Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Shamarotha i nie tylko obozowe opowiadanie ok,ok :)
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 09-08-2007, 00:42   

Jak sobie chcesz :P To w twoim opowiadaniu jest nieścisłość i niespójnośc charakteru postaci :P :P :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 09-08-2007, 00:44   

Ehh, w porządku, wygrałaś...
Zmienię to jutro rano, jak są jeszcze jakieś nieścisłości, może nie koniecznie tylko charakteru postaci, to proszę napisać
 
 
Grettir

Wysłany: 09-08-2007, 01:53   

Widzisz, jaką ja dla Ciebie przysługę zrobiłem zabijając Vilretha ;-)
 
 
Abel 

Wysłany: 09-08-2007, 12:54   

Nie bardzo :mrgreen: , bo po powrocie wyzwałem go na pojedynek, on nie chciał, więc kazałem mu się przyznać, że jest tchórzliwym cesarskim psem... zrobił to, więc miałem swoją satysfakcję.
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 09-08-2007, 15:41   

pf...... jakis zdrajca ...
 
 
Abel 

Wysłany: 09-08-2007, 20:26   

Ale cesarski...

Zamieszczam bitkę... jakby ktoś czuł się niepocieszony to proszę pisać, poprawię...

Droga była długa i męcząca. Nie było tego widać po żadnym z piechurów, którzy szli koło mnie. Do tej pory nie mogłem sie pozbierać w sobie ze śmiechu kiedy Rasgalen powiedział:
-Ablu, daję ci wybór szafot, albo walka.
Zdanie to rozbawiło mnie do granic wytrzymałości, ale odpowiedziałem wymijająco, że dokonałem już wyboru. Teraz maszerowałem pod jego komendą i chcąc nie chcąc miałem wrażenie, że jestem intruzem. Ale na szczęście nie tylko ja miałem takie wrażenie, bo idący obok mnie Edric wstąpił do oddziału z dużo większą niechęcią i dystansem. Dochodziliśmy właśnie do miejsca, gdzie po lewej stronie drogi wyrasta wał kiedy spostrzegliśmy, że nie jesteśmy sami. To znaczy zwiad dostrzegł i poinformował o tym resztę oddziału. Grupka wojowników odzianych w skóry skrywała się za niewielkim nasypem. Syk lotek.
-Szyk! Formować szyk, tarcze na przód!-wrzeszczał Hodo, bo komenda właśnie przeszła na niego. Obok mnie stanął kozak.
-Dzięki, dam sobie radę-powiedziałem.-Tam masz więcej miejsca-wskazałem miejsce za plecami Riga.
-Nie dzięki, postoję tu, jesteś zbyt cenny.-odpowiedział z uśmiechem.
Nie wiedziałem jak przyjąć słowa roweńczyka. Przyjacielski żart czy Straż zabezpieczała sie na wypadek mojej nagłej zmiany... frontu. Nie wiedziałem co jest mniej prawdopodobne: myślący Strażnicy czy miły kozak. Ostatecznie stanęło na inteligencji, choć nie można było wykluczyć żadnej możliwości. Świst strzał wyrwał mnie z zamyślenia. Kozak nadal stał obok, a kilka osób biegło, aby zajść nasyp od lewej. Wyczekałem na przerwę w salwach i dołączyłem do nich. Nie wiem co mnie podkusiło, ale uznałem, że tak będzie lepiej. Świst, inkantacja, smród palonego drewna. W tym samym czasie oddział na drodze podchodził coraz bliżej i bliżej skracając dystans sobie i przeciwnikom. W końcu ci ostatni nie wytrzymali i wybiegli. Wybiegli i prawie natychmiast uciekli zostawiając kilku rannych na drodze. Naszych rannych, swoich martwych. Nie zamierzałem uzyć jeszcze magii, byłoby to co najmniej głupie. Esterlingowie wycofali się kilka metrów dalej na drogę i tam szykowali się do szarży na naszą grupę. I poszli.
-Stado rozpędzonych wojowników-pomyślałem wyciągając saberę z brzucha jednego z nich-ma niby zniszczyć Styrię? Próbowaliśmy to miliony razy.
Wtedy pojawił sie swego rodzaju olbrzym: wielki, szeroki jak baszta stanął na drodze. Za cholerę nie chciałem z nim walczyć,
-Apare torden vennisimi-krzyknąłem zanim ich szaman zdążył rozproszyć zaklęcie. Z dłoni wyleciał świetlisty piorun i z całą mocą uderzył w pierś wojownika odrzucając go na kilka metrów. -Będzie mi stał na drodze-pomyślałem patrząc na oddział uciekający w kierunku kolejnych umocnień-nikt mi nie będzie stał na drodze, nie ma tak dobrze.
Mona biegała od rannego do rannego, a sycząca mikstura zasklepiała kolejne rany. Oddział zbierał sie do dalszego pościgu.
-Dalej zbierać się-poganiał Hodo. Wtedy wpadłem na genialny pomysł jak zasłużyć się w walce i przy okazji mieć szansę na przyjrzenie się wrogowi z bliska. Zamierzałem osłaniać alchemiczkę w trakcie całej walki, abyśmy nie stracili czasem zaplecza medycznego. Dobiegliśmy w końcu do płaskiego terenu ograniczonego z dwóch stron skarpą i z dwóch stron wałem. To właśnie na wale leżącym naprzeciwko nas rozstawili swoje siły przeciwnicy. Pozycja doskonała do obrony ze względu na rozmiar wału czyli jakieś cztery konie, a stromy tak, że nie dało się wejść z broną w ręku. Jedyną nadzieją był tunel przebiegający po prawej stronie i idąca nad nim ścieżka. W to miejsce właśnie planował uderzyć Hodo.
-Trzeba jak najszybciej atakować! Gdzie wicehrabia?
-Zdaje się, że idzie gdzieś z tyłu.
-Kurde. Dobra, nie ma czasu, trzeba szturmować, bo wystrzelają nas jak kaczki.
Uwaga była celna, bo przeciwnik usadowiwszy się na dużo wyższej pozycji miał znaczą przewagę używając łuków. Neil szybko znalazł dobrą pozycję, aby razić wroga, ale szybko musiała ją opuścić. Spojrzałem przed siebie. Szaman stał na nasypie mając oko na nas wszystkich. Gdyby tylko Shamaroth był w pobliżu, dwóch zaklęć by nie zblokował na raz. Ale kapłana nie było tam gdzie ja osłaniałem alchemiczkę. Ta ostatnia skryta za drzewem na skraju płaszczyzny ściskała kurczowo flakon z miksturą, a w sakwie pobrzękiwały kolejne. Trzeba było oddać jej honor, z całej “drużyny Rasgalena” wykonywała najlepiej swoje zadanie. Obejrzałem się. Oddział z Obieżyświatem na czele zabiegał wał od lewej. Mając jednocześnie na oku esterlingów oraz Monę starałem się obserwować poczynania tej grupki. W międzyczasie Gadjung, Sigmar i jeszcze kilka osób zachodzili wał od prawej. Niedaleko mnie Shamaroth przejmował kontrolę nad jednym z przeciwników. Bezskutecznie. Ostra sugestia szamana sprawiła, że wojownik zamiast towarzyszy zabił samego siebie. To był odpowiedni moment.
-Apare torden vennisimi appositum-ryknąłem wykonując szybko gesty. Z dłoni wyleciał piorun, przeleciał parę metrów, po czym rozdzielił sie na kilka zupełnie identycznych. Usłyszałem trzask i poczułem swąd palonego mięsa. Cesarscy natychmiast wykorzystali ten moment na szarżę. Grupka Obieżyświata trafiła na berserka i musiała sobie jakoś poradzić sama. Gadjung z resztą stanęli wobec wielkiego wojownika z tarczą stojącego nad ścieżką rozdzielającą wał. Ktos z chrzęstem kamieni spadł w dół odrzucony silnym ciosem. Ale szliśmy na przód. Tarczownicy zwarli szyk i wdzierali na ścieżkę. W międzyczasie pojedyncze jednostki przebiegały tunelem odcinając uciekającym esterlingom drogę. Zerwałem się z miejsca tylko dlatego, że Mona zaczęła leczyć rannych. A było ich nie mało. Ci co trzymali się na nogach biegli w ślad za uciekającymi, ci co byli leczeni ruszali chwilę później.
