Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
"Kapłańska opowieść" (by Aerlinn)
Autor Wiadomość
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 16-10-2010, 23:25   

- Dobra! – zawołał Fiordyjczyk, zbierając wszystkich pozostałych w głównej izbie lazaretu. – Musimy się stad wycofać, gdy tylko będzie na tyle ciemno, by od razu nas nie zauważono.
- Którędy wyjdziemy? – zapytał Keledy, który odpoczywał właśnie po kolejnej zadanej mu ranie.
- Jest tu korytarz, niewielkie przejście, ale nie zmieścimy się w nim na przykład z tarczami.
- Tym bardziej z rannymi – mruknęłam. – A ja poszkodowanych nie opuszczę.
Nikomu nie powiedziałam, że mam na myśli szczególnie jednego pokrzywdzonego, ale Aleksander rzucił mi dziwne spojrzenie. Durgh wciąż spał.
- Nie ma jakiegoś innego wyjścia z takiej sytuacji? – zapytałam z nadzieją.
- Możemy się rozdzielić. Część sprawnych mieczników pójdzie tym przejściem, wyciągając Wergundów z dala od fortu, a reszta przekradnie się do obozu za ich plecami. Tyle że w tym planie każda rzecz może się nie powieść, a wtedy stracimy kolejnych ludzi.
- A nie dałoby się wyrąbać przejścia między Wergundami? Wtedy się nie rozdzielamy i być może mamy więcej szans. Nawet posiłki, które dostała wroga armia, nie pomogły im tak, jakby się tego spodziewali.
- Dzięki, Einar, można i tak. Zawsze spróbować nie zaszkodzi, a potem można, jakby co, skierować się w podziemia.
- Osobiście wolałbym unikać wszelkich kazamat – jęknął Fiordyjczyk, spoglądając na swojego rodaka, Ulfa. – Zobaczmy jednak, co się da zrobić. Część z nas może pomóc i przejść się tym tunelem, wbijając się w bok Wergundów
Niezbyt dobrze poczułam się, musząc budzić i podnosić na nogi Durgha, któremu natychmiast oparcia udzieliła dwójka mężczyzn, Aleksander i Noxis. To samo uczyniono z innymi ciężej rannymi, więc gdy całą bandą wypadliśmy na wypłaszczenie przed fortem, Lily nieco się zdziwiła. Nic jednak nie mogło przebić jej wyrazu, kiedy powiedzieliśmy jej o planie.
- Mór, zaraza, franca i trąd! – aż krzyknęła, patrząc na stojący po drugiej stronie fosy oddział wroga. – Wy chcecie się przez to przebić, tak?!
- Tak – rzekł Ulf, prostując się i wskazując coś stojącemu za nim Keledy’emu.
- Jesteś pewien? – zapytał elf.
- Jestem. To moja ostatnia okazja w tej bitwie.
Po tych słowach wziął od mojego rodaka jego krótki miecz, a potem zarzucił sobie na ramię ulubioną tarczę.
- Tak, Lily, chcę się przez to przebić – powtórzył, a biła od niego taka aura męstwa i odwagi, że każdy z nas wtedy rzuciłby się za nim w ogień.
- Chodźmy więc – blado uśmiechnęła się Lily. – Wszak jesteśmy mistrzami samobójczych misji.
Wojowników było niewielu, nawet, jak na naszą garstkę. Kiedy odchodzili w stronę wejścia do kazamaty, zdawało mi się, że Ulf jakby maleje, a Lily przycicha. Keledy przystanął na chwilkę, jakby niezdecydowany, Onfis mocniej uchwycił swój miecz, a Vey, który szedł jako straż tylna tego malutkiego pochodziku, ni stąd, ni zowąd zatracił swoje banickie „maniery” i wyrównał do idealnej linii szyku, na dodatek poprawiając ustawienie idących przed nim mniej znanych z naszej drużyny. My, kapłani, to znaczy ci, którzy jeszcze mieli trochę mocy, powoli ruszyliśmy za drugim oddziałem szykującym się do szarży od czoła, od strony fosy.
Niestety, przebijanie się przez Wergundów wcale nie wyglądało tak, jak zapowiadał Ulf, a bardziej tak, jak spodziewała się Lily. Pierwsza szarża trochę naruszyła wrogie szeregi, ale tylko dlatego, że po prostu przeciwnicy nie byli na nią przygotowani, a już zwłaszcza nie spodziewali się ataku z boku. Nasza piętnastka jednak szybko musiała wycofać się ze zbocza, a w kolejnych szarżach grupie dowodzonej przez Ulfa szło jeszcze gorzej. W końcu zdecydowano szukać innej drogi.
- Są tu w pobliżu kazamaty nieco szersze niż ta, którą pokazywałeś – mruknął Meriadoc. – Może dałoby się tamtędy przejść.
Zgodnie z tą propozycją wzięliśmy pochodnie i rozpaliwszy je, weszliśmy do pierwszego tunelu, na oko wiodącego wprost na zachód. Niestety, kiedy tylko weszliśmy do pierwszego rozszerzenia kazamaty, okazało się, że trafiliśmy na ślepy zaułek.
- No nie! – krzyknęła Nike i zmęła przekleństwo w ustach. Powoli, dźwigając ledwie żywych rannych, wydostaliśmy się na górę.
- Ale gdzie są Wergundowie? – usłyszałam pierwsze pytanie, a potem spostrzegłam coś zupełnie innego. Trzy zakapturzone postacie o pokrytych łuskami rękach zbliżały się do nas z jakimś dziwnym bulgotem na ustach.
- Jaszczury! – zdążyłam jeszcze wychwycić, zanim na powierzchni rozpętało się piekło.
Jedna z upiornych istot spojrzała nagle prosto na wyjście z kazamaty, gdzie akurat pojawiła się trójka naszych, dwoje mężczyzn i praktycznie niesiony przez nich Durgh. Przez chwilę miałam krzyczeć do niego, by uważał na tych, którzy są obok niego, ale nagle zrozumiałam, że było to całkowicie niepotrzebne. Kapłan Toledy z zupełnie niespodziewaną siłą wyrwał się z rąk zarówno Noxisowi, jak i słabszemu Aleksandrowi, by nagle wyszarpnąć zza pasa miecz i uderzyć dwie stojące najbliżej osoby. Krasnolud i kronikarz bezwładnie zwalili się na ziemię, a opętany przez jaszczuroludzi wysłannik bogów popędził w kierunku Nike i także ją dotkliwie poranił.
- Durgh, co ty robisz?! – zdołałam krzyknąć, a kapłan odwrócił się w moją stronę, podnosząc swój miecz do kolejnego cięcia. W tym samym momencie jednak, na całe szczęście, ktoś go ogłuszył.
Przyklękłam przy towarzyszu, badając, czy nic mu nie jest, a Ivar skoczył ku leżącej na ziemi Nike.
- No mała, wstawaj – powiedział po prostu, zanim powiedział zwyczajową formułkę. – Herbo, to znowu ja, twój Ivar. Ulecz moją towarzyszkę, a nie będę już dziś przeszkadzać ci w odpoczynku.
Nie wiem, czemu takie modlitwy działały, ale najważniejsze w tym momencie było to, że elfka podniosła się i z uśmiechem podziękowała zarówno bratu w wierze, jak i swej Bogini. Mi udało się doprowadzić Durgha do w miarę dobrego stanu.
- Jakim cudem? – szeptał tylko wysłannik Toledy. – Przecież kapłańska tarcza… Jak to się stało? O, Pani, czemu do tego dopuściłaś?!
Tymczasem dowództwo, które jeszcze chwilę ścigało jaszczuroludzi, stwierdziło, że nie tylko nie dało się ich trafić, ale po kilku sekundach po prostu rozpłynęli się w powietrzu.
- Może to jakaś iluzja? – poddała pomysł Lily, a Noxis jej przytaknął.
- Chwila! – dodał jeszcze, trzymając się za zabandażowaną właśnie nogę. – Czy mi się wydaje, czy po tamtej stronie fosy nie ma już Wergundów?
Miał rację. Ulf prędko zorganizował mały zwiad, a gdy okazało się, że obozowisko naszych przeciwników stoi puste, wszyscy przeprawiliśmy się przez jar i zagłębiliśmy się w las. Wszyscy czuliśmy, że powietrze aż wibruje od mocy.
- To może być iluzja – powtórzył ktoś słowa Lily. – Uważajcie i wypatrujcie wszystkiego, co nie pasuje do otoczenia.
Wiele rzeczy nie pasowało tu do reszty. Najpierw zauważyliśmy samotny miecz, co było wręcz nie do pomyślenia, by Wergundowie odchodząc, po prostu go zostawili. To samo tyczyło się znalezionej kawałek dalej, leżącej u stóp jednego z drzew kolczugi.
- Co tu się stało? – szepnęłam do siebie, kiedy zmęczona Nike oparła się o pień któregoś z drzew i ze strachem spojrzała na swoją dłoń.
- Na bogów! Drzewa we krwi! Krew na drzewach! O Herbo, co tu się stało?!
- Pamiętajcie, że las będzie po waszej stronie – zaszumiały liście, a ja zrozumiałam już, co tu się wydarzyło.
- Silvo i Hernie, dzięki wam za ochronę! Dziękuję za to, że jeszcze żyjemy, że zachowaliście nas od wergundzkich ostrzy. Naraziliście las, byśmy my byli bezpieczni. Dzięki wam! Takke para bra baskytte.
- Co ty mówisz? – zapytał się mnie stojący za mną Vey. – Myślisz, że to las…
- Tak, las nam pomógł. Pokonał tych, którzy nam zagrażali, oddalił niebezpieczeństwo. Tu, wśród jego pni, jesteśmy całkowicie bezpieczni. Bogowie nad nami czuwają.
- Masz rację, kapłanko Silvy – mruknął Hogar, sługa Skogura. – Mój Pan uczynił przeprawę przez gąszcz ciężką dla naszych przeciwników. Chodźmy jednak, nie czekajmy tu na próżno.
Ulf przytaknął ludzkiemu kapłanowi i już po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie uszliśmy jednak daleko, gdy ponownie zatrzymaliśmy pochód.
- Mamy tu rannego! – zawołano od czoła, a kapłani, w tym i ja, przecisnęli się do przodu. Szukaliśmy kogoś poszkodowanego wśród nas, ale okazało się, że jest tu jeszcze ktoś. Wysoki, długowłosy mężczyzna o nabijanej ćwiekami zbroi, który pewnie w normalnym stanie mógłby mierzyć się siłą z jarlem, a może nawet wodzem orków. Teraz jednak nieznajomy był cały we krwi, a jego usta poruszały się, nie wydając żadnego głosu.
Przyklękłam, zaczynając prośby do mej Pani o uzdrowienie tego obcego, ale mężczyzna nagle z nadludzkim niemal wysiłkiem uniósł rękę i przemówił:
- Nie. Bogowie… bogowie mnie nie uleczą.
- Dajcie bandaże! – trzeźwo pomyślał Ivar. – Szybko, zanim gość nam się wykrwawi!
Niewiele to da, przemknęło mi przez myśl, zanim nie zaczęłam opatrywać jednej z niezliczonych ran leżącego. Gdzieś z tyłu padło stwierdzenie, że może to Wergund, ale, nie przerywając pomocy, zrozumiałam, że nieznajomy nie wygląda jak któryś z naszych wrogów. W końcu z dumą mogłam powiedzieć, że zrobiłam dla niego wszystko, co mogłam. Wyjęłam jeszcze z torby swoją manierkę i przytknęłam do ust rannego. Pił tak zachłannie, jak ja poprzedniego dnia po ataku Ormurinu.
- Dziękuję wam – rzekł przybysz. – Znajdzie się dla mnie jakieś bezpieczniejsze miejsce niż to?
- Znajdzie się – bez wahania odpowiedział Ulf i jeszcze raz przyjrzał się nieznajomemu. – Nie masz władzy w nogach, prawda? Poniesiemy cię do naszego obozu.
Spostrzegłam, że gdy tylko wydano rozkaz o przeniesieniu obcego, Ulf coś jeszcze szepnął ku szpiczastym uszom Onfisa.
- Jasne – odparł mój towarzysz z Aenthil. – Vey, pomóż mi!
Już wkrótce cały oddział ruszył w dalszą drogę.
Trudno mi opisać uczucie, jakie opanowało mnie, gdy ujrzeliśmy spadzisty dach halli i tryntyjską flagę powiewającą nad naszym obozem. Było to coś między ulgą, a tęsknotą, radością, a zmęczeniem. Gdy weszliśmy przez bramę, niemal każdy z nas wzniósł oczy ku niebu, dziękując za to, że żyje. W karczmie zdołaliśmy jeszcze wypić po kuflu pienistego za poległych w dzisiejszej bitwie i znaleźć jakieś miejsce dla rannego, który wciąż nie mógł odzyskać sił. Później, nie mogąc wytrzymać zmęczenia po pełnym wrażeń popołudniu, udałam się na spoczynek do namiotu. Oczywiście, po wczorajszych wydarzeniach poprosiłam kogoś o eskortowanie mnie na moją kwaterę, bo trochę bałam się tego wąskiego przejścia między namiotami. Wreszcie zasnęłam, błagając bogów, aby zesłali mi spokojny sen. O moich urodzinach zupełnie nie pamiętałam.
 
 
 
Einar 

Skąd: Szczecin
Wysłany: 17-10-2010, 12:13   

Indiana napisał/a:
Eeee, a nie zginął przypadkiem w skrytobójczym zamachu? ;)


Eeee, no chyba nie :P O ile dobrze pamiętam, a byłem przy tym, to ulf nie dostał w plecy, nie zostało mu poderżnięte gardło, tylko został zwyczajnie dobity, po tym jak padliśmy w walce ze skrytobójcą. Jacka? zdaje się zauważyliśmy i najnormalniej w świecie się z nim naparzaliśmy ;)
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 17-10-2010, 15:58   

Einar napisał/a:
O ile dobrze pamiętam, a byłem przy tym, to ulf nie dostał w plecy, nie zostało mu poderżnięte gardło, tylko został zwyczajnie dobity, po tym jak padliśmy w walce ze skrytobójcą.
Cóż :P To trzeba go było nie wskrzeszać :P
Aerlinn napisał/a:
zdawało mi się, że Ulf jakby maleje, a Lily przycicha. Keledy przystanął na chwilkę, jakby niezdecydowany, Onfis mocniej uchwycił swój miecz, a Vey, który szedł jako straż tylna tego malutkiego pochodziku,

Coś mi się nie zgadza skład naszej wyprawy tunelikiem. Ulf..? Chyba nie. Chyba Onfis... Vey? Jakaś dziewczyna...? Meriadoc...?

Aerlinn napisał/a:
Są tu w pobliżu kazamaty nieco szersze niż ta, którą pokazywałeś – mruknął Meriadoc. – Może dałoby się tamtędy przejść.
Jasne, do rzyci na raki ;) Akurat :P

Aerlinn napisał/a:
Tymczasem dowództwo, które jeszcze chwilę ścigało jaszczuroludzi,
Co przepraszam robiło?? :D :D :D
Coś tu jest pomieszane w kolejności zdarzeń. Grupa, która poszła bocznym wyjściem, uderzyła na Wergundów z drugiej strony fosy. Na samym forcie w tym czasie też byli Wergundowie? (cały czas mylnie nazywasz fortem tylko pomieszczenia kazamat. Dziedziniec, na którym walczyliśmy, to też fort :) Wszystko po 'naszej' stronie fosy, to fort). Gdy zaczęliśmy walkę, zeszliście do nas, rozpoczynając "przebijanie się", ale wtedy z tyłu na dziedzińcu uderzyły jaszczury i trzeba było się cofnąć.
Nie zaznaczyłaś, że w międzyczasie zapadł zmrok (karteczka od sprzymierzeńców pojawiła się o zachodzie słońca, do zachodu słońca mieliśmy się utrzymać na forcie). Na dziedzińcu panował kompletny chaos i ludzie dość późno zorientowali się, że atakują ich psionicy. Ludzie z drugiej strony fosy wcale się nie zorientowali i zawrócili tylko dlatego, że kazałam wracać po tych, którzy tam zostali. I dlatego, że Wergundowie stanęli murem, nie atakując nas, ani też nie przepuszczając, w zupełnej ciszy, jakby otrzymali jakieś mentalne rozkazy - ale chyba nikt z graczy nie zwrócił na to uwagi :)
Ciekawi mnie też, dlaczego gracze nie zastanawiali się, co właściwie wydarzyło się na forcie :) Dlaczego pojawiły się jaszczury, co uczyniły, dlaczego odeszły nie robiąc wam krzywdy, co ma z tym wspólnego człowiek znaleziony w krzakach i krew na drzewach :) Do dziś tego nie wiecie chyba :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 17-10-2010, 17:14   

Nie wiemy, racja. A kolejność zdarzeń starałam się zdobyć od różnych osób, bo sama niestety nie za wiele pamiętałam z tamtego momentu. Możesz nam wyjaśnić, co się właściwie stało, czekamy.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Travor 

Wysłany: 17-10-2010, 18:03   

Indiana napisał/a:
Ciekawi mnie też, dlaczego gracze nie zastanawiali się, co właściwie wydarzyło się na forcie :) Dlaczego pojawiły się jaszczury, co uczyniły, dlaczego odeszły nie robiąc wam krzywdy, co ma z tym wspólnego człowiek znaleziony w krzakach i krew na drzewach :) Do dziś tego nie wiecie chyba :)

Cześci nie wiemy, o części wspominaliście. Człowiek z krzaków to (kanonicznie babka jak wyszło ;) ) jeździec Okanogana, obudzila jaszczury i była ich władczynią. Krew na drzewach to efekt "pomocy lasu" czyli że dżefka rozerwały wergundów. Potem jaszczuroludzie je uspokoili swoją magią żeby ich i ich pani nie zjadły. A co robili na forcie? Miałem pewne podejrzenia że przyszli sprawdzić czy Olaf to ten Olaf, syn Elmeryka którego krwi szukają, po przesondowaniu mu umysłu odeszli i "podrzucili"
nam swoją przywódczynię, by ta naprowadziła nas na kryształ którego szuka, by Olaf go wydobył. Tyle że przeciwko mojej teorii jest fakt, że skoro mogli kontrolować Olafa (padł ofiarą ich iluzji) i wiedzieli gdzie jest kryształ to równie dobrze mogli go zabrać i odejść.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 18-10-2010, 02:45   

Travor napisał/a:
Człowiek z krzaków to (kanonicznie babka jak wyszło ;) ) jeździec Okanogana, obudzila jaszczury i była ich władczynią.
Tak, to jest jasne :)

