fenrisa.
Pięknie. Kurt będzie zachwycony.
Popatrzyła na niego. Poprawiał bełty, starając nie patrzeć się w stronę byłego kapłana Rega. A ten...miał na czole dziwną, czerwoną kreskę.
Naznaczony. Kurt z pewnością nie będzie zachwycony....
Podeszła do niego.
Ponawiam swoją prośbę. Postaraj się go nie zabić. Teraz jest jednym z nich. A oni mogą być niezbyt zadowoleni, że ich pobratymca dźga inny człowiek. Nawet jeśli to Imperialista.
Po krótkiej wymianie zdań z Kurtem, przypomniał jej się śpiący w pobliżu Reshi. Rytuał niebawem miał się zacząć, więc trzeba było podjąć jakieś środki wobec niego.
Czas obudzić Śpiącego Księcia...
Podeszła do niezwykłej wielkości i barwy kamienia, po czym sprawnym ruchem zdarła z drzemiącego okrycie.
- Reshi. Wstawaj. - rzekła stanowczo- Nie uważasz, że co najmniej głupio byłoby przegapić wielki Rytuał Przywrócenia Pamięci?
Gdy zauważyła, że się ociąga, potrząsnęła nim lekko.
Potem mocniej.
I mocniej.
Chyba poskutkowało, bo niewyraźnie wymówił kilka słów...
Potem kilka kolejnych. Gdy zauważyła, iż wreszcie wstaje, postanowiła omówić jeszcze jedną kwestię, póki Szamanka jeszcze nie zaczęła. Sprawę tym razem z Toruviel. Wszak i ona miała dostarczyć Energię.

Podeszła do niej. Skłoniła się lekko.
Witaj. Niewłaściwe to może miejsce i niewłaściwa pora, ale zdaje się, nie spotkałyśmy się wcześniej. Teraz zdaje się, będziemy współpracować. Bo- o ile się orientuję, zdecydowała się Pani jednak brać udział w Rytuale?
Biorąc pod uwagę sytuację, być może darujemy sobie konwenanse. Na nie zawsze będzie czas, jeśli przeżyjemy wszystko w jednym kawałku.
Imię me Primula. Nazwiska i tytuły przemilczmy może w tym wypadku. Jestem druidem, energia moja będzie energią, cóż- pierwotną można by rzec.
Jak będzie w Twoim przypadku? Jak zapatrujesz się na ten Rytuał?


Uzyskała odpowiedź, skłoniła się i oddaliła.

Ciekawa ta elfka.... Primrose opisywała ją jako upartą, miłą....o dość wysokim głosie, jeśli się zdenerwuje.
Uroku natomiast nie można jej odmówić...


Przejechała ręką po twarzy, odgarniając kilka niesfornych kosmyków, które postanowiły opuścić konstrukcję warkocza.
Zaraz się zacznie... zaważą się losy. Talizman drga. Matka jest ze mną...
Chroń nas Matko, chroń nas wszystkich....

Reshion vol 2 Electric Bo - 18-02-2015, 03:37

- Stój. - Gnejusz dalej zapatrzony w mapę przerwał przyjacielowi. - Jak się skończyła sprawa z działem słonecznym Izosa? Elfy łez nie widziały to pewne ale czy nie zrobiły sobie kopii działa do ewentualnego powielenia go? Łez może nie mają, ale po jakiś modyfikacjach mogą być im nie potrzebne.

- Wiedziałem, że o czymś zapomnieliśmy. Te działa mogłyby mocno zaszkodzić planom północnych sojuszników. Choć nie zapominajmy, że łzy są aktualnie w posiadaniu Tulos i mogą posłużyć nam do obrony przed .....
- Oppius nagle zamilkł, zmarszczył czoło. - Działa przypadkiem nie zniszczył ten pajac z ruin? Przez co teraz jesteśmy pozbawieni broni o niespotkanej sile rażenia. - Prychnął. - Świetnie, mam nadzieję, że jakieś sposoby na odtworzenie działa istnieją. Tak samo, że są jakieś szkice i plany.

- Działo działem ale nie zapominaj, że Itharos wie o jego istnieniu co będzie skutkowało obniżeniem jego efektywności, a na północy konna armia będzie pewnie operowała poza jego zasięgiem rażenia. Rozproszone grupki kawalerii będą też trudnym do namierzenia celem. Także przez charakter rodzaju ich dział militarnych, gęstość żołnierzy samnijskich na danym terenie nie będzie tak sprzyjająca jak w wypadku bloków piechoty Itharyjskich. Nie wspominając, że nie chcemy aby podeszli aż pod Messynę gdzie będzie można je użyć...

- Wracając do poprzedniego. Wątpię aby Wergundia i Styria przejęły się specjalnie twoją osobą, jeśli zechciałbyś się wycofać teraz, w związku z tym co potrafisz wytworzyć możesz być bardzo trudny do namierzenia a sami będą mieli większy problem niż jeden człowiek, który raz wygrał z ich agentami w polu. Choć zawsze mogą poświęcić przeciw tobie trochę swoich zasobów w celu wydobycia z ciebie jakiś informacji i podobnych. W Ofirze część politycznych przeciwników pewnie poprze wrogie tobie zarzuty, reputacja na jakiś czas spadnie, może powstanie kilka plotek tu i ówdzie i będą szeptali po kątach. Wszystkie twoje stare śmieci i brudy zostaną jeszcze raz wygrzebane, a stare rany zozostaną rozdrapane. Jeśli wyższe strefy uznają to za coś ważnego rozpoczną postępowanie przeciwko tobie, które będę polityczną śmiercią. Zawsze możesz się próbować dogadać na boku z kimś, wiele osób będzie ceniło sobie wsparcie jakie możesz zapewnić. Jednak jest to bardzo ryzykowne.

Elf nie wyglądał na zadowolonego, on też znajdywał się w nieciekawej sytuacji. Zakładając, że nie wymyślą co robić w tym wypadku on pierwszy może marnie skończyć.

- Nie oszukujmy się - Zrobił krótką przerwę. - ciekawie nie jest. Tak czy siak może znaleźć się ktoś z będzie mógł, po ciężkiej pracy, zniszczyć owoce naszej kilku letniej pracy, a mnie zmusić do przemieszczenia się do mniej cywilizowanych ziem. Jednakże, to nie czas na marudzenie i smęcenie o tym co się złego stanie. Nasza łódź zaraz spotka się ze sztormem, naszym zadaniem jest sprawić aby jak najmniej z ucierpiało podczas walki z nim. Teraz musimy zdecydować co jest lepsze. Przeciwstawić się ludowi południa i imperium, dołączyć do nich czy pół na pół. Zawsze pozostanie też wyjście aby walić to w cholerę i uciekać tam gdzie nikt nie znajdzie, ale to chyba ostateczność, do której miejmy nadzieję - nie dojdzie. - Westchnął, po czym niczym przykładowy szef, pocieszający i dodający otuchy swoim ludziom, uśmiechnął się złożył ręce. - No to po kolei. Argumenty za przeciwstawieniem się. Mój wizerunek nie będzie tak źle wyglądał jak w pozostałych, imperium pewnie będzie chciało się zemścić, szamanka też, ten cały Khan raczej nie ale kto wie co mu w łbie siedzi. - Klasycznie nie ograniczył się tylko do tego zobowiązał się zrobić, jak zwykle w takich sytuacjach. - Sytuację z przemienianiem się będzie można spróbować zawsze odwrócić, przedstawić jako intrygę imperialnych. Kariera polityczna nie będzie tak źle wyglądać. Może uda się was uratować przed zemstą ewentualnych oficjeli za to, że byliście moimi ludźmi i mieliście częściową wiedzę o mych planach zanim się na was zemszczą. Ale i niesmak pozostanie. Dalej to ja będę tym, który wywołał wojnę bogów w ich oczach.

- Istnieje bardzo mała szansa na to, że uda się w tym wypadku wyjść z tego cało. Mimo wszystko.

- Dalej, realne dołączenie. W sumie wyjdzie jak tym, którzy pomagali Styri na początku jej powstania. Inaczej tego nie widzę. Były kraj mnie znienawidzi a ten przyjmie w ramiona. Tutaj będzie można dopiero mówić o zdradzie. O was pewnie będę mógł tylko zapomnieć.

- Tylko, że teraz musisz się jakoś stamtąd wydostać jeszcze. I ta opcja jest ze pewni tobie pewnie większe szanse niż poprzednia. Choć jeśli jakimś cudem ich pokonają tutaj to lepiej oczywiście postąpić inaczej. Zawsze jednak są jeszcze gobliny. Oni też mają pewnie kilka sztuczek w zanadrzu i mogą pomóc ... lub wykorzystać. To jest dość ryzykowne posunięcie, wolałbym go uniknąć.

Słuchacze jakoś się niezbyt przejęli.

- Czyli pół na pół...

Położyła delikatnie rękę na jego ramieniu, smutna i przygnębiona.

- Znowu? Znowu chcesz wybrać ścieżkę, która najpewniej doprowadzi ciebie do zguby? Znowu chcesz naraz wypić z dwóch kufli a zapłacić za jeden? Znowu chcesz spędzać nocy i dnie planując kolejne ruchy, knując intrygi, wymyślając jak przeżyć kolejny tydzień?

Spodziewał się każdego tutaj ale nie jej. Kogokolwiek tylko nie jej. Jednak to ona stała za nim. Obrócił się i zobaczył ją, jak stoi za nim. Wyglądała jak w chwili jej chwały, kiedy się pierwszy raz poznali. Kruczo czarne włosy włosy upięte w trudny do opisania rodzaj warkocza sięgającego do bioder. Ubrana w błenkitną tunikę, przepasaną skórzanym paskiem z skromnymi zdobieniami, stała przed nim, jedna ręka oparta na biodrze, noga wysunięta do przodu. Szmaragdowe oczy wpatrywały się w niego czekając na jakąś odpowiedź.

- Tak. Ty powinnaś znać dobrze odpowiedź na to pytanie. Wiesz, że chce zawsze tracić jak najmniej. A to jest jedyna droga. Pewnie, jest to cienka linia po jakiej stąpam ale w tym wypadku praktycznie jedyna. Jak wybiorę jedną stracę życie, drugą - wszystko na co pracowałem przez te lata. Tutaj nie ma innej opcji.

Milczała. Przekrzywiła głowę, widocznie niezadowolona tym co usłyszała.

- Dobrze mój drogi, chcesz? To proszę bardzo. Rób jak uważasz, ale dam ci jeszcze jedną szansę na przemyślenie. Nie zmarnuj jej. Jeszcze do ciebie wrócę.

***

Nagle poczuł jakiś ruch. Potem jeszcze jeden. Mocniejszy. Kolejny.

- Zostaw mnie, chce spać. - Wymamrotał ledwo przytomny. Chciał wrócić do świata snów, póki jeszcze mógł.

Mimo to siła nie ustąpiła i dalej go atakowała.

- Dobra, dobra. Już, już wstaje. - Powoli zaczął wstawać. W ciągu kilku minut był już na nogach, starając ogarnąć co się działo w międzyczasie.

Toruviel - 18-02-2015, 21:31

Toruviel była niespokojna. Z resztą nie ona jedna. Wszyscy zdawali się odczuwać to napięcie, podekscytowanie.
Martwiła ją nieświadomość tego, jak będzie wyglądał rytuał. Co będzie musiała zrobić? Jak będzie mogła skontaktować się z... opiekunami. Skontaktować tak by nie utracić wolności Północy, jak tego lata młody Lecorde. Jak ten pobity kapłan. Tak, zaskoczyło ją to. W jednej chwili przywrócony do pełni zdrowia w sposób niemalże niedostępny ludziom z Północy i zaakceptowany jako jeden z tubylców. Ale Szamanka robiła rzeczy o wiele bardziej zadziwiające. I elfka zaczęła je przyjmować ze spokojem.
Spacerowała po sali starając się znaleźć miejsce, w którym wyczuwałaby choćby najlżejszy ruch powietrza, choćby przeciąg... Że też to wszystko musiało się dziać pod ziemią!

Krążenie po komnacie przerwała jej hobbitka, złożyła głęboki ukłon zaskakując elfkę, która odpowiedziała przykładając dłoń do obojczyka i skłoniła głowę.
-Ani dla was, ani dla Aenthil nie ma teraz właściwego miejsca, a kiedy sytuacja jest tak napięta czas zawsze jest właściwy. - odbarzyła hobbitkę smutnym uśmiechem. Ładnym, ale chłodnym. Ciężko jej było przywyknąć do myśli, że współpracuje z Imperium. - Mnie nazywają Tulya'Toruviel, Pani Primulo. A w Rytuale wezmę udział. Czuję, że powinnam. Mam nadzieję, że zostanie to również odebrane jako akt dobrej woli. Jednak nie jestem pewna, czy powinnam angażować się bezpośrednio. Nie uśmiecha mi się, żeby moją duszę przygarnęli opiekunowie. Więc prawdopodobnie poprzestanę na przesyłaniu Szamance energii. Zwykły krąg magiczny, bez przerywania go będę pobierać manę i ją ukierunkowywać. A czy zrobię więcej... będzie zależało od sytuacji. - wznowiła wędrówkę, a druidka szła obok niej. - Jeśli chodzi o sam Rytuał, o jego znaczenie. Wiem jak ważne jest dla nich odzyskanie ich wiedzy, ale lękam się wypuszczenia kolejnej niebezpiecznej siły. Elfy od zawsze ograniczały moc Alta Tavar i wszyscy wiemy, do czego doprowadziła nasza klęska. Ale to są ludzie, nie bestie z innych światów. Mamy swoje obawy. Laro mieli z nimi styczność w przeszłości. Aethil także o nich słyszeli. Ale warto zaryzykować. Nigdy wcześniej nie prowadzili podbojów. Gdyby nie polecenia ich opiekunów, wątpię by poszli na Północ. - zamilkła na chwilę. Powiedziała o słowo za dużo. - Cóż. Tego już nie da się zmienić. Teraz musimy zrobić co w naszej mocy. - zatrzymały się, a druidka skłoniła się i odeszła.

Elfka wróciła do przeczesywania sali.

Akinori - 19-02-2015, 02:39

Drevedi, nowy przyjacielu – zwraca się Fenris z szacunkiem, ciągle nie pewny siebie ze względu na całkowicie nowy język którym się posługuje i kakafonie w swojej głowie. Słyszał tysiące szeptów, tysiące krzyków, tysiące śmiechów i myśli, jak można było się skupić w takich warunkach? – Chciałem Cię zapytać jak to wojownik wojownika, skoro mam bronić rytuału czy znalazła by się dla mnie jakaś konkretna broń i zbroja? Swoją straciłem w tunelach, a mój miecz został zabrany przez Styryjczyków, o ile się nie mylę. – mówił z nutą żalu w głosie, naprawdę potrzebował tych rzeczy. Włócznią nigdy tak naprawdę nie walczył, a bez zbroi czuł się jak bez skóry. Obiecał przecież stać się tarczą i obrońcą. Musiał więc znaleźć skuteczny sposób na bronienie ludu. – Tak po za tym, opowiesz mi może trochę o was? Nie do końca jeszcze rozumiem co się ze mną dzieje a rozmowa pomaga – powiedział – Jedynie gdy kogoś słucham bezpośrednio bądź coś mówię to nie słyszę tych wszystkich szumów i dziwnych dźwięków, jakby słów… - Skończył zdanie a kakofonia znowu się rozległa. Będę musiał się przyzwyczaić do tego….albo zapytam się kogoś co mogę na to poradzić…strasznie jest to irytujące, przynajmniej nie ma tego uczucia…tego kowadła które obciążało mi serce, bądź to co zostało z mojej duszy.. teraz jest tam lud, czyli jestem.. ja…?
Indiana - 19-02-2015, 05:04

Fenris,
zagadnięty wojownik uśmiechnął się dość oszczędnie, ale ze zrozumieniem.
- Nie ty pierwszy - mruknął, klepiąc cię przyjaźnie po ramieniu - Dobrze cię widzieć wśród nas. Trochę się ciebie bali po tym, co zrobiłeś ... w celi. Prawdziwy z ciebie desperat. Zbroja? - przekrzywił głowę i zmarszczył brwi. W twojej wyobraźni nieco wyraźniej ukazała się zbroja właśnie. Zaczynałeś rozumieć, na czym polega więź - Hm, nie mamy zbroi. Ale broń będzie. Poczekaj.

W tym momencie od wychodzących ku górze schodów dobiegł was tupot obcasów, echo stukotu poniosło się po komnacie.
To tylko Cynthia. Dobiegła do podnóża schodów i wyhamowała, łapiąc cię kolumny, przechyliła się nad przepaścią.
- Hej! - zawołała podekscytowana ku tym na dole - Wiecie, co tu się dzieje? Tu na górze, na brzegu. Jest tu chyba całe to ich podziemne miasto!
Kurt podniósł głowę znad ładunków i zaciekawiony ruszył na górę, obydwaj nudzący się zabójcy również wybiegli na górę, mijając Fenrisa lekko za szerokim, żeby wyszło na przypadek, łukiem.
Tubylec, który rozmawiał z byłym kapłanem, ruszył także ku schodom, przekazał jakieś polecenie jednemu z towarzyszy.

Ci z was, którzy wyszli na górę schodów, zdziwieni zatrzymali się w wejściowym portalu piramidy.
Olbrzymia kawerna, dotychczas otulona błękitnawym półmrokiem, tu i ówdzie przetykanym ciepłymi plamami pochodni, teraz była ciemna.
Czarna toń jeziora nie była już tak nieruchoma jak przedtem, uważny obserwator bez problemu dostrzegał kręgi na wodzie, rozchodzące się od miejsc, gdzie coś znajdujące się pod wodą dotknęło jej powierzchni. Błękitne refleksy w głębi ciemnych wód nasiliły się, migocząc i sygnalizując obecność kształtów pod powierzchnią.
Tymczasem na brzegu jeziora rozpalono ognie. Dookoła, równym łańcuszkiem złocistych kul. Przy ogniach stali ludzie, prawdziwy tłum, którego ostatnie szeregi ginęły gdzieś w mrokach pod ścianami. Stali milcząc. Całkowicie milcząc. Nie rozmawiali, nie szeptali, tłum nie szumiał, jak zwykle, gdy grupa ludzi zbierała się w jednym miejscu. Milczeli. Z tej strony pomostu można było spokojnie rozróżnić pojedyncze postaci, dzieci, kobiety, wojowników z włóczniami w dłoniach, arystokratów z szerokimi kołnierzami. Między ludźmi stało też kilku goblinów, w każdym razie tylu było widać.

Na wprost zejścia pomostu dostrzegliście małe zamieszanie, ktoś przez ten tłum się przepychał, ludzie powoli się rozstępowali.
Zobaczyliście kolumnę ludzi w czerwonych szatach, zdobnych w pióropusze, rozmaite ozdoby, efektownie poupinane na głowach i ramionach.
Szli w kierunku piramidy.

Stojący u wejścia wojownicy wspomagając się gestami wyjaśniali, byście dali im przejść. Pochód wkroczył do sali, przeszedł tę samą drogę co i wy. Dostojnicy powoli zaczęli schodzić na płaszczyznę z Monolitem.
Widząc zdziwione i pytające spojrzenia obecnych jeden z przybyłych skłonił się Primuli i Toruviel.
- Pozdrowienie naszym przyjaciołom - powiedział w języku tubylców. Obie panie doskonale rozumiały, podobnie Fenris, ale pozostali rozrózniali póki co pojedyncze słowa. Choc z każdą chwilą coraz więcej - To zaszczyt i honor, że chcecie nam towarzyszyć. Pomoc udzielona w chwili ciemności po stokroć rozkwita w świetle słońca - powiedział tonem, jakim mówi się przysłowia - Ja i inni przybyliśmy z największych szczepów Ludu, towarzyszyć Jej - mówiąc "jej" skłonił głowę - w dziele Przebudzenia.

Na potwierdzenie jego słów ci, którzy przybyli, podchodzili po kolei do Monolitu, kładąc na nim dłoń. Błękit odpowiadał im leniwym i mało widocznym rozjarzeniem pod dotykiem ludzkiej ręki. Po tej czynności, która do złudzenia wyglądała jak powitanie, rozchodzili się w różne miejsca sali, ewidentnie rozpoczynając czynności, odpowiadające oczyszczaniu miejsc. Ale także usuwali z podłogi pył, pod którym w mozaice ukazywały się znaki i symbole, nieznane wam, ale bezsprzecznie nie było to pismo ani ornament.
Wasze czynności wszyscy przyjmowali z ciekawością, ale dość naturalnie. Nie pytali, nie mieli w spojrzeniu podejrzliwości. Zupełnie jakby wasze intencje były im doskonale znane.
Podobnie zachowywali się ci w białych szatach, którzy dotychczas byli przy Astorim. Ich czynności dotychczas były raczej lekarskie - zioła, jakieś preparaty, chusty. Ale teraz zaczęli przygotowywać miejsce, gdzie leżał. Przecierali symbole, kreślili kolejne, przypominające te, które znaliście z jaskini i miejsc mocy wokół osady Krevaina. Rozsypywanymi proszkami i solą kreślili coś, oddzielali, rozkładali minerałowe kryształy.

Tymczasem na galeryjce Fenris dostrzegłeś Drevediego, tarmoszącego całe naręcze broni, głównie włóczni, ale także dość dużych bułatów z zakrzywioną klingą oraz broni, przypominającej naginatę. Wszystkie obsydianowe. Z brzdękiem zostały ułożone w jednym miejscu, a wojownik machnął ręką, by pomogli mu to rozłożyć wzdłuż korytarza.
- Trzymaj - powiedział do ciebie, podając ci ową niby-naginatę - To może być dobra dla ciebie broń. Ciężka, wiem, północna lepsza. Ale ta także zabija. Reszta tego... być może dla tych, co jeszcze przyjdą. Przybyli już starsi z wszystkich wielkich szczepów, a na zewnątrz stoją ludzie z wszystkich plemion. Po jednym z każdego plemienia...

Akinori - 19-02-2015, 20:00

… Naginata, ehh królestwo za miecz, tarczę i zbroje! – myśli sobie Fenris – Ale lepsze to niż nic. Tym się rzuca? Czy co? ehh uznam to może po prostu za taką trochę inną włócznie..

- Dziękuje Ci Drevedi, bracie. Jest jedna myśl która ciągle nie daje mi spokoju. Kiedy jeszcze żyłem na północy waszych.. znaczy naszych bogów przedstawiono potwornie, ale sądzę że tylko dla tego że nic o nich nie było wiadomo. Opowiesz mi o nich proszę? – Prosił – Jest jeszcze tyle rzeczy których nie rozumiem..

Prim - 20-02-2015, 00:52

Z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Cynthii.
Pobiegła, by zobaczyć, co takiego dostrzegła alchemiczka...i zdumiała się.
Jezioro. Tłum. Milczący tłum.
I Ci ludzie w pióropuszach.
Dostojni, milczący. Ważni.

