Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Shamarotha i nie tylko obozowe opowiadanie ok,ok :)
Autor Wiadomość
Abel 

Wysłany: 27-07-2007, 19:48   

Chyba chciał dać Shamowi do zrozumienia, że się myli... chyba
 
 
Rin 

Skąd: W-wa
Wysłany: 27-07-2007, 19:54   

Google pasterzem moim :P
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 27-07-2007, 20:25   

ej no xD na biesiadzie,po wlocznie,przyszedl nastepca cesarza,tak xD?
 
 
Rin 

Skąd: W-wa
Wysłany: 27-07-2007, 20:26   

Głupszy niż Shamaroth chciałoby się powiedzieć :P
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 27-07-2007, 20:29   

... swinie jestescie :( i jeszcze zasmiecacie zalozony przeze mnie temat! :D
 
 
Abel 

Wysłany: 27-07-2007, 20:33   

Nie, to był cesarz, który upozorował własną śmierć, bo był spisek na jego życie
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 27-07-2007, 20:40   

... ja juz nie wyrabiam xD
 
 
Abel 

Wysłany: 27-07-2007, 21:08   

No taka była prawda!! Przynajmniej ja z mojego miejsca tyle słyszałem. A jak przy wyczytywaniu kilwałem Hodowi, żeby mnie ominął to głupek nie widział o co chodzi.
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 27-07-2007, 21:30   

no ja wlasnie tak slyszalem ze "jak to? nie poznajecie? przeciez to Justyn IV " czy jakos tak...no i czytajac opowidanie Indi wnioskuje ze musial naprawde niezle ta smierc udawac.. :P
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-07-2007, 21:44   

Kurde, wydawało mi się, że ten wstęp który wrzuciłam do opowiadań, rozwieje wątpliwości... Tak, to był cesarz Justyn Iv, ten sam, od którego Yngvild otrzymała medalion. Mało tego. Cesarz, żeby wymknąć się spiskowcom, którzy zrobili się zbyt potężni, skorzystał z pomocy kogoś, kto sam padł ofiarą owego spisku i omal nie przypłacił tego życiem. Macie prawo sie tego nie domyślić, ale możecie zgadywać :)

Cytat:
głupek nie widział o co chodzi.

No ale czego wymagać od krasnoluda w puszce... :P ;) ;);)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 27-07-2007, 21:45   

Nadal nie wiem o co chodzi ? o_O
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-07-2007, 21:48   

Kurde, czego dokładnie jeszcze nie wiesz?.... :roll: ;-)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 27-07-2007, 21:51   

Po co on mi kiwał. Abstrahując od tego że wcale tego nie zauważyłem :P
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-07-2007, 21:56   

Zakładam, że po to, że niekoniecznie chciał, żebyś cesarzowi przedstawiał chanackiego szpiega.... Bo przypadkiem cesarz mógł słuchać cię uważnie, a wtedy Abel mógł mieć problemy. Ale cesarz chyba ni słuchał cię uważnie :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 27-07-2007, 22:00   

Indi....to on udawal krwotok wewnetrzny czy cos takiego? i ktos przeciez musial ciao cesarza znalezc...jakos nadal nie czaje tej logiki :P
 
 
Angantyr 
Stary druh Lann :]


Skąd: Alba
Wysłany: 27-07-2007, 22:10   

Cesarz udawał, a Yngvild jeśli dobrze zrozumiałem słowa Cesarza, była jedną z osób wtajemniczonych w spisek. Ciało mogli bez problemu znaleźć spiskowcy albo Ci, którzy wybrali się z władcą na polowanie. Poza tym głowy Państwa nie zostawia się ot tak na pastwę losu, nawet gdy ma się pewność, że nie żyje. Trzeba znaleźć ciało i opłakiwać.

Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(
 
 
Abel 

Wysłany: 27-07-2007, 22:12   

Yngvild napisał/a:
Abel mógł mieć problemy

zależy, który z nas by ostrzej zareagował... ale by była premia...
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 27-07-2007, 22:13   

Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-07-2007, 22:19   

Hodo napisał/a:
Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P


Niestety, popełniłeś podstawowy błąd i zapadły inne wyroki :P

Cytat:
Yngvild jeśli dobrze zrozumiałem słowa Cesarza, była jedną z osób wtajemniczonych w spisek.

Nie była. Ani w ten "pozytywny" czyli ratowanie cesarza, ani ten negatywny, czy Braterstwo (chociaż niexle byście się zdziwili, gdybym była :D ). Ktoś inny pomógł cesarzowi "zniknąć" :)

Cytat:
Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(


Tego nie zrozumiałam... :?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 27-07-2007, 23:20   

Ej, a gdzie Sham i jego opowiadanie?
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 28-07-2007, 00:02   

Sham nie ma weny :P
 
 
Abel 

Wysłany: 28-07-2007, 00:05   

E tam, po prostu nie chce Ci się.
 
 
Rin 

Skąd: W-wa
Wysłany: 28-07-2007, 00:45   

Shamaroth_Glupi napisał/a:
Indi....to on udawal krwotok wewnetrzny czy cos takiego? i ktos przeciez musial ciao cesarza znalezc...jakos nadal nie czaje tej logiki :P


Różne mikstury i te sprawy...wiesz, taki głównie spotykane w rpg że umierasz na dzień dwa a potem się budzisz... :P

Yngvild napisał/a:
Cytat:
Lann mógłby płakać ze szczęścia, gdyby nie Zakon Indry, który nastawał na życie jego i wszystkich Ziem, które nie chciałyby się podporządkować. No i wpadł. :(
I pomyśleć, że była to jedna z najlepszych wieści, jakie w życiu do niego dotarły. ;(


Tego nie zrozumiałam... :?


Logika mojego brata jest zasadniczo nielogiczna :D Hoda zabił wtedy bo uważał że jego propozycja jest niesprawiedliwa (zrzucenie całej winy na Lanna w zamian za puszczenie go wolno)...

