Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 24 - Przygoda #24.a

Indiana - 07-03-2015, 03:05
Temat postu: Przygoda #24.a
Marsz przez korytarze trwał blisko dwie godziny. Nic nie zakłócało waszej drogi i w sumie fakt obecności wśród was misia mógł mieć z tym coś wspólnego. W każdym razie - żadnym wijów, żadnych skolopendr, tylko puste korytarze, skalne kawerny, podziemne strumienie i wodospady, ściany obrośnięte zwieszającymi się świecącymi porostami - cudowny spektakl podziemnej natury, który zupełnie umykał waszej uwadze, skupionej na zadaniu.

Do piasków dotarliście bez przeszkód.
Wychodząc z korytarza zobaczyliście sporej wielkości obszar.
Na środku sali dostrzegliście portal. Bramę. Przejście. Nie było ścian, w której by tkwiła ta brama, ani ścieżki, która by przez nią przechodziła. Tylko pusty, gładki obszar, wyglądający z daleka jak wielka rozścielona płachta jedwabiu. Idealnie gładki.

Powój - 07-03-2015, 03:47

Zatrzymali się przed pułapką, oparła się o ramieniem o grzbiet zwierza drugą ręką przytrzymując wciąż nieprzytomną rudą. Kontrolowała ją na tyle na ile pozwalał ruch, sprawdzała puls oraz działanie mózgu. Jeśli ta zbliżała się do przebudzenia to traktowała ją kolejną dawką zmęczenia oszukując ciało.
Kurwa, no chyba nie.
Chociaż czego się spodziewała? Piasek był idealnie gładki, jakby wygładzono go specjalnie na ich przybycie. Starała się w miarę szybko zanalizować sytuację. Kilka możliwości przychodziło jej do głowy.
Mogła poszukać drogi w umyśle niedźwiedzia. Chociaż obawiała się, że mógł on nie poznać tej ścieżki. Właściwie to miała wrażenie, że to miejsce było idealną pułapką na niego.
Zlustrowała spojrzeniem swoich towarzyszy, nie dziwne, że wzrok zatrzymała na Emili. Magini kamieni, w dodatku wyczuwała jedność kamieni, ich łączenia, dotyk, słowa które znane są tylko im. Była oddana Avgrunn, kamiennej matce. I była kimś, kogo będzie musiała dziś bronić. Będą musieli. Czy ona mogłaby wyczuć drogę prowadzącą pod piaskami? Zawsze można spróbować, ale wolała też rozważyć inne opcje.
Mogła zwrócić się również do Bogini, jednak ta miała pewnie na głowie większe problemy niż robienie za mapę swojej zagubionej wyznawczyni. W dodatku to nie była jej domena, musiałaby zwrócić się do Avgrunn a po tym jak zmieszała bogów z błotem w dolinach Nelramaru... Cóż, nie wydawało jej się to dobrym pomysłem. I kolejne myśli.
Eri, mag wody. Jeśli gdzieś blisko znajdowało się źródło wody mógł wzmocnić wyznaczoną trasę lodowymi blokami, tak by oddzielić ich od niebezpieczeństwa. Ale nie było takowego. Spróbowała sięgnąć wzrokiem jak najdalej by ocenić odległość dzielącą ich od bezpiecznej przystani w morzu piasków.
Przesunęła wolną dłonią wgłąb futra by dotknąć rozgrzanej skóry stwora. Szukałą czegoś co by jej oznajmiło, że miejsce wygląda dlań znajomo. I, że wie jak przejść. Gdy skończyła kontrolować jego myśli odwróciła się na nowo do Emilii.
- Pani, rozumiesz mowę kamieni i skał. Byłabyś w stanie pokazać nam bezpieczną ścieżkę? Bo...
I wtedy uderzyła ją myśl.
Do stu teralskich biesów! Profesorze dar Dyken, dzięki niech Ci będą, a grób lekkim!
Na jej obliczu pojawił się słaby uśmiech który rozciągnął się w coś szerszego. Przywołała w myślach wykłady ze znajomości o terenach i występowaniu ziół. Te lekcje były wyjątkowo nudne i najczęściej spędzała je na studiowaniu którejś z książek. Jednak na tamtym wykładzie padła ciekawa informacja. Chyba Barnaba, fiordyjczyk tudzież tryntyjczyk - nigdy nie potrafiła spamiętać bo za każdym razem padała inna wersja - spytał profesora o rośliny pustynne. Potem temat zszedł an ukształtowanie, warunki. I okazało się, że ruchome piaski są nie tylko zjawiskiem występującym na pustyni o czym myślni wszyscy. Powstawały one przy dużym nawodnieniu, pod ciśnieniem i coś tam dalej. Nie pamiętała dokładnie co. Jednak słowem klucz była woda.
- Eri, wyczuwasz tam wilgoć?
Bogini, błagam... Obym miała rację.

Indiana - 07-03-2015, 04:16

Keithen wysunął się na przód grupy, stawiając ostrożnie stopy, żeby przypadkiem nie wylądować w pułapce. Rozejrzał się po niknącym w mroku sklepieniu.
- Psiakrew - mruknął - Pomijając już sam fakt przejścia przez to-to, jesteśmy tu wystawieni jak na patelni. Jeśli w tych ścianach są jakieś strażnice, to zgarnął nas stąd jak kaczki na strzelnicy. Gdybym ja tu robił wartownię, to takl bym to właśnie ustawił. A ten portal na środku, wcale się nie zdziwię, jesli ma wmontowany jakiś magiczny komitet powitalny.
Schylił się, z trudem maskując ból, i podniósł średniej wielkości kamyk. Obrócił w dłoni i cisnął przed siebie.Odłamek głucho siadł w podłoże, nie wydając dźwięku. Przez sekundę, przez którą wpatrywaliście się w niego, unosił się na powierzchni, po czym gwałtownie zapadł się w mięciutki niczym budyń grunt. Po kolejnej sekundzie na gładkiej tafli nie było ani śladu.

Powój - 07-03-2015, 04:27

Słowa Keithena odwróciły jej uwagę od pomysłu na który wpadła. Faktycznie, byli tu odsłonięci. Gestem przywołała do siebie Cadana przekazując mu w ramiona Taihire.
-Trzymaj ją na widoku, tak, żeby widać było, że nie zawahasz się zrobić jej krzywdy. - Po tych słowach zsunęła się z grzbietu niedźwiedzia ponownie posyłając zapytanie w jego umysł.
Znajome?
Jeśli tak, to co za morzem piasku?
Wie jak przejść?

Następnie obserwowała lot kamyka, to jak ginie w otchłani naturalnej pułapki. Zwróciła się znów do magów.
- Dalibyście radę wspólnymi siłami stworzyć nam ścieżkę na drugą stronę? Nie oczekuje mostu i cudów niczym w Matahari Baru. - Wskazała na przeszkodę. - Tam jest piasek, a on jest przecież odmianą skały. - Tu spojrzała znacząco na Emilię, następnie skierowała spojrzenie na Eriego. - I woda. Dużo wody. Aby przejść bez znajomości ścieżki musielibyśmy to osuszyć co raczej nie jest możliwe. Albo stworzyć sobie własną drogę, pewną. Taką która być może będzie musiała ominąć łuk. - Wskazała im portal. - To może być magiczna czujka, taka która wznieci alarm gdy ktoś nieproszony ją przekroczy. A nam on nie jest potrzebny.

Indiana - 07-03-2015, 04:38

Niedźwiedź fuknął tak, że narzucił kaptur na głowę stojącego przed nim Roderyka.
Znudzenie.
Chodźmy stąd. Miejsce bezużyteczne.
Woda-ziemia śmierć, nie czuje? Powąchaj. Śmierć.
Dalej?
Powąchaj. Dużo pokrak. Takie jak ta (ruda) i zielone brudne śmierdzące smaczne.
Ale tu miejsce bez sensu.

Powój - 07-03-2015, 05:00

Westchnęła zmuszając się do cierpliwości, tłumacząc jak dziecku.
Czuję.
Ale muszę przejść na drugą stronę. Tam gdzie duźo pokraki i zielonych o smacznym mięsie.
Tam ich wielu. Wyspa na środku jeziora.
Musze. Tak jak ciepło znika by potm zabić mróz. Tak jak istnieje głód i sytość. Muszę.

Skupiła się na tym. Nie miała jak wyjaśnić tego co powinna zrobić bo był samotnikiem. Ukazała mu to jako potrzebę, naturalną i dla niej oczywistą. Instynkt którego nie mogła ignorować.




// pisze z telefonu więc nie mogę nadać kursywy :/ //
Muszę.

Indiana - 07-03-2015, 05:14

Mruczał dłuższą chwilę, zastanawiajac się, pofukał, ziewnął.
Nie rozumiał.
Jak to - muszę - skoro niemożliwe? Nie można musieć niemożliwe.
Jesli polować pokraki - to tu czekać, przyjdą same. Pokraki przechodzą. Voghern nie.
To naturalne. Jak w małych tunelach.
Pokraki małe. Tunele małe. Voghern duży. To czeka, aż pokraki przyjdą.
Inne miejsca, gdzie pokraki są, tam czekać aż przyjdą i jeść. Proste. I możliwe.
Pobłażliwość.
Tyle pokrak zostawionych tam przy jeziorku. Jak głodna, trzeba było jeść.
Voghern wróci potem, zaniesie do innych. Zapasy. Zapobiegliwość. Mądre.

Powój - 07-03-2015, 05:25

Nie zdziwiło jej to, jednak poczuła ukłucie gdy nie był w stanie pojąć.
Muszę.
Po prostu.
Niemożliwe, czasem jest możliwe.
Nienaturalne staje się oczywistym.
Ale nie czas. Jeszcze nie.
Ja muszę. Ty nie. Ja pójdę dalej. I przejdę. Żywa.

Posłała w głąb jego umysłu uczucie którego wcześniej nie dostrzegła w jego umyśle. Kanaliki nerwowe zwierzęcie przyjmowały je chociaż nie potrafiły zrozumieć.
Nadzieja.
Przejdę, żywa. Możesz iść ze mną.
Nie chcę jeść. Chcę bronić.
Terytorium. Innego.
Przywołała myślami świat powierzchni takim jakim mógł go poznać, lasy, puszcze za-południa które były jej obce.
Dom. Moje.
Pokraki i zielone pożywienie są zagrożeniem. Nie jem. Pozbywam się szkodnika.
Chcę zabić. Bo inaczej zabije mnie.
Nie ma kryjówki. Oni znajdą.
Przyjdzie ich kilku, a potem następni. I zabraknie sił by zabić.

Dostrzegając myśl o tym jak tworzy zapasy poczuła radość. Nie rozbawienie, raczej... Szczęście. Coś z czego może cieszyć się naprawdę ostro rypnięty na umyśle który zbyt dużo przesiedział w księgach.
Rozumiem. Mądrze. Ale co, jeśli to co zostało zniknie? Pożarte. Walczyłbyś o to co twoje? Bronił.

Indiana - 07-03-2015, 06:13

To zrozumiał. Wizja rozkradzionych zapasów splotła się z burczeniem w brzuchu, pustym legowiskiem, umierającymi szczeniętami. Gniew. Zgrzyt zębów.
Szarpać, zgniatać, niszczyć.
Moje!
...
Ale jak możliwe zamiast niemożliwe?
...
Wahanie.
Konsternacja.
Przyjaciółka-pokraka mądra. Jak przejdzie, to pójdę.

Sleith - 08-03-2015, 00:49

Stanął w pobliżu niedźwiedzia i Con. I popatrzył na piaski rozsiane przed nimi.
-Ehhhh.... Ktokolwiek wie, jak przejść? Emilia? Eri? Z chęcią przyłącze się do pytania... myśli Con...wydaje się to mądre...ale ja tam się nie znam.... i w ogóle co to za brama?
Po tych słowach zrobił dziwnie zdziwioną minę i przesuwał wzrok po piasku jakby oczekiwał nagłej zmiany, jakiegoś ruchu czy odpowiedzi na pytanie: jak przejść?

Aver - 08-03-2015, 02:40

Spojrzała na morze piasku przed nimi.
Piasek.
Mnóóóóóstwo drobniuśkiej Wielości.
Mogący być jednocześnie miłym, miękkim i grzejącym w stopy dywanem jak i twardym, nieprzyjemnym i ostrym podłożem, pochłaniającym w swe nieskończone trzewia wszystko, co się znajdzie w ich zasięgu. Powoli i boleśnie.
Tak jak ten przed nimi.
Usłyszawszy słowa Styryjki uniosła brew i przeniosła wzrok na kobietę, po czym znów zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń, milcząc.
Tu ci Tavar nie pomoże...
Droga... Nie dam rady sama stworzyć drogi. A ona ma rację, ta brama wygląda podejrzanie.
Zagryzła wargę, jak zawsze, kiedy intensywnie nad czymś myślała, po czym podeszła na sam skraj piaskowego morza i uklękła. Musnęła dłonią Wielość, a ta poruszyła się niespokojnie, jak to u Drobnej Wielości bywa. Jej szmer również był niespokojny i nieco... zniecierpliwiony. O ile skały mogą być zniecierpliwione.
Chociaż z Drobną Wielością nigdy nic nie wiadomo.
Delikatnie, choć ostrożnie, położyła dłonie tak, by czubki palców dotykały piasku. Czuła, jak drży pod dotykiem ciała.
Myśl Drobnej Wielości uderzył w jej umysł jak fale rozpryskujące się na klifach. Było jej tak dużo, a jednocześnie była jednością. Tak jakby kilka tysięcy mrówek nagle zaczęło wydawać z siebie dźwięki. Zmarszczyła brwi, zdezorientowana. Tak jak sam piasek lubiła, zwłaszcza ten miałki, nadmorski, tak słuchanie jego szmeru było dla zmęczonego maga koszmarem. Każda Wielość przekrzykiwała inną.
Koszmar.
Była tam też Jedność. Gdzieś, pośród wartkiego pomruku Wielości tkwiła jednomyślna Jedność.
Wzięła głęboki wdech i skupiła się, wysyłając do Drobnej Wielości pozdrowienie. Usiłowała jakoś sprawić, by usłyszała ją cała, ale nie miała pojęcia, czy jest w stanie to zrobić.
Uf... no dobra, to teraz najgorsze...
Zacisnęła zęby i przygotowana na natłok Myśli spytała, w którym miejscu Drobna Wielość nie pochłania Miękkiej Zmiany, gdzie Drobna Wielość nie czuje zmian.
Pytała, gdzie Drobna Wielość zmienia się w Jedność.
I miała nadzieję, że odpowiedź będzie na tyle dla niej jasna, by ją zrozumieć.

Indiana - 08-03-2015, 18:08

Rozumiejąca. Idzie Rozumiejąca, mruczały drobinki Wielości. Dziwność i życiość, Energia Która Zmienia, mówiła jedność. Skały cię lubiły. Były ciekawe. Jak drżenie ziemi przed wybuchem wulkanu albo niepokój przed nadchodzącym lądolodem, dla skał zmiana była ważna. A ty miałaś w dłoniach i umyśle moc Zmiany, w dodatku słuchała cię też Ta, Która Była Skałą, ta, która skały stworzyła.
Wielość drgnęła delikatnie na powitanie. Drgnięcie było widoczne dla Emilii i dla niedźwiedzia, ktory postawił na sztorc swoje wielkie uszy i zawęszył z niepokojem.
Jedność nie drgnęła, bo nie mogła. Ale przesłała pozdrowienie do Rozumiejącej. I wtedy rozumiejąca dostrzegła, że Wielość... jest kaleka.