Travor napisał/a:
Krew na drzewach to efekt "pomocy lasu" czyli że dżefka rozerwały wergundów.
To oczywiście też :)
Travor napisał/a:
Potem jaszczuroludzie je uspokoili swoją magią żeby ich i ich pani nie zjadły.
Za to to już niekoniecznie :)

To, że wszystkim 'zza kotary' kręcił Smoczy Jeździec (Pani Jeździec ;) ), jest już jasne. Jaszczury, przez niego kierowane, opanowały Wergundię i rozkręciły machinę poszukiwań Okanogana. Znalazły - czego byliście świadkami na Lisiance. Jednak zupełnie niespodziewanie wybuchł jakiś kurde felek bunt...
Smoka przywrócić życiu można było dwojako - mozolnie i pracochłonnie oczyścić ze skały i zapodać serię zaklęć odwracających petryfikację. Albo zadziałać katalizatorem - Kryształem. Smoczy Jeździec od zawsze wiedział o istnieniu Kryształu - ostatecznie był świadkiem wydarzeń smoczej wojny. Wiedział, że Vennar zabezpieczył swoje dzieło, dając prawo dostępu tylko dziedzicom swojej krwi. Po to właśnie swego czasu jaszczury przylazły do Elmeryka (uprzednio przekonawszy Eudomara, pierwszego dowódcę armii, że poddanie się ich woli jest dla Wergundii jedyną szansą na uniknięcie losu reszty ludzkości)... Rzecz w tym, że jaszczury ani Eudomar nie zabiły Elmeryka :) Był im przecież potrzebny żywy.
Po utracie Elmeryka Jeździec ścigał jego żonę, ale ta zbiegła w góry, chroniona przez nieustępliwych rycerzy Zakonu... Na tych zaklęcia mentalne to za mało, zresztą Emilia co chwila zmieniała miejsce pobytu. Jeździec lokalizował ją astrologicznie (zwróciliście uwagę, że był magiem-astrologiem? :) ), ale wiedział, że sam nie przekupi ani nie omami jej strażników. Potrzebował Was, żeby znaleźć jej dziecko.
Jednocześnie w obozie wybuchł bunt, zupełnie nie na rękę, bez sensu i do kitu. Armia nie poradziła sobie z niezwykłą determinacją zbiegłych więźniów, więc zirytowany Jeździec wysłał jaszczurów, aby sprawę załatwiły. I prawie im się udało... Jaszczury zajmowały kolejne umysły Waszych ludzi, Wergundowie po drugiej stronie fosy z ich rozkazu stali murem, Jeździec czekał na załatwienie sprawy za ich plecami.... Aż nagle wmieszał się Las. Jaszczury zostawiły Was w cholerę, zaalarmowane krzykiem swojego Pana (Pani) zza fosy... ale nie zdołały pokonać Herna, uciekły, zostawiając poranionego Jeźdźca, którego znaleźliście.
Sam Jeździec będąc w Waszych rękach, szybo zorientował się, co się dzieje. I jeszcze coś - wyczuł krew Vennara. Zrozumiał, że o mały włos popełniłby kolosalny błąd, zabijając Was wszystkich, bo wśród Was jest potomek krwi maga. Wysłał Was do Emilii, aby wyjaśniło się, kto z Was jest dziedzicem Vennara.
Ale nawet wtedy, wiedząc już, że to Olaf, Jeździec zdecydował się na podstęp - ten napad na Bramie i sfingowana śmierć, a wcześniej wzbudzone zaufanie Olafa, gdy grzecznie zaakceptował jego własność - Jeździec bał się ludzi krwi Elmeryka, wiedział, że są bardziej odporni na zaklęcia mentalne niż inni. Elmeryk pomimo zaklęć jaszczurów zachował na tyle przytomności umysłu, aby zadać sobie śmierć, zanim te owładnęły jego myślami i zmusiły do oddania kryształu. Tego samego Jeździec obawiał się w przypadku Olafa...

To tak w skrócie ;) :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Einar 

Skąd: Szczecin
Wysłany: 18-10-2010, 14:05   

Indiana napisał/a:
Cóż :P To trzeba go było nie wskrzeszać :P


paradoksalnie tylko reszta Hirdu nie chciała jego wskrzeszenia :P
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 18-10-2010, 18:25   

