Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #18
Autor Wiadomość
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 20-12-2014, 02:55   

Gdy przedarła się znów przez wodę by podnieść kuszę spotkała spojrzenie Keithena, minimalnie uśmiechnęła się słysząc jego słowa.
- To dobrze, szkoda by było tracić jednego z towarzyszy. - Zerknęła na Szrapnela który ledwo trzymał się na nogach. - Jeśli zdechniesz, to obiecuje, że nie będziesz zaznawał odpoczynku w zaświatach. Spaprałbyś całą robotę którą włożyłam byś żył. - Po tych słowach pomogła styryjczykowi z opatrunkiem.
Praca pozwoliła jej odsunąć od siebie świadomość, o palącym bólu w ramieniu oraz zmęczeniu. Siedem Teralskich nieszczęść... Oto jak wyglądała. Ale ci co ją znali, widzieli w jej oczach desperacje, nie podda się. Nawet jeśli będzie musiała zginąć. Taka już była. Chociaż straszy tchórz to do tego uparta jak osioł, nawet tak samo naiwna. Ciekawą mieszankę genów dostała po rodzicach.
Gdy skończyła podniosła kuszę i spojrzała w kierunku w którym odleciał majestatycznie wij, była szansa, że chwilowo przeżywa on traumę związaną z gorącą masą na pysku. Podniosła się powstrzymując od ciętej uwagi w stronę krasnala.
Ruszyła za towarzyszami przeładowując broń. Jeden bełt zeżarła jej ta cholera, ale chyba nie będzie kwapić się z szukaniem pocisku. Uznała, że to odpowiedni prezent dla stworzenia. Tak na pożegnanie.
- Ja idę dalej z wami. - Zasięgnęła kiedyś dług życia, jeśli trzeba będzie to go spłaci nawet tutaj.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 20-12-2014, 20:46   

Elidis nagle strzelił się w czołu, że aż zadudniło. Jak mógł o tym zapomnieć!? Rzucił okiem na Szrapnela. Poobijany mężczyzna nie miał przy sobie ani miecza, ani noża, szkoda by było je zostawić. Szczęśliwie nie zebrali się jeszcze do drogi.
- Dajcie mi chwilę, zaraz wyruszymy - rzucił prze ramię przepatrując chodniki.
Poleciał w tamtą stronę... W wodzie był mniej więcej tak skierowany... Wij rzucał się tak... - mówił w myślach szukając.
Miecz nie było trudno znaleźć, leżał pod ścianą w miejscu, w którym zaczęło się całe zamieszanie. Elf podniósł go i obejrzał. Był nieco pokiereszowany, ale wydawał się zdatny do użytku. Zresztą Elidis nie znał się na tym za dobrze, ale głupio byłoby go tak po prostu zostawić.
Srebrny nóż był o wiele mniejszy i było znacznie więcej miejsc, w które mógł polecieć. Elf otworzył swój umysł. Srebro było jak magnes na magię, przyciągało ją do siebie, a tym samym przyciągało uwagę maga. Chodził przez chwilę wzdłuż ścian przypatrując się im umysłem, aż wreszcie poczuł małe zaburzenie w wodzie, blisko miejsca wybuchu.
Sięgnął ręką i po krótkiej chwili zabawy w macanko znalazł to czego szukał. Srebrna brzytwa lśniła nawet po wyjęciu z brunatnej wody.
- Dobra, możemy iść - powiedział wracając do reszty. - Wybacz Szrapnela, ale na razie ci się nie przydadzą - skinął na miecz i nóż. - Jest jakiś chętny na dodatkowe ostrze?
Kiedy już rozdysponował ruchomości przyjaciela zajął się oglądaniem i obracanie w rękach noża. Był doskonale wyważony i dość ciężki, przez co pewnie leżał w dłoni. Ostrze było pozbawione zbędnych ornamentów w jasny sposób wskazując, że była to poważna broń, stworzona do użytku, a nie ozdabiania półki.
Srebro łaskotało delikatnie w dłoń. Magia płynęła przez klingę i elf jasno to czuł. Uśmiechnął się, powinien był załatwić sobie taki sztylet dawno temu. Zatknął broń za pas tak, by w razie potrzeby łatwo można ją było wyciągnąć, czuł, że może się jeszcze przydać podczas ich nieustannie wydłużającej się podróży.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 21-12-2014, 04:56   

W tunelu, z którego szliście, a w którego czeluściach zniknął wij przyrządzony na chrupko przez Ysgarda, coś chlupnęło. Raz. Drugi.
Keithen zawiązał ciasno szmatę na udzie, którą opatrzył ranę i lekko kuśtykając podszedł w tamtym kierunku. Stanął kilka metrów od was, nasłuchując.
- Zmywajmy się stąd - powiedział cicho po chwili - Mam niejasne wrażenie, że ciepłe uczucia pana krasnoluda nie złamały do reszty serduszka tego stworzenia. Panie elf? - zagadnął, podchodząc do Lothela, który wciąż wspierał się na ramieniu krasnoluda - Możesz iść?
- To chwilowe - mruknął zwiadowca - Jest przyczyna... Dobrze, chodźmy. Nie ma czasu, miejmy to już za sobą - wciągnął głęboko powietrze i zacisnął zęby, ruszając w kierunku w którym zmierzaliście. Styryjczyk ruszył za nim.

Tunel po niespełna 50 metrach kończył się, wpadając do większego korytarza, szerokiego na dobrych 5-6 metrów. Ruszyliście tym korytarzem w prawo, idący z przodu Lothel nie zawahał się ani przez chwilę, podobnie Elidis i Octavio, niosący w rękach przedmioty-"kompasy", pozostali nie pytali.
Szeroki tunel miał równie szerokie chodniki po bokach, szło się wam więc znacząco wygodniej. Minęliście kilka kolejnych odnóg w prawo i w lewo.
Po jakiejś chwili marszu znaleźliście szyb do góry, z którego leciała niczym z prysznica struga brudnej wody. To musiało być wyjście na powierzchnię.
podobnie jak poprzednio wysłaliście czujkę, tym razem był to krasnolud.

Ysgard:
ku górze prowadziła drabinka, podobna jak ta poprzednia, składająca się z metalowej rury z poprzeczkami na boki. Wyszedłeś do samego sklepienia, czyli na jakieś 5 metrów, dalej prowadził szyb o kwadratowym przekroju, na kolejne około 15 metrów, co dawało wam mniej więcej pojęcie, jak głęboko pod ziemią jesteście. U szczytu szybu znajdowała się ciężka, kuta stalowa pokrywa, którą uniosłeś dopiero, kiedy porządnie zaparłeś się nogami i podparłeś ją barkiem. Ze zgrzytem uniosła się na kilka centymetrów, pozwalając ci zajrzeć na powierzchnię.
Zobaczyłeś strażnicę przy bramie, przy której paliły się liczne ognie. Stało tam kilku wartowników wergundzkich w mundurach Kohorty Vekowarskiej (zielone, miasta broni Zielony Tymen), poza tym w rozmaitych prowizorycznych schronieniach, pod płachtami, w podcieniach i wnękach koczowali ludzie. Większosć spała - było ciemno, prawdopodobnie środek nocy.

Ruszyliście dalej.
Po chwili trafiliście na jedną z odnóg, tych mniejszych korytarzy, w której była wnęka, coś w rodzaju malutkiego pomieszczenia, zapewne na narzędzia dla robotników pracujących przy budowaniu kanałów.
Tam w błotnistym gruncie (w tym miejscu podłoga nie była wymurowana tylko naturalna, pokryta warstwą gliniastego błota) dostrzegliście ślady, wyraźne ślady obuwia, bardzo prostego, coś jak sporej wielkości łapcie z łyka czy skóry. Razem z nimi wyraźnie widniały ślady drobnych stóp w butach z obcasem.
Gdyby nie Lothel, nie bylibyście w stanie za żadne skarby dostrzec detali tych śladów, bo wszystko dookoła było dodatkowo zadeptane odciskami wojskowych wergundzkich butów.

Niespełna 200 metrów za tym miejscem trafiliście na dość dziwne skrzyżowanie. Powtórzone przeszukanie terenu dało następujące wyniki:
w lewo od głównego tunelu był korytarz, w którym ktoś rozwalił ścianę (widać było gruz na ziemi) po czym zamurował ją od nowa... i znowu rozwalił. Była nam świeża, wyraźna zaprawa, mocno wyróżniająca się od sąsiedniej ściany, jakby ktoś mniej więcej 2 m2 ściany wymurował zupełnie innymi materiałami, niż całą resztę. W tym wymurowanym kawałku widniała czarna dziura, z której gruz leżał na chodniku, duża na blisko metr.
Poza tym kawałek (około 30 m) dalej znaleźliście wyraźne ślady krwi i jakichś eliksirów, leciutko dało się też wyczuć zapach alkoholu, na ziemi leżały też pourywane nitki.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 21-12-2014, 17:20   

Po tym jak zebrali wszystko co do nich należało i nadawało się do użytku, zaś Keithen zaczął ich pośpieszać znów wyszedł na szpicę razem z Arganem. Wyciągnął lewą ręką długi nóż, i rozgrzewał prawą dłoń do której powoli wracało czucie. Miał nadzieję że reszta zachowa jaki-taki szyk o który wcześniej wspominał. Jedyne co dodał podczas drogi to by Szrapnel trzymał się jeszcze bliżej środka, razem z Lothelem tym razem. Idący z nimi Elidis będzie miał oko na obydwu, a Keithen wraz z Convolve i Ysgardem będą pilnować ich pleców...
Odczuł wyraźną ulgę gdy weszli w mniejsze tunele, pozbawione zbiornika wodnego w którym mógł ukrywać się wij. Dzięki Lothelowi odnaleźli ślady, jednak nic z nich nie wywnioskował. Lothel twierdził że widzi tutaj trzy różne rodzaje śladów, zaś dla niego to wszystko wyglądało jak ubita przez kogoś ziemia. Faktycznie, jeden ślad był dla niego znajomy. Aż zbyt często oglądał podobne ślady w Wergundii, zostawiane przez patrole i maszerujące oddziały.
Poszli dalej, natrafiając na zawalony gruzem korytarzyk. Dostrzegli ścianę, która to... ,,nie pasowała" do reszty ścian. Różniła się, wyglądała na nową. Wybita w niej była średniej wielkości dziura. Poruszył jedną z cegieł wokół otworu. Były luźne na tyle że gdy popchnął cegłę nieco mocniej, ta została w jego rękach. Ciepnął nią w gruzowisko.
-Ysgard, daj no tego światła. Zobaczymy co tam jest.
Argan który poszedł nieco do przodu stwierdził że znalazł ślady krwi. Trzymając w lewej dłoni swoją broń a w prawej światło schylił się i zajrzał do dziury. Ciężko było w jakikolwiek rozsądny sposób zmieścić się w niej, więc zaczął powoli i ostrożnie wyciągać cegły, uważając na to by żadna nie spadła mu na głowę. Bo to by było nieprzyjemne. Dostać cegłówką po łbie.
Gdy już było dostatecznie dużo miejsca by móc zajrzeć bez przeciskania się, oświetlił wnętrze dziury.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 21-12-2014, 22:42   

W pierwszym odruchu chciał podbiec do dziury, upewnić się że nie ma tam Angeli. Po paru krokach dopiero zatrzymał się uświadomiwszy sobie, iż ze swoją delikatnością pawężnika mógłby zatrzeć jakieś ważne ślady. Znieruchomiał, po czym skierował spojrzenie w stronę Lothela. Miał nadzieję, że do tego czasu ów zwiadowca odzyskał dość sił by podejść i ocenić lepiej co tu się wydarzyło. Skinął głową w jego stronę, z uniesionymi w zapytaniu brwiami.
Mocniej ścisnął dłoń trzymającą miecz. Druga broń czekała na wszelki wypadek w pochwie.
Ileż by dał, by to się już mogło skończyć! Ileż by dał, by była tu Angela!
Ale może to i lepiej, że jej tu nie ma? Co prawda to miejsce o niczym jeszcze nie świadczyło, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób podniosło go na duchu. Szanse na przeżycie narzeczonej zdały mu się jakby większe...
Przebiegły go ciarki na myśl o tym co musiała przechodzić Angela. Nieraz już, jeszcze będąc dzieckiem, wyobrażał sobie co musi się dziać z zamurowanymi ludźmi... Nie bez powodu.
Kiedy mieszkał wraz z Ofelią w ofirskich rynsztokach, siostra często opowiadała mu o tym jakiej to chwalebnej przeszłości nie miał ich ród. Wedle bajań starszej siostry nieco ponad sto lat wcześniej Rożenkowie konkurowali z Samonitami o władzę w Arethynie. W wyniku owego konfliktu wielu ludzi, nie tylko z tych dwóch rodów, skończyło z trucizną w żołądku bądź sztyletem w nerkach. Owa cicha, typowo ofirska walka o władzę doprowadziła do tajemniczego zniknięcia ich prapradziadka Orlanda, którego Samonici rzekomo zamurowali gdzieś w północnym murze Arethyny.
Wizja przodka umierającego w murze mocno działała na wyobraźnię młodego Argana. Długie rozmyślania na ten temat doprowadziły go do wniosku, iż zamurowana osoba może umrzeć na trzy sposoby; Jeśli zamurowanie było szczelne, ofiara umierała z uduszenia po parunastu minutach. Jeśli miała dostęp do powietrza, lecz nie do wody, umierała po kilkunastu godzinach, może kilku dniach... Natomiast w miejscu takim jaj tutaj, z wilgocią kapiącą z sufitu, nieszczelnie zamurowana ofiara umarłaby dopiero z głodu, po kilku dniach, bądź tygodniach agonii.
Argan modlił się w duchu, by w przypadku Angeli nie spełnił się pierwszy scenariusz. Pocieszał się myśla, że pogróżki szermierza z zaułka sugerowały zamurowanie jego narzeczonej w ten sposób, by nie umarła od razu...
Nie chcąc naruszyć potencjalnych śladów, oddalił się od dziurawego muru.
Rozejrzał się po dalszej części korytarza.
- Hej, to coś leży - zakomunikował, starając się mówić na tyle głośno, by reszta grupy go słyszała ale zarazem na tyle cicho, by dźwięk nie poniósł się za daleko tunelem - I widać krew... I czuć jakiś alkohol...
Kucnął i podniósł jedną z nitek leżących na ziemi.
- Co tu się do diabła wydarzyło? - mruknął do siebie, przyglądając się obiektowi.
 