Gdy ten wielobarwny korowód powoli zmierzał w ich kierunku, czuła ogarniające ją podniecenie.
Niebawem się zacznie...
Po chwili dostojnicy pozdrowili oddział. Jako reprezentant, postanowiła odpowiedzieć na ich słowa. Skinęła głową i rzekła:
Pozdrowienie Wam, których możemy nazywać Przyjaciółmi. Radzi jesteśmy z pomocy, którą możemy dziś ofiarować.
Rozpoczęły się przygotowania.
Tubylcy po kolei podchodzili do Monolitu, dotykali go, po czym zaczynali kreślić na ziemi dziwne symbole, kręgi, zawijasy.
I ona postanowiła się przygotować. Znalazła odpowiednie miejsce, gdzie niebawem miała nadzieję nakreślić druidzki krąg.
To chyba był ostatni moment na rozmowę z oddziałem. Gdy przybędzie Szamanka, rytuał się rozpocznie.
Przywołała do siebie ludzi i popatrzyła im w oczy.
Kurta, Cythii, Reshiego, Verrona, Verlana.
Cholerny patetyzm. Ale trudno. Trzeba czasem.
Nie wiem, czy będziemy mieli szansę porozmawiać jeszcze przed Rytuałem. Ale sądząc po tym, że rysują symbole, powinien zacząć się niedługo. Korzystam więc z chwili.- rozglądnęła się wokół, po czym kontynuowała-

Stoimy na progu czegoś wielkiego. Czegoś, czego Północ jeszcze nie widziała. A jeśli widziała, to tylko w koszmarach. Koszmar Północy stanie się dzisiaj rzeczywistością.
Ale Północ sama zgotowała sobie taki los. Możnowładcy, królowie, książęta. Ich pycha, chciwość, zatracenie w sobie. My jesteśmy inni. My budujemy Nowy Świat.

-spojrzała w oczy każdego Imperialisty..dostrzegła w nich ogniki poruszenia.


Widzę przed sobą grupę...jak rzekła Szamanka- szaleńców. I bardzo dobrze. Tylko szaleńcy na tym świecie są coś warci. Są ponad gierkami Północy. Ponad potyczkami o każdy skrawek ziemi. Pragną czegoś wielkiego. I dążą ku wielkim celom.
Dzisiaj to właśnie dążenie ku czemuś więcej, niż marny tron północnych państewek. Niż marne wojenki. To krok ku unicestwieniu naszych ciemiężycieli. O mentalności dziesięciolatków. Ciemiężycieli całej ludzkości. Bożków Północy.

Dziękuję, że jesteście tu dzisiaj. Dzięki Wam, może powstać Nowy Świat. Nowy Ład. Sprawimy, że wolni ludzie, nie będą lękali się już bożków. Że staną się naprawdę wolni.
Dzisiejszy Rytuał to krok ku Nowej Erze Świata.
Świata, w którym Wielkie Imperium zajmie należne mu miejsce.

Indiana - 20-02-2015, 05:01

Słowa, które są napompowane pustą egzaltacją, patosem bez treści, zwykle budzą politowanie, odruchowy śmiech, emocjonalny dystans. Momenty, kiedy patetyczne słowa są pożądane i potrzebne, są niezwykle rzadkie w życiu każdego, bo najczęściej w obliczu prawdziwie doniosłych spraw, w zderzeniu z czymś wielki, prawdziwie Wielkim, słowa nie są potrzebne wcale.
Ale czasem w chaosie emocji, natłoku wzruszeń, obaw, decyzji i wątpliwości umyka znaczenie i wymowa chwili, która dopiero nazwana zaczyna być zrozumianą.

Nikt się nie odezwał.
Verron zdawał się być nieco zdezorientowany, czujność nie pozwalała mu ani na chwilę przestać się rozglądać i analizować potencjalnych dróg ucieczki, miejsc do walki, pojawiających się zagrożeń.
Reshi wyglądał na zamyślonego, jakby jego myśli nie były bliżej niż Ofir.
Verlan w zamyśleniu międlił między zębami jakieś źdźbło i tylko bezwiednie kiwał głową, jakby podświadomie potwierdzając słowa druidki.
Kurt patrzył w jakiś odległy punkt podłogi, jego twarz wyrażała zawziętość i zdecydowanie.
Cynthia dłonią powstrzymała drżenie ust i nerwowo przetarła oczy.
- Nic tam nie zostało - szepnęła, po czym zorientowawszy się, że bez kontekstu to bez sensu, dodała - Nic, wartego zostawienia przy życiu... Ech... - otrząsnęła się ze złych wspomnień i sentymentów - my się tutaj wzruszamy, zastanawiamy, analizujemy. Oni tego nie robią. Oni po prostu przyjdą tu i zabiją każdego, kogo znajdą... o ile im pozwolimy. Prim, gdybyś nie potwierdziła tego przymierza - spojrzała w oczy hobbitki - to odeszłabym z organizacji i została tutaj. Tak sądzę... Ale nieważne. Dzia...
Urwała w pół słowa, mrużąc oczy ze zdziwienia.
Podążyliście wszyscy za jej wzrokiem, skierowanym na środek sali.
Przed Monolitem stała ona. Wyglądała inaczej, zapewne dlatego, że białą suknię zmieniła na krwistoczerwoną i nałożyła wyraziste ozdoby. Płomienne włosy przepasywał diadem, z którego na czole zwisał duży kawał minerału, oprawiony w misterną srebrną chyba obejmę. Ramiona opasywały bransolety, także z kawałkami minerału, wykonane z takim kunsztem, że różnica między topornymi ozdobami wodzów plemion a jej rzucała się mocno w oczy.
Nie, z całą pewnością nie mogliście przegapić momentu, w którym przeszła z powrotem zza białych wrót. Czy to była ona czy jej emanacja? Może wśród jej licznych zdolności była także możliwość bilokacji? Albo to jakaś iluzja, halucynacja...
Zdawała się także kreślić znaki - symbole nasączone mocą zdawały się w ogóle być typowe dla magii Zapołudnia. Ale ona kreśliła je w powietrzu, idąc krok za krokiem wokół Monolitu. Jej pomocnicy, kapłani czy kimkolwiek byli, ci w białych szatach, szli za nią, rozkładając w najwyraźniej do tego przeznaczonych szczelinach w mozaice sporej wielkości kryształy.
Gdy obeszła cały monolit, strzepneła dłonie, rozcierając je w znajomym wam geście, usuwając odrętwienie z koniuszków palców i podeszła w waszym kierunku, delikatnym gestem dając wam do zrozumienia, byście podeszli.
Spojrzeliście na nią z bliska. Na jej twarzy widoczne było zmęczenie, ten rodzaj zmęczenia, charakterystyczny dla długich, wyczerpujących zabiegów magicznych, które wymagają używania własnej energii aż do granic wytrzymałości organizmu. Jej blada skóra była jeszcze bledsza, pod skórą zaznaczały się wyraźnie nabrzmiałe z wysiłku żyły, oczy miała podkrążone i zaczerwienione, u nasady włosów widać było kropelki potu.
- Od kiedy rozpoczęliśmy budzenie naszego ludu, robiliśmy już wiele razy ten rytuał - powiedziała spokojnym, zmęczonym głosem - Zapisujemy w Monolicie wiedzę, która nie pochodzi od nas, ale stanie się częścią. W ten sposób choć trochę dogonimy utracony czas życia setek pokoleń. Ten rytuał stanowi wstęp do Przebudzenia. Po nim będę wyczerpana i brak mi będzie sił. Ci, którzy wśród mojego ludu potrafią czynić cokolwiek z mocą, wspomogą mnie przy rytuale i także oni będą pozbawieni możliwości. Przez chwilę będzie w waszych rękach to, by Przebudzenie odbyło się na czas. Gdy tylko odzyskam choć minimum mocy, rozpocznę je, a wy dołączycie w taki sposób, w jaki uznacie za stosowne, zapisując w Pamięci swój znak. Jeśli jesteście gotowi, zacznę. Na zewnątrz lada chwila zacznie się czerwień...

- Ich należy się bać... - szepnął Dervedi, wspierając się na włóczni - Oni są ... są inni. Nie źli, są inni, odlegli. To, co obce, budzi strach. Ale są też potężni i za dawnych dni dali opiekę Ludowi. Oni... są jak wielkie, groźne zwierzę, które postanowiło przygarnąć ludzkie szczenię. Nigdy ich nie zrozumiemy. Ale są częścią Więzi, są na jej drugim końcu...
Patrz. Nie oczami, patrz myślą. Otwórz myśl. Rozumiej. Nie "chciej rozumieć", a właśnie rozumiej. Patrz przez myśl. To przyjdzie samo, Więź jest wokół ciebie. Dołączyłeś do przygarniętych szczeniąt...

Prim - 21-02-2015, 00:07

Popatrzyła po ich twarzach.
Nie była pewna czy zrozumieli. Tylko Cynthia zaczęła coś mówić, lecz nie skończyła.
Przerwało jej przybycie Szamanki. Zmęczonej, słabej Szamanki.
W której stanie z pewnością nie należało przeprowadzać Rytuału.
Lecz trudno, klamka zapadła. Miejsce było przygotowane.
Prim westchnęła.
Zatem będą zdani na siebie.
Wyśmienicie. Wręcz wyśmienicie. - przebiegło jej przez myśl. Nigdy nie miała do czynienia z niczym podobnym....
Jeśli sama Matka Natura nie pomoże...to będzie beznadziejnie.
Westchnęła ponownie.
Zajmijcie pozycje. - rzuciła do oddziału- Niech Matka Natura będzie z Wami.
Ruchem ręki zatrzymała Kurta.
Gdyby..gdyby mi się coś stało, oczywiście- dowodzisz. Ufam Twoim decyzjom.
Skinęła głową.- Gdyby...się coś stało... dobrze było Was poznać.
Kurt skinął głową.

Odeszła kilka kroków.
Skupiła myśli. Ustawiła na wolnym kawałku ziemi komponenty. Ich energia być może będzie potrzebna w odpowiedniej chwili.
-Ja jestem gotowa. Możemy zaczynać. - zwróciła się w stronę Szamanki
Przymknęła oczy. Wsłuchała się w energię, płynącą w jej ciele.

Toruviel - 21-02-2015, 01:27

/wcześniej/
Po odejściu hobbitki znalazła miejsce jako tako odpowiadające jej wymaganiom. Lepszego w zamkniętej podziemnej komnacie i tak nie będzie. Zapamiętała je dokładnie, ale odłożyła rysowanie kręgu na później. Robienie tego teraz było bezcelowe.

Gdy do sali wpadła Cynthia, wraz z innymi poszła na górę, a tam rozwarła szeroko w oczy. Atmosfera odbierała dech w piersiach. Milcząca ściana ludzi czekająca na Szamankę, na Przebudzenie, jej dzieło.
Pojawił się nieznaczny ruch i spostrzegła zmierzające ku piramidzie, odziane w czerwień postaci. Odsunęła się na bok, jak im nakazano.
-Elen sila lumenna omentielvo! - odpowiedziała cicho, przyłożywszy dłoń do obojczyka i skłoniła się również. - Z radością wspomogę was w dziele odzyskania waszego dziedzictwa i waszego imienia. Zrobię, co w mojej mocy. - odprowadziła ich wzrokiem. Zatem to są pozostali przywódcy tego ludu. Ciekawe, czy spotkam ich w przyszłości...

Do czułych uszu elfki dochodziły słowa stojącej nieopodal Primuli, jednak wpuszczała je jednym uchem, a wypuszczała drugim. Zdawały się być podniosłym monologiem ku pokrzepieniu serc... lub czymś do niego podobnym. Skupiła się na poczynaniach kapłanów. Kryształy przywodziły jej na myśl mahię pethabańską, znaki rozpoznawała - podobne widziała wielokrotnie tego lata.

Błądziła wzrokiem po komnacie, aż spostrzegła stojącą przed monolitem Szamankę. Przelotne spojrzenie wystarczyło, by wiedzieć, że kobieta mocno nadwyrężyła swoją życiową energię.
-Już mówiłam, w tym względzie możecie na mnie liczyć. Myślę, że na Pani Primulę również. Jako druidka, może być nawet bardziej przydatna niż ja.
Odeszła do upatrzonego wcześniej miejsca. Ręce opuściła wzdłuż ciała i cicho zanuciła słowa oczyszczenia.
-Gainazail igoerakerin itxi gatriketa... - Krążąc kilkukrotnie usypała krąg, rozłożyła komponenty. Zrobiła wszystko aż do ustabilizowania pobranej energii i zebrania maleńkich grudek wonnej żywicy i ułożenia ich po środku. -Egonkortze indarrak. - Wybrzmiało cienko po raz trzeci. Nawiązała z Szamanką kontakt wzrokowy i skinęła krótko głową. - Jestem gotowa.

Toruviel rozłożyła nową porcję komponentów i przyklęknęła po środku kręgu. Czekała.

Indiana - 21-02-2015, 04:31

Na polecenie Prim Kurt skinął głową i machnął na pozostałych. Wbiegł schodkami na galeryjkę... i prawie wpadł na Fenrisa. Wyhamował, zmrużonymi oczami zmierzył go z góry na dół ze szczególnym uwzględnieniem trzymanej w rękach naginaty, po czym minął, ostentacyjnie szerokim łukiem i nie odwracając się plecami.
Irytował go ten człowiek, nie było opcji, żeby miało się to zmienić w najbliższym czasie. Szamanka go przygarnęła? Och, cóż za uroczy łatwy sposób na załatwienie sobie nowej czystej tożsamości. Ale on nie wybaczał tak łatwo, jak piękna pani od tubylców. Nic z tego.
Usadowił się na dole schodów, za słupem. Stąd miał doskonały widok na całe pomieszczenie, czysty strzał niemal w każdym kierunku, a do tego widział schody i całą galerię. Odpiął kuszę, zaczepił strzemię i odciągnął do tyłu dźwignię. Nałożył bełt na prowadnicę, pozostałe ułożył tak, żeby były łatwe do wydobycia. I czekał.

Cynthia obeszła jeszcze raz wszystkie miejsca, gdzie rozłozyła termitowe ładunki. Sprawdziła zapałki, odpaliła kilka, żeby sprawdzić, czy nie są zamoknięte. Sprawdziła sakwę z preparatami, czy się łatwo otwiera, i kord, czy można go szybko wydobyć.
Verron znalazł sobie miejsce przy schodach, zakładając, że w razie czego będzie mógł interweniować tak na dole, gdyby, dajmy na to coś się tam pojawiło, jak i na górze, gdyby ktoś pakował się przez schody. Verlan usadowił się na górze schodów, z podobnym założeniem.

Tymczasem Szamanka, ukłoniwszy się obu kobietom, odeszła na środek sali. Wodzowie podchodzili do niej po kolei, witając się uściskiem, objęciem za ramiona, ukłonem głowy. Było ich łącznie piętnaścioro, jak zdołaliście policzyć, kobiety i mężczyźni, raczej niemłodzi, niezwykle strojni, jednak ich odzienie ... Cóż, potrafiliście już odróżniać to, co pochodziło z dawnych lat świetności, od współczesnych, prymitywnych mimo wszystko przedmiotów. Oni byli z "teraz". Ona - z "wtedy".

Zaczęła wędrówkę wokół monolitu. Powoli, krok za krokiem. Przechodząc, wykonywała gesty i wypowiadała słowa, aktywując kolejne znaki, które rozjarzały się błękitem. Gdy obeszła krąg po raz trzeci, dostrzegliście, że coś się dzieje na obrzeżach. We wnękach pomiędzy owymi wodnymi kaskadami i pnączami pojawiły się błękitne emanacje. Kolor był oczywisty, wszystko tu, cała magia, opierała się na Minerale. Ale zasady, według których działał cały system, stanowiły dla was zagadkę.
Świetliste sfery zaczęły wyostrzać kontury i po chwili dało się zauważyć, że w każdej z nich znajdował się człowiek. Lub elf. Lub krasnolud. Klęczeli z pochylonymi głowami, opuszczone wzdłuż ciała ręce musiały być chyba czymś przymocowane do podłoża. Może byli czymś oszołomieni, albo w ogóle były to tylko emanacje ich dusz, w każdym razie pozostawali nieruchomi.
Maiput krążyła tym razem po większym okręgu, malując w powietrzu znaki tym razem na samych jaśniejących sferach, gdy je aktywowała słowami, znaki rozjaśniały się i promień, łaczący je z kręgiem wokół monolitu stawał się wyraźny dla oczu.
Po chwili cała sala, pokryta magiczną symboliką, zaczęła przypominać jakiś olbrzymi klejnot z filigranowym, pięknym wzorem.

Podeszła do pierwszej od strony schodów sfery. Mężczyzna, który w niej się znajdował, miał na oko blisko czterdziestki. Był potężnej budowy i chyba był bardzo wysoki. Siwe włosy, rozczochrane pomimo spiętego na karku kucyka, spadały mu na twarz. Gdy podeszła i wyinkantowała zaklęcie, mężczyzna zdawał się ocknąć z letargu. Podniósł głowę, rozglądając się.
Słowa, które wypowiadała Szamanka, nie były wypowiadane głosem. Ale słyszeliście je.
- Rembercie dar Mirge. Znasz moje warunki i moje pytanie. Dam ci wolność i bezpieczeństwo, tobie i twojej żonie i twoim córkom, dam ci miejsce wśród nas. W zamian potrzebujemy twojej wiedzy. Weźmiemy ją i tak, ale wtedy ty umrzesz. Teraz jest czas na twoją odpowiedź...
Cisza trwała długo. Mężczyzna kręcił głową jak w niedowierzaniu, kilka razy napiął niewidzialne więzy tak, że węzły żył na przedramionach stały się widoczne nawet z galeryjki.
A wy w swoich umysłach zobaczyliście to, co ona pokazywała jemu.
Buzie dzieci. Trzy dziewczynki bawią się z psem na vekowarskim nabrzeżu. Śmieją się. Wołają go. Piękna kobieta wyciera dłonie o fartuch, dłonie pachną ciastem chlebowym. Uśmiecha się uroczo.
Gdyby któreś z was w tym momencie spojrzało na samą Szamankę, dostrzegłoby ogromny wysiłek, z jakim to robiła. Żyły na skroniach i szyi stały się błękitne, sploty warkoczy uniosły się wokół niej jak węże, policzki zrobiły się czerwone ze zmęczenia.
Widzieliście wyraźnie jasność tej sceny. Prowadzące do niej schody, ścieżkę. Zrób ten krok. Zrób. Wejdź na tę ścieżkę.
Po chwili usłyszeliście odpowiedź. Mężczyzna pochylił głowę i pozostał chwilę w takiej pozycji. Jego głos był niski i dźwięczny. Pewny. Ale nie rozumieliscie słów z początku, tylko jakieś mruczenie. Mężczyzna nucił.
- ...póki stać będziem w jedności potężni... miecz cios da pewny, a tarcze osłonę ... trwać będzie wiecznie chwała Akwirgranu... wspieraj Modwicie wergundzką koronę...

Ostatnie słowa wypowiedział już, nie wyśpiewał, z mocą i czysto, podniósł głowę, patrząc na na Szamankę. Ona z każdym słowem z kolei opuszczała głowę, jakby nie wierząc, po twarzy płynęły jej łzy. Na krótką chwilę zamknęła twarz w dłoniach, po czym wyprostowała się, słyszalnie wypuściwszy powietrze z płuc, i skłoniła się uwięzionemu. Płakała.
Uniosła ręce, dłonie skrzyżowały się z promieniem, łączącym z wewnętrzymn kręgiem, który wybuchł jasnością, po monolicie przebiegły wyładowania energii, rozbłyskując iskrami, coraz gęściej i gęściej, aż skupiły się w jednym miejscu. Wiązka, wessana w promień, uderzyła w sferę, odbierając jej na chwilę barwy. Wergund wyprężył się, usta otworzyły się w bezgłośnym krzyku, twarz wykrzywiła się. Trwało to sekundę, po której Szamanka ujęła więź w dłonie i wytłumiła promień, obróciła go w dłoniach, jakby kręciła czymś i puściła, po czym opadła ciężko na ziemię. Promień lekko się rozproszył i nabrał błękitnej barwy, objął sferę, docierając do leżącego tam człowieka. Wyraźnie zmienił kierunek, teraz szedł od sfery do monolitu, który po chwili błysnął i z gasł, a gdzieś wysoko nad wami błysnęło coś w wewnętrznej ścianie obelisku.
Wiedza została zapisana. Sfera zgasła. Na posadzce zostało bezwładne martwe ciało.

Maiput podniosła się po chwili, twarz miała już spokojną.
Powtarzała rytuał przy każdym z czternastu więźniów. Ośmioro się zgodziło. Sześcioro umarło. Byli wśród nich ludzie, elfy Talsoi, dwóch krasnoludów.
Zabitych wyniesiono na prostych, zrobionych z desek, noszach na zewnątrz.
Żywi z trudem się otrząsali i tubylcy w białych strojach musieli im pomagać wstać. Większość miała zawroty głowy, byli osłabieni, przesileni przepływającą energią. Wprowadzono ich do góry w asyście "białych" kapłanów, dano im koce i wodę. Dostrzegając Fenrisa w większości uśmiechali się.
Więc to naprawdę - mówiły ich myśli, które Fenris widział - Więc tak jest być częścią i byli przed nami już inni. Jest nadzieja.

Zniknęły wszystkie sfery. Za wyjątkiem jednej.
Tej, w której spoczywał leżący Astori.
Tymczasem Szamanka ledwie trzymała się na nogach. Poprosiła o wodę i wypiła wielki, litrowy dzbanek na raz, po czym obmyła twarz w kaskadzie, ciężko dysząc.
Po chwili skinęła głową do Prim i Toruviel. Spojrzała na was wzrokiem, jakby przepraszała, że musieliście patrzeć, ze smutkiem. Oczy miała zaczerwienione od płaczu.
- Został on - powiedziała chrapliwie - Chcę wejść w płaszczyznę szamanów, tam gdzie rządzi Władca Koni. Jeśli uda mi się odnaleźć tam uwięzionego i powiązać go z mocą Monolitu, to zdołam go wyciągnąć. Ale potrzebuję asekuracji, wsparcia waszej mocy, aby nie odciął Więzi. Bo wtedy zostaniemy tam oboje. Moi ludzie nie posługują się mocą - wyjaśniła swój plan - Polegam przede wszystkim na Więzi i mocy Monolitu, ale to jak balansowanie z wielkim ciężarem na wąskiej krawędzi. Wasza moc nie dorównuje mocy Monolitu, ale będzie impulsem, który pchnie ciężar we właściwą stronę w e właściwym momencie.

