Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Wstęp fabularny
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 23-09-2015, 21:01   Wstęp fabularny

Wstępnie ;) zakładam, że piszemy w tym temacie fabularnie, no chyba, że nie macie zupełnie weny.
Wstęp napisany przez Elidisa, ale jako, że gdzieś zniknął, to wrzucam go ja (wstęp, nie Elkę).
Wszelkie dalsze działania, z zakresu tych, które mamy do zrobienia wirtualnie, przed startem gry, postaramy się w takiej formie wam obrazować :)

Cytat:
Od starcia z duchami Władcy Koni minęło już kilka minut. Droga była prosta i wyraźnie widoczna, zachęcała wręcz by po niej iść, więc szli bez zastanowienia dokąd zmierzają. Szli w ciszy, wypatrując zagrożenia.
Byli tak zapamiętali w swoim ślepym marszu, że przestali zwracać uwagę na siebie nawzajem przyjmując że wszyscy idą w tym samym kierunku. Nie dostrzegli dziwnego rozbłysku światła gdzieś na horyzoncie. Nie mieli go dostrzec. Światło to było przeznaczone dla oczy tylko dwójki upiorów, które natychmiast odłączyły się od reszty i skierowały w jego stronę. Nikt nie zauważył jak Venissa i Strzała znikają gdzieś na szarej, ledwie widocznej ścieżce.
Szli jeszcze kilka minut zanim udało się im dostrzec zniknięcie dwójki towarzyszy.
- Chwila, gdzie są Strzała i Venissa? – zapytał Arden.
Wszyscy się zatrzymali i poczęli się rozglądać, ale nigdzie nie było nawet śladu elfki i Tryntyjczyka. Vela zaproponowała, że wróci się po śladach, ale nawet ona nie znalazła dwójki upiorów.
- Co jest? Poszli w złą stronę, przecież wiadomo, że idziemy do... – paladyn Modwita urwała w pół słowa zdając sobie sprawę, że nie wie gdzie idą.
- Jasna cholera, zachowaliśmy się jak amatorzy! – Nivalfen uderzył się w czoło. – Jest tylko jedno miejsce do którego ciągnie upiory we mgle.
- Grób – powiedział głucho Mathlan uświadamiając sobie ich położenie. – Problem w tym, że go nie widać, a chyba powinno. Podania były błędne?
- Błędnejest to, że kręcimy się bez celu i to w formie eterycznej – ciągnął łowca potworów. – Żeby móc oddziaływać na żywych musimy stać się półeteryczni inaczej jesteśmy słabi.
- Dobra, tylko jak? – zapytał Callan.
- Może ktoś żywy mógłby nas wezwać? To chyba nas zwiąże ze światem żywych, nie? – powiedziała Vela. – Dałam kiedyś naszyjnik Iseethowi...
- Bryn dostał ode mnie fibulę, jeżeli to coś pomoże – dodała Ingrein znad tarczy, jej wzrok cały czas pozostawał wbity w drogę przed nimi.
- Świetnie, coś z tego będzie, Inga, Bertram, pozwolicie? – elf kazał im podejść ruchem ręki.
Opracowanie rytuału zajęło im kilka minut. Współpraca nie była łatwa, gdyż każde z nich operowało innym rodzajem magii opartym na innych teoriach i założeniach. Sam Mathlan służył głównie poradą. Jego możliwości były mocno ograniczone we mgłach co sprawiało, że czół się bezużyteczny. Wciąż jednak znał teorie i potrafił manipulować energią. Wreszcie mieli gotowy rytuał. Usiedli w kręgu, do którego wnętrza zaprosili Velę i Ingrein. Druid wyrysowywał skomplikowane linie tajemnych symboli podczas gdy Inga wprowadzała się w trans. Śpiewała i wykonywała gwałtowne gesty kiwając się na różne strony. Mathlan w skupieniu modulował rytuał, układał pasma energii, wyłapywał i naprawiał błędy Asekurował ich pracę.
Podczas gdy magowie byli skoncentrowani na rytuale reszta grupy zajmowała się ich bezpieczeństwem. Część była poirytowana nie mogąc pomóc przy zaklęciu, jednak te myśli odeszły wraz z rosnącym napięciem. „To będzie jak latarnia morska dla każdego kto potrafi widzieć.” Mówił im Mathlan. Szykowali się zatem na kolejny atak Samnii i nie pomylili się.
- Hokka hej!! – rozległo się gdzieś z boku.
Z szarych bezkształtnych zarośli wynurzyły się cztery sylwetki, jednak tym razem byli to ludzie. Uzbrojeni w szable Samnijczyci opadli wojowników. Byli szybsi i bardziej zwinni niż zwykły człowiek, poruszali się płynnie, jakby wiedzieli gdzie padnie kolejny cios upiorów. Walka trwała ledwie kilka chwil, jednak zdawała ciągnąć się wiecznie. Na domiar złego śmiertelnie ranni wrogowie nie padli na ziemię jak bogowie przykazali, ale rozpływali się we mgle.
Inga zaczęła krzyczeć nie mogąc zapanować nad własnym głosem, Bertram poczuł jakby coś wgniotło go w ziemię, a całe ciało Mathlana napięło się w bolesnym skurczu.
Przed oczami trzech czarodziei przeleciał korowód obrazów.

Ciemność, noc.
Droga wiodąca pod górę, stopy ślizgają się na kamieniach, skrępowane ręce.
Prowadzony.
Droga jest znajoma, prowadzi tam, gdzie dla wielu był koniec.
Nagle ukłucie bólu w okolicach lewego ramienia.
Cienka, metalowa igła naciska na skórę, przebija ją, pojedyncza kropla krwi na zimnym metalu.
Prezent. Ingrein.
Głos. „Szybciej pętaku!”
Potknięcie na kamieniu. Ziemia.
Bolesny cios drzewca spada na plecy.