Wał był zdobyty. Świadczyły o tym głównie ciała martwych i konających wrogów, ślady spalonej ziemi w miejscu gdzie szaman rzucał kule ognia oraz spalone drzewo, kiedy nie trafił. Ale drużyna nie mogła już tego widzieć zajęta pościgiem za barbarzyńcami. Przebiegaliśmy właśnie między krzakami kiedy pożałowałem, że nie poświęciłem chwili na zbadanie zwłok. Dobiegliśmy do swego rodzaju mostu, esterlingowie stali po drugiej stronie i szczerzyli zęby do walki.
-On ma moje miecze-krzyknął Illima z żalem w głosie.
-Ablu,-kapłan podszedł do mnie-musimy zgrać się jeszcze raz.
-Wiem. Ma odbić twoje czy moje zaklęcie?
-Spróbuję opętać tego tam dużego, to powinno pomóc.
-Powinno, ale kto wie.-westchnąłem wychodząc spomiędzy krzaków w których chowała się alchemiczka. Stanęliśmy na przeciwko mostu. Szczęście cesarskich, że szaman miał chwilową przerwę w rzucaniu kul ognistych, chyba kogoś leczył. W każdym razie nie próbował pozbyć się pięknie ustawionego muru z tarcz, wzmocnionego długimi mieczami i zdobyczną włócznią. Stanęliśmy z Shamarothem za nimi i zaczęliśmy inkantować, ja pierwszy, po chwili krasnolud.
-Apare torden vennisimi-piorun zmaterializował się i z sykiem poleciał prosto w szamana. Jednak refleks to była jego dobra strona. Krzyknął dwa słowa w swoim języku i piorun odleciał w naszym kierunku, kilka metrów nad nami. W międzyczasie kapłan już przejął kontrolę nad wybranym wrogiem i sterował nim jak pionkiem. Pionek zginął po chwili, a nasi nie chcieli za bardzo się przesunąć. W końcu w szeregach wroga zrobiło się zamieszanie i wykonali odwrót.
-Dalej, za nimi!-krzyknął Hodo, przepuścił dwóch tarczowników i pobiegł dalej. Pościgu ciąg dalsze nie satysfakcjonował wszystkich uczestników. Zanim dobiegłem do kamiennego murka walka trwała w najlepsze. Tarczownicy powoli nacierali robiąc sobie miejsce, a na flankach lekka piechota wybijała esterlingów od tyłu. Widok bardzo pocieszny muszę przyznać. Widząc, że alchemiczce nic nie grozi pobiegłem za oddziałem szykując już saberę do ciosu i oddychając głęboko. Piękne górskie powietrze miało tę właściwość, że znakomicie odnawia moc magiczną. Oddychając tak poczułem jak wracają we mnie siły. Nagle przeżyłem coś co elfy nazywają duie alvu, gdyż znów stanąłem znów do walki z wielkim wojownikiem. Trzeba im przyznać, że starają się ci esterlingowie, skoro wyrastają na takich wielkich. Było już dookoła niego kilka osób, które trzymały go na dystans, jednak nie można było przejść dalej. Po lewej stronie stał Rien, który widząc, że nadbiegam przeszedł do ataku. Przeciwnik sparował bez problemu i byłbym zdążył go ranić, gdyby nie jego nadnaturalna szybkość z jaką sparował mój cios. Ciosu szermierza już nie zdołał sparować i ciemna krew obryzgała futro na jego ramieniu. Biegliśmy dalej zostawiając kolejne ciała znaczące szlak ucieczki napastników. Droga zaprowadziła nas do kolejnego mostu nie tak stromego jak poprzedni, wręcz przeciwnie. Łagodne zejście na środek wręcz zachęcało do nieustannych manewrów w te i nazad. Esterlingowie ustawili się za mostem w szyku, ramię przy ramieniu. Łucznicy zajęli dogodne pozycje za plecami towarzyszy. To samo uczynili Arandir i Neil. Pozbieraliśmy większość strzał nieprzyjaciela, które nie trafiły w cel lub nawet te które trafiły i zakrzepła krew tworzyła teraz na nich karminowe ornamenty. Stanąłem na lewym skrzydle za Rigiem i Hodem mając obok siebie Neila. Mogłem rzucić jeszcze parę zaklęć, ale czekałem. Wróg nie czekał. Pierwsza dwudziestka uderzyła z szałem na szereg tarcz, ale te nie ustąpiły. Był to błąd, który mogliśmy drogo przepłacić, gdyż z tarcz zaczęły się sypać drzazgi informujące o złym stanie drewna. Jednak cesarscy nie ustępowali w walce i kolejni wrogowie padali przed nimi tworząc niewielki wzgórek. Łucznicy po obu stronach nie pozostawali dłużni towarzyszom i szyli z niewielkiej odległości śmiertelne brzeszczoty. Znów szermierz miał prawo do radości, bo udało mu się odbić lecącą strzałę. Spróbowałem tej sztuczki na strzale lecącej w moim kierunku. Ustawiłem się, łucznik puścił cięciwę, zawinąłem saberą i z napięciem oczekiwałem rezultatu. Nie poczułem oczekiwanego ukłucia w okolicach ramienia, usłyszałem jedynie uderzenie metalu o metal co oznaczało powodzenie. Otworzyłem oczy. Walka trwała nadal. Kolejnych trzydziestu esterlingów szturmowało obronę mostu. Dowódca widocznie bawił się naszym oddziałem, chciał zobaczyć jak giniemy w mękach, a nie szybko i bezboleśnie. Górka zwłok przed tarczownikami powiększała się. Wtedy stało sie coś czego w sumie mogliśmy się spodziewać. Zza zakrętu którym przyszliśmy wyłoniło sie dziesięciu wojowników z futrami na ramionach. To był koniec wiedziałem o tym znakomicie. Esterlingowie na moście zawyli radośnie, Hodo próbował zorganizować obronę drugiego frontu, ale bezskutecznie. Jak we śnie oddział otoczony zewsząd przez wrogów. Na szczęście nie było sztandaru, który mógłby się zerwać i z łopotem ulecieć w niebo. Był za to strach, ból i potworne zmęczenie. Yngvild, Hodo, Zibbo i Shamaroth wspierani przez łuczników pojęli ostatnią rozpaczliwą próbę przebicia szyku. Obróciłem się. Rien i Mija w nierównej walce osłaniali tyły.
-Apare torden vennisimi-krzyknąłem zawijając saberą. Jeden z napastników padł, następny cięty przez Riena po ramieniu runął mu pod nogi. Nagle znalazł się Omus osłaniający do tej pory łuczników i z nadzwyczajną jak na swoje rozmiary siłą chlasnął po karku najbliżej stojącego wroga. Pozostało sześciu, którzy naparli na naszą grupkę. Szermierz bronił się dzielnie, ale po chwili padł z krzykiem. Zająłem jego miejsce i próbowałem odeprzeć wrogów. Mija wpadła chyba w coś na kształt berserka: cięła bez opamiętania po wszystkim dookoła co powodowało, że nikt, absolutnie nikt nie odważył się do niej podejść. Walka na nowo przeniosła się na jeden front, a Mona opatrywała rannych. Stanąłem na swojej pozycji. Nie mogłem zrobić już nic magicznego, absolutnie nic. Pozostawało mi czynić swoją powinność i bronić bezbronnej kobiety. I pewnie broniłbym dalej, ale ktoś znalazł na to lekarstwo. Kolejny łucznik, który stanął na tej samej pozycji, tej samej odsłoniętej pozycji, z której Neil zdjął już paru, napiął łuk i wymierzył. Uznałem, że znowu spróbuję szczęścia. No właśnie. Spróbowałem i przegrałem. Widocznie limit szczęścia na ten dzień wyczerpał się kiedy udało mi się uniknąć dwóch kul ognia i dwóch strzał pod rząd. Strzała leciała, to pamiętałem, zbliżała się, ale machnąłem saberą w złą stronę i nie trafiłem. Najpierw uderzenie, potem ból, a na koniec trzask łamanej łopatki. Pamiętam, że padłem na twarz, a Mona szybko podbiegła, żeby mi pomóc.
-Zawiodłem-pomyślałem-zawiodłem mojego władcę, nie wrócę już.
-Ameradi someradi hel-im ina-zamruczałem obracając się na plecy.-Horema-di sel ala-di hel-im ina.
Dalej była ciemność...
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 10-08-2007, 16:23   

Hell yeah! bitki opisujesz smakowicie :] :D
 
 
Abel 

Wysłany: 10-08-2007, 16:41   

A pominąłem coś? Nie pamiętam dokładnie tego pierwszego mostku, pamiętam, że się zgraliśmy, ale nie jestem pewien czy bitka była.

