Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Opowiadanie
Autor Wiadomość
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 09-08-2007, 00:04   

Illima napisał/a:
Ty puszko jedna!



u,ale go pojechales... oby ZAMKNĄŁ sie w sobie xD albo moze zespawal?


ja jestem za drukowaniem!
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 09-08-2007, 00:08   

Hodo napisał/a:
Apff do dupy :P Kto to bedzie czytał ?


W sumie ma rację, kto to będzie czytał? Kto chce, to sobie wydrukuje i wymiesza co tam chce.

Cytat:
Illima napisał/a:
Ty puszko jedna!


Cytat:
u,ale go pojechales... oby ZAMKNĄŁ sie w sobie xD albo moze zespawal?

Ognisko pod puszką? Może w końcu sprawdzimy ten czas ewakuacji... :P ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Illima 
Dyrektor Instytutu Alchemii

Skąd: Wrocław
Wysłany: 09-08-2007, 00:16   

Czuje się niepocieszony. No tak, komuby chciało się to robić :P
 
 
Abel 

Wysłany: 09-08-2007, 00:18   

I odpowiedziałeś sam sobie...
Opowiadanie ładne, w końcu wiem wszystko i nie czuję się aż tak przygłupi...
 
 
Alathien

Wysłany: 09-08-2007, 13:41   

Shamaroth_Glupi napisał/a:
to wez ja tam pogon zeby wrzucila fotki

No, Grzesiek "pogonił" mnie i oto sa fotki :mrgreen: :
http://picasaweb.google.pl/Alathien/Opole200702
 
 
Rigo 
Mroczny Strażnik Rosołu


Skąd: Wrocław
Wysłany: 09-08-2007, 14:59   

opowiadanie jak zwykle cacy :-D
jeden mały szczególik to taki że podczas akcji z braterstwem to byłem w bocznej komnacie z edrykiem i Moną a nie z Sigmarem, Zibbem i Kulbertem
 
 
 
Varthanis 
Nekromanta z Północy


Skąd: Wrocław
Wysłany: 10-08-2007, 00:14   

tu na lisim Candice walnęła grad strzał

rzuciłem paraliż na komtura, delektując się jego powodzeniem :D pierwszy (masowy) się nie udał :P
_________________
Jag tog mitt spjut jag lyfte mitt horn.
Fran hornets läppar en mäktig ton.
Hären lystrade marscherade fram.
De gav sig mitt liv, bergets stamm!

Dobry elf to martwy elf.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 11-08-2007, 03:36   

***
Yngvild obudziła się z uczuciem gryzącego niepokoju. W placówce panowała jeszcze absolutna cisza, wszyscy najwyraźniej wciąż jeszcze odsypiali kolejną ciężką noc. Gwardzistka nie potrafiła przypomnieć sobie niemiłego snu, ale nie miała ochoty zasypiać ponownie. Wstała z zamiarem zmoczenia twarzy w lodowatej wodzie w umywalni. Cicho przeszła przez pustą salę karczmy. Gdy weszła na schody, do jej uszu dobiegł szept. Zatrzymała się. Dostrzegła ich dopiero po dłuższej chwili, przytulonych do siebie przy szerokim pniu starej czereśni. Uśmiechnęła się. Fakt, że coś łączyło długowłosą półelfkę i kozaka, zdążyła się już połapać. Nie chcąc przeszkadzać, zawróciła ... i zderzyła się z idącym do góry Rigiem. Najemnik był od niej sporo wyższy i cięższy, więc prawie upadła.
- Wybacz – odezwał się najwyraźniej zakłopotany.
- Nic się nie stało – uśmiechnęła się – I tak mam dług u ciebie.
- Tak?
- Wczoraj rano wyglądałeś jakbyś chciał mnie zabić, a po południu uratowałeś mi życie - odparła – Chyba jeszcze nie zdążyłam ci podziękować. Choć to zaiste nie powód, żeby na mnie wpadać.
- Nie ma za co – powiedział, patrząc na nią badawczo – Zwykły odruch.
Nie była pewna czy miał na myśli pomoc towarzyszowi z oddziału czy reakcję na jej wczorajszą pobudkę w karczmie.
Zeszła na dół. Ludzie powoli zaczynali się budzić.

Byli gotowi godzinę przed czasem. Po dłuższej analizie mapy wniosek był jeden – z komandorii prowadziła tylko jedna droga, której mogli być pewni. Droga ta dochodziła do Bramy Polowej i dalsza trasa konwoju była niewiadoma. Plan był prosty. Pułapka na Bramie, otoczenie konwoju. Zaklęcie oślepiające lub paraliż, aby uniemożliwić zakonnikom rzucanie zaklęć. Przejęcie artefaktu. Plan miał jednakoż kilka słabych stron. Nie wiedzieli jak liczna będzie eskorta. Poza tym, artefakt teoretycznie powinien być w ochronnej skrzynce, a oni nie mieli medalionu, który by ją otworzył.
Postanowiwszy problemy rozwiązywać na bieżąco, ruszyli na Bramę. Ponad dwudziestoosobowy oddział podzielili się na grupy, rozlokowując je tak, by zablokować każdą możliwą drogę ucieczki, a szczególnie drogę na powrót do komandorii. Na samej Bramie zostały osoby posługujące się magią. I Mona, dysponująca drogo zakupionym proszkiem, który po zetknięciu z ogniem dawał oślepiający błysk.
Yngvild przez cały poranek czuła się jak kłębek nerwów, ale teraz siedząc za załomem stoku na Bramie, czuła się całkowicie spokojna. Jak przed każdą decydującą walką. Bo za chwilę wszystko miało się rozstrzygnąć...
Rozległ się huk i , niemal równocześnie, tnący uszy wrzask Miji. Zerwali się biegiem do miejsca zasadzki. Magowie rzucali jakieś zaklęcia, ale nie zwracała na nich uwagi. Kilkoro ludzi w czerwonych tunikach desperacko broniło się na ścieżce. Yngvild wzrokiem poszukała osoby niosącej znaną jej skrzynkę. Zanim dobiegła, kobieta niosąca artefakt nie żyła, podobnie jak jej towarzysze.
- Cholera, trochę łatwo poszło... – odezwał się Kulbert wśród ogólnego milczenia.
- Nikt z nich nie rzucił żadnego zaklęcia... – dodał Varthanis, rozcierając palce. Mona otrzepywała ubranie lekko osmalone przy wybuchu.
- I trochę ich mało jak na eskortę artefaktu tego formatu co Draig – a – hern. Otwórzcie skrzynkę – rozkazała Mija. Kilka osób przyklękło, próbując na siłę otworzyć wieczko. W środku coś zagrzechotało.
- Chwila- odezwał się Kulbert, przykucając przy ciele jednego z zakonników, który wydawał się przewodzić małemu oddziałkowi – To może się przydać...- rzekł zdejmując mu z szyi znajomy ciężki medalion z zielonkawym kamieniem. Po włożeniu w wycięcie otwarli skrzynkę. Na dnie spoczywało sporej wielkości dłuto. Artefaktu nie było.
- Psiakrew – warknął Hodo, ale bez specjalnego zdziwienia – Z pozdrowieniami zza grobu od komtura.
- Pytanie brzmi „dla kogo?” – rzekła Mija – Dla nas? Czy dla odbiorców w Styrgradzie?
- Wygląda na to, że Zakon chciał zrobić w jajko nawet swoich kolegów z Braterstwa – dodał Kulbert – A przy okazji zakpił z nas.
- Pytanie brzmi – odezwała się Yngvild – czy w ogóle zamierzali go wysłać z komandorii? Czy ci tutaj byli wyłącznie wabikiem i pójdzie następny konwój, na który warto tu poczekać? Czy może w ogóle Zakon nie zamierza artefaktu nigdzie wysyłać. A może po tym, jak komtur nie wrócił, zmienili plany?
- To bez sensu – wtrąciła nagle Candice. Wszystkie oczy zwróciły się na nią – My tu stoimy i myslimy, a cenny czas ucieka. Najprawdopodobniej artefakt wciąż jest w komandorii. Trzeba tam iść i...
- I co, oblegać ją..? – zapytał Hodo z wahaniem.
- A choćby – zawołał zadziornie kozak – Co jest, chorąży? Sądzisz, że nie damy rady?
- Sądzę, że ostatnio nie daliście rady – odparł kwaśno choraży.
- A tam – zbagatelizował kozak ze złośliwym błyskiem w oku– może mieliśmy mniejszą motywację....
Hodo zrobił gest, jakby chciał go trzasnąć w łeb, ale się powstrzymał. Spojrzał poważnie po twarzach reszty oddziału.
- Wiecie, na co chcecie się porwać?
- Ja wiem – powiedziała Yngvild tonem, który świadczył, że już zdecydowała – I idę.
- Trzeba to w końcu skończyć – niespodziewanie poparł ją Rigo – Odebrać artefakt, albo zginąć próbując – gwardzistka spojrzała na niego, zdziwiona nagłym wybuchem desperackiego patriotyzmu. Ale inni byli podobnego zdania.
- Hmmm, to naprawdę potężny przeciwnik – uśmiechnął się radośnie Rien – Znakomicie!

