Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #11.1
Autor Wiadomość
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 01-12-2014, 00:22   

Schyliła się po nóż który leżał na bruku, ten pożyczony od styryjczyków. Podparła dłoń na naramienniku Octavia a drugą ręką wsunęła za basek broń.
- Oddam potem. - Mruknęła ochryple do gwardzisty.
Każdy krok był problematyczny jednak starała się nie okazywać tego.


//Piszę krótko bo mój komputer ma ze sobą wybitne problemy emocjonalne.//
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 01-12-2014, 01:30   

- Dobrze się domyślam, że Toruviel też miała coś oddać porywaczom? - wyszeptał Octavio, starając się jednocześnie iść na tyle powoli by nie męczyć zanadto Convolve i jednocześnie na tyle szybko, by dotrzymać kroku elfom. Świeżozasklepiona rana na udzie pulsowała ciepłem. Miał już okazję nieraz poznać podobne uczucie w osadzie Krevaina. Wiedział dobrze, że nie powinien teraz jej nadwyrężać przez długi czas.
- Proponuję ich pośledzić aż do zleceniodawców w takim razie - kontynuował szeptem - Tym razem mam nadzieję, że obejdzie się bez walki... Conv, tym razem nie rwij się do biegu bez ostrzeżenia, dobra? - uśmiechnął się lekko ironicznie do medyczki.
_________________
2013 II turnus - Owizor Rożenek, szpiegujący dla Imperium mag ziemi z Ofiru
2014 II turnus, Epilog - Argan Rożenek, styryjski dezerter podszywający się pod liryzyjskiego możnego Octavia Lecorde

Nelramar - Oberon Williamson, nekromanta-sadysta podszywający się pod elfa // Ohtat'Penatis Idril - elficki dowódca gardzący po równo Wergundią i Styrią
2015 I turnus - ponownie Owizor Rożenek który to nawrócił się, by jako Sędzia Rega Ludmir romansować z pewną elfką [+]
2015 turnus +18 - Archibald dar Bregen, samozwańczy książę o słabej psychice
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-12-2014, 04:31   

Deszcz jakby zelżał. Nie waliła już w was ściana wody, a jedynie rzadka wodna mgiełka drobnych kropel. Za to kiedy wyszliście na nabrzeże, otwarte od strony morza, poczuliście wiatr. Byliście przemoczeni do samej bielizny. Zwłaszcza Octavio i Convolve, z których dodatkowo powoli schodziła wywalona przez organizmy do żył adrenalina, odczuli to dotkliwie jako dojmujące zimno.
Na nabrzeżu paliło sie jeszcze kilka maźnic, jako że miały formę zamkniętych metalowych "klatek" z zamkniętą górą, z których światło wydobywało sie bokami, niektóre nie zostały zalane. Słyszeliście też huk fal, w obrębie akwenu portowego mniejszy, choć słychac było trzeszczenie przycumowanych łodzi i desek pomostów. Za to od strony wałów i klifu przy Przesmyku dochodził miarowy, rytmiczny huk, ryk wzburzonych fal, tłukących w skalne ściany.
Dookoła nie było żywej duszy, ale i tak uznaliście, że paradowanie środkiem placu na widoku ewentualnych obserwujących was z okien ludzi nie byłby dobrym pomysłem.
Przy targu rybnym widać było tylko konstrukcje straganów i walające się skrzynki. Elidis podszedł tam rozejrzeć się, ale nic nie znalazł. Ani śladu Toruviel, Jarrida, pozostałych gwardzistów. Nie było też żadnych śladów, ale ulewa mogła zmyć wszystko łącznie z wiadrami wylanej krwi.
Uznaliście, że najlepszym kierunkiem będzie Przesmyk. Zdaje się, że to właśnie tam zazębiały się różne poszlaki, Przesmyk przewijał się jakoś w relacjach wszystkich zainteresowanych. Stojąc na portowym nabrzeżu spojrzeliście w tamtym kierunku.

Przesmyk to była bardzo wąziutka ścieżka, wiodąca na zewnątrz miejskich murów samą krawędzią klifu. Mur wznosił się po lewej stronie od was, wysoko, teren na niespełna 200 m wznosił się co najmniej o 50 m w górę. Na szczycie wału płonął ogień, była tam baszta strażnicza, jednak nie było możliwe, by wartujący tam ludzie mogli widzieć cokolwiek na samym klifie.
Ruszyliście w tamtą stronę.
Wyszliście z obszaru targowego, mijając najbardziej wciętą w ląd część Zatoki Kupieckiej. Dalej był obszar magazynowy, w mijanych budynkach nie było widać okien, rozjarzonych światłem świec, ani markiz sklepowych na parterach. Murowane nabrzeże z drewnianymi pomostami ciągnęło się do końca zatoki, dalej był naturalny grunt, w tej chwili rozmoknięty i śliski. Na granicy bruku była jeszcze studzienka kanałów burzowych, w tej chwili zamieniona w mały wir błotnistej mazi.

Poszliście dalej.

Trafiliście na nich w tym miejscu, gdzie przesmykowa ścieżka wychodziła w mieście na niewielki placyk, schowany przed wzrokiem strażników na murze sporym załomem skalnym. Leżało tu trochę smieci, to było miejsce lubiane przez mieszkańców, ale uznawane za dość niebezpieczne.
Pierwsze ciało leżało na samej krawędzi klifu. Zginął od sztychu noża lub miecza, leżał z szeroko rozpostartymi ramionami i oczami wpatrzonymi w płaczące niebiosa. To był elf, ohtat'yaro.
Kilka metrów dalej na ścieżce leżał Jarrid. Gwardyjski kapelusz spoczywał metr od niego, w błocie. Gwardzista leżał na boku, płaszcz rozpostarty szeroko walał się w błocie, częściowo owijając też nogi zmarłego, potężna rana, od której zginął, ciągnęła się krwawą szczeliną przez cały bark i część szyi. To było potężne, pewne cięcie. Styryjczyk nawet po śmierci nie wypuścił miecza, zaciśnięta na rękojeści dłoń była zesztywniała i sina.
Pozostałych znaleźliście w najbliższej okolicy. Najdalej spoczywał jeden ze Styryjczyków, na samej ścieżce przesmykowej. Jedno ciało zostało też zrzucone z klifu w dół, widzieliście je wyraźnie, płaszcz czerniejący na skałach.
Oprócz Styryjczyków był jeszcze jeden elficki wojownik. Mnóstwo śladów walki, zlewajacych się w błocie w jedną niewyraźną breję...

Pierwszą reakcją styryjskich wojowników było sprawdzenie terenu na wypadek ataku. Zanim zajęli się ciałami towarzyszy, najpierw zabezpieczyli żyjących. Trudno było nie zauważyć, jak bardzo chcieli w tym momencie znaleźć kogoś, kto zechciałby zaatakować...
Jednak nikt się nie pojawił.
Ten z gwardzistów, który modlił się przy Conv, teraz przyklęknął przy Jarridzie. Zastygł tak w nieruchomej pozie, widzieliście w mdłym świetle tylko zmrużone oczy i zaciskaną na rękojeści miecza pięść. Po chwili przyłożył rękę do czoła i pokręcił głową. Nie odezwał się, spojrzał tylko na Elidisa. W tym spojrzeniu było tyle emocji, że elf, gdyby był trochę mniej odporny psychicznie, pewnie by uciekł.
Wyrzut. Był z wami i ratował obcych ludzi, gdy jego towarzysze ginęli.
Pretensja. Posłano ich jako obstawę największych wrogów, jako ochroniarzy elfiej dyplomatki. Umarli dla obcej sprawy daleko na obcej ziemi, bez sensu, bez chwały, bez powodu.
Pytanie. Dlaczego?
Gniew. Wszystko poprzednie było mało ważne. Ważne będzie tylko to, by dostać tego kto to zrobił. Dzieci Tavar potrafią się mścić tak, że pamięć o tym zostanie przez pokolenia.
Gdy wstał, miał twarz pobladłą, woda spływała mu po włosach, więc nie mogliście rozpoznać, czy miał łzy w oczach.
- Khorani musi się o tym dowiedzieć. Jeśli będzie trzeba, rozbierzemy to cholerne miasto do ostatniego kamienia, ale znajdziemy skur*ysynów - wysyczał przez zaciśnięte zęby.