Prim - 21-02-2015, 23:37

/chwilę wcześniej/
Na dźwięk swojego imienia, obróciła się w stronę Toruviel.
Pomogę, jak tylko będę mogła. - powiedziała cicho

Skupiła się. Na ziemi rozrysowała okrąg. Ustabilizowała przepływ energii.
Spojrzała na Szamankę. Kiwnęła głową. Rytuał się rozpoczął.
Sala rozjarzyła się tysiącem blasków. Prim czuła przepływ impulsów, buzujących w Minerale. Nigdy nie widziała czegoś podobnego.
A potem...potem pojawiły się sfery. I więźniowie.
Ta wizja...wizja dzieci... była taka wyrazista...
Życie ludzkie jest świętością. Darem. Największym.
Wiedziała, że i Szamanka to wie. Czuła jej łzy. Nie wiedziała, czy są to łzy żalu, czy bólu, czy może zmęczenia. Współczuła jej. Ją, druida, związanego nieodłącznie z żywiołem życia, bolało. Najgorsze było to, że nie mogła nic zrobić, co więcej- zgodziła się na to. Ona- która obiecywała chronić ludzkie życie, teraz może tylko stać i patrzeć.
Nienawidziła bezsilności. Bardziej, niż czegokolwiek innego.

Teraz, gdy widziała rodzinę tego człowieka...jego dzieci...i to wszystko z powodu jego Wiedzy. Ech.
Widziała wiele w swoim życiu. Widziała, jak zabierano jej Dom, widziała śmierć w oczach ludzi, którzy już nigdy nie powrócą do rodzin. A zasną już tylko raz, ostatni. Widziała rozdzielone rodziny, widziała śmierć swoich...tam w zamku Corv.
Ale nigdy nie czuła się tak, jak w tym momencie. Źle. Bezsilnie. Podle.
Poczuła, jak coś gorącego spływa po jej policzku.
Dziwne...prawie zapomniała, że potrafi płakać.
Z każdym kolejnym zabitym człowiekiem kolejna gorąca łza spływała kącikiem ust, by spaść w dół , na rozjarzoną posadzkę wokół Monolitu.
W imię sojuszu. brzęczało jej w głowie.

Wreszcie Szamanka skończyła. Tylko sfera z nieprzytomnym Remusem była jeszcze aktywna.
Prim zobaczyła oczy Ognistowłosej, zaczerwienione od łez. I ją samą. Wykończoną.
A jednak zdolną do kolejnego poświęcenia.
Wysłuchała jej planu.
- Dobrze. - odpowiedziała słabym głosem. Popatrzyła na ciało Imperialisty.
Oby się udało...
- Teraz rozpoczynasz Przebudzenie? Przywrócenie Pamięci, dobrze rozumiem?- zadała szybko pytanie- Powiedz nam jeszcze- Kiedy dokładnie ja i Panna Toruviel mamy ukierunkować energię? - dodała.

Toruviel - 22-02-2015, 00:12

Toruviel czuła drzemiącą, cyrkulującą powolnie, lecz gotową do działania moc. Objawiała się ona zmysłom jako błękitne światło.

Serce zamarło w niej na chwilę, gdy wyraźnie zobaczyła postaci zamknięte w świetlistych sferach. Z ciężkim sercem obserwowała to, co się działo. Czuła dogłębny smutek. Nie była to bezrzeżna rozpacz, jak ta po utrcie Aenthilu, lecz żal za to, do czego przykładała właśnie ręki. Żal wywołany świadomością, że ci wierni, honorowi ludzie umrą za swoją szlachetność. Żyć lub umierać. Oni mają dwa wyjścia. I my też. Będziemy żyć.

Zapłakała, gdy na posadzkę ze słowami pożegnania na ustach opadli Talsoje.

To było najgorsze w tym wszystkim. Oto byli Ludzie Północy. Postanowiła sobie odśpiewać później za nich Nairë Firinion – Lament Poległych. Nie mogłaby inaczej. Wstała z klęczek.

Na koniec została ostatnia sfera. Z Remusem Astoriim w środku. A Szamanka, jeśli wcześniej była zmęczona, to teraz sięgała granicy swojej wytrzymałości. Toruviel pamiętała ten stan, w którym czuła mdłości i zawroty głowy, w którym mdlała z powodu ilości użytej mocy.
-Oczywiście. - przytaknęła słowom Primuli. - Ale mocy potrzebujesz od razu. Jeśli pozwolisz... - elfka wyskandowała, gestykulując - Alea indarra luorinium xirrit aitoru. Egonkortze indarrak. - poczuła uciekającą od niej moc. Była to autorska formuła stworzona przy użyciu standardowych rozkazów magicznych oraz kilku słów rytuału pobrania many. "Emituj moc powietrza, przesuń, nasyć. Ustabilizuj moc." Magini była pewna jej skuteczności.

Gdy skończyła, wciągnęła szybko powietrze. To był duży jednorazowy wydatek energetyczny.
-Mogę prosić o chwilę? Muszę uzupełnić moją własną energię. Na wszelki wypadek. - to prawda. Musiała teraz zaczerpnąć dwukrotnie, z dwóch partii komponentów - najpierw, by uzupełnić swoje prywatne siły, z których uszczknęła, by przekazać moc, a następnie pobrać energię do przesłania Szamance.

Gdy skończyła, skinęła, dając znak, że jest gotowa.

Reshion vol 2 Electric Bo - 22-02-2015, 03:29

Widocznie obecny tylko materialnie podążył za resztą do "punktu widokowego". Chcą nie chcą zbliżał się do rzeczy, o których lepiej nie myśleć w towarzystwie czytających w umysłach osób. Szczególnie biorą pod uwagę, że twoje oddanie sprawie jest wątpliwe według niektórych. Przyglądał się jak rytuał przebiegał. Chciał zapamiętać imiona tych, którzy nie poszli na łatwiznę i nie dołączyli do szamanki, wykazali się .. hm, połączeniem odwagi, nadziei i głupoty. Albo zwyczajnie nie mogli żyć jako osoby, które sprzedały się wrogiemu najeźdźcy.
Akinori - 22-02-2015, 17:13

Jestem tak bardzo bezużyteczny…moja ognista Pani naraża życie dla ludu a ja jedyne co mogę zrobić to siedzieć z założonymi rękoma. – rozymślał Fenris patrząc na rytuał, monolit i ludzi biorących w nim udział. – O starzy bogowie! Bogowie mojej nowej rodziny, wy którzy jesteście prawowitymi władcami tego świata. Błagam was jako jedna z części waszego ludu. Pomóżcie mojej Pani! Obdarzcie ją siłą i wytrwałością. Pożywcie się moim strachem, o przyszłość, pożywcie się moim starym gniewem, pożywcie się moim szczęściem które tu odnalazłem. Wesprzyjcie moją Panią.. błagam was… - modlił się w duchu.
Indiana - 24-02-2015, 04:16

- Przed rytuałem Pamięci muszę przywołać go z powrotem - odpowiedziała Primuli - Muszę go znaleźć, a on musi się zgodzić. Tak, jak każdy z tych tutaj musiał... Wtedy będę mogła, wspierana mocą Monolitu, zerwać zaklęcie Mori Khana, sprowadzić go z powrotem stamtąd. Gdziekolwiek to jest. Dopóki jego imię i jego świadomość nie zostaną zapisane na kamieniu, on nie stanie się częścią Więzi i nikt z nas nie będzie miał dość mocy, aby wyrwać go z koszmaru. Ale to musi się stać przed rytuałem przywrócenia Pamięci, po nim bardzo trudno mi będzie dołączać cokolwiek do Więzi.

Upewniwszy się, że rozumiecie nawzajem swoje plany i zamierzenia względem tej "operacji", wszystkie trzy podeszłyście do ostatniej ze sfer.
Blask minerału, kształt pomieszczenia, refleksy odbijające się na wodnych drobinkach szemrzącej kaskady - wszystko to tworzyło dla oczu niezwykle urodziwy teatr barw i blasków. Połączona z Monolitem wąskim świetlistym promieniem sfera wyglądała jak kulista łza, która wypłynęła z wielkiego błękitnego oka.
Maiput nakreśliła symbole na posadzce wokół i w powietrzu.
- To - cichym głosem tłumaczyła swoje poczynania - to są kręgi ochronne, które staną się aktywne, gdy dłoń zostanie położona na tym kole. Gdyby rzeczy zaczęły iść nie tak jak powinny i gdyby nastało niebezpieczeństwo, każda z was może się w nich schronić, kładąc tu dłoń. Monolit stworzy wokół ochronną sferę energii. Tutaj łączę moc Monolitu z umysłem tego człowieka, a tutaj robię drogę dla siebie, aby móc połączyć z nim także mój umysł. A tutaj - te znaki łączą was ze mną. To mój ideogram, wraz z moją otwartą tutaj energią. To... to moja furtka. Jeśli zabraknie mi siły, każda z was może tędy pójść za mną i pomóc, zanim za mną zamknie się ściana.

Po tych słowach stanęła twarzą do migoczącej ściany sfery, rozłożyła szeroko ręce i zrobiła krok, wciągając głęboko powietrze jak człowiek przed skokiem do wody. Energetyczna warstwa rozbłysnęła delikatnie. Szamanka weszła do wewnątrz i usiadła przy leżącym.

Dalej rzeczy dla patrzących z zewnątrz potoczyły się niezwykle szybko, jednak dla samej Szamanki, której drogę mogłyście obserwować, to była długa mentalna droga poza własny umysł.
Odnaleźć jego świadomość. Podążyć jej śladem. Nawiązać kontakt. Uzyskać odpowiedź...
Wy obie, czy to przez skomplikowany system rozrysowanych symboli, czy przez własne używane zaklęcia, odczuwałyście obecność Szamanki. Kiedy uklękła przy Astorim, a potem spłynęła na ziemię, jakby zasnęła. Wy widziałyście jej aurę, wytwarzaną zasobem używanej energii życiowej. Była mocna, spokojna, świeciła chłodną czerwienią. Odczuwałyście jej obecność tak, jak szóstym zmysłem wyczuwa się czyjeś spojrzenie czy pojawienie się obok.
Astori z kolei był dla was zupełnie nieodczuwalny.Jakby nie było go, jakby nie leżał oddalony od was o trzy metry, oddzielony tylko warstwą eterycznego błękitu.
Drgnął promień łączący Monolit ze sferą.
Zapulsowała powierzchnia sfery i rozbłysły wykreslone na niej znaki.
Leżący Astori zadygotał, jakby nagle przeniknął go chłód. Aura świadomości zaczynała być dla was z powrotem odczuwalna.
Maiput także zadrżała, śpiąc. Zacisnęła dłonie w pięści. Spodziewałyście się, że zbudowana więź zwizualizuje się tak, jak w poprzednich przypadkach, że dostrzeżecie mknące ku Monolitowi światło. Ale nic takiego się nie działo. Za to obydwie osoby, których emanację z natężeniem obserwowałyście, zaczynały powoli niknąć. Znikać. Zamierać.
Promień stawał się coraz cieńszy.


Stojący dookoła tubylcy z niepokojem obserwowali scenę. Ufali jej, ale doskonale odbierając jej mentalną obecność zaczęli się bać.
Fenris także to odczuł. Jakby odeszła gdzieś daleko, jakby przygasło światło dookoła. Wszystko zamarło w oczekiwaniu na sygnał, że wszystko w porządku. Ktoś lekko płaczliwym głosem zawołał jej imię. Ktoś zaczął w głos przyzywać Opiekunów.
- Zróbcie coś... - szepnął nerwowo Drevedi, zaciskając dłonie na drzewcu włóczni - Idźcie po nią, czy jak...


Te same słowa powtórzyła kobieta w olbrzymim zielonym pióropuszu, która stanęła między Prim i Toruviel.
- Idźcie po nią! - powiedziała z prośbą w głosie - Posługujecie się mocą... Potraficie to zrobić. Idźcie...

Toruviel - 24-02-2015, 23:30

Marszczyła czoło. Coś było nie tak. Zawsze coś musiało pójść nie tak. Ludzie dookoła zaczynali tracić panowanie nad emocjami. Padały prośby. Do nich. Do obcych. Pomóżcie jej... Zróbcie coś...
Na co ja się tam przydam? Jedyne, co mogę zrobić, to wskazać jej drogę. Wysłać energię. Więcej nawet nie potrafię. Nai i Ear varyar enye... Jeśli ona tu umrze, kto wie, kiedy będziemy mieć następną szansę.
Toruviel podeszła do jednego w dwóch narysowanych symboli. Kątem oka obserwowała także druidkę.
Wyciągnęła dłoń i dotknęła ideogramu. Poczuła chłodny dreszcz. Nauva man a horya na. Będzie, co ma być. Wzięła głęboki wdech i powiedziała wyraźnie.
-Alea indarra luorinium xirrit aitoru. Egonkortze indarrak. - ponownie poczuła jak opuszcza ją energia. Siła potrzebna do inkantacji. Moc wysłana w przestrzeń, której nie rozumiała. Zachwiała się. Poza kręgiem, kiedy nie musiała polegać tylko i wyłącznie na zmagazynowanej mocy, ukierunkowanie takiej jej ilości nie było łatwe. Wymagało wysiłku.

Odsunęła się, oddychając powoli. Zostawiła na tę chwilę Szamankę w rękach Primuli. Musi zaczerpnąć po raz kolejny, albo będzie bezużyteczna. Znowu... znowu, który to już raz dzisiaj będzie pobierać? Czwarty? Tak.. czwarty i piąty. Ale będzie potrzebowała tej energii. Wycofała się, by ponownie rozrysować krąg... wznieść barierę... rozłożyć komponenty...

Prim - 25-02-2015, 00:36

Ludzie wokół niepokoili się. Podobnie jak ona. Czuła strach. Więź, pomiędzy nimi, a Szamanką, z każdą kolejną minutą stawała się coraz cieńsza. Prim bała się, że w ogóle zaniknie.
Cholera jasna....
Stojaca obok Toruviel również zaczęła odczuwać niepokój. Posłała energię przy pomocy ideogramu. Druidka widziała jej zdenerwowanie. Magiczka chwilę później odeszła kilka kroków, by uzupełnić energię.
Podwójna cholera jasna. A jak to nic nie da?
Szamanka powiedziała, że możemy za nią podążyć....
Być może idzie za nim wgłąb...dlatego emanacja niknie. Ale tym samym i ona oddala się coraz bardziej...
Wzmocnienie.
Cholera.

Podeszła do ideogramu. Pośle część energii, póki Toruviel nie uzupełniła swojej.
Dotknęła znaku. Poczuła lekkie mrowienie w palcach.
Matko Naturo, użycz Twej mocy... Poślij energię życia tam, gdzie Twa wierna, wyczerpana córka ratuje Twego syna. Użycz mocy, poślij ją, ku potrzebującej. - szepnęła.
Nie wiedziała, czy pomogło. Miała nadzieję, że tak. Czuła, że część energii pomknęła...gdzieś w nieogarnione sfery.
Jeśli nic się nie poprawi za kilka sekund...trzeba będzie zaryzykować. - rzekła do Toruviel, nawet się nie obracając, by nie utracić kontaktu z gasnącą emanacją. Czekała, aż tamta wróci.
Trzeba było coś zrobić. Zaryzykować. Pójść dalej za Szamanką. Najdalej jak się da. Nie miało znaczenia, że kompletnie nie miała o tym pojęcia. Należało jakkolwiek wzmocnić Ognistowłosą.
Szaleństwo, ale trudno. Jeśli pomimo posłanej energii emanacja będzie słaba nie będzie innego wyboru.
Potrójna cholera.

Toruviel - 25-02-2015, 23:03

Oczyściła miejsce po rytuale z resztek niestabilnej mocy. Była zmęczona. Okropnie zmęczona, choć ponownie krążyła w niej energia. I bała się. Tak jak podczas Ucieczki, tak jak w Messynie w trakcie swojej pierwszej walki.
-Wiem. Ale... ja nie wiem jak to zrobić. Będziemy szły w ciemno. - powiedziała cicho i podeszła do sfery wyczekując jakiejkolwiek oznaki poprawy. Jakiegoś sygnału, że ich "drogowskaz wystarczy.
W końcu wyciągnęła dłoń ku hobbitce. Będą musiały wkroczyć w błękitną sferę. Nie chcę iść tam sama. Chociaż to Imperialistka.
-Modlę się o jedno - by moja dusza pozostała wśród mojego ludu. Ale raczej nie mamy specjalnego wyboru, prawda, pani Primulo?

Reshion vol 2 Electric Bo - 26-02-2015, 00:16

Przyglądał się całemu zajściu z oddali. Wypadałoby się przygotować na wizytację kompanii pożegnalnej ... Choć równie dobrze mogą spotkać uciekinierów po wyjściu stąd i zdecydować się zawrócić... Nigdy mnie za bolało nastawianie się na najgorsze. Trzeba coś ogarnąć.
Jak zadecydował tak zrobił. Przy sobie miał tylko sztylet, którym za dużo nie zwojuje jak będzie musiał walczyć. Za cel obrał sobie znalezienie alchemiczki, dysponował wyposażeniem z jakim miał najwięcej doświadczenia. Wybrał się w podróż po okolicy rozglądając się za połową składu kobiecego w oddziale.

Kiedy w końcu ją znalazł dał wyraźnie do zrozumienia po co przyszedł.

Potrzebuję jakiś miksturek. No wiesz, na wszelki wypadek. Z tym czymś - Puknął w sztylet przy pasku. - Za dużo nie zdziała, za to z granatami mam tylko pozytywne wspomnienia. I jeszcze coś na leczenia by się przydało. A nawet jak więcej jakbyś był hojna. - Uśmiechnął się. - Proszę.

Prim - 26-02-2015, 01:18

Popatrzyła na wyciągniętą dłoń Toruviel. Z lekkim zdziwieniem. Nie spodziewała się takiej propozycji.
- Nie wiem, czy nie bezpieczniej byłoby, gdyby jedna z nas została. Jeśli druga nie będzie w stanie wrócić, pierwsza jej pomoże. Pomoże Szamance i Remusowi.
Pani z elfów jest tu jedyna. I jest posłem.
przełknęła ślinę- Pójdę za nią.- popatrzyła na Szamankę- Jeśli taka Pani wola...możemy iść razem, lecz wydaje mi się to jednym wielkim szaleństwem. Bezpieczniej, by jedna z nas pozostała we wsparciu. A Pani... Pani należy do swego ludu. - popatrzyła w jej oczy, wiedziała, że nie jest zadowolona ze współpracy z kimś, kto chce zniszczyć to, w co wierzy- Ze mną jest jeszcze energia talizmanu.
To powiedziawszy skinęła głową.
- Idę. - dodała, zwracając się w stronę Toruviel- Jeśli taka Pani wola, proszę dołączyć. Lub wspomóc mnie potem. Kiedy będzie gorąco. - ściszyła głos- Dziękuję. Za zaufanie.
Nie mam kompletnie pojęcia, co robię...Trudno. Matko Naturo, wspomóż to szaleństwo...
Od zawsze miała skłonność do spraw wariackich i z nikłą szansą powodzenia.
Na co ja jeszcze czekam? uśmiechnęła się gorzko do siebie

Podeszła do sfery, podobnie, jak wcześniej Szamanka. Skupiła energię, wciągnęła powietrze. Znalazła się w środku. Klęknęła obok Ognistowłosej. Położyła dłoń na jej ciele. Postanowiła wejść w trans. Pójść za nią. Improwizowała. Nie miała bladego pojęcia, czy wróci, i co konkretnie ma zrobić. Wiedziała jedno- że trzeba połączyć się z Szamanką. Miała nadzieję, że Toruviel poradzi sobie na powierzchni. I wspomoże ją, gdy coś pójdzie źle.
Zaczęła nucić modlitwę do Matki..prosić ją przez moc talizmanu. Powoli odpływała.
Miała nadzieję, że znajdzie gdzieś Szamankę, że ją wspomoże...że jej aura zaraz rozbłyśnie na nowo.
Matko Naturo..wspomóż Twe dziecię... Pomóż mej sprawie...pokornie Cię proszę..Matko, która kochasz wszystko, co żyje...wspomóż tego, który narażając życie uratował córkę Twoją. Daj mi moc, bym pomogła....
Skupiła się na ideogramie Szamanki.
Iść za nią Matko...pozwól...

Indiana - 26-02-2015, 06:29

Reshi,
Cynthia stała przy Kurcie, w napięciu obserwując to, co działo się na dole. Gdy podszedłeś, złapała cię za rękaw.
- Rany, czy ona zamierza wleźć tam...? - szepnęła, widząc poczynania hobbitki - Trzymaj! - nie patrząc w ogóle na ciebie wyciągnęła z sakwy kilka fiolek.
Spora, błękitna. Zasklepianie.
Dwie malutkie, czerwonawe. Schłodzenie oparzenia.
Jedna, biaława. Detoksyna.
- Weź to na dół może - wcisnęła ci w ręce jeszcze jedną, to była maść w metalowym puzdrze - Wzmocnienie świadomości, może być potrzebne. I to, psiakrew, wzmocnienie sił witalnych...
- Spokojnie, mała - mruknął Kurt znad kolby kuszy - Będzie dobrze, druidka wie co robi...

Tymczasem druidka wcale nie była tego pewna...