Oddział w komplecie ruszył truchtem pod górę. Prawie w komplecie, bo od rana nie było z nimi małego fałszerza i nikt nie wiedział, gdzie się podział, zaś wicehrabia Rasgalen po nocnej bitwie miał połamane kości i leżał w strażnicy. Po kilku minutach dotarli na krawędź fosy i zrozumieli.
Na dziedzińcu stali zakonnicy i najemnicy cywilni. Kilku trzymało łuki. Na wyższych wałach fortu stali kolejni. Wszyscy gotowi na przyjęcie ataku. Gdy oddział wszedł na płaszczyznę przed wejściem na fort, przywitała ich salwa łuczników.
- Psiakrew, czekają na nas – krzyknął Hodo, kryjąc się za wałem.
- Przesyłka w skrzynce była dla nas – dodała Mija – Cóż, teraz dopiero okaże się, ile jesteście warci, cesarscy Strażnicy Pogranicza.
Chorąży zmierzył ją zimnym jak lód spojrzeniem.
- Kulbert! Obieżyświat! Yngvild! Do mnie! – zawołał.
Podbiegli, osłaniając się tarczami. Podszedł także Arandir, a za nim większość oddziału, kuląc się za wałem.
- Z lewej strony jest wejście – uprzedził pytanie chorążego – Kiedy usiłowaliśmy was wyciągnąć, pokazywał je nam kapitan. Trzeba zejść na końcu fosy po ścianie na dno i przez malutki tunelik można dostać się do środka.
- Trafisz tam?
- Ja trafię – wtrącił się Obieżyświat – Pewnie, że jest wejście. Ale nie wejdą ludzie z tarczami czy jakąś duża bronią.
- Pójdą lekkozbrojni. Najlepiej magowie zdecydował chorąży – Osoby, które bez problemu poradzą sobie z wrogiem w ciasnym pomieszczeniu.
- Nic z tego, Hodo – wtrącił Varthanis – Przerabialiśmy to ostatnim razem właśnie. Komandoria jest obłożona całkowitą blokadą magiczną, nie da się tam rzucić żadnego zaklęcia za wyjątkiem kapłańskich. Magia jest więc bezużyteczna.
- Nie każda magia – wyszczerzyła się Mija Pendragon - Ja mogę pójść. Ale jak już tam wejdę, to nie zamierzam za was zdobywać fortu...
- Ja pójdę – dodał elf – Daj mi Miję, skrytobójcę, Edrica, Illimę... I Obieżyświata. Damy sobie radę.
Chorąży potwierdził skinieniem.
- Kulbert, wyślijcie zwiad w prawą stronę, sprawdźcie możliwości – rzekł - My odczekamy chwilę i przypuścimy pozorny szturm na główne wejście, aby odwrócić uwagę od tych w tunelu.
- Nie damy rady zdobyć tej ściany... – jęknął Gadjung, patrząc na strome wejście na forteczny dziedziniec – Wybiją nas...
- Oczywiście, że nie damy rady wejść tam szturmem – odparł Hodo – Ale odwrócimy uwagę i zajmiemy przynajmniej kilku z nich tak długo jak się da. Dopóki ci, którzy pójdą bokami, nie wejdą na fort.
- Jest wejście, panie chorąży – zameldował Kulbert – Stroma ścieżka na sam górny wał. Zgłaszam się na ochotnika – wyszczerzył zęby – proszę pozwolić mi poprowadzić tamtędy atak.
- Znakomicie – uśmiechnął się lekko krasnolud – Rigo. Borys. Sigmar. Gadjung. Sigbert. Na mój sygnał zaczniecie atak. Arandir, ile minut potrzebujecie na zejście do tego tunelu?
- Dziesięć powinno wystarczyć – odparł elf poprawiając ułożenie szabli – Do zobaczenia na dziedzińcu – uśmiechnął się i ruszył biegiem ścieżką wzdłuż fosy. Wyznaczeni do jego oddziału pobiegli za nim, pochyleni w obawie przed ostrzałem z dziedzińca.
Tymczasem Neil i Candice ulokowali się wygodnie za sporym pniem drzewa, skąd raz po raz wypuszczali strzały na dziedziniec, raz po raz rozlegał się tam okrzyk bólu i przekleństwa.
Oddział Kulberta zszedł do fosy i czekał na sygnał. Hodo spojrzał na tych, którzy zostali do szturmowania głównego wejścia.
- Cholera, gdzie jest Zibbo?
- Kulbert zabrał go ze sobą... – odpowiedział niepewnie Shamaroth – Ciężko będzie...
- Jak diabli – odparł chorąży – Do fosy!
Zeskoczyli ze stromej skarpy i od razu przywitał ich grad strzał. Z sykiem poszybowały w ich stronę kule z trującymi oparami. Odbili kilka, przed pozostałymi musieli odskakiwać. Hodo machnął ręką do czekającego na górze Jarlosa, ten zerwał biegiem w kierunku oddziału Kulberta. Za plecami walczących do fosy zeskoczyła Mona z torbą leczących eliksirów.
- No dobrze - westchnął chorąży – Teraz pozostaje jak najdłużej zająć tych, co stoją na dziedzińcu. Naprzód!
- Jasne! – wyszczerzył się entuzjastycznie Rien, ruszając przez fosę. Jęknęły cięciwy. Groty z głuchym stukotem uderzyły w powierzchnie tarcz. Z ich strony wału syknęły lotki i jeden z najemników zakonnych osunął się na ziemię. Tarczownicy podeszli do wału. Kolejna kula rozniosła trujące opary na dnie fosy, ruszyli więc szybciej do góry, trzymając tarcze niemal nad głowami. Z prawej flanki dobiegły ich wrzaski i odgłosy walki. Oddział Kulberta wdzierał się na wały. Ich krzyki zagłuszył potężny huk obalającego pocisku, rzuconego do fosy. Impet fali uderzeniowej rzucił nimi o ścianę i zwalił z nóg. Zanim zdążyli się zasłonić, łucznicy wypuścili kolejną salwę. Jedna ze strzał trafiła Shamarotha w bok, zrzucając ze skarpy. Hodo zaklął i ruszył do góry. Długie miecze zadzwoniły o okutą krawędź krasnoludzkiej tarczy, chorąży ciął najbliższego zakonnika po nogach i wskoczył na dziedziniec.
- Ruszcie się! – wrzasnął, widząc, że został sam naprzeciw kilku napastników. Rien, który szedł zaraz za nim, spadł na sam dół, cięty przez bark. Na dziedziniec udało się dostać gwardzistce, ale nie zdołała nawet podnieść się, gdy zaatakowało ją dwóch najemników. Tarcza okazała się zbawienna. Skuliła się za nią, cięła jednego w górę pionowym cięciem skierowanym w krocze, po czym wstała, gwałtownym pchnięciem tarczy obalając drugiego. Ale sytuacja nadal była beznadziejna. Za plecami mieli krawędź dziedzińca i dno fosy dziesięć metrów niżej. Przed sobą ośmiu przeciwników. Kolejnych trzech sprawnie powstrzymywało Riena i Shamarotha przed wejściem na górę.
- Wycofujemy się – krzyknął Hodo, robiąc krok w stronę zejścia. Nie zdążył, oddany z potężnego łuku strzał rzucił nim do tyłu o pień drzewa. Stojący najbliżej zakonnik doskoczył do niego, ale nadział się na sztych krasnoludzkiego miecza.
