Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Opowiadanie bez tytułu, na motywach epilogu. Cz.2.
Autor Wiadomość
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 15-01-2011, 01:22   Opowiadanie bez tytułu, na motywach epilogu. Cz.2.

Zbudzili się niedługo po wschodzie słońca. Szybki poranny posiłek zjedli w milczeniu. Przed wyruszeniem w drogę wpadł im jednak do głowy pewien pomysł.
- Wernar, zamierzasz gdzieś ukryć kryształ, czy będziesz biegał ze skrzynką majtającą się w torbie na ramieniu? – rzucił z ciekawością Varthanis.
- Zastanawiałem się nad tym. Nie wydaje mi się rozsądne ukrywanie go. Stwórca mógłby go chyba zlokalizować magicznie i po prostu zabrać ze schowka. A ja, mając go przy sobie będę mógł przynajmniej próbować go obronić.
- Gdybyś chciał go schować, mógłbym przygotować kilka sprytnych zaklęć ochronnych.
- Czy jednak poszukujący go mag nie będzie wyczulony na tym punkcie? Hmm. Czekaj, mam pomysł. Możesz rzucić zaklęcie ochronne na dowolny schowek prawda? Na przykład na tę skrzyneczkę, w której go noszę? I sprawić, by zadziałało na każdego kto jej dotknie, oprócz mnie?
- Oczywiście. – Skłonił się nekromanta z uśmiechem. – Ale pod warunkiem, że oprócz ciebie nie będzie działała również na mnie. Sugerowałbym wciągnąć w to jeszcze te dwa elfy. Raczej nie mają związanych z katalizatorem własnych interesów, a gdyby przyszło do uciekania, to są z nas najszybsi.
- W porządku.
- Co powiesz na paraliż, ciężki krwotok i powolny rozkład, które dosięgną niepowołanego?
- Wyśmienicie.

Nie czekała ich daleka droga. Zeszli szerokim szlakiem do przełęczy, znajdującej się kilkaset kroków od Karczmy pod Silberbergiem. Góry wydawały się dużo przyjaźniejsze niż w nocy. Zimne, rażące promienie porannego słońca przebijały się przez korony drzew, rozświetlając liście w różnych odcieniach brązów i zieleni. Czuć było świeży zapach ściółki, na mchach połyskiwały kropelki rosy. Na przełęczy skręcili w wąską, ostro wznoszącą się ścieżkę, prowadzącą wprost na olbrzymią twierdzę, wybudowaną tak dawno, że pamięć o jej budowniczych utonęła w mrokach dziejów.
Po dojściu na szczyt znaleźli się na skraju głębokiej fosy, okalającej gładkie, kamienne ściany twierdzy. Pomimo setek, a może tysięcy lat, szczeliny między ciemnymi kamieniami były prawie niedostrzegalne, mur był groźny i niedostępny. Tylko we wnętrzu fosy i na jej zewnętrznym skraju zdążyła rozplenić się dzika roślinność, niby wojsko, próbujące powoli przedrzeć się na mury.
Zejście do fosy okazało się niezbyt trudne. W jednym miejscu, zewnętrzna ściana fosy obsunęła się, tworząc nasyp, po którym można było zejść w dół. A będąc na dnie wystarczyło przedrzeć się do miejsca, gdzie niegdyś stała brama, połączona z przeciwległym brzegiem zapewne drewnianym mostem. Po moście zabrakło śladu, z bramy został jedynie szeroki otwór, przez który, jeśli się wspięło do niego po murze można było dostać się na dziedziniec.
Weszli powoli, z bronią na podorędziu, rozglądając się wokoło. Krótki korytarz na końcu którego widniało wyjście na dziedziniec miał dwa boczne odgałęzienia. Wernar uznał za najodpowiedniejsze rozdzielenie się i szybkie z grubsza rozpoznanie terenu, lecz nie zdołał nawet rozejrzeć się po przyległej do korytarza kazamacie, kiedy podbiegł do niego Onfis z miną partyzanta.
- Wernar, są tu. Ci, co wczoraj, są na dziedzińcu. Zbierają się i gadają. Dziewięć osób.
- Jest z nimi mag Vennar?
- Na to wygląda, chociaż rzuciłem tylko okiem i głowy nie dam.
- Więc zakradnij się i zbadaj dokładniej co tam się dzieje. My będziemy tu czatować.
W razie wpadki biegnij korytarzem, którym przybyliśmy, tak jakbyś chciał uciekać. W razie większej wpadki ratuj kryształ. Patrz, zaraz schowam go w tamtej wnęce. – Gestem pokazał elfowi małe okienko, które mogło służyć kiedyś jako wlot ciepłego powietrza z komina.
- Tak jest. – Powiedział Onfis i zniknął bezszelestnie.
Rycerz czym prędzej przywołał do siebie resztę kompanii. Postanowił ukryć się w dwóch
przyległych do korytarza pomieszczeniach, by móc w razie czego zaatakować z zaskoczenia. Zakładając, że niczego nieświadomi intruzi nie wyślą przodem zwiadu. Ale o to postanowił się modlić, mając nadzieję, że Pani nie poskąpi mu swojej łaski.
- Jest z nimi mag, mają jakieś papiery. – Zameldował zwiadowca.
- Kurwa ich mać! Wybacz, o Pani. Dobrze, w takim razie Onfis z Enid do drugiej kazamaty. Varthanis do mnie. Atakujemy na mój sygnał. Najpierw wyeliminować Vennara. Jest ich dwakroć więcej, ale po naszej stronie jest element zaskoczenia. Nie zabijać wszystkich. Szukać ludzi, mających papiery. No już, szybko, na pozycje, powodzenia.
Towarzyszom nie trzeba było dwa razy powtarzać, kilka sekund po wydaniu komend zapadła pełna napięcia cisza. A parę minut później dało się słyszeć odgłos kroków grupy osób.
Czekał cierpliwie, przyklejony do ściany, aż pierwsza osoba minie wejście, druga, czwarta. „Teraz”, skinął głową do Varthanisa i jednocześnie sprężył się do skoku. Wokół nekromanty roztoczył się trupi smród, kiedy wyrzucił z siebie formułę wyssania energii życiowej z przeciwników. Zdziwił się jednak, gdy dotarła do niego ledwie słaba cząstka z tego co spodziewał się otrzymać. Widocznie aura Vennara była tak silna, że działała na wszystkich, a w nią samą trochę bał się ingerować.
Wernar skoczył w środek grupy, silnie uderzając barkiem w najbliższą osobę, wytrącając ją z równowagi. Z rozmachu trzepnął ją jeszcze pięścią w skórzanej rękawicy i nie zatracając pędu obrócił się na pięcie, by następnego przeciwnika zdzielić w twarz głowicą miecza. Ciemnowłosy mężczyzna, naprzeciw którego stanął, miał jednak szybki refleks i zdążył odskoczyć przed ciosem, wyciągając jednocześnie swój miecz. Kątem oka Rycerz zobaczył wypadających z naprzeciwka kompanów. Enid, z mistrzowską precyzją chlasnęła swą czarną szablą rozcinając udo jakiegoś młodzieńca. Onfis nie miał tyle szczęścia, gdyż został rzucony o ścianę zaklęciem jednego z magów. Varthanis tym razem spróbował paraliżu, który napotkał kontrzaklęcie Vennara. Kontrowanie zaklęć odwracało jego uwagę od reszty, wiec nekromanta starał się rzucać czym prędzej zaklęcia o coraz to innej strukturze, aby zająć przeciwnika.
Tymczasem Wernar toczył pojedynek z ciemnowłosym o stalowym spojrzeniu. Rozpoznał w nim Samnijczyka, który poprzedniej nocy zwrócił mu miecz. Zwarcie, rozejście. Błysk stali. Wernar musiał zbijać jego ciosy, jednocześnie uważając, by nie dać się otoczyć. Błyskawiczny piruet, silny cios w miecz zbliżającej się do niego z tyłu kobiety w skórzanej zbroi, dający mu ćwierć sekundy na odskoczenie. Prosto pod ostrze kolejnego przeciwnika, które zbił Onfis szybkim uderzeniem jednego ze sztyletów, równocześnie zadając cios drugim. Varthanis czuł że zaczyna brakować mu inwencji, jego czary były zupełnie nieskuteczne, co więcej zdawały się odbierać mu więcej energii niż powinny.
Enid przyparta plecami do muru przez dwoje przeciwników broniła się jak lwica, lecz jej umysł udało się opętać psionikowi w bogato haftowanej tunice, w wyniku czego padła na ziemię nieprzytomna.
Wernar tym razem zaatakował Samnijczyka bardziej zdecydowanie, używając finty i podcięcia, następnie zrobił profilaktyczny półpiruet i naprzeciw siebie zobaczył Vennara, szepczącego zaklęcie. Odruchowo wykonał skok, mający zakończyć się śmiertelnym wypadem do pchnięcia. W ułamku sekundy poczuł mrowienie na ciele, jego runiczna zbroja oparła się zaklęciu, a morderczy cios został zbity, bowiem w ręku maga pojawił się nagle miecz. Nagle wszystko rozpłynęło się we mgle, rycerz poczuł, że traci siły i upada.
Obudził go kilkoma wymierzonymi policzkami wykwintnie ubrany, niewysoki jegomość, jeden z tych, z którymi walczyli. Podniósłszy się na łokciach, odkrył ze zdziwieniem, że w dłoni ściska zwitek papieru. „Jestem ofirskim dyplomatą, wiernym zakonowi, nie mogę się ujawnić przed moimi towarzyszami. Będę posłuszny wszelkim rozkazom. Aleksander Verlaine Marlowe”, odczytał ukradkiem, z ukontentowaniem. Sojusznik w obozie wroga, to bardzo cenna rzecz.
Tymczasem sytuacja nie wydawała się pomyślna dla rycerza zakonu. Naprzeciw niego i jego kompanów stała dwakroć większa liczba ludzi, na dodatek wspierana przez potężnego maga.
Tutaj powinien nastąpić długi opis nudnej rozmowy, którą prowadzili bohaterowie, jednakże autorowi tych słów nie chce się jej opisywać, chciałby już przejść do opisu ostatniej bitwy, dlatego poprzestanie on na krótkim streszczeniu oraz opowie o zwyczajach żywieniowych langusty.
Wernar i jego kompania dowiedzieli się, że Vennar dąży do powrotu do swoich sfer astralnych. Jednocześnie poselstwa chciałyby sprowadzić z powrotem księcia Olafa. Postanowili więc razem pomóc mu w znalezieniu ważnych zapisków, dotyczących katalizatora, który prawdopodobnie jest potrzebny do wykonania tego. Znaleźli różne dokumenty, jednak każdy znalazca zatrzymał je przy sobie, aby wykorzystać je w targach i ugrać coś dla siebie. Postanowiono spotkać się w karczmie pod Silberbergiem i tam zadecydować o przyszłych działaniach. Zaproszono również reprezentację Zakonu Początku Świata w osobach Wernara i jego świty. Na koniec, gdy grupa dyplomatów oddaliła się w stronę karczmy, udało się ogłuszyć Telamonta, w nadziei, że będzie miał on przy sobie coś istotnego dla misji. Niestety, miał on tylko drogocenny kielich. Odebrano mu go, zmieniono pamięć i wypuszczono. A teraz trochę o languście: Langusta, wbrew obiegowej opinii żywi się wyłącznie owocami morza... choć, gdyby mogła, jadłaby dżem. Wracajmy do opowieści.


