Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
opowiadanie z epilogu
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 07-12-2007, 23:10   opowiadanie z epilogu

Tekst poniższy napisałam zaraz po epilogu... i o nim zapomniałam ;) jest pełen błędów sytuacyjnych (jak zwykle nie pamiętam, kto gdzie co robił) i domysłów, bo pisze jak zawsze z punktu widzenia mojej gwardzistki, więc moja wiedza obejmuje tu głównie poczynania mojej własnej drużyny. Niestety, inne drużyny musiałyby napisać same o sobie :)
Wiem, że to grubo po fakcie, ale może ktoś będzie jeszcze miał ochote poczytać ... :)



I znów szare ulice, zimne mury, tłum obojętnych twarzy. Nieznośny szum wielkiego miasta. A tak... „Witamy w Styrgradzie” mruknęła do siebie. Przyspieszyła kroku, stukając obcasami na granitowych kostkach bruku Głównego Placu. Nienawidziła tego miejsca. Chociaż Gwardię zrehabilitowano, nie potrafiła zapomnieć pełnej upokorzenia chwili sprzed kilku miesięcy. Jękliwy śpiew łamanej stali... Brzdęk metalu o bruk. Piekące uderzenie płazu oficerskiego miecza.... Nieważne. Otrząsnęła się z niemiłych wspomnień, bezwiednie kładąc dłoń na sakwie. Oprócz bezcennego paktu z Raegen niosła w niej także prośbę o zwolnienie z Gwardii i przeniesienie do oddziałów Straży Pogranicza na któryś z newralgicznych odcinków granicy. Na Wrota. Albo do Silberbergu.

Silberberg ginął w chmurach. Szczyty Gór Srebrzystych niewidoczne były spod zimnoszarej czapy. Yngvild naciągnęła niżej na czoło kaptur burozielonego podróżnego płaszcza i dłonią strząsnęła wodę z wystających spod kaptura kosmyków. Gniady rasowy wierzchowiec, którego otrzymała od cesarza na tę podróż, pochodził z południa i sprawiał wrażenie wyjątkowo nieszczęśliwego. Ale z każdym kolejnym zakrętem znajomej serpentyny padało mniej, za to gęstniała mgła. Po dłuższej chwili dostrzegła zarysy stromego dachu karczmy w zajeździe Villsvin. Uśmiechnęła się pod mokrym kapturem. Dobrze znów tu być.
- Yngvild!! – zakrzyknął tubalnie Kulbert, gdy przekroczyła w końcu wrota karczmy. W środku płonęło palenisko i wnętrze było zadymione, ale było ciepło. I sucho. Zanim potężny strażnik objął ją po przyjacielsku na powitanie, odrywając przy okazji od ziemi, zdążyła zdjąć z siebie mokry płaszcz.
- Dobrze was widzieć – uśmiechnęła się, gdy Kulbert wypuścił ją z niedźwiedziego uścisku – Hodo, nie gratulowałam ci jeszcze awansu.
Nowy komendant Silberbergu i od niedawna kapitan uścisnął ją i roześmiał się:
- Ciebie też miło widzieć. Cóż, Biarson wyniósł się na lepszą kwaterę.
- Ano słyszałam – podeszła do paleniska, grzejąc zmarznięte dłonie – Zasłużył, bądź co bądź, ale jak to, już nigdy nie usłyszeć "Straaaż! Zbiórka w karczmie! Siad na dupy!"
Roześmiali się chóralnie. W tym śmiechu odżyły nagle wszystkie wspomnienia sprzed dwóch miesięcy, i niespodziewanie umilkli ogarnięci nagłą świadomością, że to wszystko minęło bezpowrotnie.
- Ech tam – machnął ręką Kulbert po chwili milczenia – Zmarzłaś pewnie, wypijesz?
- Na służbie?- uśmiechnęła się.
- Daj spokój, mamy dwudziestu żołnierzy załogi – roześmiał się strażnik.
- No – burknął Hodo – to cię, chorąży, nie zwalnia z obowiązków. Po kubeczku, nie więcej.
- Chorąży? – roześmiała się – Więc i tobie powinnam gratulować.
- Tak się złożyło...
Gdyby nie chrząknął, nie zauważyłaby, kiedy wszedł. Odruchowo zerwała się, chwytając za rękojeść miecza. Strażnik w zielonym płaszczu zdjął mokry kaptur, odsłaniając ciemne długie włosy i szpiczaste uszy.
- Teren czysty, kapitanie – odezwał się ze śpiewnym elfim akcentem – Patrole jak zwykle.
- W porządku – rzekł Hodo – Więc na dzisiaj jesteś wolny. Chodź, przedstawię ci kogoś.
Elf powiesił płaszcz obok płaszcza Yngvild i podszedł do paleniska.
- Yngvild, to nasz nowy zwiadowca, Jaskier. Yngvild, z Gwardii Cesarskiej.
- Ze Styrgradu? – zainteresował się elf – Na jutrzejsze spotkanie?
- Tak – potwierdziła, wyciągając rękę do zwiadowcy – Masz na imię Jaskier?
- Laurearienloth – uśmiechnął się – to po elfiemu jaskier. Ty jesteś tym wysłannikiem cesarskim?
Yngvild zmrużyła oczy na powtórzone pytanie elfa.
- Tak, mówiłam już. Kapitanie – zwróciła się oficjalnie do Hoda, wyciągając z sakwy zapieczętowane rozkazy – To bezpośrednio od hetmana, a to moje ... nasze pełnomocnictwo do prowadzenia negocjacji. Kulbert, coś mówiłeś o napitku?
Hodo zerknął w dokumenty, uniósł brwi.
- Na czas negocjacji przeniesiono cię do Straży, pod moje rozkazy.
- Jakoś to przeżyję – mruknęła zanurzając usta w kubku, znad krawędzi którego obserwowała elfa – Cóż, jutro nie będzie tu już tak spokojnie...
Resztę wieczoru spędzili przy ogniu i ciemnym piwie, wspominając dawną drużynę, kapitana Biarsona, swoje zwycięstwa i wpadki, omijając szerokim łukiem temat jutrzejszych negocjacji.
Nad ranem wypogodziło się, nad górami zalśniły jasno jak nigdzie miliardy gwiazd.
Ostatni dzień lata wstał słoneczny.
A wieczorem przybyli Raegeńczycy.