Więc mieliście przed sobą coś w rodzaju wielkiego zbiornika, do którego sączyły się rozliczne strumienie, niosące bardzo drobniutki materiał skalny. Odpływała już tylko sama woda, czyniąc zbiornik pułapką na wszelkie zywe stworzenie, stąpające po gruncie.
W zbiorniku stworzono słupy. Niemożliwością było jednak umieścić je stabilnie w tym podłożu. Uczyniono je, tnąc skalne kolumny, olbrzymie stalagnaty, które zniknęły pod delikatną warstwą wciąż nanoszonego drobnego piasku.
Spojrzawszy do góry, Emilia bez trudu dostrzegła pozostałości kolumn, wystające ze stropu. Dokładnie nad miejscami, gdzie w ziemi musiały być ich dolne części.
Ale precyzyjne umiejscowienie ich wymagałoby ... no właśnie, czego?

Powój - 09-03-2015, 00:01

// Piszę na podstawie obserwacji zachowań Emilii które powinny nastąpić, bo Aver nie odpiszę na pewno dzisiaj. //


Oderwała się myślami od umysłu zwierzęcia skupiając się na ruchu. To Emilia oderwała się od szeregu ludzkiego i przycupnęła przy morzu piasku. Kątem oka dostrzegła jak Eri drgnął gotów zaprotestować gdy jego narzeczona sięgnęła palcami do piasku. Ale milczeli, wszyscy.
Obserwowała jak oblicze dziewczyny się przemieszcza i sama podążyła wzrokiem w kierunku spojrzenia rzuconego przez maginię.
Stalagnaty. Stalagnaty które ktoś ukształtował tak by utworzyć ścieżkę. Patrzyła na nie przez dłuższą chwilę. No tak. Mają tu dwójkę magów ziemi. A przynajmniej częściowo.
- Emilio, Ysgard. Możecie spróbować nadbudować odciętą część stalagnatów, tą która jest pod powierzchnią wzorując się na tym co nad nimi? Wtedy by wystawały ponad piasek. Jeśli okazałyby się zbyt wąskie by niedźwiedź po nich przeszedł, wtedy Eri wzmocni w ten sposób wytworzone wysepki lodem. Ułatwi to też przeniesienie rudej, bo nie wyobrażam sobie kicania z nią na ramionach przez to miejsce. - Spojrzał w stronę portalu. - I jeśli trzeba będzie, to ominiemy portal dzięki lodowej pokrywie którą być może stworzy Eri.

Aver - 10-03-2015, 00:19

Zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Coś, czego jej ludzki umysł nie był w stanie przyswoić. Znów poczuła brak.
Spojrzała w górę, usiłując przebić się wzrokiem przez ciemność.
Kamienne kolumny. Jedność, która kształtowana przez millenia wodą połączyła się, tworząc naturalne podpory dla kawerny.
Jedność, którą ktoś ściął, rozrywając splecione dłonie sklepienia i podłoża.
A między nimi Drobna Wielość, z którą coś było nie tak.
Styryjka zauważyła jej wzrok. Słuchając jej słów, powoli jej brwi unosiły się, a spojrzenie ponownie przenosiło się na morze piasku.
Nadbudować stalagnaty?
Brzmi jak plan.
Pytanie tylko, jak?...

Cały czas klęczała z dłońmi na piasku. Jej palce bezwiednie bawiły się z nim, przesypując go i rysując dziwne wzory. Drobinki przeskakiwały, smyrając ją po skórze.
Myślała.
Zbłąkane ziarenko Drobnej Wielości spadło jej na podołek. Spojrzała na nie, a kąciki jej ust uniosły się lekko w górę.
I nagle ją olśniło.
No przecież...!
Zerwała się z ziemi, dopadła Eriego i wyszeptała mu coś na ucho. Mag uśmiechnął się z lekkim politowaniem i skinął głową.
Odwróciła się do reszty, a w jej oczach kicały iskierki jakiejś takiej dziecięcej zawziętości.
- Odsuńcie się trochę - widząc ich zdziwione miny tylko uśmiechnęła się tajemniczo i powróciła na skraj piaskowego morza, ciągnąc za sobą narzeczonego. Chwilę szeptali coś między sobą, po czym zamilkli oboje i zamknęli oczy w skupieniu, nucąc pod nosem słowa rozpoczęcia rytuału. Brzmiało to trochę tak, jakby nucili coś szumem i szmerem. Wyczulone na magię oczy mogłyby spostrzec krąg z świetlistej mgły, snującej się wokół magów. W końcu otworzyli oczy, Eri położył dłonie na ramionach narzeczonej i westchnął głęboko. Spojrzeli przed siebie... i rozpoczęli zaklęcie.
- Harea xirrit muthu indargari neratekada muthu neratekada muthu neratekada muthu... - inkantacja zaniknęła w szepcie, a wtedy nad mrukliwy alt magini wybił się szemrzący baryton:
- Indarra desargatzea Atrium... egonkortze indarrak... kora neratekada aitoru...
Trwali tak w kręgu dobre kilka minut, tkając z delikatnych nici Mocy skomplikowane zaklęcie. Powietrze wokół nich trzeszczało wręcz od Mocy, kształtowanej podle woli dwójki młodych ludzi. Kobieta poruszała palcami, jakby ugniatała coś w glinie, między brwiami pojawiła się zmarszczka, po skroni spływała kropla potu. W końcu, po nieskończenie długim czasie, inkantacja zakończyła się z lekkim zaśpiewem magini:
- ... esketa, gogortasuna indargari esketa!
W głębi duszy modliła się do Kamiennej Pani, by to, co tworzyli, spodobało jej się i pozostało trwałe na dłużej, niż sama była w stanie to utrzymać.
A tworzyli iście piękną rzecz. Przed oczami miała jeden z piękniejszych, kamiennych mostów, jakie można było spotkać na trakcie prowadzącym z Terali w stronę Arethyny, rzeźbionych w misternie wijące się gałęzie winorośli i wilca, z równo ciosanymi kamieniami fundamentów mocno zakorzenionych w brzegach, z podporami wyrośniętymi ze starych dłoni podłoża, dolnych części stalagnatów, które niczym potężne konary dębu przytrzymują most nad Drobną Wielością.
Matko wszystkich budowniczych, Ty, Która Budujesz i Rujnujesz, wspomóż naszą pracę swoimi silnymi dłońmi, podtrzymaj nasze wątłe ramiona i umocnij nas swą potęgą... Kamienna Pani, Matko Ziemio, dostojna Avgrunn... Spójrz na to dzieło łaskawym okiem i spraw, by Wielość, z której powstało, stało się Jednością, Jednością której nie zniszczą młoty ni ciężkie narzędzia Życiości, która nie skruszeje po upływie marnych kilku cykli...




/Piasek przesuń zgromadź wzmocnij formuj zagęść formuj zgromadź formuj zagęść... (itd.) ... scal, trwałość zwiększ scal. W międzyczasie Eri pobiera energię z tej wody co tam jej tak dużo jest, stabilizuje ją i odpowiednio uformowaną przesyła do Emilii (kora - moc, uniwersalne słówko dla magusów, o ile dobrze pamiętam) Uff... mam nadzieję, że zadziała.
Mostek z podporami wyrośniętymi z tych dolnych części stalagnatów, czyli generalnie powinien prowadzić tam, gdzie droga. Chyba D: /

Indiana - 10-03-2015, 15:45

Zanim przystąpiliście do magicznej operacji, Keithen nieufnie rozejrzał się po wielkiej sali, przyglądając się ścianom i nierównym sklepieniom, z których zwisały poszarpane koronki stalaktytów i cięte nienaturalnie resztki stalagnatów, wyglądające jak ułamane kły. Piękno podziemi było drugorzędne, ważniejsze było to, że za każdą nierównością skały mógł się kryć otwór, szczelina, wejście, z którego na głowę mogą wam spaść wrogowie. A jeśli nie spaść, to przynajmniej ostrzelać.

Stanął przed Emilią, gotów w każdej chwili wychwycić najmniejszy ruch i na czas odsunąć magiczkę przed lecącym pociskiem. To, że pozostali odsunęli się w tył, robiąc magom miejsce, ułatwiało mu sprawę.
Przy okazji mógł najlepiej ze wszystkich obserwować magiczny spektakl.

Najpierw na gładkiej satynowej powierzchni dostrzegliście fale. Łagodnie przesuwały się, zderzając ze sobą i spiętrzając, spływając ze wzniesień i napływając z powrotem.
Potem cała powierzchnia zaczęła drgać i falować, ale w innym zupełnie rytmie, co nieco zaburzało kierunek piaskowych fal.
To rytuał, przez który Eri pobierał energię, nakładał się na zaklęcie, rzucane przez Emilię na ten sam obszar, powodując swoistą interferencję.
Wreszcie powierzchnia zaczęła się wybrzuszać seria niewielkich wzniesień. Tworzyły coś w rodzaju ścieżki na satynie, wiodącej do portalu i dalej. Po chwili wybrzuszenia wydostały się spod piasku, który spłynął z nich łagodną falą i ukazały się wam, jako skalne ostańce z nierówną powierzchnią.
Emilia działała dalej.
Na powierzchnię słupów zaczęły uderzać kolejne fale piasku, jakby morze obmywało wystające pozostałości molo. Wierzch owych ostańców zaczął się zaokrąglać, wybrzuszać, rozrastać. Piasek łączył się w kamienne gałęzie i splatał, po dalszej chwili rozrosły się na tyle, ze wyglądały jak przygięte deszczem jabłonki, wreszcie gałęzie dosięgły się nawzajem i splotły w linię, nieregularną zygzakowatą, nierówną, ale jedną, łączącą wasz brzeg z tym przeciwnym, gdzie widać było otwór korytarza.
Linia wiodła pod portalem.
Musiało więc być tak, że twórcy tej pułapki wycięli stalagnaty tak, by tworzyły drogę - jedne na poziomie piasku, inne dużo niżej. Potwierdzał to widok satynowej powierzchni - zaczęła się wybrzuszać w wielu miejscach, jakby jedne słupy nie nadążały za pozostałymi. Musiały więc być dużo niższe.
Ci, którzy byli wyczuleni na magię, odczuli w tym momencie drżenie.
Najmocniej odczuła je Emilia, świeżo utworzona Jedność tu i ówdzie zaczęła się rozpadać, kilka gałązek się ułamało.
Zrozumiała od razu - owa interferencja między rytuałem pobierającym energię z wody, a tym budującym z kamienia, powodowała rosnącą kumulację drgań. Jeszcze chwila i cała misterna praca rozsypie się w pył.
Albo nie?

więc albo próbujecie budować dalej dookoła portalu, ryzykując,że się rozdupcy, albo idziecie po tym, co jest ;)

Szamalchemik - 10-03-2015, 19:54

Ysgard powoli i ostrożnie ruszył do przodu. Postawił stopę na kamiennej posadzce i... nic. Stabilne jak ziemia wszędzie naokoło. Zwykła skała. Odetchnął, i ruszył dalej, sam.
Drgania zaczęły dobiegać do niego, przenosząc się po nogach wyżej, w kierunku tułowia i w końcu głowy. Na chwilę stracił pewność siebie, ale potem ruszył dalej, nie zatrzymując się więcej.
Aż do momentu gdy dotarł do portalu.
Zatrzymał się jakieś dwa metry przed nim. Nie bardzo wiedział co zrobić. Pomyślał chwilkę, wyciągnął zza pazuchy piersiówkę, odkręcił i rzucił korkiem przez bramę i podążył za nim wzrokiem, uważnie obserwując co się z nim dzieje. Duszkiem wypił resztę zawartości piersióweczki. I tak nie miał jak jej zamknąć. Następnie zbliżył się na kolejny krok, usiadł i wyciągnął ręce przed siebie.
I zaczął nasłuchiwać.
Szukał jakichkolwiek zaburzeń mogących wynikać z użycia magii, mając nadzieję, że niczego nie przegapił.

Aver - 10-03-2015, 21:52

Czuła to. Czuła, że coś jest nie tak, a już po chwili rozumiała swój błąd.
Ich błąd.
Interferencje.
Jak mogła o tym zapomnieć?!
Jak oboje mogli o tym zapomnieć?...
Zamarła na moment, po czym ujrzawszy, jak dzielny krasnolud idzie przez niestabilny most, westchnęła ciężko.
- Eri, koniec - rzuciła w stronę narzeczonego i lekko odsunęła go od siebie. Uklękła, zamknęła oczy i zatoczyła Mocą, szepcąc odpowiednie słowa, drugi krąg w środku poprzedniego, tak, by obejmował tylko ją.
W końcu rozpoczęła długą inkantację stabilizującą stworzony przed chwilą most. Słowa pobrania przeplatały się z zaklęciem utrwalającym, tworząc swoistą mantrę powtarzaną przez maginię, która powoli zaczynała chrypieć:
- Indarra desargatsea erat... harea esketa... indarra desargatsea erat... harea esketa...
Miała nadzieję, że portal okaże się być jedynie drogowskazem, a nie pułapką, bo jeśli tak... to lepiej, żeby wszyscy znaleźli się w jego okolicach szybciej.

/Pobranie many z ziemi - piasek scal/

Indiana - 10-03-2015, 23:21

Kamienny twór przypominał splecione w chaotyczne warkocze grube żyły dzikiej róży. W sumie nie miał kolców, co należałoby poczytywać za plus. Ysgard poczytywał je za plus...
Żyły kamienia przechodziły jedna nad drugą, łączyły się, rozłączały, trzeba było je przeskakiwać, tu i ówdzie się wdrapać, ale generalnie dało się przejść.
Gdy stanął przed portalem, wszyscy zamarliście. On też. Przez dłuższą chwilę patrzył na gładkie, bazaltowe płyty i zdobiące je geometryczne wzory. Nad głową, wysoko, dostrzegł symbol chyba jakiegoś słońca, twarz otoczoną wieńcem znaków. Innej drogi nie było. Wziął głęboki wdech i zrobił krok do przodu.
...

Potem drugi.

I trzeci.

Gdy za piątym nic się nie stało, obejrzał się. Jaskinia była taka sama. Reszta oddziału i misio stali tak samo, jak przed chwilą, przygryzając w stresie paznokcie. Po przeciwnej stronie wyraźnie widać było ciemne wejście do tunelu, regularnego i równego, z rozległą platformą przed nim. I nikogo tam nie było.

Powój - 11-03-2015, 00:29

Ze wstrzymanym oddechem obserwowała tworzący się most, przejście które miało dać im szansę.
Zawsze ceniła magów za moc jaką potrafili operować, jednak za nic nie oddałaby tego co posiadała w zamian za umiejętność sterowania kamieniem lub wodą. Była uzdrowicielką, obiecywała, że będzie dążyć do ratowania ludzkiego życia. To co teraz tworzyło most najprawdopodobniej by się nie przydało. Złowiła spojrzenie inkantującej kobiety. Zrozumiała.
Niech Bogini ma Cię w opiece.
Odwróciła się do zebranych.
- Mostem! Już, bo ona długo też nie wytrzyma. - Spojrzała w kierunku Ysgarda. - Idź przodem i zaczekaj po drugiej stronie.
Pośpieszyła ich ruchem, widząc ich spojrzenia pełne obaw i niepewności.
- Zaufajcie jej. Ona wie co robi. W tej chwili to nie nią trzeba się opiekować a wami, ruszać się.
Dopiero gdy większość weszła podeszła do niedźwiedzia kładąc mu dłoń na łbie.
Niemożliwe. Możliwym.
Chodź.

I postąpiła krok na kamienne schody. Starała się wybierać ścieżki pewne, takie które od razu nie padną pod jej ciężarem lub niedźwiedzia.

