Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #21.E
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 16-03-2015, 19:35   Przygoda #21.E

Mysląc o Aldei, o jej urodzie, charakterze, szalonej osobowości, zapomniałeś trochę o tym, że ona jest żołnierzem. Jest lekarzem frontowym, osobą o żelaznych nerwach, bo tylko tacy są w stanie wykonywać taki zawód, składać ludzi wśród świszczących strzał, w huku stali i magii, a potem wynosić ich z tego na własnych plecach.
Dziewczyna nie uśmiechnęła się nawet, ani na chwilę się nie rozproszyła, nie odwróciła tyłem do wroga, nie pozwoliła sobie na prywatę i słabość.
Dowódca oddział gdzieś z przodu wrzasnął komendę i czworobok ruszył, a Aldea stanęła znów z włócznią z przodu.
- Wiesz, co tam się dzieje? - wrzasnęła przez ramię, mając na myśli pożar - To gdzieś za pałacem? Linia! Stać! - jeden z żołnierzy, za którymi szła, dostał właśnie kamiennym pociskiem, przed którym nie zdążył się uchylić, i runął na bruk zalany krwią, robiąc wyrwę w szeregu. Magiczka lewą ręką wykonała pchnięcie energią, posyłając na ziemię dwóch nacierających wyrostków, trzeciego potraktowała krótkim, oszczędnym sztychem w gardło. Mając wolną drogę zarzuciła sobie włócznię na ramię, przyklęknęła, podnosząc towarzysza, dwóch tarczowników obok natychmiast zamknęło linię przed nią.
Ona, ważąca na oko z 55 kilo dziewczyna, zarzuciła sobie ramię tarczownika przez szyję i pociągnęła go do tyłu, chociaż on na oko wraz z pancerzem ważył grubo ponad setkę. Trzymając włócznię na ramieniu, przyciśniętą zgiętym łokciem, dłonią lewej ręki starła krew, zalewającą żołnierzowi oczy i jej mundur. Czoło jak zawsze wściekle krwawiło, do tego od uderzenia pękła kość czaszki. Wciąż cofając się wypowiedziała trzy kolejne zaklęcia, jednocześnie potrzymując ledwie przytomnego żołnierza. Zmniejszenie obrzęku, który powodował gwałtownie rosnący ucisk mózgu. Zrośnięcie kości. Przytępienie układu nerwowego w obszarze górnej części tułowia. Będzie nietomny, ale nie będzie chociaż rzygał z bólu.
- Bez many! - wrzasnęła do dowódcy - Brać rannego! - jej wzrok padł na ciebie, szybko oceniła twój stan fizyczny - Dobra, bierz go!

Żołnierz był cięższy niż ty. Z pewnością był cięższy. Czym oni ich karmią w tych koszarach?? Zanim dotarliście do bramy, spociłeś się jak mysz i miałeś mroczki przed oczami. Na szczęście przejął was stojący w kordonie oddział i pomogli nieść rannych.
Wpadliście do bramy, ale to nie był koniec. Niemalże truchtem oddział wpadł na dziedziniec, żołnierze z kordonu zostawili was przy bramie, więc dotrzymać kroku z rannym, zsuwającym ci się z ramienia to był dobry wyczyn. Gdy oddałeś go w drzwiach lazaretu komuś, musiałeś się oprzeć o ścianę, a w chwilę potem zrobiło ci się tak niedobrze ze zmęczenia, że musiałeś sobie na chwilę wyjść i pacnąć na bruk.
Tam cię znalazła.
Mokre od potu włosy odgarnęła z czoła i usiadła obok, opierając się plecami trochę o ścianę, trochę o twoje ramię, kładąc na nim głowę. Ogarnąłes ją ramieniem i chwilę tak siedzieliście w milczeniu. Wreszcie ona podniosła wzrok, jej spojrzenie było zupełnie inne, niż chwilę wcześnie, znów było ciepłe, pełne wesołych ogników.
- Zostaniesz już? - zapytała, uśmiechając się - Zostań.
Nie tłumaczyła, czy chodziło jej o to miejsce, cytadelę, Vekowar, a może armię, a może jej zycie.
Zza murów ledwie przebijał się huk pożaru, wrzaski ludzi i całe to piekło. W porównaniu z tym, co działo się w mieście, zorganizowana, uporządkowana w swoim chaosie cytadela wydawała się oazą porządku, spokoju i stabilności.
- Medyyyyczny! - wrzasnął ktoś na placu - Wracamy!
Aldea westchnęła, uśmiechnęła się.
- Pięć minut, dziesiętniku, rytuał! - odkrzyknęła. Pociągnęła szybki łyk z manierki. Przyjrzała ci się krytycznie, wstając, obejrzała rozwalone czoło. Szybkim gestem sprawdziła obrażenia i mruknęła szybkie zaklęcie. Ponieważ była bez many, musiała osłabiać organizm, ale zrobiła to tak szybko i zdecydowanie, że zanim zaprotestowałeś, rana była zaleczona a łeb bolał mniej.
Magiczka podeszła do rosnącego przy murze niewielkiego drzewa, szybko wyznaczyła krąg. Pobranie many zajęło jej niespełna minutę. Potem zarzuciła sobie na plecy złożone w pół nosze, przerzuciła przez ramię torbę.
- Idę - powiedziała do ciebie - Bądź tu, kiedy wrócę.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 16-03-2015, 20:48   

Faktycznie, zanim zdążył chociażby mruknąć niezadowolony z rzucenia zaklęcia kosztem jej osłabienia było po wszystkim. Ona zaczęła się szykować. Narysowała krąg i z wprawą wyrecytowała formułki. Wstał spod ściany pod którą przed chwilą razem siedzieli i zbliżył się do niej.
-Będę. Obiecuję.
Tym razem to on zadziałał zanim zdążyła zaprotestować. Objął w całości jej skromną osobę wraz z jej zieloną sukienką i całym dobytkiem który dźwigała. Popatrzył na nią z uśmiechem, wciąż nie mogąc się nadziwić że tak drobna osoba robi tyle rzeczy na raz i nosi to wszystko. Nawet stukilogramowego kolosa wergundzkiego. Nachylił się na tyle by jego twarz znalazła się na wysokości jej. Oczywistym było do czego zmierzał.
Usta wergundzkiego wojownika i magini życia spotkały się. Nie wiedział czy trwało to sekundę, minutę czy godzinę. Zmysł poczucia czasu został odcięty, zupełnie jakby jego umysł nie chciał rejestrować upływu czasu. Ale nic nie może trwać wiecznie, zwłaszcza te przyjemne chwile.
Zupełnie jakby dzielili myśli, zaczęli się od siebie odsuwać. Cóż, przynajmniej tak to wyglądało z jego perspektywy. Jeszcze przez chwilę trzymał ją za ręce. Uśmiechając się rzekł:
-Idź. Nigdzie się nie wybieram.
I w końcu odeszła w kierunku bramy do cytadeli. Wpatrywał się jak zbiera się oddział medyczny i wraz z eskortą wychodzi ponownie za mury wergundzkiej cytadeli. Jego tarcza stałą oparta o tenże mur. Nie pamiętał kiedy ją tam postawił, ale to nieważne. Wsunął lewą rękę między skórzane pasy i skierował swoje kroki w kierunku znanej mu już bramy w murze. Bramy prowadzącej do magazynu wergundzkiego.
Właściwie nie wiedział dlaczego tam skierował swoje kroki. Początkowo przez jego głowę przebiegła myśl czy aby nie dołączyć w trybie ekspresowym do zielonego tymenu... jakby nie patrzeć posiadał wyszkolenie i jedyne czego mu brakowało to czas odbębniony w białym. Ale desperackie czasy wymagają desperackich kroków, więc zapewne wszyscy przymknęliby oko na ten fakt.
Po chwili jednak porzucił ten pomysł. Istniała niezwykle wielka szansa że wyślą go poza cytadelę. Nie, nie bał się wyjścia tam - zwłaszcza z oddziałem podobnych mu ludzi. To nie strach przed śmiercią trzymał go z dala od Vekowaru - nauczył się żyć z tym strachem już dawno podczas swej podróży i podczas walki na froncie wergundzko-styryjskim. Trzymał go tu fakt że obiecał jej przed chwilą że będzie tu czekał, dopóki nie wróci.
Zanim zdążył się na dobre rozmyślić co do swych postanowień wkroczył do zaciemnionego magazynu. Znów nie był pewien czy ktokolwiek się tu znajduje więc rzucił w przestrzeń:
-Halo? Przyszedłem tu by jakoś pomóc. Jakkolwiek.
Ostatnie słowa rozbrzmiały cicho w pomieszczeniu. Od dłuższego czasu czuł się mało przydatny gdziekolwiek - nie zdołał uratować Angeli, z jego winy Argan stracił nogę. Wydał pierścień dar Hovderowi w chwilowym zrywie gniewu i poczucia zdrady. Pozostawił ligę kupiecką w porcie licząc na to że wypłyną, a nie dopilnowując tego. Dał się pokonać tym gnojkom w kaletniczej...
Dlatego postanowił pomóc w jakikolwiek sposób w obecnej sytuacji. Nawet nosząc cholerne koce o które ostatnio tak mocno wydzierała się kobieta zarządzająca magazynem.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 18-03-2015, 17:38   

