Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Opowiadanie
Autor Wiadomość
Abel 

Wysłany: 08-08-2007, 12:03   

Ładnie! Co najmniej ładnie. Dzięki w sumie, że nie chciało Ci się opisywać tego rytuału, bo myślałem, że was za to zabiję. I znów sporo sie wyjaśnia, biedny nic niewiedzący Abel dowiaduje się po fakcie.
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 08-08-2007, 13:34   

Yngvild napisał/a:
rzyjdź i odpowiedz na pytania ...- zakończył mag inkantację. Znów poczuli coś w rodzaju drgnienia powietrza, jakby poruszyła nim niewidzialna fala.
- A figę!

O rany, Elin mnie wtedy rozwaliła :D
Ostatnio zmieniony przez Hodo 08-08-2007, 13:35, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 14:17   

Nie tylko ciebie :D

Abel, w sumie po to wziełam na tapetę ten epizod, bo zdaje się, że oprócz obecnych wtedy - nikt o nim nie wiedział :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 14:20   

Ah, ten motyw jest dobry. Sam chyba poświęce mu troche, bo tak się śmiesznie złożyło, ze was wtedy podsłuchiwałem :P
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 14:25   

Coooo? :D :D :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 08-08-2007, 14:28   

To mnie akurat nie dziwi. Ciężko było was NIE podsłuchać.
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 14:28   

No co :D Jakoś tak schrzaniłem na obozie, że chociaż moja postać była krystalicznie dobra to przez moje milczenie nikt nie miałdo mnie zaufania :D Musiałem sobie jakoś poradzić :)
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 08-08-2007, 14:30   

ty w ogole jakis taki malo wyrazny byles na obozie.poza tym ze smiales sie mowiac ze mna o czuwajacej to nie apmietam twoich kacji :D a no i jeszcze proba ucieczki z D-A-H ostatneigo dnia wraz ze mna :P
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 14:31   

No właśnie ciągle mówie, że moja postać była mało rpgowa. :) Tzn na obozie nie miałą prawa zaistnieć :)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 14:35   

Abel napisał/a:
To mnie akurat nie dziwi. Ciężko było was NIE podsłuchać.


Spadaj, chanie jeden :P ;) Jak raz ty tej akcji nie znałeś, więc właśnie :D
Poza tym, sory, ale sytuacja była tylez dramatyczna co komiczna i nie dało rady być cicho :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 08-08-2007, 14:48   

TEJ akcji nie znałem być może dlatego, bo byłem w swoim namiocie wtedy. Jak wróciłem to było po akcji.
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 08-08-2007, 14:51   

a ja wtedy szorowalem gary i kiedy mnie wolali zebym zasklepil rane Zibba to mowilem,ze jak skoncze :D
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 15:08   

Jeśli można, bardzo poproszę o maksymalnie duzo szczegółów, które pamiętacie, z nocnej bitwy na moście, rozbicia Braterstwa i ostatniej bitwy o komturię. Nie tylko jeśli chodzi o wasze osoby, ale różne zaobserwowane akcje. bo pisząc wychodzi mi z tego akcja dwóch osóbi reszta bezimiennego oddziału :/...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 08-08-2007, 15:23   

Nocny atak: brak Abla :angry: :angry: :angry: i nie powiesz mi, że przez przypadek

Komturia: Neil miał strzały z lotkami, które latały dużo lepiej, wykorzystaliśmy ładunki dymne zabrane alchemikowi, szarża fosą nie przynosiła efektów, dwie grupy poszły na lewe i prawe skrzydło, lewe z Obieżyświatem wróciło po chwili fosą, na prawe skrzydle zawołano po pewnym czasie "Mag" co ja zrozumiałem jak, że potrzebują maga, więc tam poszedłem, okazało się, że mag stal na szczycie, a to było ostrzeżenie. Grupa Obieżyświata przebija się do nas, szturm pod górkę. Sigbard ranny, Elin zabiera mu młot. Finalna szarża pod górkę zakończona zdobyciem prawego skrzydła. A byli tam:Obieżyświat, Sigbard, Zibbo, Gadjung, Mona, Sigbert(amulet berserkera podczas szarży), chyba Laochmyj. Zachodzimy komandorię od tyłu i dochodzimy do kazamat w tym samym momencie kiedy zakonnikom kończą się strzały. Zdobywanie wejścia, w którym udział brali jedynie łucznicy i tarczownicy. Moja próba utopienia zakonników(miałem wtedy jeden z Edricowych pierścieni). Wpadacie do kazamaty, walka z najwyższym wampirem(swoją drogą to całe szczęście, że wtedy nie słyszałem wezwania, bo byłby niezły sajgon) Edric, Borys i Candice idą pod pretekstem zwiadu, po chwili dołącza Rigo.

[ Dodano: 2007-08-08, 13:26 ]
A ludzie nie wierzą w moją dobra pamięć...
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 15:33   

Nie wierzą? A to peszek. Bo widzisz. Sigmar nie Sigbard :D
 
 
Abel 

Wysłany: 08-08-2007, 15:41   

Możliwe, korzystam tylko z pamięci...
 
 
Rigo 
Mroczny Strażnik Rosołu


Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 17:01   

noc-walka z barbarzyńcami:
walczyłem pob prawej stronie mostu, strasznie wkurzał mnie brak oka bo przez to nie widziałem ciosów na lewy bark i kolano. 2 razy dostałem. odciągnąłem szermierza jak został ranny. a w kazamacie na spotkaniu braterstwa wykonałem wyrok śmierci na Oli, (nie pamiętam kim ona dokładnie wtedy była :-P )

dzień-komturia:
byłem z grupą atakująca po prawej stronie, razem z sigmarem przedarliśmy się na górę,
łoś mnie zranił po czym rzucił na sigmara zaklęcie zatrzymania funkcji zyciowych. gdy reszta grupy weszła na górę uleczyłem sie mikstura od mony i zabiłem łosia;p
potem zamiana w wampirka i potężny cios od indi w brzuch :mrgreen:

ucieczka z komturi z d-a-h: gdy Edryc powiedział ze ma d-a-h powiedzieliśmy monie że idziemy na zwiad i z candice borysem i edrykiem ucieklismy do bramy polowej i do białego domku. tam świętowaliśmy zwycięstwo. Candice rzuciła na nas iluzję że wyglądaliśmy jak kupcy. zeszliśmy do bramy tam indi rozpoznała iluzje i złapaliście nas. jak schodziliśmy to pamietam że nikt mnie nie trzymał więc pchnąłem vicehrabiego na Indi i zacząłem uciekać, strzała przeleciała mi między nogami. pamiętam że gonił mnie jawnobójca poczym sobie odpuscił a ja zwiewałem do Chanatu:D
Ostatnio zmieniony przez Rigo 08-08-2007, 17:07, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Grettir

