Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
"Kapłańska opowieść" (by Aerlinn)
Autor Wiadomość
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-10-2010, 22:24   

No cóż Zaka,Wergundowie po prostu nie obchodzili(co zresztą było błędem ,bo później to oni go zakatrupili :P )Obchodziło go tylko jajo smoka(Nie lewe ani prawe,dla ścisłości :mrgreen: )do tego stopnia,że mu się śniło po nocach :P
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 14-10-2010, 22:28   

Dali złapać, cóż... Czasem mieliśmy inne misje do wykonania, bo pewnie w innym wypadku nie zapuszczalibyśmy się nawet w okolice Silberbergu. Że niby my byliśmy głupi? Że niby co miałam zrobić, kiedy Hern kazał mi wyruszyć w lasy Silberbergu? Nie noszę broni (wyjątek: dwa razy na obozie, kiedy podawałam ją innym) ani tym bardziej jej nie używam. Dalej wniosek, że jestem głupia, bo dałam się złapać? Owszem, mogłam walnąć ich klątwami, ale coś czuję, że za to Silva by się obraziła, a ona jest chyba groźniejszą przeciwniczką od całej wergundzkiej armii.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-10-2010, 22:39   

No cóż mam wrażenie,że jest parę osób które by się z tym nie zgodziły... :mrgreen: (Skoro Bogowie są tacy silni to jak Okanogan zabrał im tablice hmm?)
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 14-10-2010, 22:40   

A co ze mną? Z mojej kartki wynikało że jadę sobie spokojnie przez lasy z eskortą z którą nie zapoznałem się do końca obozu, a tu zza krzaka wyskakują Wergundowie i mnie aresztują. Za co, ja się pytam? Czy Eudomar wprowadził zakaz podróżowania w ciągu tych kilku dni?
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-10-2010, 22:58   

Abdel napisał/a:
Skoro Bogowie są tacy silni to jak Okanogan zabrał im tablice hmm?
Może to wniosek do wyciągnięcia na temat Okanogana :P

Oooo, biedni pojmani zza krzaka :D Wasze postaci doskonale wiedziały, że jadą w zmilitaryzowany teren przygraniczny i wycieczki krajoznawcze nie są tu mile widziane ;) :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-10-2010, 23:13   

Indiana napisał/a:
Może to wniosek do wyciągnięcia na temat Okanogana :P

Albo Bogów:tchórze,którzy chowają się za plecami wyznawców,wymyślają nie wiadomo jakie zasady swoim kapłanom i mają radochę z tego,że wszyscy tańczą tak jak im zagrają :mrgreen: Z jakiej racji pytam? :P
Ostatnio zmieniony przez Abdel 14-10-2010, 23:13, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 14-10-2010, 23:13   

Jakie wycieczki krajoznawcze! Miałem lepsze wymówki! 'Ostatnie co pamiętam to upijanie się z kratistosem Saudesem. Nie wiem, jak się tu dostałem', 'Szukam grzybów'; 'Mnie tu wcale nie ma, ciebie też. To tylko sen, zaraz cię obudzi głos twojego sierżanta wzywającego cię na apel' i tak dalej...
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-10-2010, 23:17   

Abdel napisał/a:
Albo Bogów:tchórze,którzy chowają się za plecami wyznawców,wymyślają nie wiadomo jakie zasady swoim kapłanom i mają radochę z tego,że wszyscy tańczą tak jak im zagrają :mrgreen: Z jakiej racji pytam? :P
Proponuję, niech Twoja postać zada to pytanie na obozie :D

The124C41 napisał/a:
'Mnie tu wcale nie ma, ciebie też. To tylko sen, zaraz cię obudzi głos twojego sierżanta wzywającego cię na apel'
No to by na pewno nie przeszło ;) ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 14-10-2010, 23:23   

Abdel napisał/a:
tchórze,którzy chowają się za plecami wyznawców,wymyślają nie wiadomo jakie zasady swoim kapłanom i mają radochę z tego,że wszyscy tańczą tak jak im zagrają
Bardzo ciekawa koncepcja, do rozważenia i być może zastosowania ;)
 
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 14-10-2010, 23:26   

Cytat:

Abdel napisał/a:
Albo Bogów:tchórze,którzy chowają się za plecami wyznawców,wymyślają nie wiadomo jakie zasady swoim kapłanom i mają radochę z tego,że wszyscy tańczą tak jak im zagrają :mrgreen: Z jakiej racji pytam? :P
Proponuję, niech Twoja postać zada to pytanie na obozie :D


Na następny obóz zabieram pal, aby nie być postawionym w sytuacji że trzeba kogoś spalić na stosie, ale nie ma pala... Przezorny zawsze ubezpieczony

Cytat:
No to by na pewno nie przeszło ;) ;)


Przypomniało mi się taka konwersacja którą mieliśmy chyba wracając od orków...
' - Żyjesz, Ofirczyku?
- Tak myślę. Jednakże, czym jest życie i jak mogę udowodnić, że żyję?
- Ty... Ofirczyk-filozof... (wypowiedziane z takim tonem 'i po co ja się pytałam')'

Zatem, mogę śmiało twierdzić, że taka wymówka ma na celu przekonanie wergundzkiego strażnika, że jestem szaleńcem i niegroźnym w dodatku.
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-10-2010, 23:31   

Indiana napisał/a:
Proponuję, niech Twoja postać zada to pytanie na obozie :D
Hodo napisał/a:
Bardzo ciekawa koncepcja, do rozważenia i być może zastosowania ;)


Cóż ja na pewno coś z tym zrobię,bo muszę przyznać,że od końca obozu wymyślam postacie,które mógłbym zagrać i właśnie narodziła się nowa.Do tego chyba najlepsza z dotychczas wymyślonych.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-10-2010, 23:33   

The124C41 napisał/a:
Zatem, mogę śmiało twierdzić, że taka wymówka ma na celu przekonanie wergundzkiego strażnika, że jestem szaleńcem i niegroźnym w dodatku.
Użycie określenia "sierżant" zamiast "dziesiętnik" z pewnością przekonałoby go, że ma do czynienia ze źle wyedukowanym szpiegiem ;) ;) :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 14-10-2010, 23:33   

Cytat:
od końca obozu wymyślam postacie,które mógłbym zagrać


xD Skąd ja to znam? Ja miałem trzy koncepty, po epilogu ostatni mi odpadł gdyż uznałam, że jeszcze nie dorosłam do tej roli... i na pewno będzie ich więcej. Ile ty miałeś?
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-10-2010, 23:53   

Wcześniej nie żadnych tylko jedną(bardzo kiepską i pewnie dlatego nie została dopuszczona)Po prostu wychodziłem z założenia,że nic tak naprawdę nie wiem jeszcze o Larpach więc co tam będę kombinował.Już zresztą pisałem,że postać Zaka była po części królikiem doświadczalnym :P .Ale teraz mam już z 5 postaci w tym 2 dosyć dopracowane.


Że o pomysłach na postacie nie wspomnę(tych mam masę ale większość głupich ale czasem w popiele znajdzie się diament)
Ostatnio zmieniony przez Abdel 14-10-2010, 23:55, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Travor 

Wysłany: 14-10-2010, 23:54   

Yngvild napisał/a:
:D :D Cholero jedna samnijska :D

No, ale trzeba zadbać żeby to odeszło w mrok dziejów. Teraz trzeba promować przyjaźń wergundzko-samnijską :mrgreen:
Alexander napisał/a:
Do tego stopnia, że przedstawiciel Samnii musiał oddać pełnomocnictwo Sephionowi (Ofirczykowi) po Radzie Narodów.

Już my im cholera oddamy pełnomocnictwo :angry: Niech tylko bramy otworzą :mrgreen:

I zazdroszczę wam tego. Ja - co mnie samego dziwi - nie mam póki co żadnego konceptu który by mnie specjalnie poniósł.
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 15-10-2010, 00:08   

Otworzyć bramy? O nie nie nie. Inwazja samnijska jest niemile widziana...

Cóż, z tego co słyszałam (nie miałam okazji być na drugim turnusie ani też bliżej poznać twoją postać na epilogu, więc muszę bazować na tym co słyszałam), świetnie odgrywasz patriotycznych Samnijczyków, więc dlaczego to zmieniać? Jak coś się robi dobrze, nie warto tego porzucać.
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 15-10-2010, 00:14   

Nie słuchaj Aleksandra!!!Zawsze warto spróbować czegoś nowego!
Eksperymentuj to kupa zabawy :mrgreen:
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 15-10-2010, 18:42   

