Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Wstęp fabularny
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-09-2015, 03:15   

Było cicho. Bardzo cicho. To było najbardziej wyraźne, no może poza księżycem. Wielki blady dysk przebijał przez powoli pozbywające się liści gałęzie sino-błękitnymi smugami, nadając okolicy nieco upiornego charakteru.
Szliście cicho, zwłaszcza przez Rozstaj, przemykając tak, by nie zauważyły was krążące tam patrole Qa. Z pobliskiego sioła, które kiedyś było "Karczmą pod Mieczem i Tarczą", dobiegały odgłosy trwającej tam uroczystości, biły bębny, słychać było śpiewy.
Nie zatrzymywaliście się.
Coś poganiało was, by jak najszybciej przebyć tę odkrytą przestrzeń, możliwie szybko skryć się w cień obejmujących wąskie przejście murów.
Nieeee, to na pewno nie był strach.
Tylko trochę łopotały wam serca na samą myśl, że moglibyście trafić na uzbrojonych w obsydianowe miecze wojowników.
Powyżej rozstaja nie było już patroli, ale i tak staraliście się iść cicho, możliwie mało szeleścić. Ścieżka biegła prosto jak strzelił ku szczytowi wzgórza, ocieniona
Znajomy zarys kontr-fortu, oświetlony bladym światłem trupio-bladej pełni, wydawał się jakąś krainą spoza rzeczywistości. Poczuliście się nieswojo.
Stając na krawędzi fosy zatrzymaliscie się.
Ciemne plamy krwi wciąż znaczyły kamienie. Tu i ówdzie drzewa osmalone ogniem przypominały o trwającym tu nie tak dawno piekle.
Ale teraz było cicho. Niesłychanie i rażąco cicho.

Jeden za drugim zeskoczyliście po stromych stopniach zejścia do fosy i weszliście na dziedziniec. Było zimno. Duzo zimniej niz chwilę wcześniej.
Plac był pusty, oświetlony blaskiem pełni był jasny niemal jak w dzień.
Trudno było wam pozbyć się tego narzucającego się myślom obrazu. Szczęku mieczy, przejmującego krzyku ranionych, huku zaklęć, świdrującego uszy wrzasku Samnijczyków...
Nie było ciał. Nie było żadnych szczątków. Wszystko zabrano, wyniesiono, wysprzątano. Słyszeliście, że przymuszono do tego wielu jeńców, ciała zniesiono cholera wie gdzie, pod zarządem samnijskich jag-bejów...
Ale tu było cicho.
Z chłodnych kazamat powolutku wyłaniał się biały, lodowaty opar. Patrzyliście na siebie z niemym pytaniem "i co teraz...?", ale nikt sie nie odezwał.
Powiał wiatr, zaszumiały gałęzie. Ale mgła nawet nie drgneła. W delikatnym szumie dało się słyszeć krzyki walczących... a może to wam się tylko zdawało.
Zasłuchaliście się w tej ciszy i nagle, gdy rozerwał ją ogłuszający wrzask "hokka hey!" zerwaliście sie wszyscy na równe nogi, chwytając za broń. Zamarliscie tak w bojowej pozie, oczekując ataku.
Ale żaden nie nastąpił.
Okrzyk zabrzmiał i przebrzmiał, a wy wciąż byliście tam sami.

Dopóki nie pojawiła się ona.
Stała u wejścia do podziemnej kazamaty, trzymając w dłoniach pokrwawione bandaże. I dymiący zimną mgłą ... kociołek. Patrzyła na was pustymi oczodołami, wypełnionymi ciemnością. Patrzyła.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-09-2015, 20:47   

Szum suchych liści ponad wami zdawał się brzmieć jak nucona smutno pieśń. Przez chwilę wydawało się wam, ze może to ona spiewa, ale głos zdawał się rozmywać, zanikać, gdzies ponad wami, z daleka.
Gdy zrobiła krok, mgły zdawało się że zadrżały, jakby były cieczą w poruszonym nagle naczyniu, które drgnęło.
Jej ruchy były ociężałe. Zrobiła krok w waszą stronę, dwa, trzy... zatrzymała się kilka metrów przed wami, powodując, że mieliście ochotę uciekać. Sina twarz z zaschniętymi plamami krwi, blade usta, szepczące bezgłośnie... Ale to była ona. Inga. Wergundzka czarownica, uzdrowicielka.
Mówiła.
Dopiero gdy spróbowaliście się skupić, z szumu liści wyróżniliście słabe słowa:
- Potrzebujemy was ... broni... naszej ... będziemy... walczyć...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Haakon 
Krwawa Furia

Skąd: Shamarot
Wysłany: 30-09-2015, 22:02   

Ekhard z przerażaniem patrzył na upiorną postać. Był zszokowany, nie wiedział jak ma zareagować. Pierwszą jego myślą było porozmawianie z Morią, której to był pomysł z przyjściem w to miejsce.
-Moira...- zwrócił się do psioniczki - Jaka broń? Jacy oni?
_________________
"Modwit przyleci na pralce"
2012 - Valgard, mag życia
2013 - Malar, paladyn Styrwita
2014 - 2015 - Haakon, krasnolud wojownik z klanu Krwawych Bród [*]
Epilog 2015 - Ekhard dar Bratz, paladyn Modwita
 
 
Kenny 
Tavare Besar... Dia Terbesar

Skąd: Velidzko-mazurskie
Wysłany: 30-09-2015, 22:34   

-Ci polegli - Rzekł Kenneth z drżeniem w głosie, wychodząc z grupy szczelnie opatulonych płaszczami partyzantów. - tak mi się przynajmniej optymistycznie wydaje - dodał po chwili wahania.
Niziołek podszedł powoli do postaci i ostrożnie przybliżył końcówki palców do niej. Poczuł zimno. Emanowało ono nie tylko od tego Ingopodobnego widziadła, ale też z wnętrza kazamaty.
- Memberikan saya aku dan kekuasan, Ibu-ku - szepnął pod nosem i niewiele myśląc zagłębił się w chłód i ciemność. Nie miał pojęcia, czy właśnie robi coś błyskotliwego, czy może skrajnie głupiego. Po prostu czuł bardzo głęboko, że tak zrobić musi.
_________________
2012 - Syriusz de Ranae (rip in pepperoni) - nekromanta, nieogar od rzucania wątrobami
2013, 2014 - Kenneth Hathorne - uzdrowiciel, pijak, złodziej i ogólnie wrzód
Nelramar - Kenneth Mason - Nieostrożny medyk ulundo z awersją do elfów
2015 - Kenneth Mason - Odmieniony i nawrócony kapłan Tavar... czołowy podrzynacz gardeł
 