[ Dodano: 2007-08-12, 14:37 ]
Kolejny kawałek o tym co działo się po walce i przed następną. Kawałek krótki, bo nie byłem w stanie opisać nocnych wypadów :angry: :angry: :angry:

****************************************

Poczułem, że wracam. Najpierw ulga znów czuć się żywym, potem uczucie zimna na plecach i wiatru owiewającego mnie dookoła. Chociaż nie dokładnie. Z lewej strony czułem cos ciepłego i niewątpliwie żywego. Otworzyłem oczy. Błysk światła oślepił mnie na chwilę.
-Witamy wśród żywych-powiedział Shamaroth z uśmiechem. Zawsze to robił, a przynajmniej zawsze kiedy go widziałem przy wskrzeszaniu. Obejrzałem się dookoła i niemal znów umarłem jak zobaczyłem to coś ciepłego. Był to Dinim, który musiał polec później niż ja, leżał w kręgu i przebudzał się. Odskoczyłem jak poparzony i wstałem na równe nogi.
-Macie-powiedziała Mona wręczając “przedłużacz”-na zdrowie!
Założyłem jako pierwszy na szyi. Od razu poczułem sie trochę lepiej. Wizje “z tamtej strony” wciąż miałem w głowie.
Oddział przeżył, dookoła leżeli martwi barbarzyńcy. Akcja przeniosła się w góry, ale nie były to góry na granicy z cesarstwem. Oddział stał przed jaskinią. Wielka kamienna jaskinia zionęła smrodem rozkładających się ciał. Gwardziści zawahali się przez moment po czym ostrożnie zbliżyli się do wejścia w kilku niewielkich grupkach. Ziemia zadrżała. Smok wypełzł przed grotę. Z boku wystawała mu włócznia na długość konia. Skrzeczał głośno zanim dostrzegł intruzów. Zmalał i przybrał postać komtura. Choć nigdy nie widziałem komturii, wiedziałem, że to właśnie tam przeniosła się akcja. Wysokie mury, fosa głęboka na piętnaście koni, wojsko na murach. Oddział stał u stup budowli, budowli, która wyraźnie przytłaczała ich swoim rozmiarem...
Nie wiedziałem co było dalej, ale był to wyraźny znak, aby rozprawić się z komturem raz na zawsze. Teraz jednak moim największym zmartwieniem było jak zebrać dwanaście osób chętnych, aby mnie wspomóc. Chodziłem od grupki do grupki i prosiłem o pomoc. Po dłuższej chwili miałem komplet i przekazałem artefakt skrytobójcy. Teraz musiałem tylko odzyskać straconą moc. Pożyczyłem od Candice komponenty do przygotowania rytuału po czym poszedłem naszkicować krąg. Pobieranie mocy odbyło się bez zakłóceń i już po pół godziny od wskrzeszenia byłem zdolny do dalszej pracy. Poszedłem do namiotu sie pomodlić za uratowanie i w podzięce za możliwość oglądania “tamtej strony”. A było za co dziękować zarówno w pierwszym jak i w drugim wypadku. Akurat kiedy kończyłem się modlić usłyszałem wybuch, potem drugi i wrzask. Wybiegłem szybko z namiotu i w biegu wyciągałem saberę. Gnojki nie dadzą chwili wytchnienia. Niewierni. Spojrzałem w górę i widziałem kilku ludzi w ciemnych tunikach uciekających na drogę z tarczą i kilkoma mieczami.
-No ładnie-pomyślałem-nie przypilnowali i teraz mają. Szkoda tylko, że ucierpią na tym wszyscy.
Wspiąłem sie po stopniach i pobiegłem do karczmy z której dochodził największy hałas. Przed nią stał już Zibbo z kikutem ociekającym krwią oraz rozcięciem wzdłuż torsu. Nie krwawił już, tkanki potraktowane miksturą zasklepiały się powoli.
-Co się stało?-zapytałem.
-Wpadli jacyś najemnicy...-zaczął Hodo.
-Nie jacyś tylko Gildii-wtrącił Zibbo usiłując utrzymać równowagę.
-...i pozbawili krasnoluda lewej ręki oraz-zakaszlał powstrzymując się od śmiechu-lewe jądro.
Strażnicy parsknęli śmiechem.
-Śmiecie się, śmiejcie-odparł Zibbo-bo to nie was spotkało.
-Kapłanie-Yngvild zwróciła się do Shamarotha-może dałoby się coś z tym zrobić?
-A co ręki nie ma?-spytałem. Zawsze można by przyszyć na miejsce.
-No nie ma właśnie, zabrali-wyjaśniła gwardzistka.-To jak? Można cos zrobić z nim?-skierowała się znów do kapłana.
-Mogę spróbować pomodlić się o cud-zaproponował Shamaroth.-Ale nie wiadomo jaki będzie rezultat.
-Ja ci mogę pomóc w modlitwie-zaproponował Illima.
-I ja-powiedziałem-pomodlę się do Boga o cud.
Nie miałem w tym absolutnie żadnego interesu, ale uznałem, że każda pomoc się przyda.
-W porządku. Kto jeszcze się będzie modlił?-zapytał krasnolud.
Nikt nie odpowiedział.
-To w takim razie za pięć minut zaczynamy. Wszyscy, którzy chcą pomóc proszę na pieniek i skupić się na... obiekcie.
Mija parsknęła śmiechem. Ktoś uspokajał ją. Pięć minut później byliśmy juz w trakcie modlitwy. Rozłożyłem haszet skierowałem na południowy wschód, położyłem broń i zacząłem. Kilka osób, które poczuwały się wspomóc Zibba stanęły na pieńkach i rozpoczęli cichą medytację. Trwała ta cisza zaledwie dwie minuty kiedy Mija zaintonowała: “Jądro! Ręka!” . Po chwili dołączyły sie kolejne osoby i powstawało głośne tło cichej modlitwy Shamarotha, Illimy i mojej. To znaczy Ich cichej, a mojej mruczanej mantry. Nie przerywając modlitwy słuchałem jednym uchem ich inkantacji, a resztą umysłu skupiałem się na swojej modlitwie. Po około piętnastu minutach powstało drobne zamieszanie wśród oglądających. Okazało się , że modlitwa przynosiła efekty.
-Jądro! Ręka! Zibbo!! Rośnij!- inkantacja zwiększyła tempo. Z rękawa Zibba zaczęło coś wyrastać, nie wiadomo czy ręka czy jądro. Wszyscy odetchnęli z ulgą kiedy z koszuli ostatecznie wyłoniły się palce, dłoń, a potem nadgarstek.
-Hurrra!!!-krzyknęli medytujący zeskakując z pieńków i ściskali krasnoluda. Jedynie kapłan, Illima i ja modliliśmy się dalej.
-Ej, chłopaki, kończcie już-szturchnął mnie ktoś-udało się.
Ale ja musiałem skończyć modlitwę nie takim “ciach” urwaniem. Wstałem, Shamaroth modlił się jeszcze, Illima pogrążony był w głębokiej medytacji. Odniosłem haszet do namiotu i poszedłem do karczmy.
-Dzięki bracie-krzyknął Zibbo rzucając się na mnie. Wysoki jak na krasnoluda sięgał mi do polowy piersi.
-Nie ma za co-powiedziałem odwzajemniając uścisk.-Nie mogliśmy cię pozostawić kaleką.
Krasnolud uśmiechnął się i zszedł do wartowni. Reszta dnia upłynęła zupełnie spokojnie pod hasłem:”Kto jak się zasłużył dla walki i dlaczego tak mało?” Zwłaszcza niepocieszony był Hodo, który uważał, że tylko część oddziału walczyła, a reszta się po prostu obijała i “spacerkiem dochodziła na miejsce kolejnych walk”. Nie byłem wymieniony, ale spojrzenie krasnolud mówiło samo za siebie. Około trzeciej warty poszedłem spać. Nad Górami Srebrzystymi zbierały się chmury burzowe.