Ranek nie przyniósł mi ukojenia, moje sny cały czas tłukły mi się w głowie. Durgh, jak na ironię, siadł obok mnie przy śniadaniu, podczas gdy drugą stronę zajął Ulf. Wydawało mi się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie.
- Lepiej się czujesz? – zagaiłam do naszego dowódcy, który przecież wczoraj ledwie mógł chodzić.
- Tak, choć nie wiem, czy dałbym radę w walce. Na pewno wam pomogę, zbyt ważny to dzień.
Uśmiechnęłam się, chcąc dodać mu otuchy. O swoim śnie ani myślałam wspomnieć.
- Wtedy, gdy odszedłem z tego świata – kontynuował lekko drżącym głosem – widziałem, jak płaczesz, jak siedzisz tu, na tym miejscu i płaczesz. Czy stało się jeszcze coś, o czym nie wiem?
- Płakałam, gdy powiedziano mi… gdy usłyszałam, co stało się z tobą – wyjąkałam, znów niemal płacząc. – Bałam się, że bogowie nie udzielą reszcie kapłanów potrzebnej łaski i że stracimy na zawsze kogoś tak… niezwykłego. A ja nie potrafiłam nic na to poradzić, nie mogłam nawet się ruszyć, a co dopiero pomóc w modlitwach.
- Ale pomogłaś. Słyszałem twój głos tak wyraźnie, jak głosy innych. Nie wiem, jak, ale słyszałem. A potem pomogłaś mi wrócić do pełni sił nawet kosztem własnych. Jesteś niezwykłą osobą.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czego jak czego, ale nie spodziewałam się takich słów z ust dowódcy. Był on osobą, która od samego początku mi imponowała, więc po tej mowie poczułam coś niesamowitego. Jakby… nie to przecież niemożliwe!
Po śniadaniu z kolei zaczęłam rozmowę z Durghiem. Okazało się, że zainteresowania i charakter kapłana jest mi bardzo bliski, oczywiście na ile było to możliwe. Rozmawialiśmy zarówno o naszych zgromadzeniach, jak i o zadaniach, które wyznaczali nam przełożeni. Kiedy właśnie padł temat naszych misji, wysłannik Toledy zaczął opowiadać mi o swojej.
- Mówiono, że w najbliższym czasie w tych okolicach ma pojawić się Zły dążący do zagłady naszego świata i odtworzenia go w o wiele mroczniejszym wariancie. Kazano mi więc zebrać siły i osoby, aby powstrzymać Złego. Mam przygotować Silberberg na stawienie mu czoła.
- Podobną misję zlecił mi Hern – powiedziałam, pochylając lekko głowę na dźwięk imienia boga. – Mój Pan nakazał mi zjednoczyć tutejszych mieszkańców i las, by wreszcie stawić czoła właśnie Złemu. Skoro wszyscy bogowie tak się tym interesują, musi to być wyjątkowo poważna sprawa.
- I jest. Skoro na razie nie wiemy nawet, kim lub czym jest Zły, nie możemy nawet stawić mu oporu. Przypuszczam, że musi tu chodzić o coś więcej niż Wergundowie czy Ormurin.
Kiedy wypowiedział tę ostatnią nazwę, syknęłam cicho, dotykając zaleczonego wczoraj boku. Nigdy wcześniej nie wierzyłam w powiedzenie, że nawet zaleczone rany lubią pobolewać, gdy o nich wspomnieć.
- Znów uratowałeś mi życie – uśmiechnęłam się do towarzysza. – Twoje czary widać mnie lubią.
Durgh nie odpowiedział, klepiąc mnie po ramieniu jak małe, niepoważne dziecko.
- Nie traktuj mnie jak niemowlaka – udałam obrażoną. – Jestem od ciebie ponad trzy razy starsza!
Odprowadził mnie do namiotu, by pomóc mi dopakować torbę z zapasami na dzisiejszą bitwę. Wiedziałam, że batalia będzie długa i ciężka, więc z sekretnych zapasów powyciągałam dwie paczki chleba elfów. Dodatkowo przejrzałam zbiór modlitw, które wcześniej przygotowywałam i znalazłam jeszcze kilka zakopanych w moich bagażach bandaży. Kiedy stwierdziłam, że jestem gotowa, Durgh z ukontentowaniem skinął głową.
- Uważaj na siebie, Aerlinn – rzekł. – Nie chcę widzieć cię już we krwi, jasne?
- Też nie chcę widzieć się we krwi, ale coś czuję, że jest to mało realne.
- Trzymaj się, kapłanko. Proś bogów o błogosławieństwo, a może moje życzenie się spełni.
- Wolałabym prosić za ciebie.
Nie wiedziałam, na ile jego słowa były prawdziwe, ale moje płynęły prosto z serca. Ten człowiek już dwukrotnie wyciągnął mnie znad przepaści śmierci, cóż innego mogłam dla niego zrobić? Kiedy więc tylko wyszedł, za ścianą namiotu nakreśliłam ochronny znak i wyszeptałam najpotrzebniejsze tego dnia słowa: baskytte hem, chroń go.
Wiele czasu tego dnia spędziliśmy w obozie, przygotowując wszystko, co mogło nam się przydać. Już poprzedniego wieczora na naradzie postanowiono porozdzielać różnym grupom różne stanowiska, co w połączeniu z odpowiednim zgraniem mogło skutkować zwycięstwem. Część przeciwników miała zostać wybita jeszcze w lasach przez driady, kolejna centuria czy dwie w górach przez orków i krasnoludy. Trzecim z oddziałów zająć mieli się Tryntyjczycy, dla nas pozostawiając jedną lub dwie centurie z twierdzy Kamieniec. Dwie centurie przeciw trzydziestce świeżo uzbrojonych więźniów. Zaiste, powalająca statystyka.
Jeszcze rano Ulf zakomenderował, że kilka osób uda się do fortu, gdzie mieliśmy się bronić i przygotuje tam potrzebny prowiant i miejsce na lazaret. Nam dopiero później wyjaśnił dokładny plan.
- Słuchajcie – powiedział, zbierając nas w halli. – Podzielimy się na dwie grupy, tak zwaną lotną i główną. Lotna pokaże się Wergundom i zaciągnie ich w las, gdzie połączy się z główną. Później razem wycofamy się do fortu, szarpiąc nieco atakujących i tam będziemy bronić się aż do zmroku, kiedy przybędą nasi sojusznicy.
- Brzmi nieźle – uśmiechnął się Meriadoc, a Keledy mu przytaknął.
- Lily, to co? Bierzemy lotną? – zapytał.
- Ja z chęcią, chętnie pobiegam sobie po lesie.
- I ja pójdę – zgłosił się Vey. Dalej już nie słuchałam, nigdy nie byłam szybką biegaczką, więc w lotnej tylko bym zawadzała. W końcu, zgodnie z moimi zdolnościami, trafiłam do „głównej”. Wyruszyć mieliśmy za jakąś godzinę, może dwie, więc miałam jeszcze chwilę czasu.
Przyklękłam w moim leśnym zakątku, błagając o powodzenie dzisiejszej wyprawy. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że mija właśnie siódmy dzień miesiąca, w którym kwitną lipy, piętnasty ranek po przesileniu. Przed świtem kolejnego dnia przypadała rocznica moich urodzin. Obym tylko mogła ich dożyć.
- Aerlinn – usłyszałam głos wołający mnie od strony namiotów, ale modlitwy nie mogłam przerwać. Po chwili jednak wołająca mnie postać przyklękła obok mnie.
- Noxis – szepnęłam, gdy zakończyłam poranne modły. – Co ty tu robisz?
- Chciałem z tobą pomówić, tak o, po prostu. Czeka nas bitwa, a ja… nie chciałbym, żeby coś ci się stało.
- Następny – aż parsknęłam śmiechem. – Czy wy musicie tak troszczyć się o bezbronne kapłanki? Będę robić to, co do mnie należy, ratować życie, przede wszystkim innych, moje dopiero na końcu.
- Idealistka. Bitwa… to wszystko nie będzie wyglądało tak pięknie. Czeka nas tam walka o stokroć cięższa niż ta w obozie.
- Więc o stokroć bardziej będę się starała. Noxis, bracie! Wiem, że się o mnie troszczysz, widziałam, ile wczoraj dla mnie zrobiłeś, ale choćby błagał mnie sam książę Adarnil, nie porzucę przysięgi danej bogom. Choćbym miała zginąć, lecząc, a kogoś tym uratować, zrobię to.
- Pozwól mi chociaż zrobić jedną rzecz. Daj rękę.
Po tych słowach istotnie podałam mu dłoń, a krasnolud wyjął skądś fragment węgla i wyrysował mi na linii życia niewielką, ale czarną jak smoła runę.
- To Thursaz, runa ochrony. Musisz przeżyć.
- Dziękuję – powiedziałam nieco zakłopotana. Wcześniej nie zauważyłam, że krasnoludowi aż tak na mnie zależy.
- Hej, gołąbki! – ktoś przerwał moje rozmyślania.
- Zak, ty niedorobiony głąbie! Spadaj!
- Noxis, wyrażaj się!
- Czemu on zawsze musi pakować się w nieodpowiednim momencie?! Od czasu walki o obóz zrobił się naprawdę nieznośny.
Zak wyglądał, jakby go piorun trzasnął, ale mimo jego zdrady wiedziałam, że od początku naszej znajomości trochę się zmienił.
- Coś się stało? – zapytałam, widząc jego minę.
- Nic, tylko… – przybysz z północy widać nie mógł się wysłowić.
- Noxis, zostaw nas samych na chwilę. Chcę się dowiedzieć, o co chodzi.
Krasnoludzki kapłan nie był tym pocieszony, ale spełnił polecenie. Ja tymczasem zwróciłam się do Zaka:
- No, mówże wreszcie, co się stało.
- Chciałem prosić cię o jedną rzecz – wydusił z siebie. – Gdybym dziś zginął, proszę, nie patrz tak na mnie, wiem, że moje słowa nie brzmią normalnie, ale… wstaw się u reszty, aby mnie wskrzeszono. Choćbyś miała poprosić tylko jeden raz, zrób to. Mam tu do wypełnienia misję, którą muszę dokończyć.
- Poprosić resztę zawsze mogę, ale znasz stosunek drużyny do ciebie. Nie wiem, czy wśród kapłanów znajdzie się wielu chętnych do ewentualnego rytuału.
- Więc obiecaj, że poprosisz. Przysięgnij na święte gaje Aenthil.
Nie za bardzo w smak była mi ta przysięga, ale przecież prosić zawsze można było.
- Na święte gaje Aenthil przysięgam, że gdybyś dziś zginął, poproszę resztę kapłanów, aby cię wskrzeszono. Tak mi dopomóż Silva!
Widać było, że Zak’Revanowi bardzo ulżyło po tych słowach.
Wkrótce nadeszła pora na wymarsz, więc nie miałam już czasu interesować się prośbami czy też po prostu rozmowami z innymi. Założyłam bandaże na nadgarstek, zaniosłam ostatnie modły i spojrzałam na równie denerwującą się stojącą obok Nike.
- Gdyby coś mi się stało, powiadom, proszę, świątynię w Aenthil, dobrze? – poprosiłam.
- A ty moją. To dość mała świątyńka Herby na wybrzeżu, nieopodal Birki.
- Uczynię, co zechcesz, obym jednak czynić tego nie musiała.
- I ja podobnie.
Nasza kurtuazyjna rozmowa pewnie jeszcze trwałaby dłuższą chwilę, gdyby nie to, że podzielono nas na grupy i przygotowano do wyruszenia.
- O Wielka Silvo, chroń nas – wyszeptałam. – Baskytte selv, nadig Silva!
Była to moja ostatnia modlitwa ochronna. Potem wypowiadałam już tylko inkantacje leczące.
- Idziemy w górę doliny, tak, jak wczoraj do jeziorka driad – zakomunikował Ulf. – Potem poprowadzimy was w las. Meriadoc, masz worek z bransoletami?
- Jasne. Zbierałem je po całym obozie, ale na pewno się przydadzą.
- Też się cieszę – uśmiechnął się dowódca. – Zostawisz je w momencie zejścia z traktu, dobrze?
- Tak, tak. Mówiłeś mi to już tysiąc razy.
- A lotna? Wiecie, co macie robić?
- Oczywiście – przytaknęła Lily. – Chodzi po prostu o to, żeby Keledy mnie chronił, prawda?
- Pytam na poważnie.
- Tak, jasne, Ulfie. Wszystko wiemy, ale i tak boimy się, czy czasem nas nie posiekają.
- Lily!
Chyba nasz dowódca dał za wygraną, bo wkrótce wyruszyliśmy, pilnując szyku jak nigdy dotąd. Udaliśmy się w górę traktu i szliśmy tak z jakąś milę, zanim Meriadoc nie wskazał na zaznaczone rankiem miejsce.
- To tu – powiedział. – Lotna zostaje z bransoletami, reszta za Ulfem w las!
Zaczęło się. Podział drużyny stał się dla mnie czymś strasznym, początkiem tego, co miało się wydarzyć. Widziałam już w moim śnie tę bitwę i nie chciałam przeżywać jej naprawdę. Ostrożnie wspięłam się na niewysoką skarpę i za wojownikami udałam się w las.
W głównej było nas dość sporo i choć za złoto znalezione w Trupim Jeziorku nie udało się kupić wiele broni, mogliśmy twierdzić, że jesteśmy dobrze uzbrojeni. W pierwszym szeregu stanęli dwaj czy też trzej tarczownicy, dalej kilkoro mieczników i cywile, którzy mieli pomagać kapłanom, znaczy się mnie i Nike, zbierać rannych z pobojowiska. Niemal natychmiast pozbyłam się jednego z bandaży na korzyść właśnie takiego gołowąsa.
- Tobie bardziej się przyda – rzekłam. – Jeśli zobaczysz jakąś bardzo poważną ranę, opatrz ją, a dopiero później nieś pacjenta do mnie.
- Tak jest – mruknął mały. Przez chwilę zaczęłam zastanawiać się, co skłoniło tak młodego człowieka do wyruszenia na nieprzyjazne ziemie Imperium, ale już wkrótce przysiadłam na leżącym przy ścieżce kamieniu i zamyśliłam się, starając się wyobrazić sobie to, co nas czeka. Do głowy nie przychodziły mi jednak żadne pozytywy.
- Aerlinn, słuchaj – szepnęła do mnie Nike, wskazując w kierunku głównego traktu.
- Ulf – skinęłam na dowódcę. – Słyszysz? Wergundowie są na trakcie.
Po chwili tupot słychać było już w całej okolicy. Było ich mnóstwo, skoro dało się ich słyszeć z takiej odległości. Całe szczęście, że, jak wynikało z oznajmionej nam dziś przez Ulfa nowiny, przeciw nam miała walczyć centuria, a nie dwie… Choć i tak setka przeciw naszej garstce… Zacisnęłam pięści, czując, jak coś przewraca mi się w brzuchu.
- Hej, ty, zwiadowco – to Einar wskazał na jednego z tych nieopierzonych malców. – Migiem za tamto drzewo na wzgórzu i obserwuj, co z Wergundami.
Takiego małego, a już wysyłają na śmierć. A zresztą, w takich proporcjach walczących, pewnie wielu z nas dziś zginie. Pani łaskawa, Pani mądra, przyjmij nas do swego królestwa.
Gdy tylko ta modlitwa uformowała się w mojej głowie, gdzieś za drzewami usłyszałam dźwięk mieczy uderzających o tarcze i jakiś wysoki krzyk. To lotna pewnie już się drze, nakierowując Wergundów w naszą stronę, domyśliłam się. Potem zapuszczą się w las, a wrogowie wypadną prosto na nas. A przynajmniej tak zakłada plan.
Westchnęłam głośno, spoglądając na naszą garstkę. Ilu nas było? Piętnastu? Dwudziestu? Z lotną trzy dziesiątki. Każdy, kto kiedykolwiek widział jakąkolwiek naukę strategii, widział, że nie mamy szans. Setka… setka żołnierza bitnego i wyszkolonego. Żołnierza karnego, który nie ucieknie z pola bitwy. A my… Dajcie bogowie spokój!
Starałam się wygonić te czarne myśli z umysłu, ale niewiele to dawało. Kiedy więc na ścieżce głośniej zatupotali Wergundowie, niemal się ucieszyłam. Dość już rozważań, czas na konfrontację.
- Pani, wspomagaj! – zawołałam, zanim jeszcze wroga armia pojawiła się w zasięgu wzroku, a zwiadowca wrócił do szeregu. Nasi wojownicy ściągali tu przeciwników uderzeniami mieczy o tarcze, co nieco dodało mi odwagi. Do boju więc! Do boju po wolność!
Nie było tu żadnego z tych wielkich przedbitewnych przemówień, o jakich czyta się na historii. Nikt nie przypominał nam, że jeszcze kilka dni temu większość z nas nawet się nie znała. Zanim padł pierwszy rozkaz, rozbrzmiało niewiele słów, lecz każde z nich zapamiętam do końca życia.
- Nadeszła chwila! – rozgrzmiał Ulf, pomagając sobie uderzeniem oręża o tarczę. – To bitwa, która zdecyduje o naszych losach! Ruszajmy więc w bój, po śmierć albo po życie, ale przede wszystkim po honor i odwagę! Zachowajmy dziś to, co tak cenią nasi sojusznicy, orkowie. Zgińmy wolni! Na pohybel psom Eudomara!
- Na pohybel! – odparli jak echo dawni więźniowie. W tym momencie zza zakrętu ścieżki wyszedł pierwszy oddział naszych wrogów. Nie wiem, czemu, ale odruchowo cofnęłam się o krok.
- Poddajcie się – krzyknął ktoś z przeciwnego obozu. – Poddajcie się, a może darujemy wam życie.
- Odejdźcie, wergundzkie psy! To wy powinniście opuszczać ziemie wolnego Tryntu z podkulonym ogonem!
- Wolnego Tryntu? Patrzcie ich, jacy odważni! Ten wolny Trynt dziś zostanie starty w proch, jak inne, nic nieznaczące bunty i powstania.
Po tych słowach atakujący ustawili typowego „żółwia”, a spomiędzy potężnych pawęży wysunęli tylko lufę samopału.
- Uwaga, padnij! – krzyknął ktoś z naszych, lecz i bez tego każdy wiedział, co zrobić. Kule tylko upiornie świsnęły nad naszymi głowami. Gorzej z tym, że Wergundowie, wciąż w idealnym szyku, ruszyli wprost na nas.
- Do szyku! – wrzasnął Ulf, zbierając z ziemi swoją tarczę i wraz z resztą hirdu stając w pierwszym szeregu. Zastanawiałam się, na ile takich krzyków i przede wszystkim na ile walki starczy mu dziś sił po wczorajszym wskrzeszeniu.
Bitwa rozgorzała tak błyskawicznie, że nawet nie spostrzegłam pierwszych ciosów zadanych z obu stron. Widziałam tylko, jak Ulf powoli cofa się wraz z szeregiem, pierwszym z cywilów nakazując chronić się za drzewami. Rannych jednak na całe szczęście nie zauważyłam.
- Mają miażdżącą przewagę – szepnęła stojąca obok mnie na razie także bezrobotna Nike.
- Widzę, ale musimy zaczekać na lotną. Dopiero wtedy możemy zacząć się wycofywać.
- Czekamy na lotną! – powtórzył „nieco” głośniej nasz dowódca, a szereg zwarł się z Wergundami po raz kolejny. Pierwsza postać upadła na ziemię, co wraz z Nike skwitowałyśmy błyskawicznym krzykiem na gołowąsów. Pierwszym rannym okazał się Meriadoc.
- Pani, przywróć mu zdrowie i daj siły do dalszej walki w obronie twych dzieci! Giore til langs, Silva, heilbrigi hem! Heilbrigi hem skade!
Poczułam w sobie znajomą moc, a Fiordyjczyk otworzył oczy i, jakby nigdy nic, chwycił miecz, po czym rzucił się w wir walki.
- Takke para bra heilbrigi – podziękowałam niebiosom, zanim nie przyniesiono mi kolejnego z naszych.
- Nie cofać się – grzmiało. – Nie cooofaaaać się! Staaaać! Damy raaadę!
Damy? Damy radę, tak powiedział. Nie ma to, jak rozpaczliwe podnoszenie naszych morale. Szans nie mieliśmy i wiedziałam to od dawna. Szepcąc kolejną modlitwę nad następną zakrwawioną postacią, wiedziałam już, że jeśli nie uleczę rannych możliwie szybko, walka zakończy się w ciągu najbliższych dwóch minut. Tak nie leczyłam jeszcze nigdy, ale cóż. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Wytrzymaliśmy tak może z minutę, zanim spomiędzy drzew doszły nas gwizdy i piski lotnej. Podziałało to na nas niezwykle mobilizująco, bo każdy z nas nagle poczuł, że może jednak mamy jakieś szanse.
- Wycofujemy się w las! – krzyknął Ulf, ale przez chwilę nie mogłam pojąć, dlaczego. I wtedy ich zobaczyłam. Pozostałe pół setki wergundzkich pawęży torujących sobie drogę przez gąszcz.
- Chodu! – zabrzmiało coś, co miało być rozkazem, a naprawdę było rozpaczliwym krzykiem któregoś z naszych dowódców. – W las, fajtłapy! W las!
Teraz chyba nikt nie nazwałby mnie tchórzem, choć biegłam w jednym z pierwszych szeregów, wśród tych, którzy zaczęli wycofywać się najwcześniej. Za nami miecznicy wciąż odpierali ataki, gdy nagle…
- Wergudowie poszli za lotną! Jeśli szybko się z nimi nie połączymy, wiecie, że już ich nie zobaczymy!
- Więc łączmy…
I wtedy zrozumiałam. Nas od lotnej i przeciwników oddzielała głęboka fosa mająca swój początek przy opanowanym przez atakujących trakcie.
- Za mną, bracia! – zawołał któryś z Fiordyjczyków. – Za mną, tylko uważać, nie zbliżać się do brzegu fosy! Nie chcemy ofiar!
Ruszyliśmy za miecznikami, których ze dwóch zostało też w straży tylnej. Przez dłuższą chwilę przedzieraliśmy się przez gąszcz i tylko na moment pojawialiśmy się nad skrajem fosy. Dochodzące z lasu odgłosy napawały mnie lękiem, jakiego nie czułam nigdy dotąd.
W końcu doszliśmy w miejsce, gdzie zbocza fosy robiły się łagodniejsze i schodziły się ze wszystkich stron w niewielką, w innych okolicznościach pewnie nawet malowniczą kotlinkę.
- Lotna musi się do nas przedrzeć, a tu ma do tego wręcz idealne miejsce! Czekamy! Kapłani i cywile do tyłu, Aarendil pilnuje, co by nam ich nie poraniono!
I znowu to denerwujące oczekiwanie, a potem… Pojawili się Wergundowie. Nie znam się na liczbach i oddziałach, ale wiem, że było ich teraz dużo więcej, niż tylko ta pierwsza grupa, z którą mierzyliśmy się wcześniej. A za nimi była lotna, która miała za zadanie przedrzeć się przez tę zaporę z tarcz.
Ruszyli szaleńczym pędem, starając się utorować sobie drogę krótkimi, ale celnymi cięciami mieczy. Gdzieś na zboczu dwójka łuczników, młody, ale zabójczo celny Halt oraz jego towarzysz Elvgar, wspomagała tę szarżę wypuszczanymi raz po raz strzałami. Walka rozgorzała po raz kolejny, krzyki rannych znowu zabrzmiały, ale tym razem, tym razem były jakieś… krótsze.
- Straciliśmy naszych! – ta straszna nowina sprawiła, że chciałam pędzić tam, na pole bitwy, i pomagać, jak tylko mogłam. Aarendil jednak spojrzał na mnie takim wzrokiem, że wszystko mi wyperswadował.
- Tam są kapłani, gdyby ich nie było, wołano by was – powiedział tak bezbarwnym głosem, jakim musiał mówić w Laro, swej kamiennej ojczyźnie. – Musicie być bezpieczni, póki możecie. Nie narażajcie się bez powodu.
Mimo tych słów i tego, że krzyki jakby cichły, wciąż bałam się o walczących w kotlince. A gdy po chwili zobaczyłam, jak łucznik Halt zakłada na plecy bezużyteczny bez strzał łuk i pędzi wprost na nas, wiedziałam już, że coś się nie uda. I faktycznie. Drogę naszemu towarzyszowi zastąpiła trójka czy czwórka Wergundów, z którymi, rzecz jasna, nie miał najmniejszych szans. Ledwie dostrzegłam błysk wrogiego ostrza, a myśl, która opanowała moją głowę nie należała do radosnych. Mimo to Halt jakimś cudem wywinął się spod miecza, zrobił jeszcze kilka uników i krótkim sztyletem zdołał dźgnąć jednego z napastników. Później jednak zapłacił za to stokrotną cenę. Głowa naszego towarzysza jeszcze długo po tym ciosie toczyła się po górskim zboczu.