/Dopiero teraz ogarnąłem że Aldea do mnie zwróciła pytanie o pożar więc dodam jeszcze małą wstawkę przed momentem w cytadeli:/

Spojrzał raz jeszcze w kierunku z którego wznosił się dym. Wprawdzie jakieś skrzynie płonęły niedaleko siedziby gdy dotarł do niej z Arganem ale pożar by się tak nie rozprzestrzenił. To i tak nie ten kierunek. Więc raczej siedziba, ani Modwicie chroń, statek ligi nie zapłonęły.
-Nie wiem co podpalili... Może coś na molo? Albo na placu.
Ale żeby aż tyle dymu? I płomienie tak wysoko? Czyżby...
-To musi być coś wysokiego. Czyżby jakiś idiota podpalił pałac?
Właściwie zaczął to mówić sam do siebie ale był pewien że co najmniej kilku wergundzkich żołnierzy usłyszało jego słowa.
A potem nie miał ani siły ani czasu rozważać co mógł podpalić tłum, gdyż na jego barkach spoczął ranny żołnierz wergundzki.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 24-03-2015, 17:00   

W magazynie było pusto, w każdym razie na pierwszy rzut oka. Gdy wszedłeś, w pierwszym pomieszczeniu było ciemno i cicho, ale hałas usłyszałeś gdzieś w kolejnych. W sumie nie wiadomo, ile z kazamatowych wnęk zagospodarowano dla magazynów.
- Halo! Przyszedłem pomóc...! - powtórzyłeś, ruszając w kierunku następnego pomieszczenia. Tam zderzyłeś się z facetem w mundurze innym niż tymen, czarny kaftan, stalowe naramienniki, zielona szarfa. Straż portowa Vekowaru.
Spojrzał na ciebie pytająco.
- No to czego tu sterczysz...? - stęknął zdziwiony, ale nie miał chyba czasu zajmować się tobą. W rękach niósł torbę, oznaczoną znakami sanitariuszy. Zanim zdążyłeś zapytać, wybiegł z pomieszczenia.
Ruch zaczynał się dwa pomieszczenia dalej. Rzeczywiście, krzątało się tu mnóstwo ludzi ze straży, trochę żołnierzy.
Starsza pani, magazynierka, dostrzegła cię od razu pomiędzy jedną podaną paczką opatrunków a drugą.
- O, wróciłeś, kawalerze - w jej głosie było słychać uśmiech, chociaż nie było go na twarzy - Jednak chcesz być potrzebny? Dobra. Kohorta czy straż? - zapytała, po czym wskazała ci łokciem półkę z właściwymi mundurami - Płonie pałac namiestnikowski... Ale coś czuję, że to wiesz, kawalerze. Coś mi się zdaje, żeś polazł sam do miasta. Nie łaź sam, póki swołocz rządzi ulicami.
Gdy jej wyjaśniłeś, że nie chcesz nigdzie iść, tylko pomóc w magazynie, uniosła jedną brew w charakterystycznym grymasie.
- Taaaaa... Bezpieczny kącik. Sraty draty. No ale niech będzie. Kwestia munduru więc rozwiązana - powiedziała, rzucając ci zielone cotte vekowarskiej - Tu w kącie masz skrzynie. Będą po to przychodzić ludzie ze straży, idą gasić pożar w mieście i ratować ludzi. Zawartość skrzyń - do toreb i po jednej torbie na człowieka!

Jeśli chciałeś poczuć się potrzebny, to z pewnością było to dobre miejsce. Fakt, że ktoś przepakowywał to szybko i rzucał bez wysiłku ciężkie torby każdemu z przychodzących (przybiegających), ogromnie ułatwiał pracę. Ludzie ze straży byli zmęczeni, poranieni i osmaleni od ognia, umazani krwią i sadzą.
Czasem udało ci się wypytać, co sie dzieje.
Płonęła cała wschodnia część. Ktoś podpalił zabudowania za pałacem, a dzienna bryza rzuciła ogień dalej od morza.
Cała ludność w panice uciekała na wybrzeże, blokując całkowicie mozliwość opuszczania miasta - nikt nie odważył się podpłynąć do kei w obawie, że łodzie zostaną zatopione. Wielu co sprawniejszych rzucało się wpław do redy, gdzie stały duże okręty. Tłum ruszył też w kierunku fortu na pirsie, ale stamtąd odparto ich salwami z łuków i magią.
Działał tylko port wojenny i broniona przez najemników keja Ligi Kupieckiej.
wojsko wycofało się całokowicie z wybrzeża. Wszystkie oddziały rzucono na bramę północną, a potem także na południową, gdzie nieprzerwanie trwał szturm.
Paradoksalnie, na największej wschodniej bramie pożar pomógł w opanowaniu sytuacji - tubylcy odpuścili ten kierunek.
Próbując dowiedzieć się, gdzie jest korpus medyczny, najczęściej otrzymywałeś odpowiedź - wszędzie. Sanitariusze i uzdrowiciele dokonywali istnych cudów w mieście i potwierdzali to wszyscy, którzy ich widzieli przebijających się z rannymi przez tłumy lub opatrujących pod gradem strzał i kamieni na murach.
Aldeę też widziano, ale nikt nie umiał powiedzieć, gdzie teraz jest dokładnie, oprócz tego, że na Północnej.

Dopóki u bramy nie zabrzmiał po raz kolejny sygnał.
Stojąc u wejścia magazynu, gdzie wydawałeś kolejne akcesoria, usłyszałeś trucht i zobaczyłeś wbiegający oddział medyczny. Dokładnie tak, jak wtedy, gdy szedłeś wśród nich, w zwartym prostokącie tarcz targali kolejnych ciężko rannych, tych, których niemożliwościa było opatrzyć na miejscu, a których można było jeszcze uratować.
- Dalej, dalej, pod lazaret!- usłyszałeś jej wysoki głos, z pomieszczeń szpitala wybiegli im na przeciwko sanitariusze sali operacyjnej, wyglądający trochę jak rzeźnicy w zakrwawionych i ubrudzonych resztkami ciał kitlach.
- Gdzie dziesiętnik? - krzyknął ktoś, odpowiedziało mu kilka głosów "Nie żyje", "poległ". Ten, który pytał, podszedł energicznym krokiem od strony bramy.
- Komendancie Verhaveren! - żołnierze i medycy, chociaż ledwie trzymali się na nogach, wyprężyli się w salucie, uderzając pięściami w pierś.
- Kto dowodzi?
- Ja, panie komendancie - odpowiedziała Aldea - Dziesiętnik poległ przy ostrzale na Bramie.
- Awansuję panią do stopnia dziesiętnika - skinął głową Verhaveren - Dar Khaven potwierdzi, kiedy tylko wróci. Jakieś wieści od niego?
- Nie, panie komendancie. Dekurion przejął obronę Południowej po wycofaniu się z wybrzeża. Przez pożar nie mamy w ogóle kontaktu z tamtą częścią miasta.

W tej chwili od bramy znów rozległ się sygnał. Komendant gestem nakazał spocząć żołnierzom z medycznego i odwrócił się ku bramie, gdzie słychać było wołanie o wsparcie i odgłosy walki. Natychmiast pobiegł jakiś oddział, żeby eskortować i po chwili zobaczyłeś pod bramą styryjskie mundury gwardii. Styryjczycy wbiegli sprawnym truchtem, eskortowani przez ten oddział, który wybiegł im naprzeciw. Wyglądali jak demony wojny, obryzgani krwią, osmaleni ogniem, nieludzko zmęczeni.
Uzbrojeni tylko w rapiery i włócznie musieli mieć cieżką przeprawę przez tłum.
- Pozdrowienia w imieniu arcyksięcia! - zawołał biegnący na czele gwardzista z czarnym piórem przy potarganym kapeluszu - Kto dowodzi w cytadeli?
- Ja. Komendant centurion Verhaveren.
- Furyer Vendo Marcasines - gwardzista skłonił się energicznie - Chwilowo dowodzę skwadronem gwardii, obecnym w mieście. Pod ... nieobecność jej wysokości Khorani' azriyi Amethe'ry. Nasi ludzie walczą na Północnej Bramie. Prosimy o pomoc dla khorani.
- Co się stało? - wtrąciła się niespodziewanie Aldea, Verhaveren nie zaprotestował, dając jej miejsce. Vendo Marcasines ukłonił się także jej, przykładając dłoń do ronda kapelusza.
- Moc khorani wspierała nasz oddział, walczący w podziemiach miasta z tą, którą nazywają Szamanką. Tę jednak wspomagają obudzone demony i nasza pani utraciła więź z tamtymi w podziemiach, tracąc wiele energii. Jeśli uda się ją przywrócić do przytomnośći, wiele może pomóc w obronie miasta.
Aldea ręką brudną od zaschniętej krwi odgarnęła niesforną grzywkę z czoła.
- Za pana pozwoleniem, komendancie - westchnęła - Podejmę się tej pomocy.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 24-03-2015, 20:19   

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć musiał łapać cotte by nie spadło na ziemię. Podniósł jedną brew ze zdziwieniem i spojrzał na kobietę, jednak nie protestował. Podniósł ubranie do góry wraz z rękoma i nasunął je na siebie. Całkiem dobrze pasowało, nie musiał nawet go zaciągać do dołu bo było na nim luźne.
Zabrał się do roboty. Nie była przesadnie skomplikowana więc po chwili zaczął automatycznie wypełniać torby wskazaną zawartością. Za to jego umysł zajęły wspomnienia.