***

Znajomy widok karczmy pod Silberbergiem ucieszył przybyszy, którzy mogli powrócić do wspomnień z nią związanych. Zapach grubych, sosnowych belek przypominał im godziny spędzone w środku na rozmowach, planach i rozmaitych rozrywkach. Z dziedzińca roztaczał się niesamowity widok na odległe w oddali Góry Bardów. Byli skazańcy wspomnieli plac apelowy, na którym kwitło życie obozowe, często miały miejsce przykre sceny, ale tam też walczyli o swoją wolność w buncie przeciwko strażnikom. Maszt, na który codziennie wciągano flagę Wegundii, stał obecnie nagi, bez jakichkolwiek symboli. Słońce świeciło bardzo jasno na bezchmurnym niebie.
Rozmowy zamilkły, gdy Wernar, Varthanis, Enid i Onfis pojawili się wewnątrz. Zgromadzone osoby grzały się przy żarzących się nieśmiało w palenisku resztkach węgla. Wszystkie, oprócz jednej były już znane przybyszom. Nieznajomy, który teraz wstał, by przywitać się, był wysokim, mężczyzną, dość znacznej tuszy. Twarz szpeciła mu podłużna blizna, przechodząca od szerokiego czoła, przez oczodół zakryty czarną przepaską, do policzka. W odsłoniętym oku błyszczała przebiegłość i inteligencja. Obie dłonie zdobiły złote pierścienie i bransolety, nabijane drogimi kamieniami. Nosił coś na kształt wergundzkiego stroju oficerskiego, jednak bez jakichkolwiek insygniów.
- Witam czcigodnych przedstawicieli zakonu. – Powiedział, wykonując dworski ukłon, nie odrywając jednak wzroku od Wernara. – Zwę się margraf Magnus la Tourrée, jestem skromnym przedstawicielem Jego Wysokości Księcia Wergundii, Dakonii, Teralii, Parve, Daramonu oraz Salicji i Mercji, Protektora ziem samnijskich, tryntyjskich, oraz Liryzji, Eudomara, syna Drengira.
- Witam. Zwę się Wernar z Danbergu, jestem prostym rycerzem Zakonu Początku Świata. – Rzekł Wernar z przekąsem. - A oto moi towarzysze, Onfis in’Tebri, Enid aep’Earde i Marion.
- Varthanis. – Poprawił Varthanis.
- Ha ha – Rubasznie zaśmiał się Magnus la Tourrée. – W istocie, doszły mnie słuchy o tym jakże ciekawym przypadku zamiany osobowości, więc mości rycerzu, nie musicie ukrywać przede mną prawdziwej tożsamości swojego zacnego towarzysza. Wiem o każdym z nich więcej, niż ci się wydaje.
- Dość już powitań, może przejdźmy do rzeczy? – Wtrąciła z uśmiechem Frida Geissig.
- Właśnie – dodała wysoka Tryntyjka w bojowym stroju, która brała udział w wydarzeniach porannych – Jestem tu desygnowana przez mojego jarla, więc pełnię tutaj niejako rolę gospodarza. Proszę zatem o zajęcie miejsc, zaraz każę donieść piwa i jadła.
- A więc. – Rozpoczął margraf la Tourrée, gdy już wszyscy zasiedli w kręgu naokoło paleniska. – Mamy tu nie lada problem. Przed waszym przyjściem mości Wernarze zostałem poinformowany o przebiegu wydarzeń ostatniej doby. Przybyliśmy decydować być może o przyszłości nas wszystkich, a zabrakło najważniejszej osoby.
- Nie udawaj, że nie jest ci to na rękę. – Rzekł Samnijczyk, imieniem Uter Tarhanita. – Skoro Olaf zniknął, Eudomar może dalej sprawować swe tyrańskie rządy.
- Nic bardziej mylnego. W Wergundii ruszyła machina, którą uruchomił wasz przyjaciel. Zamieszki, bunty, atmosfera wysoce nieprzyjazna. Powiedzmy sobie szczerze, książę Eudomar już nie porządzi. Oczywiście, nie da się go też usunąć z tronu siłą. Ale chce on przekazać tron godnej osobie.
- Jest więcej pretendentów – stwierdził Wernar. – Są stare wergundzkie rody.
- Chcesz oddać koronę Durzowi? – spytała druidka Kharie, wywołując wokół salwę śmiechu. – Ten baran nie nadaje się do rządzenia krajem.
- Każdego przywódcę wyzywałby na pojedynek – dodała psioniczka Nissha, wywołując kolejny wybuch śmiechu.
- A wasz Olaf jakie ma kompetencje? Dorastał jako tryntyjski zaściankowy szlachcic, nie ma zielonego pojęcia o dowodzeniu. Durzo z rodu Mawarot, odebrał przynajmniej ogólne wykształcenie, takie jakie od wieków przekazuje się w starych rodach. Wie więcej o dyplomacji i militarystyce niż Olaf, a nawet jeśli nie, to z pewnością dobierze sobie mądrych doradców.
- Taak. – Odpowiedział przeciągle la Tourrée, łypiąc chytrze okiem. – Nie dziwię się, żeś jest takim orędownikiem starych rodów. Zdaje się, że was tam w zakonie nieźle opłacają, nie?
- Śmiesz sugerować, że jestem opłacony? To hańba dla mnie słyszeć takie oszczerstwo. Rycerz Zakonu Początku Świata zawsze działa honorowo i moralnie.
- Taaaaak. Mam nadzieję, żeś nie jest taki moralny jak reszta swoich towarzyszy – Uśmiechnął się margraf z tryumfem. – Za moich czasów zakon nie dopuszczał w swe szeregi złodziei i morderców.
Ostatnie słowa wergundzkiego dyplomaty wyraźnie rozbawiły zgromadzonych. Po twarzy Wernara przebiegł wściekły grymas, ale zacisnął szczęki i opanował się. Odczekał, aż ucichną szyderstwa i odpowiedział z udawanym spokojem.
- Oni nie są w służbie zakonu. To zwykli najemnicy, ochroniarze. Znajdź mi najemnika bez szemranej przeszłości, życzę powodzenia. W każdym razie, wergundzki obyczaj każe wybrać następcę tronu wśród potomków najstarszych arystokratycznych rodów, których już wiele nie zostało. Mawarot, Bronore, Tiglitz.
- Nie zgodzimy się na to. Wergundia nie chce więcej rządów starych rodów. – Oburzyła się Frida Geisslig. – Olaf nie umarł, można go odnaleźć.
- Ha, niby jak?
- O tym już może opowiedzieć nasz gość z przeszłości, pan Vennar. – odparł margraf
- Słuchamy.