- Łap! – krzyknęła gwardzistka, rzucając w jego stronę wydobyty z sakwy eliksir leczący. Malutka buteleczka poszybowała w powietrzu, odbiła się od pnia i spadła do fosy. Oboje zaklęli równocześnie, tymczasem następna strzała wbiła się z hukiem w pień drzewa obok głowy chorążego. Yngvild zaklęła raz jeszcze i wypróbowanym sposobem trzasnęła najbliższego zakonnika krawędzią tarczy w pysk, po czym przyklęknęła przy krasnoludzie osłaniając go od kolejnych strzał.
- Schodź na dół! Nie musisz.... – stęknął, łamiąc wystającą z zakrwawionego barku brzechwę.
- Jasne, że nie muszę. Teraz jesteśmy kwita – odparła, z trudem odbijając ciosy – Rusz się! – jeden z zakonników potężnym kopniakiem w tarczę wytrącił ją z równowagi, zachwiała się i poczuła ukąszenie strzały powyżej prawego biodra. Syknęła z bólu. Silny cios wielkiego miecza powalił ją na ziemię. Właściciel ciężkiego refleksyjnego łuku stanął nad nią z napiętą cięciwą. Wciągnęła powietrze, spodziewając się strzału.
- Wiesz, co to znaczy łuk? – zapytał filozoficznie z bezlitosnym uśmiechem, napinając broń mocniej. Syknęły lotki. Ale nie przed nią, tylko nad jej głową. Posłana zza fosy strzała Neila trafiła prosto w krtań, łucznik zabulgotał i opadł na kolana, fala krwi z ust zalała mu ubranie.
- Wiem! – mruknęła Yngvild. Nie miała czasu zastanawiać się nad własnym fartem, kolejni zakonnicy już nadbiegali. Zeskoczyli oboje na dno fosy, Mona dobiegła do nich z eliksirami.
- Trzeba tam wrócić – sapnęła Yngvild, gdy eliksir zasklepił powierzchniową ranę – Ale mało nas tutaj jest...
Po lewej stronie głównego wejścia rozległ się rumor kamieni. Zza tarcz dostrzegli Dinima, Illimę, Obieżyświata i Edrica, przemykających pod ścianą fortu. Rumor usłyszeli też zakonni i po chwili do fosy poszybowały kule dymne i pociski obalające. Biegnąc niemal zygzakiem grupka dołączyła do tarczowników.
- Nie przejdziemy tunelem – wysapał Obieżyświat, blady jak ściana.
- Gdzie Arandir?! – zapytała Yngvild, pełna najgorszych przeczuć – I Mija?
- Wciągnęło ich! – krzyknął Dinim – W tunelu coś było!
- Jakie coś, do cholery?! – zirytował się Hodo – Trzeba było to zabić i iść dalej!!
- To był potwór jakiś – zawtórował mu Edric – Wciągnął Arandira, a potem bardkę. Jak elf nie dał mu rady...
- Musicie tam wrócić ...
- Mowy nie ma!!! – krzyknęli niemal równocześnie – Już wolę szturmować wały – dodał Obieżyświat.
- Kulbert prosi o posiłki! – krzyknął z góry Jarlos, najwyraźniej pełniący funkcję kuriera między oddziałami. Hodo zaklął nieładnie.
- Illima, zostajesz, reszta zasuwać fosą na prawą flankę! Biegiem!
Szanse wdarcia się na fort znacząco zmalały. Nie mieli szans wejścia na tyły tunelem, w dodatku stracili potężnego wojownika i bardkę – jedyną osobę, której moc magiczna miała szansę na forcie działać. Ostatnia nadzieja była w uderzeniu prawego skrzydła. Ale to była niewielka nadzieja.
- Jasny szlag – mruknął Hodo ilustrując nastrój większości niewielkiego oddziału – Spróbujemy jeszcze raz.
Kula dymna, która upadła obok z sykiem i gwizdem, przyspieszyła tylko decyzję. Tarcze znów poszły w górę. Znów syknęły lotki, posypały się drzazgi i iskry. Krok za krokiem przeszli pod skarpę. Na wąskiej ścieżce mogli zmieścić się tylko jeden za drugim. Widząc, jak kolejne osoby zsuwają się po ciosach mieczy, Yngvild zeskoczyła ze ścieżki i łapiąc się korzeniu ruszyła do góry po skarpie. Ale trzymanie korzeni wykluczało użycie miecza, jedyne co mogła zrobić, doszedłszy na górę, to trzymać tarczę nad głową, usiłując nie dać się zrzucić, i liczyć na celny strzał Neila. Ale łucznik najwyraźniej tym razem nie trafił.
Z prawej strony usłyszeli okrzyk triumfu. Ale nie sposób było rozpoznać, czy to ludzie Kulberta czy zakonni krzyczą. Yngvild spojrzała na prawy wał i dostrzegła czerwone szarawary Borysa, a po chwili Riga i Obiezyświata biegnących górą.
- Wdarli się!! – wrzasnęła do Hoda. Usiłując utrzymać równowagę, machnęła mieczem celując w nogi stojących nad nią najemników. Jeden upadł, trafiony, reszta zaczęła wycofywać się. Rien, który wpadł na dziedziniec wielkim susem, wykonał piękny zamach obalając równocześnie dwóch stojących najbliżej przeciwników. Korzystając z odrobiny miejsca, gwardzistka wskoczyła na dziedziniec, dołączając do szermierza. Za Rienem wpadli ież Hodo i Sham, a za nimi Illima, który, radośnie wymachując dwoma mieczami, zignorował szereg i rzucił się pomiędzy przeciwników. Z góry wału dobiegały wrzaski i rzucane w bezładzie rozkazy. Po chwili ujrzeli na górze Kulberta, zbiegającego poterną wraz z Rigiem. Z kazamat na dziedziniec wybiegło kolejnych kilku zakonników i na dziedzińcu umarli dogonieni przez Obieżyświata i Zibba. Wejściem po skarpie na dziedziniec wpadł Neil, Candice i pozostali. Borys, zbiegając z górnego wału wrzasnął z dzikim triumfem.
- Wycofać się! Do kazamaty! – krzyknął jeden z zakonników, zbierając wokół siebie pozostałych przy życiu.
- Do kazamaty! Do kazamaty! – powtórzyli kolejni. Na dziedzińcu pojawiło się jeszcze kilku, szaloną szarżą przebili się przez stojących w rozproszeniu cesarskich i dobiegli do wejścia widniejącego tuż przy zejściu poterny w lewym wale fortu. Po chwili z wejścia dosłyszeli kilka inkantacji.
- Kryć się, ognista kula! – wrzasnął Varthanis, rozpoznając słowa. Na potwierdzenie jasna kula płomieni rozbłysła naprzeciw wejścia.
Przykleili się do ścian po bokach kazamaty, bo z wejścia zaczęły dodatkowo świstać strzały i kule dymne. Neil skryty za wałem poterny, posyłał w otwór strzałę za strzałą. Raz po raz rozlegał się okrzyk bólu. Stojący najbliżej próbowali atakować ukrytych w wejściu cięciami zza węgła, ale po kilku ładunkach obalających musieli się odsunąć. Jeden z zakonników posłał w ich kierunku włócznię, grot z brzdękiem odbił się od kamieni muru i upadł pod nogami Yngvild. Gwardzistka podniosła ją, podbiegła naprzeciw tunelu i z rozmachem cisnęła w wejście. Czyjś krzyk potwierdził trafienie, ale równocześnie rozległ się huk pocisku obalającego. Zdążyła osłonić się tarczą, ale impet uderzenia rzucił ją kilka kroków wstecz. A po owych kilku krokach kończyła się krawędź poterny. Straciwszy grunt pod nogami Yngvild z łomotem poleciała na dziedziniec i uderzyła plecami o pień. Stojący obok Neil rzucił się z pomocą.