***
Dwanaście... jedenaście? Może jedenaście lat temu, w Wergundii. Przypomniał sobie jak po raz pierwszy otwarcie sprzeciwił się decyzji ojca. Zamiast posłusznie trenować walkę wraz z innymi rekrutami on siedział w jakimś lokalu w Akwirgranie.
Taaaak, pamiętam to bardzo dobrze. Już wcześniej w sumie rozumiałem że presja i oczekiwania starego są przesadzone i nie chcę w tym uczestniczyć, ale to był pierwszy raz jak otwarcie zignorowałem zaplanowane dla mnie zajęcia...
Sytuacja powtórzyła się potem kilkanaście razy, za każdym razem zwiększając napięcie między Erykiem a Kaldelem Strandbrandem. Na szczęście ten drugi nie był obecny w Akwirgranie gdyż w tamtym okresie kierował jakimiś działaniami czerwonego tymenu, dzięki czemu młody wergund mógł umacniać się w swym ,,buncie".
Wszystko skończyło się gdy w wyniku omijanych zajęć przeniesiono jego wstąpienie do białego tymenu na rok następny. Kaldel gdy tylko się o tym dowiedział osobiście przybył do stolicy by udzielić reprymendy swemu synowi. Następnie zatrudnił kogoś kogo nazwał ,,ochroniarzem" jednak obydwoje, Eryk i jego nowy ,,towarzysz" wiedzieli że ten ma na celu dopilnowanie by Strandbrand nie ignorował obowiązków.
Minął kolejny rok i Eryk miał wtedy już osiemnaście lat. Kilka dni przed ceremonią rozpoczęcia działań wojennych i przyjęcia rekrutów w poczet białego tymenu. Po tych miesiącach udawania i uczestniczenia w treningach wreszcie pękła granica. Za nic nie chciał wejść do armii, nie ciągnęło go tam. Chciał wreszcie trochę wolności.
Ogłuszenie i zamknięcie Fulkrana (bo tak na imię miała jego przyzwoitka) w domostwie Strandbrandów nie było ciężkie. Zabranie miecza, pieniędzy i ubrania tym bardziej. Nigdy nie pożegnał się z ojcem (nie żeby miał ochotę czy coś), jednak zostawił list adresowany do matki. Nie wiedział jak ta zareaguje na jego decyzję i wolał nie ryzykować. Po prostu tego wiosennego dnia dziesięć lat temu wyszedł za drzwi i skierował swe kroki ku północy. Ku Terali.
***

A teraz spójrzcie tylko na mnie. Ja, wielki buntownik i przeciwnik zorganizowanej wojskowości zostałem szeregowym w zielonym tymenie... I z jakiego powodu? Z jej powodu...
Nie żałował. Najwyraźniej zmienił się bardziej niż myślał i młodzieńcze przekonania faktycznie zniknęły gdzieś podczas ostatnich dziesięciu lat wędrówki, przygód i walki. Dalej podawał torby z medykamentami, jak gdyby nigdy nic.
Chwilę później jednak usłyszał sygnał na bramie. Zrobiło się zamieszanie, na plac wtargnął oddział medyczny w eskorcie. Sanitariusze z lazaretu również się pojawili przejmując rannych.
W chwili gdy komendant cytadeli wyszedł z lazaretu również zasalutował. Następnie widząc że uwagę wszystkich skupiło przybycie rannych zbliżył się i słuchał.
Podniósł brwi w zdziwieniu gdy Verhaveren awansował Aldeę na dziesiętnika. Cóż, prawo wojny... Zanim jednak ktokolwiek powiedział coś więcej ponownie rozległ się sygnał na bramie i na plac wparowała drużyna styryjskich gwardzistów. Słuchał uważnie i zastanawiał się czy wśród styryjczyków których spotkali z oddziałem Verga nie było też i tego który teraz przemawiał. Gdy Aldea zaoferowała udzielenia pomocy Ulundo, wystąpił do przodu.
Zawahał się przez chwilę, niepewny jak powinien postąpić ale w końcu uniósł prawą rękę do skroni i zasalutował, stając na baczność.
-Szeregowy Eryk Strandbrand, za pozwoleniem. Nie jestem ranny i mogę pomóc w obronie i eskorcie pani dziesiętnik do rannej khorani. Jak rozumiem przyda się każda para rąk.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 25-03-2015, 14:00   

Po prawdzie zaistniało lekkie nieporozumienie ALE ;) ta wersja, którą zrozumiałeś, jest nawet lepsza. W związku z tym koryguję detale w poprzedniej notce ;)

Verhaveren zmarszczył brwi, jakby nie mógł sobie przypomnieć twojej twarzy, po czym zmarszczył brwi raz jeszcze widząc minę Aldei.
Dziewczyna nie odwróciła się do ciebie, trwając w służbowej postawie, póki komendant nie skinął głową.
- Dobrze. Bierzcie dziesiątkę naszą i dwie z czternastej. Reszta czternastej jest w centrum, z magniferem, ale nie mamy łączności przez ten francowaty pożar. Jak to się rozprzestrzeni, będziecie na północnej odcięci. Po namyśle... weźcie cztery dziesiątki.
- Ta jest - Aldea zasalutowała. W jej wydaniu nawet wojskowy salut wyglądał wdzięcznie i niemal tanecznie. Skinęła głową komendantowi, po czym odwróciła się do ciebie. Nie było wylewnej czułości, patrzyli na nią jej nowi podkomendni, nie mogła sobie pozwolić na takie ekscesy. Ale po raz kolejny zadziwiła cię tym, jak pięknie się uśmiechała.
Od razu jednak wróciła do wersji Aldea-żołnierz.
- Dalej, chłopcy! - jej wysoki, dźwięczny głos moze i nie kojarzył się z bojowością, ale był pełen energii i optymizmu, co udzielało się słuchającym - Mamy robotę! Trzy minuty na wodopój i ciśniemy na Bramę! Panie gwardzista! - zagadnęła ciszej już furyera - Powie mi pan, co się stało khorani? Przygotuję medykamenty.
Gwardzista obserwował scenę z uśmiechem w kąciku ust, patrzył na drobną, urodziwą dziewczynę, wydającą polecenia wergundzkim bojowcom, a potem zauważył jej uśmiech przeznaczony dla ciebie i załapał. Gdy złowiłeś jego spojrzenie, z pełnym sympatii wyszczerzem ukłonił ci się, jakby chciał powiedzieć "no no, gratuluję!".
- Vendo - przedstawił się jeszcze raz Aldei - khorani potrzebuje ogólnego wzmocnienia, jest na granicy wycieńczenia po zaklęciu, którym kierowała. POjawił się mocny krwotok z uszu i nosa, obawiamy się jakiegoś obrzęku czy nie daj bogini wylewu wewnątrz czaszki.
- Pęknięcie czaszki?
- Nie.
- Tętno?
- Mocne i szybkie uderzenia serca, duże ciśnienie w żyłach.
Aldea zmarszczyła czoło.
- To niedobrze. Cholera. Psiakrew. Dobra! Niech mi który przyniesie torbę z narzędziami z magazynu. Damy radę - uśmiechnęła się do gwardzisty, który patrzył na nią z rosnącym podziwem - Tylko potrzebuję paru minut na rytuał i lecimy.