- Witaj, kapitanie – Mija Pendragon wydawała się wyższa, bardziej dostojna i poważniejsza. Kasztanowe włosy spinała jej ozdobna zapinka, pod jej szyją również lśnił drogi klejnot wyróżniający się na tle podróżnego płaszcza – Poznaj skład naszego poselstwa. Rien Environment, główny dowódca armii Wolnego Królestwa Raegen. Hanna Amelia de Blankert, przedstawicielka rodów Raegeńskich. Joanna, nadworna magini króla Feina. Abel al Salif, ambasador Chanatu. Illima, druid.
Hodo ukłonił się uprzejmie, maskując irytację. Skład poselstwa był ewidentnie prowokacyjny.
- Moi oficerowie – przedstawił – Porucznik Yngvild, wysłanniczka cesarska. Chorąży Kubert. Podchorąży Jaskier. Zapraszamy do środka.
Atmosfera zrobiła się mocno nerwowa. Gdy zasiedli przy stole, zapadło długie krępujące milczenie. Yngvild obserwowała twarze dawnych przyjaciół. Rien wydawał się być zestresowany, badawczo obserwował otoczenie. Od czasu, gdy widziała go ostatni raz, zmienił się. Zdawał się być bardziej poważny, dostrzegła w zielonych oczach szermierza determinację i zdecydowanie. Za to Illima nie zmienił się w ogóle. Zdziwiony niejako krępującą ciszą, wodził oczami po poszczególnych osobach. Siedząca obok rudowłosa Joanna ignorowała z pełną wyższości miną całe towarzystwo i z lekkim zniecierpliwieniem mięła w palcach jakąś kartkę. W końcu wstała, szepnęła do ucha Miji kilka słów i skinęła na Illimę. Hodo obserwował ich ze zdziwieniem.
- Pani gdzieś idzie? Jeśli tak, może przydzielę pani kilku żołnierzy...
Joanna fuknęła lekko.
- Ja z nią idę – uśmiechną się Illima – To tylko przyjacielskie spotkanie, wrócimy do pół godziny.
- To nadworna magini – dorzuciła Mija, Yngvild natychmiast wyczuła ton niechęci w jej głosie – Jest magiem bitewnym i jasnowidzką, przeciez sobie poradzi.
Joanna zmierzyła ją morderczym spojrzeniem, po czym furknąwszy czarną spódnicą zniknęła za drzwiami, a za nią druid.
Gdy wyszli, na powrót zapadła denerwująca cisza. Przerwał ją niespodziewanie Abel.
- Tak więc Cesarz w końcu zdecydował się uznać racje Wolnego Królestwa Raegen.
- Jego Wysokość Cesarz – warknęła gwardzistka – Cokolwiek uznał, Chanatu nie powinno to interesować.
- Abel jest tutaj z zaproszenia króla ...- wtrącił podniesionym głosem Rien – I będzie ...
- Dajcie spokój – przerwała niespodziewanie Mija – Negocjacje rozpoczynamy jutro, darujmy sobie politykę na ten wieczór.
Yngvild spojrzała na nią ze zdziwieniem. Zwykle bardka była pierwsza do sprzeczki. Ale w gruncie rzeczy miała rację, psucie tego wieczoru jeszcze bardziej byłoby bez sensu.
- Kulbert – powiedziała cicho do chorążego – Coś ciepłego do jedzenia dla gości? I jakieś trunki...?
Kulbert pacnął się w czoło dłonią, aż plasnęło i zerwał się przygotowywać poczęstunek. Po chwili na stół zawędrowały miski z ciepłą polewką i dzbany z grzanym winem. Hodo wstał i wzniósł toast na cześć króla Feina, Mija uprzejmie odwzajemniła toastem na cześć cesarza, potem wypili za dawne czasy, potem jeszcze raz, za nieobecnych. Po którymś toaście w końcu atmosfera, dosłownie i w przenośni zrobiła się cieplejsza. Piękna arystokratka, Amelia de Blanckert, drobna ciemnooka blondynka zaczęła pełną wzajemnych pstryczków sprzeczkę z Jaskerem, Abel na uboczu obserwował ich z nieskrywana niechęcią. Kulbert krzątał się, donosząc kolejne dzbany, Mija, która nagle zrobiła się swobodna i uśmiechnięta, niespodziewanie wstała by mu pomóc i nalewała następne kolejki.
I wtedy się zaczęło.
Wychyliwszy kolejny kubek wina, Yngvild z niechęcią poczuła na języku jakiś paproch. Wypluła dyskretnie i już chciała fuknąć na Kulberta, że dopuścił, by w winie zapodział się śmieć. Ale się rozmyśliła. Poczuła gwałtowny brak oddechu i lekki zawrót głowy, zdążyła jeszcze dostrzec wlepione w nią zielone oczy Riena. Ale oczy Riena nie obchodziły jej już całkowicie. W ogóle nagle przestało ją obchodzić cokolwiek. Oprócz...
- Doleję ci wina... – Hodo nachylił się ku niej bardzo blisko, powodując jeszcze większy zawrót głowy. Cholera, pomyślała nerwowo, jak mogłam wcześniej nie widzieć, jak bardzo jest przystojny... I w dodatku usiadł bliziutko niej, tak blisko, że właściwie powinna wstać. W końcu był dowódcą, tak nie wolno... Ale głębokie podświadome przekonanie nie było w stanie zwalczyć nagłego uczucia, które niewiadomo skąd pojawiło się w jej świadomości. Zerknęła podejrzliwie na kubek po winie. Potem na Riena. I Miję, która właśnie usiadła, z miną pełną radości i samozadowolenia. Yngvild zaklęła w myślach. Bardzo brzydko.
- Joanna powinna już wrócić... – westchnęła Hanna Amelia, wdzięcznie załamując drobne dłonie. Jaskier i Kulbert, potwierdzając jej obawy, z niepokojem spojrzeli na drzwi, ale Hodo powstrzymał ich. Najwyraźniej losy magini Joanny chwilowo również nie były tym co zajmowało go najbardziej. Siedząc tak blisko niej, że ich kolana stykały się pod stołem, opowiadał właśnie jakieś głupoty o zwyczajach miłosnych krasnoludów. Nie słuchała go właściwie, patrzyła tylko w jego niebieskie oczy, zastanawiając się, jak mogła tak dać się nabrać na magiczny eliksir.
Kulbert wyszedł na zewnątrz, najwyraźniej sprawdzić posterunki. Wrócił po chwili. Joanny wciąż nie było.
I wtedy rozszczekały się psy. Yngvild i Hodo niemal równocześnie złapali za broń, zrywając się z ławy. Na zewnątrz wartownicy kogoś zatrzymali.
- Puszczaj!- Yngvild poznała roztrzęsiony głos Illimy, gdy tylko wybiegła na zewnątrz – Puszczaj, mówię! Hodo! Wszyscy! Do mnie!
Na rozkaz kapitana strażnik wpuścił druida, ten prawie zleciał po schodach i zatrzymał się na Rienie, prawie zwalając go z nóg.
- Idziemy! Natychmiast! – oświadczył, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Co się stało?! Dokąd?
- Uspokój się, do cholery! – burknął kapitan – Nic ci nie jest?
Illima spojrzał na niego z czymś w rodzaju zdziwienia.
- Jasne, że nie – sapnął – Chodziło im o nią i jak się nie pospieszycie, zrobią jej jakąś krzywdę. Tam była mowa o jakimś rytuale!! I jest tam trochę starych znajomych...
- Kto? – Yngvild w pośpiechu wiązała płaszcz, wbiegając po schodach za druidem.
- Rigo!
Zatrzymali się.,
- Chyba żartujesz....! – Hodo zatrzymał się również i na twarzy krasnoluda pojawiła się zaciętość i zimna nienawiść. Zatrzymał się tylko na chwilę, dopiął tarczę do ramienia i zdecydowanym krokiem ruszył na górę.
- Chwila... Pochodnie...? – zapytał niepewnie Kulbert, ale widząc że nikt nie reaguje, machnął ze zrezygnowaniem ręką. W końcu byli pogranicznikami, nie pierwszy i nie ostatni raz szli w ciemność bez światła...
I to dumne przekonanie tym razem wyszło im bokiem. Szybkim marszem wyszli na Bramę Polową i dalej ku ruinom, zwanym Białym Domkiem. Znali to miejsce, nie pierwszy raz znajdowali tam kryjówkę bandyci i uciekinierzy, handlarze niewolników i zwykli przestępcy. Zeszli do zarośniętej drzewami fosy wąziutką ścieżką. Na dnie zapanowała ciemność tak gęsta, że choć szli od siebie na wyciągnięcie ręki, nie byli w stanie zobaczyć ani towarzyszy ani zawalonej odłamami skalnymi bagnistej ścieżki. Yngvild minęła pomstującego na konieczność łażenia w takich miejscach Illimę i wraz z Jaskrem ruszyli przodem. Oboje świetnie poruszali się w ciemności, ale potrzebowali choć nikłego światła, by w skalnej ścianie odnaleźć bramę. Yngvild cofnęła się do kapitana.
- Od strony bramy słychać głosy – zameldowała cicho.
- Ruszamy – wydał rozkaz Hodo – Idź z Jaskrem przodem, ja z Kulbertem zamkniemy. I bezwzględna cisza!
Akurat... Yngvild zapomniała już, jak to jest, kiedy w grupie ma się dzielnych ale mało karnych cywili. Zaklęła pod nosem, gdy dyskusja Miji z Ablem i Hanną Amelią podczas włażenia do bramy odbiła się szerokim echem od ścian tunelu. Tylko Rien w milczeniu stał tuż obok niej. Wskazała mu ręką dziedziniec i cichutko, sprawdzając po drodze boczne pomieszczenia, ruszyli w jego kierunku.
Na dziedzińcu dobiegły ją wyraźne i liczne szelesty i szepty dobiegające ze ścieżki na wprost, biegnącej dalej wąskim mostkiem ku esplanadzie. Kilku ludzi najwyraźniej usiłowało się kryć w zaroślach porastających gęsto ten płaski, ziemny bastion. Jednocześnie wyraźnie słyszała głosy z ciągu kazamat po lewej stronie, mniej liczne chyba, ale spotęgowane przez echo.
- Yngvild! Wystawiasz się na strzał – powiedział jakoś dziwnie miękko Hodo, gdy wróciła na wezwanie pod osłonę tunelu bramnego. Uśmiechnęła się, nie poznając własnych reakcji. Jej natura żądała, żeby go ofuknęła za tą uwagę. „Pieprzona magia” zaklęła w myślach ponownie.
- Dwie grupy ludzi – zameldowała zamiast tego – Na wprost na esplanadzie ktoś usiłuje się kryć, bo słychać szepty. Po lewej w kazamatach słychać głośne rozmowy.
- Chodźmy! Chodźmy dalej! – nalegał Illima – Mogli już zacząć ten rytuał!
- Spokojnie – zmitygowała go Mija – Jeśli była im do czegoś potrzebna, to żywa.
- Z ostatniej kazamaty dochodzi światło – uzupełnił Jaskier, bezszelestnie wyłaniając się z ciemności – Nie widać straży na zewnątrz. Za to ci na wprost ewidentnie się kryją, nie uda się nam ich zaskoczyć, z pewnością się pilnują. A trzeba założyć, że jedni i drudzy to wrogowie.
- Dobrze więc, których pierwszych?- zniecierpliwił się Rien. Yngvild uśmiechnęła się w ciemności – teraz dopiero poznawała w nim dawnego Riena, zadziornego i skorego do bijatyki.
- Tych w kazamatach – orzekł Hodo po chwili namysłu – Jeśli tamci z esplanady zechcą uderzyć nam w tył, w kazamacie będzie się łatwiej bronić. Straż przodem!
- Jak to Straż! – zbulwersował się Rien – Jesteśmy na terenie Raegen...
- Z całym szacunkiem – przerwał Hodo – Jesteście naszymi gośćmi, jeśli komuś z was coś się stanie... To będzie nieprzyjemnie. Straż przodem.
Yngvild i Jaskier ruszyli pierwsi. Cały oddział zatrzymał się na granicy światła, przed szerokim wejściem do sporej, łukowo sklepionej kazamaty. Osoby znajdujące się w jasno oświetlonym pomieszczeniu nie miały szans ich widzieć. A jednak sprawiali wrażenie jakby czekali.
– Rigo! - szepnął Hodo, podchodząc bliżej. Najemnik w istocie stał na końcu kazamaty, dobrze widoczny w świetle licznych rozstawionych na ziemi świec. Kapitan zgrzytnął zębami na widok znienawidzonego najemnika. Pomiędzy nimi na klepisku widniał jakiś kształt, okryty szmatą.
- Joanna!- szepnął Illima – Co oni jej zrobili...
- Dobrze, nie zaskoczymy ich – rzekł Hodo – Wchodzimy jawnie. Naprzód!
Weszli w czwórkę szeregiem, Raegeńczycy szli za nimi, sprawdzając boczne wejścia. Illima od razu przyskoczył do leżącego na podłodze ciała, rzeczywiście była to Joanna. Najwyraźniej żyła, ale była nieprzytomna i bardzo blada.
- Stać! Staż Pogranicza! Rzućcie broń! – zawołał kapitan. Rigo powoli odwrócił się z iście demonicznym uśmiechem. Obok niego stał ktoś jeszcze. Znali go. Ale ...
- To niemożliwe... – szepnął Kulbert, ewidentnie przestraszony - ... To....
- Psiakrew ... – zaklął Hodo, patrząc na bladą twarz, podkrążone oczy, sine usta. Mimowolnie zadrżał – Borys Laohmej....
Yngvild przełknęła ślinę. Zrozumiała nagle źródło zgniłego trupiego smrodu, którym wypełnione było pomieszczenie. Przeszedł ją dreszcz obrzydzenia.
- Rzuć miecz, Rigo i poddaj się. Idziecie z nami.
Rigo roześmiał się.
- Czekaliśmy na ciebie, kapitanie – rzekł chrapliwie – Zapraszamy...
Z korytarzyka, którego wylot znajdował się jakieś półtora metra nad ziemią, zeskoczył drobny, niewysoki mężczyzna. Dołączył do dwójki stojącej w rogu. Hodo gestem wskazał Jaskrowi korytarzyk, ten uniósł łuk, gotów do sprawdzenia. Zanim jednak tam podszedł, w korytarzu pojawiły się kolejne osoby, zeskakując jeden za drugim na poziom kazamaty.
Większości z nich nie znali. Wysoka, smukła kobieta, ubrana w zamszową kamizelkę i wysokie buty, najwyraźniej Rowenka, podeszła do Borysa, coś mówiąc mu na ucho.
- Dobrze, dość tego – warknął Hodo – Brać ....
Nie dokończył. Jako ostatnia z korytarza wyszła kobieta. Długie blond włosy, sięgające jej niemal do kolan, okalały trupio bladą twarz, w której lśniły przepełnione wyrazem obłędu oczy. Elfią urodę zakłócały sine i napuchnięte usta i sińce pod oczami.
- Miło was widzieć – powiedziała Candice. Głosem, który nie należał do Candice. Yngvild zadrżała, półelfka zginęła dwa miesiące temu, na jej oczach. Kim była istota, która stała przed nią...?
- Co tu się dzieje, do cholery....?- szepnęła.
- No, moje dzieci – Candice uśmiechnęła się szeroko i rozłożyła szeroko ręce – Pokażcie im!
- W szereg! – wrzasnął Hodo, przekrzykując chóralny okrzyk napastników. Yngvild zdawało się, że światło świec nagle przygasło, ludzie, którzy ich zaatakowali, nie zachowywali się jak ludzie. Ze świstem strzały Jaskra jedna za drugą przecinały powietrze, żadna nie chybiła, ale żaden z ugodzonych nie padł. Robiąc sobie miejsce wokół siebie mieczami, razem z Hodem i Rienem usiłowali się wycofać pod ścianę, ale ich ciosy nie robiły żadnego wrażenia na przeciwnikach.
- Oni są niewrażliwi! – wrzasnął gdzieś z głębi sali Kulbert.
Powietrze rozciął przeraźliwy wrzask Miji, kilku napastników upadło, ale po chwili usłyszeli krzyk przerażenia bardki. W tej samej chwili krasnolud padł, ciśnięty przez kogoś o ścianę ciosem potężnego obucha.
Yngvild próbowała się wycofać, ale na próżno. Drogę zastąpiła jej Candice. Demoniczny uśmiech zjeżył gwardzistce włosy na głowie. Cofnęła się z przerażeniem i zorientowała się, że została sama. Rien, Mija, Abel, Amelia...z nieprzytomnym uśmiechem dołączyli do Riga i reszty. Tylko Illima, jako druid biegle władający mocami własnego umysłu, bronił się wciąż. Otaczali ją zwartym tłumem. Candice wyciągnęła ręce. Yngvild wrzasnęła z przerażeniem, zawijając wokół siebie tarczą cofała się krok za krokiem, ale w końcu unieruchomili ją. Candice przyłożyła jej dłonie do skroni.
"Jestem tobą. Jesteś mną. Wpuść mnie"... Ciemność zawirowała jej przed oczami, bezwiednie i posłusznie pozwoliła, by odebrano jej broń. "Jestem tobą, Erthal" odpowiedziała, ulegając... I wtedy niespodziewanie eliksir, na który pomstowała cały wieczór, okazał się zbawienny. Tuż obok nieznajomych mężczyzn podniosło rannego kapitana, dostrzegła jego postać pomiędzy nimi, poprzez ogarniającą jej umysł ciemną, lepką mgłę. Jak błysk w pamięci, przypomniała sobie, zadziałała zawarta w eliksirze magia, zwalczając demoniczne opętanie.
Jej reakcja zaskoczyła wszystkich. Erthal w ciele Candice również. Bo gwardzistka zwalczyła urok, wyszarpnęła swój miecz i rzuciła się do ucieczki.
"Stój! Zawróć! Natychmiast!!" Rozkaz w umyśle podciął jej nogi.
- Nie....! – jęknęła bezwiednie, padając. Ktoś przycisnął ją do ziemi, poczuła na gardle rant tarczy, czyjeś kolano przygniatało jej żebra. Zobaczyła nad sobą Candice i jej niesamowite oczy. Poczuła dotyk na skroniach...
"No... Poddaj się... Przecież chcesz się poddać..."
- Nie!! Nie mogę!... Nie mogę... – głos jej się załamywał, ale szaleńczo trzymała się myśli o kapitanie, która sprawiała, że udawało jej się pozostać przytomną.
"Ustąp... Poddaj się... No już...."
Ból w czaszce objawił się jej jasnym rozbłyskiem, zupełnie bezwiednie wrzasnęła z bólu, krztusząc się jednocześnie, bo trzymający ją Rigo docisnął tarczę do jej gardła jeszcze mocniej.
- Ona jest pod działaniem jakiejś cholernej magii – syknęła Candice dociskając dłonie do skroni Yngvild. "Poddasz się! Natychmiast!"
Kolejny rozbłysk bólu i Yngvild na chwilę utonęła w ciemności. Poddała się. Ale tylko na chwilę. Gdy oprzytomniała, klęczała trzymana przez kogoś, Candice stała przed nią.
- Poddam się ...- szepnęła. Candice zmrużyła oczy.
- Oczywiście. Zmuszę cię do tego.
- Nie zmusisz – mogła mówić tylko szeptem, zgnieciona krtań bolała, ale ból również pomagał jej zachować przytomność. Resztki świadomej logiki podpowiadały jej, że eliksir może ją uratować. Bo nawet jeśli ona się w końcu podda, to dopóki eliksir działa, kapitan po nią wróci – Zabijesz mnie, a wtedy ci się nie przydam. Poddam się, jeśli go wypuścisz...
Candice uniosła brwi, pochylając się nad klęczącą gwardzistką.
- Kogo...? – syknęła demonicznym szeptem – Kto jest tak ważny...?
Yngvild opuściła głowę, bliska utraty przytomności. Albo płaczu. Jej własne słowa dochodziły do niej jak przez gęstą mgłę.
- Kapitana... Wypuść go, a będę ci służyć.
- Kapitana...? – głos istoty zmienił się na chwilę, stając się dźwięcznym głosem Candice – Kapitanem pod Silberbergiem jest Thor Biarson... Ale jego tu nie ma – dokończyła na powrót syczącym, niskim głosem Erthal – Więc kto jest tak ważny, że się za niego poświęcisz?
- Hodo ... szepnęła Yngvild – Hodo jest kapitanem pod Silberbergiem.
Demoniczna półelfka wyprostowała się powoli. Ruchem ręki, bez słów, wydała polecenie. Dwie osoby zaprowadziły ją do Hoda, leżącego w oświetlonym pochodniami wejściu do kazamaty. Yngvild dostrzegła, jak go podnoszą, o coś pytają. Wściekłość i bezradność. "Uciekaj... Proszę, uciekaj...!" krzyknęła bezsilnie w myślach. Candice odwróciła się z powrotem do niej.
- Dlaczego mam go wypuścić! – wydawała się być zirytowana i zniecierpliwiona – Kim on jest? – krzyknęła, dociskając dłonie do skroni gwardzistki. Ta krzyknęła z bólu pod wpływem sondującego impulsu – Kim on jest?.... Aha – Erthal uśmiechnęła się szeroko opuchniętymi ustami Candice – Magia miłosna. Jesteś pod działaniem zaklęcia. Ale ja sobie poradzę z tym zaklęciem! Dość tego! – z dłoni istoty popłynęła wiązka energii, sprawiając, że Yngvild znów z krzykiem opadła na ziemię. Ale padając zdążyła dostrzec, jak Hodo obala na ziemię pilnujących go strażników i ucieka w otaczające kazamatę gęste zarośla. Z uczuciem ulgi i radości, słysząc jeszcze przekleństwa goniących go osób, Yngvild poddała się zaklęciu demona. Ogarnęła ją ciemność.
Nie pamiętała nic z najbliższych minut. Jedyne, co później była w stanie sobie przypomnieć, to obrzydliwą i obcą jej chęć mordu i zabijania. Wolała nie pamiętać, co robiła wiedziona tą chęcią. Nie pamiętała też walki w ciemnościach, na oślep, cięć kierowanych na głos, w kogokolwiek, byle tylko poczuć krew na dłoniach, mokre gęste krople pryskające je na twarz z każdym cięciem. Nie pamiętała również dwóch osób, na które niemal wpadła błądząc w ciemnościach.
- Kto to jest?
- Nie wiem, nie znam jej. Gdzie demon?
- Daleko!
- Dobra, uderzaj!
- Vere mallum, vere anes! Oczyszczenie umysłu!!!!
Przebudzenie było niemal równie bolesne, jak opętanie. Yngvild ocknęła się na ziemi, z krzykiem przyciskając ręce do czoła. Zanim zdążyła zorientować się, gdzie – i kim – jest, czyjeś ręce podniosły ją z ziemi i pchnęły w ciemność. Biegli przez chwilę wąziutką ścieżką, by po chwili znaleźć się na niewielkiej polance na dziedzińcu.
- Kto? – syknął ktoś w ciemności.
- Shamaroth i Larix – odpowiedział idący za nią wysoki mężczyzna.
- Shamaroth? – Yngvild zatrzymała się – Sham? To ty?
- Taaa – odezwał się krasnolud, w ciemności ktoś zapalił malutką świecę i gwardzistka mogła rozpoznać dawnego towarzysza.
- To ty mnie wyciągnąłeś? – uśmiechnęła się – Bogowie, Sham.... dziękuję!
- Nie potrzebuję wdzięczności cesarskich – odparł z przekąsem – Ani ja, ani nikt z moich.
Yngvild spojrzała po twarzach otaczających ją ludzi. Neil. Sigbert. Varthanis. I jakiś nieznajomy, który przyszedł razem z nią i Shamarothem, a który przedstawił się jako Larix.
- Tym niemniej dziękuję – powiedziała – i witajcie.
- Później będziecie się witać – rzekł chłodno Larix – kilku następnych uwolnionych jest pod bramą. Wasz oficer i ten druid, i jeszcze paru. Do bramy.
Pobiegła za nimi przez mokre zarośla, nie zważając na gałęzie, które kilka razy trzasnęły ją boleśnie po twarzy. Dobiegli, ale pod bramą nikogo nie było. Za to od strony narożnej kazamaty zbliżały się głosy.
- Kto to ..? – zapytał niepewnie Shamaroth. W ciemności nie byli w stanie odróżnić przyjaciół od wrogów, a nie śmieli zapalać światła. Ale nie czekali długo w niepewności.
- No, moje dzieci – w ciszy rozległ się syczący diaboliczny głos – Są przed wami! Zabijcie ilu zechcecie....
Yngvild otrząsnęła się ze zgrozą na wspomnienie uczucia, które towarzyszyło jej przy opętaniu.... Nieopanowaną radość ze śmierci... Zacisnęła ręce mocniej na mieczu, ale poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
- To nic nie da – odezwał się cicho Neil – Oni są niewrażliwi na obrażenia.
- Wiem.
- Więc pozwól im działać...
Kilka postaci zamajaczyło na tle odległego światła kazamaty. Opętani zbliżali się w zwartej grupie. W ciszy. Larix odwrócił się i napiął łuk, celując na oślep.
- Moje strzały nigdy nie chybiają....- warknął.
- Ale oni ... – Neil nie dokończył, bo rozległo cię głuche uderzenie i rozdzierająco bolesne stęknięcie kogoś, kto brzmiał jak Jaskier, trafiony w....
- Nawet demony mają jaja... – mruknął Larix, zarzucając łuk na plecy i cofając się do Shamarotha - Potrzebuję czegokolwiek, co można jej nałożyć na szyję – szepnął – Zaklęcie blokujące istotę w niej uaktywni się, kiedy nałożymy to na Candice i pozostanie aktywne, póki ona tego nie zdejmie.
- Zaklęcie?- zapytała – Jesteś magiem?
- To nie twoja sprawa, kim jestem – odparł – Varthanis, pomóż nam. A reszta – musicie zatrzymać ich, żebyśmy zdążyli to przygotować... I musicie pomóc ją unieruchomić... A to nie będzie łatwe, ma ogromną siłę....
Stanęli więc w milczeniu, czekając na atak. Opętani zbliżali się powoli, najwyraźniej władza demona nad ich umysłami nie zapewniała widzenia w ciemności. Yngvild poznała idących z przodu. Rigo. Rien. Borys. Byli na wyciągnięcie miecza.
Neil zaatakował ich pierwszy. Potężne uderzenie aż huknęło w czyjeś żebra, jakaś postać upadła, ale natychmiast wstała. Reszta zlała się w jedno w bezładnej bijatyce na oślep w mroku.
Walczyli desperacko, słysząc za plecami kolejne inkantacje Shamarotha.
- Indra granne mores tede an nehal, morte ve!- i Larixa. Yngvild wreszcie zrozumiała. Larix nie był magiem. Był kapłanem! Kapłanem Indry ... Ale nie było czasu zastanawiać się nad dziwnym zbiegiem okoliczności. Candice się zbliżała. Yngvild zignorowała kolejne cięcie, które ją dosięgło. Jeśli była szansa na zablokowanie demona.... Obok niej padł na ziemię Sigbert, ale wstał natychmiast.
- Blokujcie ją! – wydarł się z tyłu Shamaroth, doskakując w międzyczasie do jednego z opętanych, który padł na ziemię.
- Vere mallum, vere anes! Oczyszczenie umysłu!!!
Opętany, który okazał się być Rienem, skulił się jak uderzony, ale powstrzymał okrzyk bólu. Pozbieranie się na nogi zajęło mu raptem kilka sekund, na orientację w sytuacji nie tracił czasu, wstając ciął od razu niemal na oślep atakujących, którzy natychmiast wyczuli, że nie należy już do nich. Szerokie płaskie cięcie zmusiło ich do odstąpienia, ale niemal natychmiast zaatakowali znów i Rien poleciał do tyłu, cięty po żebrach czyimś ostrzem. Pamiętając, że to jeden z głównych raegeńskich posłów... ale i po prostu w odruchu dawnej przyjaźni, Yngvild podbiegła osłonić go i wyszarpnęła z sakwy buteleczkę z eliksirem leczącym. Tym razem szermierz jęknął z bólu.
- Witaj wśród żywych – mruknęła gwardzistka z uśmiechem – Boli znaczy że żyjesz.
- Dzięki – sapnął Raudaryjczyk zbierając się z ziemi tym razem z niejakim trudem.
- Vere mallum, vere anes! oczyszczenie umysłu! – wrzasnął obok Shamaroth.
Kobieta w roweńskim stroju przycisnęła ręce do skroni i rozdzierająco krzyknęła z bólu.
- Nie!!! – rozległ się tuż obok znajomy głos. Na jego dźwięk gwardzistce serce podeszło do gardła i omal nie rzuciła się do ucieczki – Nie odbierzesz mi ich, śmieszny kapłanie śmiesznego boga!!!
Shamaroth bynajmniej nie czekał na koniec monologu, tylko odepchnąwszy za siebie Rowenkę, skoczył do tyłu, poza zasięg dłoni i umysłu demona. Yngvild stała jak zahipnotyzowana.
- Witaj z powrotem – wysyczała Candice.
- Erthal....- szepnęła Yngvild niemal bezwiednie, z paniką stwierdzając, że nie panuje nad swoim umysłem. Usłyszała wrzask i hałas przed sobą, Erthal gwałtownie odwróciła się, uwalniając gwardzistkę spod wpływu hipnozy. Z przeciwnej strony, od ziejącego mrokiem tunelu bramnego, opętanych ktoś zaatakował. Na całe szczęście, bo Neil i Sigbert bronili się na ścieżce resztkami sił. Za to, dając im chwilę wytchnienia, atakujący z drugiej strony ściągnęli na siebie uwagę wszystkich przeciwników. A zdaje się że było ich tylko dwóch.
- Proszę.... – wysyczała Candice – Wrócił kapitan...
Yngvild zrozumiała to kilka sekund wcześniej. Widząc, co się dzieje, skoczyła przed siebie, z całej siły głowicą miecza uderzając w twarz demonicznej półelfki. Ta nawet się nie zachwiała. Yngvild wpadła w tłum walczących, słysząc za sobą Neila i inkantacje Shamarotha, który desperacko próbował uwalniać spod zaklęcia kolejne osoby. Dostrzegła w końcu Hoda, krok za krokiem cofającego się w kierunku bramy. Usiłowała się przedrzeć do niego, ale nie wyszło. Nie zdołała obronić się przed kolejnymi ciosami, cięcie pod kolano sprawiło, że padła, osłaniając się mieczem i kopiąc na oślep drugą nogą. Od strony bramy usłyszała okrzyk triumfu i głos, który ewidentnie należał do Riga:
- Jest nasz! Zabić go! Wydłubcie mu oczy! Wezmę sobie jego oczy!!
Najwyraźniej większość opętanych zwróciła się w tamtą stronę, bo zostawili ją w spokoju. Wyszarpnęła z sakwy buteleczkę z eliksirem leczącym, poczuła znany palący ból w ranie. Zanim schowała eliksir, była w stanie wstać. Natychmiast rzuciła się na ratunek. I na szczęście nie była sama. W tym samym niemal momencie Neil i Sigbert, wspomagani przez tych, których Shamaroth uwolnił spod działania zaklęcia, rzucili się na opętanych, roztrącając ich, i doskoczyli do Candice. Siłą rozpędu obalili ją na ziemię, ale demon z ogromną siłą odrzucił ich na kilka metrów. Na szczęście Shamaroth miał dość ciężkich argumentów, by półelfkę zwalić z nóg ponownie. Larix doskoczył zaraz za nim, zarzucając jej na szyję czyjąś opończę.
Wyskandowali chóralnie niezrozumiałą inkantację, Candice wrzasnęła nieswoim głosem, wrzask przeszedł w głuche rzężenie, odgłos, który zjeżył wszystkim włosy na głowie. Rzężenie przeszło w charkot, a ten w przeciągły jęk bólu i płacz. Zwykły płacz przerażonej kobiety. Ci, którzy jeszcze byli pod urokiem demona, nagle osunęli się na kolana, oszołomieni. Yngvild roztrąciła stojących i nie zwracając więcej uwagi na Candice rzuciła się na kolana przy leżącym na ziemi kapitanie. Twarz miał całą zalana krwią, zdawało się, że Rigo zdążył spełnić swoją groźbę.
- Cholera ... – zaklęła z rozpaczą i uklękła, sprawdzając czy żyje. Nie poczuła tętna... - Shamaroth! - wrzasnęła – Sham..!!
- Cicho – burknął klęczący tuż obok niej krasnolud. Nie zauważyła go zupełnie – Nie panikuj, nic mu nie będzie – położył dłonie na twarzy Hoda.
- Oszalałeś? – odezwał się stojący za nim Larix – Po tamtej inkantacji to cię zabije!
- E tam – mruknął Shamaroth – Ty tez panikujesz. Morte lamme Veles, komna vea redete, komna vea redete, morte lamme Veles!
Yngvild zdawało się, że spod dłoni krasnoluda przez moment emanowała jasnobłękitna poświata. Pierwszy raz miała okazję widzieć kapłańskie uzdrowienie w takich ciemnościach. Gdy Sham podniósł dłonie, poświaty już nie było. Hodo poruszył się lekko.
- No – oświadczył Shamaroth wstając – I kto nie da rady...? – po czym z łomotem osunął się na ziemię. Na szczęście parę osób przyskoczyło by mu pomóc. Odtrącił ich opryskliwie, wstając o własnych siłach – Dobra – burknął – trochę mi się we łbie kręci. Bywało gorzej.
- Sham – Yngvild przełknęła ślinę – Dzięki po raz wtóry dzisiaj ....
Hodo z jękiem poruszył się. Otworzył oczy, które na szczęście były na swoim miejscu. Pomogła mu wstać i rozejrzała się dookoła. Nagle zrobiło się niesłychanie pusto. Dostrzegła Illimę i Miję, zajętych Joanną i Amelią. Neil i Shamaroth pospiesznie zbierali swoją broń. Podeszła do nich.
- Dokąd idziecie? – odezwała się – Chodźcie z nami do placówki, tyle możemy wam zaoferować za waszą pomoc.
Stojący obok Neila Larix zaśmiał się z cicha.
- Mam gdzieś pomoc cesarskich – warknął z widoczną nienawiścią – Zbieramy się! Natychmiast!
Yngvild zatrzymała go zdecydowanym szarpnięciem za ramię.
- Panie – odezwała się łagodnie – Nic wam nie grozi z naszej strony, nie obawiaj się.
Larix odwrócił się powoli. Przez chwilę była przekonana, że wyciągnie broń, ale on tylko zdjął kaptur i w świetle zapalonej obok pochodni mogła wreszcie zobaczyć jego twarz.
- Nie obawiam się nikogo – syknął przez zęby, patrząc jej wyzywająco prosto w oczy – A już na pewno nie cesarskich żołnierzy.
- Dobrze więc, jak chcesz – odparła – Ale Varthanis zostaje.
- Bo co?
- Bo chcę wiedzieć, kto mu kazał wskrzeszać dwójkę zdrajców i dlaczego przy tej okazji ściągnął nam na głowę to cholerstwo – odparła z irytacją.
Larix nie odpowiedział. Naciągnął na powrót na głowę obszerny kaptur i odwrócił się.
- Zabieramy się stąd!
- Akurat!- krzyknął Rien – Varthanis odpowiada przed królem Feinem!...
Larix spojrzał na szermierza wzrokiem zupełnie wypranym z szacunku.
- Król Fein obchodzi mnie równie mało, co cesarskie psy...- odparł, odwracając się. W bramie fortu jednak stała już reszta cesarskich i Raegeńczycy. Kapłan zaklął pod nosem i ruszył w zarośla. Rien zrobił ruch, jakby chciał za nim ruszyć, ale Yngvild powstrzymała go.
- Poczekaj. Nie wydostaną się z fortu, a nie wiem, gdzie kryje się reszta i Varthanis.
Cofnęli się pod bramę. Jaskier i Hodo stali już tam wraz z Miją i Amelią. Illima był zajęty uzdrawianiem Joanny. Brakowało Kulberta i Abla. Zniknęli też, i to prawie natychmiast po tym, jak zadział egzorcyzm, roweńscy kozacy, a wraz z nimi Rigo, Candice i Edric.
- Neil i reszta z całą pewnością nie opuścili fortu – zameldował Jaskier – Ani Varthanis...
- Co z kozakami?
- Szlag z nimi, na razie trzeba dorwać nekromantę, nic nie wiemy o tym cholerstwie, które przed chwila usiłowało nas tu pozabijać. A nie zamierzam się jutro zdziwić – stwierdził Hodo.
Jaskier zniknął w ciemności na lewym skrzydle fortu, Yngvild ruszyła w prawo. Nie uszła dziesięciu kroków.
- Rindr tea vakti mig mundar ville brass! zauroczenie... – rozległ się szept – Powiedz im, że tu nikogo nie ma...
Odwróciła się na pięcie i natychmiast wróciła do reszty. I to był błąd Shamarotha, który rzucał zaklęcie. Gdy Yngvild oświadczyła, że "tam nikogo nie ma", wróciwszy po czasie, który nie pozwoliłby jej nawet dojść do pierwszej kazamaty, sprawa była oczywista.
- Siedzą w kazamatach w południowym skrzydle – mruknął Hodo. Yngvild, odczuwając skutki ustępującego właśnie zaklęcia umysłu, zatoczyła się, dyskretnie opierając się o ramię kapitana. Oczywiście zupełnym przypadkiem. Zdążyła zauważyć, jak Mija uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją i przemknęło jej przez myśl, żeby powyrywać bardce nogi przy samej szyi za numer z eliksirem. Ale się rozmyśliła. W końcu Mija była posłem...
Ruszyli cicho w kierunku południowych kazamat. Jaskier bez trudu zlokalizował miejsce, w którym kilka osób, sądząc po odgłosach, usiłowało nie robić hałasu, depcząc po gruzie i kamieniach zapełniających podłogę kazamat. Zajęli pozycję przed wejściem.
- Neil! – Hodo przyjął, że to właśnie łucznik dowodzi grupą chowającą się w pomieszczeniu – Nie wyjdziecie stąd! Oddajcie nam Varthanisa i możecie odejść!
W kazamacie zaszeleściło, rozległy się szepty.
- Nikogo nie wydamy! – rozległ się głos, Yngvild poznała Larixa – Może i nie wyjdziemy, ale wy tu z pewnością nie wejdziecie!
- Idę bocznym wejściem! – szepnęła do ucha kapitanowi i pobiegła, zanim zdążył się odezwać. Otwór wejścia rozpoznała na dotyk, usiłując nie zrzucić ze ścian żadnych kamieni. Chociaż zupełnie ciche wejście było niemożliwe, okrzyki z kazamaty skutecznie zagłuszały jej kroki. W pomieszczeniach panowała ciemność prawie całkowita, więc poruszała się na dotyk wzdłuż ścian. Trafiła w końcu na boczne wejście i wyczuła obecność człowieka przed sobą. Był dosłownie na odległość ręki. Wyjęła nóż, gotowa wziąć zakładnika i za niego zażądać wydania nekromanty. Ruszyła na oślep. Złapała zaczajonego osobnika za ramię i szarpnęła do tyłu, przykładając do gardła zimne ostrze.
- Kim jesteś?- warknęła mu do ucha.
- Varthanis... – stęknął pojmany. Gwardzistka roześmiała się bezgłośnie, nie wierząc we własny fart. Wyciągnęła czarodzieja przez boczne wejście.
- Kapitanie! Puśćcie ich! Mam nekromantę!
Ukrywający się, choć pomstowali i grozili, nie odważyli się zaatakować wprost. Wypuszczeni wycofali się do bramy i zniknęli w ciemnościach. Yngvild naliczyła pięciu.
Przeszukali pozostałe kazamaty fortu, w tym tą, gdzie najwyraźniej odbył się rytuał. Wciąż była jasno oświetlona świecami, ale nic poza nimi nie znaleźli. Varthanis też nie był specjalnie skłonny do udzielania informacji, oprócz zdawkowych odpowiedzi, z których wynikało, że nic nie wie, znalazł się tu przypadkiem, i podobnie przypadkiem wywołał demona usiłując wskrzesić Candice. Dopiero gdy Jaskier zagroził mu obcięciem paru palców, mruknął, że wskrzeszenia miał dokonać na zlecenie Riga, za całkiem pokaźną kwotę.
Kulberta i chana nadal nie było.
Zeszli z fortu w kierunku strażnicy, gotowi na miejscu wycisnąć z Varthanisa więcej informacji. Spodziewali się zasadzki na wąskich odcinkach ścieżki, przy zaroślach i załomach skalnych, na skrzyżowaniu dróg na Bramie Polowej. Ale nie pod samą strażnicą. Toteż gdy zastąpiono im drogę tuż przy zejściu do placówki, byli zdziwieni. Ale tylko przez chwilę.
- Wypuścicie Varthanisa! – usłyszeli głos Neila.
- I co jeszcze... – mruknęła Yngvild, ruszając do przodu bez rozkazu.
- Stój! – zatrzymał ją Hodo, ale posłuchała dopiero gdy odezwał się Larix:
- Kapitanie, mamy waszych ludzi. Jeszcze krok i zginą! – W nikłym świetle świateł placówki dostrzegli Kulberta i Abla, i ostrza mieczy przyłożone do ich gardeł.
- Neil! – krzyknął Hodo – Bądź rozsądny! Jeden mój okrzyk, i będziesz miał na głowie dwudziestu żołnierzy!
- Zanim krzykniesz – odpowiedział za niego Larix – twój oficer zginie!!
Kapitan zaklął brzydko. Ale skinął do Jaskra, żeby ten wypuścił jeńca. Varthanis skorym truchcikiem powędrował do swoich, Kulbert i Abel zostali wypuszczeni. Nastąpiła krótka chwila napięcia, jakby obie strony zastanawiały się, czy jednak nie zaatakować. Ale zanim minęła ta sekunda niepewności, głos Larixa zarządził:
- Uciekamy!
Pobiegli w dół drogi, ścigani wypuszczanymi mrok strzałami Jaskra. Strażnicy nawet ich nie ścigali.