 
 
Szrapnel 
Villsvin


Wysłany: 22-12-2014, 00:25   

Szrapnel nie miał nic przeciwko rozdysponowaniu jego broni. Elidis wyglądał na bardzo zadowolonego z jego sztyletu. Jemu i tak się teraz nie przyda. W tym momencie mieli jeszcze mniej zdatnych do działania ludzi i nieludzi w oddziale.
Znowu szedł w środku tym razem zawinięty w płaszcz Ofelii, za który był jej bardzo wdzięczny. Miał już dość tych tuneli.
Pierwsze miejsce gdzie skieruję się po wyjściu stąd, to łaźnia, a drugie łóżko w kwaterze
Po jakimś czasie zatrzymali się pod włazem. Ysgard wlazł po drabinie i wyjrzał na zewnątrz po czym wrócił na dół. Czyli nie było tam tego czego szukamy. Następny przystanek był przed dziurą w ścianie dookoła, której unosił się delikatny zapach alkoholu. Argan chciał tam wyraźnie zajrzeć, ale nagle się zatrzymał i zaczął rozglądać dookoła. Do otworu zajrzał za to Eryk. Po chwili zbrojny który jakiś czas temu stracił tarczę i teraz trzymał jego miecz, zawołał ich do siebie.
Co znalazł tym razem?
Zmierzając w jego stronę, Szrapnel mamrotał coś o cholernych bohaterach, potworach w kanałach a także o włamywaczach i złodziejach, i co im zrobi jak ich dorwie.
_________________
"Pole rażenia granatu jest zawsze o metr większe niż zdołasz uciec"
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 22-12-2014, 02:04   

Tym razem droga przez nieskończony labirynt kanałów była krótka, podejrzanie spokojna i nadspodziewanie wygoda. Zrobiło się mu tak lekko i wesoło, że nawet zaczął podśpiewywać w duchu, zapominając na chwilę o ich jakże ponurej sytuacji. Niestety życie postanowiło sprowadzić go na ziemie i całkowicie popsuć jego dobry humor. Znowu.
Kiedy weszli do pomieszczenia i Elidis zobaczył świeżo zamurowaną dziurę w ścianie jago oczy zwęziły się do pionowych kresek. Dreszcz przeszedł mu po plecach. Miał nadzieję, że będzie inaczej, miał nadzieję, że nie będzie musiał się z tym użerać, ale niestety.
A więc to tak to ma wyglądać? - zapytał w myślach. - Dobrze, skoro tak. Kolejna cholerna przeszkoda. Kolejne pieprzone spowolnienie. Jak tak dalej pójdzie to będę musiał pożegnać się z Toruviel na dobre - przerwał na chwilę swój myślowy wywód, zastanawiając się, czy nie wyszłoby mu to na zdrowie, ale po burzliwej debacie z samym sobą doszedł do wniosku, że jednak nie; jeszcze nie. - Świetnie, trzeba będzie się tym zająć.
Ignorując wszystkie pozostałe ślady i znaleziska podszedł do dziury w ścianie, chwilę obserwował pracę Eryka, po czym szepnął mu kilka słów na ucho. Mężczyzna popatrzył się na niego dziwnym wzrokiem, po czym bez słowa skinął głową.
To nie będzie szybkie, ani przyjemne, ale niestety trzeba będzie się tym zająć. Spojrzał w stronę Argana. Zamknął oczy przygotowując się na nie uchronne.
- Panie Rożenek. - powiedział do niego. - Raczy pan tu podejść?
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 22-12-2014, 03:12   

Wędrowała na tyłach pochodu starając się skupić na podnoszeniu nóg i dalszej wędrówce. Miała złe przeczucia, ale zwalała wszystko na zmęczenie. Bo faktycznie, powieki jej opadały w sennym objęciu chcąc ulżyć podrażnionej spojówce.
Przeszła kolejne kilka kroków i wpadła na czyjeś plecy. Aha, zatrzymali się, a ona musiała najwyraźniej zbytnio się zamyślić. Właściwie to nie, raczej określenie "wyłączyć" było bardziej pasujące. Wymamrotała przeprosiny pod nosem i przetarła oczy.
Woń alkoholu sprawiła, że uzdrowicielka zmarszczyła nos. Ktoś tu chyba używał leków albo pił samogon. Stawiała na to pierwsze. No chyba, że Reshion da Tirelli tu był, nie wyrobił na zakręcie i rozbił torbę o ścianę.
Całkiem ciekawa wizja...
Ruszyła w stronę Octavia by zobaczyć znaleziska. Gdy już przykucnęła badając wskazane miejsce usłyszała głos Elidisa. Podniosła głowę, przyglądając mu się ze spokojem. Jaka ona była zmęczona... Nie miała w sumie siły, żeby brnąć w to dalej. Ale trzeba było. Chociaż nie, nie musiała tego robić. Ale nie potrafiła odpuścić, nie w momencie gdy czuła, że jest coś winna tym ludziom.
Ingeboran, co ja mam robić?
To pytanie zadane w myślach znalazło odpowiedź bardzo szybko. Twarz uśmiechniętej auxilion i odpowiedź, na to, że jest tchórzem. Nie ważne czy nim jesteś, liczymy na ciebie bo nigdy nas nie zawiodłaś. Uzdrowicielka skrzywiła się lekko. A potem zdradziła. Ale ona, czy ktoś inny? Czy to wciąż była ona?
Chciała spać. Ale pójdzie z nimi, znajdzie Angele i tą tulya. Bo tak trzeba.
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 22-12-2014, 15:36   

/wybaczcie, że przeskakuję Ysgarda, ale (o ile krasnolud nie zrobi czegoś nieoczekiwanego) chyba oczywiste jest, co moja postać zrobi.../

Podniósł się z ziemi, stękając cicho ze zmęczenia połączonego z irytacją.
- Lecorde, psiakrew... Ile można powtarzać... - wymruczał pod nosem odwracając się w stronę Elidisa - W Vekowarze jestem cholernym panem Lecorde...
Ruszył w stronę dziury wzdychając rezygnacją i zrzędząc wciąż cicho pod nosem. Najwyraźniej nikt poza nim nie podszedł ostrożnie do potencjalnych śladów.
- Tam dalej jest plama krwi i coś jakby ślady po środkach alchemicznych - stwierdził nieco głośniej, podchodząc do Elidisa i Eryka - Może Lothel i Convolve byliby w stanie coś odczytać...
Nachylił się, zerkając do wyrąbanego kawałka muru.
- Co jest? Znaleźliście coś?
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-12-2014, 15:38   

Tak jak pisałam na PW - głos należy do Elidisa i Eryka, ja się chwilowo nie wtrącam, chyba, że Lothelem lub Ofelią.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 22-12-2014, 17:34   

Elidis przełknął ślinę, modląc się by nikt tego nie usłyszał. Musiał rozegrać sprawę spokojnie i w bardzo, bardzo przemyślany sposób. I to było najgorsze. Nie miał pojęcia jak zacząć. Był świetny w przesiąkniętych patosem wzniosłych tyradach.
Przegadał w końcu Primerose po rytuale budzenia Strasznych Śpiących.
Ale był do niczego w mówieniu niewygodnych i bolesnych rzeczy tak, by wcale nie wyglądały na bolesne i niewygodne. Słowem był do rzyci pocieszaniu innych. Westchnął. Co miał zrobić? Z ich całej kompanii jemu najbliżej było do mówcy.
Kiedy Octavio podchodził Elidis skinął delikatnie na Eryka, dał mu znak, by był gotów.
Opłaciło się. Lecorde, jak kazał się nazywać, chciał zajrzeć do wnęki. Eryk jednak zagrodził mu linię wzroku. Wyglądało to tak, jakby chciał się tylko przysłuchać rozmowie.
- Wiesz Octavio - nagle zniknął oficjalny ton, głos elfa stał się melancholijny, jakby nie obecny niemający pojęcia co powiedzieć elf sięgnął po własne wspomnienia i choć pewnie nie było to najlepsze to na nic innego nie miał pomysłu, - nigdy nie pochowałem żony. Fale zrobiły to za mnie - zapatrzył się w przestrzeń. - Straciłem rodziców, siostrę, żonę... - mówił raczej do siebie. - A mimo to wciąż działam. Nie poddałem się.Nie wolno mi! Bo wtedy bym ją zawiódł rozumiesz? Zawiódłbym ich wszystkich.
Odstąpił i wprowadził Octavia do klitki w ścianie muru. Pokazał mu opartą plecami o ścianę dziewczynę o złotych włosach, z sińcami na policzkach i zamkniętymi oczami. Z powrozem luźno zarzuconym na jej martwe ciało. Długą chwilę milczeli, aż wreszcie elf się odezwał.
- Przykro mi - jak pusto brzmią takie słowa. - Nie wiem co zamierzasz teraz - zaczął ostrożnie, - ale twoim miejscu chciałbym ująć tych, którzy to zrobili, a są raczej niedaleko.
Położył mu rękę na ramieniu, a raczej na naramiennikach. Odważny i ryzykowny krok, biorąc pod uwagę temperament zbrojnego. Elidis łączył się z Octaviem w bólu, nader dobrze wiedział jak to jest stracić tak bliską osobę. Jednak jego umysł wciąż pozostawał trzeźwy i elf popatrzył na Eryka w zrozumiały sposób. Wergund wyraźnie przygotował się ewentualnej burdy.
- Przysięgam ci, kiedy to wszystko się skończy, pomogę ci dać jej należyty pochówek - marne pocieszenie, ale sam dobrze wiedział, że nie może zrobić nic więcej, zresztą pogrzeb uspakaja człowieka, po prawdzie zazdrościł zbrojnemu, że ten będzie mógł towarzyszyć swej ukochanej w tej ostatniej podróży, jemu bowiem nie było to dane.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 22-12-2014, 17:53   