 
Lutha 


Skąd: Bydgoszcz
Wysłany: 30-09-2015, 23:04   

Isélith przyglądał się z żywym zainteresowaniem zjawie, ciekawiła go, szczególnie, gdy rozpoznał w niej Ingę, wyglądała okropnie. Cała pokrwawiona i sina, choć była duchem. Czuł dużą moc wokół siebie. Widział drżące mgły, przy każdym ruchu czarownicy. Pochylił lekko głowę zatrwożony tym zjawiskiem. I wtedy usłyszał jej słowa, ledwo dosłyszalny dźwięk.
-Potrzebujemy was ... broni... naszej ... będziemy... walczyć...
Czyli jednak, oni są tu. Chcą pomóc! - pomyślał. - Teraz tylko my musimy im pomóc zamienić te chęci w realną pomoc.
W tym momencie Isélith poczuł w sobie spokój i jeszcze większe zdeterminowanie. I wtedy zobaczył niziołka wchodzącego o kazamaty i zastanowił się co on wyrabia.
_________________
II turnus 2015r. - Isélith, Lutha'yaro
epilog 2015r. - Isélith, "Ludzie Bryna" (kontynuacja)
III turnus 2016r. - Detwin, mag ognia z wykształcenia, przemytnik z przymusu, paladyn Modwita z błogosławieństwa, żołnierz Czarnego Tymunu z poboru, dekurion Tymunu Mgieł z nadania
epilog 2016r. - Javier de Oro Pulido
III turnus 2017r. - Ilverin'Olwe Tlais Orthogok, szaman niedźwiedzia
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 30-09-2015, 23:05   

Wiedziałam, że na kontrforcie zobaczymy coś dziwnego, jednak widok, który ujrzałam lekko zbił mnie z tropu. Czym jest to dziwadło stojące przy wejściu do kazamaty? Zjawą? Duchem? Ciałem Ingi kontrolowanym przez nekromantę?
Powtarzała wciąż, że potrzebują swojej broni, że będą walczyć. Kim są oni? Czy wraz z Ingą wróciło więcej poległych na kontrforcie? Jak? To było najważniejsze pytanie. Jak im się to udało?
Popatrzyłam na miny moich towarzyszy. Większość była wyranie przerażona widokiem wergundzkiej wiedzmy.
Wszyscy, poza Kennym, który właśnie wszedł do wnętrza kazamaty, jak gdyby nigdy nic mijając postać Ingi. Pokręciłam głową i nawet nie próbowałam go zatrzymać. Wiedza o tym co znajduje się w środku może nam tylko pomóc.
Spojrzałam ponownie na zjawę. Czego od nas chciała? Potrzebowali broni, jednak chodziło im o konkretną broń, czy dowolny oręż?
Ręka owinięta bandażem zapiekła. Przypomniałam sobie o pewnym przedmiocie schowanym na dnie mojej torby.
Wyciągnęłam sztylet Sigberta i powoli podeszłam w stronę wejścia do kazamaty, uważnie wpatrując się w Ingę.
- O to ci chodziło? - spytałam lekko drżącym głosem.
_________________
Nec temere, nec timide. :v
Ostatnio zmieniony przez moira 30-09-2015, 23:09, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-10-2015, 00:46   

Nikt z was się nad tym nie zastanawiał, bo adrenalina w żyłach robiła swoje, a ona potrafiła cuda, ale gdyby nie to, wszyscy telepalibyście się z zimna. Było już dawno po Święcie Powrotów, równonoc minęła, przynosząc chłody i mgły, niczego dziwnego nie byłoby więc w chłodzie późnowrześniowej nocy. Ale to był inny chłód.
Kenny, który zdecydował się wkroczyć w ciemność, odczuł go najmocniej.
Dla żywych obcowanie z chłodem śmierci zawsze jest odczuciem metafizycznym i nieprzyjemnym. Tym razem nałożyło się jeszcze na mrok, zalegający w umysłach, na ciemność, która zawsze jest owocem utraty nadziei. Każdy krok w dół, bo pochyłości będącej niegdyś schodami, był krokiem w nieznaną, przerażającą otchłań.
Gdyby hobbit był w stanie się odwrócić, dostrzegłby jeszcze światło księżyca, promieniejące z dziedzińca.
Ale nie był w stanie. Po kilku krokach stopa nie trafiła na stałe oparcie i Kenny runął w dół z łoskotem, sturlał się po pochylni i uderzył w przeciwległą ścianę tuż naprzeciwko wejścia do podziemnej kazamaty.
Oszołomiony upadkiem przez dłuższą chwilę nie mógł skupić wzroku, dopiero kiedy zlokalizował wąski otwór drzwiowy, zrozumiał na co patrzy.
Przed nim chłodnym powiewem przeciągu witała go wielka sala pogrążona w półmroku. Zarys jej ścian i łukowego sklepienia widać było dzięki mdło-zielonemu światłu, które sączyło się z otworu w połowie długości ściany.
Szczelina. Jeden jedyny punkt, gdzie światy nasz i ten boski, stykały się ze sobą. Jak jeden jedyny punkt na krzywiźnie, na powierzchni mydlanych baniek, gdzie mogą się zetknąć.


Tymczasem na powierzchni upiorne widmo trwało w swojej powtarzalnej, zapętlonej modlitwie. A może nie. Może słyszeliście tylko echo?
Gdy Moira wyjęła sztylet, mgły znów zafalowały, jakby od samego ostrza rozeszła się jakaś sfera energii, pod którą ugięła się widmowa przestrzeń po drugiej stronie... czego?
Inga uniosła ręce, przedmioty, które trzymała, spłynęły na ziemię, jakby były stworzone z eterycznej nic nie ważącej materii. Przez powietrze nie popłynał żaden dźwięk, a jednak poczuliście ból w uszach, przeraźliwy, świdrujący krzyk. A ona tylko otworzyła usta. Zatkaliście uszy, ale to nie pomogło, dźwięk rozchodził się poza materialnym światem.
NIE!
POTRZEBUJEMY WAS. POTRZEBUJEMY NASZEJ BRONI. BĘDZIEMY DALEJ WALCZYĆ. DLA TRYNTU.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Kenny 
Tavare Besar... Dia Terbesar

Skąd: Velidzko-mazurskie
Wysłany: 01-10-2015, 01:24   

Kenneth wzdrygnął się z zimna. Wstał, otulił płaszczem i roztarł trochę siniaka na ramieniu, jednego z wielu nowo nabytych podczas niedawnej wycieczce po schodach. Jego spojrzenie wylądowało na szczelinie. Trzęsąc się z zimna kapłan podszedł powoli i ostrożnie do anomalii. Falująca wyrwa w przestrzeni odbijała się w jego oczach. Wyciągnął rękę, po czym ją cofnął. W końcu ciekawość wzięła górę. Niziolek wziął głęboki oddech i zaciskając oczy dotknął zjawiska koniuszkiem palca.
_________________
2012 - Syriusz de Ranae (rip in pepperoni) - nekromanta, nieogar od rzucania wątrobami
2013, 2014 - Kenneth Hathorne - uzdrowiciel, pijak, złodziej i ogólnie wrzód
Nelramar - Kenneth Mason - Nieostrożny medyk ulundo z awersją do elfów
2015 - Kenneth Mason - Odmieniony i nawrócony kapłan Tavar... czołowy podrzynacz gardeł
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-10-2015, 01:49   

Cytat:

Kenneth wzdrygnął się z zimna. Wstał, otulił płaszczem i roztarł trochę siniaka na ramieniu, jednego z wielu nowo nabytych podczas niedawnej wycieczce po schodach. Jego spojrzenie wylądowało na szczelinie. Trzęsąc się z zimna kapłan podszedł powoli i ostrożnie do anomalii. Falująca wyrwa w przestrzeni odbijała się w jego oczach. Wyciągnął rękę, po czym ją cofnął. W końcu ciekawość wzięła górę. Niziolek wziął głęboki oddech i zaciskając oczy dotknął zjawiska koniuszkiem palca.

