Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #22
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 20-01-2015, 04:08   Przygoda #22

Grupa z wątku #16 i #18, wszyscy są?

Na początek mapka sytuacyjna tego, co jest ogólnowidoczne, żeby rozjaśnić kwestie ;) Mam nadzieję, że klarownie.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 20-01-2015, 04:44   

To, że towarzysze zsunęli się po krawędzi skały zarejestrowała kątem oka unosząc lekko kuszę tak by w razie potrzeby osłaniać mężczyzn. Żal widoczny przed chwilą w jej oczach został odsunięty i skupiła się na sytuacji. Zaciśnięte mięśnie szczęki drżały pod skórą gdy jeden z zielonych zakrzyknął na alarm. Miała mieszane uczucia. Z jednej strony przez Wergundów nie była mile widzianą osobą, jednak nie przypuszczała by wieści z pogranicza elfickiego dotarły aż tutaj. Chociaż wszystkie teralskie biesy mogły i informacje tu przemycić, skoro ona sama w znacznym tempie znalazła się w Vekowarze. Z drugiej znowu strony rozpoznała sylwetki odziane w strój Gwardii Arcyksięcia, istniała więc szansa, że wcale nie stanie się im tu krzywda. To byłaby miła odmiana... A jakoś na to nie liczyła.
Wraz z głosem odbijającym się po ścianach postąpiła krok pod skosem tak by zasłonić częściowo towarzyszącego jej elfa. Była świadoma, że tamci mają maga, a mag który podczas alarmu potrafi cisnąć potężnym zaklęciem wcale nie należy do najprzyjemniejszych istot. Dlatego właśnie starała się zasłonić przed ewentualnym pociskiem ich chodzącą broń świecąco-wrzeszczącą. Elidis nawet nie miał pojęcia jak wiele ją to kosztowało, czasy gdy uznawała większość towarzyszy z Srebrnohory za przyjaciół już minęły.
Prawą ręką przytrzymywała kuszę gotowa strzelić nie do tego co wrzeszczał na alarm, lecz kobiety która przed chwilą wykrzykiwała coś podobnego do inkantacji. Z tej odległości nie sądziła by bełt mógł dosięgnąć celu, lecz bezpieczny zawsze ubezpieczony. Drugą zaś odruchowo sięgnęła w okolice paska przy którym w normalnych warunkach znajdowałby się trzonek topora lub rękojeść rapieru. Teraz był tam tylko sztylet. W myślach zaklęła świadoma tego, że winę za brak odpowiedniego uzbrojenia ponosi sama, w końcu miała robić za sanitariuszkę-pacyfistkę a nie cholera wie kogo.
Gdy już stało się jasne, że zostali wykryci uświadomiła sobie, że faktycznie zaraz w ich stronę przelewituje odłamek skalny lub wesoła kula ognia. Ta wizja wcale jej się nie podobała.
- Swoi! - Wydarła się stawiając wszystko na jedną kartę. Swoi tak jak trupy leżące w tunelach pod miastem... Tak, świadoma była, że to ci sami ludzie którzy najpewniej starli się z wijem wcześniej, ci sami którzy ułożyli równo ciała w pobliżu sadzawki. Miała nadzieję, że tym samym okrzykiem zwróci uwagę nieznajomych na chociażby ubiór Keithena, mundur Gwardii nie był ot tak do kupienia na pierwszym lepszym straganie. Tak samo jak swarzyca Tavar na jej ramieniu mógł oznaczać tylko jedno.
Swoi... Pocieszyła się tą myślą. Wreszcie swoi... Gwałtownie odepchnęła od siebie nadzieję bo ta przywodziła zmęczenie i poczucie bezsilności. Dziewczyna wykrzywiła oblicze walcząc sama ze sobą i zsunęła broń ku ziemi na znak, że faktycznie nie ma zamiaru się z nimi tłuc. Chociaż, jeśli spróbowaliby bitki to była już w takim nastroju, że to co zrobiła wtedy w zaułku byłoby słodkim preludium.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 20-01-2015, 15:20   

Widok mundurów Styrii i Wergundi zbił nieco Elidisa z pantałyku, ale tylko na krótko. Sytuacja była inna niż się tego spodziewał. Przewidywał spotkanie z oddziałem najemników, może Imperium, może kogoś innego, a zamiast tego dostał grupę żołnierzy największych potęg świata. Ciekawe.
Ta sytuacja zamykała mu część możliwości. Nie mógł w końcu bezkarnie podjąć zbrojnych działań przeciw tym ludziom. Nawet zadarcie z Ligą Kupiecką dawało się wkalkulować w ryzyko, ale teraz nie mógł sobie pozwolić na rozlew krwi. Z drugiej strony mógł tutaj więcej zdziałać za pomocą słów, mógł negocjować, zwłaszcza, że brał udział w rozmowach z przedstawicielami obydwu państw w Vekowarze.
Powój zasłoniła go, zapewne przed stojącą nad brzegiem klifu kobietą. Kobietą, która mogła być tylko Toruviel. W takim razie ubrany po cywilnemu mąż musiał być jej ojcem, oficjalnym reprezentantem Hethanoru, a wyciągana na linie osoba była zapewne Ylvą.
Oczywiście mógł się mylić. Tym bardziej, że elfowie byliby tu w obstawie Styryjczyków, co kłóciło się z tym, co widział pod murem. Chyba że nikt o tym jeszcze nie wie... Nie oficjalnie, w każdym razie. Poczuł, że w jego garści pojawia się dyplomatyczny miecz i był on zabójczy. Pytanie tylko na kogo spadnie, jeśli mag postanowi go użyć. Musiał być bardzo ostrożny. Grząski, dyplomatyczny grunt zawsze wydawał się mu być bardziej zabójczym niż wszystkie wojny razem wzięte.
Elidis delikatnym ruchem głowy wskazał Toruviel Lothelowi. Intencja była oczywista.
Conv zakrzyknęła. Dobre wyjście, być może jedyne w ich sytuacji. Ludzie na klifie mieli bezwzględną przewagę. Byli lepiej uzbrojeni, mieli lepsze pozycje i byli w lepszym, stanie fizycznym.
- Opuścić broń - pociągnijmy dalej tę szopkę. - Witajcie przyjaciele! Jak niezmiernie miło was widzieć w tę przeklętą noc!
Mówił dość głośno by być słyszalnym dla wszystkich, nie ruszył się jednak z miejsca, dając pozostały do zrozumienia żeby wciąż byli ostrożni.
- Dobrze rozumiem, że jest pośród was Tulya'Toruviel?
Nie chciało mu się już dłużej czekać, dość miał tych wszystkich podchodów. Sytuacja wymagała cierpliwości i taktu, ostrożności. Chciał jednak wiedzieć na czym stoi, zanim zacznie jakiekolwiek negocjacje. Jeśli zaś ich rozmówcy okażą się niezbyt skorzy do cywilizowanego zachowania, liczył, że obecność Keithena chociaż ich skonfunduje. Nie miał pojęcia jakie kłamstwa wcisnęli im Tulya.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Frączek 
Wergundia Pany


Skąd: z Wergundii
Wysłany: 20-01-2015, 21:21   

Elmeryk czuł, jak jego ręce słabną. Czuł, ze jesli potrwa to jeszcze choćby kilka minut, to ręce mu odmówią posłuszeństwa. Nie dość, ze pieką jak diabli to jeszcze ten ból...
Nie wiedział ile czasu juz wisiał, wiedział za to ze długo juz tu nie powisi...
Raz na wozie, raz pod wozem, hehe - zaśmiał sie w duchu.
Resztka sił próbował oprzeć nogi o ścianę, jak mu doradzały jakies glosy... Może to dusza, chcąca jak najdłużej siedzieć na tym ziemskim padole? Sam nie wiedział.
_________________
'13 - Zwiadowca / łucznik Celahir ( zwany 'Hobbit Sam'
Epilog '13 - mag ognia Divakar
'14 - Kapral Halvard, w służbie 15. kohorty Zielonego Tymenu
Epi '14 - podziemny hipnotyzer Akhel Ah'ran z rodu Diaeth (†)
'15 - imperialista aka najemnik Germeriusz 'Gałgan'
Epi '15 - wojownik Qa, Qorykohynaq
'16 - Ernest, szpieg z krainy deszczowców B)

QA FORTHEWIN

"Opętanie na Indianę! Bijesz Indianę!"
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 20-01-2015, 23:35   

Nie damy rady, ta lina jest za słaba... I ja też jestem za słaba...
I w tym momencie zauważyła, co zaraz się stanie, a czego zatrzymać nie mogła.
Poczuła jak krew odpłynęła jej z dłoni, które momentalnie zrobiły się zimne. Ułamki sekund minęły, a to, co przewidziane, stało się.
Przy wtórze chrzęstu łamanych kości szarpnęła Styryjkę za kaftan i pomogła wwlec się na górę.
- Cholera by wzięła te przeklęte wstrząsy... - zaklęła pod nosem nader szpetnie, po czym stwierdziła nieco głośniej - Ylva ma rację, ta lina zaraz pęknie, a zaklęcie...
Na wrzask Wergunda odwróciła się gwałtownie w stronę nowo przybyłych z zamiarem ostatecznego przysypania ich lawiną, gdyby mieli zamiary niezbyt pokojowe... Ale słysząc okrzyk kobiety zawahała się na chwilę, jednak dalej trwała w gotowości.
W tym momencie zauważyła inną postać, którą dla odmiany kojarzyła skądś.
A ten długouchy co tu robi?!
Zmarszczyła brwi, słuchając jego trącających, jak zwykle zresztą, cynizmem słów.
Niezmiernie miło... Jaaaasne. A moja ciotka była elfką.
Zaraz. Tulya'Toruviel? A niby skąd, na wszelkie memuary Biblioteki Tyrelskiej miałaby tu być Toruviel?

Jęk Ylvy i szuranie skórzanych butów o skałę z gdzieś z dołu przypomniał jej, co jest priorytetem.
Cóż, skoro nie mają złych zamiarów i już się tu napatoczyli, to przynajmniej niech pomogą.
- Powitania zostawmy na potem, na razie mamy tu pewien niecierpiący zwłoki problem - stwierdziła dość ostrym tonem - Jeśli macie na stanie medyka, to jego pomoc byłaby nieoceniona - spojrzała znacząco na Ylvę i przelotnie zahaczyła spojrzeniem narzeczonego, po czym zwróciła się do Evreta i reszty ekipy - Trzeba przywiązać drugą linę, a na jej końcu zawiązać sporą podwójną pętlę... tak mi się wydaje przynajmniej... i spuścić ją na dół. Spróbujemy ich wyciągnąć pojedynczo, wtedy lina nie powinna się urwać.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Szrapnel 
Villsvin


Wysłany: 22-01-2015, 00:03   

Szrapnel zamykający pochód nie widział na co zareagowali jego towarzysze i lekko go to zaniepokoiło.
Dopiero w momencie, w którym Elidis postanowił się wypowiedzieć i zejść niżej zyskał trochę miejsca.Wtedy wyszedł zza załomu i stanął lekko zdziwiony.
Taki oddział tutaj?
Chwilę później zobaczył znajome twarze i uśmiechnął się szeroko.
Zanim zszedł na niższy poziom schował pałasz do pochwy i odezwał się do uzdrowicielki:
-Chyba potrzebują cię tam na dole
Natomiast mijając elfa, mruknął do niego:
-Szybko z tym wyleciałeś, przyjacielu
Po tym skierował się w stronę oddziału.
Wodził wzrokiem po twarzach, sprawdzając czy rozpozna ich więcej.
Kiedy stwierdził, że już nikogo więcej nie zna zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem:
-W czym wam pomóc?
_________________
"Pole rażenia granatu jest zawsze o metr większe niż zdołasz uciec"
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 22-01-2015, 00:42   

//Dobra, najwyżej spadnie na mnie kowadło, ale co tam... A i na prośbę Aver jest tu też opis wyglądu mojej postaci.//



Słysząc wołanie o pomoc medyczną zareagowała instynktownie. Zaczekała aż Szrapnel zsunie się po skałach na dół i skorzystała z jego pomocy w zejściu. Wolała nie uszkodzić przypadkowo butelek i zaprzepaścić ich zawartości. Jeszcze tego by brakowało...
Gdy już znalazła się na płaskiej powierzchni przekazała teralowi kuszę i weszła w krąg światła mrużąc delikatnie oczy. Po ciemnościach w których do tej pory się znajdowali jej oczy buntowały się przeciw takiemu traktowaniu.
- Chyba się przeliczyłeś Elidisie... - Burknęła do towarzysza, jednak nie było w jej głosie złośliwości. Czeka ich jeszcze długa droga i była tego po prostu świadoma.
Wchodząc w krąg światła przedstawiała uosobienie siedmiu przysłowiowych nieszczęść. Czerwona kamizelka sięgająca połowy ud była kiedyś najpewniej koszulą jednak rękawy ktoś oberwał lub odciął nożem. Prawe ramie miała czerwone, najwyraźniej od poparzenia. Wełniane nogawice tak jak i reszta ubioru były wciąż wilgotne a do tego pokryte błotem i krwią. Tylko wysokie wojskowe buty pozostały nienaruszone. Gdy szła w stronę krzyczącej kobiety uniosła lekko dłonie w geście, że nie ma złych zamiarów.
- Jestem sanitariuszką.
Gdy wykonała ten gest skrawek materiału zasłaniający do tej pory skórę barku odsunął się ukazując ciemny tatuaż przedstawiający symbol Tavar. Widząc leżącą na ziemi kobietę w rudo-czarnym kubraku przyśpieszyła opadając dopiero przy niej na kolana. Ylva. Zaklęła szpetnie po teralsku patrząc na obcą kobietę.
- Pomóż mi zabrać Ylvę do światła. - Dopiero teraz Emillia miała okazję dostrzec nienaturalną bladość kryjącą się pod opalenizną kobiety, wyraźne cienie pod oczami i dziwną nutę w spojrzeniu. - Macie jeszcze jakiś rannych?
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
Ostatnio zmieniony przez Powój 22-01-2015, 00:45, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-01-2015, 05:11   