Toruviel nie było ani śladu.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 01-12-2014, 13:53   

Octavio nawet nie przypuszczał, że będzie wciąż pamiętać aż tyle przekleństw z czasów frontu. Tym razem zresztą nawet nie starał się wypowiadać ich po cichu. Dotyczyły głownie opisanych barwnymi i wyjątkowo niecenzuralnymi przymiotnikami ludzi czyhających na życie i wolność mieszkańców Styrii. Zdążył się jednak ugryźć w język nim wyuczona niegdyś od nieżyjącego już towarzysza z tentara ke’empat wiązanka dotarła do "szpiczastouchych okrutników".
- Co teraz? - mruknął chwilę po przerwaniu wiązanki.
Nie czekając na odpowiedź, delikatnie wysunął swoje ramię spod ręki Convolve i podszedł w stronę ścieżki przesmykowej. Ruchem głowy dał znak stojącemu w tamtym miejscu styryjczykowi, by cofnął się za jego tarczę, którą zastawił na wszelki wypadek drogę. Niemalże przylgnął do ściany ustawiając się tak, by ewentualny napastnik biegnący od strony ścieżki chcąc go wyminąć zmuszony byłby przechodzić samym krańcem przepaści.
Nie lubił tego. Nie lubił pilnować bezpieczeństwa, ustawiając się plecami do dyskusji. Ale cóż... bycie tarczownikiem wyrobiło w nim już dawno temu odruch stawiania bezpieczeństwa grupy na pierwszym miejscu.
 
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 01-12-2014, 18:10   

Jej palce kostniały pod wpływem deszczu, do tego nakładało się jeszcze zimno naramiennika towarzysza. Mokry ubiór i pozlepiane włosy sprawiały, że wygadała jak siedem teralskich nieszczęść o oczach błyszczących ze zmęczenia w świetle jeszcze tlących się latarni. Poniewczasie przypomniała sobie płaszczu zostawionym na skrzyni, jednak nie było już po niego powrotu. Jego obecność nic by nie zmieniła.
Huk rozzłoszczonego morza przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Zawsze podziwiała ten ogrom wód bojąc się wstąpić na pokłady okrętów. Ona była dzieckiem rozległych lasów oraz złocistych pól, brakło jej odwagi by wkroczyć do królestwa Tulvy. Za to podziwiała Meriel, tak delikatną istotę która zawsze była uśmiechnięta od ucha do ucha a zarazem nie miała problemu by wkroczyć na pokład i zatańczyć na deskach podczas sztormu. Zginęła właśnie w takim morzu, rozwścieczonym, pełnym gorzkiego żalu bogini. Tak, jakby Tulva tego dnia również kogoś opłakiwała. A kto wie, może nie mała tu władzy? Od momentu pojawienia się na jej ramieniu symbolu bogini miała dziwne sny. Czasem było to ogromne złote oko utkwione w paszczy jaszczura, jednak ludzkie, myślące nie zaś bezlitosne i głodne. Czasem był to smak triumfu gdy łupina z desek nie poddaje się sile fal, gdy człowiek zwyciężał nad morzem przy pomocy własnych ramion. Było jeszcze wiele, wiele innych snów do których wolała nie wracać. Jak na przykład ten o lecącej strzale, dążącej do celu bez przeszkód, o teralskim wojowniku który pomagał podnieść się w tym czasie przyjacielowi. Bełt trafił tuż nad broszką spinającą płaszcz obryzgując ją krwią. Tą samą którą potem dostała wraz z listem kondolencyjnym.
Nie! Nie!
Odepchnęła te myśli skupiając się na rzeczywistości, uważny obserwator mógł dostrzec walkę która toczyła sama ze sobą, chociaż próbowała to ukryć. Musiała żyć teraz, nie wtedy. Kobieta która opłakiwała tak wielu zmarłych już nie żyła. Już od dawna.
Gdy wkroczyli na pole bitwy początkowo trzymała się ramienia Octavia, zacisnęła tylko mocniej palce na naramienniku i obserwowała co tu się stało. Kolejny huk rozdarł cisze, ulewa przeszła w mżawkę. Powstrzymała rosnące uczucie bezradności jedną myślą. Musi przecież dać radę.
- Dam sobie radę. - Wyszeptała gdy Octavio zdecydował się na pójście w przód i zabezpieczenie terenu. Chociaż przy tych słowach żałośnie wyglądała obejmując własne ciało ramionami.
W końcu zdecydowała się na podejście do styryjczyka, tego co przed chwilą sam ratował jej życie i z nią modlił się nad osobą Octavia. Musiała spełnić swoje obowiązki wobec tego ludu, to oni przyjęli ją jak swoją dając nową nadzieję. Nie była kapłanką, nie była przez nikogo do tego wyznaczona, sama zrozumiała tę rolę wraz z kolejnymi wizjami zsyłanymi przez boginię. Właściwie kim była? Sama nie wiedziała. Czy ona powinna to robić? Kto wie, ale ktoś musiał.
Uklękła na bruku obok bezimiennego dla niej wojownika. Poprawiła mu płaszcz tak by zasłonił ranę, kapelusz położyła na piersi zasłaniając krwawą plamę. Dotknęła dłonią zimnego martwego policzka, podążyła za wzrokiem zmarłego ku niebu, płakało.
- Bogini opłakuje swoje dzieci. - Powiedziała szeptem, te słowa nie były jej, same przychodziły. Zwróciła twarz znów w stronę nieznajomego, palcami zamknęła jednym ruchem jego powieki, wyglądał jakby spał. - Nie poddałeś się, aż do końca przyjacielu. Jednak tam skąd dociera do nas twa obecność nie ma powrotu. Odpoczywaj, twoja służba się skończyła. Niech ten sen będzie ci miłym, pozbawionym cierpienia i straty. Strachu nie zaznałeś, dotrwałeś do końca. - Mówiła, jakby sama do siebie. Może chociażby w ułamku załagodzi poczucie straty jej wybawicieli. - To nie ty powinieneś tu leżeć, a twoi oprawcy. Jednak teraz śpij. Są tacy co osądzą ich za twą krzywdę.
Słowa. Słowa żałoby. Jak bardzo by chciała nigdy nie zaznać tego uczucia, tak bardzo chciała nie tęsknić za najbliższymi. Przypomniał jej się tekst ballady, nie był jednak stosowny chociaż melodia...
Z szumem morza i deszczu uniósł się jej głos, starała się to robić cicho, robiła to dla bogini, nie dla uszu śmiertelnych. Tekst wyraźnie odcinał się w jej głowie jednak tylko melodia była ważna.
    A kiedy chcieli wracać
    Do fiordów i do żon,
    Nie było już powrotów,
    Najbliżej było dno.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
Ostatnio zmieniony przez Powój 01-12-2014, 18:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 01-12-2014, 22:11   

Elidis wyprostował się, wziął trzy głębokie oddechy.
Po czym zaczął kląć.
Bez słów, tylko poruszał ustami jakby wrzeszczał na całe gardło i żywo gestykulował chodząc w różne strony. Po ruchach warg jasne było, że mówi w narzeczu elfów.
Psia krew, kiła, cholera, syfilis, malaria!! To moja wina. MOJA! Niedopatrzenie, niedociągnięcie, głupota...
NIE! Nie...
Działaj, działaj, później się nad sobą poużalasz, wciąż możesz jeszcze...