Część trzecia – Cień przeszłości

Był ranek szesnastego dnia po przesileniu, sto szesnasta rocznica moich urodzin. Rzadko oglądam się wstecz, patrząc, co robiłam przez taki szmat czasu, ale tego dnia po prostu czułam, że wypadałoby podziękować bogom za ich dary. Kiedy więc większość jeszcze spała, zebrałam nazbierane w ciągu poprzednich dni liście i szyszki, po czym ułożyłam z nich ofiarną piramidę. Kiedy padłam na kolana, poczułam, że żyję. Łaska Bogini otoczyła mnie niemal natychmiast.
- Pani, dziękuję Ci za każdy z tak wielu dni mego życia, za każdy świt i zmierzch, który dzięki Tobie mogłam oglądać. Niechaj chwałę wyśpiewują Ci wszystkie ptaki, niech kwilą radośnie wszystkie leśne stworzenia! Tyś panią miłą i dobrą, władczynią miłosierną i łaskawą. Ty leczysz rannych, wspomagasz słabych, a wątpiącym przywracasz wiarę. Tobie po raz kolejny, nie liczę już, który, dziękuję za to, że wtedy, sto szesnaście lat temu, obdarzyłaś mą matkę, Erlinnę, córką.
Zamilkłam, padając na twarz i powtarzając podziękowanie słowami mocy. Potem zaś zaczęłam prośby:
- Wielka i potężna niczym dąb, a jednocześnie delikatna i słodka niczym letni powiew! Tobie życie swe zawierzam i Tobie się oddaję, błagając o kolejne dni, miesiące i lata życia oraz służby Tobie!
Szmer powiewu otoczył mnie całą, a dziś, jak jeszcze nigdy, rozróżniłam każde jego słowo.
- Życie jeszcze przed tobą długie, córo Erlinny. Dopełnij tylko przysiąg i serca słuchaj, a nie tylko przeżyjesz, ale i w spokoju oraz bezpieczeństwie żyć będziesz. Żyj według nakazów, a łaska moja cię nie opuści. Masz moje błogosławieństwo, na dziś i na dni kolejne, Aerlinn, moja kapłanko.
- Dziękuję Ci, Pani. Raz jeszcze dziękuję.
Złożyłam ofiarę, po czym zakopałam ją pod najstarszym drzewem w okolicy. „Dopełniaj przysiąg i słuchaj serca”, tak? Czyżby chodziło o dane Zakowi słowo, że poproszę resztę, aby go wskrzesili?
Wstałam z klęczek i udałam się w stronę ogniska. Siedziała przy nim ostatnia warta tego dnia, mocno uszczuplona po wczorajszej bitwie. Noxis rozcierał sobie bliznę po zadanej mu przez Durgha ranie, przy okazji spoglądając na wciąż obandażowany łokieć. Jego kolega, którego imię na tablicy z wartami wypisano „Kerdon”, starał się jakoś zamaskować paskudny ślad po próbie oskalpowania go. Podeszłam do nich, zastanawiając się, kto jeszcze wartował razem z nimi.
- Tsuna i Halt – odpowiedział Noxis, zanim jeszcze zadałam pytanie. – Widziałem twoje spojrzenie, wiem, że mamy dziś wyjątkowo małą wartę. Dzięki bogom, że nie zaatakowano nas na naszej zmianie.
- A tobie nic nie jest? – zapytałam troskliwie. – Wczoraj wiele przeszedłeś…
- Nie, już wszystko dobrze. A co z Durghiem? Wiem, że wartuje z wami.
- To prawda, ale wygląda już dużo lepiej. Dziwnie czuję, że dziś niejednemu pokaże, jak się walczy.
- Lepiej, by nie musiał. Może dziś uda nam się wygospodarować w miarę spokojny dzień…
- Wątpię, choć nie byłoby to najgorsze wyjście.
Siedziałam tak z nimi jeszcze przez chwilę, zanim reszta nie obudziła się na tyle, by można było pójść na śniadanie. Kiedy tylko zjedliśmy posiłek, zabraliśmy się za planowanie dnia.
- Wczoraj byliście naprawdę wspaniali – podsumował bitwę Ulf. – I dlatego też dziś nie musimy ani pracować w kamieniołomach, ani obawiać się Wergundów. Odpoczywajmy i cieszmy się ze zwycięstwa!
- Jasne – mruknął siedzący nieopodal mnie Onfis, ale nie widać było po nim najmniejszego śladu radości.
- Coś się stało? – zapytałam kilka minut po mowie naszego dowódcy, kiedy reszta zajęła się już swoimi sprawami.
- Mi? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Przecież nie mi – uśmiechnęłam się. – Mi możesz zaufać, jestem elfką i na dodatek kapłanką. Nikogo tu nie zabijam ani nikomu nie donoszę.
- Myślę, że powiem to wszystkim kapłanom naraz, bo tylko razem jesteście w stanie mi pomóc – tajemniczo odrzekł elf. – Ale i tak nie wiem, czy dacie radę przeciwdziałać czemuś tak skomplikowanemu.
- Nie wiem, o czym mówisz, ale zaufaj nam, a raczej bogom, którzy przez nas przemawiają. Jak mamy ci nie pomóc, skoro zmarłych przywracaliśmy życiu? Zaufaj, Onfisie, potędze Silvy. Przecież i ty wierzysz w Opiekunkę Lasu, czyż nie?
Nie odpowiedział, zamyślony jak nigdy dotąd. Po tej rozmowie nawet mój dobry humor nieco przygasł, więc zamiast wraz z innymi cieszyć się pięknym dniem, udałam się w stronę ogniska, gdzie dziwnym trafem dostrzegłam resztę kapłanów. Kilka kroków za mną podążył Onfis.
- Dobra, jest sprawa – zaczął, kiedy usiadł na ławeczce przy ogniu, a nasza szóstka spojrzała na niego ciekawie. – Jakiś czas temu, nie boję się tego przyznać, służyłem Imperium. Uznawano mnie za dobrego żołnierza, służbistę wręcz, a czasem nawet nazywano mnie bohaterem.
Nie uszło mojej uwadze, że tylko Ivar, z niewiadomych względów, nie był zaskoczony tymi słowami.
- Problem jest taki: kiedy zlecono mi ostatnią misję, wstrzyknięto mi do ciała pewną truciznę o powolnym działaniu, która zabije mnie prawdopodobnie pod koniec tego tygodnia. Jeśli misji nie wykonam, a przypuszczam, że nie wykonam, nie dostanę obiecanego jako nagroda antidotum. Dlatego też, w imię bogów, proszę was o pomoc.
Mówił tym samym głosem, co w karczmie, smutnym, zmęczonym, ale spokojnym. Byłam pod wrażeniem, że można tak bezpłciowo opowiadać o swojej prawdopodobnej śmierci.
- Chodź z nami – polecił Durgh. – Będziesz przy naszych dzisiejszych modłach, by bogowie spojrzeli na ciebie przychylniejszym wzrokiem. Potem zaś, jeśli niebiosa pozwolą, odprawimy odpowiedni rytuał.
Onfis zgodził się, ale cóż innego miał uczynić. Wszyscy skierowaliśmy się w stronę jednego z cichszych miejsc obozu, by zanieść prośby do naszych najwyższych Przełożonych. Mój rodak przykląkł obok mnie.
Wszyscy wspólnie podziękowaliśmy bogom za dar życia, który utrzymali przy nas w czasie wczorajszej bitwy, a potem poprosiliśmy o chronienie naszych żywotów podczas kolejnych wypraw. Wreszcie nadszedł czas na rytuał mający na celu usunięcie trucizny z ciała naszego towarzysza.
Jasnowłosy elf ułożył się na przygotowanym dla niego miejscu, a my wypowiedzieliśmy nad nim pierwsze z wielu słów mocy, oczyszczając rytualny krąg. Gdy Noxis wspomógł nas runami, a znaki bogów już od dawna widniały dookoła koła, zaczęliśmy cichą modlitwę.
Zaczął Durgh, tyle pamiętam w tym momencie, a jego modły, jak zwykle, napełniły nas łaską i mocą. Każdy z nas wygłaszał jeszcze swoje prośby do bogów, a gdy nadszedł czas, Ivar rozpoczął sakramentalny zaśpiew:
- Giore til langs – rzekł, a każdy z nas wypowiedział imię bóstwa, któremu służył. Nigdy wcześniej ani później tak bardzo nie brakowało mi tu słowa „Reg”.
- Silva – powiedziałam, gdy nadeszła moja kolej, a potem wszyscy razem zaczęliśmy mantrować słowa na odesłanie trucizny z ciała:
- Rekke hem saude et kjore eitur, rekke hem saude et
Zaśpiew z każdą chwilą stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu każdy z nas poczuł uwalnianą do środka kręgu moc. Onfis znieruchomiał nagle i, gdy nasza modlitwa miała się już ku końcowi, równie niespodziewanie stracił przytomność.
- Zaraz go ocucę – krzyknęła Nike, gdy rytuał uznany był za zakończony. Wkrótce elf drgnął, lecz wcale nie wyglądał teraz lepiej niż przed modłami. Mieliśmy tylko nadzieję, że trucizna już z niego uszła.
Tymczasem reszta wojowników od dłuższej chwili siedziała w halli, radząc nad czymś wyjątkowo ważnym. Kiedy zjawiliśmy się tam my, wysłannicy bogów, usłyszeliśmy tylko dwa słowa:
- Potrzebujemy wskrzeszenia.
- Kogo? – padło pytanie ze strony Durgha.
- Może opiszmy im najpierw całą historię, bo pewnie tak od razu w życiu się nie zgodzą – zaproponował Keledy, jakby wcale nas tam nie było.
- Dowiedzieliśmy się co nieco od naszego drogiego towarzysza, którego wczoraj zastaliśmy rannego w gąszczu zakrwawionych drzew. Jeszcze wieczorem wypytaliśmy go, lecz wtedy jego słowa gdzieś się plątały. Dziś zaś zaprezentował nam już całkiem składną historię.
Ulf zamilkł, jakby szukając kogoś, kto tę historię by opisał, lecz nieznajomy sam poruszył się i zaproponował, że przekaże nam opowieść jeszcze raz.
- Jam Saugatuk Otoahastis. Pochodzę zza Wielkiej Zmarzliny, z plemienia smoczych jeźdźców – rzekł powoli, by niczego nie opuścić, choć i tak każdy wiedział, że tego imienia nie wymówi. – Mój lud rzadko zapuszcza się w te okolice, lecz jego historia związana jest właśnie z tym miejscem.
Było to wszystko dawno temu, gdy smoki latały nad całym niebem ówczesnego świata i przyjaźniły się z ludźmi. Po wielu latach wspólnego życia na tych samych terenach tak się zżyły się z waszą rasą, że chciały zabrać ich w przestworza. I tak jeden ze smoków zgodził się nieść na sobie Jeźdźca.
Pierwszym Jeźdźcem naszego ludu był pierwszy wódz mego plemienia i tak przez kolejne tysiąclecia, bo życia jeźdźców trwają tyle, co żywoty smoków. Wreszcie jednak nadszedł czarny dzień narodzin Okanogana.
Imienia jego jeźdźca nie sposób wymówić w waszym języku, ale dość że smok miał tak czarne serce, że chciał przewyższyć swą mocą samych bogów. W końcu skradł im ich Pieśń, Pieśń Stworzenia i tak ją zniekształcił, że stworzył nową rasę. Rasę półsmoków, swych ukochanych dzieci. Jaszczuroludzi, którzy mieli zniszczyć, raz na zawsze, wszelkie inne rasy.
Lecz i inni jeźdźcy tego czasu nie próżnowali. Zebrali się, by pokonać Okanogana. Był zaś wśród nich jeden, który potęgę magii posiadł i po raz pierwszy ową magię opanował, ułożył w swym ręku. Wziął więc ów mag, wezwawszy wszelkie żywioły, utworzył z nich kryształ, który smoka może zniszczyć. Mocą zaś swoją i innych jeźdźców uwięził potwora pod górą w tych okolicach, bo wiedział, że nawet on swą mocą Okanogana zniszczyć nie może. Sam zaś swego smoka jako strażnika zostawił w okolicy, aż ten zmarł. I wtedy jego smoka zastąpił kolejny i kolejny, aż po dziś dzień. Dlatego wysłano mnie w te okolice, by dopilnować tego, co się tu dzieje. Bo jaszczuroludzie szukają swego pana, a jeśli go znajdą i uwolnią, czarny dzień nadejdzie dla tego świata. Krążą tu też legendy o górze twardej jak granit, gdzie smoka uwięziono, więc...
- Lisianka! Na bogów! – wykrzyknął ktoś.
- Widzicie więc. Musicie się spieszyć. Musicie uratować ten świat przed Złym.
Zakończył, a ja nagle uświadomiłam sobie, gdzie już słyszałam o smoczym plemieniu.
- Plemię Smoka miało już w tych okolicach swego przedstawiciela – powiedziałam. – Zak’Revan, może znasz, panie, to imię?
- Niestety, nie. Czyżby był Jeźdźcem? Wezwijcie go, wypytam go o to, czego się dowiedział.
- Zak zginął wczoraj w bitwie o fort. Jeśli chcesz go wypytać, musimy choć spróbować go wskrzesić.
Przybysz spojrzał na mnie, a potem na resztę zgromadzonych.
- O nim mówiliście, gdy rzekliście waszym kapłanom: „Potrzebujemy wskrzeszenia”?
- Raczej o Tsunie – odpowiedział Meriadoc. Wielu z nas usłyszało wtedy głośne prychnięcie Durgha.
- Jeśli chcecie wskrzeszać Tsunę, wiecie, że zabiję go, jeszcze zanim stanie na nogach – rzekł kapłan. – Przy Zaku niechętnie, ale jednak pomogę, może okazać się przydatny.
- A Tsuna? Jeśli chce wrócić, dajmy mu szansę! Czemu jesteś do niego tak uprzedzony?
- Nie zapominasz czasem, że to on chciał mnie zabić?
- Chciał odebrać ci miecz, czego i ja wtedy pragnęłam. Czy i mnie zechcesz dźgnąć tym swoim ostrzem?!
Nawet nie zauważyłam, że w czasie naszej rozmowy wyszliśmy z halli i teraz wydzieraliśmy się na siebie na świeżym powietrzu.
- Aerlinn, ja naprawdę chce wrócić – usłyszałam obok siebie, lecz Durghowi chyba nie dane było posłyszeć tego przekazu z zaświatów.
- On chce wrócić, proszę, pozwól mu.
- Nie. Nie tylko nie pomogę przy rytuale, ale, jak mówiłem, zabiję Tsunę, zanim zdąży odzyskać siły.
Nie potrafiłam przemówić do rozsądku temu słudze Toledy. Odeszłam więc, by znaleźć kogoś innego, kto mógł to uczynić.
Większość wojowników opuściła hallę, zajmując się przygotowaniami do ewentualnego turnieju, który zamierzali zorganizować.
- Ulf! – zawołałam, widząc dowódcę. Upewniwszy się, że Durgh pozostał pod karczmą, poprosiłam Fiordyjczyka na stronę. – Mam sprawę – powiedziałam.
- Tak? Czego chcesz, kapłanko?
- Potrzebuję pomocy. Chcecie wskrzesić Tsunę, ale nie mam pojęcia, jak to rozegrać, by nie zginął zaraz po tym, jak duch wróci do jego okaleczonego ciała.
- Chodzi ci o Durgha, prawda? To nie jest łatwa sprawa.
- Wiem, jest niezwykle zawzięty. Przewyższa swym fanatyzmem wielu spośród jego braci w wierze, co nie poprawia naszej sytuacji – posmutniałam, wiedząc, jak wiele zawdzięczam osobie, przeciw której teraz staję. Mimo to musiałam to uczynić.
- Potrzebujemy Tsuny – rzekł wojownik – a skoro chce wrócić… Jest jeden pomysł. Przekonam Durgha, a raczej spróbuję go przekonać, by po wskrzeszeniu naszego towarzysza odczekał jeden dzień, a po jego upływie ogłosimy pojedynek o ten feralny miecz. Sąd Boży, pojmujesz?
- Świetny pomysł! Myślę, że na taki sąd nawet zakonnik takiego Zakonu się zgodzi.
Uśmiechnęliśmy się oboje, a Ulf skierował się w stronę Durgha. Miałam nadzieję, że kapłan zgodzi się z tym, co proponował Fiordyjczyk.
Zgodził się. Niechętnie, bo niechętnie, ale jednak przysiągł na moc swej Pani, że nie podniesie ręki na Tsunę, dopóki ten nie odzyska sił.
- Dobra, bierzmy się za to wskrzeszanie – powiedział kilka pacierzy później, a jego głos był bardzo, ale to bardzo zdecydowany. – I zacznijmy od Tsuny.
Utworzyliśmy krąg, a wojownicy, którzy rankiem przynieśli, bez naszej wiedzy, ciała poległych, teraz złożyli Tsunę w jego centrum. Noxis wyrył runy, a Durgh zapalił dziesięć stojących wokół nas świec.
- W imię bogów wzywamy cię, duchu Tsuny! Przybądź i stań przy nas, abyśmy mogli przywrócić cię ciału!
Durgh przewodniczący takiemu rytuałowi? Tego jeszcze nie było, westchnęłam, próbując skupić się na brzmiącej właśnie modlitwie.
- Wiemy, że nie dokończyłeś jeszcze swej misji na tym świecie! Wejdź do kręgu! – zawołał Ivar.
- Jak głębokie są twoje rany, Tsuno, tak głęboka jest nasza rozpacz po twojej stracie. Niech bogowie zasklepią tę ranę w naszych sercach!
Nike potrafi składać tak piękne modły? Dziś najwyraźniej kapłani zamierzali mieć dzień zaskakiwania mnie.
- O, bogowie! Dusza jest w kręgu! Przywróćcie ją ciału, sprawcie, by Tsuna wrócił do życia! Rekke hem vide!
- Rekke hem vide
– powtórzyliśmy po Ivarze. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
- Wejanie, Żarze Nieugaszony! Wlej ogień życia w ciało tego dzielnego wojownika!
Tsuna drgnął po tym wezwaniu Noxisa, więc to mnie czekała teraz praca.
- Silvo łaskawa! Błagam, daj siły temu wiernemu elfowi, obdarz go swoją łaską i mocą, by nie wrócił tam, skąd go przywołaliśmy! Rekke hem evne! Daj mu energię i moc!
- Rekke hem evne! – powtórzyła za mną reszta, lecz…
- Ciszej! – nakazał Durgh. – Rytuał jest zakończony. Mimo to jednak, Tsuno, z łaski Toledy, Matki Równowagi, przywrócony światu! Masz dług wobec mej Pani, który zaciągnąłeś kiedyś, nastając na życie Jej wysłannika! Teraz odrodź się jako nowy wojownik! Jako żołnierz Zakonu!
Przeraziłam się tej mowy. Tsuna przecież w życiu nie zgodzi się na coś takiego. Lecz nagle on kiwnął głową, a ja wiedziałam, że gdyby miał siły, przemówiłby w tym samym tonie. Wyszeptałam kolejną modlitwę o wzmocnienie.
- Czy więc, przyoblekając się w nowe szaty, tak jak przed chwilą wszedłeś w nowe życie, zgadzasz się i przysięgasz trwać przy Pani po wsze czasy i aż po kres swoich dni?
- Przysięgam – usłyszałam cichy szept łowcy potworów.
- Czy ślubujesz nieść płomień wiary i wykonywać wszelkie rozkazy swych przełożonych?
- Ślubuję.
- Czy, na koniec, przyrzekasz odrzucić sprawy ziemskie dla wiecznego dobra?
- Przyrzekam.
- Wejdź więc w nowe życie, jako mój brat w wierze i sługa Zakonu. Niechaj Bogini oświetla ci wszelkie, nawet najmroczniejsze ścieżki!
Nie tylko ja byłam zadziwiona tym, co właśnie usłyszałam. Reszta kapłanów patrzyła po sobie ze zdziwieniem, ale już po chwili wszyscy wiedzieliśmy, czemu Durgh to zrobił. Miecza mogła używać tylko osoba związana z Zakonem Początku Świata… Teraz Tsuna zaś stał się właśnie zakonnikiem.
Ktoś, już sama nie wiem, kto, pomógł elfowi zwlec się z ziemi. Teraz przyniesiono ciało Zaka, a Hogar stwierdził, że przejdzie się po coś do namiotu.
Odczekaliśmy chwilę, rozchodząc się po placu i rozmawiając. Ja i Aleksander, który akurat był w pobliżu, zaczęliśmy konwersację o tym, co się stało, o włączeniu Tsuny do Zakonu. Kiedy jednak spojrzałam na resztę zebranych w okolicy wojowników, przejęła mnie zgroza.
To nie było zwykłe zbiegowisko. Tuż przy kręgu piątka wojów, i to nie dowódców, a tych małych, nic nieznaczących gołowąsów, zbierała maleńkie kamyczki z pyłu placu i rzucała nimi w przygotowane do wskrzeszenia ciało Zaka.
- Jak tak można?! – krzyknęłam natychmiast, ale oni nie przerwali „zabawy”. Dopiero po chwili, gdy przyszedł Durgh, udało się powstrzymać te bluźniercze zapędy.
Z kolejnego rytuału niewiele pamiętam, może dlatego, że mimo łaski, którą mnie obdarzono, po dwóch ceremoniach byłam już nieco wyczerpana. Jedynie słowa Nike wryły mi się w pamięć.
- Pani, przywróć go życiu, choć nie dla wszystkich był on przyjacielem…
Zak był zdrajcą. To prawda. Mało kto go lubił. Ale mimo wszystko coś zawsze ciągnęło mnie ku jego towarzystwu. Gdybym nie rozmawiała z nim jak przyjaciółka, niczego bym nie zyskała. A nawet później, kiedy nie potrzebowałam informacji… jakoś go lubiłam. Modły popłynęły ku niebu. Wkrótce Zak’Revan podniósł się, przywrócony życiu.
Wiele ważnych opowieści płynęło w halli tego dnia. Gdy tylko Zak wypoczął na tyle, że mógł chodzić praktycznie bez pomocy, także znalazł się w karczmie i zaczął mówić o swojej roli w całej tej historii. Mimo zmęczenia, nawet kapłani ryknęli wtedy śmiechem.
- To może od początku. Jak do nas przybyłeś? – zapytał z lekkim niedowierzaniem Ulf, a Saugatuk spojrzał ciekawie na swego współplemieńca.
- Smok mnie przy… przeleciał. Nad górami. A potem jeszcze łódką.
- Smok z łódką, który przelatuje? Bogowie, jakiż straszny koszmar! Chrońmy się, nadchodzą smoki z łódkami! – wrzasnął Meriadoc.
- Chwila, teraz ja o coś zapytam – przerwał rodak Zaka. – Rozumiem, że któryś z jeźdźców pomógł ci się dostać na tę stronę świata, prawda, młodzieńcze? Ale powiedz mi, co wiesz w takim razie o dziedzicu i samym Wielkim Magu? Po co cię tu wysłano?