/Ok, to ja najpierw za moją postać, potem za resztę moich postaci, a potem z odpowiedziami ;) Nie do końca też pamiętam, kto kogo powinien znac, więc sami to określcie. I troszeczkę skoryguję, nie urwało tam ręki, tylko... nadłamało ;) ;) /

Ylva byłaby wściekła jak jasny szlag, gdyby miała czas się wściekać. Skrajne zmęczenie i wściekły ból połamanych kości śródręcza sprawiły, że zaraz za krawędzią, kiedy tylko poczuła grunt pod nogami, pacnęła jak długa na ziemię, odwróciła się na plecy i tak została. Gdzieś przez myśl przeszło jej "pierniczę, nie wstaję, tak będę leżeć".
Juz kilka sekund później zły świat wyprowadził ją z błędu. Na okrzyk Wergunda momentalnie przeturlała się, zrywając na równe nogi, i wyszarpnęła broń, dziękując w myślach bogini, że to była lewa ręka, a nie prawa.
- Elidis....?
Co do ciężkiej nieprzemakalnej...?
- Jak to Toruviel?!!! - dotarło do niej właśnie, co elf powiedział - Keithen? A wy co tu robicie? - krzyknęła widząc Szrapnela i Ysgerda - Co u diabła wszyscy tu robicie? I gdzie jest Toruviel....?? W tej chwili powinni podpisywać układ pokojowy! Jeśli jej nie ma... Ku*** - zaklęła, gdy odruchowo spróbowała złapać miecz obiema rękami i połamane kosci odezwały się aż w...
Zmierzyła zdzwionym wzrokiem podchodzącą do niej sanitariuszkę i Keithena, którzy rzucił się w jej stronę razem z Convolve, witając się z nią serdecznym uściskiem. Doszły do niej słowa Emilii i zostawiła na chwilę nowoprzybyłych.
- Poczekajcie, nic mi nie jest. Ale trzeba wyciągnąć tych z dołu... Rzucajcie linę, zanim ta, na której wiszą, strzeli! - schowała miecz i usiłując uzywać nadgarstka lewej ręki doskoczyła do liny, rzucając Szrapnelowi jej koniec - Łapaj, Ysgard, ty też, jeśli można. Psiakrew, niech ktoś zawiąże pętlę... Evret, bierz - Styryjczyk sprawnie zawiązał węzeł i powoli opuścił linę za krawędź, przyjacielskim kiwnięciem głowy witając w międzyczasie towarzysza z Gwardii.
- Pomóżcie, bo sam tego nie utrzymam - zwrócił się do chłopaków ze Smoczej - Hej, Wergund! - wrzasnął, wychylając się za krawędź - Próbuj wpakować w to nogi, tak żebyś miał to pod pachami!
- To może ci nie połamie łap - mruknęła Ylva ze śmiechem, po czym złapała linę, przerzuciła ją za plecami i złapała prawą ręką, tym sposobem cofając się do tyłu mogła wyciągać ją bez konieczności uzywania lewej ręki.
- Wpakował się w pętlę? Dobra, to do góry go!

Elmeryk,
gdybyś miał siłę, to nawet byś się roześmiał. Druga lina, bardzo śmieszne. W tej chwili nie byłbyś w stanie nawet rozprostowac palców dłoni, żeby ją złapać, a co dopiero przerzucić na nią ciężar. Chociaż w sumie, to, co krzyczał ten Styryjczyk, nawet miało sens. Z trudem spojrzałeś do góry, na zjeżdżającą w twoim kierunku pętlę. Gdy dojechała do ciebie, stęknąłeś zduszone:
- Już....! - i wpakowałeś w nią nogi tak, że mogłeś usiąść na niej jak na sznurowej huśtawce. Z wysiłkiem puściłeś tę poprzednią linę, zostawiając na niej trochę skóry z dłoni, ale odciążyłeś w końcu zdrętwiałe ręce! Owinąłeś się łokciami wokół liny, nie zważając na to, że jadąc w górę szorujesz o skałę. Gdy dojechałeś prawie do krawędzi, czyjeś ręce złapały cię pod ramiona, podniosły w górę, po czym pacnąłeś na ziemię. Ktoś cię odciągnął do tyłu. Jakaś nieznana ci kobieta spojrzała na twoje dłonie i gwizdnęła.
- No ładnie. Na szczęście jestem sanitariuszem.
Po czym dostrzegłeś na jej ramieniu swarzycę Tavar. Zakląłeś w myślach, ale protestowanie byłoby bez sensu.

Agat,
słyszałeś dość wyraźnie głosy z góry, słyszałeś, że coś tam się dzieje. Serce podjechało ci do gardła, kiedy lina zjechała o kawałek, poluzowana przez trzymających, którzy nagle zwrócili uwagę na jakichś nieznajomych, którzy tam się pojawili. Modliłeś się tylko, żeby nie wybuchła tam walka... Co prawda lina została odciążona o jedną osobę, ale nadal słyszałeś, jak krzyczą na górze, że pęka.
Odetchnąłeś dopiero widząc zjeżdżającą do Elmeryka pętlę.
Po dłuższej kilkuminutowej chwili lina zjechała także po ciebie. Nie miałes ochoty przytulać sie do skały bardziej, niż to było konieczne, więc przytomnie zawiązałeś koniec do swojej uprzęży i wciąż siedząc i odpychając się nogami od skały, zawołałeś do góry:
- Gotowe!
Po chwili z przyjemnością powitałeś poziomy grunt.

Convolve,
Ylva najwyraźniej nie zamierzała chwilowo dać ci się zająć jej połamaną łapą, ale też zdążyłaś dostrzec, że nic się tam bardzo poważnego nie stało. Ręka była spuchnięta i bezwładna, skóra zdarta w różnym stopniu aż do przedramienia, ale nie było żadnego poważnego krwawienia, nie widziałaś zasinienia, sygnalizującego podskórny wylew, więc uznałaś,że chwilowo lepiej będzie pomóc przy linie.
Dopiero, kiedy udało się wyciągnąć poobijanego i zmęczonego wiszeniem na linie Wergunda, podeszłaś zająć się jego zdartymi dłońmi.
Wergunda. Taaaaa... Znowu ta ironia. Ale cóż, widocznie tak właśnie miało być.
Drugi człowiek, którego wyciągnęliście zza krawędzi, był w znacząco lepszym stanie, miał zdarty bok, głównie ramię i trochę biodro, którym przeszorował po ścianie, poza tym właściwie nic mu nie było.

Emilia,
przez chwilę poczułaś na sobie ciężar odpowiedzialności za dowodzenie całą akcją, choćby dlatego, że wydawało ci się, iż siły, którymi dysponujesz, to za mało, zeby sensownie pomóc. Twoje szybkie i przytomne polecenia okazały się skuteczne. I o dziwo, nikt nie zginął. Nikt więcej nie zginął.
Dopiero, kiedy zobaczyłaś Agata, gramolącego się sprawnie przez krawędź, odetchnęłaś i pozwoliłaś sobie na celebrowanie zdziwienia, wywołanego obecnością nowych gości.

Elidis,
kilka rzutów oka na sytuację pozwoliło ci zorientować się, że twoje nadzieje były płonne. Nie było tu Toruviel. Co więcej, reakcja Ylvy wskazywała, że nawet nie wiedzieli, iż mogłaby tu być.
Lothel, który nie wyszedł z wami z tunelu, krył się gdzieś dyskretnie pod ścianą, udając, że go tam nie ma i akurat uznałeś, że to niezły pomysł, mieć jakieś ubezpieczenie na wypadek, gdyby tej uroczej kompanii strzeliło do głowy coś nieprzyjemnego.
Na rozległej półce skalnej stało oprócz was jedenaście osób. Dostrzegłeś pięć styryjskich mundurów gwardii, łącznie z tym, który miała na sobie Ylva. Czterech zołnierzy wergundzkich zielonego tymenu, kohorty vekowarskiej i do tego jeszcze jeden Wergund w cywilu, wyciągnięty zza krawędzi. Zza krawędzi ostatecznie wyciągnęli także doskonale ci znanego Agata. Oprócz tego Emilia, panna, którą aresztowaliście w Przystani za zabójstwo dyplomaty wergundzkiego. I Eri, mag, o ile pamiętałeś, miał chyba z nią coś wspólnego.
Ogarnęła cię irytacja. Wredna długa noc najwyraźniej nie miała zamiaru się kończyć. Chociaż w sumie, na powierzchni mógł być już dzień, przemknęło ci przez myśl, zupełnie jakby to miało jakieś znaczenie.
Uznałeś, że z pytaniami i wyjaśnieniami lepiej poczekać na koniec tej chaotycznej akcji ratunkowej.

Szrapnel,
komplet znajomych ukazał ci się dopiero, kiedy zza krawędzi ukazał ci się nieco zmarnowany i poobijany Agat. Nikt nie spadł, dla odmiany, nikt nie zginął, nikogo nie przygniotło ani nie obcharkało kwasem, więc w sumie nawet zrobiło ci się wesoło.
Potem popatrzyłeś na minę Ysgarda, który zerkał to na linę, to na krawędź przepaści, to znów na linę, i parsknąłeś szczerym śmiechem. Ale tylko przez chwilę, aż dotarło do ciebie, o czym krasnolud mysli. Podszedłeś do krawędzi.
Było ciemno. Od urwiska wiało i pachniało wilgocią i zgnilizną podziemi. Nie było widać ani gruntu, ani stropu, ani przeciwległej sciany. Jakbyście stali na jakiejś cholernej krawędzi świata.
Przestało ci się chcieć śmiać.

Ylva, którą Convolve zdążyła już odciągnąć w kierunku pochodni i opatrzyć rękę, wróciła z powrotem na krawędź, gdzie wciąż leżały przyniesione przez Agata taśmy.
- Taaaa - mruknęła z przekąsem - No to krawędź, podejście drugie. Trzeba to-to na ludzi pozakładać, opuścić tych, co nie umieją, na linie na dół, ci co umieją, opuszczą się sami. No. A w międzyczasie możemy sobie powyjaśniać parę rzeczy - spojrzała na stojącego obok Elidisa - Co tu się, do ciężkiej nędzy, uskutecznia?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 22-01-2015, 06:04   