- A w rzyć orka z tym wszystkim! - powiedział już nagłos mocno zirytowanym tonem. - Lothel!
W tym momencie fragment cienia, rzucanego przez mur miejski, ożył i przybrał ludzką postać.
Odziany był w spięty szerokim pasem, czarny dopasowany kaftan z kapturem i przedłużonymi z tyłu połami. Po sylwetce jasne było, że to mężczyzna, a imię zdradzało elfickie pochodzenie.
Jego twarz, prócz kaptura zasłaniała dodatkowo czarna chusta znad której wyzierały świdrujące, bursztynowe oczka i pas bladej skóry, które razem upodabniały go nieprzyjemnie do Podziemnego Elfa.
Waszej uwadze nie umknęły także wystające znad barków zakrzywione rękojeści dwóch mieczy.
- Panie? - elf zwrócił się do Elidisa.
- Przeszukaj to miejsce, niech nic nie ujdzie twojej uwadze. Zapłacą za to - spojrzał na poległych Styryjczyków - za wszystko.
Lothel skłonił lekko głowę. Wystąpił na środek pola bitwy, rozłożył ręce i zaczął mruczeć pod nosem. Po chwili szybkim ruchem ręki wyrysował dookoła siebie krąg, wyciągnął cztery krucze pióra z ukrytych w kaftanie kieszeni i rozłożył je w kierunku czterech stron świata. Ukląkł i zaczął recytować słowa zaklęcia jak mantrę modlitwy.
Dobrze. Teraz jeszcze...
Elidis podszedł do modlącego się Gwardzisty. Musiał utrzymać morale, nie mogli teraz rzucić się sobie do gardeł. Musiał też być bardzo ostrożny, ból tego człowieka był wielki, świeży, a co gorsza, uzasadniony.
Ukląkł przy Styryjczyku i Conv. Poczekał, aż przerwą modły, mężczyzna podniósł na niego wzrok kipiący emocjami. Elf wytrzymał spojrzenie.
Ich spojrzenia były całkowitymi przeciwieństwami. Pełen młodzieńczego zapału, świeży ogień Styryjczyka spoglądał w wiekowe oczy elfa, w których lata bólu ugasiły płomienie, a umieściły lodowiec.
- Nie umiem sprawić by opuścił cię ból, zresztą to niewłaściwe - zaczął powoli. - Ale mogę odpowiedzieć ci na pytanie, po co. Dla Styrii - mężczyzna parsknął pogardliwie, elf jednak kontynuował. - Tubylcy w końcu zaatakują wasze ziemie, odeprzecie ich, to fakt. Ale tylko jeżeli będziecie mieli pokój od Wergundów. Ci... Mordercy - jakby wypluł to słowo, - którzy ich zabili wiedzą dobrze, że jeżeli rozmowy zawiodą tu to zawiodą też później. Dlatego właśnie Jarrid umarł dla Styrii, nie dla Aenthil, czy Wergundi, ale dla Styrii - zawiesił głos, dał wybrzmieć słowom. - To ,w rzeczy samej, miejsce wielkiej chwały - powiódł ręką wokół. - Elfowie i Styrjczycy walczyli tu razem dla wspólnej sprawy. Myślisz, że Jarrid, albo ci Othat zastanawiali się kto z nich ma długie uszy, albo kto kogo wyznaje? - spojrzał mu w oczy.
Patrzył przez jakiś czas w niebo. miał nadzieję, że to pomoże utrzymać ich razem, przynajmniej w trakcie walki. Zostało jeszcze tylko jedno.
Wyciągnął prawą rękę nad głowę Styryjczyka, lewą złożył na sercu. Zaczął szeptać słowa modlitwy. Po chwili wstał i podszedł do Lothela, sprawdzić jak sobie radzi.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Elidis 01-12-2014, 22:12, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 02-12-2014, 00:18   

Octavio nie wytrzymał. Na dźwięk zupełnie obcego głosu przestał patrzeć na drogę i odwrócił się zobaczyć, z kimże to rozmawia Elidis...
A potem jego szczęka wylądowała gdzieś na dnie klifu nad którym stali (w przenośni rzecz jasna).
Ifryt jakiś, czy ki diabeł!? - przemknęło mu przez myśl.
Chwilę tak przyglądał się dziwnemu przybyszowi. Na szczęście ów wydawał się być przyjaźnie nastawiony do Elidisa.
Gdy już upewnił się, że i tak niewiele się dzieje bo sam elf coś tłumaczy Styryjczykowi, Convolve się modli, zaś czarnozakapturzony jegomość odprawia jakiś rytuał, odwrócił wzrok z powrotem w stronę ścieżki. Westchnął z irytacją i ponownie ustawił się w pozycji obronnej.
Kolejny już wraz w ciągu ostatnich kilku miesięcy przeklinał fakt, że jako zbrojny musi odstawiać niuanse magiczno-polityczne na dalszy plan, na pierwszym miejscu stawiając bezpieczeństwo. Przysiągł sobie w myślach, że gdy tylko będzie miał okazję, dowie się kim owa wyczarowana postać jest.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-12-2014, 02:00   

Gwardzista wysłuchał tego, co mu chcieliście powiedzieć, nie spoglądając ani razu na żadne z was. Z zaciśniętymi szczękami spoglądał na zwłoki dawnego towarzysza. Stał. Milczał. Wiatr przebijał mokre ubrania całej waszej trójki, sprawiając, że zaczęliście dygotać. Choć może nerwy też coś miały z tym wspólnego.
Styryjczyk milczał.

Lothel także milczał, to znaczy nie wydawał dźwięku, ale jego usta poruszały się, jakby mówił. Wodząc dłońmi przez powietrze wodził wzrokiem za niewidzialnymi dla was kształtami, przesuwając je, odganiając, przyciągają, przyglądając się im, bezgłośnie do nich mówiąc.
Czarne pióra, które rozłożył w błocie, przyciśnięte kamieniami drgały na wietrze i szamotały się. Wydawało się, że słyszycie krakanie kruka.
Wreszcie zamaskowany wykonał gwałtowny gest, jakby rozsuwał zasłonę na oknie. Na chwilę znieruchomiał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach, po czym wstał powoli.
Podszedł do Elidisa, rozejrzawszy się najpierw, gdzie są pozostali i bardzo cicho powiedział:
- To bardzo zła noc...
Mina Elidisa i jego uniesiona brew mówiły "doprawdy...?", jednak powstrzymał się od komentarza.
- Ludzie. Wielu - zaczął mówić cicho i szybko, jakby przedstawiał to, co widział na niewidocznym obrazie - Jeden elf. Zmęczeni, bardzo. Czujni. Wojownicy. Elfka, przyszła ze Styryjczykami. Bardzo wystraszona. Nie o siebie, jej mysli tworzą sferę wokół tego drugiego elfa. Walka. Ona walczy. Oni też, ale przerywają. Czujność, oczekiwanie. Gniew. Ona odchodzi. Nie do miasta. Dalej na klif - Lothel zmrużył oczy, jak ktoś oślepiony światłem - Wtedy gniew. Strach. Walka. Śmierć. Elidisie - spojrzał na ciebie dużo przytomniej - oni walczyli między sobą. Ohtat i ci gwardziści. Nie rozumiem. Oni też nie rozumieli. Ale był ktoś jeszcze, tamci ludzie. Drużyna. Bezwzględni. Sprawni. Czujni. Mądrzy. To jest zła noc.

Tymczasem Powój klęczała dalej przy poległych. Obydwaj gwardziści zakończyli przegląd pobojowiska. Ten, który przedtem klęczał w modlitwie, odpiął czarny płaszcz i okrył nim sanitariuszkę, podnosząc ją za ramiona.
- Za wszystko, co zrobiłaś, dzięki ci - powiedział cicho - Za każde twoje słowo. Miał na imię Jarrid. Jarrid Horveth. Jego żona zginęła w Cotaperi na początku wojny. Przeszedł cały szlak bojowy razem z pertama, wyróżniony za zasługi służbą w gwardii. Jego córeczka mieszka w Perbatasan pod opieką dobrych ludzi. Jeśli kiedykolwiek tam będziesz... - popatrzył jej głęboko w oczy i lekko się uśmiechnął - Niepotrzebnie to mówię, przecież sama to wiesz.
Spojrzał na towarzysza.
- Moer, leć z wiadomością. Potrzebuję tu oddziału, przynajmniej dziesiątki. I ulundo. Znajdziecie mnie, pójdę tropem, będę wam zostawiał znaki - nałożył z powrotem kapelusz i starł wodę z brody - Znajdę tę elfkę, a z nią... ich.
- Błogosławieństwo Pani, Keithen - tamten klepnął go po ramieniu i zasalutował, po czym odwrócił się, gotów do biegu w kierunku miasta.