- Cóż... – Zaczął stary mag, w zamyśleniu spoglądając gdzieś w dal. – Jak już mówiłem, podejrzewam jak doszło do tego, że się tu pojawiłem. Nieudany rytuał musiał zostać odprawiony w miejscu przecięcia się niewidzialnych linii czasu. Tak otworzył się rodzaj tunelu, który zamienił mnie miejscami z księciem. Gdyby powtórzyć rytuał z wykorzystaniem tych samych komponentów, w tym samym miejscu, sytuacja musiałaby się powtórzyć. Oczywiście nie gwarantuję powodzenia, ale co szkodzi. Ja w każdym razie będę próbował. Nie ze względu na mojego potomka, lecz ze względu na siebie, bo nie mam zamiaru naruszać swą obecnością równowagi waszego świata. Ale żeby odtworzyć rytuał muszę odzyskać jeszcze jedną rzecz, należącą do mnie.
Oczy wszystkich zwróciły się na Wernara, który ze stoickim spokojem zakomunikował:
- Nie oddam go, ani nie powiem ci, gdzie jest. Bowiem obawiam się, że nie mogę dopuścić, by Olaf Egilson zasiadł na tronie Wergundii.
- Coooo ? – Słowa niedowierzania, wymknęły się z ust prawie wszystkich zgromadzonych, którzy z oczami napełnionymi zdziwieniem i oburzeniem jęli się przekrzykiwać, dowodząc niegodziwości zasłyszanego stwierdzenia.
- Ponieważ mam poważne powody, by twierdzić, że jest on niebezpieczny, tak samo zresztą, jak katalizator, który ukryłem w bezpiecznym miejscu. I w istocie, mości Vennarze, uważam, z czym zgadza się twój kolega po fachu Varthanis, że to on był przyczyną zamieszania, w którym bierzemy udział. Pamiętacie pewnie Dur-an-Kraigh, po krasnoludzku Korzeń Gór, a w nim Ścieżki Szaleństwa, gdyż niektórzy z was mieli nieprzyjemność być w tamtym miejscu. Otóż, jak dowodzą badacze, z mojego zakonu, aura tego przeklętego miejsca zmieniła magiczne właściwości kryształu, z którym, chciałbym zauważyć, Olaf się nie rozstawał. Stał się on...
- Niestabilny – dokończył Varthanis.
- Dziękuje. Niestabilny. Zamiast wzmacniać zaklęcia, przeinacza je. Kilkoro wysokich rangą badaczy i kapłanów odniosło poważny uszczerbek na zdrowiu, obcując z nim. I jest prawie pewne, że wpłynął na Olafa, skalając go tym samym. Nie wiadomo jak będzie funkcjonował człowiek skalany mocą Ścieżek, nie wiadomo czy nie będzie roznosił swego szaleństwa jeszcze dalej...
- To jakiś nonsens! – wykrzyknęła Frida Geisslig.
- Właśnie. – Dodał Telamont. – Przebywałem z Olafem i zapewniam, że jest tak samo normalnym człowiekiem, jak w dniu, w którym go poznaliśmy.
- Być może natura kryształu jeszcze nie zmieniła go zauważalnie. Może objawia się to na razie tylko w jego umyśle, nie w zachowaniu. Człowiek, który miał z nim tak długą styczność, jak Olaf, nie powinien rządzić państwem. Historia zna już przypadki takich spaczeń, Varthanis może wam o tym wiele opowiedzieć.
- Dur-an-Kraigh to złe i dziwne miejsce. – Rzekł zafrasowany Vennar. – Zakonnik może mieć rację.
- Ależ w takim razie sprawdzimy to. – Zabrał głos la Tourrée. - Sprowadzimy tu Olafa i zbadamy jak się rzeczy mają. Jeśli okaże się faktycznie, że coś jest z nim nie tak, klnę się na Modwita, że nie dopuścimy do zajęcia przez niego tronu.
- Akurat wy, czyli słudzy Eudomara niewiele będziecie mieli na ten temat do powiedzenia. Eudomar nie ma już poparcia.
- Młody człowieku, nie doceniasz księcia protektora. Wybacz, ale nie sądzę, żebyś pojmował subtelne zawiłości polityki. Ale z pewnością doceniasz przyjaźń. Rozejrzyj się. Ci ludzie znają i szanują Olafa i nie pozwolą sobie na bierność, tylko dlatego że Zakon Początku Świata znów mówi im co jest dla nich dobre.
- Tylko spokojnie, panowie. Jesteśmy tu, żeby rozmawiać, w pokojowej atmosferze. – wtrąciła spokojnym głosem Svala Skogdottir, przedstawicielka Tryntu.
- Przecież rozmawiamy – odpowiedział Wernar. – Rzecz w tym, że część zebranych powinna chyba odrzucić swoje osobiste sympatie i przemyśleć co mają do zyskania. Co przez ostatnie miesiące zrobił Olaf dla Tryntu? Uczynił jakieś kroki w celu zniesienia protektoratu? Chyba powinna tu powiewać tryntyjska flaga. Widzę tu Samnijczyka. Jesteś pewien, że Olaf zasiadając na tronie zapewni wam wolność? Również chyba nigdy się nie zająknął na ten temat, chociaż Wiec Narodów, o którym się już wiele mówi na świecie, ustanowił przymierze na czas wojny. Na czas wojny. A co po zakończeniu?
- Samnia nie spocznie, póki nie wywalczy sobie wolności. – Rzekł twardo Uter.
- Oczywiste. Ale kto wie, ile jeszcze będzie musiała walczyć.
- Szanowni zgromadzeni – zabrał głos Magnus la Tourrée. – Zapewniam was, że każda ze stron, zasiadających tutaj będzie zadowolona z wyboru Olafa na tron. Dopełnię wszelkich starań, żeby i Trynt i Samnia odzyskała wolność.
- Uważasz ich za głupców, margrafie? Jesteś tylko pionkiem gracza, który nie ma więcej ruchów. Jaki ty, bądź twój pan, będziecie mieli wpływ na decyzje Olafa? Nie macie żadnych kart przetargowych, Eudomar chce tylko przekazać tron i ujść z życiem, ponieważ stare rody na pewno nie wybaczyłyby mu licznych zdrad, w tym zabójstwa Elmeryka i starego księcia Mawarot. Sam fakt, że książę Olaf chce rozmawiać z dyplomatą Eudomara jest karygodny! Rozmawiać z zabójcą swego ojca ? To się nie godzi, to hańba.
- No nie do końca z zabójcą, za śmiercią Elmeryka stali jaszczuroludzie. – Wtrącila się Nissha.
- Nie wiem na podstawie jakich przesłanek formułujesz ten wniosek. Ale w Imperium bardzo wiele osób jest przekonanych o tym fakcie, co rusz znajdują się nowe dowody. Eudomar był zawsze blisko Elmeryka, jego ręce są brudne. Nie słuchajcie jego przegranego wysłannika, mającego być ostatnią deską ratunku dla tonącego Księcia Protektora. To mydlenie oczu. Powtarzam, ze względu na niebezpieczne oddziaływanie skażonego szaleństwem ścieżek Smoczego Kryształu, Olaf Egilson jest w perspektywie czasu poważnym zagrożeniem, nie tylko dla równowagi, ale dla wszystkich nas tutaj.
- W takim razie nieprędko osiągniemy porozumienie. – Rzekł wergundzki dyplomata.