Gdy tylko Ylva zajęła się wciąganiem ludzi na górę Con zerknęła w dół przepaści, zaklęła pod nosem znów cofając się gwałtownie do tyłu. Przypomniało jej się jak Ingeboran próbowała zabrać ją do grupy uderzeniowej na palatyna i jak musiała się wybronić przed wspinaczką w ciemności. Gdy wpatrywała się w otchłań miała wrażenie, że właściwie to otchłań patrzyła w nią. Aż chciało się powiedzieć "znów się spotykamy". No tak, przed takimi rzeczami nigdy się nie ucieknie. Tak jak i przed polityką. Burknęła tylko coś pod nosem i gdy pierwszy z wyciągniętych stanął twardo na półce skalnej złapała go za łokieć ciągnąc w stronę światła. Następnie bez ceregieli chwyciła jego dłonie swymi zziębniętymi palcami i obróciła tak by widzieć skalę obrażeń.
W porównaniu do dłoni Lothela ten tu nie miał na co narzekać. Jednak lepiej być przezornym i mieć pewność, że będzie w stanie trzymać później broń.
- Czy ktoś mi może dać wody? - Burknęła do zebranych i w międzyczasie wyciągnęła bandaż.
Z otrzymanego bukłaka wylała chłodny płyn na ręce wergunda. To się dopiero nazywa chichot losu, zawsze mi się trafi jakiś wergund w opałach. Skrzywiła się a następnie wytarła jego ręce. Mimo niechęci widocznej w oczach dziewczyny każdy jej ruch był wyuczony i pełen delikatnej wprawy. Gdy skończyła przemywać jego dłonie posmarowała je pachnącą ziołami maścią, ta szybko wchłaniana przez skórę pozostawiała wrażenie drętwienia i ciepła. Gdy skończyła zabandażowała jego rany dokładnie zakładając końcówki bandaża dla bezpieczeństwa.
Takimi samymi wprawnymi ruchami obejrzała bok drugiego ściągniętego z liny mężczyzny. Nawet nie spojrzała mu w twarz gdy przemywała obtarcia a następnie smarowała maścią znieczulającą. Tylko co jakiś czas klęła, raz po teralsku, raz po wergudzku, wplotła nawet kilka słów z dialektu morskich elfów - ot Merial sporo ją nauczyła.
W końcu zmusiła i Ylvę by ta podeszła z nią do jasnego światła pochodni i usiadła tam dając obejrzeć się uzdrowicielce. Con długo unikała świdrującego wzroku styryjki badając naruszone struktury kostne. W końcu odezwała się ściszonym głosem, a uważny obserwator dostrzegł, że mięśnie jej szczęk zadrżały przy tym zaś oczy zatrzymały w odległym punkcie. Wargami poruszyła tylko raz, potem skupiając się znów na przesuwaniu dłońmi po jej przedramieniu. W pewnym momencie przerwała prostując się z głośnym westchnięciem, a zaraz po tym po półce przetoczył się jej smutny głos inkantujący jakąś pieśń. Używała języka ulundo, zniekształconej odmiany dialektu elfów, trochę bardziej chropowatej lecz nie mniej przyjemnej. Gdy śpiewała na nowo rozpoczęła wędrówkę po linii kości styryjki drżąc z kolejnymi sekundami. Przerwała dopiero po kilku minutach gdy jej głos załamał się opadając o kilka oktaw, nie była w stanie kontynuować, potrzebowała chociaż momentu odpoczynku. Czemu użyła na niej magii Tavar? Zdążyła już się przekonać, że jeszcze wiele przed nimi a Ylva mogła sobie nadwyrężyć łapę bardziej i doprowadzić nawet do stałego kalectwa.
Przez kilka oddechów trwała w bezruchu i gdy styryjka się podniosła skorzystała z podanego ramienia samej chwiejnie podnosząc się z ziemi. Nawet nie zauważyła w którym momencie stanął przy niej Keithen pomagając dotrzeć aż pod ścianę w pobliże Elidisa i Ylvy. Sanitariuszka opadła na grunt na nowo przyjmując płaszcz gwardzisty, ten który zabrała porywaczom teraz okrywał jej przyjaciółkę zaś ona wraz z każdą zużytą cząstką energii zaczynała telepać się coraz mocniej.
- Mości panie Caernoth – zwróciła się do dawnego przyjaciela ze słabym uśmiechem. – ja się odmeldowuje. Zejdę na końcu… Po prostu muszę odpocząć inaczej nie będę miała jak Ci pomóc. Przepraszam. – W jej słowach słychać było dawne ciepło i rozbawienie towarzyszące kiedyś młodej uzdrowicielce, to co zabiła wojna.
Może kiedyś znów będę mogła nazwać go przyjacielem? To była jej ostatnia myśl zanim nie odpłynęła w ciemność, na wpół czuwając na wpół śniąc. Część słów wypowiadanych przez towarzystwo docierało do niej jak zza kotary mieszając się z marą. Opatulona ciepłym materiałem płaszcza pozwoliła sobie na odpoczynek którego tak bardzo jej brakło. Z mijającymi minutami jej rysy wygładziły się zaś mimo mdłego światła pochodni cera nabrała zdrowszych kolorów, wiele jej brakowało by określić ją w pełni gotową do działania jednak gdy pogrążona trwała w ramionach Wespeza przypominała trochę tamtą małolatę ze Srebrnohory co ledwie na praktyki wysłana musiała poradzić sobie z szalejącą zarazą.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 22-01-2015, 16:43   

Elidis chciał dopowiedzieć Powój, ale uświadomił sobie, że nie zdąży. Dziewczyna już zapadał w jakiś nierzeczywisty sen. Posłał jej tylko uśmiech. Gdyby nie ona mogłoby być z nimi gorzej. Znacznie gorzej.
Odwrócił się do Ylvy. Styryjka, swoją manierą, przeszła prosto do rzeczy. Elidisa rozbawiał jej prosty, żołnierski ton i szorstkość w głosie. Po całym dniu spędzonym w taki czy inny sposób na obmywaniu sobie nawzajem rąk była to miła odmiana. Mag zdecydowanie nie miał ochoty na dworskość, zwłaszcza po tej całej nocy.
- Ylvo, to co robiliśmy to długa opowieść. Najważniejsze. Wiedz, że Ofelia zginęła w zawale, który przed chwilą słyszeliście przygnieciona przez skały. Ten sam zawał rozdzielił nas i Octavia Lecorde. Jeżeli życie tego człowieka jest dla ciebie w jakiś sposób ważne to nie wiem, co się z nim stało. Tak samo martwa jest Angela, narzeczona Octavia, której jak mniema chcieliście użyć jako karty przetargowej w kontaktach z ligą - nie mógł powstrzymać się od wypowiedzenia informacji o śmierci Angeli bez odrazy, jakkolwiek by się nie starał.
Popatrzył w oczy Styryjki, wyraźnie coś rozważał. Coś nie łatwego i bardzo doniosłego, przynajmniej dla elfa. Na jego twarzy widać było wewnętrzną walkę i jasne było, że nie jest to nic przyjemnego. Wreszcie wyglądało na to, że się zdecydował, choć ból wcale nie zniknął z jego twarzy, a oczy stały się zimne. Jakby robił coś niegodziwego.
- A raz elfowi śmie...! - uświadomił sobie, że mówi to na głos, odchrząknął. - Pozwolisz? - odprowadził Styryjkę dalej od reszty, pod ścianę w pobliżu której ukrywał się Lothel.
Nie wiedział jak Księżniczka zareaguje na jego słowa i nie chciał ryzykować.
- Co do Toruviel, tak szukam jej, jednakże... Nie sądzę, by miała podpisać jakikolwiek traktat pokojowy - wziął głęboki wdech, upewnił się, że nikt, prócz Lothela, ich nie słyszy. - Mam powody by sądzić, że Toruviel i Astendent, a zatem Hethanor, zdradzili układ Nelramarski - Styryjak patrzyła na niego zbita z tropu i elf wiedział czego od niego oczekuje, dowodów. - Widziałem miejsce, w którym znajdowały się ciała Othat i Gwardzistów, którzy towarzyszyli Toruviel. Badanie pamięci miejsca ujawniło, że Otath przybyli z Astendentem i z jego rozkazu zabili Gwardzistów.
Przerwał na chwilę, odetchnął nieco głośniej niż zamierzał. Z jednej strony czuł się, jakby zrzucił z siebie kilka ton skały, z drugiej towarzyszyło mu paskudne poczucie zdrady swojego własnego ludu. Zabawne, że wciąż się tak czuł, po tym jak "jego lud" próbował go zabić, wtrącić do więzienia i zniszczyć wszystko o co walczył. A on mimo to wciąż czuł się z nimi jakoś powiązany. Czy już do końca życia tak właśnie będzie? Jeżeli tak, to jest to stan nader irytujący.
- Chcę odnaleźć tych Tulya by wyjaśnili tę sprawę, oraz by wymierzono im sprawiedliwość. Moje poszukiwania zaprowadziły tu, ale tu, znów jaj nie ma - sarkazm zalał posadzkę. - Teraz twoja kolej Księżniczko, co tu robicie? Czemu Emilia nie ma kiślu z mózgu? I czy jest już dzień? Nie tylko Toruviel miała mieć dziś spotkanie na wysokim szczeblu...
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Elidis 22-01-2015, 16:45, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-01-2015, 17:34   

/no to sie chyba wetnę, jako, że to jakby dialog czy cuś, sorki ;) /

Kości dłoni to straszliwie złośliwe elementy organizmu, zwłaszcza palce, ale śródręcze też. Zajmowały jakże niewielki procent powierzchni ciała i prawda, że były całkiem przydatnym jego elementem, jednak upierdliwość bólu, powodowanego ich uszkodzeniem, była stanowczo nieproporcjonalna. Połamanie kości dłoni nie generuje aż tak potężnego impulsu, jak dajmy na to kości udowej czy podudzia, ale promieniuje wrednym, kłująco- parzącym bólem tak, że zignorowanie jest niewykonalne.
Ylva miewała kilkakrotnie połamane palce i za każdym razem ten fakt był równie irytujący.
W kwestii używania przez Convolve magii bogini nawet nie protestowała. Dla każdego Styryjczyka, w każdym razie każdego Zaprzysiężonego, wyjątkowy status uzdrowicielki był równie oczywisty, jak dla zawodowego żołnierza widok szlifów oficerskich.
Kości bolały reumatycznie jak wściekłe, przyspieszone narastanie zregenerowanej tkanki, zwłaszcza okostnej tak miało, ale zamknęła dziób i milczała. Po tym, jak uzdrowicielka przejęła na siebie część bólu, byłoby grubym nietaktem choćby pisnąć.
Więc nie pisnęła.
Po chwili z aprobatą i zainteresowaniem obserwowała, jak Keithen delikatnie otula uzdrowicielkę płaszczem. Zauważył jej wzrok i zmieszał się, zupełnie niepotrzebnie. Uśmiechnęła się pod nosem, ale były ważniejsze rzeczy.


Na słowa Elidisa oczy otwierały się jej coraz szerzej, za to coraz mocniej zaciskała zęby, nerwowym ruchem założyła dłonie za głową.
- Czekaj! - przerwała elfowi, gdy wspomniał o Angeli - Ofelia... Cholera. W tym samym zawalisku zginął chwilę wcześniej jeden z naszych. Nie sądziłam, że ktoś taki jak ona padnie pokonany przez skałę. Z drugiej strony - uśmiechnęła się gorzko - nic mniej potężnego by nie dało rady. Ale Angela... Więc to była Angela Estrenhal, wiedziałam, że skądś ją znam. Z osady Krevaina. Znaleźliśmy jej ciało zamurowane w ścianie korytarza - spojrzała elfowi prosto w oczy, bardzo poważnie - Ani ja, ani nikt z naszych, nie mieliśmy nic wspólnego z jej śmiercią, przysięgam na miłość Bogini. Argan żyje, ale zginęły dwie kobiety, które najbardziej kochał... Nie ma facet szczęścia...
Przyglądając się reakcjom i wewnętrznej walce argumentów, bez trudu zrozumiała, że to nie wszystko, co miał jej powiedzieć, nie zaprotestowała więc na to nagłe odciągnięcie na bok, choć złowiła kątem oka pełen podejrzliwości wzrok Roderyka (dowódca Wergundów). Nie mogła też pozbyć się wrażenia, że ktoś jeszcze na nią patrzy. Przejrzała wzrokiem zacienione miejsca jaskini, nie dostrzegła niczego, ale ten specyficzny zmysł, właściwy dla większości ludzi z "profesji cienia", nie zawodził jej niemal nigdy. Zostawiła to dla siebie, bo to, co Elidis powiedział o Toruviel, wbiło ją w ziemię. W skupieniu przycisnęła palce do skroni.
- Czekaj. Czy ty mi chcesz powiedzieć, że Hetanor zamierza nas wystawić? Przecież to szaleństwo, właśnie tracą swojego głównego sojusznika, Wergundia podpisze układ, tego jestem niemal pewna. Czego oni chcą, walki z dwoma potęgami, między którymi utknęli? Jeśli tak, to znaczy, że postawili na jakiegoś innego konia... Elidis, czy ty jesteś absolutnie pewien, że ona tu jest?
Moment, uzupełnijmy informacje. Emilia. Skupiliśmy się na tym, żeby przechwycić ten element z Samnii, który dogadał się z tubylcami. Emilia jest przynętą. Mag, szaman czy inny ktoś operujący mocą, zbudował z nia więź mentalną, przejmując jej wolę i pamięć. Khorani przechwyciła tę więź i odwróciła jej kierunek. Teraz to on jest powiązany z nią wbrew swojej woli i gdyby miała dość mocy, mogłaby przejąć jego wolę. Więc od ponad doby robi wszystko, by ją zabić, miał w mieście wynajętych zabójców... Póki więź działa, mamy możliwość go dorwać. A teraz słuchaj. Imperium dogadało się z tubylcami i Szamanką, co być może już wiesz. Z jakichś przyczyn całe komando Kurta uprowadziło z Vekowaru podziemiami iluś ludzi. Prawie udało się ich dołapać w cytadeli, ale się przebili. Jednak mamy wśród nich agenta. Zostawia nam ślady, po których mamy szanse ich dorwać, Wiemy, ze się połączyli z oddziałem tubylców, widziałam ślady. Ale skąd wiesz, że jest z nimi Toruviel...?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 23-01-2015, 20:03   

Elidis uśmiechnął się. Tak czuł, że Emilia w taki czy inny sposób będzie przynętą w rękach Styryjczyków. Przynajmniej od czasu, kiedy doniesiono mu o tym całym zamieszaniu wokół magazynu, w którym przetrzymywano maginię.
To jednak nie miało zbytniego znaczenia w porównaniu z polityczną bombą jaką była zdrada jego krewniaków.
- Po kolei. Kogo wspiera teraz Hethanor, tego nie wiem. Szalona myśl podpowiada, że jest to tworząca się koalicja Samnijko - Tubylcza. Być może liczą, że Tubylcom uda się zniszczyć Styrię, którą się następnie podzielą. Jednak jeśli tak jest, to muszą być bardziej stuknięci niż Kotołak w marcu - pokręcił głową, to byłby najgłupszy i najbardziej szalony pomysł o jakim słyszał, Helethai może nie była zbyt rozgrnięta, ale nawet ona musiała wiedzieć, że to szaleństwo. - Następna kwestia; wiarygodność moich informacji. Myślisz, że donosiłbym tobie, Styryjskiej oficer, informację o zdradzie mojej własnej rasy, jeżeli nie byłbym całkowicie pewien? Mówimy tu przecież o wyroku śmierci dla większości mojej rasy! - dopiero po chwili uświadomił sobie, że krzyczy, przerwał gwałtownie, udając, że nie widzi zaskoczonych spojrzeń reszty zebranych. - Jeżeli zaś chcesz wiedzieć skąd wiem... Lothel, pora odsłonić karty - powiedział prosto w skalną ścianę.
Zaraz po jego słowach jakieś trzy metry od elfa i Księżniczki pojawiła się czarna sylwetka. Mężczyzna podszedł bliżej światła i jasne stało się, ze jest kolejnym elfem. Od stup do łowy był ubrany na czarno, nosił kaptur i maskę, zasłaniające twarz. W wąskiej szczelinie widać było tylko pas bladej skóry i błyszczące, bursztynowe oczy. Skłonił się lekko sztywnie witając Ylvę.
- Lothel to jest...
- Wiem kim ona jest. Ciężko nie wiedzieć, jak się ma taki zawód, a nie inny - Elidis był pewien, że zwiadowca uśmiechnął się pod maską.
- Świetnie, może zatem opowiesz co odkryliśmy?
- Jak sobie życzysz.