Pomieszczenie było podłużną kazamatą o łukowym, idealnie proporcjonalnym sklepieniu, pomyślanym tak, żeby wytrzymywało nawet najgłośniejszą falę dźwiękową. Zrujnowany fort nie oparł się oczywiście zniszczeniom, więc wyrwy w ceglanym licu były wyraźnie widoczne, niczym ciemniejsze niż reszta ciemnej powierzchni przestrzenie.
Hobbit zdziwił się, że tak skomplikowana myśl pojawiła się w jego głowie tak szybko. Zdołał bowiem przeanalizować nieświadomie wszystko, co wiedział o architekturze militarnej podczas krótkiego jak błysk lotu. Co więcej, zanim upadł z głuchym pacnięciem w ceglano-wapienny pył, pokrywający podłogę kazamaty, pomyślał jeszcze, że lądowanie na ziemi może być wyjątkowo bolesne. Przecież idąc ku anomalii potknął się co najmniej kilka razy o luźno rozrzucone cegły i całkiem spore głazy, które odpadły ze ścian.
Rzeczywiście, upadek był bolesny. Gnejsowy monolit, trwający niezmiennie w tym samym miejscu jeszcze od czasów wojen krasnoludzkich, bez trudu poradził sobie z delikatnymi kościami hobbita.
Zanim zrobiło się definitywnie ciemno, ostatnią myślą, jaka rozbłysła w głowie kapłana było "widocznie nie do każdej szczeliny należy od razu pchać się z paluchami"...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Mirko 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 01-10-2015, 02:12   

Widok zjawy odruchowo sprawił, że Teral sięgnął ręką do małej sakwy z solą zawieszoną u paska, szybko jednak cofnął dłoń. Nie to dobry znak Chwilę zajęło mu jednak dojście do siebie. Był już chyba naprawdę blisko celu swojej podróży. Dodawało mu to energi, jego twarz wyraźnie nabrała kolorów i pomimo całego mrozu od niego bił przebijający się entuzjam. Reszta nie była wstanie zrozumieć tego dziwnego zjawiska, ale oni nie wiedzili, że może nieść mały fragment wybawienia. Gdy usłyszał łomot w kazamacie, do której zszedł Kenny natychmiast wziął pochodnię i podążył jego śladem.
-Nic ci tam nie jest?- Wydał z siebie krótkie zawołanie po czym na powieżchni została za nim tylko łuna światła przebijającego się przez mrok zejścia.
W połowie czegoś co kiedyś było schodamimi usłyszał ten przebijający krzyk, który zmusił go do oparcia się o rozpadającą ścianę, oddającą swoje cegły na nawaloną posadzkę. Z wielkim trudem utrzymał równowagę. Postawił jeszcze kilka kroków.
-Kenny? Żyjesz? Odezwij się jeśli nic ci nie je...-przerwał gdy tylko zobaczył komnatę i ulatniające się światło. Pochodnia wypadła mu z ręki
-Udało się. To musi być to.
Po policzku łowcy spłynęła łza szczęścia.
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 01-10-2015, 02:16   

Reakcja Ingi nie była tym, czego się spodziewałam. Jaką broń ma na myśli czarownica? Próba przekazania jej dosłownej broni zakończyła się niepowodzeniem. Może potrzebują broni czarownicy? Skąd mieliby ją wziąć?
Westchnęłam i opuściłam głowę. Co robić, co robić. Nikt z obecnych nie odezwał się ani słowem, od momentu kiedy czarownica wypowiedziała ostatnie słowa. Najwyraźniej żaden nie miał pomysłu jak można by spełnić prośbę wergundki. A może by tak...
Odwróciłam się w stronę grupy i spojrzałam na stojącego na tyle grupki elfa.
- Sarell? Możesz tutaj podejść?
Elf mruknął coś pod nosem i zrobił krok w moją stronę.
- Myślisz, że mógłbyś w jakiś sposób...ustabilizować połączenie z Ingą? Umożliwić jej bardziej zrozumiałe komunikowanie się?
Sarell zamyślił się, po czym szybko skinał głową i podszedł do Ingi, aby narysować znaki pod rytuał.
Nie znałam się specjalnie na elfickiej magii, jednak trochę się nauczyłam w ciągu ostatnich dni, kiedy przy ognisku Sarell i Geven dyskutowali o rytuałach. Pierwszym znakiem, który narysował elf był wiral, następnie wpisał w niego triskeldion. Na krańcach kręgu wyrysował tarcze ochronne, a w samym środku triskeldionu i wiralu narysował węzeł, którego zadaniem było zgromadzenie energii w jednym miejscu. Gdy skończył, klęknął przed kręgiem i wypowiedział zaklęcie związujące i wzmacniające myśl w kręgach. Geven podszedł do Sarella i szepnął mu coś na ucho, po czym stanął dokładnie naprzeciwko Herolda i zaczął wspierać go swą mocą magiczną.
Nie wiedziałam, czy cokolwiek z tego rytuału wyjdzie, jednak nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy wypróbować każdy pomysł.
Odwróciłam wzrok od kręgu zaczęłam się zastanawiać, co zrobimy jeśli ten plan nie wypali. Będziemy szukać broni zjaw, którą miały przy sobie w chwili śmierci? Może chodzi jej o metaforyczną broń...o Bryna? Jeśli chcą walczyć za wolność Tryntu, mogą potrzebować Bryna, żeby poprowadził ich do walki?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
_________________
Nec temere, nec timide. :v
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-10-2015, 02:59   

Hobbit rozumiał, co się stało, właściwie w pewien sposób nawet się tego spodziewał.
Co więcej, załozyłby się sam ze sobą, że usiłował powstrzymać ...się? od głupiej, bezsensownej reakcji. Każdy głupi wie, a co dopiero kapłan, sługa Panienki Tavar, że każda skupiona energia bywa niebezpieczna, że zetknięcie jej bezpośrednio z ciałem grozi śmiercią lub kalectwem.