Podejrzewam (bo pewności mieć nie mogę), że chodziło o to...

Lann pochodził z terenów przyłączonych do Cesarstwa siłą dlatego nie kochał Cesarza...wieść o jego śmierci go ucieszyła.

Hodo napisał/a:
Ech, a przez chwilę miałem nadzieję ze jednak to ja zostanę cesarzem :P


Ja też...jak Kulbert rzucił moją propozycję :D
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 28-07-2007, 02:03   

Hmmm, Lann pochodził z Bahail, które nie miało raczej za sobą jakiś dramatów, związanych z przyłączeniem do cesarstwa (jak np. Raudaria :P ). Ale masz rację, ja też nie mogłam zrozumieć dlaczego sprawiedliwe było zabicie niewinnego giermka, a niesprawiedliwa była propozycja umożliwienia Lannowi ucieczki do banitów :P

DOkłądnie o taką miksturę chodzi, motyw zatrzymania na czas jakiś wszelakich czynności życiowych, czyli wywołanie stanu kontrolowanej smierci klinicznej. Ponieważ rzecz nie należała do ścisłej fabuły, rzecz nie jest szczegółowo dopracowana, tj. składu mikstury wam nie podam :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Angantyr 
Stary druh Lann :]


Skąd: Alba
Wysłany: 28-07-2007, 02:28   

Unieszkodliwienie giermka wyszło wówczas, gdy uznałem, że stanowiłby zagrożenie dla tych, którzy chcieli przesłuchać księcia Kamieńca. Lann stwierdził, że jeśli ktoś wysyła jednego tylko żołnierza (w dodatku z włócznią, która jest bronią trudną do opanowania w starciu z wieloma osobami uzbrojonymi w miecze, bo nie zadaje obrażeń na lewo i prawo jak miecz), to jest on uzdolniony i jeśli zaczną coś robić bez przemyślenia, a zachowywali się wystarczająco wyzywająco i, bezczelnie (bo jak inaczej od strony księcia Kamieńca nazwać zachowanie cywilów, którzy się przypałętali i na jego życzenie/rozkaz nie chcą odejść za linię wzroku? stanowczość tak, ale dla niego prędzej to pierwsze:]) to giermek zabije pewnie niejednego z nich.

Stąd pomysł Lanna na przejście za księcia Kamieńca, a bliżej giermka i atak z zaskoczenia.
To było trochę głupie, przyznaję się do tego, ale nie było nieprzemyślane. Nie w pełni głupie, bo rozwiązanie do najgorszych nie należało, ale lepszych też możnaby znaleźć kilka. Oczywiście wszystkie przyszły po fakcie.

Tłumaczyć zbyt dużo nie będę, bo wyszłoby z tego kolejne opowiadanie. :] Na podjęte decyzje miała wpływ całą masa drobnych szczegółów, których już w większości nie pamiętam lub których nie do końca zapamiętałem.

Rzekłem... :] :roll: :D
 
 
Abel 

Wysłany: 29-07-2007, 03:25   

W karczmie zastaliśmy oddział Straży wypoczywający po wyprawie. Wyprawa nie była zbyt długa, ale kilkoro z nich-na przykład Candice-mocno przepłacili wyjście. Okazało się, że w tamtym miejscu wiele lat temu mieli swoją siedzibę Najstarsi, którzy według legendy mieli ukuć potężną broń Draig-a-Hern czyli Żelaznego Smoka. Naszym, a raczej Straży zadaniem było znaleźć teraz Wiedzącą, najstarszą i najmądrzejszą z Najstarszych i spytać ją o położenie Draig-a-Herna. Zamierzali zrobić to następnego dnia, ale część miała pewne wątpliwości.
-A co zrobimy jak pojawi się kapitan i zobaczy, że nas nie ma?-zapytał Hodo.
-A tam kapitan, przejmujesz się-Shamaroth wyraźnie się nie przejmował.
-Nie a tam, bo to będzie niesubordynacja czyli śmierć.-rzuciła Yngvild.
-No to co robimy?-spytał poważnie Shamaroth.
-No cóż, zobaczymy czy dostaniemy z rana jakieś zadanie czy nie.
Tego samego dnia wieczorem ogłoszono turniej łuczniczy na jutro. Wszyscy przyjęli to z radością, a nasza drużyna z jeszcze większą kiedy nikt nie zaprotestował, aby Rien i Mija robili zapisy...
Po kolacji udało mi się dowiedzieć więcej na temat Draig-a-Herna. Miałem teraz spory problem: zwiać i tę informację przekazać dowództwu, poczekać aż będą wydobywać Smoka i ukraść go, czy może pomóc wrogowi. Postanowiłem przespać się z tym pytaniem do jutra.