- Nieee! – krzyknęłam, odwracając wzrok od tego strasznego widoku. Choć nie znałam Halta osobiście, nie mogłam ścierpieć tego, co mu się stało.
- To właśnie jest bitwa – smętnie rzekł Aarendil, wskazując na zostawione przez Wergundów pobojowisko. Niewielu naszych jeszcze broniło się, a ostatki lotnej pomagały im, jak tylko mogły.
Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że to leśny kot długim susem znalazł się w samym środku walki, ale po chwili dostrzegłam w rękach tego wojownika lśniący srebrzyście miecz. Krótkie, ciemne włosy i niemal taneczne ruchy właściciela tego oręża przez chwilę sprawiły, że zupełnie oderwałam się od rzeczywistości. Mówiono mi kiedyś o szkoleniach, jakie przechodzą łowcy potworów, ale nie spodziewałam się że ten elf, Tsuna, sprawi mi taki szok!
Walczył jak natchniony, jakby nie otaczała go cała armia wroga, a jedynie jeden czy dwóch przeciwników. Nie widziałam go nigdy w takim stanie, nigdy nie machał mieczem w podobny sposób, ale teraz trudno byłoby powiedzieć, że jego styl mi się nie podobał. Był zabójczo piękny, a jednocześnie bezlitośnie skuteczny. Do czasu.
Tsuna zawsze słynął z uników, ale gdy kilkakrotnie wywinął się spod ostrzy będących o grubość palca od jego brzucha czy szyi, każdy, kto na niego patrzył, był pod ogromnym wrażeniem. Wergundom nie było w smak, by ktoś taki choć chwilę zagradzał im drogę. Podwoili liczbę walczących z mym rodakiem, a on, choć dzielny, nie mógł dać im rady. Zaczął się wycofywać, wciąż kontynuując swój taniec. Tyle, że nawet on, jako łowca potworów, nie był szkolony w walce przeciw tylu ludziom na nieznanym gruncie.
- Pani, chroń go! – wrzasnęłam, gdy zobaczyłam, jak po jednym ze swych uników potyka się o jakiś korzeń czy kamień. Niestety, nawet ta rozpaczliwa prośba nie zapobiegła temu, co stało się sekundę później. Co najmniej piątka Wergundów wprost przygwoździła mego mężnego rodaka do ziemi.
- Tsuuuunaaaaa!
Odrzuciłam rękę Aarendila, mknąc w dół i nie spuszczając oka z leżącego i podziurawionego jak tryntyjski ser elfa.
- Wracaj na górę – dosłyszałam jeszcze głos Noxisa, ale dopiero rozkaz Ulfa przywrócił mi rozum.
- Wycofujemy się – rzekł dowódca, popierając słowa gestem.
- A ranni i zabici?
- Nie mamy czasu. Ranni zostali już uleczeni, a zabitym… – tu zawiesił głos, widać wspominając wczorajszy wieczór. – Zabitym nic już nie pomoże. Nie możecie tracić sił na rytuał.
Znów szliśmy przez las, próbując obejść Wergundów tak, by wślizgnąć się do zabarykadowanego rankiem fortu. Byłam zła, na siebie, na świat, nawet na bogów, co jednak szybko wybiłam sobie z głowy, by nie doprowadzić do kolejnego nieszczęścia.
- Kogo jeszcze straciliśmy? – zapytałam, gdy tylko zakończyłam tradycyjną modlitwę za zmarłych.
- Nie wiem, czy cię to ucieszy, czy zasmuci, ale Zaka – odpowiedział mi biegnący obok mnie Aarendil. Nike została z tyłu, by pomagać rannym ze straży tylnej, a mi kazano ewentualnie leczyć, gdyby zaatakowano nas z przodu.
- Zaka?! – upewniłam się. – Naprawdę? Jasnowidz jaki, czy co?! – wyrwało mi się z ust, gdy przypomniałam sobie poranną rozmowę z Zak’Revanem. A teraz miałam prosić kapłanów, żeby go wskrzesili, gdy sama prędzej wskrzesiłabym Tsunę czy nawet Halta! Bosko!
- Atakują tyły! – dobiegło mnie zza moich pleców, więc wraz z resztą cywili zatrzymałam się i odtąd wszystko obserwowałam zza sporego pnia jakiegoś buka.
- Do szyku! – zabrzmiał potężny głos Ulfa, a ja zobaczyłam tylko przemykającą między drzewami Nike i pędzącego przy niej Durgha. Chciałam popędzić tam razem z nimi, ale rozkazy były wyraźne. Nie mogłam opuścić przedniej grupy, bo w razie jakiegokolwiek ataku zostaliby bez kapłana.
- Ulf ciężko ranny! – wrzasnął Meriadoc tak, że z drzew aż posypały się liście.
- Idę! – odkrzyknęłam, mając wszelkie rozkazy w głębokim poważaniu. Przeskoczyłam nad jakimś zwalonym pniem, kątem oka zerkając na resztę cywilów. Jak coś, myślę, że zdążę wrócić, wykalkulowałam, zanim dostrzegłam leżącego na ziemi, zakrwawionego Ulfa. Wyglądał dokładnie jak ten z mego snu.
Ciemne włosy naszego dowódcy całe były we krwi, a wykrzywiona pod dziwnym kątem głowa sprawiała wrażenie, jakby Fiordyjczykowi skręcono kark. Właśnie przy głowie siedział szepcący swoje modlitwy Durgh, a z prawej strony leżącego klęczała Nike błagająca Herbę o potrzebne łaski. To wszystko zdołałam zauważyć w jakąś sekundę, zanim zrozumiałam, że z szaleńczego pędu trzeba będzie jeszcze wyhamować.
Nigdy nie zapomnę kolejnych sekund. Starałam zatrzymać się na nieco śliskiej trawie, co poskutkowało efektownym „szczupakiem” na kolana pacjenta. W ostatniej chwili zdołałam jeszcze wyciągnąć rękę, którą natychmiast położyłam mu na piersi. Gdy reszta zebranych patrzyła na mnie jak na wariatkę, ja, śmiertelnie poważna, zaczęłam swoją misję:
- Giore til langs, Silva
Uleczyć Ulfa jest równie ciężko, co go zranić, a pewnie nawet ciężej, to chyba moja maksyma po tej minucie czy dwóch spędzonych na nieustannym wzmacnianiu dowódcy zaklęciami i próbach wyprostowania mu głowy. Kiedy w końcu się udało, mężczyzna otworzył oczy i spróbował usiąść, dziwnie macając się za szyję.
- Pewnie mu się tylko wydawało, że skręcił ci kark – mruknęła Nike, która z każdą chwilą coraz bardziej zaczynała przypominać drugiego z kapłanów Herby, Ivara. Nie było dobrze.
- Idźcie, jestem słaby, zostawcie mnie. Pełnijcie swoją misję – jęknął Ulf, zanim kolejne zaklęcie nie wzmocniło go na tyle, by mógł normalnie mówić.
- Potrzebujemy cię – powiedziałam. – Bogowie nie przywrócili cię do życia tylko dlatego, byś dziś do nich wrócił. Wstań i chodź z nami do fortu. Wiem, że dasz radę.
Dzielny Fiordyjczyk spojrzał na mnie tak samo, jak reszta po moim pięknym wślizgu, ale wkrótce, po kolejnych dwóch wzmocnieniach, wstał i ruszył z nami. Tylna straż, wciąż walcząca, znów zaczęła się wycofywać.
Droga przez las okazała się trudna i bardzo długa, jak na fort, który nie powinien być od nas aż tak daleko. Przedzieraliśmy się przez młodniaki, gdzie trzeba było uważać, by nie dostać w oko gałęzią, przeprawialiśmy się przez głębokie fosy, czy też jary, których zbocza były tak strome, że nieraz z trudem się na nie wspinaliśmy. Wreszcie raz po raz odpieraliśmy ataki rozwścieczonych Wergundów.
Był to już prawie kres, jak się później okazało, naszego marszu, ale gdy szłam, nie miałam pojęcia, co czeka mnie za zakrętem czy kolejnym jarem. Wtedy właśnie poprowadzono nas na brzeg fosy i polecono znaleźć się na drugim jej zboczu. Jęknęłam cicho, bo miałam już dość tego nieustannego wspinania się i zjeżdżania po kamieniach.
Pierwsi w dół ruszyli członkowie hirdu, którzy niemal bez problemu zjechali po niestabilnym zboczu. Później nadszedł czas na Noxisa, resztę kapłanów oraz cywili. Za krasnoludem przez jar przeprawiałam się ja.
- Blaaah! – wrzasnął kapłan Wejana, kiedy niemal na samym dole potknął się i spadł na nieco nadwyrężony w ciągu ostatnich dni łokieć. Klnąc, na czym świat stoi, ruszył dalej, a ja skierowałam się w dół.
Postanowiłam zjechać na sposób hirdu, co nie okazało się złym pomysłem. Zbocze było, o dziwo, w miarę gładkie i pozbawione większych przeszkód, więc w kilka sekund znalazłam się na dole. Zanim jednak zatrzymałam się, zdecydowanie za wcześnie spróbowałam wstać, co poskutkowało nieprzyjemnym wykręceniem kolana. Dołączyłam się do przekleństw Noxisa.
- Nic poważnego? – zapytał idący za mną Durgh, choć sama nie wiedziałam, w jaki sposób się tu znalazł.
- Przeżyję. Trochę poutykam, rozchodzę nóżkę i będę mogła odprawiać nawet rytualne tańce. Zresztą dziś nawet ze złamaną nogą mogłabym leczyć.
- Lepiej nie – parsknął śmiechem, zanim od czoła pochodu padła radosna wieść. Byliśmy na miejscu.
Fort z całą pewnością nie wyglądał na potężną twierdzę, której można by bronić miesiącami. Były to praktycznie niewielkie ruiny o dwóch półkolistych wejściach, z których jedno wyglądało na zasypane. Nasz bastion położony był nieopodal głębokiej fosy, a na szczycie jej zbocza ustawiono jeszcze niewielką, lecz naprawdę porządną barykadę.
- Będziecie się tu mogli ładnie bronić – usłyszałam nagle znajomy głos, którego… nie miałam prawa słyszeć!
- Tsuna? – szepnęłam z lękiem, a ręce zaczęły dygotać mi z nerwów.
- Mówiłem ci, baranie, żebyś nie przeszkadzał kapłance.
- Zak? Jasna cholera! Błagam, powstrzymajcie się choć chwilę! Musimy się tu jakoś urządzić, a z waszym gadaniem w głowie wcale nie jest to proste. Co to ja, szaman jestem, żeby z duchami gadać?!
Nieco podenerwowana weszłam do środka fortu, kontrolując umiejscowienie i wyposażenie lazaretu. Na palenisku rozpalono ogień, ktoś poszedł do studni po wodę do przemywania ran, a ustawiony naprędce krąg miał służyć nam do składania ofiar. Gdy tylko zainstalowaliśmy się w forcie, odprawiliśmy pierwsze modły. Z torby wyciągnęłam zebrane specjalnie na tę okazję szyszki.
- Pani moja! – szeptałam, by nie przeszkadzać w modlitwie innym. Każdy z nas miał chwilę na swoje własne prośby, by potem, już wspólnie, wygłosić ostatnią i największą z nich. – Pani, Silvo Prześwięta! Ty dziś swoją mocą wielu już uratowałaś, wielu też jeszcze uratujesz. Przez moje ręce, o Opiekunko Życia, udzielaj innym swej łaski, rannych przywracając zdrowiu, a zabitych… a zabitych życiu. Pozwól, Pani, by nie zginął już nikt! Chroń nas i osłaniaj aż po kres naszych sił i wiary!
- O bogowie! – wspólną modlitwę zaczął Durgh. – Wybawcie nas dziś ode złego, strzeżcie wasze sługi przed mieczami niewiernych! Wlejcie błogosławieństwo w ducha naszego, a żar w nasze serca! Niech pogarda będzie dziś naszym pancerzem, a gniew orężem, który ugodzi we wrogów wiary! O, bogowie, prowadźcie nas ku zwycięstwu! Zwyciężajcie przez nas!
Po tym wezwaniu każdy z nas spalił swoją ofiarę w płomieniach ogniska, błagając jeszcze bogów o sprzyjanie naszym zamiarom. Kiedy więc zakończyliśmy cały rytuał, minęło już dość sporo czasu.
- Aerlinn, zostań w lazarecie, będą przynosić ci tych ciężej rannych – rozdzielił nam zadania wysłannik Toledy. – Ja, wraz z kapłanem Rega, wezmę swój miecz – tu zawahał się lekko – i pójdę wspomóc wojowników.
- Pójdę z wami – rzekł Hogar, sługa Skogura. – Trzeba wreszcie zrobić jakiś pożytek z tego oręża.
- Dobrze więc. Noxisie, idź zastawić te swoje runiczne pułapki. Ivar i Nike pójdą leczyć tych lżej rannych, którym można udzielić pomocy jeszcze na polu bitwy.
Po tych rozkazach wszyscy jakby wsiąknęli w ziemię, tak szybko się rozbiegli. Zostałam tylko ja, opiekunka szpitala, i sam Durgh, z nadzieją spoglądający na lśniące mu u pasa ostrze.
- Teraz nie wiem, czy chciałbym drugi raz wyłowić je z tego jeziorka – powiedział. – Należy do Kościoła, a jam jedynym wysłannikiem Eklezji w tych okolicach. Problem jest jednak z używaniem tego oręża. To Miecz Równowagi. Zadając nim cios, odczuwam ten sam ból, co osoba, którą ranię. Nie wytrzymam długo, walcząc nim.
- Ale najwyraźniej nie opętał cię ani nic z tych rzeczy. Przynajmniej tyle dobrego. Tsuna mówił…
- Nie wiem, co mówił, ale nie zamierzałem go słuchać. Ani nie zamierzam! – rzucił, jakby w powietrze, a ja zrozumiałam, że to któraś z błąkających się dookoła dusz zaczęła pewnie wrzeszczeć mu do ucha.
- Bo zaraz cisnę egzorcyzmem! Wybacz, Aerlinn, ale to, co dzieje się w tych lasach, przechodzi wszelkie pojęcie. Rozumiem, zaczepiać szamanów, ale wysłannika Toledy?!
- Lubiłam Tsunę – rzekłam cicho. – Szkoda, że sprawa tego ostrza tak was poróżniła. Może gdyby nie to…
- ATAKUJĄ!!!
- Muszę iść – blado uśmiechnął się Durgh. – Nie będą na mnie czekali.
- Tylko nie wracaj do mnie – teraz to ja uniosłam nieco ku górze kąciki ust. – Nie chcę widzieć cię przed końcem bitwy.
Po tych słowach usiadłam na przygotowanym dla rannych kocu i ukryłam twarz w dłoniach. Pani, chroń go, tylko te słowa miałam w głowie.
Bum! Ka bum! Krasnoludzkie pułapki zdały pierwszy egzamin, a ja wychynęłam z fortu, by zobaczyć, co dokładnie dzieje się na zewnątrz. Na oko pięćdziesięciu, sześćdziesięciu Wergundów przedzierało się przez fosę ku stojącym na jej brzegu sprzymierzonym oddziałom. Czy tylko ja myślałam, że nie mamy szans?
- Orwidor, dawaj! – usłyszałam głos Noxisa żywiołowo gestykulującego w kierunku następcy tronu Imperium. Ten najwyraźniej zrozumiał, bo zaczął mamrotać coś pod nosem, po czym uniósł obie dłonie, wykonując nimi jakiś skomplikowany gest. Kilkunastu napastników nagle znikąd trafiło na dziurę w ziemi. No cóż, trzeba uważać na dołki kopane przez magów tego żywiołu. Jasnowłosy książę o wyglądzie cherubinka uśmiechnął się perfidnie.
Mimo wszystko nawet magia, kapłańskie runy oraz nasza barykada z gałęzi i kamieni na niewiele zdały się przeciw atakującej armii. Już wkrótce pierwsi żołnierze zaczęli wdrapywać się na wypłaszczenie przed fortem, gdzie ustawił się prowadzony wyjątkowo przez Lily szyk. Ulf stał z tyłu, tuż pod ścianą, z miną dziecka, z którym nikt nie chce się bawić. Miecz dawno już oddał, tarcza spoczywała na rękach innego członka hirdu, a, jakby tego było mało, wyczerpany dzisiejszymi zdarzeniami Fiordyjczyk podpierał się sporym kijaszkiem służącym mu za laskę.
- Ulf, obiecaj, że nie rzucisz się zaraz na nich z tą laseczką – uśmiechnęłam się do dowódcy.
- Nie rzucę się, a przynajmniej nie na razie. Może w krytycznej sytuacji…
- Ulf!
- No dobra, żartuję. Nie zmarnuję dzisiejszego leczenia.
W czasie naszej rozmowy napastnicy posuwali się krok za krokiem w stronę naszych tak, że nie byłam pewna, czy po prostu nie przepchną ich na drugi koniec fortu. Wśród Wergundów wszyscy byli wysocy i dobrze zbudowani, jak przystało na zawodowych żołnierzy i w porównaniu do naszej garstki prezentowali siłę huraganu zmiatającego lasy z powierzchni ziemi. Na widok czarnych znaków na ich zbroi każdy zrozumiał, jak ciężką będziemy mieć przeprawę.
- Czarny Tymen – szepnął do mnie Ulf, patrząc na Lily tak, jak ojciec patrzy na córkę. – Elita wergundzkiej armii. Nie przeżyjemy dzisiejszego dnia.
- Więc chociaż zginiemy w walce, a potem spotkamy się po drugiej stronie – powiedziałam, wiedząc, jak ważna dla wojownika jest godna śmierć.
- Taa. Po drugiej stronie…
- A wiecie choć, jak tu jest pięknie?
- Ciszej, wy niewychowane duchy! Wiem, jak wygląda miejsce, w którym teraz jesteście. Nie zapominajcie, że wczoraj też tam byłem!
- Spokojnie, Ulf. Ciesz się, że nie musisz wysłuchiwać ich cały czas, jak niektórzy. Tsuna najwyraźniej obrał sobie za punkt honoru straszenie mnie.
Przerwałam, widząc, co dzieje się na placu boju. Wergundowie klinem wdarli się w nasz oddział, rozdzielając go na część główną, przy wejściu do fortu, i drugą, poboczną, którą natychmiast rozbili. Zdołałam tylko zauważyć leżącego wśród rannych Durgha.
Wyczuliłam zmysły na to, co dzieje się z tamtej strony. Chciałam biec, ratować leżących, ale nie miałam pojęcia, jak można ominąć wrogą armię. Wtedy właśnie poczułam delikatną wibrację zaklęcia. Więc kapłan Toledy żyje i na dodatek leczy innych!
Lecz, jak to mówią ludzie, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Ta sama wibracja magii, która mnie przyniosła nadzieję na to, że towarzysz żyje, jego przyprawiła o kłopoty. Jeden z napastników, widać także czując rzucone właśnie zaklęcie, odwrócił się w stronę Durgha.
- Hej, ty mały kundlu! Śmiesz leczyć za naszymi plecami?!
- W imię Toledy, tak! – odpowiedział najdzielniejszy z kapłanów. – Za mną, bracia!
Ci, których przed chwilą uleczył, stanęli teraz w jednym szeregu ze swoim wybawcą, lecz kimże oni byli w porównaniu do nawały, jaka na nich nadciągnęła. Kilku zdrowych, z czego większość osłabiona, przeciwko ponad dwudziestce żołnierzy Czarnego Tymenu. Czarno to widzę, mruknęłam w myślach.
- Toooleeeedooo! Wspieeeeraaaaaj! – zabrzmiało niczym grzmot, a Miecz Równowagi zabłysnął jak błyskawica, jak grom na niewiernych.
Ujrzałam to, jak w zwolnionym tempie. Durgh ze swym magicznym orężem, kilkoro uleczonych przez niego żołnierzy i wszyscy oni w szaleńczej szarży na pędzącą na nich grupę.
- Pomóżcie im! – wrzasnęłam, widząc jak długowłosy blondyn skręca się w piruecie, omijając kolejne wymierzone w siebie ostrza.
- Prowadź ku zwycięstwu! – krzyknął jeszcze, zadając cios swoim mieczem. Byłam chyba jedną z nielicznych, którzy zauważyli wykrzywiający mu usta grymas bólu. Miecz Równowagi, no tak. Durgh pewnie nie powiedział o nim wszystkim w obozie.
- Przebijamy się do nich! – zakomenderowała swoim niepowtarzalnym głosem Lily. – Sława niepodległemu Tryntowi!
- Sława! – odpowiedziało wojsko, kierując się ku walczącym ostatkiem sił pacjentom wysłannika Toledy. Sam zaś kapłan…
- Gdzie Durgh?! – zawołałam, także, już za żołnierzami, biegnąc w tamtą stronę. – Durgh, w imię bogów!
Nie wiedziałam, że nie mógł już nam odpowiedzieć. Wergundowie co prawda wycofywali się już za fosę, ale pozostawili po sobie paskudną pamiątkę. Poderżnięte gardło naszego najmężniejszego sługi bogów.
- Heilbrigi hem skade – krzyknęłam, zanim ktoś spróbował tłumaczyć mi, że mój towarzysz już nie żyje. Dzisiejszy sen stanął mi przed oczyma.
- Bzdura! Nie widzicie, że jeszcze dycha?
- Zwołajcie wszystkich kapłanów na rytuał – zarządził Ivar. – Niech wojownicy przeniosą Durgha do lazaretu, tam się nim zajmiemy.
Gdy unieśli go, myślałam, że albo zginie po drodze, albo tuż po dojściu. Oczywiście, starali się być delikatni, ale w tym momencie daleko im było do troskliwości nawet dyżurnych kapłanek w elfickich szpitalach. Szczęściem, udało się donieść kapłana bez większej szkody dla niego, a bodajże Aleksander przyniósł za Durghiem jego miecz, którego nie zdołały utrzymać słabnące ręce sługi Toledy.
- Krąg! – krzyknął Ivar, co zanotowałam jako jego pierwsze w historii podniesienie głosu na kogokolwiek. – Do kręgu i leczmy go!
Wykonaliśmy polecenie bez szemrania i gdy kapłan Herby wypowiedział sakramentalne wezwanie do modlitwy, z fortu rozległo się wołanie, które po prostu musieli usłyszeć bogowie.
- GIORE TIL LANGS, Herba, Reg, Skogur, Wejan, Silva et Toleda! REKKE HEM SAUDE! Dajcie mu, o bogowie, zdrowie i siłę! REKKE HEM SAUDE! REKKE HEM SAUDE!
- Heilbrigi hem – odezwała się Nike, a my powtórzyliśmy za nią jak echo, tyle że o stokroć głośniejsze.
- HEILBRIGI HEM! HEILBRIGI HEM! Uleczcie go, uleczcie jego rany!
- Rekke hem evne! Dodaj mu sił, Pani! – zawołałam i ja.
- REKKE HEM EVNE! REKKE HEM EVNE!
Problem był w tym, że mimo takich modlitw Durgh wciąż nie odzyskiwał przytomności.
- Pani mądra i dobra – zaczęłam więc tradycyjną prośbę. – Ciebie zwiemy Opiekunką Życia i protektorką wszelkich stworzeń biegających wśród lasu. Wejrzyj na mą prośbę, wejrzyj na tego kapłana Toledy, który nieraz i Tobie usługi swe oddał. Daj mu wrócić do nas, daj żyć!
Zamilkłam na chwilę, próbując zebrać myśli, a gdy przemówiłam, mój głos wyraźnie drżał.
- Pani łaskawa i miłosierna, Ty wiesz, że Durgh był najdzielniejszym i najpotężniejszym z nas. Że mógł porwać tłumy swoją modlitwą, a setki uratować swoim leczeniem. Wielka Silvo, Władczyni Lasu! Nie pozwól, by taka osoba odeszła z tego świata w Twoim dominium. Nie pozwól, by ten kapłan odszedł tam, gdzie za nim pójść nie możemy!
Nie słyszałam już innych modlitw tak, jakbym nagle przeniosła się do innego świata. Widziałam wprawdzie resztę kapłanów, ale mój wzrok skupiał się tylko na Durghu, wciąż nie okazującym żadnych oznak poprawy. Fakt, ranę niemal natychmiast udało nam się zasklepić, ale czy po takiej utracie krwi mogliśmy cokolwiek zrobić?
- Dołączy do nas? – to Tsuna, jak zwykle, trafił na najlepszy moment na rozmowę.
- Nie, nie dołączy. Utrzymamy go na tym świecie.
- To w sumie dobrze, nie chce mi się tu, w zaświatach, kłócić z nim o ten przeklęty miecz. Bo, oczywiście, musiałby mi go oddać.
Nie odpowiedziałam, szepcząc modlitwę wzmacniającą. Nie wiedziałam, na ile to pomoże, ale przecież każdy ułamek boskiej mocy był dla rannego na wagę złota. Kiedy zakończono wspólne modły, złożyliśmy Durgha na przeznaczonym dla pacjentów sienniku i przykryliśmy dwoma grubymi kocami.
- Idźcie w bój, zostanę przy nim – powiedziałam, dotykając gorącego czoła pacjenta. Może się uda, może bogowie zechcą utrzymać swego wiernego sługę na tym padole łez i nie pozwolą mu pójść dalej.
Reszta kapłanów odeszła, ale jakby przygaszona po tym, co się stało. Przy mnie i biednym kapłanie Toledy został tylko kronikarz-polityk Aleksander.