Przytomniejąc nadal to rozumiał. Im bardziej z całkowitej ciemności wyłaniały się przed jego oczami zarysy sklepienia kazamaty, tym bardziej rozumiał, że stanowczo lepiej było zostać nieprzytomnym.
Ogniska bólu objawiały się po kolei. Pierwsze było to pomiędzy prawym barkiem, łopatką i szyją, które uderzyło z mocą do złudzenia przypominającą ostrze, przeszywające na wylot obojczyk. Hobbit nigdy nie przeżył takiego doznania, jednak uczucie było tak sugestywne, że zobrazowało się samo.
W naturalny sposób chciał wrzasnąć.
Jednak nic z tego nie wyszło, oprócz kolejnego bolesnego skurczu. Uspokoił się, wciągnął powietrze, zlokalizował ból.
Oprócz połamanego ewidentnie w kilku miejscach obojczyka i łopatki poczuł promieniujący, tępy, przypominający reumatyczny, ból ręki, promieniujący od dłoni, którą dotknął anomalii. Coś mu mówiło, aby nie patrzył, ale zrobił to.
Dłoń była spalona, skóra spłynęła z dłoni odsłaniając ścięgna i mięśnie aż po nadgarstek. Ręka była bezwładna do samego ramienia.
Dopiero jednak kiedy spojrzał na rękę, odczuł w pełni ból, który temu towarzyszył.
I zemdlał ponownie, nie zauważając wcale Terala, który w międzyczasie podszedł do jaśniejącego wciąż w ścianie tworu.





Mirko napisał/a:
oddającą swoje cegły na nawaloną posadzkę
Mirko, wytrzeźwiej ;) albo ogarnij stylistykę, bo umrę ze śmiechu ;) ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Yaeyvyinn 
Zasklepienie odłamka!

Skąd: Luboń, stolica Brazylii
Wysłany: 01-10-2015, 20:27   

Dźwięk wybuchu wstrząsnął Jejwinem oraz zmusił, by jego umysł powrócił na ziemię i zostawił na potem teoretyczne dywagacje na temat społecznych implikacji najnowszej hobbickiej technologii farmerskiej.
Kapłan rozejrzał się szybko, po czym poszedł za światłem pochodni Mirtema, starając się nie przeszkodzić elfom w ich rytuale.
*Ciekawe, czy Kenny znowu coś zepsuł? Pewnie tak, to będzie już któryś raz z rzędu*- pomyślał
To, co zobaczył na miejscu, całkowicie przeszło jego oczekiwania. Nie miał najmniejszego pojęcia o medycynie, ale wiedział że niziołek jest w ciężkim stanie.
-Mirtem, wyciągnijmy go stąd, zanim zrobi sobie większą krzywdę...
_________________
Zrób prosty nick i zmień pisownię tak, żeby nikt nie umiał go przeczytać/napisać ^_^
 
 
Lutha 


Skąd: Bydgoszcz
Wysłany: 01-10-2015, 21:04   

Okrzyk Ingi wyrwał mnie z zadumienia. Był on niezwykle głośny, a czuły elfi słuch jeszcze bardziej to pogłębiał. Zaraz potem usłyszałem kolejny wybuch, dobiegający z kazamaty.
-Znowu coś rozwalił - pomyślałem - Czy on się nie nauczy niczego nie psuć?
Widziałem Terala, który stanął przy wejściu do kazamaty zapatrzony w jej wejście. Po chwili zobaczyłem Jejwina idącego w stronę Kennetha, z wyraźnym zamiarem wyciągnięcia go stamtąd. Pobiegłem w jego stronę krzycząc:
-Czekaj! Nie podnoś go na razie! - widziałem jak się zatrzymuje i spogląda na mnie pytająco. Podbiegłem do niego i powiedziałem dalej - Najpierw trzeba sprawdzić, czyyyyy..... - przerwałem spojrzawszy w głąb kazamaty i zobaczywszy światło - Co to jest? - spytałem zdziwiony, po czym potrząsnąłem głową i powiedziałem - Nieważne, to za chwilę. Najpierw Kenneth. Tak jak mówiłem, najpierw trzeba sprawdzić, czy nie ma czegoś złamanego.
Pomyślałem chwilę i rozejrzałem się wokół szukając pomocy. Zauważyłem Gevena, który aktualnie nic nie robił.
-Geven! - krzyknąłem, a gdy spojrzał się na mnie to dokończyłem - Chodź tu pomóc!
_________________
II turnus 2015r. - Isélith, Lutha'yaro
epilog 2015r. - Isélith, "Ludzie Bryna" (kontynuacja)
III turnus 2016r. - Detwin, mag ognia z wykształcenia, przemytnik z przymusu, paladyn Modwita z błogosławieństwa, żołnierz Czarnego Tymunu z poboru, dekurion Tymunu Mgieł z nadania
epilog 2016r. - Javier de Oro Pulido
III turnus 2017r. - Ilverin'Olwe Tlais Orthogok, szaman niedźwiedzia
 
 
Elf 
Adept elfickiej magii wyższej


Skąd: Pruszków :3
Wysłany: 01-10-2015, 21:29   

Ledwo skończyliśmy rytuał a już zostalem zawołany przez Iselitha by pomóc im z Kenym.
O Silvo! - pomyślałem- Co ten Hobbit znowu zrobił?
Podszedłem do kazamaty i od samego wejścia moją uwagę przykuła ta świecąca łuna. Wpatrywalem się w nią przez chwilę wysuwając jej ogromną emanacje. Po chwili jednak przypomnialem sobie po co tu jestem. Zszedłem na dół i zobaczyłem hobbita rozwalonego na ziemi z rozwalona ręką.
Wyniescie go na zewnątrz-Powiedziałem-tu nic nie zrobię.
_________________
Elfy przeżyją wszystkich ludzi >:)
2013-Garant elf z laro
2014-Aaron elf leśny mag ziemi
2015-Geven elf leśny mag lasu
2016-Tiru elf leśny szaman Jelenia
2017-Meril'oarni z rodu Haro, Elf z Talsoi mag morza
2018-Vayla'Meril'oarni z rodu Haro, Elf z Talsoi mag strażnik
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 02-10-2015, 00:50   