Zaczęło się... gdy jego przyjaciel podszedł do wnęki, zgodnie ze słowami Elidisa zagrodził mu widok na czas gdy ten będzie rozmawiał. Schował nóż. Oddał źródło światła krasnoludowi. I słuchał, przyglądając się z boku. Elidis zaczął opowiadać o swej rodzinie... pamiętał jak podczas próby wskrzeszania Krevaina, podczas modłów zanoszonych do bóstw elf pękł, wyjawiając jaki los go spotkał. Pomimo wywyższania się i ciągłego traktowania innych z góry, w tamtym momencie współczuł Elidisowi. Teraz też tak było. Ale współczuł dwóm osobom.
Widział jak trudno przychodzi mu opowiadanie o tym co spotkało jego żonę. I jak dawał do zrozumienia Arganowi że w tym momencie najlepiej rozumie co go spotkało. Widział jak jego przyjaciel zagląda do pomieszczenia, w którym leżała jego ukochana. Zbliżył się do niego, na wszelki wypadek.
Gdy Elidis zaproponował mu pomoc w pochowaniu Angeli i położył rękę na jego naramienniku... był pewien że coś się zaraz wydarzy. Ale nie chciał, nie mógł wręcz powstrzymywać go, jakakolwiek nie byłaby jego reakcja. Właśnie stracił jedną z najbliższych mu osób. Gdyby w tym samym momencie jego przyjaciel zwrócił się przeciw niemu...
Nie opuścił gardy, wciąż był napięty. Być może ze strachu, co może zrobić Argan. Gdy Elidis zdjął swą rękę z naramiennika, on położył swoją z drugiej strony.
-Nie wiem już jak chcesz by się do ciebie zwracano. Nie użyję imienia, bo masz ich kilka. Lecz wiedz jedno druhu. Znajdę i zniewolę tych którzy to zrobili, i dostarczę przed twoje oblicze.
Spojrzał na zrozpaczoną twarz jednego z Rożenków... był pewien że gdyby mógł, sam na sam w tej chwili zabiłby skolopendrę. Obietnica którą złożył była szczera. Miał zamiar odnaleźć tych którzy to zrobili, i rzucić ich do stóp Argana by błagali o życie.
Eryk nigdy nie określiłby siebie mianem okrutnego, czy też żądnego krwi. Lecz w tej chwili w jego wnętrzu rozwijała się żądza mordu względem tego kto to uczynił.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 22-12-2014, 21:46   

Miał głęboko gdzieś, co mówił doń Elidis. Eryka nawet nie usłyszał.
Musiał z góry założyć najgorsze, nic nie sprawdziwszy!!! Dlaczego ten kretyn tak tu stoi i tylko gada!? - przebiegło mu przez myśl.
Dłoń elfa na naramienniku spoczęła ledwie na ułamek sekundy. Argan od razu rzucił się w stronę leżącego ciała.
- Conv! Szybko! - krzyknął doskakując na kolanach do Angeli. Zdjął rękawicę i przyłożył palce do jej szyi. Był jednak zbyt rozedrgany, by być pewnym wyniku.
- Nie czuję pulsu! Chyba... Conv, Ofelia, jesteście potrzebne!!!
Wiedział, że z rozedrganymi dłońmi wiele nie pomoże. Jeszcze tylko by zaszkodził Angeli.
Odsunął się odrobinę w bok, robiąc zawczasu miejsce medyczkom. Przeniósł dłoń z szyi na policzek narzeczonej.
- Wstawaj, już jesteśmy... - wyszeptał cicho, walcząc z gulą w gardle. Pogładził delikatnie sińce na policzkach - Wyciągniemy cię z tego, nie martw się...
Obejrzał się na medyczki. Muszą się pospieszyć! Muszą wzmocnić jej puls! Przywrócić oddech!
Miał irytujące wrażenie, że wszyscy poruszają się jak muchy w smole. Czemu tak się ociągają!? Co ich dopadło!? Mogliby się choć trochę pospieszyć...
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-12-2014, 23:59   

Lothel nie podszedł do wyłomu w murze ani nawet nie pytał, o co chodzi i co obydwaj patrzący tam widzą.
Usiadł ciężko na narożu korytarza, opierając potylicę o ścianę. Był blady i wyglądał na wycieńczonego, co było nieco niezrozumiałe, jako że ostatni odcinek drogi w porównaniu do poprzednich był raczej wypoczynkiem i nie powinien nadwyrężyć jego sił.

Ofelia podbiegła do wyłomu niemal natychmiast za Arganem. Ale w przeciwieństwie do niego ona była sanitariuszką, medyczką, frontową felczerką. Wystarczył jej jeden rzut oka. Dokładniej dwa - jeden na sztywne ciało dziewczyny, drugi na twarz brata.
Zakryła dłonią usta, ale i tak było widać, jak drga jej broda od łkania. Odwróciła się i ukryła twarz w roztrzęsionych dłoniach, osuwając się na kolana na mokrym chodniku, skuliła się niemal w kłębek.
Spomiędzy jej przyciśniętych do twarzy palców dało się słyszeć powtarzane cicho:
- Przepraszam... przepraszam...

Keithen w lot zrozumiał, co kryje się w wyłomie, też wystarczył mu rzut oka na obydwu mężczyzn. Nie musiał też pytać ich, dlaczego stoją przy Arganie bardzo blisko, trzymając mu na ramionach dłonie i blokując możliwość wyjęcia miecza. To, czego nie rozumiał, to na kogo ów miecz miałby zostać wyciągnięty. Oraz za co przeprasza Ofelia.
Obserwując czujnie to, co się działo przy wyłomie, podszedł do Lothela i przyklęknął przy elfie podając mu manierkę. Zwiadowca powąchał, uśmiechnął się słabo i pociągnął łyk jakby to była woda z sokiem.
- Co się dzieje? - zagadnął Styryjczyk - Wyglądasz blado jak gówno w trawie....
- Podobnie się czuję...- mruknął nyar - Trudno wyjaśnić... Rytuał współodczuwania wiąże z tym, kogo mam wyczuwać... Powiązał mnie z martwą dziewczyną poprzez jej przedmiot. Nic mi nie będzie, muszę tylko zniszczyć ten medalion. Nie, czekaj - powstrzymał dłonią Keithena, który najwyraźniej już wstawał, by się za to zabrać - Poczekaj, daj mu ją opłakać. To jest cenne dla niego, ten drobiazg. Wytrzymam jeszcze trochę.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Powój 
Rozwydrzona


Skąd: Z bajorka
Wysłany: 23-12-2014, 00:11   

Słysząc krzyki Argana podniosła głowę, jej spojrzenie spotkało się od razu ze wzrokiem elfa. Zrozumiała. Zrozumiała w słowach które chwilę wcześniej wypowiedział. Wiedziała co to oznacza. Ale i tak poderwała się z ziemi skacząc do wnęki. Czemu? Bo tak trzeba. Nawet jeśli to nie ma sensu.
Widząc blade martwe oblicze odepchnęła towarzysza w bok oglądając się przez ramię.
- Eryk, Ofelia. Zabierzcie go stąd. Już! - Jej głos był pełen bezsensownej złości.
Przed sobą miała istotę przypominającą bardziej ducha niźli śmiertelnika. Jasne włosy opadały jej wstęgami na twarz zasłaniając chociaż częściowo pręgę powstałą na twarzy. Ułożone na ziemi dłonie z bransoletami siności widocznie odcinały się od brudnego podłoża. Teralka przesunęła dłonią po znakach na skórze kobiety czytając z nich niczym z wersów. Drugą dłonią sięgnęła do szyi na próżno szukając pulsu.
Nic.
Jednak uzdrowicielka nie odeszła, wciąż trwała na klęczkach czując bijący od ziemi chłód. Prawą dłoń przesunęła wzdłuż karku kobiety by sporo poniżej potylicy odkryć zgrubienie. Odsunęła kaskadę białych w tym świetle włosów i zmarszczyła brwi. Pręga mogła powstać na skutek uderzenia, ktoś musiał ją ogłuszyć, atak nadszedł od tyłu, ale nie naruszył struktury czaszki.
Potem przeniosła dłonie na twarz martwej, badała mięśnie i widoczne ślady. Pręga przechodząca przez oblicze świadczyła o tym, że założono jej mocny knebel, jednak to nie on był powodem śmierci dziewczyny. Zerknęła na szmatkę leżącą na ziemi w pobliżu. Czyżby ktoś wepchnął materiał do ust kobiety i to spowodowało śmierć? Pewne było to, że się udusiła. Jednak czy porywaczom nie zależało na tym by spotkała ją powolna śmierć, poza tym liczyli na to, że Angela stanie się odpowiednim argumentem przetargowym dla oddania pierścienia. Nie chcieli jej zabijać, jeszcze nie teraz.
Na powrót spojrzała na ślady pozostawione na dłoniach i kostkach dziewczyny. Została związana, jednak tak wyraźne otarcia świadczyły o tym, że próbowała walczyć. Chyba. Wszystkie jej przypuszczenia mogły być błędne.
Jednak ważniejsze pytanie, kto wyjął z jej ust szmatkę, kto uwolnił ją z wiązów i zabrał pierścienie po których ślad nosiła na palcach. Porywacze? Kto?
Uzdrowicielka odwróciła się patrząc na zebranych.
- Dajcie mi świeczkę. - Widząc jak się ociągają dodała zirytowana. - Szybciej!
W końcu dostała przedmiot, ktoś nawet uczynnie go zapalił. Dziewczyna przysiadła na brzegu wyrwy i postawiła świeczkę na kamieniach. Wyciągnęła nóż i ręką zgarnęła kawałek pukli martwej. Blond wstęgi znalazły się w jej dłoni.
- Odsuńcie się.
Była odwrócona plecami do swoich towarzyszy, skupiona na ciele Angeli. To była jej wina, gdyby wtedy nie zaczęła uciekać z pierścieniem to kobiecie nic by się nie stało.
Jesteś pewna?
A jeśli zginęła bo walczyła? Bo chciała się uwolnić z więzów, bo jedwabna chustka zablokowała jej dostęp do powietrza?
Powój odgarnęła włosy spadające na twarz mamrocząc coś pod nosem. Keithen i Ofelia raczej bez trudu rozpoznali formułkę pochwalną dla Tavar, rzadko używaną chociaż powszechnie znaną. Tu z ust ulundo padała ona najczęściej, ewentualnie kapłanów.
- Tavar, pani, pomóż mi poznać prawdę. Pomóż mi zrozumieć myśli kamieni, słowa wody, pamięć zdarzeń. - Wyszeptała przesuwając kosmyki nad płomień świecy, czuła narastające na dłonie ciepło. - Pokaż mi co tu się stało. - Zapachniało palącymi się włosami, płomień liznął lewą dłoń uzdrowicielki. - Pokaż mi, jak to się stało. Proszę.
Pociemniało jej w oczach, chociaż równie dobrze mogło jej się wydawać. Chciała wiedzieć, znać odpowiedzi na swe pytania. Kto tu przyprowadził Angelę? Czemu? Jak zginęła? I kto po śmierci kobiety postanowił ją uwolnić?
_________________
Uważaj czego sobie życzysz.
 
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 23-12-2014, 01:54   

Zrobił tak jak kazała mu uzdrowicielka. Wraz z Keithenem zabrali Argana dalej od wnęki (w niej się nie da stanąć), nie z użyciem siły. Styryjczyk stanął obok niego, a Eryk za nim by nie mógł patrzeć w tył lub stanąć. Poszedł z własnej woli. Gdy wyszli z pobliża małej wnęki, spojrzał po tych którzy stali na zewnątrz... Szrapnel, Ysgard, Keithen... wszyscy przyglądali się Arganowi ze współczuciem i wymieniali spojrzenia. Tylko Lothel nie... Lothel?
-Keithen, pilnuj go. Nie daj mu tam wrócić.
Podszedł do elfickiego zwiadowcy który był coraz bledszy i wyglądał jakby miał stracić przytomność w jednej chwili. Bogowie robili sobie z niego żarty. Ledwo wyrwali się spod groźby poząrcia przez skolopendrę i uratowali Szrapnela a teraz znaleźli Angelę... i do tego jeszcze Lothel wyglądał bardziej jak martwy niż żywy. Niektórzy pomyśleliby ,,Czemu się tym przejmujesz, jeszcze półtorej godziny temu chciał cię zabić". Jednak on... nigdy nie był zawistny względem innych ludzi. Gdy poszukiwał kogoś jako łowca głów, nie był to motyw osobisty czy też moralny. To był czysyty biznes. Gdy z kimś walczył, tylko podczas walki czuł do niego wrogość. Po wszystkim... po prostu zapominał. Gdyby było inaczej nie mógłby znieść obecności połowy osób tutaj - Elidisa, Szrapnela, Ysgarda z którymi walczył w osadzie Krevaina. Lothela który chciał go zabić. Nawet Argana który przez chwilę potraktował go jak wroga... ale nie umiał tak. On nie był taki. Przypomniał sobie o chęci zemsty i zabijania za morderstwo Angeli... to też powoli znikało. Nie zamierzał porzucić obietnicy ani chęci zrobienia tego, ale przestawał czuć ten gniew... Dlatego teraz zbliżał się do elfa z chęcią niesienia pomocy. Bo taki był.
-Lohel. Mów do mnie. Jak mogę ci pomóc? Convolve jest na razie... zajęta. I wątpię by mogła w najbliższym czasie pomóc. Spójrz na mnie i odpowiedz jak ci pomóc.
Miał szczerą nadzieję że pomoc ta nie będzie wymagała żadnych działań magicznych. Nikt tutaj chyba nie znał się na magi leczniczej tak jak Convolve, zaś gdy opuszczał wnękę w ścianie chyba miała zamiar skorzystać ze swych mocy... po raz kolejny. Jak nic będą mieli kolejną osobę wyłączoną z walki i działań. To powoli przeradzało się w misję samobójczą.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
Ostatnio zmieniony przez Indiana 23-12-2014, 04:05, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 23-12-2014, 03:05   

/ależ mną sterujecie... wrr :angry: /
Odsunął się, robiąc miejsce Convolve. Wiedział, że medyczka potrzebuje miejsca, by uleczyć Angelę, że jego obecność może tylko przeszkadzać.
- Spokojnie, sam sobie dam radę! - warknął, odtrącając dość brutalnie dłonie Eryka i Elidisa. Dopiero Ofelii pozwolił się chwycić. Zauważył bowiem jej łzy. Domyślał się, że siostrę musiało dręczyć straszliwe poczucie winy. Proste uściśnięcie dłoni powinno dodać jej otuchy. (nie)

Przez cały czas, kiedy trzech wojowników próbowało Argana uspokoić, Ofelia klęczała na kamieniach, z twarzą ukrytą w dłoniach, złożona w pół niemalże. Tylko drżenie ramion zdradzało, że łka. Nadal powtarzała cichutko "przepraszam".