Las, noc, Księżyc.
Cisza.
I bieg. Pośpiech, powaga sytuacji.
Desperacja.
Chęć odzyskania tego co stracone, sentyment.
Nadzieja. Upór.
Stopy miękko opadają na leśną ścieżkę. Ślady innych, byli tu wcześniej.
Zwierzyna, padną od ostrej strzały.
Amulet wisi na szyi pod tuniką. Staje się gorący, lekko parzy skórę.
Światło Gwiazd. Vela.
Odsunięcie, ważniejsze sprawy, sentyment rozprasza.
Skupienie, pogoń.

Ból przeszył ciała, czy może raczej dusze, trzech upiorów rzucających zaklęcie. Opanowała ich moc nie możliwa do powstrzymania. Energia rozpalała nerwy, wgryzała się w umysły utrudniając koncentrację i rozmywając obrazy.
W ich głowach zabrzmiał obcy, dziwny głos.

Miejsce, które nie mm miejsca. Nad wodą. Taaak... Nad wodą, której nie ma, teraz, lub jeszcze. Znajdź czego szukasz, a może czego szukać będziesz. Znajdź, teraz, dawniej, kiedyś. JUŻ!! Lub nigdy...

Wszystko trwało kilka uderzeń serca.
Mathlan, Inga i Bertram poczuli jak ich ciała wiotczeją. Czarownica przestała śpiewać i bezwładnie pochyliła się do przodu, druid upadł twarzą w piach, a elf przechylił się na bok i przewrócił. Ingrein i Vela patrzyły zdezorientowane, pomogły magom podnieść się z ziemi. Zaraz potem opadli ich towarzysze zasypując pytaniami.
- Spokój! – wydarła się Inga i zaraz tego pożałowała gdy przypomniało o sobie nadwerężone gardło.
- W skrócie – zaczął elf, ledwie oddychał, a mówić było mu jeszcze ciężej. – Udało się, dotarliśmy do nich. Co więcej Bryn jest zdaje się prowadzony jako więzień na kontrfort...
- Po co? – nie wytrzymał Callan.
- A co ja wróżka!?
- Mniejsza – uciął Sigbert. – Czy możemy się z nimi skontaktować?
- Możemy – elf uśmiechnął się otwierając dłoń, na której spoczywał mały, lekko świecący klejnot.
- Co to jest?
- To jest nasza intencja – wyjaśnił druid. – Zaklęcie przyobleczone w formę. Nie wiek się to udało, ale się udało. Jeżeli zbliżymy się do Iseetha, albo Bryna i użyjemy tego cacka będą w stanie nas dostrzec i usłyszeć.
- Dobra, to wio na kontrfort, bo mam wrażenie, że Bryna nie czeka tam nic miłego – powiedziała Ingrein.
- Chwila – wysapał elf. – Jest coś jeszcze.
Obejrzeli się na niego, Inga i Bertram spojrzeli po sobie nie pewnie. Nie widzieli? Nie, nie możliwe, raczej nie byli pewni co sądzić, ale to było zbyt ważne.
- Otrzymaliśmy... Wiadomość, o miejscu, które może dostarczyć nam odpowiedzi.
- Na jakie pytania? – powiedziała Ingrein, słychać było, że chce już ruszać
- Nie jestem pewien... Być może jeszcze ich nie znamy.
- Zbyt mętne to dla mnie, chodźmy komuś przywalić – skwitował Arden.
Ruszyli dalej, teraz jednak wiedzieli już dokąd zmierzają i mieli jasne poczucie celu.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 24-09-2015, 04:02   