Lothel streścił krótko, jak badał psionicznie pobojowisko pod murem kilka godzin temu i co odkrył, opowiedział także o rytuale i o tym, jak znaleźli się w tym miejscu.
- Zatem jak widzisz nasze spotkanie jest przypadkowe, acz bardzo fortunne. Nie twierdzę też, że Toruviel jest w tej Imperialno Tublyczej grupie. Po prawdzie jeszcze parę chwil temu nie wiedziałem, że taka grupa istnieje. Jeżeli ją tam znajdziemy potwierdzi to tę szaloną hipotezę o układzie Samnia, Tubylcy Hethanor, choć wątpię by tam byłą.
Mimo to elf miał przejmujące wrażenie, że elfka jest w tej grupie, inaczej czemu "kompas" wysłałby ich tą samą drogą co oddział Ylvy? Elfowi nagle rozszerzyły się oczy, jest jeszcze coś.
- Jeszcze jedno, istnieje także możliwość, że ta grupa ma Kamień Węgielny, artefakt nieznanej mocy i przeznaczenia, pierwszy kamień położony pod najstarszą świątynię Starych Bogów. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki ,myślę, że powinniśmy działać dość szybko - zakręcił się, jakby chciał odejść, ale się rozmyślił. - Nikt prócz mnie, Lothela i ciebie nie wie o zdradzie Hethanoru, wolałbym też, byś to ty ich ewentualnie oświeciła, a ja cię poprę. Tobie uwierzą będący w przewadze pośród naszej kompanii Styryjczycy, a jeżeli poprę twe słowa, Wergundowie powinni być na tyle zdziwieni zgodnością elfa i Styryjki, że zamkną japy. Dobrze?
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 23-01-2015, 23:49   

Obserwowała z boku, jak wciągają dyndających z powrotem na półkę, a ulga, która przyszła, gdy Styryjczyk znalazł się już na górze, opadła na nią jak obfity deszcz po kilkumiesięcznej suszy. Przyjęła ją z przyjemnością, która pulsowała bólem w poobcieranej skórze delikatnych, nienawykłych do fizycznej pracy dłoni, jednak teraz jakoś ów ból nie przeszkadzał zbytnio. Ważne, że nikomu póki co nie groził upadek z kilkunastu sążni, co zapewne skończyłoby się rozsmarowaniem spadniętego na skale poniżej.
Miała teraz czas, by skupić się na nowo przybyłych. Kobieta, sądząc po swarzycy wytatuowanej na ramieniu, musiała być Styryjką, choć sądząc po 'podwórkowym ofirskim', jakim posługiwała się w kilku, zarówno znajomych jak i nie do końca, nie można było stwierdzić tego na pewno. Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc znane jej z uniwerku przekleństwa wypowiadane z charakterystycznym przeciąganiem głosek, jednak po chwili westchnęła głośno i zapatrzyła się gdzieś przed siebie, wspominając studenckie czasy spędzone w Terali...
Usiadła ciężko pod ścianą i objęła rękami kolana, zwijając się w kłębek zmęczenia. Przestała zwracać uwagę na otoczenie. Gdzieś między myślami słyszała znajome słowa - Angela... Argan... Więc to stąd ją kojarzyłam... z osady... biedny Argan.
Powinno było ją to ruszyć, powinna była poderwać głowę, wypytać długouchego o szczegóły... Ale nie była w stanie poruszyć się ani o cal. Adrenalina opadła, a strach przed tym, co ją czekało, powrócił. Wiedziała, że w końcu będzie musiała tam iść, spojrzeć w bezdeń otchłani i opuścić się prosto w jej gardziel, dać się pochłonąć ciemności...
Wzdrygnęła się i zagryzła wargę, spoglądając na swoje ubranie. Sukienka za kolana była poprzecierana w kilku miejscach, odsłaniając otarcia na skórze, jej kolor zaś z pięknego, głębokiego brązu przerodził się w niczym wergundzki tymen bury, ubłocony i pokrwawiony kawał szmatki. Skrzywiła się. Nie no, nie ma mowy, nie chcę być obiektem przechwałek i sprośnych komentarzy tych żołnierzy kiedy wrócimy wszyscy wreszcie do domów...
Wstała, odetchnęła i podeszła do ludzi nad krawędzią, starając się nie patrzeć w dół.
- Zejdę pierwsza, jeśli łaska.
Miała tylko nadzieję, że rumieńce na jej policzkach nie są aż tak widoczne, jak czuła.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 25-01-2015, 02:15   

Lothel podchodząc do Ylvy z wprawą zatrzymał się daleko, dalej niż zasięg jej ramienia. Uwadze elfa nie uszło delikatne poruszenie prawym nadgarstkiem pod karwaszem i nagłe zaciśnięcie palców. O tym, że była zaskoczona, świadczyło tylko zaciśnięcie szczęk i ów ruch, sygnalizujący wyciągnięcie z karwasza krótkiego nożyka. Wolał z zaskoczenia nim nie dostać.
Ylva zmierzyła elfa z góry na dół, równie dyskretnym ruchem wsunęła nożyk z powrotem.
- Nyar'yaro - uśmiechnęła się z lekkim ukłonem - Ci, którzy wyczuwali Boginię. Jakże mi miło...
Elidis, skąd wiesz, że Toruviel nie jest zakładnikiem w ich rękach? Skąd wiesz, że Astendet nie jest szantażowany. Myślę, że za wcześnie ogłaszać zdradę, nie mając nic na poparcie tezy... Ale Khorani musi to wiedzieć, natychmiast. Jednak zdaje się, że będziemy zmuszeni odesłać w drogę powrotną przynajmniej jednego z moich ludzi. Nawet wiem którego - mruknęła z lekkim przekąsem.

Tymczasem cały niemalże dwudziestoosobowy oddział był już w trakcie desantu na dół.
Agat zarządzał bardzo sprawnie całą akcją, instruując kolejne osoby jak wiązać na sobie taśmy i jak trzymać się na ścianie. Pierwszych schodzących przymocowano węzłem do końca liny, trzymanej przez sześciu ludzi i powoli opuszczanej w dół. Krawędź, gdzie tarła lina, zabezpieczono zwiniętymi płaszczami i pochwami mieczy.
Pierwsza poszła Emilia.

Emilia.
Odtrąciłaś rękę Eriego, który usiłował cię powstrzymać przed zejściem za krawędź. Może to był trochę zbyt szorstki gest, ale nerwy robiły swoje, a on źle wyczuł nastrój. Fakt, że wszyscy obecni skupili swoją uwagę na tobie, też nie ułatwiał ci sprawy, ale mogłaś przynajmniej być pewna, że nie zlekceważą twojego bezpieczeństwa.
Evret, wciąż ostentacyjnie ignorując Eriego, postanowił opuszczać cię za krawędź, uznał, że w tym celu absolutne będzie najpierw objęcie cię ramionami, a dopiero potem zsunięcie w dół, co zresztą zrobił dopiero, kiedy osztorcował go Agat. Zgodnie z instrukcjami usiadłaś na taśmach, oparłaś stopy o ścianę, wzięłaś głęboki oddech.
- Już - powiedziałaś i to było jedno z najważniejszych słów w życiu.
Lina drgnęła i serce podjechało ci do gardła. Odruchowo szarpnęłaś tułów bliżej ściany, tracąc podparcie na nogi i pacnęłaś o zimną skałę twarzą i dłońmi.
- Nie tak - usłyszałaś z góry głos Evreta - Spokojnie. Ręce na linę, stopy na ścianę. Nogi szeroko... uspokój się, idioto! Chcesz, żeby spadła? Tak, ma mieć nogi szeroko i to nie jest podtekst, psiakrew. Emilia! Schodź w dół krok za krokiem, ugnij kolana, ręce na linę. Opuszczać!
Lina ruszyła w dół. Patrzyłaś na ścianę, stawiając kolejne kroki, skupiałaś na niej całą swoją uwagę, czułaś jak to za tobą wgapia się w ciebie, jak łaskocze cię po plecach i podnosi włosy na karku. Głosy u góry powoli stawały się coraz mniej zrozumiałe, coraz cichsze. Gaśnie światło. Nie pozwolili ci trzymać zapalonej świecy, to nawet było logiczne. Ale teraz pochłaniała cię ciemność.
I jeszcze jedno.
Wielka, przytłaczająca samotność.
Dopiero w połowie ściany odwazyłaś się odwrócić. Lekko oświetlona z góry przestrzeń załamywała się za tobą na krawędzi światła, czułaś ją, zimną, martwą, ale bardzo osobową. Bardzo groźną.
Gdy twoje stopy trafiły na skałę, która nie była pionowa, zatrzymałaś się. Stanęłaś na tym stopami, zwalniając obciążenie liny. Dotknęłaś skały rękami, powolutku macając powierzchnię.
Pod tobą nie czułaś przestrzeni. Byłaś na dnie jaskini.
- Jestem! - wrzasnęłaś ku górze. Nie było echa, dźwięk poszybował gdzieś pod sklepienie i rozszedl się, tonąc w mroku. Nie słyszeli. Byłaś sama.
Dopiero teraz zgodnie z instrukcją wyjęłaś zapałki. Pierwsza zapalona oświetliła żwirowy piarg, trochę luźnych głazów, odbiła się refleksami po nieodległej powierzchni wody. Coś myknęło między kamieniami spłoszone, ale nie dostrzegłaś, co. Zapaliłaś świecę.
Rozwiązałaś węzeł. Szarpnęłaś trzy razy za linę, modląc się, by oni na górze żyli i ją wciągnęli.
... Po nieskończenie długim mgnieniu oka pojechała w górę.
Zrobiłaś kilka kroków. Kazali się odsunąć, mogą lecieć kamienie. Podniosłaś świecę.
Nie dostrzegłaś ścian ani sklepienia gigantycznej kawerny. Byłaś sama.


Elmeryk,
ze względu na stan twoich rąk opuszczono cię także jako jednego z pierwszych. Droga, jaką przebyła Emilia, była także twoim udziałem, ale świadomość obecności na dole kogoś zywego i światła zmienia wszystko - nie czułeś strachu, nie czułeś przytłaczającej samotności. Jedynie zmęczenie i irytację.

Eri zjechał zaraz po Emilii, w pierwszym odruchu chciał ją przytulić, jednak gdy dostrzegł ją, oświetloną nikłym płomieniem, na tle olbrzymich głazów, których dotykała, jakby prowadziła z nimi rozmowę... Była jak wcielenie Avgrunn. Wydało mu się śmieszne, żeby miała go potrzebować.
I to była nieprzyjemna myśl.

Na górze tymczasem ostatnie osoby musiał zjechać z pomocą stalowych obręczy, bo nie było już dość osób, by opuszczać linę, przywiązano ją więc na sztywno.