7 dzień Lammas

Padało. Ale już nie tak jak wczoraj. Chłodne powietrze brutalnie wdzierało sie przez uchyloną płachtę namiotu i dalej do nozdrzy. Wstałem powoli i odmówiłem poranną modlitwę. Po umyciu się wróciłem do namiotu i wziąłem naczynia.-Dziwne-pomyślałem-jakoś nigdy nie słyszę pobudki a budzę się na czas. Z tą myślą poszedłem w kierunku karczmy. Myślałem nad Żelaznym Smokiem i w nocy miałem sen, a raczej śmiertelną wizję.
Była ciemna noc na Bramie Północnej, z oddali widać było światła cesarskich placówek. Wtedy niebo rozkwitło czerwonym blaskiem. Krwawym blaskiem. Od północy widać było zbliżający sie punkt. Punkt na niebie stawał sie coraz wyraźniejszy i wyraźniejszy, rósł w oczach. Był jeszcze daleko od najbliższej twierdzy cesarskiej, ale już widziałem czym jest. Dreig-a-Hern, Żelazny Smok pikował w dół w kierunku placówki Drasterberg. Oślepiający błysk i Smok leciał dalej. Wtedy dojrzałem co miał na sobie, a mianowicie czerwoną tunika i czarny płaszcz. Zakon Indry. Smok kontynuował dzieło zniszczenia i demolował kolejne placówki. Kiedy w końcu skończył usiadł na kupie gruzu, rozpostarł skrzydła i plunął ogniem w naszą stronę. Ale jak tylko płomień przeleciał nad granicą rozwiał się jakby nigdy nie istniał. Smok spojrzał zdziwiony lekko, a po chwili wzbił się z powrotem w niebo. Kiedy odleciał rozejrzałem się dookoła. Ciemność zastąpiła światło, śmierć życie. Czułem jakąś wewnętrzną radość, że oto największy wróg zginął, po prostu go nie ma. Z drugiej strony miałem wrażenie, że ktoś mnie oszukał, bo to nie Chanat był zabójcą Cesarstwa, a jakiś zakon.
Z tym dokładnie uczuciem wszedłem do karczmy i usiadłem do posiłku. W trakcie posiłku wszyscy starali się wychwalać bohaterstwo Borysa, że tak długo wytrzymał, a Borys dziękował za ratunek. Po posiłku wszyscy tradycyjnie rozeszli się po zajeździe w sobie tylko wiadomych celach. Wtedy to pojawił się komendant. Nauczony już poprzedniki odprawami kiedy to cywile wprost skręcali się ze śmiechu, tym razem do karczmy weszli tylko żołnierze cesarscy. Po wyjściu wszyscy mieli posępne miny, a Hodo odciągnął na bok wicehrabiego. Wręczył mu coś po czym wrócił do oddziału. Tym razem to cywile zajęli karczmę.
-Zbiórka cywili w karczmie-krzyknął Hattim i cofnął się do środka.
Po chwili siedzieliśmy już w pełnym składzie i wicehrabia przedstawiał nam cel naszej wyprawy.
-Musimy udać się w góry i znaleźć Wiedzącą.-zaczął.
-Po co?-zapytała Mija.
-Bo nas Straż poprosiła o pomoc.
-Też mi powód.-powiedział cicho Omus.
-W każdym razie musimy natychmiast wyjść, żeby wrócić w porze obiadu.
Teraz to MY “błękitne ptaki” mieliśmy udać się do Wiedzącej i wypytać ją o szczegóły odnośnie Smoka. Trochę mnie to podirytowało, ale cóż, nie miałem siły przebicia. Kiedy wyruszaliśmy nic nie zapowiadało kłopotów.

*********************************

Droga ciągnęła się w górę i w dół, zdawało się, że bez końca. W końcu jednak weszliśmy na szczyt i idąc grzbietem góry podziwialiśmy uroki przyrody. A było co podziwiać, muszę przyznać. Kraj piękny, góry malownicze i szkoda tylko, że to nie kochana ojczyzna. Ale wracając do rzeczy. Szliśmy tak już spory kawałek: grupa ścieżką, a skrytobójca bokiem nie wiedzieć czemu. Ale nie wypominaliśmy mu tego, bo w gruncie rzeczy JAKIŚ zwiad by się przydał. Po chwili dojrzeliśmy dym ogniska.
-Uwaga!-ostrzegł Obieżyświat-ktoś tam jest.
Zazgrzytała broń wyciągana zza pasów i pochew. Wszyscy ustawili się w pozycjach gotowych do walki co najmniej jakby szykowali się do napadu, a nie do pokojowej rozmowy. Szedłem pierwszy i jako pierwszy mogłem ją zobaczyć. Średniego wzrostu, włosy zaplecione w małe warkoczyki z serią dziwnych tatuaży na twarzy. W długiej ciemnej szacie chodziła boso po lesie. Skłoniłem się delikatnie po czym zwróciłem do reszty grupy.
-Nie ma powodu do niepokoju-jest bez broni-powiedziałem pierwszy chowając broń za pas. Do rozmowy poszedł wicehrabia. Chwilę stał, rozmawiał dość cicho nawet po czym wrócił do nas i zdał relację z wywiadu.
-Dała nam dwie wskazówki, dwie ścieżki do Dreig-a-Herna. Pierwsza: Gdzie wnętrze ziemi wychodzi na powierzchnię owiewane przez wiatr i grzane przez słonce. Smak malin zaprowadzi was.
-O, Obieżyświecie, wiesz coś o tym-zażartowała Mona.
Wicehrabia zdążył zganić wzrokiem oboje zanim rozległa się odpowiedź.-I druga tam, gdzie we wnętrzu ziemi obmywa ją woda, szlak kłów i zębów poprowadzi was.
-Hmm zagadkowe... Może chodzi o leże jakiegoś potwora-zasugerowałem.
Po tym wicehrabia szedł jeszcze kilka razy dobierając coraz to inne osoby. Ostatecznie pytanie o to kto truje górników zostało podsumowane:”skoro tyle wiesz to po co pytasz”, wicehrabiemu zrobiło się głupio i uznaliśmy, że trzeba wracać. Na odchodnym Wiedząca powiedziała, że “droga jest zablokowana, musicie obejść bokiem”. Więc poszliśmy bokiem, a przeszkodę ominęliśmy. Oczywiście po drodze kilka osób narzekało na bóle nóg, bo droga faktycznie dawała w kość, ale i tak nie miało się to nijak do naszego następnego problemu.