Dobra, to niech będzie i coś tam ode mnie :P
Sorki, że najwięcej o sobie, ale o swojej postaci zawsze najłatwiej pisać.
Cytat:
Mgła była lepiąca, zimna, nieprzyjemna. Ingraine miała wrażenie, jakby było jej non stop chłodno, choć jednocześnie towarzyszyło jej nieprzyjemne doznanie gorączki. Obraz rozmywał się przed oczami, wzrok nie miał na czym się zogniskować, oczy bolały i łzawiły.
Czuli się cały czas zmęczeni, ale nie było niczego, czym mogli się zmęczyć, nie było też jak odpocząć. Usiąść na ziemi?
Nie pomagało. Nie siedziała więc, odeszła kawałek od towarzyszy, próbując nasłuchiwać we mgle. Nie opuszczał jej obraz z wizji, a raczej to, co jej umysł wytworzył, gdy Inga i Betram powtarzali co widzieli i usłyszeli.
Bryn.
Czy to znaczy, że go mają? Wtedy, gdy szła sama przez Mgły, widziała go u progu śmierci. Ścigali go? A może wizje płatają figle, przeplatają czas i kolejność... Przez chwilę serce podjechało jej do gardła na myśl, że tak naprawdę może już dawno być po wszystkim, może minęły już lata od walki o Silbrfjell. Jej umysł wypełnił obraz czarnego krateru i smród palonych ciał. Usłyszała szelest i pospiesznie starła łzy, które wypełniły jej oczy.
- Aoife...?
Rudowłosa zwiadowczyni nie zwróciła na nią najmniejszej uwagi. Minęła ją w milczeniu, wpatrzona w dal, jakby tam coś dostrzegła. Ingraine podążyła za jej wzrokiem i przez chwilę miała wrażenie, że dostrzegła błysk, ale gdy skupiła tam wzrok, nie było niczego oprócz mgły.
- Aoife... – powtórzyła, ale góralki już tam nie było.
- Co ty robisz...? – głos Sigberta był chłodny i rzeczowy – Widzisz coś...?
- Nie, ale dokąd ona poszła....? – Ingraine odwróciła się i dostrzegła zaniepokojone spojrzenia towarzyszy.
- Aoife zniknęła już dłuższy czas temu, tak jak Venissa i Strzała – powiedział łagodnie, tonem wyjaśnienia Mathlan – Nie było jej tu teraz. To tylko złudzenia. Siadaj.
- Stracimy zmysły w tej mgle... – mruknęła zamyślonym głosem Inga, bawiąc się czymś na kształt małego płomyczka, którym ogrzewała dłonie.
- Bez przesady... – elf fuknął ze zniecierpliwieniem – Bez takiego czarnowidztwa...
- Wiesz, technicznie rzecz biorąc ona ma rację – Nivalfen nie zamierzał pracować na rzecz podniesienia morale, ale słuchali go z uwagą, jako że był jedynym, który miał jakiekolwiek pojęcie o rzeczywistości, w jakiej się znaleźli – Ile widziałeś w życiu duchów, Mathlan...?
- Hm... wliczając tę zjawę, która nękała nas pod przełęczą... Ja wiem, może kilka.
- A ile z nich postępowało logicznie, racjonalnie i przewidywanie...?
Mathlan zamilkł, nie chcąc udzielać oczywistej odpowiedzi.
Sigbert z irytacją kopnął leżący pod nogami kamień i odszedł kawałek. Inga uśmiechnęła się smutno. Vela, która przez chwilę wyczekiwała na jakąś pocieszającą odpowiedź, wodząc wzrokiem między elfem i łowcą, zrozumiała, że nie usłyszy niczego pocieszajacego. Oparła skroń o ramię Callana, a on owinął ją płaszczem. Siedzący obok Arden parsknął spod naciągniętego na nos prawie kaptura.
- I co w związku z tym, Styryjczyku? To coś zmienia?
Ingraine nie słuchała dalszej rozmowy. Utrata zaufania we własne zmysły wydawała się jej być czymś ponad siły. Musiała być pewna, że widzi to, co widzi, że to, co widzi, jest tym, na co wygląda, że... to co robi, prowadzi do celu.
Do zniszczenia Qa.
Do zemsty.
Mgła zadrżała dźwiękiem. Tryntyjka przez chwilę ignorowała zjawisko, ale po chwili znów wstała, wpatrując się w mleczny opar. Ktoś wołał. Na pewno ktoś wołał. Podniosła tarczę, ale nie chciała alarmować, oni wciąż rozmawiali o tym, że tracą zmysły.
Skupiła się na odgłosach. Jedna... może dwie osoby. Wołanie. To nie brzmiało jak samnijskie duchy. Jakiś ruch zanotowała kącikiem oka, odskoczyła... niczego tam nie było. Wzrok dostrzegł tylko błysk, jakby światło odbijało się na tafli wody. Przetarła dłonią oczy...
Mathlan słuchał wywodu Nivalfena, dzieląc uwagę między niego i Tryntyjczyków. Stojący obok Sigbert nie spuszczał wzroku z Ingrane, a dłoni z rękojeści miecza. Elf podążył za jego wzrokiem, dostrzegł błyskotkę, którą drużynniczka obracała w palcach.
- Ty jej nadal nie ufasz.... – stwierdził cicho. Dowódca drgnął, jakby go dopiero zauważył.
- To nie to... – zawiesił głos na chwilę – Wiem, ze nie zdradziła by nas nigdy. Ale ... wiem, jaką cenę za to płaci i nie wiem, czy ...
- Czy temu podołam...?
Nie zauważyli, kiedy podeszła. Mówiła niskim, pewnym głosem, chociaż oczy miała załzawione od zimna i gorączki.
- Nie to miałem na myśli... – Sigbert westchnął z lekką irytacją. Mathlan z uwagą przyglądał się sytuacji.
- Więc co, rzeczywiście nadal mi nie ufasz.... jarlu? – Ingraine zacisnęła zęby – Po co za mną szedłeś zatem...
- Mam wrażenie, że to raczej ty nam nie ufasz, skoro wyszłaś w drogę powrotną sama – warknął Tryntyjczyk – Jarl... no tak. Pewnie byłbym nim, gdybym tam nie poległ. Jarlem... hirdu, którego nie ma. Więc...
- Jarlem KLANU!... – przerwała mu bezceremonialnie, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby – Nawet jeśli Sliabh Ard to tylko czerniejący krater, nawet jeśli sztandar leży pod ich butami, a koronę nosi jakaś marionetka, dopóki ostatni z naszych ludzi żyje, powinieneś dla nich walczyć! Może i nie wiem, dokąd iść... ale w końcu znajdę przejście, znajdę sposób by wrócić i wyszarpię choćby zębami duszę z każdego Qa, na jakiego natrafię, dopóki chociaż jeden skurczysyn będzie w granicach mojego kraju. Bo przynajmniej jeden z naszych ludzi wciąż walczy...
- Ingraine – zdziwiony jej wybuchem Sigbert złagodził ton – Ja też wracam z tobą. Tylko...
- Ktoś tu idzie... – Vela musiała powtórzyć, zanim ją usłyszeli. Ale gdy już usłyszeli, zerwali się na równe nogi. Szereg tryntyjsko-wergundzkich tarcz wspomagał łuk i zaklęcia, przygotowane by wywalić energią prosto w nadjeżdżających Samnijczyków...
Ale nikt nie nadjeżdżał.
Zamiast tego wszyscy wyraźnie usłyszeli wołanie.
Ktoś wzywał Modwita...
Spojrzeli po sobie z konsternacją.
- Pułapka?...- wypowiedziała na głos Vela to, co wszyscy myśleli.
- Może nie, może to ktoś... zagubiony, jak my.
- Albo ściana mgieł jest tu cieńsza i słyszymy żywych...?
- Nie... – Mathlan wskazał dłonią kierunek, z którego wyłoniły się dwie postaci. Zatrzymały się jak wryte w bojowych pozach natychmiast gdy dostrzegły zbrojną grupę.
- Kto idzie? – wydarła się Vela zanim Inga zdążyła ją szturchnąć. Z mgły dobiegło ich z wyraźnym wergundzkim akcentem:
- A kto pyta?
- Nas jest więcej, Wergundzie! – odkrzyknął Mathlan zaczepne, po czym pacnął się dłonią w czoło – „Wergundzie”.... Przecież ja znam ten głos! Kadian?
- Jak nas tu znaleźliście? – roześmiała się Inga, także rozpoznając rodaka. Kadian opuścił miecz i podszedł bliżej, a wraz z nim towarzyszący mu krasnolud Geralt.
- Bogowie, bałem się, że zagubimy się na wieki w tych mgłach... – powiedział, gdy już się przywitali – Promieniejecie w tym oparze, widać i słychać was, widać taką... aurę czy coś i słychać głos. Chcieliśmy iść za wami, ale przegapiliśmy moment, gdy wychodziliście z Domu Modwita. I myślę, że za nami byłoby jeszcze wielu.
- Gdyby tylko umieć ich wezwać – skończył jego myśl Callan.
Kolejne myśli, plany, wnioski, posypały się jeden za drugim. Przysiedli, tym razem planowo. Pytania mnożyły się, odpowiedzi było niewiele, cel wymagał działań, które utworzyły długą listę. Poruszenie podarowanych kiedyś przedmiotów to był tylko czubek góry lodowej.
Gdyby ktoś obserwował ich wśród pulsującego niezmiennym bladym światłem obłoku, dostrzegłby jedenaście postaci pochylonych nad rysowanymi na ziemi znakami i planami i dyskutującymi zawzięcie. Im wydawało się, że minęły długie godziny, jednak nikt tutaj nie potrafił określić, jak właściwie płynie czas. O ile płynie.
Ingraine zostawiła bardziej wprawnych w magii pogrążonych w dywagacjach nad technikami pobierania energii i odeszła kawałek dalej.
Biały obłok ogarnął ją, odetchnęła głęboko zimnym powietrzem. Gdzieś w oddali zamigotały nieokreślone światła, coś się kotłowało, wibrowało gdzieś daleko energią i niepokojem. Zacisnęła rękę na mieczu i na medalioniku.
Dwie rzeczy, które ratowały jej pewność siebie i poczucie sensu. Zabijały strach.
- Niepotrzebnie tak na niego naskoczyłaś – Mathlan podszedł celowo szurając po pyle drogi, nie chcąc oberwać przypadkowym odruchem – Każdemu z nas zależy. Każdy z nas poświęcił...
- Wieczność, wiem – uśmiechnęła się nieładnie z ironią. Elf odczytał informację.
- Uważasz, że ty więcej? Bo nie zobaczysz nigdy więcej swoich bliskich? – trochę się wystraszył, gdy gwałtownie zacisnęła rękę na rękojeści, ale kontynuował – Myślisz, że my nie zostawiliśmy tam nikogo? Że nie mieliśmy ludzi, których kochaliśmy, za którymi tęsknimy? Że tylko ty straciłaś dom...?
Pomilczała przez chwilę nie chcąc się licytować na straty.
- Nigdy tego nie powiedziałam, Math – odpowiedziała cicho – Nigdy bym nie odważyła się tak myśleć. Widzisz, Sigbert miał rację. Cholernie mało rzeczy nam zostało. Tamto pogorzelisko. Wspomnienia, które pewnie i tak stracę w tych mgłach. Wyrzuty sumienia, że nie ocaliłam tych, którzy na mnie liczyli, moich dzieci, moich ludzi... A może nawet wydałam na nie wyrok... Ale coś mi jednak zostało – utkwiła spojrzenie w jednolitej dali, nie chcac patrzeć na rozmówcę – Brynjolf był dla mnie jak młodszy brat. Nie zostawię go. Sigbert jest towarzyszem broni i przyjacielem od tylu lat. Oni dwaj... to i tak więcej niż mogłabym oczekiwać, po wszystkim co zrobiłam, po wszystkim co przegrałam. I wy, Wergundowie, elfy...To jest mój hird teraz, a ja przysięgałam dla mojego hirdu uczynić wszystko... Ale choćby zabrakło was i jakiejkolwiek nadziei... – głos drużynniczki był chrapliwy i obcy tak, że elf ze zdziwieniem spojrzał na nią – to zawsze pozostanie zemsta. I choćbym miała się snuć do końca świata po tych mgłach... znajdę przejście. Będę ich mordować jednego po drugim, ich wojowników, ich kapłanów, ich dowódców, ich rodziny, choćby miało mi to zająć drugą wieczność.
Mathlan chciał coś powiedzieć, ale nim znalazł właściwie słowa, oboje usłyszeli Ingę. Najpierw usłyszeli ją, a dopiero w chwilę później zrozumieli, o czym mówi.
- Patrzcie!
Poczuli na twarzach powiew lekkiego wiatru, pachniał deszczem i mokrą ściółką. Najpiękniej na świecie. Wiatr przenikał przez nich, pozostawiając poczucie euforii, jak po wielkim wysiłku, zanikające jednak po chwili. Warstwy mgły poruszyły się, opadając delikatnie ku ziemi. Znad tego falującego dywanu dostrzegli najpierw trochę światła, potem zarys murów, usłyszeli delikatny szum liści. Wiatr już całkiem mocno szarpał ubrania i wychładzał.
- Kontr-fort – szepnęła Vela – To tu umarliśmy... Czemu jest tak daleko...
- Ale jest – Inga rozglądała się w sytuacji, analizując rzeczowo – Łomatulu, co jest grane z tym wiatrem... Przepływ energii czy co?
Przerzedzone mgły odsłoniły czerniejący w murze otwór. Znali go doskonale, wejście prowadzące w podziemia, tam gdzie dokonał się tamten rytuał. Teraz zdawał się być centrum obrazu, jakby tam właśnie zbiegały się fale drgań, jak w epicentrum wybuchu, jakby to to miejsce emanowało rozprzestrzeniającą się wokół energią, która dopiero w dalszej odległości mieszała się, tworząc smugi wiatru.
Pomiędzy nimi, a migoczącym obrazem trwała jednak wyraźna powłoka, jak szklana tafla, tylko miękka, zauważalna dopiero przy poruszeniu.
Stali tak urzeczeni obrazem utraconego świata, kształtem, kolorem, zapachem, przepełnieni tęsknotą do istnienia i bycia, do materii i piękna.
A potem obraz zgasł.
Wiatr ustawał powoli, aż powietrze znieruchomiało zupełnie, gęstniejąc wokół nich. Dotychczas bury półmrok zaczął ciemnieć, aż w końcu z trudnością zaczęli widzieć siebie nawzajem. Ale szli. Szli dalej, w kierunku obrazu, który chwilowo zawładnął ich umysłami, dopóki byli w stanie iść. Wokół nich pojawiały się kształty, które powoli stawały się drzewami, kamieniami, zapadliskami. Dostrzegli jedno miejsce do złudzenia wyglądające jak jeden z niewielkich fortów, w których kiedyś się bronili. Było przytulne. Miało kształt i dawało wrażenie schronienia.
Gęstniały także obecności. Coraz częściej widywali zagubione ogniki, niejasne rozbłyski, odgłosy, wśród których tętent kopyt był najczęstszym. Kilkakrotnie wydawało się im że słyszą i widzą kogoś w bezpośrednim pobliżu, za każdym razem okazywało się to złudzeniem.