Wybiegliście pięć minut później. Dostałeś błyskawiczny przydział do dziesiątki z kohorty vekowarskiej, mocno juz przerzedzonej w walkach. Klin tarczowników, wspomagany styryjskimi włóczniami, przeszedł przez tłum na placu jak ciepły nóż przez masło. Przy okazji miałeś okazję lepiej zobaczyć pociemniałe od dymu niebo nad wschodnią częścią miasta. Po drodze Vendo starał się w skrócie zdac sprawę z sytuacji.
Khorani była w jednym z budynków fortecznych naprzeciw bramy, mających formę wewnętrznych barbakanów - ich zadaniem było zatrzymanie bezpośredniego masowego szturmu na miasto w razie gdyby padła brama. Zgodnie z rozkazami gwardia uczestniczyła w obronie wałów na prawej flance bramy, kiedy khorani rozkazała odprowadzić ją w bezpieczne miejsce. Zanim zdążyli to zrobić, jeszcze w marszu, ulundo "odleciała", jak to określił furyer. Weszła w stan medytacji. Wiedzieli o co chodziło. W podziemiach był ich oddział, tropili istotę odpowiedzialną za zabicie tamtego dyplomaty, dotrali do samej Szamanki i bezwzględnie potrzebowali pomocy. To miało przełożenie na obronę murów - póki khorani mogła działać w podziemiach, póty na powierzchni Szamanka nie mogła w pełni wspomagać swoich. Ale potem cos się zepsiło, khorani runęła na ziemię, jakby ją ktoś uderzył obuchem, krew poszła z nosa i uszu... Nieprzytomna nikomu nie pomoże.

Biegliście niemalże wzdłuż murów, mając możliwość obserwowania zaciętej walki, toczącej się na wałach. Płonęły baszty, w wielu miejscach pojedyncze oddziały tubylców wdzierały się na mur, umierając pod ciosami mieczy, ale żołnierze byli wycieńczeni, a tam szli ciągle kolejni i kolejni.
Skręciliście w lewo wzdłuż ciągu kamienic, zamieszkanych przedtem przez Talsoi, w tej chwili pustych. Przed wami u wylotu ulicy widac juz było mury owych wież przyczółkowych, gdy nagle z jednej z bram przez krzyki walczących przebił się kobiecy wrzask i płacz dziecka. Biegłeś na lewej flance, więc miałeś tę bramę dokładnie na przeciwko. Zanim usłyszałeś krzyk, twoją uwagę zwróciło coś czerwonego, co migneło ci w zasięgu wzroku po lewej. W dziedzińcu dostrzegłeś grupkę awanturników, otaczających, sądząc po krzyku, kobietę. Jeden z obwiesi trzymał za włosy dziewczynkę w wieku może ośmiu lat, zdzierając jej z szyi ozdoby. Obok stał drugi. Z wyjątkowo pięknie wykonanym arbaletem w ręce. W pięknej przeszywanicy w barwach Lecordów...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 25-03-2015, 21:50   

/A jakie to było nieporozumienie? Bo jestem ciekaw :D /

/Podczas ,,trzech minut na wodopój"/

Gdy padła komenda ruszył do magazynu. Uchwycił jeszcze kątem oka ukłon ze strony gwardzisty, na co on sam się uśmiechnął. Gdy wkroczył do kazamaty rzucił z miejsca do kobiety wydającej wyposażenie:
-Nastąpiła mała zmiana planów. Centurion wysyła mnie w teren. Potrzebuję jakiejś broni jednoręcznej. Tarczę mam własną. Jest coś na stanie?
Zabrzmiało to dosyć obcesowo więc dodał szybko ,,proszę" i czekał aż i czy w ogóle magazynierka wyda mu jakiś oręż. Następnie chwycił swój migdał stojący u wejścia do pomieszczenia i ruszył z powrotem na plac gdzie zbierał się już oddział.
Muszę lepiej pilnować tej tarczy... co i rusz spuszczam ją z oczu i odnajduję pod ścianą cholera jasna...

/Po wyjściu z cytadeli/

Wraz ze styryjskimi gwardzistami i wergundzkimi zbrojnymi faktycznie sprawnie przedarli się przez miasto. Szybko zgrał się nowym oddziałem. Poznawał ich ruchy, szybko wkomponował się w schemat walki tarcza w tarczę. To jak z jazdą... konno. Tego się nie zapomina. Podobno.
Opisy podawane przez Vendo zdecydowanie nie były niegroźne patrząc na reakcje Aldei. Pół chodem pół truchtem przemierzali miasto pod jego murami. Raczej nikt nie miał zamiaru przyczepić się do tak dobrze uzbrojonej i zorganizowanej grupy.
Byłoby oczywiście za łatwo gdyby pokonali tą trasę bez problemów. Gdy dostrzegł zamieszanie i czerwony kształt wewnątrz bramy rozszerzył oczy w zdumieniu. Z tej odległości nie mógł ocenić, ale ilu bandziorów mogło latać po mieście z arbaletem? Skąd oni w ogóle brali takie rzeczy!
Zawahał się na krótko. Były ich cztery dziesiątki oraz osobno styryjska gwardia. (/Jeśli dobrze pojąłem/). Nawet po rozdzieleniu nie powinno im sprawić problemu dostanie się do Khorani i spuszczenie wpierdolu tym oprychom, a potem dołączenie. Jednak zanim puścił się pędem do bramy przypomniał sobie o pewnym fakcie. To nie on tu dowodził. Już nie.
Zwrócił się do swojego dowódcy:
-Panie dziesiętniku! Tam w bramie mają arbalety. To może nam sprawić kłopotów jeśliby nie zlikwidować ich natychmiast. Są zajęci.
Nie miał nawet jak zwrócić się do Aldei, która szła bardziej z przodu ich kolumny. Pozostawało mu czekać na decyzję dziesiętnika jakakolwiek by ona nie była.
Chyba sobie przypomniałem czemu nigdy nie lubiłem armii... ta krępująca działania przepisowość i hierarchia władzy. Szlag by to.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-03-2015, 01:56   

/W pierwotnej wersji gwardziści mieli nosze ze sobą ;) już nie mają ;) /

Może to i prawda, że coś się zmieniło od czasu, kiedy uciekałeś przed armią i ojcem oficerem. Może to i prawda, że dla niej do tych szeregów wróciłeś. Ale było też coś w tym, że wśród oddziału, zorganizowania i wojskowego porządku trudno było nie poczuć się... bezpieczniej" to złe słowo. Ale... skuteczniej. Może to kwestia szalejącego wokół chaosu, ale te mundury, tarcze, nawet jej wysoki głosik, dawały oparcie i poczucie, że coś jeszcze możesz. Hierarchia krępowała ruchy, ale dawała szanse.
I to poczucie bardzo mocno odezwało się, gdy zobaczyłeś tamtych w bramie. A nie ty jeden ich zobaczyłeś.
Szkarłatna przeszywanica była widoczna z daleka, trudno było nie zauważyć, trudno było nie słyszeć wrzasku kobiety i płaczu dziewczynki. Zbiry, widząc spojrzenia żołnierzy zabrali się za zamykanie bramy.
Właściwie cała lewa flanka oddziału dostrzegła sytuację, niektórzy zaklęli pod nosem, inni poparli twoją prośbę do dowódcy.
- Panie oficerze... - usłyszałeś też jednego z gwardzistów, jak zagadnął furyera, pokazując mu sytuację. Tamten zmełł w ustach przekleństwo.
Dziesiętnik z twojej dziesiątki nazywał się Corbet, wydawał się być typem szczerego prostego wojaka, niemłodego zresztą, na oko miał ponad czterdziestkę. I najwyraźniej znał się dobrze z twoją medyczką. Ona również zauważyła co się dzieje.
- Wystarczy wam sześciu? - oceniła szybko. Innego zagrożenia nie było widac w bezpośrednim pobliżu, ale w każdej chwili było możliwe, że od strony muru traficie na coś, co się przebiło przez broniących wałów albo inne grupy. Vendo Marcasines machnął do dwóch swoich, gwardziści skinęli głowami, dobyli rapierów.
- A jakże, Alde - uśmiechną się dziesiętnik - Dogonim was zanim się obejrzysz. Ty - skinął na ciebie - Lecim komuś zaj***, prowadź.

"No, chłopcze" uśmiechnęła się do ciebie magazynierka, gdy zakomunikowałeś, że idziesz na akcję z oddziałem "i teraz robisz co trzeba, na właściwym miejscu. Tylko wtedy rzeczy układają się jak należy, każda na swojej półce. Leć!"

Wpadliście do bramy z buta, aż cieżkie wierzeje huknęły o mur. Pocisk z arbaletu z hukiem rabnął o tarczę, a w następnej chwili ozdobna broń wypadła z wykręconej przez gwardzistę ręki, potężna głowica rapiera wyrżnęła strzelca w zęby, powodując poważne ubytki, a idący w ślad za nią kopniak pozbawił oddechu i spoistości żeber.
Zapamiętałeś, gdzie padł.
Tak, to byli twoi niedawni znajomi. jeden miał twoją zbroję, drugi twój miecz. Demokratycznie się podzielili. Choć nie wyglądali zbyt godnie w tej chwili, zwazywszy na fakt, że kilku miało spodnie na wysokości kostek, a w takiej konfiguracji fatalnie się walczy. Zresztą, nikt z tych chłystków nie umiał walczyć. Tych ośmiu ludzi to był stanowczy nadmiar na w tej chwili juz dwunastoosobową bandę. Połowa próbowała uciekac, gdy tylko wpadliście, ale chłopaki z gwardii biegali lepiej. A kilku z czternastej kohorty miało kusze.