Octavio
przeciwników nie było widać. Za to jeszcze chwila i nie będziesz w stanie utrzymać miecza w dłoni, z zimna nie czujesz już palców. Szczękanie zębów zaczyna grozić uszkodzeniem ich.
Pomyślałes, że jeśli się nie ruszysz, to zostaniesz tu już na zawsze, jak dygoczący lodowaty posąg. Podszedłeś parę kroków do przodu, w miejsce na ścieżce, z którego było widać jej dalszą część, skręcającą w lewo.
Po twojej prawej huczało morze. Falująca przestrzeń, ciemność, dźwięk bałwanów, odbijający się echem od skał. Do tego zimno i zmęczenie. Zakręciło ci się w głowie.
Spieniona, czarna woda runęła w twoją stronę przez przestrzeń...
Odruchowo rozrzuciłeś ręce, błoto z donośnym plasknięciem klapnęło cię w tyłek, butami wbiłeś się w grunt. Straciłeś równowagę, mało brakło, a runąłbyś z klifu w dół.
Poczułeś na kręgosłupie gorącą strużkę potu. Nagły przypływ adrenaliny. Już nie było ci zimno, serce łomotało jak porąbane. Gwałtownie cofnąłeś się w tył, w górę skały, szorując zadkiem po glebie, palce wbijały się w błoto, ślizgały się.
Aż nagle trafiły na uchwyt.
Zdziwiłeś się tak bardzo, że jak tylko zdołałeś uspokoić się i odpędzić panikę, przyjrzałeś się temu, co trzymałeś. To była kotwa, stalowa kotwa, wpuszczona w wywiercony w skale otwór na samorozporowym kołku. Rozejrzałeś się. Były jeszcze dwie takie. Przy tej twoje paniczne wierzganie zatarło wszelkie ślady, ale przy dalszych dało się rozpoznać rów, wydarty w miękkim gruncie przez przesuwającą się linę. Liny nie było widać.
Powolutku przysunąłeś się do krawędzi, spojrzałeś w dół klifu. W kierunku miasta (czyli w prawo, stojąc przodem do morza) widziałeś czerniejący na skałach styryjski płaszcz. Spojrzałeś w lewo. W skale widać było ścieżkę, idącą w pionie, jak wydartą butami kogoś, kto schodził lub wchodził z pomocą liny. Poniżej dostrzegłeś wodospad - ze skały wylatywał spory strumień wody, lecąc w dół prosto do morza. Na oko blisko 30 metrów poniżej ciebie.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 02-12-2014, 02:48   

Zamilkła czując na twarzy kropelki deszczu, chłód ogarniał jej ciało nie tylko z zewnątrz, ale i gdzieś w głębi mając swe ognisko. Spod zmrużonych powiek obserwowała niebo, ciemny tabun chmur mieszał się pod jej spojrzeniem, bałwany szarości tworzyły kolumnadę podniebnego królestwa. Czy o było przeznaczeniem wszystkich? Legnąć gdzieś na ziemi w zapomnieniu, w końcu tylko garstka będzie pamiętać, tylko garstka wspomni. Czy i mnie to czeka?
Dopiero dotyk ciepłego materiału przywrócił jej myśli do rzeczywistości, naciskowi na ramiona poddała się bez oporów spoglądając na styryjczyka. Wełna przyjemnie drażniła jej kark i szyję gdy zgrabiałymi dłońmi zaplątał sznureczki okrycia pod szyją.
Czy wiedziała o co chodzi? Tak, jakaś jej część wiedziała. Ten rodzaj intuicji narodził się w niej niedawno i wciąż nie potrafiła do końca określić słowami swoich słów jednak wiedziała.
- Wiem. Nie martw się, wiem. - Gdy zaś jej rozmówca odwrócił się do towarzysza z rozkazami poprawiła okrycie. Chociaż pokryte warstewką deszczu zdarzyło się parzyć dłonie uzdrowicielki które pod wpływem zimna i wiatru przypominały bardziej kostki lodu niż uścisk żywej osoby. Uczucie to jednak przyjęła z wdzięcznością utkwioną w zielonych oczach, ciepło powoli rozchodziło się falami po mięśniach. Świadoma była jednak, że tą przygodę przypłaci co najmniej tygodniem w łóżku w towarzystwie ziołowej herbaty i kataru.
- Niech Bogini Cię chroni, Moerze. - Rzuciła za styryjczykiem z lekkim uśmiechem. I kto by pomyślał, że miała dwadzieścia parę lat na karku? Zachowywała się jak kapłanka z wieloletnim doświadczeniem... Prawie. Ale cóż, służba nie drużba, wymagano od niej szybkich i rozsądnych reakcji natomiast wojna też zrobiła swoje. Dopiero teraz zwróciła się do Keithena. - Dziękuję... -Chciała dodać coś jeszcze lecz wtedy odgłos przewracającego się Octavia odwrócił jej uwagę. Była gotowa skoczyć do niego, lecz szybko zreflektowała się, że to skończyłoby się upadkiem z urwiska. Śliska ścieżka i zmęczenie to nie było dobre połączenie.
Postąpiła jednak parę kroków w stronę mężczyzny.
- Octavio? - Pytanie czy wszystko w porządku byłoby bezsensowne, nic nie było w porządku a czas im uciekał.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 02-12-2014, 18:41   

Elidis poczuł nagłe uderzenie krwi w skroniach, które zaowocowało chwilową ciemnością przed oczami.
Walczyli ze sobą...?
Zacisnął gniewnie usta
Jakże obłudne zdały się teraz jego słowa skierowane do Stryryjczyka. A przecież nie taka była jego intencja. Nie chciał kłamać, ani też ranić tego człowieka, a jednak tak się stało. Przeklęty los.
To rzeczywiście była zła noc.
- Nikt nie może się dowiedzieć tak długo, jak sami nie mamy pewności co do tych wydarzeń - syknął cicho do Lothela w języku elfów. - Jeżeli Astendent... Nie teraz - myślał na głos w ciąż po elficku.
- Musimy ruszać. Toruviel i Astendent niedawno tu byli, pojawił się też oddział innych zbrojnych. Udali się na ten klif, powinna być ty ścieżka, która, jak myślę, znalazł właśnie pan Octavio... - mówił idąc już w stronę klifu, Lothel stał się jego cieniem, niby spokojny, ale cały czas czujny.
Podał rękę leżącemu na klifie mężczyźnie, razem z Lothelem postawili go do pionu
- W górę pancerniaku – stęknął z pewnym wysiłkiem, Octavio swoje ważył, a w dodatku miał na sobie tę przeklętą zbroję. - Conv dasz radę zająć się Octaviem? Musimy być cisi i szybcy, zawłaszcza jeżeli droga prowadzi do jakichś tuneli - starał się mówić przyjaznym tonem, ale przez zmęczenie wychodziło mu to topornie.
Zmęczenie. Dopiero teraz je poczuł. Zakręciło mu się lekko w głowie, ale ustał.
Dziwne. Przez długi czas nic nie odczuwał. To pewnie ten moment chwilowego rozprężenia gdy czekał aż Lothel skończy rytuał.
Gdy znów rzuci się w wir pracy zaraz mu pojaśnieje w głowie.
Jednakże mogło to też być spowodowane wagą odkrycia elfa. Możliwości kłębiły się w jego głowie. Od niedorzecznych, przez dziwne, po banalne. Wszystkie odrzucał, w rządną nie chciał wierzyć, ale pewnym faktom ciężko było zaprzeczać.
Na przykład, skąd się tu wzięli ci Othat? Przyszli z Toruviel? To możliwe, ale co jeżeli przyszli z Astendentem? A jeżeli tak to elf bynajmniej porwany nie był. I to starcie. Po co mieliby ze sobą walczyć? To nie miało sensu. Ale Toruviel... Ona też wzięła udział w starciu, a na pewno wśród zabitych nie było jej ojca. Odeszła na klif... Gwardia walczy z Othat. Bezsens. Paranoja.
Tereferepumpum! – skarcił się w duchu, piętnując własny brak błyskotliwości.
Powinien rozumieć te zdarzenia, powinien je przewidzieć, a jednak po raz kolejny mu się nie udało. Szlag by to wszystko trafił. W tej chwili szedł już nie na ratunek, ale po odpowiedzi.
I cały czas miał to nieprzyjemne wrażenie, że wcale się mu one nie spodobają. Obawiał się, że będzie musiał dokonać wyboru, wyboru z którym od dawna się liczył, ale którego wcale podejmować nie chciał. Skrzywił się. Wiedział co wybierze, ale to wcale go nie pocieszało.
Zrównał krok z Lothelem.
- Ilu? - szepnął do zamaskowanego, tak by tylko on słyszał.
- Powinno być pięć mieczy i trzy łuki. Jednak czas... Nie wiem czy wszyscy dotrzymali nam kroku - Elidis tylko skinął lekko głową.
Szli ścieżką na klifie.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Elidis 02-12-2014, 18:43, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-12-2014, 18:50   

Elidis Caernoth napisał/a:
zawłaszcza jeżeli droga prowadzi do jakichś tuneli
/mam nadzieję, żeśmy się właściwie zrozumieli ;) droga, o której mowa, prowadzi PIONOWO w dół, po ścianie. Leje deszcz, wieje, jest ślisko.
Elidis Caernoth napisał/a:
Szli ścieżką na klifie.
/znaczy, chcecie mi powiedzieć, że schodzicie tam na dół po ścianie...? :shock: Hm, no dobra... To czekam na Argana.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 02-12-2014, 18:53   

//
Indiana napisał/a:
Elidis Caernoth napisał/a:
zawłaszcza jeżeli droga prowadzi do jakichś tuneli
/mam nadzieję, żeśmy się właściwie zrozumieli ;) droga, o której mowa, prowadzi PIONOWO w dół, po ścianie. Leje deszcz, wieje, jest ślisko.
Elidis Caernoth napisał/a:
Szli ścieżką na klifie.
/znaczy, chcecie mi powiedzieć, że schodzicie tam na dół po ścianie...? :shock:Hm, no dobra... To czekam na Argana.