- Sigbert, Shamaroth ... i ten Larix ...- zastanawiała się Mija – Wszyscy związani z zakonem Indry...
- Taaa, do tego Rigo i Edric – zgrzytnął zębami Hodo na wspomnienie dwójki, która swego czasu tak sprawnie ukradła mu pewien artefakt – a teraz jeszcze dwójka ożywieńców....
- Z czego jedno z demonem w zestawie ... – mruknęła Yngvild, tuląc zmarznięte dłonie do kubka z herbatą. Wszyscy odwrócili się ku niej gwałtownie.
- Chwila... – zapytała Mija – Przecież kapłani dokonali egzorcyzmu....
- Mhm – potwierdziła z głębi kubka – Ale to tylko zaklęcie blokujące. Demon nadal jest w Candice. Ta blokada jest nałożona razem z opończą, którą jej włożyli na szyję, jeśli ona ją zdejmie, demon uaktywni się na powrót.
- To co oni zamierzają z tym zrobić...?
- Jest jakieś miejsce – odezwał się Kulbert – Rozmawiali o nim, kiedy nas trzymali. Jakieś dawne archiwum, czy biblioteka... Podobno tam są jakieś papiery, gdzie można znaleźć egzorcyzm na to gówno... Poza tym... – chorąży zawiesił głos – Jednemu z nich diabelnie na tym zależy. Ten cały Larix ... demon ma do niego jakieś ale, wyjątkowo go nie lubi. Rzuciła na niego jakieś zaklęcie, przez które on umrze do jutra wieczorem.
- Pięknie ... mruknęła Mija – No to niezły burdel... Zakon Indry, demony, najemnicy... Ktoś w ogóle wie, co robią tu Rigo z Edric'iem?
- Nie.
- Ja wiem – odezwała się Joanna, otulona cieplutkim kocem w kąciku – Zlecili wskrzeszenie Candice i Borysa za naprawdę duże pieniądze. Varthanis za pomoc obiecał mi tysiąc lintarów. Oni dostali jakieś zlecenie.
- I oczywiście przypadkiem pojawili się tutaj akurat podczas tego spotkania.... – odezwał się Rien.
- To jeszcze nie wszystko – dorzucił Abel – Kiedy nas pojmali, ci od tego Larixa... Słyszeliście, jak się przedstawili? "Strażnicy Raegen"!
- Co takiego?!!! – wykrzyknęli równocześnie Rien i Hodo.
- Jak to Raegen?!
- Jak to Strażnicy?!
- Te gnojki podszywają się pod nas! – Rien z oburzenia prawie przewrócił stojący na krawędzi stołu dzban – Wszyscy, którzy walczą dla Raegen, są pod moim dowództwem! Nie ma oddziałów, o których nie wiem!!!
- Ale podszywając się pod was, mogą narobić nam mnóstwo problemów. Jeśli coś zmalują jako.... straż raegeńska, będziemy musieli reagować... – mruknęła Yngvild.
- Dobrze więc- zarządził Hodo – Jest piąta nad ranem. Zaczniemy rozmowy jutro w południe. Do tego czasu – wskazał gościom pomieszczenie sypialne – najlepiej, byście odpoczęli. Kulbert, Jaskier, Yngvild, na zewnątrz.
- Dlaczego dopiero w południe? – zapytała gwardzistka, gdy cała czwórka oficerów znalazła się sama w wartowni.
- Takie dostałem rozkazy – odparł kapitan – To archiwum... Tam jest nie tylko jakiś egzorcyzm. Mamy rozkaz wydobyć stamtąd coś jeszcze. Jakiś dokument, który pod żadnym pozorem nie może wpaść w ręce Raegeńczyków, bo udaremni całe negocjacje. Mamy to wydobyć i przesłać do dowództwa. Musimy za wszelką cenę być tam przed tym całym Larixem...
- Kapitanie... – wtrącił cicho Kulbert – jest coś jeszcze. Kiedy ostatnio byłem w Kamieńcu... Po służbie poszedłem do karczmy ... Naprawdę po służbie, kapitanie! – usprawiedliwił się szybko w odpowiedzi na wściekły wzrok Hoda – Pewien człowiek... Opowiedział mi o kradzieży, która kilka lat temu miała tam miejsce. Ponoć nigdy nie znaleziono skradzionych przedmiotów, a w tym archiwum jest podobno mapa, prowadząca do miejsca ich ukrycia...
- No proszę – uśmiechnął się szeroko Jaskier – Same korzyści.
- Wymarsz o świcie – zakończył Hodo.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 07-12-2007, 23:15   