W kącie przy bramie kobieta, niemłoda, ale niezwykle urodziwa pomimo rozbitej twarzy i potarganych włosów, przytrzymując rozdarte ubranie, tuliła do siebie rozhisteryzowaną ośmioletnią dziewczynę. Dostrzegłeś ich niby-herszta, kolesia w nabijanej skórzni, ze srebrną broszą na koszuli. Teraz leżał przyciśnięty wergundzkim butem, zgniatającym mu szyję i nie miał nawet tyle odwagi by użyć zaciskanego w ręce miecza. Rozsznurowane spodnie zsunęły mu się do pół uda, przez co wyglądał z grubsza idiotycznie.
Z dwunastu czterech padło, bo próbowało się bronić, reszta leżała obezwładniona. Dziesiętnik spojrzał krytycznie.
- Panie łołniewu... - stęknął z teralskim kacentem, strasznie sepleniąc, ten, który już nie miał arbaletu - My tu miefkajet... My tu nif złego...
Dziesiętnik, któremu najwyraźniej nie spieszyło się do pospiesznego wyroku na cywilów, skrzywił się.
- Zna który tych gnojków?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 29-03-2015, 23:12   

Eryk wystąpił nieco do przodu dając się zauważyć dziesiętnikowi Corbetowi.
-Ja ich znam panie dziesiętniku. I od razu wspomnę że bełkot tego tutaj - wskazał na sepleniącego człowieka - to można o kant dupy rozbić.
Sięgnął wolną ręką do kieszenie w której majtał mu się od dłuższego czasu pocisk wystrzelony w niego z tej samej broni która leżała na bruku. Pokazał go dziesiętnikowi.
Ten do którego ,,należał" ów arbalet był wyraźnie skonsternowany faktem że człowiek którego niedawno okradł i w jego mniemaniu zabił, właśnie stał przed nim i wydawał wyrok.
-Ta banda dorwała mnie na ulicy i próbowała mnie okraść. Oczywiście nie miałem zamiaru ustąpić, ale gdy dostałem w łeb - poklepał się po miejscu gdzie uderzył pocisk - odpłynąłem. Wykorzystali moment i odebrali mi moje ubrania, zbroję i oręż. Ten oręż.
Kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa odsunął butem leżący na bruku miecz, tak by żaden z przeciwników nie mógł po niego sięgnąć. Przyglądał się krytycznie czy aby go gdzieś dodatkowo nie wyszczerbili.
-Że nie wspomnę o fakcie iż połowę z nich dorwaliśmy ze spuszczonymi gaciami. To chyba jasne że nie ,,miefkają tu".
Wrócił do miejsca gdzie wcześniej stał i patrząc na dziesiętnika stwierdził.
-Nie ulega wątpliwości że to rozbójnicy, mordercy, złodzieje i niedoszli mam nadzieję gwałciciele panie dziesiętniku.
Pomyślał o tym jak zarzekał się że ten pocisk wsadzi tam gdzie słońce nie dochodzi osobie która go wystrzeliła. Jednakże nie było ani czasu na takie ekscesy ani nie było to właściwe. Nie tutaj na oczach tej kobiety i dziewczynki, oraz nie ze względu na to że w sumie był teraz żołnierzem na służbie.
-Proszę o możliwość odebrania od nich mojej własności dziesiętniku - zbroi i miecza. Na odnalezienie pieniędzy i pewnego listu nie liczę, jest zbyt mało czasu by przeszukiwać po kolei każdego.
Szkoda było mu głównie listu. Nie był skończony ale miał nadzieję kiedyś go ukończyć i wysłać do matki. Jednak po tym jak przeszukali... czy też raczej zwyczajnie odebrali mu pas z kaletkami, nie liczył na odzyskanie papieru. Zapewne wywalili go gdzieś po tym jak okazał się bezwartościowy.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-03-2015, 02:36   

Na twarzy dziesiętnika Corbeta pojawił się bardzo wredny uśmiech. Trudno było nie zauważyć, że twoje oświadczenie to był pretekst, na jaki tylko czekał.
- W Vekowarze - powiedział dobitnym, zjadliwym tonem - obowiązuje, proszę panów prawo wojenne. To daje mi możliwość, a wręcz nakłada obowiązek karania na gardle za wszelkie przejawy bandytyzmu. Za napad na wojskowego, za kradzież, za próbę gwałtu... jest wyrok śmierci.
Wszystkich ośmiu trzymanych bandytów zakwiczało w nerwowym proteście, nie wierząc w słowa oficera, ale i jego usmiech i miny pozostałych żołnierzy nie pozostawiały wątpliwości.
Gwardziści wycofali się, nie chcąc mieszać się w sprawy wergundzkiego miasta, dwóch z nich podeszło do kobiety i dziewczynki, osłaniając je od przykrego widoku i proponując pomoc.
Są pewne reguły, które sprawdzają się niemal zawsze. Jedną z nich jest ta, wedle której gnojek który z przyjemnością znęca się nad bezbronnym, wobec siły będzie skamlał o łaskę i nie odważy się walczyć i umrzeć z godnością. W tym wypadku tylko jeden z łachmytów tę regułę złamał. Zerwał się, gdy tylko przebrzmiały słowa dziesiętnika, mając w rękach coś w rodzaju sporego nadziaka, wyrżnął tym najbliższego wergunda w kolano, trafiając na mocny skórzany nagolennik. Cofnął się gotów walczyć o zycie do ostatniego, chociaż był otoczony przez wrogów.
Corbet spojrzał krytycznie na sytuację.
- Daj mu broń - mruknął do jednego ze swoich - Niech umrze jak należy. Resztę skończyć ostrzami, nie mamy zbędnych bełtów.
Bandyta złapał w locie rzucony mu miecz, w jego oczach zapaliła się nadzieja.
- W imieniu jej wysokości księżnej regenetki i księcia protektora...
Żołnierz szybko wyprowadził go z błędu w tej kwestii, wprawną kontrą zbijając jego chaotyczny atak.
- ... za udowodniony wam napad na żołnierzy zielonego tymenu, rabunek oraz próbę gwałtu....
Wergundowie dobyli noży, podcinając sprawnie i krótko gardła siedmiu leżącym na ziemi maruderom.
- ... skazuję was na śmierć.
Wergundzki miecz głucho uderzył w bebechy bandyty, żołnierz poprawił jeszcze krótkim uderzeniem w kark, by tamten się nie męczył.
Dziesiętnik spojrzał na ciebie
- Weź swoje rzeczy, jeśli ich jeszcze nie zakrwawili na amen i wracajmy do naszych. Nie wiem, psiakrew, co się dzieje dzisiaj z ludźmi w tym mieście...
Uratowana kobieta, rozmawiająca z boku z gwardzistami, podeszła do was, gdy kierowaliście się do bramy.
- Panie oficerze - zaczęła poprawiając włosy. Była naprawdę piękna, spięte w potarganego koka złote włosy okalały twarz o regularnym owalnym kształcie, błękitno-szare oczy spoglądały spod gęstych rzęs i pomimo delikatnych zmarszczek i opuchlizny pozostawiały niezatarte wrażenie obcowania z kimś o urodzie bogini - Panie oficerze, ja... Niech pana bogowie błogosławią - podniosła oczy na Corbeta, a on się oblał rumieńcem - Mój mąż jest... był żołnierzem vekowarskiej, ale zginął przed trzema dniami razem z moją najstarszą córką. Moja młodsza córka zaginęła, została mi tylko ona.
- Jeśli jest pani żoną żołnierza, to powinna pani być już w porcie wojennym, zaczęto ewakuację, rodziny wojskowych mają miejsca na okrętach.
- Wdową po żołnierzu... - uzupełniła cicho, obejmując dziewczynkę, która znów zaczęła płakać.
Przez ostatni odcinek pod bramę mogła pójść z wami, choć na szczęście i tak ulica była pusta.
Gdy dotarliście z całym oddziałem ową wieżę, od strony bramy słychac było narastające odgłosy walki, w spowijającym ten rejon dymie trudno było dostrzec, co się dzieje, przez krzyki walczących słychać było trzaski magii, łomot uderzeń w bramę, huk pękających belek.
Póki co musieliście to zignorować. Niewielka załoga przyczółka wpuściła was do środka. Budynek był czymś w rodzajju niewielkiej cytadeli, nie miał wewnętrznego dziedzińca, w środku była pojedyncza sala, wysoka na kilka pięter, otoczona przez korytarze, z których na zewnątrz wychodziły szeregi strzelnic. W tej głównej sali właśnie, na posłaniu z naprędce zrzuconych materacy spoczywała khorani w otoczeniu gwardyjskiej eskorty, przy niej klęczała Aldea. Sądząc po promieniującej od jej dłoni poświacie, magia już działała.
Po raz pierwszy mogłeś sie przyjrzeć tej niezwykłej ulundo. Jej błękitnawa skóra skrzyła się lekko tęczowymi relfeksami, jak łuska ryby. Między palcami dłoni widać było przejrzyste błony. Widoczne spod srebrzysto-błękitnych splotów włosów uszy były nieco podobne do tych, z jakimi rodzą się Talsoi. Jej srebrzysty płaszcz, w której widziałeś ją wcześniej, był rozłożony jako posłanie, teraz miała na sobie zielonkawą jedwabną szatę, spinaną srebrnymi zapinami.