Tymczasem na górze ktoś posłał do tunelu jedną z ostatnich dymnych kul, które swego czasu najemnicy hrabiego zdobyli u alchemika. Zakotłowało się i zakonni cofnęli się. Z okrzykiem triumfu cesarscy ruszyli do tunelu. Za wejściem przywitał ich mrok, pogłębiany jeszcze przez opary. Biec się nie dało, strome zejście było śliskie i wąskie. Widząc na końcu zejścia światło, ruszyli powoli w tamta stronę, gotowi na atak. Ale ten nie nastąpił. Nie zatrzymywani weszli do dużej kazamaty, której sklepienie niknęło w ciemności, spowite oparami i dymem. Na końcu pomieszczenia stało kilkoro zakonników, skupionych wokół oświetlonego nienaturalnym światłem ołtarzyka. Jeden z nich podszedł powoli do środka sali.
- Ściana ognia – rzekł tonem rozkazu wykonując gest wskazujący linię w poprzek kazamaty. Przez całą szerokość sali pojawiła się ściana płomieni, dobywający się z nich czarny dym powoli gromadził się pod sklepieniem. W migotliwym świetle dostrzegli uśmiech zakonnika, najwyraźniej recytującego inkantację.
- Stawać w szereg! – rozkazał Hodo, tarczownicy stanęli mrużąc oczy od blasku ognia – Łuki, za nami! Zwiad! Sprawdzić tamto wejście! – krzyknął, wskazując widniejący w prawej ścianie czarny otwór. Candice i Jarlos pobiegli do wejścia. Neil wycelował znad ramienia tarczowników, strzała ze świstem przecięła powietrze, z brzdękiem wbiła się w ognistą barierę. Po drugiej stronie usłyszeli łomot padającego ciała. Neil uśmiechnął się z triumfem. Ale uśmiech zamarł mu na ustach.
Do płomienistej ściany podeszli pozostali zakonnicy.
Rien krzyknął. Przez szereg przetoczył się jęk przerażenia i grozy. Bo po drugiej stronie płomieni stali Arandir i Mija. Ogień jasno oświetlał ich zmienione w obłędzie twarze i zastygłą na szyjach krew. Yngvild zrozumiała.
Odwróciła się do swoich, ale już było za późno.
- Nie! – wrzasnęła, czując, jak ogarnia ją panika – Nie! Panujcie nad sobą!
Odwróciła się z powrotem do ściany ognia i zobaczyła, jak dwoje jej towarzyszy bez szwanku wchodzi w płomienie i przekracza barierę. Od bocznego wejścia rozległ się wrzask przerażenia, Candice wypadła stamtąd biegiem, przewracając się o leżące w wejściu kamienie. A za półelfką szedł ktoś jeszcze. Yngvild natychmiast poznała kocie ruchy i upiorny uśmiech, prezentujący drobne szpiczaste kły.
- No i wróciliście – szepnął sycząco. Yngvild poczuła jego słowa aż w tyle czaszki. Większość oddziału w panice cofnęła się pod kamienną ścianę kazamaty, kilka osób stało jak zahipnotyzowani na środku.
- On...! On był w tunelu...! – jęknął Illima.
- Do mnie... – szepnął wampir niemal pieszczotliwie w całkowitej ciszy.
- Nie! – Yngvild cofała się, wbrew swojej woli niemal, odczuwając potęgę wampirycznej hipnozy. Nie wiedziała, kogo bardziej chciała powstrzymać tym krzykiem, swoich towarzyszy czy siebie – Nie! Stać!
Nie pomogło. Pierwszy skoczył Rigo, z potwornym uśmiechem, który widziała na jego twarzy tamtej feralnej nocy. Obalił pierwsze dwie osoby, usłyszała chrupnięcie. Za nią zaatakował Borys, odwróciła się, odpychając go tarczą. Dostrzegła jeszcze Hoda, który walcząc ze sobą osunął się na kolana pod ścianą. Wampir szedł do niego powolnym krokiem, usłyszała szept, ale nie mogła rozróżnić słów. Krasnolud skulił się, jak uderzony, ale po chwili podniósł się. Dostrzegła w jego oczach ten sam obłęd.
- Nie... – powtórzyła z rozpaczą rezygnacją. Ale nie miała czasu na rezygnację. W kazamacie zakotłowało się, ci, których objęła niegdyś moc wampira, rzucili się na towarzyszy. W półmroku zresztą nie sposób było rozpoznać, kto z kim walczy. Yngild usiłowała dostrzec wampira, jego wysoka postać górowała nad walczącymi, zresztą miejsca, gdzie przechodził, znaczyły pełne przerażenia wrzaski. Rzuciła się w tamtą stronę, ale drogę zastąpił jej Rigo.
- Wybacz .. – szepnęła, zanurkowała pod jego mieczem i potężnym poziomym cięciem uderzyła w brzuch. Najemnik zawisł jej na klindze.
- Abel! – wrzasnęła, gdy dostrzegła w ciemności jasną koszulę chana – Sztylet!
Mag podbiegł do niej, po sekundzie podbiegł także Shamaroth, a za nim Rien, z owiniętym wokół pięści znanym już srebrnym łańcuszkiem. Yngvild spojrzała podejrzliwie na krasnoluda, ale był najzupełniej przytomny. Nie zastanawiając się nad przyczyną jego nagłej odporności, ruszyła w kierunku wampira.
- Musicie go obalić i przytrzymać srebrem – słyszała za plecami instrukcje Shamarotha – tak długo, aż uda mi się wypowiedzieć egzorcyzm!
Nie marnując czasu na potwierdzanie rzucili się na wampira. W tłoku nie miał jak odskakiwać, cięcie miecza Yngvild dosięgło go niemal natychmiast. Abel, który również był nad podziw odporny na wezwanie wampira, poprawił saberą, a drugą ręką ciął sztyletem. Trafił, zasyczało, wampir wrzasnął ze złością i skoczył na nich, ale zatrzymał go Rien, uderzeniem pięści z pełnego zamachu trafiając go w szczękę. Srebrny łańcuszek odcisnął wypalony ślad na skórze. Wampir odskoczył, trzymając się za twarz. Wpatrując się w Abla wyszeptał kilka niezrozumiałych słów. Mag znieruchomiał, po czym osunął się na kolana, obezwładniony hipnozą. O klęczącego potknął się Illima, cofając się w pośpiechu przed atakującym Borysem. Sham kopniakiem posłał kozaka kilka kroków wstecz.
- Łap sztylet! – wrzasnął do Illimy, który o dziwo, natychmiast zorientował się o co chodzi. Rzucił jeden z mieczy, wyrwał z ręki chanackiego maga sztylet i skoczył na wampira. Yngvild dołączyła do niego, atakując serią ciosów, a kończąc wypróbowanym pchnięciem tarczy. Wampir zachwiał się, zatrzymawszy się na czyichś plecach. Uderzyli równocześnie, Rien pięścią, Illima sztyletem. Wampir runął na ziemię, ale nie przestali uderzać. Shamaroth stanął nad nim z buzdyganem w jednej ręce, a drugą wzmacniając słowa inkantacji.