Wysłany: 08-08-2007, 17:23   

braterstwo: ukryłem się z paroma osobami w drugiej kazamacie.Ci z braterstwa przyszli powiedzieli co mieli powiedzieć i ich pobiliśmy, zabraliśmy z gadjungiem płaszcz harabiny, podobijałem rannych i niektórzy się o to wkurzyli, gdyż było to niehonorowe

walka w komturii: najpierw ja, Sigmar, Rigo, Kulbert i Gadjung poszliśmy atakować od tyłu, Kulbert wysłał na pierwszy ogień Gadjunga twierdząc, że nawet jakby zginął to nie będzie dużej straty. Następnie do góry wbili sie Rigo i Sigmar lecz nie zdołali pokonać obrońców. Później dołączyła do nas ekipa obieżyświata. Ja i Gadjung zaatakowaliśmy z prawej strony, na swojej drodze spotkaliśmy Elin, która zginęła od mojego cepu. Rigo w tym czasie wypruł flaki z Łosia. Kolumnom dwójkową udaliśmy się w stronę kazamat. Nagle Łoś i sparaliżowali nas, ja zeskoczyłem z jakiegoś pagórka i Obieżyświat musiał mi pomóc wejść na ścieżkę xD, przy samej walce w kazamatach zmieniłem się w wampira. Gdy Arcywampir poległ dostrzegliśmy z Rigiem rannego Arandira, wiec go dobiłem. Nagle podszedł do mnie Edric, a resztę już znacie

chaotyczne opisane by Ja
Ostatnio zmieniony przez Grettir 08-08-2007, 17:30, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 08-08-2007, 17:33   

braterstwo-ie bylo mnie :P

most w nocy- kilka udanych,naprawde udacych zniszczen i bardzo duzo uzdrowien


komturia-zbieranie swiecacych paleczek i pomaganie w szukaniu skradzionego D-A-H i jeszcze,haha,egzorcyzmy na wampirze,moim zdaniem najlepsze jakie mi wyszly na obozie :D
odnosnie ludzi,to kilku stojacych debili,ktorzy sie krztusili oparami benzyny,wszyscy palujacy Arandira-wampira P
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 22:06   

No to następne. Jak zwykle pewnie będę je piętnaście razy poprawiać :) Miłego czytania :P

***

W nerwowym oczekiwaniu wieczór dłużył się dramatycznie. Korzystając z czasu jaki pozostał do ustalonej godziny wyjścia, większość oddział poszła spać. Ubiegła ciężka noc dała się wszystkim we znaki. Kapitan nadal nie wrócił.
Yngvild nerwowo przygotowywała uzbrojenie, zastanawiając się, co właściwie będzie potrzebne w starci u z kapłańską magią. Przypomniała sobie kolejne porażki, uwięzienie, przesłuchanie, unieruchomienie nad jeziorkiem. Każde kolejne zetknięcie z Zakonem uświadamiało jej, jak potężny to przeciwnik. Rozmyślając o tym, zupełnie zapomniała, że nie jedyny.
Usłyszała rumor w wartowni i krzyk Miji Pendragon. Niemal jednocześnie nocnym powietrzem wstrząsnął odgłos wybuchu. A po nim dwa kolejne. Rzuciła się biegiem po schodach, prawie wpadła na wybiegających z wartowni ludzi.
- Namioty! - rzucił krótko Rien i pobiegł na dolną półkę.
- Kto? Ilu?
- Skórojady, kilku - odparła w biegu Mija. Między namiotami niemal zderzyli się z odzianymi w futra wojownikami. Z szybkością, której by się po bardce nikt nie spodziewał, Mija uskoczyła w bok i zawinęła mieczem zza pleców, tnąc jednego z nich pionowym cięciem przez bark. Padł. Z namiotów wybiegali kolejni uzbrojeni, słychać było odgłosy walki. Zanim Mija i Yngvild dobiegły do ostatniego namiotu, teren był czysty. Na stoku powyżej karczmy majaczyły uciekające postacie.
- Zbierz oddział na górze - powiedział chorąży, w pośpiechu wciągając but - Idziemy w pościg.
- Co z nami? - zapyta Mija - Chcecie zostawić nas tutaj bezbronnych?
Hodo zmierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się. Bardka stała umazana krwią, z rozwianymi włosami, oparta o sporej wielkości dwuręczny miecz, którego w walce nie powstydziłby się potężny chłop. Pasiasta sukienka z dekoltem poplamiona była od krwi przeciwników. Wyglądała jak zdjęta z alegorycznego obrazu.
- Panno Pendragon - odparł z rozbawieniem - Jeśli pani jest bezbronna, to ja jestem elf. Ale nie zamierzam nikogo zostawić w obozie - dodał poważniej - Pomijając fakt, że osoby cywilne zostały przydzielone do pomocy Straży, wolałbym nie rozdzielać naszych sił. Na górę, wyruszamy!