- Gdyby wezwano mnie do innych rannych, zostań, proszę, przy nim – rzekłam do Ofirczyka. – Nie można zostawić go w takim stanie bez opieki. I jeszcze jedno: gdybyś, Aleksandrze, usłyszał gdzieś w okolicy głosy duchów, chroń Durgha. Wiesz, jaki Tsuna był czasem nieodpowiedzialny, a teraz zmienił się pod tym względem na gorsze. Tylko by nam przeszkadzał.
- To o mnie było? Aerlinn, wstydziłabyś się! Żeby tak o elfie mówić
- Słyszałeś? – zwróciłam się do kronikarza.
- Taa. Faktycznie może okazać się złośliwy. Obiecuję pilnować Durgha jak oka w głowie.
Mijała minuta za minutą, pacierz za pacierzem, godzina za godziną. Wergundowie przychodzili i odchodzili, nacierali i wycofywali się, a my siedzieliśmy w forcie, błagając niebiosa o udzielenie choć ułamku swej łaski i uzdrowienie naszego towarzysza. Nie raz, nie dwa wzywano mnie też na pole bitwy, kiedy to Aleksander zostawał przy Durghu, a ja leczyłam innych, którym zagroziły wrogie ostrza. Mimo to cała ta bitwa dla mnie kręciła się tylko wokół tych, którzy spoczywali w lazarecie.
Było ich kilku, najpierw tylko Durgh, a zaraz później także dwójka rannych, którzy walczyli w jego grupie podczas tej szaleńczej szarży. Kilka godzin później w szpitalu znalazł się też Noxis, lekko ranny, ale wyczerpany pod względem magicznym. Niedługo potem do lazaretu wniesiono też kolejnego martwego, naszego towarzysza, kapłana Rega.
- Jak zginął? – zapytałam, gdy zobaczyłam, że głowę Sędziego złożono w zupełnie innym miejscu, niż wskazywałaby na to anatomia.
- Jak widać – odrzekła mi Nike. – W swym szale poucinał głowy kilku Wergundom, w końcu jeden z nich stwierdził, że miarka się przebrała i na ustach z krzykiem: „pokażę, jak to się robi” zrobił to, co zrobił. O jednego, a może nawet o dwóch kapłanów mniej.
- Nawet nie mów! Noxis już dochodzi do siebie.
- Nie chodzi mi o Noxa. Mów, co z Durghiem.
- Wygląda, jakby spał i nie chciał się obudzić, ale jego stan się poprawia. Oddech ma już stabilny, nawet nie rzęzi, jak na początku.
W tym momencie, jak na zawołanie, sługa Toledy kaszlnął chrapliwie, a ja rzuciłam się ku niemu, by w razie czego móc mu pomóc.
- Trochę tu przydymiliśmy tym ogniskiem – zauważył siedzący przy ogniu Ulf, który, choć miał już nieco więcej sił, dalej utykał, jak przystało raczej na wilka morskiego, niż na wojownika.
- Masz rację. Powinniśmy przenieść Durgha gdzieś na zewnątrz, tylko tak, żeby nam go nie dobili. Jest stąd podobno drugie wyjście, prawda?
- Jest, pokażę wam, bo zaraz jeszcze udusicie mi żołnierza.
- Nie zrobilibyśmy tego – zapewniłam, ale podążyłam za Fiordyjczykiem.
Dowódca zaprowadził nas jakby na piętro zrujnowanego fortu, tyle że tego, co dawniej zwano piętrem, nie było już od lat. W miejscu, gdzie kiedyś musiały być schody, teraz ziała dziura w murze i ziemny nasyp, który wywiódł nas wszystkich na świeże powietrze. Wyjście prowadziło na tyły fortu, co upewniało nas w mniemaniu, że jesteśmy tutaj bezpieczni.
- Trzeba wynieść tu Durgha i resztę rannych – powtórzył nasze słowa Ulf, a my i jeszcze któryś z odpoczywających akurat w forcie wojowników zabraliśmy się za ten delikatny manewr. W końcu wszystko było już gotowe.
Na świeżym powietrzu kapłan Toledy robił znacznie lepsze wrażenie niż w zadymionym wnętrzu fortu. Jego trupioblada z początku twarz zaczynała nabierać już kolorów, a oddech, znów spokojniejszy, sprawiał, że zauważałyśmy poprawę stanu zdrowia pacjenta.
- Muszę iść – westchnęła Nike, gdy tylko ułożyłyśmy wysłannika Toledy we w miarę wygodniej pozycji. – Jestem potrzebna na dole bardziej, niż tu, a wy z Aleksandrem świetnie sobie radzicie.
- Jak będziesz gdzieś tędy przechodzić, powiadom nas, z łaski swojej, co się tam dzieje – poprosiłam.
- Jasne, ale teraz zmykam.
Było już sporo po południu, gdy Durgh wreszcie zaczął sprawiać wrażenie przytomnego. Wprawdzie nie otwierał jeszcze oczu, ale wyciągniętą ręką wodził wokół siebie, szukając oparcia. Podawałam mu więc swoją dłoń i przekazywałam nieco mocy, mobilizując jego ciało do dalszej pracy. Tak było, dopóki w okolicy nie pojawiła się Nike.
- Obie jesteśmy potrzebne – powiedziała krótko. – Chodź ze mną, pomożesz mi.
Zgodziłam się, bo przecież kapłanka kapłance nie odmówi. Elfka zaś powiodła mnie gęstymi zaroślami tak, że wkrótce... znalazłyśmy się przy samym polu bitwy, ale obok samej barykady, z dala od wznoszącego się nieco na lewo fortu.
- Tu wtedy ranili Durgha – poinformowała mnie wyznawczyni Herby, bym lepiej mogła umiejscowić te zarośla. – A przed chwilą poszła tu kolejna szarża, jest jeszcze szansa na uleczenie kogoś.
- Czyś ty zwariowała?! Rzucisz się w sam środek bitwy? Zaryzykujesz tyle, co on? Ty przecież nawet nie masz przy sobie miecza, by się bronić!
- Czyżbyś straciła już wiarę, Aerlinn? Bogowie nas osłonią.
Byłam przerażona, lecz, choć teraz sama nazywam się tchórzem, wtedy wiedziałam, co robię. Uleczyłam jednego czy dwóch rannych leżących najbliżej, ale chwilę później usłyszałam głosy Wergundów nawołujących się na kolejną szarżę. Wyciągnęłam więc Nike i tych, których zdołała przywrócić zdrowiu, po czym udałam się w stronę lazaretu. W mojej głowie brzmiało słowo tchórz, ale jednocześnie prośby Noxisa i Durgha: "nie chcę widzieć cię dziś we krwi".
Spojrzałam na Aleksandra klęczącego obok nieprzytomnego kapłana i powiedziałam, że zaraz wrócę. Zeszłam tylko na dół, zobaczyć, co właściwie się dzieje.
Nie działo się wiele. Ulf stał przy wejściu, spoglądając na wciąż dowodzącą Lily, nieliczni odpoczywający po wyleczeniu ranni powoli zbierali się do wyjścia, a z zewnątrz dochodziły tylko nieliczne krzyki i wszechobecny szczęk oręża. Kiedy wyjrzałam na pole bitwy, zdawało mi się, że cofnęłam się w czasie. Zobaczyłam bowiem praktycznie to, co kilka godzin temu. Chyba że... czy mi się wydawało, czy Wergundów było niemal tyle samo?
- Udało nam się wybić prawie centurię – rzekł z dumą Ulf, widząc, czemu się przyglądam. – Ale doszły do nich posiłki, niemal pół setki. A przecież po naszej stronie też mamy poważne straty. Pięć osób to u nas jedna szósta, a jeśli dodać do tego niezdolnych do walki, mamy już siedmiu nie biorących udziału w bitwie.
- Ulfie?
- Tak, elfko?
- Obiecaj mi, że gdy będą mnie potrzebować, zawołasz mnie. Jestem tam u góry, przy Durghu.
- Teraz już przez cały czas będziesz potrzebna, Aerlinn. Aleksander poradzi sobie przy kapłanie, a z całym wojskiem... Uzdrowiciele są i będą potrzebni.
- Masz rację – odparłam smutno. – Ale boję się ich tam zostawiać. Aleksander przecież też nie ma broni, a jeśli cokolwiek im się stanie...
- Będę na nich spoglądał od czasu do czasu. Spokojnie, poradzą sobie.
Więc idę, dodałam już w myślach, gdy przekroczyłam próg fortu i znalazłam się na placu boju. Trafiłam akurat na kolejną szarżę Wergundów, dzięki czemu od razu wykorzystałam część zapasów mocy, jakie wciąż miałam. Mimo to sytuacja wciąż nie wyglądała korzystnie.
Było nas po prostu mało, barykada powoli kończyła spełniać swą funkcję, a magowie i kapłani mieli coraz mniej sił. Wszyscy wiedzieliśmy, że czas wcale nie gra na naszą korzyść. Nie wiedzieliśmy nawet, co stało się z resztą naszych sojuszników, a słońce przecież już chyliło się ku zachodowi.
- Po zmroku ktoś ma nam pomóc, ale czarno to widzę – przyznał się któryś z gołowąsów jakimś cudem dzierżący zdobyczny, wergundzki dwurak.
- Może jakoś się uda dotrwać do zmierzchu – westchnęłam. – Ale masz rację, nawet nie wiemy, co z innymi, czy w ogóle... czy mamy, na co czekać.
- Kapłana! – wrzasnął ktoś spod barykady, więc przerwałam rozmowę i natychmiast ruszyłam w tamtą stronę. Kiedy wróciłam, ów malec miał jeszcze smutniejszą minę.
- Co się stało? – zagaiłam.
- Problem jest w tym, że przyszła wiadomość. Boję się, że twoje słowa się sprawdzą. Nie będziemy mieć, na kogo czekać.
- Chwila! Wiadomość od sojuszników? I kto ją ma?
- A kto? Ulf oczywiście!
- To czekaj i krzycz, jakby co. Chcę wiedzieć, co jest grane. Ulf!
Biegłam w stronę fortu tak szybko, jak wojownicy w przeciwną, kiedy znów, jakie ja miałam szczęście tego dnia, zawadziłam o jakiś kamień i jak długa runęłam na kolana. Ból, który trwał od marszu do fortu, jeszcze się powiększył. Do środka bastionu weszłam, poważnie utykając.
- Jest wiadomość, prawda? – zapytałam prosto z mostu.
- Tak, ale nie wiem, czy chcesz jej słuchać.
- Chcę, cokolwiek by nie zawierała.
- Więc czytaj, ja nie chcę już na to patrzeć.
Wzięłam do rąk zakrwawioną i pomiętą kartkę pokrytą pismem, po którym widać było, że pisano w pośpiechu. "Driady pod nawałą wroga wycofały się w swoje święte miejsce, a krasnoludy w górach przeszły do defensywy. Miasteczko Silberberg broni się ostatkiem sił."
- A orkowie? A Tryntyjczycy? – zapytałam.
- O nich nie wiemy nic. Mamy tyle, ile mamy, trudno. Ale przypuszczam, że wszędzie jest podobnie. Nasze szanse maleją z każdą chwilą.
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to stwierdzenie, więc udałam się na zewnątrz, tam, gdzie wciąż byłam potrzebna.
- Nie, elfko – usłyszałam zza siebie. – Nie idź już na plac boju. Czyżbyś była ranna, że utykasz?
- Nie – starałam się uśmiechnąć. – Po prostu w drodze tutaj nieco wykręciłam nogę i teraz pobolewa. Ale przecież leczyć wciąż mogę, to pójdę i pomogę! Nie lubię tak bezczynnie siedzieć.
W tej właśnie chwili Wergundowie do reszty zniszczyli naszą barykadę, więc Lily rzuciła się do sterty leżących pod ścianą fortu kamieni. Mało kto jednak z oddziału zdecydował się jej pomóc.
- Wstyd i hańba! – krzyknął oparty o mur Ulf, po którego minie widziałam, że chyba zaraz ruszy do boju. – Żeby dowódczyni i to nie dowódca, a elficka dowódczyni musiała nosić kamienie na barykadę! Lily, masz w oddziale tylu chłopów!
Miałam świadomość, że wojownik nie wołał do mnie i, że zaraz mi się oberwie, ale mimo to także skierowałam się ku kupie głazów i zaczęłam pomagać Lily.
- Następna! – zawołał Fiordyjczyk. – Nie dość, że nie w pełni zdrowia i sił, nie dość, że słabsza od was, żołnierze, to jednak ruszyła dupę i zabrała się za to, co ważne dla nas wszystkich. Pomoglibyście! A ty, Aerlinn – zwrócił się do mnie – masz ode mnie osobisty nakaz siedzenia w środku. Daj spokój, dziewczyno, przecież widzę, jak chodzisz! Jeszcze chwila i zaczniesz mi mdleć!
Ze zwieszoną głową udałam się do środka. Palenisko zostało już zgaszone, a na zewnątrz zaczęło robić się chłodno, przez co zdecydowaliśmy jednak przenieść Durgha znów do środka. Kapłan czuł się już w miarę dobrze, leżał z otwartymi oczyma, a nawet czasem próbował siadać.
- Nie przemęczaj się – powiedziałam, widząc, jak, już w budynku fortu, oparł się rękami o materac i powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Chwilę potem jednak bezsilnie opadł na posłanie.
- Aleksander, przynieś mu wody – poprosiłam, szukając czegoś w swojej własnej torbie. Kiedy wyciągnęłam z niej zawinięty w liście chleb elfów, chyba każdy spojrzał na to, jak na prawdziwy rarytas.
Durghowi podałyśmy nieco wody, a potem kilka kęsów chleba, który, jak wiedzą wszyscy, którzy kiedykolwiek o nim słyszeli, świetnie dodaje sił. Jeden kawałek dałam też Aleksandrowi, a trzeci osobiście zaniosłam wciąż wyczerpanemu Noxisowi. Uśmiechnęłam się, kiedy usłyszałam dochodzące z zaświatów głosy duchów.
- No dobra, niech wam będzie – rzuciłam, odłamując pół kromki i układając ją na skraju materaca. Chwilę później chleba już nie było.
- Nie dość, że dokuczają, to jeszcze objadają wykończonych – uśmiechnął się kronikarz. Na twarzy Durgha zagościł podobny wyraz.
Widać było, że wysłannikowi Toledy daleko jest do pełni sił, ale przynajmniej nie musiałam się już bać, że nie przeżyje kolejnej godziny. Po skromnym posiłku wciąż leżał, nie mówiąc jeszcze nic, ale dobrze wiedziałam, jak wiele w takim stanie kosztuje każde słowo. Kiedy Aleksander na chwilę wyszedł z pomieszczenia, Durgh ponownie złapał mnie za rękę.
- Dziękuję – wyszeptał niemal bezgłośnie i pewnie po tych słowach zemdlałby, gdyby nie szybkie wzmocnienie modlitwą.
- Jesteś jeszcze słaby – rzekłam. – Uważaj na siebie, zwłaszcza teraz, gdy wydaje ci się, że jesteś już zdrów.
- Nie... jestem.
- Wiem, ale proszę cię, nie mów nic. Niepotrzebnie się męczysz, gdy powinieneś wypoczywać. Nie wiadomo, czy nie będziemy musieli opuszczać tego miejsca w pośpiechu. Nasi sojusznicy ponoszą klęski, a i my niewielu mamy ludzi. Kto wie, jak będą wyglądać kolejne godziny.
Nie minęło kilka chwil od tych słów, a przez lazaret przebiegła Nike z rozwianym włosem pędząca leczyć pozostałości po ostatniej szarży Wergundów.
- Chodź! – krzyknęła, ale bogowie świadkami, jak bardzo bałam się iść tam, na drugą stronę pola bitwy. Poszłam za kapłanką Herby, ale w pewnej odległości, obawiając się tego, co tam zastanę.
- Szybciej, Yndir tam padła!
Tylko to sprawiło, że przyspieszyłam. Nike jednak pomoc chyba wcale nie była potrzebna. Wysłanniczka Herby lekko niczym ptak przemknęła nad pobojowiskiem i zatrzymała się tuż przy Wergundce. Ja zaczęłam leczyć rannego Keledy’ego, gdy zobaczyłam kolejny oddział wroga wchodzący przez dziurę po barykadzie. Położyłam elfowi dłoń na ustach i wskazałam na jedyne w tym momencie wyjście, las.
- Uważaj – szepnęłam do Nike, która właśnie stawiała Yndir na nogi. Sama powoli wycofałam się za osłonę krzewów, obawiając się powtórki z sytuacji Durgha.
- A ci znowu leczą tam, gdzie nie można! – usłyszeliśmy wrzask któregoś z napastników.
- Nie ma czasu, Nike! – krzyknęłam, ale ona, jak w transie, zbliżyła się do kolejnego rannego. Ach, jak dokładnie widziałam to, co stało się później!
Wergundzki żołnierz popędził ku Nike z prędkością wręcz zabójczą, a jego ręka trzymająca miecz wzięła potężny zamach i rozharatała biednej kapłance całe plecy.
- Byle nie kręgosłup, byle nie uszkodził kręgosłupa – marzyłam, gdy wróg nie zauważył nas, leżących za krzakami i zaczął się wycofywać. W okolicy byłam na pewno jedyną kapłanką, a teraz nadchodziła moja chwila prawdy.
Cicho, jak prawdziwa elfka, skierowałam się ku Nike i wyszeptałam nad nią te słowa, które jeszcze wczoraj ona szeptała nade mną:
- Pani, przywróć zdrowie tej kapłance i daj jej siły, by żyć. Heilbrigi hem! Wcześniej nawet nie zauważyłam, że znalazłam się niemal na środku pola bitwy, tuż za plecami wrogów. Teraz jednak wiedziałam, że skoro już tu jestem, mogę wreszcie na coś się przydać. Cofając się, uleczyłam tylu rannych, co chyba przez wszystkie poprzednie godziny spędzone w forcie. Wychodząc na ścieżkę prowadzącą w stronę fortu czułam się nienajlepiej pod względem fizycznym, ale psychikę miałam gotową nawet do samotnej szarży. Wreszcie zrobiłam coś, o czym marzyłam, a czego nie miałam odwagi uczynić!
Wraz z Nike szłyśmy powoli, miałyśmy czas, a poza tym nie chciałyśmy nadwyrężać naszych i tak osłabionych organizmów. Reszta uleczonych pobiegła w tempie iście zabójczym, by jak najszybciej włączyć się do walki. Kiedy więc i na nas przyszedł czas, stojąc przy górnym wejściu do fortu, spostrzegłyśmy Ulfa.
- Właśnie na was czekałem, kapłanki – rzekł dowódca, a mnie, szczerze mówiąc, serce podeszło do gardła.
- Co się stało? Nigdy nie mówiłeś takim tonem…
- To jest już koniec, zaraz dorżną do reszty nasze oddziały. Słyszeliście kiedyś historię jarla Leifa? Rangveig, księżna Tryntu, nakazała mu odejść spod Arden jeszcze przed końcem batalii, by bronił Askaronu i resztek wolnego państwa. Teraz podobny rozkaz wydaję wam. Ukryjcie się gdzieś tu, u góry, jak to wy, elfki, potraficie i czekajcie klęski. Gdy ucichną już jęki konających i wergundzkie wrzaski, idźcie i głoście to, co się tu działo. To wasza ostatnia misja.
- Chyba zwariowałeś! Przecież tam na dole wciąż walczą!
- Niedługo, drogie kapłanki, niedługo. Nawet głos Lily nie jest już taki sam, słyszycie?
Właśnie w tym momencie dobiegł nas wrzask naszej rodaczki, ale faktycznie, był on zupełnie inny, niż na początku. Elfka głos miała zachrypnięty i pełen czegoś, co w innych sytuacjach nazwałabym pewnie beznadzieją.
- Nie możemy tak uciec, tak ich zostawić! – krzyknęła Nike. – Oni tam wciąż potrzebują kapłanów!
- To powiedz mi szczerze, służebnico Herby, na ile zaklęć starczy ci mocy. Jeśli na mniej niż pięć, nie ma, co się tam fatygować.
Moja towarzyszka nie odpowiedziała, a i ja szybko skalkulowałam, że trzy, cztery zaklęcia są w moim przypadku maksimum możliwości.
- Zachowajcie moc na wyławianie z pobojowiska tych, którzy przydadzą się buntowi. Starajcie się uratować Lily, Keledy’ego, może kogoś z hirdu… Ale nie więcej! Nie chcemy stracić i was, wysłanniczki bogów! A teraz idźcie i ukryjcie się dobrze. Jeśli przyjdę tu, odwołam alarm i pomożecie nam normalnie, a jeśli nie… znacie rozkazy.
Zamilkł, odchodząc, a my, chcąc nie chcąc, wykonałyśmy polecenie. Ukryte w krzakach na zboczu fortu nasłuchiwałyśmy, co dzieje się na dole.
- Pójdę obserwować – powiedziała kapłanka Herby. – W razie czego, spokojnie, zdążę wrócić, a znając życie, Ulf w ogóle może o nas zapomnieć.
Zgodziłam się, choć niechętnie, znając zapędy Nike do pakowania się w kłopoty. Okazało się jednak, że jej obserwacje przyniosły nam pewną korzyść.
- Nie jest tak źle – odezwała się na chwilę przed tym, jak przy nas pojawił się nasz dowódca. Ulf odwołał alarm i pozwolił nam wyjść, co powitałyśmy zgodnym westchnieniem ulgi.
- Tylko nie marnujcie teraz mocy, wiecie, jak wygląda sytuacja – polecił, zanim sprowadził nas do środka fortu.
Siedzący przy Durghu Aleksander uśmiechnął się na mój widok, po czym wskazał na pacjenta. Z początku myślałam, że kapłan znów stracił przytomność, ale kronikarz nieco mnie uspokoił.
- Śpi – zakomunikował. – Przez sen zaś szeptał twoje imię.
Dobrze, że w forcie jest ciemno, pomyślałam, starając się uspokoić i sprawić, by rumieńce zniknęły z mojej twarzy.
- Dziwne, że akurat moje – powiedziałam cicho, błagając, by nie było słychać drżenia mojego głosu. – Na jego miejscu bardziej dziękowałabym tobie.
- A ja nie – uśmiechnął się Ofirczyk. – Jesteś przy nim, kiedy tylko możesz, w przerwach między leczeniem i pomaganiem innym. A ja... ja od początku nie mam nic poza tym do roboty.
Z zewnątrz doszło mnie jakieś wołanie, ale na razie nie zwracałam na to uwagi. Dopiero po chwili spostrzegłam Ulfa wymachującego ku nam swoją laseczką.
- Aerlinn, idź tam, gdzie poprzednio! – usłyszałam. – Weź ze sobą Nike i może jeszcze kogoś, kogo znajdziesz po drodze! Zaraz lazaret może przestać być bezpieczny!
Wybiegłam w tempie iście szaleńczym, nie zauważając nawet, czy Aleksander biegnie za mną, czy nie. Dopiero potem, gdy wraz z Nike i którymś z lżej rannych ukryliśmy się w krzakach, zrozumiałam, że go tam zostawiłam.
Dźwięki bitwy zaczęły się nasilać, ktoś krzyczał, ktoś inny, chyba Lily, ustawiała resztki naszego oddziału w szyk. Błagałam tylko, by wrogie oddziały nie wdarły się do lazaretu, ale wiedziałam, że dziś już zbyt wielu mych modlitw wysłuchali bogowie, by mieć nadzieję na spełnienie kolejnej prośby.
Wreszcie odgłosy jakby ucichły, a my wszyscy, którzy ukrywali się w gęstwinie, zaczęliśmy zastanawiać się, czy już jest po wszystkim, czy da się jeszcze coś ratować. Problem był jeden, skoro Wergundowie wygrali, czemu nie było słychać ich krzyków? Czemu panowała taka cisza?
W końcu coś zaszeleściło na gałęziach, a ja, a obok mnie Nike, wstrzymała oddech. Kroki zbliżały się powoli, jakby ktoś przeglądał krzewy dookoła w poszukiwaniu nas. Przeraziłam się. Czyżbym już nigdy nie miała zobaczyć nadrzewnych budowli Aenthil?
- Kto to? – usłyszałam szept mojej towarzyszki.
- Nie mam pojęcia – odrzekłam tak samo cicho, na dodatek uciszając resztę gestem. Na tle jasnego jeszcze po zachodzie słońca nieba dostrzegłam wysoką postać w dobrze mi znanym, purpurowym płaszczu. Albo to był Ulf, albo ktoś, kto go zabił, co było, niestety, dużo bardziej prawdopodobne. Ostrożnie wychynęłam spomiędzy gałęzi, starając się nimi nie zaszeleścić.
- Jesteście tu? – zabrzmiał głos, którego, przyznam szczerze, nie miałam już nadziei słyszeć.
- Ulf! Dzięki bogom! Co tam się stało? Mów, czemu jest tam tak cicho!
- Odparliśmy atak, ale nie ma na razie, co się cieszyć.
Moi druhowie chyba nie podzielali tego zdania, bo zanim weszliśmy do fortu, po całym lesie zabrzmiało ich wesołe wołanie.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-10-2010, 19:58   