Wielkie skalne sklepienie jaskini tonęło w mroku. Jedna mała świeca, która mieli, nie była w stanie oświetlić sporej kawerny. Echo niosło się po ścianach i powierzchni wody, która wypełniała jaskinię na głębokość ponad dwóch metrów. Siedzieli w trójkę w starej łodzi, z uwagą obserwując ściany. Udało im się dostać tutaj przed banitami Larixa, udało się ukryć także tę wyprawę przed Raegeńczykami, którzy prawdopodobnie nadal tropili banitów. Ale musieli liczyć się z tym, że nie zdążą wydostać się stąd, zanim któraś z tych grup tu nie przybędzie. Ponadto nie mieli zielonego pojęcia, co zamierzają, i przeciw komu, Rigo, Edric i ci, którzy im towarzyszą. Więc przeszukując jaskinię, nasłuchiwali jednocześnie sygnału od Jaskra, który wartował przy wejściu.
Pierwsze papiery znaleźli na żwirowym osypisku. Yngvild z trudem wdrapała się na nie, ryzykując zsunięcie się do lodowatej wody, ale zniosła zwinięte w rulon dokumenty do łodzi. Wtedy też usłyszeli wezwanie od elfa.
- Są na zewnątrz – szepnął, gdy dopłynęli do suchego korytarza tuż przy wejściu – Słyszałem tam Riga, ale Raegeńczycy też chyba są.
- Cholera... – mruknął Hodo – To znaczy, że możemy tam mieć przeciwko nam ponad dwudziestu ludzi... Dokument!
Przy migotliwym świetle świecy delikatnie odwinęli papier i zaczęli czytać....
„Od dnia szóstego miesiąca Mawrth i po wieczne czasy zawarliśmy przymierze między wolnym królestwem Raegen a Cesarstwem Styryjskim, co zapisano w obecności wielu świadków na zamku styrgradzkim w Pakcie Lennym.
Niniejszym poszerzamy owo przymierze o co następuje.” (...)
„Jeżeliby kiedykolwiek bogowie dopuścili, aby królestwo Raegen opuszczone zostało i Cesarz ochrony i opieki mu nie udzielił w chwili zagrożenia, w czas ów niech jasnym będzie, że królowie Raegen otrzymują prawo do powołania własnej armii, której sami rozkazywać będą, nie pozostając dłużej w posłuszeństwie względem władców Cesarstwa Styryjskiego. Do armii owej powołać mogą wszystkich mieszkańców królestwa Raegen służących dotychczas w armii pod rozkazami Cesarza, gdyż zostają oni zwolnieni wtenczas z wszelkich przysiąg wierności i posłuszeństwa.”
- Jasna cholera! – syknęła Yngvild – jeśli oni to dostaną w ręce...!!!
- Nie mogą tego przejąć...
- Zniszczmy to!
- Zostaw! – rzekł kapitan – Rozkazy są inne.
- Ale...
- Zniszczymy to dopiero wtedy, gdy będziemy pewni, ze nie uda się tego wynieść. Na razie trzeba to gdzieś schować.
- Daj spokój, torba to pierwsze miejsce, gdzie będą szukać – odezwała się Yngvild, widząc, że rozpina sakwę.
- To może tam gdzie ostatnio Draigahern... – wyszczerzył się Kulbert.
- To już było – uśmiechnął się Hodo – A tam jest sporo osób, które to pamiętają.
- Daj mi to – Yngvild uśmiechnęła się również, wzięła dokument, złożyła go na płasko i rozpięła kaftan, z lekką satysfakcją widząc, jak towarzysze dyskretnie przełykają ślinę, gapiąc się w jej dekolt. Włożyła dokumenty za stanik i zapięła na powrót kaftan – Mam nadzieję, że nie odważą się tam szukać.
- Cholera – odezwał się Hodo – To z pewnością najładniejszy schowek armii cesarskiej...
Yngvild z uśmiechem podziękowała za komplement, ale dodała:
- To nie wszystkie dokumenty, które miały tu być.
- Nie przeszukaliśmy korytarzy po lewej stronie – potwierdził Kulbert.
- Dobrze, sam ich tu nie zatrzymam – mruknął Jaskier.
- Nie damy rady przeciw pięciokrotnej przewadze...
- Trudno. Nie ma zatem sensu, żebyś tu zostawał – zdecydował Hodo – Wszyscy do łodzi.
Korytarz wydawał się być jeszcze ciemniejszy niż ciemność, która ich otaczała. Yngvild i Jaskier wyskoczyli na brzeg. Korytarz był wąski na jedną osobę i tak niski, że gwardzistka, która nie należała do wysokich, musiała iść pochylona. Po kilkudziesięciu metrach korytarz rozgałęział się. Poszła tym prawym, który skończył się po dalszych kilkudziesięciu metrach szerokim obszernym pomieszczeniem, kutym w litej skale. Pod ścianami widniały przegniłe resztki drewnianej konstrukcji, na której spoczywały pozwijane papiery. Zgarnęła wszystkie i prawie biegiem wróciła do łodzi. Gdy tylko wystawiła głowę z korytarza, stało się oczywiste, że w jaskini nie są już sami. Z kierunku, z którego przypłynęli, widać było liczne światła.
- Weszli – szepnęła, gdy Hodo z Jaskrem podnieśli ją z dna łodzi. Przy wskakiwaniu prawie w biegu poślizgnęła się i do łódki właściwie wpadła. Do tego wypaliła się świeczka. Zamilkli w całkowitych ciemnościach.
- Cholera – szepnął Jaskier – Nawet nie możemy sprawdzić, co to za papiery...
- Wpłyńmy za załom skalny i zapalcie zapałkę – rozkazał Hodo. Przy nikłym świetle zapałki rozwinęli dokumenty.
- „ODESŁANIE Osoba opętana musi zostać unieruchomiona ogromną siłą”, „Należy po kolei kolejnymi zaklęciami: obudzić demona, jeśli jest uśpiony....” – przeczytała Yngvild – To ten egzorcyzm....
- „Protokół z przesłuchania ....” opis ukrycia skradzionych skarbów z majątku dar Kiryan... – szepnął Hodo – skąd znam to nazwisko....?
- Eledhwen dar Kirian – uśmiechnęła się gwardzistka – Księżna kamieniecka. Wydałeś na nią wyrok śmierci.
Kapitan pacnął się w czoło.
- Oczywiście. W Kamieńcu rządzi teraz jej synek, siedząc grzecznie jak myszka pod miotłą, żeby tylko nikt nie posądził go o uczestnictwo w knowaniach mamusi.
- A to? – odezwał się szeptem Jaskier – "Pierścień Garthalena"... „złożył wówczas przysięgę, zgodnie z którą on i wszyscy jego potomkowie stawią się zbrojnie na każde wezwanie Cesarza Styrii, o ile zostanie im okazany ów artefakt...(...)”
- O jasna cholera! – Yngvild zapomniała o panowaniu nad głosem i prawie krzyknęła, ale Kulbert szturchnął ją skutecznie – Gdybyśmy mieli ten pierścień.... Przeciwko Raegeńczykom można by postawić dodatkowe kilka tysięcy wojowników z Bagien Sawery! Na ich tyłach!
- Ale nie wydostaniemy się stąd bez walki....
- Jeśli zaczniemy walkę, nie wydostaniemy się żywi... – mruknęła.
- Możemy tu przeczekać choćby do jutra... – odezwał się Kulbert
- Taaa? – odparła Yngvild sarkastycznie – A przyglądałeś się tej łodzi? –poruszyła butem i rozległ się dość sugestywny chlupot wody na dnie łódki.
- No tak... – mruknął chorąży – to ja nie mam pytań....
- Na którym z tych dokumentów zależy nam najmniej? – zapytał Jaskier retorycznie – Egzorcyzmu i tak nie wykorzystamy. Udajmy, że przyszliśmy tu tylko po to, oddajmy im go...
- I wynieśmy się zanim się zorientują – uśmiechnął się Hodo. Pozostałe dokumenty dołączyły do skrytki armii cesarskiej, po czym skierowali łódź w kierunku wyjścia. Nie widzieli nikogo na nadbrzeżu, ale wiedzieli, ze tam są. I wtedy poczuli dym.
Zanim zdążyli dobić do brzegu, usypiające opary powaliły ich na dno łodzi.
Yngvild ocknęła się, gdy poczuła dotyk lodowatej wody. Ktoś podniósł ją z łodzi, poznała Riga. Gdy usiłowała się podnieść, ktoś uderzył ją głowicą miecza w tył głowy. Rozbłysło światło, a potem zrobiło się ciemno....