12 dzień Lammas

Dzień budził się na nowo, nieprzerwanym trybem świata. Trwało to od wieków i działało niezawodnie. To właśnie ta perfekcja w budzeniu postawiła mnie na nogi. Dookoła wszyscy spali, więc po cichutku wstałem i opuściłem namiot. Umyłem się i szanując ich se zabrałem haszet, aby pomodlić się w wartowni. Wszędzie była absolutna cisza, nikt nie rozmawiał, nikt nie chodził po zajeździe. Gdyby nie chrapanie ze środkowego namiotu pomyślałbym, że nikogo nie ma. Po około dwudziestu minutach, które spędziłem na rozmyślaniu, rozmowie z Demonem i znów rozmyślaniu, zaczęli się schodzić cesarscy. Po wczorajszym dniu miałem do nich trochę więcej szacunku, ale tylko troszeczkę. Przy śniadaniu jednak mój szacunek do cesarskich barw spadł na łeb na szyję. Okazało się, że ci pozbawieni honoru barbarzyńcy spotkali się w nocy z esterlingami i doszło do zawieszenia broni. Mało tego, dostali od ich informacje o tym gdzie odbędzie się spotkanie Braterstwa, elity tego regionu pociągającej za sznurki, i odwiedzili ich mordując wszystkich. Tym sposobem wicehrabia Fein Rasgalen został po wuju hrabią Rasgalen na Silberberg. Ale mało mnie to interesowało! Ci cholerni durnie myśleli, że mogą mnie tak łatwo oszukać?! Już ja im pokażę cholera. Cesarskie psy spuszczone z łańcucha. Miałem ochotę wstać wtedy w karczmie i zniszczyć cały ten budynek, ale zdrowy rozsądek powstrzymał mnie. Te psy można wykorzystać, naszczuć odpowiednio i skorzystać z tego. Podsłuchali także, że w południe ma z komandorii wyruszyć konwój z artefaktem. To była okazja, aby pozbawić zakon cennej broni i uratować cesarstwo. Oczywiście mi zależało jedynie na zabraniu artefaktu z rąk zakonu, a nie dźwigać z klęczek jakiegoś upadłego kolosa. Dużo przed południem oddział był gotowy do wymarszu. Nie było widać kapitana, który widocznie zginął pod Dzikowcem. Cesarscy zmartwili się jego brakiem, ale chcąc nie chcąc trzeba było wyruszyć. Wiedzieliśmy jedynie, że w południe wyjdą z komandorii i nic więcej. Nie wiedzieliśmy ilu, dokąd, ani którędy. Jedyna pewna droga to przez Bramę Polową. Było tam duże skrzyżowanie czterech dróg gdzie łatwo było zgotować zasadzkę. Plan zatrzymania zakonników rozszerzał się z każdą chwilą: oślepiający proszek Mony, paraliż Varthanisa czy fala dźwięku Miji. Od wyboru do koloru. Kwadrans przed południem zajęliśmy pozycje. Ja stałem z cesarskimi przy głównej drodze, w jasnym stroju nie miałem szans na skuteczne ukrycie w krzakach. Po paru minutach oczekiwania i jeszcze kilku sekundach usłyszeliśmy. Najpierw krzyk, potem pisk Miji, a na końcu uderzenia broni i krzyki ranionych i zabijanych. Zanim dobiegliśmy było po wszystkim.
-Trzymaj-powiedział Kulbert podając medalion gwardzistce. Ta włożyła go w żłobienie na wieku i przesunęła je. W środku leżało jedynie dłuto, które zdawało się niemo kpić z nas.
-No to na komandorię-krzyknął Borys. Pierwszy raz chyba aż tak podniecił się jakimś atakiem.
-Ablu,-zwrócił się do mnie Edric-potrafisz operować magią wody?
-Potrafię, a dlaczego?
-A ognia?
-Ognia nie.-odpowiedziałem. Mężczyzna otworzył sakwę i wręczył mi pierścień z błękitnym kamieniem.
-Masz, zdobyty, wzmacnia zaklęcia magii wody. Może się przydać.
-Skąd go masz-spytałem nakładając pierścień na mały palec. Poczułem lekką wilgoć w powietrzu wokół mnie.
-Od alchemika-wyszczerzył się.-Drugi od księcia Kamieńca.
Nie zwracając na to uwagi jak niemoralne było to posunięcie przyłączyłem się do grupki truchtającej pod górę drogą na komandorię. Potykając się o kamienie i wystające korzenie dobiegliśmy na szczyt. Przed nami stał wielki budynek z głęboką fosą, bramą i mostem zwodzonym. Na murach siedzieli najemnicy, na dziedzińcu wesoło szykowali się kolejni. Z kazamat wybiegali kolejni, a także zakonnicy w czerwonych tunikach. Ktoś zadął w róg. Zaświszczały strzały. Szybko ukryliśmy się za nierównościami terenu i obserwowaliśmy kasztelik szukając wejścia w sam raz dla nas. Neil zdobywszy w nocy lepszy łuk strzelał z szatańską precyzją prosto w gardła wrogów. Odpowiedział grad strzał. Trzeba było przemyśleć co dalej.


[ Dodano: 2007-08-12, 20:19 ]
walczcie!!