- O magu słyszałem tyle, że był, żył w okolicach pobliskiego fortu. Niedaleko stąd znajduje się miejsce, gdzie uwięził Złego pod górą. O dziedzicu wiem więcej. Mam też informacje, gdzie może przebywać jego matka. Wysłano mnie, aby odnaleźć dziedzica i zniszczyć jaszczury wraz z Okanoganem.
- Matka powiadasz? – zdziwił się wciąż nieco osłabiony Onfis, a nasz towarzysz skinął głową.
- Daj spokój, Onfis! – przerwał jednak Ulf. – Wierzysz w ten stek bzdur? Pozwoliłem im opowiedzieć swoją historię, ale przecież każdy głupek wie, że smoki nie istnieją! Noxis w Shamaroth widział je tylko po księżycówce, a na Północ i tak nikt się nie zapuszcza. Jak mamy im wierzyć? Co, będziesz się bił z obrazkami z bajeczek dla dzieci?! Czy może z szyldem naszej najlepszej karczmy, gdzie przecież także widnieje zielony smok?
- Masz rację – odpowiedział elf, uśmiechając się perfidnie. – Smoki nie mogłyby nawet zawrzeć przymierza z ludźmi, bo to wtedy byłoby to opisane w kronikach zebranych w bibliotece w Aenthil! A przecież cała ta sytuacja nie mogła się wydarzyć przed przybyciem elfów, bo o ludziach to sobie można było wtedy pomarzyć!
- Smoki istnieją! – krzyknął rozeźlony Zak, ale zaraz umilkł, dotykając miejsca, gdzie wczoraj przebódł go wergundzki miecz. Był jeszcze za słaby na takie wybryki.
- Aleksander… – odwróciłam się do polityka. – Proszę cię, pilnuj tu chwilę naszego kochanego zdrajcy. Muszę iść do namiotu po torbę. Dziwnie czuję, że zaraz rozpęta się tu piekiełko, a jesteś jedynym, który nie chce go zabić za tamtą zdradę.
Lecz Ofirczyk spojrzał na mnie z miną niepocieszonego dziecka.
- Ja też chciałem go zabić – powiedział, a ja jęknęłam cicho. Po chwili wyszłam, prosząc o ochronę Zaka bodajże Noxisa, który kapłanom, a zwłaszcza kapłankom, nie odmawiał chyba nigdy.
Czułam, że dzisiejszy dzień okaże się ważny. Nie wiedziałam, czy opowieści Zaka, wielokrotnie zmyślane i wysysane z palca, mogą okazać się prawdziwe, ale na pewno nie mówiłby tego bez powodu. I nie do spółki z tamtym człowiekiem, Saugatukiem. Siedząc w pustym namiocie i dopakowując do torby paczkę chleba elfów i manierkę z wodę, uśmiechnęłam się lekko. Bandaży już nie miałam, musiałam poprosić o nie karczmarkę, ale czy dziś, prócz jaszczurów, mogło nas coś zaatakować?
W końcu byłam gotowa do niemal każdej misji. W tym samym momencie, w którym wyszłam z namiotu, Ulf wezwał wszystkich przed hallę. Gdy tam doszłam, usłyszałam już, co się dzieje.
- Mamy dziś dwa tropy w tej całej sprawie ze – tu prychnął cicho – smokami. Nie wierzę w żadnego dziedzica, ze słów na „dzie” interesują mnie tylko dziewice. Biorę więc grupę do katakumb, gdzie kiedyś podobno żył ów antyczny mag. Jak nie smoki, to znajdziemy przynajmniej coś, na czym można nieco pobrudzić nasze piękne ostrza. Reszta idzie z Yndir, która zdaje się w to wierzyć, do „matki dziedzica” czy innej starowinki, która nakarmi was bajeczkami. Wybór należy do was.
Chwilę spędziliśmy na dobieraniu wojowników i kapłanów w odpowiednie grupy. Mi właściwie było obojętne, gdzie idę, ale że w drużynie zmierzającej do matki znalazło się już kilkoro wysłanników bogów, postanowiłam towarzyszyć hirdowi i tym mniej wierzącym w smoki w drodze do katakumb. O dziwo, jako przewodnik naszej grupy, miał służyć znający smocze legendy Zak oraz orientujący się w terenie Olaf. Widać o dziedzicu Yndir wysłuchała już wszystkiego, bo to ona miała prowadzić drugą drużynę.
Droga nie była długa. Zaprowadzono nas w las, a potem na przełaj, ku fortowi, który, jak wyjaśnił ktoś bardziej obeznany, kiedyś nazwano Rogowym. W końcu przed nami zmaterializowały się pierwsze ściany, kamienie i fosy. Byliśmy niemal na miejscu.
- Czego właściwie szukamy? – zwróciłam się do Onfisa, który, choć niezbyt zgrabnie, wspinał się właśnie na przeciwległy brzeg głębokiego jaru. Śladów rytuału nie było już po nim widać.
- Bo ja wiem? – odpowiedział drwiąco. – Ktoś tu mówił o podziemiach i katakumbach, więc musimy się tam dostać i znaleźć cokolwiek, czego nie powinno tam być.
Uśmiechnęłam się. Prawie jak poszukiwania niewiadomo czego na Lisiance, pomyślałam, zanim nie poprowadzono nas przez kolejny gąszcz pokrzyw. Wkrótce zatrzymaliśmy się przed sporym fortem, a właściwie jego ruinami. W zniszczonej ścianie ziały trzy czarne dziury. Wejścia do pradawnych komnat.
- Idziemy po kolei – zakomenderował Ulf, wskazując na dwie czy trzy osoby do niesienia pochodni.
Weszliśmy do środka jeszcze bez światła – mieliśmy rozpalać ogień tylko, gdy będzie wymagała tego potrzeba. Pierwsze wejście jednak niewiele dało, podziemie było tu niewielkie i nieciekawe. Ruszyliśmy więc do drugiego.
Tu czekała nas niespodzianka. Komnata, do której weszliśmy, była raczej długa i ciemna, sklepiona półkoliście w starym stylu. W lewej ścianie miała ona dwa otwory prowadzące do wąskich i całkowicie pogrążonych w mroku korytarzy. Rozdzieliliśmy się i zagłębiliśmy się w ciemności.
Przodem naszej grupy szedł Ulf wraz z którymś z członków hirdu, przede mną Noxis z obandażowanym łokciem, a na samym końcu Onfis zażarcie z kimś dyskutujący. Ja jednak wolałam nic nie mówić, rozdzielenie się uważałam za najgorszy pomysł, jaki mógł wpaść do fiordyjskiego łba Ulfa. Całe szczęście, moje złe przeczucia się nie sprawdziły. Na razie.
Doszliśmy do zakrętu korytarza, gdy zza niego dobiegł mnie tłumiony okrzyk Einara. Każdy natychmiast przyspieszył, chcąc dowiedzieć się, co znaleźli nasi towarzysze. Albo co ich znalazło, przeszło mi przez myśl.
Korytarz, wciąż wąski, nagle kończył się ślepym zaułkiem. Tuż jednak obok zakończenia naszej drogi w świetle pochodni zobaczyliśmy coś, co sprawiło, że przeszły nas dreszcze. Inskrypcja, wykonana z całą pewnością więcej niż kilka wieków temu, bo barwniki zdołały już ściemnieć. Inskrypcja z całą pewnością przedstawiająca smoka.
Zbliżyłam się do pierwszego malowidła. Stwór, którego tu namalowano, leciał z lekko opuszczonym łbem.
- On spada! – wydedukował Nox. – Patrzcie na jego ogon! Za to ten drugi, niżej...
- To trzeci, czyta się najpierw obydwa górne obrazy.
- Więc na trzecim, skoro tak chcecie się kłócić, smok uwięziony jest pod górą, to chyba jasne – mruknął, wskazując kopulastą kreskę nad zwiniętym w kłębek potworem.
- A w takim razie ten drugi rysunek? Co to za bajeczka? – zapytał wciąż niewierzący w tę historię Ulf.
- Ten smok leci – powiedziałam. – Nie spada, nie leży, tylko leci. To zwycięzca.
- Strażnik? – poddał pomysł Zak.
- Możliwe. Umieszczono go między dwoma górami, prawda? Jest tam też twierdza. To muszą być te okolice. Trzeba zapamiętać wielkość tych gór z rysunku i porównać z mapą.
- Dobra, to teraz niech każdy się temu przyjrzy i wracamy. Chyba że szukamy czegoś jeszcze?
- Nie, na pewno nie – rzekł Olaf. – Wracajmy.
Wszyscy po kolei zawracaliśmy i odchodziliśmy, uprzednio dobrze przyjrzawszy się malowidłom. W końcu wróciliśmy do sporej komnaty, skąd wysłaliśmy w stronę inskrypcji także drugą część naszej grupy. Wkrótce wszyscy skierowaliśmy się ku wyjściu. Pochodnie zgaszono.
Wtedy czekała nas pierwsza niespodzianka. Choć na początku nie spodziewaliśmy się jakiegokolwiek zagrożenia, Onfis, który wyszedł na zwiad, wrócił z niepocieszoną miną.
- Po drugiej stronie fortu jest jaszczur – powiedział. – Musimy się go strzec, a najlepiej w ogóle się mu nie pokazywać.
- Niestety, tamtą stroną musimy wracać. Powinniśmy zachować ostrożność, a nic nam się nie stanie.
- Wiecie, że jeśli nas zobaczy, mamy przechlapane? – odezwał się Noxis.
- Wiemy ¬– padła odpowiedź. – Dlatego nasza głowa w tym, żeby nie zobaczył. Ruszajmy.
Powoli wyszliśmy z komnaty na świeże powietrze. Onfis szedł przodem, wskazując bezpieczną drogę biegnącą między nielicznymi pniami młodych drzewek i kępami traw. W końcu znaleźliśmy się w cieniu, który dawały pierwsze ze starszych drzew.
- Nie wiemy, co czai się w gąszczu, a i kierunek, który wskazuje las, nie jest bezpieczny – powiedział elf. – Ruszajmy skrajem gęstwiny, w razie czego kryjąc się w puszczy. Obejdźmy fort i przemknijmy koło jaszczura. Tylko, na bogów, cicho! Jeśli nas dostrzeże...
- Jasne – przerwał Ulf. – Kilka mieczy na przód i tył, kapłani i cywile do środka. Gęsiego marsz!
Ruszyliśmy. Moje serce tłukło się gdzieś w krtani, gdy patrzyłam na nasz pochód i wspominałam wczorajsze spotkanie z jaszczurami. Nie, to nie było coś, co chciałabym powtórzyć. Już raz magia półsmoków przebiła się przez Tarczę Bogów. Nie chciałam, by stało się to ponownie. Wzniosłam oczy ku niebu, gdy z czoła pochodu dobiegł przekazywany szeptem rozkaz „stać i uważać”.
Teraz powiedziono nas niewielkim gajem, aż w końcu doszliśmy do skraju polany. Dobrze widzieliśmy groźną „drugą” ścianę fortu i stojącego na dachu konstrukcji stwora. Postać była zakapturzona, ale jej długie szpony widać było nawet z takiej odległości. Zacisnęłam zęby, gdy Onfis i przednia straż rzucili się pędem przez polanę, by dopaść kolejnego gaju. Udało im się. Nadeszła kolej reszty.
Przebiegłam ten odkryty fragment z duszą na ramieniu, lecz łaska Pani sprawiła, że ani mi, ani nikomu innemu nic się nie stało. Wkrótce podążyliśmy w dalszą drogę do obozu. Kiedy tam dotarliśmy, odczekaliśmy ledwie kilka pacierzy, zanim w halli zameldowała się także druga grupa, ta zdążająca do matki.
- I co? – padło podstawowe pytanie.
Streściliśmy im naszą przygodę z jaszczurem oraz odnalezienie inskrypcji, a oni za to poinformowali nas, czego dowiedzieli się na swojej wyprawie. Okazało się, że dziedzic pochodził nie tylko z rodu wielkiego maga, ale także z rodu jego potomka, Danwiga. Potomkiem zaś Danwiga był między innymi Elmeryk, były Książę Imperator.
- Więc dobrze słyszę, że ta kobieta była... żoną Elmeryka? – zapytał Zak.
- Tak. Miała też syna, którego dla jego własnego bezpieczeństwa oddała Tryntyjczykom na wychowanie. Nie wiem – tu zwrócono się przede wszystkim do Olafa – czy znasz może niejakiego Egilsona, twego imiennika?
Zapadła krótka, pełna napięcia cisza.
- Ale... ja mam na nazwisko Egilson.
Wszyscy spojrzeli na Olafa zupełnie inaczej niż do tej pory. Orwidor, który miał zostać władcą Wergundii, teraz pochylił głowę z szacunkiem.
- Czy to... czy to możliwe? – upewnił się syn Elmeryka. W tym momencie zapytano go o wiek. Wszystko się zgadzało z tym, co tamtej grupie mówiła matka. Uśmiechnięci rozeszliśmy się do namiotów, dyskutując o niuansach każdej z wypraw.
- Twierdza, dwie góry i strażnik, to będzie klucz – powiedziała Lily, gdy wraz ze mną i Ulfem szła ścieżką między kwaterami.
- A ja dalej w to nie wierzę. Coś podobnego mogło narysować sześcioletnie dziecko!
- Te malowidła były stare – odezwałam się. – I co do joty zgadzają się z opowieścią Saugatuka. Coś w tym może być, albo mnóstwo prawdy, albo pułapka i mnóstwo niebezpieczeństwa.
Kiedy po godzinie czy dwóch przedzielonych obiadem zebraliśmy się w halli, by wszystko przedyskutować, dowiedziałam się jeszcze o czymś. Zak namówił kilka osób do udania się w kierunku kryjówki strażnika, by udowodnić im, że smoki istnieją. Był tam też Noxis, ale poza nim i bodajże Nike kapłani zostawali w obozie. Z poczucia obowiązku zgłosiłam się do grupy idącej na miejsce.
Dwie góry z rysunku rozpoznano jako te, między którymi znajdował się trakt na Minsterberg. Smok był bliżej mniejszej, z jaskinią w środku, więc odnaleźliśmy na mapie sztolnię i w kierunku jej ruszyliśmy. Było to mniej więcej na trasie, którą pokonywaliśmy kiedyś, idąc do kartografki.
Niewiele dowiedziałam się na tej wyprawie, kiedy zostałam na zewnątrz sztolni, pilnując tych, którzy z kolei pilnowali wyjścia. Było wśród nich kilku nowych przybyszów – samnijski szaman i dwaj Tryntyjczycy: szlachcic Torlof oraz jego sługa. Nie miałam nawet czasu ich poznać, ledwie zapytałam o imię, zanim usłyszeliśmy pogwizdywanie w gąszczu. Chwilę później posypało się na nas z zarośli kilka niecelnych strzał, ale zanim napastnicy się ujawnili, ze sztolni wyszła tamta grupa z niepocieszonym Zakiem na czele.
- Cieszcie się, że jeszcze nas widzicie – uśmiechnęła się Lily. – Ten smok za sprawą Zaka prawie nas spopielił!
Kiedy ruszyliśmy, wypytałam Zak’Revana o to, co stało się na dole.
- Bo widzisz... – zaczął. – Moim marzeniem jest zostanie Jeźdźcem, a Jeździec to ten, który zdobędzie smocze jajo. Jajo smok składa, gdy umiera, jest to przekazanie jego ostatniego tchnienia dalej. I ja... ja poprosiłem strażnika o jajo.
- Poprosiłeś go, żeby się zabił?!
- Takie rzeczy tylko u Zaka, który prosi dwie goblińskie lampy na desce, aby oddały mu jajo – powiedział Ulf. – A teraz uważajcie na nadlatujące od tyłu smoki z łódkami! Zewrzeć szyk, pośladki razem i tarcze na tył!
Po tych słowach założył swojego migdała na plecy tak, że przypominająca strzałę runa wskazywała dokładnie ich mniej szlachetną część.
- To, jak mniemam, drogowskaz dla smoka? – zapytał Meriadoc.
- Nie, jak smok nadlatuje, zwijam się w kłębek jak prawdziwy jeż i to wskazuje wtedy tego za mną.
Pół pochodu zgodnie ryknęło śmiechem. Wkrótce tak rozbawieni zameldowaliśmy się w obozie.
- Hej, Zak, co wam jeszcze ten smok powiedział? – zadał pytanie mój „towarzysz z powierzchni”, Nox, który, jak się okazało, po pracy w kuźni cierpiał na klaustrofobię.
- Mówił o narzędziu, które pomoże nam pokonać Okanogana. To potężny katalizator, dużo potężniejszy od tego, którego używaliśmy aż do bitwy o fort.
- A właśnie, co z tamtym?
- Rozładował się, jak to fachowo stwierdził Orwiś. Prawda, Orwidor?
Mag nieco skrzywił się na takie zdrobnienie swojego imienia, ale przynajmniej nie mógł już wrzasnąć „Uważaj, bo mówisz do przyszłego władcy!”
- A ten nowy? Jak go zdobyć? – kontynuowałam, otwierając drzwi halli.
- Nie! – przerwała mi karczmarka Demon. – Zaraz otworzymy karczmę, ale na razie idźcie po manierki i miski. Szykuje się wieczerza.
Udając się więc w stronę namiotu, kontynuowałam rozmowę z Zakiem.
- Mówiono o rytuale. Czterech magów... – zaczął.
- Gdzie ty tu znajdziesz czterech magów? Mamy jednego Orwidora!
- Jest jeszcze jeden imieniem Ahtung. Przybył dzisiaj. Ale to i tak za mało. Dwójka kapłanów pójdzie z magami i odprawi rytuał. Wtedy powinien pojawić się katalizator, którego dotknąć może tylko dziedzic. Przy okazji sprawdzimy, czy Olaf faktycznie jest synem Elmeryka.
Doszłam na swoją kwaterę, wzięłam miskę i skierowałam się w kierunku halli. Gdy tam doszłam, przed karczmą zgromadzony był już każdy mieszkaniec obozu. Wkrótce otwarto drzwi.
Powitała mnie dziwna ciemność. Dwa niewielkie płomyki wskazywały miejsce, gdzie zapalono jedyne w pomieszczeniu świece. I nagle zrozumiałam. Demon uśmiechnęła się promiennie.
- Wszystkie leśne ptaki śpiewają o twoich urodzinach, kapłanko.
Wtedy zagrzmiało. Cały obóz zatrząsł się od gromkiego „sto lat”, typowo ludzkiej pieśni, na którą jednak nie mogłam narzekać, choć dziś miałam już sto szesnaste urodziny. Wniesiono kielichy za moje zdrowie, a ja spełniłam powinność gospodyni, krojąc specjalnie upieczone na tę okazję ciasto. Łakomi towarzysze, nie tylko z hirdu, rzucili się na nie nie jak jeże, ale jak sępy.
Zauważyłam odchodzących od całej żarłocznej grupy dwóch wojowników. Ulf i Onfis, niczym prawdziwi spiskowcy coś do siebie szeptali, nachyleni ku sobie jak kochankowie. Postarałam się podejść bliżej, a nawet elfie ucho Onfisa było zajęte chyba zupełnie czymś innym, bo o dziwo mi się to udało.
- Na pewno coś z szesnastką – usłyszałam szept naszego dowódcy. – Nie przypadkiem dwieście szesnaste?
-Nie... – uśmiechnął się mój rodak. – Zresztą kobiety zawsze lubią jak im się odejmuje lat, więc będzie dobrze.
-To zaczynamy?
- Tak.
W tym momencie musiałam dość szybko się odwrócić i umknąć, gdy dwójka wojów oderwała się od swojej pasjonującej rozmowy i podeszła do baru, by napełnić kufle. Potem, nareszcie, dowiedziałam się, co planowali.
- Więc w rocznicę twoich – zaczął swym donośnym głosem Ulf, badawczo spoglądając na Onfisa – sto szesnastych urodzin, chcielibyśmy życzyć ci następnych szczęśliwych lat, by bogowie wciąż obdarzali cię urodą i pogodą ducha, i żebyś zawsze mogła być z nami!
- I pić z nami – usłyszałam gdzieś zza pleców. Tymczasem obydwaj przemawiający podnieśli kufle.
- Wiwat Aerlinn!
- Wiwat! – odpowiedziała zgodnie brać zgromadzona w karczmie i wszyscy zebrani spełnili toast.
W końcu wszyscy najedli się i napili, a sprowadzona z wioski kapela zagrała pierwsze takty któregoś z tryntyjskich tańców. Choć niewielu z nas je znało, natychmiast zaczęliśmy się bawić. Pamiętam, że to ja jako pierwsza zatańczyłam z Ulfem, dowódcą, by spełniony został zwyczaj. Po kilku utworach ktoś wpadł na zupełnie inny, także ciekawy pomysł. Zdjęto ogromną, okrągłą tarczę dekorującą jedną ze ścian izby, a kilku wojów chwyciło ją i spojrzało na mnie zachęcająco. Słyszałam o tym obyczaju, choć nigdy nie spodziewałam się, że będę w nim uczestniczyć. Weszłam na tarczę, którą podniesiono aż pod sufit.
- Tysiąc lat, elfko! – zakrzyknął ktoś, a potem jeszcze ktoś inny i inny. Gdy tarcza dotknęła ziemi, czułam się nie jak kapłanka, ale jak królowa.
Wiele jeszcze tańców zatańczyłam, wiele toastów spełniłam i wielu życzeń wysłuchałam. W końcu jednak nadszedł czas powrotu do szarej rzeczywistości, a Durgh, Ivar i dwójka magów zaczęli przygotowywać się do swojej wyprawy. Nie minęły dwie godziny, a i my, którzy zostawaliśmy w obozie, udaliśmy się na spoczynek, w moim wypadku poprzedzony wieczornymi modłami.
Następny ranek wstał pogodny. Nocne warty nie zauważyły nic podejrzanego, co sprawiło, że poczuliśmy się niezwykle pewnie. Gdy przy śniadaniu padł temat odprawionego rytuału, Olaf uśmiechnął się promiennie i pokazał niewielki, prostokątny kryształ.
- Nie dotykaj – natychmiast uprzedził Noxisa.
Wszyscy uśmiechnęliśmy się na widok niepocieszonej miny krasnoluda, któremu zabroniono dotknąć kamienia. Tylko hird zajmował się własnymi, równie ciekawymi, rozmowami o taktyce.
- Walka podjazdowa, panowie – wyjaśniał tonem profesora Ulf. – Jest niezwykle złożonym przedsięwzięciem. Należy bowiem wbić się klinem we wroga, przedzierając się przez dziewicze lasy
- A potem wycofać się i ponowić natarcie – dokończył Onfis. – Później znów wycofać się i tak do skutku.
Zarumieniłam się, słysząc słowa Fiordyjczyka, który szczególny nacisk kładł na „dziewicze lasy” i „wbijanie się klinem”. W końcu jednak śniadanie i rozmowy przy nim zostały zakończone, a rozpoczęła się krótka narada pod tytułem „co robimy?”.