Uśmiechnął się do niej, starając się jakkolwiek ją pocieszyć. Convolve się wszystkim zajmie, nie ma obaw, siostrzyczko...
Tylko czemu Ofelia zrobiła ruch jakby to ona go odprowadzała od dziury, a nie na odwrót? Nieintencjonalnie przeszli kilka kroków jak do jakiegoś powolnego, tradycyjnego teralskiego tańca. (nie)
Puścił ją i odszedł pod ścianę, nieopodal kałuży krwi. Tam usiadł na ziemi, podciagajać kolana pod brodę i opierając plecy o ścianę. Zaczął przysłuchiwać się pozostałym w komnacie.
Mętnym wzrokiem wpatrywał się w nitkę, którą wciąż trzymał w dłoni. Mimowolnie, w zamyśleniu, zaczął owijać ja wokół palców. Zacisnął wargi.
Był wściekły na swoich towarzyszy. Nie tyle za to, jak się sprawowali w drodze, co za ich obecne zachowanie. Miał coraz mocniejszą ochotę wstać i prasnąć w twarz każdego, kto kierował nań współczujące spojrzenie. Czuł się przez nich traktowany po macoszemu. Jakby śmierć Angeli była czymś już pewnym, potwierdzonym! A on kimś niezrównoważonym, kogo trzeba pilnować!
Angela, wyjdziesz z tego, psiakrew - myślał, wpatrując się w nitkę - Wyjdziesz, a oni odszczekają te swoje słowa i spojrzenia...
Uśmiechnął się, słysząc jak Convolve woła o świeczkę. A więc coś działała! A więc zamierzała jakimiś czarami ją uratować! Ha!
Wytężył słuch. Tak, to była modlitwa do Tavar... Jeśli moc Tavar pomoże odratować jego narzeczoną, to gdy będzie już po wszystkim, jak nic postawi jej kaplicę w Emii! I będzie miał głęboko gdzieś, że to leży w samym sercu Małego Ofiru!
Do jego uszu dobiegła rozmowa Keithena z Lothelem... Na dźwięk słów elfa ciarki przeszły mu po plecach. Jego złe obawy nasiliły się.
A gdy Convolve zaczęła prosić Tavar nie o uzdrowienie, ale o prawdę, był już pewien.
Zacisnął pięść, w której trzymał nitkę. Poczuł, że cały drży.
Zawiódł.
Zawiódł?
Nie, to niemożliwe. Musiała być jeszcze jakaś możliwość! Musiała!
Oparł czoło o podciągnięte kolana, myśląc gorączkowo.
Myśl, myśl! Nie poddawaj się! To się tak nie skończy! Zawsze musi być jakieś wyjście! Zawsze musi być coś... ktoś...
Gdzieś w Vekowarze wciąż jeszcze musiał przebywać Valdar, w końcu miał czekać na powrót Calvariama z fortu XIV! Stary paladyn Morta wraz z młodym akolitą musieli być w stanie przywrócić ją do życia!

Podniósł wzrok, w którym na moment rozbłysły iskierki nadziei.
A gdyby tak wynieśli Angelę na powierzchnię i zdołali odnaleźć szybko obu kapłanów Pana Śmierci...?
Valdar mu niegdyś tłumaczył, na czym dokładnie polega wskrzeszanie. W osadzie Krevaina sporo wszak ze sobą rozmawiali. Paladyn wspomniał kiedyś, że dusze w różnym tempie odchodzą z tego wymiaru... W różny sposób da się je zawrócić... Ach, gdyby Argan wtedy bardziej uważał!
Ale czy mają szanse znaleźć ową parę kapłanów? Czy zdołaliby wynieść ciało Angeli na powierzchnię i niepostrzeżenie dostać się do jakiejś kaplicy?
Sapnął ze złością do własnych myśli.
Naprawdę, czarno to widział. Coraz czarniej.
Jego myśli cały czas gorączkowo szukały jakiegokolwiek wyjścia. Cały czas usilnie starał się wymyślić coś... cokolwiek...
I coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nic nie da się wymyślić...
Ostatnio zmieniony przez Indiana 23-12-2014, 04:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 23-12-2014, 03:31   

Elidis odszedł wraz z innymi dając miejsce Conv do działania. Rzucił okiem na Octavia. Wyglądał na roztrzęsionego, ale elf wiedział jak mężczyzna się czuł w tej chwili. Wiedział to jak nikt inny. Prawda, każdy przeżywa emocje inaczej, ale coś takiego dawało się przeżyć tylko na jeden sposób. Elidis mu współczuł, ale to współczucie wywołało też w nim falę od dawna skrywanych emocji.
Powróciły wspomnienia rzezi na ulicach Aenthil, ciała ojca bezwładnie opadającego na bruk, matki znikającej gdzieś w tłumie potworów. Siostry leżącej przed wejściem do krasnoludzkiej kopalni. Listu o losie żony, napisanym beznamiętną ręką, jakby piszącemu w ogóle nie zależałe, albo zależało, by go zranić.
Przynajmniej ma pamiątkę - pomyślał patrząc na amulet w jego dłoni i nagle poczuł jak krew odpływa mu z całego ciała.
Uświadomił sobie źródło niemocy Lothela. Nagłe uczucie oczywistości zalało go falą tak silną, że z trudem powstrzymał się od walnięcia się w czołu.
Wiedział co musiał zrobić. Należało mu dbać o swoich, o swój lud. Co więcej przedmiot spełnił już swe przeznaczenie i nie było więcej sensu by miał dalej narażać życie zwiadowcy. Mimo to elf czuł się podle, czuł się tak, jakby to on miał zamordować Angelę, lub gorzej, pamięć o niej. A mimo to musiał to zrobić. Miał nadzieję, że Octavio go zrozumie i przebaczy.
Rozejrzał się, ironiczny uśmiech przebiegł mu przez twarz. Kiedy właśnie może się stać potrzebny Eryk postanowił pójść na stronę, zadzierzgnąć nowe przyjaźnie. Cóż, nie mógł go winić, nie wiedział. Elf zamknął oczy przygotowując się do tego, co musiało być zrobione.
- Wybacz mi - powiedział ledwie słyszalnym tonem.
Obrócił się do Octavia, jego twarz była pusta, nie beznamiętna, nie była staranną maską obojętności, ale była właśnie pusta. Choć oczy pałały niechęcią do samego siebie. Dla wszystkich, którzy zwrócili uwagę na tę scenę, był to pierwszy i jedyny rak, kiedy widzieli pewnego siebie elfa w takim stanie, z takim wyrazem.
- Octavio - jego ton był zupełnie bezbarwny. - Jestem zmuszony prosić Cię, byś oddał amulet Angeli. Jeżeli przetrzymasz go zbyt długo może on zabić Lothela, musi więc być zniszczony - patrzył na niego prze chwilę, po czym jego oczy nagle zapełniły się żalem, elfowi nie pozostały żadne pamiątki po bliskich, a musiał pozbawić kogoś takiego przedmiotu, jakże okrutnie pogrywał z nim los. - Przepraszam cię.
Wyciągnął rękę w stronę mężczyzny. Miał nadzieję, że ten zrozumie, ale było wielce prawdopodobne, że tylko się łudził. Czy jednak mógł go o to winić? Sam przecież zachowałby się podobnie, ale teraz musiał dbać o swoich ludzi. Musiał.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 23-12-2014, 04:00   

Królisie, ale BNami mi proszę nie kierować, si? ;) Koryguję na czerwono w tekstach, co takiego "otóż nie" ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 23-12-2014, 05:10   

Convolve:
pociemniało ci w oczach, rozmyły sie kontury, barwy wymieszały i rozpłynęły. Wzrok przestał działać, poczułaś za to intensywniej inne zmysły.
Zapach spalonych włosów potężniał, przekształcał się, śmierdziało spaloną szmatą i jakąś substancją. Słyszałaś ogromnie wyraźnie zgrzyt, miarowy zgrzyt metalowej powierzchni o piasek, z dodatkiem chlupotu i mlasknięcia, jakie wydają bagna, błota i mieszany cement.
Przed chwilą, klęcząc przy martwej dziewczynie, czułaś rozdzierający serce żal, znany ci doskonale, oswojony niemal, niemal codzienny. Zgasł tak samo, jak zmysł wzroku.
Serce uderzyło mocno, raz, zalewając falą adrenaliny żyły.
A po chwili zaczęło walić jak oszalałe, ogarnęło cię przerażenie graniczące z paniką. Chciałaś krzyczeć, ale nie mogłaś, coś dławiło ci usta. Szarpnęłaś się, raz, drugi. Ból rozlał się po uciśniętych rzemieniem kończynach, zgniecione ścięgna i mięśnie zawyły i zaprotestowały, więc rozkazałaś sobie się uspokoić.
Tymczasem zgrzyt cementu milknął powoli, odchodził wraz ze światłem. Zapadła jednostajna, głęboka ciemność.
Świadomość, trzymająca za wodzy panikę, słabła. CHciałaś wyć, płakać, krzyczeć, wołać o pomoc. Czas przestał istnieć, bo nie istniał żaden punkt odniesienia oprócz galopujących jak szalone uderzeń serca. Strach, potworny strach przejął kontrolę nad tobą. Nie zważając już na zaciskające się więzy ani dławiące coś w ustach szarpałaś się i szamotałaś. Nie bolał cię otarty srebrnym łańcuszkiem kark, ani tył głowy, trący o mokrą skałę. Raz za razem spinałaś wszystkie mięśnie do bezsilnej walki i raz za razem wciągałaś powietrze do kolejnej nieudanej próby wyrzucenia strachu wraz z wrzaskiem.
Aż za którymś razem powietrze nie dotarło. Dławik w ustach spłynął niżej, do przełyku, spróbowąłaś kaszleć, gryźć, pluć. Nowa fala paniki uderzyła wraz z kolejnym spazmem walki o powietrze.
Nie sądziłaś, że można miec tyle siły do walki o oddech.
Minęły tysiąclecia zanim zabrakło ci siły. Kolejne paniczne spięcie mięśni przyniosło rozbłysk. Zaświeciło światło. A ty poczułaś zmęczenie. Serce uspokajało się. Brak powietrza przestał przeszkadzać. Chyba chciałaś spać, ale nie umiałaś juz tego nazwać.
Światło z pojedynczego błysku rozrosło się w w blask, mleczną, płynną białość, oplatającą cię jak mgła. Zrobiłaś krok.
Na twojej dłoni zacisnęła się ciepła, miękka dłoń. Stała obok ciebie, nie taka jak na obrazach, nie zielono-złota, miała na sobie taką suknię jak wtedy, gdy chodziła po ziemi. SPod ciemnoczerwonego kaptura spoglądały na ciebie ciepłe, aksamitnie ciemne oczy. Uśmiechnęła się.
Załkałaś. Przytuliła cię jak matka, jak starsza siostra, wtuliłaś się w jej ramię i łkałaś na głos, płacząc i krzycząc.
Mgła opadała, ciemniała, wyłaniały się kształty, zimny kamień dotykał twoich kolan wyrazistą szorstkością, a ty płakałaś i krzyczałaś nadal.
Wtulając się w skórzany kaftan styryjskiego gwardzisty, którego ramiona oplatały cię i podtrzymywały, dając oparcie, ciepło i spokój.