***

Słońce zniżało się nad górami, godziny mijały nieustannie przepełnione rozmowami i negocjacjami. Naokoło karczmy co rusz zbierały się grupki osób, by wspólnie dyskutować nad dalszym działaniem. Margraf Magnus la Tourrée dwoił się i troił, by z każdym porozmawiać, zapewnić o sympatii i obiecać wszystko, czego tylko dusza zapragnie. Tryntyjczykom wolny Trynt, Samnijczykom wolną Samnię, Wergundom pokojowe oddanie władzy, Onfisowi list żelazny w całym imperium, a Enid góry złota. Trzeba przyznać, że stary wyga, który erystykę jak i oratorstwo miał w małym palcu, potrafił przekonać do siebie rozmówców. Ale oni wciąż mieli sporo wątpliwości, a ja nie próżnowałem i też próbowałem przeforsować moje zdanie. Sporo czasu poświęciłem na rozmowach z Uterem i Vennarem, któremu najmniej zależało na Olafie, zaś jak się okazało, zgodził się z tym, że należy zniszczyć spaczony katalizator. A ów spoczywał spokojnie ukryty za budynkiem karczmy, zabezpieczony podwójnie, gdyż wespół z Vathanisem, w tajemnicy przed reszta kompanii, do której zacząłem tracić zaufanie rzuciliśmy urok na torbę, która skrywała zaklętą szkatułkę. Varthanis nazwał to nie kryjąc swojego ukontentowania „fintą w fincie, ukrytą w fincie”. Wybitnie spodobało mi się to określenie.