Wewnątrz błękitnej sfery zacierały się wymiary, poprzez płynne migoczące warstwy trudno było rozeznać, co jest pionem a co poziomem. Wszystko pulsowało, ułatwiając wejście w stan transowy. Utrudniając myślenie.
Szamanka leżała na ziemi, wsparta ramionami na piersi leżącego Astoriego. Jego ciało drżało raz po raz, było zimne, choć na twarzy widoczne były ślady gorączki, suche usta, pot na czole, blada skóra i wypieki na policzkach.
Ona odwrotnie, wydawała się cała byc płomieniem, biło od niej ciepło. Chciałaś jej dotknąć, ale odległość zamiast się skracać, wydłużała się. Błękitna otoczka drgała ogłupiająco, zaczynała cię irytować. W ten sposób dawało się wywołac atak epilepsji, wiedziałaś o tym, stan transowy również, ale czy naprawdę nie da się inaczej...
Wokół pachniało ziołami. Spojrzałaś pod stopy. Tak, z pewnością nadawały by się do wywołania transu. Caliandra. Szałwia wieszcza. Lulek czarny. Argemon. Czy nie prościej było je zerwać i uzyć do tego? Przyklękłaś, zrywając wyschnięte pełne nasion główki argemonu, ale one rozpływały ci się w dłoni. Hm, może to dlatego, pomyślałaś, są niestabilne. Ale przecież jest ich tu tyle, na tej łące, taka ilość, aż po horyzont!
Było ciepło, ciepły wiatr rozwiewał ci włosy. Wyciągnęłaś rękę po kolejną główkę argemonu. Ta nie rozwiała się, gdy jej dotknęłaś, tylko zmieniła kolor na zielony. Intensywnie zielony. To nie mak. To oko. Drugie rozbłysło zaraz obok. Wielkie, zielone oczy.
Olbrzymi jaguar patrzył na ciebie, przekrzywiając głowę. Powinnam się bać, pomyślałaś. Jaguar miał obrożę z ozdobnych kawałków Minerału. Uniósł wargi, ukazując ostre jak noże kły, podniósł się i machnął ogonem leniwie, po kociemu. Ruszył, oglądając się, czy idziesz za nim.
Horyzont był czarny jak smoła. Kontrastował z wysuszoną bladą żółcią stepu.
Gdzieś w oddali zarżał koń.
Ziemia zadrżała.
Jaguar miauknął nerwowo i przyspieszył. Ruszyłaś za nim biegiem. Ziemia drżała i kołysała się, po chwili bujała się jak pokład okrętu w czasie burzy.
Gdzieś w górnych jej częściach zobaczyłąś tuman kurzu. Huk się wzmagał. Jaguar gdzieś zniknął, tuman się zbliżał, w piaskowym obłoku dostrzegłaś sylwetki wielkich rumaków. Szły ławą, ogarniając cię z jednej i drugiej strony.
Strach.
Rzuciłaś się do ucieczki, huk za tobą rósł i wzmagał na sile.
Panika.
Rzuciłaś wzrokiem przez ramię i prawie dostrzegłaś tuz za sobą zawieszone w powietrzu wielkie kopyta, uderzające jak młoty w suchą ziemię. Zmiażdża cię.
Biegniesz. Step unosi się przed tobą, utrudniając ci ucieczkę, za to za tobą wciąż się obniża w twoim kierunku, stado biegnie z górki rozpędzone, szalone.
Wrzeszczysz.
Coś chwyta cię za kostkę stopy, wywracasz się, uderzając z rozmachem o ziemię, przetaczasz się kawałek.
Widzisz nad sobą kopyta, krzeszące iskry z kamieni, kurz, słyszysz huk i łomot. Ktoś trzyma cię za rękę i wciąga w dół, pod wami tworzy się załom, nad którym toczy się końskie tornado.
Odwracasz się.
Jaguar leży przypłaszczony do ziemi, jego ogon obija się o grunt. Olbrzymie zielone oczy błyszczą w ciemności.
Huk rozpływa się w oddali, podnosicie się. Jest ciemno. Dokoła was rozjarzają się ogniki. To oczy, wiesz to, chociaż nie widzisz istot. Słyszysz z ciemności syczenie, warknięcia. Wokół was jarzy się błękitna sfera. Coś wielkiego, pobłyskując kłami i pazurami, rzuca się na ciebie, obala na ziemię, czujesz gwałtowne szaprnięcie bólu. Nad tobą przemyka rudo-czarny kształt.
Jaguar obala stworzenie, czujesz ciepły bryzg krwi na twarzy, widzisz rozrywane ścięgna i tętnice. Kot unosi paszczę, uwaloną w krwi i wnętrznościach. Zielone oczy błyszczą jak latarnie.
Powarkiwania i syczenie wokół was się wzmaga. Jaguar warczy, raz po raz rzucając się na coś, ale przyspieszacie kroku. Przed wami widać jasną przestrzeń, rośnie i zbliża się.
Po chwili. Chyba. Czujesz na twarzy powiew ciepłego wiatru stepu. Dziura w ziemi, z któej wypełzasz, jest obrośnięta trawą, wąska tak, że musisz się przeciskać. Za tobą w ciemności zostają kły, pazury i oczy.
Idziecie. Przestrzeń zmienia płaszczyzny i punkty odniesienia. To, co przed chwilą było niebem, nagle masz pod stopami, chrzęści suchą trawą. To, co było punktem w oddali, nagle otacza was, okazując się powietrzem. Mijający czas zmienia się w niebo. Wiatr staje się chwilą.
Tylko jedno miejsce nie zmienia się w tym kalejdoskopie. Odległy, czarny punkt powoli staje się wielkim drzewem.
Jesteś pod nim.
Jest jak drzewo. Widzisz korzenie i koronę, i pień. Ale widzisz też więcej. Korzenie jednocześnie są tutaj, toną w ziemi, ale sięgają dalej, niżej. Widzisz, jak przenikają powłoki, jedne, kolejne, nikną gdzieś. Korona tonie w światłości, w której migoczą kształty, jakich nie umiesz nazwać, chociaż widzisz ją tuż nad swoją głową. Patrząc w gałęzie, widzisz, jak rozchodzą się na boki, w odległe przestrzenie, odległe, bliskie, dawne, przyszłe, nienazwane, jak są drzewami na stokach Velidy...
Dostrzegasz ją wreszcie.
Siedzi przy niej olbrzymi jaguar.
Jest inna. Znów jest w bieli, nie w czerwieni. Włosy oplatają ją, poruszając się jak kocie ogony.
Widzisz, jak materializuje się w jej dłoniach obsydianowy miecz, ona tnie nim kolejne sploty korzeni, miecz pęka i rozpryskuje się. Pod jej stopy, gdzie leży już cała sterta obsydianowego gruzu. Ona materializuje kolejny.
Biegniesz za jej wzrokiem.
Remus Astori wisi na drzewie. Szyję oplata mu bluszcz, dusząc i unieruchamiając, ciało wygięte w nienaturalnej pozycji jest powykręcane przez sploty gałęzi, poprzebijane nimi. W szeroko otwartych, ale nieprzytomnych oczach jest wielki ogrom cierpienia.
Maiput odwraca się do ciebie. W oczach ma łzy bezsilności i wściekłości.
On musi się zgodzić! Musi! Inaczej nie będzie Więzi! Ale ja nie potrafię zmusić drzewa, by go puściło. Nie mam władzy nad drzewami!
W oddali przetacza się grom. Błyska. To nie grom. To kopyta. Horyzont zaczyna się unosić.

Prim - 27-02-2015, 01:14

Powoli odpływała. W sferze wszystko było..zatarte. Zatarty czas, przestrzeń, Szamanka i Remus.

Spojrzała pod stopy. Rzeczywiście, były tam zioła... jak mogła ich wcześniej nie zauważyć? Może ich nie było...a może właśnie były?
Aczkolwiek łąki tu z pewnością nie było.
A teraz była.
I był jaguar. Z zielonymi oczami. Zwierzę Szamanki.
Kontynuujmy to szaleństwo...
Czarny horyzont...i żółty step...
Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu...nigdy wcześniej nie czuła się tak... poza światem. Sama.
Żółty step i jaguar- przewodnik.
Czuła, jak pogrąża się w odmęty tego koszmaru coraz głębiej, mocniej, dalej. Nie myślała już logicznie. Rozglądała się tylko po tej pustej przestrzeni, trzymając dłonią talizman na szyi- jedyny związek ze światem, który opuściła. Dodawał jej odwagi, stabilizacji, harmonii.
A ziemia drżała.
Cel, wyraźny cel- odnaleźć ją. Wspomóc. Wrócić. Tylko to było teraz ważne. Zduszenie lęku, zduszenie strachu. Przeszłość została za nią.
A ziemia drżała.
To było jak zły sen. Jaguar gdzieś zniknął. Znowu była sama. W świecie, o którym nie miała pojęcia.
A ziemia drżała.
W tumanie kurzu, który wstrząsał wymiarem, dostrzegła końskie sylwetki. Pędziły w dół. Wprost na nią. Zaczęła uciekać. Krzyczeć. Czuła, jak w kącikach jej oczu zbierają się łzy. Nie zdąży.
To koniec.
Nagle ból w kostce. Spotkanie z ziemią. Bolesne. Załom. Tornado przeszło.
Patrzyła znów na jaguara.
Dobrze Cię widzieć. -szepnęła. Zwierzę skinęło jej głową.
Kostka bolała. Bolały także siniaki od spotkania z ziemią. Podniosła się i zacisnęła zęby.
Wyszli na powierzchnię. Ciemność. I oczy.
Matko Naturo...w co ja się wpakowałam... przebiegło jej przez głowę.
Przytrzymywał ją tylko cel. Jeden jasny cel. Szamanka i Remus. Ściskając talizman szła dalej.
Wyciągnęła z pochwy Wykałaczkę. W świetle sfery ostrze zajaśniało błękitnym blaskiem.
Nie zauważyła z której strony nadszedł atak. Coś skoczyło w jej kierunku. Zdążyła wykonać jedno cięcie, ale i tak nie za wiele dało.
I znów ziemia. I ból. I struga krwi, która pociekła po jej ramieniu i twarzy.
I jaguar, z którego pyska wystają poskręcane jelita.
Okropne miejsce.
Podniosła się. Z twarzy skapnęło na ziemię kilka kropel krwi. Nie tylko jej krwi. Otrząsnęła się. Rany zapiekły. Wyciągnęła szybko bandaż i jednym sprawnym ruchem owinęła nim rękę. Nie miała pojęcia, czy to iluzja, czy rzeczywiście w tym świecie jest to możliwe. Czy już nie rządzi nią obłęd. Nie miała zamiaru się zastanawiać. Trzeba przeć. Trzeba znaleźć Szamankę.
Czas ruszać. Wraz ze zwierzęciem przyspieszyła kroku i znalazła się w kolejnej rzeczywistości.
Nie miała pojęcia ile czasu minęło. Przeciskała się przez kolejną dziurę, myśląc tylko o tym, że trzeba odnaleźć Szamankę. Tylko to trzymało ją w ryzach. Nie dopuszczała innych myśli, lęków, uczuć.
Bynajmniej nie zamierzała tu zwariować. Wiedziała, że gdy się zatrzyma, dopadnie ją strach, więc parła naprzód. Do czarnego punktu. Zmieniały się przestrzenie, ale on sam pozostawał.
Drzewo. Punkt był drzewem. Niezwykłym, rozłożystym, górującym nie tylko nad jedną ziemią. Lecz nad każdą ze znanych przestrzeni. Drzewo Drzew. Drzewo Drzew Velidy...
I Szamanka.
Nareszcie ona. Westchnięcie duszy. Jedno ogniwo spokoju zostało włączone do tego łańcucha szaleństw. W dłoniach ściskała obsydianowy miecz, którym cięła z zawziętością korzenie Drzewa. Była inna. Biała. Z jaguarem przy boku.
Na drzewie wisiał Astorii. Cierpiący. Poprzebijany korzeniami. Mimowolnie podniosła rękę do twarzy i odsunęła ją natychmiast. Rana zapiekła.
Szamanka zauważyła jej obecność, błagalnym, bezsilnym głosem, zwróciła się o pomoc. Łza spłynęła po jej policzku.

Prim po raz pierwszy się zatrzymała. I ogarnął ją gniew. Gniew silny, potężny i dziki.
Jej człowiek wisi poprzebijany na drzewie. Ktoś śmiał podnieść rękę na człowieka, który poświęcił się dla Szamanki. Ktoś śmiał grozić jej i światu. Ktoś śmiał drwić sobie ze wszystkiego. I uwięzić jej człowieka. Jej człowieka. W tym całym szaleństwie. W tym szaleństwie szaleństw, gdzie nieustannie ucieka przed własnych strachem i rzeczywistością koszmaru.
Zadzierając z nią, zadarł z Matką. Nie tylko jej Matką.
Poczuła Moc. Ciepło. Gorąc. To, które zwykle przewodzi, gdy człowiek znajduje się na granicy szaleństwa.
Oczy zwęziły jej się w szparki. Podbiegła do drzewa. Stanęła obok Szamanki.
- Przepuść mnie- poprosiła cicho
W oddali błysnęło. Ziemia zadrżała.
Prim złożyła ręce do modlitwy.
Matko Naturo, Matko wszystkich istot. Matko, która wyznaczasz drogę w szaleństwie. Matko, która jesteś, gdy wszystko zawodzi. Matko Pierwotna. Matko Najwyższa. Użycz mi Mocy. Użycz mi Mocy, bym mogła pokonać przeciwności. Bym mogła ocalić tych, którzy na cierpienie nie zasługują. I których uwięziła tu pycha Niegodnego. Uratuj swoje dzieci Matko. Tych, którzy dla Ciebie wstają każdego dnia. Matko, bądź ze mną gdy rozum zawodzi.
Zgięła ręce w łokciach, przybliżyła do piersi. Wypuściła szybko powietrze. Zamknęła oczy. Po czym wbiła dłonie w Drzewo. Zagięła palce. Krew. Nie miała znaczenia.
Ustąp. Mocą Matki nakazuję- ustąp. Drzewo, które należysz do niej, oddaj tego, którego trzymasz w gałęziach. Oddaj więźnia. Mocą Matki Natury mówię ustąp. Mój bracie w Matce, ustąp.

Matko Naturo, pomóż. Matko Naturo, która władasz wszystkim, co żyje, wszystkim, co było, jest, co przemija, pomóż.


Poczuła ciepło w dłoniach. Moc. Ciepło pulsowało, rozchodziło się dalej, wgłąb Drzewa. Po chwili przerodziło się w Gorąc. Parzyło. Nie miało znaczenia.
Ustąp.- powiedziała cicho. Żadnej reakcji.
Po twarzy zaczęły spływać jej łzy bólu. Nie puszczała.
Nie złamiesz mnie Szamanie. Nie licz na to.
Jeszcze mocniej wpiła ręce w Drzewo. Kaskada łez spływała po jej twarzy na ziemię.

Indiana - 27-02-2015, 07:10

Horyzont unosił się coraz wyżej, jak nadchodząca fala. Z góry dochodził cię huk, w którym można było rozróżnić uderzenia kopyt i histeryczne rżenie.
Jaguar przypadł do ziemi, sycząc i szczerząc kły.
Ziemia drżała. Drzewo drżało.
Wraz z pędzącym tabunem nadchodziła fala strachu, zimnej, mokrej paniki. Panika szarpała cię za poły tuniki, unosiła włosy, zimną łapą chwytała za kark, byle odwrócić twoją uwagę od drzewa.
Step uniósł się i zaczął zawijać nad wami, jak fala załamująca się nad brzegiem.
Drzewo drżało.
Włókna drewna pulsowały płynącą w nich energią. Jak tętno żywej istoty. Jak twoje tętno. Płynęła w nim żywiczna krew, pompowana od korzeni, które widziałaś, zapuszczone w nicości, w absolucie, rozpostarte w mroku pustki, o którą się stabilnie opierały, pompowały życie przez kolejne światy, przebijając się jak strumień pod zamarzniętą skorupą lodu. Życie pulsowało. Uderzało w twoich skroniach, spinało twoje mięśnie. Mięśnie drzewa. Skronie drzewa. Czujesz jego rytm, jego porządek.
Porządek. Natura. Ona. Ty. Drzewo. Rzeczy takie, jakimi być powinny. Tutaj. Na zapołudniu. W Velidzie. W pustce. W absolucie. W milionach światów, liściach Drzewa. Natura. Tym jest, porządkiem. Właściwym rytmem, dzięki któremu wszystko istnieje.
Minęła milisekunda, myśli błysnęły i przepłynęły. Drzewo drgnęło.
Uwięziony na nim człowiek otworzył oczy.
Fala załamała się nad waszymi głowami, step otoczył was z ogłuszającym łomotem, wypełniając oczy i usta rudym pyłem. Uderzyła was fala paniki, którą stampede pchało przed sobą. Tabun pędził.
Drzewo drżało w rytmie twojego serca.
Rude sploty warkoczy niczym klatka owijały się wokół ciebie i wokół więźnia. Przez wycie wichru i łomot kopyt przebiło się pytanie. Nie miało formy słów, było myślą, błyskiem, odczuciem.
Więzień szeroko otworzył oczy.
Rozpędzone kopyta, toczące pianę pyski, rozpalone szaleństwem oczy były już tuż nad wami. Jeszcze mgnienie oka i uderzą, zmiażdżą, zgniotą.
Jaguar wisiał nad tobą, a może pod tobą, wczepiony w Drzewo pazurami, przywarł do niego i błyskał białymi kłami. Panika wirowała dookoła.
TAK.



Nagła cisza oszołomiła cię, zawinięty wokół was horyzont, huczące stampede, oślepiający pył, to wszystko zawisło w zawieszeniu. Tak. Tak, dołączę do Ludzi, pójdę za tobą, pójdę za więzią.


Kopyta uderzyły, powodując ból, wgniatając w Drzewo, łamiąc, niszcząc. Nic nie widziałaś, czułaś tylko pod sobą drewniane sploty, do których przywarłaś, pył zgrzytał ci w zębach, wysuszał oczy, ścierał skórę. Wszystko zacieśniało się wokół was, jak gigantyczna pięść.

Błękit nie stał się widoczny od razu. Rozjarzał się stopniowo, jakby wiercił drogę przez rudą zasłonę, aż wreszcie świetlisty promień uderzył w Drzewo, rozszedł się po nim łagodną poświatą. Wyciągnęłaś rękę - promień stał się liną, sznurem, zacisnęłaś dłoń na jego szorstkiej powierzchni i szarpnęłaś. Udało sie, podciągnęłaś się, krok, dwa kroki. Odległość była tak samo abstrakcyjna jak czas.
Ale przesuwała się.
Obejrzałaś się. Byli za tobą. Ona, on i jaguar. Wokół was szalała ruda burza piaskowa, a wy brnęliście przez pył, trzymając się błękitnego promienia.
Szybciej.
Za wami rósł strach, unosił się jak kolejna fala czasoprzestrzeni.
Szybciej.
Stopy drapią się o wysuszoną trawę. Więc to znów step. Natura, ta, którą nazywasz Matką, Drzewo, spajające światy, porządek wszechrzeczy. Trawa. Ziemia pod stopami. Trawa. Bieg. Uporządkowanie. Panować nad umysłem.
Szybciej.
Trawa. Stopa za stopą, zanim dopadnie was strach i ciemność. Szybciej.
Kamienna posadzka jest zimna, strasznie zimna.
Szybciej.
Są tuż za wami. Tylko błękitny promień was wyprowadzi.
Szybciej.
Zimna. Posadzka. Kamienna. Podłoga. Sfera. Czyjaś ciepła dłoń.

Wróciłaś.

Dopiero po dłuższej chwili zorientowałaś się, że krzyczysz. Leżałaś na boku na posadzce, która rzeczywiście była zimna. Szamanka stała obok, w czerwieni, była blada, ale trzymała się prosto. Gdy otworzyłaś oczy, pierwszą rzeczą, jaką dostrzegłaś, był błękit otaczającej was sfery. Maiput, wyprostowana, płomienna, z uniesionymi ku górze dłońmi obejmowała nimi promień, który właśnie się rozjarzał i unosił ku górze, ku jaśniejącym nad wami znakom na obelisku. Po chwili gdzieś wysoko krótki błysk potwierdził, że coś zostało dodane do inskrypcji.
Podniosłaś się. Ból głowy był nieznośny, jak przy bardzo wrednej migrenie, w kącikach oczu wirowały ci gwiazdki, chciało ci się wymiotować.
Remus Astori podniósł się, podpierając ręką, z wysiłkiem uklęknął. Rozejrzał się błędnym wzrokiem dookoła. Dostrzegł cię, ale tylko oczy otworzyły mu się szerzej, skinął ci lekko głową, jakby nie miał siły na nic innego.
Błękitna sfera rozwiała się. Maiput opuściła ręce i spojrzała na niego. Ujął jej dłonie, ucałował i oparł na nich czoło. Uśmiechnęła się.
I zemdlała.

Ideogramy traciły barwę i rozpływały się w powietrzu. Czekający w napięciu wokół was ludzie podbiegli do was jeden przez drugiego, podnosząc z ziemi swoją kapłankę, Astoriego, ciebie. Ktoś wlał ci w usta jakiś piekący w smaku preparat, ktoś mruczał jakieś modlitwy.
- Hej? - usłyszałaś nad sobą pełne troski i jakże sensowne pytanie Verlana - Żyjesz?...

Prim - 27-02-2015, 21:14

Łzy wsiąkały w grunt. Drzewo drżało, a wraz z nim cały świat.
Zatopiła się w nim. Nie liczył się czas, przestrzeń, zagrożenie. Liczyło się połączenie. Czuła miarowe bicie tysiąca małych niteczek, ścięgien, żył. Nie wiedziała, czyich. I ona i Drzewo, pulsowali jednym rytmem. Jej oddech był oddechem Drzewa. I wszystkich Drzew Velidy.
Odpłynęła.
A Drzewo drżało.
Czarna, włochata Panika drżała tuż za nią, próbując ją odwieźć od celu.
Niedoczekanie.
Nie puściła. Fala Mocy ponownie zalała jej ciało.
Wreszcie Drzewo drgnęło. Remus otworzył oczy.
Ona również. Step natychmiast zalał jej twarz rudawym pyłem. Zakrztusiła się. Lecz nie puściła.
Nie wiedziała, gdzie jest Szamanka...co zamierza zrobić teraz...czy zaraz nie spotka się ze śmiercią pod kopytami pędzącego tabunu, który wstrząsał horyzontem.
Odwróciła spuchniętą, zakrwawioną twarz. Nie umrze, jak tchórz. Chce widzieć. Nie puszczając Drzewa, uniosła głowę wysoko, wpatrując się w Remusa i horyzont.

Koniec uśmiechał się do niej wielkimi, ostrymi zębami.
Nagle pytanie.
I odpowiedź.
I zawieszenie.
A potem znów ból, krew. I zaschnięte łzy w kącikach spuchniętych oczu.
I promień, droga z powrotem.
Błękit, wskazujący Nadzieję.
Przesuwała się szybko. Najszybciej jak umiała.
Nie myśląc, zapominając o czuciu. Zapominając o bólu, o strachu.
Cel. Znów cel przede mną. Kosmata Panika za mną.
Nie mogła złapać tchu, ale biegła. Biegła, tracąc siły, próbując się nie potykać w otaczających ją oparach Szaleństwa i burzy piaskowej.
Czas, miejsce, rzeczywistość...byle do przodu, za Błękitem.
Matka Natura jest wielka...

Zimno. Posadzka.
I krzyk.
Jej krzyk.
Szamanka obok. I błękit sfery. Dodana inskrypcja.
Udało się.
Czuła jak krew pulsuje jej w skroniach, jak bolą ją mięśnie od leżenia na zimnej posadzce.
I jak żołądek przypomina jej o tym, że i on potrafi boleć. Porządnie.
Powoli podniosła się z ziemi. Dostrzegła Remusa i wymieniła z nim spojrzenia.
Tamten przywarł do Szamanki, podziękował jej.
Cholerny romantyk. zdążyła pomyśleć. Dalej kręciło jej się w głowie.
Ognistowłosa uśmiechnęła się do niego. Po czym zemdlała. Druidka nie miała siły przybliżyć się do niej i pomóc. Póki świat nie przestanie tańczyć przed jej oczami.
Sfera powoli się rozpływała.