- Vere mallum, vere anes! – krzyknął głosem tak potężnym, że przebił się przez panujący w kazamacie zgiełk. Wampir wrzasnął, po raz pierwszy. Z każdym słowem inkantacji wrzeszczał coraz głośniej, a srebro, które cięło mu skórę, sprawiało mu coraz większy ból – Vere anes! – krzyknął Shamarot – Tnij!
Ostatnie słowa były zwrócone do szermierza, który stał już nad wampirem z uniesionym mieczem. Na polecenie kapłana ostrze z jękiem przecięło powietrze i huknęło o kamienną podłogę. Rien znieruchomiał na sekundę, żeby dostrzec, jak wokół miejsca, gdzie szeroka klinga wgryzła się w szyję wampira, wykwita czarna plama krwi. Powoli podniósł miecz, ręce drżały mu lekko. Na posadzce rozległ się syk. Wciągnęli powietrze obrzydzeniem i zgrozą.
Bo rozpołowione ciało wampira zaczęło spalać się wewnętrznym ogniem i po chwili leżał u ich stóp zwęglony zewłok.
W kazamacie zapanowała cisza, tak nagła, że boleśnie ukłuła w uszy. Oddychali z trudem, bo powietrze coraz bardziej wypełniało się czarnym dymem. Mona oprzytomniała pierwsza, doskoczyła do leżących na ziemi z leczniczymi eliksirami. Rigo. Borys. Sigmar. Hodo. Yngvild spojrzała po ich twarzach. Wszyscy byli przytomni. Pod ścianą Mija ciężko dysząc usiłowała wstać. Yngvild usiłowała znaleźć wzrokiem Arandira, ale nie mogła go dostrzec.
Zgrzyt dobywanych z pochew mieczy uzmysłowił im, że jeszcze nie wygrali tej walki. Po drugiej stronie przygasającej ognistej bariery stali szeregiem zakonnicy.
- Dość tego... – mruknął Neil. Strzała posłana niemal z końca kazamaty, syknęła i wbiła się w pierś jednego z knechtów. Padł bez jęku. Ogień przygasł jeszcze bardziej.
- Ruszać! – wrzasnął Rien, rzucając się do przodu. Skoczyli za nim, płomienie tylko z lekka opaliły im ubrania. Wpadli w zakonnych jak burza. W półmroku nie sposób było dostrzec, kto z kim walczy. Rozpoznając przeciwników po czerwonych tunikach Yngvild cięła więc nie zwracając uwagi na towarzyszy, jak i większości oddziału, po zabiciu wampira ogarnęła ją euforia i szał walki.
Ale słudzy Indry nie byli pierwszymi lepszymi rzezimieszkami. Rien padł pierwszy ścięty ciosem długiego miecza. Kolejni biegnący na oślep padali na posadzkę. Zakonnicy, wsparci o siebie ramionami, skupili się w zwartej grupie, tworząc z mieczy barierę nie do przebicia. Stanęli naprzeciw siebie, mierząc przeciwników nienawistnym wzrokiem.
- Poddajcie się, pozwolimy wam przeżyć – odezwał się ktoś z cesarskich szeregów. Yngvild spodziewała się kpiącego śmiechu. Ale odpowiedziało tylko poważne, skupione milczenie, i fanatyczna zaciętość wymalowana na twarzach kapłanów.
Nagle obok siebie usłyszała szept. Obejrzała się i ujrzała Sigberta, w pochylonej modlitewnej postawie szepczącego niezrozumiałe dla niej słowa. Rycerz ściskał w ręku noszony na szyi medalion, drugą zaciskał na rękojeści miecza.
- Co się dzieje? – szepnęła. Spojrzał na nią, odetchnął głęboko, jak ktoś kto podjął decyzję. I nagle jego oczy zaczęły się zmieniać, jakby przestał ją zupełnie widzieć. Widziała już ludzi tak patrzących. Berserkerów. Odskoczyła. Sigbert wrzasnął dziko i rzucił się do przodu, roztrącając towarzyszy. Zawijając nad głową ogromnym mieczem wpadł w grupę kapłanów, obalając kilku. Na jego głowę zwaliło się kilka ciosów, ale wydawał się być na nie niewrażliwy.
- Atak! – wrzasnęła Yngvild rzucając się w ślad za rycerzem.
To było kilka sekund. Rozbici szaleńczym atakiem Sigberta zakonnicy poszli w rozsypkę i jeden po drugim umierali pod ciosami cesarskich mieczy. Czerwone tuniki, jedna po drugiej, niknęły w spowijającym kazamatę czarnym dymie, krew wsiąkała w szary wapienny pył pokrywający posadzkę.
Nie było czasu na cieszenie się zwycięstwem. Czarny dym gęstniał z każdą chwilą, czyniąc oddychanie niemal niemożliwym. Yngvild doskoczyła do oświetlonego ołtarzyka. W blasku dziwnych światełek dostrzegła znajomy kształt. Podniosła grot do góry z radością i triumfem.
- Panie chorąży – odezwała się do stojącego za nią krasnoluda, podając mu artefakt – Ty reprezentujesz tu Styrię. Miej go pod opieką.
Hodo wziął od niej Draig-a-hern z namaszczeniem i schował do sakwy. Grot nie zmieścił się w niej, więc zacisnął sznurek w połowie ostrza.
- Ilu rannych? – zawołał do Mony, pochylonej nad leżącym pod ścianą ciałem.
- Większość uzdrowiona – odparła, ale brzmienie głosu mówiło, że cos jest nie w porządku. Podeszli do niej zaniepokojeni, Hodo przyklęknął przy lezącym – Ale jemu nie pomogę... – szepnęła. Na kamieniach leżało ciało Arandira. Czyjś cios przebił mu krtań, pozbawiając większości szyi. Yngvild odwróciła się, szukając wzrokiem Varthanisa. Nekromanta stał tuż obok. Na jej pytający wzrok odpowiedział pokręceniem głową.
- Przykro mi – powiedział – Przy takiej ranie wskrzeszenie nie uda się.
- Jesteś pewien? Przecież...
- Wiem, co mówię – przerwał jej mag – Tym razem nie ma na to żadnej szansy. Śmierć upomniała się o niego...
- Wrócimy więc, żeby pochować poległych – odezwał się po chwili Hodo – Na razie musimy zabezpieczyć artefakt. Wszyscy na zewnątrz! – krzyknął. Zaczęli więc zbierać i wynosić rannych, większość stojących na nogach już wyszła. Dym gęstniał coraz bardziej, więc krztusili się i zakrywali rękawami twarze. Chorąży wychodził ostatni, sprawdzając, czy wszyscy zdążyli się wydostać.
- Cholera – krzyknął nagle. Yngvild odwróciła się od wejścia.
- Co się dzieje?
- To niemożliwe – warknął krasnolud rozglądając się nerwowo po podłodze. Ton jego głosu nie wróżył nic dobrego. Gwardzistka pojęła w lot.
- Zostaw podłogę! – krzyknęła – Na zewnątrz i zbierz wszystkich! Wszystkich!
Pobiegli do góry stromą poterną. Słońce oślepiło ich na chwilę. Na dziedzińcu część ludzi wciąż opatrywała rany, inni odpoczywali.
- Stawać w szereg! – wrzasnął chorąży. Wszyscy zerwali się, nie rozumiejąc celu polecenia. Hodo usiłował policzyć oddział, ale przerwał po chwili, zauważywszy brak kogoś.
- Gdzie jest Borys?!- krzyknął.
- Poszedł na zwiad razem z Candice... – odpowiedział ktoś z szeregu. ...