- Wernarze, przyjdź szybko do karczmy, coś się stało. – Powiedziała Enid, przywołując mnie gestem dłoni.
W karczmie zaś panował istny chaos, kilka osób przekrzykiwało się, gestykulując silnie nad kawałkiem materiału, leżącym na stole. Najgłośniej krzyczała najdrobniejsza posturą pani Frida.
- Zdrada! Ten kto to zrobił odpowie za to!
- Co się stało? – Spytałem zdezorientowany, rozglądając się wokół za kimś kompetentnym.
- Frida postanowiła dokładniej przyjrzeć się znalezionemu ubraniu Olafa – wyjaśnił szybko Onfis. – I znalazła na nim ślady pewnego proszku. Obecna tu alchemiczka, która jest nasza znajomą orzekła, że ma on działanie silnie odbierające wolę. I po przyjrzeniu się muszę przyznać jej rację. Skrytobójcy z dużych miast zwą ten specyfik „Virrarum”. Ma to do siebie, że by działał musi być obecny w drogach oddechowych przez dłuższy czas. Praktycznie bezwonny, za to żółty i paskudnie brudzi paznokcie. Dlatego trzeba pracować przy nim w rękawiczkach, plamy które pojawiają się na paznokciach nie dają się usunąć do pół roku.
- Czcigodny Wenarze, mogę cię prosić na słówko? – Zapytał ofirski dyplomata, będący sługą zakonu, mężczyzna dotąd wytworny i nie wyrażający emocji, teraz zaś wyraźnie zdenerwowany, o czym świadczyło rozbiegane spojrzenie i ciągłe manipulowanie dłońmi, owiniętymi bandażami.
Odeszliśmy z dala od karczmy i ciekawskich spojrzeń, na tyle jednak by nie wzbudzać zbytnich podejrzeń.
- Wernarze, muszę z tobą porozmawiać teraz, gdyż za chwile mogą mnie złapać. Tak, to ja wysypywałem ten proszek na ubranie Olafa, to ja go zdradziłem. Ale zrobiłem to na polecenie zakonu, któremu jestem wierny i będę wierny aż po grób. Oni zaraz mnie wezmą na spytki, już kilka osób pytało o bandaże, zasłaniające moje paznokcie, po których widać, żem zdradził. Słyszałem, jak mówili coś o zaklęciach umysłu, eliksirze prawdomówności, jeśli tego na mnie użyją, będę musiał wbrew sobie powiedzieć o tym, jak miałem kontrolować Olafa podczas negocjacji. To na pewno zaszkodzi zakonowi, proszę powiedz mi co robić.
Po podniosłym tonie głosu i męczeńskim wyrazie twarzy widać było prawdziwego neofitę, który gotów był za chwilę przebić się sztyletem, gdybym mu to rozkazał. Być może powinienem był kazać mu natychmiast zbiec, ale pomyślałem, że akt odwagi na pewno spodoba się Pani, która być może obserwuje nasze działania.
- Zapamiętaj to co ci powiem. Żadne zaklęcie i żaden eliksir nie jest w stanie odebrać ci wolnej woli. Działają tylko na ludzi słabych, o wątłych umysłach, nieświadomych swojego ja. Dlatego, ponieważ nie są wstanie przejąć twej woli, odwołują się do ciała i zadają ból. Niewyobrażalny dla człowieka ból, który ma zmącić twoje zmysły i kazać ci myśleć tylko o uwolnieniu się i uldze. Ale jestem przekonany o tym, że twa wiara uchroni cię przed klęską i pozwoli wytrwać w cierpieniu. A gdy to uczynisz, poczujesz na sobie prawdziwą łaskę Toledy, która opromieni cię i wleje w twą duszę ukojenie. Teraz uklęknij, a ja spróbuję się za tobą wstawić u Bogini i wybłagać ochronę dla ciebie.
Gdy klęknęliśmy wspólnie naprzeciwko siebie, spostrzegłem, że moja patetyczna mowa wywołała łzy na jego twarzy. Złożyłem dłonie i rozpocząłem cichą modlitwę o wstawiennictwo, którą ciągnąłem przez kilka minut. Czasem, gdy jestem skupiony, potrafię wyczuć przez delikatne mrowienie skóry i dyskretną jasność w umyśle, że Pani mnie wysłuchuje, teraz jednak nie czułem nic, oprócz chłodnego, jesiennego wiatru, pachnącego igliwiem i dymem z ogniska.
Powstałem, uznawszy mą powinność za spełnioną.
- Wernarze, jeszcze jedno.
- Tak?
- Muszę się czegoś dowiedzieć. Mam przyjaciela w zakonie, to Durgh, kapłan, bardzo cnotliwy i mądry. Badał właściwości Smoczego Kryształu, od dawna nie otrzymałem od niego listu i obawiam się, że coś z nim się stało. Czy wiadomo ci cokolwiek o jego losie?
Błagalne spojrzenie niebieskich oczu Aleksandra kroiło mi serce jak tasak, niestety musiałem powiedzieć mu gorzką prawdę.
- Aleksandrze, przykro mi. Durgh nie żyje.
Przez twarz Ofirczyka przebiegł kolejny paroksyzm bólu, padł na kolana, bijąc pięściami w ziemię, chrypiąc ściśniętym gardłem „nie, nie, dlaczego on” i „to nie może być prawda”. Nie wiem, czy mymi słowami nie sprawiłem, że jego wiara runęła, jak dziecięcy domek z patyków, zastanawiałem się czym zawinił ten biedny człowiek, że tego dnia spadło na niego tyle nieszczęść. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć mu na chwilę rękę na ramieniu i odejść, pozwalając mu samotnie walczyć ze swą rozpaczą.
Pół godziny później było już po wszystkim. Aleksander został zdemaskowany. Wyznał całą prawdę o swojej misji, pogrążając tym samym zakon i ośmieszając mnie przez zebranymi. Odciąłem się od niego. Ku mojej uldze przyjął to w milczeniu. Spór o to, kto ma go sądzić, został szybko rozstrzygnięty. Nazajutrz miał zostać przetransportowany do Akwirgranu i stracony. Tak skończył Aleksander Verlaine Marlowe, wybitny ofirski dyplomata, agent Zakonu Początku Świata, najżarliwszy z wyznawców Toledy.