Aura antymagiczna była tak silna, że za pierwszym razem jak ją poczułem to mało się nie przewróciłem. Był to wyraźny sygnał, że nici z użycia czarów. Spojrzałem na Varthanisa, który trzymał się za głowę. Widocznie nekromanta też odczuwał negatywne efekty tej zapory.
-Szturmujemy fosą?-zaproponował Hodo. Fosa była głęboka, ale sucha i szturm był możliwy.
-A masz inny pomysł panie chorąży-odparła Yngvild patrząc z ukosa na umocnienia. Jakikolwiek by nie był kolejny pomysł krasnoluda to byłby beznadziejny w porównaniu do poprzednika.
-Neil, Arandir, Candice-zwrócił się do łuczników.-Osłaniajcie nas jak będziemy schodzić.
Łucznicy zasalutowali, każdy po swojemu i udali się na z góry upatrzone pozycje. Na murach zrobiło się zamieszanie. Ktoś biegał, kto inny wydawał rozkazy, świszczały strzały. To właśnie one zmotywowały mnie początkowo do ukrycie się za drzewem i osłaniania saberą, ale po chwili kiedy oddział ruszył do szturmu, ruszyłem z nimi. Przede mną szła Yngvild jako pierwsza. Strome zejście w dół oznaczało wystawienie się na ostrzał, ale nie to było istotne w tej chwili.
-Dalej cholera, schodzić-ryknęła Yngvild na resztę oddziału, który radośnie stał na górze i nie chciał iść-wystrzelają nas tu!
Kilka osób poczuło się zobligowanych do zejścia, ale na tym się skończyło. Gwardzistka zasłaniała się tarczą jak mogła, ale ostatecznie oberwała w okolice biodra. Mona, która szczęśliwie była wśród tych, którzy zeszli, podeszła do rannej, wyrwała strzałę i zalała ranę. Spojrzałem w górę na łucznika. Wiedział, że jestem bezbronny, a mimo to nie strzelił, ani we mnie, ani w osłanianą przeze mnie alchemiczkę. Kiedy gwardzistka wstała, oddział zaczął się wycofywać. Powoli, każdy na własną rękę się osłaniając, opuszczaliśmy fosę.
-Cholera, nie da rady-powiedziała Yngvild po wyjściu na powierzchnię.-Czemu nie posłaliście reszty?
-Posłaliśmy kilku na zwiad z prawej i lewej strony-odrzekł Hodo-a wy mieliście ich trochę zająć.
-No to wam wyszło! Naprawdę!
Po minucie jednak się uspokoiła kiedy wrócił do nas Kulbert i Arandir.
-Po lewej stronie jest wejście,-zaczął elf-mały tunelik, którym nie przeciśnie sie tarczownik, ani nikt z dużą bronią.
-No to pójdą lekkozbrojni-wyciągnął wniosek Hodo.-Zbierz ochotników.
-Za to ja-powiedział podchorąży-mam gorsze wiadomości.
-Mów.
-Z prawej strony jest wejście, strome wejście na wał.
-Był tam ktoś?
-Jak ja byłem to nikogo nie było-uśmiechnął się.
-Świetnie, zbierz kilku ludzi i szturmujcie-humor chorążego poprawiał się z każdym raportem.
Oddziały w końcu poszły, a my zbieraliśmy siły do następnego zrywu. Patrzyłem na te mury otaczające komandorie kiedy usłyszeliśmy trzask w fosie. Był to nie kto inny jak grupa Obieżyświata czyli Illima, Edic i Dinim. Brakowało Miji i Arandira.
-Gdzie elf i bardka-krzyknął Hodo.
-Tam coś było-odpowiedział Obieżyświat, a jednocześnie posuwał się z oddzialikiem na przód-coś ich zabiło.
-Co to było?-zapytałem blady. Wiedziałem co to MOGŁO być.
-Nie wiem, zasyczało niewyraźnie i wciągnęło ich do środka.
Oczywiście w normalnych warunkach lista stworzeń, które mogły się ukryć w ciemnym wilgotnym loszku komandorii była długa, ale to nie były normalne warunki. To był zakon Indry, słudzy jakiegoś demona, zakon, który jak wiadomo nie cofnie się przed niczym w walce o władzę. Dlatego to mógł być najwyższy wampir. Nie zamierzałem nikomu mówić o tym, bo nie miałem pewności, a poza tym nie zależało mi na wzniecaniu paniki. Podszedłem tylko do gwardzistki.
-Masz-powiedziałem wyjmując z sakwy srebrny nożyk-wiesz co tam siedzi?
Spojrzała na ostrze.
-Wampir?
-Tak, ten, którego nie udało się wam wtedy zabić.
-Cholera, Ho..
-Cicho, nie zależy nam na panice przecież.
-W porządku-schowała nożyk do sakwy.-Ale dlaczego sam go nie zabijesz?
-Bo jest zbyt potężny, nie dałbym rady bez magii.
Wtedy do moich uszu doszły okrzyki z prawej strony. Normalne jak kilku chłopa rani się wzajemnie, ale jeden krzyk wybił się ponad inne.
-MAG!!!!
Nie wiedziałem czy to ostrzeżenie czy prośba, ale zerwałem się natychmiast i przebiegłem pod nisko zawieszonymi gałęziami. Na stoku trwała walka. Ale nie z przeciwnikiem tylko z trudnym terenem. U stóp stała Mona z ampułką w ręku, a kilka metrów przed nią grupa mężczyzn próbowała podejść pod górę.
-Dalej, nie obijać się-krzyczał Kulbert podchodząc pod stok. Z prawej strony Borys z łatwością wskakiwał od korzenia do korzenia. Rigo z jednym okiem i jedną tarczą trochę wolniej za nim. Po lewej stronie Gadjung i Sigmar wspinali się używając wszystkich kończyn, a środkiem kroczył Sigbert. Kolejna kula ognia zmusiła ich do szybkiego porzucenia mozolnej wspinaczki i ucieczkę na dół, gdzie stałem ja.
-Przyszedłem wam pomóc-powiedziałem-w środku się nie przydam.
Kulbert spojrzał na mnie podejrzliwie, ale nie rozwinął w żaden sposób tej myśli. Z lewej strony, fosą nadchodziła drużyna Obieżyświata. Po chwili wzmocnieni posiłkami szarżowaliśmy na górę. Droga istotnie była trudna i byłem pełen podziwu dla Sigberta w kolczudze wchodzącego na szczyt. W końcu dosięgliśmy celu. Stał tam mag z mieczem i włócznią oraz kilku zakonników z lekką bronią. Uderzyliśmy z furią na wroga, a ten z równie wielką furią odpowiedział. Zakonnicy po lewej stronie zaczęli prosto i trywialnie umierać, mag obracał się w kółko i żgał włócznią, a na prawym skrzydle Borys dokonywał rzezi. Wszystko wskazywało na to, że prawe skrzydło komandorii zostanie zdobyte, ale mag potrafi zaskoczyć. Na wale po lewej stronie szykowali się do miażdżącej szarży Obieżyświat, Sigmar i Gadjung. Mag zaczął coś mówić, kiedy barbarzyńca wybiegł z grupy. Juz chciałem ciąć czarodzieja po kolanach, ale nie zdążyłem. Czerwona wstęga światła wydobyła się z ręki maga i oplotła olbrzyma. Obalił się na ziemie i leżał bez czucia. Był to paraliż, perfekcyjnie rzucony. Sytuacja się wyraźnie skomplikowała kiedy mag zaczął recytować kolejne zaklęcie.
-Uciekać, to kula ognia-ostrzegłem towarzyszy i sam jako pierwszy pokazałem plecy. Przyszedłem zwyciężyć, a nie dać się zabić i to przez niewydarzonego zakonnego kuglarza. Zgodnie z moimi oczekiwaniami ognista kula wyleciała z rąk magika i uderzyła w miejsce, w którym przed chwilą staliśmy. Jakby tego było mało, niewysoka rudowłosa zakonniczka sięgnęła do leżącego barbarzyńcy i zabrała jego młot. Teraz wejście było niemal zastawione długą bronią.
-Dalej, na wały po obu stronach i do przodu-krzyczał podchorąży wracając na swoją poprzednią pozycję. Szedłem po prawej stronie, obok mnie Borys, za mną Rigo. Dopiero na szczycie stojąc twarzą w twarz z rudowłosą wojowniczką zdałem sobie sprawę z mojego fatalnego położenia. Za mną było drzewo, o które mogłem się oprzeć, ale które przeszkadzało w ucieczce. Borys próbował obejść krawędź z prawej strony. Po lewej stronie padł ostatni najemnik, towarzysze mieli wolny dostęp do maga. Ten ostatni odwrócił się do nich twarzą, a więc do mnie bokiem co natychmiast wykorzystałem tnąc go przez plecy. Mój atak wykorzystała zakonniczka z młotem i uderzyła z całej siły. Sparowałem i odepchnąłem ją od siebie. Borys zakręcił szablą nad głową i wbił sztych aż po rękojeść.
Prawe skrzydło było zdobyte!!
Ruszyliśmy dalej szykiem dwójkowym, aby pięknie rozwinąć się na dziedzińcu, ale cos musiało pójść nie tak. Przez chwilę widziałem czerwone tuniki wyłaniające się zza zakrętu którym przyszliśmy, a w następnej chwili nikogo tam nie było. Nie zważając na to wpadliśmy na dziedziniec dokładnie w momencie kiedy łucznikom na murach skończyły się strzały. Zakonnicy w panice rzucili się do ucieczki do kazamat. Dwa ładunki ogłuszające odrzuciły nas na sporą odległość, co pozwoliło wrogom uciec do środka. Ktoś podbiegł do bramy, obrócił kołowrót i cesarscy wlali sie na dziedziniec. Ja sam odsunąłem się i patrzyłem jak łucznicy usuwają najemników z wejścia. Taka walka trwała kilka minut, w trakcie której spróbowałem raz użycia magii, ale na niewiele się to zdało. W końcu wrzucono ostatni ładunek dymny, który gwizdnęliśmy alchemikowi i łotry musiały się wycofać. Przysiadłem na dziedzińcu razem z Alathien i Varthanisem, w trójkę jako magowie nie mogliśmy wiele zdziałać. Czekaliśmy na wynik bitwy, a krzyki w kazamacie wzmagały się, normalne jak banda cesarskich wybija do nogi zakon Indry. W pewnym momencie głosy podskoczyły o ton wyżej co sugerowało dołączenie się nowych sił. Zakręciło mi sie w głowie. Znów usłyszałem w głowie ten upiorny, syczący głos, jakby echo dalekiego rozkazu. Już chciałem posłuchać, stać się taki jak on, ale na to inny głos, jasny donośny zmiażdżył go i nakazał mi pozostać sobą. Posłuchałem czując władzę tego głosu i usiadłem z powrotem. Wiedziałem, że najwyższy wampir zwołał wszystkich wcześniej pogryzionych, a to co słyszałem to był mentalny przekaz. Na szczęście zbyt cichy, abym mógł posłuchać. Na szczęście, bo niewątpliwie przejąłby nade mną kontrolę, a odczuwałem, że bariera antymagiczna słabnie z każdą sekundą. W końcu wychyliła się głowa Sigmara.
-Abel! Chodź tu!
Co ja pies jestem?
-A o co chodzi?-zapytałem wstając.
-Nie pytaj, chodź.
Poszedłem. W powietrzu wisiał zapach spalenizny.
-Abel?-po głosie poznałem Riena.-Mamy tu coś.
Nie musiałem patrzeć, po prostu czułem jego obecność, a on moją. Bał się i to śmiertelnie bał całej tej sytuacji. Zniknęła dawna pewność siebie, jej miejsce zajął strach.
-Co z nim zrobić?-zapytał szermierz.
-Najlepiej zabić. Shamaroth ma niezły egzorcyzm z tego co pamiętam.
Dalej poszło z górki. Wampir ogłuszony srebrem leżał spokojnie, a Sham recytował formułę. Zaśmierdziało, zapiszczało i wampir zapalił się.
-Zwijamy się!
Wyszedłem jako pierwszy czując się już dużo lepiej. Nie było tego głosu, nie było tego potwora. Zamierzam to dopisać do notatek jak tylko znajdę porządny inkaust. Dopiero kiedy wyszliśmy na dziedziniec przestało być tak różowo.
-Gdzie on...-pobladł chorąży
-Tylko nie mów...-wtrąciła gwardzistka.
-Zniknął! Zbiórka w szeregu.
Hodo szybko policzył oddział. Brakowało mu trzech osób.
-Kogo nie ma?
-Candice i Rigo poszli na zwiad-powiedziałem.
-Edric też.
-I Borys.
Już wiem w jaki sposób nie doliczono się mnie tej nocy.
-Dalej, gonić ich, nie mogą być daleko!
Żołnierze błyskawicznie przemierzyli fosę i w wielkich susach zbiegali na dół.
Draig-a-Hern był zrabowany!