Kiedy znów zrobiło się jasno, pierwszą rzeczą, która poczuła, był zapach mokrych liści. Więc byli na zewnątrz. Zanim dała poznać, że już jest przytomna, rozejrzała się w sytuacji. Leżała na ziemi, wokół stało co najmniej kilka osób. Po głosie poznała Riena, Neila, Miję, Shamarotha. Ale dalej słyszała więcej głosów. Wyłowiła głosy Hoda i Jaskra, dobiegające gdzieś z góry. Zwinięte papiery nadal uwierały ją za dekoltem... Odetchnęła z ulgą i powoli podniosła głowę.
Niemal natychmiast zauważono, że jest przytomna, ktoś szarpnął ją do góry.
- Zabieraj łapy – warknęła, ale niemal natychmiast Rien przyłożył jej sztych do gardła. Podniosła dłonie na znak poddania się – Co jest, Rien, odłóż miecz.... – Ale szermierz szarpnął ją do siebie, przyciskając ostrze do gardła.
- Puść ją, Rien, do cholery! – Hodo i pozostali strażnicy stali na ścieżce, która odchodziła w górę od wejścia do sztolni. Yngvild zdziwiła się, bo mieli przy sobie broń, w tym i jej własną, a sądziła, że zostali wszyscy rozbrojeni przy łodzi.
- O co wam chodzi? – zapytała, mogąc się wreszcie rozejrzeć w sytuacji. Razem z raegeńskim poselstwem pod sztolnią stał Neil i jego ludzie, Larix i Sigbert mierzyli z łuków do stojących na ścieżce strażników, Shamaroth i Gadjung stali obok, gotowi do ataku. Na sąsiednim kamieniu siedział Varthanis i Joanna, obserwując zajście. Obserwował też Illima, najwyraźniej zdegustowany sytuacją. Riga i kozaków nie było....
- Oddajcie dokumenty! – warknął Neil. Yngvild zauważyła, że w ręku trzymał skórzaną sakwę kapitana. Uff, dzięki bogom, że nie schowali w niej papierów.
- Widzę, że już i tak sobie wziąłeś nasze rzeczy – mruknęła. Neil podszedł bliżej.
- Oddajcie egzorcyzm!
- Powiedziałem ci już! – krzyknął Hodo – Nie mamy go! Miałem go w ręce, kiedy nas zaatakowaliście. Albo jest w łodzi, albo mają go ci, którzy nas stamtąd wynieśli!
- Nie wierzę ci! – odkrzyknął łucznik.
- Neil, zastanów się – odezwała się gwardzistka pojednawczo – Po jaką cholerę nam egzorcyzm, z którym nic nie zrobimy? Przecież nam też zależy, żeby to cholerstwo odesłać w zaświaty...
Neil spojrzał na nią, jakby rozumiał jej racje, ale zza jego pleców odezwał się Larix.
- Nie wierz cesarskim kundlom! Oddać ten papier, bo wasza gwardzistka zginie!
- Dobra dobra – zmitygował go Rien – Spokojnie. Po co w ogóle tu przyszliście? – zwrócił się do strażników – Bo przecież nie po egzorcyzm... z którym nic byście nie zrobili.
- Taki mieliśmy rozkaz ...- zaczął Hodo. Yngvild, widząc, że Rien opuścił nieco miecz, zdecydowała się na desperacki krok. Z gwałtownego skrętu barku trzasnęła Riena pięścią w twarz, aż się zatoczył, i skoczyła do swoich. Kilka osób rzuciło się za nią, ale zdążyłaby... gdyby malowniczo nie wywinęła orła się na mokrych liściach... Upadła i zanim towarzysze zdążyli przyjść jej z pomocą, już miała na gardle miecz Riena. Z lekką paniką stwierdziła, że dokumenty wysunęły się zza stanika i zaraz wypadną. Rezygnując z obrony, dyskretnym ruchem wsunęła je z powrotem, pozwalając, by Rien ją obezwładnił.
- Dokąd? – warknął, podnosząc ją szarpnięciem. Hodo zrobił gest, jakby chciał go uderzyć, ale zrezygnował, patrząc na ostrze dociśnięte do szyi gwardzistki. Zgrzytnął słyszalnie zębami.
- Puśćcie ją i lepiej zajmijcie się szukaniem Riga – warknął – Idę o zakład, ze to on ma wasz egzorcyzm.
- Nie odpowiedziałeś – odezwał się zimno Larix – Po co tu przyszliście?
- Głuchy jesteś? Mieliśmy rozkaz przeszukać to miejsce. Ale nie zdążyliśmy i znaleźliśmy tylko ten egzorcyzm. Jeśli jest tu cos jeszcze, to nadal jest w sztolni!
- Przecież przeszukaliście nas – Yngvild zaryzykowała prowokację– Jedyny dokument, jaki mieliśmy, zabrał Rigo!
- Albo w ogóle go tam nie było!- zirytował się Rien. Prawą rękę z mieczem trzymał tuż przy jej gardle, ale lewą, którą trzymał ją za barki, nagle przesuną niebezpiecznie blisko jej biustu. "Cholera" – pomyślała Yngvild w panice "Zaraz się zorientuje..." Jakby słysząc jej myśli, szermierz bezczelnie położył lewą rękę wprost na jej piersiach.
- Zabierz łapy! - szarpnęła się z udawanym oburzeniem.
- Rien! – odezwał się Hodo głosem poważnym jak nigdy, patrząc z nienawiścią prosto w oczy szermierza – Zabiję cię za to!
Rien wytrzymał spojrzenie, ale zabrał rękę. Yngvild odetchnęła z ulgą i mrugnęła porozumiewawczo do kapitana.
- W łodzi nic nie ma – powiedział Shamaroth, wychodząc ze sztolni – Kłamią!
- Głupi jesteś, Shamaroth – westchnęła – Zastanów się, kto wyciągał nas z tej łodzi!
- Oni mogą mieć rację... – mruknął Neil.
- Bzdura! – warknął Larix. Rien na chwilę poluzował uchwyt, najwyraźniej chcąc odwrócić się do kapłana i Yngvild postanowiła zaryzykować ponownie. Wyszarpnęła się i trzasnęła szermierza łokciem w twarz. Jaskier, który od dłuższego czasu obserwował ją, błyskawicznie rzucił jej miecz. Tym razem zdążyła. Wśród przeciwników zakotłowało się, ale Yngvild już stała pośród towarzyszy, którzy skoczyli jej na pomoc. Larix, z przekleństwem niespecjalnie godnym kapłana, naciągnął łuk i strzelił. Kulbert z jękiem osunął się na ziemię. Jaskier i Hodo starli się z atakującymi, Yngvild osłoniła chorążego i to ją dosięgła kolejna strzała, na szczęście drasnąwszy tylko po biodrze. Ale Kulbert nadal leżał, a szybko barwiące się krwawą czerwienią liście wokół świadczyły, że dostał w którąś z ważnych arterii.
- Wykrwawi się! – krzyknęła do kapitana. Nagle stojący dotąd z boku Illima zaklął i skoczył pomiędzy walczących, odpychając stojących mu na drodze.
- Jesteście niepoważni! – mruknął, klękając przy Kulbercie – Tak nie można! – położył dłonie na krwawiącej obficie ranie i zamarł na chwilę w milczącym skupieniu. Gdy wstał, rana już nie krwawiła, a chorąży pozbierał się z ziemi.
- Naprawdę nie macie tego egzorcyzmu...? – odezwał się Neil z wahaniem, jakby zawstydzony sytuacją. Yngvild spojrzała mu w oczy, starannie dobierając słowa:
- Przysięgam na bogów, że wyciągnęliśmy stamtąd ten egzorcyzm i mieliśmy go w rękach, gdy zaatakowano nas w łodzi. I przysięgam, że nie mam pojęcia, gdzie jest w tej chwili.
- Wierzę ci – rzekł łucznik – Trzeba więc znaleźć Riga.
Larix za jego plecami fuknął z widoczną irytacją. On najwyraźniej nie uwierzył.
- Więc nie traćcie czasu – odparł Hodo – My wracamy na placówkę.
Wycofali się, powoli, dopóki byli w zasięgu wzroku, gdy tylko Raegeńczycy i ludzie Neila zniknęli za skalnym załomem, Hodo dał rozkaz do biegu. Ruszyli truchtem w kierunku osady, przebiegli przez jej boczne zabudowania i pobiegli głównym traktem w kierunku placówki. Zatrzymali się dopiero po blisko mili.
- Nie do wiary! – roześmiała się Yngvild – Naprawdę się udało! Wynieśliśmy te papiery!
- Mamy niewyobrażalne szczęście – uśmiechnął się Hodo. Spojrzała na niego. Odetchnęła z ulgą, czując, że dziwne uczucie spowodowane eliksirem właśnie mijało. Czuła do kapitana tylko zwykłą sympatię. Pomijając te momenty, kiedy jak każdy krasnolud, niemożebnie ją wkurzał. Czyli wszystko wróciło do normy.
- Pewnie! – odparła – Jak ja przekonująco potrafię kłamać.... – zachichotała.
- Ale przecież nie skłamałaś – wtrącił ze śmiechem Jaskier – Słowo w słowo sama prawda!
- Dobra, cieszyć się będziemy w strażnicy – rzekł Hodo – Nie zamierzam sprawdzać, czy nas dogonią, kiedy już się połapią.
Ruszyli pośpiesznym marszem i po blisko dziesięciu minutach byli w placówce.
A po kolejnych 10 minutach problemy ich dogoniły.
Chcąc w spokoju porozmawiać Hodo odprawił z karczmy wszystkich strażników. I wtedy do karczmy wpadli Neil i Larix ze strzałami na cięciwach. Wartownicy przy bramie przepuścili ich najwyraźniej, podobnie jak resztę grupy, biorąc za zwykłych cywilnych gości. Yngvild ledwie zdążyła schować papiery na powrót w bezpieczne miejsce. "Cholera" zaklęła w myśli "Dowiedzieli się o pozostałych dokumentach!".
- Okłamałaś mnie! – krzyknął Neil, celując grotem prosto w jej twarz. Podniosła ręce, uważnie obserwując jego towarzyszy.
- W czym cię okłamałam?
- Neil – rzekł Hodo ostrzegawczo – Za chwilę będziesz miał tu na głowie cały oddział, wystarczy, że zawołam. Opuśćcie broń.
- Oddajcie egzorcyzm!
- Nie mamy go! Opuść ten łuk!
- Zanim zdążysz zawołać – warknął Larix – przynajmniej dwójka z was oberwie strzałą.
- Wtedy nikt z was nie wyjdzie stąd żywy – odparł kapitan – Kim ty właściwie jesteś, żeby mi grozić?
- Nie twoja sprawa! Egzorcyzm!
- Nie mam! Mieliście znaleźć Riga!
- Znaleźliśmy – odrzekł Neil, opuszczając łuk – Oni twierdzą, że go nie mają...
- Co znaczy "twierdzą"...? – zapytała Yngvild z niedowierzaniem – Po prostu zapytałeś ich?
- Hmmm... Tak.
Gwardzistka mimo woli roześmiała się.
- Neil, zastanów się. To im najbardziej potrzebny jest ten egzorcyzm.
- Ale sami go nie użyją – wtrącił się Varthanis zza pleców Larixa – Beze mnie nic z nim nie zrobią. I ... bez Joanny.
- Morał z tego prosty – rzekł Hodo – Tak czy owak będą musieli przyjść do was po pomoc. Jeśli więc koniecznie chcecie coś zrobić, to ich znajdźcie, zamiast nam wygrażać bronią po raz kolejny tego dnia.
- A wy?
- Jest prawie południe – odezwała się Yngvild – zaraz będą tu Raegeńczycy. Sprawa egzorcyzmu jest w twoich rękach, Neil.
Łucznik westchnął i opuścił broń.
- Na górę! – rozkazał swoim. Larix jak zwykle skwitował jego polecenie pełnym dezaprobaty fuknięciem, ale posłuchał. Po chwili strażnicy znów zostali w karczmie sami.
- Nie do wiary – roześmiał się Jaskier – Znów nam uwierzyli....
- Nie czas na radochę – przerwał mu Hodo – trzeba coś zrobić z tymi dokumentami, zanim w końcu ktoś je nam odbierze.
- Aneks do paktu z Raegen trzeba odesłać do dowództwa – potwierdziła Yngvild.
- Mhm – zgodził się – dwóch żołnierzy natychmiast pojedzie do Styrgradu.
- A pierścień? – zapytał Jaskier
- Właśnie. Trzeba to natychmiast wydobyć i zniszczyć ten protokół.
- Zaraz będą tu Raegeńczycy – mruknęła Yngvild – Ani ty, ani ja nie możemy ruszyć się stąd ani na krok. Byłoby to zbyt ewidentne.
- No jasne – potwierdził Kulbert – ale my możemy.
- Już prawie południe – rzekł kapitan – więc do roboty.
Kulbert i Jaskier niemal natychmiast zniknęli na ścieżce prowadzącej w dół ze strażnicy. Jednocześnie ku północy pomknął posłaniec niosący dokumenty do dowództwa armii styryjskiej w Styrgradzie.

Raegeńczycy nie chcieli rozpocząć negocjacji w południe. Mija argumentowała, że nie chce, aby sprawa demona owe negocjacje przerwała. W efekcie kilka godzin przesiedzieli czekając na jakieś wieści od Neila. Za to zamiast Neila pojawili się kozacy.
Najpierw rozszczekały się psy. Grupa ludzi nieporadnie zakradających się do bramy zdążyła wziąć nogi za pas, zanim wartownicy zaczęli strzelać. Zaalarmowani szczekaniem strażnicy rzucili się w pogoń, Raegeńczycy wybiegli razem z nimi. Hodo, który wybiegł pierwszy, ruszył biegiem w kierunku kozaków ... a ci rzucili się do ucieczki jakby gonił ich cały oddział, a nie jeden oficer.
- Hodo! – wrzasnęła Yngvild odruchowo, widząc, że sam zaatakował ośmiu przeciwników – Nie goń ich sam! – jeszcze nie skończyła mówić, a już miała ochotę kopnąć się w tyłek. Bo kozacy zrobili w tył zwrot i ruszyli do ataku. Hodo zaklął i też zawrócił. Candice, otaczana przez ochraniających ją roweńczyków, posłała w ślad za nim zaklęcie paraliżujące. Yngvild, Hodo i Rien padli na ziemię. Abel, stojący tuż obok, dziwnym trafem nie upadł... Kozacy zniknęli za zakrętem.