Ruszyli niemal natychmiast, pospiesznym truchtem. Od czasów, gdy sprawiało im trudności ustawienie szyku na drodze, minęło sporo czasu i było to widoczne.
Arandir pomknął w ciemności, jak zwykle bezszelestny, niewidoczny dla oddziału. Jarlos był trochę mniej niewidoczny, biegł nieco niepewnie kilkanaście metrów przed pierwszym szeregiem. Elf wrócił biegiem już przed Bramą Polową.
- Czekają na nas na Bramie - zameldował szeptem chorążemu.
- Wejdziemy w pułapkę - odezwał się niepewnie Idący za krasnoludem Fein Rasgalen.
- Ale przygotowani - odparł krasnolud pewnie, choć po chwili zreflektował się nieco przypominając sobie, że jednak nie on tym razem dowodzi - Pańskie rozkazy?- zapytał. Wicehrabia spojrzał na niego z mieszaniną determinacji i obawy.
- Proszę przejąć komendę nad tą akcją - odparł - Tak będzie najlepiej.
- Tak jest.
Zwolnili kroku wchodząc między kamienne ściany Bramy Polowej. Panowała absolutna cisza. Elf bez słowa wskazał ręką wały po bokach. Chorąży skinął głową, Arandir ruszył w tamtym kierunku. W ciszę nocy wdarł się dziki wrzask. Elf błyskawicznie odskoczył do swoich, widząc, że wypłoszenie przeciwnika się udało.
- Krąg - krzyknął Hodo, wojownicy zbiegali już z wałów. Cesarscy utworzyli krąg, chroniąc w środku nieuzbrojonych. Tym razem szarża zbiegających z góry barbarzyńców rozbiła się o tarcze.
Starcie trwało nie dłużej niż kilka minut, gdy napastnicy zorientowali się, że nie rozerwą szyku, zerwali się do ucieczki, zostawiając kilku poległych.
Ruszyli za nimi szlakiem północnych fortów. Otwarta przestrzeń poniżej pierwszych umocnień przywitała ich chodnym wiatrem, w oddali na równinie majaczyły światełka miast i osad. Światełka majaczyły też dużo bliżej, na stoku poniżej nich. Tam, gdzie absolutnie nie powinno ich być...
- Lisi Most - mruknął Hodo - To chyba nie jest tylko oddział zwiadowczy... Jeśli ktoś chce zawrócić...- rzekł szeptem odwracając się do tyłu.
- Bardzo śmieszne, panie chorąży - fuknęła Mija gniewnie - Lepiej zajmij się pan walką, nie myśleniem.
Hodo nie skomentował.
- Dwóch zwiadowców drogą w dół, biegiem! Jarlos! Bez pochodni...!
- Nie potrafię bez światła, co o ja jestem jakiś elf? - jęknął zwiadowca, poprawiając czapeczkę. Hodo zaklął brzydko.
- Ja pójdę - odezwała się Yngvild, oddając tarczę idącemu za nią Illimie. Razem z Arandirem ruszyli truchtem w dół. Przebiegli nie więcej niż dwieście metrów. Ich oczom ukazał się Most Lisi, kamienny nasyp umożliwiający przekroczenie fosy. Był jasno oświetlony od świateł pochodni. Kilkoro barbarzyńców kręciło się w zasięgu wzroku. Za załomem stoku łuna ognisk odbijała się migotliwie od pni i gałęzi drzew. Bez słowa porozumieli się wzrokiem, elf zawrócił biegiem do oddziału. Yngvild zanurkowała w przydrożne zarośla, bo od mostu ruszyło w jej stronę dwóch wojowników. Najwyraźniej dostrzegli światło pochodni na górze i szli to sprawdzić. Przypadła do ziemi, starając się ukryć twarz. Minęli ją, a po chwili wrócili do swoich biegiem. Z góry widać było zbliżające się światła pochodni jej oddziału.
Wstała, gdy zrównali się z nią. Kilka osób w pierwszym szeregu zerwało się z bronią gotową do użycia.
- Spokojnie - zmitygował ich Hodo, który najwyraźniej w ciemności widział lepiej niż większość - Ilu?
- Około jedenastu na moście, ale nie wiem, ilu jest przy ogniskach za mostem. Dwóch przed chwilą zawróciło ze zwiadu - zameldowała, zakładając tarczę - Wygląda na to, że trafiliśmy na obozowisko jednego z oddziałów, takiego jak ten, który znieśliśmy po południu.
Hodo spojrzał pytająco na Feina.
- Damy radę? - zapytał ten niepewnie, ale odpowiedział mu gniewny pomruk większości oddziału. Wszyscy byli już gotowi na bijatykę. Tylko Mona westchnęła ciężko i poprawiła na ramieniu torbę pełną leczących eliksirów.
- Na przód więc.
W pierwszy szereg poszli tarczownicy, w drugi - osoby z włóczniami i długą bronią. Gdy doszli do mostu, Candice i Neil zajęli pozycje na wałach powyżej przejścia.
Na moście zakotłowało się. Wojownicy najwyraźniej w pośpiechu wołali swoich dowódców, bo przez chwilę panował bałagan. Ale zanim oddział dotarł do krawędzi fosy, stanęli w zwartej grupie. Hodo zdecydował się zadziałać oficjalnie:
- W imieniu Cesarstwa Styrii wzywam was do poddania się!
Yngvild zdziwiła się, bo sądziła raczej, że nikt spośród przeciwników nie będzie znał styryjskiego. Tymczasem na zawołanie chorążego odpowiedział chrapliwy głos.
- Cesarstwo... śmierć! Wy śmierć!
Zakończył krzykiem, który najwyraźniej był sygnałem do ataku. Runęli biegiem na cesarskie szeregi.
- Trzymać szereg!!! - wrzasnął Hodo, zapierając się mocno na nogach. pod naporem szarży szereg cofnął się o krok, ale się nie rozpadł. Kontratakując uderzyli wysokimi cięciami sponad tarcz, starając się nie odsłaniać towarzyszy.
- Do przodu!
Postąpili o krok spychając dzikusów na środek mostu. I jeszcze krok. Nad nimi rozśpiewały się strzały. Neil, Candice i Arandir raz po raz posyłali w tłum pierzastą śmierć. Trafiali bez trudu, siedząc na wysokich wałach ponad walczącymi. Ale barbarzyńcy też mieli łuki, krótkie refleksy, w większości poowijane futrami i kawałkami skór. Puszczona zza mostu salwa przeniosła poza pierwszy szereg, na tyłach rozległy się krzyki. Kolejna salwa była celniejsza, ale większość strzał uderzyła w drewno tarcz. Z prawej strony szeregu oberwał tylko Rien, którego Rigo odciągnął w drugi szereg. Najwyraźniej ktoś kierujący łucznikami skórojadów doszedł do wniosku, że pierwszy wynik był lepszy, kolejne salwy poleciały w tylne szeregi. Przez łomot i huk uderzeń Yngvild usłyszała Monę, każącą kryć się za wałami. Gwardzistka stała na lewej flance pierwszego szeregu, Odbijając jednocześnie ciosy z boki i z przodu. Uzbrojony w olbrzymi miecz wysoki barbarzyńca nie odpuszczał ani na chwile.