***

Dzień miał się ku końcowi i atmosfera była coraz bardziej napięta. Wernar wiedział już, że nie przeciągnie nikogo na swoją stronę. Nie mógł też dłużej upierać się przy swoim, bo cierpliwość Vennara mogłaby się skończyć. Więc udał, że zgodził się na próbę przyzwania Olafa, co wywołało nieukrywane zadowolenie i triumf Magnusa la Tourrée. Planów działania było kilka, Varthanisowi udało się przekonać Vernara, co do jego koniecznego udziału w rytuale. Miał albo zabić Olafa po jego pojawieniu się, albo upewnić się, żeby się nie pojawił. Ale w rytuale nagle zechciało uczestniczyć coraz więcej ludzi i Wernarowi przestało się to podobać.
W istocie rycerz nie wiedział co robić i modlił się, żeby przypadki potoczyły się dla niego szczęśliwie.
- Za dziesięć minut wychodzimy na Lisiankę, Wernarze, proszę Cię o przyniesienie katalizatora. – Powiedział mag.
- Niech będzie. – Odrzekł rycerz, którego zżerało dojmujące poczucie braku kontroli nad sytuacją. A to poczucie wzmogło jeszcze oświadczenie Varthanisa.
- Wybacz Wernarze, ale nie pomogę ci. Przemyślałem sprawę.
Nie odrzekł nic w odpowiedzi, tylko odwrócił się na pięcie i odszedł. Od tej chwili mógł być zdany tylko na siebie. Gorycz i zniesmaczenie zdominowały jego myśli. Postanowił, że od tej pory stawia wszystko na jedną kartę.
Przed karczmą powoli zbierał się tłumek. Wojownicy, magowie, dyplomaci. Wszyscy podekscytowani, rozmawiający półszeptem, bądź wybuchający krótkim, nerwowym śmiechem. Kto z nich mógłby stanowić największe zagrożenie? Oczywiście poza przeklętym magiem z zaświatów, medytującym gdzieś i zapewne zbierającym energię potrzebną do wyczerpującego rytuału. Kto mógłby stać się sojusznikiem? Onfis od paru godzin chodził gryząc się z własnymi myślami. Enid? Jej raczej nie zwiodą obietnice margrafa, a zakon jest hojny. Uter. Szybki i sprawny technicznie szermierz, mimo swojego wieku. Zagrożenie. Telamont i Nisha, psionicy. W starciu bezpośrednim niegroźni. Druidka dotąd była nastawiona pacyfistycznie. Kilku innych wojowników pójdzie za tłumem. Varthanis prawdopodobnie nie będzie przeszkadzał, ale też nie pomoże. Więc Wernar został praktycznie sam przeciwko całej grupie ludzi. Ale w jego umyśle kiełkował już plan. Plan prosty, wykorzystujący element zaskoczenia. Mag Vennar nosił za paskiem wszystkie zapiski, znalezione w jego pracowni, które zamierzał wykorzystać do rytuału. Gdyby tak sparaliżować go dotknięciem zaklętej torby, szybko zabrać papiery i zbiec, zanim ktokolwiek zdążyłby wyciągnąć broń. To mogłoby się udać.
Czerwona kula na widnokręgu opadała coraz niżej i niżej, dotykając już wierzchołków gór. Ciepło jesiennego dnia, przemieniało się w chłód wietrznej nocy. Wszyscy zgromadzeni już czekali. Nerwowa atmosfera była nieomal widoczna gołym okiem. Dumnie wyprostowany i skupiony Vennar, górujący nad wszystkimi przytroczył sobie do pasa dwa jednoręczne miecze o wąskich, ostrych jak brzytwy głowniach i czarnych rękojeściach. Po jego lewej i prawej stanęli zasępiony Wernar, mający za sobą Enid i spokojny jak zwykle Varthanis, sprawiający nawet wrażenie lekko znudzonego. Dziwna atmosfera sprawiła, że pozostali uczestnicy zdarzeń ustawili się w półkolu, jak gdyby podświadomie wyczuwając kłopoty i nie pozwalając nikomu na ucieczkę. Dłonie same układały się tak, by jak najszybciej wyciągnąć oręż z pochwy. Wernar klął w myślach.
- Proszę cię teraz o przekazanie mi mojego kryształu.
„ Niech się dzieje wola Bogów”, pomyślał rycerz, ściągnął z ramienia torbę, skrywającą szkatułkę i zaczął rozwiązywać supeł, na który była zawiązana.
- Pomogę ci Wernarze. – Powiedziała Enid i chwyciła za torbę.
W chwili, gdy jej palce dotknęły szorstkiego materiału, powietrze naokoło torby zgęstniało i otoczyło ją na sekundę czarną, cuchnącą chmurą. Elfka krzyknęła krótko, zrobiła kilka kroków do tyłu, zginając się, jak po ciosie w żołądek i zwymiotowała, po czym padła nieprzytomna.
Moment później wszyscy posiadający broń, łącznie z Vennarem, dobyli jej i błyszczące ostrza skierowali w stronę kompanii zakonu.
- A cóż to za sztuczki? – Wykrzyknął mag z ogniem w oczach.
- Spokojnie, to tylko zabezpieczenie, Enid nic o nim nie wiedziała. Już podaję ci kryształ...
Trzymający miecze w obu dłoniach podniósł je i z całej siły wyrżnął głowicami w głowy będących tuż przy nim Varthanisa i Wernara. Potężne uderzenie rzuciło obu na ziemię, lecz rycerz Zakonu Początku Świata przyjmował już w swoim życiu takie ciosy, więc zdołał przeturlać się i chwilę później już stał na chwiejących się nogach, usiłując opanować zawroty głowy, jednak z dobytym mieczem. Zaraz potem poczuł pieczenie ciała w miejscu, gdzie na jego zbroi wyryte były ochronne runy i spojrzał na maga, który z wściekłą miną mamrotał zaklęcie, a jednocześnie kątem oka zauważył szykujących się do ataku na niego. Czas był, by uwolnić wściekłość.