Słysząc krzyk Iselitha, zerwałam się z miejsca i natychmiast pobiegłam do wejścia do kazamaty. Niepokój narastał we mnie z każdą sekundą.
Wybuchy nigdy nie są dobrym zwiastunem, a jeśli do tego wszystkiego doda się Kennego, można bezpiecznie założyć, że sytuacja potoczyła się najgorszym możliwym scenariuszem.
Kiedy weszłam do pomieszczenia, ujrzałam całkiem sporą grupkę otaczającą znajome mi ciało hobbita. Zaczęłam kierować się w ich stronę, kiedy nagle poczułam...coś. Obecność w pomieszczeniu. Rozejrzałam się dookoła, po paru sekundach lustrowania wnętrza mój wzrok padł na szczelinę, przy której leżał Kenny. Sączyło się z niej światło, które oświetlało całe pomieszczenie i nadawało mu przerażający wręcz nastrój. Zapragnęłam podejść do szczeliny, zbadać ją, dotknąć jej, odkryć, co znajduje się po drugiej stronie.
Powoli, krok za krokiem zbliżałam się w kierunku wyłomu.
Nagle usłyszałam głos Gevena, który mówił, że Kennego trzeba jak najszybciej przenieść na zewnątrz. Zatrzymałam się, poczułam, jak chęć zbadania szczeliny powoli maleje. Co się właśnie stało? Zamrugałam parę razy i pomasowałam skronie.
Muszę skupić się na Kennym, szczeliną zajmiemy się później. Rzuciłam w stronę wyłomu ostatnie spojrzenie, po czym skierowałam się w stronę grupki. Im bliżej się znajdowałam, tym gorzej Kenny wyglądał. Chociaż był nieprzytomny, jego twarz była wykrzywiona w bólu. Najgorzej prezentowała się ręka. Była spalona, jak gdyby hobbit nieuważnie wsadził ją do krasnoludzkiego paleniska. Wyraźnie widziałam pojedyncze nitki mięśni i ścięgien.
Zrobiło mi się niedobrze. Odwróciłam na chwilę wzrok, żeby dojść do siebie. Myślałam, że w ciągu ostatnich kilku tygodni przyzwyczaiłam się do widoku martwych ciał, rozszarpanych mięśni i poodcinanych kończyn, najwyraźniej potrzebowałam więcej praktyki, do której niespecjalnie mi się spieszyło.
Spojrzałam ponownie na nieprzytomnego hobbita. Trzeba mu jak najszybciej pomóc. Szkoda tylko, że nasz najlepszy (bo jedyny) uzdrowiciel leżał nieprzytomny w kazamacie.
Co robić?
Zamyśliłam się. Potrzebujemy umiejętności uzdrowiciela.
- Nie możemy go w tej chwili stąd wynieść. - powiedziałam do Gevena. - Sprawdziliście, czy ma jakieś złamania? Jeśli tak, przenosząc go tylko pogorszymy już i tak beznadziejną sytuację.
Przykucnęłam obok Kennego. Musiałam dokładniej przyjrzeć się jego ręce. Wzięłam głęboki oddech, zacisnęłam usta i zerknęłam kątem oka na spalony członek. Skóra była całkowicie spalona. Gdyby hobbit był przytomny, zakładając, że byłby w stanie poruszać ręką, moglibyśmy zobaczyć ruszające się pojedyncze ścięgna i mięśnie.
Jak odbudować skórę na jego ręce? Żadne z nas nie jest magiem życia, nie posiadamy zaklęć uzdrawiających.
Westchnęłam i odwróciłam się w stronę towarzyszy.
- Jeśli któryś z was jest magiem życia i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu występuje pod przykrywką, to jest ten moment, w którym możecie się przyznać. Bez magii nie naprawimy jego ręki.
Nagle wpadłam na pomysł.
Wystarczy, że wypożyczę zdolności Kennego i sama będę mogła go naprawić, prawda?
Usiadłam na ziemi obok hobbita i wyciągnęłam z kaletki cienki patyk, który nosiłam przy sobie, gdybym musiała gdzieś wykonywać awaryjny rytuał. Rysowanie patykiem jest o wiele wygodniejsze niż wykonywanie linii palcem, każdy mag to potwierdzi. Podniosłam delikatnie głowę hobbita do góry i przesunęłam odrobinę w lewo.
Gdyby nie jego stan, zaśmiałabym się z pozycji w której teraz się znajdował. Nogi miał rozłożone w rozkroku, obie ręce ułożone równolegle na brzuchu. Jego głowa opierała się teraz na jego lewym ramieniu. Wyglądał, jakby pogrążył się w głębokim śnie i rozmyślał nad problemami świata i sensem życia.
Kładąc głowę hobbita na ziemi, zaczęłam rysować kręgi. Zaczęłam od spirali, następnie wpisałam w nią kwadrat oraz znajdujący się w nim mniejszy kwadrat. Krąg zwieńczyłam kołem, które zawierało w sobie spiralę oraz narysowanym na jego planie trójkątem. Między kątami trójkąta narysowałam znaki wzmocnienia, a na rogach umieściłam ori - symbole powietrza. Gdy skończyłam rysować, odłożyłam patyczek na bok i położyłam obie dłonie na kręgu.
- dewanyata uiren oporto astura appertal sangare aitoreth rindith - wyszeptałam i po chwili poczułam, że magia zaczęła płynąć przez kręgi. Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się. Rytuały są najprzyjemniejszą częścią życia maga. Dotykając kręgu, mozna doznać tego niesamowitego uczucia, jakim jest czysta energia magiczna przepływająca tuż pod twoimi rękoma. Kiedy krąg się ustabilizował, oderwałam od niego ręce i przeniosłam głowę Kennego tak, by znajdowała się w środku uiren - istoty.
- No, Kenny. - wyszeptałam do nieprzytomnego hobbita krzywo się usmiechając. - Czas, żeby dowiedzieć się, co dzieje się w twojej małej hobbickiej główce.
- atsawe ivena sangare marratzu erreh, odczytanie myśli - powiedziałam i skupiłam się na myślach, które mnie interesowały. Umiejętnościach, które Kenny zdobył na uniwersytecie uzdrowicieli. Przeszczepy, zszywanie ran, wykrywanie chorób, badanie ciała - myśli, które pomogą nam wyciągnąć Kennego z obecnego stanu. Nie musiałam długo szukać. Wszystkie mysli związane z umiejętnościami uzdrowicielskimi były skoncentrowane w jednym miejscu. Teraz trzeba tylko je powielić i zawłaszczyć sobie ich kopię.
- dewanyata ivena atsawe tulkaret koritrha marratzu - powiedziałam, skupiając się na wcześniej znalezionych myślach. Po chwili poczułam, jak wiedza przepływa do mojego umysłu. Nie cała, oczywiście, tylko te umiejętności, które przydadzą nam się w tym momencie. Pytanie też jak długo będę w stanie z nich korzystać. Dziesięć minut? Godzinę? Nie chcąc tracić cennego czasu, po skończeniu oderwałam ręce od głowy Kennego i przerwałam krąg.
Pochyliłam się nad hobbitem i rozpięłam koszulę. Przyjrzałam się uważnie klatce piersiowej, ramionom i barkom. Chociaż cały był posiniaczony, największy obrzęk znajdował się w okolicy obojczyka. Cała sytuacja zaczynała mnie powoli przerastać. Nie nadawałam się na uzdrowiciela, nigdy nie chciałam być uzdrowicielem i miałam nadzieję, że po tym razie nigdy więcej nie będę musiała podobnych rzeczy robić.
dewanyata ivena aitoreth, szepnęłam, znieczulając nieprzytomnego Kennego, tak na wszelki wypadek. Zacisnęłam zęby i podążając za instrukcjami zawartymi w myślach zabranych hobbitowi, szarpnełam mocno nastawiając obojczyk. Kiedy upewniłam się, że wybita łopatka również jest na swoim miejscu, wyjęłam z kaletki maść na zrastanie kości, która została mi jeszcze z kontrfortu. Posmarowałam złamania dużą ilością produktu, po czym odwróciłam się w stronę stojących i obserwujących wszystko osób. Tyle tylko, że już nie stojących, a siedzących i patrzących się na mnie znudzonym wzrokiem. Jak dużo czasu zajęło mi przekopywanie się przez myśli Kennego?
- Pomóżcie mi przenieść go na górę. - powiedziałam, podnosząc się z ziemi i wycierając ręce o spodnie. Czułam się osłabiona, jednak rzucanie kilku skomplikowanych zaklęć pod rząd to duży wysiłek nawet jak na doświadczonego maga. Zaśmiałam się pod nosem. Przynajmniej mam jakiś trening, ostatni raz kiedy wykonywałam podobny rytuał byłam na studiach w Akwirgranie. Spojrzałam na grupkę, która powoli wynosiła Kennego na powierzchnię. 2 lata. Naprawdę tyle minęło? W pewnym momencie przestałam czuć upływ czasu. Tavar tak działa. Na wspomnienie Pani poczułam ogarniający mnie smutek. Ciekawe, czy gdzieś tam jest.
Westchnęłam i przetarłam ręką oczy. Najchętniej zasnęłabym na miejscu, jednak bliska obecność szczeliny sprawiała, ze czułam się nieswojo. No i Kenny mnie potrzebował. Zaczęłam powoli kierować się w stronę wyjścia. To będzie ciężka noc.
_________________
Nec temere, nec timide. :v
Ostatnio zmieniony przez moira 02-10-2015, 00:56, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 00:53   