*******************************************

Jedliśmy obiad kiedy to się stało. Drzwi od karczmy otworzyły się z hukiem, kilka osób odruchowo sięgnęło po bron w tym ja. W drzwiach stał Lann z przewieszonym przez ramie Arandirem. Wtoczył sie do środka i rzucił elfa na ławę.
-Wszyscy, którzy są w stanie pomóc, potrzebujemy was.
Towarzystwo popatrzyło po sobie, po czym do naczyń. Kasza była pyszna i mało komu na prawdę chciało się opuszczać to miejsce.
-Jak zjem to pójdę-powiedziałem zatapiając łyżkę w kaszę.
-I zabierzcie te zwłoki-powiedziała Mija z odrazą-strasznie cuchną.
Ale Lanna nie było już w karczmie, wyszedł.
-Ciekawe co znowu zmalowali-powiedziałem zanurzając łyżkę po raz kolejny.
-Pewnie wpadli na pomysł, żeby pozbyć sie elfiej krwi-zażartował ktoś. Dinima najwyraźniej nie rozbawił ten żart i pochylił sie głębiej nad swoją miską. Od dziś dopiero wiadomo było, że pod tym czarnym kapturem kryją sie elfie uszy.
-Pomożemy im?-zapytał Edric.
-Jak zapłacą to czemu nie?-odrzekł wicehrabia Rasgalen. Towarzystwo wybuchło śmiechem.
-Można zobaczyć czego chcą, najwyżej zrezygnujemy-odrzekł już na poważnie Hattim.
-Ja zostaję,-oświadczyła Mija-nie wiem jak ty Rienie.
-Ja chyba pójdę.
-W każdym razie nie zamierzam sie włóczyć za jakąś tam strażą.-zakończyła wypowiedź bardka.
Po chwili przed karczmą pojawili się dwaj kolejni strażnicy o dziwo bez insygniów.
-Szybko, potrzebujemy pomocy.-powiedział jeden z nich.
-No cholera, jeść przy was nie można-wstałem z hukiem.-Czego, zapytam grzecznie, chcecie?
-Kilku z naszych wzięli do niewoli i...
-Kto wziął-wciął się Edric
-Komtur. I teraz próbujemy ich uwolnić.
-No to chodźmy.-krzyknąłem nawet nie patrząc czy ktokolwiek idzie za mną.
-Kiedy wyszedłem w końcu przed karczmę(bo ciężko było mi się rozstać z kaszą) zauważyłem, że jest tam reszta oddziału. A raczej reszta której nie aresztowano. Całe szczęście, że w takich sytuacjach nie ma problemu z jakimkolwiek działaniem, bo żaden z pozostałych wojów nie wykazywał zdolności dowódczych. Wręcz przeciwnie. Jeden krzyczał przez drugiego, ktoś tam groził, że jak dopadnie zakon Indry to mu coś wyrwie i tak dalej. Trwałoby to pewnie dłużej, ale nagle pojawił sie komendant i wydal rozkaz wymarszu. Stał na dole i patrzył na oddział wspinający się pod górę na drogę.
-A ci cywile?-zapytał.
-Poprosiliśmy ich o pomoc to idą z nami.-odpowiedział Illima, zamykający pochód.
-Ale powiedz im, że idą na własne ryzyko.
-Tak jest.
Kiedy oddział był na drodze komendant szybko przeliczył, następnie spojrzał na cywili i westchnął głośno.
-Biegiem, liczy się każda chwila!
Grupka ruszyła przed siebie.
-Cholera-pomyślałem cholera, cholera. Wyrwali mnie w trakcie posiłku, a teraz mam niestrawności.
Na moje szczęście zaraz jak tylko wybiegliśmy na płaski teren zauważyliśmy jeńców. Szli wolno z cynicznymi uśmiechami na twarzach.
-Dziękujemy za jakże szybki ratunek-zaczął Rigo.-Dobrze, że sobie krzywdy nie zrobiliście.
-Nie ma za co.-Mona jednak zdecydowała sie iść z nami i teraz stała z przodu i uśmiechała sie do Yngvild złej na wszystko.
-Nie ma co stać-rozkazał komendant-wracamy do zajazdu.
I tak jak grupa szybko dobiegła na miejsce tak teraz bardzo powoli wracaliśmy do zajazdu. Zwłaszcza ja wracałem powoli. Kiedy wreszcie udali nam się dojść, siadłem z powrotem do kaszy.
-Straż zbiórka w karczmie!!-zawołał Rigo. Podszedł do naszej grupki cywili.-Będziecie musieli wyjść.
-Ja nie wychodzę-zapowiedziałem-wyrzuciliście mnie jak jadłem wcześniej to chociaż teraz skończę.
Najemnik spojrzał na mnie po czym odszedł do reszty oddziału. Po chwili pojawił się komendant. Nie był zadowolony.
-Co to miało znaczyć, co? Może ktoś mi wyjaśni dlaczego zakon Indry aresztował moich ludzi? Dowiedzieliście się czegoś?
Strażnicy niepewnie spojrzeli po sobie.
-Sami w sumie nie wiemy-powiedział ktoś.
-Że co?-komendant nie krył zdziwienia i oburzenia.
-No przyszli,-Hodo podchwycił tę linię obrony. Nie chciał po prostu wtajemniczać-pokazali nakaz, wyczytali nas i jeszcze kilku cywili i tyle.
To wiem, powiedz coś czego nie wiem.-wtrącił kapitan.
-Niczego się nie dowiedzieliśmy.-skłamał chorąży.
Oj coś mi się wierzyć nie chce, ale trudno, w takim razie, jak myślicie, że uwierzę w to, że zakon Indry działający z ramienia Cesarstwa aresztuje bez podania powodu część oddziału w tym dowódcę-oficer wziął głęboki oddech-to się grubo mylicie.
Kapitan przebiegł wzrokiem po twarzach wojowników.
-To wszystko co chcecie mi powiedzieć?-zapytał.
-Tak jest.-skłamał Hodo.
-W takim razie, całość wstać! Sława Cesarzowi!
-Sława!-odpowiedzieli chórem wojacy.
Ostatnio zmieniony przez Abel 30-07-2007, 22:43, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 29-07-2007, 04:22   

Abel, powiedziałabym, że to chyba najlepszy jak dotąd kawałek :) Znakomicie w ogóle wychodzi ci przeróbka na chanacki punkt widzenia "Północne Wrota","światła cesarskich placówek" - świetne :D

Z poprawek rzeczowych - kapitan był przy aresztowaniu i to on odczytał rozkaz, więc znał zarzuty.
A ja wcale nie byłam wściekła na wszystko, tylko usiłowałam udawać kogoś po kilkugodzinnym ciężkim przesłuchaniu. :D Wiem, kiepsko szło, ale cóż... :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 29-07-2007, 11:52   