Aerlinn napisał/a:
Przez ułamek sekundy zdawało mi się, że to leśny kot długim susem znalazł się w samym środku walki, ale po chwili dostrzegłam w rękach tego wojownika lśniący srebrzyście miecz. Krótkie, ciemne włosy i niemal taneczne ruchy właściciela tego oręża przez chwilę sprawiły, że zupełnie oderwałam się od rzeczywistości. Mówiono mi kiedyś o szkoleniach, jakie przechodzą łowcy potworów, ale nie spodziewałam się że ten elf, Tsuna, sprawi mi taki szok!
Walczył jak natchniony, jakby nie otaczała go cała armia wroga, a jedynie jeden czy dwóch przeciwników. Nie widziałam go nigdy w takim stanie, nigdy nie machał mieczem w podobny sposób, ale teraz trudno byłoby powiedzieć, że jego styl mi się nie podobał. Był zabójczo piękny, a jednocześnie bezlitośnie skuteczny. Do czasu.
Tsuna zawsze słynął z uników, ale gdy kilkakrotnie wywinął się spod ostrzy będących o grubość palca od jego brzucha czy szyi, każdy, kto na niego patrzył, był pod ogromnym wrażeniem. Wergundom nie było w smak, by ktoś taki choć chwilę zagradzał im drogę. Podwoili liczbę walczących z mym rodakiem, a on, choć dzielny, nie mógł dać im rady. Zaczął się wycofywać, wciąż kontynuując swój taniec. Tyle, że nawet on, jako łowca potworów, nie był szkolony w walce przeciw tylu ludziom na nieznanym gruncie.
To jest bardzo ładny fragment :) Nie pamiętam go z bitwy, ale jeśli Tsuna zasłużył sobie na ten opis, to żałuję, że nie widziałam :)