Convolve,
obudził cię delikatny dotyk ręki na policzku. Chwilę trwało, zanim udało ci się skupić wzrok. Keithen. Gdzieś z sakwy wydobył kawałek wojskowego suchara i gnieciony plaster karmelowej masy. Podał ci razem z manierką.
- Czas na nas - uśmiechnął się - Idziemy dalej pod ziemię. Bogini jest z nami - położył dłoń na twojej dłoni - Póki ty jesteś, Bogini jest z nami. Chodź, pomogę ci z taśmami.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 25-01-2015, 03:36   

Sen odszedł tak szybko jak i się pojawił. W jednej chwili przebywała w rozkołysanej ciemności a chwilę później przed oczami miała twarz Keithena. Chwilę wpatrywała się w nią z niezrozumieniem i gdy udało jej się połączyć fakty zacisnęła na chwilę powieki.
Ofelia...
Świadomość śmierci przyjaciółki dotarła do niej po chwilowym odpoczynku. Jednak to nie był moment na opłakiwanie i rozpacz. Przyjęła od styryjczyka podarunek i rozłamała go w dłoniach nie zjadając wszystkiego na raz. Upiła łyk z manierki po czym oddała ją właścicielowi.
- Dzięki. - Spojrzała w stronę przepaści robiąc minę skazańca. - O bogini...
Wstała opatulając się nieswoim płaszczem i podeszła do ludzi czekającej przy przepaści.
- Ja bym chciała zobaczyć jak Pani zjeżdża tu na dół. - Burknęła mając na myśli boginię. - Albo jak telepie się po kanałach. - Pokręciła głową, próbując sobie to wyobrazić i parsknęła cichym śmiechem. Czasami miała wrażenie, że Tavar wcale nie jest delikatną istotą odzianą w czerwony płaszcz. Nie, w jej myślach bywała małą dziewczynką ciekawą tego świata. Wcale by się nie zdziwiła gdyby jej awatar kicał właśnie pośród lasów strasząc strzygi. W przeciwieństwie do innych bóstw Pani wydawała jej się bardziej ludzka... Była blisko swych wyznawców, za to ją kochali.
Gdy przyszłą jej kolej by zsunąć się po linie, usiadła we wskazany sposób trzymając zaciśniętymi dłońmi linę. Pod nosem mamrotała modlitwę gdy światło oddalało się od jej bladej twarzy. Ta droga była jedną z najgorszych w jej życiu. Nienawidziła wysoko położonych miejsc. Z jednej strony cieszyła się, że nie widzi dna z drugiej jednak to ta niewiedza była straszna. Chociaż była w znacznie lepszej sytuacji niż kobieta która jako pierwsza zjechała na dół. Ta podróż ciągnęła się w nieskończoność dając możliwość przemyślenia wszystkiego co działo się wokół.
Ofelia nie żyła. Argan został od nich oddzielony, chociaż nie musiała go niańczyć miała złe przeczucia, że ten wpakuje się w ostre kłopoty. A co gorsza, miała wrażenie, że sama wpakuje się w jeszcze większe. Nawet twardy grunt pod stopami nie poprawił jej samopoczucia.
Uwolniła się z wiązania i pociągnęła trzykrotnie linę od razu się odsuwając. Odeszła kilka kroków w stronę reszty bandy i skupiła się na trzymającej światło kobiecie. W przeciwieństwie do reszty kompanii ona wydawała się świetnie tu pasować. Uzdrowicielka uśmiechnęła się mimowolnie, obserwując ten obrazek. W końcu podeszłą do niej przerywając milczenie.
- Pani. - Skłoniła przed nią lekko głowę, cała postawa kobiety wskazywała, że nie należy do pośredniego rodu. - Słyszysz skały, prawda? Tak jak magowie z gór. Rozumiesz co szepczą kamienie, znasz ich opowieści.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 26-01-2015, 00:36   

Na słowa Ylvy Elidis wzruszył ramionami
- Intuicja Styryjko. Ostatnimi czasy zacząłem się w nią głębiej wsłuchiwać i na razie mnie nie zawodzi. Zresztą, znajdźmy Tulya, to sprawa się wyjaśni.
Po tych słowach odszedł, stanął nad krawędzią przepaści. Ciężko było mu się powstrzymać przed zrzuceniem kamienia, bądź też sprawdzenia czy jest echo. Kiedyś by tak pewnie zrobił, za czasów Srebrnohory. Dopiero teraz dotarło do niego, jak bardzo zgorzkniały się zrobił w porównaniu z tamtymi dniami. Ciekawe, czy to samo spotkało Conv i czy jej też ta przepaść kojarzyła się z lochem Mojmira, tym, w którym znaleźli Wędrowca. Czy ona w ogóle była tam na dole...? Nie pamiętał.
Podali mu uprząż i pomogli się w nią zapakować. Westchnął. Jak on nie lubił podziemi i po wszystkich przygodach nie lubił ich nawet bardziej. Zastanawiał się nawet, czy nie zmówić jakiejś modlitwy do Klyfty, ale szybko odrzucił ten pomysł. Kto wie, może taka modlitwa przyciągnęłaby cholerne Podziemne Elfy? Zjechał w głąb ciemności, przeklinając po tysiąckroć swój los.
Na dole zastał pokaźne już grono osób. Jego rozmowa z Księżniczką musiał zabrać więcej czasu, niż myślał. Cieszył się tylko, że nie musiał używać obręczy do zejścia. Gdy odwrócił się od ściany uderzył go rozmiar sali. Była gigantyczna. Jak budowniczowie Vekowaru mogli tego nie zauważyć? I czy miasto faktycznie jest najstarszą rzeczą, jaka tu stała?
Odgonił te myśli, nie pozwały się skupić, a czuł, że niedługo skupienie i zdolność, do szybkiego podejmowania decyzji mogą mu się bardzo przydać.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 26-01-2015, 00:43   

Czy oni wszyscy musieli się tak gapić?!
Zagryzła wargę, ale teraz już nie było odwrotu. Zresztą, w tym momencie zapewne jedyne, co widzieli, wychylając się za krawędź, to tonąca w czerni lina. Schodziła powoli, a ręce drżały jej tak, że ciekawiło ją, czy tamci czują, jak lina się telepie.
A może tylko jej się wydawało.
Wokół panowała ciemność, choć oko wykol. Nie widziała nawet własnego nosa, kiedy spróbowała zrobić zeza. Zresztą, i tak nie umiała tego zrobić, ale próbować zawsze można.
Głosy z góry ucichły, jakby otchłań odcięła ją od reszty świata grubym całunem czerni. Teraz uszach dźwięczały tylko jej kroki, przyspieszony i płytki oddech i dudniące serce.
W końcu odważyła się odwrócić, spojrzeć na to, co było za nią.
I poczuła, że to był błąd.
Bo za nią było nic.
Przed nią też było nic.
I z prawej, i z lewej...
Nic.
Ciemność.
Pustka.
Poczuła, że skała usuwa się jej spod nóg, czuła jak panicznie próbuje znów znaleźć punkt podparcia. Coś szurnęło, lina zajęczała niebezpiecznie. Przemogła się i przypomniała sobie słowa Evreta. Odetchnęła głęboko i szła dalej. Co prawda nie podobał jej się sposób, w jaki Styryjczyk na nią patrzył i się z nią obchodził, ale w głębi duszy coś nie dawało jej spokoju.
To już drugi taki przypadek dziś... co jest ze mną nie tak?
Przypomniała sobie Calida i jego ból w niebieskich niczym ofirskie niebo oczach, jego zacięcie...
Mam nadzieję, że przeżył...
Nagle przyszła jej do głowy myśl, która wypchnęła resztę rozmyślań gdzieś w pomroczność niejasną umysłu.
Jestem tu sama.
Sama.

Miała wrażenie, że ta myśl odbija się echem w ciemności, taka była wyraźna.
Nic żywego poza mną tu nie ma... tylko skała i otchłań.
Sprawy nie poprawił jej fakt, że nie wiedziała co ją czeka na dole... i czy w ogóle jest jakiś dół, czy to też po prostu dowcip Matki Ziemi. Cóż... to nie byłoby w jej stylu, ale w zasadzie czemu nie mogłaby tego zrobić? Nic jej nie ograniczało, a millenia istnienia mogły generować pewien rodzaj nudy. Chociaż... czy skały potrafią się nudzić? Cóż, nigdy jej tego nie sygnalizowały, ale w sumie trzeba by je spytać kiedyś... o ile będzie jakiekolwiek 'kiedyś'.
Przyszłość... póki co nie rysowała się w jakichkolwiek barwach. Więź łącząca ją z Władcą Koni skutecznie przekreślała wszelkie plany. Ciekawe co tam u Aleksandra... Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie osoby jej brata ciotecznego. Cały czas, którego nie spędzał w bibliotece, przeznaczał na podróże za przodkami. To dzięki niemu drzewo genealogiczne rodu było tak rozległe... a ona sama mogła się dowiedzieć, że córka siostry żony jej stryja jest centurionem wergundzkim, co zdecydowanie nie było codziennością. Kuzynka była sporo młodsza od niej, a tak daleko zaszła...
I tak czas jej zszedł na rozmyślaniach, byleby tylko zagłuszyć przytłaczającą samotność. W końcu poczuła, że skała z pozycji wertykalnej przeszła w horyzontalną. Delikatnie zbadała powierzchnię skały dłonią.
Koniec trasy.
Odetchnęła z ulgą i wrzasnęła głośno:
- Jestem!!!
Nie było nawet echa. Otchłań pochłonęła jej krzyk jak gąbka pochłaniała wodę, co trochę ją zdemotywowało.
Dalej była sama.
Wyciągnęła zapałki i świecę. W blasku pierwszego zapalonego drewienka z ciemności wyłoniły się szczegóły, i jak na razie nic nie zapowiadało, by coś mogło ją wszamać albo zrobić inne gorsze rzeczy.
Pociągnęła trzy razy za linę. Dobra Avgrunn, mam nadzieję tylko że nic ich nie zeżarło tam na górze... Zmarszczyła brwi. Albo sami się nie pożarli.
Zapaliła świecę i zrobiła kilka kroków w przód, lustrując spojrzeniem to, co znalazło się w zasięgu światła. Nie było tego za wiele.
Podeszła do wielkich głazów, które zobaczyła po lewej, i klęknęła przed nimi, opierają świeczkę o kamyk tak, by się nie przewróciła. Nie dbała o to, że to, na czym klęczy, jest zimne, że w ogóle zrobiło się zimno. Zamknęła oczy i musnęła granit dłonią, wysyłając swoją myśl ku jedności miliardów, łącząc się z nią, stając się jednym, a jednocześnie czymś odrębnym. Skały odpowiedziały głuchym pomrukiem, witając ją z powrotem.
Uśmiechnęła się lekko. Już nie była sama.

Nie wiedziała, ile minęło czasu. Może to była chwila, a może cała wieczność. Coś jednak sprowadziło ją z powrotem do świata żywego, głos kobiety, którą zauważyła już wcześniej. Głos, który wybuchnął pod czaszką, zagłuszając cichy szmer skał.
Westchnęła i otworzyła oczy. Przez ułamek sekundy trwał w nich jakiś nieopisany żal, tak jakby nagle utraciła coś bardzo ważnego.
Przez jej umysł przeleciała myśl, że właściwie, to coraz bardziej żal jej było rozstawać się z żywiołem... Potrząsnęła głową. Na pewno to jej się tylko wydawało.
Kobieta pytała o skały. Uśmiechnęła się smutno, wstając z klęczek. Nie drżała, pomimo faktu, iż było zimno, a ona miała na sobie tylko sukienkę z grubo tkanego lnu.
- Każdy może słyszeć, o czym szemrzą skały. Wystarczy się wsłuchać - pogłaskała granit, wysyłając ostatnie pozdrowienia dla Kamiennej Pani, po czym westchnęła i podniosła świeczkę - O wiele trudniej jest zrozumieć, o czym szemrzą... choć nie powiem, to, czego można się od nich dowiedzieć, bywa zaskakujące. Ten tu, na przykład - podniosła z ziemi maluśki, szarozielony kamyk - nazywa się Fyllit i zastanawia się właśnie, czym jesteście... znaczy jesteśmy. Skały nie znają pojęcia żywego, więc trudno im wytłumaczyć, kim są ludzie.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 29-01-2015, 05:21   

Keithen zjechał jako jeden z ostatnich. Śmignął na linie, na zawiązanym węźle, zwanym półwyblinką, jak wyjaśnił komuś na górze. Wylądowawszy, poprawił kapelusz i wprawnym okiem natychmiast ocenił miejsca, w których warto było się bronić, osłonięte, naturalnie ufortyfikowane. Zawsze to robił, taki nawyk. Dzięki temu żył, kolejny rok na służbie. Dzięki temu, i dzięki łasce Pani.
Ta myśl przywołała jego uwagę do Convolve, poszukał jej wzrokiem. Otulona wciąż w jego czarny płaszcz stała nad brzegiem czarnej, milczącej wody, krucha, drobna, miękka. Potężna. Uśmiechnął się ciepło, trochę sam do własnych myśli.
Wtedy jego wzrok padł na stojącą obok Conv dziewczynę. Nie usłyszał, kim ona jest. Nie znał jej. Ale nagle jej postać ściągnęła jego uwagę jak magnes, nienaturalnie, natrętnie. Zakłóciła jego myśli, krążące wokół zupełnie czegoś innego. Zmarszczył brwi. Co jest nie tak z tą dziewczyną...?
Podszedł do obu rozmawiających.
- Wszystko w porządku? - zapytał niezobowiązująco, przyglądając się uważnie Emilii. Nie wyglądała, jakby rzucała jakieś uroki, ale przymus myslenia o niej był tak bardzo nienaturalny, że uznał to za warte obserwacji.