- Energia promieniuje od szczeliny – Betram i Inga porządkowali informacje, które mieli – Promieniowanie jest jak wybuch, co jakiś czas. Powoduje wiatr wśród mgieł.
- Podejrzewam, że podobnie promieniują inne miejsca, które mają moc – mruknął Nivalfen- Te, gdzie ludzie wlewają w eter wielkie emocje, wiecie, światynie, pola bitew... Ale trudno będzie je znaleźć, bo nie mamy ...d rogowskazów. Tu mamy. Tu przecież umarliśmy. Teoretycznie podobnie chyba powinniśmy widzieć miejsce, gdzie są nasze ciała... Teoretycznie.
- Im bliżej miejsca, gdzie możemy przejść, tym bardziej nakładają się płaszczyzny – dodał Mathlan – są kształty i przedmioty.
- Math, potrzebujemy many, żeby rytuałem wysłać myśli do nich... – Inga przeglądała swoje nawiązy i krajki, nasączane mocą – Więc albo czekamy na taki wiatr jeszcze raz...
- My jesteśmy energią – wtrącił się Callan niespodziewanie, aż wszyscy zwrócili wzrok na paladyna – My jesteśmy energią. Duchy. Energią i myślą, nie?
- Raczej – uśmiechnęła się czarownica – Ale nie chcesz ty, żebym ja z ciebie pobierała energię...
- A ja nie miałem siebie na myśli – uśmiechnął się Wergund – Skoro my jesteśmy energią, to wszelkie istoty tu krążące także. Jak duchy samnijskie na ten przykład. Gdyby udało się któregoś pojmać....
Uśmiechnęli się do siebie, podłapując pomysł. Arden pierwszy poderwał się, prawie zderzając z Kadianem.
- Poczekamy sobie na nich – rzucił u wyjścia – A wy bądźcie gotowi do pobrania tej energii i do tego rytuału z myślami. Bo nie będę ich dwa razy łapał!
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-09-2015, 03:27   