- Schodzę! - krzyknęła do walczącego obok Illimy, sygnalizując chwilowe zejście z miejsca w szyku. Wyskoczyła do przodu, markując cios w kierunku sąsiedniego przeciwnika. Odebrała tarczą cios wielkiego koncerza, odwróciła się i cięła z boku w odsłoniętego w wypadzie barbarzyńcę. Zwalił się na ziemię bez jęku.
Szereg parł do przodu. Przekroczyli środek mostu i krok za krokiem posuwali się dalej. Wtedy przestało być łatwo. Zza załomu stoku biegiem dołączyło do bitki kolejnych kilkunastu skórojadów. Z impetem wbili się w szyki, tratując częściowo własnych ludzi. Pośród nowoprzybyłych Yngvild dostrzegła odzianych w peleryny i długie szaty szamanów. Syknęły odpalane lonty i seria pocisków z trującym dymem poleciała w stronę cesarskich. Odskoczyli, nakrywając rękawami twarze. W szeregach skórojadów ktoś dał sygnał do szarży. Wpadli w zdezorientowanych lekko tarczowników, odrzucając ich do tyłu. Ale szereg utrzymał się. Zza Mostu zaczęły padać kolejne zaklęcia, poleciały pociski, pogarszając i tak niewielką widoczność. Z hukiem poleciały pociski energii, a za nimi z oślepiającym rozbłyskiem wybuchła ognista kula, tym razem zwalając z nóg większość pierwszego szeregu. Zanim podnieśli się z ziemi, barbarzyńcy już wisieli nad nimi. Nastąpiło straszliwe zamieszanie, szyk poszedł w rozsypkę.
- W szereg!!! - nad bitewny harmider wybijał się głos chorążego. Hodo widząc, że barbarzyńcy wpadli na tyły, usiłował ustawić z powrotem szyk bojowy. Niespodziewanie impet skórojadów okazał się być ich zgubą, zwaleni z nóg tarczownicy w większości bowiem nie ucierpieli od płomieniu. Gdy stanęli na nogach, barbarzyńcy znaleźli się w otoczeniu. Po chwili szereg stał z powrotem. W miejsce rannych wchodzili ludzie z drugiego szeregu.
Arandir i Neil, wystrzeliwszy większość pocisków, dobyli mieczy i dołączyli do walczących. Yngvild niespodziewanie znalazła się w samym środku szyku. Wciąż walczyli obok niej Rigo z jednym okiem zawiązanym krwawym bandażem, i Hodo, pozbawiony tarczy, która poszła w drzazgi po uderzeniu cepa. Niespodziewanie w szeregu znalazł się tez wicehrabia. Katem oka Yngvild złowiła jego desperacką walkę. nie posądzała wicehrabiego o taką dozę odwagi i bohaterstwa, by stawać w pierwszy szereg. Tym czasem młody porucznik nic sobie nie robiąc z ryków wroga, wyskakiwał raz po raz z celnymi atakami długiego miecza.
- Dobrze - uśmiechną się Hodo, który najwyraźniej tez zauważył Rasgalena - Do przodu! Krok!
Na komendę posunęli się do przodu, spychając wojowników w skórach. Kilku stoczyło się po nasypie do fosy.
- Krok!
Na środku mostu pojawił się wojownik, o głowę przewyższający pozostałych. Co oznaczało, że od Yngvild wyższy było od wie. Wicehrabia, który właśnie wyskoczył w malowniczym kontrataku przed szereg, wrzasnął dziko i zaatakował. Olbrzymi wojownik nawet nie wysilał się na odbicie ciosu. Uchylił się i uderzył potężną okutą żelazem maczugą. Hrabia poleciał kilka kroków do tyłu. Yngvild i Arandir, który niespodziewanie pojawił się obok niej, zamknęli szereg i ruszyli równocześnie. Gwardzistka blokowała tarczą, elf ciął zza niej. Po drugim ciosie maczugi tarcza rozpadła się na pół. Yngvild z trudem ruszając lewą ręką, ujęła miecz w obie dłonie. Ruszyli. Elf oberwał pierwszy, trzaśnięty samą końcówką w głowę padł na nasyp. Yngvild przez chwilę usiłowała zatrzymać olbrzyma sama, ale po chwili krótki oszczędny cios maczugi w prawą stronę twarzy pozbawił ją przytomności. Padając usłyszała jeszcze kolejny wybuch ognistej kuli.
Gdy wróciła jej świadomość, zawahała się otworzyć oczy. A jeśli przegrali i jest w niewoli? Na pobojowisku? Dobiegł ją znajomy głos z krasnoludzkim akcentem.
- Co z nią? - otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą zatroskaną twarz Mony. Nie była jedyną zresztą opatrywana na zapleczu osobą, obok leżał Arandir i Fein Rasgalen z ręką na temblaku. Hodo, który zadał pytanie, właśnie kończył opatrywać rękę, rozciętą po połamaniu tarczy.
- Żyję, panie chorąży - odezwała się, ale natychmiast umilkła, bo uderzona szczęka boleśnie puchła. Łomot dochodzący z dołu wskazywał, że na moście nadal walczą.
- Cholera, nie przejdziemy - mruknął krasnolud, podnosząc miecz - Nie jest dobrze.
Do rannych podbiegła Mija, umazana krwią jak demon.
- Hodo - wrzasnęła - Nie dacie rady tu przejść! Musisz ich przekonać że ich walka nie ma sensu!
- Jak mam to zrobić niby?
- Znasz plany spisku - gwardzistka poparła Miję, z trudem artykułując słowa - Przekonaj ich, że sprowadzono ich tu tylko po to, by ich zniszczyć.
- Mamy list od komtura do hrabiego Rasgalena, z pieczęcią Zakonu. Powinien wystarczyć jako dowód.
List został znaleziony wczorajszej nocy. Właściwie sam przyszedł, niesiony przez nieumarłego który wdarł się na teren obozu. Nie doszli jeszcze do tego, jaka śmierć go spotkała i jaka klątwa go ożywiła, za życia najwyraźniej był kurierem. Trasa z komturii zakonnej w Bardzie na zamek Silberberg rzeczywiście biegła przez zajazd Villsvin. Yngvild dowiedziała się o liście od Miji. Która zapewniła, że poinformuje o nim chorążego.
- Jaki list...? - zapytał Hodo, patrząc pytająco to na jedną to na druga kobietę. Yngvild spojrzała na Miję.
- Mówiłam mu...- odezwała się tonem usprawiedliwienia.
- Nie czas na to, daj mi ten list - krasnolud złapał kartkę we złamaną zakonną pieczęcią - Chodź - mruknął do Yngvild.
Wpadli w szereg, gdzie Zibbo, Neil i Kulbert usiłowali utrzymać linię obrony
- Stać!!! - wrzasnął Hodo, wychodząc przed szereg i unosząc do góry ręce. Yngvild stanęła obok niego, gotowa usunąć każdego, kto nie zrozumie pokojowego gestu. Kilku spośród barbarzyńców rzeczywiście zamachnęło się do ciosu, ale pozostali powstrzymali ich - Stać! - powtórzył krasnolud - Chcę rozmawiać z waszym dowódcą!!!