- Saugatuk powiedział nam wieczorem, że dziś spotka się z nami na północ stąd, przy górnej ścieżce na Lisiankę – powiedział Olaf. – Proponuję więc iść tam i dowiedzieć się, co znalazł. Miał dziś szukać wskazówek, co do rytuału zniszczenia Okanogana i jego dzieci.
- Dobrze. Zbierzmy więc wszystko, co potrzeba i ruszajmy. Lepiej dowiedzieć się, co jest grane jak najszybciej.
Faktycznie, zebraliśmy się dość szybko. Torba na ramię, manierka napełniona wodą i kilka bandaży na nadgarstek, tak na wszelki wypadek. Ofiarę złożyliśmy tuż przed wyruszeniem, ale wiedzieliśmy, że bogowie będą nas ochraniać. Po zakończeniu medytacji nad darami, zakopaliśmy je i wróciliśmy do reszty. Nie minęło kilka pacierzy, a wyruszyliśmy.
Szliśmy rozluźnieni, podśpiewując pod nosem pieśni i wspominając wczorajszą ucztę. O szyku można było zapomnieć, był tak piękny dzień, że nikomu nie chciało się pilnować kolumny. Bywały momenty, że to hird szedł w środku pochodu, a cywile i kapłani na czele, ale, całe szczęście, udało się jakoś to naprawić, zanim weszliśmy na skrzyżowanie traktów, które już kiedyś mijaliśmy w drodze na Lisiankę.
W tym momencie przed nami na trakcie pojawiła się trójka czy czwórka przeciwników, po lewej i po prawej stronie krzaki zaszeleściły niepokojąco, a i z tyłu ujrzeliśmy kilkoro napastników. Bandyci czy najemnicy, teraz nie miało to znaczenia.
- Chronić kapłanów i Olafa! – padł rozkaz, a ja nachyliłam się nad pierwszym rannym, tryntyjskim sługą Torlofa, Jorudandem. Nagle jednak moja modlitwa urwała się wpół słowa. Potężne cięcie w rękę prawie mi ją odcięło.
- Bogowie, ratujcie! – krzyknęłam, gdy obok mnie zaczynała się tworzyć już mała piramida z rannych. Czołgając się i jęcząc każdy starał się dobrnąć do zarośli i tam się skryć. Ujrzałam, jak Olaf pada, także raniony, a jeden z atakujących przez jakąś chustę zabiera mu kryształ. Gdyby nie mój stan, pobiegłabym tam i uleczyła go, ale nie miałam nawet sił, by wstać.
Zobaczyłam leżącego nieopodal samnijskiego szamana, który zapamiętale grzebał w swojej torbie, aż wreszcie wyciągnął z niej eliksir leczniczy. Wsparł nim mnie oraz kilkoro innych rannych, zwłaszcza kapłanów, którzy natychmiast zajęli się uzdrawianiem reszty. Udało nam się wprawdzie podnieść na nogi wszystkich, ale napastnicy już odeszli w kierunku Lisianki. I to odeszli z kryształem. Olaf był wściekły.
- Biegiem za mną! Kilka osób z Yndirmarie idzie spotkać się z Saugatukiem! Raz, raz! Ruchy!
Już w biegu podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja z Durghiem i Tsuną popędziliśmy za Yndir ścieżką w górę zbocza, za nami kolejnych kilka osób: Onfis, Aleksander i Orwidor mruczący coś pod nosem. Nie wiem, ilu jeszcze było w tej drużynie, ale dość, że była to garstka nie mogąca sprostać więcej, jak piątce przeciwników, a i to jeszcze z łaską bogów. Wkrótce ścieżka zboczyła w prawo, na nieco bardziej wyrównany teren upstrzony niewielkimi ruinami jakiegoś fortu.
- Saugatuk! – zaczęła nawoływać Yndir, ale niewiele to pomogło. Zaczęliśmy szukać umówionego z jeźdźcem miejsca, gdy usłyszeliśmy stłumiony krzyk Orwidora.
- Bogowie... Spójrzcie na te ślady krwi – tu wskazał na pobliskie drzewa i kamienie. Były całe czerwone, a u stóp jednego z drzew lśniły srebrne ćwieki, pozostałości po zbroi Saugatuka.
- Już nie żyje – krótko podsumowała Wergundka. – Krew na taką wysokość sika tylko z tętnicy. Ruszajmy do reszty, by im o tym powiedzieć.
- Nie wyjdziecie stąd żywi – zabrzmiał twardy, męski głos. Kilkoro, sądząc po ubiorach, bandytów uniosło miecze w jednoznacznym geście.
- To wy stąd nie wyjdziecie, bluźniercze żmije! Niech święty ogień Pani wypali zło! Kula ognia!
Potęga tej modlitwy Durgha sprawiła, że jeden z przeciwników z krzykiem i płomieniami rzucił się do krótkiej i bolesnej ucieczki. Reszta jednak ruszyła wprost na nas.
- Oddam ci miecz, jak tylko osłabnę! – krzyknął jeszcze do Tsuny kapłan, po czym rzucił się na pierwszego napastnika. Od drugiej strony atakujących zachodził Onfis. Orwidor wciąż mamrotał pod nosem.
Walka była krótka. Durgh posłał w kierunku rywali kolejną kulę ognia, jednocześnie przekazując Miecz Równowagi drugiemu z zakonników. Onfis rozprawił się z innym bandytą. Uważnie obserwowałam, czy nie trzeba kogoś leczyć, ale świetnie radzili sobie bez mojej pomocy. Na dodatek Orwidorowi udało się zaklęciem powalić jednego z zamierzających się na Tsunę wojowników.
Wkrótce przeciwnicy leżeli już na ziemi, tam, gdzie ich miejsce. Durgh, nieco osłabiony działaniem Ostrza Równowagi oraz podobnie wyglądający Tsuna usiedli na chwilę, wyciągając manierki.
- Nie mamy czasu – rzuciła Yndir. – Rzuć im ktoś wzmacniające i biegnijmy do reszty. Kto wie, co ich tam spotkało.
Żal było mi podnosić z ziemi kapłana, który tyle dla mnie uczynił, ale rozkaz był rozkazem. Wyszeptałam słowa inkantacji i pomogłam mu wstać. Nie wyglądał najlepiej, Ostrze musiało mieć na niego wielki wpływ.
- Musimy iść – powiedziałam, mrucząc kolejną modlitwę wzmacniającą. Uśmiechnął się, zarzucając torbę na ramię.
- Ruszajmy – powiedział. Popędziliśmy za Yndir.
Resztę, wraz z Olafem, zastaliśmy na rozstajach pod samą Lisianką.
- Zwiali nam i przekazali kryształ jaszczurom – poinformowano nas. – Musimy iść i im go wykraść, a do tego woleliśmy mieć pełny skład. Gdzie Saugatuk?
Spuściłam głowę.
- Prawdopodobnie nie żyje.
- Bez tego „prawdopodobnie”, kapłanko – upomniała mnie Yndir. – Krew sikała na prawie pięć stóp.
Wesoły gwar dookoła nas nieco ucichł.
- Dobra, trzeba odzyskać kryształ i wrócić do obozu żywym – podsumował Olaf. – Ja i kilku wojowników idziemy zabrać kamień, reszta robi dywersję, atakując straże. Jasne? Jak będzie po wszystkim, dam wam znać.
To powiedziawszy, wyjął róg i zadął weń donośnie.
- Szybki podział i ruszajmy. Jeśli zdążą obudzić Okanogana...
- Nie mamy wtedy, czego tam szukać.
- Nie mamy – potwierdził syn Elmeryka.
Pobiegliśmy w stronę Lisianki. Olaf wraz z kilkoma wojownikami pędzili po prawej, gotowi oddzielić się od nas, gdy tylko zaczniemy wchodzić pod górę. Wkrótce nadszedł ten moment. Ujrzeliśmy Lisiankę, a na niej naszych przeciwników.
Było ich mnóstwo, dwudziestka zbrojnych, a może nawet więcej. Do tego czwórka jaszczurów dookoła jakiegoś kamienia tworzących coś na kształt rytualnego kręgu. Olaf skierował swoją grupę w prawo, a my... My ruszyliśmy z krzykiem.
Ogarnęło nas piekło. To nie była bitwa ani nawet rzeź. To było piekło. Gdzie się nie zwróciłam, trzeba było leczyć, pomagać wstać. Straż jaszczurów była potężna, dobrze wyszkoleni najemnicy nawet najbardziej doświadczonym z wojowników sprawiali trudności. I w tym momencie usłyszeliśmy dęcie w róg. Czyste granie instrumentu przywróciło nam wiarę.
- Aerlinn, wracaj do tyłu, pomóż tam Olafowi i reszcie, ktoś tam może być ranny! – usłyszałam czyjś głos. Mimo, że nie rozpoznałam, kto wydał mi ten rozkaz, wypełniłam polecenie. Po drodze podniosłam jeszcze Aarendila, przez którego przed chwilą przetoczył się nieprzyjaciel.
Kiedy dopędziliśmy grupę Olafa, ten z triumfalnym uśmieszkiem pokazał nam kryształ, a mi kazał wracać do walczących. Gdy jednak zewsząd zabrzmiał potężny wizg jaszczurów, nasi zaczęli dość szybko się wycofywać.
- Uciekaaaać! – usłyszeliśmy krzyk. – Chroniiić Olaaafaaaa!
Pozostali wojowie, a także magowie i kapłani dość szybko nas dopędzili. Słysząc krzyki pogoni, mimo fizycznego zmęczenia każdy z nas potrafił wykrzesać z siebie jeszcze nieco sił. Za nami Ahtung, nowy przybysz, mag ognia, krzyczał coś na całe gardło. Nie zdążyłam jeszcze zobaczyć, co to był za czar, gdy i od przodu pojawiło się kilkoro przeciwników.
- Część mieczy na przód!
Rozgorzała walka, rozpaczliwe wycofywanie się byle dalej od jaszczurów. Tych atakujących od czoła roznieśliśmy dość szybko, niestety, nie obyło się bez poważnych ran. Raz za razem goniłam między przodem, a tylnią strażą kolumny, gdzie także była potrzebna pomoc uzdrowicielki. W końcu szyk z przodu mógł już bezpiecznie iść. Krzyknięto, by wiać, ile sił w nogach. Usłuchałam.
Nie wiem, czy pamiętacie, jak nieszczęśliwie do tej pory w skutkach były zaklęcia Hogara, kapłana Skogura. Jednak dziś tylko jemu zawdzięczaliśmy, choć po kolejnych wydarzeniach przykro mi to przyznać, nasze życia. Hogar donośnym głosem wezwał swego Pana, by poplątał ścieżki tym, którzy nas ścigają. Udało się, a my, wykończeni do granic możliwości, wróciliśmy do obozu.
Narada kręciła się głównie wokół śmierci Saugatuka. Czy umarł? Jak umarł? Co mógł wiedzieć? No i oczywiście, co mamy robić dalej.
- Mogłabym zapytać lasu i drzew o to, co widziały, ale musiałabym wrócić na miejsce śmierci naszego informatora – powiedziałam, plując sobie w brodę za to, że nie zrobiłam tego, gdy tam jeszcze byliśmy.
- Jest inny sposób. Można pójść do Serca Lasu i tam wszystkiego się dowiedzieć od najstarszego drzewa tego gąszczu – rzekł Hogar. Skinęłam głową, nie wiedząc jeszcze, co nas dziś czeka.
- Ale chwila! Mówimy dziś o Saugatuku, a może warto wspomnieć o szarży Olafa! – rzucił Ulf. – Kiedy te jaszczury były w transie, siedząc dookoła kamienia, Olaf z Meriadociem zrobili wspaniałą rzecz, rzucili się między wrogów i cap kryształ! To warto wspomnieć!
- Wspomni się przy biesiadzie – uśmiechnął się zarumieniony Olaf. – A teraz zbierzmy grupę, która uda się do driad.
- Ja pójdę – zgłosiłam się jako pierwsza. – Driady mnie znają, służę tym samym bogom, co i one.
- Także idę – poinformował Hogar.
- Przyda się jakieś wsparcie – mruknął Onfis. – Mnie też chyba tam lubią.
- Ogólnie elfy powinny iść – powiedział Tsuna. – Już raz dość dobrze nam to wyszło.
- A w ramach wsparcia idę jeszcze ja – rzekł Durgh, na co we mnie gwałtownie urosło serce.
- I oczywiście ja. Chętnie popatrzę, jak Lily dowodzi – zachichotał Ulf.
- Ja się przydam na zwiady – uśmiechnął się Vey. – Ktoś jeszcze? Prócz elfów rzecz jasna?
- Z elfów ja nie idę. Laro nie jest bliskie driadom – zakomunikował Aarendil, wychodząc z karczmy. Potem dobraliśmy jeszcze kilku ochotników i umówiliśmy się na wyjście tuż po obiedzie.
Po posiłku zwarci i gotowi ruszyliśmy w drogę. Tym razem każdy z nas świetnie pamiętał, jak dojść do jeziorka, nie potrzeba było już magii Hogara. Wkrótce stanęliśmy nieopodal świętego miejsca, zaprzestaliśmy rozmów i ze mną na przedzie weszliśmy do Serca Lasu.
- Witajcie w imię Silvy i Herna – rzekłam, kłaniając się nisko.
- Witajcie, przybysze.
Dopiero teraz dostrzegłam, jak zmieniła się wioska. Część nimf leżała poraniona, inne z kolei pomagały swoim rodaczkom. Pochyliłam głowę w hołdzie dla ich poświęcenia.
- Po co przybywacie? – zapytała przywódczyni. – Przecież nie tylko, by zobaczyć, jak niewiele nas zostało.
- Nie tylko po to, pani – rzekłam, a reszta spojrzała na mnie zachęcająco. Chcieli, bym mówiła dalej.
- Straciliśmy dziś w lesie towarzysza, informatora. Wiemy, że drzewa widziały tę masakrę. Gdyby najstarsze z nich pamiętało tę informację...
- Chcecie się dowiedzieć, jak zginął? Co mówił? Nie wiem, czy po masakrze pod fortem drzewa cokolwiek powiedzą. Ale owszem, zapytam Najstarszego.
- Dziękujemy.
Odeszła od nas, zbliżając się do wiekowego dębu, najświętszego i najstarszego z drzew tej puszczy. W myślach błagałam niebiosa, byśmy dowiedzieli się tu czegoś przydatnego.
- Niestety – przemówiła po chwili pani driad. – Drzewa pamiętają tylko krew. Swoją i cudzą przelaną w ciągu ostatnich dni. Tylko jedna Istota w tym kręgu może wam coś powiedzieć...
Zaszumiały drzewa. Przyklękłam, ramię w ramię z driadą i z Hogarem po mojej lewej ręce. Po przeciwnej stronie jeziorka pojawił się Hern.
- Co chcecie wiedzieć? – zapytał, a ja poczułam takie onieśmielenie, że nie mogłam wymówić słowa.
- Aerlinn, mów – usłyszałam głos z tyłu.
- Panie... W lesie dziś zginął człowiek. Miał nam przekazać ważne informacje na temat zniszczenia tego, który zagraża nie tylko nam, istotom śmiertelnym, ale i całemu porządkowi świata.
- Ten człowiek zginął, to prawda. Lecz ani jedno ze stworzeń nie słyszało tych informacji, o których mówicie. Może zamiast informatorowi zaufacie mnie?
- Więc możesz udzielić nam choćby cząstki swej wiedzy, Panie? Jak mamy zgładzić Złego?
- Odpowiedź znajdziecie u Korzenia Gór, w zapomnianym przez czas miejscu. Reszty dowiecie się sami. W swoim czasie.
- Dziękujemy, Panie.
Podniósł rękę w geście błogosławieństwa, gdy nagle usłyszałam głos Hogara.
- I ja mam misję zleconą mi przez bogów – rzekł głośno, jakby mówił do poddanego, a nie do boga. Sam ten ton zagotował we mnie krew.
- Mój Pan, Skogur, kazał mi przekazać ci, Hernie, posłannictwo! Zostaw Silvę Temu, komu jest należna i nie mieszaj się w sprawy mego Pana!
Że niby jak?! Chciałam wstać i strzelić Hogara w twarz, a sądząc po minie Wielkiego Łowczego i on nie był już spokojny.
- Śmiesz tak odzywać się do mnie w moim dominium?! – krzyknął, a ja wiedziałam już, że jeśli Hogar zaraz się nie ukorzy, będzie po nim.
- Silva jest moja i wara od Niej Skogurowi! A ty na kolana!
Hogar jednak trwał niewzruszenie.
- Chcesz zginąć i sprowadzić nieszczęście na nas wszystkich? – syknęłam. – Klękaj, jeśli ci życie miłe! I tak ciesz się, że jeszcze żyjesz.
Po chwili posłusznie klęknął.
- Wybacz, lecz przekazywałem tylko posłannictwo od mego...
- Milcz – nakazałam, przypominając sobie wypowiedziane przed chwilą słowa kapłana. Czy to możliwe, aby... Nie, nie powinnam o tym myśleć. Silvo, Pani Lasu, co się dzieje? Co mam czynić?
- Odejdźcie i znajcie moją cierpliwość. A ty – tu spojrzał na Hogara – naucz się jednego. Nie obraża się boga w jego własnym dominium.
Kapłan Skogura chciał jeszcze odpowiedzieć, lecz Hern, widać bojąc się wybuchnąć swym strasznym gniewem, zniknął między drzewami. Pożegnaliśmy driady i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Były to najgorsze chwile w moim życiu jako kapłanki. Gdy słyszałam, jak Hogar i reszta bluźnią przeciw mej Pani, ledwie utrzymywałam nerwy na wodzy. Brzmiały tam różne teksty, których nie godzi się tu przytoczyć, lecz wszystkie dotyczyły, jak to zwano „skoku w bok” i tego, kim to nie jest Skogur czy Silva. Choć po dzisiejszej rozmowie chętnie ponarzekałabym na Skogura, nie zniżyłabym się poziomem do nazywania Go „Ogórem”, jak czyniło ponad trzy czwarte naszej ekipy. Tylko Durgh idący u mego boku nie dawał się ponieść atmosferze bluźnierstw.
- Spotka ich za to kara – rzekł do mnie. – Bo bogów można nie lubić, ale nie godzi się ich obrażać.
- Sama rękę przyłożę do ukarania bluźnierców. A gdy tylko wrócimy do obozu, wezwę Panią, po raz pierwszy w swym życiu. Wezwę Ją i zapytam o radę. Bo dzisiejsze wydarzenia przekraczają zdolności pojmowania śmiertelników.
Doszliśmy do obozu, gdzie wieść o słowach Hogara rozniosła się błyskawicznie.
- Słyszałem, że Silva romansuje z Hernem – mówiono zamiast powitania. Czym prędzej udałam się do namiotu.
Po odbiciu obozu udało mi się odzyskać to, co zabrali mi Wergundowie, gdy mnie pojmano. Teraz więc miałam do dyspozycji pełny strój rytualny z Aenthil, który zamierzałam wykorzystać. Gdy go włożyłam, na czele z lśniącym diademem i kapłańską broszą, poczułam się jak prawdziwa służebnica niebios, Córa Silvy. Kiedy mijałam wojowników, nikt nie zaczepił mnie już pytaniem o to, co stało się przy jeziorku. Patrzono na mnie niemal z trwogą.
Kiedy stanęłam pod skarpą, gdzie zdecydowałam się wzywać mą Panią, dostrzegłam już Durgha, klęczącego kawałek dalej i pochylającego głowę, niczym przed władcą. Wzywa Toledę, zrozumiałam. Odczekałam więc, aż zakończy modły i zapytałam, czego się dowiedział.
- Zapłacą – odrzekł krótko, a ja z nadzieją spojrzałam w niebo. Potem uklękłam i wezwałam imienia Silvy, Pani Lasu i protektorki jego stworzeń, Matki Elfów.
- Usłyszałam twoje wezwanie – zabrzmiał cichy, kojący głos. – Czemu twoim sercem targają wątpliwości, kapłanko?
- Pani, Ty wiesz, co się dziś stało. Znasz moje uczucia i wiesz, że nie przyłożyłam ręki do tych bluźnierstw i obelg. Lecz powiedz mi, Matko, co mam czynić w obliczu takiego zła i takiej nieprawości w naszych własnych szeregach? Wiem, uczyłaś mnie przebaczać, ale czy obrazy skierowane przeciw Twemu imieniu nie powinny być karane?
- Uczyłam przebaczać, dobrze, że o tym pamiętasz. I tym razem przebacz. Ale „przebacz” nie znaczy „zapomnij”, to ważne. I nie mieszaj się do spraw między mną a Skogurem. To niebezpieczne dla śmiertelniczki. Hogar wykonywał swoje zadanie, nie kieruj swego gniewu przeciw niemu. Ani przeciw nikomu, bo nie godzi się, by moja służebnica wpadała w gniew, gdy ja sama spokój zachowuję. Kapłan jest obrazem bóstwa, wiesz o tym. Strzeż się gniewu i pochopności. Przebaczaj. Ale nie zapominaj.
- Silvo, Ty jedna możesz mi powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy. Wiem, że może mieszam się w nie swoje sprawy, ale... co tam się stało?
- Dobrze czujesz. Mieszasz się w nie swoje sprawy. W swoim czasie będziesz wiedzieć, domyślisz się. A teraz idź. Idź i przebacz.
- Twoja wola, Pani, świętością. Dziękuję Ci za radę. Przyrzekam się do niej stosować.
Rozmowa była zakończona, a ja rozdarta. Przebaczyć? Przebaczyć bluźniercom? Przebaczyć, ale nie zapominać, powtórzyłam w myślach słowa Matki Lasu. Dobrze, Pani, Ty wiesz, że poprzysięgłam Twoją wolę uważać za moją. Przebaczę. I nie zapomnę.
Przebrawszy się z rytualnego stroju, ujrzałam idącego wzdłuż namiotów Durgha.
- Co się dzieje? – zapytałam. – Co robimy?
- A co tobie kazała Silva?
- Przebaczyć, lecz zachować tę sprawę w swoim sercu. Nie pomogę ci w Inkwizycji.
- I ja stosów tu nie wyprawiam. Lecz bluźniercy zostaną ukarani. Chodźmy do halli.
Weszliśmy do karczmy ramię w ramię, jak dobrzy przyjaciele, bo też i minione zdarzenia uczyniły nas przyjaciółmi na śmierć i życie. Tymczasem jednak posłannictwo Durgha, pokuta dla bluźnierców, nie mogło być zrealizowane. W halli siedzieli niemal wszyscy byli więźniowie i zesłańcy, a między nimi Hugin dyskutujący z Ulfem.
- I gdzie bogowie kazali wam iść? – prychnął cicho.
- W miejsce, które Hern nazwał „korzeniem gór” – wyjaśnił Fiordyjczyk. Krasnolud z drżeniem ręki odłożył dzierżony w niej kufel.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Gvyn 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 18-10-2010, 19:13   