- Sukinsynu! Zdrajco! – Krzyknął w stronę Vennara i skokiem w dół niewysokiej skarpy ratował się przed szarżującymi na niego wojownikami. Znalazłszy się na dole złożył ręce w tajemnym znaku, na używanie którego w zakonie zgodę mieli tylko nieliczni. Szybka wizualizacja wystarczyła, by w jego dłoniach uformowała się kula ognia, którą posłał wprost w twarze nadbiegających. Uniknęli, padając na ziemię, ale ich twarze na pewno zostały poparzone. Ognista kula pomknęła w niebo, a Wernar przeskakując po kilka stopni naraz znalazł się znowu na górze, oko w oko z Vennarem. Błysnęła stal. Cios zza głowy długim, półtoraręcznym mieczem został bez trudu sparowany przez skrzyżowane wąskie ostrza przeciwnika. Wernar odrzucił go do tyłu kopnięciem w klatkę piersiową i drugi raz natarł wściekle, tym razem szybką fintą, wyuczoną gdzieś w teralskich zamtuzach. Mag po raz kolejny okazał się być dobrym szermierzem, ponieważ nie dał się zwieść i jego klinga znowu znalazła się we właściwym miejscu. Na ponowne natarcie Wernar nie miał czasu, gdyż musiał szybko obrócić się, by uniknąć ciosu zadanego z boku przez Svalę Skogdottir, wspomaganą przez małomówną kobietę, o której wiedział tylko tyle, że należy do Smoczej Kompanii i szukała czegoś w Białym Domku. Złe ustawienie łokcia podczas obrotu zemściło się na nim. Ostrze maga ukąsiło jak wąż, rozrywając kolczugę i przecinając ramię. Na szczęście znalazł się Onfis, robiący sztyletami wokół siebie, zmuszając obie kobiety do odsunięcia się. Na niewielkim dziedzińcu karczmy zrobił się ścisk, teraz walczył już każdy, kto miał miecz. Nawet blada jak trup Enid, z której Varthanis zdjął przynajmniej częściowo zaklęcie. Całej czwórce udało się połączyć i walcząc odwróceni do siebie plecami usiłowali przedostać się do schodów, prowadzących w górę stoku, poza ostrokół, grodzący teren karczmy pod Silberbergiem. Wernar przerzucił się na szeptanie próśb o uzdrowienie dla jego drużyny, czuł jak ciepła i świetlista łaska Toledy przynosi mu ukojenie i przysparza sil.
Ale napór przeciwników był zbyt duży. Varthanis, użyczający im cały czas swej ochronnej aury i splatający przeciwzaklęcia, osłaniające przed czarami Vennara słabł z każdą chwilą. Raz na jakiś czas czerpał trochę energii życiowej z napastników, ale robiąc to, tym samym odsłaniał się na mentalne ataki, z czego skwapliwie korzystała Nisha. Położenie było opłakane, dla Enid walka była nieustannym zmaganiem z własnym organizmem, który zatruty nekromantyczną magią buntował się. Z tego powodu Onfis, zamiast kąsać swymi szybkimi sztyletami bardziej skupiał się na ochronie jej przed ciosami. Najgorsze we wszystkim było to, że ilekroć ktoś z wrogów padał z rozchlastaną kończyną, bądź przebitym korpusem, zaraz koło niego zjawiała się druidka, bądź alchemiczka z zaklęciami i miksturami uzdrawiającymi.
Drużyna była już metr od schodów, dostrzegłszy kątem oka, że Wernar posyła na ziemię kolejnego wojownika ze strzaskanym barkiem, Varthanis zdobył się na ostatni poważny wysiłek przed wyczerpaniem cennej energii i rozpościerając szeroko ręce otworzył swą jaźń, pozwalając demonom w niej uwięzionym sycić się siłami życiowymi wszystkich istot żywych, całą wolę skupiając na tym, by nie atakowały nikogo z jego sojuszników.
W powietrzu zadźwięczał dobywający się znikąd kakofoniczny wrzask, powodujący cierpnięcie skóry i paniczną chęć ucieczki. Trwało to niecałe okamgnienie, zanim na powrót uwięził demony we wnętrzu swego 'ja', ale wystarczyło, by spowodować u wszystkich
omdlenie. Nekromanta, wraz z kompanią rzucili się na schody prowadzące w górę, za nimi jednak pomknęło zaklęcie odbierające oddech. Nikt już nie był chroniony. Ponowne zmuszenie organizmu do oddychania nie było trudne, ale stracili uzyskaną przewagę. Na wąskich schodkach prowadzących w górę pojawiło się kilku ludzi z samnijskim wojownikiem na czele. Nekromanta nie zdążył otworzyć bramy. Tym razem magia umysłu Telamonta skutecznie go sparaliżowała. Stojący pomiędzy nim, a atakującymi Onfis i Wernar nie mieli szans. Enid padła już w połowie drogi i leżała na schodach w kałuży krwi. Szybkie cięcie samnijskiej szabli dosięgło pleców Wernara, rzucającego się ze skarpy. Na szczęście kolczuga wytrzymała. Koziołkując kilkanaście kroków w dół, Wernar walnął plecami o ziemię, natychmiast podniósł się i stanął naprzeciw tych, którzy zostali przed karczmą. Nie chciał już wygrać, chciał tylko ocalić skórę, dlatego potrącił barkiem pierwszą osobę, stojącą na jego drodze i wykonał półpiruet, zataczając mieczem szeroki łuk, w celu zapewnienia sobie miejsca.
Najpierw poczuł zimne, twarde ukłucie, gdzieś z tyłu. Potem zdziwił się, że zamiast postąpić naprzód, w niebywale powolnym tempie upada na kolana. By się nie przewrócić musiał podeprzeć się ręką o ziemię i wtedy to zobaczył. Rubinowoczerwony, kilkunastocentymetrowy, ostro zakończony kawałek stali, wystający z jego klatki piersiowej. Zbierające się na czubku gęste krople krwi skapujące na piach, tworzyły na nim dziwne wzory. Patrzył na to i nie mógł uwierzyć. Zawsze myślał, że śmierć przyjdzie jak anioł ukojenia, jeden z awatarów Pani. Że w ostatnich chwilach swego marnego żywotu spłynie na niego promienista łaska, jasność, bijąca z zaświatów, otwierających dlań swe podwoje. Że w jednej chwili pozna i pojmie cały sens istnienia, a jego dusza napełni się wiecznym szczęściem, zrozumieniem i poczuciem dobra. Tymczasem czuł tylko płonący ból, jak gdyby ktoś przypalał mu plecy żywym ogniem. Wszystko w nim pulsowało, skręcało się i rozrywało na strzępy, ciało, umysł, dusza. Jakaś gruba zasłona oddzieliła go od ludzi, kręcących się wokoło, od dźwięków i zapachów otoczenia. Był tylko on i jego cierpienie, które uporczywie nie chciało się skończyć. Nie był już człowiekiem, cały był bólem. Rozmazany obraz wirował przed oczami, które powoli zasnuwała mlecznobiała mgła. Próbował bezskutecznie złapać oddech, nie potrafił. Charczał i rzęził, a z ust obficie kapała mu różowa piana. Ktoś oparł but o jego plecy i brutalnie wdeptał go w ziemię, wyciągając z niego miecz. Ból rozrywający płuca trwał tak długo jak cała wieczność. W końcu przeminął, a z nim uleciał duch. Tak skończył Wernar z Danbergu, rycerz pierwszego stopnia Zakonu Początku Świata.