Zapadła chwila ciszy. Yngvild gorączkowo zastanawiała się, w jaki sposób przekażą informację ludziom, nie znając ich języka. Ale obawiała się niepotrzebnie. Spośród wojowników wyszedł jeden, niewysoki, w czerwonawym kilcie.
- Ja dowodzę. Ty kto?
- Hodo, krasnolud, chorąży armii Cesarstwa Styrii. Chcę rozmawiać.
- O co? - zapytał tamten z trudem dobierając słowa obcego dla niego języka.
- Chcę rozmawiać tylko z dowódcą.
Barbarzyńca ruchem ręki nakazał pozostałym odsunięcie się. Odstąpili o kilka kroków. Hodo nakazał to samo swoim.
- Mów - odezwał się pierwszy skórojad.
- Wasza armia zostanie zniszczona - zaczął krasnolud, ignorując kpiący śmiech wojownika - Zastawiono pułapkę i na was i na nas. Aby zniszczyć Styrię waszymi rękami, a potem zniszczyć was. Brniecie w pułapkę. Musze rozmawiać z kimś kto dowodzi waszymi wojskami.
Wojownik spoważniał.
- Czym dowiedziesz co mówisz? - zapytał. Chorąży podniósł rękę z listem. Barbarzyńca zawahał się. Najwyraźniej wiedział, do czego służy papier. Ale czytać nie umiał.
- Poślę po niego - odezwał się w końcu - Wejdź na środek, bez żelaza, sam.
- Z jednym człowiekiem.
- Dobrze, z jednym.
Obydwa szeregi wycofały się poza most. Hodo skinął na Yngvild, oboje oddali miecze towarzyszom. Gwardzistka wzięła pochodnię. Stanęli na środku mostu czekając.
- Wiesz, co jest w tym liście? - odezwał się cicho krasnolud.
- Wiem.
- Nie powiedziałaś mi o tym - rzekł z wyrzutem.
- Wybacz... - odparła niepewnie - Naprawdę byłam przekonana że wiesz...
Zamilkli, bo od strony ognisk zbliżała się grupa wojowników. Pośród nich jeden wyróżniał się wzrostem, posturą i strojem. Nosił ozdobną futrzaną pelerynę. Gdy wszedł na most, otoczony przez swoich ludzi z pochodniami, dostrzegli, że nosił cos jeszcze. Sporej wielkości naszyjnik z dziczych kłów.
- "Kły noszący"... - szepnęła Yngvild. Szereg wojowników rozstąpił się, wszyscy padli na kolana. Dowódca, z którym Hodo rozmawiał wcześniej, podszedł do nich, wyprzedzając świtę wodza.
- Na kolana! - warknął. Hodo i Yngvild zmierzyli go wzrokiem dobitnie mówiącym, jak bardzo zamierzają klękać przed barbarzyńskim wodzem. Wojownik wbrew umowie miał jednak miecz w ręku. Podniósł go groźnie, ale wódz powstrzymał go.
- Dość! - rzekł wcale nie głośno, ale dowódca skulił się, jakby dostał w plecy batem. Padł na kolana w pełnej pokory pozie - Cesarska Straż Pogranicza - odezwał się wódz, patrząc na mundury - Jeden z ostatnich żywych oddziałów.
- Wciąż jednak żywy - odparł Hodo - Za to wy wkrótce będziecie martwi.
- Przyszedłeś tu grozić mi? - zmrużył oczy barbarzyńca.
- Nie - odparł spokojnie chorąży - Przyszedłem cię ostrzec. Prowadzisz swoich ludzi w pułapkę.
- Prowadzę swoich ludzi na Styrgrad.Za dwa tygodnie za zgliszczach waszej stolicy będą tylko wyć psy.
- A za trzy tygodnie z twojej armii zostaną niedobitki.
- Wytłumacz - syknął wódz przez zęby. Towarzysząca mu eskorta, najwyraźniej rozróżniając odcienie głosu przywódcy, dobyła mieczy. Straż za plecami Hoda i Yngvild również. Chorąży powstrzymał ich gestem.
- Wiesz co do jest Draig-a-Haear? - zapytał. Wódz zamilkł.
- Wiem - odparł po chwili - ale on należy do cesarzy, a wasz cesarz nie żyje.
- Wczorajszej nocy sami wydobyliśmy Draig-a-Haearn na powierzchnię.
- Kłamiesz - wódz wciąż mówił przez zaciśnięte zęby - Gdybyście go mieli, nie znieślibyśmy w przeciągu dnia wszystkich waszych placówek granicznych.
- Nie wszystkich - uśmiechnął się Hodo złośliwie - Moja placówka ma się świetnie, za to ciała twoich wojowników spłonęły po południu na jednym z fortów. Ale nie powiedziałem, że mamy artefakt - uprzedził - odebrano go nam i jest w rękach Zakonu Indry. Zakon sprowadził was tutaj, by waszymi rękami zniszczyć Cesarstwo. Gdy spalicie Styrgrad, zostaniecie zniszczeni mocą Draig-a-haearna, a Zakon obejmie władzę na gruzach Styrii.
- Kłamiesz! - krzyknął barbarzyńca, podchodząc gwałtownie. Chorąży nie cofnął się.
- Dlaczego miałbym kłamać? - zapytał zimno, wyciągając dłoń z listem - Potrafisz czytać?
Wódz złapał kartkę, przeleciał oczami linijki tekstu. Hodo spojrzał z obawą na Yngvild, nie będąc pewnym treści listu. Gwardzistka lekko skinęła głową, list zawierał dokładnie to samo, co Hodo zdążył przed chwilą powiedzieć.
Barbarzyńca warknął i zmiął w ręce papier. Milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie potężnym głosem wydał okrzyk w swoim języku. Odziani w skóry wojownicy patrzyli na niego pytająco. Warknął po raz drugi i w szeregach zakotłowało się. Wódz ruszył do swoich, ale zatrzymał się po chwili.
- Nie sądźcie, że skończyłem z wami - warknął odwracając się do Hoda. Krasnolud skłonił się lekko.
- Będziemy gotowi, gdy wrócisz.
- Najpierw zajmijcie się tymi, którzy zdradzili was i mnie - fuknął barbarzyńca - Daliście mi coś, ja dam coś wam. Ci, którzy nazywają siebie Braterstwem... Tej nocy spotkają się na najwyższej górze, w kamiennym forcie.
Odwrócił się na pięcie, wojownicy, których mijał, padali na kolana.
- Chciałbym mieć kiedyś taki posłuch - mruknął krasnolud - Cholera, myślałem, że mogę ci ufać! - dodał z wyrzutem.
- Możesz mi ufać – Yngvild fuknęła z irytacją– Trzeba było wstać, jak cię budzili, a nie ... - opuściła głowę - Naprawdę sądziłam, że wiesz.
- Źle sądziłaś. Ale mniejsza z tym. Słyszałaś? Najwyższy fort.
Wrócili do swoich. Większość leżała ranna, bo eliksiry Mony skończyły się. Wicehrabia miał złamana rękę, pozostali byli poparzeni i potłuczeni. Wybrali więc część oddziału zdolną do drogi na fort, resztę Obiezyświat poprowadził z powrotem do strażnicy.