Patrząc na modlitwę Convolve nie spodziewaliście się takiej reakcji. Uzdrowicielka najpierw wpadła w trans, to było wyraźne, więc nie przeszkadzaliście, w końcu modliła się prawdę, w taki sposób najłatwiej ją otrzymać. A potem zaczęła się miotać, jakby się dusiła, jakby miała związane ręce, tłukła głową o kamień i szarpała niewidoczne więzy. Keithen zostawił Argana i podbiegł do niej, objął delikatnie, starając się nie przerwać wizji, ale też nie pozwolić, by rozbiła sobie głowę.
Gdy zaczęła krzyczeć głośno i płakać, utulił ją, szepcąc bezgłośnie swoją własną modlitwę.

Eryk:
Lothel, przy którym stałeś, bladł coraz bardziej. W którymś momencie podparł się ręką i pochylił na bok, zakaszlał, a ty zobaczyłeś strugę krwi idącą mu z nosa. Oparł głowę o kamień i mruknął z właściwym sobie żartobliwo-filozoficznym spokojem:
- Nie jest dobrze.
To zaczynało wymykać się spod kontroli, takie miałeś poczucie. Najsilniejszy z twoich instynktów, ten nakazujący dbać i przejmować się tymi, których wziąłeś pod opiekę, własnie odzywał się w tobie z lekką paniką. Argan wciąż sprawiał wrażenie, jakby nie przyjmował do wiadomości tego, co się dzieje, Lothel tracił siły z każdą sekundą, Convolve pogrążyła się w kolejnej modlitwie, która najwyraźniej poprowadziła ją gdzieś poza granice szaleństwa, a Ofelia... Ofelia łkała.
Spojrzałeś wymownie na Elidisa, jedyną osobę, która w tym momencie mogła działać i decydować w miarę sprawnie.

Elidis:
rzut oka na słabnącego zwiadowcę poinformował cię, że zbyt dużo czasu raczej nie masz. Nie byłeś nyarem, nie znałeś dokładnie ich rytuałów, ale wiedziałeś, że jest gdzieś granica, poza którą Lothel sam będzie miał zbyt mało sił, by wykonać takowy. Wtedy umrze. Angela, dusza odchodząca w zaświaty, pociągnie go za sobą jak tonący, który idzie na dno. Lothel walczył, ale był już na granicy wyczerpania.
Ingerować w to, co działo się z Convolve tym bardziej nie miałeś siły, był zresztą przy niej Styryjczyk, on akurat miał szansę to przynajmniej zrozumieć, a może nawet i zadziałać.
W szeroko otwartych oczach Eryka widziałeś niepokój i obawę, ale nie zdecydowanie, nie wizję działania. A Ofelia...
Odwróciłeś się do Arganowej siostry. Cóż, poczucie winy bywa silne, ale żeby aż tak...? Dziewczyna wyglądała na zupełnie rozbitą, było to tym dziwniejsze, że jeszcze chwilę temu widziałeś ją, jak dzielnie stawia czoła niebezpieczeństwu, nie tracąc zimnej krwi w obliczu zagrożenia, śmierci, ognia. A teraz ...?
Spojrzałeś na nią, podniosła się wreszcie. Twarz miała zapuchniętą od płaczu i bladą. Nie wstając, sunąc na kolanach po podłodze podeszła do brata.

Octavio:
- Nie chciałam tego - głos Ofelii był wyprany z dźwięku przez płacz, bezbarwny, jak wypowiadany przez zasłonę, która przytłumia słuch - Nie chciałam. Nie tak miało być. To jest wszystko moja wina. Wszystko - wypowiadała słowa jednostajnym tonem jedno za drugim. Była równie blada jak Lothel - Ja wiem, wszystko wiem... Przepraszam cię...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 23-12-2014, 21:21   

Sięgnął dłonią do kaletki, by wyciągnąć medalion. Uniósł go i obrócił w palcach, patrząc nań beznamiętnie.
Elidis przepraszał go za prośbę oddania go. A więc Argan powinien nie chcieć go oddać...? A więc powinien stanowić dla niego jakiś sentyment...?
Rozejrzał się po okolicy, ale jego wzrok nie spoczął na niczym konkretnym.
Dziwne. Powinien odczuwać... cokolwiek. Wściekłość, żal, przygnębienie, nienawiść... cokolwiek!
A tymczasem czuł pustkę. Może przez zmęczenie, może przez nagłe odpłynięcie adrenaliny, a może przez coś innego... Gdy dotarło do niego, że nie da się już nic zrobić, jego emocje nagle jakby się wyłączyły. Pozostał tylko jednostajny, szary szum.
Z oczami skierowanymi w ścianę, acz nie patrzącymi na nic konkretnego, wyciągnął dłoń z medalionem w stronę elfa. Miał głęboko gdzieś, czy przedmiot zostanie wzięty czy nie.
Odgłos szamoczącej się Convolve dobiegł doń jakby przytłumiony. Nie chciał tego słuchać. Nie chciał tego widzieć. Chciał zapamiętać Angelę jako...
...jako kogo właściwie?
Angela... Pamiętał pierwszą rozmowę, jak wyjaśnił jej, że Nawojka wraz z Michaiłem uciekli z osady Krevaina z powodu plotki o Błysku. Pamiętał jak spędzili kilka wieczorów ukryci na wartowni nad bramą do osady Krevaina, zauroczeni sobą nawzajem. Pamiętał jak Travid, zauważywszy ich razem, zapytał ją o nazwisko. Pamiętał jak potem głowa rodu Lecorde razem z mamcią Primrose stawali na głowie by doprowadzić ich do, zdawać by się mogło, politycznego do mariażu. Pamiętał jak wyznał jej swoje prawdziwe imię po zniszczeniu Tabu, w przeddzień upadku osady. Pamiętał jak osłaniał ją w ciągu całej drogi do Vekowaru przed atakami tubylców.
I pamiętał jak żegnał się z nią, wyruszając do fortu XIV "Przystań". Szyła wtedy jakąś suknię. Miała być gotowa w ciągu paru dni, zamierzała ubrać ją na jego powrót. Miała być biała, skrojona na elficką modłę. Zupełnie tak jak ta, którą miało na sobie w tej chwili ciało nad którym pochylała się Convolve.
Zacisnął mocniej pięści. Gdy opuszczając apartament tydzień temu zastał na stoliku w salonie podrzuconą wiadomość od Reshiona da Tirelli wiedział już, że Eryk nie będzie w stanie zapewnić wystarczającego bezpieczeństwa jego narzeczonej. A mimo to Argan ruszył na tę wyprawę...
Młode, naiwne skrybiątko nie miało szans, pozbawione jego opieki. Nie powinien był nigdy opuszczać Vekowaru! Nie powinien był nigdy wyruszać do fortu Imrama! Na co mu to w ogóle było!?
Gdy tak siedział pogrążony we własnych myślach, wpatrując się mętnie w ścianę, do uszu dobiegło go łkanie Ofelii. Ów dźwięk wydał mu się bardziej realny niż słyszane jeszcze przed chwilą krzyki Convolve, a nawet znacznie składniejsze słowa Elidisa.
Spojrzał na siostrę, jakby zaskoczony.
Na co mu to w ogóle było...?
Objął drżącą w płaczu siostrę i przyciągnął do siebie. Westchnął cicho słysząc jej słowa.
- Ofi... - wyszeptał. Przerwał jednak, nie mogąc znaleźć dalszych słów.
Zaskakujące, jak jedno zadanie potrafi pobudzić umysł pogrążony w marazmie. Niespodziewanie wszystkie jego myśli skupiły się na słowach Ofelii. Jak jej odpowiedzieć? Jak ją pocieszyć, samemu mając tę przerażającą, obezwładniającą pustkę w środku? A właściwie... A właściwie to co ona przed chwilą powiedziała?
Zmrużył brwi. Ogarnęło go dziwne uczucie, jakby uciekała mu jakaś ważna kwestia.
- Ofi... - jego głos zabrzmiał dziwnie... nie był to łamiący się głos kogoś pogrążonego w żałobie, ale też nie był to w żadnym stopniu naturalny dźwięk - Opowiedz wszystko... Opowiedz wszystko od początku do końca... Włącznie z tym co mówiłaś mi wczoraj w zajeździe. Wszystko...
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 24-12-2014, 01:16   

Elidis ucieszył się gdy Octavio bez słowa wyjął amulet, a jednocześnie się zmartwił. Szkoda mu było Octavia, ale musiał działać. Rzucił okiem na Lothela, któremu krew poszła z nosa. W spojrzeniu maga pojawiła się nagle desperacja. Kontrastując z powolnymi ruchami Lecorda elf poruszał się niezwykle szybko. Porwał medalion od człowieka i pobiegł do zwiadowcy.
- Po móż mi go przenieść! Muszę mieć miejsce na krąg - rzucił do Eryka.
Razem unieśli ledwie przytomnego zwiadowcę i położyli go bardziej na środku pomieszczenia. Elidis miał tutaj dużo miejsca do nakreślenia kręgu. Gorzej, że nie miał pojęcia co miałby robić z tym dalej, jak zabrać się za ten rytuał. Cóż, nadszedł czas na Wielką Improwizację Elidisa. Najpierw jednak potrzebował komponentów.
Przetrząsnął kieszenie zwiadowcy i wydobył z nich pióra. Świeczkę wciąż miał przy sobie.
- Gdzie jest północ, w którym kierunku!? - zapytał Lothela, choć tego nie chciał, jego głos był pełen desperacji, zdradzał wielką troskę elfa o swojego ziomka.
Lothel delikatnym skinieniem głowy wskazał mu kierunek. Zwiadowca znalazał się nieco na prawo od środka przyszłego kręgu, "na wschodzie", zaś "na zachodzie" kręgu mag położył medalion Angeli. Elidis stanął w odpowiednim miejscu, na środku przyszłego kręgu. Rozłożył ręce, ruchem głowy przeganiając Eryka. Skarcił się w myślach, zrobił ten gest zbyt szybko. Można było go odebrać za agresywny, a nie taka była intencja maga. Cóż trudno, są rzeczy ważne i ważniejsze, a w tej chwili najważniejsze było życie jego zwiadowcy i przyjaciela.
- Gainazal igoerakerin itxi gatriketa - oczyścił miejsce - Desargatzeko hasten naiz! - powiedział stojąc na wysuniętym najbardziej na północ krańcu przyszłego kręgu.
Zaczął kreślić krąg od pól północnego końca, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Robiąc to nieustannie powtarzał :
- Maalas ger hamir... Maalas ger hamir... Malas ger hamir...
Wreszcie dotarł na powrót do miejsca, w którym zaczął.
- Rozesua itxi! - krąg został zamknięty, ktokolwiek go teraz przekroczy straci przytomność.
Zaczął rozkładać komponenty zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zaczynając od północnego krańca. Po umieszczeniu każdego z komponentów powtarzał :
- Osagaia bete.
Wrócił na środek kręgu, znów rozłożył ręce, musiał związać krąg, komponenty, siebie, Lothela i amulet w jedną całość. Była mu do tego potrzeba konkretna formuła :
- Il gorbata elkarrein! - elementy ułożyły się w jedną całość.
Gdy wszystko było już spójną całością zaczął chodzić wzdłuż kręgu, znów od północnej strony, jednak tym razem przeciwnie do ruchu wskazówek zegara pobierając manę z każdego komponentu, będzie mu potrzeba do zerwania więzi, a bał się, że jego własne zapasy nie wystarczą. Nad każdy elementem wyciągał ręce i recytował :
Indarra desargatzea Luonirium! - gdy pobierał z piór, oraz - Indarra desargatzea Aurumo - gdy pobierał ze świeczki.
Teraz nadeszła chwila prawdy. Wrócił na środek kręgu. Ukląkł, zwrócony twarzą na północ. Jedną rękę wyciągnął nad medalion, dotknął go, drugą nad pierś Lothela, dotykając go mniej więcej w miejscu serca. Poczuł więź łączącą elfa z przedmiotem. Była dziwna. Lothel był jednym końcem, a amulet był tylko przystankiem, bowiem energia płynąca ze zwiadowcy przez amulet wędrowała do martwej Angeli, a przez nią dalej w nieznane. Poczuł chłód płynący od zmarłej. To była jej energia, inna od energii elfa, mieszająca się z nią i przemieniająca ją w swoją. Ta moc zabijała powoli zwiadowcę, dosłownie zmieniając go w trupa.
Elidis zadrżał doświadczając tej mocy. Musiał się jednak skupić. Dostrzegał słabsze miejsce tego układy przemian. Znajdowało się ono pomiędzy elfem, a amuletem. Było to jedyne miejsce na które mag mógł wpływać, na które chciał wpływać. Tu musiał umieścić swoją improwizowaną formułę. Tu skupił całą swoją uwagę.
- Murru roko errekorra! - "osłabiać odwoływać zamknąć".
Miał nadzieję, że ta prosta formuła zamknięcia pomorze, ale miał jeszcze jeden numer w rękawie. Srebro było silnie reaktywne magiczne, do stopnia, w którym pochłaniało całą napotkaną magię. Wedle jego wiedzy Lothel i amulet nie byli już połączeni, ale wiecznie ostrożny elf nie chciał ryzykować. Miast po prostu rozbić amulet o jakąś skałę postanowił zniszczyć go za pomocą noża Szrapnela. Miał nadzieję, że jeżeli w amulecie, a zatem w zaklęciu Lothela, pozostała jakakolwiek moc to nóż ją wchłonie i przerwie czar. Ale to wszystko była tylko teoria.
Wyjął nóż zza paska. Ujął w dwie ręce. Zamknął oczy. Nerwowo przełknął ślinę. Wreszcie uderzył w amulet. Nóż spadł na niewielki przedmiot jak gilotyna. Fragmenty amuletu rozprysnęły się na wszystkie strony, a mag poczuł zmianę w przepływie mocy wokół niego. Wsadził nóż z powrotem za pasek.
Wszytko powinno być już w porządku, ale energia wciąż pulsowała w powietrzu, elfek rytuału. By ją uspokoić, oraz nadać rzeczom ich naturalny bieg Elidis, nie wstając z klęczek, trzy razy powtórzy stabilizującą formułę :
- Egonkortze indarrak... Egonkortze indarrak... Egonkortze indarrak...
Po czym stał otrzepując spodznie. Zebrał komponenty obchodząc krąg przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, zaczynając od północy. Zgasił świeczkę. Stnął na północy kręgu i ścierając niewidzialną granicę wypowiedział słowa przerwania i otwarcia kręgu :
-Quir ahar!
Następnie starł krąg i znów stanął na środku.
-Arasten gainazalean - rzekł, tym samym pozbywając się magicznych pozostałości rytuału i kończąc go definitywnie.
Elidis przyklęknął przy zwiadowcy
Rytuał wymagał skupienia i uwagi. Elf musiał być mu w pełni poświęcony, by ten miał jakiekolwiek szanse powodzenia. Stąd Elidis wytłumił wszelkie emocje. Nauczył się tej sztuczki dawno temu i choć wielu uznałoby ją za wielką cnotę i zaletę on sam jej nie cierpiał. Ta zdolność sprawiała, że we własnych oczach zdawał się być mniej ludzki, mniej żywy. Jednak teraz było już po rytuale i emocje powróciły ze zdwojoną siłą.
Co jeżeli mi się nie udało? Co jeżeli on umrze? Co powiem jego rodzinie, przyjaciołom? To moja wina, moja, moja! On mi zaufał, to ja naraziłem go na tę śmierć z dala od domu. A jeśli umrze, jak ja dam radę znaleźć Toruviel? Jak ją przesłucham? Jak... - te oraz podobne myśli kłębiły się mu w głowie gdy badał on oznaki życia leżącego elfa.
Położył mu rękę na ramieniu i delikatnie potrząsnął, jakby go budził. Drugą rękę przystawił mu do szyi, by sprawdzić puls. Co prawda wydawało mu się, że zwiadowca oddycha, jednak otaczająca ich ciemność, jak również silne emocje pod wpływem których był Elidis sprawiały, że elf nie do końca sobie zawierzał.
- Żyjesz przyjacielu? - zapytał dziwnie spokojnym tonem w języku ich ludu.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 25-12-2014, 20:59   