Ojej chyba się rumienię... Bardzo dziękuję za poprawkę, jak skończę sprzątać to poprawię

[ Dodano: 2007-07-30, 20:44 ]
Poprawiłem, ale teraz potrzebuję wiadomości, kiedy miało miejsce przesłuchanie w karczmie kiedy wpadł skrytobójca.
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 31-07-2007, 02:24   

hm,mnie tezs sie chyba najbardziej ze wszystkich Twoich fragmentow podobalo,poki co,kongratulejszyn ;)
 
 
Abel 

Wysłany: 31-07-2007, 14:32   

Najdłuższy chyba kawałek

Komendant opuścił karczmę, a Strażnicy momentalnie przeszli do planowania dalszych misji. Zawołano natychmiast wicehrabiego, aby powtórzył raz jeszcze wskazówki podane przez Wiedzącą. Strażnicy usłyszeli je już raz, ale emocje wywołane odprawą kapitana spowodowały, że słowa te uleciały jak bańka mydlana. Zasiedliśmy wspólnie do stołu i myśleliśmy. Jedni sądzili, że trzeba szukać kopalni do której prowadzą krzaki malin, a taką już raz mijaliśmy. Inni uważali, że ślad kłów i pazurów to jakaś grota potwora, w której znajduje się dalsza pomoc w znalezieniu Smoka. Jeszcze inni usiłowali znaleźć te miejsca spacerując po okolicy co zostało natychmiast wyśmiane. Pozostało zawołać Mapnika. Mapnik, zwany Jarlosem był niewysokim człowiekiem, łucznikiem, który w oddziale Straży pełnił funkcję zwiadowcy. Żartem mówiliśmy, że jego orientacja w terenie odzwierciedla inteligencję reszty grupy co znajdowało poparcie kiedy widzieliśmy kapłana Shamarotha szarżującego z buzdyganem. Po chwili Mapnik pojawił się ze swoją mapą i przeszliśmy do obserwacji okolicy. Szukaliśmy jakiegoś dużego szczytu, większego od innych oraz jakiejś kopalni. Kopalni było całe mnóstwo, więc postanowiliśmy odłożyć ją na drugi plan. Yngvild z jakiegoś powodu wyszła, ale nie przejęliśmy się tym zbytnio zajęci mapą. Siedzieliśmy, herbata za herbatą mijał czas i nic nie ułożyliśmy. Była godzina przed północą kiedy udałem się do ogniska, posiedzieć, pogadać. Niestety, moje marzenia legły w gruzach.
-Abel, chodź, jakiś facet szuka chanysa.-do wartowni wszedł Rigo.
-Idę-powiedziałem wstając.
W karczmie był już śmietanka towarzyska, Sigbert, Hodo, Zibbo, Borys, a wszyscy skupieni dookoła mężczyzny w czarnym płaszczu i czarnym kubraku.
-Abel, jest wampir.-zawołał Hodo odłączając się na chwilę od rozmówców.
-Jakieś szczegóły?-zapytałem.
-No, ten człowiek jest ponoć specem od potworów i ma sposób na ubicie maszkary, a my mamy jedynie go ogłuszyć.
-Niby jak?
-Kazał nasmarować broń czosnkiem.-odpowiedział.-To jest Abel, jest on naszym magiem i specjalistą od potworów-przedstawił mnie chorąży.-pójdzie z nami tak na wszelki wypadek.
-W porządku, ale mag na niewiele sie przyda.
Wtedy już wiedziałem, że kłamie. Jedynym stworzeniem na które nie działa magia jest golem, a i to nie zawsze, bo już chanaccy magowie szykują zaklęcia wyłączające golemy. Zastanawiałem się chwilę co zrobić z tym fantem. Zdemaskować oszusta przy wszystkich, odciągnąć Hoda i powiedzieć mu, że jest w tym podstęp czy tez pójść i wspomóc Strażników w walce. Pomny na mój sen wybrałem ostatni wariant i zacząłem razem z innymi przygotowania. Półgodziny do północy mieliśmy być gotowi.