Pomimo zmęczenia i ran ruszyli biegiem pod górę. Arandir bezbłędnie wyprowadził ich na osypującą się krawędź fosy starego fortu. Dookoła panowała absolutna cisza, jednak gdy podeszli bliżej, dostrzegli światło w jednym z otworów okiennych. Zgasili pochodnie. Elf pobiegł na zwiad i wrócił po chwili z informacją, że w kazamacie nikogo nie ma. W ciemności zeszli do zagruzowanej fosy i wspięli się wąziutka ścieżką na sam fort. Rzeczywiście nie było tam żywego ducha, na ziemi jednak widniał wyznaczany przez zapalone świece krąg. Przetrząsnęli dokładnie wszystkie pomieszczenia. Było pusto.
- Albo już tu byli i poszli - odezwał się Arandir - albo dopiero przyjdą.
- Albo w ogóle ich tu nie będzie - mruknęła Mija krytycznie.
- Ktoś jednak tu był - powiedział Rigo, poprawiając zakrwawiony opatrunek. Brak oka w fatalny sposób utrudniał mu walkę.
- Cóż, do świtu jeszcze trochę czasu - zdecydował Hodo - Możemy poczekać.
- A jeśli przyjdą, powiemy "dobry wieczór, już nas tu nie ma" - zakpiła bardka. Chorąży zacisnął zęby i powstrzymał się od riposty.
- Podzielimy się na kilka grup - stwierdził, przyglądając sie pomieszczeniu - Ukryć się można za tym nasypem - wskazał sporą stertę gruzu w końcu pomieszczenia - W sąsiednim pomieszczeniu. W tym tuneliku.
- Tutaj mało miejsca - odparła Yngvild, wychodząc z niskiego przejścia - Trzy metry dalej jest przepaść.
- Część osób zostanie na zewnątrz - kontynuował chorąży - W odpowiednim momencie zamkną pułapkę.
- Chcesz ich schwytać? - spytała Yngvild z niedowierzaniem.
- Nie wiem jeszcze - przyznał - To będzie zależało od sytuacji, ilu ich będzie, z jaką obstawą. I kim będą. Jeśli dam sygnał do ataku, walczymy. Jeśli nie, spróbujemy jak najwięcej się dowiedzieć.
Podzielili się na mniejsze grupy. Na zewnątrz został Sigbert z podchorążym, Zibbo i Rigo. W drugi pomieszczeniu Borys, Mija z resztą najemników. Kilka osób wraz z chorążym zostało za nasypem. Yngvild i Arandir ukryli się w tuneliku. I już po pierwszych minutach oboje ciężko tego żałowali. W tuneliku panował przeciąg tak silny, że wiatr śwista głucho na rancie tarczy, którą Yngvild pożyczyła od kogoś w zamian swojej. W mokrych od deszczu ubraniach po chwili zrobiło się im tak zimno, że z trudem powstrzymywali szczękanie zębów.
Zapadła niczym nie zmącona cisza, dzwoniąca w uszach. Mijały kolejne minuty w nerwowym oczekiwaniu. Na każdy najmniejszy szelest czy mocniejszy powiew wiatru, którego odgłosy dochodziły z zewnątrz, wszyscy nerwowo chwytali za miecze.
Yngvild miała wrażenie, że minęły długie godziny. Z nieprzyjemnego, przerywanego przez dojmujące zimno półsnu wyrwał ją w końcu szelest przy drzwiach. Od przeciwległej ściany tuneliku odbił się snop światła. Przeszedł ktoś z pochodnią. Oboje przytulili się do ścian.
Tymczasem do pomieszczenia w milczeniu wchodziły kolejne osoby. Słyszeli stukot obcasów, raz czy dwa usłyszeli dźwięczne brzdęknięcie miecza o kamień. Po dłuższej chwili obecni w sali stanęli nieruchomo, bo hałas umilkł. W absolutnej ciszy gwardzistka usłyszała znajomy, znienawidzony głos.
- Witam was, siostry i bracia, w tą noc zwycięstwa. Ja, Anzelm Aubrycht, z łaski Indry Zwycięskiego komtur Najświętszego Zakonu Pana Słońca, mam zaszczyt rozpocząć spotkanie świętego Braterstwa. Mówcie.
Yngvild zgrzytnęła zębami za złością.
- Witajcie - odezwał się dźwięczny kobiecy głos - Ja, Eledhwen dar Kirian, księżna Kamieniecka, również mam dla was świetliste informacje. Stworzona przez kontrolowanego przez mnie alchemika trucizna została wypróbowana i przyniosła nadspodziewane efekty. Wywołuje nie tylko przenoszoną przez morowe powietrze epidemię, ale także tych, co umarli z jej przyczyny, zachowuje od rozkładu, dając ciałom iskrę żywotności. Trucizna ta stać sie może doskonałą bronią w rękach tych, co użyją jej właściwie. Ponad to - głos kobiety stał się bardziej zdecydowany - oświadczam, że z ogromnym trudem udało mi się prześledzić drzewo genealogiczne mego rodu. I potwierdzam raz jeszcze, na co mogę przedstawić wszelkie dowody, że w chwili obecnej syn mój, Amavet dar Kirian, jest jedynym i najbardziej uprawnionym spadkobiercą cesarskiego rodu.
Po dłuższej chwili ciszy odezwał się kolejny głos.
- Potwierdzam te informacje. Ja, Evryl hrabia Rasgalen, palatyn na Silberbergu, informuję, że jestem także w posiadaniu odtrutki na rzeczoną truciznę, która również zresztą została sprawdzona w moich kopalniach. Z radością przyjmuje informacje, że zwycięstwo jest bliskie. Oczekuję zatem, że Raegen w niedługim czasie odzyska niepodległość. Pod moimi rządami.
-Ja - na dźwięk tego głosu zadrżeli. Znali go doskonale – Velet Morren, porucznik cesarskiej Straży Pogranicza, informuje, że przeważająca większość placówek granicznych na wschodniej ścianie w dniu dzisiejszym została zniszczona. Obronę uniemożliwiły im sprzeczne rozkazy i liczne mistyfikacje. Placówka pod Silberbergiem ulegnie wkrótce. Komendant Thor Biarson został w dniu dzisiejszym zabity podczas akcji pod Dzikowcem. Informuję, że zgodnie z założeniami większość oddziałów granicznych jest w rozsypce, morale żołnierzy najniższe od lat. Zaręczam, że z radością przyjmą oni powrót prawdziwej władzy, jako szansę na przywrócenie im godności munduru. Oraz odpowiedniego żołdu.
- Ja, Haleth Linaven, w imieniu Gildii Kupieckiej informuję, że jesteśmy w posiadaniu odpowiedniej ilości zboża, aby po przejściu hord móc zapewnić przetrwanie tym, którzy na nie zasłużą. W pełni kontrolujemy także handel bronią i stalą z Morthaimem.
- Jestem Złoty Lis, sługa świętego ognia - zabrzmiał chrapliwy głos o ewidentnie obcym akcencie - Dziś ruszył hordy wzdłuż całej granicy i zniosły w niebyt cesarską obronę. Przed dwoma godzinami moi ludzie weszli do Kłodzka, które w tej chwili płonie. Za niespełna dwa tygodnie tak samo spłonie Styrgrad. W ogniu ofiary spłoną wówczas ci, którzy zawierzyli fałszywemu wodzowi i poszli za nim. Ja, prawowity wódz Iriów, wyprowadzę wówczas tych, którzy przetrwają z łaską świętego ognia.