Kontr-fort był jasny. Promieniał bladą jasnością księżycowych promieni, które go rozświetlały, czyniąc nieco upiornie bladym.
Dobre sobie, pomyslała Inga, upiornie...
Bardzo wyraziście promieniowała szczelina, miejsce, gdzie umarł Aidan... A może nie umarł. Z wejścia do podziemi wypływały obłoki lodowatej mgły, snuły się pod jej stopami, kłębiły wśród sterczących w niebo wypalonych pieńków. Miejsce wciąż odtwarzało tamten zgiełk, wrzask, strach, nienawiść. Szczęk żelaza o żelazo, wyrazisty, dźwięczny. Huk magii. Trzask ognia.
Wrzask umierających.
Rozdzierający wrzask samnijskiej szamanki, której rozszarpano zębami gardło....
Krzyk chłopaka, prowadzonego do kazamaty, wołającego matki.
"Zabić ich wszystkich"....
Czarownica otrząsnęła się. To normalne, utrwalone w nienazwanej eterycznej przestrzeni odbicie przeszłości. To tylko jej własne wspomnienie.
Tylko...
Tylko pamięć jej własnej śmierci.
Drgnęła. Z drugiej strony fosy niespodziewanie ktoś na nią patrzył. Serce podjechało do gardła, dłuższą chwilę zajęło jej zrozumienie, że to nie wróg. To żywi.
Uśmiechnęła się. Dla niej promieniowali ciepłem, ale nie potrafiła dostrzec ich precyzyjnie, byli rozmazani, rozmyci, odlegli. Patrzyli na nią, ale nie widzieli.
Emanowali strachem, smutkiem i ciepłem. Nie widziała twarzy, ale znała je.
Moira, styryjska psioniczka.
Kenny, hobbit kapłan Tavar.
Sarell, ostatni zywy z Leth Caer.
Iselith, przyjaciel Veli.
Innych nie znała. Jakiś Wergund, jakiś elf...