Indiana - 11-03-2015, 03:57

Niedźwiedź przełknął ślinę w niemalże ludzkim geście niepewności. Popatrzył na ciebie.
Upewnienie się.
Westchnął. Zrobił krok, stanął na krawędzi skały i wysunął łapę, próbując pomacać kamienne żyły mostu. Zachwiał się przy tym jak szczeniak, w końcu oparł się całym ciężarem. Znajdująca się troszkę nad piaskiem część konstrukcji osypała się leciutko.
Upewnienie się jeszcze raz. Bardzo.
Zrobił pierwsze niepewne kroki i szybko zorientował się, że to naprawdę utrzymuje jego cieżar. Węszył przy tym cały czas nieufnie. Wasz węch tego nie wychwytywał, ale on czuł znakomicie woń starych kości i resztek stworzeń, utopionych w piaskowej pułapce.
Strach.
Doszliście do portalu. Niedźwiedź szedł ostatni, za nim była już tylko Emilia.
Ukłucie magii.
Niedźwiedź poczuł i ty też poczułaś, niewyraźnie, ale jednak. Czarny bazalt nie miał żadnych symboli, ale od groma płaskorzeźb. Zatrzymałaś się, przyglądając mu się uważnie.
Śmierdzi.
Tak, tak, wiem. Resztki w piasku.
Negatywnie. Śmierdzi zielona pokraka.
No wiem, pewnie też są w piasku.
Negatywnie. Nie są.
Co...? Wtedy usłyszałaś jęk cięciwy. Wszyscy usłyszeliście. Stojący już prawie na brzegu Ysgard oberwał w ramię i z rozmachem spadł z mostka, zanurzając się w grząskie podłoże. Tylko przytomne uchwycenie się żyły mostku uratowało go przed dołączeniem do szczątków na dole.
- Voghern! Voghern! - wrzasnął ktoś na drugim brzegu, zobaczyliście kilka sylwetek zielonoskórych wojowników, napinających krótkie, gięte łuki. Świstnęła strzała.
Ukłucie. Dziwne. Bez sensu.
- Na ziemię! Emilia, na ziemię! - krzyknął Keithen, dając znak Merrenowi, Szrapnelowi i Elmerykowi - Do brzegu, szybciej! Trzeba ich zdjąć zanim nas wystrzelają!
Ruszył truchtem do przodu, w ostatniej chwili dając szczupaka przed nadlatującym pociskiem. Dźwięk niósł się tak dziwnie, że najpierw dolatywał was śpiew cięciwy, a dopiero potem syk strzały.
Znów ukłucie. Zirytowany. Pytanie.
Mostek odpowiedział chrobotem na mocniejsze stąpnięcie misia.
Strach!
Roderyk rzucił się w kierunku krasnoluda, próbując go wytargać na brzeg, w rezultacie czego sam zarobił strzałę w łydkę.
Ukłucie... Pytanie? Gniew!
- Voghern!!!! - wydarł się stojący na brzegu goblin, napinając sporej wielkości kuszę. Pocisk syknął. Con przylgnęła do niedźwiedziej szyi. Pocisk trafił prost w nos miśka.
Ból!!!!! Auuuu!!! Gniew! Dużo gniewu!
Gdyby niedźwiedź był człowiekiem, w tym momencie wywrzeszałby "O ŻESZ TY *****!!!!!!" i pogalopowałby wściekle, by dorwać strzelca. Czyli zrobiłby dokładnie to samo, co właśnie zrobił.

Szrapnel - 11-03-2015, 17:05

Szrapnel obserwował każdy krok krasnoluda. Widząc jak rzuca korkiem od piersiówki skrzywił się nieco.
Szkoda dobrej piersiówki
Gy przejście okazało się bezpieczne wszedł powoli na most ostrożnie stawiając kroki. Rozległ się krzyk. Najemnik podniósł głowę i zobaczył jak Ysgard dostaje w ramię i spada łapiąc się krawędzi w ostatniej chwili. Jego ręka już wędrowała do miecza. Keithen wydał rozkaz i wszyscy już biegli w stronę strzelających. Za jego plecami rozległ się donośny ryk bólu. Wojownik zobaczył przez ramię misia szarżującego przez most. Jego oczy zrobiły się wielkie ze strach i jeszcze przyśpieszył. Gdy dopadł wrogów począł siekać na lewo i prawo. Gdy było nikt już mu bezpośredni nie zagrażał, podbiegł do krawędzi żeby wyciągnąć krasnoluda.

Sleith - 11-03-2015, 21:47

Gdy wszyscy weszli na most, zajął pozycję przed niedźwiadkiem stąpał powoli, trochę niepewnie... Jego kroki były jeszcze bardziej niepewne, gdy zbliżyli się do portalu. Misiek musiał pchnąć go głową by przezeń przeszedł. Gdy gobliny zaatakowały kucnął lekko zasłonił się tarczą, a czując na karku podmuch, powodowany sapaniem nowego kolegi, przesunął się o krok w prawo. To był błąd który mało nie kosztował go życia. Niedźwiadek dostał w nos, przewrócił go i popędził na drugą stronę mostu. Esu po przewróceniu natychmiast przeturlał się od krawędzi na której własnie leżał. Podniósł się szybko zasłonił tarczą. Trzymając tarczę w górze przyspieszył. Gdy tylko się tam pojawił zaczął atakować jednego po drugim starając się zawsze mieć za plecami jezioro piasku.
Powój - 11-03-2015, 21:54

Ból rozsadzał jej czaszkę gdy kolejne strzały wbijały się w jego ciało. Nie zdążyła dobrze zerwać kontaktu gdy zwierze szarpnęło się skacząc do przodu w kierunku drugiej strony mostu. I kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie.
- Chronić Emilię! - Wrzasnęła, podczas gdy uderzenie w ramię wyprowadzone przez zwierze wytrąciło ją z równowagi. Gdzieś w powietrzu świsnęła strzała. Postąpiła krok, uginając nogę i starając się rozładować siłę z jaką wyrwał jej się niedźwiedź poprzez ruch drugą. Częściowo się udało, chociaż piasek z którego zbudowano część mostu nie ułatwiał wykonywania tego ruchu.
Spróbowała połapać się co się dzieje w tym Chaosie. Cadan stojący przed nią trzymał wciąż w ramionach rudą co utrudniało bieg jak i ruch.
- Daj mi ją! - Fuknęła przechwytując ich zakładnika, jedną ręką utrzymując śpiącą dziewczynę, a drugą wyszarpując zza paska nóż i ruszyła do przodu. Gobliny. Ale jeśli współpracują z tubylcami, może zrozumieją. Chociaż cholera wie, jak u nich z dyplomacją. Spróbowała sobie przypomnieć jak nazwali tubylkę. Po czym huknęła jak najgłośniej mogła wciąż przemieszczając się do przodu, z nożem ułożonym przy obojczykach dziewczyny. Przesunięcie ostrzem wytworzyłoby ciężką do zatamowania ranę, ale nie śmiertelną.
- Nie strzelać bo zabiję Taihire! - Istniała szansa, że zrozumieją chociaż imię. I jeśli faktycznie dziewczyna była ważna, to może da to kilka chwil misiowi by dobiec na brzeg i wymordować tych co tam są. Poza tym, ruda stała się jej żywą tarczą.
Za bardzo się zmieniłaś Con...

Bryn - 12-03-2015, 01:42

Miał powoli dość goblinów. To od nich się to zaczęło, to przez te paskudne stwory siedział od tak długiego czasu w podziemiu. Westchnął, wzmacniając uchwyt na Taihire i przeszedł szybko przez most, mając ją przed sobą.
Zanim się zorientował, została przechwycona przez Con. Sam chciał zrobić to, co zrobiła właśnie medyczka. Szybko reaguję, świetnie. Zacisnął ręce na rękojeści miecza i wyczekiwał na to, jak gobliny zareagują na słowa uzdrowicielki. W razie czego trzeba będzie ją osłaniać, dlatego ustawił się w pozycji, w której mógł łatwo ją i Taihire osłonić od ciosu.

Indiana - 12-03-2015, 01:57

Niedżwiedź był naprawdę porządnie wnerwiony. Strzała, która utkwiła w jego nosie, drażniła go, bolała i denerwowała, nawet po tym, kiedy machnieciem ciężkiej łapy ją złamał.
Zielone pokraki! Złe. Wredne. Wstrętne. Zniszczę. Złamię. Zjem. Rozsmaruję!
Myśli niedźwiedzia zostały ubrane w potężny ryk, który wstrząsnął sklepieniem. Keithen, Szrapnel i Elmeryk dobiegli wcześniej niż misio do owej skalnej "werandy", z której strzelały gobliny, ścierając się z ósemką napastników. Ci byli tak sparaliżowani strachem na widok pędzącego za nimi vogherna, że trzech w ogóle rzuciło broń i z piskiem uciekło w korytarz. Ci, którzy zdecydowali się bronić, robili to, patrząc cały czas na niedźwiedzia, więc atak szybko zakończył ich desperackie próby. Niedźwiedź dopadł jednego, który zdołał uniknąć styryjskiego rapiera, złapał go w pół, zgniatając kręgosłup i miednicę z głuchym chrupnięciem, wytarmosił jak szczeniak zabawkę, po czym rzucił o ścianę z taką mocą, że czaszka goblina, pomimo noszonego hełmu rozprysła się czerwoną fontanną dookoła.
Niedźwiedź pomknął w korytarz i po chwili usłyszeliście stamtąd podnoszące włosy na głowie wrzaski.

Minęła dobra chwila, zanim wrócił.
Był juz spokojny. Podszedł do Convolve, patrząc na nią spode łba.
Bo ból. Pokraki wstrętne. Głupie. Okrutne.
Gdzieś w jakiejś trudno dostępnej pamięci mignął obraz, krwawa miazga futra, kości i wnętrzności, porozcinanych krzywymi szablami. Szczenięta. Obraz tylko mignął, nie był żadną dominantą odczuć niedźwiedzia. Ale był. WIęc zwierzę miało pamięć.
Otarł się o Con, tak że wielkie ucho przygięło się pod jej łokciem. Jego olbrzymi łeb był tak wielki, jak 3/4 jej ciała.
Pokraka-przyjaciółka umie niemożliwe-możliwe. Droga dobra za nią. Zawsze. Iść za nią. Dobre stado.
Zawsze.


Przyjrzeliście się korytarzowi. Już na pierwszy rzut oka było widać, że nie był naturalną szczeliną, a jeśli był, to już dawno został dostosowany do wygody człowieka i jego poczucia estetyki. Był równy, tu i ówdzie widać było osadzone w ścianach pochodnie. W rzeźbionych wnękach widać było rzeźby o wykrzywionych twarzach, a sklepienie zdobiły wstęgi płaskorzeźb. W nikłym świetle pochodni widać było wartownię - portal, podobny jak ten na środku, z czarnego kamienia, wciąż jeszcze jarzyły się na błękitno kamienne oczy płaskorzeźby.
Więc portal był dzwonkiem do drzwi.
Korytarz był pusty. Poza rozerwanymi na strzępy zwłokami goblinów, nie było widać niczego ani nikogo. Za to z oddali dobiegał was odgłos. Najpierw głęboki, jak huk wodospadu albo lawiny. Dopiero [po chwili udało się wam go zidentyfikować.
To był śpiew.
Gdzieś tam przed wami ogromna masa ludzi ... śpiewała.

Powój - 12-03-2015, 02:24

Czując to co zwierzę czuła się dziwnie. Ale rozumiała. Gdy określił ją mianem przyjaciółki miała wrażenie, że coś w niej pęka. Chciał iść za nią. Ale ona będzie szła do świata mu obcego, dalekiego i wrogiego. Nie wiedziała jak mu to wyjaśnić, bo nie miała zamiaru traktować stwora jak narzędzia. Trochę dziwne, w momencie w którym prawie wykorzystała rudą jako żywą tarczę. Ale tamta chciała ich śmierci, a zwierz uznał ją za stado. A stado to rodzina.
Droga przede mną śmierć. Nie musisz iść. Tam może koniec. Może ból i krew. A jeśli nie tam, to droga do obcego świata. Tam gdzie też jedzenie, ale też i jasne światło, wrogów więcej. Inne miejsce. Nie idzie. Nie zawsze. Moja droga – śmierć. Ale musi.
I znów panna T, zmieniła właściciela.
- Cadan, gdy tam wejdziemy… Wiesz co robić, jeśli nie zareagują to cóż. – Westchnęła. – Zabij ją. To jest wojna, a ona rządzi się swoimi prawami. Ale nie rób jej krzywdy dopóki nas nie zaatakują.
Gdy miała wolne ręce położyła dłonie na pysku zwierza. Impulsem zablokowała jego połączenia nerwowe a następnie wyciągnęła strzałę starając się nie uszkodzić tkanki bardziej. Szybko nadbudowała ubytek.
Czuła się silniejsza. Im byli bliżej… Motywacja. Może istniała dla nich nadzieja. A przynajmniej ona w nią wierzyła.
Tak samo jak z bełtem w nosie zwierza, postąpiła następie ze strzałami wbitymi w boki. Potem zaś zajęła się pozostałymi rannymi i wyciągniętym krasnalem. Ci którzy zgodzili się na moc Pani, mieli skorupy skrzepów tamujące krwotok. Ci którzy zrezygnowali, zostali obandażowani. Następnie wytarła ręce.
- Ja i niedźwiedź idziemy przodem. Za nami Cadan z rudą. – Spojrzała na nich ważąc odpowiednio słowa.– Emilia po środku, w eskorcie. Na tył idzie Szrapnel, Ysgard i Esu. Krasnalu, ściągasz przeciwników zaklęciami, Esu ty od tego masz kuszę. Szrapnel, jeśli ktoś ich zaatakuje to osłaniasz, bo masz odpowiednią do tego broń. Za wszelką cenę chrońcie Emilię i nie atakujcie dopóki oni nie zaczną. Może uda nam się wyjść z tego żywym.
A potem ruszyli korytarzem. Słyszała śpiew, poruszający kamieniami, przesiąknięty wolą wielu głosów. Posłała towarzyszom znaczące spojrzenie i z ręką zanurzoną w futrze niedźwiedzia ruszyła dalej.
Spokojnie. Zaufaj mi. Nie atakuj. Gniew tu nie pomoże. Jeśli złe pokraki będą chciały zaatakować, wtedy ty warcz, rycz. Jeśli ruszą by zabić… Wtedy będę walczyć wraz z tobą.

Bryn - 12-03-2015, 02:36

Skinął Powój głową. Doskonale wiedział, co to wojna. Trochę nieswojo czuł się, że może będzie musiał zabić w tak paskudny sposób - bez możliwości obrony przez Taihire. Szybko odegnał od siebie te myśli, w końcu nie zawsze można zabić przeciwnika w walce. Miał tylko nadzieję, że się nie zawaha, jeśli będzie musiał to zrobić.
Ciekawe, czy uda im się wyjść z tego żywymi. Rozejrzał się po grupie, po tej zgrai zmęczonych, brudnych twarzy. Popatrzył na medyczkę dojeżdżającą ogromnego niedźwiedzia, na którego sam zapach tubylcy uciekali. Może jest jeszcze szans. Uśmiechnął się i ruszył za kołyszącym się na boki zadkiem niedźwiedzia, uważając, by nie rozluźnić uchwytu na Taihire.

Indiana - 12-03-2015, 04:39

W głowie niedźwiedzia było niemalże wesoło. Szedł rozluźnionym, swobodnym krokiem, kołysząc się na boki. Zniknęła dotychczasowa niepewność i nieufność.
Możliwe wiele. Ona mądra wiele. Pokraki głupie. Nawet wije głupie. Nie ma wróg straszny, nie ma, kiedy ona mądra, a on silny. Stado bardzo dobre. Zawsze.