Widziałeś od drzwi twarz Aldei, była poważna, zmarszczone brwi zwiastowały, że sytuacja jest poważna. Zakońćzyła zaklęcie, podwinęła rękawy sukienki, szukając czegoś w torbie zauważyła wejście oddziału.
- Eryk! - zawołała, widząc cię wśród wchodzącego oddziału - Corbet, zwolnij go proszę, potrzebuję go!
W jej głosie nie było bynajmniej żadnej prywatnej czułości, choć uśmiechnęła się ciepło do ciebie, gdy podszedłeś. Zaraz obok przysiadł Vendo.
- Co z nią?
- Ktoś zerwał zaklęcie, kiedy była w transie, prawda? - bardziej oznajmiła niz zapytała furyera - Tak gwałtowne zerwanie mentalnego połączenia spowodowało efekt, jakby potężnie oberwała w głowę. Obrzęk mózgu powoduje ucisk i utratę przytomności, wzrasta ilość płynu mózgowego, jeśli czegoś nie zrobimy, ona umrze.
Gwardzista podniósł na medyczkę poważny wzrok.
- Wielką odpowiedzialność przyszło mi dzierżyć... - mruknął - Wergundowie, wiedzcie, że bardziej wam zaufać nie mogłem. Rób co będzie konieczne, pani medyczko.
Aldea ze zrozumieniem skinęła głową.
- Eryku... potrzebuję cię do ważnej rzeczy. Raz juz asystowałeś mi przy operacji i wiem, że mi nie zemdlejesz na widok krwi. Ale teraz nie mogą ci nawet drgnąć dłonie. Potrzebuję, abyś trzymał jej głowę nieruchomo. Absolutnie nieruchomo...
Dopiero teraz spojrzałes na to, co trzymała w dłoniach. Skalpele. Nożyce. I świder.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 30-03-2015, 22:10   

Podniósł z ziemi swój miecz i wsunął za pasek, by następnie zająć się ściąganiem czarnej skórzni z ciała. Pośpieszał ruchy, gdyż z każdym momentem kałuża krwi pod nim się powiększała, a paradowanie w uwalanej krwią zbroi go nie kusiło. W końcu udało mu się poluzować wszystkie paski z jednego boku i ściągnął ją bez odpinania pozostałych. Okolice karku i torsu zdążyły unurzać się we krwi. Wytrzepał jej tyle ile mógł i założył na siebie swoją zbroję. Spojrzał jeszcze czy któryś z nich nie założył jego pasa z całym dobytkiem ale nie wyglądało na to. Nie miał czasu przeszukiwać reszty ciał. Rozejrzał się jeszcze za kuszą i bełtami (kwestię czy ją znalazłem czy nie pozostawiam tobie Indi) a następnie dołączył do swojego oddziału.

Nie pytając o zbędne szczegóły dobiegł do rannej khorani i klęczącej obok niej Aldei. Wiedział doskonale że nie wezwała go bez powodu. Słuchał jak magini tłumaczy gwardziście co się z nią stało, i przeczuwał do czego to zmierza. Aż w końcu dostrzegł narzędzia które trzymała.
Głośno wypuścił powietrze z płuc. Spojrzał najpierw na narzędzia, później na leżącą Ulundo a następnie na Aldeę.
-Będzie ciężko... Ale zrobię co mogę.
Położył swoją tarczę niedaleko, na tyle by nie przeszkadzała w operacji. Również niedawno odzyskany miecz wyciągnął zza pasa i położył na tarczy by przypadkiem nie zawadził o nic. Dopiero wtedy uklęknął obok rannej. Wyciągnął przed siebie ręce. Lekko drżały.
Kurwa. Dlaczego akurat teraz? Nie może ci zadrżeć ręka, po prostu nie może.
Zaczął powoli wciągać i wypuszczać powietrze by się uspokoić. Ręce zawiesił bezwładnie, dając im chwilę odpoczynku po całym dniu różnego wysiłku - noszenia tarczy, Argana, rzucania toreb wergundom w cytadeli, walce po drodze tutaj.
Nie mógł sobie pozwolić na długie przygotowanie. Aldea była już gotowa, czekała na niego. Również Vendo patrzył czy jest gotowy. Ponownie wyciągnął przed siebie ręce i spojrzał na nie. Było lepiej, zdecydowanie mniej drżały. A robiły to bo zawiesił je w powietrzu. Czego podczas operacji nie zrobi.
-Powiedz mi gdzie będziesz ciąć. Uklęknę tak by ci nie przeszkadzać i oprę ręce o kolana, dając im dodatkowe oparcie.
Był gotów wykonać jej polecenia. Skupił się na tym by jak najbardziej zrelaksować i odciążyć mięśnie rąk. Przestawał zwracać uwagę na otoczenie, teraz będzie liczyło się tylko wykonanie operacji. Zwrócił się jeszcze do gwardzisty.
-Módlcie się do Tavar o cokolwiek co nam pomoże. Chociażby o moje stabilne ręce. W razie gdyby moje modlitwy do Modwita nie wystarczyły. I niech w każdej chwili będzie ktoś gotów tutaj pomóc, cokolwiek pani dziesiętnik rozkaże. Bierzmy się za to.
Tak jak mówiła Aldea, na widok krwi raczej nie zemdleje. Bardziej prawdopodobny był odruch wymiotny na widok wewnętrznych tkanek. Ale od dawna nic nie jadł więc to też raczej nie wchodziło w grę.
Jeśli ktoś tutaj ma szansę ją uratować, to właśnie Aldea. Przecież widziałem jak uratowała pół nogi Argana, podczas gdy medyk chciał kroić całą. Tylko ona jest do tego zdolna.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-04-2015, 04:25   

Aldea poprosiła o wodę w misce. Umyła ręce. Umyła narzędzia. Odgarnęła możliwie delikatnie srebrzyste włosy ulundo, odsłaniając spory obszar powyżej obu skroni, pokryty opalizującą łuską.
- Co chcesz zrobić? - Vendo nie wytrzymał presji i złapał ją delikatnie za nadgarstek, gdy przyłożyła skapel do czoła khorani. Pod spojrzeniem jej czarnych oczu natychmiast opuścił rękę.
- Zerwanie więzi w momencie, kiedy jej umysł ... pracował z taką mocą, spowodowało uraz - Aldea tłumaczyła, cienkie jak włos ostrze w tym samym czasie przecięło skórę. Pojawiła się krew, którą od razu odsączała przygotowanymi szmatkami - Obrzęk mózgu, płyn mózgowy jest pod wielkim ciśnieniem, jeśli nie przeprowadzimy odbarczenia, czyli nie odprowadzimy części płynu na zewnątrz, to ona umrze. To się nazywa kraniotomia. Wytnę jej kawałek czaszki... - korzystając z chwili absolutnej ciszy, jaka zapadła wokół, medyczka wycięła malutki kawałek skóry, potraktowawszy wcześniej miejsce zaklęciem znieczulającym. Po czym sięgnęła po świder.
W pomieszczeniu panowała taka cisza, że słychać było, jak Vendo słyszalnie przełknął ślinę. Zagłuszając to, jak ty przełknąłeś ślinę.
- Ufam wam, Wergundowie - powtórzył. Wydał kilka poleceń swoim ludziom, skupiających się głównie na ochronie miejsca i dogadaniu się z resztą kohorty, aby nikt im nie przeszkadzał. Po czym przyklęknął na jedno kolano, zdejmując kapelusz, ujął w rękę błoniastą dłoń khorani i rozpoczął modlitwę. Jak każdy gwardzista, musiał być zaprzysiężonym Styryjczykiem, jednym z jej dzieci, miał ze swoją boginią osobisty kontakt.
Zawitajże Bogini w słońca blasku. Wieniec ponad Twoją głową z gwiazd dwunastu.
Ponad pyłem i dymem wojny, ponad zgliszczami są rzeczy niezmienne, są rzeczy potężne. Blask słońca i gwiazd. I twoje opiekuńcze dłonie. Wiem, że mnie widzisz, wiem, że mnie strzeżesz.
Każde słowo, każdy czyn ma znaczenie.