Elf napisał/a:
Ledwo skończyliśmy rytuał

... Ledwo skończyliście rytuał i przemknęło ci przez myśl "cholerka, moment, jakiej to energii dokładnie używa Sarell?". Zanim skojarzyłeś, że heroldowie zmierzchu chyba nie czerpią energii z ziemi, tak jak ty, coś przykuło twoją uwagę. Sarell jak raz wlepił wzrok w twoją twarz, więc tym bardziej przyjrzałeś się, dlaczego właściwie coś ciemnego kapie mu z nosa i ust. Coś załaskotało cię w brodę, otarłeś więc dłonią...
Ziemia z dużą mocą walnęła cię w tyłek, a blask księżyca stał się nagle bardzo, bardzo jasny.
Gdzieś z granicy świadomości płynęła całkiem składna myśl - nigdy nie mieszaj energii pobranej z różnych pierwiastków w zaklęciach, w których tych pierwiastków nie ma....
Kiedy już cię - o, przepraszam, was - docucą, jest szansa, że myśl ta będzie cię prześladować do końca tego uroczego dnia.


Tymczasem
Inga napisał/a:
Ciężko się było jej skupić. Wiedziała, że kontakt przez Mgły będzie ciężki, ale nie aż tak... Dlaczego oni nie rozumieją?! Dlaczego...
Chwila.
Zauważyła, że coś się zmieniło, jakby jedna z niezliczonej ilości zasłon dzielących światy opadła.
Odetchnęła ciężko, zebrała się w sobie.
- Musimy związać nas z waszym światem. Z naszą bronią. Dzięki temu wam pomożemy - słowa uwiązły jej w gardle. Znów gdzieś w podświadomości krył się koszmar ostatnich kilku godzin życia...
Życie. Żywi. Tak blisko, tak... bezpiecznie...
Zaraz. Iselith.
Bryn.
Ręce po łokcie upaprane krwią i żółcią. Kółka z rozerwanych kolczug walające się wokół. Coraz mniejszy stos świeżych bandaży, coraz mniej eliksirów w szkłach. Coraz więcej rannych, coraz więcej zmęczenia w niebieskich oczach Ulfa.
Zmasakrowane żebra Bryna zaleczyli resztkami zaklęć. Będzie miał szeroką bliznę, ręka jej się trzęsła i krzywo założyła szwy.
Nie bądź egoistą. Nie pozwól, by nasza śmierć poszła na marne.

Złapała się za głowę, z oczu popłynęły łzy. Trwałą tak dłuższą chwilę, nie mogąc pozbyć się widoku wnętrzności dowódcy sprzed oczu.
Bryn. Co z Brynem?
Spróbowała się opanować. Może oni wiedzą?
- Co z Brynem? - zapytała, a w jej słabym głosie zabrzmiała nutka nadziei.


Moira, wszystko to, co widziała w pamięci czarownica, widoczne było także w twoim umyśle. Wszystko. Łącznie z mdlącą wonią krwi i uczuciem dłoni ślizgających się na porozcinanych tkankach.
Słyszałaś tym razem doskonale każde jej słowo.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 00:56   

<ponieważ towarzystwo w międzyczasie znalazło inne obiekty zainteresowania niż komunikacja z nami ;) mogę wycofać powyższy post - chyba, że coś tutaj się skoryguje? >
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Lutha 


Skąd: Bydgoszcz
Wysłany: 02-10-2015, 01:02   

<Indi, możemy ewentualnie zamienić fakty miejscami. Najpierw bum Kennego, jego naprawa, a potem rytuał :3 >
_________________
II turnus 2015r. - Isélith, Lutha'yaro
epilog 2015r. - Isélith, "Ludzie Bryna" (kontynuacja)
III turnus 2016r. - Detwin, mag ognia z wykształcenia, przemytnik z przymusu, paladyn Modwita z błogosławieństwa, żołnierz Czarnego Tymunu z poboru, dekurion Tymunu Mgieł z nadania
epilog 2016r. - Javier de Oro Pulido
III turnus 2017r. - Ilverin'Olwe Tlais Orthogok, szaman niedźwiedzia
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 02-10-2015, 01:05   

<bardziej nie wiedzieliśmy co się stało z rytuałem, więc poszliśmy otwartym wątkiem :D teraz jak mamy informację zwrotną jak zadziałał rytuał (ekhm, a raczej jak bardzo nie zadziałał) wracamy do wątku Ingi :mrgreen: >
_________________
Nec temere, nec timide. :v
 
 
Lutha 


Skąd: Bydgoszcz
Wysłany: 02-10-2015, 01:07   

<ewentualnie możemy przesunąć w czasie bum Kennego, że moira zdąży się obudzić i ogarnąć i wtedy usłyszy moje okrzyki. I najwyżej troszkę zedytuje post, że "mimo zmęczenia, bla bla bla, Kenny ważny, bla bla bla, poświęcenie" :P >
_________________
II turnus 2015r. - Isélith, Lutha'yaro
epilog 2015r. - Isélith, "Ludzie Bryna" (kontynuacja)
III turnus 2016r. - Detwin, mag ognia z wykształcenia, przemytnik z przymusu, paladyn Modwita z błogosławieństwa, żołnierz Czarnego Tymunu z poboru, dekurion Tymunu Mgieł z nadania
epilog 2016r. - Javier de Oro Pulido
III turnus 2017r. - Ilverin'Olwe Tlais Orthogok, szaman niedźwiedzia
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 02-10-2015, 01:08   