Po chwili czyjeś ręce podniosły Prim do góry, poczuła w ustach gorzki, piekący smak. Znała go.
Rozglądała się mętnym wzrokiem po pomieszczeniu. Dostrzegła, że podnoszą nie tylko ją. Cała trójka była w podobnym stanie.
Usłyszała troskliwy głos Verlana.
Przetarła twarz. Westchnęła.
- Wszystkie znaki wskazują na to...że jest to całkiem możliwe...mój spostrzegawczy przyjacielu...choć pewna nie jestem - odparła z przerwami, kolebiąc się lekko na boki
Czyjeś ręce trzymały ją dalej. Jednak z minuty na minutę jej stopy odzyskiwały coraz większą świadomość podłoża, a żołądek przestawał się wygłupiać.
Odnalazła wzrokiem Szamankę. Jej ludzie starali się ją ocucić. Chciała iść w jej stronę, wyrwała się z uścisku. Po kilku krokach ponownie upadła na ziemię. I znów te same ręce pomogły jej wstać, i dostać się do Ognistowłosej. Cel. Pamiętała go jeszcze. Nie rozumiała, co robi. Z resztą- nie potrzebowała. Wystarczyło wstać i iść. Tylko. I Aż.

Ludzie wokół protestowali. Jak zwykle, robiła, jak chciała. Druid zawsze jest potrzebny. Druid nie może sobie pozwolić na odpoczynek. Nawet jeśli jest w stanie koszmarnym. Druid zawsze powinien znaleźć siłę.

Po chwili znalazła się przy niej. Z niemałym wysiłkiem zwalczyła wirowanie świata. Ręce jej drżały, utrudniając wyciągnięcie z kaletki małej fiolki z kleistą cieczą o fioletowym zabarwieniu. Dobrze znanej. Nieodzownej.
Jakieś ręce pomogły jej ją odkorkować. Należały chyba do Cythii.
Podetknęła ją Szamance pod nos. Po chwili dostrzegła, jak powieki Ognistowłosej drgają. Za chwilę powinna się obudzić.
Po chwili otworzyła oczy.
Ich spojrzenia się spotkały.
Prim spróbowała ponownie utrzymać się na nogach. Z marnym skutkiem. Ponownie wylądowała na ziemi. Wszystko zawirowało. Jak wirował horyzont w tym wielkim szaleństwie.

Cholerna nieśmiertelność. Ten koszmar będzie mi się śnił do końca świata...

Reshion vol 2 Electric Bo - 28-02-2015, 02:34

Delikatnie wyciągnął rękę z uchwytu Cynthi.
- Nie martw się dziecko, wszystko będzie dobrze. Dadzą sobie tam radę.
Upakował fiolki do kieszeni po wewnętrznej stronie płaszcza. Udała się na dół do miejsca rytuału. Po drodze niestety się zagubił, myląc trasy. Tempo jaki szedł nie pomagało również.

Wybiegł kiedy rozległy się krzyki. Zasapany przykucnął przy druidce i podał jej maść.

- Natrzyj się trochę, potem daj pozostałym. Przyda się.

Toruviel - 28-02-2015, 03:19

Toruviel nie zaprotestowała, kiedy Primula oświadczyła, że uda się Tam sama. Mimo wszystko - była pewna, że ona będzie raczej zawadzać w tej niematerialnej krainie myśli, o której nie miała żadnej wiedzy, poza baśniami opowiadanymi przez babkę w dzieciństwie. Była gotowa Tam pójść, gdyby sytuacja tego wymagała. Patrzyła z uwagą, jak hobbitka wprowadza się w trans. Jak otacza ją błękitne światło. Odsunęła się kilka kroków.

Z początku nic się nie działo - żadnych zmian, ta sama wątła smużka Więzi, tylko Szamanka zdawała się coraz bardziej opadać z sił. A na czole druidki perliły się kropelki potu, usta delikatnie jej drgały. Kiedy kobieta upadła z klęczek na ziemię, elfka przygryzła delikatnie wargę. Iść?
W końcu, ledwie zauważalnie, pod opuszczonymi powiekami poruszyły się oczy Remusa Astoriiego.
Udało im się? Tak, chyba tak.
Błękitny promień, łączący monument ze sferą, świecił coraz jaśniej i silniej. Komnatę przeszył cichy jęk, a potem krzyk druidki, jednak po chwili zatrzepotały powieki Astoriiego, a Szamanka, blada i zmęczona, otworzyła oczy. Wstała ostrożnie i rozejrzała się dookoła. Uniosła, po raz kolejny, ręce i ujęła promień światła, przekazując mu coś, kierując nim. Po kilku sekundach przebudziła się także Primula.
Krótki rozbłysk.
Do Pamięci dodano nowe wersy.
Primula wstała, obok niej budził się Astorii.
Mężczyzna z wielkim wysiłkiem podniósł się i ucałował dłonie Szamanki.

Rytuał Przywrócenia Pamięci dobiegł końca. Sfera i ideogramy zaczęły się rozwiewać. A Szamanka padła zemdlona na ziemię Oddychała jednak.
Cholera... jest wykończona... - minęli ją ludzie - Tubylcy i Imperialiści, wszyscy spieszyli by pomóc tej trójce.
Wypuściła powietrze z płuc. Teraz będzie czekało ich prawdziwe wyzwanie. Podeszła ku ludziom otaczającym Szamankę. Nie mogli jej wybudzić. Toruviel, szczerze powiedziawszy, także nie miała pojęcia, jak mogliby to teraz zrobić... Przez tłumek przepchnęła się Primula, za którą podążał Verlan. Hobbitka wyciągnęła maleńką fiolkę i podetknęła ją Szamance pod nos. No jasne... sole trzeźwiące... Podziałało. Jednak wtedy Primula osunęła się na posadzkę. Ponownie był przy niej Verlan.

Toruviel z uwagą obserwowała Szamankę. Stanęła przy podtrzymujących ją ludziach, czekając, aż się obudzi.

Co dalej? Co dalej?! To absurdalne, by robić teraz coś jeszcze. Nie, kiedy ona jest tak zmęczona. Mogę ją wspomóc. Sztucznie. Ale to nie zastąpi normalnego odpoczynku... z drugiej strony... czy mamy tyle czasu? Czy mamy wybór?

Indiana - 01-03-2015, 08:49

Zamieszanie po powrocie z szamańskiego transu trwało dobrą chwilę. Poszły w ruch i sole trzeźwiące Toruviel, i maść od Reshiego, i nieznane wam rytuały obrzędowe, które zaczęto wokół szamanki przeprowadzać. Wielu spośród wodzów było biegłych w tjej sztuce... albo może było regułą, że wodzowie byli szamanami... Albo też to nie byli wodzowie, tylko duchowi przewodnicy swoich plemion - nie bardzo mieliście możliwość, by o to właśnie teraz wypytywać.
Zatroszczono się także o was.
Dwie kobiety w białych szatach - o ile dobrze zrozumieliście, to był pewien rodzaj kapłańskiej służby świątynnej - przyniosły Prim dzban napoju, pachniał miętą, jakimiś ziołami i miodem.
- To wzmacniające - powiedziała jedna z nich, z ciepłym uśmiechem i troską kładąc rękę na twojej dłoni. Miała moze ze 40 lat, złotawe włosy nosiła spięte w kok na karku, wokół czoła miała diadem cięty z drewnianych korali, w które wpasowano drobinki Minerału - Dajemy to rannym i kobietom po porodzie. Uzupełnia to, co z organizmu wypłynęło, a nie powinno - przyjaznym spojrzeniem ogarnęła także Toruviel - Pani też się przyda - uśmiechneła się.

Szamanka ocknęła się po kilku minutach. Wyglądała jak po chorobie, ale oczy lśniły jej jasno, było w nich zdecydowanie i siła.
Obracając się pomiędzy swoimi ludźmi, uspokajała ich słowami i gestami. Pozwoliła się napoić, wpompować w siebie energię prostych rytuałów, ale po chwili przerwała.
- Wystarczy. Wszystko w porządku. Musimy zaczynać jak najprędzej, a każde z was będzie potrzebowało swoich sił. Proszę, wystarczy już!- jej głos był ciepły i spokojny, ale władczy, nie znoszący sprzeciwu. Za to podany napój z miodem i ziołami wypiła cały, do dna ponad litrowego dzbana.
Podeszła do was, do Toruviel i Primuli, do Astoriego, który przy was stał, wpatrując się raz w nią, raz w monolit z mało rozumiejącą miną, do Reshiego i Verlana, i Fenrisa, który chwilę wcześniej wiedziony obawami i chęcią pomocy zbiegł ze schodów do głównej sali.
- Już czas. Nie mam dość sił, to pewne, ale przecież nie jestem tu sama. Oni mi pomogą, a jeśli i wy będziecie mogły, to ... to jestem dobrej myśli - uśmiechnęła się - Gdy przyjdzie czas w rytuale, jeśli tylko zechcecie, możecie do naszej Pamięci dopisać myśl o was. Wszystkie obecne i przyszłe pokolenia mojego ludu będą o was wiedziec i mieć was za przyjaciół dzięki temu. Nie obawiajcie się, dla was nic się nie zmieni poza tym, że będziecie rozumieć naszą mowę i myśl bez mojej pomocy. Nasi Opiekunowie nie zyskają nad wami władzy ani niczym was to od nas nie uzależli. Jest jeszcze jedno, co musicie wiedzieć. Jeśli się nie uda... - zawiesiła głos - Oni to wiedzą, ale muszę powiedzieć i wam. Jeśli się nie uda, zastąpi mnie Taihire, moja siostra. Potwierdzi wszystkie układy, jakie z wami zawarłam, myślimy jednakowo. Jeśli tak się zdarzy... nie pozwólcie się dać zaskoczyć naszym wrogom. Idą tu. Jest pewna pułapka, którą zastawiłam na kobietę, która ściga Mori Khana. Pewien człowiek, którego obecność zachwieje jej ... emocjami. Jest w jednej z cel. Rozumiecie ludzi północy lepiej niż ktokolwiek z moich... Jeśli rytuał się nie uda... lub mi się nie uda z niego wyjść... proszę... - spojrzała na was bardzo poważnie - obrońcie to, co tu zostawię. Jeśli tak się stanie, być może nie nadszedł jeszcze właściwy czas.

Remus zachował się absolutnie przewidywalnie i dokładnie zgodnie z zakorzenionymi wśród ludzi północy schematami.
Z rozmachem przyklęknął przed Szamanką, jak rycerz przed swoją królową i przyłożył czoło do jej dłoni.
- Pozwól mi pomóc przy tym, co chcesz zrobić...
- To nie jest w twojej mocy - na twarzy Płomiennowłosej pojawił się ten sam uroczy, ciepły uśmiech, jak wówczas, gdy wręczał jej wianek z porostów. Kryształ, który jej ofiarował, nosiła teraz na szyi.
- Zatem dobrze - westchnął, wstając. Tylko Reshi i Verlan zauważyli, że mówił w czystej mowie tubylców - Żaden wróg tu nie wejdzie, przysięgam.

Toruviel - 01-03-2015, 17:02

Zakrzątnęły się wokół nich białe kapłanki. Toruviel z wdzięcznością spojrzała na Primulę, gdy ta podała jej dzban z aromatycznym wywarem. Mięta i miód, zapach zimowych wieczorów... i jakieś zioła... Po całym ciele rozeszło się przyjemne ciepło, poczuła się nieco swobodniej. Większa zmiana zaszła w druidce. Widać było, ile ją kosztował ten trans.

Szamanka się obudziła i wokół niej zapanowało gorączkowe poruszenie. Spieszyli się. Czemu?
Patrzyła uważnie na Szamankę. Cóż mogę zrobić. Będę przelewać w nią i jej ludzi tyle energii, ile tylko mi się uda. Była pewna, że na jej twarzy odmalowała się ulga, jaką poczuła, gdy powiedziano, iż udział w Przebudzeniu nie wpłynie na jej ducha. Będzie mogła wyrazić to, co czuła i co myślała, bez strachu. Ale to był koniec dobrych wieści.

Więc szli tutaj. Szli tu ludzie z Vekowaru. Zapewne spotkali uciekinierów. Nie było już drogi odwrotu. Będą wszyscy musieli wykrzesać z siebie ostatnie iskry energii.
Otwierała usta, by coś powiedzieć, ale wtedy Astorii wysunął się na przód i padł na kolano przed Szamanką. To skutecznie ją uciszyło. Może i dobrze. Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Choćby i dla tej dwójki, niech się uda. Niech ona też coś wreszcie od życia dostanie poza niekończącymi się obowiązkami.

Prim - 01-03-2015, 18:29

Kręciło jej się w głowie. Mikstura, którą w nią wlano, nieco jej pomogła, lecz nie na tyle, by samodzielnie się poruszać. Żołądek dalej stepował, a gwiazdy przed jej oczami lekko jeszcze wirowały.
Cholera. Stęknęła, po czym ponownie przetarła ręką po twarzy.
Verlan stał obok niej, by w razie czego znów ją podnieść.
-Dzięki. - zwróciła się do niego. Tamten tylko skinął głową.
Tymczasem przez tłum zaczął przeciskać się Reshi, niekwestionowany król refleksu całej tej sytuacji. W dłoniach ściskał jakieś naczynko z maścią. Otworzył je, po czym podał Prim.
Spojrzała na niego spode łba. Westchnęła i natarła skronie zawartością. Mgła, zacierająca jasne drogi myślenia druidki, zdawała się opadać.
Podała maść Szamance, po czym usiadła nieopodal na ziemi. Dalej nie czuła się najlepiej.

Wokół Ognistowłosej tubylcy zaczęli odprawiać jakieś rytuały. Jak widać pomocne- bo Ognistowłosa z każdą chwilą wyglądała coraz lepiej.
Po chwili Prim poczuła dotknięcie w ramię. Jakaś kobieta podawała jej dzban. Musiała przyznać pachniał przyjaźnie. Mięta, miód, trochę głogu...i serdecznik?
- Dziękuję. - kiwnęła głową, wysłuchawszy objaśnienia
Cudownie...kobieta po porodzie...na dodatek ranna...wyśmienicie. przebiegło jej przez głowę.
Upiła spory łyk. Rozgrzewało. I dobrze. Potrzebowała tego.
Po chwili przypomniała sobie o Toruviel.
- Proszę.- podała jej dzban i uśmiechnęła się przepraszająco.
Czuła, jak płyn rozpływa się po jej ciele. Jak wypełnia każdą komórkę..każdą najmniejszą cząstkę, która stawała się ciepła, rozżarzona. Na policzki wstąpiły rumieńce.
Po chwili wstała o własnych siłach. Strzepnęła ubranie.
Widziała że Szamanka zaczyna się powoli opędzać od pomocników. To był właściwy moment.
Szybkim krokiem podeszła do wcześniej rozrysowanego kręgu i komponentów. Zdecydowanymi, wyuczonymi ruchami pobrała z nich energię. Poczuła, jak na nowo płynie w jej żyłach Moc. Jak wypełnia każdy skrawek jej świadomości, jej ciała, jej dłoni.
W jej oczach tańczyły ogniki. Była gotowa.
Wróciła do Toruviel i Remusa. Po chwili podeszła do nich Szamanka.
Wysłuchali jej w ciszy.
Po chwili Prim w skupieniu kiwnęła głową.
- Dobrze...Wesprzemy Cię, jak tylko będziemy mogły.- rzekła, spoglądając na Toruviel, która kiwnięciem głowy potwierdziła prawdziwość słów druidki- A co do tych ludzi....nie wejdą tutaj w całości..- jej ton zrobił się cichy...zacięty.- Cynthia zastawiła pułapki. Moi ludzie są gotowi. - wymieniła spojrzenia z Kurtem
Tymczasem Remus ukląkł przed Szamanką... Prim w pierwszym odruchu chciała coś powiedzieć, lecz zacisnęła tylko zęby. Powinna była mu wcześniej przemówić mu do rozsądku. Lecz nie było kiedy...na uczcie nie było chwili..a potem władował się w płaszczyznę tego chędożonego Szamana...Istna wolna, szalona dusza. Na takiego nic nie poradzisz...
Zauważyła lekki uśmiech Toruviel, potwierdzający powyższe stwierdzenie.
Westchnęła.
Po chwili Remus wstał. Zacięty. Zdecydowany, by bronić swojej kobiety.
Największa i najbardziej tragiczna plaga świata..cholerni romantycy...

Skinęła głową Szamance. Można zaczynać.
Ogarnęła wzrokiem swoich ludzi.
- Będziemy mieli towarzystwo. Niedługo. Zajmijcie pozycje, nie dajcie się poharatać. - rzekła do nich stanowczo. Oczy jej się zwęziły. Zacisnęła wargi.
Kiwnęli głową w odpowiedzi.

Szykuje się rytuał wśród szczęku żelastwa i strzał latających nad uchem... uśmiechnęła się kpiąco.
Pamięć. Obudzić. Dopisać. Przeżyć. Plan prosty, łatwy do spamiętania...

Reshion vol 2 Electric Bo - 02-03-2015, 01:06

Szturchnął Verlana łokciem.
- Stary, mam nadzieję, że ty też nie zaczniesz gadać po tubylcowemu. - Zaśmiał się, dał chwilę na odpowiedź. Potem przebił się przez tłum do szamanki.

Ciekawe, kto to może być. Z rodziny chyba nikt... ale kto to wie.

- Czego możemy się spodziewać po mojej bratanicy? Czy się też różni od przeciętnego maga? Oraz kim jest ten tajemniczy człowiek?

Akinori - 02-03-2015, 01:52

Pierwsza część rytuału powiodła się.. Należy podziękować bogom. Wszyscy przygotowują się na atak, a zapominają dzięki komu to wszystko się udało. Fenris znajduje Sivarę – Towarzyszko, wiesz może gdzie mógłbym podziękować naszym bogom, za siłę i wytrwałość którą obdarowali moją Panią? – mówił gorliwie, a przez jego umysł przepływały stare wspomnienia modlitw i obrzędów, nad którymi panowało poczucie obowiązku. Skoro jest częścią ludu, powinien też czcić bogów ludu.
Sivara zaprowadziła go do jakiegoś mniejszego pomieszczenia. W jej myślach można było dostrzec wspomnienia kiedy to ona dziękowała bogom lub o coś ich prosiła.
Bogowie ludu, dziękuję wam! Dziękuje wam po stokroć za siłę i wytrwałość którą obdarzyliście moją Panią. Dzięki wam lud powstanie raz jeszcze. Wiem że niewiele mogę wam ofiarować, gdyż wyzbyłem się wszystkich rzeczy które miałem. Mam natomiast rzeczy których nie da się dotknąć czy nawet poczuć. Mam siebie. Mam swoje wspomnienia z północy, wspomnienia dzieciństwa. Wspomnienia które stworzyły mnie takim jakim jestem. Je pragnę wam ofiarować, ofiarować część siebie.

Indiana - 02-03-2015, 01:53

Reshi,
Verlan spojrzał na ciebie jak na głupka.
- A pizgnąć ci...? - zapytał retorycznie w najczystszej mowie północy, rozwiewając wątpliwości - Chociaż ty to lekko zaciągasz z akcentem, staruszku... - zakpił - Chodź, ogarniemy co się dzieje na zewnątrz, może przydamy sie bardziej.
Przytaknąłeś i podeszliście dowiedzieć się więcej. Twoje pytanie zostało "przejęte" przez jednego z "białych" kapłanów, jako że Szamanka zaczęła już kreślić rytuał.
Kapłan zdaje się był dość dobrze rozeznany w sytuacji, ale w języku północy słabiej.
- Kobieta jest narzędzie Mori Khan, rozumiesz, jakby umysł ona władza on. Ale on błąd, błąd wiele. On ciągle władza jej umysł, on lubi władza. A ona w moc wróg, w moc ktoś wiele bardzo siła magia. Władza-więź ciągle, ale odwrotnie - tubylec zobrazował to z pomocą włóczni, którą ułożył między wami, a potem odwrócił stronami, grotem ku sobie - My nie widział kto ten wiele-siła-magia. Ale on przez kobieta może Mori Khan tutaj kazać śmierć. Może też mu kazać śmierć my wszyscy. Może... może co nie wiem. A człowiek ten. Więzień jeden z. Człowiek od-czarnego-smoka. W jego myśl ona kobieta bardzo. Moze i w jej myśl on bardzo. Wtedy zburzyć jej myśl przez niego możliwe.
Rozmawiając wyszliście wraz z Fenrisem na górę, na galeryjkę.



Tymczasem na dole wreszcie się zaczęło.
Maiput rozpoczęła rytuał podobnie jak poprzednie - rozrysowując siatkę symboli wokół świecącego blado monolitu. I zaczęła śpiewać. Najpierw to był ciuchutki, matowy zaśpiew, mruczenie, trochę jak mantra.
W niewielkiej błękitnej sferze przed nią zmaterializował się przedmiot, płaski kamień nie większy niż pół na pół metra. Uniosła go w dłoniach.
Ludzie wokół was, wodzowie plemion i owa biało odziana służba kapłańska, stanęli na obrzeżu sali. Toruviel i Primuli wskazano także miejsca na tym wielkim okręgu.
Najpierw ostatni z kamieni. Ostatni zapis wielkiej pamięci wielkiego ludu, odzyskany. Szamanka unosząc go wysoko raz jeszcze skłoniła się w waszym kierunku i bezgłośnie powiedziała "dziękuję". Potem błękitna otoczka wokół kamienia wyemanowała jasnym promieniem ku górze, rozświetlając wnętrze obelisku, na górze błysnęło oślepiająco, światło przez chwilę zalało komnatę tak, że musieliście przymknąć oczy. Przez kamienne ściany piramidy dobiegł was wydarty z licznych ust zgromadzonych na zewnątrz ludzi okrzyk radości.
Szamanka wyraźnie odetchnęła.
Obelisk był kompletny, ale wciąż wiązało go dawno nałożone zaklęcie. Teraz ta blokada stawała się widoczna dla oczu - monolit zaczął pulsować światłem, którego kolor u podstawy przestał być błękitny, a zaczął zbliżać się do fioletów i karminów. Tam, gdzie stykał się z otaczającym go zbiornikiem ze skalnym olejem, zaczynał z sykiem parować. Parowały też symbole, ułożone na posadzce z kamiennej mozaiki.
Maiput krążyła wokół, przy każdym z osobna odprawiając osobny obrzęd, za każdym razem inny.
Ziemia. Wspólna.
Mowa. Ta sama.
Dziedzictwo.
Prawa.
Mądrość.
Siła.
Wiara.
Wszystko wracało.
A ona słabła. Ale zdołała zakończyć krąg, niemal się zatoczyła, gdy dotarła z powrotem do pierwszego z symboli.
Otaczający centrum z monolitem wodzowie zaczęli dołączać się do rytuału. Powoli, jeden za drugim, łączyli swój śpiew z jej głosem. Każdy był inny, mieliście wrażenie, że każdy mówi odrobinę innymi słowami, może innym dialektem, akcentem.
Jednakw jakiś sposób idealnie się komponowały. Każda dołączająca osoba wyraźnie dodawała sił Szamance. Od każdej dołączającej osoby płynęły także promienie do Monolitu. Było dla was zadziwiające, jak bardzo zwizualizowana była ich magia, objawiająca się światłem, błyskiem , znakiem. Całe to światło niemalże przepływało przez Monolit, kotłowały się w nim cienie i fale, jakby był uczyniony z jakiegoś gazu,a nie z kamienia, z niego zaś wypromieniowywało ku górze. Szamanka, wzmocniona śpiewem i mocą swoich wodzów, przez chwilę utrzymywała tę energię w ryzach, korygowała jej bieg, ale wkrótce gotująca się energia, próbująca przełamać trzymającą ją obrożę zaklęcia, zaczęła odbierać jej siły. Aż zrozumiałyście, że to jest właśnie moment, w którym możecie dopisać swoje znaki.I to jest moment, kiedy musicie dodać jej energii.