Weszliście w obszar zagospodarowany przez rasy rozumne.
Fluorescencyjne porosty zostały wyhodowane tak, żeby rozświetlać korytarze, zdobione portalami i narożami, grunt był wyrównany, strumienie uregulowane tak, że płynęły w nadanych im korytach, raz na czas tworząc fontanny i wielostopniowe wodospady, ozdabiane kolorowymi światłami.
Dalej zeszliście skalnymi schodami w dół, idąc przez rejon, który wydawał się być wręcz zamieszkany. Dało się w powietrzu wyczuć smakowity zapach dymu z kuchennych ognisk, ale także nieprzyjemny smrodek, towarzyszący ludzkim siedzibom we wszystkich rejonach ziemi. Korytarze były teraz szerokie, oświetlone.
Ludzi dalej nie było widać. Było pusto. Za to dźwięk chóralnego niskiego śpiewu zdawał się przybliżać. Po bokach korytarza dostrzegliście pierwsze wejścia i wnęki. Wejścia wyglądały jak drzwi, wykonane ze starego drewna lub grubych mat, nabijanych na drewnianą konstrukcję.
Gdy trafiliście na pierwsze takie drzwi, Keithen poprosił o pożyczenie kuszy i wziąwszy ze sobą Merrena zrobił szybkie sprawdzenie terenu - drzwi otworzyły się łatwo, pomieszczenie za nimi było kamienną grotą, na środku której widniało palenisko. Nie wiedzieliście co się w nim paliło, dopóki nie przyjrzeliście się leżącym obok zapasom - to były zeschnięte, zdrewniałe porosty. Ogień bardziej się tlił i żarzył niż płonął, ale dawał dużo ciepła. Niewielka ilość dymu, jaką dawało palenisko, ulatniała się przez otwór w sklepieniu.
W pomieszczeniu widniały też legowiska w postaci hamaków, zawieszanych na wmurowane w ścianę zaczepy. Było to zrozumiałe, jako że kamienne podłoże było nieco wilgotne, a drewna, z którego można by budować meble czy podesty, nie było zbyt wiele.
Podwieszany był także "stół" - sztywna, ale tkana z jakichś włókien gruba mata. Leżały na niej suszone owoce, mięso wędzone na zimno o silnym aromacie, bardzo ciemne w barwie i niemal przezroczyste, ciemne i twarde placki chlebowe, orzechy i coś wielkości osełki masła, ale o konsystencji gumy, przezroczysto- żółtawe, o intensywnym zapachu starych skarpet. We wgłębieniach w macie umieszczono kubki, a pod stołem stał dzban z czymś pachnącym jak wywar z suszonych owoców.

Ale tam także nikogo nie było, chociaż część jedzenia była napoczęta, a koce na hamakach porozwalane, na podestach leżały też jakieś rzeczy, mogące być elementami ubrania.
Keithen szybkim ruchem zgarnął tyle jedzenia, ile zdołał wepchnąć do kieszeni i sakwy, wcisnął też trochę Merrenowi i wyniósł część towarzyszom, nakazując gestem, żebyście też pochowali po kieszeniach. Kawałek wędzonego mięsa wcisnął do ust nie tracąc czujności i nie przerywając przeszukiwania.

Przed wami był jeszcze jeden zakręt, zza którego zdawało się padać czerwonawe światło. Takich drzwi, jak te, widać było po obu stronach korytarza przynajmniej siedem, nie wiadomo ile za zakrętem. Teoretycznie w każdym mogli byc ludzie.

Powój - 13-03-2015, 00:06

Podziękowała Keithenowi przeżuwając kilka suszonych owoców które od niego dostała. W myślach przywołała mapkę wytworzoną przez imperialistę, tam w jaskini. Jeśli dobrze pamiętała to za zakrętem, tam skąd biło dziwne światło była już główna sala. No i to też mogło tłumaczyć czemu dźwięk śpiewających był tak silny.
A jednak mieli przed sobą drzwi. Strata czasu lub ryzykowanie kogoś na tyłach. A zarazem obok siebie miała kogoś, kto mógł pomóc.
Wysłała w głąb umysłu zwierzęcia myśl.
Zapytanie.
Widział ciepło, słyszał lepiej. A więc, czy widział ciepło za drewnianymi osłonami? Czy słyszał szmer oddychających tam istot?
To mogło przyśpieszyć całą procedurę. Jeśli nie znał odpowiedzi, będą musieli zaryzykować pójście daleh bez kontroli wszystkich tych pomieszczeń.

Aver - 13-03-2015, 00:45

Widząc, jak Styryjczycy wychodzą z pomieszczenia z naręczami jedzenia, zaświeciły jej się oczy, a żołądek odpowiedział bolesnym skurczem, przypominając jej jak bardzo czuje się skrzywdzony i domagając się natychmiastowego pochłonięcia wszystkich dobroci, jakie przynieśli gwardziści. Resztkami woli powstrzymała się od rzucenia na Keithena i słabym uśmiechem podziękowała, przyjmując swoją część. Placek przypominał przerośnięty i twardy podpłomyk, a owoce były przesiąknięte wszędobylskim zapachem Życiości w podziemiach, jednak w momencie, kiedy nie miało się w ustach nic od kilkunastu dobrych godzin, wszystko smakowało jak najlepsze tyrelskie potrawy.
I przez najbliższą chwilę nic poza tym nie miało znaczenia.

Szrapnel - 13-03-2015, 00:55

Wszedł do pomieszczenia i zamarł. Dopiero gdy zobaczył jedzenie zorientował się jaki jest głodny. Podniósł kawałek mięsa ze stołu i wsadził do ust. Nie było złe. Kiedy jest się głodnym wszystko smakuje dobrze. Szybko pochłonął jedzenie i sięgnął do buta po piersiówkę. Odkorkował i pociągnął łyk. Właściwie to zawartość zdążyła dotrzeć tylko do jamy ustnej. Wtedy zorientował się, że coś jest nie tak. Szybko wypluł alkohol w kąt.
Co to do stu demonów jest?
Nagle go olśniło. Przywołał do siebie Ysgarda.
-Twoja beczka to była ta po lewo - odpowiedzią było skinienie głowy.
No świetnie nalałem sobie krasnoludzkiego bimbru. Nie ma mowy nie wypije tego.
Zakorkował manierkę i wsadził ponownie w cholewę. Przyjrzał się drzwiom. Od takie wyjście przez nie może zakończyć się śmiercią. W jego głowie zakiełkował pomysł. Pokazał przejście krasnoludowi. Nie musiał dużo tłumaczyć. Robili to już parokrotnie. Wszystko polegało na wyjściu plecami do siebie z bronią gotową do ataku. Przekazał pomysł dalej, ustawił się niedaleko drzwi, tak aby nie zostać przez nikogo po drugiej stronie zauważonym i czekał na aprobatę bądź odrzucenie planu.

Indiana - 13-03-2015, 03:35

Trochę was przyspieszę, żeby nie hamować akcji, czyli do przodu większym krokiem

Zawartość skalnego pokoju nieco was rozproszyła. Nic dziwnego, była spełnieniem waszy marzeń z ostatnich kilku godzin - jedzenie, ciepło, wygodne łóżka, spokój i żadnych wijów.
Keithen i Merren ostrożnie ruszyli do przodu, idąc wzdłuż korytarza.
Niedźwiedź, zapytany, zatrzymał się i zawęszył.
Zaprzeczenie. Ciepła dużo, widać. Pokrak nie widać. Pachnie.
Mlasnął z donośnym ciamknięciem. Otrzymawszy informację od Con obydwaj gwardziści ruszyli do przodu, przekazując sprawdzenie pomieszczeń pozostałym. Rzeczywiście, wszystkie pokoje były puste. W wielu paliły się paleniska, jakby mieszkańcy właśnie wyszli, zostawiwszy część ubrań, napoczęte posiłki. Ale nie było tu z pewnością dość sprzętu codziennego, by na stałe tu mieszkać. Co prawda były zmyślnie poprowadzone strumyki, dające coś w rodzaju bieżącej wody w pokojach, ale sprawiało to wrażenie bardziej... zajazdu czy gościńca niż domu.

Śpiew był coraz wyraźniejszy, coraz intensywniej czerwony. Osoby wyczulone na magię, jak Emilia, Con i Eri, wyczuły od razu silną emanację idącą od prawdopodobnie znajdującej się przed wami głównej sali jaskini. Pieśń to była forma melodyjnej mantry, ale z miejsca, gdzie staliście, nie byliście w stanie stwierdzić jej celu ani kierunku.
Keithen podszedł do zakrętu i przylgnął przy ścianie, dając znak, żebyście podeszli.
Za zakrętem był odcinek blisko 10 metrów tunelu, za którym widać było światło wielkich ognisk, palących się spory kawałek przed wami. Na placu, na szczęście tyłem do owego tunelu, stało mnóstwo ludzi. Ten wycinek placu, który mogliście zobaczyć, był pełen stojących luźno grupek, głównie tubylców, ale też goblinów. Całe szczęście, że śpiewali, bo zagłuszali powarkiwania i mlaskanie niedźwiedzia.

Resztę pomieszczenia zobaczyliście dopiero podszedłszy bliżej do krawędzi cienia.
Przede wszystkim była tam piramida.
Miała formę ostrosłupa o ściętym wierzchołku, niezwykle stroma, z wyciętymi w kamieniu stopniami i ścianami zdobionymi złotem, Minerałem i fluorescentami. Na środku piramidy widniał olbrzymi bazaltowy słup o średnicy mniej więcej 10 m, wysokości nie byliście w stanie oszacować, bo widoczne dla waszych oczu pierwsze 30 metrów nie stanowiło nawet jego połowy. Lśniąca powierzchnia pocięta była wyraźnymi znakami, które pulsowały czerwonym światłem, promieniującym na cały plac.
Sklepienie, na ile dało się ocenić, było wycięte przez człowieka, podtrzymujące je kolumny prawdopodobnie gdzieś u szczytu przytrzymywały obelisk, by się nie wywrócił, jednocześnie zamykając całą konstrukcję. Nie przypominały strzelistych ostrołukowych dzieł elfów ani krągłych i florystycznych zdobień ofirskich. Twórcy ewidentnie lubili kanciaste zakończenia, schodzące się w figury geometryczne, schodki, trójkąty i kanciaste ażury.
Wychyliwszy się lekko można było dostrzec jeszcze, że z boków tunelu wypływają strumyczki, ujęte w ozdobne fontanny i misy, wpływają do kanałów, które dalej podążają do centrum. Nie widzieliście, bo zasłaniali zgromadzeni ludzie, ale tam prawdopodobnie było jezioro, o którym mówił Kodran.

W blasku promieniejącego obelisku i migoczących wielkich ognisk zgromadzeni stali w skupieniu i śpiewali pieść, jakąś formę mantry, modlitwy czy psalmu. Spokojny, niski dźwięk wypełniał kawernę, nadając chwili metafizycznego wymiaru. Działo się coś wybitnie ważnego.
Nie zdążyliście się przyjrzeć dłużej. Niemal natychmiast, gdy podeszliście do wylotu tunelu, obelisk rozjarzył się mocniej, niemal oślepiająco. Ludzie odruchowo przysłonili oczy, rozległ się chóralny jęk bólu. Niektórzy przyklęknęli, tu i ówdzie ktoś upadł zemdlony. Osoby wrażliwie magicznie odczuły głównie nierowne fale energii, zasysane do centrum, do piramidy. U was pierwszych, a u wszystkich pozostałych nieco później, spowodowało to lekki zawrót głowy i problem z błędnikiem.
Nagle w centrum zobaczyliście rozbłysk. Właściwie zobaczyliście to złe słowo - oślepił was tak, że maj,ąc otwarte oczy widzieliście jedynie odbite widmo widzianych wcześniej konturów. Gdzieś w centrum nastąpiła potężna implozja, zasysając światło i dźwięk. Gwałtownie zmieniło się ciśnienie, tak, że zatkało wam boleśnie uszy, w których zaczęło wściekle piszczeć. Zawrót głowy spowodował, że część z was zatoczyła się na ściany, niektórzy stracili równowagę.
Trwało to długie kilka sekund.
Gdy odzyskaliście chociaż częściowo wzrok i słuch, zaczęliście dostrzegać powoli najpierw światła w centrum komnaty. Znaki na obelisku powoli nabierały barwy karminowej, purpurowej, wreszcie fioletu. Ludzie podnosili się z ziemi, wielu płakało, wielu rzucało się sobie w ramiona, ale z radością i śmiechem. Odgłosy radości wzbierały na sile i po chwili w całej olbrzymiej jaskini rozległ się potężny okrzyk wiwatu.

Staliście dłuższą chwilę, próbując odzyskać równowagę, wzrok i poczucie pionu. Widząc, że ludzie przed wami zaczynają się kręcić i odwracać, stojąc na przodzie Keithen ruchem ręki nakazał wam cofnięcie się. Co prawda zgromadzeni przed wami byli zajęci głównie wydarzeniem i własną radością, ale głupi przypadek mógł sprawić, że ktoś was zobaczy, albo usłyszy niedźwiedzia, zajmującego tutaj niemal cały przekrój tunelu i pomrukującego znudzonym głosem.

- Co robimy? - szepnął gwardzista, cofając się do Con i Emilii - Wchodzimy po prostu z buta?
Merren, który został na straży u wylotu, machnął do was ręką, po czym też się cofnął do was, szybko szeptem raportując:
- CHyba weszli. Są na naszej jedenastej, jakieś 40 metrów. Jest jakieś zamieszanie tam. Tam jest chyba pomost do tej piramidy.
- To co robimy...?




Emilia,
potrzeby ciała, a konkretnie pusty brzuch, sprawiły, że na chwilę przestałaś myśleć i analizować otoczenie. Wyłączyłaś się. Gwałtowne jedzenie sprawiło, że lekko zakręciło ci się w głowie, a gdy spróbowałaś skupić wzrok, on uparnie nie dawał się wyostrzyć. Jakbyś patrzyła przez drżącą taflę wody. Woda. Jest ruchem, rusza się wszędzie wokół, drga, szemrze, pulsuje nieregularnym równym szumem. Rozdziela się i łączy, wciąż i wciąż, zupełnie odwrotnie niż skała.
Dlaczego zaczęłaś widzieć i słyszeć wodę...?
Woda płynie wszędzie wokół, w strumyczkach i ciekach, szemrze pod waszymi stopami w małych kanalikach i spływa do jeziora. Jeziora. Jeziora. Jak pętla. Jak arkan.

Powój - 13-03-2015, 04:22

Potarła skronie zastanawiając się nad tym co właśnie usłyszała. Gdyby nie to, że byli w takiej a nie innej sytuacji to próbowałaby dyplomacji. Ale plan był jasny.
Grupa więźniów wkracza do głównej części tak, by gdy oni wparują w szturmie zostali wprowadzeni do środka piramidy. Stamtąd zaś mieli za zadanie osłabić wroga. A oni mieli odwrócić ich uwagę. Patrzyła przez chwilę na towarzyszy.
Pora zacząć ten teatrzyk.
- Wchodzimy. Z rudą pod nożem, żądaniem wydania naszych ludzi i takie tam. Ale głównie robimy zamieszanie i zmuszamy ich, by wprowadzili więźniów do wnętrza... - Tu szukała odpowiedniego słowa. - Tego budynku, to prawdopodobnie jakaś świątynia. I coś tam właśnie zrobili. Nie wiem co na celu miały ich rytuały, ale jeśli właśnie zostały zakończone to cóż... Będą osłabieni.
Sięgnęła karku zwierzęcia tak by znów podciągnąć się na poprzednie swoje miejsce. Ciepło bijące teraz pod nią dodawało pewności siebie.
- Odwracamy ich uwagę. - Posłała myśl w głąb umysłu zwierza dając mu znak, by pamiętał o niej gdy będzie szarżował. Upadek przy prędkościach jakie rozwijał mógł zakończyć się niezbyt przyjemną śmiercią. - Osłaniajcie Emilię, jeśli dobrze zrozumiałam, to kohrani nią pokieruje gdy nadejdzie czas. A do tego musimy być blisko.
Zaczekała aż będą gotowi, na sygnał do wejścia westchnęła.
Bogini chroń nas.
A potem połączyła myśl, stali się znów. Stado. Ona i on. Wspólną myślą i gniewem, lecz nie czerwienią szaleństwa, a czymś co zna człowiek. Gniewem skrytym, gniewem narastającym, ukrytym.
I z rykiem przekroczyli barierę korytarza.