Wiem, że kolejka jeszcze nie cała, ale wrzucam głównie reakcje mojej trójki BNów, których działania nie kolidują raczej z poczynaniami pozostałych :)

Dziewczyna była blada, właściwie cała była bladością. Nie dlatego, że otaczała ją aureola złotych włosów, a blask, którym emanowała poruszona magiczna energia, rozświetlał jej skórę o kolorze kości słoniowej. Była blada jakby ktoś odebrał jej barwy.
Lothel widział ją tak blisko, jakby klęczała nad nim. Poczuł dotyk długich włosów na twarzy i dotyk ten sprawił, że elf zadrżał. Zaczynając rytuał, tworzący Więź, spodziewał się sporego bólu i emocji, nad którymi będzie musiał panować, by nie otrzeć się o obłęd. Ale nie spodziewał się, że więź ta będzie go ciągnąć na tamtą stronę. Nyar nie był strachliwy. Ze śmiercią widywał się często. Był jednym z tych, którzy patrzyli w oczy Alta Tavar za czasów mrocznej puszczy, nyar balansowali na granicy światła i mroku, świata i chaosu przez całe loa, potrafił panować nad własnym umysłem jak każdy z jego kasty.
A jednak teraz zadrżał. "To z zimna" pomyślał, narzucając sam sobie tę myśl, zacisnął pięści, odsuwając od siebie upiorne widmo.
Blada dziewczyna wstała i wyciągnęła dłoń, lodowata moc promieniująca z jej ciała pełzła wzdłuż zwizualizowanej nagle Więzi, a ona ściągała ją, jak ściąga się do siebie linę, na końcu której uwięziona jest upolowana ofiara. Lothel podniósł się do przyklęku, skupił myśli, te nad którymi jeszcze panował, skupił pozostałe mu siły.
Spoza sfery między światami, w której się znalazł, dobiegał go cichy, przytłumiony głos Elidisa:
-Maalas ger hamir... Maalas ger hamir... Malas ger hamir...
Widmo pociemniało, Lothel poczuł promieniujący od niego gniew i strach, poczuł jak promieniują na niego, jak wchłania je poprzez więź, panowanie nad sobą stało się jeszcze trudniejsze. Podparł się ręką o ziemię... Jej myśli płynęły niemal nieopanowanie prosto do jego umysłu, chaotyczne, nieułożone, zatrute śmiercią.
"... wrócić.... pożegnać... boję się!... pożegnać... tęsknię... do niego... kocham... go... opuścić... " słowa kształtowały się z trudem w jego głowie, przebijając się przez jego własne myśli, opanowując je. "Boję się boję się tęsknię... "
"... chodź ze mną!!!!!" popłynęło przez jego myśli "idę..." odpowiedział, upadając na zimną ziemię. Był zmęczony. Bardzo zmęczony.
- Murru roko errekorra! - dobiegło go gdzieś z daleka. Więź zadrżała i zaczęła wibrować jak mocno naciągnięta lina, sprawiło mu to ból na tyle duży, że nie potrafił opanować własnego krzyku, choć nie był pewien, czy krzyczy używając strun głosowych czy krzyczą tylko jego myśli. "Nieeeeee!!!!". Nie był pewien, czy to jest jego myśl, czy też to widmo krzyczy, poczuł jednak jak to, co go więziło, ciągnie go, słabnie, ale wciąż ciągnie. A on był tak bardzo zmęczony. Było tak bardzo zimno...
"chodź ze mną... idę z tobą... chodź..."
Zimno... Zimno paraliżuje ruchy, zamraża myśli, odbiera uczucia, odbiera wolę... Idę. Już. Dobrze. Idę.

I nagle światło rozdarło ciemniejącą sferę, stając się ostrzem, srebrzysto-białą klingą, która, cienka niczym papier, wbiła się w Więź, tnąc jej włókna.
"Nieeeee"- rozkrzyczało się w umyśle. Blade widmo krzyczało, ale Lothel widział już, że to jej krzyk. Znów podniósł sie do przyklęku. W sferze między światami nie było wymiarów, czasu ani odległości więc jednocześnie była daleko i tuż przy nim. Uniósł dłoń, odzyskując panowanie nad ciałem i umysłem, dłonią dotknął jej poszarzałej twarzy, skamieniałe łzy jak kryształy wrośnięte w skórę zadrapały go po palcach. Widmo patrzyło na niego szeroko otartymi oczyma.
- Pożegnam go od ciebie - szepnął - Idź. Tak trzeba. Już dobrze.
Dziewczyna dotknęła jego dłoni, wydawało mu się, że westchnęła rozdzierająco i płaczliwie. Spojrzała gdzieś nad ramieniem zwiadowcy i wyciągnęła rękę w tamtym kierunku. Oczy jej rozbłysły kryształami. Lothel nie musiał odwracać się, żeby zobaczyć na co patrzyła.
"Przepraszam" rozległo się w jego umyśle "Dziękuję...."
Widział kamienie muru poprzez jej coraz bardziej przezroczystą postać, kiedy odchodziła w nieokreślone "tam", była już tylko konturem poruszającego się powietrza.
-Arasten gainazalean - rozległo się tuż przy uchu zwiadowcy, czysto, klarownie i wyraźnie. Zorientował się, że jednak leży. Ziemia była przyjemnie twarda, woda mokra, dźwięk głośny. Wciągnął głęboko powietrze i otworzył oczy. Uśmiechnął się kącikiem ust, podnosząc się z pomocą wyciągniętej do niego dłoni przyjaciela.
- Żyjesz? - usłyszał. Spojrzał na Elidisa bez słowa. Mógłby powiedzieć "dziękuję" i milion innych słów, powiedzieć "wiedziałem, że mnie wyciągniesz, choćby i z tamtej strony, bo nie zostawiasz swoich, dlatego właśnie idę za tobą i będę stał przy tobie tak długo, jak zdołam stać w ogóle". Mógłby. Ale są sytuacje, gdy wszelkie słowa są naprawdę zbędne. Zresztą, wszystkie Elidis i tak odczytał z tego spojrzenia i wyraźnego ukłonu, jaki zwiadowca złożył opuszczając czoło i wzrok na chwilę.
A potem wrócił normalny Lothel, śmiejący się śmierci w nos i drwiący z niepotrzebnych wzniosłości.
- Blisko było - mruknął z uśmiechem - Coś ci się nie spieszyło, El, ale widzę, że jednak mogę ci się jeszcze przydać... W dodatku - nyar uniósł kpiąco jedną brew i stłumił uśmiech, by żart wyglądał na odpowiednio poważny - rytuał pobrania? Doprawdy nie masz wstydu...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 25-12-2014, 21:23   

Ofelia usiadła, podciągając stopy pod siebie. Wciągnęła powietrze jak ktoś przygotowujący się do skoku pod wodę. Rysy jej stwardniały, zacisnęła zęby.
- Zapomnij o tym, co mówiłam wczoraj.
Odczekała chwilę, obserwując kątem oka zmiany na twarzy brata, w rzeczywistości jednak dokładnie obserwowała pomieszczenie, a zwłaszcza Elidisa. Gdy ten zajął się bez reszty rytuałem, dopiero zaczęła mówić.
- Nic z tego nie było prawdą. To, co stało się później, także nią nie było. Jesteś tu, bo wywiad styryjski potrzebował cię i potrzebował, żebyś nie miał wyboru. Nikt poza mną i Ylvą o tym nie wiedział - ostatnie zdanie powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszeli je wszyscy w tunelu.
- Jestem medykiem wojennym i to jest prawda. Ale zabijam też ludzi dla styryjskiego kontrwywiadu, zabijam wergundzkich agentów, drążących nasze szeregi. Byłam w pułapce, ścigali mnie. Nie ma żadnego majątku w Ofirze. W skrytce z pierścieniem jest lista ich agentów, którą Ylva zdobyła swego czasu. Ci, którzy napadli cię na ulicy, to ludzie z wergundzkiego wywiadu. Miałeś ich zabić, wiedziałam, że ich zabijesz... Inaczej by mnie dopadli. To była pułapka na nich, ja byłam przynętą, a ty... ty byłeś zatrzaskiem. Ale... nie sądziłam, nie wiedziałam, że ruszą twoją narzeczoną. Wiedzieliśmy, że ona jest w mieście, to prawda, ale Ylva uważała, że jest bezpieczna, chroniona przez jakąś obstawę czy coś. Zrobiłam błąd, a ona za to zapłaciła...
Ofelia wciągnęła powietrze. Obserwującym mogło sie wydawać, że zaszła w niej jakaś przemiana, została zdjęta jakaś maska, ale czy pod nią była prawdziwa twarz Ofelii, tego nie mógł ocenić nikt z wyjątkiem jej samej. A i to może nie. Korzystając z tego, że Argan zamilkł i wpatrywał się w nią w milczeniu, mówiła dalej, szybko, konkretnie, bez upiększania:
- Zdobyłeś wielką pozycję w Lidze, to było bardzo nam potrzebne, poprzez ciebie Styria miałaby wpływ na organizację. Ale jesteś chwiejny, nie umiałabym przekonać cię tak po prostu, musieliśmy odciąć ci inne drogi odwrotu. Dlatego wystawiliśmy także tych wysłanników od Coralidesa, i tak zresztą byli gotowi cię zniszczyć, ciebie i ród, do którego przystałeś. Teraz zabiłeś ich i jeśli to kiedyś wyjdzie na jaw, stracisz wszystko w Lidze. To - podniosła dłoń, w której zaciskała niewielki kryształ na łańcuszku - jest artefakt przystosowany, by zapamiętywać wydarzenia, emocje i myśli, których był świadkiem. To jest świadectwo zabójstwa, jakiego dokonałeś - podniosła dłoń Argana i położyła na niej kryształ - Weź i zrób z tym, co uważasz za stosowne.
Wstała i otrzepała ubranie, zupełnie bezsensownie, jako że było pokryte błotem i wszelkim paskudztwem tak, że prawie nie było widać koloru.
- Rozumiem wszystko, co teraz powiesz - jej głos miał temperaturę lodu - I bezsprzecznie na to wszystko zasłużyłam. Ale nigdy nie było moją intencją krzywdzić ludzi ci bliskich. Nie będę prosić o wybaczenie, bo są rzeczy niewybaczalne i zdaję sobie z tego sprawę. Wracam na górę. Ludzie, którzy ją zabili, są już martwi, zabiłeś ich sam, z jednym wyjątkiem tego, którego ja zabiłam trucizną. Nie wiem, czy za jej śmierć odpowiadają Wergundowie z ich wywiadu czy ludzie z Ligi związani z Harkarei. Ale się dowiem, a potem znajdę ich mocodawców i tych, którzy wydali rozkazy i przyniosę ci ich głowy w worku.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Strandbrand 
Żywa Tarcza