Ja jeszcze nie powiedziałam, że tam idę. Czekam aż wypowie się Octavio a potem cóż, podzielę się tym co wiem ;)
//
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 02-12-2014, 18:55   

:D Ćśśśśśśśś... ;)
Takie skróty myślowe!
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 02-12-2014, 23:28   

/wybaczcie nieobecnośc - studia takie zajmujące ;/ /
Jęknął boleśnie, podnosząc się z ziemi z pomocą Elidisa.
- Te haki... - stęknął, wskazując na nie. Dość niepotrzebnie, bo niemal każdy widział je już bardzo dobrze.
Chwilę zajęło mu odzyskanie orientacji po poślizgu. By mieć wolną choć jedną rękę, schował miecz do pochwy.
Zacisnął usta w niemej złości. Powracając z fortu XIV był przekonany, że czeka go ciepłe łoże i wygody przystające głowie Lecorde. Każda kolejna godzina była jednak coraz dalsza od tej przyjemnej wizji. Wiele by dał, by owa tendencja została w końcu przerwana. Ale niestety jak na razie nie było na to żadnych perspektyw.
- Prowadzą na dół - stwierdził po chwili, odzyskując orientację - W tę pogodę... - rozejrzał się, krzywiąc się od kropel bryzy i deszczu - Szczerze mówiąc wolałbym się nie pchać na żadne mokre liny... Chyba że bardzo chcecie i potraficie je osuszyć. Osobiście wolałbym jednak je wciągnąć i zostawić na ścieżce, by nikt nie wlazł nam na tyły, po czym ruszył dalej drogą - wskazał tarczą dalszą ścieżkę w górę.
Owszem, mógł przerzucić sobie trumnę przez plecy. Ale jednak wizja zjeżdżania po linie cały czas napawała go grozą. Zwłaszcza, że w tym zimnie coraz mniej ufał swoim skostniałym dłoniom.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-12-2014, 23:37   

Owizor napisał/a:
Chyba że bardzo chcecie i potraficie je osuszyć. Osobiście wolałbym jednak je wciągnąć i zostawić na ścieżce,
czy ja gdzieś napisałam, że wiszą tam liny???? :roll:
Cytat:
To była kotwa, stalowa kotwa, wpuszczona w wywiercony w skale otwór na samorozporowym kołku. Rozejrzałeś się. Były jeszcze dwie takie. Przy tej twoje paniczne wierzganie zatarło wszelkie ślady, ale przy dalszych dało się rozpoznać rów, wydarty w miękkim gruncie przez przesuwającą się linę. Liny nie było widać.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 02-12-2014, 23:48   

sorki, spieszyłem się czytając, byście nie musieli więcej czekać :oops: no to poprawiona wersja:

(...)
- Ktokolwiek tu schodził, schodził na dół - stwierdził po chwili, odzyskując orientację - W tę pogodę... - rozejrzał się, krzywiąc się od kropel bryzy i deszczu - Szczerze mówiąc wolałbym się nie pchać na żadne mokre skarpy nawet mając liny... Chyba że macie jakieś liny, najlepiej samosuszące i grzejące przemarznięte palce - uśmiechnął się cierpko - Osobiście wolałbym jednak ruszyć dalej drogą - wskazał tarczą dalszą ścieżkę w górę.
(...)
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 03-12-2014, 00:24   

Elidis zaśmiał się ściszonym głosem. Noc, deszcz oraz mocen, ironiczne zabarwienie głosu sprawiły, że śmiech ten był jakiś dziwny, niepokojący i złowrogi. Elidis sam zdziwił się jego brzmieniem.
- Gdyby tylko życie było takie proste panie Octavio... - przyjrzał się śladom, nie było rady istniało tylko jedno logiczne wyjaśnienie - Ktoś tędy schodził i to niedawno, ślady są świeże, a przy takim deszczu długo by się nie utrzymały.
Wyprostował się. Rozejrzał wytężając wzrok. Zaczął się szaleńczo śmiać w duszy. Ich sytuacja była coraz lepsza, a zwłaszcza teraz.
Teoretycznie daliby radę zejść po klifie; marnując przy tym resztki cennej energii i potencjalnie zdzierając sobie skostniałe dłonie. Był tylko jeden mały, malutki, tyci - tyci problem...
- Czy ktoś może zabrał ze sobą linię? Wystarczy z lnu bądź konopi, a i musi mieć - rzucił okiem - tak ze trzydzieści, trzydzieści pięć metrów? - Elidis siłą powstrzymywał się od ironii, ta pozbawiłaby ich ducha, a przecież on sam ledwie już wytrzymywał.
Co więcej, jak oni zejdą...?
Udał, że idzie się przyjrzeć krawędzi klifu. Zresztą kto wie, może jednak poszli brzegiem i uda się mu znaleźć jakieś ślady stóp? Szczerze wolał tę opcję od zjazdu na linach.
Tak jak przypuszczał Lothel poszedł w ślad za nim.
- Jeżeli będziemy schodzić na linach bądź ostatni. Udasz, że zwijasz linę. Ukryjesz ją dla naszych, zrób to jak chcesz, może być iluzja. Zdaję się na ciebie - szeptał po elficku wiedząc, że zamaskowany go usłyszy, na znak potwierdzenia elf skinął oszczędnie głową jakby się czemuś przyglądał.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 03-12-2014, 00:36   

Octavio był zbyt zmęczony, przemarznięty i przemoczony, by mieć jego umysł miał dość sił na wyłapywanie czy Elf mówił ironicznie, czy nie. Jęknął więc donośnie i począł profilaktycznie rozluźniać paski do tarczy. Gdyby okazało się, że kompania rzeczywiście zamierza schodzić w dół, przerzucenie tarczy na plecy zajmie mu mniej czasu.
Spojrzał na ubranego w czerń elfa stojącego za Elidisem. Zmrużył oczy w zamyśleniu.
- Skąd się to coś tu wzięło? - mruknął cicho do Convolve.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 03-12-2014, 00:41   

Jest kilka cech charakteru, które sprawiają, że więź łącząca przywódcę z jego żołnierzem staje się czymś... czymś wartym więcej. To oczywiście lojalność, wiernośc, ofiarność, obustronna zresztą. Jednak jednym z najważniejszych elementów jest szczerość. Szczerość czyni z wiernego sługi, żołnierza, przybocznego kogoś wiecej niż osobę poddaną, podwładną - czyni partnera w zespole podzielonym wedle zdolności i talentów. Lothel i Elidis stanowili zespół.
- Chybaś się z Laro na głowy pozamieniał, Eli - warknął zwiadowca - tam na dół? Ja ci mogę skombinować liny, co zajmie z pół godziny, jak sądzę. A potem odprawię ci uroczą ceremonię, słowo, będzie wielce wzniosła. I bardzo pogrzebowa.
Elidis spojrzał na niego z wyrzutem:
- Przestań się czepiać. Widać, że zeszli w dół, nie?
- Widać. Zeszli, zanim zaczęło lać - Lothel spojrzał na Octavia, mówiącego coś o podgrzewanych linach i powstrzymał się od komentarza na temat pojęcia nehta o poruszaniu się w terenie. Potem popatrzył na przemarzniętą Convolve, dygoczącą pod styryjskim płaszczem i Keithena, skupionego na przepatrywaniu śladów przy ścieżce. Na dłoniach miał grube rękawice - Dobra, ten ma jakieś szanse. Zanim cokolwiek, sprawdzę co jest dalej, choć mogę się z tobą założyć, że wielkie nic. Tak?