Ja wołający "Bogowie"? Orwidor był ateistą. Ale opowiadanie podoba mi się i czekam na dalszą część.
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 18-10-2010, 19:26   

Teoria o "Wielkiej Babeczce" nie zakrywa mi na jakiś specjalny ateizm ;D
 
 
Gvyn 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 18-10-2010, 20:27   

To nie teoria... To fakt! I nie o "Wielkie Babeczce", a o "Hiper Babeczce"
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 19-10-2010, 11:48   

Aerlinn napisał/a:
- Ciszej! – nakazał Durgh. – Rytuał jest zakończony. Mimo to jednak, Tsuno, z łaski Toledy, Matki Równowagi, przywrócony światu! Masz dług wobec mej Pani, który zaciągnąłeś kiedyś, nastając na życie Jej wysłannika! Teraz odrodź się jako nowy wojownik! Jako żołnierz Zakonu!
Przeraziłam się tej mowy. Tsuna przecież w życiu nie zgodzi się na coś takiego. Lecz nagle on kiwnął głową, a ja wiedziałam, że gdyby miał siły, przemówiłby w tym samym tonie. Wyszeptałam kolejną modlitwę o wzmocnienie.
- Czy więc, przyoblekając się w nowe szaty, tak jak przed chwilą wszedłeś w nowe życie, zgadzasz się i przysięgasz trwać przy Pani po wsze czasy i aż po kres swoich dni?
- Przysięgam – usłyszałam cichy szept łowcy potworów.
Cfaniaczek drobny :) A gdyby Tsuna odmówił? :)

Aerlinn napisał/a:
- Chwila, teraz ja o coś zapytam – przerwał rodak Zaka. – Rozumiem, że któryś z jeźdźców pomógł ci się dostać na tę stronę świata, prawda, młodzieńcze? Ale powiedz mi, co wiesz w takim razie o dziedzicu i samym Wielkim Magu? Po co cię tu wysłano?
- O magu słyszałem tyle, że był, żył w okolicach pobliskiego fortu. Niedaleko stąd znajduje się miejsce, gdzie uwięził Złego pod górą. O dziedzicu wiem więcej. Mam też informacje, gdzie może przebywać jego matka. Wysłano mnie, aby odnaleźć dziedzica i zniszczyć jaszczury wraz z Okanoganem.
Coś tu jest pomieszane, chyba brakuje odpowiedzi Zaka. Pytanie zadaje Saugatuk, ale odpowiedź też brzmi jakby on ją wypowiadał?