Skąd: Trzyciąż (Taka wieś w Wergundii)
Wysłany: 27-12-2014, 04:36   

Działo się tak dużo że Eryk powoli przestawał to wszystko ogarniać. Śmierć Angeli, z jego winy. Convolve próbująca się dowiedzieć co się stało. Pośrednio z jego winy. Lothel którego Elidis ledwo wyrwał ze szponów śmierci. Z jego winy. Ofelia tłumacząca Arganowi czyja to wina. Z jego.... co?
Po tym jak elf odgonił go od miejsca rytuału - co było zbędne, zawsze gdy rysowano kręgi starał się zniknąć jak najprędzej - stanął pod ścianą patrząc na swego przyjaciela i jego rozmowę z siostrą. Nie słyszał wszystkiego, nawet próbował nie słuchać. W końcu to nie jego sprawa... ale wydarzenia jakich stał się świadkiem kazał mu się przysłuchiwać. Przez chwilę łudził się że to wcale nie jego wina i nic nie mógł poradzić na gry wywiadów. Jednak nie. W jego głowie raz po raz odbijały się słowa ,,chroniona przez jakąś obstawę czy coś".
Wyobraził sobie co by było, gdyby zamiast pomagać Petrze zrobił tak jak mu kazano i pilnował Angeli całą dobę.
Zapewne narzeczona mego przyjaciela niezmiernie by się złościła, to fakt. Prawdopodobnie w wyniku starć wywiadu wergundzkiego i styryjskiego leżałbym aktualnie w rynsztoku, kontemplując stan mojego ciała z zaświatów. To też fakt. A ona znalazłaby się w tym samym miejscu i z tym samym efektem...
Pomimo powtarzania sobie tego i stawiania na żelazną logikę, czuł że zawiódł. Zawiódł przyjaciela, zawiódł Angelę. Zawiódł jako ochroniarz, ktoś kto miał bronić innych. Ofelia właśnie powtórzyła to co mówił niedawno. I znów poczuł, że nie tylko jest to winien Arganowi ale chce tego dokonać.
Zbliżył się do dziewczyny i stwierdził:
-Nie tak prędko. Nie obchodzi mnie kto to zrobił. Wergundowie czy nawet sama księżna, Harkarei czy też może Coralides - nieważne. Jeśli masz zamiar ich ścigać, to wybieram się z wami. Bez sprzeciwów. Ja też potrafię szukać i łapać ludzi, a w zabijaniu szkolono mnie od dziecka.
Wygląda na to że ich ścieżka jest prosta. Wyjść z tych kanałów. Odnaleźć morderców Angeli. Wymierzyć sprawiedliwość. Własnoręcznie.
_________________
Pengantar - Eryk Strandbrand, uciekinier z Wergundii zarabiający na życie jako łowca głów.
III Turnus 2014 - Eryk Strandbrand, łowca głów pracujący jako ochroniarz Octavia Lecorde (Który Octaviem wcale nie był... to dłuższa historia)
Nelramar - Kaldel Strandbrand, magnifer czerwonego tymenu patronujący negocjacjom nad zawieszeniem broni.
II Turnus 2015 - Callan dar Strandbrand, Paladyn z łaski Modwita, działający pod przykrywką jako członek smoczej kompani. [*]
Epilog 2015 - Duch Callana dar Strandbranda, paladyna walczącego z Qa nawet po śmierci
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 27-12-2014, 11:35   

Przez długą chwilę patrzył pustym wzrokiem w ścianę.
Jeszcze przed chwilą myślał, że czuje pustkę. Że czuje najgorszą rzecz, jaką można czuć.
Mylił się.
Wtedy miał jeszcze jakiś punkt zaczepienia. Jakiekolwiek źródło motywacji. Choć nie był świadomy jego istnienia, to jednak zapewniał mu on jakąkolwiek siłę do działania. Teraz i to przepadło. Jedyna osoba w którą wierzył, której ufał, za którą chciał walczyć, za którą byłby w stanie poświęcić wszystko… wykorzystała to.
A teraz jeszcze chciała wplątać jego i Eryka w jakieś polowanie? Jak mógł jej teraz uwierzyć, że to nie jest kolejna zagrywka jej chędożonego wywiadu...?
Przełknął ślinę. Z trudem wydobył z siebie słowa.
- Ofelia Agness Alice Rożenek… – zamilkł na chwilę po wyszeptaniu pełnego nazwiska siostry. Ciężko przychodziło mu mówienie, gula w gardle narastała – W Messynie… Gdy przybyliśmy... Gdy przybyliśmy do Messyny, obiecaliśmy sobie… Zawsze trzymać się razem. Zawsze… – zamknął oczy, czując, że nie może powstrzymać łez – Nie okłamywać się… Nie ukrywać… Tak sobie obiecaliśmy – jego głos był bardzo zmieniony. Mało kto byłby w stanie rozpoznać w tym głos Octavia Lecorde - Ze wszystkich ludzi na świecie, tylko tobie ufałem… Nikomu nie byłem nigdy wierny… tylko tobie. I wiesz…? Gdybyś… – wziął głęboki wdech – Gdybyś wczoraj powiedziała… gdybyś powiedziała prawdę… dziś byłbym już wiernym agentem Styrii… gdybyś wczoraj powiedziała mi prawdę… Liga stałaby już po stronie Styrii… gdybyś powiedziała… zrobiłbym wszystko…
Uśmiechnął się cierpko, z trudem powstrzymując spazmatyczne drżenie warg. Ile by dał, by te wypowiadane „byłby” były prawdą! Ale musiał otworzyć oczy. Musiał żyć w świecie, w jakim się znalazł.
Spojrzał na siostrę, nie powstrzymując już łez. Mówił wciąż cicho, z trudem przeciskając słowa przez ściśnięte gardło.
- Śmierć… śmierć Angeli… oznacza chaos w Lidze… Nie macie już co liczyć na jej pomoc... - mówił powoli, szukając odpowiednich słów – I… i oznacza moją nienawiść do tej twojej Styrii… - jego twarz przybrała kamienny wyraz, gdy cały czas patrzył prosto w oczy siostrze - I oznacza, że chcę cię widzieć w domu… tak, w domu… w Emii… w naszej Emii… gdzie chciałem spędzić spokojnie resztę życia… resztę życia razem z… z…
Nie dokończył. Nie był w stanie.
 
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 27-12-2014, 23:02   

Serce Elidis urosło gdy zwiadowca stawał na równe nogi. Znowu udało się przeżyć, pomyślał. Nie wiedział czy bardziej chce mu się objąć przyjaciela na tak zwanego niedźwiedzia, czy strzelić go w pysk za wystawianie się na zbędne ryzyko i drwienie z jego, jak zwykle światłych, pomysłów. W duchu jednak także się śmiał.
Koniec końców nie zrobił nic, gdyż poczuł jak opuszczają go siły. Nie magiczne, czy fizyczne, ale mentalne. Poczuł się nagle bardzo, bardzo stary. Kolana mu zmiękły, a on cały się zgrabił, pochylił do przodu. Wygląda teraz jak osiemdziesięcioletni, ludzki starzec, nie zaś wiecznie młody elf w sile wieku. Stał się co najmniej tak wymizerowany jak Reshion da Tirelli, którego to matactwa zapewne sprowadziły na niego większość tych znojów.
- Cieszę się, że wciąż tu jesteś - powiedział kładąc rękę na ramieniu przyjaciela, na więcej nie miał siły, zresztą więcej nie było potrzebne.
Powoli docierały do niego słowa Ofelii. Wypowiedziała je podczas gdy on przeprowadzał rytuał, sprytna żmija, ale nie doceniła jego zdolności. Trzymane gdzieś na skraju świadomości słowa zaczęły spływać mu do głowy, może nie wszystko, ale wystarczająco dużo.
Uświadomił sobie też, że gdy agentka się "spowiadała" upewniła się, że on jej nie słucha. Rozbawiło go to, uśmiechnął się.
Jakkolwiek schlebia mi twa nieufność, gdyż znaczy, że traktujesz mnie jako niebezpiecznego przeciwnika, nie mogła być ona gorzej umiejscowiona, widzisz, ze wszystkich zebranych tutaj ja najbardziej cię rozumiem i, paradoksalnie, mam najmniej przeciw tobie. Dobre, co? Elf nie ma nic przeciw Styryjskiemu szpiclowi - skomentował w myślach.
Były czasy, gdy ta sytuacja by go oburzyła. Błogie czasy nieświadomości i naiwności kiedy to niezrozumiałą byłaby dal niego wieść, że Styria i Wergundia podczas rozmów pokojowych wciąż szczują się agentami. Zbyt dobrze jednak znał ten świat, zbyt długo obracał się w politycznych kręgach. Królowie, władcy i książęta, wszyscy chcą udawać rycerzy w lśniących zbrojach przed obliczem swego ludu. Mówią o honorze i udają, że to nim się kierują podczas swych rządów. Cóż za obłudna bzdura. Gra, w którą bawi się najwyższa arystokracja nie ma nic wspólnego z rycerskim ideałem, jest jego antytezą.
Nie dziwiło go zatem to co zrobiła Ofelia, bardziej dziwił się faktem, że dała się tak łatwo wymanewrować, zdawał się znacznie lepszym graczem. Podszedł do trójki rozmawiających ludzi.
- Nigdzie nie idziecie - skierował te słowa głownie do Ofelii i Eryka, jego ton nie znosił sprzeciwu, wypełniał go autorytet doświadczonego dowódcy. - Nie mogę pozwolić, by jedni z ostatnich sprawnych ludzi odeszli przed znalezieniem Tulya'Toruviel.
Powiódł po nich wzrokiem, szukając objawów sprzeciwu, kontynuował w ten sam sposób.
- Dziś wyświadczyłem wam przysługę, jaką trudno będzie wam spłacić. Uratowałem twoją jaśnie Styryjską rzyć Ofelio, a mój zaufany człowiek niemal zginął wiodąc nas w to miejsce. Wy zaś chcecie mi się odpłacić obracając swoje zadki i znikając zanim wypełnicie swoją część umowy!?
Przeszedł kilka kroków. Wiedział, że jego słowo mogły urazić Argana, ale wiedział także, że jest to człowiek racjonalny, który dojrzy w nich prawdę i konieczność. Patrzył się przez chwilę w tunel, który wskazywał mu wciąż aktywny kompas, namierzający Toruviel, żywą i w posiadaniu odpowiedzi.
- Pragnę też zwrócić uwagę, że Toruviel widziano ostatnio w towarzystwie Gwardii Arcyksięcia. Pomyśl Ofelio, na kogo spadną podejrzenia, jeżeli teraz ona zniknie? Czy uda wam się podpisać ten jakże potrzebny nam wszystkim traktat pokojowy? - miał wrażenie, że los całej północy obchodzi w tej chwili tylko jego, zresztą może tak właśnie było. - Musimy ją znaleźć, choćby martwą, inaczej jeszcze bardziej zaszkodzisz swojej Styrii.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
Ostatnio zmieniony przez Elidis 27-12-2014, 23:09, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 04-01-2015, 23:30   

Nie da się ukryć, że atmosfera zrobiła się napięta. Dwoje głównych aktorów, Argan i jego siostra, stało naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem, Eryk i Elidis stali obok.
Na słowa Eryka "Nie tak prędko" Ofelia zauważalnym ruchem poprawiła ułożenie broni przy pasku i niemalże ostentacyjnie położyła na rękojeści lewą dłoń. Gdy podszedł Elidis, cofnęła się jeszcze o krok, upewniając się, że za plecami ma ścianę i otwartą drogę do wycofania się wzdłuż niej.