- A więc dzieło oczyszczenia rozpoczęte - rozległ się głos komtura - Chwała niech będzie Indrze zwycięskiemu. Bracia i siostry, wczorajszej nocy bóg oddał w nasze ręce Draig-a- hern - komtur zrobił efektowną pauzę - Moc Styrii skupiona w tym przedmiocie jest bezpieczna w naszych rękach. Ci, którzy stali nam na drodze, nie żyją, bądź umrą wkrótce. Artefakt pozostanie bezpieczny w komandorii aż do jutra. W samo południe pod eskortą moich ludzi wyruszy bowiem do Styrgradu, by tam dopełniło się dzieło. Chwała niech będzie Indrze...
Ktoś podszedł do wylotu tuneliku, błysnęło światło pochodni. Yngvild i Arandir przylgnęli do ścian. Człowiek trzymający pochodnię jak na nieszczęście właśnie się schylił, poprawiając buta. Podnosząc głowę spojrzał prosto w oczy gwardzistki, w których odbiło się światło pochodni.
- Ktoś tu jest... !!! - zdążył krzyknąć, kończąc krzyk charczeniem, gdy sztych miecza elfa przebił mu gardło.
- Teraz!!! - rozległ się okrzyk chorążego. Ukryci za nasypem i w drugiej kazamacie wpadli na środek pomieszczenia. Szóstka ludzi w obszernych płaszczach z kapturami zachowała absolutny spokój. Komtur uśmiechnął się złośliwie. Yngvild, trzęsąc się z zimna i wściekłości, skoczyła w jego stronę. Wyciągną rękę i pchnięcie energii odrzuciło ją i kilka innych osób na kilka kroków. Rzuciła się z powrotem w jego stronę, ale drogę zastąpił jej porucznik. Kilka osób skoczyło na niego, ale musieli się cofnąć przed niewielką ognistą kulą. odziany w lisie futro szaman posłał kilka kolejnych kul prosto w atakującego go Riena. Szermierz zwinął się na podłodze z poparzoną twarzą.
- Jesteście bardziej szaleni niż sądziłem - syknął przez zęby komtur - Umrzecie tutaj! - na potwierdzenie swoich słów pchnął przed siebie ręką. Potężna fala energii rzuciła nimi o przeciwległą ścianę i nasyp, za którym kryli się uprzednio. Candice próbowała rzucać zaklęcia, ale każde kolejne było rozpraszane, zanim dosięgło kogokolwiek. Spiskowcy stanęli obok siebie w samy wyjściu kazamaty. Mogli swobodnie wyjść w każdej chwili. Yngvild rzuciła się raz jeszcze z mieczem w kierunku zakonnika.
- To ty, uparta gwardzistko - uśmiechnął się złośliwie - Nie dość ci było bólu wtedy? - wypuścił z dłoni lśniący pocisk, ale uskoczyła, tnąc płasko cięciem od lewej do prawej. Wściekłość w niej aż wrzała. Zadzwoniła klinga, komtur dobył swojej broni i w wyrazem triumfu na twarzy podniósł do cięcia.
Ale ostrze nie opadło. Za plecami spiskowców nieoczekiwanie wyrosły ciemne postacie. Komtur jękną i zapluł się krwią, sztych miecza Zibba wyszedł na kilka centymetrów poniżej mostka. Krasnolud wyszarpnął ostrze i splunął z pogardą.
- Cholera, ten był mój! - wrzasnęła ze złością gwardzistka.
- Bez prywaty mi tutaj! - odkrzyknął Hodo. Wpadł na porucznika, uderzając w zęby głowicą miecza. Ten runął do tyłu, trzymając się rękami za rozbita twarz.
- Cholerny zdrajco - warknął chorąży, poprawiając sztychem. Krew zalała oficerski karwasz z czerwonym znakiem smoka.
Sigbert zamaszystym cięciem pozbawił głowy szamana. Kulbert wpadając pomiędzy walczących samym impetem obalając odzianą w zielony aksamit wysoką kobietę. Ta uderzyła głową o kamienie i straciła przytomność. W ogólnym zamieszaniu gwardzistka przestała dostrzegać, kto kogo bije. Starła się z wysokim mężczyzną w aksamitnym płaszczu, ale zanim zdążyła go ciąć, padł uderzony przez kogoś z tyłu. Niewysoka kobieta w skromnym podróżnym stroju skuliła się pod ścianą zakrywając rękami głowę.
- Stać! - wrzasnął Hodo widząc Borysa zamierzającego się na nią szablą - Stać! - powtórzył - Tą weźmiemy żywą.
Ciężko dysząc zastygli nad ciałami zabitych, jakby nie mogli uwierzyć, że udało się pokonać tak potężne osoby. Yngvild stanęła nad ciałem komtura.
- Teraz jesteśmy kwita - mruknęła cicho.
- Przeszukać ich - rozkazał chorąży - I sprawdzić czy wszyscy nie żyją. Dobra robota, panowie – zwrócił się do Zibba, Sigberta i reszty odsieczy – w samą porę, bo już zaczynyało być krucho.
- Cholera - odezwała się Mija wskazując wysokiego mężczyznę na środku sali - To hrabia Rasgalen... Fein...
Borys podszedł i pochylił się nad ciałem.
- Jeszcze dycha - oświadczył i wpakował sztych w gardło lezącego - Już nie.
Mija odwróciła się ze wstrętem.
- Ta też jeszcze dycha! - krzyknął ktoś wskazując leżącą pod ścianą kobietę w aksamitach. Borys podniósł szablę.
- Stój! - zatrzymała go Yngvild, choć na pytający wzrok pozostałych nie była w stanie odpowiedzieć inaczej niż - nie godzi się ...- wiedząc, jak bezsensowny jest to argument. Hodo podszedł do kobiety, która szturchnięta przez Riga odzyskiwała przytomność.
- Nie zamierzam pozwolić jej przeżyć po to by mogła dalej knuć. Jej ród jest potężny, jeśli stąd wyjdzie, wymiga się karze.
- Hodo, jesteśmy w stanie wojny - odezwał się Kulbert - Obowiązują sądy doraźne, a ty jesteś najwyższy stopniem. Czy masz jakieś wątpliwości w kwestii jej winy?
- Przypomnij sobie umierających górników - przypomniała niespodziewanie Mona - Nie popieram samosądów, ale ona naprawdę zasłużyła na śmierć.
Hodo zmarszczył brwi.
- Eledhwen dar Kirian - zaczął.
- Parszywy psie, nie masz prawa mnie sądzić... - warknęła Eledhwen, podnosząc się.
- Z mocy nadanego mi prawa, w obliczu dowodów na twoje występki, na trucie niewinnych, a także na zdradę twojego kraju, skazuję cię na śmierć.
Chorąży skinął głową. Stojący za księżną Rigo podniósł miecz i błyskawicznym ruchem przejechał jej po gardle. Opadła bezwładnie na ziemię. Yngvild westchnęła ciężko.
- Co z nią? - wskazała na skulona pod ścianą druga kobietę.
- Związać - polecił.
- Co dalej? - odezwała się Mija - Słyszeliście wszyscy. Kłodzko padło, kapitan nie żyje...
Hodo uśmiechnął się.
- Oni najwyraźniej nie wiedzieli, że hordy zawracają. A jutro, w południe, artefakt opuści komandorię. To oznacza, że mamy szansę oszczędzić sobie zdobywania zakonnej twierdzy. Jak dla mnie to znakomita wiadomość.
Gdy wracali, właśnie wschodziło słońce. Gdy wyszli na otwarty teren, zobaczyli ciężkie wiszące nad Górami Srebrzystymi chmury. Ale spod nich złocistoróżowy blask oświetlał równinę. Yngvild wciągnęła w płuca chłodne powietrze, zapach mokrych traw i niedawnego deszczu.
- Wreszcie coś zaczęło się udawać - odezwał się idący obok Hodo. Spojrzała na niego, ale nie odpowiedziała. Wschodzące słońce powoli przywracało jej nadzieję.