Reshion vol 2 Electric Bo - 03-03-2015, 02:00

Szedł cały czas obok kapłana.
- Hmmm, a mogę znać imię tego człowieka? Swoja drogą gdzie idziemy? A wracając to ciekawi mnie niezmiernie w jak sama jego obecność ma wpłynąć tak na nią... A co jeśli nie będzie chciał współpracować lub z jakoś względu, na przykład nie zobaczy go lub nikt po niego nie pójdzie, nie będziecie mogli go użyć przeciwko niej? Macie jakiś pomysł zapasowy? W jaki sposób Khan wpływa na Emilię? W jaki sposób może ją użyć? Oraz.... czy jesteście pewni, że jest przeciwko nam?

Toruviel - 03-03-2015, 02:26

Toruviel stała w wielkim ludzkim kręgu, obrazie wspólnoty tych ludzi. Wspólnoty, której zasięgu mogła się jedynie domyślać. Widziała sferę fizyczną, widziała ludzi, słyszała ich ciche oddechy. Nie była w stanie domyślić się, co działo się w ich głowach, jakie myśli dzielili ze sobą. I to było właściwe. Niektóre tajemnice powinny pozostać tajemnicami.
Rozbłysk światła. Ostatni fragment dołączył do całości, wypełnił układankę rozbitą od wielu, wielu loa. Wokół niej nastąpił wybuch radości, a na zgromadzonych padła fioletowo-błękitna poświata. Wyglądali jak duchy w swoich pióropuszach i biżuterii, z malunkami na twarzach.

Symbole zaczęły znikać, a elfka rozumiała co wracało do tych ludzi. Każdą drobną cząstkę - ziemia, mowa, dziedzictwo, prawo, mądrość, siła, wiara... jedność... Jednoczyli się na jej oczach. Budzili się.
Takie to proste, tak proste, takie oczywiste. Gdybyśmy my potrafili tak się porozumieć. Gdybyśmy tylko potrafili.
Szamanka, idąca powoli wokół obelisku, zachwiała się. A wtedy rozbrzmiały głosy. Pieśń, słowa pełne przeżyć, życzeń, doświadczenia, otuchy i nadziei. Pełne mocy. I sala ożyła. Ta moc, drzemiąca pod spodem, którą Toruviel czuła wcześniej, ukazała się ich oczom w spiralnych skrętach, w świetlistych smugach. Łączyła monolit ze śpiewającymi ludźmi. A może to więź tych ludzi wizualizowała tę moc. Dziwna moc, inna od naszej. Obca i piękna. Moc promieniowała w górę, łamała bariery.

Osoba będą przekaźnikiem mocy zawsze cierpi. Nolwe'yaro i Vayle'yaro kilkanaście loa uczą się łączyć z energią swobodnie. Manipulować nią nie stwarzając zagrożenia dla siebie i innych. A ta kobieta, chociaż obdarzona niezwykłą mocą, nie miała możliwości przystosowania swojego ciała do takiego wysiłku. Była zwyczajnie zbyt młoda.

W harmonijny chór wzbił się cienki głos, wysoki i dźwięczny jak dzwonki na wietrze. Toruviel uniosła ręce i po raz kolejny wysłała moc, ponownie schodząc poniżej swej własnej rezerwy. W skupieniu przekazała energię rudowłosej kobiecie i zamknęła ją w jej organizmie. Przed oczami zatańczyły jej czerwone plamki. Dała tyle ile mogła. Niemal wszystko co miała w sobie. Reszty potrzebowała.
Zaczęła śpiewać.
Zaśpiewała o więzach krwi. O więzach krwi łączących właśnie budzący się lud. O więzach krwi łączących elfów tego świata.
Zaśpiewała o błyskotliwej wiedzy i pragnieniu jej poszerzania. O magii i sztuce elfów. O magii i technice Ludu.
Zaśpiewała o przodkach żyjących w pamięci swych dzieci. O żywych ea. O Ikni. O dawnych mędrcach Ludu.
Zaśpiewała o dziedzictwie i konieczności. O lasach Aenthil. O talsoiskim wybrzeżu. O górach Larionu. O egzotycznych lasach południowych krain. O zapomnianej wiedzy i budynkach leżących w ruinie. O poświęceniu i wyborze, jakiego trzeba dokonać.
Zaśpiewała o istotach czuwających nad śmiertelnymi. O Silvie. O Herbie. O Tulvie. O Klyfcie. O Narrem. O Opiekunach Ludu. O uczuciach śmiertelnych do istot - wahaniu i niepewności, tęsknocie i przywiązaniu, wdzięczności i wzajemnej pomocy.
Zaśpiewała o smutku. O tęsknocie za domem i dawnymi czasami. O minionej chwale i dniach pokoju.
Zaśpiewała o radości minionej i przyszłej. O smukłych drzewach Aenthil Irin, o liściach drżących od śpiewu. O świętujących wspólnie pod gwiazdami elfach. O pamięci różnic i pamięci rozbratu. O pamięci o grzechach i dokonaniach Ludu. O nadziei na jasną jak gwiazdy przyszłość.
Zaśpiewała o ciepłych uczuciach. O miłości i szacunku. O pasji i szczęściu. O tym, co musi być przebaczone.
Zaśpiewała o chłodzie i nienawiści. O tym, czego nie wolno zapomnieć.
-Nai i eleni Ardo silar tenna maranwelva utúluva. Niech gwiazdy świata święcą aż nadejdzie nasz los.

Ponownie uniosła dłoń i wysłała jeden krótki impuls, dodając go do krążącej po sali energii. Nie była pewna, czy potrafiła, ale chciała do niego wlać swój przekaz.

Prim - 03-03-2015, 22:11

Mam nadzieję, że Kurt zajmie się oddziałem i nie spuści z Reshiego oka... tamten pewnie już coś kombinuje..
Westchnęła. I skinęła zabójcy głową. Tamten również to uczynił. Miała nadzieję, że Rytuał nie potrwa długo.

Zajęła wskazane miejsce w kręgu. Skupiła się. Obok niej, w tym samym zastanowieniu dryfowała Toruviel.
Zaczęły bacznie obserwować ruchy Szamanki. Znowu pojawiły się symbole, kręgi, aktywne sfery.
Tym razem jednak Ognistowłosa śpiewała.
Z początku cicho, później coraz głośniej.
Gdy bezgłośnie podziękowała za pomoc, aktywując kamień, Prim pochyliła głowę. Uśmiechnęła się lekko.
Symbole wokół obelisku zaczęły parować.
W tych oparach kształtowała się Mowa, Dziedzictwo, Siła. Jedność Za- Południa.
Szamanka po chwili zaczęła słabnąć.
Jeśli dalej będzie słabła..to...trzeba ją będzie wesprzeć, myślała, wpatrując się z troską w Ognistowłosą.
Na szczęście Rytuał włączali się kapłani i dostojnicy, potęgując śpiew Rytuału. Potęgując również siły Szamanki.
Energia kotłowała się w Monolicie. Powstrzymywana i kształtowana Mocą Szamanki. Wyglądała niesamowicie, falując i promieniując blaskiem na ściany z Minerału.
Ognistowłosa zadrżała. Od kilku minut coś zmieniało się w jej postawie.
Prim dostrzegła, jak każdy ruch staje się dla niej coraz cięższy, jak z wysiłkiem kontroluje pokłady energii Monolitu. Nadszedł czas, by wspomóc ją i zapisać myśl.
Pierwsza zrobiła to Toruviel. Jej wysoki głos wzbił się ponad inne, niosąc ze sobą naprawdę piękną pieśń. Jej kolejne tony zabrzmiały historią Aenthil i ludzi Północy. Zabrzmiały uczuciami, głębokimi, prawdziwymi, schowanymi na samym dnie serca.
Prim pomyślała, że tak w zasadzie...to oprócz innego kształtu uszu... nie różnią się aż tak bardzo.
Obie miały Dom, który został im odebrany. Obie przeżyły jego utratę. Obie mają w sobie ogromne pokłady żalu i smutku tamtych dni. I dni teraźniejszych, gdy patrzą na losy swojego ludu.
Obie potrafią czuć. Moc, energię, bieg życia.
Toruviel zakończyła śpiew. Wszystko zostało przez nią wysłane. Prim wiedziała, że właściwie nie musi nic dodawać o Północy. Elfka zachwiała się. Wysłana przez nią energia dotarła do Szamanki.

Nadeszła jej kolej.
Ułożyła ręce przed sobą, utrzymując dłonie naprzeciw siebie w niewielkiej odległości. Lekko je zaokrągliła.
Spróbowała dołączyć do śpiewu. Cichutko, nucąc swoją melodię, komponującą się jednak z potężną mantrą kapłanów, zaczęła skupiać w sobie Moc.
Matko Naturo, wspieraj mnie w każdym przedsięwzięciu...użycz mi Mocy..patronuj poczynaniom... Winorośli..patronko moja... bądź.
Poczuła, jak energia przepływa przez jej ciało, jak skupia się w jej ciepłych dłoniach.
Czas, by dopisać coś do Pamięci...
Myślała ostrożnie, starannie dobierając słowa..
Imperium. Sojusznik. Przyjaciel. Przyniósł pomoc. Wspiera swoją mocą.
Wzajemne cele i obietnice.

Tu przez głowę przebiegło jej spotkanie z Ognistowłosą, jej słowa sojuszu...
Skupiła się na centrum Rytuału, chciała, by jej myśli, nasycone energią Matki Natury, dotarły do celu.
Zwróciła dłonie w stronę Monolitu. Popchnęła strużkę energii. Czuła, jak opuszcza jej ciało i mknie do celu.
Odetchnęła. I ponownie zaczęła zbierać ją w sobie, by mocniej wspomóc Szamankę. Jeszcze jedno pchnięcie.

Właściwie wszystko zostało już powiedziane. Lecz jeszcze jedno wspomnienie kołatało jej się w głowie. Wywołane śpiewem Toruviel błąkało się przed jej oczami, jak dawno wyparty sen.
Velida...
Nucąc swoją mantrę, czuła, że po policzku popłynęła jej łza.
Postanowiła dodać coś jeszcze do Pamięci.
Że ludzie Północy nie różnią się wiele od nich. Też kochają, płaczą, śmieją się i modlą.
Rodzą się i umierają.
Często bez poczucia, że właściwie żyją. Że coś się w nich zmienia.
Wielu walczy w imię ideałów, Ojczyzny, samego siebie.
Są odważni, są Ci tchórzliwi.
Są uparci, i ulegli, są godni miłości i godni pogardy.
Są różni.
A czerpanie z tej różnorodności może czegoś nauczyć. Nauczyć unikać błędów, nauczyć bardziej kochać swoją ziemię i Matkę. Nauczyć żyć tych, którzy trwali w uśpieniu.
Bo być może i Za- Południe po pewnym czasie potknie się o te same kłody, zatopi się w sobie, nie dostrzeże niebezpieczeństwa, jak nie dostrzegła go Północ...
Westchnęła. Tworzy się Nowy Świat.

Skierowała dłonie w stronę Monolitu i Szamanki.
Wyprostowała palce i ponownie popchnęła energię, zgromadzoną w dłoniach. Zielonkawa poświata pomknęła w centrum Rytuału.

Indiana - 05-03-2015, 04:38

Reshi,
idąc wzdłuż galeryjki podeszliście do podstawy schodów, rozmawiając.
- Imię człowiek Kalid, ona kobieta w on myśl jest bardzo - kapłan uśmiechnął się z niejakim zrozumieniem - Mocna myśl, dobra, wiele. I ona kobieta może być że myśl też on. Nawzajem myśl dobra. Wtedy jeśli on ... obiecać śmierć przez my, to ona magia rozpraszać.
Khan przeciw my nie. On razem my. Ale ona kobieta, Emilia, ona swoja wola mało, ona władza mocna magia inna. Mocna jak Khan może więcej mocna nawet. Magia od boga. Boga-las. Boga-puszcza - w powietrzu nakreślił zawiniętą swarzycę - Boga ta sama jak smok. Styria - zgrzytnął zębami słyszalnie.
- Myślałem, ze idziemy na zewnątrz - wtrącił się Verlan - Wolałbym wiedzieć, co tam się dzieje, tu trochę jesteśmy ślepi i głusi, nie? Kurt?
Wszyscy mówiliście cicho, jako że na dole wciąż trwał rytuał, ku sklepieniu wędrowały kolejne wiązki świetlistych promieni.
- Nie wiem, szczerze - mruknął dowódca, nie podnosząc wzroku znad opartej na podkurczonym kolanie kuszy - Nie wiem, czy przy tych magiach coś nie wylezie nagle w środku sali. Ale masz rację, jakby się mieli tu nagle materializować, to już by tu byli. Dobra, Verlan, może faktycznie rozjrzyjcie się. Może niegłupio by było zabezpieczyć więcej terenu... Ale gówno tam, nie mamy tyle granatów, tylu ludzi... A ciągle centrum zagrożenia jest tu. Muszą tu wleźć. Chyba, że Reshion wymyslisz coś innego, to nie krępuj się.


Prim i Toruviel,
wasz śpiew przebrzmiał, wtopił się w chór innych głosów, dźwięk nabrał kształtów i pomknął ku sklepieniu świetlistymi rozbłyskami zaznaczając się gdzieś na powierzchni wydrążonego kamienia.
Zatopione we własnych odczuciach i wzruszeniach, dopiero po chwili dostrzegłyście, że patrzą na was. W szeroko otwartych oczach, w większości zaciągniętych łzami, malowało się poruszenie, zdziwienie, współczucie, wielka serdeczność. Wiodłyście wzrokiem dookoła sali, a kolejni przesyłali wam pełne szacunku i sympatii ukłony i uśmiechy. Jeden z mężczyzn wyszedł nawet ze swojego miejsca w kręgu, by podejść do was i gestem, który widziałyście już wcześniej, objąć swoimi dłońmi wasze dłonie na znak przyjaźni.
Maiput odwróciła się od kamienia i patrzyła na was uśmiechając się, przycisnęła dłonie do serca i wyprostowała w waszą stronę, mówiąc "dziękuję".
Przyszłość jest nieznana, nikt nie powinien nigdy łudzić się tym, że wie, co ona przyniesie. Ale w tym momencie zyskałyście przekonanie, a właściwie pewność, że pomiędzy ludem Zapołudnia a ludem Aenthil, pomiędzy ludem Zapołudnia a ludźmi Imperatora, pomiędzy ludem Zapołudnia a niziołkami z Velidy zawsze będzie zrozumienie i przyjaźń. Coś znacznie więcej wartego niż jakiekolwiek polityczne sojusze.

Rytuał trwał dalej.
Szamanka odetchnęła głęboko, jak przed kolejnym wielkim wysiłkiem. Wasza moc pozwoliła jej odzyskac siły, zebrać z powrotem w garść rozchwiane emocje, zapanować nad energią własnego umysłu.
Pamięć była kompletna, powiązana z Ludem.
Trzeba było zdjąć więżące ją zaklęcie.
Powoli, niemal mechanicznymi ruchami, starannie analizowała każdy z symboli dookoła. Płonęły teraz fioletem, zamiast błękitem, podobnie jak monolit, w którym wciąż kotłowały się fale energii.
Potem zaczęła je osłabiać. Krążąc dookoła kreśliła linie, które miały stanowić odwrotność magicznej potężnej blokady.
kiedyś, pokolenia temu, grono potężnych ludzi o wielkiej mocy, zakładało wspólnie wiele dni te blokadę. Teraz ona jedna, sama, chciała ją złamać w godzinę.
Wszyscy patrzyliście w skupieniu, jak linie powoli bledną, aż stało się coś, co zaburzyło waszą wiarę w zmysł wzroku.
Maiput krzyknęła krótko, urywanie, dźwiękiem o bolesnej częstotliwości, zmuszając wszystkich do przysłonięcia uszu. Krąg zaklęcia przygasł na krótką sekundę, gdy odbite od ścian obelisku fale dźwięku wróciły i uderzyły w znaki. Wtedy przez niego przeszła. Przekroczyła krąg i weszła do środka. Podeszła do powierzchni monolitu, przyłozyła do niego dłonie, stojąc po kostki w parującym oleju skalnym. Widzieliście, jak zamyka oczy, a ból ścina jej rysy, jak dłońmi napiera na powierzchnię kamienia, aż zaczyna dziać się niemożliwe. Powierzchnia ustąpiła.
Maiput zrobiła krok i weszła w monolit, który zawrzał szkarłatem, wokół niej uniosły się smugi buzującej energii, unosząc wysoko jej wężowe sploty włosów, rozpościerając fałdy karminowej sukni.
Obręcz symboli wyrysowanych w powietrzu zapłonęła czerwienią, cała komnata utonęła w czerwieni.
Olej skalny przekroczył temperaturę zapłonu i zajął się żywym ogniem, obejmując monolit płomieniami.
Szamanka z uniesionymi rękoma jak natchniona unosiła i koncentrowała emanującą z monolitu energię, układała ją w fale i koncentrycznie uderzała nimi w otaczający monolit wieniec. Raz za razem. Raz za razem.
Osłabła po kilkudziesięciu.

Jeśli rytuał się nie uda... lub mi się nie uda z niego wyjść... proszę... obrońcie to, co tu zostawię.

Reshion vol 2 Electric Bo - 06-03-2015, 02:01

Patrzył na rytuał na dole, mrużac oczy, czuł się źle.

Powinienie tam być. Powinienem dodać coś do pamięci. Powinienem zabezpieczyć przynajmniej moich rodaków. Ale tego nie robię. W pełni świadomy wynikających z tego niebezpieczeństw.... Ehh. - Wzdechnięciu w myślach towarzyszyło jeszcze jedno, materialne.

- Ograniczył bym się do obstawienie wejścia, od którego zmierzała Taihire i reszta grupy. Poszło ich całkiem sporo, jeśli oni sobie z nimi nie poradzili to wątpię abyśmy my mieli dać radę. - Zaczął się rządzić, spoglądając na tłumy na dole. - Wspominali też o tym potworze, voghernie, czy jakoś tak. To go chyba spotkaliśmy chyba po drodze tutaj, jak mają pecha to w niego też wdepną, nasi lub tamci. - Obrócił się twarzą do kusznika. - Jak chcesz tam iść to powstrzymam ciebie. Weźcie cześć tych granatów zamocowanych wcześniej przez Cynthię, przydadzą się. Mała grupa powinna zostać też za wami jako oddział odwodowy lub ubezpieczający. Można też wyjście za minować i po waszym ewentualnym wycofaniu wysadzić je. - Wzruszył ramionami. - Ja bym jednak nie szedł. Niby szamanka może teraz umrzeć jak mówiła ale póki co to ryzyko jest duże. Oni i tak tutaj zamierzają przyjść, więc możemy na nich poczekać, zrobić zasadzkę, cokolwiek. Wykorzystajmy przewagę terenu i liczebną. Gobliny też można wykorzystać przecież to loka.. - Nagle zatrzymał się w środku gestykulacji. Spojrzał delikatnie w bok, towarzyszył temu ruch ust. Potem zwrócił się do kapłana.- Czy mieszkają tutaj elfy podziemne? Bądź bywały zauważane na tym terenie? I w sumie.. czy dodawanie pamięci się już skończyło? Bo.. - Jakoś ten ton, który zazwyczaj towarzyszył mu cały czas znikł i zastąpił go głos pełen smutku, taki którego nie używał od kilkunastu lat, od pamiętnych wydarzeń. - .. chciałbym coś jeszcze dodać... jak można..

Akinori - 06-03-2015, 18:49

- Zostanę tutaj razem z ludem i moją Panią. - Powiedział Fenris - Po mimo faktu że nie przydam się w rytuale sądzę że tu jest moje miejsce, u jej boku.
Toruviel - 07-03-2015, 02:26

Gdy zamilkła i posłała impuls wynurzyła się ze swoistego transu własnej podświadomości - jej wspomnień, ideałów jej pobratymców i ich nadziei, spostrzegła jak zgromadzeni tu tubylcy patrzyli na nią i Primulę. Wzruszenie, zrozumienie, smutek, ciepła pewność, że jesteście ich sojusznikami i zapewnienie, że oni są waszymi.
Ci ludzie na prawdę tworzyli jedyną w swoim rodzaju wspólnotę.

Chór głosów ucichł. Zaczynała się najtrudniejsza część Rytuału. Przebudzenie, zdarcie licznych, wielowiekowych pieczęci strzegących wiedzy...

Toruviel, patrząc na to co działo się z Szamanką, zacisnęła bezsilnie dłonie w pięści. To, co robiła ta kobieta było niezwykłe. Wymagało wielkiej siły i jeszcze większej samokontroli. A siły Szamanki słabły z każdą chwilą. Naładować się znowu, pomóc jej. Ale nie zdążyła.

Szmanka wkroczyła do środka kamiennego monolitu, zawisła pośród litej skały, wywołując u elfki ciche westchnienie. Rzeczy, które zdają się niemożliwe, mogą się urzeczywistnić. Ale prawdopodobieństwo, że kobieta nie wyjdzie z tego cało było olbrzymie. A wtedy oni będą musieli być gotowi.

Z wahaniem oderwała wzrok od rozgrywającego się przed nią magicznego spektaklu, odwróciła się. Musiała to zrobić jeszcze raz. Zaczerpnąć jeszcze raz. Żeby móc zrobić coś jeszcze. Żeby nie stać z boku/

Prim - 08-03-2015, 01:35

Przyjaźń. Sojusz. Między Imperium, a Za- Południem. Ludem Velidy i Ludem Ognistowłosej.
Po twarzy przemknął jej jakiś znak wzruszenia.
Przez chwilę czuła się jak w domu...w Dolinie.
Czy odtąd Za- Południe stanie się jej drugim Domem?
Miała nadzieję, że sojusz Imperium okaże się mocny, prawdziwy. Okaże się wsparciem, gdy cała Północ będzie ścigała..
Ścigała z nożami w zębach i dłoniach.
Generalnie nie miała nic naprzeciw nożom. Wręcz- lubiła je. W kuchni. Przy pasie. Opcjonalnie w krtani przeciwnika. Absolutnie natomiast nie lubiła noży w swoim własnym brzuchu.
Szamanka obiecała. Prim też. Wesprze ją, jak tylko będzie umiała.
Nawet, jeśli ta znajdzie się za progiem Śmierci. Będzie próbowała ją wydrzeć. Wyszarpać z objęć Tej, która zbiera krwawe żniwo. Matka Natura jej pomoże...