Indiana - 14-03-2015, 02:16

Voghern ucieszył się z tego, że może wreszcie wyjść z ciasnego przejścia. Zaczęło go już denerwować i Con mogła to odczuć, irytację.
Wyczołgał się z końcówki, posapując, po czym ryknął na cały regulator i z niemal szczenięcą radością pogalopował w tłum.
(Con jest na grzbiecie, jak rozumiem?)
Reszta nie była w stanie dotrzymać kroku, zwłaszcza Cadan, ciągnący za sobą półprzytomną Taihire.

Tubylcy, w momencie gdy wychodziliście, podnieśli radosny okrzyk. Juz od dłuższej chwili tłum dryfował w kierunku środka, gdzie coś ważnego chyba się działo, skupiając się na linii, prowadzącej od jeziora do znajdującego się po waszej lewej wielkiego ozdobnego portalu. Zza niego dobywało się intensywne światło, portal byl naprawdę duży, tak na 8-9 m wysokości, rzeźbiony misternie i zdobiony minerałem.
W pierwszej chwili chóralny okrzyk zagłuszył ryk misia. Ludzie byli tak skupieni na tym, co działo się w centrum, że szarżę zwierzaka zauważali dopiero ci, których minął. Nie mówiąc o tych kilku, których po drodze trzasnął łapą i tarmośnął szczękami. Ci już jednak raczej nie mogli nikogo zaalarmować.

Gdy wypadliście z tunelu, od brzegu jeziora mieliście w prostej linii jakieś 20 m.
Wrzask wokół was narastał, niedźwiedź z iście zwierzęcą radością szarpał i gruchotał ludzkie postaci, nie robiąc specjalnych rozróżnień na zbrojnych i cywilów, mężczyzn czy kobiety. Dzieci tam nie widzieliście.
Keithen, Merren i obydwaj Wergundowie starali się isć za niedźwiedziem i kończyć to, co on roztrącił, a nie sięgnął.
Dopiero po dłuższej chwili od strony pomostu zaczęli w waszą stronę przepychać się zbrojni.
(proszę opis i kierunek działań)

Con,
z wysokości niedźwiedziego grzbietu widzisz wszystko, ale obraz się trzęsie. I ryczy.
Z piramidy właśnie wychodzi coś jakby orszak. Masz wrażenie, że przy wejściu jest Kordan i jeszcze jakiś gość w północnym stroju, ale potem już go nie widzisz, więc nie wiadomo.
Za to widzisz od cholery uroczyście ubranych ludzi - barwne złocone pióropusze, kołnierze nabijane kamieniami, w większości uzbrojeni.
Pośród nich ewidentnie widzisz Szamankę, ale ona nie patrzy na was. Stoi na pomoście, ma uniesione ręce i patrzy za siebie, na wejście do piramidy. Większość tych na pomoście zresztą też.

Na brzegu, przy pomoście, widzisz Elidisa, Ylvę i Nem, wasi przebrani tubylcy zlewają ci się z resztą, więc trudno ich wyróżnić, choć miga tam gdzieś ruda czupryna Nathaniela. Nie widać Reshiego i reszty, ani elfów.
Od pomostu do portalu jest utworzony szpaler ludzi, z pochodniami i światłami, z jakimiś piórami i w ogóle ozdobnie. Na brzegu płoną ogniska.
Daleko, po przeciwnej stronie pomieszczenia, widzisz jeszcze jednego człowieka z północy. Nie znasz go. Jest otoczony przez tubylców, chyba go prawie ciągną, więcej nie widać.

(przepraszam, jeśli coś zapomnę, to uzupełnię)


Emilia,
woda jest pętlą. Teraz to rozumiesz. Woda drga lekko, choć oczy obecnych tego jeszcze nie widzą. Czujesz zupełnie niespodziewaną moc w rękach, coś, czego dotychczas nie znałaś.
I czujesz zapach mokrej końskiej sierści.
I satysfakcję, ten rodzaj satysfakcji, który czuje myśliwy, gdy widzi, że długo tropiona zwierzyna wreszcie weszła w pułapkę.
Arkan się zaciska, koń się szarpie. Twoje ręce poruszają się same w gestach, których nie znasz i nie wykonujesz.
Stoisz na brzegu jeziora.
Ściągasz do siebie ten niewidzialy sznur, czujesz opór, ale czujesz też moc, wiesz, że jesteś silniejsza. W hałasie, jaki panuje w pomieszczeniu, tego nie słychać, ale ty słyszysz, jak rży ze złością, jak wrzeszczy, jak powietrze drga od jego wściekłości.
Uśmiechasz się nie swoim uśmiechem, pełnym satysfakcji.
I ściągasz sznur.

Powój - 14-03-2015, 02:56

- Brońcie Emilii za wszelką cenę! - To było ostatnie co zdążyła krzyknąć zanim wypadła z tunelu na grzbiecie zwierza.

I znów stali się jednym umysłem. Jego pazury na jej dłoniach, jej krzyk w jego gardzieli. Nie była w stanie rozróżnić tych szczegółów którymi jest indywidualna myśl. Cena za kierowanie zwierzem było stanie się z nim jednością.
Instynktownie poprawiła nogi tak, by opierać je za krawędzią przednich łap, tam gdzie szkielet żeber tworzył wgłębienie. Dzięki temu zyskała pewność, że przy mniej intensywnych ekscesach zwierz jej przypadkiem nie zgubi. Dłońmi wplotła się w jego sierść. I ich ryk wypełnił jaskinię. Tak jak rżał ze złością i upokorzeniem koń którego nie mogła usłyszeć, tak oni wydali okrzyk ze wspólnych płuc.

Pazury cięły, szczęki miażdżyły, masa ludzka uginała się pod nimi zaskoczona nagłym atakiem. Gdzieś pomiędzy tłumem na pomoście dojrzała Kodrana. I znów zawyła z radości rozpierającej jej duszę. Jej? Jego? Ich. Nie wiedziała, zatraciła się w tym uczuciu.

Pchnęła szerokimi ramionami gawiedź w stronę pomostu, rozdzielając ją częściowo. Dawała w ten sposób czas grupie przebierańców na uwolnienie się z więzów. Dawała szansę Kodranowi, bo tam wśród tłumu na pomoście mógł zagrozić ich wrogom. To mogło być samobójstwo, lecz kto wie, może przeważyć szalę wygranej. Jeśli by tylko dźgnął ostrzem Toruviel, jeśli zadałby ranę Prim o której ktoś wspominał. Osłabiłby rudą.
Przetoczyła spojrzeniem za siebie, nieświadomie. Jeśli zabiliby teraz siostrę szamanki, ta doznałaby ciosu... Jednak co innego zabić w uczciwej walce a co innego bezbronnego. Skrupuły, czy stać ich było teraz na nie? To była decyzja Cadana, to była jego odpowiedzialność.

Zaryczała znów zgarniając łapami tych co ważyli się podejść zbyt blisko. Na znak była gotowa ruszyć w stronę pomostu, chociaż i tak przypierała ludzi w jego stronę by utknęli pomiędzy piramidą a brzegiem. Coś wskazywało, że nie mieli zamiaru wejść do środka. Ruszyła.

Sleith - 14-03-2015, 16:42

Gdy Con, niedźwiedź oraz zbrojni szarżowali w tłum. On razem z magami powili podążali drogą przez nich utworzoną. Gdy zbliżyli się do jeziora Emilia zaczęła wykonywać coś co wyglądało jak rytuał. Nie odpowiadała na pytania najemnika; który zadawał je w wolnych chwilach w czasie gdy nie walczył. Zauważając to, wypytał Eriego o zachowanie Emili. Przy okazji rozglądał się po całym tym mieście szukając poszczególnych osób które z nimi wędrowały, w szczególności podziemnej oraz Nem.

W jego myślach wszystko wirowało. tubylcy, gobliny, Emilia, skały, budynki, misiek, ruda, piramida, obelisk. Nie mógł się w tym wszystkim odnaleźć; ukojenie znajdywał w zatapianiu ostrza w tubylcach i goblinach. Krew działała kojąco... Krew uspokajała... Krew dawała moc i poczucie potęgi... Nigdy nie czół się równie wspaniale jak i tutaj. Każde cięcie, każde pchnięcie.... Delektował się w tych odczuciach. Nigdy nie marzył o podobnych doznaniach. Wypełniły go w pełni, od palców u stup, aż po koniuszki włosów na głowie.

Szrapnel - 14-03-2015, 18:47

Gdy zdecydowali się na atak, najemnik wyciągnął broń i poprawił pancerz. Zanim Powój wypadła na misiu z tunelu wykrzyczała jeszcze polecenie. Zobaczył jak większość biegnie za uzdrowicielką, stwierdził, że w takim razie on i Ysgard muszą się zając obroną czarodziejki.
Po raz trzeci robię za czyjegoś ochroniarza. Cholera.
Zanim do niej wrócił, ogarnął spojrzeniem ogromną salę. Lekko zagwizdał.
-Ładna chata. - skwitował.
Następnie przeniósł wzrok na ciała. Jego usta wykrzywiły się w bardzo brzydkim uśmiechu. Bitwa, rzeź, śmierć, krew i chaos były jego pracą, jego małym światkiem w którym czuł się jak w domu. Ale wiedział, że zaraz napatrzy się wystarczająco. Odwrócił się i pobiegł w stronę magini.
Bronimy jej! - rzucił w stronę Ysgarda.

Sleith - 15-03-2015, 13:50

Jednak każde ciał potrzebuje wytchnienia. Ruszył więc w stronę Emili i stanął za jej plecami. Nie był sam, Szraplen i Ysgard już jej bronili. Broniąc w trójkę robota była łatwiejsza. Osłaniał ją, gdy w jego głowie znów zaczęły plątać się myśli, aż w końcu przeszył go ogromny ból.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Przed oczami pojawiły mu się wszystkie twarze osób które zabił, jedne mniej drugie bardziej wyraźne. Wszystkie krążyły dookoła jego umysłu wnikały doń i tworzyły wyrwy oraz tunele. Wnikały i przenikały, przebijały na wylot... Raniły...
Następnie jego umysł wniknął w las, krążył niczym drapieżny zwierz. Podążał za czymś, nie wiedział za czym, instynkt mówił mu, że tak ma robić.
Więc szedł, truchtał, biegł... Jednak nie mógł dosięgnąć, nawet zauważy celu~
I wtem poczuł się bezradny, zagubiony. Wielki las przerażał go...
Stał się zwierzyną.
Zanów biegł, tak jak najszybciej mógł, wszystkie siły poświęcił uciekaniu...
Biegł, biegł, biegł~ nagle ziemia zniknęła mu spod nóg; wpadł do szczeliny.
Znalazł się pod ziemią. Zagubiony, zrozpaczony, przerażony rozglądał się dookoła, wzrok jego był słaby. Jedyne co widział to ciemność, a u góry przez otwór dziwacznych kształtów, widział światło; było jednak zbyt słabe, mrok pochłaniał każdą jego cząsteczkę.
Po omacku ruszył do przodu. Wszystko spowił dym, tak gęsty, że nie było widać nawet własnego nosa.
I nagle cały ten dym zniknął, zastąpiony oślepiającym, przeraźliwym, krwawym blaskiem. Nie dało się dostrzec źródła tego blasku. Bił z każdej strony, a jednocześnie znikąd.
Blask zamienił się w ocean krwi... Krew w ciała... Ciała w skały... A skały w pustkę~

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kipiała w nim wściekłość. Kipiał w nim ból. Zamęt, strach, strata, śmierć... Nie wiedział już co nim kieruje, nie była to magia, nie był to instynkt... To było coś zupełnie innego... To coś wskazało mu cel. Cel mu bardzo dobrze znany. Ostatnimi czasy, cel wielu istnień. Wydawało by się, że sami bogowie chcą tej ofiary. Śmierci... Jej śmierci.
Odwrócił się w jej kierunku. Wziął potężny zamach mieczem.

I zamarł w pół uderzenia.
Nie mógł tego zrobić. I nie chodziło tu o kontrakt, bogactwo, sławę, czy władzę. W jego ciele jedna mała, wręcz drobniutka komórka wołała by tego nie robić. Nie rozumiał tego. Nigdy, aż tak się nie wahał. To nie było do niego podobne. To nie powinno się stać... Nie tutaj w takiej sytuacji.
Podniósł wzrok, zobaczył obelisk... Nie rozumiał tego... To wszystko było zbyt skomplikowane. Bez myślenia, zważania na przeciwników ruszył w kierunku centrum tego miasteczka. Zabijając każdego kto zagrażał jego życiu i zdrowiu.

Indiana - 15-03-2015, 21:09

Emilia stała na brzegu, przy niej Esu, Eri ("drużyna E"? ;) ) oraz Szrapnel i Ysgard. Staliście w tym miejscu, gdzie płynący głębokim mniej więcej na metr kanałem strumień wpadał do jeziora.
Widzieliście doskonale moment, kiedy błysnęło światło, a w chwilę potem wybuchł granat, raniąc i zabijając ogromną część ludzi na pomoście. Widzieliście bardzo wyraźnie Szamankę, Prim i Toruviel, Kurta, w chwile przed wybuchem także Kodrana.
I to, co trzymała w uwięzi Emilia.

Pozostała część w ślad za niedźwiedziem przeskoczyła ów kanał i wpadła na następny sektor wybrzeża, siejąc popłoch. Większość tubylców była oszołomiona, bezbronna i zdezorientowana. Voghern budził w nich takie przerażenie, że wielu umierało zgniecionych przez niego w chwili całkowitego szoku.
Bardzo nieliczni wojownicy próbowali bronić swoich ludzi, ale mało kto was atakował, większość wycofywała się, wpychając ludzi do bocznych tuneli i broniąc ich wycofywania się. W efekcie odepchnęliście tłum, który teraz kłębił się w tym sektorze, gdzie do brzegu dobijał pomost, za kolejnym jeszcze strumieniem (tam, gdzie stoi reszta naszych) oraz pod ścianami i w wejściach do korytarzy.


Emilia,
gdy uderzył granat, poczułaś wyraźnie, że opór stawiany twojej-nietwojej mocy z nagła osłabł. Tak gwałtownie, że cofnęłaś się do tyłu, jak ktoś, kto ciągnie linę, którą ktoś puścił z drugiego końca. Zobaczyłaś go wreszcie swoimi ludzkimi oczami. Kłąb czarnego dymu, mrocznej, pulsującej przestrzeni, pachnący mokrą łąką i końską sierścią. Gdy na niego patrzyłaś, wydawało ci się, że widzisz kształty czarnego ogiera, z wściekłością miotającego kopytami.
Był na arkanie. Był uwięziony. Teraz tylko zadać śmiertelny cios.

Aver - 15-03-2015, 23:34

Woda.
Nie-spokojne. Ruchliwe i nie-stałe. Wielość i Jedność na raz, wciąż łącząca się i rozdzielająca.
Nie do pojęcia. Nie moje.
Niezrozumienie. Zastanowienie.