Tymczasem na górze, na skalnej półce zostały ostatnie osoby. Ylva z wprawą zawiązała wokół bioder taśmę i dowiązała stalową obręcz. Poprawiła miecz, płaszcz i kapelusz.
- Dobrze - odezwała się do Evreta - Życz nam powodzenia. I nie miej żalu, proszę - spojrzała na niego poważnie. Gwardzista odwrócił wzrok - Wiesz, że to tylko zaklęcie. Dobrze o tym wiesz. Oprzytomnij...
Ylva nie służyła w Gwardii, jej przydział był wyłącznie tymczasową, honorową funkcją, jako że trudno było oficjalnie wśród poselstwa przyjmować wysoko postawionego oficera wywiadu. Ale przez czas ostatniego miesiąca w Vekowarze u większości gwardzistów zapracowała na pewnego rodzaju zdystansowany szacunek, przyjęli też do wiadomości, że dano jej nad nimi dowództwo i że fakt ten miał swoje przyczyny, że ta szorstka w obyciu, pucułowata kobieta była gotowa na wiele dla Sprawy, dla Bogini, że trochę przeszła, może nawet więcej niż oni. Gwardziści lubili ją, niektórzy nawet się z nią przyjaźnili. Evret był wśród tych niektórych.
- Nie o to chodzi... - burknął - Odbierasz mi szansę na zemstę za Calida, a obiecałaś mi to, psiakrew.
- Zemsta będzie dokonana! - powiedziała z naciskiem, kładąc mu rękę na ramieniu - Ale nie mam ochoty patrzeć, jak umierasz tak jak on. A to właśnie cię czeka, bo nie myślisz rozsądnie! Jesteś wrażliwy na jej osobę, tak jak on. Evret, myślże rozsądnie... Poza tym... potrzebuję tam kogoś zaufanego, kogoś, kto dopilnuje. Khorani musi wiedzieć.
Gwardzista zacisnął zęby, aż zadrgały mięśnie na policzkach.
- Taaaa. Od razu powiedz, że nikt inny sobie nie poradzi...
- Nikt inny sobie nie poradzi...
Zamilkli na chwilę, po czym oboje uśmiechnęli się oszczędnie.
- Dobra, życzę sobie za to poświęcenie order - powiedział w końcu. Podali sobie ręce, po chwili gwardzista zniknął wśród skał wraz z nikłym światełkiem malutkiej świecy. Ylva słyszalnie odetchnęła. Będąc absolutnie przekonana, że została sama na skale, przyklęknęła na krawędzi i ukryszy twarz w dłoniach, znieruchomiała w milczeniu na dłuższą chwilę.
Cichutkie szurnięcie niemalże oderwało ją od ziemi, ale natychmiast zorientowała się, że było celowe.
Westchnęła.
- Zawsze was podziwiałam - powiedziała cicho. Odpowiedziała jej cisza, ale wiedziała, że usiadł obok, nie musiała się odwracać.
- Twoje "zawsze" nie jest nawet dziesiątą częścią mojego życia - powiedział i natychmiast, zorientowawszy się, jak bufonowato to zabrzmiało, roześmiał się - Zaczynam mówić, jak El.
- Prawda - skwitowała - Jedno i drugie - zamilkła na krótką chwilę - Nie liczę na pomoc - odpowiedziała na niezadane pytanie - Ale jeśli Elidis ma rację, khorani musi wiedzieć... Nie, nie może miec racji.
- Mhm - mruknął Lothel - Nie może. Czas na nas - podał jej linę. Zaśmiała się wymownie.
- Ufać elfom? Widocznie tak musi być. No to na dół.
Prawą ręką zablokowała wychodzącą z węzła linę, przyklękając powoli przeszła przez krawędź i zawisła nad przestrzenią. Bardzo starannie opanowała wszystkie iskierki strachu, błądzące po umyśle, gotowe rozjarzyć się w wielki płomień, gdyby im tylko pozwolić. Mocno oparła się stopami o skałę, tak jak to robiła setki razy w życiu. Za każdym razem umierając ze strachu. Ale już wisiała na linie, już nie było wyjścia.
Odbijając się krok za krokiem szybko podążyła w dół.


Zgromadzony w gigantycznej kawernie oddział liczył osiemnaście osób.
Czterech Wergundów, dowodzonych przez Roderyka. Konkretniej, trzech poczuwało się do bycia dowodzonymi i jeden, który miał to gdzieś.
Piątka gwardzistów pod rozkazami Ylvy oraz jedna styryjska sanitariuszka.
Dwóch elfów.
Dwóch najemników ze Smoczej.
I dwoje magów.

Zaczęliście od przeszukania jaskini. Rozeszliście się czujnie wokół podziemnego jeziora, zajmującego jej centralną część, obserwując każdy zakamarek. Mieliście - słuszne - wrażenie, że wkraczacie własnie w rejon świata, nie podlegający waszym prawom, kpiący z waszych oczekiwań, obcy, ogromnie, dojmująco obcy. opuściliście właśnie Vekowar i jego podziemia, teraz wkraczaliście w obcą, mroczną i wrogą ziemię Zapołudnia.
Trop odnalazł się po przeciwnej stronie jeziora. Ten sam co poprzednio skrawek jedwabnego pethabańskiego szala, leżący dokładnie naprzeciw szczeliny skalnej.
Ruszyliście.

W zwiadzie szedł Lothel i Keithen. Styria szła w przedniej straży, Wergundia zamykała. Środkiem szyku, sercem calej stawki była Emilia. Myśleli o niej wszyscy, w różny sposób, w każdym momencie, CI, którzy zdawali sobie sprawę, że to zaklęcie, radzili sobie z tym łatwiej, ale i tak była najlepiej chronioną osobą z całego oddziału.

To już nie były korytarze kanałów, nie było „podłogi”, szliście czymś jak bąbel powietrza w nierównej, śliskiej skale. Chwilami wchodziliście w rwące strumienie, które po chwili ginęły w szczelinach, potem sami w takie szczeliny się wciskaliście, szorując brzuchami po podłożu, a plecami po sklepieniu, by za chwilę wejść do wielkich jak ofirskie świątynie pomieszczeń, których sklepienia nie dało się w ogóle zobaczyć. Przed waszymi oczami przewijał się kalejdoskop pejzaży, jakie rzadko dane są do oglądania mieszkańcom powierzchni.
Widzieliście sale wypełnione wapiennymi kolumnami, między którymi chlupotała kryształowo czysta woda o błękitnej barwie, którą nadawały jej rozpuszczone w niej fluorescenty.
Widzieliście ogromne pola stalagmitów, które przez tysiąclecia naciekały z ginącego w mroku sufitu, a teraz z chrupotem i chrustem umierały pod waszymi stopami.
Widzieliście podziemne jeziora, olbrzymie, czarne, milczące powierzchnie, nieskalane najmniejszą nawet zmarszczką, idealne.
Widzieliście sale, rozświetlone barwą, jakiej nigdy nie widzieliście w naturze, nadaną przez porastające ściany grzyby, które wiły się wśród skał w fantazyjne zawijasy i ornamenty, przypominające teralskie barwne krajki albo elfickie hafty na płaszczach.

Nie dało się nie zauważyć, że wszędzie było dość ciepło. Raz na czas regularnie, choć w opinii wszystkich zbyt wolno, znajdywaliście skrawki jedwabiu, korale, kamienie, monety. I ślady.
Aż na którymś z szerszych korytarzy trafiliście na bardzo wąskie, okrągłe w przekroju wyloty tuneli, zadziwiająco regularne i równe. Zwrócił waszą uwagę intensywny zapach.
Zwiad rozpoczął tradycyjne przeszukanie okolicy.
Ale zanim Lothel i Keithen trafili na leżącą na kamieniu monetę, Ylva dostrzegła co innego.
Podeszła, uważnie przyjrzała się, dotknęła i syknęła z bólu, ocierając dłoń o płaszcz. Czarna wełna zasyczała i zadymiła.
- Co to jest, psiakrew? - żółtawozielona, żelowata maź była rozchlapana na skale, tuż obok dało się zauważyć szczątki - kostki, resztki skóry jakiegoś stworzenia, którego wyglądu nie sposób było z tych resztek rozeznać - Cholera, uważajcie na to, jest żrące... Widział ktoś z was coś takiego?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 29-01-2015, 17:30   

Elidis podszedł do Ylvy, by przyjrzeć się substancji. Nasuwały się mu dwie myśli. Jedna, gorsza, była niesłychanie prawdopodobna, choć jej perspektywa przyprawiała elfa o gęsią skórkę. Druga także nie była wesoła, ale mimo wszystko wolałby ją niż alternatywę, choć wiedział, że tak nie może być.
- Mam pewną teorię... - zaczął przyglądając się mazi. - Pamiętacie tego robala? ... Jak on się nazywał. Skorpena? Czy jakoś tak. Jego krew i jucha wyglądały bardzo podobnie.
Spojrzał się porozumiewawczo na Ysgerda i Szrapnela, jakby coś sobie przypominając. Ich miny były raczej nietęgie, więc wspomnienie nie mogło należeć do tych przyjemnych, opowiadanych dzieciom przy kominku.
- To zwierze może pluć tym kwasem na sporą odległość, ma też parzydełka, którymi zdaje się paraliżował? - spojrzał w stronę najemników i Con szukając potwierdzenia. - Jego pancerz jest fest gruby, choć da się go ładnie stopić - uśmiechnął się niepokojąco. - Jednakże, jego kwas jest wysoce łatwo palny - spojrzał na Ysgerda. - Kolega krasnolud przeprowadził konieczne doświadczenia, w wyniku których wylądowaliśmy na ścianach tunelu.
Mimowolnie zaczął wpatrywać się w ciemność w poszukiwaniu śladu zbliżającego się wija. Miał dziwne wrażenie, że tym razem to jego potwór złapie jako pierwszego. Cóż, przynajmniej wiedział jak się z nim obchodzić... Mniej więcej.
Drugą możliwością był Reshio. Być może nauczył się nowych sztuczek w dziedzinie swych jakże osławionych kwasów bojowych. Kto wie, może nawet zaczął stosować plwocinę tych wijów do celów alchemicznych? To była jednak na tyle szalona i nieprawdopodobna teoria, że elf nawet nie próbował o niej wspominać.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Elidis 29-01-2015, 17:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 03-02-2015, 02:19   

Nawet nie była świadoma tego, że jej myśli skupiły się na towarzyszącej im kobiecie. Wydawała jej się intrygująca, w końcu nie spotyka się na co dzień spotyka się rozmawiających ze skałami. Zwłaszcza, że w tej chwili odnalezienie czegoś co odrywało jej umysł od atramentu wspomnień wydawało się być wybawieniem. Akceptowała więc to w jaki sposób ta persona przyciągnęła wzrok i umysł.
Dla uzdrowicielki było oczywistym, że Emilia powinna czuć się w tym miejscu niczym w swym naturalnym środowisku. Otaczające ich podziemne krajobrazy przytłaczały całe jej jestestwo, ale da Tirelli zdawała się lśnić i rozkwitać pośród kamiennych ogrodów przez które podążali. Nawet gdy otaczał ją zwarty szereg ludzi, to jej sylwetka zdawała się być odcięta od nich emanując energią znaną tylko jej. Nawet mężczyzna idący obok, z troską spoglądający co i rusz na drobne ciało czarodziejki zdawał się być w tej chwili obcym. Con nie potrafiła tego wyjaśnić w żaden sensowny sposób, jednak za każdym razem gdy zerkała przez ramię oczy tamtej kobiety przyciągały jej wzrok i odganiały ciemność.
Kolejne kroki wgłąb ciała Avgrunn były dla niej trudne, nie chodziło nawet o to, że była zamknięta w gardzieli ziemi. Nie, gorsza była świadomość, że nie widzi nieba, że może go już nigdy nie zobaczyć. Wraz z tymi myślami zadrżała otaczając się dokładniej ciemną wełną płaszcza. Umierać, że świadomością, że... Że co? Po śmierci nic co jest ziemskie nie było już ważne. Tam, za membraną życia i śmierci była tylko falująca szarość i zimne dłonie jasnowłosej... Znów zadrżała odrzucając od siebie obraz wykrzywionej w przedśmiertnym przerażeniu twarzy Angeli.
Wtedy też się zatrzymali zaś jej umysł na chwilę uwolnił się od zacieśniających macek paraliżującej niemocy. Zerknęła przez ramię na resztki dziwnej mazi, nawet nie ważyła się jej dotknąć.
- Elidis ma rację. - Poparła go krótko. - Ale wolałabym nie spotkać tego, co to zostawiło. - Stwierdziła odwracając spojrzenie.
Co będzie dalej?
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 04-02-2015, 20:49   