Zanim zdążyli coś ustalić, kozacy pojawili się znowu. Chcieli rozmawiać z przedstawicielami Raegen. Mija i Rien, osłaniani przez łuczników, zdecydowali się z nimi porozmawiać. Egzorcyzm miał się odbyć za półtorej godziny. Potrzebna była Joanna.
- Mowy nie ma! – wydarła się rudowłosa magiczka – Czy ktoś mnie w ogóle zapytał, czy ja tam chcę iść? Czy w ogóle temu Varthanisowi można ufać? A jak on zechce tego demona sobie zatrzymać zamiast odesłać?
- Uspokój się... – zaczęła Mija, ale Joanna nie dała sobie przerwać:
- Nie uspokoję się! Kto mnie tam obroni podczas tego rytuału? A jeśli uznam, że nie można ufać temu nekromancie, to kto mi zagwarantuje, że mnie nie zmusicie do tego rytuału? Co, może ty?
- Pani Joanno – odezwał się Hodo – Możemy dać pani eskortę armii.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się słodko magiczka.
- Co za bzdura – krzyknęła bardka – Armia cesarska nie ma tam nic do szukania! W razie jakichkolwiek kłopotów my cię osłonimy.
- No i jeszcze ja jestem – dorzucił swobodnie Illima, tak jakby sama jego obecność miała przestraszyć nie tylko Varthanisa, ale cały sztab demonów.
- W eskorcie armii czułabym się bezpiecznie – uśmiechnęła się zalotnie Joanna- Bez nich nigdzie nie pójdę!
- Więc postanowione – Yngvild bezczelnie wyszczerzyła się do Miji, która ewidentnie nie była zadowolona z perspektywy obecności Straży przy rytuale.
- A ja myślę, że eskorta armii to niezły pomysł – odezwała się dźwięcznie milcząca dotąd tajemniczo Amelia de Blanckert – Może uchroni nas to przed głupimi pomysłami niektórych, wszak chcemy koniecznie tu wrócić na negocjacje, nieprawdaż? – uśmiechnęła się uroczo. Hodo spojrzał na nią podejrzliwie, ale w tym momencie w drzwiach karczmy stanęli Kulbert i Jaskier.
- Kapitanie, chcemy zdać raport z patrolu – odezwał się elf, widząc, że chwilowo skupił na sobie uwagę wszystkich obecnych. Hodo wychylił resztę napoju z kubka, który uprzednio stał na stole i wyszedł.

Mieli go. Mieli pierścień Garthalena, a także całą masę rozmaitych przedmiotów, z których najcenniejszy wydawał się srebrny pucharek. Pogratulowali sobie znakomitej roboty, znalezisko zostało dokładnie ukryte na terenie placówki. Pozostało więc tylko pomyślnie załatwić negocjacje, dopilnowawszy uprzednio, żeby demon został na pewno odesłany tam gdzie jego miejsce. Wszystko szło znakomicie. Tak znakomicie, że oczywistym było, iż musi się spieprzyć. No i się spieprzyło.

- Yngvild... – Hodo odciągnął ją za rękaw na koniec kolumny. Szli zwartą grupą na spotkanie z Neilem i resztą, do fortu Widmo, gdzie miał się odbyć rytuał odesłania demona. Gwardzistka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Coś się stało? – zapytała, gdy zostali kilka metrów za idącymi.
- Jesteśmy w dupie – mruknął, cytując ich wspólnego znajomego, krasnoluda Zibbo – Mamy problem. Dokładniej, ja ma problem... – wcisnął jej w dłoń zwiniętą karteczkę.
- Jasne cholera.... – szepnęła, przeczytawszy drobniutkim napisany tekst. Litery powoli zanikały, najwyraźniej ktoś użył magicznego atramentu. Tekst zawierał lakoniczną informację o truciźnie podanej w napoju. I krótkie żądanie: zerwać negocjacje z Raegen, inaczej kapitan umrze w przeciągu 12 godzin. Jeśli spełni żądanie, otrzyma odtrutkę. I podpis. Hanna Amelia de Blanckert. Przedstawicielka Gildii Kupieckiej.
- No to mam problem – powtórzył Hodo, zgrzytając zębami – Kiedy ona zdążyła mi to podać... – zamilkł, przypomniawszy sobie kubek, który opróżnił zanim wyszedł do Jaskra i Kulberta. Kubek stał na stole. A przy stole siedziała Amelia – K***a.... – zaklął i z rozmachem kopnął leżący na drodze kamień.
- Nie możemy jej oficjalnie ruszyć, jest członkiem poselstwa... – Yngvild zaczęła desperacko szukać rozwiązania – To by oznaczało spełnienie jej żądań. Trzeba się do niej dobrać po cichu i dyskretnie. Wyduszę z niej to antidotum.
- Nie zerwę negocjacji – mruknął kapitan – Trudno, najwyżej jutro pochowasz mnie z honorami.
Spojrzała na niego z irytacją, mając szczerą ochotę kopnąć go w tyłek.
- Obrażasz mnie mówiąc w ten sposób – odrzekła – Nie sądzisz chyba, że do tego dopuszczę?
- A masz wyjście?
- Znajdę – warknęła – Choćbym miała z niej skórę zedrzeć, znajdę to antidotum.
Przerwali rozmowę, bo doszli już na miejsce.
Znów znaleźli się naprzeciw pięciokrotnie liczniejszych przeciwników, gdyby Neil, kozacy i Raegen chcieli się dogadać, czwórka cesarskich oficerów nie miałaby żadnych szans. Wiedzieli o tym, dlatego trzymali się na uboczu, starając się, by nikt nie stał im za plecami, pilnie obserwując wszystko co się działo. Ale rytuał przebiegł bez problemów. Nikt niczego nie kombinował. Niemal natychmiast po rytuale zwinęli się do placówki.
Wreszcie można było przystąpić do negocjacji. Usiedli naprzeciw siebie po przeciwnych stronach stołu – Mija, Rien, Abel, Amelia i Illima, a z drugiej strony Yngvild i Hodo. Jaskier i Kulbert zajęli się zabezpieczeniem placówki, żeby nikt z pewnością tych rozmów już nie przerwał. Yngvild spodziewała się, że Raegen nigdy nie zgodzi się na pozostawienie na swoim terytorium placówek cesarskiej armii. A ten podstawowy warunek postawił jej Cesarz – placówki muszą zostać. Ale Rien i Mija niespodziewanie zgodzili się. Czy przekonały ich argumenty o zagrożeniu ze wschodu, czy zapewnienie, że poza terenem placówek żołnierze podlegać będą raegeńskiemu prawu, to nie było istotne. Po dłuższej dyskusji Mija zgodziła się także zerwać porozumienie z Chanatem. W odpowiedzi Abel wygłosiwszy w imieniu swojego kraju szereg dyplomatycznych gróźb, ostentacyjnie wyszedł z karczmy. Za pisemnym pozwoleniem cesarskim zgodzili się natomiast na zwolnienie Raegen z zależności lennej i zawarcie sojuszu militarnego i gospodarczego na zasadach równego w prawach sojusznika. I na jeszcze coś.
- Jest jeszcze jedna sprawa – zaczęła Mija, gdy ustalili już podstawowe kwestie. mamy jeszcze jeden warunek. Na terenie Raegen damy azyl członkom Zakonu Indry.
- Co takiego? – Hodo zmrużył oczy, wyraźnie zirytowany – Zakon kierował spiskiem na życie Cesarza, usiłował sprowadzić nam wszystkim na głowę skórojadów, a wy chcecie ich kryć?
- Nie wierzę – dodała Yngvild – Przecież ty i Rien widzieliście to co my, wiecie, czym był Zakon i co zrobił.
- Mhm – potwierdziła Mija spokojnie – Ale wy nie wiecie tego.
Wyjęła z sakwy złożony i opieczętowany dokument. Na wierzchu widniała otwarta pieczęć zakonna, w środku na dole adnotacja o przyjęciu przez kancelarię cesarską. Przelecieli szybko wzrokiem linijki tekstu.
- W Zakonie był bunt – szepnęła Yngvild – Nie chcieli zdradzić Cesarstwa...
- I zapłacili za to życiem – dokończył Rien – Większość z tych, którzy się tu podpisali, zginęła zaraz po wysłaniu tego listu. Kilku ... zginęło niedawno na szafotach, oskarżonych o zdradę...
- Nie wiedzieliśmy.... – powiedziała Yngvild cicho – Mogę przysiąc, że Cesarz nie zna tego listu.
- Lepiej nie przysięgaj – mruknął Rien – Dajcie tym ludziom azyl w Raegen.
- Dajcie mi ten list – odparła gwardzistka – a będą mieli azyl w całym cesarstwie.
- Bierz – rzekła Mija poważnie – Przedstaw Cesarzowi. I oby więcej nikt niewinnie nie umierał z ręki kata.
Gdy zaczęli spisywać dokument, Amelia nagle wyszła. Hodo obserwował ją, jak na zewnątrz rozmawia spokojnie z Jaskrem. Yngvild zdecydowała się odkryć karty.
- Jeden z waszych ludzi planował zerwać te negocjacje – rzekła cicho, nachyliwszy się do Miji – Hanna Amelia to przedstawiciela Gildii, która chce wojny między nami. Usiłowała nas szantażować.
- Co takiego? – powiedziała Mija z niedowierzaniem – Ona? Jak?
- Podała mi truciznę – mruknął Hodo – Ona jedna ma na nią odtrutkę, więc jeśli nie udaremnię paktu, który Rien właśnie przelewa na papier, umrę dzisiaj w nocy.
- Chyba, że pozwolicie nam ją przejąć.
- Mamy wam wierzyć? – szepnęła Mija.
- Zastanów się! Udało się nam zawszeć sojusz! – odparła Yngvild – Do tego dążyliśmy. Chcemy tylko tej odtrutki!
- Więc bierzcie ją – zgodził się Rien. Hodo wstał powoli i wyszedł na zewnątrz. Amelia zmierzyła go wzrokiem i uśmiechnęła się uroczo.
- Jak idą rozmowy?
- Znakomicie.
- Taaaak? – arystokratka uśmiechnęła się jeszcze szerzej – Cóż, niestety wszystko ma swoją cenę, nieprawdaż?
- Prawdaż – odparł Hodo ruszając w jej kierunku – Absolutnie wszystko!
Amelia, obserwująca każdy jego ruch, zerwała się do ucieczki, zanim zdążył dokończyć. Z szybkością, której nikt by się po niej nie spodziewał, pomknęła ścieżką w kierunku zachodniej bramy. Ale kapitan był szybszy. Dogonił ją w połowie drogi i po kilku chwili drobna blondynka leżała ogłuszona na ławie w karczmie. Jaskier i Kulbert przeszukiwali jej rzeczy w poszukiwaniu antidotum, które musiała mieć przy sobie.
- Mogła też je gdzieś ukryć – zasugerowała Mija, obserwując sytuację.
- Mogła – przytaknął Hodo z nutką zrezygnowania w głosie – A wtedy nie mamy szans tego znaleźć.
Yngvild fuknęła ze złością i już przymierzała się do jakiejś ciętej riposty, gdy usłyszeli hałas z zewnątrz. Znów rozszczekały się psy. Wybiegli, zaalarmowani dodatkowo okrzykami wartujących. Zapadał zmrok i w cieniu drzew na górnej drodze nie byli w stanie zobaczyć nic poza ogólnymi zarysami postaci.
- Uważać na łuczników – mruknął Hodo. Jaskier pomknął w mrok i wrócił po chwili z meldunkiem.
- To kozacy – powiedział – W większości, bo jest z nimi Larix i inni od Indry, do tego ten łowca magów i nekromanta. Jest też była demonica i twoi ulubieni najemnicy. I ten chanacki poseł. Nie wiem, gdzie jest Neil.
- Tutaj – odezwał się łucznik, schodząc powoli po schodach – Sprawiedliwość nie jest już dłużej po ich stronie.
Hodo uśmiechnął się pod nosem na ta patetyczną deklarację.
- Od kiedy jesteś strażnikiem sprawiedliwości, Neil? – zapytał z ironią. Ten spojrzał na niego poważnie.
- Od zawsze. Jestem Sędzią Raven...
Legendarna zamknięta kasta sług bogini sprawiedliwości i wszechwiedzy rzadko kiedy ujawniała się zwykłym śmiertelnikom, dlatego owiana była tajemnicą, wielu uważało ją wręcz za rodzaj mitu. Ale Neil powiedział to w taki sposób, że uwierzyli bez chwili wahania.
- To wiele tłumaczy – mruknął kapitan - Czego oni chcą?
- Zemsty, Hodo, zemsty – odparł łucznik – Rowenia jest spustoszona po najeździe barbarzyńców, kozacy uważają, że Cesarstwo opuściło ich w potrzebie. A oni znają tylko jedną odpowiedź na to, co nazywają zdradą.
- A ten Larix?
- Larix walczy o to, by przywrócić dobre imię Zakonowi Indry. Prześladowania, które dotknęły wszystkich związanych z tym kultem... są co najmniej nieusprawiedliwione.
Nie odpowiedzieli, mając w pamięci list, który Yngvild miała w sakwie.
- Rigo i Edric – kontynuował Neil – Z tymi jest bardziej skomplikowana sprawa. Udaremniliście im pewne zlecenie. Teraz chcą już tylko zabić jak najwięcej cesarskich.
- Jakie zlecenie?
- Zdaje się, że ktoś zapłacił im, aby wywołali wojnę między Styrią i Raegen – uśmiechnął się Neil.
- Żadnej wojny nie będzie – powiedziała Mija – Podpisaliśmy sojusz.
- Więc jesteście mądrzejsi niż sądziłem.
- Dzięki niezmierne ...- mruknął z przekąsem Rien.
- Dobrze więc – rzekł Hodo – Za dziesięć minut wymarsz. Czas oczyścić okolicę z kilku szkodników.
- Tak jest! – potwierdzili strażnicy chóralnie. Yngvild weszła do karczmy po swój płaszcz ... i zamarła. Hodo, który wszedł zaraz za nią, zaklął szpetnie. Hanna Amelia zniknęła.
- No to już po mnie – zgrzytnął zębami – Lepiej, żebym zginął za chwilę w tej bitce, która się szykuje.
- Przestań, do cholery – warknęła, ale sama nie miała żadnego argumentu. Odnalezienie antidotum na terenie placówki graniczyło z cudem.