Świder z nałożoną końcówką z pustej w środku, zębatej rurki, przewiercił kość czaszki. Medyczka poprawiła znieczulenie, odłozyła szczypcami wycięty kawałek na metalową tacę. Z wycięcia natychmiast zaczął lać się żółto-biały opalizujący płyn, który Aldea zaczęła odsączać szmatką.
- Radzisz sobie? - uśmiechnęła się do ciebie widząc twoją pobladłą twarz - To tylko ludzkie ciało, nic więcej. Wszystko idzie dobrze.

Nakazałaś zaufać tym, którzy byli wrogami przez tak wiele lat... Prowadź, o pani, ich dłonie, niech nie drgną ze zmęczenia. Prowadź ich do boju wraz z nami, gdy przyjdzie czas, o sprawę większą niż wszystko dotąd. Ale ochroń swoje dziecko, daj jej siły, by wytrzymała ta, która dotychczas chroniła nas.

Zółtawy płyn zabarwił chustę i spływał powoli do podstawionej miseczki, kapiąc leniwie. Aldea wodziła końcami palców po czole ulundo i mówiła, odpowiadając na niezadane pytania.
- To się zdarza psionikom. Umysł pracujący intensywniej niż nasz jest narażony na takie urazy. Przy gwałtownym przełamaniu woli, przy gwałtownym wyjściu z hipnozy. Czasem...
Patrzyłeś na odkryty kawałek mózgu, różowo-beżowy, pulsujący delikatnie, i nie miałeś dość siły, by poprosić ją, aby umilkła, a czułeś, że zaraz cię zemdli. Nie, żebyś nigdy nie widział ludzkiego mózgu na wierzchu... No ale nigdy żywego.

Nagle medyczka znieruchomiała. Otworzyła szeroko oczy, zapatrzone w coś bardzo daleko za polem jej widzenia. Dłoń niemal bezwiednie przesunęła się w lewo na wilgotnym, chyba od potu, czole khorani. Zadrgała.
Patrzyłeś na nią w przerażeniu, ty i Vendo.
Aż zobaczyłeś, jak chusta z żółtawej robi się krwawa.
- Aldea!
Wergundka drgnęła, całym jej cialem przeszedł dreszcz. Spojrzała przytomnie, oczy jej się rozszerzyły jeszcze bardziej w przerażeniu, i wtedy dostrzegła własną drgającą dłoń.
- Na tarczę Modwita... Wylew - szepnęła, rozpoczynając inkantację spajania naczyń krwionośnych. Krzyczała niemal, recytując zaklęcie za zaklęciem, między nimi wyszarpując kolejne chusty i przyciskając do wyciętej w czaszcze dziury. Kolejne zabarwiały się błyskawicznie nasiąkając krwią.
Zachwiała się.

Zawitajże Bogini w blasku słońca. Zostań z nami. Zostań z nami aż do końca. Siły, bogini! Dodaj siły naszym sojusznikom...

Vendo połozył dłoń na ramieniu medyczki. Zaklęcie błysnęło wyładowaniem na skórze ulundo.
Krwotok ustał.
Aldea zemdlała.

Nagle zdaliście sobie sprawę, że huk, który słyszycie, to nie wasze łomoczące serca.
Furyer zerwał sie pierwszy.
- Co to jest...? - szepnął, nie oczekując, że tak nagle otrzymają odpowiedź.Ktoś krzyknął pod okutymi drzwiami, huknęła otwierana z rygli furta.
- Szturm się przebił!- wrzasnął zakrwawiony żołnierz vekowarskiej, który wpadł do środka - Brama padła!
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 02-04-2015, 00:27   

Gdy człowiek z vekowarskiej oznajmił że szturm nadciąga w ich stronę wszystko zawrzało. Ktoś zaczął się go dopytywać o szczegóły, ktoś inny pobiegł, zapewne powiadomić tych którzy obsadzili strzelnicę. Zaś Eryk wciąż klęcząc przy operowanej ulundo nie bardzo wiedział co robić. Operacja nie została zakończona, dziura w czaszce wciąż była otwarta. Zaś Aldea leżała nieprzytomna...
Mam nadzieję że jest tylko nieprzytomna!
Przez myśli przebiegło mu by wstać i wspomóc jakkolwiek walkę z tubylcami na zewnątrz. Zanim jednak to zrobił przypomniał sobie że miał trzymać głowę khorani nieruchomo. Bez względu na wszystko. Rozejrzał się wokół szukając wzrokiem kogoś kogo znał.
Natychmiast wśród całego zgiełku wypatrzył dziesiętnika Corbeta. Wciągnął powietrze w płuca i zaczął krzyczeć tak by przebić się przez raban jaki powstał po wtargnięciu żołnierza spod bramy.
-Dziesiętniku! Ktoś musi ocucić Aldeę! Nie mam pojęcia co z operacją khorani. Mamy tu jakiegoś sanitariusza prawda? Bo ona jest naszą jedyną szansą na odparcie szturmu!
Było to dla niego oczywiste. Skoro wróg przedarł się przez bramę, ich mały garnizon nie powstrzyma na długo ich postępu wgłąb miasta. Jedyną istotą zdolną to zrobić była właśnie pani wody. Zaczął mówić dalej, licząc na to że dziesiętnik oszczędzi mu krzyku i podejdzie do niego.
-Ktoś musi zawiadomić cytadelę o tym co tu się dzieje. Niechże pan wypuści na szybko kilku chłopaków by pobiegli, a potem się tu zabarykadujemy. Innej opcji nie widzę, nie mam nawet pewności czy mogę puścić jej głowę w obecnej sytuacji.
To jedna z takich chwil gdy człowieka ciągnie w różnych kierunkach a on nie może się nawet ruszyć. Jego bojowa cząstka mówiła mu że najbardziej przyda się na zewnątrz, odpychając szturm tak długo jak się da. Rozum kazał zostać, w końcu nie wiadomo co z khorani i czy w ogóle może się poruszyć. Zaś serce kierowało go ku Aldei, której mimo wszystko nie mógł teraz w żaden sposób pomóc, więc tą opcję odrzucał. Widział już efekt wyczerpania many, i wiedział że cucenie niewiele tu pomoże. Ona potrzebowała odpoczynku, żeby zregenerować siły.
O ile dobrze rozpoznał co się z nią stało.
-Nie jestem pewien co z panią dziesiętnik, sanitariusz mógłby ją zbadać. Ale chyba przekroczyła swoje limity energii jaką może wykorzystać.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
Ostatnio zmieniony przez Strandbrand 02-04-2015, 00:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pedro 

Wysłany: 03-04-2015, 03:23   

Kolejne dwie minuty trwały jak dwie godziny. Świadomość odpowiedzialności jaka spoczywa teraz w Twoich rękach nie pomagała Ci wcale. Całą siłą swojej woli powstrzymywałeś ręce od drżenia. Hałas na ulicy nasilił się od momentu wyważenia bram. Dochodziły do was potworne okrzyki nacierających tubylców, mieszające się z okrzykami żołnierzy broniącymi miasto.
Jeden z sanitariuszy będący z wami w pomieszczeniu podbiegł do Aldei próbując ją ocucić. Nawet mu się to udało chociaż dziewczyna nie była zdolna zrobić nic więcej niż wyszeptać:
- Głowa... zatkać - po czym znowu omdlała.
- Potrzymajcie ją - krzyknął sanitariusz do jednego z gwardzistów w sali po czym odszedł od zemdlałej dziesiętniczki podbiegając do Khorani -Tylko się nie ruszaj - powiedział sanitariusz w Twoją stronę i wziął w szczypce odcięty kawałek czaszki Khorani.
W tym samym momencie od strony wyjścia zaczął rozlegać się huk uderzeń o drzwi który po kilku sekundach zmienił się w trzask łamanego drewna.
- Wdarli się! - krzyknął ktoś od strony wejścia.
Strażnicy będący w pomieszczeniu zerwali się w stronę wyjścia z wyciągniętą bronią. Wybiegli zamykając za sobą drzwi. Furyer wyciągnął miecz z pochwy, ale został w sali. Sanitariusz zaczął szybko ale ostrożnie wsadzać kawałek czaszki na swoje miejsce.
Zza drzwi dało się słyszeć szczęk metalu, krzyki bólu i strachu. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a przez nie wpadło do pomieszczenia ciało gwardzisty. Zaraz za nim biegł ubrany w przepaskę biodrową i liczne wisiory oraz uzbrojony we włócznię tubylec. Szybkim spojrzeniem omiótł pomieszczenie i wyrwał z ciała włócznię. W tym samym czasie rzucił się do ataku oficer. Tubylec odskoczył przed ciosem miecza i sam odpowiedział pchnięciem które Styryjczyk zbił mieczem. Wtedy do pokoju wbiegło kolejnych 2 tubylców i nim oficer zdążył zareagować, wbili mu włócznie w ciało. Podczas tego szybkiego pojedynku sanitariusz zdołał osadzić kawałek czaszki na swoim miejscu.
Gdy ciało Styryjczyka padło na ziemię, wzrok Tubylca powędrował w Twoją stronę. Widząc, że jesteś zajęty czymś, uniósł włócznię i szybkim płynnym ruchem rzucił ją w Twoją stronę. Ta pomknęła i w ułamku sekundy znalazła się centymetr przed Twoją twarzą.
_________________
2010 - Rion (random), zwiadowca z czarnego tymenu
2011 - Nil, łowca potworów
2012 - Nil, łowca potworów (†)/ Ralf, podróżnik odporny na magię (zabójca magów)
2015 - Ralf, Sędzia Rega
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 03-04-2015, 03:57   