***

Stuk... stuk... stuk... Trzaśnięcie ciężkich drzwi zwielokrotniło echo.
- Miłosierny, właśnie mi doniesiono. Misja zakończyła się fiaskiem. Wernar z Danbergu nie żyje.
Twarz komtura jak zwykle nie wyrażała niczego.
- Kryształ?
- Ponoć zniszczony.
- Jak zginął?
- Ponoć z rąk jakiejś poszukiwaczki skarbów...
- Znajdźcie ją i sprawcie, by cierpiała.

***

Stuk... stuk... Odgłos kroków, bębniących po kamiennej posadzce. Szuranie bezwładnego ciała. Stuk... stuk... stuk...
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-01-2011, 01:30   

Hodo napisał/a:
- Wernar, są tu. Ci, co wczoraj, są na dziedzińcu. Zbierają się i gadają. Dziewięć osób.
- Jest z nimi mag Vennar?
- Na to wygląda, chociaż rzuciłem tylko okiem i głowy nie dam.
Więc Onfis strasznie kiepsko liczy ;) Było ich 9 bez Vennara ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 15-01-2011, 01:31   

KURNA! Czytać nie umi ?

Cytat:
2. Fabuła oparta jest jedynie NA MOTYWACH epilogu, proszę nie rozkminiać że coś się nie zgadza, czegoś nie było, bądź było inaczej.


:angry: :angry: :angry: :angry: :angry: :angry:
Ostatnio zmieniony przez Hodo 15-01-2011, 01:32, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Travor 

Wysłany: 15-01-2011, 02:23   

Hodo napisał/a:
Tutaj powinien nastąpić długi opis nudnej rozmowy, którą prowadzili bohaterowie, jednakże autorowi tych słów nie chce się jej opisywać, chciałby już przejść do opisu ostatniej bitwy, dlatego poprzestanie on na krótkim streszczeniu oraz opowie o zwyczajach żywieniowych langusty.
Wernar i jego kompania dowiedzieli się, że Vennar dąży do powrotu do swoich sfer astralnych. Jednocześnie poselstwa chciałyby sprowadzić z powrotem księcia Olafa. Postanowili więc razem pomóc mu w znalezieniu ważnych zapisków, dotyczących katalizatora, który prawdopodobnie jest potrzebny do wykonania tego. Znaleźli różne dokumenty, jednak każdy znalazca zatrzymał je przy sobie, aby wykorzystać je w targach i ugrać coś dla siebie. Postanowiono spotkać się w karczmie pod Silberbergiem i tam zadecydować o przyszłych działaniach. Zaproszono również reprezentację Zakonu Początku Świata w osobach Wernara i jego świty. Na koniec, gdy grupa dyplomatów oddaliła się w stronę karczmy, udało się ogłuszyć Telamonta, w nadziei, że będzie miał on przy sobie coś istotnego dla misji. Niestety, miał on tylko drogocenny kielich. Odebrano mu go, zmieniono pamięć i wypuszczono. A teraz trochę o languście: Langusta, wbrew obiegowej opinii żywi się wyłącznie owocami morza... choć, gdyby mogła, jadłaby dżem. Wracajmy do opowieści.

Buuuuuu! :D
W moim guście tamte gadki były ciekawe, ale może ja lubię po prostu :P

Hodo napisał/a:
estem pokazał elfowi małe okienko, które mogło służyć kiedyś jako wlot ciepłego powietrza z komina.
- Tak jest. – Powiedział Onfis i zniknął bezszelestnie.

A pamiętam :D
Onfisa może nie widział człowiek stojący w bramie, ale stał chamsko na środku jednego z wielkich okien na dziedziniec, gdzie był nasz tłumek :D
Ostatnio zmieniony przez Travor 15-01-2011, 02:23, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-01-2011, 03:09   

Hodo, o co ten wściek, przecież ja i tak nie wiem, jak było w realu :) Mówię o tym, co wynika z treści :) Było 9, doszedł Vennar... i dalej jest 9 :) Albo elfy nie umieją liczyć ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 15-01-2011, 03:12   

Aha, że niby poprzednio było ich 9. Przecież nie musieli się następnego dnia pojawić w tym samym składzie, kogoś mógł na przykład rozboleć brzuch. :P A zresztą kto wie, może elfy rzeczywiście nie potrafią liczyć.
 
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 15-01-2011, 03:29   

Toby wyjaśniało elfią długowieczność.Po prostu nie umieją liczyć i zawsze dodają o jedną cyfrę za dużo :D

Jak dla mnie niepewność/błąd Onfisa dodaje jeszcze tej sytuacji realizmu i klimatu,dokładnie ukazuje nam obraz sytuacji.Onfis jest zaskoczony obecnością przybyszów na tyle,że po prostu popełnia błąd w obliczeniach. ;)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-01-2011, 03:45   

Celnie :)
Chociaż zawodowy zabójca powinien wiedzieć, że dokładne policzenie przeciwników może uratować życie ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 15-01-2011, 11:22   

Nie no, super, chociaż na epilogu dane mi być nie było. Kurcze, aż by się chciało wiedzieć, skąd, i jak pewne wieści o śmierci Durgha miał Wernar. Czy chodziło o tego "kapłana najbliżej kryształu", o którym mówili w komturii i Wernar dorobił sobie imię? Eh... ale i tak najważniejsze: Nie opisano Objawienia. "Toleda do ciebie". Jak mogło tego nie być?
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Onfis 

Wysłany: 17-01-2011, 16:01   

Indiana napisał/a:
Więc Onfis strasznie kiepsko liczy ;) Było ich 9 bez Vennara ;)


Może i jestem rasowym humanista, ale do 10 jeszcze liczyć potrafię :P
A jak wszyscy są tacy cwani, to następnym razem ktoś inny będzie leżał w krzakach, a ja chętnie pokręcę się w te i we w tę z liczonymi :D
A moja oficjalna wersja jest taka, że jedno się po prostu schowało w forcie i dlatego źle policzyłem :D

A co do całego opowiadania, to jest świetne :D Miło było jeszcze raz wszystko sobie przypomnieć, a Hodo dobrze oddał charakter Onfisa, za co dziękuję :)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 17-01-2011, 16:23   

Zasadniczo nie musisz się tłumaczyć ;) Pod kątem waszej porażki na Białym, którą miałam okazję ze zdziwieniem oglądać, ku nauce obecnych i przyszłych skrytobójców chciałam tylko podkreślić wagę starannego policzenia przeciwników ;) ;) ;)

I słusznie, że nie opisano objawienia ;) ;)

Co do Durgha - to jest autorska twórczość Hoda i to, czy Wernar miał dobre informacje czy kiepskie, póki co pozostawiam do wiadomości naszej i ewentualnie Durgha, którego tutaj ostatnio zobaczyłam ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Nila Laurelin 

Skąd: z daleka
Wysłany: 24-01-2011, 19:27   

Świetne :D
wreszcie dowiedziałam się choć trochę o wydarzeniach z epilogu!!!
i jeszcze bardziej mi szkoda, że mnie tam nie było :(
_________________
Before doing something be sure to ask yourself: 'Could I get in trouble for this?' If the answer is 'No', find something more exciting to do.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,06 sekundy. Zapytań do SQL: 10