*******************************

Droga nie dłużyła się specjalnie, a gwiaździsta noc dostarczała pięknych widoków. W ten przemiły sposób dotarliśmy do starego cmentarza osady, zarośniętego gdzieniegdzie, niektóre groby były zapadnięte inne połamane. Idąc dalej spotkaliśmy kobietę, która “sprzątała” groby. W duchu wiedzieliśmy, że to hiena cmentarna, ale nie to było naszym zadaniem.
-Przyszliśmy tu, aby znaleźć grób kogoś złego-tłumaczył drużynę Hodo. Drużyna czyli Sigmart, Sigbert, Hodo, Zibbo, Yngvild, Rigo, Borys oraz ja wyżej podpisany.
-Uuu, drużyna dzielnych wojów szuka kogoś złego.-zaśmiała się.-Ja tu tylko sprzątam.
-Ale może wiesz gdzie sie znajduje taki grób?-dopytywał chorąży.
-Ano jest taki jeden, podobno bardzo zły człowiek. Pochowano go za cmentarzem, żeby świętej ziemi nie bezcześcić.
-Gdzie to jest?-padło pytanie.
-A, kawałek za cmentarzem przy głównej drodze. Ludzie mówią, że to był bardzo, bardzo zły człowiek.
W głosie kobiety czuć było lekką nutkę kpiny.
-Dobra, idziemy-krzyknął Hodo.-Oddział w tył zwrot.
Oddział obrócił się i pomaszerował drogą którą przyszedł. Ja trzymałem się tyłu, bo wiedziałem jak szybkie potrafią być wampiry. Nie chciałem zginąć tylko pomóc im nie zginąć. Wyszliśmy z lasku i weszliśmy na niewielki płaski teren ograniczony z prawej stromą skarpą, a z lewej zboczem porośniętym roślinnością.
-Hej coś tam jest-powiedział Rigo-zaraz zo...
I nie zdążył zobaczyć, bo niewielki wybuch rozerwał nocne powietrze. Nagle zobaczyliśmy w kłębie dymu wysoką szczupłą postać. Za pasem miała szablę, a na sobie kontusz, ubiór szlachty w północno-zachodnim Cesarstwie. Mężczyzna podszedł do nas i wyszczerzył kły. Na ten widok drużyna zrobiła krok w tył i wielkie oczy.
-Witam, witam szanowną kolację-zasyczał.
Sigmar wyskoczył z szeregu wierząc w słowa łowcy zaczął okładać wampira swoim młotem. Ten zaś w błyskawicznym uniku przebiegł pod bronią i zaatakował. Nie było szans dla barbarzyńcy. Następni skoczyli Rigo i Borys, pomimo rozkazu chorążego. Borys wywinął szablą nad głową i uderzył raz, drugi, trzeci na nic. Wtedy wampir rzucił się na Borysa i ugryzł go w szyję. Kozak jęknął z cicha i padł. Rigo widząc taki obrót sprawy cofnął się do oddziału.
-Głupcy, starsze pokolenia były mądrzejsze.-zasyczał ponownie. Ktoś z szeregu wziął czosnek i rzucił nim w potwora.-Kocham czosnek. Powstańcie bracia i siostry.
Moje podejrzenia sie sprawdziły. Nie dość, że łowca był kłamcą i oszustem to jeszcze był wampirem. Podobnie zresztą jak kobieta ze cmentarza. Oboje teraz szli w naszym kierunku tworząc koło.
-Cholera-zaklęła Yngvild-chyba nasz łowca nas oszukał.
-Nie da się ukryć-odrzekł Hodo.
-No to jesteśmy w dupie-podsumował Zibbo.
-Zobaczcie, sami przyszli. Jacy zdrowi, jurni i jacy smaczni.-oblizał się łowca.
Zaczęła sie walka. Łowca w tygrysim skoku znalazł się między nami i próbował kogoś ugryźć. Parada, cios, parada, cios. Do znudzenia tak walczyliśmy, a raczej do momentu kiedy na nogach zostało nas czworo. Wampiry nadal krążyły dookoła.
-Osłońcie mnie-powiedziałem.
-Po co?-zapytał Zibbo odwracając się do mnie.
-Zobaczycie.
Wręczyłem pochodnię Ynvild, a saberę odłożyłem na bok. Mając wolne dwie ręce mogłem zabrać sie za zaklęcie.
-Torden agrandar vennisimi.-ryknąłem gestykulując.
Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wielki piorun jaki zesłałem z nieba na jednego z wampirów trafił go mniej więcej w szyję, tam gdzie chciałem. Dziwne, że wampir wyższy nie wyczół zagrożenia i nie umknął. Pozostała dwójka.
-No proszę, a jednak umiecie coś zrobić. Ciekawe co powiecie na to!-po tych słowach najwyższy wampir rzucił się w szereg. Szereg się rozwarł i poczęstował ostrą serią z żelaza. I wtedy mi sie przypomniało.
-Yngvild, wracamy do poprzedniego położenia.-poinformowałem cofając się za nich. Sięgnąłem za pas. Niewielki srebrny nożyk był tam gdzie zawsze.-Weźcie to.
Yngvild odwróciła głowę i przyjęła nożyk.
-Jak to nie pomoże to juz chyba zginiemy.