Rytuał, potrzebny będzie, żeby ją dostrzegli, żeby usłyszeli, żeby zrozumieli.
Teraz, zanim zniechęceni odejdą. Zanim odejdą....
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 30-09-2015, 10:47   

Zanim odejdą...
- Betram! - przywołała druida, a gdy ten podszedł, wskazała na żywych. Oboje kiwnęli głowami.
Czas zacząć rytuał i mieć nadzieję, że zadziała tak, jak myślą...
Przyklęknęła i wyciągnęła z kaletki lekko przyschnięte brzozowe liście. Wysypała nimi krąg wokół siebie, podczas gdy Betram, nucąc swoją pieśń pod nosem, tworzył ramiona triskela wokół niej.
W końcu stanął przed nią i kiwnął głową. Westchnęła ciężko i sięgnęła do kaletki po cudem posiadany eliksir od Vizimira.
Płyn miał rdzawobrązowy kolor i wypełniał fiolkę do połowy.
No, to... raz kaczce śmierć.
Wyciągnęła korek zębami i jednym łykiem wypiła zawartość. W ustach pozostał jej dziwny, żelazisty posmak.
Zaczęła swoją pieśń. Pieśń, która miała ją zanieść do nich, która miała ukazać ją żywym. Pieśń tęskna, ale pełna nadziei i mocy.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-09-2015, 13:15   

Z każdym dźwiękiem pieśni obraz się zaostrzał. Trochę zaczęły boleć i łzawić oczy, bo jasność i ostrość konturów zaczęła być drażniąca. Jakby świat żywych stał się nagle dla umarłej zbyt wyrazisty...
Za nią była ciemność, przejmujący chłód śmierci, który nagle zaczęła ponownie odczuwać, a przecież już do niego nawet troche przywykła. Przed nią ciepłe, łagodne kształty drzew, oświetlone najpiękniejszym światłem księżyca, jakie kiedykolwiek widziała. Ludzkie ciepło, promieniujące poczuciem bezpieczeństwa i przynależności. Za nią pustka, ciemność i chłód. Chciało jej się płakać.
Byli bliżej, coraz bliżej.
Mgła przepływała pod jej stopami i zauważyła nagle, że stoi u wejścia do podziemi. Tam, gdzie ostatni raz patrzyła na plac. Spojrzała na swoje ręce - trzymała w nich czarny żeliwny kociołek, z którego kłębami wydobywała się lodowata mgła, spowijając jej stopy w biały woal. W drugiej ręce trzymała kurczowo zaciśnięte zakrwawione bandaże.
Pierwsza dostrzegła ją Moira. Trąciła pozostalych i znieruchomieli, niepewni tego co widzą, wystraszeni. Ale patrzyli i widzieli.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 30-09-2015, 20:18   

Kociołek niemalże wypadł jej z rąk, gdy poczuła jego ciężar. Krew z bandaży barwiła wnętrze dłoni.
Przeniosła wzrok na nich.
Widzieli ją.
Udało się!
W pierwszym odruchu chciała podbiec do nich, przywitać się, poczuć, że...
Chłód nasilił się nieznacznie. Zadrżała. Byle szybciej, byle do nich, do ciepła...
Jej ruchy były ociężałe, jakby powietrze zgęstniało. Zrobiła krok w ich stronę, dwa, trzy... zatrzymała się kilka metrów przed nimi. Łzy cisnęły się do oczu, gdy czuła bijące od nich życie.
- Potrzebujemy was - słowa nie chciały się wydostać na wolność, jakby miała pętlę zaciskającą się na jej krtani - I potrzebujemy broni... najlepiej naszej własnej. Wtedy... będziemy w stanie... walczyć. I rozmawiać...
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-10-2015, 01:17   

Dźwięk roznosił się w tej przestrzeni zupełnie jakby się mówiło w poduszkę. Tępo, bez echa, bez... dźwięku. Ale z pewnością ją widzieli. Aż nadto wymowne były ich rozszerzone w przerażeniu oczy, drżące ręce, pobladłe twarze.
Gdy zrobiła krok do przodu, dało się odczuć wyraźnie, że rzeczywistość zafalowała. Zupełnie jakby między nią a nimi była ściana, niewidoczna, przejrzysta ściana z wody czy innej formy energii. Poruszona - poruszyła mgły i resztę rzeczywistości wokół siebie. Ale nie ustąpiła.
I wtedy ta kobieta podeszła bliżej. Tuż za nią, blisko, stał wergundzki żołnierz, jak posłaniec z dawno utraconej ojczyzny.
moira napisał/a:
Czym jest to dziwadło stojące przy wejściu do kazamaty? Zjawą? Duchem? Ciałem Ingi kontrolowanym przez nekromantę?
Powtarzała wciąż, że potrzebują swojej broni, że będą walczyć. Kim są oni? Czy wraz z Ingą wróciło więcej poległych na kontrforcie? Jak? To było najważniejsze pytanie. Jak im się to udało?
Popatrzyłam na miny moich towarzyszy. Większość była wyranie przerażona widokiem wergundzkiej wiedzmy.
- Moira...Jaka broń? Jacy oni? - usłyszałam głos Ekharda.
Spojrzałam ponownie na zjawę. Czego od nas chciała? Potrzebowali broni, jednak chodziło im o konkretną broń, czy dowolny oręż?
Ręka owinięta bandażem zapiekła. Przypomniałam sobie o pewnym przedmiocie schowanym na dnie mojej torby.
Wyciągnęłam sztylet Sigberta i powoli podeszłam w stronę wejścia do kazamaty, uważnie wpatrując się w Ingę.
- O to ci chodziło? - spytałam lekko drżącym głosem.