Wybiegli zwartą grupą, uzbrojeni po zęby. Ale tylko w ośmioro. Czwórka cesarskich oficerów. Raegeńczycy – Mija, Rien i Illima. I Neil. Reszta Straży otrzymała rozkazy obrony placówki.
Nie uszli daleko. Przeciwnicy czekali na nich na Bramie Polowej, w całkowitej ciemności. W milczeniu. Nie odpowiedzieli na wezwania Hoda do poddania się. Mieli co najmniej dwukrotną przewagę. I kilku magów. Cesarscy ani jednego.
Ruszyli na nich na sygnał Larixa, z impetem rozbijając naprędce ustawiony szyk. Jednocześnie huknęły pioruny, rażąc oczy nagłym rozbłyskiem. Większość nie dosięgła celu, jeden trafił Hoda, ale ogłuszył go tylko lekko, odrzucając do tyłu. Kolejne zaklęcia poszły niemal salwą. Z dłoni Nadii błysnęło światło i w cesarskich uderzyła fala powietrza. Nikt nie utrzymał się na nogach, ale zerwali się, zanim przeciwnicy zdążyli dobiec. W chwilę później powietrze rozdarł przeszywający wrzask Miji i pierwszy szereg atakujących malowniczo poleciał do tyłu. Za to z kolejnego szeregu Candice, już w pełni swoim głosem, wykrzyczała formułę opanowania umysłu. Mija krzyknęła, opadła na kolana i przycisnęła ręce do skroni. Zanim zdążyli ją powstrzymać, wstała i słuchając wezwania psioniczki dołączyła do przeciwników. Usłyszeli głos Varthanisa skandujący inkantację kuli ognia.
- Uciekać do tyłu!- wrzasnęła Yngvild. Wycofali się pospiesznie na ścieżkę, ognista sfera wybuchła kilka kroków przed nimi. W tym samym momencie rozległ się krzyk Miji, która najwyraźniej wyzwoliła się spod zauroczenia, ale niemal natychmiast padła raniona na poboczu ścieżki. Na dodatek Neil uparł się, że zajdzie przeciwników od tyłu...Po chwili usłyszeli krzyki i jęk Neila, trafionego strzałą. Została ich szóstka. Nie mieli szans.
- Trzeba z nimi negocjować! – krzyknęła Yngvild do ucha kapitanowi, przekrzykując hałas kolejnych wybuchających kul ognia.
- Wiem! – odpowiedział i krzyknął w kierunku przeciwników – Chcemy rozmawiać z tymi z Zakonu Indry!!!
- Nie wierzymy cesarskim psom! – padła odpowiedź. Hodo zgrzytnął zębami.
- To uwierzcie królowi Wolnego Raegen! – krzyknął zza jego pleców Rien – Od dzisiaj na terenie Królestwa Raegen nikt was nie będzie prześladował.
- Chcemy rozmawiać z Zakonem! – powtórzył Hodo. Tym razem po przeciwnej stronie nikt nie odpyskował, najwyraźniej się naradzali. Po chwili trzy osoby wyszły na środek ścieżki. Shamaroth, Sigbert i Larix.
- Jestem Lothar von Landhoffen, z Zakonu Pana Słońca. Słucham – zaczął ten ostatni – Czego tym razem Cesarstwo od nas chce?
- To nazwisko... – szepnął Hodo. Yngvild przytaknęła.
- Jeden z podpisów na tym liście – powiedziała szeptem, po czym zaczęła pełnym głosem - Jestem Yngvild Darren, porucznik Gwardii Cesarskiej i mówię z upoważnienia Jego Wysokości – powiedziała – Od Miji Pendragon przed chwilą otrzymałam list, który świadczy o niewinności wielu członków waszego Zakonu. Ten list oddam do rąk własnych Cesarza, gdy tylko wrócę do Styrgradu.
Larix zaśmiał się kpiąco.
- Z tych, którzy podpisali ten list – odparł – zostałem już tylko ja. Pozostałych wykończyli zdrajcy. A ostatni umarli skazani za zdradę na szafocie. Ten list już raz został do cesarza wysłany.
- Ale nigdy do jego rąk nie dotarł. Udaremnili to ci sami zdrajcy, którzy, jak mówisz, wykończyli większość wiernych Cesarstwu w Zakonie. Doprowadzę do rehabilitacji Zakonu, ale odłóżcie broń i nie atakujcie cesarskich żołnierzy!
- Nie wierzę cesarstwu! – zawołał Larix, ale w głosie zabrzmiała nutka niepewności.
- To uwierz królowi Raegen! – powtórzył Rien – Macie azyl na terenie Raegen, Cesarstwo to podpisało!
- Nie słuchaj ich, bijemy! – dał się słyszeć szept Shamarotha. Larix uciszył go.
- Jakich gwarancji możecie nam udzielić? – powiedział w końcu. Yngvild fuknęła.
- Nie mam niczego, co może dać ci gwarancję. Daję ci słowo oficerskie, jeśli to coś dla ciebie znaczy – krzyknęła – Jedź pod moją opieką do Styrgradu, sam porozmawiasz z Jego Wysokością!
- Dobrze więc – odparł Larix po dłuższej chwili wahania – Jeśli jest szansa na przywrócenie dobrego imienia Zakonu, to ja z niej skorzystam. Ale biada ci, jeśli mnie oszukałaś.
Odwrócił się na pięcie, Sigbert ruszył za nim. Shamaroth, najwyraźniej ciężko rozczarowany faktem, że nie będzie bijatyki, dołączył do nich ze słyszalnym jękiem zawodu.
Yngvild odetchnęła.
- A ja mówię w imieniu Rowenii! – rozległ się dźwięczny głos. Na środek wyszła kobieta, ta wysoka, ubrana w zamszową kamizelę i wysokie buty – Jestem Nadia Vasadarian! Dziedziczka Marchii Kłodzkiej!
- Teraz rozumiem... – mruknął Hodo po cichu, a głośno odkrzyknął – Czego więc chce Rowenia?
- Cesarstwo nas zdradziło! – krzyknął towarzyszący jej Borys – Pozwoliliście, żeby skórojady spustoszyły nasze ziemie!
- Cesarstwo zostało zdradzone! – odkrzyknął kapitan – I ty, Borys, wiesz o tym najlepiej! Sam omal nie udaremniłeś ostatniego ratunku dla Styrii, a teraz śmiesz oskarżać nas o zaniedbanie?
Borys zamilkł najwyraźniej stropiony, ale Nadia kontynuowała:
- Nic mnie nie obchodzi, co zrobił Borys, cokolwiek to było, odpokutował za to! Ale Styria nie obroniła nas, chociaż byliśmy wiernym wasalem! A teraz zostały nam zrujnowane miasta i spalone zbiory!
- Ale czego chcesz od nas w tej chwili?
- Pomocy! – krzyknęła – Niech chociaż raz Styria wypełni swoje zobowiązania i pomoże nam!
- Raegen wam pomoże – rzekł nagle Rien – Otrzymacie pomoc wysokości dwudziestu tysięcy lintarów. Co najmniej.
Yngvild i Hodo spojrzeli ze zdziwieniem na szermierza.
- Styria również pomoże, przedstawię tą sprawę Cesarzowi – dodała gwardzistka. Nie spodziewała się efektu, ale Nadia Vasadarian najwyraźniej była zdesperowana.
- I otrzymamy pomoc przed zimą... ?- zapytała cichym głosem. Hodo, błyskawicznie wyczuwając jej nastrój, dodał:
- Tak. A wy narazie znajdziecie schronienie w strażnicy.
Nadia westchnęła.
- A moi ludzie?
- Oni też. Za wyjątkiem tych, którzy są wrogami cesarstwa.
- Rigo i Edric nie są Roweńczykami – odparła Nadia – Sami załatwiajcie porachunki z nimi.
Kozacy dołączyli do zakonników Larixa. Na polu walki zostało kilka osób. Hodo uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją.
- Możecie się jeszcze poddać – zwrócił się do Riga i Edrica. Ci spojrzeli wokół siebie i zrozumieli, że właśnie straszliwie wpadli. Nie tracąc czasu na odpowiedź rzucili się do ucieczki, strażnicy ruszyli za nimi. Yngvild pobiegła również, minęła Candice, stojącą z uniesionymi rękami wraz z grupą Roweńczyków... i poczuła na sobie czyjś wzrok. Odwróciła się natychmiast.
- Ty nie jesteś z Rowenii, chanie! – powiedziała jadowicie do Abla, który usiłował za plecami Candice udawać niewidzialnego. Zaklął odpowiedzi i rzucił się do ucieczki. Pomknęła za nim, licząc, że w końcu zakończy dawne porachunki, ale po chwili przypomniała sobie, że ma do czynienia z magiem bitewnym. Skupiona na pościgu za chanem, złowiła nagle kątem oka coś, co wydawało się jej niemożliwością. Zdziwiona, odwróciła się, lekceważąc na chwilę chana, i to omal nie kosztowało ją życia. Abel bowiem zatrzymał się na skrzyżowaniu dróg uniósł ręce i wykrzyczał inkantację. Gwardzistka skoczyła w bok, przewracając się, obok niej zadymiło, gdy piorun wypalił czarną dziurę w leśnej ściółce. Zerwała się z całą szybkością, na jaką było ją stać, i natychmiast uskoczyła przed następnym piorunem. Zrozumiała, że jeśli nie dopadnie maga, następny piorun zostawi z niej czarną dymiąca plamę. Dzielił ich dystans blisko sześciu metrów. Skoczyła do przodu, uchylając się po drodze przed pociskiem, zakręciła wokół siebie mieczem, licząc że go zmyli. Dobył szabli. Odbiła tarczą jego desperacki cios i wpadając w niego z rozpędu, uderzyła głowicą miecza prosto między oczy. Chan padł jak szmatka.
Yngvild docisnęła go do ziemi i związała mocno ręce w nadgarstkach. Oddając oszołomionego maga w ręce Kulberta, zdała sobie sprawę, co takiego widziała podczas pościgu. Poszukała wzrokiem Hoda, który właśnie wracał zirytowany nieudaną pogonią za Rigiem. Odciągnęła go dyskretnie na bok.
- Mamy problem – szepnęła – Jaskier zabił Riena....
- Co takiego?!?! Dlaczego?!
- Nie wiem. Rien biegł obok mnie, Jaskier go przewrócił i kiedy się odwróciłam, podciął mu gardło. Nie wie, że to widziałam. Ale Rien był posłem Raegen... Jeśli to się wyda, będzie wojna.
- Nie tutaj – mruknął Hodo – Do strażnicy!

W karczmie Villsvin byli już wszyscy. Ogień płonął w palenisku i większość grzała przy nim zmarznięte dłonie. Ranna Mija dochodziła do siebie, opatrywana przez Illimę, Neil uzdrowiony wcześniej, był już na chodzie. Candice i Borys, którzy wreszcie powoli zaczynali wyglądać jak żywi ludzie, siedzieli razem z resztą Roweńczyków nieco na uboczu. Shamaroth krążył wśród obecnych, szukając kolejnych rannych. Abel siedział związany pod strażą Kulberta.
- Jestem ambasadorem! – wydarł się, gdy tylko zobaczył Yngvild i kapitana – To niedopuszczalne!
- Milcz! – warknęła gwardzistka – Przestałeś nim być, gdy podniosłeś miecz na oficerów Cesarstwa!
- Saberę – mruknął chan ze złością.
- Nie będę ryzykować, że mi stąd ucieknie – mruknął Hodo – Jeszcze dzisiaj odeślę go pod strażą. Będzie do dyspozycji wywiadu.
- Więc niech jedzie natychmiast – odparła Yngvild.
Przydzielono chanowi straż w postaci ośmiu zaufanych strażników i w przeciągu piętnastu minut mały oddział wyruszył pod osłoną nocy w kierunku Styrgradu.
Zostali na dziedzińcu w trójkę, wartownicy czuwali przy wszystkich bramach strażnicy. Yngvild dyskretnie podniosła miecz, wiedziała już, jak szybki jest elficki zwiadowca. Hodo, widząc, że jest przygotowana, przyłożył Jaskrowi miecz do gardła.
- Rzuć broń – powiedział – Aresztuję cię za zabicie posła sojuszniczego kraju, Riena Environmenta.
- Że co niby? – elf udał zdziwienie. Yngvild westchnęła.
- Daj spokój, Jaskier, widziałam wszystko.
Zgrzytnął zębami.
- To jest zdrada cesarstwa! – warknął, rzucając swój miecz na ziemię – Tego człowieka trzeba było usunąć, Rien jako przywódca armii Raegen zagrażał Styrii!
- Podniosłeś rękę na posła – powiedział Hodo, odwracając go, by związać mu ręce na plecach. Jaskier zareagował błyskawicznie. Ruchem umykającym oczom trzasnął Yngvild czołem w twarz, wyrwał się kapitanowi i rzucił do ucieczki. Jednak zanim Hodo zdążył wydać rozkazy, wartownicy przy bramie strzelili. Jaskier padł, trafiony czterema bełtami z kuszy.
- I po cholerę ci to było... – mruknęła Yngvild, zbierając się z ziemi. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma złamanego nosa.
- Nic ci nie jest? - zainteresował się uprzejmie Hodo. Uśmiechnęła się.
- Nie. No to problem z głowy. Prawie ostatni... Ale musze jeszcze znaleźć pewne antidotum.
- Zostaw to – powiedział kapitan– Nawet jeśli coś znajdziesz, nie wezmę tego. Cokolwiek ona tu ukryła, to może być jeszcze gorsze świństwo. Może być jakieś zaraźliwe, albo ... nie wiem zresztą.
- Bzdury...
- Yngvild ... – szepnął – Jestem starym zmęczonym krasnoludem. Odnieśliśmy dzisiaj zwycięstwo dla Styrii, uchroniliśmy kraj przed wojną domową. Umrę szczęśliwy.
- Przestań, do cholery! – krzyknęła wkurzona nie na żarty – Jesteś głupi, a nie stary! Nie wiem, w jaki sposób, ale to świństwo ma wpływ na twoje myśli! A ja nie będę patrzeć bezczynnie, jak umierasz.
- Nie wezmę żadnego specyfiku – powiedział stanowczo i wrócił do karczmy, zostawiając ją samą na dziedzińcu. Ze złością walnęła w drewnianą ścianę karczmy, aż zabolała ją pięść. Ból uspokoił ją trochę. Westchnęła i poszła po pochodnię. Nie miała specjalnej nadziei znaleźć cokolwiek. Antidotum mogło mieć rozmiary naparstka, znalezienie go graniczyło z cudem. Nie, było cudem. Przejrzała przy świetle pochodni teren wokół karczmy, potem przetrząsnęła każdy kąt w środku. Bezskutecznie. Ze złością wzięła pochodnię i raz jeszcze zaczęła przeszukiwać zewnętrzne ściany budynku.
Leżało na jednej z belek, malutkie zawiniątko w złoto-czarnej szmatce. Ścisnęła je w dłoni z ulgą i pobiegła do środka. I wtedy przypomniała sobie co powiedział. Zgrzytnęła zębami. "Taaak?" warknęła w myślach "No to zobaczymy".
Dyskretnie wyprosiła na zewnątrz Kulberta. Ten zdążył już zauważyć, co się dzieje.
- To może być wpływ tej trucizny – mruknął – Nie wierzę, że on chce umrzeć.
- Pomożesz mi? – szepnęła – Bez ciebie nie dam rady.
- Pani porucznik – wyszczerzył się chorąży – Jeszcze pani pyta?
- Dasz radę go unieruchomić?
- No to już obelga – roześmiał się – Proszę go tylko wyciągnąć na zewnątrz.
Yngvild westchnęła. Tabletkę, którą znalazła w zawiniątku, rozpuściła w szklance wody, szklankę ukryła pod ścianą. I poszła po kapitana. Bez problemu zgodził się na prywatną rozmowę i wyszedł za nią na dziedziniec. Ale zorientował się, w czym rzecz, jak tylko zobaczył Kulberta.
- Yngvild, mówiłem ci... – zaczął, ale to nie pomogło. W przeciągu sekundy olbrzymi chorąży obalił go na ziemię i unieruchomił.
- Wybacz, kapitanie ...- powiedziała, przyklękając przy nim – Nie zostawiłeś mi wyboru – dłonią zamknęła mu usta po wlaniu specyfiku. Kapitan nawet nie próbował się szarpać. Po kilku sekundach chorąży puścił go ostrożnie, odsuwając się od razu, jakby obawiał się, że oberwie po pysku.
- Przepraszam, panie kapitanie – mruknął – Ale nie było wyjścia...
- Fajnie, że się dobrze bawicie - cała trójka podskoczyła gwałtownie, słysząc zimny i sarkastyczny głos Miji Pendragon – Ale nadal nie wiem, kapitanie, dlaczego Rien nie wrócił....?