Za znak Elidisa Lothel minął Octavia na ścieżce, niemalże lewitując nad przepaścią i truchtem (truchtem! na śliskim jak masło błocie!) ruszył dalej. Ścieżka była szeroka na jakieś 30-40 cm, przypominała bardziej szlak wydeptany przez zwierzęta, w dodatku nie miała poziomego przekroju, tylko pionowy.
Ruszyliście za Lothelem jedno za drugim, w półpochyle, trzymając się ściany po lewej - kęp trawy, wystających skał. Raz po raz ktoś się ślizgał i przypadał do ziemi w tym błocie.
Po jakiejś - straszliwie długiej - chwili wrócił zwiadowca.
- Żadnych śladów. Nikogo. W dodatku tam, gdzie ścieżka przesmykowa wychodzi poza wały, Wergundowie zbudowali małą budkę strażniczą i palisadę. Nikt tam nie szedł.
- Elfie - odezwał się Keithen z tyłu - Zejście w dół jest możliwe, ale diabelnie ryzykowne. Pod miastem są tunele, wiecie o tym, prawda? Musieli zejść tędy i wejść w te tunele. Widzisz ten wypływający ze skały wodospad? To musi być wylot tych korytarzy, miały służyć do odprowadzania wody burzowej - Lothel potwierdził skinieniem głowy - Zanim wrócimy po liny, minie ileś czasu. Jesteś zwiadowcą, panie elf - Styryjczyk pochylił głowę i potrząsnął z niedowierzaniem, uśmiechając się gorzko - Wierzaj mi, proszenie cię o pomoc... wiele kosztuje. Nic to. Czy znasz inne wejścia do tych tuneli i czy potrafiłbyś, zwiadowco, zachować w nich orientację, tak żeby trafić w to miejsce, gdzie wylatuje woda?
Lothel mógłby napawać się chwilową elfią przewagą nad człowiekiem bogini, ale zbyt dobrze go rozumiał. Zbyt dobrze go odczuwał, był znakomitym empatą.
- Nie znam wejść, Styryjczyku. Ale zachowam orientację choćby w piekle.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 03-12-2014, 00:46   

Kobieta przyglądała się ich nagłemu zagubieniu. Zachowywali się jak myszy złapane w pułapkę, unoszące na tylnich łapkach i kręcące wokół poruszające przy tym zabawnie noskami w poszukiwaniu ucieczki. Dygresja ta mimo wielu zabawnych aspektów nie wywołała jednak uśmiechu na twarzy sanitariuszki. Musiała bowiem uruchomić umysł na tyle mocno by polegając na skojarzeniach stworzyć jakikolwiek obraz sytuacyjny.
Kanały burzowe... Kanały burzowe... Kanały burzowe...
Przygryzła wargę opuszczając spojrzenie pod własne stopy, woda która zbierała się na ścieżce nie miała szans spłynąć w całości lub być wchłoniętą przez glebę. Ludzie musieli znaleźć sposób na odprowadzenie nadmiaru wody w sposób sztuczny. Od tego były kanały burzowe!
Zaśmiała się zasłaniając na chwile twarz dłońmi, był to dźwięk szczery i pełen niedowierzania. Że też takie stare wygi jak oni nie wpadli na to? No, no... Panno Lylian, zasługuje pani na kubek grzanego wina. Powstrzymując kolejne ataki rozbawienia uniosła na nic spojrzenie.
- Kanały burzowe. Ludzie odprowadzają wodę wydrążonymi pod miastem kanałami do morza. A studzienka musi znajdować się na poziomie gleby. - Tupnęła. - Ostatnią mijaliśmy kawałek za targiem... Wystarczy podważyć kratę i zejść drabinką... - Znów się zaśmiała. - Jeśli się pośpieszymy to może uda nam sie ich dogonić, przeprawiając się tu po klifie musieli stracić sporo czasu a w kanałach jest ciemno. W dodatku ścieżka prowadzi przez wodę i nie będą mogli iść szybko. Chyba. - Zmarszczyła brwi. - Jednak to może oznaczać walkę w ciemności na niewielkiej przestrzeni. - Zerknęła na tarczę Octavia która mogła im tylko zawadzać.
Gdy skończyła mówić poprawiła płaszcz chowając weń podbródek i usta nagle zafrasowana, w dodatku tracąc całą pewność siebie którą emanowała prowadząc wykład na temat architektury. Ciepła wełna poprawiała jej ewidentnie samopoczucie. W sumie dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przerwała im rozmyślania na głos i tym bardziej poczuła się dziwnie.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 03-12-2014, 01:00   

Elidis wyszczerzył kły. W tym "uśmiechu" mieszały się różne emocje. Przede wszystkim rozbawienie i coś w stylu trzepnięcia się w czoło. Nawet przez maskę widać było, że twarz Lothela przybrała podobny wyraz.
- Gdzie Svart nie może tam kobietę pośle! - zaśmiał się mimo złego nastroju, nagle rozbawiony. - Proponuję ruszyć natychmiast, mimo wszystko mają sporą przewagę -
nagle w głosie elfa znów pojawił się ogień i zapał. - A światło mamy - pokazał rozpostartą dłoń.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 03-12-2014, 01:18   

Jęknął boleśnie.
Dobrze pamiętał widok tamtej studzienki. Dobrze pamiętał widok tego wiru błotnistej mazi.
Jego przeczucia się sprawdzały - z każdą kolejną godziną jego sytuacja stawała się coraz bardziej odwrotnością ciepłego łóżeczka przy trzaskającym wesoło ogniu w palenisku, o których tak marzył odkąd wyruszył w drogę powrotną do Vekowaru ledwie kilka dni wcześniej.
A mógł oddać oprychom co chcieli! A nuż okazałoby się, że byliby mimo wszystko prawdomówni i teraz już bezpiecznie z Ofelią siedziałby w apartamencie Lecordów...?
Zimny deszcz, bryza i wiatr oraz zmęczenie wywołane marszem pod górkę i wcześniejszą walką sprawiły, że nie miał już sił myśleć. Musiał toczyć coraz większą wewnętrzną walkę by nie rzucić wszystkiego w diabły i nie wrócić do siedziby Ligii. Tylko troska o Ofelię jeszcze go tu trzymała... Tylko dla niej był gotów brnąć w mokrym i błotnistym kanale ku niewiadomej...
- Czyli zawracamy aż na sam dół, do studzienki? - westchnął z rezygnacją.
Ponownie zapiął paski nieco mocniej. Z przesiąkniętego wodą rękawa przeszywanicy posączyły się stróżki wody.
Przebiegły go dreszcze. Jak nic, będzie potrzebował co najmniej tygodnia u jakiegoś medyka. Najlepiej u mamci Primrose...
Sapnął cicho ze wściekłości, gdy zdał sobie sprawę, co właśnie pomyślał.
No tak. Sympatyczna hobbicka mamcia już nie istniała. Teraz zapewne hasała sobie z tymi swoimi po tysiąckroć przeklętymi imperialistami, tubylcami i orkami gdzieś w lasach wokół Vekowaru. Mógł mieć jedynie nadzieję, że klątwa jego i Petry dosięgła tę wiedźmę.
Ale teraz nie było sensu wracać wspomnieniami do przeszłości. Teraz musiał się skupić na teraźniejszości, by nie spaść w przepaść. I na Ofelii, bowiem tylko to dawało mu jeszcze jakąkolwiek motywację.
- Może ktokolwiek ma jakikolwiek inny pomysł jeszcze? - spytał nie przerywając marszu. Wciąż miał jeszcze cichutką nadzieję, że jednak znajdzie się jakiekolwiek inne wyjście, nie skazujące go na brodzenie w tunelu wypełnionym szlamem ani na schodzenie w dół przepaści do wodospadu...
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 03-12-2014, 01:27   