Wszystkie plany poszły w łeb. Eryk wiedział to w chwili gdy usłyszał krzyk ,,Wdarli się!". Mógł tylko obserwować jak padają kolejni żołnierze, podczas gdy sanitariusz próbował zakończyć operację. Jednak w chwili gdy dostrzegł pierwszego dzikusa poczuł prawdziwe napięcie i stres.
Widział jak pada styryjski gwardzista. Wiedział że musi działać natychmiast. Mózg wyłączony, zostało tylko ciało. Żadnych myśli, żadnych planów. Czysta reakcja organizmu w chwili zagrożenia. Czysty instynkt przetrwania.
Nie patrzył nawet na sanitariusza ani na to co się dzieje z nim. Nie wydał żadnego odgłosu. Po prostu rzucił się w tył, puszczając głowę khorani. Wyciągnął swoje ciało w kierunku leżącej broni, jego broni spoczywającej na tarczy. Chwycił rękojeść miecza, zaś lewa ręka natychmiast rzuciła się do imacza tarczy. Nie zawracał sobie głowy przekładaniem ręki przez pasek, nie było czasu. Oparł swój ciężar na tarczy i poderwał się, gotów natychmiast ruszyć w kierunku drzwi do pomieszczenia by walczyć z nadciągającymi tubylcami.
Pierwszy powinien stać zaraz przedemną, pozbawiony broni bo rzucił nią we mnie.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 03-04-2015, 05:02   

Nie miałeś szans zdążyć. Siła ciśniętej przez potężnie zbudowanego wojownika włóczni była zbyt wielka, prędkość za duża. Rzuciłeś się w tył, ale twój umysł wiedział to lepiej, przygotował cię na to, że zaraz właśnie umrzesz.
Może właśnie dlatego nie wierzyłeś w to, co widziałeś.
Tubylec przed tobą wierzył.
W przepełnionym pyłem powietrzu zarysował się kształt. O twoje kolana otarł się rąbek sukni w kolorze zaschniętej krwi. Kobieta w kapturze stanęła między tobą a włócznią, drzewce z głuchym stuknięciem uderzyło w posadzkę tuż obok nieprzytomnej ulundo.
Wojownik, który cię atakował, wrzasnął w przerażeniu i rzucił w tył, potykając o leżące za nim ciało, ale uciekał dalej, podpierając się rękami, aż przybił go do ziemi styryjski rapier.
Krwawoczerwona suknia załopotała jak sztandar. Poblask czerwieni wypełnił pomieszczenie, odbijając się refleksami w pyle i kurzu. Kobieta odwróciła się, wyciągniętą dłoń skierowała do Aldei, promień zamigotał na twarzy medyczki, która otworzyła oczy.
Kobieta odwróciła się do ciebie i spojrzała wewnątrz twojego umysłu oczyma wypełnionymi złotem.
WALCZ!
Aldea podniosła się na kolana i spojrzała na ciebie szeroko otwartymi oczyma.
- Walcz! - powtórzyła. Widmo kobiety w czerwieni zniknęło, ale krwawa poświata wciąż wypełniała pomieszczenie - Tavar... - wyszeptała, ale otrząsnęła się od razu, rozprostowała palce dłoni, czując wracającą moc - Idź! - powiedziała energicznie, dopadając do khorani - Idź, poradzę sobie!
Oboje byliście absolutnie pewni, że uśmiech, jaki przemknął miedzy wami, będzie ostatni.
Tarcza była lekka jak nigdy. Stanąłeś pomiędzy gwardzistami i ludźmi z kohorty. Corbet wrzeszczał rozkazy, ktoś odciągał rannych. Z tych, którzy się wdarli, nikt już nie żył.
- Na zewnątrz! - krzyknął dziesiętnik - Wycofamy się tu, jak nie będzie innego wyjścia!
Ruszyliście.
Na ulicy trwało pandemonium. Szybkie, lotne grupy tubylców rozpełzały się pomiędzy budynkami szybciej, niż obrońcy byli w stanie się zorganizować. Dawały znać o sobie niedobory armii, której część wciąż była odcięta po drugiej stronie miasta.
Szeroką aleją północną parły kolejne oddziały napastników, ciężej uzbrojone, wsparte przez jakichś kapłanów. Vekowarska, wspierana przez idące z portu dziesiątki czternastej, próbowała postawić tamę w poprzek, ale linia w kilku miejscach nie wytrzymała, w kilku miejscach też tubylcy uderzyli od bocznych uliczek. W tym także tej, na której staliście, przy bastionie. Mieliście dwa powody, by się tu obronić - wejście do bastionu i tyły towarzyszy z kohort, na które wpadną wrogowie, jeśli się przedrą.
- Gwardia się nie poddaje - mruknął stojący obok ciebie Vendo, dopiero co opatrzony po ciężkim ciosie włócznią, który zarwał. Gwardziści, prócz rapierów, mieli w rękach długie piki i kusze - Styria!!! - krzyknął, aż poszło echo - Szykiem wedle tercji!
Okute buty gwardzistów stuknęły o bruk, pikinierzy wysunęli się do przodu, blokując ulicę, z jednym kolanem ugiętym, w półprzyklęku, łokcie wsparli o udo, prawą ręką podpierając drzewce i jednocześnie sięgając po rapier. Pomiędzy nimi stanęli kusznicy, wyprostowani nad głowami pikinierów.
- Saaaalwa!
Bełty świsnęły w powierzu, atakujący tubylcy nakryli się nogami. Z boku wasza dziesiątka uzupełniła styryjską tercję mocną ścianą tarcz, od której odbił sie kolejny atak.
Utrzymaliscie.
Ten atak. I kolejny. I jeszcze dwa.
Potem potoczyło się błyskawicznie. Linia kohorty ugięła się pod naporem szturmu, tubylcy znaleźli się za waszymi plecami. Cofnęliście się, zapierając o ściany bastionu.
I umieraliście.

Gdzieś w tłumie twarzy, w ułamku czasu, który nagle spowolnił, zobaczyłeś ją. Tę kobietę z bramy, którą uratowała twoja interwencja. Ona i jej dziecko stały na środku alei, ona chroniła córeczkę, kolejny cios uderzał w jej ramiona.
Czas zatrzymał się, Vekowar zamilkł.
Z ciszy, spomiędzy kamienic rozległ sie krzyk, który najpierw był piskiem dziecięcego głosiku, ale rósł i rósł, potężniał, unosił sie jak tarcza nad miastem, nad twoją głową, nad walczącymi.
Zobaczyłeś dziewczynkę, moze dziesięcioletnią, złotowłosą. Stała... nie, nie stała. Unosiła się delikatnie nad brukiem miasta, w złocistej sferzem mocy, wibrującej, lśniącej. Za jej plecami zobaczyłeś gwiazdy, znałeś je, każdy w Wergundii znał ten układ. Tarcza Modwita.
Sfera rozprzestrzeniła się, wypełniając cała szerokość ulicy.
Za twoimi plecami coś trzasnęło.
Okute wrota bastionu skrzypnęły. Poczułeś zapach jaśminu i wiedziałeś, że ramię, które wsparło się własnie o ciebie, to ona.
A spomiędzy przerzedzonego szeregu styryjczyków wyszła khorani. Jej błękitna suknia łopotała na wietrze, uniesione ręce filtrowały światło, czyniąc tęczę wokół błonistych palców. Przed nią rosła fala. Kłąb spienionej wody, syczący, huczący jak gejzer, który formowała w dłoniach.
Sfera mocy Modwita sprzęgła się z z wodną sferą ulundo. Energia uwolniona z okowów zaklęć uderzyła w szeregi atakujących, zgniatając i rozrywając ciała, zmywając bruk vekowaru z ich krwi.

Czas drgnął.
Uśmiechnąłeś się. Modwit. Tavar. Miasto.
Nieważne.
Obok pachniało jaśminem.



The end ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 11