Woda. Drga, marszczy się, bucha Mocą. Dłonie same unoszą się ku górze, kąciki ust wykrzywiają się w uśmiechu pełnym nie mojej satysfakcji. Szósty zmysł kieruje dziwną Moc, jej wstęgi jak sznur owijają się wokół niewidocznego zapachu mokrego konia? i zaciskają, dławiąc.
Satysfakcja. I jego wściekłość, wrząca powietrzem, wrzask i rżenie.
Sznur.
Woda.
Khorani?
Zrozumienie.

Kary ogier młócący niematerialnymi kopytami przestrzeń.
Czarne oczy, w których można utonąć... tętent niosący się po bezkresnym stepie...
Mokra łąka. Biały kwiat, oplatający ciało... Zaraz znów pojawi się ból i krew na śnieżnych płatkach...
Nie.
Mentalny sznur zaciskający się na szyi cwałującego ogiera powala go na ziemię z taką siłą, że szoruje wielkim ciałem jeszcze dobre kilka metrów, nim zatrzyma się w tumanie kurzu.
Złośliwa satysfakcja.
Teraz to ty jesteś więziony.

Skupienie.
Rób, co uważasz za potrzebne. Niech ogier zginie.





/Najwyżej się zrobi double posta, bo w tym momencie nie wiem jak mam pokierować Erim, a jestem zmęczona i wkurzona i brak weny bardzo./

Powój - 16-03-2015, 17:57

Myśli zwierzęcia zlewały się z jej. Jej wola. I jego wola. Wspólna, nie znająca granic. Jeden rytm tętna, dostosowali się do siebie. Byli wspólną myślą. Mocną, niepokonaną.
I wtedy pojawiła się druga moc. Z głuchym warknięciem opadająca na kamienie. Cielsko ogromnego kota falowało, widziała przeskakujące łączenia mocy, widziała jak nabiera formy. Jak grom ryku wściekłego syknięcia wydobywa się z gardła jaguara. I podjęła to wyzwanie.
W momencie gdy dwa stworzenia ścięły się z ogromną mocą, dziewczyna starała się utrzymywać uwagę. Większość ruchów pozostawiała instynktowi niedźwiedzia, jednak pewne rzeczy mu umykały. Lecąca łapa od dołu wymierzona w podbrzusze. Zmusiła go wtedy by ją odtrącił przyjmując uderzenie na bark. A potem skupiła moc tworząc skrzep tkanki w miejscu zranienia.
A potem następowały kolejne uderzenia. Jedno. Drugie. Trzecie. Nie ugięła się. Nie mogła na to pozwolić.
Gdy następne odtrąciło niedźwiedzia na bok prawie spadła. Tylko kurczowo wczepione palce w sierść powstrzymały zarycie ciałem w ziemię. Jednak poczuła jak trąc bokiem nogi skała rozrywa nogawkę i obciera gwałtownie skórę. Ta paliła, chociaż powstałe zranienia nie były głębokie. Kostka i stopa pozostały nienaruszone, dzięki skórzanym wysokim butom na wojskową modłę.
On jest zagrożeniem. Takim jak ostrza, takim które może zniszczyć stado. A stado nie może zginąć.
Wsparła zwierzę własną mocą. Łapy mocno postawione na ziemi, nisko pochylony pysk. Wargi odsłaniające kły.
Musimy pozbyć się zagrożenia. Osłabić je. Wtedy stado je zabije. Ale on musi skupić się na nas. To nasze zadanie. Stado musi przetrać.
Bo jeśli nie przetrwa, to północ padnie. Tą myśl zachowała dla siebie, prostując się. Obserwowała przez chwilę jaguara, oceniali się. Mimowolnie pomknęła spojrzeniem w stronę tłumu, dostrzegając kubraki gwardzistów. I słysząc znów jego słowa we własnej głowie uśmiechnęła się. Dłonią musnęła rękojeść rapiera Ofelii. Musiała walczyć. Dla nich. I dla wielu innych.
Bo dopóki jesteś ty, jest nadzieja.
Posłała impuls.
Zwierzę uniosło się lekko, tak by nie odsłonić zbytnio miękkiego brzucha i zaryczało pełnią swej mocy. Kamień wibrował od tego dźwięku. A wraz z jego warkotem połączył się jej krzyk. I padli z pełnią sił w stronę jaguara. Jej dłonie wczepione w jego futro, nisko pochylona sylwetka mająca większe szanse utrzymać się na jego karku.
Zwróć na mnie uwagę cholerna pokrako.
Uderzyła kierując łapą w pysk, z nadzieją na trafienie uszu, oczu lub delikatnej zwierzęcej kufy. Niegroźne, ale rozpraszające jak cholera.

Aver - 16-03-2015, 18:43

/Żeby nie było, piszę za Eriego. Będzie i tu, i w #25/



Ferwor walki udzielił się wszystkim. Jemu też, zwłaszcza, że to dziwne uczucie, które nie opuszczało go od przybycia do Vekowaru, kazało mu chronić narzeczoną do ostatniej kropli krwi.
Jednak był pewien problem. Nie był przecież wojownikiem. Był uczonym i czarodziejem, był intelektualistą, piszącym mądre księgi, wykładającym na Uniwersytecie...
Był.
A potem zaczął się ten cały chaos i już sam nie wiedział, kim jest. Wiedział tylko, że musi ją chronić. Za wszelką cenę.
Stał więc przy niej, uważnie obserwując, czy przypadkiem ktoś się nie zbliża zanadto. W zasadzie miał mało do roboty, chłopaki ze Smoczej i ten najemnik...
Wróć, czekaj, czemu on stoi z uniesionym mieczem...
I już miał inkantować, już miał wepchnąć ostry niczym brzytwa lodowy kolec między żebra tego, kto atakował jego ukochaną... kiedy tamten się cofnął i odszedł.
Kątem oka widział ją, widział jak się uśmiecha, dziwnie... jak nie ona.
Nie rozumiał tego. Nie był pewien, czy chce rozumieć.
Odwrócił się i zobaczył, jak ich największa broń mierzy się z na wpół materialnym jaguarem. Wśród czarnej sierści mignęła mu burza kasztanowych włosów, po czym dwie wielkie istoty zwarły się z ogromnym rykiem w walce.
Szamanka przyklękła na pomoście, a jego umysł wypełniła złośliwa satysfakcja, że jednak coś nie poszło zgodnie z jej myślą.
Teraz. Albo nigdy.
Skupił się na wodzie z jeziora. Była tam, tkwiła, poruszana milionem drobnych zawirowań.
Wypełniona po brzegi Mocą.
Uczepił się tej Mocy, wyciągnął dłonie przed siebie i rozpoczął inkantację.
- Ura muthu indargari neratekada xirrit indargari!
Kolejnymi słowami splatał zaklęcie i Moc, by ta skoncentrowała wodę z jeziora i uformowała ją w kilkumetrową, potężną falę, a następnie pchnął nią w ludzi stojących na pomoście, z całego swojego serca pragnąć zmyć ich prosto w jezioro tak, by woda stała się ich grobowcem.
A zwłaszcza grobowcem tej tubylczej kobiety, przez którą byli tu i walczyli o wolność i życie, zamiast grzać się winem w domu.


/Woda koncentruj zwiększ formuj przesuń zwiększ - to samo było przy stawie w kawernie z tamtymi tubylcami, acz tu jest dwa razy powiększone. Głównym celem jest Szamanka./

Indiana - 17-03-2015, 22:11

Emilia,
w czasie kiedy twoje ręce nie twoją mocą zaciskają wodną pętlę, dusząc szamana zawieszonego nad taflą jeziora, przez twoja głowę przelatują obrazy. Rozumiesz bez trudu, co tu się dzieje - khorani chce wiedzieć, dlaczego. Torturując Władcę Koni wyciąga informacje, które ty widzisz jako obrazy.
Oczywiście wszechobecny step, wielkie przestrzenie falujących traw na styku z gniewnym, sinym niebem.
Galopujące stada dzikich koni.
I on. Mori Khan. Władca Koni.
Widzisz przewijające się przed tobą obrazy jego długiego zycia, gdzieś w odległym czasie, widzisz jego moc i władzę. Był kiedyś jednym z licznych władców stepu, ojcem plemienia Tashunka, jag-bejem, a potem ming-bejem u boku kniazia, którego imię zginęło w pomroce dziejów. Był wizjonerem, pożądał mocy większej niż moc armii, poszukiwał jej w odległych miejscach, w odmiennych płaszczyznach, wspinając się po kolejnych stopniach Drzewa Światów ku światłu.
Az jego ciało zmurszało w ciemnym kurhanie, a dusza pozostała w nieustającej wędrówce, dopóki nie dostrzegła źródła mocy i podążyła ku niemu.
On chce władzy, nie tej ludzkiej, chce potęgi, chce przymierza z potęgami.
Jest groźny.
Cierpliwości, dziecko.
Wiem, że ci ciężko być narzędziem Mocy. Ale jesteś moim jedynym narzędziem. Wytrwaj, proszę.

Aver - 18-03-2015, 19:08

Moc. Potęga.
Władza.
Tego właśnie chciał?

Czuła narastającą wściekłość, która rodziła się gorącem gdzieś koło mostka, rozlewając się wraz z krwią po całym organiźmie.
Zniszczył życie tak wielkiej liczbie ludzi... zabił tyle istnień...
Gotfryd. Calid. Ten nieznany jej z imienia Styryjczyk, za którym płakała Ylva. Ingvar. Adair. I tysiące innych, których pewnie wykorzystał by wspiąć się aż tu.
Równowaga zachwiała się, a Emilia mentalnie się otrząsnęła.
Później.
Khorani?...
Trzeba się spieszyć.
Zabić.
Albo odłożyć sprawę na później. Wiemy już wystarczająco... a reszta...

Zagryzła wargę. Przecież słyszała, co się dzieje wokół.
Tubylcy już się otrząsnęli. Zaraz może się tu zrobić gorąco.
A ja...

Przymknęła na moment oczy, a w umyśle pojawił jej się sielankowy widok jej i narzeczonego na birkańskim brzegu. Chmury na niebie nabrały pomarańczowosinej barwy, słońce schowało się za horyzontem, oświetlając na pożegnanie brzeg zielonym błyskiem.
Wiatr duł niemiłosiernie. Zadrżała, po czym poczuła jak otulająca ich peleryna zaciska się mocniej, osłaniając od zimna. Ciepły policzek oparł się o jej głowę.
...nie chcę umierać.

Aver - 19-03-2015, 02:12

Zaczynało się robić coraz niebezpiecznej. Tubylcy otrząsnęli się z zaskoczenia, a to nie wróżyło dobrze.
Trzeba działać.
Kątem oka zobaczył gest Szrapnela i krasnoluda inkantującego zaklęcie.
W zasadzie to czemu by tego nie wykorzystać?...
Zacisnął pięści, po czym rozluźnił dłonie i skupiając się na Mocy łaskoczącej go w koniuszki palców wymruczał zaklęcie:
- Kankara soru neratekada indargari eder...
Według jego zamyśleń w małej odległości za pociskiem krasnoluda winna polecieć lodowa strzała, celująca prosto w Kurta.
Śmiercionośne piękno opalizującego w niebieskim świetle lodu, cienkie, długie, mocne... I ostre jak brzytwa.
Wybacz, stary... Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Indiana - 19-03-2015, 02:35

Tu jeszcze potrzebne tłumaczenie do zaklęcia!
Indiana - 19-03-2015, 02:51

W umyśle Emilii przetaczały się obrazy, ale były dość klarownie oddzielone od jej postrzegania rzeczywistości. Rozumiała, że są nie jej, że tylko przepływają.
Już nie przedstawiały przeszłości.
Teraz to były obrazy galopującego stada koni, pędzącego po żółtych, wyschniętych połaciach, pod niebem, które zwijało sie w spiralę, łącząc w jedno z linią horyzontu, zaginając punkty odniesienia.Raz po raz przetaczał się grom, hucząc boleśnie w głowie magiczki. Obraz niknął, bladł, pulsował.
Jest silny, Emilio. Widzisz przecież. Muszę go zabić.
...
Nie zostawię was tam. Wyprowadzę stamtąd.
...
Jakoś.
...
Nie, nie jesteście mniej ważni niż on. Nadchodzi czas, kiedy każde życie będzie na wagę królestw...
...
Chcesz, bym zerwała więzy? On umiera, to kwestia minut.
...
Wiem. To bardzo długo.
...
Jedno twoje słowo i odeślę go pod jego martwy kurhan. Nie zaszkodzi nam przez długie lata. Jedno twoje "tak".
Tak?



W obrębie tej samej rundy proszę w takim razie o 1 sekundę na "tak" lub "nie" wypowiedziane przez Emilię. DO WERDYKTU

Aver - 19-03-2015, 13:52

Życie na wagę królestw.
Spojrzała kątem oka na narzeczonego. Jego twarz i szyję, widoczne zza poszarpanego kołnieża koszuli, znaczyły blizny, a w granatowych oczach przewijały się zmęczenie i desperacja.
Kwestia minut.
Oni nie wytrzymają. Z każdą sekunda jest gorzej. A nawet minuta to...
...
Tak.
Zajmiemy się nim jak się to wszystko skończy.

Aver - 27-03-2015, 03:51

Cadan:
Nie tego się spodziewał. A przecież to było do przewidzenia.
W głowie huczało mu echo mentalnego wrzasku Szamanki, ale gdzieś poza nim usłyszał stuk padającego na kamienie ciała. Puścił martwą Taihire i spojrzał na źródło dźwięku.
Mag wody leżał, a pośrodku blednącego czoła tkwił bełt o czerwonych lotkach.
Szybkie zerknięcie na Emilię potwierdziło to, co i tak sam widział, a ogłuszający wrzask, tym razem prawdziwy, zmusił go do działania.
Wiedział, co się za chwilę stanie. Przecież on też kogoś stracił przez tą całą sytuację.
Przed oczami mignęło mu zmasakrowane ciało Imy.
...
Nie mogli sobie przecież pozwolić na to, by ta kobieta teraz oszalała.
Złapał ją za ramiona i wysłał uspokajające myśli ku niej.
W jej umyśle panował chaos, przez który przebijało się nieludzkie mentalne wycie.
NIEŻYJENIEŻYJENIEŻYJENIEŻYJE...!!!
Zmarszczył brwi i szepcąc zaklęcie uspokojenia wysłał Moc, która ciepłem dotarła od koniuszków jego palców aż do jej umysłu, wciskając emocje gdzieś w głąb i zastawiając drzwi do nich krzesłem.
Nie teraz, Emilio. Na rozpacz będzie czas później, teraz musimy odejść. SKUP SIĘ!
I nagle chaos ustał. Gdzieś w tle brzęczało echo dawnego wycia, ale nie o tym kobieta myślała.
Odetchnął z ulgą.

Szrapnel&Ysgard:
Uśmiechnął się złośliwie, gdy zobaczył masakrę na wyspie. Odwrócił się z zamiarem pogratulowania krasnoludowi, jednak chrzęst miażdżonej kości i mlask bełtu wbijającego się w miękką tkankę zmył jego uśmiech z twarzy. Z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami spojrzał najpierw na martwego maga, potem na Emilię i z powrotem na maga.
- O rzesz kur... - nie dokończył, wrzask magini skutecznie go zagłuszył. Widząc przypadającego do niej laryjczyka odetchnął z ulgą. Wiedział, co ten człowiek potrafi. Elf, znaczy.
Spojrzał na Ysgarda, a potem znacząco na grupę tubylców stojących gdzieś w okolicach ich wyjścia na świat.
Krasnolud zrozumiał. Język gestów mieli opanowany do perfekcji.
- Harria soru indargari eder tsaga! - po kawernie poniósł się bas, a przez kawernę w stronę grupy tubylców (Kohreniego) poleciał kolejny skalny granat odłamkowy.
Westchnął ciężko i spojrzał ponownie na maga.
Szkoda faceta.
- Weź go i spadamy - zakomenderował z zamiarem przebicia się do wyjścia. Zadowolony zobaczył, jak Cadan trzyma się blisko Emilii, pilnując jej.