/ort - Indi/
Ostatnio zmieniony przez Indiana 13-08-2007, 03:16, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 13-08-2007, 03:15   

Nie gniewaj się, ale powiedziałabym, że "szlak bitewny:' wyszedł lepiej :)
Tutaj parę błędów stylistycznych i kilka...hmmm, niepasujących do całości

Cytat:
Dzień budził się na nowo, nieprzerwanym trybem świata. Trwało to od wieków i działało niezawodnie.

Ładnie i poetycko, bo zgaduję o co ci chodzi. Ale splot słów jest trochę niefortunny.

Cytat:
Oczywiście mi zależało jedynie na zabraniu artefaktu z rąk zakonu, a nie dźwigać z klęczek jakiegoś upadłego kolosa.

A myślałam, że zależało ci na podtrzymaniu kolosa, aby to Chanat mógł go zniszczyć... :P

Cytat:
Rigo z jednym okiem i jedną tarczą trochę wolniej za nim.

:D Fajne zestawienie :D

Cytat:
Zakonnicy po lewej stronie zaczęli prosto i trywialnie umierać,

A dlaczego właściwie? Wygląda to tak, jakby ich jakaś epidemia nagła wykańczała.

Cytat:
Był to paraliż, perfekcyjnie rzucony. (...)przez niewydarzonego zakonnego kuglarza

Lekka sprzeczność :P

Cytat:
zakonniczka


hmmm... kurcze, nie wiem, jak lepiej okreslić tą kobietę. Powinna być "zakonnica", ale też nie leży... :/ Może lepiej by wyszło "kobieta zakonna" albo coś... :?

Cytat:
podbiegł do bramy, obrócił kołowrót i cesarscy wlali sie na dziedziniec.

Kurcze, wprowadzenie mostu stawia pod znakiem zapytania sens szturmu fosą.... Bo most oznacza, że nie ma tam ściezki, którą podchodzilismy :P

Cytat:
-Abel! Chodź tu!
Co ja pies jestem?
-A o co chodzi?-zapytałem wstając.

Świetne :D

Cytat:
Zaśmierdziało, zapiszczało i wampir zapalił się.

Chylę czoło przed lakonicznością opisu... :D Strach, dramat.. a tu "zasyczało, zapiszczało" i po krzyku :D ;) A w ogóle to po co cię wołali na dół?

Cytat:
Już wiem w jaki sposób nie doliczono się mnie tej nocy.

Spadaj na szczaw :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 13-08-2007, 13:51   

Yngvild napisał/a:
Ładnie i poetycko, bo zgaduję o co ci chodzi. Ale splot słów jest trochę niefortunny.

Chciałem podkreślić jak niefortunne były dla Abla chłodne poranki w Górach Srebrzystych.
Yngvild napisał/a:
A myślałam, że zależało ci na podtrzymaniu kolosa, aby to Chanat mógł go zniszczyć...

Zależało mi na tym, żeby zakon nie zniszczył cesarstwa, a potem mnie nie interesowało. W najgorszym wypadku wysłałbym kuriera do Chanatu, że esterlingowie atakują i tyle.
Yngvild napisał/a:
A dlaczego właściwie? Wygląda to tak, jakby ich jakaś epidemia nagła wykańczała.

Racja. Nie spojrzałem na to pod takim kątem. Pomyślę jak to zmienić.
Yngvild napisał/a:
Lekka sprzeczność

Oj leciutka, czepiasz się ;-)
Yngvild napisał/a:
Powinna być "zakonnica", ale też nie leży

Dlaczego nie leży? Skoro zakonnik to on, to zakonnica to ona. Nie chciałem tylko nazywać Elin zakonnicą
Yngvild napisał/a:
Bo most oznacza, że nie ma tam ściezki, którą podchodzilismy

Chyba, że mostem było "wygodne" wejście, a suchą fosą "mniej wygodne". A o moście i bramie to chyba Ty wspomniałaś dlatego dałem.
Yngvild napisał/a:
A w ogóle to po co cię wołali na dół?

Bo ktoś uznał, że nie wiecie co zrobić z wampem i byłem potrzebny, a ostatecznie i tak Sham go pokonał.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 13-08-2007, 22:36   

Kurcze, z tej bijatyki na dole dość mało twarzy pamiętam (pewnie dlatego że ciemno było i dym ...:P) Ale pamiętam Candice nurkująca do tunelu :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Alathien

Wysłany: 13-08-2007, 23:27   

Abel napisał/a:
Przysiadłem na dziedzińcu razem z Alathien i Varthanisem, w trójkę jako magowie nie mogliśmy wiele zdziałać.

Abel, Candice, nie Alathien :D
Ostatnio zmieniony przez Alathien 13-08-2007, 23:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Abel 

Wysłany: 14-08-2007, 00:44   

Shit, ale gafa. Wybacz.

I koniec na tym, ostatni kawałek moi drodzy.