***
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Alathien

Wysłany: 08-08-2007, 22:08   

most w nocy-rzucałam zaklęcia ze "wzgórza" w tym iluzje płonących strzał która pięknie zadziałała xD i przejęcie kontroli nad umysłem pod wpływem ktorego Off, zdaje się, zrobił bardzo powolny atak na sowoich współplemieńców.
braterstwo-razem z Vartanisem i Borysem siedzieliśmy w bocznej kazamacie, z stysfakcją dobiłam komtura (chodź nie jestem pewna, czy to było pierwsze dobicie ;p)

komturia-podawałam strzały Nalowi. Siedziałam na dziedzincu z pozostałymi magami, przeszłam fosą do tunelu, w tunelu spotkałam wampira który zaraz potem zginął. W kazamacie Edryk powiedział mi, że ma Dreigaherna i wybiegliśmy na dziedziniec, tak zawołałam Borysa i Roga, by poszli ze mna na patrol na druga stronę fosy, zobaczyć, czy nikt nie chce zajśc nas od tyłu i uciekamy. Potem, cieszenie się zrobieniem reszty w jajo w białym domku :D a gdzy nas złapaliście to by wam "udowodnić", że nie potrzeba mi rąk żuciłam zaklęcie, tyle, że zaczęto mnie okładać mieczami gdy mówiłam formółkę po polsku, Shamaroth "ogłószył" mnie z całej pety buzdyganem... :-P I cały czas latałam z półtorakiem, bo strzał nie miałam ;P

[ Dodano: 2007-08-08, 20:09 ]
haha, napisałam to zaraz po wstawianiu tego po Indi ;p
 
 
Ziemowit
[Usunięty]

Wysłany: 08-08-2007, 22:20   

Opowiadania mocarne. Kurde wezme to zbiore do kupy zaprojektuje okładke i wio na rynek z opowiadankiem. Wypasik ja tam zastrzeżeń nie mam bo według mnie czasem małe zmiany dobrze działają na całość :P

Co do komturii: To z poczatku na prawej stronie byłem ja jako dowodzący Grzesiu jako pomocnik i Sigmar i Domestos jako mięcho armatnie :P niestety opór był zbyt duży wię przybyło wsparcie.
Poprawiam Grzesia, to ja wchodzilem z nim do góry do Elin (nie domestos) bo pamietam jak musiałem chłopaka podtrzymywać żeby na dól nie zleciał.
Po zdobyciu prawego przyczółka Oktaw z2-3osobami poszedł zejściem na dziedzińiec Chochoła a reszta ekipy pokulała się do wejścia kazamaty.
Indi, pamiętam jeszcze twój malowniczy upadek jak po wyrzuceniu petardy zrobiłaś jeden krok do tyłu za dużo :P

[ Dodano: 2007-08-08, 20:41 ]
Pozatym Indii nie chce nic mówić ale po luźnym wrzuceniu tego do worda dostaję się bagatela 76!!! stron tekstu
Ostatnio zmieniony przez Ziemowit 08-08-2007, 22:25, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 23:24   

Nie no, bez komentarza Indi :)
Choć w tym kawałku brakowało mi czegoś co było w poprzednich. Ale głowy nie dam. To nie zmienia faktu, że czekamy na więcej :)
 
 
Grettir

Wysłany: 08-08-2007, 23:26   

Racja Ziemowicie ;) Indi, Borys z dozą satysfakcji mówi, iż to on zabił porucznika ;-)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-08-2007, 23:47   

Borys nie mógł tego do cholery wcześniej powiedzieć? :D :P

Ziemowit, u mnie jest jednakoż 69 stron :P No przepraszam :P Zostały mi dwie sceny do opisania.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-08-2007, 23:53   

Czy ktoś poza mną głosuje za tym, żeby coś z tych 69 stron Indiany i iluś stron innych osób stworzyć? :)
Gdyby popoprawiać błędy, możnaby było stworzyć swego rodzaju ksiazkę, która uważam byłaby oryginalna, bo wplecione w opowiadanie Indiany mogłyby być pamiętniki Abla etc. Albo poprostu co rozdział ten sam motyw pisany z innej perspektywy :)
(ja wyjezdżam więc nie napisze nic przez ponad tydzień)
 
 
Grettir

Wysłany: 08-08-2007, 23:55   

Borys myślał, że jeśli kłócił z Yngvild, o to czemu uderzył dwa razy i zabił porucznika to Yngvild pamięta ;-)

[ Dodano: 2007-08-08, 21:56 ]
jestem za !
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 08-08-2007, 23:58   

Apff do dupy :P Kto to bedzie czytał ?
 
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 09-08-2007, 00:03   

wietnamczycy z Balcerka :D Borys,czy Twoje zdjecie jest z aparatu Candice:>? to wez ja tam pogon zeby wrzucila fotki :D
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 09-08-2007, 00:03   

Coraz bardziej zaczynam rozumieć niechęć Indi do puszek. :angry:
Żebyś wiedział, ze ja chętnie kiedyś do tego usiade i przeczytam. Napewno chętnie przeczytaja to Ci któzy nie czytali na forum np Sigmar. Poza tym jest to świetna pamiątka. Ty... Ty.... Ty puszko jedna! :angry: :roll:

;-)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 10