Położyłem saberę znów na ziemi i zainkantowałem ponownie. Kolejny wampir, tym razem najwyższy zachwiał się. Zachwiał i przewrócił. Na placu pozostał łowca. Obszedł nas z prawej i rzucił sie prosto na mnie. Oślepiający ból i zasnąłem. Kiedy się obudziłem, było po wszystkim. Yngvild, Sigbert i Zibbo chodzili od rannego do rannego i opatrywali ich. Kiedy podeszli do mnie zapytałem.
-I jaki wynik?
-Zgięli-cóż za niekompetencja, nieumarłego nie można zabić, można go co najwyżej zniszczyć-ale ostatni, ten duży uciekł.-odpowiedział Zibbo.
-No to jest źle. Mamy cztery godziny.
-Na co?-zapytała Yngvild. Była co najmniej wstrząśnięta tymi wydarzeniami, ale dzielnie trzymała się na nogach.
-Na uleczenie. Po czterech godzinach każde z nas w kolejności jak nas pogryziono przyłączy się do tej trójki-powiedziałem wskazując na pusty już plac.
-Cholera jasna. No to zwijamy się, biegiem.-Zibbo poganiał drużynę. Trzeci zdrowy, Sigbert stał obok i patrzył z wyższością na całe zajście-Może Varthanis zdoła coś z tym zrobić.
-Może, ale nie jestem pewien-powiedziałem wstając. Znalazłem moją saberę, po czym wyruszyliśmy. Droga powrotna minęła pod znakiem obmyślania kto zawinił i dlaczego właśnie my. Byłem zły na siebie, że nie udało mi sie zapobiec tragedii, bo mimo wszystko na ośmioosobowy oddział piątka była ranna i ulegała powolnemu zwampirzeniu. Kiedy dotarliśmy do zajazdu ustaliliśmy jedną wersję.
-Wampira nie było, łowca sie zmył-powiedziała Yngvild. Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zrozumieli. Nie chciano wszczynać niepotrzebnie paniki. Weszliśmy do karczmy jak gdyby nigdy nic i usiedliśmy przy stole. Yngvild po cichu wysłała Sigberta po linę i Varthanisa, a Zibbo poszedł ze mną do namiotu po notatki odnośnie wampirów. Podczas moich wielu podróży miałem nie raz okazję spotkać wampira i nigdy nie było takich problemów jak teraz. Trzeba wiedzieć, że wampir to takie bardzo duże i bardzo silne zwierzę, które zaatakuje jak tylko poczuje strach. Błędem było maszerowanie w takiej dużej grupie, bo wampir wyczuje zawsze jedną, dwie wystraszone osoby i wtedy koniec. Kedy wychodziliśmy z namiotu usłyszeliśmy ryk. To Rigo przechodził trudny okres ząbkowania, powoli jako pierwszy stawał się wampem. Kiedy wróciliśmy zastaliśmy Varthanisa siedzącego nad zwojami oraz Sigberta trzymającego nóż nad szyją Riga. Najemnik wierzgał się i rzucał jak tylko mógł, ale ból wynikający z obecności srebra ogłuszał go. Reszta grupy trzymała sie dobrze i z tej okazji została ogłuszona, ja siedziałem pod strażą Zibba i wertowałem notatki.
-Chanie,-zaczęła gwardzistka-musimy was związać.
Poprowadzono mnie do słupa który wzmacniał konstrukcję karczmy. Pamiętam, że pomyślałem, że to nie jest najlepszy pomysł, aby nas tam przywiązywać, bo możemy zniszczyć budynek. Następną godzinę pamiętam jak przez sen, modliłem się mantrą o ochronę, abym pozostał człowiekiem. Zibbo przypominał chorążemu najpiękniejsze obrazki z życia krasnoludów, aby te nie odszedł. Varthanis co chwila krzyczącego: “Jeszcze nie!”, twarz Sigberta z moim nożykiem w ręku, Miję i Riena obserwujących to wszystko z ławki, Riga uciekającego z karczmy, pojawienie się Candice i opóźnianie zwampirzenia, odzyskanie Shamarotha i egzorcyzmy, na końcu umysł wrócił na miejsce, przestał krążyć w okolicach żołądka i udało mi się usiąść na ławie. Zaciekawił mnie stan umysłu przez ostatnią godzinę. Odniosłem wrażenie jakby część mojej duszy została zawładnięta prze owego najwyższego wampira i przejmowała kolejne kawałki duszy w posiadanie. Mówił do mnie, nakazywał mi co mam robić. W między czasie słyszałem jeszcze inny głos, donośny, poważny mówiący, że mam pozostać sobą. I to ten właśnie głos pozwolił mi pozostać przy ludzkiej postaci. Potem pojawił sie Shamaroth i głos stracił władzę nad duszą, stał się malutki i nic nie znaczący. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że w odpowiedniej chwili przy odpowiednim układzie czynników głos może odzyskać siłę i władzę. Poszedłem do namiotu i modliłem się, długo w podzięce za ratunek.