NIE!
Nie zapanowała nad zniecierpliwieniem, irytacją, miała ochotę płakać i krzyczeć.
Nie zauważyła nawet jak oni nagle cofnęli się i przytknęli dłonie do uszu, jakby bolało ich to, co dzieje się w jej myślach.
Zrozumcie. Potrzebujemy was. Zeby nas wydobyć z tych pieprzonych mgieł, związać na powrót ze światem. Potrzebujemy naszej broni, żeby walczyć. Bo będziemy walczyć, nigdy nie przestaniemy. Porzuciliśmy wszystko, wieczność, spokój, ukojenie, żeby walczyć. Dla was. Dla Tryntu. Pomóżcie...
Odetchnęła głęboko. Trzeba uspokoić myśli. Spróbować przekazać to, co ważne. Żeby zrozumieli.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 01-10-2015, 04:14   

Oni też szukali sposobu, aby zrozumieć, szukali możliwości, aby energia - i słowo - przedostały się przez tę niewidoczną, nieprzekraczalną granicę. Moira szukała. Wokół niej gęstniała aura, jej myśli pracowały w pośpiechu, delikatnie graniczącym z paniką.
Za nią jej towarzysze byli nieco spokojniejsi, może dlatego, że nieco słabiej odczuwali całą sytuację.
Inga poznała Sarella i Gevena, i milczącego Iselitha, ściskającego w dłoni otrzymany od Veli amulet.
Cytat:
Pierwszym znakiem, który narysował elf był wiral, następnie wpisał w niego triskeldion. Na krańcach kręgu wyrysował tarcze ochronne, a w samym środku triskeldionu i wiralu narysował węzeł, którego zadaniem było zgromadzenie energii w jednym miejscu. Gdy skończył, klęknął przed kręgiem i wypowiedział zaklęcie związujące i wzmacniające myśl w kręgach. Geven podszedł do Sarella i szepnął mu coś na ucho, po czym stanął dokładnie naprzeciwko Herolda i zaczął wspierać go swą mocą magiczną.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 01-10-2015, 21:53   

Ciężko się było jej skupić. Wiedziała, że kontakt przez Mgły będzie ciężki, ale nie aż tak... Dlaczego oni nie rozumieją?! Dlaczego...
Chwila.
Zauważyła, że coś się zmieniło, jakby jedna z niezliczonej ilości zasłon dzielących światy opadła.
Odetchnęła ciężko, zebrała się w sobie.
- Musimy związać nas z waszym światem. Z naszą bronią. Dzięki temu wam pomożemy - słowa uwiązły jej w gardle. Znów gdzieś w podświadomości krył się koszmar ostatnich kilku godzin życia...
Życie. Żywi. Tak blisko, tak... bezpiecznie...
Zaraz. Iselith.
Bryn.
Ręce po łokcie upaprane krwią i żółcią. Kółka z rozerwanych kolczug walające się wokół. Coraz mniejszy stos świeżych bandaży, coraz mniej eliksirów w szkłach. Coraz więcej rannych, coraz więcej zmęczenia w niebieskich oczach Ulfa.
Zmasakrowane żebra Bryna zaleczyli resztkami zaklęć. Będzie miał szeroką bliznę, ręka jej się trzęsła i krzywo założyła szwy.
Nie bądź egoistą. Nie pozwól, by nasza śmierć poszła na marne.

Złapała się za głowę, z oczu popłynęły łzy. Trwałą tak dłuższą chwilę, nie mogąc pozbyć się widoku wnętrzności dowódcy sprzed oczu.
Bryn. Co z Brynem?
Spróbowała się opanować. Może oni wiedzą?
- Co z Brynem? - zapytała, a w jej słabym głosie zabrzmiała nutka nadziei.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 01:38   

Skupiona na psioniczce, która przyciągała uwagę najmocniej, Inga nie zauważyła co dzieje się obok.
Hobbit, który chwilę wcześniej minął ją zbiegając w ciemność, zniknął gdzieś z pola widzenia.
Ale fakt, że chwilę później cała przestrzeń drgnęła potężnie, nie dało się nie zauważyć. Ani niskiego, bolesnego niemal, dźwięku, który poniósł się gdzieś spod ziemi, spod jej nóg.
Kazamata podziemna.
Szczelina.
Przez chwilę wzburzone falą energii mgły zafalowały i uniosły się, jakby ktoś dmuchną potężnie w zalegający podłogę kurz. Straciłaś z oczu plac, żywych, światło księżyca.
Trwało to ułamek sekundy, chyba... tyle, żeby zdążyła się wystraszyć, ale nie zdążyła zawołać. Gdy mgły rozwiały się, Moira klęczała przy leżącym na ziemi hobbicie, najwyraźniej próbując składać mu połamany obojczyk.

<zmiana chronologii - najpierw kazamata, potem rytuał>

Sarell i Geven operowali mocą, Inga zdziwiła się, jak pięknie była ona widoczna z tej strony, cienkie jak wyładowania elektrostatyczne żyłki energii z ledwie słyszalnym trzeszczeniem oplatały utworzony krąg, spływały w punkt, gdzie miały się koncentrować... Bez trudu dostrzegła lekko inną barwę jednej z wiązek, drgającej w innym rytmie, rozpraszającej te pozostałe... Błąd, błąd w zaklęciu.

To, że obydwaj magowie osunęli się na ziemię tuż po tym, jak zakończyli zaklęcie, nawet Ingi nie zdziwiło.
Moira słyszała, to było najważniejsze.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 02:09   

Cytat:
moira napisał/a:
Patrzyłam osłupiona na zemdlone elfy leżące po przeciwnych stronach kręgu w dziwnych pozycjach. Wiedziałam, że rytuał może okazać się niewypałem, ale nie spodziewałam się, że może nam nie wyjść aż tak spektakularnie. Odwróciłam wzrok od magów i spojrzałam na Ingę.
A ona spojrzała na mnie.
Poczułam zapach krwi, wszechobecny i przytłaczający.
Moje ręce, całe pokryte niesprecyzowanymi wydzielinami.
Niebieskie oczy, w których kryło się ogromne zmęczenie.
I Bryn.
Bryn. Bryn. Bryn.
W końcu.
Chciałam go dotknąć, jednak nie byłam w stanie. Moje ręce były zajęte leczeniem połamanych żeber.
Moje?
Krzywo założone szwy, blizny, wszechobecne krzyki.
Gdzie ja jestem? Kim ja jestem?

Po chwili wszystko ustało. Zapach krwi zniknął, tak jak i Bryn. Klęczałam na ziemi, zgięta w pół, ciężko oddychając. Co się stało?
Powoli wstałam. Pamiętałam, że Inga leczyła Bryna. Czy to była wizja? Co chciała mi przekazać?