„Nie będę sama szturmować komturii. Są tu inni, którym zależałoby bardziej na tym. A im będzie łatwiej to wydrzeć niż Zakonowi.”...
...”Jest jeszcze Gildia”....
...”Nie widziałaś czasem Sary...?”...

- Gdzie Rigo i Edric? – wrzasnęła gwardzistka, zaczynając wreszcie rozumieć. Hodo zaklął wulgarnie.
- Wszyscy za fosę! Natychmiast! Musimy ich znaleźć!!!
- Co się stało?
- Wykradli artefakt!!!


Ruszyli w pościg szaleńczym biegiem. Rozdzielili się na grupy i przeszukali Bramę Polową. Spodziewając się, że uciekinierzy będą szukać kontaktu z agentką Gildii, o której śmierci nie wiedzieli, sprawdzili też karczmę i obóz. Nie było ich. Ale przecież musieli jakoś dostarczyć swoją zdobycz zleceniodawcom... Poszukując rozwiązania znów zwrócili się w stronę magii.
- Jeśli udałoby się odczytać pamięć miejsca na Bramie ... – gorączkowo zastanawiał się Hodo – Musimy wiedzieć przynajmniej w którą stronę pobiegli, nie możemy ścigać duchów... Varthanis....?
Nekromanta spojrzał na niego spode łba.
- Powinno się udać, ale nie gwarantuję – odparł – Ale jeśli dzięki temu odzyskacie artefakt... Cesarstwo będzie mi coś winne.
- Nie będę się teraz targował – warknął chorąży – Zrobisz to?
Pobiegli z powrotem na Bramę. Ani Neil, ani Yngvild, ani pozostali tropiciele nie byli w stanie odczytać tropu na kamienistym gruncie. Wtedy dostrzegli ich.
Od strony zamku Silberberg zbliżali się ludzie. Nie znali ich twarzy, ani strojów. Ale było ich czworo.
- To oni! – szepnęła Yngvild. Hodo zmierzył ją wzrokiem pełnym wątpliwości.
- To może być zbieg okoliczności. Skąd możesz to wiedzieć?
- Tym razem to moja kobieca intuicja – warknęła przez zaciśnięte zęby i ruszyła biegiem górą wału tak, by nie było jej widać ze ścieżki. Kilka osób ruszyło za nią, Hodo ruszył na wprost, oficjalnie i otwarcie.
- W imieniu cesarza stać! – krzyknął, podchodząc do podróżnych. Ci cofnęli się ze strachem na widok zbrojnych.
- Jesteśmy tylko kupcami – krzyknęła kobieta – Proszę pozwolić nam przejść!
- Stać, powiedziałem! – powtórzył krasnolud. Podróżni spojrzeli po sobie, jakby zamierzali zerwać się do ucieczki, ale w tym momencie z górnego wału zeskoczyła Yngvild i Neil, zagradzając im drogę odwrotu. Łucznik trącił ją łokciem, dyskretnie dotykając dłonią nosa. Yngvild podeszła bliżej. Ubrania podróżników pachniały dymem.
- Pokażcie zawartość sakiew! – rozkazał Hodo stanowczo. Kobieta cofnęła się o krok.
- To jest bezprawie! – krzyknęła piskliwie – Nie macie prawa, tutaj jest Raegen! Cesarskie wojsko nie ma...
- Jest stan wojny – przerwał jej krótko – Cesarskie wojsko ma prawo cię zabić tu i teraz, za niewykonanie tego polecenia! Sakwy!
Ręce kobiety zaczęły drżeć, gdy przyklękła aby rozpakować sakwę, którą położyła przy nogach. Yngvild spojrzała na jej buty. Pokryte szarym wapiennym pyłem.
- To oni – uśmiechnęła się z satysfakcją, podnosząc miecz.
- Jacy oni...- oburzył się jeden z mężczyzn – Ręce precz, my tylko...
Drugi mężczyzna popchnął stojącą obok Miję. Zaczęli się szamotać. Kobieta nie podnosząc się z ziemi zaczęła błyskawicznie coś recytować.
- Stój! – krzyknęła Yngvild, ale szybszy był Shamaroth. Cios buzdyganu z trzaskiem spadł na czaszkę kobiety. Słowa zamarły je w gardle i osunęła się na ziemię. Iluzja trzymana w mocy jej zaklęciem, prysła.
- Nie!!! - Borys, który przed chwilą usiłował rzucić się na Miję, odepchnął stojącego obok Illimę i przypadł do leżącej półelfki. Na jej długich jasnych włosach zaczęła wykwitać czarna plama. Kozak podniósł ją i położył na swoich kolanach, wtulając twarz w jej włosy. W tym samym czasie pozostali rozbroili Riga i Edrica. Hodo wysypał wszystko z sakwy Candice. Grot z ciemnej stali dźwięcznie uderzył o kamienie.
- Zawiśniecie za to – warknął – Związać i do strażnicy.
Kozak podniósł głowę znad nieruchomego ciała półelfki. Oczy miał pełne szalonej rozpaczy. I zimnej nienawiści.
- Pomóżcie jej... – szepnął z trudem przez zaciśnięte gardło. Neil przyklęknął przy psioniczce.
- Ona nie żyje – powiedział.
- Możecie ją wskrzesić... – syknął Borys. Hodo spojrzał na niego, przez twarz krasnoluda przemknął cień współczucia.
- Jeśli ją wskrzesimy, i tak zostanie skazana i zgładzona.
- Zapłacicie za to...
- Być może – przerwał chorąży – Związać ich. Ciało zabrać do strażnicy.
Kozak szarpnął się w odruchu, jakby chciał skoczyć na krasnoluda. Illima błyskawicznym ruchem przyłożył mu miecz do gardła.
- Nie rób tego – odezwał się łagodnie – To nie ma sensu.
Roweńczyk odwrócił się powolnym ruchem i spojrzał mu prosto w oczy. Naparł ciałem na klingę, aż spod ostrza spłynęła strużka krwi. Dłonią złapał klingę, tnąc sobie skórę palców. Illima cofnął się niepewnie.
- Teraz już nic nie ma sensu – szepnął kozak, nie spuszczając wzroku. Błyskawicznym szarpnięciem dłoni podciął sobie gardło. Krew chlusnęła, zachlapując czarny strój Illimy i leżące u jego stóp martwe ciało półelfki. Ciało roweńczyka upadło tuż obok niej. Zanim dotknęło ziemi, Rigo wyrwał się usiłującemu go związać Kulbertowi, potężnym pchnięciem posłał na ziemię Riena i biegiem ruszył w dół ścieżki. Kilka osób ruszyło za nim, ale dogonienie najemnika okazało się niewykonalne. Wrócili jak niepyszni po kilkuset metrach.
- I co, tylko ja wam zostałem – wyszczerzył się Edric, rozsiadając się wygodnie na trawie.
- Ja bym się tak nie cieszył na twoim miejscu – mruknął Zibbo, podnosząc go jak piórko – Teraz skrupi się na tobie.