Ścigając bandytów nie czułem zmęczenia spowodowanego zdobywaniem wału, ani mentalną walką z wampirem. Czułem złość na samego siebie, że to ja ostatni widziałem ich wychodzących z komandorii. To ja zapytałem się ich gdzie idą i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogli coś wziąć. Teraz biegłem za cesarskimi w kierunku Bramy Polowej. Kiedy dobiegliśmy nikogo nie było.
-Cholera-zaklął Hodo obracając się wokół.
-Nie myślałeś chyba, że będą tu stać?-zapytała gwardzistka poprawiając tarczę.
-Nie ja...
-Chorąży-zaczęła Mija-chciał tylko odreagować swoją frustrację, bo to on spieprzył sprawę. Ale nie ma się co martwić-dodała z uśmiechem-ktoś o takim sprycie jak pan chorąży niewątpliwie znajdzie rozwiązanie.
W głosie bardki było tyle cynizmu i złości, że mogłaby nimi utopić całe Góry Srebrzyste i pół Reagen. Ale oficer miał na głowie ważniejsze sprawy niż zalanie Reagen, przynajmniej w tej chwili.
-Varthanis!-mag wyszedł z tłumu-możesz odczytać pamięć miejsca?
-Móc mogę. Pytanie czy was na to stać-wyszczerzył się.
-Oj, daj spokój. Rozliczymy się jak odzyskamy artefakt.
Nekromanta wykonał kilka gestów zamruczał formułę i po chwili oznajmił.
-Wyczyścili pamięć.
Hodo zrobił pytający wyraz twarzy.
-Mieli Candice w grupie-zwróciłem uwagę.
-Kurde, faktycznie.
Szybko w szyku dwójkowym wróciliśmy do zajazdu. Po chwili odpoczynku i dołączeniu się Zomusa, przybysza ze Styrgradu, ruszyliśmy z powrotem na Bramę.
-Ktoś idzie-krzyknąłem wskazując drogę do zamku Silberberg. Niel i Yngvild wskoczyli na wał po obu stronach drogi, żeby odciąć drogę tej czwórce.
-W imieniu cesarza, stać!-krzyknął Hodo przybrawszy dostojny wyraz twarzy. Ze zmarszczonym czołem i poważną twarzą pozbawioną uśmiechu wyglądał co najmniej śmiesznie.
-Jesteśmy tylko kupcami-zaczęła kobieta.
-Pokażcie towary!
-Nie-sprzeciwił się jeden z mężczyzn.
-To jest cesarski rozkaz!
-Tu jest Reagen, a nie cesarstwo.-nawet pod iluzją można było wyłonić buntowniczy ton głosu Borysa.
-Panno Candice-zwróciłem się do kobiety-proszę oddać Pierścień Ognia.
-Jaki...-zaczęła i skończyła kiedy zobaczyła zawzięte twarze wojowników dookoła.
-A pan, panie Edricu nie będzie juz potrzebował amuletu alchemika, prawda?
-Może jednak będę musiał go użyć-zaczął-nikt nie wie.
-Racja, nikt nie wie, ale dlatego lepiej go wezmę.
-Jest, znalazł się-krzyknęła Yngvil w euforii.
-Świetnie, odstawimy was do placówki! Brać ich!-ostatni rozkaz krasnoluda był dość niezrozumiały zważywszy na to, że każdy ze złodziei miał co najmniej dwa ostrza przy gardle. Sprawy skomplikowała się na Bramie dopiero. Wtedy to psioniczka wyrwała się i zaczęła inkantację. I pewnie udałoby jej się sparaliżować nas gdyby nie szybka reakcja dwóch osób, które cięły ją i Shamarotha, który usiłował ogłuszyć jeszcze już umierającą kobietę. Natychmiast rzucił się do niej Borys, a Rigo korzystając z chwili zamieszania uciekł straży. Pobiegł za nim Dinim, ale daremnie. W międzyczasie Borys został zarznięty, a raczej popełnił samobójstwo na czyimś mieczu. Pozostał Edric wciąż trzymany przeze mnie. Ten został odeskortowany, a artefakt umieszczony w szkatułce.
-Shamarocie-zwróciłem sie do kapłana kiedy trochę uspokoiła się atmosfera-mam do ciebie prośbę.
-Słucham.
-Skrytobójca miał za zadanie znaleźć człowieka z niebieskim pierścieniem-pokazałem swój na palcu-i go zabić. Prawdopodobnie chodzi o tego, który był przyjacielem cesarza...
-Ale on nie żyje-wtrącił krasnolud.
-Mniejsza o to. On nie wie nic o wizerunku kobiety na pierścieniu.
-Rozumiem... chociaż nie do końca.
-Podpuść go, powiedz, że to ja mam ten pierścień, że to mnie miał zabić.
-I co wtedy?-zapytał.
-Co wtedy? Wtedy to ja naszego kolegę nauczę tańczyć w baardzo trudnych warunkach.
Kapłan uśmiechnął się na myśl co magia może zrobić z człowiekiem.
-W porządku-uśmiechnął się.-Daj mi trochę czasu.
Żyrownik szykował wielką, al przed nami robił wielką tajemnicę do samego końca. Wygrzebawszy resztki z hobbickiej spiżarni mieliśmy zapasy na najbliższe kilka tygodni. Przyglądałem im się jak wesoło rozmawiają, żartują, wspominają wspólne zwycięstwa i porażki. Nie powiem po raz kolejny, że więcej było porażek, ale cóż. Jaki kraj taka armia. Patrzyłem dalej. Mija z Kulbertem robili zawody na objętość ust: kto zmieści więcej czereśni na raz. Patrzyłem dalej. Shamaroth i Varthanis oblewali zwycięstwo nad zakonem, barbarzyńcami, banitami, deszczem, komarem w bucie kapłana i wieloma innymi powodami, które pozwalały wychylić kufel. Kilku miejscowych dosiadło się byleby pić. Hrabia Rasgalen pił zdrowie wszystkich po kolei poczynając od Miji i Riena, a koncząc na zdrajcach. Sam szermierz lekko podchmielony patrzał groźnie po zebranych szukając okazji do bitki. Zomus spał w kącie, Sigmar popijał kolejną flaszkę. Illima zapadł w coś jakby trans nad kuflem piwa, wyglądał jakby się do niego modlił. Wtedy zagrał przed karczmą róg i do pomieszczenia wszedł cesarski sztandar.
-O cholera-pomyślałem patrząc na postać pojawiającą się w drzwiach-teraz to wpadłem.
Cesarza Styrii szło poznać na cesarską milę. Wysoki, potężnie zbudowany, o szlachetnych rysach miał w sobie to coś co porwało tysiące żołnierzy do walki. Jednak w tym momencie żołnierze byli tak zajęci opróżnianiem swoich misek, że nie rozpoznali swojego władcy. Schowałem pierścienie do sakwy, coby czasem nie skojarzono ich z poprzednimi właścicielami.
-Wstawać!-krzyknął w końcu jeden z oficerów.-Oto wasz władca, Jego wysokość...
-Bla bla bla sru tu tu-zamruczał Shamaroth pod nosem podczas gdy wojak wymieniał wszystkie tytuły Justyna IV.
-... Cesarz Justyn IV.
-To on żyje?-zapytało kilka osób.
-Tak żyję, a moja śmierć była pozorowana, aby uchronić się przed wrogami-tchórz-którzy chcieli mnie zgładzić,-i w dodatku słaby tchórz-ale jestem jak widać żywy.
-Ale szkoda-kontynuował podchmielony krasnolud.
-Przyszedłem tutaj, bo dowiedziałem się, że macie coś co do mnie należy.
Hodo wstał i podszedł z artefaktem i amuletem. Cesarz otworzył pudło zobaczywszy, że wszystko gr zwrócił sie do chorążego.
-Za twoje niewątpliwe zasługi dla cesarstwa zostajesz mianowany porucznikiem Straży Pogranicza.
-Przedstaw drużynę-poinstruował oficer. Tutaj nastąpiło wymienianie każdego z osobna z uwzględnieniem zasług każdej z osób. Hrabia został królem Reagen, Rien otrzymał pozwolenie na działalność, gwardzistka została przywrócona do służby, aż w końcu doszło do mnie. Cały czas usiłowałem powstrzymać krasnoluda, nakłonić go, aby ominął mnie przy wymienianiu.
-A to, Abel al Salif, mag z Chanatu, który na ten czas wspomagał nas.
-Cholera, cholera-zakląłem w myślach-co za cholerny dureń. Jak mnie za to zamkną to pierwszym będzie, który zginie.
Na szczęście cesarz miał więcej rzeczy na głowie tego dnia, bo w ogóle się mną nie zainteresował. Później jeszcze tylko Varthanis został magiem nadwornym króla Feina Rasgalena. Kiedy cała ceremonia dobiegła końca, przyszła kolej na tańce. Zauważyłem jedynie jak barda puszcza oko porucznikowi i juz chwilę później szaleli na środku sali. Ja sam nie przyłączyłem się tylko rozparłem na ławie i plecami oparłem sie o stół wpatrując się w tancerzy. Przy kontuarze stało kilka osób i biło rekord w piciu syropu klonowego. Parę minut później wszyscy rzygali wokół siebie. Wróciłem do tańczących, ale bardki i krasnoluda już nie było, musieli wyjść w międzyczasie. Ja natomiast wziąłem dwie pochodnie i służyłem jako kandelabr. Potem przeszedłem się po okolicy, długo rozmawiając z Moną na różne tematy, spotkaliśmy po drodze Miję i Hoda, którzy spacerowali i... no spacerowali. Po około godzinie poszliśmy do ogniska i tam razem z resztą śpiewaliśmy, a ja sam poszedłem spać o trzeciej warcie.

*********************************

Obudziły mnie wrzaski. Ktoś głośno śpiewał, ktoś inny krzyczał, jeszcze inny pijackim głosem oznajmiał, że nie będzie więcej pić. Usiadłem na łóżku, a to samo zrobił Varthanis i Sigmar.
-Co za gnoje mnie obudziły-zaczął nekromanta.
-Podejrzewam, że te same to mnie-wysilił się na dowcip barbarzyńca.
-Co robimy?-zapytałem.
-Jak to co?-uśmiechnął się mag.-Skopiemy parę dup!
Wyskoczyliśmy na nich w momencie kiedy przechodzili koło naszego namiotu. Kilku padło od razu, reszta po chwili brutalnie cięta po wszystkim. To pozwoliło reszcie wycofać się na z góry upatrzone pozycje i uciec. Reszta nocy przebiegła bez większych incydentów.