- Studzienka jest lepsza niż klif i wodospad. Ja wybieram studzienkę. Ale - poklepał Octavio po ramieniu - nie martw się. Trumnę już masz! Ahahahaha... - położył dłoń na tarczy.
Lothel spojrzał się na niego wzrokiem w stylu, naprawdę?
- Nie mogłem się powstrzymać.
- Już niebawem ta przeklęta noc się skończy - to zdanie wypowiedział już inaczej, patrzył w niebo, a jego głos stał się tak melancholijny, że poprzednie słowa zbladły przy tym jednym zdaniu.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 03-12-2014, 01:44   

Przypomniało jej się coś jeszcze, fiolka z zielonym proszkiem utkwiona w torbie. Jeśli szukali zarówno Ofelii jak i Toruviel to najpewniej natkną się na tych samych przeciwników co wcześniej, mogli mieć dalej ten sam specyfik. Natomiast pozbawienie przytomności w kanałach podczas gdy wciąż lało wcale przyjemną wizją nie było. Brakowało jej czegoś czym mogłaby zasłonić usta, tak samo mężczyźni powinni mieć jakąś osłonę. Westchnęła do reszty żegnając się z dawnym wyglądem koszuli.
- Zaczekajcie. - Powiedziała zatrzymując się i sięgając po nóż pożyczony od stryjczyka. Pierwszy rękaw oderwała bez problemu, podczas wcześniejszej walki szew i tak częściowo puścił. Następnie przecięła materiał wzdłuż tworząc pas czerwonego materiału. Wsunęła go za pasek torby i zajęła się odpruwaniem drugiego, tym razem lewego. Gdy nici puściły powtórzyła czynność jak z poprzednim kawałkiem materiału otrzymując w ten sposób dwie prowizoryczne chusty. Na jej lewym ramieniu widniał symbol Tavar przypominający bardziej tatuaż niż malunek. Gdy zauważyła, że patrzą się na nią w zdziwieniu westchnęła.
- Mogą mieć ten sam specyfik którym potraktowali wcześniej twoją elfkę. - Słowa te skierowała głównie do Elidisa. - Musimy zasłonić czymś twarze... - To mówiąc podeszła do Octavia i bez pytania przewiązała mu materiał wokół ust i nosa tak by zasłonić je w miarę dokładnie. - Ogółem mogą być tam jacyś alchemicy... Może się skończyć walką wśród dymu, albo cholera wie czym jeszcze. - Pokręciła głową, na wojnie poznała czym są bomby alchemiczne. Drugą chustę podała styryjczykowi. Sama miała zamiar w razie potrzeby zasłonić usta płaszczem.
Spojrzała znów na elfa i jego towarzysza... W sumie nie wiedziała jak ten drugi zareaguje, na ewentualną alchemię, jednak kombinowała jak zabezpieczyć maga. Bardziej pruć sobie koszuli nie miała zamiaru.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 03-12-2014, 01:58   

Na widok symbolu Tavar Elidisa przeszedł dreszcz.
Zbyt mocno kojarzyła się mu z Artemem. W dodatku był to symbol Tavar. Nawet ostatnie wydarzenia nie były wstanie od razu zmyć lat gniewu i nienawiści jaką żywił do bogini. Skrzętnie to jednak ukrył.
Musiał się zgodzić z Conv co do alchemii, trzeba było się zabezpieczyć. Co gorsza mogli mieć tu do czynienia z Reshionem a to oznaczało lata praktyki i nieziemski talent.
Popatrzył na swoją czerwoną szatę. Następnie na czarny kaftan Lothela. Westchnął. Gdy już sięgał by oderwać rękaw zwiadowca podał mu czarną maskę, bardzo podobną do swojej. Uwadze elfa nie uszły ogniki rozbawienia w oczach towarzysza.
- Byłem ciekaw jak daleko się posuniesz... - powiedział zwiadowca.
Elidis zmilczał, posłał mu tylko jadowite spojrzenie i przewiązał sobie twarz.
Momentalnie zrobiło mu się cieplej od własnego oddechu, który zatrzymywał się na grubym materiale. Nawet przy dużym mrozie przez taką maskę nie przedostałaby się para z wydychanego powietrza. Bardzo przydatne gdy chce się być niewidocznym.
Skinął głową w stronę Conv na znak, że jest gotów.
- Zaraz! - przypominał sobie. - Gdy trafili mnie z kuszy wokół rany miałem taki sam zielony osad, ich broń też może być pokryta jakimś świństwem. Miejmy to na uwadze.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 03-12-2014, 02:12   

Octavio był dość zaskoczony niespodziewanym darem. Nie zaprotestował jednak, gdy medyczka przewiązała mu materiał wokół ust i nosa.
Rzucił okiem na Styryjczyków. W razie potrzeby mógłby im odkroić końcówkę swojego płaszcza. Materiał co prawda cały uwalał się w błocie podczas starcia w zaułku, jednakże marsz w deszczu zdążył go już dostatecznie oczyścić.
Pozwoliłby się krajać aż na wysokość łokci - nie dalej, gdyż wyżej naraziłby naramienniki na deszcz. Choć i tak już oswoił się z myślą, iż jutrzejszy dzień w dużej mierze poświęci na pucowanie i walkę ze rdzą. Oczywiście o ile do tego czasu wszystko się skończy...
Przyjrzał się Styryjczykom. Nie, Gwardia Arcyksięcia raczej nie powinna mieć obiekcji wobec poprucia własnych mundurów na chusty. Nie będzie musiał poświęcać swojego zakupionego na targowisku płaszczyka.
- Na pociski i miecze niewiele poradzimy. Możemy co najwyżej mieć się nawzajem na oku... I liczyć na talenty Convolve - westchnął, wzruszając ramionami w stronę Elidisa, po czym powiódł wzrokiem po grupce - Dobra... Wszyscy się poowijali? Jak tak, to ruszamy dalej!
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 03-12-2014, 02:51   

Elidis Caernoth napisał/a:
Nawet przy dużym mrozie przez taką maskę nie przedostałaby się para z wydychanego powietrza. Bardzo przydatne gdy chce się być niewidocznym.
I gdy chce się przydusić ;) Wdycha się wtedy na powrót wydychany dwutlenek, zapomnij o biegnięciu z takim czymś ;) ;)
Cytat:
Rzucił okiem na Styryjczyków.
Jednego. Drugi poleciał po pomoc.
Ruszyliście z powrotem w kierunku miasta. Deszcz siąpił z wszystkich kierunków na raz, zawiewany wiatrem padał nawet od dołu. Miarowy huk fal stopniowo oddalał się. Ślizgaliście się po błocie, nawet Lothel raz i drugi rozrzucił ramiona w geście łapania równowagi. Octavio zdążył w międzyczasie dwa razy pacnąć jak długi w breję, co elf skwitował uniesieniem brwi. Styryjczyk szedł pierwszy, sprawdzając teren przy dużych budynkach magazynowych, które mijaliście po prawej.
Studzienka nadal wyglądała jak odpływ z bardzo brudnej wanny. Z lekka przytkała się gałęziami i śmieciami, więc pierwszą rzeczą było odgarnięcie tego syfu. Pod nim spomiędzy fal potoku w kolorze kawy z mlekiem ukazała się odlana z żeliwa ozdobna krata z herbem Vekowaru i ozdobnymi ażurowanymi szlaczkami.
Octavio podszedł i uchwycił za poprzeczki, podniósł... po czym usiadł z donośnym ciapnięciem, trzymając się za krzyże.
- No żesz kur*a - skwitował po żołniersku - Ciężka trochę.
- Starzejesz się - wyszczerzył się Lothel, podchodząc i próbując sił, jednak masywne żeliwo przewyższało wagą samego elfa. Zwiadowca zaklął pod nosem, mniej więcej podobnie do Octavia, tyle że po elficku.
- Dajcie spokój - mruknął Keithen, podchodząc - Na trzy. Raz, dwa... - wspólnym wysiłkiem udało się unieść metal na tyle, żeby wysklepiona od dołu kraty obciążająca ją konstrukcja znalazła się powyżej poziomu chodnika. Przesunięcie jej potem to była juz formalność.
Światło Elidisa ukazało waszym oczom szyb średnicy około 60 cm, nieco szerszy niż sama krata. Widać było wiąziutką drabinkę, składającą się z jednego pionowego profilu i kilku poprzecznych. Dalsza część niknęła w mroku.
Lothel pociągnął nosem, nonszalanckim gestem otarł ściekającą po oczach wodę. Bez słowa zeskoczył w szyb, łapiąc się w locie szczebli drabinki. Sprawnie opuścił się poniżej, usłyszeliście chrobot, jakby zapierał się nogami o ściany.
- Eli, światło!
Elidis skierował strumień światła możliwie w dół, oświetlając tak daleko, jak się dało. Lothel najwyraźniej postanowił zaryzykować. Puścił szczeble i usłyszeliście odgłos uderzenia butów o wodę i rozbryzg niosący się echem w podziemiu. Elf zeskoczył, upadł na nogi, od razu przeturlał się, by nie obciążać przesadnie wiązadeł, po czym stanął stabilnie. Po dłuższej chwili dostrzegliście kilka malutkich błysków, po czym tunel rozświetlił ciepły blask świecy.
Następny zeskoczył Styryjczyk. Zwinnością ustępował elfowi, ale niewiele, był za to nieco silniejszy. Upadł w podobny sposób, przetaczając się w głębokiej do pół łydki wodzie. Obydwaj od razu rozeszli się w dwie strony korytarza, sprawdzając teren.
- Czysto! Schodźcie! - usłyszeliście po chwili.
Zejście było dokładnie takie, jak sądziliście. Po złapaniu za krawędź trzeba było opuścić nogi, nie, że coś mieliście suche, ale zanurzenie się w płynący strumień, to był nowy poziom doznań. W brudnej wodzie, wierzgając szukaliście oparcia dla stóp, po czym trzeba było opuścić resztę ciała. Każde z was przynajmniej kilka razy ześlizgnęło się z drabinki i kilka razy nałykało brudnej wody. Ściek zalewał włosy, twarze, lał się za kołnierz. Convolve zmoczył niemal cały styryjski płaszcz. Przeszywka Octavia zrobiła się jeszcze cięższa.
Drabinka kończyła się około dwóch metrów nad ziemią, trzeba było więc opuścić się na rękach, trzymając mokrej śliskiej ostatniej poprzeczki, zamajtać nogami w powietrzu i pacnąć w wodę.