***


Wbrew oczekiwaniom Rigo nie wrócił spróbować szczęścia powtórnie, najwyraźniej ofiarowane przez Gildię kilkadziesiąt tysięcy to nie było aż tak dużo.
Ale okazało się, że odzyskanie Draig-a-herna nie stanowi końca problemów. Bo smocza włócznia należała do cesarzy. A jak słusznie zauważono, cesarz nie żył i nie było żadnego następcy.
Na rozważaniu, co właściwie należy zrobić w artefaktem, spędzili resztę dnia. I okazało się, że drastycznie różnią się w poglądach na tę kwestię.
- Bez cesarza artefakt nie ma mocy – oświadczył Hodo zdecydowanie. Od powrotu do karczmy krasnolud nie odstępował skrzynki nawet na krok – Dopóki nie będzie cesarza, tej mocy mieć nie będzie. Morał? Należy wybrać cesarza.
- Takie prawo ma tylko Rada Regencyjna – odparła Yngvild. Medalion cesarzy na powrót wisiał na jej szyi – A Rada nie potrafi tego dokonać od kilku miesięcy.
- No właśnie – stwierdził Sham, trzymając na kolanach cenna skrzynkę – Dlatego artefakt powinny wziąć pod opiekę starsze rasy, które go stworzyły. Arandir nie żyje, więc nie dostaną go elfy. Powinien więc trafić do Mortheimu...
Odpowiedziało mu chóralne fuknięcie.
- Artefakt należy do Styrii – rzekła gwardzistka z naciskiem – Powinna dostać go Rada...
- Widziałaś listę? – przerwał jej Hodo ostro. Chwilę wcześniej przy Edricu, który obecnie stał związany przy słupie, znaleźli listę ludzi, których Zakon chciał poinformować po przejęciu artefaktu. W domyśle byli to ludzie, którzy z Zakonem mogli, choć nie musieli, współpracować – Nawet nie wiesz, komu z nich możesz zaufać!
- Nie wiem – zgodziła się – Ale to nie zmienia faktu! Nadal tylko oni mają prawo dysponować artefaktem ! Cokolwiek zechcemy zrobić na własną rękę, będzie bezprawne!
- Tak się zaczynają dynastie, Yngvild – wtrąciła się Mija – Włócznię powinien przejąć ten, który jest najdostojniejszy z urodzenia w tej grupie. Wicehrabia, a obecnie hrabia Rasgalen.
- Hrabia nie jest Styryjczykiem – przypomniał Kulbert – A ja jestem – uśmiechnął się szeroko – I pomagałem wydobyć artefakt.
- Dobra dobra – mruknął Hodo – Według tej logiki, ja jestem starszy stopniem. I jestem Styryjczykiem.
- Jesteś krasnoludem – zauważył Abel, siedzący dotąd w milczeniu obok Shamarotha. I obok skrzynki.
- No to co – zaperzył się chorąży – Nigdzie nie jest powiedziane, jakiej rasy są styryjskie dynastie.
Radosna dyskusja rozgorzała na dobre. Ale decyzję trzeba było w końcu podjąć.
- Ruszam o świcie do Strygradu – odezwała się Yngvild, gdy już wykłócili się na dobre o kwestie nowej dynastii – Poszukam kogoś, komu spośród regentów będzie można zaufać. I jemu oddam Draig-a-hern.
- Sama nie pojedziesz – mruknął chorąży – A placówki też nie można zostawić bezbronnej, zwłaszcza, że zostaliśmy na granicy niemal sami. Trzeba się podzielić.
- Ja wracam do stolicy – wtrąciła alchemiczka – I szczerze mówiąc, będę dozgonnie wdzięczna za eskortę.
- Ja zostanę – stwierdziła Mija – Nowy rządca Silberbergu będzie potrzebował .. kogoś, kto wniesie trochę kultury na jego nowy dwór – uśmiechnęła się uroczo.
- Więc czas się rozdzielić – rzekł Hodo w zamyśleniu – Do rana mamy więc czas, by zdecydować, kto pojedzie, a kto zostanie.
- Hmmm, więc to dla wielu będzie ostatnia noc pod Silberbergiem – głos Miji jakby napełnił się smutkiem – Niech to będzie noc godna zapamiętania.

Zasiedli przy długich stołach nakrytych tym co udało się wydobyć ze spiżarni hobbitki. Polały się trunki, wzniesiono toasty. Za poległych, tych, którzy zostawili swoje życie na stokach Gór Srebrzystych. Za tych, którzy przeżyli. Za zwycięstwo. W podziękowaniu za wspólną walkę. Potem właściwie zabrakło im słów. Bo nie dało się jakoś wyrazić tego, co nagle zaczęli odczuwać, tego czegoś, co każdy z nich już wiedział. Że zostawią pod Silberbergiem coś ważnego, coś co sprawi, że zawsze już będą tu wracać. A było to na tyle ważne, że to co stało się później, wydało im się jakoś mniej istotne, choć zdecydowało o losach imperium.

Na zewnątrz zadął róg. Poderwali się na znajomy dźwięk. Nikt, poza kapitanem, nie miał tak czysto brzmiącego rogu! Czyżby jednak ocalał z pułapki pod Dzikowcem? Zanim zdążyli jednak wstać, drzwi otwarły się z hukiem. Pierwszy wszedł kapitan, z zabandażowaną głową i ręka na temblaku, za nim kilku ludzi w wytartych ubraniach. Poznali ich twarze, to byli ci sami banici, którzy niegdyś stanęli im na drodze w wąwozie. A za nimi wszedł ktoś jeszcze. Yngvild wypuściła kubek ze zmartwiałej nagle ręki... Młody około dwudziestoletni mężczyzna w aksamitnym zielonym płaszczu wszedł zdecydowanym krokiem do pomieszczenia. Kapitan i towarzyszący mu ludzie zgięli się w ukłonie.
- Kto to jest, do cholery...? – szepnął ktoś przy stole. Yngvild wiedziała, kto to jest, choć gdy widziała go ostatni raz, umierał. Teraz, choć nieco wynędzniały i pobladły, najwyraźniej był w pełni sił. Podeszła, starając się panować nad drżeniem rąk i głosu. Przyklękła przed nim na jedno kolano i zdjęła z szyi medalion.
- Najjaśniejszy panie – dźwięk własnego głosu wydał jej się obcy, gdy wyciągnęła przed siebie dłoń z metalową łezką – Przyjmij na powrót to co należy do ciebie.
Cesarz Justyn IV wziął w ręce medalion i przyjrzał mu się w zamyśleniu.
- Macie coś jeszcze co należy do mnie – odezwał się po chwili – Zdobyliście to i obroniliście z ogromnym poświęceniem. Dlatego nie odejdziecie bez nagrody. Poproszę artefakt.
Hodo podniósł skrzynkę i podał ją władcy, przyklękając. Justyn otworzył, rzucił okiem na zawartość.
- Wstań, panie chorąży – rzekł – Na twoje ręce składam dziesięć tysięcy srebrnych cesarskich lintarów.
To był obłędny majątek. Yngvild nie potrafiła nawet wyobrazić sobie takiej kwoty. Odsunęła się w tył, w cień. Nie słuchała dalszej części. Nie słuchała słów cesarza, wyjaśniających, jak musiał udać własną śmierć i uciekać ze Styrgradu przed rosnącym w potęgę Braterstwem. Jak krył się pod opieką dawnego przyjaciela w pogranicznych lasach. Nie słuchała, kiedy Hodo jednego po drugim przedstawiał swoich towarzyszy. Posypały się nagrody i awanse. Najbardziej spektakularny awans otrzymał chyba młody hrabia Rasgalen, który nagle stał się nowo mianowanym królem Raegen. Ale i inni nie byli pokrzywdzeni. Awanse wojskowe. Zaszczyty na cesarskim dworze. Herby szlacheckie. Nie słuchała. Nawet tego, że przywrócono ją do służby w gwardii. Nagle wydało się je to mało ważne. Dużo mniej ważne od tego, że ta noc jest ostatnią w tym gronie. Oddałaby wszystkie nagrody za to, by kapitan znów zadął w róg i wydał Straży kolejny rozkaz.
Noc była zaiste warta zapamiętania. Do późna płynął miód i kolejne toasty. Tańczyli. Śpiewali. Do świtu. I zapamiętali tą noc. Na długo po tym, gdy umilkł ich śpiew. Gdy wygasło wartownicze ognisko. Na długo po tym, gdy opustoszały białe namioty pod Silberbergiem, a na drogach opadł kurz, po tym, jak odjechali w różne strony cesarstwa. Odbite od stoków echo samotnie tylko powtarza jak chanacką mantrę... Może kiedyś wrócą....