W skupieniu wpatrywała się w centrum Rytuału. Szamanka, wsparta ich energią zaczęła uderzać falami w wieniec wokół monolitu. Prim z niepokojem obserwowała jej poczynania.
Energia nie jest nieskończona..co...jeśli nie wystarczy...
Z każdym kolejnym ruchem Szmamance coraz ciężej przychodziło kierowanie falami.
Nadszedł moment osłabienia.
Spojrzała w bok. Toruviel udała się zaczerpnąć energii.
Prim miała natomiast jeszcze jakąś rezerwę. Niewiele. Tak, by pewnie stać na nogach...
Zadecydowała. Pośle tyle, ile zdoła. Tak, by jeszcze przez chwilę podtrzymać Szamankę. By zyskać na czasie do powrotu Toruviel. Potem zaś ona uzupełni to, co przed chwilą pomknęło w stronę Monolitu.

Złożyła ręce przed sobą. Musi odpowiednio wyważyć ilość.
Popchnęła niewielką strugę energii.
Zakręciło jej się w głowie. Ciemne plamy tańczyły przed jej oczami.
Ledwo utrzymała się na nogach. W głowie zaczął pulsować ból.
Zmrużyła oczy. Musi wytrzymać, póki Toruviel nie wróci. Póki ona sama nie pobierze Mocy.

Indiana - 08-03-2015, 17:52

Reshi,
Kurt z lekkim zniecierpliwieniem poprawił ułożenie kuszy. Nie patrzył na ciebie, cały czas śledził wzrokiem salę, gotów do natychmiastowej reakcji.
- Stary, nie rozumiem o co ci chodzi - westchnął - Ta cała świątynia tutaj jest obstawiona, jak widzisz. Granaty możesz wziąć tam, gdzie będzie miał kto je odpalać i lepiej zeby to była Cynthia, to gówno ma taką temperaturę, że jeden zły ruch i nawet popiołu nie zostanie. Uważasz, żeby posłać ludzi do wyjścia, gdzie poszedł Kodran? Dobra, w sumie można.
Twoje ostatnie pytanie było skierowane chyba do kapłana, w każdym razie on uznał, że jest do niego.
- Elfa? Blada elfa tu nie. Daleko, daleko niż krawędź wielka woda. A Pamięć... - spojrzał z niepokojem za krawędź galerii, gdzie w rozjarzonym do czerwoności monolicie trwała Szamanka - Tak, skończone. Teraz obręcz nie-pamięć łamanie - westchnął ciężko i ze smutkiem - Jeszcze chwila tutaj. Po chwila jak wszystko koniec, jak ty mówiony, iść do tam gdzie Taihire? Tak? Albo ty iść albo nasza ludzia. Tak?



Tymczasem na dole komnaty magiczny spektakl trwał dalej i coraz bardziej przeradzał się w smutny dramat.

W wyraźny sposób wzmocniona energią od Prim, unosząca się w monolicie Szamanka po raz kolejny poderwała się, rozjarzyła obręcz znaków, wyemitowując tę energię na zewnątrz. Obręcz zaiskrzyła tak, że roznoszące się od niej światło utworzyło nad monolitem świetlistą kopułę.
To dało Szamance chwilę więcej. Ale minęła może minuta, kiedy pod niewidzialnym ciężarem jej dłonie opadały coraz niżej, ona też pochylała się, aż w końcu upadła na kolana, podpierając się rękami.
Płomienie zdawały się wnikać do wnętrza monolitu, zajęły jej włosy, tworząc wokół głowy złocisty pióropusz.
Ognistowłosa...
Dookoła was milczeli. Wielu płakało. Niektórzy w bezsilnej złości chcieli rzucać się na wieniec symboli, kilku to zrobiło, padając bez czucia, pozostałych powstrzymali. A niektórzy modlili się.

Jednak zamiast przerażającego końca nadeszło co innego.
Usłyszałyście to jak odległy szum, niezidentyfikowany dźwięk, jakiś hałas, trudny do przypisania jakiemukolwiek instrumentowi. Dopiero po chwili zrozumiałyście.
To był śpiew.
Dobiegający z zewnątrz poszum zmieniał się w rosnący z każdą sekundą potężny zaśpiew, chór serek gardeł, niosący niewyobrażalną moc. Byłyście skłonne się założyć, że tym śpiewem rozbrzmiewało całe Zapołudnie, że wszyscy co do jednego tubylcy zatrzymali się i dołączyli do tego śpiewu.
I dźwięk zaczął materializować się.
Monolit spowił czarny dym, jak płaszcz, przytłumił płomienie i zasłonił buzującą wewnątrz moc i klęczącą wyczerpaną kobietę
Odczuliście ich wszyscy jeszcze zanim oczy zobaczyły kształty. Zrobiło się zimno, bardzo zimno. Najpierw ze zdziwieniem zobaczyłyście, że pozostali milkną, pochylają głowy, padają na kolana. Potem poczułyście strach, tak wielki, że z trudem powstrzymałyście paniczną chęć ucieczki.
A potem ich zobaczyłyście.
Stali wokół monolitu. Pięć czarnych postaci, jak ciemniejsza plama w ciemności, tak intensywnej, że zdawała się pochłaniać światło wokół.
Każda z was odczuła to osobno, ale każda tak samo. Bo oni choć stali przy monolicie, patrzyli na was.
Postaci bez twarzy, twarze bez oczu, oczy bez źrenic, patrzyły na was, wyszukując w was strach, samotność, nienawiść, cierpienie. Znaleźli.
Przyjrzeli się z ciekawością.
Byłyście absolutnie pewnie,że skinęli głowami. Z akceptacją. Może nawet z wdzięcznością. Ale nie byliście pewni czy znają te uczucia.
A potem obręcz symboli pękła.
Implozja zassała dźwięk, przez chwilę pozostawiając was w ciszy, która wyła wam w uszach i rozbłyskiwała fontannami gwiazd w kącikach oczu.
Oni stali wokół niej, kształty stapiały się z płomieniami, migotały. Ona wstała, ręce miała rozrzucone na boki, bransolety drgały w migotliwym blasku oplatających ją płomieni. Straciła sploty włosów, krótkie, rozplecione kosmyki unosiły się delikatnie wokół jej głowy. Oczy miała szeroko otwarte, lśniły białym blaskiem bez źrenic. Napięte mięśnie i ścięgna przecinały błękitnie linie żył, pulsujących intensywnym kolorem Minerału, błękitem. Unosząc się ponad metr nad poziomem podłogi trwała. Moc płynęła przez nią, a ona stabilizowała ją pewnie, spokojnie, kierując w sklepienie, które rozbłysło szkarłatem. Przepływała przez kolejne poziomy znaków, wiążąc, spajając, splatając i spływała z powrotem, jako jedność.
Maiput znaczy siostra. Mam na imię Neyestecae. Ta, która prowadzi innych.
Mój lud nazywa się Ludzie-którzy-Wiedzą, Qarnachasayosyran. Ludzie północy nazwą nas ludem Qa. Tak jednak nazywa się miasto, w którym jesteśmy. Qa. To znaczy "człowiek" ale także "życie".
Powróciliśmy do qa. Wróciliśmy pośród ludy ziemi. Wróciliśmy do życia.

Reshion vol 2 Electric Bo - 09-03-2015, 02:23

Świetnie, no cóż, żyje się dalej.

Podrapał się po brodzie zapatrzony w ścianę, że jego uwagę przykuło to co się działo na dole. Z mieszanymi uczuciami i zaciekawieniem oglądał całe widowisko, nie pewny tego co będzie dalej. Z każdą chwilą zaczynało mu się coraz mniej to podobać.

- Dobra.. chyba się skończyło. W sumie to można zrobić mały zwiad za chwilę zobaczyć co się tam dzieje. - Włączyło mu się rządzenie. - Verlan, skocz po Cynthię, niech weźmie jakieś wybuchowe przedmioty. Pójdziemy w czwórkę, tylko. - Do kapłana i Fenrisa. - Wy przekażcie innym, i przekażcie grupie wojowników aby zostali w gotowości przy wyjściu. Jak będziemy potrzebowali pomocy to zaczniemy się drżeć "naha". - Do Kurta. - Ogarnij jakiejś pochodnie, i jakbyś wpadł przypadkiem na broń rodzaju włócznia lub miecz dla mnie to był bym wdzięczny. Łuk ze strzałami też dobry będzie.

Indiana - 10-03-2015, 14:48

Reshi, Cynthia siedzi zaraz obok, pilnuje rozłożonych przy schodach na górę ładunków.

Na dźwięk Twoich słów Kurt znieruchomiał i zmrużył oczy, jakby upewniał się, że dobrze usłyszał, po czym odwrócił się do ciebie, nie zmieniając pozycji i wbił w ciebie lodowaty wzrok.
- Nie popieprzyło ci się coś, alchemiku....? - powiedział cichym i spokojnym głosem, tak spokojnym, że aż zapachniało kostnicą - Bierz dupę w troki i rób co masz robić. W tej, *****, chwili i w podskokach.
Ton nie wymagał potwierdzania go żadnymi gestami ani ozdobnikami, choć przy ostatnich słowach dało się słyszeć zgrzytnięcie zębów. Kurt rzadko bywał naprawdę wściekły, ale stan zimnej irytacji zawsze poprzedzał wybuch. Należało zejść mu z oczu.
Cynthia i Verlan podeszli, nieco rozbawieni sytuacją.
- Pochodnie, geniuszu, masz na ścianie korytarza - zaśmiał się wojownik - A broń, rozejrzyj się, widzisz tę stertę? Przed rytuałem ten tam - wskazał na stojącego pod białymi wrotami Drevediego i leżącą obok niego broń - niósł tego od cholery i tyci dla Fenrisa. Chcesz, to zasuwaj i sobie przynieś, bo chłopców na posyłki to ja tu nie widzę.
- A ładunki - uzupełniła Cynthia - to jest termit, Reshi. To nie są jakieś zwykłe granaty. To ma temperaturę taką, że topi skałę. Nie użyję tego na zewnątrz w tłumie tubylców.

W tym momencie umilkliście wszyscy, bo na dole właśnie rozgrywał się kluczowy moment wielkiej sprawy. Gdy pojawili się Opiekunowie, w sali pociemniało. Pochodnie, także te wskazane przed chwila przez Verlana, zgasły jak zdmuchnięte. Poczuliście dojmujące zimno, mogliście się założyć, że wasze oddechy zmieniały się w parę. Tubylcy, stojący na galeryjce, ci na dole sali zresztą również, padli na kolana, niektórzy pochylili twarze ku ziemi, nie chcąc spoglądać w twarze Strasznych Śpiących.
Wam również zdawało się, że ziemia zwiększyła grawitację i przyciąga wasze kolana i czoła w zdwojony sposób.
Monolit nabrał barwy krwistej czerwieni, podobnie jak wszystko dookoła. Czerwienią lśniło poznaczone symbolami sklepienie, woda płynąca w kaskadach wyglądała jak strumienie krwi. Płonący wokół kamienia ogień zdawał się sięgać prawie poziomu galerii, ale widzieliście ich doskonale, pięć postaci ciemniejszych niż ciemność, i ją.
Neyestecae.
Jej imię nie zostało wymówione na głos, w każdym razie nie zauważyliście. Pojawiło się w waszych umysłach, podobnie jak nazwa ludu Qa. Po prostu było.
Nikt z was nie był w stanie ocenić ile to trwało.
Powoli ogień zaczął przygasać, płomienie ciemniały i spływały do podstawy monolitu, który zmieniał barwę na karmin, purpurę, a potem fiolet. Zmiana ciśnienia po implozji sprawiła, że czuliście intensywne zawroty głowy, szaloną senność i ociężałość. Kurt, żeby nie spaść z krawędzi, zaparł się stopą o gzyms przy słupie i tylko siła woli trzymał otwarte powieki.
Zrobiło sie cicho.
Płomień spełzł z sykiem do rynny z olejem skalnym. Monolit odzyskał barwę błękitu.
Neyestecae jeszcze chwilę pozostawała w środku, po czym wyszła z niego spokojnym krokiem, jakby przekraczała zasłonę z dymu, a nie ze skały. Trudno było nie zauważyć zmian. Zniknęły wszystkie ślady zmęczenia. Włosy, teraz krótkie do ramion, unosiły się silnie naelektryzowane wokół jej głowy, tworząc aureolę. Blada skóra i białka oczu opalizowały intensywnie, jakby przebiegały po nich raz po raz wyładowania energii. Ogromny błękitny klejnot, jaki nosiła na czole, lśnił i pulsował blaskiem. Uśmiechała się. Uśmiech pozostał niezmieniony.
Gdy stanęła przed wami, wszyscy wodzowie i kapłani, ludzie Qa, przyklękli przed nią, tym razem bez ciężaru boskiej mocy. Wiedzeni odruchem, właściwym ludziom, oddali hołd swojej nowej władczyni.
Ona oddała im ukłon, pochylając głowę na znak oddania dla swojego ludu.

A potem przestało być cicho. Z zewnątrz dobiegł was dźwięk jak huk fali, dopiero po chwili dający sie zidentyfikować jako zbiorowy okrzyk radości i wiwatów. Ludzie w środku także zaczęli się śmiać i krzyczeć, niektórzy śmiali się przez łzy. Podbiegli do niej, chcąc uścisnąć jej dłonie, wmieszali się biali kapłani, rozległo się kilka głosów, dały osobie znać praktyczne sprawy organizacyjne.
- Trzeba to zrobić jak należy! Pani, musisz pokazać się ludziom. Na zewnątrz, a potem musimy wrócić na powierzchnię.
- Twoja obecność doda sił walczącym o Miasto-na-brzegu.
- Tak, na powierzchni, w świątyni, powinna zostać odprawiona ceremonia koronacyjna...
Neyestecae westchnęła.
- Powoli. Muszę podziękowac najpierw, wam, wszystkim, a potem ludziom na zewnątrz. Bez nich... Ech, mniejsza z tym - podeszła do Prim i Toruviel, pochylając głowę - Nie ma słów, którymi mogłabym podziękować... Wśród ludu Qa jesteście u siebie. Wy i wszyscy wasi. Na zawsze. Dopóki świat się nie zapadnie w nicość. Lud Qa nigdy nie podniesie ręki przeciw elfom z Aenthil i ludziom Imperium. A ja... - głos jej zadrżał, z bliska nie wydawała się taka potężna i przepełniona mocą, z bliska była ludzka - A ja nigdy wam nie zapomnę, co zrobiłyście - i ze zwyczajną ludzką reakcją uścisnęła was. Dotyk jej rąk był jak zanurzenie w intersekcji albo kopnięcie elektrostatyczne.
Gdy się odsunęła, kapłani nałożyli jej ozdobiony kamieniami kołnierz i płaszcz, i zabrali się za mocowanie pióropusza ze złotymi piórami.

Na górze Kurt otrząsnął się nad kuszą.
- Jeśli macie iść zrobić rekonesans na górze, to teraz, zanim ona wyjdzie z tą całą koronacyjną procesją.

Toruviel - 10-03-2015, 20:19

Toruviel była w środku pierwszego rytuału, gdy Primula, ostatnim chyba wysiłkiem, wysłała porcję energii Szmance. Szybciej.. Zdawało jej się, że świat wiruje dookoła, oddech miała przyspieszony. Była w trakcie drugiego, krążąc to w jedną, to w drugą stronę i wyrzucając z siebie formuły w zawrotnym tempie, kiedy wszędzie wokół rozbrzmiał śpiew. Wszędzie. Czuła to, czuła u tych ludzi jedność, i moc przez nią niesioną. Nim głosy ucichły oczyściła miejsce po rytuale. Czuła się, jakby nie spała od dwóch dni i ktoś wetknął jej zapałki między powieki, ale myślała jasno.
Nie była już tu potrzebna. Wróciła do Primuli. Druidka ledwie trzymała się na nogach. Zawahała się przez chwilę, nie chcąc zranić jej dumy, ale podtrzymała hobbitkę.

Śpiew narastał, wibrował w powietrzu, czuła to całą sobą. Był niemal namacalny i taki się stał. Gdy ujrzała smugi czarnego dymu, wiedziała, kto nadchodzi i nacisnęła dłoń na połach sukni. Nie, teraz nic mi nie powinno grozić. Nic mi nie zrobią... tylko boję się, tak okropnie się boję. Puściła Primulę, ale wciąż stały ramię w ramię.
Byli tu, pięć czarnych postaci. Patrzyli na nie. A Toruviel wiedziała czego szukają i odwzajemniła ich spojrzenie. Widok przesłoniły jej łzy, ale nie zamknęła powiek. Tak jak wtedy, w podziemnej świątyni. I wydało jej się, że przeszła pewną próbę, a potem wiele rzeczy zdarzyło się w jednej chwili - bariera implodowała, a Szamanka, teraz krótkowłosa i o oczach płonących białym światłem, stała otoczona przez Opiekunów.
Oni zniknęli.
Ona przemówiła.
A w sali wybuchła wrzawa. Spontaniczna, ogarniająca wszystkich radość. Qarnachasayosyran. Qa. Qualie - lud Qa. I Neyestecae, z której promieniowała moc, błękitna, elektryzująca moc Minerału. Oni ją kochali. Była ich symbolem. Ich władcą.

Podeszła do nich, tłumacząc się wszystkim wokół. Na słowa podziękowania Toruviel odpowiedziała nieśmiałym uśmiecham i głębokim ukłonem, spuściwszy oczy i przyłożywszy dłoń do obojczyka. Był to gest głębokiego szacunku. A gdy się podniosła wpadła w objęcia, których dotyk przypominał jej najczystszą moc wichrów.
-My nie walczymy, jeśli nie musimy, więc wierzę, że pozostaniemy w przyjaźni, Neyestecae. Aenthil i Qa. A może my także. - odwzajemniła uśmiech, tym razem szeroko, w policzkach pojawiły się dołeczki, i skinęła głową, gdy Szamankę otoczyła jej świta.

Reshion vol 2 Electric Bo - 11-03-2015, 02:28

Już miał coś odpowiedzieć Kurtowi, szczerze mówiąc nie spodziewał się, aż tak złowrogiej reakcji, gdy nagle na dole akcja się wznowiła. Ciążenie się zwiększyło niemiłosiernie przyciągając go do ziemi. Nie mając siły walczyć poddał się sile przyciągania ziemskiego siadając na ziemi potem odchylając się do tyłu, znajdując podporę w rękach. Kilka najbliższych chwil minęło mu w tej pozycji, oczy były zamknięte, krótka drzemka pomogła ale organizm dalej domagał się snu.

Dopiero pierwsze okrzyki wyrwały go ze stanu półsnu. Wstał, przetarł twarz i zabrał się do roboty. Wybrał sobie kruczoczarną włócznie. Całkiem przyjemnie leżała mu w dłoniach. Zabrał dwie pochodnie, jedną schował za pasek drugą wręczył Cynthi.

- Ty jedną weź, nie bój się jej wywalić jak będzie przeszkadzać tobie. Mam nadzieję, że masz czym ją zapalić na szybko poza termitem? A swoją drogą nie da się jakoś go przerobić na broń rzucaną? Ustawić jakieś większe opóźnienie przez wydłużenie lontu? I tubylcami się na razie nie martw, pójdziemy kawałek z przodu gdzie raczej spotkamy tych nie przyjaznych nam. - Pół uśmiech zagościł mu na twarzy. - Poza tym kto mówił, że nie będzie okazji gdzie przeciwnicy się ładnie zgrupują razem z dala od naszych. Choć... jak z przenoszeniem się płomieni między obiektami w porównaniu do normalnego ognia?

Odszedł kawałek od reszty, by stanąć tak, że widział wszystkich bez potrzeby odwracania głową.

- Pójdziemy jako zwiad i oddział to wkurzenia wroga. Jak będziemy teraz szli i wypatrzycie jakiegoś wojownika bądź dowódcę przekażcie im to. Dodajcie jeszcze aby wysłali za nami większe siły, przynajmniej w odwodzie.

Powtórzył jeszcze cały plan kapłanowi z prośbą przekazania innym ważnym osobą, kto jak kto ale chyba lokalny lepiej wie jak wygląda tutaj łańcuch dowodzenia, a potem ruszył w drogę z resztą do tunelu, w którym zniknęła Taihire z Kodranem.

Indiana - 11-03-2015, 02:51

- Reshi, wszystko się da, ale trzeba do tego laboratorium oraz chwili spokoju, jak raz nie mam żadnego z tych składników - Cynthia spojrzała na ciebie z lekkim niezrozumieniem - Wrogowie...? Ale że co nas niby atakuje? Myślałam, że idziemy sprawdzić, co się dzieje, a nie na jakąś wojnę. Przecież tam jest od cholerki jasnej tubylców. A ty startujesz, jakby tu jakaś armia wtargnęła. I gdzie ty w ogóle chcesz iść, za miasto? Po co...?
- Ej - wtrącił się Verlan - a co robimy z tymi niby jeńcem? Myślicie, że warto go wyciągnąć i trzymać jako szantaż?

Rozmawiając, wyszliscie schodami do pierwszych wrót piramidy. Nad wami promieniało błękitnawe światło, ale złamane blaskiem ognia. Stanęliście przed piramidą, mając przed sobą pomost wiodący na brzeg. Przed wami rozpościerał się widok na brzeg jeziora, na którym płonęły wielkie ogniska. Wokół nich ludzie cieszyli się, śpiewali, ściskali się, dało się dostrzec nastrój wyczekiwania.
Przy wrotach krzątali się tubylcy, rozkładając jakieś ozdoby, dywaniki, czy coś. Można się było domyślić, jaki jest dalszy plan, a Cynthia wyłozyła go na głos, patrząc na to,co robili stróżujący przy moście:
- Zapewne Neyestecae teraz przejdzie przez pomost do swoich ludzi, ewentualnie ją przeniosą czy coś, pójdą dokładnie naprzeciw do Komnaty Władców. Tron tam był pusty. Tam pewnie ją koronują czy jakkolwiek to się u nich nazywa. To by było logiczne całkiem bardzo...
- Hej - zaczepił was jeden z tubylców - Wasza powrót i Taihire - wskazał wam lekkie zamieszanie po drugiej stronie wokół grupki wojowników, w których rozpoznałeś tych, co poszli z Taihire. Jej samej nie było widac, ale mignęła ci twarz Kodrana.
Mignęło ci też jeszcze coś.
Cynthia też się wytrzeszczyła, a to, co widzieliście oboje, ubrał w słowa Verlan:
- Ej... oni chyba mają jakichś jeńców...