Lothel obserwował całą sytuację niezwykle czujnie, doskonale odczytując wiszące w powietrzu ryzyko starcia. Nie podszedł bliżej, nie chcąc zaogniać sytuacji, ale był gotów w każdej chwili na reakcję, dystans, który dzielił go od rozmawiających, kilka metrów, nie był żadną przeszkodą. Możliwie naturalnym ruchem przydepnął palącą się obok świecę. Przede wszystkim dyskretnie jednak obserwował Styryjczyka, który upewniwszy się, że Convolve nic nie jest, wstał i także dołączył do rozmawiających. Nie krył bynajmniej intencji, wpakowując się bezceremonialnie między mężczyzn tak, by odciąć im możliwość dojścia do dziewczyny w jednym kroku.
- Panie elf, nie sądzę, byś mógł zmusić kogoś z tu obecnych do dalszej drogi z tobą, a nawet jesli, to nie będzie to specjalnie sensowne - powiedział nieco obcesowo, ale spokojnie - Wiedz jednak, że tak jak powiedziałem, ja będę ci towarzyszył, aż znajdziemy tę pannę i tych, którzy pozabijali moich towarzyszy na wybrzeżu. Jeśli Ofelia chce odejść...
- Dziękuję, nie trzeba, Keithen - powiedziała Ofelia przez zaciśnięte zęby - Jak powiedziałam, braciszku, rozumiem każde słowo, które powiesz. Nie przeceniaj jednak tego, co możesz - powiedziała z naciskiem i bezsprzecznie była to zimna groźba - Ci, którzy zabili tę dziewczynę, najprawdopodobniej już nie żyją. Sam ich zabiłeś, na wybrzeżu lub w kanałach. Nikt z nas nie działa w próżni, więc obiecałam co obiecałam. Jeśli zechcesz pomóc - odwróciła się do Eryka - musisz wiedzieć, że będziesz musiał zabijać swoich, Wergundzie.
- Więc wracasz?
Wzrok Ofelii zatrzymał się na twarzy Elidisa. Umilkła, zauważalnie bijąc się z myślami. Spojrzała na ledwie widocznego w mroku Lothela, momentalnie zauważając jego gotową do walki pozycję. Zmrużyła oczy.
- Nic ci nie jestem winna, elfie - powiedziała wreszcie - Moja jaśnie styryjska rzyć jest równie bezpieczna z tobą jak i bez ciebie. Czy mojej Styrii zaszkodziłam czy też nie, to jest poza twoim rozumieniem. Ale pójdę z tobą znaleźć tę elfkę. Nie dlatego, że mi tu powarkujesz, zupełnie jakbyś miał tu jakąś władzę. Pójdę wyłącznie dlatego, że twój zwiadowca - skinęła głową w kierunku Lothela - zaryzykował wiele i wiele zapłacił, żeby doprowadzić Argana do jego kobiety. Spłacę ten dług za mojego brata. Lothelowi. Nie tobie.
Po tych słowach zwinnym ruchem usunęła się spoza zasięgu Eryka, zeskoczyła na chwilę do wody, mijając stojących wskoczyła na chodnik obok Lothela, jego też minęła i podeszła do siedzącej pod ścianą przy zwłokach Angeli Convolve.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Elidis 
Administrator
Hydra


Skąd: Z ostatniej wioski
Wysłany: 05-01-2015, 04:13   

Elidis uśmiechnął się niemal nie zauważalnie. Miał w głębokim poważaniu jakie zdanie na jego temat mieli Ofelia, Keithen, Eryk i niezliczona rzesza innych osób. Jego celem było zachować przy sobie ludzi potrzebnych mu do wykonania zadania, a to, w taki czy inny sposób, udało się.
Odszedł w kierunku Lothela. Obrócił się szybko, ale w pełni intencjonalnie. Choć czuł się nieswojo obracając się plecami do pozostałych wiedział, że gdyby wycofał się w inny sposób wyszedłby na tchórza, a to stanowczo by mu zaszkodziło.
Oddał się rozmyśleniom o tym, co ich czkało. Słowa Keithena brzmiały mu w głowie.
"... tych, którzy zabili moich pobratymców..."
Zamknął oczy, wiedział kto to był. Ale musiał się dowiedzieć, musiał zdobyć odpowiedź na proste pytanie - czemu? Czemu ryzykować pierwszy od dwudziestu lat korzystny obrót wydarzeń, czemu narażać wszystko, nawet wieloletni sojusz z Wergundią!? Bezsens i idiotyzm, ale w ostatnich latach właśnie z tego słynęli.
Skarcił się w myślach.
Zachowywał się jak jakiś cholerny Styryczyk. I bolesną była mu myśl, że... Lecz najpierw odpowiedź, tak, najpierw to. Pytanie tylko, czy, jakakolwiek by nie była, zmieni coś w jego położeniu? W jego osądzie? Wiedział, że nie, ale wciąż się oszukiwał, wciąż dawał sobie nadzieję. Te parę lat temu zdradził swoją ojczyznę. Zaprzeczał temu na wiele różnych, wymyślnych sposobów, ale taka była prawda.
Zdradził i miał nadzieję, że to będzie koniec, że nie będzie musiał w dodatku zdradzać wszystkich jej ideałów, ale życie to kapryśna kochanka, kiedy zrobisz pierwszy krok w tańcu z nią, będziesz musiał już zawsze tańczyć jak ona zagra.
Zacisnął wargi. Chciał już ruszać. Chciał już mieć to za sobą, ale wysoce nietaktowne by było, gdyby zaczął ich teraz odciągać. TO był dla nich czas żałoby i nie było sensu, by go przerywać. To by dodatkowo zaszkodziło i tak już upadającemu morale.
Zatem czekał i rozważał opcje. Wszystkie. Po kilka razy, bez końca.
_________________
TO JEST MOJE BAGNO!!
 
 
Owizor 
miewał złe sny o ogórkach...


Skąd: Kraków
Wysłany: 05-01-2015, 06:06   

mała poprawka - nie stoję
Siedział cały czas pod ścianą, opierając czoło o podciągnięte kolana i próbując zatrzymać płacz. Już w chwilę po powiedzeniu Ofelii o rodzinnym domu naszła go wątpliwość czy może nie przesadził. Szybko jednak znikła. Był wściekły. Nie obchodziło go, czy akurat nie powiedział czegoś nieodpowiedniego bądź obraźliwego.
Słyszał kroki osób wokół niego. Wiedział że zrobiło się nerwowo. Ale miał to gdzieś. W zasadzie absolutnie wszystko miał gdzieś.
Strata narzeczonej nie bolałaby tak gdyby nie to, co usłyszał od Ofelii. Jeszcze kilka chwil wcześniej mając do wyboru życie Angeli lub Ofelii, bez namysłu rzuciłby się w stronę siostry. W tej chwili jednak... W tej chwili miał już tylko mętlik w głowie.
Zacisnął pięści w bezsilnej złości. Wiedział, że siedząc tak i płacząc, tylko pogorszy swoją sytuację. Najchętniej pozostałby w takiej pozycji i odciął się od tego okrutnego świata. Wiedział jednak, że musi pozbierać myśli. Musi znaleźć jakikolwiek sens i coś przedsięwziąć!
Elidis prosił o pomoc w poszukiwaniu Toruviel... To prawda, obiecał mu to... Wypadałoby wywiązać się z umowy...
Dobrze, że są jeszcze jacyś ludzie z honorem - w jego głowie rozbrzmiało wspomnienie słów Othosa. Zabawne, że akurat w tej chwili i w tym kontekście.
Ciężko ranny krasnolud powiedział mu to, gdy oboje leżeli obok siebie pokonani po próbie powstrzymania Sapientii przed przejęciem władzy nad osadą Krevaina. Argan nie pamiętał by później już widział owego wojownika. Nie miał pojęcia czy wykaraskał się z otrzymanych wówczas ciosów.
Tamta walka, choć przegrana, była ostatecznym tryumfem głosiku domagającego się od niego odzyskania sumienia. Głosiku, który zaczął w nim rozbrzmiewać od czasu poświęcenia Artema.
Wypuścił powoli powietrze. Poczuł, że zaczyna rozumieć pewne fakty...
Tak! To wszystko zaczęło się wtedy! To, że się tu znalazł, to że doszło do śmierci Angeli i jego pościgu za Ofelią... To wszystko zaczęło się właśnie wtedy, dwa miesiące temu! Teraz to widział. Teraz, nagle, zrozumiał...
A przynajmniej wydało mu się, że zrozumiał...

Kiedy dwa miesiące temu cała osada modliła się o wskrzeszenie Krevaina, on sam wpatrzony był w łowcę potworów Artema, który pragnął się poświęcić dla owego Styryjczyka. To właśnie wtedy przypomniał sobie, że sam ma w owym państwie kogoś, kogo kocha nad wszystko. Przypomniał sobie o Ofelii.
Poczucie winy i tęsknota uderzyły w niego wówczas bardziej niż cokolwiek innego. To właśnie wtedy zaczął kierować się dziwną potrzebą odzyskania spokoju sumienia i honoru.
I przez ów narastający z każdym dniem idealizm wszedł na drogę, która doprowadziła go do tej chwili.
Pragnąc odzyskać siostrę zaczął układać się z Artemem i stojącą za nim Nową Styrią. Dla siostry zmanipulował Lecordów tak, że stanęli po stronie Styrii w bitwie o osadę. Później dla honoru przeciwstawił się Lecordom gdy wraz z Sapientią przejmowali władzę w osadzie. A później Ylva, przejąwszy sprawy zmarłego niespodziewanie Artema, zaczęła manipulować Arganem najpierw zmuszając go do wzięcia udziału w wyprawie do fortu XIV, a później nasyłając nań samą Ofelię.

Przebudzone dwa miesiące temu przez poświęcenie Artema uczucia sprawiły, że Argan był w stanie zroboć absolutnie wszystko dla Ofelii. I ona, a więc i wywiad styryjski, byli tego absolutnie świadomi. I to wykorzystali.

Podniósł głowę i spojrzał na otaczających go ludzi i elfy. Ofelia właśnie odpowiadała Elidisowi.
Jej ton... Jej wyrażenia... "moja Styria", "jego kobiety"...
Jej już nie zależało na Rożenkach. To już nie była ta sama Ofelia, która niegdyś śpiewała mu kołysanki i opowiadała historie o bogactwach Emii, która wyciągała go z tarapatów w ofirskich rynsztokach, która opatrywała jego rany gdy wprawiał się do zawodu drwala u brzegu Wielkiej Puszczy. To już nie była ta sama Ofelia, za którą byłby w stanie poświęcić wszystko. To była agentka. Zimna i wyrachowana agentka służąca swojej nowej ojczyźnie. Zdolna dla owej ojczyzny wykorzystać nawet uczucia brata.
Nagle poczuł do niej obrzydzenie większe, niż do jakiegokolwiek dotychczas spotkanego zdrajcy.
Nie obchodziły go jej zapewnienia o zemście i rzekoma skrucha. Nie wierzył już w nic co do niego mówiła.

Westchnął i wstał powoli, powstrzymując łkanie.
Co powinien teraz zrobić? Co mu jeszcze zostało?
Dostrzegł kątem oka Eryka. No tak, wciąż jeszcze byli jacyś ludzie, na których mu zależało. Może przynajmniej ich uda się ochronić przed zgubnymi efektami jego prób bycia kimś honorowym...
Pytanie tylko, w którą teraz stronę...?
- Ehrenstrahlowie dokonają straszliwej zemsty na odpowiedzialnych za tę zbrodnię - wysapał z trudem przez gulę tkwiącą w gardle - Potrzebuję lepszych dowodów niż ten jarmarczny wisiorek by nie ściągnąć na siebie ich gniewu... gniewu całej Ligi...
Przygryzł wargi w zamyśleniu. Nie uśmiechało mu się dalsze podróżowanie ze Styryjką która nawet teraz próbuje go wplątać w walkę z wergundami. Poza tym wypadałoby jeszcze ostrzec parę osób na powierzchni... Ale czuł, że w tej chwili najbardziej naglące sprawy znajdują się dalej w głębi tunelu którym szli...
Zresztą... czy mieli wybór? Nie miał najmniejszej ochoty na pojedynek z Lothelem. Nie bez tarczy.
- W tej chwili dowody uciekają wraz z tym kto wybił dziurę w ścianie i rozpętał Angelę - stwierdził, ruszając powolnym chwiejnym krokiem w stronę ciała narzeczonej - Idźcie... Ja zaraz was dogonię...
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 12