Aerlinn napisał/a:
Nigdy nie zapomnę kolejnych sekund. Starałam zatrzymać się na nieco śliskiej trawie, co poskutkowało efektownym „szczupakiem” na kolana pacjenta. W ostatniej chwili zdołałam jeszcze wyciągnąć rękę, którą natychmiast położyłam mu na piersi. Gdy reszta zebranych patrzyła na mnie jak na wariatkę, ja, śmiertelnie poważna, zaczęłam swoją misję:
- Giore til langs, Silva…
Uleczyć Ulfa jest równie ciężko, co go zranić, a pewnie nawet ciężej, to chyba moja maksyma po tej minucie czy dwóch spędzonych na nieustannym wzmacnianiu dowódcy zaklęciami i próbach wyprostowania mu głowy. Kiedy w końcu się udało, mężczyzna otworzył oczy i spróbował usiąść, dziwnie macając się za szyję.
- Pewnie mu się tylko wydawało, że skręcił ci kark – mruknęła Nike
To też jest ładne ;) Chociaż sądzę, że jednak łatwiej Ulfa zranić, niż naprawić... ;)
Tak, Nike miała rację, na pewno mu się zdawało ;)

Aerlinn napisał/a:
- Czarny Tymen – szepnął do mnie Ulf, patrząc na Lily tak, jak ojciec patrzy na córkę. – Elita wergundzkiej armii. Nie przeżyjemy dzisiejszego dnia.
Taaa, dokładnie to jeszcze "primikohorta" :P Sratytaty! :D Tak to jest, jak się informacje o wergundzkiej armii pobiera od krasnoluda, a nie od Wergunda! :D Ta plota zataczała szerokie kręgi jeszcze ileś dni po bitwie, pomimo mojego ciągłego prostowania. Elita, kurde felicjan :D Czarny Tymen, to po prostu północna armia wergundzka, fakt, że najlepsza z pięciu armii, z jakich składa się wergundzka siła zbrojna. Ale bez przesady :) Walczyliście ze zwykłymi pogranicznikami i to musiał byc Czarny Tymen, bo przecież byliśmy na same północy Imperium ;)