Spojrzałam na leżące na ziemi elfy. Nasz pierwszy rytuał nie wypalił. Co teraz?
Chcą broni. Broni dowolnej czy własnej?
Podeszłam do wergundzkiego wojownika, który stał na warcie, pilnując, aby nikt nie zaskoczył nas nagłym atakiem.
- Ekhard? Masz jakiś zapasowy miecz?
Paladyn skinął głową i wskazał na stertę pakunków, leżąca na prawo od kazamaty. Podeszłam i po paru minutach poszukiwania wydobyłam miecz. Zapewne pozostałość po jakimś martwym członku drużyny. Z tą pocieszającą myślą udałam się w stronę Ingi. Jeśli potrzebują połączenia z naszym światem, do tego ciągle powtarzają, że potrzebna im broń, wypróbuję drugą opcję?
Uklękłam na lewo od poprzedniego, nieudanego kręgu i zaczęłam rysować.
Najpierw utrzymanie, aby skoncentrować moc magiczną w środku.
Spirala, źródło, dla wzmocnienia.
Na samym środku istota, żeby skoncentrować energię w przedmiocie.
Na koniec wzmocnienia i znaki ori, ładujące krąg.
dewanyata uiren oporto astura appertal sangare aitoreth rindith, aktywowałam krąg i kidy poczułam, ze jest stabilny, oderwałam od niego ręce.
Na środku istoty ułożyłam miecz, który wcześniej znalazłam. Teraz tylko trzeba połączyć go z duchem.
Spojrzałam na Ingę i zastanowiłam się, czy posiadam jakiś przedmiot, który należał do czarownicy. Pokręciłam głową. Nie byłyśmy zbyt blisko. W teorii posiadałam przedmioty należące do innych zmarłych, jednak skąd miałam pewność, że oni też chcą wrócić?
Mój wzrok przyciągnął sztylet Sigberta leżący na ziemi. A może...
Sięgnęłam po sztylet i położyłam go obok miecza w kręgu. Nie mam wyjścia, muszę spróbować.
Usiadłam przy rysunkach, położyłam ręce na krańcach kręgu, zamknęłam oczy i skupiłam całą energię na przedmiotach leżących pośrodku.
Najpierw trzeba było sprawić, że w mieczu można...zakotwiczyć duszę.
atsawe ivena ektelera behera tulkaret koritrha - wyszeptałam.
To powinno sprawić, że miecz będzie w stanie wchłonąć cząstkę zjawy i przenieść ją do miecza.
Teraz trzeba wyciągnąć tę cząstkę ze sztyletu i wcisnąć ją w miecz.
dewanyata ektelera ivena atsawe tulkaret marratzu
Pozostało tylko wsadzenie cząstki do miecza.
ivena sangare aitoreth weereth koritrha erreth
Wypowiedziałam ostatnie zaklęcie, odczekałam chwilę i przerwałam krąg magiczny.
Czułam się coraz bardziej zmęczona. Uśmiechnęłam się patrząc na sztylet. Miałam nadzieję, że tym razem pójdzie nam lepiej.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 02-10-2015, 02:21   

Gdyby miała serce, to pewnie by jej stanęło na tą chwilę, gdy nastąpiła anomalia. Ale teraz tylko powstrzymywała się przed podbiegnieciem i udzieleniem pomocy nierozważnemu hobbitowi.
Ale to nie było ważne. Ważne było to, ze Moira słyszała. I nic innego się nie liczyło.
Nie wiedziała, kiedy zaklęcia przestaną działać, i to budziło niepokój. Trzeba się pospieszyć.
- Musimy sprzężyć naszą... lub nie naszą... broń z nami samymi. Z naszą dziesiątką. Na każdej z broni musi się znaleźć runiczna pierwsza litera imienia posiadacza... Czyli ansuz, gebo, ingwaz, berkanan, sowilo, wunjo, naudiz, kenaz, algiz i mannaz - miała nadzieję, że choć jedno z nich zna runy - Musicie ułożyć broń w krąg. Resztą zajmiemy się my.
Rozmowa męczyła. Męczył też fakt, iż nie była pewna, czy usłyszeli wszystko... i czy ją zrozumieli.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 02-10-2015, 05:03   

<tu może się znaleźć ewentualna reakcja na sprawę z bronią - może ją zostawią a może nie. Jeśli tak, to przychodząc w to miejsce i robiąc nasz rytuał sprzężenia zyskamy realną broń na ludzi. Zanim nie dojdziemy na kontr-fort, nasza broń działa tylko na istoty ze świata mgieł>

Przybył jeszcze ktoś.
Inga czuła go z daleka, jego strach, drżenie aury. Nie znała go. Nosił czerwony kilt w barwach Przedgórza, twarz wydawała się znajoma. Możliwe, że spotkała go kiedyś... kiedyś, wieki temu....
Cofnęła się odruchowo, jakby chciała skryć się za mgłami, ale człowiek, nazwany Atleifem nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
Nie widział jej.
Jego słowa, gorączkowe, nerwowe, urywane, docierały do niej znów jak zza ściany.
...gdzie jest Brynjolf... Zdobyliśmy coś więcej.... wierni sprawie....Kettil.
Naznaczenia można usunąć...
Nie ma na ziemi mocy, która to zmaże....
.. Zdobyliśmy rytuał,,...był w ich języku ... przełożyliśmy....rozplanowałem to...żeby tylko bogowie nas usłyszeli. Choć jeden z nich... nie wiem, jak długo Bryn wytrzyma... Szykują ...przejęcia mu umysłu, uwolnić i przyprowadzić tutaj... Chociaż spróbować ... będzie wolny...... jeszcze chcą walczyć
Nie ma czasu...


Nie ma czasu.
Nie ma czasu...
Mgła uniosła się, przysłaniając obraz, fort, światło księżyca.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 15