8 dzień Lammas

Po wydarzeniach nocy dzień nastał równie obrzydliwy. Padało, a uczucie to potęgowało się wraz z wiatrem. Wstałem i poszedłem umyć się. Po powrocie zastałem współlokatorów... śpiących. Nie zdziwiłem sie specjalnie, pomodliłem się, po czym obudziłem ich na śniadanie. Nie spałem dobrze. We śnie głos nawiedzał nie wielokrotnie, drugi głos stawał w mej obronie. Chodziło o stanowisko wobec Smoka. Zła część duszy namawiała do nie mieszania sie w tą sprawę, chciała zniszczenia Cesarstwa przez zakon. Dobra część broniła mojej postawy i namawiała do dalszej pomocy żołnierzom. Zła strona nie zgadzała sie i od nowa. Tak minęła cała noc. Oczywiście miałem chwile wytchnienia, ale wtedy budziłem się przez deszcz. Słowem noc sennych i realnych koszmarów. Idąc do karczmy zmacałem szyję. Była jeszcze nadzieja, że to wszystko było tylko snem, złym snem, który właśnie minął. Nie minął, dwie dziurki uporczywie widniały na szyi. Zakląłem w duchu i poszedłem dalej. Dotarłem do karczmy w dobry nawet humorze, reszta drużyny wybaczyła nam “dziwne” zachowanie z nocy, a w zamian za to uraczyliśmy ich opowieścią. Słuchali uważnie, a my jedliśmy, co nam się spodobało słuchaczom mniej. W każdym razie po skończonej opowieści role się odwróciły.
-A my dostaliśmy zlecenie.-pochwalił się Thork.
-Jakie?-zaciekawił się Shamaroth.
-Mieliśmy znaleźć córkę karczmarki.-zaczął krasnolud na co kapłan parsknął śmiechem- tak, a kiedy już znaleźliśmy ją to okazało się, że tam troll był.
-Aha, i co zrobiliście?-włączył sie Varthanis.
-No walczyłem, w jednej ręce pochodnia, w drugiej dwurak i go pokonałem-chwalił się dalej Thork.
Cała okolica ryknęła śmiechem. Do rozmowy włączył się Rien.
-Co? Jak śmiesz tak kłamać w obecności panny Pendragon i wicehrabiego?-krzyczał szermier nie zwracając uwagi na urodzenie Thorka.-Już nie kłam, nie kłam, bo wszyscy wiemy:walczyli wszyscy, a nie tylko ty. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, że możesz tak kłamać? I w ogóle wyzywam cię na pojedynek-Thork się zmieszał.
-A jak to było w takim razie na prawdę?-zapytałem szermierza.
-No otoczyliśmy go w tej tam jaskini gdzie był i utłukliśmy po długiej walce. A nie jak ten kłamca-rzucił okiem na Thorka wcinającego kawałek chleba-zasugerował walkę w pojedynkę. Z trollem? Chyba naprawdę nie masz za grosz wyobraźni-szermierz powoli się uspokajał.
-I zostawiliście go tak?-zapytałem.
-No tak.
-No to gratuluje. Jak sądzicie, co zrobi wam wściekły troll?-zapytałem z ironią w głosie.
-Przecież on nie żyje nic nam nie zrobi.-oburzył się Rien.
-Troll panie szermierz ma niezwykłą wręcz zdolność regeneracji i... o której godzinie to się stało?
-Koło północy, trochę po waszym wyjściu.-szermierz zamyślił się nad tym.
-To w tej chwili mniej więcej troll ten budzi się właśnie w kałuży własnej zakrzepłej krwi.
-To co mieliśmy niby zrobić?-szermierz nie lubił być krytykowany.
-Trolla traktuje się albo mocnym kwasem, albo ogniem.-wytłumaczyłem.
-A mówiłem, żeby go podpalić, mówiłem.-wciął się Thork.
-Siedź cicho kłamco.-krzyknęła Mija zajadająca do tej pory chleb z kawałkiem sera.-Zresztą skoro taki mądry byłeś to czemu go nie podpaliłeś mając pochodnię? Mówiłam ci, żebyś go podpalił, a ty się bałeś tchórzu.
Thork spotulniał i dalsza część posiłku przebiegła bez problemu. Przy wyjściu spotkałem się z Sigbertem, który po kontroli uzębienia oddał mi srebrny nóż.
-Tylko bez takich scen jak wczoraj.-powiedział i wyszedł. Wyszedłem chwilę po nim, bo zamieniłem słówko z Demonem, żyrownikiem tej karczmy.
-Śmierdzi tu czosnkiem, czujesz?-zapytał.
-Czuję, czuję. Tego nie da się nie poczuć Demonie.-odparłem z uśmiechem.
-Co wyście robili?-zapytał.
-A na wampira się szykowaliśmy.
-I musiało to tak śmierdzieć?
-No niestety.
Dalej rozmowy nie udało się pociągnąć, bo do karczmy wpadł kapitan i zwołał Straż, tym razem wyrzucając cywili. Siedzieliśmy więc na zewnątrz z Moną i Dinimem i żartowaliśmy oczywiście ze Straży. Po pół godziny drzwi się otworzyły i oddział wyszedł.
-Ablu-zaczął Hodo-będziemy Cię potrzebować.
-Mnie? A po co niby?-zamierzałem iść razem z resztą naszej drużyny po księcia.
-Dostaliśmy rozkaz znalezienia przyczyny dla której chłopom niszczej zboże-ciągnął poważnie chorąży.
-I kto sra do studni.-wtrącił wesoło Shamaroth. Po wczorajszej miksturze oczyszczającej miał dobry humor.
-Ehh, no dobra, dajcie mi chwilkę na zebranie materiałów, zaraz do was przyjdę.-powiedziałem wstając. Poszedłem do namiotu i wygrzebałem notatki, zwoje i inne przydatne rzeczy. Idąc do karczmy spotkałem Monę.
-Słyszałam, że nie idziesz z nami do księcia.-zaczęła.
-Nie, nie idę. Straż poprosiła mnie o pomoc, a skoro proszą to czemu mam odmówić. Zapomniałem Ci wczoraj podziękować za uratowanie. Dziękuję i w razie potrzeby...
-Nie masz za co dziękować-przerwała stanowczo-byliście po prostu niebezpieczni dla otoczenia.
-Uważajcie na siebie. On może być niebezpieczny.-powiedziałem po czym skłoniłem się i odszedłem w kierunku karczmy. W środku siedzieli Yngvild, Hodo, Shamaroth i paru innych. Kiedy wszedłem do środka unieśli głowy i oczekiwali na werdykt.
-I jak, wiesz już co to jest?-niecierpliwił się Hodo.
-No właśnie, co sra do studni?-zaśmiał się Shamaroth.
-Panowie, ja dopiero zaczynam pracę, spokojnie-odpowiedziałem siadając niedaleko ich.
Niszczy pola. Szukałem takiego stwora pod Terafusem w Rowenii, strasznie trudna robota. Było to dzieło sporysza, niewielkiego stworka wzrostu dorosłego niziołka. Teraz niby miałoby być to samo? Wertowałem dalej notatki.
-Wiecie coś więcej odnośnie tego potwora, chcę wiedzieć wszystko!-powiedziałem znad papierów.
-No tylko tyle, że niszczy pola.-odpowiedziała Yngvild.
-I nic więcej? W jaki sposób to robi? Jak wygląda zniszczone pole?
-Nic więcej.
-Cholerny pies.-jęknąłem cicho mając na myśli kapitana.-Mamy więc kilka możliwości, zacznę od najmniej prawdopodobnej: może to być smok, którego wieśniacy zdenerwowali...
-Albo obudzili-powiedział Zibbo.
-Czyli zdenerwowali.
-Ej, ale ja czegoś nie rozumiem. Czemu smok jest mało prawdopodobny? Przecież jak najbardziej mógłby spalić te pola.-Shamaroth nie udawał, on na prawdę nie rozumiał.
-Smok, panie kapłan jest równie popularnym co wykształcony troll.
To porównanie wystarczyło kapłanowi.
-Następny na liście...-zacząłem
-Może oszczędź nam tego, a powiedz co jest przyczyną.-nie wytrzymał Hodo.-Nie mamy całego dnia na to.
-W porządku.-ja u pokarzę, oficer jeden-Na placu boju pozostaje sporysz, bardzo trudny stwór oraz sylvan, bardziej śmieszny niż niebezpieczny. Podejżewam, że to on odpowiada za studnie.
-No dobrze, a w jaki sposób się go pozbyć?-Hodo był troszkę bardziej zadowolony.
-Trzeba go przekupić jedzeniem, zostawcie to mnie.
-W porządku-powiedział Shamaroth.-Skoro się znasz to nie ma sprawy.
-Chwileczkę, to zadanie dostała cesarska Straż, a oddajemy ją chanackiemu “specjaliście”...
-Chorąży,-przerwała Yngvild-nie chcę przypominać, kto w nocy niemal nas uratował od zwampirzenia. Gdyby chciał się nas pozbyć zrobiłby to właśnie wczoraj.
Hodo wstał i udał się do wyjścia.
-Oddział ma byc gotów do wyjścia za 10 minut.-powiedział i wyszedł.
Ostatnio zmieniony przez Abel 02-08-2007, 11:28, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,22 sekundy. Zapytań do SQL: 13