- Mamy dalszy ślad - powiedział Keithen, podchodząc do rozmawiającej grupki ze srebrnym akwirem w dłoni - Kurna mać... - skomentował na widok rozchlapanej na ścianie substancji - No bez żartów...
Ylva słuchała waszych wyjaśnień, unosząc jedynie prawą brew w charakterystycznym dla siebie mimicznym geście, patrząc to na was, to na zaczerwienioną skórę dłoni.
- Spotkaliśmy tę istotę w kanałach - powiedziała w końcu - Zginął przez nią jeden z moich ludzi i kilku Wergundów. Koniec końców nie jest to coś nie do pokonania.
Keithen spojrzał na nią pytająco.
- Kto? - zapytał krótko.
- Verth - odpowiedziała równie lakonicznie, zaciskając zęby. Gwardzista odwrócił się w milczeniu, z bezsilnym, gniewnym westchnieniem.
- Może już dość tego wzdychania, moich ludzi zostało tam więcej - wtrącił się Roderyk, zatrzymując swoich ludzi przed rozejściem tuneli - Wiecie, którędy iść? To nie pitolimy, tylko idziemy. Kolejny wij? To mu kolejny raz ...
- ... rzucimy na pożarcie paru naszych? - zakpił podchodząc Elmeryk - Te, elf - skierował lekceważący wzrok na Elidisa - Weź kolegę i idźcie do tyłu, jeśli się boicie. Możecie się tam przytulić, nie będziemy patrzeć. Wergundowie! Tarcze na przód! Pannę magiczkę w środek i idziemy!
Ignorując wściekły wzrok dowódcy Elmeryk dał znak zbrojnym. Czterech tarczowników z lekkim zdezorientowaniem spojrzało na Roderyka, ale ten ostatecznie potwierdził rozkaz. Ylva z ostentacyjnie odsunęła się do tyłu, dając znak także Keithenowi i trzem pozostałym gwardzistom, teatralnym ukłonem wskazała Wergundom drogę. Elmeryk podszedł do Emilii i mało uprzejmym gestem pociągnął ją za ramię pomiędzy żołnierzy, potrącając jednocześnie stojącą obok Conv i Eriego.
- Pani pozwoli - mruknął.
- Chwila - zaprotestowała Styryjka - Ona nie pójdzie na szpicy, to zbyt niebezpieczne.
- Sugerujesz, ze nie damy rady jej obronić...
- Nie denerwuj mnie - warknęła agentka - Chcesz iść na przodzie, to idź, magiczka zostaje ze mną.
Czwórka Wergundów obserwowała sytuację w napięciu, z rękami na mieczach, spodziewając się powtórki z sytuacji z lochów cytadeli. Tam jednak ich było kilkudziesięciu, a Styryjczyków sześcioro. Teraz proporcje miały się nieco inaczej, więc nie było im bynajmniej tak spieszno do siłowych rozwiązań.
Stojący u wylotu tunelu Lothel przyglądał się całości z przymrużonymi oczami. Dotychczas miał nadzieję, że większa liczebność oddziału pozwoli łatwiej pokonać nadchodzące zagrożenie, ale własnie przestał tak myśleć. Mieszać się nie zamierzał, słowa zostawiał Elidisowi. Tym bardziej, że jego uwagę, skupioną dotychczas na grupie i Emilii, właśnie coś odciągnęło. Coś silniejsze nawet niż emanacja psioniczna tej dziewczyny.
Właściwa jego kaście czujność dała znać o sobie, dodatkowy zmysł sprawił, że zwiadowca odczuł niemal namacalnie obecność obcej istoty. Obecność, która podniosła mu włosy na karku. Odwrócił się od kłócących się i ruszył kilka kroków w ciemność.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 05-02-2015, 00:39   

Krew zawrzała Elidisowi w żyłach. Jak to pachole śmiało się odezwać do niego w takie słowa!? Zacisnął powoli pięści, wykorzystując ten ruch, by nieco się uspokoić. Biorąc pod uwagę to, co zaczynało dziać się dookoła elf wiedział, że spokój jest im bardzo potrzebny, wręcz niezbędny.
Przypominało mu to dwie inne sytuacje, także rozgrywające się dzisiaj. Pierwsza miała miejsce, gdy pojawił się Eryk. Wtedy wystarczył krzyk i odrobina nerwów. Drugim punktem zapalnym był moment odnalezienia ciała Angeli. Tego jednak ciężko było uniknąć. Co im wtedy pomogło? Ciężko stwierdzić, racjonale podejście kilu osób odegrało chyba główną rolę. Najważniejsze w obydwu przypadkach było odnalezienie przyczyny tych sporów. Wtedy była oczywista, teraz bardziej rozmyta. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że miała związek z Emilią.
Zdaje się, że odkąd ich spotkali to wszystko miało związek z Emilią. Jasne było dla niego, że ma to jakiś związek z zaklęciem jakie na nią nałożyli. Wciąż jednak nie mógł przestać o niej myśleć, nieważne jak bardzo się starał.
Mimo to słowa ... Elmeryka? Zdaje się tak mu było, mocno wytrąciły go z równowagi. Nie mógł puścić czegoś takiego płazem.
- Rzeczą szaleńców jest mylić ostrożność z tchórzostwem - zmierzył mężczyznę obojętnym wzrokiem, jego ton był lodowaty, - jest to skaza, która może kosztować wiele żywotów.
Ostentacyjnie odwracając się od Wergunda zaczął przepatrywać pole przed nimi. Jedna rzecz zwróciła jego uwagę i sprawiła, że zaczął się martwić.
- Gdzie jest Lothel? Ktoś widział jak odchodzi?
Przez lata przebywania w towarzystwie Nyarów mag zdążył się nauczyć, że bezgłośne i niewyjaśnione zniknięcie któregoś z nich nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Szczególnie w tym obcym, podziemnym świecie.
Na zniknięcie Lothela zwrócił uwagę nie tylko z obawy, czy troski, ale także licząc, że zdoła w ten sposób odciągnąć uwagę zebranych od sporu nad kwestią kto lepiej ochroni panią magiczkę. Być może zaraz będą musieli ją razem chronić, więc lepiej żeby mieli możliwie czyste umysły.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 05-02-2015, 00:52   

Czyli jednak to cholerstwo... Podsumowała. Coraz bardziej jej się to nie podobało. Ale cóż poradzić. Uważnie wsłuchała się w rozmowę Ylvy i Keithena, obdarzając ich ciekawym spojrzeniem gdy wspomnieli o śmierci jednego ze stytyjczyków. Czyli to trupy ich ludzi spoczywały obok wodnego zbiornika, tam przy przejściu gdzie... Zginęła też Ofelia. Drgnęła odwracając gwałtownie spojrzenie i wbijając je w ciemność.
Jak ona nie lubiła tracić bliskich. Dlatego tak się zmieniła, stała się wredna i oschła, nie chcąc się przywiązywać do kolejnych osób. A teraz znów to robiła. Straciła Ofelię, z którą łączyła ją nić porozumienia. To był cios.
W tym samym momencie zaczęło się zamieszanie związane z tym gdzie ma stać Emilia oraz co powinny robić elfy. Z odruchu, dawnego, jeszcze z pochodzącego z Srebrnohory, położyła dłoń na ramieniu Elidisa. Wyraz wsparcia i zrozumienia. Nie lubiła wergundów, właściwie to nie lubiła typowych wergundów. A ten tu, okazał się być wyjątkowo dobrym przykładem irytującej osobistości. Jednak gdy elf się odezwał cofnęła rękę jakby zrobiła coś zabronionego i również skupiła się na odnalezieniu Nyara.
- Ciszej. - Fuknęła na pozostałych, marszcząc przy tym brwi. - Magini sama potrafi decydować za siebie. I sądzę, że mamy teraz większe problemy niż to, kto ją będzie w tym momencie bronił. - Warknęła tu spoglądając na wergundów. Och, jak oni ją zaczynali denerwować.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Onfis 

Wysłany: 05-02-2015, 03:36   

/Niespodzianka! :D /

Nathaniel Weredand, jeden ze styryjskich gwardzistów, odwrócił się błyskawicznie słysząc pytanie o zwiadowcę. Starał się przebić wzrokiem ciemność, a rękę mimowolnie oparł na głowni rapiera. Spiął się oczekując ataku. Taka praca, w każdej chwili z każdego konta może ci nagle wyskoczyć jakiś elf z chęcią zadźgania ciebie lub kogoś ważniejszego. Takie odruchy w człowieku nie znikają nawet jeśli teoretycznie powinien komuś ufać. Nawet jeśli teoretycznie było zawieszenie broni, to wciąż był to tylko papier.
-Uzdrowicielka ma rację. Magini jest wolnym człowiekiem i tej wolności jej nie odbierajcie, niech sama sobie decyduje czy ma ochotę być w grupie podwyższonego ryzyka - no tak, Wergundia już zabierała się do decydowania za innych, jakie to dla nich typowe.
Omiatał wzrokiem ciemność dookoła.
- I wie ktoś co z tym elfem? On tak ma w zwyczaju znikać, czy po prostu coś go tknęło i od tak postanowił się zaszyć? Hej! - zawołał w miejsce, gdzie przypuszczalnie mógł być zwiadowca.
Denerwowało go to. Nie lubił nie wiedzieć, co się dzieje. Pół biedy jak elf polazł na przykład za potrzebą. Tajną bo tajną, ale niegroźną. Gorzej jak mu coś odwaliło. Najgorzej jak go coś wciągnęło, bo jeśli cokolwiek było w stanie bezszelestnie podejść i zgarnąć elfickiego zwiadowcę, to można się zacząć tego obawiać. Czy rzeczywiście takie cholerstwo może czaić się w tych podziemiach? Jeśli tak, niech ich Pani strzeże.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 06-02-2015, 01:36   

Elmeryk, który najwyraźniej aspirował do roli nadrzędnego zwierzchnika dla wergundzkiego oddziału (choć sam nie był nawet wojskowym), przez chwilę wahał się, czy jednak nie rozpocząć poważnej zwady. Słowa Elidisa przyjął z wyrazem twarzy, który w najlepszym razie był kpiący, w najgorszym - obraźliwy, zaś na reprymendę Convolve zareagował śmiechem.
- Nie uciszaj mnie, styryjska sz..... - powiedział z pogardliwą irytacją, po czym przeniósł spojrzenie na wiszącą u pasa Con kuszę, potem na zimny wzrok Ylvy i pozostałych Styryjczyków, których dłonie już spoczywały na rekojeściach rapierów, a na końcu na twarz Keithena, który jednym krokiem znalazł się tuż przed nim. Nie dobył broni, patrzył tylko z góry w oczy szlachcica z wyrazem twarzy nie pozostawiającym wątpliwości co do intencji. Szybki rachunek matematyczny kazał mu dokończyć - .... sanitariuszko...
Ylva postanowiła natomiast zagrać na rozbicie wergundzkiej jedności.
- Panie oficerze - zwróciła się wprost do Roderyka, który udawał, że z zaangażowaniem sznuruje płaszcz - Zdawało mi się, że pan tu dowodzi. Może zatem ruszymy wreszcie, zanim nas tu wij zastanie?
Czwórka wergundzkich tarczowników spojrzała po sobie z wątpliwością i zmieszaniem, oficer chrząknął.
- Ekhm, tak. To gdzie prowadzi dalsza droga...?
Keithen ruchem ręki wskazał korytarz, gdzie znaleźli monetę, nie spuszczając wzroku z Elmeryka, który w końcu odpuścił i odwrócił się. Roderyk dał znak, tarczownicy ruszyli przodem.

Korytarz sprawiał wrażenie równo wyciętej rury, miał nieregularnie okrągły przekrój, więc szło się wam mało wygodnie. Czuliście dookoła intensywny zapach, kojarzący się trochę z piżmem, trochę z padliną, na pewno nikt z was czegoś podobnego nie czuł przy okazji poprzednich randek z wijem. Powietrze jaskini wypełniał lekki opar.
Po chwili zaczęliście zauważać pod nogami szczątki - to były pokruszone kości, nie do stwierdzenia, czy ludzkie, czy zwierzęce, oraz inne trudne do identyfikacji resztki, które mogły być futrem, włosami, tkaniną albo skórą. Równy korytarz zaczął rozchodzić się w nieregularne pomieszczenie.
Emilii wystarczył rzut oka, by rozpoznać naturalną szczelinę skalną, bąbel powietrza, powstały przed milleniami, gdy młode góry uginały się pod zgniatającym ciężarem potężnych sił natury. Wydrążone przejście wchodziło w ten bąbel, znaczone drobnym piargiem pogniecionego skalnego rumoszu. Po tym rumowisku zjechaliście nieco w dół.
Pochodnie oświetliły nieregularne pomieszczenie, sklepienie nad wami wahało się od jakichś 10 do 3 metrów po lewej od was, nie było równych "ścian", a rozmaite skalne nawisy, gruzowiska i "wypustki", za nimi widać było liczne zacienienia, które mogły być równie dobrze wnękami, jak i wejściami do kolejnych korytarzy. W całym pomieszczeniu zalegał opar, a w wasze nozdrza uderzył intensywny zapach padliny i czegoś ostrego, kwaśnego.