Aerlinn napisał/a:
Lecz Ofirczyk spojrzał na mnie z miną niepocieszonego dziecka.
- Ja też chciałem go zabić
:D
Aerlinn napisał/a:
. Gdy tam doszłam, usłyszałam już, co się dzieje.
- Mamy dziś dwa tropy w tej całej sprawie ze – tu prychnął cicho – smokami. Nie wierzę w żadnego dziedzica, ze słów na „dzie” interesują mnie tylko dziewice. Biorę więc grupę do katakumb, gdzie kiedyś podobno żył ów antyczny mag. Jak nie smoki, to znajdziemy przynajmniej coś, na czym można nieco pobrudzić nasze piękne ostrza. Reszta idzie z Yndir, która zdaje się w to wierzyć, do „matki dziedzica” czy innej starowinki, która nakarmi was bajeczkami. Wybór należy do was.
No troszkę inaczej to było ;) Pan Dowódca oznajmił "Nigdzie nie idę, mam to w dupie", czym zainspirował resztę. I trzeba było zastosować manewr pod tytułem "To nie. Ja idę" :P ;)

Aerlinn napisał/a:
Orwidor, który miał zostać władcą Wergundii, teraz pochylił głowę z szacunkiem.
...aha :D
Aerlinn napisał/a:
- Czy to... czy to możliwe? – upewnił się syn Elmeryka.
Zdaje się, że w tym momencie Off wybuchnął śmiechem, wyjaśniając, za jakie części psiej anatomii sprzeda Wergundię, jak zostanie władcą :D

Aerlinn napisał/a:
Mag nieco skrzywił się na takie zdrobnienie swojego imienia, ale przynajmniej nie mógł już wrzasnąć „Uważaj, bo mówisz do przyszłego władcy!”
:D :D

Aerlinn napisał/a:
- Mój Pan, Skogur, kazał mi przekazać ci, Hernie, posłannictwo! Zostaw Silvę Temu, komu jest należna i nie mieszaj się w sprawy mego Pana!
Że niby jak?! Chciałam wstać i strzelić Hogara w twarz, a sądząc po minie Wielkiego Łowczego i on nie był już spokojny.
- Śmiesz tak odzywać się do mnie w moim dominium?! – krzyknął, a ja wiedziałam już, że jeśli Hogar zaraz się nie ukorzy, będzie po nim.
- Silva jest moja i wara od Niej Skogurowi! A ty na kolana!
To się nazywa wyczucie w delikatnych kwestiach :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 19-10-2010, 19:46   

Cytat:
Cfaniaczek drobny :) A gdyby Tsuna odmówił? :)


Wątpię, by odmówił, z mieczem Damoklesa, to jest Równowagi wiszącym mu nad głową. A jeżeli tak, to... Wiadomo, nasza elfka by usiłowała go powstrzymać a ja bym bezceremonialnie wtargnął do kręgu i skręcił mu kark ku chwale Toledy.

Cytat:
Aerlinn napisał/a:
Lecz Ofirczyk spojrzał na mnie z miną niepocieszonego dziecka.
- Ja też chciałem go zabić
:D


Właściwie to nie chciałem. Ale nie cierpię zajmować się rannymi, więc nie zamierzałem pozwolić jej mnie obciążyć. Ona ma sobie gadać z jeźdźcem a ja mam znosić Zaka? Niedoczekanie!

Cytat:
Aerlinn napisał/a:
Orwidor, który miał zostać władcą Wergundii, teraz pochylił głowę z szacunkiem.
...aha :D


Wyjęłaś mi to z ust... cóż, percepcja naszej drogiej kapłanki musiała być bardzo zaburzona w tej chwili...

Cytat:
Aerlinn napisał/a:
- Czy to... czy to możliwe? – upewnił się syn Elmeryka.
Zdaje się, że w tym momencie Off wybuchnął śmiechem, wyjaśniając, za jakie części psiej anatomii sprzeda Wergundię, jak zostanie władcą :D


Chyba nie na tym turnusie...
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Gvyn 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 19-10-2010, 20:05   

The124C41 napisał/a:
Chyba nie na tym turnusie...

Na tym. Mówił też coś bodajże o zakupie jakiejś wyspy, czy czymś w tym rodzaju.
 
 
Abdel 

Skąd: Warszawa
Wysłany: 19-10-2010, 21:06   

Indiana napisał/a:
Aerlinn napisał/a:
- Chwila, teraz ja o coś zapytam – przerwał rodak Zaka. – Rozumiem, że któryś z jeźdźców pomógł ci się dostać na tę stronę świata, prawda, młodzieńcze? Ale powiedz mi, co wiesz w takim razie o dziedzicu i samym Wielkim Magu? Po co cię tu wysłano?
- O magu słyszałem tyle, że był, żył w okolicach pobliskiego fortu. Niedaleko stąd znajduje się miejsce, gdzie uwięził Złego pod górą. O dziedzicu wiem więcej. Mam też informacje, gdzie może przebywać jego matka. Wysłano mnie, aby odnaleźć dziedzica i zniszczyć jaszczury wraz z Okanoganem.
Coś tu jest pomieszane, chyba brakuje odpowiedzi Zaka. Pytanie zadaje Saugatuk, ale odpowiedź też brzmi jakby on ją wypowiadał?


Bo to jest zmyślone :D Ja nawet słowa z Saugatukiem nie zamieniłem ponieważ:
A:Na początku spotkania z nim byłem martwy.

B.Kiedy zostałem wskrzeszony(było to już po jego opowieści o smoczych wojnach)
zwrócił moją uwagę fakt,że Saugatuk zaznaczył wcześniej,iż nie jest smoczym jeźdźcem a szczegółowe fakty dotyczące wojen smoków może znać tylko jeździec

C.Bałem się,że zechce mi przeszkodzić w zdobyciu jaja jako,że mogłem być przez niego uznany za zbyt niedoświadczonego.

Dlatego uznałem,że najlepiej będzie być cicho.A Aerlinn dla płynności opowiadania uczyniła ze mnie trochę bardziej społeczną postać. :P

The124C41 napisał/a:
Ona ma sobie gadać z jeźdźcem a ja mam znosić Zaka? Niedoczekanie!


Buu! Co to za polityk,co nie potrafi znieść towarzystwa takich jak ja. ;) ;) ;)
 
 
Tsuna 
Łowca o Dualistycznej Naturze


Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 21-10-2010, 17:13   

Całość bardzo dobra , z przyjemnością się czyta .

"Ciszej! – nakazał Durgh. – Rytuał jest zakończony. Mimo to jednak, Tsuno, z łaski Toledy, Matki Równowagi, przywrócony światu! (...) "

Tak na przyszłość to mojego imienia się nie odmienia! :angry:
_________________
Łowca
 
 
Fehu 

Skąd: Białystok
Wysłany: 22-10-2010, 19:15   

Mam urojony zespół Tourette'a.

Imię też rzeczownik, nie pies ;']
No, ale w dzisiejszych czasach gramatyka polska i tak jest interpretowana prawie dowolnie, więc nie zdziwię się, jak niedługo jakieś wysoko postawione szychy polonistyczne zezwolą nawet na odmienianie czasowników przez przypadki x]

PS: Om nom nom.
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 23-10-2010, 15:46   

- Dobrze słyszę? Chcecie iść do Korzenia Gór? Na Ścieżki Szaleństwa?! Bogowie przeceniają wasze możliwości. Ścieżki to nie miejsce dla śmiertelnych. Chyba, że chcą odejść z tego świata.
Teraz to Ulf zbladł.
- Co to za miejsce, Hugin? Czemu nazywasz je Ścieżkami Szaleństwa?
- Kiedyś to była kopalnia – zaczął opowieść krasnolud. – Wielka i dobrze prosperująca. Ale pewnego dnia coś się w niej zagnieździło. Moi rodacy pracujący pod ziemią już stamtąd nie wychodzili, a przynajmniej nie tacy sami. Bo na Ścieżki można wejść i wyjść, ale Ścieżki zawsze pójdą za wami. Więc wpadali w obłęd. I starzy, i młodzi. Niektórzy też zmieniali się fizycznie, nigdy na lepsze. I umierali. Masowo. Ścieżki to jeden wielki cmentarz. Grobowiec. I śmierć zarazem. Od tamtej pory nikt tam nie wchodził, a przynajmniej nikt nie wychodził. Do dziś, gdy chcemy kogoś wysłać do diabła, mówimy „a idź na Ścieżki Szaleństwa!”
- I nie można się jakoś ochronić przed ich działaniem?
- Mówią, że im więcej jest osób, tym mniej działają Ścieżki. Ale działają zawsze. To miejsce zapomniane przez czas, odrzucone przez bogów. Nie idźcie tam, jeśli nie musicie. To pewna śmierć czy obłęd, niewiadomo czy z tego nie lepsza śmierć.
- Mimo to pójdziemy. Po wieczerzy czekam na ochotników – ogłosił Ulf, a Durgh natychmiast do niego podszedł i zgłosił się na wyprawę. Zadrżałam. Powinnam iść, ale czy mam na tyle odwagi?
Wyszliśmy z halli, rozmawiając na temat Ścieżek.
- Ilu kapłanów się zgłosiło? – zapytałam, chcąc upewnić się, jak bardzo jestem potrzebna.
- Na pewno Ivar, a widziałem też Noxa – odpowiedział mi wysłannik Toledy. – Wiem, o czym myślisz, Aerlinn, ale proszę, nie idź tam. Będzie nas dość, a i obóz potrzebuje ochrony.
W tym momencie do obozu, jak gdyby nigdy nic, wtarabaniła się dwójka przybyszów. Wyglądali raczej zwyczajnie poza dość długimi mieczami przy pasie. Spojrzałam na tych, którzy zdążyli właśnie wyjść z karczmy i przyglądali się przybyszom. Ci zaś powoli skierowali się w stronę starego posągu Modwita.
- Potrzebujemy mapy – powiedział jeden z nich. Mówił dość głośno, ale spora część obozu zbliżyła się do niego. Ręce wojowników spoczęły na rękojeściach.
- Szukacie drogi na Minsterberg? – zapytał zapobiegawczo Einar, by nie okazało się, że to jacyś sojusznicy jarla.
- Kij z Minsterbergiem!
W tym samym momencie wyciągnęli oręż, wiedząc, że nie damy się tak łatwo zaskoczyć. Jeden z nich skinął na drugiego, po czym z dzikim krzykiem runęli na zagradzających im drogę wojów. Spostrzegłam czarny frak Aleksandra znikający w strategicznym punkcie, jakim była halla. Niestety, tuż za politykiem przebiła się dwójka przybyszów z dziką szarżą. Przyklękłam przy pierwszym z wielu rannych.
Nie pamiętam dziś tej potyczki zbyt dokładnie, wiele miesięcy już minęło, wiele wody upłynęło w rzekach. W mojej pamięci zapisało się mało szczegółów. Gdy wytężę jednak pamięć, mogę sobie przypomnieć, że w pewnym momencie z lasu wyskoczyła jeszcze co najmniej piątka napastników, którzy jednak wkrótce pod nawałą w większości fiordyjskich mieczy legli na placu. Potem każdy z nas, który jeszcze był w stanie walczyć czy leczyć, skierował się do halli.
Niestety, na nic zdały się nasze liczne próby odbicia karczmy. W końcu dwójka zabarykadowanych tam przeciwników z kolejnym wrzaskiem wyskoczyła z budynku, siekąc swoimi mieczami na prawo i lewo. Niezmiernie żałuję, że udało im się uciec.
- Idę leczyć w halli – usłyszałam głos Durgha, który niczym na skrzydłach pomknął udzielać pomocy tym, którzy najdłużej byli w sąsiedztwie napastników. Ja skupiłam się na tych leżących na placu i w okolicach, aż wkrótce, nieco zmęczona, wróciłam do karczmy.
Zastałam tam Durgha klęczącego przy którymś z rannych, a także spore zbiegowisko dookoła kartki z wartami.
- Spójrzcie tylko – jęknął Ulf, podnosząc się z ziemi i wycierając z krwi własną dłoń, którą jeszcze przed chwilą, jak się dowiedziałam, próbował tamować krwotok. Z bladym uśmiechem wskazał na przybitą do słupa kartkę z wypisaną kolejnością wartowania.
Wysłuchaliśmy prośby dowódcy. Spis wart niewiele się zmienił, oprócz tego, że dwie straże, ta należąca dziś do Aleksandra, i któraś z ostatnich, którą miała objąć Lily z Keledym i Veyem, były podkreślone. Do tego u dołu kartki przybito tak dobrze mi znaną karteczkę z napisem „Ormurin”. Aleksander właśnie malowniczo podsumowywał tę karteczkę, dopisując pod symbolem organizacji „Takiego wała, jak Wergundia cała”. Nawet Durgh się uśmiechnął.
- Widzisz? Zostaniesz w obozie, będziesz ich tu pilnować. Nie chcemy cię stracić – rzekł.
- A jeśli to ja was stracę? Słyszałeś, co mówili. Z całą pewnością będziecie potrzebować mojej pomocy.
- Poradzimy sobie. A twoja pomoc będzie nieoceniona, by doprowadzić nas do wyjściowego stanu, gdy wrócimy. Zostań.
Skinęłam głową, a gdy po dłuższej chwili i wytarciu podłogi z krwi wniesiono wieczerzę, atmosfera z niemal dramatycznej w mgnieniu oka zrobiła się wesoła.
- Hej, oddajcie mi ten chleb! – błagał znany z łakomstwa Noxis, gdy wojownicy hirdu podawali sobie pod stołem cały bochenek.
- Ej, Meriadoc, dałbyś mi sos czosnkowy! – padła prośba ze strony Onfisa.
- Cząstkowy? Nie rozumiem! – uśmiechnął się adresat.
- Podaj mi to, co trzymasz pod stołem i jest twarde, okrągłe i ociekające białym płynem.
Zanim zdążył się zorientować, co właśnie powiedział, ci, którzy tylko to słyszeli, parsknęli w swoje kubki. Ulf poklepał towarzysza po plecach.
- Moja krew – rzekł.
Takie i jeszcze inne tego typu zabawy i gry słowne trwały przez dobrych kilkanaście minut, aż wreszcie wszyscy wychylili ostatnie kubki, w pobliskim źródełku umyli miski i odnieśli „sprzęt” do namiotów. Wtedy zajęto się ustalaniem składu na Ścieżki.
- Wszyscy, którzy idą, marsz pod hallę! – padła komenda.
- Aerlinn, zostań, proszę po raz ostatni.
Tylko Pani świadkiem, jak ciężka dla mnie była ta decyzja. Walczyły we mnie jakby dwie istoty, ta pragnąca pomóc reszcie za wszelką cenę oraz ta, która tak strasznie bała się Ścieżek z opowieści Hugina. Wreszcie ta druga, wspierana przez głos Durgha, wygrała.
- Zostanę – powiedziałam, gdy od strony ogniska zabrzmiał krzyk Tsuny. Pobiegłam tam ramię w ramię z wysłannikiem Toledy.
Tsuna leżał wprost na ziemi, dygocąc jakby w przedśmiertnych drgawkach. Przypadłam do niego, wzmacniając go szybko, lecz Durgh wciąż stał niewzruszony.
- Myślał, że poradzi sobie sam bez boskiej ochrony. Bluźnił. Teraz spotyka go za to kara. Pozbawiono go tarczy, co wykorzystał prawdopodobnie demon.
- Więc nie możemy tego tak zostawić! Mimo bluźnierstw nikt nie zasługuje na taki los!
Wymruczeliśmy modlitwy, mój towarzysz dodał do nich specjalny egzorcyzm i wreszcie udało nam się ocucić elfa. Nieszczęsny zakonnik, choć wciąż był słaby, podziękował nam, gdy Durgh nachylił się nad nim i wypowiedział jeszcze kilka słów, wyjaśniając, co się stało. Kiedy Tsuna wreszcie stanął na nogach, od strony halli nadszedł ponaglający ochotników Ulf ramię w ramię z Veyem.
- Widzieliście, co dzieje się z tymi, którzy bluźnią przeciw bogom – rzekł najwierniejszy z kapłanów. – Dobrze wiecie, co robiliście podczas powrotu od driad. Widzę po waszych minach, że żałujecie, lecz Pani, choć przebacza, wymaga pokuty dla bluźnierców.
Tu zbliżył się do każdego z osobna i wyszeptał kilka słów, których nie dosłyszał nikt poza nimi. Po tej rozmowie myśleliśmy, że wszystko zostało ustalone, więc Durgh ruszył w stronę halli, tam, gdzie przebywała reszta oddziału.
- Pozostaje sprawa innego bluźniercy – rzekł po drodze, gdy jednak zdecydowałam się odprowadzić go przynajmniej na miejsce zbiórki. – Onfis także obrażał bogów.
- Uczyń więc z nim to, co z innymi. Nie mnie mieszać się do pokuty nakazanej przez twą Panią.
- Gdzie Onfis? – zapytał więc kapłan pierwszego z szykujących się do wyprawy wojowników.
- Siedział w karczmie – uzyskaliśmy odpowiedź.
W tej chwili sam zainteresowany wytoczył się z halli z kuflem w ręku. W tym samym momencie zamarł, jakby z przestrachem na twarzy i nagle upadł, tak po prostu, bez powodu, upuszczając naczynie. Podbiegłam do niego, wiedząc, że musiało się stać coś poważnego. Elf już był nieprzytomny.
- Szybko, przenieście go do karczmy – usłyszałam jakiś głos, ale te słowa dobiegały mnie jakby z oddali. W mojej głowie były tylko modlitwy, tylko błagania o to, by Onfis przeżył.
Drzwi do halli stanęły otworem, a ja krzyknęłam na tych spośród kapłanów, którzy byli jeszcze poza oberżą, po czym znów przeniosłam uwagę na ledwie żywego elfa.
- Onfis, na święte gaje Aenthil! Co się stało?
Nie uzyskałam odpowiedzi, czego można się było spodziewać po nieprzytomnym pacjencie. Modlitwa lecznicza także niewiele wskórała. Nagle oczy Onfisa zaszkliły się, jakby… Nie, tylko nie to!
- Dusza nie uszła z ciała – rzekł powoli samnijski szaman, który właśnie przyklęknął obok elfa. – Ale ogień życia niemal w nim zagasł.
- Pani, Matko Elfów, nie pozwól swemu słudze odejść, daj szansę, by się nawrócił, by ponownie wkroczył na świętą Ścieżkę Wiary. Nie zabieraj go teraz, nie w mroku grzechu. Proszę, Silvo Łaskawa, ulituj się nad Onfisem, przywróć go nam!
Zabrzmiały słowa mocy, jakaś mantra, aż wreszcie pacjent drgnął. Żył. Kiedy udało mu się, choć z naszą pomocą, podnieść, uśmiechnął się blado.
- Dziękuję – powiedział tak słabym głosem, że przygotowałam już modlitwę wzmacniającą. – Trucizna działała, chciałem wziąć antidotum mi przyrządzone… Gdyby nie wy, nie byłoby mnie tu.
- Więc działała? Nic nie pomogło? A tamten rytuał?
- Nic – jęknął. – A teraz proszę, rzućcie coś na wzmocnienie, bo muszę zebrać się do wyjścia.
- O nie! – krzyknął Ulf, który właśnie wkroczył do karczmy dumnym krokiem dowódcy.
- Tak! Idę, muszę wam pomóc.
- Zostajesz pod opieką kapłanów, nie ma mowy.
- Nie.
- Tak i nie kłóć się, bo dostaniesz cepem przez łeb! – Ulf wyraźnie się wkurzył.
- Niech wam będzie. Zostanę. I tu przyda się wsparcie. Przynajmniej się prześpię, skoro wszystko jest już ustalone.
- Nie, jeszcze jedna sprawa. Wybacz, że w takim stanie, ale muszę to uczynić – twardym głosem odezwał się Durgh.
- Wyjdźmy – poprosiłam resztę.
Chwilę później Onfis wytoczył się z karczmy, a grupa, która miała podążyć na Ścieżki, została obdarzona specjalnym błogosławieństwem. Nie potrafię dziś przypomnieć sobie słów Durgha, lecz ich moc była większa, niż jakiejkolwiek modlitwy wcześniej. Nasze prośby nijak miały się do tego zapału, oddania i wiary. Kiedy po wezwaniu zakonnika zabrzmiały nasze głosy, wiedziałam, że to błagania wysłannika Toledy najbardziej spodobają się bogom.
Wyruszyli. W obozie zapadła złowroga cisza, a większość z tych, którzy nie poszli na Ścieżki, w tym i osłabiony Onfis, zajęła strategiczne miejsca przy ognisku. Wartowaliśmy wszyscy, błagając niebiosa, by Ormurin, wbrew zapowiedziom, jednak nie zaatakował.
- Mało nas, a przeciwników może być wiele – rzekł elf, gdy kilkoro z nas mimo wszystko udało się na spoczynek.
- Jeśli zaatakują, możemy nie dożyć świtu – powiedziała Nike.
- Nawet tak nie mów! – ofuknął ją niejaki Rafimos, który miał się czego obawiać, był bowiem na liście Ormurinu.
Nikt nie chciał już kontynuować tego tematu. Popłynęły opowieści o świecie, później na moją osobistą prośbę o bitwie pod Arden zaczął opowiadać Onfis. Tę historię kontynuował też przybyły niedawno człowiek jarla, a gdy skończył, wraz z dwoma czy trzema osobami przeniosłam się do halli, miejsca jeszcze bardziej strategicznego i dużo łatwiejszego do obrony niż ognisko. Mimo zagrożenia, nie doczekałam powrotu reszty ze Ścieżek. Jakieś dwie godziny po północy poszłam spać.
Ranek okazał się upalny, prawie jak na granicy Południowej Puszczy. Kiedy tylko wyszłam z namiotu, dostrzegłam kilku wojowników, którzy wczoraj wyszli na Ścieżki. Idąc obmyć się w pobliskim strumieniu, zauważyłam też klęczącego na uboczu Aleksandra. Czyżby Ofirczyk się nawrócił? Zawsze miałam go za zatwardziałego ateistę.
Zaczekałam, aż zakończy modlitwę i zapytałam, do kogo zanosił swe prośby. Nie wiem, czemu, ale nie zdziwiła mnie odpowiedź, że do Toledy, Pani Równowagi. W tak trudnych czasach chyba każdy błagał o przywrócenie sprawiedliwości i właśnie równowagi. Aleksander pożegnał mnie, zaczesując za ucho krótkie, srebrnosiwe pasemko. Nie zamierzałam pytać go o nocną wyprawę.
Wracając od strumienia, przy samym dawnym karcerze znalazłam siedzącego samotnie Ulfa. Byłam pewna, że kto jak kto, ale on Ścieżki przetrzymał najlepiej. Chciałam więc zapytać go, co tam się właściwie stało.
- Nie. Wspominaj. Tego. Miejsca – wycedził, lecz po chwili sam zaczął opowiadać, choć w innych okolicznościach jego głosu pewnie nawet bym nie poznała. Fiordyjczyk był tak blady, tak inny od wojownika, którego znałam…
- Widziałem krew – dukał teraz tym przeraźliwie zmienionym głosem. – Bitwę. Głębinę Meite. Byłem wtedy młody, niedoświadczony. Widziałem ciała braci. Przyjaciół. Morze czerwone od krwi.
- To tylko wspomnienia, Ulfie – starałam się uspokoić wojownika. – To było i już nigdy nie wróci.
Lecz on spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, oczyma pełnymi jednocześnie beznadziei i przerażenia.
- Też tak myślałem przez te wszystkie lata. Ale to wraca. Co noc w koszmarach. A teraz widziałem to jeszcze raz. Na jawie.
- Takie myślenie nie przywróci życia tym, co wtedy polegli. Co możesz zrobić poza tym, że walczysz z tymi, z którymi walczyliście wtedy?
- Mogę… szukać śmierci. Ona mnie znajdzie, gdyby nie wy, już by mnie znalazła. Mogę wreszcie spotkać braci z Głębiny.
- Nie! – powiedziałam głośno, a kątem oka dostrzegłam zmierzającego w naszą stronę Ivara.
- Ivar, ty jesteś z hirdu, znasz go. Przemów mu do rozsądku – błagałam.
- Ulf, wiem, że się z tobą bawiłem ciężkimi zabawkami…
Wzniosłam oczy ku niebu i postanowiłam wziąć sprawy jednak w swoje ręce.
- Nie możesz się poddać. Nie po to wróciłeś… stamtąd, by teraz odchodzić. Nie po to bogowie sprawili, że przeżyłeś tamto piekło na Głębinie. Masz tu misję do wykonania. Bez ciebie nikt jej nie wykona.
Zebrał się w sobie i nieco spokojniej rozejrzał się dookoła.
- Więc ją wykonam. A potem do nich dołączę, gdy pomsta się dopełni.
Dalsza część ranka wyglądała podobnie. Tego dnia w obozie nie słychać było wesołych rozmów czy śmiechu. Onfis powiedział, że zdołał dowiedzieć się, bodajże od Tsuny, co znaleźli na Ścieżkach. Nie była to pełna opowieść, ale o najważniejszych sprawach wiedzieliśmy właśnie dzięki niemu.
- Okanogan stworzył jaszczury na górze o nazwie Mabrog. Tylko tam możemy zniszczyć tę rasę. Stworzył je, jak wiemy, na podstawie Pieśni Bogów, a dokładnie kamiennej tablicy z wyrytą na niej Pieśnią Stworzenia. Tylko za pomocą Pieśni możemy jaszczury unicestwić.
- Kamiennej tablicy? – do rozmowy między dwójką elfów włączył się krasnolud. – Powinniśmy powiedzieć o tym reszcie, bo ja… wiem, gdzie znajduje się odpis tej tablicy. Mój Pan, Wejan, wskazał mi dziś we śnie to miejsce…