Octavio, kiedy zeskakiwałeś, przez chwilę musiałeś tak jak pozostali zawisnąć na tej ostatniej poprzeczce. Metal był powykrzywiany i nierównym w jednym miejscu pęknięty. Trafiłeś ręką na to pęknięcie, rozcinając dłoń, co akurat w momencie wiszenia nie było pomocne. Ręka puściła i spadłeś we w miarę kontrolowany sposób, ale wcześniej zdążyłeś spojrzeć w górę. Na metalowej zadrze, która rozcięła ci skórę, zobaczyłeś strzęp materiału.
- Keithen - zwróciłeś się do Styryjczyka, który jako jedyny był mocniejszej budowy niż ty - Możesz mnie podsadzić? - poprosiłeś, wskazując na szmatkę. Gwardzista zerknął w górę, po czym podstawił ci kolano. Zdjąłes materiał.
Piękna, gruba wełna, sukno tkane z puszystych włókien w kolorze ciemnego turkusu, przetykanych szarymi, skrzącymi się nitkami.
Płaszcz Ofelii.

Byliście w miejscu, gdzie zniknęli wam z widoku ci ludzie, prowadzący kobietę w kapturze.
Przestało lać i wiać, co przez chwilę stanowiło dla was ulgę i źródło komfortu. Dopóki nie zauważyliście, jaka mgła unosi się z waszych ust przy każdym oddechu. W tunelach było nie więcej niż 10 st.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 03-12-2014, 03:08   

Śmierć w takim miejscu musi być czymś strasznym...
Zmrużyła oczy przyzwyczajając się do światła świecy które tak bardzo różniło się od tego którym kierował Elidis. Wilgość unosząca się w powietrzu drażniła jej gardło przy każdej próbie oddechu, w dodatku przejmujące zimno które zaczęło ją ogarniać zakuło w kości. Ciepły i suchy płaszcz teraz był zimny i mokry.
Co ja ci zrobiłam świecie?
Na szczęście temperatura jej ciała podniosła się trochę gdy byli na powierzchni, więc teraz trochę lepiej znosiła ogarniający ich chłód. Najgorsze było chlupotanie w wysokich butach. Owszem, cholera sięgała jej do połowy łydki jednak obuwie nabrało wody mocząc grube wełniane skarpety i skórę. Jak nie będzie miała grypy to chyba fartem tylko. Nie pogardziłaby też w tej chwili łykiem gorzałki. Jak normalnie nie przepadała za alkoholami innymi niż cydr czy miód tak teraz nawet trunki z talsoi byłyby jej miłe.
Jej uwagę przykuł ruch wykonywany przez Octavia, najwyraźniej coś znalazł. Uniosła brew poprawiając przemoczony kaptur, nałożyła go tylko z przyzwyczajenie no i dzięki temu wilgoć zbierająca się na sklepieniu tuneli w postaci kropel nie spadała jej w irytujący sposób na kark czy włosy. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jej zmysły się wyostrzyły. Prawdopodobnie była to zasługa wzmacniającej mikstury którą otrzymała od styryjczyka. Dzięki temu z już bez większych problemów była w stanie zgiąć i rozprostować palce dłoni lub wziąć głębszy wdech bez bólu przepony.
W tej chwili musiała przedstawiać widok straszny, podarta koszula i kubrak straciły kolor na rzecz barwy burej. Na twarzy miała miejscami ślady własnej krwi jak i błota, a włosy mokrymi splotami drażniły kark.
Jak ja nienawidzę tej pracy...
Kaszlnęła płytko pozbywając się drażniącego nalotu w gardle.
- Idźmy. Inaczej zamarzniemy na śmierć. - Wyszeptała nie będąc w stanie zdobyć się na nic więcej.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
Ostatnio zmieniony przez Powój 03-12-2014, 03:09, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 03-12-2014, 12:59   

Octavio zacisnął pięść z kawałkiem materiału, przyciskając go do siebie co najmniej jakby to był jakiś cenny artefakt. Dał znać Styryjczykowi, że może go opuścić.
Pokryła go gęsia skórka, gdy kolejna porcja szlamu wlała mu się do butów. Sam, choć przywykły do chłodu ofirskich rynsztoków i frontowych okopów, zaczynał mieć problemy z opanowaniem drgawek od zimna i wilgoci. Jak nic, następny tydzień spędzi w łóżku, otoczony medykami.
- Ofelia gdzieś tu jest - wyszeptał, chowając skrawek płaszcza do kaletki - Miejcie oczy szeroko otwarte. Proponuję iść mniej więcej w stronę Przesmyku... czyli pewnie zgodnie z biegiem ścieku.
Zastanawiało go, czy poziom wodospadu który widzieli był wyżej niż poziom wody w kanale. Jeśli tak, to znaczy że woda musiała spływać doń z innego miejsca, najpewniej z wałów. I że być może ten tunel prowadzi w zupełnie inne miejsce...
Zdjął kaptur dotychczas niezbyt skutecznie chroniący go przed deszczem i ruszył powoli, brodząc w szlamie. Postąpił ledwie parę kroków, gdy zatrzymał się raptownie, coś sobie przypominając.
- Keithen - zwrócił się do Styryjczyka, licząc że nie pomylił imienia - Zostawiamy jakieś ślady u wylotu studzienki, by pomoc nas znalazła?
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 03-12-2014, 14:36   

Elidis wtargnął się gdy tylko do jego butów wolała się woda. W dodatku ten zapach.
Spojrzał na swoją szatę. Westchnął. Chyba trzeba będzie ją spalić, ponieważ przy blokadzie portu pranie w soku pomidorowym raczej nie wchodziło w grę.
Dopiero teraz poczuł chłód. Wychowywał się w znacznej mierze na pokłapoklapokladach statków wśród mroźnych fal i sztormów. Był więc bardziej odporny na zimno niż reszta, jednak tej nocy dotarł do swoich granic. Przeszedł go dreszcz.
Conv miała rację, hipotermia mogła ich powalić szybkiej niż wrogowie.
- Śpieszmy się - mówił szeptem. - Jesteśmy na ich terenie. Lothel w którą stronę jest ten cały Przesmyk?
Elf wskazał tylko kierunek. Elidis usłyszał jak elf cicho, niemal bezgłośnie szeptał słowa modlitwy.
- Niosąc cię w sercu bez strachu idę w mrok...
Elidis szeptem się do niego przyłączył.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Indiana 03-12-2014, 15:01, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 10