<ale można pozamieniać chronologicznie wydarzenia tak że najpierw wynosime kennego a potem robimy rytuał
i uh czy ja też jestem zemdlona? :D bo ja nie brałam udziału w rytuale, tylko obserwowałam jak sarell rysuje kręgi i jak geven wspiera go mocą magiczną (bo geven ma pierwiastki życie + ziemia) a ja tam trochę niepotrzebna byłam>
_________________
Nec temere, nec timide. :v
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 01:11   

<nie jesteś :) wiem, jakie pierwiastki mają chłopaki ;) ok, niech będzie, że zmienimy chronologicznie i załatwmy to wreszcie bo czas sie kończy a jutro już nie poodpisuję ;) >
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Mirko 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 02-10-2015, 01:36   

Teral zignorował towarzyszy pomagających uszkodzonemu kapłanowi, jego głowę zajmował zupełnie inny problem. Był prawie pewny, że zielona emanacja jest miejscem, do którego powadzili go bogowie. Jednak ciągle nie miał zielionego pojęcia, co ma tu zrobić by zakończyć swoje zadanie. A wrzucenie przedmiotów do prawdopodobnie nietabilnej energii nawet dla niego wydawało się dość głupim pomysłem. Nawet nie zauważył kiedy reszta pozwoliła mu w samotności rozmyślać nad swoimi problemami. Złapał sie delikatnie za głowę i powiedział sam do siebie.
-Muszę im to wreszcie powiedzieć
Szybkim krokiem opóścił kazamaty.
-Moira mogę cię na słowo? Czy Kenny zdążył porozmawiać z Zaćmienie.. Urwał, gdy zobaczył nieprzytomnych towarzyszy.
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 02-10-2015, 02:07   

Patrzyłam osłupiona na zemdlone elfy leżące po przeciwnych stronach kręgu w dziwnych pozycjach. Wiedziałam, że rytuał może okazać się niewypałem, ale nie spodziewałam się, że może nam nie wyjść aż tak spektakularnie. Odwróciłam wzrok od magów i spojrzałam na Ingę.
A ona spojrzała na mnie.
Poczułam zapach krwi, wszechobecny i przytłaczający.
Moje ręce, całe pokryte niesprecyzowanymi wydzielinami.
Niebieskie oczy, w których kryło się ogromne zmęczenie.
I Bryn.
Bryn. Bryn. Bryn.
W końcu.
Chciałam go dotknąć, jednak nie byłam w stanie. Moje ręce były zajęte leczeniem połamanych żeber.
Moje?
Krzywo założone szwy, blizny, wszechobecne krzyki.
Gdzie ja jestem? Kim ja jestem?

Po chwili wszystko ustało. Zapach krwi zniknął, tak jak i Bryn. Klęczałam na ziemi, zgięta w pół, ciężko oddychając. Co się stało?
Powoli wstałam. Pamiętałam, że Inga leczyła Bryna. Czy to była wizja? Co chciała mi przekazać?

Spojrzałam na leżące na ziemi elfy. Nasz pierwszy rytuał nie wypalił. Co teraz?
Chcą broni. Broni dowolnej czy własnej?
Podeszłam do wergundzkiego wojownika, który stał na warcie, pilnując, aby nikt nie zaskoczył nas nagłym atakiem.
- Ekhard? Masz jakiś zapasowy miecz?
Paladyn skinął głową i wskazał na stertę pakunków, leżąca na prawo od kazamaty. Podeszłam i po paru minutach poszukiwania wydobyłam miecz. Zapewne pozostałość po jakimś martwym członku drużyny. Z tą pocieszającą myślą udałam się w stronę Ingi. Jeśli potrzebują połączenia z naszym światem, do tego ciągle powtarzają, że potrzebna im broń, wypróbuję drugą opcję?
Uklękłam na lewo od poprzedniego, nieudanego kręgu i zaczęłam rysować.
Najpierw utrzymanie, aby skoncentrować moc magiczną w środku.
Spirala, źródło, dla wzmocnienia.
Na samym środku istota, żeby skoncentrować energię w przedmiocie.
Na koniec wzmocnienia i znaki ori, ładujące krąg.
dewanyata uiren oporto astura appertal sangare aitoreth rindith, aktywowałam krąg i kidy poczułam, ze jest stabilny, oderwałam od niego ręce.
Na środku istoty ułożyłam miecz, który wcześniej znalazłam. Teraz tylko trzeba połączyć go z duchem.
Spojrzałam na Ingę i zastanowiłam się, czy posiadam jakiś przedmiot, który należał do czarownicy. Pokręciłam głową. Nie byłyśmy zbyt blisko. W teorii posiadałam przedmioty należące do innych zmarłych, jednak skąd miałam pewność, że oni też chcą wrócić?
Mój wzrok przyciągnął sztylet Sigberta leżący na ziemi. A może...
Sięgnęłam po sztylet i położyłam go obok miecza w kręgu. Nie mam wyjścia, muszę spróbować.
Usiadłam przy rysunkach, położyłam ręce na krańcach kręgu, zamknęłam oczy i skupiłam całą energię na przedmiotach leżących pośrodku.
Najpierw trzeba było sprawić, że w mieczu można...zakotwiczyć duszę.
atsawe ivena ektelera behera tulkaret koritrha - wyszeptałam.
To powinno sprawić, że miecz będzie w stanie wchłonąć cząstkę zjawy i przenieść ją do miecza.
Teraz trzeba wyciągnąć tę cząstkę ze sztyletu i wcisnąć ją w miecz.
dewanyata ektelera ivena atsawe tulkaret marratzu
Pozostało tylko wsadzenie cząstki do miecza.
ivena sangare aitoreth weereth koritrha erreth
Wypowiedziałam ostatnie zaklęcie, odczekałam chwilę i przerwałam krąg magiczny.
Czułam się coraz bardziej zmęczona. Uśmiechnęłam się patrząc na sztylet. Miałam nadzieję, że tym razem pójdzie nam lepiej.
_________________
Nec temere, nec timide. :v
 
 
moira 


Skąd: Wrocław
Wysłany: 02-10-2015, 02:16   

Podeszłam do Kennego. Hobbit wciąż leżał nieprzytomny na ziemi. Kucnęłam obok i wyjęłam z kaletki eliksir odkażający. Delikatnie polałam poranioną rękę, po czym zabandażowałam.
Dopóki nie znajdziemy jakiegoś maga życia, więcej nie możemy zrobić.
_________________
Nec temere, nec timide. :v
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 02:37   

<błąd logiczny - mechanizm by sie udał, gdyby Sigbert był na miejscu. Jego dusza nie jest w żaden sposób połaczona z tym sztyletem. >
<a, i zawsze przy sesjach przez forum - bardzo proszę o tłumaczenie na polski. Mając do ogarniania kilkanaście profesji magicznych naprawdę nie pamiętam wszystkich słówek i języków :) z góry dzięki :) >