13 dzień Lammas

Nie ma sensu opisywać wszystkiego, starczy powiedzieć, że cesarscy opuścili ten region, a ja zostałem. Zostałem, bo mój misja nie była jeszcze skończona. Mija i Hodo długo się żegnali ze sobą, a ostatecznie i tak pojechali razem do Styrgradu. Reszta w tym gwardzistka rozjechali się w najróżniejsze części świata. Pozostawiali tu wszystko, przyjaciół, barwy, zabitych wrogów, strach i upadłe ambicje. Zostawiali to wszystko, aby stać się nowymi ludźmi. Długo patrzyłem na nich jak nikną za drzewami na zachodzie, jak kilkoro z nich macha mi na pożegnanie. Rozmawiałem jeszcze z Moną, próbowałem nakłonić ją do pozostania w “celach naukowych”, ale odmówiła. Chciała jak najszybciej wrócić do domu do Styrgradu i odpocząć u siebie. Kolumna piechurów odchodziła w dal...
 
 
Thorfinn
[Usunięty]

Wysłany: 14-08-2007, 00:46   

Piękne zakończenie.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-08-2007, 00:56   

No pięknie, chanie :)
Ale ty juz wiesz co :P
Popoprawiaj tylko literówki :) (później oczywiście, wiem, jak to bywa, gdy się wrzuca zaraz po napisaniu :) )

Ech, sentymenty ... :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 14-08-2007, 11:21   

Ja już wiem co ale jakby co to Ty mnie do tego namówiłaś, ja tego nie chciałem :-p :-P

Dzęki Offie, pierwsza Twoja opinia na temat tego opowiadania, szkoda, że na sam koniec dopiero
 
 
Rigo 
Mroczny Strażnik Rosołu


Skąd: Wrocław
Wysłany: 14-08-2007, 14:02   

i znowu przy końcu opowiadania miałem dreszcze na plecach... ;-)
piękne... ;-) ;-)
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-08-2007, 16:02   

No, bez takich, chanie, do niczego cię nie namawiałam :D :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 14-08-2007, 16:17   

Nie, wcale eksgwardzistko, ale dobra niech Ci będzie. Czekajmy na samych zainteresowanych.
 
 
Omo
[Usunięty]

Wysłany: 17-08-2007, 14:29   

Swietny happy end :-)
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 17-08-2007, 16:28   

A ja mam zaległości. jak znajde czas przeczytam wszystkie opowiadania, których nie przeczytałem :)
 
 
Abel 

Wysłany: 19-08-2007, 20:54   

No to Illima, czekam na komentarz :-P
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 19-08-2007, 21:38   

Wybacz Ablu. Przeczytam to pewnie w przyszłm tygodniu, bo aktualnie mam czytania po zęby. Ucze sie o wikingach do Villsvinu, poza tym musze przeczytać ksiażke i pare innych rzeczy z różnych powodów ^^ Ale nie bój się. Przeczytam w końcu :)
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 22-08-2007, 05:52   

No, to teraz jak już wróciłam, mam do nadrobienia trochę zaległości 8-)
Abel napisał/a:
Będę pozbawiony obiektywistycznego komentarza!!

Komentarz, drogi Ablu, może być najwyżej obiektywny :P
Cytat:
Był to w sumie chłopak, młody może dziewiętnastoletni o urodzie... co najmniej kobiecej. Nie chodzi mi o to, że miał... no kobiece atrybuty, ale rysy jego twarzy przywodziły na myśl dziewczynę w mniej więcej tym samym wieku. Był z resztą mocno przewrażliwiony na tym punkcie i każdego mężczyznę, który go pomylił z kobietą-wyzywał na pojedynek.

A w zęby, chanie, chcesz ? Btw oczy Rien miał zielone, tak samo jak Airis.
Yngvild napisał/a:
Parę stylistycznych do przeszlifowania i będzie cacy...

Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ? :P
Abel napisał/a:
A dobicie alchemika i podpalenie chaty nie było aby robotą Riena i Miji..? bo coś mi się tak wydaje...

Podczas dyskusji o tym, co zrobić z alchemikiem Mija twierdziła, że wicehrabia, jako dowódca, powinien zadecydować. Kiedy padł w końcu rozkaz, alchemika dobiły dwie osoby - Rien i chyba Zibbo. Nie pamiętam kto wymyślił podpalanie.
abel napisał/a:
W zajeździe pozostali: Mija Pendragon, która nie chciała iść ze swoich powodów, Rien Environment, który został, aby ochraniać samotną Miję.

Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji. :D
Abel napisał/a:
Rien otrzymał pozwolenie na działalność

Lakonicznie dość - Rien otrzymał pozwolenie na nauczanie w Raudaryjskiej Akademii Miecza i miejsce w Gwardii Cesarskiej, z którego zrezygnował na rzecz zostania dowódcą Gwardii Przybocznej króla Raegen, Feina Rasgalena Pierwszego. Ale niech Ci będzie :P
Abel napisał/a:

spotkaliśmy po drodze Miję i Hoda, którzy spacerowali i... no spacerowali.

Wyczuwam niecny plan ... i jakąś kobiecą intuicję ... ale może się mylę...
_______________________

Illima, wybacz, ale Twojego opowiadania jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Trzy wersje tej samej historii jednej nocy to by było za dużo. Skomentuję w najbliższym czasie :) .
 
 
Abel 

Wysłany: 22-08-2007, 11:18   

Airis napisał/a:
Komentarz, drogi Ablu, może być najwyżej obiektywny

Może się pomyliłem, jeju, ale od razu afera :-P
Airis napisał/a:
A w zęby, chanie, chcesz ? Btw oczy Rien miał zielone, tak samo jak Airis.

Pardon, oczy poprawię :D :D ale nic więcej, bo ten kawałek mi w sumie ładnie wyszedł :-P
Airis napisał/a:
Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ?

Spałem, a potem nie chciałem do tego wracać. Indi strzeż się :angry:
Airis napisał/a:
Podczas dyskusji o tym, co zrobić z alchemikiem Mija twierdziła, że wicehrabia, jako dowódca, powinien zadecydować. Kiedy padł w końcu rozkaz, alchemika dobiły dwie osoby - Rien i chyba Zibbo. Nie pamiętam kto wymyślił podpalanie.

Ehhh ja też już nie wiem kto co wymyślił, w każdym razie zdawało mi się, że Rien i Mija stali na miejscu...
Airis napisał/a:
Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji.

Zaryzykuję :-)
Airis napisał/a:
Lakonicznie dość - Rien otrzymał pozwolenie na nauczanie w Raudaryjskiej Akademii Miecza i miejsce w Gwardii Cesarskiej, z którego zrezygnował na rzecz zostania dowódcą Gwardii Przybocznej króla Raegen, Feina Rasgalena Pierwszego. Ale niech Ci będzie :P

Wybacz Airis, ale z punktu widzenia Abla było to sprawą co najmniej drugorzędną kto co dostał, bo wciąż był on zły za to, że nie obudziliście go w nocy :angry:
Airis napisał/a:
Wyczuwam niecny plan ... i jakąś kobiecą intuicję ... ale może się mylę...

Niecny plan? gdzie tam. Kobieca intuicja? a co ja zniewieściały chorąży, żebym się wspomagał KOBIECYMI intuicjami?? :D :D :D :D
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 22-08-2007, 13:41   

khem... Ablu, chcesz w pysk ? x]
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-08-2007, 13:45   

Ablu, ty chyba jednak umrzesz szybko podczas naszego września... Albo zrobię co mówiłam - najpierw wybiję ci zęby :P
Cytat:

Airis napisał/a:
Patrzcie państwo, wspomniała o błędach stylistycznych i żyje! Ablu, co z Tobą ?

Ja sobie mogę, Chan i tak wypowiedział mi wojnę, więc co mi szkodzi :D

Cytat:
Airis napisał/a:
Na Twoim miejscu nie czułbym się bezpiecznie, pisząc o samotnej, potrzebującej ochrony Miji.

Ja tez pisałam o bezbronnej Miji :D :D :D Więc chyba coś w tym jest :d
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 22-08-2007, 13:56   

Ty pisałaś o bezbronnej Miji, umazanej krwią, z wielkim dwuręcznym mieczem. To ma odrobinę inny wydźwięk :D
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 22-08-2007, 13:59   

Po prostu u Abla ironia jest bardziej ukryta :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 22-08-2007, 14:06   

Co nie zmienia faktu, że na jego miejscu zaopatrzyłabym się w dobry hełm. W zasadzie to mogłaby mu się przydać cała puszka, we wnętrzu powinien być w miarę bezpieczny. :P
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 12