Wergundowie ustawili się klinem, mając za plecami piarg, z którego zeszliście i pozostali w przyklęku, w pozycji gotowej do odparcia ewentualnego ataku.
Szum, powodowany przez schodzących po luźnym rumoszu, chwilowo nie pozwolił wam słyszeć niczego więcej, jednak gdy wszyscy stanęli na twardym gruncie i zamilkli, usłyszeliście wyraźnie odgłos.
Szmer, wyraźnie powodowany przez coś lub kogoś, poruszającego się w tym właśnie niższym "kącie" jaskini.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 06-02-2015, 19:59   

Elidis pokręcił głową z dezaprobatą. Istnieli różni Wergundowie, jedni byli otwarci, prawdziwie kosmopolityczni, jak przystało na obywateli unii wielu narodów. Inni byli dokładną antytezą tych pierwszych. Twardogłowi Wergundowie należeli do jednych z największych utrapień.
Elmeryk miał wybitnie twardą głowę. Mag podejrzewał, że szlachcic mógłby nią przebić ścianę jaskini i nie doznać szczególnego uszczerbku na zdrowi, o rozum zaś nie musiał się na szczęście martwić.
Elidis był wdzięczny, że wreszcie ruszyli, choć nie do końca zgadzał się z tym, co zrobiła Ylva. Po co skłócać ich ze sobą? Jasne jest, że żołnierze nie czują się komfortowo z tym co wyprawia ten cały Elmeryk. Nie ma powodu by dalej ich zawstydzać i żenować. Zresztą, o on będzie się wtrąca między dwie potęgi, niech się gryzą nawzajem jak chcą. Byleby tylko jemu nie przyniosło to szkody.
Bardziej martwił się nieobecnością Lothela. Co mogło go tak zainteresować? Przeszli już spory kawałek i nadal nie było ani śladu zwiadowcy. W dodatku wszystkie te szczątki i fetor...
Głos intuicji krzyczał ostrzegawczo już po zniknięciu zwiadowcy, co dopiero teraz, w otoczeniu ewidentnych śladów bytowania w okolicy raczej groźnej bestii. Najgorszy był zapach i to nie ze względu na samą woń, ale na obcość. Podczas ataku wija nie czuł nic podobnego, miał nadzieję, że może to woń kanałów osłabiła fetor potwora, ale wiedział, że się oszukuje. Nie cierpiał leźć w objęcia nieznanego.
Kiedy schodzili do pieczary ogłuszył go hałas. Godziny spędzone w podziemiach wyostrzyły mu słuch i węch, a przytępiły wzrok. W dodatku przez większość czasu szli dość cicho i zaskoczenie spotęgowało hałas. Kiedy wszystko już umilkło posłyszał szelest i ciarki przeszły mu po plecach.
W jego umyśle zapaliła się myśl, że może to Lothel się odnalazł, ale myśl ta równie szybko znikła, co się pojawiła. On nigdy nie byłby tak hałaśliwy.
Zamarł nie pewny zagrożenia. Spojrzał na stojącą obok Con. Wskazał jej kuszę, bez słów sugerując, że przedmiot ten może niedługo stać się nader przydatny. Następnie złowił spojrzenie Księżniczki, uniósł rękę, palce miał zaciśnięte w pięść, następnie rozprostował je, robiąc ruch druga ręką, jakby coś odsłaniał i wskazał miejsce, skąd dochodził hałas. Miał nadzieję, że Styryjka pamięta o jego zaklęciu "lampy", które starał się bezgłośnie zasugerować.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 06-02-2015, 21:43   

Szli i szli, a ona milczała, spoglądając z zachwytem na twory Kamiennej Pani. Upajała się widokiem jaskiń, które wyglądały, jakby to sama Avgrunn zbudowała sobie świątynię, piękniejszą niż jakakolwiek wybudowana rękami człowieka. Słuchała szmeru i chrobotań tych, którzy wcześniej byli potężną jednością, a teraz wyściełali powierzchnię kawern jako niezliczona wielość. Czuła, jak wymieniają uwagi, jeden mruczał o wolności i swobodzie, drugi zaś wspominał jak to dobrze było być jednym. Nagle, wyczuła drobne drżenie w lewej dłoni i uświadomiła sobie, że nadal trzyma szarozielony kamyczek, który pokazywała tamtej kobiecie. Uśmiechnęła się pod nosem, wyczuwając, jak robi się coraz cieplejszy. W mowie skał mogło oznaczać to wiele. Ciekawość, chęć zmiany...
Kawerny lśniły czymś pomiędzy turkusem a zielenią, wprawiając ją w dziwny, melancholijny nastrój. Fyllit, jakby na wyczucie, pomrukiem podzielił się z nią wspomnieniem.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt.
Szmer. Nieuchwytny dla ludzkiego ucha, ale wyczuwalny dla Wielości.
Nadeszła Zmiana.
Zmiana, która rozchodziła się, wpijając w Wielość swoje kruche i krótkie korzonki. Zmiana, która pokrywała znaczną część Wielości, wijąc się po niej, okrywając ją swą dziwną, nie-twardą istotą.

Oczywiście, to było jedynie jej ludzkie rozumienie tego, co poczuła. I choć dla skał to był zaledwie ułamek wieczności, dla niej to były niepoliczalne lata rozrostu tego dziwnego czegoś, co oświetlało jaskinię.
Wielość.
W jej umyśle znów pojawił się ten dziwny brak, który pogłębił kłębiącą się melancholię.
Zatrzymali się. Nie zwracała uwagi na otoczenie, rozmyślając o owym braku, dopóki (o bogowie, znowu!) ktoś jej nie przerwał brutalnym pociągnięciem za ramię.
- Ej...! - zaprotestowała cicho, jednak nikt owego protestu nie usłyszał.
Znów się kłócili.
- Ale... - spróbowała im przerwać, ale zrezygnowała. Było jej przykro, że znów kłócą się przez nią, ale nie miała co na to poradzić. Przyłożyła dłoń do czoła, zastanawiając się, skąd się biorą tacy jak ten Wergund, który widać potrafił jedynie się rządzić i chlać.
Przypomniało jej to męża siostry stryjenki, niech bogowie go mają w opiece. Westchnęła cicho i wycofała się do Eriego.
Ruszyli dalej. Korytarz, nienaturalnie okrągły, źle jej się kojarzył. Jakby byli w długiej, kamiennej beczce. Zmarszczyła nos. Zapach unoszący się wokół zdecydowanie nie przypominał ofirskich perfum.
Nagle coś chrupnęło jej pod nogą. W mdłym świetle świeczki coś nieprzyjemnie jaśniało na podłożu. Po chwili zrozumiała, po czym idą.
Szczątki.
Ugryzła się w rękę, by nie pisnąć.
Na szczęście korytarz zmienił się wreszcie w coś normalnego. Miejsce, które przed tysiącami lat umknęło Wielkiej Zmianie. Wyczuła szmer drobnej Wielości i gdy zsunęła się po niej, wysłała jej pozdrowienie. Odpowiedział jej pomruk, który mocno umownie można było uznać za wesoły.
Fetor uderzył w nią tak, że musiała zasłonić sobie rękawem nos i oddychać przez usta, co nieco popsuło jej humor.
Gdy wszyscy stanęli i zrobiło się cicho, znów usłyszała szmer.
Nie był to jednak pomruk Wielości. Wielość była o wiele cichsza.
Strach znów związał jej trzewia w mocny supeł. Zerknęła wielkimi oczami na Eriego, potem na Ylvę. Nie chciała kolejnego spotkania z wijem... chociaż teraz był z nimi ten elf. Skoro wspominali, że mają na niego sposób to niech sobie z nim walczą, ona nie zamierza po raz kolejny ryzykować czyjegoś życia, ani tym bardziej zawalać kolejnej kawerny...
Zacisnęła dłoń na trzymanym w ręku kamyczku, starając się wcisnąć strach w najdalszy zakątek umysłu i zastawić drzwi do niego krzesłem. Żadna panikująca magini nie jest tu teraz potrzebna... skup się!
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Szrapnel 
Villsvin


Wysłany: 07-02-2015, 01:33   

Szrapnela zadziwiało jak długo Wergundowie i Styryjczycy wytrzymują ze sobą w spokoju. A w każdym razie wytrzymywali.
Wszystko przez tego zarozumialca, Elmeryka - Znali się od parunastu minut, ale on miał już wyrobione zdanie na jego temat. - Wydaje rozkazy i uważa się za najważniejszego chociaż jest inaczej
Oparł się o ścianę przysłuchując się sprzeczce. Jego myśli znowu zaczęły odbiegać w kierunku Emilii. Zorientował się, że tak się dzieje od kiedy tylko dołączyli do tego oddziału.
To pewnie jakieś zaklęcie. Trudno, przeżyję to jakoś
Konflikt zaostrzał się coraz bardziej. Wergund nie przewidział, że szydzenie sobie z kompanów może się źle skończyć. Gwardziści już trzymali dłonie na rękojeściach, a Keith znalazł się na odległość oddechu od nieostrożnego szlachcica. Szrapnel uśmiechnął się mimowolnie. Przyjemnie się ogląda takie przedstawienia. Gdy kłótnia została zakończona przez Ylvę, znów ruszyli w drogę. Najemnik bez słowa zajął miejsce na tyle. Nie skomentował plamy kwasu na kamieniu. Przynajmniej nie głośno, ponieważ pod nosem kontynuował wiązankę wszystkich przekleństw jakie znał. Gdy wchodzili do okrągłego tunelu, w twarz uderzył go potworny odór. Chciał zwymiotować, ale od dłuższego czasu nic nie jadł więc nawet nie było czym. Po chwili zaczął się przyglądać reakcjom pozostałych na wątpliwie przyjemny zapach i szczątki ścielące podłoże. Szczególnie spodobała mu się reakcja czarodziejki gdy nadepnęła na kość i skruszyła ją z głośnym chrupnięciem. Następne parę kości rozdeptał z premedytacją, uśmiechając się przy tym wrednie. W momencie wejścia do pomieszczenia i usłyszeniu niezbyt przyjacielskiego pomruku, ochota do żartów przeszła mu momentalnie. Powoli i w całkowitej ciszy wyjął pałasz, zrobił pół kroku do tyłu i spojrzał się wymownie na Ysgarda. Jego doświadczenia z wijami nie należały do najlepszych, jak na razie.
_________________
"Pole rażenia granatu jest zawsze o metr większe niż zdołasz uciec"
 
 
Onfis 

Wysłany: 09-02-2015, 19:32   

-No to niech się teraz Wergundia na coś przyda - pomyślał Nathaniel patrząc na ustawiający się mur tarcz. Jednocześnie pożałował w duchu, że nie zabrał se sobą długiej włóczni, ale kto mógł przewidzieć, że pod ziemią znajdzie sie miejsce na posługiwanie sie bronią drzewcową. Wyciągnął więc pałasz i stanął zasłaniając sobą maginę. Jeśli to znowu wij, to "magiczni" byli ich największą szansą. Poza tym z martwą Emilią całą misje też szlag trafiał. Przesunął wzrokiem po zgromadzonych za wergundzką linią. Po kuszy w rękach sanitariuszki, która mogła jeszcze uratować im życie. Że w sensie kusza. I sanitariuszka też. Spojrzał po twarzach pozostałych gwardzistów i chwile dłużej zatrzymał wzrok na Ylvie, oczekując może rozkazów. Elidis machał rękami. Pewnie przygotowywał jakieś zaklęcie.
-Mam nadzieję, że nie wysadzicie nam tego tunelu na głowy - mruknął w stronę magów - Pognietlibyście mi kapelusz.
Wsłuchał się w szmer. Wszystko jakby zamarło w oczekiwaniu na nadchodzące stworzenie lub stworzenia. Odetchnął głęboko. On nie miał zamiaru tak stać, w Gwardii przydawały się żelazne nerwy, ale w tym wypadku przyda się też odrobina jaj.
-Oby to były tylko szczury - pomyślał i cisnął pochodnię w ciemność przed sobą.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-02-2015, 00:47   

Stojący tuż obok Keithen uśmiechnął się blado na wspomnienie o zgniecionym kapeluszu i wyciągnął rapier.
- Tak, żebyś wiedział, Nat, zawalania czegokolwiek na dzisiaj stanowczo mam dość. Osłonisz mnie? - ostatnie słowa były skierowane do Convolve - Ktoś to musi wypłoszyć.
- To nie jest najlepszy z pomysłów - mruknęła Ylva - Puść ich przodem, mają tarcze.
- I kolczugi, dzwonią na kilometr. Dam radę.
Styryjka skinęła głową, poprawiła kapelusz i także dobyła broni, łapiąc odruchowo obiema rękami, zaklęła pod nosem. Rozejrzała się, zobaczyła sygnał od Elidisa, potwierdziła gestem.

Przed wami teren lekko opadał, z waszej lewej zdawał się urywać niewielkim, może metrowej wysokości uskokiem, stamtąd, gdzie staliście, nie dało się zobaczyć, czy to był pionowy uskok, czy też po prostu bardziej stromy. Z prawej z kolei piarg schodził łagodnie aż do niknącej w półmroku ściany, tak że dojście w szyku do zacienionego miejsca zdawało się tamtędy być możliwe.
Roderyk zorientował się, co planują Styryjczycy i skinął do swoich.
- Prawą stroną, w szyku, powoli! - nakazał półgłosem.
Tymczasem Keithen ruszył powoli w lewo, stawiając ostrożnie stopy. Obejrzał się, patrząc czy Convolve jest gotowa do strzału, a Elidis do rzucenia zaklęcia, po czym przyklęknął
Wergundowie, utrzymując cały czas równą linię, zeszli na dół. Z miejsca, które obserwowaliście, dał się słyszeć chrobot i szurgotanie, coś poruszyło się w ciemności,reagując na pojawienie sie intruzów w zasięgu wzroku. Keithen czekał na to. Kamieniem trzymanym w lewej ręce cisnął mocno w stronę, z której dochodził odgłos. Trafił, bo usłyszeliscie głuche brzdęknięcie i krótki wizg. Coś uniosło się w ciemności, wychodząc w oświetlony przez pochodnie obszar.
- Stary znajomy - krzyknął gwardzista, podsumowując to, co juz wszyscy widzieliscie. Usłyszeliście kłapanie kleszczy i syk. Keithen w ostatniej chwili uskoczył przed lecącym w jego kierunku kwasem, który zasyczał, rozbryzgując się na kamienie, przeturlał się po krawędzi uskoku, umykając ciosom kleszczy.
- Elidis, rzucaj! - zawołała Ylva ruszając w kierunku uskoku, wij jednak zostawił Keithena, uniósł się na pełną wysokość, tak, że jego łeb wydawał się pełznąć po sklepieniu. Zakłapał kleszczami i rzucił się prosto w kierunku Emilii.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,21 sekundy. Zapytań do SQL: 14