[b]Emilia[/b]:
Pustka.
Cisza.
Jeszcze przed chwilą wszystko w niej krzyczało, bolało fizycznie, jakby coś straciła...
SKUP SIĘ!
Nie, to nie jest teraz ważne. Ważna jest wolność. A tamci im w tym przeszkadzają.
Zmarszczyła brwi i skupiając się na Mocy juz miała zacząć inkantację, gdy usłyszała zaklęcie elfa. Wzruszyła ramionami i skupioną Moc przekształciła w podobny do krasnoludowego granatu pocisk w stronę tubylców walczących z Conv:
- Harria neratekada indargari eder tsaga xirrit! - po czym przysunęła się do Cadana, gotowa w odpowiedzi na próby ataku ich grupki miotnąć w atakującego kamiennym grotem.(takie samo zaklęcie jak przy walce z goblinami)
Coś gdzieś z tyłu umysłu podpowiadało jej, że nie powinno być tak, jak jest...


/różnica w pocisku jest taka, ze rozpadniete kawałki lecą raczej prosto niż na Hun wie gdzie i są precyzyjniej wycelowane. W tubylców, oczywiście. A ciało Eriego Ysgard zabiera jeśli będzie droga wolna, żeby nie przeszkadzał w walce./

Indiana - 27-03-2015, 14:14

Potrzebuję precyzyjnego określenia dla obu zaklęć kamiennych -
granat - gdzie dokładnie ma wybuchnąć?
pociski - na ile rozbija się kamień i w co celują pociski.

Aver - 27-03-2015, 17:09

Granat poleciał w stronę oddziału Kohreniego z wyraźną wolą rzucającego by wybuchł w nich, więc nawet jeśli biegną w naszą stronę to krasnolud go wybuchnie wcześniej, tak, by zrobił maksymalnie wielkie szkody pośród tubylców.
Pocisk rozbija się na cztery części i celują w tych wojowników tubylczych, którzy zrobili krzywdę Powojom.

Indiana - 30-03-2015, 22:27

Elidis napisał/a:
Nie patrzył na most. Nie chciał. Bał się, że jeżeli złowi wzrokiem Toruviel, jeżeli zobaczy co jej zrobił nie będzie w stanie dalej iść. Nawet teraz zmuszał się by działać, by nie odwrócić wzorku. Był wdzięczny za lodową tarczę, która zasłoniła wejście do piramidy.
Nie widział czy ją zabił, czy ranił, czy chybił. Promień przesłonił mu widok.
Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Kiedy była jeszcze młodsza. Naiwna.
Jak do tego doszło? Pamiętał jej postępy w nauce, delikatne ruchy, jak liść tańczący na wietrze.
A dziś była jego wrogiem, chciała go zabić, wykorzystać, zniszczyć jego dążenia. Nienawidził Tulya’Toruviel, ale jednocześnie dawana Toruviel była mu bliska.
Łza zakręciła się w kąciku jego oka i szybko znikła, nie było na nią czasu.
Biegł w stronę Emili. Z satysfakcją spojrzał na pokonanych przeciwników, ale jednocześnie przez jego ciało przeszedł dreszcz. Jak mógł zadowolony patrzeć na taką masakrę, którą w dodatku sam rozpętał? A jednak był dumny. Jak niskie musiały obudzić się w nim instynkty?
Rzecz jasna nie zadawał sobie takich pytań. Był skupiony na otaczającej go bitwie.
Niestety część wojowników przeżyła jego czar i dopadła do Emilii i reszty. Elf ze zdziwieniem zobaczył jak trzech dobrze mu znanych i wcale nie kiepskich wojowników obrywa jak Messyna od Styrii. Wybitnie niefortunne zważywszy na ich położenie.
Szybka decyzja i wziął na cel wojownika z włócznią, walczącego z Cadanem ( Korheni ).
- Bero soru indargari muthi eder! – ciepło wywołaj zwiększ koncentruj uderz.
Złoty pocisk wrzącej mocy poleciał w wojownika Tubylców. Mag liczył, że będzie to wystarczyło i że reszta załatwi pozostałych dwóch. Gdy zobaczył jak Misiowój zrywa się do biegu trochę się uspokoił.
Sam też zmierzał w kierunku grupy przy brzegu.

Szrapnel - 30-03-2015, 23:40

Ysgard
Czuł się jakby dostał buławą w twarz. Właściwie to dostał buławą w twarz. Część zębów miał połamane a w głowie kręciło mu się niemiłosiernie, ale krasnoludzki twardy łeb sprawiał, że szybko mu się poprawiało. Był jednak wściekły.
Prawy prosty to trochę za mało na tę cholerę
Wyciągnął obie ręce przed siebie, celując w przeciwnika i krzyknął coś po krasnoludzku. Zaklęcie powinno odepchnąć przeciwnika kawałek, dając tym samym magowi szansę na cokolwiek poza daniem się zatłuc. Wyciągnął topór i starając się pokonać przeklęty ból łba stanął w pozycji defensywnej.

Szrapnel
Leżał na glebie, ale żył. Jeszcze żył. Jeśli poleży jeszcze chwilę to już taki żywy nie będzie. W tym momencie włączył mu się instynkt przeżycia za wszelką cenę.
Zabij! Zabij go! Zabij albo zgiń!
Nie ma bata. Popełnił błąd niczym żółtodziób. Porwał się z lekkim mieczem na broń o wiele cięższą.
Mięśnie i kość lewej ręki zostały zmiażdżone potężnym uderzeniem.
Spierniczam w cholerę!
Przewrócił się na brzuch, przez prawe ramię, podniósł się na nim i nie bacząc na nic zaczął biec w stronę Powój i Elidisa.
Za jego plecami słyszał formuły zaklęć.
Poradzą sobie.

Aver - 30-03-2015, 23:43

Emilia
Z całego oddziału zostało tubylców trzech. W innych okolicznościach pewnie nawet by się uśmiechnęła, ale chaos zaczynał wyłamywać drzwi przystawione krzesłem.
Nie zostało zbyt wiele czasu. Nawet ona w tym stanie mogła to zrozumieć.
Bo zrozumiała co jest nie tak, a ta wiedza przeraziła ją, sprawiając, że chaos załomotał drzwiami jeszcze mocniej.
Muszą się stąd wydostać. I to jak najszybciej.
Dodatkowo ze strachem zauważyła, że chociaż trzej, to zrobili krzywdę chłopakom, którzy ją chronili.
Znowu.
I znów ktoś ma umrzeć?
Chaos wstrząsnął drzwiami, na których pojawiło się kilka pęknięć.
Nie.
Wrzasnęła coś po staroofirsku i pchnęła rękami Moc w stronę tubylca, który rozwalił rękę Szrapnelowi. Widząc, że pozostali dwaj magowie wpadli na podobny pomysł, drgnął jej kącik ust. Skierowała dłoń w stronę pchniętego wcześniej tubylca i skupiając Moc w koniuszkach palców miotnęła w niego zaklęciem.
- Harria soru neratekada eder!
Zgodnie z VIII częścią "Traktatu o Ziemii Magyi Bitewnej" takimi skalnymi igłami Słyszący Skałę roznieśli szturm goblinów na legendarny Daramishaghn. Wąskie, o kształcie grotu, śmiertelnie ostre i szybkie, kierowane przez najlepszych w swym fachu zawsze trafiały w cel.
Był tylko jeden mankament. Nie była Słyszącą Skałę. Nie była krasnoludką...
...co jednak nie przeszkodziło jej użyć owego zaklęcia.

Convolve
Stado.
Pokraka pachnąca Tą, Która Była Skałą też broni stada. I mądrej pokraki.

Poczuła w ustach krew, jej ramię zabarwiło się karmazynem. Gdzieś między pulsującym bólem, jękiem umysłu i chrupocie kości miażdżonych przez łapy vogherna kątem zobaczyła, w jak tragicznej sytuacji znalazła się grupa nad brzegiem. Niedźwiedź również tam spojrzał.
Trzeba bronić mądrej pokraki. I pokrak mądrej pokraki też. Wyprowadzić na Jasność.
Z taką myślą voghern kilkoma susami znalazł się przy brzegu i potężnymi szczękami sięgnął ku leżącemu przy krasnoludzie tubylcowi z zamiarem zmiażdżenia mu żeber.

/Jeśli Cadan nie odpisze, to pcha energią w stronę Kohreniego. Zaklęcie to kamień wywołaj formuj rzuć./

Nem - 31-03-2015, 00:25

Nem:
Ciężko było patrzeć na rany Styryjczyka, gdyż miała przed oczami obraz tortur, przez jakie musiał przejść. Kiedy podnosiła go razem z Keithenem na jej twarzy też pojawił się grymas. To musiało strasznie boleć, a maść znieczulająca, która w sumie dużo by raczej nie dała, była w torbie Con. Szybko się otrząsnęła, a na jej twarzy znów pojawiła się neutralna mina. Kiwnęła głową Keithenowi dając mu do zrozumienia, że sama poradzi sobie z rannym, a on może wracać do walki, po czym ostrożnie przełożyła prawą rękę Calida przez swoje ramię i starała iść z nim tak, żeby nie pogorszyć ran, ale nadążać za resztą. Idąc rozglądała się uważnie, jeśli ktoś by ich atakował była gotowa w każdej chwili rzucić pchnięcie energii.

Bryn - 31-03-2015, 02:05

Cadan:
Biodro piekło. Nie była to jego pierwsza poważna rana, czego dowodem była jego własna twarz, umiał panować na bólem, do pewnego stopnia. Nie był tak wielki jak ból palonej kwasem twarzy, był więc dla niego do zniesienia. Ciało jednak miało ograniczenia. Przeklinał się za danie się tak poranić jakiemuś obdartusowi z kijem zakończonym kamieniem, pieprzonemu jaskiniowcowi. Pozbawił się tym samym możliwości kontraataku, bardzo utrudnił zdolności obronne, naraził życie swoje i współtowarzyszy. Zresztą widział kątem oka, że jego kompanom też nie poszło dobrze. Szrapnel już uciekał ze zmasakrowaną ręką, a Ysgerdowi ciężko było ustać na nogach. Sytuacja nie wyglądała dla nich dobrze.
Potrzebowali chwili. Musiał dać czas Ysgerdowi na otrząsnięcie się, Szrapnelowi na ucieczkę, a Emili na rzucenie czaru. Wykonał ruch ręką w kierunku Korheniego, jakby chciał go odepchnąć, krzycząc laryjskie wyrażenie odganiające złe duchy. Skupił magię w czystej postaci na Korhenim, starając się kupić im cenne sekudy.

Indiana - 31-03-2015, 03:41

[1 część tury]
Keithen
To były urwane, jak mgnienie oka, gesty i drżenie twarzy. Podziękował Pethabance spojrzeniem, ledwie widocznym pochyleniem czoła. Było to więcej warte, niż wszelkie dworskie ukłony, jakie znał świat.
Ylva wołała do odwrotu.
Przepuścił Nem i rannego przyjaciela do przodu, skupił się na sytuacji. Łucznicy.
Zerwał kuszę z ramienia, opuszczając jednym ruchem w dół, szarpnął za wajchę, załadował bełt, stanął stabilnie i wycelował.
Skupił zmysły na celu i mały włos uderzyłby odruchowo, gdy kątem oka dostrzegł czarny kształt tuż przy swoim ramieniu. Stal zawyła, mknąc do celu, do szyi najbliżej stojącego z łuczników. Lothel uśmiechnął się oszczędnie, widząc zaskoczenie gwardzisty.

Ylva
Wojownicy, atakujący vogherna cofnęli się, słuchając czegoś, co brzmiało jak rozkaz, wydany przez jednego ze stojących u wrót Komnaty.
Cofają się... Psiakrew, pomyślała. Niemożliwe, żeby cofali się pod ich naporem. Mogą cofać się tylko... aby dać miejsce do ofensywy. Już dawno nie powinno nas tu być.
- Odwrót! Nat! Odwrót!
Jej krzyk zagłuszył trzask pękającej w drzazgi lodowej ściany.
W tym samym momencie na lewo od nich voghern zaryczał wściekle i zerwał się do biegu, usłyszała krzyk Elidisa, skandującego zaklęcie i domyśliła się, że za plecami też mają problem.
Wszyscy przeciwnicy leżeli martwi lub ciężko ranni na skalnej posadzce.
Merren zrezygnował z odruchowego dobicia. Odwrót. Nakazano odwrót.
I słusznie.
Podtrzymał Elmeryka, który się zatoczył, trzymając za poraniony bok. Do mostka.
- Merren! Wachlarzem do mostka! Najpierw Nem! Osłaniać ich! - Ylva krzycząc do swoich skoczyła do przodu, tam, gdzie Nat położył słaniającego się na nogach Gotarda. Biegnąc kryli głowy, bo odłamki lodowej ściany z impetem uderzyły w nich falą, zwalając z nóg, oślepiając i raniąc. Dopadli do Wergunda razem z Roderykiem, który skoczył na pomoc swojemu podwładnemu, i ruszyli ku pozostałym, dziękując w myślach, że stojący przy wejściu do Komnaty wojownicy postanowili wstrzymac się z atakiem.
Ale ta myśl przestała ich cieszyć, gdy zza deszczu lodowych iskier ukazała się Neyestecae. Szamanka.

[w międzyczasie za nimi wyrosła ściana z lodu, cieńsza niż ta na pomoście, bo z mniejszej ilości wody. Przebiegł Misiowój i Elidis, czy zdążyła Nem?]

[2 część tury]
Keithen załadował kuszę ponownie, kątem oka widząc, jak towarzysze wycofują się zgodnie z rozkazem. Zdąży. Na pewno zdązy za nimi. Wycelował.
- Szybciej, Styryjczyku...
Strzelił.
Nie mógł widzieć, jak za jego plecami towarzysze zderzyli się z zimną ścianą, wzniesioną z wód strumienia. Nie była tak potężna jak poprzednia, ale wystarczyła, by zatrzymać ludzi.
Wergundowie, mający w dłoniach cięższą broń, uderzyli z furią w przeszkodę. Roderyk wziął szeroki zamach i z impetem wbił miecz sztychem w lód. Esu, Kodran i Elmeryk uderzyli w to samo miejsce, chcąc spowodować pęknięcie tafli.
- Tył! - rzuciła krótko Ylva. Ona, Merren i Nat (?) odwrócili się, gotowi do obrony przed ewentualnym atakiem na nich, lub cofających się Keithena i Lothela.

Bryn - 03-04-2015, 04:38

Cadan wbiegł do tunelu. Usłyszał huk głazów za jego plecami. Obejrzał się za siebie.
Przedostali się wszyscy. W gorszym lub lepszym stanie, ale wszyscy.
Widział lotki wystające z pleców Con. Widział, że Nem była nieprzytomna, a eliksiry się kończyły. Wiedział, co to może oznaczać dla Convolve.
Poczuł ukłucie żalu. Ta kobieta, której nie znał, już dwa razy zdołała uratować mu życie. Wtargnął jej też, niechcący, do wspomnień. Ta kobieta, która z taką łatwością z którą leczyła rannych, jak i kontakowała się z Tavar, leżała teraz, umierając.
Musiał spróbować jej pomóc, choćby aby spłacić dług.
Podszedł do nieprzytomnej Nem i złapał ją lekko za skronie, wysyłając do jej mózgu pobudzające impulsy. Miał nadzieję, że to wystarczy, aby się obudziła i pomogła z resztą rannych, zaczynając od Con.
Obserwował Sefi. Miał z nią sprawy do załatwienia i czas na wyjśnienie ich powoli nadchodził. Musiał z nią porozmawiać, kiedy tylko wszystko się uspokoi. Obserwował ją, nie mogła teraz odejść, nie bez dokończenia spraw.