Inga napisał/a:
Gdyby miała serce, to pewnie by jej stanęło na tą chwilę, gdy nastąpiła anomalia. Ale teraz tylko powstrzymywała się przed podbiegnieciem i udzieleniem pomocy nierozważnemu hobbitowi.
Ale to nie było ważne. Ważne było to, ze Moira słyszała. I nic innego się nie liczyło.
Nie wiedziała, kiedy zaklęcia przestaną działać, i to budziło niepokój. Trzeba się pospieszyć.
- Musimy sprzężyć naszą... lub nie naszą... broń z nami samymi. Z naszą dziesiątką. Na każdej z broni musi się znaleźć runiczna pierwsza litera imienia posiadacza... Czyli ansuz, gebo, ingwaz, berkanan, sowilo, wunjo, naudiz, kenaz, algiz i mannaz - miała nadzieję, że choć jedno z nich zna runy - Musicie ułożyć broń w krąg. Resztą zajmiemy się my.
Rozmowa męczyła. Męczył też fakt, iż nie była pewna, czy usłyszeli wszystko... i czy ją zrozumieli.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 04:38   

<przed ten wpis możecie wrzucić waszą reakcję na słowa Ingi. Pozwolę sobie też nieco zarządzić postaciami, celem przyspieszenia sprawy, jako że jutro raczej już nie dam rady odpisać>

Pierwszy usłyszał Ekhart.
Kroki były wyraźne, lekko tłumione, jakby ktoś starał się iść w miarę cicho, ale nie skradać się. Raz po raz dało się rozróżnić szczęknięcie broni o jakiś metalowy element ubrania.
Ktoś nadchodził.
Spojrzeliście po sobie spłoszonym wzrokiem, nieruchomiejąc. Wyraźnie słychać było zbliżające się kroki z tej ścieżki, którą sami przed chwilą przyszliście. Księżyc był już znacznie niżej i mrok zalegał między drzewami, ale bez trudu dostrzegliście zarys postaci.
Jednej.
Ale i tak odruchowo przypadliście do ziemi, za pnie czy załomy muru, nie zważając na to,że szelest jaki tym robicie, zwraca większą uwagę niż wasza nieruchoma, ale widoczna postać.
Na szczęście intruz nie zwracał na to uwagi. Sam czyniąc spory łomot, zsunął się do fosy i wydrapał na drugą stronę, gdzie mogliście dobrze się mu przyjrzeć.
- Atleif - mruknął pod nosem Ekhart - Dobra, swój! - powiedział już pełnym głosem, przyprawiając młodego Vardena prawie o zawał serca.
- Na wszystkich bogów, co wy tu... ?? - sapnął, gdy już odzyskał mowę - Byłem pewien, że na pobojowisku spotkam jakieś duchy, ale nie was...! - spojrzał po waszych twarzach, zauważył rannego hobbita z zabandażowaną ręką - Co tu się wyczynia?
- O tym później - uśmiechnęła się Moira - właściwie sami do końca jeszcze nie wiemy.
- Co u licha robisz sam w środku nocy na polu bitwy...? - wyrwał się Geven. Atleif westchnął.
- Sprawdzam. Mam poważne wieści i musiałem się upewnić, zanim je przekażę Kettilowi i reszcie. I wam. Wiemy, gdzie jest Brynjolf. I mamy coś więcej... Zdobyliśmy coś więcej.
Przerwał na chwilę, obserwując wyczekujące spojrzenia waszych oczu. Badawczo przyjrzał się każdemu z was z osobna.
- Dobra. Wiem, że jesteście wierni sprawie. Nie będę tu od was wymagał przysiąg, bo staniały one w ostatnich czasach - powiedział poważnie - Ale wiedzcie, że jeśli to wypłynie poza to grono ludzi Bryna, to ten kto puścił parę z gęby, odpowie przed sądem wojennym.
- A Kettil?
- Tak, jego też zaliczam do tego grona, choć jest z Wysokich Ziemi - skrzywił się Varden - Wiem, że polityka Halfdana mu nie w smak...
- Dobrze, później o polityce. Mów.
Atleif wciągnął powietrze.
- Naznaczenia można usunąć...
- Co...?!
- Można usunąć, dobrze słyszysz. To nie jest żadne zaklęcie psioniczne ani żadne opętanie. To rozciągnięcie opieki nad człowiekiem, który przyjmuje ich władzę. Sami tak twierdzą między sobą. I teraz zdjąć je może wyłącznie inna istota boska. Nie ma na ziemi mocy, która to zmaże.
- Może czegoś nie zauważyłeś - mruknął z ziemi Kenny - Ale istoty boskie mają ostatnio tak jakby słabą wenę do ingerowania w nasze problemy....
- Wiem. Dlatego tu przyszedłem. To jest miejsce, gdzie jest najbliżej do nich, tak? Tak. Zdobyliśmy rytuał, którym oni się posługują w przypadku, gdy trzeba zdjąć z kogoś ochronę nałożoną przez naszych bogów. Rytuał był w ich języku i odnosił się do przypadku, gdyby miało się to czynić w drugą stronę. Przetłumaczyliśmy to, przełożyliśmy na nasze parametry. Wiedząc o tej szczelinie, rozplanowałem to... - Atleif wyjął z kaletki zmiętą kartkę - Tak to rozrysowałem. Do tego trzeba dodać rzecz jasna wezwania, modlitwy, cokolwiek - żeby tylko bogowie nas usłyszeli. Choć jeden z nich... Musiałem tylko sprawdzić, czy ona wciąż emanuje.... Rzecz w tym, że mamy mało czasu. Nie wiem, co oni szykują, nie wiem, jak długo Bryn wytrzyma. Szykują jakiś duży rytuał. Obstawiamy, że chcą rzeczywiście zabrać się do jakiegoś przejęcia mu umysłu, sami sobie dopowiedzcie, co się wtedy stanie. Trzymają go póki co w celi w waszej dawnej warowni... Musimy go uwolnić i przyprowadzić tutaj. Chociaż spróbować zdjąć z niego to piętno. Kiedy on będzie wolny, stanie na czele tych, którzy jeszcze chcą walczyć. Nawet Halfdan będzie musiał się z nim liczyć. Nie ma czasu...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Mirko 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 02-10-2015, 14:51   

-Kenny i zmierzch już o tym wiedzą, biorąc pod uwagę gdzie jesteśmy jestem zmuszony zaufać wszystkim tu obecnym. Na pobliskich terenach są przedmioty mogące sprawić by bogowie zaczeli bardziej wpływać na ten świat. By to się jednak stało konieczne jest ustabilizowanie tego miejsca i posłanie ich w diabły. Liczyłem, że ku temu nie będą potrzebne żadne rytuały ale myliłem się.
Teral odetchnął, gdy wreszcie udało podzieliś się tymi faktami z pozostałą częścią świerzo. (dopiszę w drodzę bo muszę biec na busa)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 13