Mija zdecydowała, że będzie próbować wskrzesić szermierza, przyniesiono z Bramy jego ciało i złożono w namiocie. Tymczasem w karczmie, choć emocje opadły, nikt nie kwapił się do hucznej zabawy. Yngvild usiadła w miejscu, gdzie dwa miesiące temu siedziała, obserwując inną zabawę. Uśmiechnęła się do siebie, westchnęła i zanurzyła usta w rogu, pełnym pitnego miodu. Te same twarze. To samo miejsce. Ech, magiczny Silberberg... Przypomniała sobie tamten wieczór. Wszystkie te spełnione i niespełnione nadzieje, tą szalejącą w nich euforię zwycięstwa. Tym razem nikt nie śpiewał, nie było tańca ani euforii. Zwycięstwa też nie było. Byli zmęczeni, poranieni, zasmuceni śmiercią towarzyszy. Mimo wszystko patrzyli na siebie już z różnych stron barykady. To, że znów o świcie rozjadą się w różne strony Cesarstwa, nie było już niczym dziwnym. Bo nic ich już nie łączyło. Nic... poza Silberbergiem.


_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 08-12-2007, 00:21   

no to umarłem.... :-( na miejscu bo opcji abym przezyl nie bylo :-D
no i niestety juz nigdy wiecej nie bedziemy mogli wykorzystac skarbca Cesarstwa gdyż wszyscy juz wiedza gdzie sie znajduje :-D
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 08-12-2007, 01:59   

:D :D :D

Rzeczywiście, dawno już po epilogu, ale z radością sobie przypomniałam tamte czasy ^^ Wybacz, Indi, dzisiaj jestem zbyt zmęczona, żeby zabierać się za tak obszerną recenzję jak te, do których przyzwyczaiłaś się przy poprzednim opowiadaniu ;) ale jutro nadrobię. Na razie mogę stwierdzić, że bardzo dobrze się bawiłam czytając :D
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 08-12-2007, 02:24   

Airis, czekam z niecierpliwością :) Nie warto pisać, jeśli nikt nie komentuje :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 08-12-2007, 10:54   

No jestem pełen podziwu, że po tak długim czasie zapamiętałaś tyle szczegółów. Nie mam żadnych zastrzeżeń poza tym może, że nie napisałaś co się stało później z Ablem, chociaż mając Miję miałaś list, ale to drobiazg. Jeszcze raz: podziwiam!
 
 
Rigo 
Mroczny Strażnik Rosołu


Skąd: Wrocław
Wysłany: 08-12-2007, 20:37   

Indi... poprostu pięknie, po raz kolejny po przeczytaniu ostatniego akapitu pisanego przez ciebie przeszedł mnie dreszcz po plecach, dreszcz chęci powrotu do tego wszystkiego.
aż się łezka w oku kręci ;-)
 
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 10-12-2007, 00:40   

No więc tak:
1. Przede wszystkim to było NIEPODLEGŁE KRÓLESTWO RAEGEN ! :P

2.
Yngvild napisał/a:
Ostatni dzień lata wstał słoneczny.
A wieczorem przybyli Raegeńczycy.

Aż tak straszni byliśmy ? :D

2. Nie my piliśmy za cesarza. W życiu! My wznosiliśmy toast za króla Niepodległego Królestwa Reagen.

3.
Yngvild napisał/a:
Wychyliwszy kolejny kubek wina, Yngvild z niechęcią poczuła na języku jakiś paproch. Wypluła dyskretnie i już chciała fuknąć na Kulberta, że dopuścił, by w winie zapodział się śmieć. Ale się rozmyśliła. Poczuła gwałtowny brak oddechu i lekki zawrót głowy, zdążyła jeszcze dostrzec wlepione w nią zielone oczy Riena. Ale oczy Riena nie obchodziły jej już całkowicie. W ogóle nagle przestało ją obchodzić cokolwiek. Oprócz...
- Doleję ci wina... – Hodo nachylił się ku niej bardzo blisko, powodując jeszcze większy zawrót głowy. Cholera, pomyślała nerwowo, jak mogłam wcześniej nie widzieć, jak bardzo jest przystojny...

Lepiej bym tego nie opisała ^^ poza jednym drobnym faktem - w założeniach gwardzistka miała nie wiedzieć, że jest pod wpływem eliksiru i miałaś to wyraźnie napisane na karteczce :P

4. Cieszy mnie bardzo, że w Twoim opowiadaniu znalazły się teksty "Wydłubmy mu oczy" i "nawet demony mają jaja". Opisy niedającej się opętać gwardzistki i ratowanego kapitana heroiczne aż do bólu - ale na fabule też takie były :P A postacie Larixa, Shamarotha i Candice są dobrze opisane. Wydarzenie tamtej nocy trochę inaczej pamiętam, ale to w końcu opowiadanie, ma swoje prawa.

5.
Yngvild napisał/a:
- To jeszcze nie wszystko – dorzucił Abel – Kiedy nas pojmali, ci od tego Larixa... Słyszeliście, jak się przedstawili? "Strażnicy Raegen"!
- Co takiego?!!! – wykrzyknęli równocześnie Rien i Hodo.
- Jak to Raegen?!
- Jak to Strażnicy?!

Kolejny fragment, który bardzo mnie cieszy.

6. Co do zajścia przed sztolnią - stanowczo zaprzeczam, wcale nie obmacywałem gwardzistki :P W każdym razie nie celowo. I żądam napisania fragmentu o tym, jak potem Yngvild zostaje grzecznie przeproszona przez Riena i puszcza w niepamięć całe zajście.
A tak poza tym, to
Yngvild napisał/a:
- Zabierz łapy! - szarpnęła się z udawanym oburzeniem.
Udawanym ? ^^

7. Dlaczego nie ma o tym, jak Hodo podal gwardzistce drugą porcję eliksiru ? I parę innych wątków zostało pominiętych, ale sama zbyt mało pamiętam już z fabuły, żeby się jakoś bardzo czepiać.

8. Opis ostatniej bitwy (jeśli w ogóle można tak to nazwać) dalece mnie nie usatysfakcjonował. Gdzie moje heroiczne chodzenie bez broni po ranną Miję ?! Gdzie "pier*** się, Offie!" (opcjonalnie "Larixie") ?!

9. Pod względem językowym jest nieźle. Nie czytałam co prawda tym razem na głos, więc mogłam nie wyłapać wszystkich błędów, ale nie było nic co by mnie szczególnie raziło.

10. Podsumowując - dobrze, że to opowiadanie zostało napisane. :D
 
 
Ulfberht
[Usunięty]

Wysłany: 10-12-2007, 01:25   

Yngvild napisał/a:
- Głupi jesteś, Shamaroth

Dla takich chwil warto żyć :P
Yngvild napisał/a:
Amelia, obserwująca każdy jego ruch, zerwała się do ucieczki, zanim zdążył dokończyć. Z szybkością, której nikt by się po niej nie spodziewał, pomknęła ścieżką w kierunku zachodniej bramy. Ale kapitan był szybszy.

Krasnoludzki sprinter dobra rzecz :-P

Yngvild napisał/a:
Obok niej padł na ziemię Sigbert, ale wstał natychmiast.

Yngvild napisał/a:
Neil i Sigbert bronili się na ścieżce resztkami sił.

Yngvild napisał/a:
Neil i Sigbert, wspomagani przez tych, których Shamaroth uwolnił spod działania zaklęcia, rzucili się na opętanych, roztrącając ich, i doskoczyli do Candice.

Yngvild napisał/a:
Larix i Sigbert mierzyli z łuków do stojących na ścieżce strażników

Yngvild napisał/a:
Odwrócił się na pięcie, Sigbert ruszył za nim.



Kurde prawie jak robot , gdzie poczucie humoru Sigberta ? :-P

A tak na prawdę to bez zastrzeżeń ,czytało się naprawdę bardzo dobrze .
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 10-12-2007, 02:29   

Ulfberht napisał/a:
Kurde prawie jak robot , gdzie poczucie humoru Sigberta ?


Gdzie CO ? :P
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 02:53   

Dzięki wam obojgu za recenzje :D warto pisać jeśli się wie, że ktoś to czyta :D

Cytat:
w założeniach gwardzistka miała nie wiedzieć, że jest pod wpływem eliksiru i miałaś to wyraźnie napisane na karteczce

Absolutna racja, dlatego gwardzistka nie wie, tylko podejrzewa :P Mija i Rien nie maskowali specjalnie swojej radochy :P

Cytat:
Gdzie "pier*** się, Offie!"

Szlag, wiedziałam, że o czymś ważnym zapomniałam!! :faint: :D
Cytat:

Dlaczego nie ma o tym, jak Hodo podal gwardzistce drugą porcję eliksiru ?

Bo nie :P :P :P
Cytat:

6. Co do zajścia przed sztolnią - stanowczo zaprzeczam, wcale nie obmacywałem gwardzistki :P W każdym razie nie celowo. I żądam napisania fragmentu o tym, jak potem Yngvild zostaje grzecznie przeproszona przez Riena i puszcza w niepamięć całe zajście.
A tak poza tym, to
Yngvild napisał/a:
- Zabierz łapy! - szarpnęła się z udawanym oburzeniem.
Udawanym ? ^^


Udawanym, bo Rien nie robił tego celowo, ale jeszcze centymetr i trafiłby ręką na zwój papierów :P :P Trzeba było coś zrobić :D Dlatego też i przeprosiny umknęły ;) bo nikt sie nie obraził :P
Cytat:

Opisy niedającej się opętać gwardzistki i ratowanego kapitana heroiczne aż do bólu - ale na fabule też takie były

No tak coś czułam :P Ale to przez was, było mnie nie raczyć jakimś głupim dekoktem :P :P :P :P

Cytat:
Nie my piliśmy za cesarza.

Kłamiesz, piliście ;) ;) ;)

Cytat:
Wydarzenie tamtej nocy trochę inaczej pamiętam

Domyślam się :) mi całkiem często umykają szczegóły typu, kto gdzie był. Podobnie jest z ostatnią bitwą, naogół pamiętam, co sama robiłam i tych, którzy walczą najbliżej mnie :)

Dzięki raz jeszcze :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 10-12-2007, 03:44   

Yngvild napisał/a:
Kłamiesz, piliście

Nieprawda, wy piliście za cesarza. My piliśmy za Feina :P

Yngvild napisał/a:
Mija i Rien nie maskowali specjalnie swojej radochy

Bo i nie było po co maskować, skoro ktoś bardzo niefabularnie pokazał niepowołanym osobom swoją tajną karteczkę. :P

Cytat:
Airis napisał/a:
Dlaczego nie ma o tym, jak Hodo podal gwardzistce drugą porcję eliksiru ?
Bo nie :P :P :P

A to taka dobra scena była! Jedyny raz, kiedy ktoś Riena naprawdę zupełnie zaskoczył :D
Ostatnio zmieniony przez Airis 10-12-2007, 04:06, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 03:49   

Guzik tam, wszyscy pili za obydwu :P

Ja nikomu karteczki nie pokazywałam :P Zresztą, chyba mi gdzieś zginęła w chwilę po przeczytaniu, dlatego kiepsko zapamiętałam niektóre szczegóły :

To nie była dobra scena :P A właśnie zaczynałam odreagowywać na kapitanie ten eliksir...! :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 10-12-2007, 09:39   

Airis napisał/a:
Nieprawda, wy piliście za cesarza. My piliśmy za Feina


A na dodatek, ja piłem za Chana :) i wy ze mną :P
 
 
Ulfberht
[Usunięty]

Wysłany: 10-12-2007, 17:53   

Airis napisał/a:
Gdzie CO ? :P


Ale Ci się dowcip wyostrzył xD
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 10-12-2007, 18:41   

Abel
Racja, to całkiem możliwe, że piliśmy za Chana. W końcu wtedy był naszym wielkim przyjacielem :D

Ulberht
<kłania się> do usług ^^
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 10-12-2007, 18:59   

My wypiliśmy za Feina, oni nie wypili za Cesarza. Wyszło na wierzch kto jest burakiem ;)
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 19:09   

Tak jakby to nie było wiadome od początku ;) ;P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 10-12-2007, 19:28   

Biedny Jaskier.. nie miał możliwosci wypic za kogokolwiek z nich :-D
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 10-12-2007, 19:34   

Chyba mial bo to bylo pierwszej nocy.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 19:38   

Gdyby biedny Jaskier nie walił mnie czołem w nos, to by żył :D
Hodo, nie ściemniaj, wstrętny krasnoludzie, tylko recenzję poproszę ;) :P :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 10-12-2007, 19:49   

A tam odrazu liczba mnoga walił... tylko raz i to delikatnie niczym motyl odbijajacy sie od kwiatka :-D
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 10-12-2007, 19:53   

Kiedy ja już... :D No dobrze :P
Po pierwsze fajnie wymyślone "wypełniacze", akcje, których nie było na larpie, a sprawiają że fabuła jest bardziej spójna. Albo te, które wyglądały w rzeczywistości mniej korzystnie :P Świetnie oddany klimat, przywołuje wspomnienia ;) Żywiołowe, logicznie poukładane sceny walk, do tego smaczki typu "Nawet demony mają jaja" :D Ładne, barwne opisy i dialogi, stylistycznie jak zwykle nie ma sie do czego doczepic :P Fajnie że w końcu wrzuciłaś to opowiadanko, mi sie bardzo podoba ;)

Jacek, już ja widziałem tą delikatnośc :D :D
Ostatnio zmieniony przez Hodo 10-12-2007, 19:55, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 20:28   

Taa, ja też ją widziałam :D wyglądała jak dużo gwiazdek :P

Ślicznie panu kapitanowi dziękuję ;-)
Nie wiem, o co ci chodzi z tym "mniej korzystnie"... :hihi:
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 10-12-2007, 20:59   

jak juz to motylków :-) jeszczce raz przepraszam...
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 21:11   

Jacuś, gdybym się gniewała, to bym ci oddała proporcjonalnie... ;) Spoko, nic się nie stało :D nawet nosa mi nie złamałeś ;P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 10-12-2007, 21:25   

Ale miał bym wyrzuty sumienia gdybym złamał ci nos ...
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 10-12-2007, 21:29   

E tam, łoza złamał ci ponoć żebro, a nie ma wyrzutów sumienia... ;) ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eskell 


Skąd: Poznań
Wysłany: 10-12-2007, 21:50   

nie jestem taki jak Łoza :-P chyba że czegoś nie wiem :-D
 
 
Abel 

Wysłany: 10-12-2007, 21:58   

Hodo napisał/a:
Chyba mial bo to bylo pierwszej nocy.


To na pewno było pierwszej nocy, bo byłem świeżo po instrukcji Miji: "Ablu, tylko nie agresywnie" i musiałem trzymać język za zębami :(
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 10