Aerlinn napisał/a:
Aerlinn, idź tam, gdzie poprzednio! – usłyszałam. – Weź ze sobą Nike i może jeszcze kogoś, kogo znajdziesz po drodze! Zaraz lazaret może przestać być bezpieczny!
Wybiegłam w tempie iście szaleńczym, nie zauważając nawet, czy Aleksander biegnie za mną, czy nie. Dopiero potem, gdy wraz z Nike i którymś z lżej rannych ukryliśmy się w krzakach, zrozumiałam, że go tam zostawiłam.
Dźwięki bitwy zaczęły się nasilać, ktoś krzyczał, ktoś inny, chyba Lily, ustawiała resztki naszego oddziału w szyk. Błagałam tylko, by wrogie oddziały nie wdarły się do lazaretu, ale wiedziałam, że dziś już zbyt wielu mych modlitw wysłuchali bogowie, by mieć nadzieję na spełnienie kolejnej prośby.
Ej, gdzie Was wyniosło z tego lazaretu? ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 15-10-2010, 21:39   

A wyniosło, wyniosło. Najpierw Nike tam ganiała na "tyły" pola bitwy, potem ganiałyśmy razem, żeby was ratować jakoś. A na końcu Ulf nas dwa razy wygonił w krzaczory. Do tej pory nie zapomnę, jak bardzo wtedy zatarła się "granica". Nie myślałam "przecież to obóz i połowa graczy nie może zginąć", tylko "kurcze, jak przedrzeć się do obozu albo do jarla czy innych sojuszników, bo przecież z taką nawałą wroga nie mają szans tam na dole" To było straszne, naprawdę i muszę z tego miejsca podziękować Ulfowi za taką grę, bo uczucia były niesamowite. Mi potem kojarzyło się to zarówno z opowiadaniem o Arden (co uwzglęgniłam w poprzednim cytacie Ulfa, którego, nawiasem mówiąc, zupełnie nie było) oraz z... "Władcą Pierścieni" - filmem i sceną w Helmowym Jarze, kiedy wszyscy zbierają się w ostatniej sali i niemal wiadoma jest klęska. Całe szczęście w bitwie o fort finał też, jak we "Władcy..." był szczęśliwy.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-10-2010, 21:52   