Bryn - 03-04-2015, 05:01

Rozejrzał się jeszcze raz po innych. Wiedział, że to już koniec, że za niedługo się rozejdą. Czasu zaczynało brakować. Popatrzył się na Sefii. To przez nią tu trafił, to za nią zszedł do podziemi. To on u jej boku walczył, ratował ją. I na co to wszystko było, skoro wiedział, że będzie musiał to zrobić?
Westchnął, nie lubił tego, ale musiał. Za Laro. Za Ikni. Czasem honor nie szedł w parze z interesem swojego ludu.
Przodkowe, pomóżcie mi. Tak musi być.
Kiedy wszyscy byli zajęci, on podszedł trzymając w rękach wergundzki miecz do Sefii stojącej kawałek od grupy. Wyprowadził cięcie, całym tułowiem, szerokie, mierząc w okolice pasa, poniżej żeber, w brzuch, tak aby nie mogła uciec. Wykorzystując prędkość ciosu (o ile po pierwszym dalej go mogę zadać), ciął ponownie od drugiej strony, wykorzystując całą swoją siłę i wyszkolenie, na skos od dołu do góry. Musiał ją zabić, po prostu musiał i innego wyjścia nie było.
<Leite, wybacz, mam nadzieję, że się nie obrazisz czy coś ;/ >

Aver - 03-04-2015, 05:20

Była zmęczona. Nie chodziło tu juz nawet o brak many czy fakt, ze od dwóch dni nie spała.
Była zmęczona życiem.
Chaos, który tak usilnie próbował wydostać się zza cadanowych mentalnych drzwi potulnie zwinął się w kłębek i zasnął w kącie.
Ręce jej drżały, w umorusanej twarzy łzy żłobiły ścieżki, by w końcu spaść niemo na kamienie.
Został tam. Pośród nieprzyjaciół, zabity przez zdrajców.
Sam.
"Dusze umarłych na tej ziemi zostają na tej ziemi..."
Upadła na kolana i rozpłakała się na dobre. Łkała cicho, kryjąc twarz w dłoniach. Zimny metal pierścionka chodził policzek i parzył emocje rozpalonym do białości prętem.
Emilko... Jestem tu.
Nie płacz, Emilko.
Nie ma gorszego widoku niż płacząca czarodziejka.

W tym momencie mało ją obchodziło, jak wygląda. Było jej wstyd. Wstyd, że nie potrafiła go uratować. Że wszystko, co zrobiła... poszło na marne.
Skały szemrały wokół niej pocieszająco. Same nie rozumiały tego, co się działo w Życiości, Która Zmieniała, ale zaakceptowały jej Zmianę. Czuły brak czegoś nieokreślonego w mowie kamieni, czegoś, czego brakowało Życiości.
Granit zamruczał uspokajająco, kiedy kolejne łzy skropiły jego powierzchnię słoną wilgocią. W jej umyśle pojawiła się prośba.
Skały szurnęły pytająco. W odpowiedzi wysłała im to uczucie, które były w stanie zrozumieć.
Dotyk. Zmianę.
Wspomnienie faktury skóry ukochanego, miękkości ciemnych włosów, zarys mięśni na plecach.
Pochłońcie Nie-Życiość. Głęboko, najgłębiej jak możecie. A nad nim, tam, gdzie kąsa Ciepło i szlifuje Siła, niech Wielość uniesie się i stanie Jednością.
Gdzieś przez myśli przemknął jej kurhan, który wieki temu usypała Lilianie.
Co to za świat, w którym tak często trzeba grzebać bliskich?...

Indiana - 03-04-2015, 07:54

Nie. Nawet o tym nie myśl.
Zatoczył się lekko. Część ciała miał lekko bezwładną po uderzeniu wyładowania, błędnik szalał, wzrok nie potrafił skupić się na niczym.
Uniósł ją na rękach, była lekka jak piórko. Pachniała sierścią vogherna, krwią i zmęczeniem. I jodem, zapachem magii.
Jak przez mgłę usłyszał głos Ylvy:
- Tam coś się dzieje... Pościg idzie za nami. Keithen! Oprzytomniej! Emilia...

Nie widział, jak Styryjka niemal na siłę ciągnie za sobą odrętwiała magiczkę. Było coś w tym, co mówiono wśród gwardii o Ylvie - że nie ma serca, tylko poczucie obowiązku. Tak bardzo rozumiał w tej chwili magiczkę. I tak bardzo nie chciał dzielić z nią tego uczucia.
- Keithen! - głos agentki sprawił, że na chwilę zapanował nad sobą. Zrozumiał intencje. Przyklęknął tak, żeby plecy dziewczyny nie zahaczały o nic. Ylva przyklękła obok.
- Potrzebujemy chwili czasu, nie możemy nieść rannych! El...? - Ylva spojrzała na elfa, zastanawiając się, czy znów się obruszy na to zdrobnienie. Przecież w końcu nie umarli w tamtym kręgu, więc deklaracje mogły się nie liczyć - Cokolwiek przejdzie przez tę stertę gruzu... Spal to! - odetchnęła, widząc, jak unosi dłonie do zaklęcia - Nie mam nic poza zasklepieniem - powiedziała, skupiając się na Convolve - Jeśli grot uszkodził narządy wewnętrzne... - skup się, pomyślała. Skup się. Płuca. Oddycha, więc całe. Nie świszcze, przy ranie nie ma piany. Wszedł blisko kręgosłupa, ale odruchy działają, więc nie przeciął. Zgrzytnął o żebra, ale to nic. Wyszedł przodem. Serce - bije. Mógł przebić aortę, albo tętnicę płucną, przejść powyżej serca, pomiędzy płucami. Wyjęła nóż i starając się możliwie mało poruszać brzechwą złamała zakrwawiony koniec. Wyjęła z kaletki ostatni eliksir zasklepienia, złapała w zęby za korek.
- Keith - spojrzała na pobladłego gwardzistę - Pomóż. Módl się. Ale przede wszystkim wyciągnij powoli brzechwę, jak powiem. Eliksir musi się dostać do wewnątrz natychmiast, jak cofnie się drewno. Zanim pójdzie krwotok... - tak, modlitwa to dobry pomysł, pomyślała - Raz...- przygotowała dłoń tak, żeby palcami rozciągnąć ranę, a prawą ręką wlać eliksir - Dwa... - przełkneła ślinę - Trzy!
Keithen szarpnął brzechwę, krew buchnęła szybciej niż Ylva zdążyła się zorientować, ale na siłę wcisnęła palce w ranę i wlała eliksir, zacisnęła, przytrzymując zwiniętym kłębkiem ubrania.
- Bandażuj! - rzuciła, oddychając ciężko, jakby przeprowadziła co najmniej udaną kraniotomię. Krwotok ustawał. Eliksir działał. Convolve żyła.
Keithen delikatnie zabandażował ranę i czekając na pozostałych przytulił uzdrowicielkę, szepcząc słowa modlitwy i przesyłając wzmocnienie.
Przy którym o mało nie zemdlał.
Ale zaraz obok leżał voghern, który do tego nie dopuścił.


Pierwszy cios Cadana rozciął głęboko jamę brzuszną, jelita i żołądek. Przytrzymując desperacko ranę Sefii próbowała kontratakować, ale cios trafił w próżnię, Laro uniknął go bez problemu. Drugi cios zadał nieco od niechcenia, tego znów ona niemal uniknęła, przejechał tylko po ramieniu. Trzeci poprawił staranniej, ciosem od dołu. Rozciął udo przecinając tętnicę aż do kości miednicowej. Upadła.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami przez ostatnie dwadzieścia sekund życia.
Skupieni na leczeniu rannych nie dostrzegli tego, co się stało z Sefii. Dopiero, kiedy mieli ruszyć dalej, wzrok padł na Cadana, siedzącego w pozycji, o której wiedzieli, że może z niej zaatakować w ułamku sekundy.
- Próbowała mnie zabić - skłamał. Wiedzieli, że kłamie. Mogli pozbawic się sojusznika i sprawnego miecza tuż przed szansą na ratunek. Albo udać, że mu wierzą.
- DLaczego? - wybrnął Elidis pośrednim pytaniem.
- Nie wiem. Zapytałem ją o pieczęć - odparł Laro. Pozostali spojrzeli po sobie.
- Pochowajmy ją w tych piaskach... - mruknął Roderyk - Była zbyt dobrym wojownikiem, zeby ją zostawiac tym dzikusom.
Przytaknęli gorliwie, łapiąc się tej malutkiej szansy rekompensaty swojej obojętności.

Nem miała pęknięte bębenki. W porównaniu z obrażeniami pozostałych, trafionych piorunem wyszła na tym nieźle, z tym że nic nie słyszała.
- Bębenki odrastają - mruknął Elmeryk, pomagając jej wstać. Uśmiechnęła się, sądząc, ze to coś miłego.
Uśmiechała się, po raz kolejny wzmacniając Calida i Gotarda. Uśmiechała się nawet wtedy, kiedy po trzecim rzuconym zaklęciu zrozumiała, że grot, który wbił się w ciało Ysgarda, spowodował zapalenie otrzewnej i bardzo ciężko będzie go z tego wyciągnąć. Uśmiechała się, bo wiedziała, że kiedy przestanie się uśmiechać, zacznie płakac, a wtedy już nikogo nie uzdrowi i nikomu nie pomoże. A ona bardzo chciała pomóc.

- Emilia... - głos Ylvy dotarł do umysłu magiczki z delikatnością siekiery, uderzającej w pień - Musimy iść.
Ofiryjka spojrzała na nią wzrokiem, po którym Ylva się cofnęła.
- Emilio... wstań, proszę - powiedziała łagodniej - Pościg idzie za nami...
- I co...?
Styryjka westchnęła. Rzadko brakowało jej słów. Walczyła przez chwilę ze sobą, czy nie pociągnąć jej siłą, ale wybuch jej gniewu groził zawaleniem tunelu na głowy.
Nie potrafiłam go uratować. Nikogo nie potrafiłam uratować...
Kilka metrów dalej kolejne wzmacniające zaklęcie Nem sprawiło, że otworzył oczy. Poraniona, zasiniała twarz nie wyglądała już tak, jak wtedy w karczmie. Wieki temu. Trzy dni temu. Cierpienie i rany podkrążyły oczy, przygarbiły go, ale nie zgasiły światła w spojrzeniu. Stojący obok Merren z niedowierzaniem pokręcił głową, widząc stan przyjaciela. Calid mrugnął do niego z bladym uśmiechem.
- Gwardia się nie poddaje - wychrypial ledwie słyszalnym głosem. Merren roześmiał się cicho.
- Gwardia nie umiera - sparafrazował jedno z bojowych haseł formacji - Ewentualnie idzie do piekła, by przegrupować tercje.
Po chwili dopiero dostrzegł, na co patrzy gwardzista. Podążył za jego wzrokiem. Calid spróbował podnieść się, niemal wrzasnął, gdy podniósł się do pionu, ale wsparty o ramię Merrena utrzymał się na nogach.
- Czy ona...?
- Nie, stary - mruknął w odpowiedzi - Nie przyszła tu po ciebie. Uratowała nam dupy do spółki z tamtą uzdrowicielką. Ale poległ jej facet.
Calid z niedowierzaniem pokręcił głową. Ból poranioniego ciała chwilowo przestał dokuczać, zostało tylko wspólczucie.


Nad brzeg jaskini z lotnymi piaskami dotarli po kilku minutach. I zrozumieli, że są w pułapce. Z mostu zostały resztki, po których przeszedłby może tylko Lothel.
Emilia ledwie trzymała się na nogach.
Tym razem to tez było wspólne zaklęcie, Elidis roztopił krzemowe drobinki, spajając w jedną mocną całość to, co Emilia scalała zaklęciem. Elf nie rozumiał, czemu ona płacze, recytując pierwiastki.

Most utrzymał się. Nie mieli czasu zastanawiać się nad jego stabilnością. Tuż za nimi pojawił się jaguar. A za nim wojownicy.
Gdy potem próbowali przypomnieć sobie, jak wydostali się spod ziemi, cały ten szalony rajd ucieczkowy zlewał się w jedną całość, zdeterminowaną przez przemożne pragnienie zobaczenia znów słońca. To było jedno pasmo walki. Walczyli naprzemian, Styryjczycy i Wergundowie, wspomagani morderczą magią Elidisa i mieczem Cadana. Im bliżej byli powierzchni, tym bardziej zapamiętywali się w tej walce.
Kolejne kawerny, korytarze, rozstaje, gdzie po raz niepoliczalny rozstawiali szyki, zabijali wrogów, uzdrowicielki kosztem własnego zdrowia leczyły rannych i szli dalej. Dalej. Do słońca. Do domu.

Convolve zapamiętała tylko jeden moment.
I zapamiętała go już na zawsze, bo zmienił wszystko czym była i co planowała.
Gdy dotarli do obszernej, zamglonej pieczary, zrozumieli, że to tu. W nozdrza rzucił się zapach mchu i ściółki. Światło, dobiegające zzewnątrz nie było światłem fluorescentów. Szum, który słyszeli, to był wiatr.
Rzucili się ku górze niemal na wyścigi, pomagając wyjść rannym.
Ona została.
Spojrzała na niedźwiedzia.
Na powierzchni światło, nie lubisz, wiem. Teraz trzeba rozdzielić stado.

Zaprzeczenie.

... Wiem. Mi też jest szkoda. Ale ty musisz wrócić do swoich i ja do swoich. Tak trzeba.

Zaprzeczenie.

... Nie utrudniaj mi tego jeszcze bardziej. Musimy...

Pokraka mówi, pokraka mądra, głupie mówi. Stado niemożliwe osobno. Stado zawsze. Zawsze-zawsze. Aż do już-nie-być.

... Ale ja nie mogę żyć pod ziemią.

Ale on może żyć w świetle.

...

No idzie! Bo pokraki złe bliżej. Idzie.

- Co on mówi? - zapytał Keithen, patrząc z niedowierzaniem, jak voghern zwinnie pnie sie po skałach i przesadza szeroki futrzany tyłek przez krawędź skalną - Co on robi...??!!
Convolve zaśmiała się, sama nie wierząc w to, co właśnie mówi.
- Chyba uznał, że idzie z nami.
- Co?
- Idzie z nami, Keith - wyszczerzyła się - Idzie z nami.


Na powierzchni padał deszcz. Najpiękniejszy deszcz, jaki widzieliscie na oczy. Wyszliście w środku błotnistego lasu, wyjątkowo uroczo błotnistego, las skończył się jednak po kilkuset metrach i waszym oczom ukazał się Vekowar.
Z miejsca gdzie staliście, widać było wybrzeże, poszarpaną linię brzegową, obszerne przedpole potężnych murów miasta, liczne otaczające go forty.
Wszystko płonęło.
Nad miastem unosiła się chmura czarnego dymu, z murów raz po raz błyskały wyładowania magii. Ale pod wałami wojska Qa cofały się, odstępowały, wycofywały się poza linie zewnętrznych fortów, zostawiając całe połacie puste. Takie, którymi mogliście dostać się do miasta.
Szturm przerwano.
Byliście na powierzchni.

Indiana - 03-04-2015, 07:54

The end :)

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group