**********************************************************
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 11-08-2007, 12:46   

Barrrrdzo mi się podoba, ale to barrrdzo. Nie kojarzę jedynie żebym wbiegał to tej kazamaty i w ogóle widział się z wampirem, bo siedziałem na zewnątrz z Varthanisem i Candice, a jak przybiegłem na wezwanie Sigmara to dopiero dowiedziałem się co jest grane. Ale to nic złego, że zrobiłaś opowiadanie ciekawsze tym kosztem.
 
 
Alathien

Wysłany: 11-08-2007, 13:02   

Indiana, aż sie popłakałam, to jest piękne, najbardziej mi się podoba ten kawałek :D
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 11-08-2007, 14:41   

Yngvild napisał/a:
O klęczącego potknął się Illima, cofając się w pośpiechu przed atakującym Borysem. Sham kopniakiem posłał kozaka kilka kroków wstecz.


A masz,chamie! :D


Powiem Ci Indiana,ze zakonczylas to troche tak z mysla o wrzesniu chyba xD ale podoba sie bardzo :) i chyba podziele zdanie Candice,ze jest to najlepszy Twoj kawalek... chociaz jeszcze wahalem sie nad tym czy wampriy nie byly lepsze ;)


OT Candice,przepraszam jeszcze raz za tego buzdygana :D
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 11-08-2007, 15:54   

Abel, byłeś mi potrzebny w kazamacie jako właściciel srebrnego sztyletu :P

Sham, kopniak został zastosowany jako efekt tego, że ostatecznie wtedy nie chcieliśmy ich pozabijać :P

Cieszę się że się podoba :) Sama sie prawie przy nim popłakałam ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 11-08-2007, 16:09   

Indiano jestem pełen podziwu że powstrzymałaś sie od wytkniecia mojego gamoniostwa xD Może odpuszczę ci za to jeden grzech ;) )
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 11-08-2007, 16:19   

Jeszcze słowo, i wprowadzę tam poprawki.... :angry: ;-) ;-) ;-) Gamoniu :P ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 11-08-2007, 16:27   

Indiana, on Cie tak kusi,daj sie i napisz co zrobil! albo raczej czego nie zrobil ;)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 11-08-2007, 16:31   

Poczekam na lepszą okazję, mając haka na niego :P :D ;-)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Varthanis 
Nekromanta z Północy


Skąd: Wrocław
Wysłany: 11-08-2007, 18:34   

nie lubię tego zakończenia, bo jak się kończy czytać to pustka ogarnia, no comments ;)
_________________
Jag tog mitt spjut jag lyfte mitt horn.
Fran hornets läppar en mäktig ton.
Hären lystrade marscherade fram.
De gav sig mitt liv, bergets stamm!

Dobry elf to martwy elf.
 
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 11-08-2007, 21:55   

ale po wrzesniu zaczniemy blagac indiane zeby wrzesien tez opisala xD
 
 
Varthanis 
Nekromanta z Północy


Skąd: Wrocław
Wysłany: 11-08-2007, 22:14   

a pozniej znajdujemy kolejny termin, np... za miesiąc? XD
_________________
Jag tog mitt spjut jag lyfte mitt horn.
Fran hornets läppar en mäktig ton.
Hären lystrade marscherade fram.
De gav sig mitt liv, bergets stamm!

Dobry elf to martwy elf.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 11-08-2007, 22:21   

E, wrzesień mógłby ktoś inny opisać... :P

Następny termin? To ostatni erpeg był, nie zapominajcie :P

Poza tym, jak będzie za często, to się wam znudzi i stracę źródło utrzymania :P ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Alathien

Wysłany: 11-08-2007, 23:35   

no to w ferie, taki zimowy erpeg :D
 
 
Shamaroth_Glupi 
ugly bastard.

Skąd: Zabrze
Wysłany: 11-08-2007, 23:55   

co za duzo to niezdrowo,mysle ze raz do roku jest w sam raz :) mam na mysli oczywiscie kortunal,bo inne,trzydniowe larpy tez trza zaczac zaliczac ;) dla porownania ;)
 
 
Rigo 
Mroczny Strażnik Rosołu


Skąd: Wrocław
Wysłany: 12-08-2007, 14:14   

Indiana jesteś niesamowita...
przy ostatnich akapitach miałem dreszcze na plecach i łzy w oczach... ;-)
 
 
 
Abel 

Wysłany: 12-08-2007, 14:29   

Yngvild napisał/a:
Abel, byłeś mi potrzebny w kazamacie jako właściciel srebrnego sztyletu

Hem, ciekawe, ale dobra, nie będę się kłócił o drobiazgi. W sumie to mogłem tam być.
 
 
Grettir

Wysłany: 12-08-2007, 16:12   

podoba mi się ;) nic dodać, nic ująć :-D
 
 
Ziemowit
[Usunięty]

Wysłany: 12-08-2007, 22:26   

Sehr Gut. Świetne!!! Brawa dla ciebie Indi, że udało ci sie przetworzyć to wszystko na dzieło pisane.
 
 
Ulfberht
[Usunięty]

Wysłany: 13-08-2007, 11:45   

Bardzo ładnie , w końcu przeczytałem wszystkie opowiadania :-P . Nie jest to etos rycerski o Sigbercie , jednak mimo tego naprawdę dobrze się czyta . :mrgreen:
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 21-08-2007, 18:37   

Uuuu, powracali z Kaszub i żadnych komentarzy? :-| Nie lubię was, nic więcej nie piszę ... :-P :-P :-P :-P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 21-08-2007, 19:11   

A co ja mam powiedzieć? Tak się starałem z zakończeniem :-P , a tu nic...
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 21-08-2007, 20:09   

Bo oni zwyczajnie wredni są, ot co.... :P :P

A propos, Ablu, prześlij mi na maila jak możesz swoje dzieło w całości, z uwzględnieniem wszelakich poprawek. O to samo proszę Shamcia i Illimę, jak tylko wrócą.
Chcę wrzucić to na Kortunal - fragmenty z wszystkich opowiadań do czytania, a całość do ściągnięcia.
Oczywiście - jeśli chcecie :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 9