Aerlinn napisał/a:
Całe szczęście w bitwie o fort finał też, jak we "Władcy..." był szczęśliwy.
Musimy kiedyś dla odmiany w takiej scenie ... wszystkich pozabijać ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 15-10-2010, 23:42   

Popieram!! :mrgreen:
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 16-10-2010, 00:04   

Pozabijać? Ja właśnie takie miałem wrażenie kiedy to niedobitki pouciekały z fortu na rozkaz Ulfa, duchy tez gdzieś się powynosiły a ja zostałem sam z rannym. Naprawdę, myślałem, że wpadnie jakiś Wergund i nas pozabija.
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Einar 

Skąd: Szczecin
Wysłany: 16-10-2010, 19:17   

Chylę czoła że... Ci się chciało :P Porządnie i przystępnie napisane, choć jakoś nie przepadam za narracją pierwszoosobową. ;) Zabrakło mi opisu jak zbesztaliśmy z Meriadoc'iem Ulfa że dał się wskrzesić. Tak, tak ulf zginął w walce i splamił honor wojownika wracając do życia, przez co mieliśmy na niego focha przez część obozu. A po za tym to za dużo tu Ulfa a za mało reszty Hirdu ;)
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 16-10-2010, 19:37   

Niestety, nawet mojej postaci wtedy nie było, jak besztaliście Ulfa. Siedziałam w halli, chciałam się tam wyrwać, ale się nie udało. Więc nawet nie wiedziałam, że coś takiego się stało, dowiedziałam się o tym po obozie.
Co do narracji, dla mnie samej było to wyzwanie, ale narracja trzecioosobowa niosłaby ze sobą, w większości przypadków, posiadania dokładnej wiedzy o wydarzeniach, charakterze itd. A tu mogłam schować się za ulotną pamięcią elfki.
Co do "za dużo Ulfa", jego besztajcie za to, że był tak wyrazisty, z Hirdu tylko Ivar jeszcze tak bardzo wyraźnie zaznaczał swoje "inne" zachowanie, że to zapamiętałam. Co nie znaczy, że wy graliście gorzej, po prostu Ulf jakoś tak... was w moich oczach przysłonił.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 16-10-2010, 20:45   

Einar napisał/a:
Tak, tak ulf zginął w walce i splamił honor wojownika wracając do życia,
Eeee, a nie zginął przypadkiem w skrytobójczym zamachu? ;)

Aerlinn napisał/a:
narracja trzecioosobowa niosłaby ze sobą, w większości przypadków, posiadania dokładnej wiedzy o wydarzeniach, charakterze itd
Po prawdzie niekoniecznie, można pisać w 3 osobie, jednocześnie przyjmując punkt widzenia tylko jednego bohatera. Ale szczerze mówiąc, nie widzę potrzeby :)

Aerlinn napisał/a:
jego besztajcie za to, że był tak wyrazisty
Niestety, nawet ja nie pamiętam czynów wszystkich graczy, a tylko tych, którzy byli wyraziści właśnie :)
Choć trochę mnie dziwi mała ilość scen z Lily i Keledim ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 16-10-2010, 20:48   

W przyszłym roku, jeśli będziemy razem na turnusie, będzie ich więcej, obiecuję. (Tak, właśnie nieśmiało oznajmiam, że w przyszłym roku szykuje się "Kapłańska opowieść 2.0")
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Pedro 

Wysłany: 16-10-2010, 21:40   

Ciekawie napisana historia. Jak tylko znajdę więcej czasu na pewno przeczytam ją w całości ;) Tak z ciekawości sprawdziłem czy napisałaś coś o mojej postaci Rionie. Znalazłem jedną wzmiankę (wiem że nie byłem jednym z bardziej kojarzonych postaci) i do tego mijającą się z prawdą. Ja byłem tym zwiadowcą który miał stać na czatach i wypatrywać Wergundów. A nazwanie zwiadowcy z czarnego tymenu "nie opierzonym malcem" jest ździebko nie na miejscu. ;) Poza tym historia bardzo ciekawa.
_________________
2010 - Rion (random), zwiadowca z czarnego tymenu
2011 - Nil, łowca potworów
2012 - Nil, łowca potworów (†)/ Ralf, podróżnik odporny na magię (zabójca magów)
2015 - Ralf, Sędzia Rega
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 16-10-2010, 21:51   

Zwiadowcy z czarnego tymenu? O bogowie, w życiu bym nie pomyślała. Ale cóż, perfekcyjna.... ekhem, charakteryzacja.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Pedro 

Wysłany: 16-10-2010, 21:54   

To że z czarnego tymenu dowiedziałem się na obozie bo było to dodatkiem OG. W historii nie napisałem o tym ani słowa. Poza tym nie był na służbie tylko więźniem obozu więc...
Ostatnio zmieniony przez Pedro 16-10-2010, 21:54, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 10