/-> #25 /

Prim - 11-03-2015, 16:11

Świat wirował. Nie za bardzo wiedziała co się dzieje wokół niej.
Kątem oka dostrzegła, że wróciła do niej Toruviel. Elfka podtrzymała ją.
Zdziwiła się, lecz nie miała siły myśleć o tym dłużej. Skinęła jej tylko lekko głową.
Druidka zwróciła swój wzrok w stronę Szamanki. Ognistowłosa upadła.
A więc na marne.
Schyliła głowę.

Potem pojawił się dźwięk.
A wraz z nim Opiekunowie.
Są tacy, jakimi opisała ich Primrose....Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego...
Skinęli głowami. Imperialistce. I Elfce.
A Ognistowłosa wstała.
Za- Południe wróciło do życia.
Neyestecae.
Lud Qa.
Wszystko zaczęło się od nowa.
Szamanka oddała pokłon ludowi. Jest ich władcą. Przywódcą odrodzonej cywilizacji.
Łzy szczęścia płynęły na fali okrzyków radości ludu. Kapłani podbiegli do Szamanki, przekrzykiwali się, rzucali propozycje.
Podeszła do nich wraz z Toruviel. Posadzka tańczyła pod jej nogami.
Popatrzyła w oczy Szamanki. Była w nich radość, szczęście i spełenienie....
Pokłoniła się jej z szacunkiem, podobnie jak elfka.
Ja również mam nadzieję, że pozostaniemy w przyjaźni. Że nasze drogi będą ze sobą splecione, aż do osiągnięcia celu. Że lud Qa i Imperium, Velida, będą przyjaciółmi. I może...my także. - powtórzyła ostatnie zdanie Toruviel
Po chwili poczuła elektryzujący uścisk Neyestecae. Odwzajemniła go, podobnie jak i uśmiech.
Szamankę otoczyła jej świta. Primula miała zamiar zebrać swoich ludzi i udać się za nimi, jednakże wcześniej chciała doprowadzić się do porządku. Podążyła w stronę kręgu. Pobrała energię. Poczuła jej przepływ przez ciało. Wreszcie odzyskała siły.
Gdy skończyła, Szamanka dalej stała, otoczona wianuszkiem dostojników. Odpowiadała z wyrozumiałością na ich kolejne propozycje i sugestie.
Wzrokiem zaczęła szukać Kurta i reszty Imperialistów.
Reshi wybrał się na zwiad razem z Cynthią i Verlanem. - usłyszała głos obok siebie- Uznałem, że powinnaś wiedzieć. - obróciła się i ujrzała Kurta
Reshi? A kto mu pozwolił na eskapady?- zapytała. Zabójca wzruszył ramionami. - No tak. Cholerne zapędy możnych.- nic nie odpowiedział - Dobra. Może dzięki temu będzie z niego jakiś pożytek. I dobrze że są z nim tamci. Przynajmniej jest szansa, że wróci w jednym kawałku. Dzięki. Gdyby nie wracali- trzeba będzie się o nich upomnieć. Skinęła mu głową i podeszła do Toruviel.

Indiana - 13-03-2015, 04:11

Reshi wraz z resztą oddziału, prócz Kurta, który pozostał przy Prim, ruszył na górę.
Tutaj tymczasem trwały przygotowania. Zupełnie zmieniła się atmosfera. Ludzie byli nieco roztrzęsieni, zdenerwowani i przejęci, ale zniknęło już to pełne napięcia wyczekiwanie, pomieszane ze strachem, strachem przed przyszłością, strachem przed obcowaniem z Mocą, strachem przed Opiekunami.
Ta odpuszczająca adrenalina powodowała, że się wszyscy byli nieco bardziej gadatliwi, mieli nerwowe ruchy i drżące ręce.
Neyestecae stała przed otwartymi już białymi wrotami, skąd przynoszono rozmaite akcesoria. Zerknąwszy tam zobaczyliście coś jak skarbiec, ułożone na ścianach rozmaite zdobne przedmioty, puchary, misy, broń, pióropusze.
Szamanka z lekkim uśmiechem z cierpliwością znosiła ustrajanie w rozmaite atrybuty władzy - szkarłatny płaszcz, wielki kołnierz, pióropusz. W dłonie wzięła zębaty miecz z obsydianowymi nabiciami, straszliwą śmiercionośną broń ich przodków.

Astori nie bardzo wiedząc, co ma ze sobą zrobić, pomagał jak mógł, korzystając z każdej okazji, żeby się do niej zbliżyć, dotknąć, nałożyć jakąś ozdobę. Gdy orszak wreszcie ruszył galeryjką ku wyjściu, spróbował wmanewrować się między idących za nią (i przed nią również) wodzów, gdzieś pomiędzy kapłanów w białych szatach, ale oni wszyscy mieli jakieś funkcje, ważne i rytualne. On był wojownikiem. Zabójcą. Nie kapłanem. Załował,że nie ruszył przodem, ale teraz na schodach do góry było już mnóstwo ludzi, nie było jak się przepychać.
Toruviel i Prim szły tuż za Szamanką, po jej obu bokach. Kurt przez chwilę szedł tuż obok Prim, nie tracąc czujności nawet w tłumie sojuszników.
Obejrzawszy się, Prim nie mogła zobaczyć, gdzie podział się Astori.
Dopiero gdy weszła na schody, z góry udało się jej go dostrzec.

Wojownik klęczał, złożony w pół, z twarzą niemal na ziemi, trzymając się za brzuch, jakby dostał czymś w trzewia. Jednocześnie z dołu rytualnej komnaty, który powoli już traciliście z oczu, dało się dostrzec blady kontur. Monolit promieniował inaczej, równo, intensywnie, błękitnie. To nie było światło tylko coś, jakby przestrzeń pękła, odsłaniając obraz, na którym ktoś namalował mgłę.
W powietrzu uniósł się zapach. I to była woń której pod żadnym pozorem nie powinno tu być. To był zapach łąki o zmierzchu, ziół, traw i ziemi. I mokrej końskiej sierści.

Prim - 14-03-2015, 01:35

Prim, pomimo doładowania energią wciąż trwała w stanie lekkiego szoku. Przez jej ciało i umysł przebiegło tego dnia kilka fal Mocy. Nigdy wcześniej nie próbowała takich eksperymentów.
Straciła też z oczu Astoriego, który jakby tylko czekał na jej zawahanie. Po sekundzie wyłonił się- kto mógłby przypuszczać, obok strojonej Szamanki.
Prim się uspokoiła. Pomimo tego, że teraz należał do jej ludu...to i tak był jej człowiekiem. Imperialistą się jest na całe życie.

Szły tuż za Ognistowłosą, Kurt obok nich.
Nagle medalion zawibrował.
Prim tknięta przeczuciem zaczęła się rozglądać wokół. Sprawdzać, czy wszystko jest w porządku.
Nie znalazła wśród tłumu charakterystycznych loków Remusa.
Nie...
Spojrzała w dół ze schodów.
Ujrzała klęczącego na posadzce Astoriego.
Medalion wibrował jeszcze bardziej.
W nozdrza uderzył ją zapach łąki. Tamtej łąki. Ziół, traw.
Końskiej sierści.
Mori Khan...
Koszmar stanął jej ponownie przed oczami.
Nie.. powiedziała bezgłośnie.

Dotknęła ramienia Szamanki. Przystanęła. Toruviel również, zaciekawiona zmianą zachowania druidki.
Prim zacisnęła wargi. W jej oczach zaiskrzyła wściekłość. Chciała biec z powrotem na dół.
Przecież skończyła ten koszmar... dlaczego on wraca...
Nienawidziła nieskończonych spraw. Nienawidziła całą sobą, całym swoim metrowej wysokości jestestwem.
Chciała biec na dół. Czy to było bezpieczne? Nie za bardzo.
Ten Szaman był potężny.
Ale Ognistowłosa również.
Spojrzała na nią z oczekiwaniem, gotowa poderwać się do biegu do Remusa.

Indiana - 14-03-2015, 02:16

Byliście już u góry schodów. W przejściu było ciasno, móstwo ludzi. Wrota miały kilka metrów szerokości, ale wodzowie, wojownicy i kapłani to było razem kilkadziesiąt osób.
Neyestecae odwróciła się, jak uderzona, po twoim dotyku, a ty poczułaś, i dostrzegłaś zresztą też, uderzenie elektrostatycznej potężnej iskry.
Jej szeroko otwarte oczy były białe.
- Na zewnątrz - powiedziała cicho, ale wszyscy usłyszeli, jeśli nie uszami, to umysłem. Ona stanęła jak głaz opływany przez wodę, wszyscy mijali ją, nie potrącając nawet. Wychodząc, stawali na pomoście i czekali w napięciu na jej polecenia.
Tymczasem na placu, przed wejściem na pomost ludzie zobaczywszy wychodzący orszak, zaczęli wrzeszczeć i wiwatować, czyniąc ogłuszający hałas.
Przez ten hałas jednak wprawne ucho hobbitki usłyszało przebijające się fałszywe nuty.
Wrzaski przerażenia.
Na placu coś się działo.
Tymczasem Neyestecae skupiła się na wnętrzu piramidy.
Teraz już świetnie widoczne pęknięcie wymiarów promieniowało światłem i zapachem. Ogromny ogier zmaterializował się w formę czarnego dymu, unosząc przed wami, miał szeroko otwarte ludzkie oczy, a one były pełne przerażenia. Szarpał się, jakby trzymały go niewidzialne sznury.
Kłąb dymu metamorfował, migocząc między postacią człowieka a jego totemu.
Ale usłyszeliście wyraźnie jego słowa.
- Przybyła! Jest tu! Ratuj!
Szamanka stała z uniesionymi rękoma, gotowa użyć mocy, przekrzywiła głowę na bok.
- Zaatakowałeś mnie. Skrzywdziłeś mojego człowieka.
Jej głos brzmiał w umysłach, był niski, jak głos mężczyzny. Gdy się odsunęłyście nieco, zobaczyłyście, że jej kontur wtapiał się w kontur potężnego zwierzęcia. Jaguar o białych oczach siedział na schodach, powoli machając ogonem.
Koń zarżał z przerażeniem. Uniósł się na tylne nogi, ogromne kopyta ze świstem przecięły powietrze.
- Wybacz mi! Ratuj!
- Oddaj mi pokłon! - jaguar syknął wyszczerzając kły, po których błyskały elektryczne iskry.
Koń metamorfował w człowieka, teraz już wyraźnie, w szamańskim stroju samnijskim. Człowiek trzymał rękami niewidzialne sznury wokół szyi, próbując się ich pozbyć. Wreszcie upadł na kolana i złożył pokłon szamance, koń, w którego przeistaczał się dym, także spoczywał na przednich kolanach.
neyestecae westchnęła.
- Jesteś pod moją opieką więc - uniosła ręce, z których zapromieniowało błękitne światło. Ale ku jej zdziwieniu światło rozproszyło się wokół szamana, jakby otaczała go inna moc, uniemożliwiająca dostęp do niego.
Rozejrzała się, patrząc na was, usłyszała hałas na zewnątrz.
Zrobiła więc kilka kroków w tył, by wyjść na pomost i rozejrzeć się, ale tłum ludzi na brzegu, kotłujący się i wrzeszczący, nie pomagał jej w tym. Cały czas trzymała więź, próbując uwolnić szamana i wzrokiem szukając źródła mocy, która trzymała go w pętach.

Tymczasem na brzegu działo się coś dziwnego. Ludzie krzyczeli w panice. Po waszej lewej stronie (tyłem do piramidy) dało się zauważyć jakiś potężny kształt pomiędzy tubylcami.
I wrzaski, układające się w słowo:
- Voghern! Voghern!

Tuż przed wejściem do piramidy wpadł na ciebie Kodran wraz z Verronem.


(chyba was do 25 :) )

Indiana - 16-03-2015, 04:25

Kurt próbował pomóc Prim w ściąganiu wojowników na pomost, ale on nie mówi w języku tubylców, więc było to utrudnione. Za to nagle szarpnął Prim za rękaw, wskazując idącą brzegiem grupę, trzech kapłanów i trzech wojowników, prowadzącą mocno zmaltretowanego więźnia.
- Prim! - krzyknął - To jest człowiek, o którym mówił jeden z kapłanów! Mieli go użyć na tej magiczce, to jest jakiś Styryjczyk, na którym jej zależy! Ona go musi zobaczyć, bo ponoć coś do niego czuje. Wtedy ten, kto nią kieruje, straci z nią kontakt. Czy coś takiego.

Prim - 18-03-2015, 22:25

Tajne, fabularne narady ^^

…..
Podbiegła szybko do Toruviel. Dołączył się do nich także Astorii i Kurt, który nie spuszczał z oka Eriego.
Ta kobieta, stojąca na przeciwnym brzegu, to źródło mocy, które więzi Szamana.
Ale ona jest....i nie jest tutaj jednocześnie. Ktoś nią steruje. Ktoś potężny.
I ten potężny ktoś, zdaje mi się- był kiedyś pod rządami Władcy Kuców.
Musimy za wszelką cenę odeskortować tamtego więźnia. Nie może się mu nic stać.
Toruviel, musimy uderzyć. Teraz. Póki reszta odbywa przymusową naukę pływania.
Astorii- niech cywile wyciągną naszych z wody. Gdzieś powinny tu być jakieś liny. Spróbujcie.
Toruviel- zbierz wojowników w szyku. I tych, którzy umieją władać magią. Czas wydać rozkazy do ataku. Miejmy nadzieję oddział z więźniem zdąży się do nas przebić.
Walnij chloroformem w tego chędożonego maga od granatów. Pójdę z Tobą, unieruchomię wojowniczkę z tyłu.
Kurt- zostań, trzeba ściągnąć Eriego.
Zróbcie to, zaraz dołączę.

Podbiegła do Szamanki.
Ta stojąca na przeciwnym brzegu dziewczyna- to źródło mocy, które więzi Szamana.
Ktoś nią jednak kieruje, Steruje. Przypuszczalnie kiedyś był bardzo związany z Władcą Kuców.
Wyczuwasz jego więzi. Wiesz, kim jest ta, która sprawuje kontrolę?

Uzyskawszy odpowiedź wróciła do Toruviel i powtórzyła jej słowa Szamanki.
…...

Toruviel - 18-03-2015, 23:05

Skinęła na słowa Primuli.
-Wojownicy! Musimy przejść na brzeg! Wiemy, z kim walczymy i co mamy zrobić. Musimy przejąć jeńca! Dwaj z przodu, jeden za mną i Primulą! Kapłani, jeśli ktoś z was ma wciąż siłę by walczyć lub leczyć, dołączcie do nas na końcu.

W stronę Elidisa pomknął chloroform. Kończyła się jej powoli mana... Ale wciąż miała siłę na jedno do trzech zaklęć, zależnie od ich mocy.

Indiana - 19-03-2015, 23:59

Primula napisał/a:
Ta stojąca na przeciwnym brzegu dziewczyna- to źródło mocy, które więzi Szamana.
Ktoś nią jednak kieruje, Steruje. Przypuszczalnie kiedyś był bardzo związany z Władcą Kuców.
Wyczuwasz jego więzi. Wiesz, kim jest ta, która sprawuje kontrolę?
Uzyskawszy odpowiedź wróciła do Toruviel i powtórzyła jej słowa Szamanki.


Nim ruszyliście, Neyestecae z półprzymkniętymi oczami wysłuchała tego, co Prim powiedziała do niej.
Przez chwilę hobbitka mogła nawet nie być pewna, czy Szamanka w ogóle usłyszała. Toho był jej częścią, niezależnym duchem, ale tak silnie z nią powiązanym, że każdy jego ruch i drgnięcie mięśnia, ruch szczęki, zwężenie źrenicy - to wszystko odbijało się w duszy szamana. I jego ciele. Od siły szamana zależało, jak bardzo umie zneutralizować otrzymywane przez totem rany. Najlepsi, o jakich słyszano, umieli panować nad bólem. O takich, których otrzymywane ciosy w ogóle nie raniły, nie mówiły nawet legendy.
- Córa bogini - powiedziała, nie zmieniając pozycji ani wzroku - Ta, która prowadzi jej umysł, to dziecko bogini, zjednoczonej ze smokiem. Włada żywiołem wody i myślą. I ma łaskę swojej pani, ma od niej wielką moc. Patrzy. Widzi jej oczami. Jest silna, przez umysł swojej zabawki pompuje moc zdradzieckiej bogini. Ale tylko dopóki jej narzędzie nie zerwie więzi. Póki jej narzędzie żyje. Lub chociaż póki żyją ci, którzy są jej bliscy. Gdy narzędzie skupi myśli i emocje na czymś innym, więź osłabnie i tamta przestanie móc ... cokolwiek... tutaj.

Prim - 20-03-2015, 22:32

Ruch Astoriego- wykonanie polecenia Prim
Indiana - 03-04-2015, 05:39

Mgła opanowała kawernę. Krwawa mgła przepełniona mocą bogini Styryjczyków. Jedynej spośród wszystkich bogów wszechświata, która była gotowa ryzykować swój boski żywot dla swoich ludzi.
Neyesteace wyczuwała ją.
Nie swoim zmysłem, nie. To była ta nowa część jej natury, to było to, czym się powoli stawała. Ale poczuła lekki żal. Opiekunowie nie zrobiliby tego dla nich.
Rozejrzała się.
Widma otaczały ją, zbliżały się do pomostu, różnobarwny korowód postaci, zbrojnych, groźnych, potężnych, oplecionych pasmami szkarłatu. Ludzie północy. Wojownicy północy. Patrzyła z niejaką ciekawością na stroje, twarze, na złotowłosych Terali i potężnych krasnoludów, na wiotkie elfy, żelaznych Wergundów i tych, których nienawidziła szczerze i z głębi serca. Styryjczyków.
Za ich plecami czerniał sztandar ze smokiem. Ruszyła, powoli stawiając stopy.
Szła między postaciami, ignorując ich bezsilne ciosy. Byli tylko wizją. Iluzją. To mgła była groźna, ten szkarłat, który został tu przyniesiony. Krwawa mgła zaczęła splatać się w pasma, łączyć i wirować, tworząc niewyraźny kształt o rozmazanych konturach.
Krawędzie sukni w kolorze zaschniętej krwi załopotały jak sztandar. Kaptur ocieniał twarz, z której wydać było tylko złociste oczy.
Neyestecae uniosła wzrok, mierząc się z tamtą potęgą.
Odważna jesteś, pomyślała. Wiele zaryzykowałaś, by tu przyjść.
Tak. Brzmiała odpowiedź. A ty, szamanko? Ile jesteś w stanie poświęcić?

Wszystko.

Bogini uderzyła nagle, falą, która poruszyła mgłą, uformowała się w świszczącą nad powierzchnią wody czwórramienną swarzycą, wirującą jak rzucony shuriken.
ALe Neyestecae już nie była sama.
Obelisk buchnął nagłym światłem, w którego blasku mgła stopiła się i spłynęła, zabierając ze sobą wizerunki widm i strach.
- Wojownicy! Nie bójcie się! Ścigajcie tych, którzy przynieśli tu ogień! - krzyknęła wielkim głosem - Hin'ur toho maga toekila qomvi! Moc jaguara niesie śmierć naszym wrogom!
Kształt wielkiego kota podniósł się z ziemi, jakby wyrósł z kamieni, zwinął się w pięknym skoku i przenikając przez kamień wniknął w tunel, w którym zniknęli napastnicy.
Za plecami Płomiennowłosej, kontrastując z klejnotem na jej czole i białą skórą, zapadła ciemność, tuman ciemności, wchłaniając szkarłat i blask gęstniał, mroczniał jak otwierające się otchłanie nicości. W ciemności stanęli Opiekunowie. Pięć postaci w mroku wydawało się ciemniejszych niż ciemność, ale ich kontur był doskonale widoczny, jakby lśnili jakimś negatywem światła obelisku. Ich głosy były jak wibrujące infradźwięki, bardziej odczuwalne niż słyszalne, wraz z falą ciemności przemknęły przez salę. Szkarłat rozwiał się, rozpłynął w mroku.
Neyestecae.
Jesteś za słaba. Będziesz walczyć z bogami. Nie możesz być słabsza niż oni. Nie możesz...
być człowiekiem.
Wiem.

Ciemność wchłonęła się w ściany sali, przez ciszę przebiły się głosy ludzi.
Szamanka opuściła ręce...
Wydawała się mała i słaba. Jej oczy miały barwę zieleni i były wypełnione łzami. DŁonie trzęsły się, przeciążone przepływającą mocą ciało nie wytrzymało.
Osunęła się w ramiona Astoriego i wtuliła się w niego, zanosząc od płaczu.


Minęły nieskończenie długie sekundy, zanim nie wstała.
Dirili uklękła przed nią, poprawiając podartą w zamieszaniu sukienkę.
- Maiput - uśmiechnęła się - Ludzie są bezpieczni. Wojownicy poszli w pościg. POległych pochowamy. I.. - zawahała się nieśmiało - Powinniśmy dokończyć koronację.
Maiput. Siostra.
Fala żalu zacisnęła jej gardło. Opanowała ją. Spakowała żal głęboko, razem z wszystkimi pozostałymi uczuciami. Oprócz miłości do swojego ludu.
- Opiekunowie znów nas wsparli - szepnęła do nierozumiejącej dziewczyny - Wyparli ją... Zbierzcie ciała. Odnajdźcie... Taihire. Najpierw ich pochowamy. Co z naszymi sojusznikami?
- Teyceni wciaż leczy. Ślady z ich ciał nie znikną już nigdy, ale ich dusze są mocne - powiedziała jedna z kapłanek, które podeszły do władczyni - Walczyły w krainie duszy i zwyciężyły. Wrócą niedługo. Są bardzo silne.
- To przecież jasne, Prim jest z Imperium - oznajmił z dumą Reshi, stojący tuż obok. Nikt nie zareagował - Pani Szamanko, myślę, że powinniśmy... - przerwała mu bezceremonialnie.
- A pozostali?
Wzrok Dirili powędrował w kierunku wylotu tunelu. Reshi też się tam odwrócił.
Qa wynosili własnie ciała. Cynthia. Verlan. Fenrir.
I jakieś czwarte. Nie widział kto to, więc podszedł bliżej.
I zobaczył.
Przykro mi. Powiedziała Neyestecae nie używając głosu. Wielu dziś poległo.
Niemożliwe. Powiedział. Zażyłem eliksir!
Nie zażyłeś.
Kto umarł w tej ziemi, w tej ziemi zostaje.
Reshi spojrzał wokół błędnym wzrokiem. Oprócz Szamanki nikt go nie dostrzegał. Nawet Eri, który stał przez chwilę wpatrzony w jezioro a potem zniknął za zwałowiskiem gruzu. W zamieszaniu nikt nie dostrzegł, że skały pod jego ciałem rozstąpiły się, pochłaniając je na zawsze.

- Dokończmy koronację - powiedziała Neyestecae - To się nie może powtórzyć. Miasto zdobędziemy później. Wycofać ludzi.

Indiana - 03-04-2015, 06:02

The end ;)

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group