Część czwarta – Pieśń i co z niej wynikło

- Była to dolinka, niewielka, zalesiona. W niej kopalnia czy sztolnia. Pilnowała jej dwójka krasnoludów z berdyszami.
- I oni mają tablicę? – zabrzmiało w ciszy halli.
- Odpis. Ale mają. Musimy się tam udać i to od nich wynegocjować.
- Gdzie jest ta dolinka?
- Nie wiem, podobnych jest tutaj…
- Ja wiem – przerwał Hugin. – Niedaleko stąd, na południe. Otwarto tam niedawno starą kopalnię. To ziemie mojego klanu, więc widziałem tamtych górników. Faktycznie, mają berdysze.
- Więc powinniśmy się tam udać. I to jak najszybciej, co by nas jakieś licho nie znalazło – podsumował Olaf. – Wyruszamy za chwilę, zebrać potrzebne bety i w drogę.
Do wymarszu byliśmy gotowi niemal natychmiast. Woleliśmy opuścić obóz szybko, by zdążyć dojść na miejsce przed południem, przed największym skwarem. Upał, faktycznie, był niezwykle uciążliwy, zwłaszcza, że ścieżka, którą nas prowadzono, wiodła cały czas pod górę i nie lasem, a odkrytym terenem. Kiedy zeszliśmy w dolinę, moja manierka była już prawie pusta.
Sztolnię znaleźliśmy szybko i bezproblemowo. Choć na początku próbowano nas straszyć wspomnianymi berdyszami, szybko „zgadaliśmy się” na handel. Pokazano nam odpis Pieśni, tłumacząc, że prawdziwą tablicę krasnoludy, jak to Lud Gór, po prostu sprzedały.
- Hej, szpiczastousi z dala od kopalni, bo dostaną, jak nie berdyszem to łopatą przez łeb!
Posłusznie odsunęłam się z zagrożonego terenu, a Noxis próbował negocjować cenę odpisu. Trzeba tu przyznać, że słusznie potem ochrzciliśmy go antytalentem handlowym, bo nie dość, że zapłacił za to bajońską sumę, nawiasem mówiąc przekazaną mu z ofirskiej sakiewki Aleksandra, to jeszcze sprzedający zażądali w zamian jakiegoś, możliwie cennego artefaktu.
- Może ten mieczyk? – zapytał któryś z nich, wskazując na lśniący Miecz Równowagi, a dłoń Durgha przesunęła się na rękojeść.
- Mam lepszy pomysł – rzekł kapłan. – Mam tu amulet o niezwykłej mocy.
W tym momencie z sakiewki wyciągnął ogromny, zielony kamień oprawiony w srebro
- Regeneruje on zdrowie prawie natychmiastowo – wyjaśnił. – Każdą ranę zasklepia w ciągu kilku chwil.
- Dobre! – zawołał krasnolud. – Ale potrzebna nam demonstracja. Daj amulet swemu towarzyszowi, o niech będzie nawet ten elf, i uderz go mieczem.
Durgh podający kamień drugiemu z zakonników i zamierzający się na niego nie był przyjemnym widokiem. Kapłan też wiedział, że będzie tego żałował, ale czyż nie czynił tego dla większego dobra?
Tsuna padł, lecz w jednej chwili rana, dość głęboka, to trzeba przyznać, zasklepiła się, a blizna zniknęła.
- Niesamowite! – usłyszałam od krasnoludów, a wysłannik Toledy spojrzał w niebo, jakby oczekując co najmniej gromu za swoje poczynania. Dopiero potem wyjaśnił mi, że za samo użycie amuletu powinna spotkać go kara.
- Kamień dawał regeneracje ale zaburzał wewnętrzną równowagę – powiedział, gdy kilka minut później (i ofirskich bezantów także) szliśmy w stronę obozu. – Prowadził on do dysharmonii organizmu, goił rany, ale niszczył wszystko, co dali bogowie. Zdobyłem ten amulet na Gertrudzie, więc teraz pewnie nie dziwi cię, że z tak wielką chęcią oddałem go krasnoludom. Swoją drogą za samo uderzenie zakonnego brata powinienem już nie żyć.
W niewesołym nastroju powrócił do obozu. W czasie marszu raz czy dwa zatrzymaliśmy się, by przepisać jakoś odpis, co dawałoby nam nieco bezpieczeństwa w razie jakiegoś ataku. Wreszcie doszliśmy do dolnej bramy dawnej wergundzkiej placówki. W obozie odetchnęliśmy z ulgą.
Halla powitała nas długo wyczekiwanym chłodem i lodowatą wodą ze strumienia. W kącie jednak siedziała dwójka nieznanych nam przybyszów, co sprawiło, że nasze miny nieco zrzedły. Na pytanie o to, czym się parają, mężczyzna odpowiedział, że jest magiem, zaś niewysoka kobieta przedstawiła się jako bardka. Niewiele nam to pomogło, ale, choć właściwie nie wiem, czemu, nasze dowództwo stwierdziło, że można im zaufać.
- Potrzebujemy odczytać zapis Pieśni. To jakieś runy czy inny starożytny alfabet. Skoro żaden z nas nie potrafi tego zrozumieć, trzeba poprosić kogoś, kto może się na tym znać.
Lecz tu czekał nas problem. Gdy pokazano magowi początek Pieśni, ten zaprzeczył, jakoby potrafił to rozczytać. O dziwo, zupełnie inną minę miała bardka.
- To zapis nutowy – powiedziała z uśmiechem. – To melodia i to wcale nieskomplikowana.
- Pieśń nie może składać się tylko z melodii – zaoponował Noxis. – Może była jakaś druga tablica ze słowami?
- A może to tylko przez przypadek przypomina melodię? Gdzie możemy dowiedzieć się jeszcze o zapomnianych pismach?
Zapadła cisza, którą przerwał wchodzący do halli jarl Leif. Wszyscy zdziwiliśmy się jego nagłym przybyciem, ale gdy nieco się rozchmurzył, zrozumieliśmy, że chyba nie przychodzi pytać nas o flagę. Nie opisałam tu tej historii, ale obozowe legendy głosiły, że jeszcze przed naradą u driad jarl przekazał obozowi tryntyjską flagę, tę samą, którą wyniesiono spod Arden. A ledwie dzień czy dwa później, tuż po bitwie o fort, flaga z obozu zniknęła. Dobrze, że nikt tym razem nie wspomniał o tym jarlowi.
- Zapomnieliście pewnie, że w okolicy jest świeżo założona komandoria Zakonu Początku Świata…
- Że co?! – aż przerwał wojownikowi Durgh. – Komandoria? Gdzie? Daleko stąd?
- Olaf pewnie zna to miejsce. Tam, gdzie złamane drzewo od wagi. Stary fort…
- Znam, faktycznie – uśmiechnął się przyszły władca Imperium. – Yndir, weźmiesz tam część drużyny i wypytacie o wszystko zakonników. Reszta zaś, która tu zostanie, zajmie się nauką tej nieszczęsnej melodii.
Rozeszliśmy się na chwilę do namiotów, przecież i tak wyruszyć mieliśmy już po obiedzie. Durgh z chęcią złożył wizytę na mojej kwaterze, ciesząc się z rychłego spotkania ze swoimi braćmi.
- Mam nadzieję, że nic nie mają do innowierców – powiedziałam. – Chciałabym zobaczyć, jak żyje wasz Zakon, ale nie wiem, czy stamtąd wyjdę.
- Wyjdziesz. Nie powinni nic mieć do tych, którzy wyznają innych bogów, a nawet jeśli, to obiecuję, że nie zaatakują osoby, która uratowała mi życie. Własną piersią bym cię osłonił.
Nie muszę nawet mówić, jakie wrażenie zrobiła na mnie ta wypowiedź.
- Obyś nie musiał – odrzekłam, ale sama dobrze czułam, jak bardzo widoczne było drżenie w moim głosie.
Obiad nadszedł szybko i równie szybko minął. Wkrótce nasza grupa zmierzająca do komandorii zebrała się przy obozowej bramie.
- Niech nas Pani strzeże – usłyszałam cichy szept Durgha, kiedy ostatnia osoba zamknęła za sobą furtę.
Ruszyliśmy w drogę. Było nas niewielu, ale wystarczająco, gdybyśmy mieli bronić się przed grasującymi w okolicy bandytami. Szła z nami cała trójka wyznawców Toledy: Durgh, Tsuna i Aleksander, a także kilkoro innych, którzy na własne oczy chcieli się przekonać o surowości zakonnego życia.
Nasz pochód nie trwał długo. Najpierw szliśmy drogą podobną, jak ta do driad, lecz wkrótce skręciliśmy na północ. Przeszliśmy kawałek lasem, aż dotarliśmy do sporej łąki. Niecałe pół mili za nią znajdowały się ruiny któregoś z licznych fortów, nad którymi górował nagi pień drzewa.
- Drzewo od wagi – usłyszałam niemal zachwycony głos kapłana.
On nas prowadził. Gdyby nie zaufanie, jakim darzyła go drużyna, wielu pewnie zawróciłoby, ale teraz każdy, choć nieco zlękniony, szedł za nim do ziejącej w ścianie fortu dziury.
- Przybywamy w pokoju i z łaski Pani – rzekł głośno, gdy zauważył stojącego w wejściu zakonnika.
- Wejdźcie więc. Choć dopiero przybyliśmy, z chęcią was ugościmy.
Za Durghiem wdrapałam się ku wejściu, a potem zeszłam wąskim przejściem aż do głównej izby komandorii. Zapachniało suszącymi się u sufitu ziołami. Jak się później okazało, prócz ziół było tu niemal wszystko, co mogło się zmieścić na tak małej przestrzeni. Pięcioro zakonników w pocie czoła pracowało, by urządzić tu jaką taką siedzibę.
- Witaj, bracie – rzekł tutejszy przełożony, wysoki brunet, który właśnie wstał od naprędce skleconego stołu.
- Witaj w imię Pani – skłonił się Durgh, a i wielu z nas z szacunkiem pochyliło głowy.
- Co sprowadza samotnego zakonnika w te okolice? Nie widzieliśmy tu wielu naszych braci.
- Otrzymałem misję, której wykonywanie, niestety, przerwało mi osadzenie w tutejszym obozie jenieckim. Dopiero kilka dni temu udało nam się wyzwolić obóz i kontynuować zadanie. Mam przygotować te ziemie do walki z nadchodzącym Złym.
- Zły nie nadejdzie, jeśli go powstrzymamy. Lecz pewnie nie po wieści ze świata przybyłeś tu, prawda?
- Prawda, bracie. Wiemy, że księgi Zakonu są kopalnią wiedzy, że tylko tu możemy dowiedzieć się, co właściwie znaleźliśmy.
- Zamieniam się w słuch, bracie.
- Mamy tu… kartkę z odpisem pewnego, jak przypuszczamy, tekstu. Bardka rozpoznała to jako melodię, ale jestem pewien, że jest to też alfabet. Tylko wiedza Zakonu może nam pomóc.
- Pokażcie ten odpis, a i ja znajdę w księgach tyle, ile tylko mogę.
Podano mu fragment kartki, na którym udało się zamieścić odpis Pieśni Stworzenia. Zakonnik milczał przez chwilę, po czym zawołał na siostrę zajmującą się do tej pory ziołami i nakazał jej przynieść jakiś wolumin o niezrozumiałym tytule. Kiedy otworzył księgę, przez chwilę milczał, aż wreszcie powiedział coś, co uradowało nie tylko Noxisa.
- To faktycznie są słowa. To stary alfabet sylabiczny, ale przy odrobinie szczęścia mogę go odczytać. Czekajcie chwilę, wyciągnę pióro i inkaust, a zapiszę wam całość tego tekstu.
W końcu na kartce pod niezrozumiałymi symbolami zapisano także sylaby. Uśmiechnęliśmy się, gdy zobaczyliśmy, że nasza wizyta tu na coś się przydała. Tymczasem zakonnik wyciągnął rękę nad Durghiem i błogosławił mu w imię Toledy.
- Bracie, jest tu jeszcze ktoś, kto potrzebuje twego błogosławieństwa – rzekł kapłan. – Wybacz, wiem, że nie mam uprawnień, ale sytuacja była wyjątkowa. Tego oto elfa, Tsunę, przyjąłem do Zakonu chwilę po tym, jak Pani zesłała mu nawrócenie.
- Dobrze uczyniłeś. Podejdź tu, Tsuno, niechaj i na ciebie spłynie błogosławieństwo.
Po całej ceremonii raz jeszcze podziękowaliśmy zakonnikom, choć ja z cichą obawą, że nagle zapytają, w co wierzą inni obecni w komandorii. Udało nam się jednak wyjść bez niepotrzebnych pytań. Na jakieś dwie godziny przed zachodem słońca znaleźliśmy się w obozie.
- Mamy słowa! – oznajmiliśmy triumfalnie.
- A my już prawie znamy melodię! – otrzymaliśmy odpowiedź. – I mag pomoże nam ułożyć rytuał!
Ucieszyłam się na te słowa, choć nie pokładałam wielkiej wiary w dwójce naszych magów. Nike, która zrobiła mi miejsce w drzwiach halli, nuciła coś pod nosem.
- Czyżby to ta słynna melodia? – zagadnęłam ją po chwili.
- Tak, wreszcie ją zapamiętałam. Ale jest gorzej, teraz mam uczyć innych. Chór musi brzmieć zgodnie.
Na myśl o próbach nauki śpiewu chociażby członków hirdu kąciki moich ust natychmiast powędrowały ku górze.
- No to powodzenia – powiedziałam, po raz ostatni spoglądając na chylące się ku zachodowi słońce. Onfis minął mnie, wychodząc z karczmy. Też się uśmiechał. Gdzieś w głębi halli brzmiał donośny głos Hugina, co tym bardziej skłoniło mnie do zajęcia miejsca gdzieś niedaleko.
Usiadłam na ławie, rozprawiając o rytuale i aktualnym temacie, czyli lokalizacji góry Mabrog, o której na razie nikt więcej nam nie powiedział.
- Mabrog? – zapytała po raz wtóry Yndir. – Nigdy nie słyszałam o takiej górze. Ale nie ma, co się dziwić, tu każdy pagórek i drzewo ma co najmniej trzy nazwy. Jedna musi być krasnoludzka, druga starożytna, elficka chyba, no i trzecia, obecna, ludzka. Z czasem każda nazwa ulega zniekształceniu, więc nie możemy powiedzieć, jak naprawdę coś się nazywa czy nazywało. Każda rasa odpowie wam inaczej.
- A ja chyba wiem, gdzie znajdziecie tę górę Mabrog – rzekł Hugin, głośno odstawiając kufel na stół. – To nazwa krasnoludzka, a samą górę znajdziecie trzy godziny marszu na północ stąd. To po waszemu Góra Zamkowa.
- Zamkowa? Znam to miejsce – odpowiedziała Wergundka, a i Olaf jej przytaknął. W tej samej chwili usłyszeliśmy dochodzący z dolnego krańca obozu krzyk. Większość z nas natychmiast wyszła przed karczmę, zobaczyć, co się stało.
Z krzaków poniżej namiotów wybiegł nieco przerażony Leif ze zbroją we krwi i z również zakrwawionym sztyletem w ręku.
- Zdrada! – wrzasnął. – Zdrada wśród tych, którym tak pomagałem, poświęcając własnych żołnierzy! Mam dość tego obozu! Noga Tryntyjczyka nie postanie już w tym legowisku węży, wśród skrytobójców i trucicieli! A co do skrytobójców – powiedział, energicznym krokiem podchodząc do nas zebranych przed hallą – weźcie sobie ciało waszego kamrata. Leży na tej łączce za zaroślami.
- Onfis! – krzyknął któryś z zebranych, o ile dobrze pamiętam, dość krótko ostrzyżony młodzieniec z pierwszego, pojedynczego namiotu. – Mówił, że idzie spotkać się z dziewczyną!
- Myślicie, że to prawda? – zapytał Noxis. – Że to Onfis chciał ukatrupić jarla, a nie na odwrót?
Nikt nie przejmował się samym jarlem, który dość szybko wyszedł z obozu.
- Bogowie – westchnął Ivar. – Chodźmy go przenieść i bierzmy się za wskrzeszanie.
- Dobra, wy zajmijcie się przenosinami, a my kręgiem – przytaknął Durgh, gdy hird podążył w kierunku wskazanym przez jarla. Zacisnęłam pięści.
W tym momencie nienawidziłam Leifa, jak nigdy wcześniej. Nawet tamto zabójstwo jego własnego podwładnego było niczym w porównaniu do tego, co zrobił Onfisowi. Onfis, bogowie, jedyny elf, który otwarcie powiedział mi, że czci Silvę, jedyny, który jak zbawienia wyglądał pomocy kapłanów… Zastanawiałam się, na ile była to prawda, ale wiedziałam, że na takie rozmyślania przyjdzie jeszcze czas. Podniosłam opuszczoną w żałobie głowę. Chciałam iść za Durghiem na plac i przygotowywać krąg, gdy usłyszałam głos Yndir:
- Zaraz wyruszamy, nie możemy teraz pozwolić sobie na wskrzeszanie.
- Możemy. Wolę nie iść na rytuał i ocalić Onfisa – powiedziałam, czując, że mówię za większość kapłanów.
- Uczynię tak samo, jeśli będzie trzeba – poparł mnie Durgh.
- Nie możecie, tam jesteście potrzebni!
- A tu jeszcze bardziej. Nie zostawię rodaka.
- Musicie poradzić sobie bez nas – dodała Nike, a twarz Yndir wykrzywił gniew.
- Musimy ratować świat, a nie jednego elfa!
- Nic nie musimy – powiedział Ivar, a my zwróciliśmy się właśnie w kierunku kapłana Herby poprzedzającego Onfisa niesionego przez członków hirdu.
- Złóżcie go przy ognisku – usłyszałam drżący głos Fiordyjczyka, odbijający rozpacz, która znajdowała się w moim sercu.
- Nie – powiedział donośnie ktoś inny. Z halli wyszedł siedzący tam do tej pory mag.
- Jeśli chcecie zniszczyć jaszczury, muszą być tam wszyscy wasi magowie i kapłani. Dlatego ja wskrzeszę waszego towarzysza. Złóżcie go na ławeczce przed hallą.
Po jego słowach nikt nie miał już zamiaru się sprzeczać, chociaż, jak Durgh i większość kapłanów, nieufnie spoglądałam na ciemnowłosego mężczyznę. Kiedy przeniesiono Onfisa na wskazane miejsce, serce zabiło mi mocniej. Musiało się udać. A nawet, jeśli nie, gotowa byłam poświęcić ratowanie świata dla tego jednego elfa. Tak, nawet krzyki Yndir nie odwiodły mnie od mojego pierwotnego zamiaru.
Na całe szczęście, nie musiałam jednak wykonywać swoich postanowień. Mag po wyrysowaniu czegoś, co przypominało krąg i po ułożeniu wokół i na ciele elfa odpowiednich kamieni krzyknął kilka niezrozumiałych słów, machnął dłońmi w typowy dla tej profesji sposób i ponownie wymówił jakąś inkantację. Po dłuższej chwili mruczenia mężczyzny, Onfis wreszcie drgnął.
- I kto tu się sprzecza, że tylko boska moc może wskrzesić? – zapytał mag, a Orwidor spojrzał na nas swoim wielkopańskim wzrokiem.
- Spokojnie, Durgh. Ważne, że my wiemy – dotknęłam ręki kapłana. – A teraz zajmijmy się tym nieszczęsnym rytuałem.
Stan rzeczy był następujący. Pieśń była już gotowa, Aleksander w asyście bardki kończył właśnie sporządzać odpisy dla tych, którzy mieli ją śpiewać. Kapłanom przypadła szczytna rola błagania bogów o ich interwencję, a magowie dyskutowali już zacięcie o kręgu, który ustawią. Wojownicy ostrzyli miecze.
- Musimy być tam o świcie – powiedział mag, gdy wszyscy przenieśliśmy się do halli. Onfis, opierając się o Ulfa, powoli dokuśtykał do ławy.
- O tym świcie? Jutrzejszym? – upewnił się przywódca hirdu. – I to jest trzy godziny marszu stąd, tak?
- Tak, spokojnie zdążycie.
- Ma rację – dodał Olaf. – Zdążymy. Wyruszymy za jakieś pół, do godziny czasu. Idziemy do północy, potem śpimy chwilę gdzieś w lesie. O świcie odprawiamy rytuał, a potem wracamy do obozu.
- Męcząca wyprawa – jęknął któryś z gołowąsów.
- Ale jeśli faktycznie mamy uwolnić się od psioników…
Przytaknęliśmy tym słowom Lily, która już zaczęła zbierać się do wyjścia z halli.
- Każdy bierze jakiś koc i coś na chłodną noc, nie chcę mieć tu epidemii, jasne? – swoje trzy grosze ponownie wtrącił Ulf, kiedy wszyscy wstaliśmy i ruszyliśmy do namiotów.
Każdy z nas zabrał to, co było mu najbardziej potrzebne. Zarzuciłam sobie na ramię koc, zawiązałam na nadgarstku bandaże, które po poprzedniej wyprawie schowałam do torby, wyjęłam też rytualne bransolety i większość tradycyjnego kapłańskiego stroju. Do torby ponadto wsadziłam pełen wody bukłak i ostatnią porcję chleba elfów. Gdy wychodziłam, zmówiłam jeszcze krótką modlitwę o bezpieczną drogę i ruszyłam przed karczmę, gdzie ustalono miejsce zbiórki.
Wszyscy szli na rytuał, to postanowiono już na początku. Nike teraz uczyła sporej grupy melodii, co chwila spoglądając jeszcze na kartkę ze słowami. „Sota mona tratao no trateja mon…” niosło się, gdy każdy z nas starał się zapamiętać te słowa. My, kapłani, z szacunkiem pochylaliśmy głowy, słysząc tekst Pieśni Bogów.
- Przecież każde to słowo to rasa, kraina albo jeszcze coś, co bogowie nam dali – z uniesieniem szepnął Durgh. – Nie można przejść obok tego obojętnie.
- Masz rację, nie można. Cieszę się, że będę przy tym rytuale. To… coś pięknego, że Pieśń Bogów ponownie posłuży do tego, do czego została stworzona.
Wkrótce ruszyliśmy pod górę, tym samym traktem, którym szliśmy do driad czy jeziorka topielca. Słońce ledwie zaszło, było jeszcze ciepło, a niesiony na ramieniu koc grzał naprawdę mocno. Nic też dziwnego, że wkrótce zostałam w ogonie grupy, przy straży tylnej dowodzonej przez Ulfa.
- Pomogę ci, kapłanko – zaoferował Fiordyjczyk. – Chcemy, żebyś była w pełni sił, gdyby coś się zaczęło dziać.
Z uśmiechem więc podałam mu koc i choć droga była naprawdę męcząca, odtąd szło mi się dużo lepiej. Wkrótce uzupełniłam też jedną z trójek, do tej pory składającą się z Durgha oraz Aleksandra. Wiedziałam, że to nieroztropne, by wpychać się między dwóch wyznawców Toledy, więc ustawiłam się po zewnętrznej stronie pochodu, z lewej strony Durgha.
Robiło się coraz ciemniej. Przez dłuższy czas szliśmy w zapadającym zmroku, gdy las szeptał cichutko szmerem gałęzi. Niebo, ledwie widoczne przez korony drzew, zatracało swą złotawą barwę, szarzejąc coraz bardziej. W końcu zrobiło się kompletnie ciemno, a my zatrzymaliśmy się na postój. Hogar, kapłan Skogura, a wróg Herna, poprosił dla pewności o wskazanie właściwej drogi. Ja oraz wędrujący obok mnie Durgh i świeżo nawrócony Aleksander przyklękliśmy teraz, przytłoczeni ciszą, która zapanowała na postoju. Las szumiał, moc bogów niemal czuło się wszędzie wokół.
- Pani, osłaniaj Twych wiernych, chroń oddanych Tobie i tych, którzy wraz z nimi idą wypełnić tę świętą misję – usłyszałam obok siebie głos kapłana. – To Ty, o Doradczyni nasza, objawiłaś mi swą świtą wolę i nakazałaś poprowadzić swój lud do walki ze Złym. Chroń nas także teraz, gdy otaczają nas ciemności, tak jak wtedy, gdy uwalniałaś nas z okowów niewoli, odwagę wlewając w nasze serca, przekuwając nasze dusze w pancerz chroniący przed zepsuciem… Udziel nam swej łaski, otocz nas ją, błagamy, bo bez pomocy bogów nic nie zdziałamy! Żebrzemy Twego zmiłowania wobec tego, czym Cię obraziliśmy i choćby rąbka Twej szaty chwycić się chcemy w tę ciemną noc. Niech nieboskłon rozświetli nasze oddanie, niech jak tęcza na obłokach zalśni nasza wiara! Umocnij ją swoją mocą!
- O Pani, dziękuję ci za ukazanie mi słusznej drogi, za zapalenie światła w ciemności, którą było moje życie. Zlałaś na mnie łaskę wiary w chwili, kiedy najbardziej jej potrzebowałem, nie opuściłaś mnie w tym piekle... – wyćwiczony, pewny głos Aleksandra zadrżał wyraźnie, kiedy wypowiadał te słowa. - Nie opuszczaj nas i w tej godzinie próby. Wspieraj nas w tej świętej misji, zezwól nam wypełniać swą Wolę. Niech żar naszej wiary nigdy nie przygaśnie, niech rozpacz i cierpienia jedynie podsycają ten ogień! I Toledo, strzeż swego wiernego sługę, niech Twa łaska będzie pancerzem osłaniającym go przed plugawą magią i zepsuciem...
- Matko Lasu, strzeż nas w swym dominium, chroń wszystkich i każdego z osobna, jak prawdziwa Matka chroniąca ukochane dzieci. Wyciągnij swą rękę nad nami, broń przed wpływami tego, co w imię Twoje idziemy zniszczyć. Osłaniaj nas i strzeż, proszę. Mówiłaś kiedyś, że uznanie swej słabości to już połowa modlitwy, połowa drogi do łaski niebios. Jam słaba, jam niegodna tych wszystkich darów, które mi ofiarowałaś. Bez Ciebie nie uleczyłabym nawet skaleczenia. Pani łaskawa i miłosierna, i dziś swej mocy mi udziel, bym w Twe imię przywracała rannych zdrowiu. A najlepiej, gdyby w ogóle rannych nie było.
Nie zdążyłam powiedzieć wiele więcej, gdy wezwano nas do dalszej drogi. Wychyliłam kilka łyków ze swojej manierki, dzieląc się wodą z dwójką moich towarzyszy, po czym, chcąc, nie chcąc, ruszyłam. Rozpalono wprawdzie pochodnie, ale czymże były trzy płomyki przeciw wszechobecnej ciemności? Nawet światło księżyca nie przeświecało przez sklepienie liści rozciągające się ponad naszymi głowami.
W końcu zaczęło się robić chłodno, a każdy z nas był coraz bardziej zmęczony. Gdzieś z tyłu dochodził głos nieźle przerażonego Ulfa, ale nie potrafiłam rozpoznać, o czym mówi. Wiem jedynie, że później o tej właśnie rozmowie krążyły legendy i plotki, jakoby Ulf z Onfisem rozmawiali o jakichś przerażających potworach podobnych do owiec. Nic więcej jednak nie wiem i nie chcę wiedzieć.
- Zaraz schodzimy z traktu w las – poinformowała nas Yndir, gdy zatrzymaliśmy się po raz kolejny. – Następny postój będzie przy strumieniu, z którego będzie można nabrać świeżej i zdatnej do picia wody. Później czeka nas zaś przeprawa przez chaszcze.
Skinęłam głową, patrząc na wojowniczkę. Nie wydawała się w ogóle zmęczona ponadgodzinnym marszem, jej wyprostowana sylwetka czerniejąca na tle roztaczanego przez jedną z pochodni światła wyglądała naprawdę majestatycznie. To naprawdę odważna i wytrwała kobieta, pomyślałam, gdy Yndirmarie stwierdziła, że jeśli chcemy mieć więcej czasu na spanie, powinniśmy się pospieszyć. Jęknęłam cicho, ale jak można było sprzeciwić się takiemu nakazowi?
Postój przy strumieniu okazał się wcale nieodległy w czasie. Całą watahą rzuciliśmy się ku wodzie, napełniając manierki i obmywając pokryte kurzem twarze. W końcu, choć nie wszyscy jeszcze zdążyli nabrać wody, trzeba było ruszać.
- Zatrzymamy się przy strumieniu jeszcze raz lub dwa – uprzedziła Wergundka. – Keledy, co ty robisz w tych krzakach?! Ruszamy!
- Chwila, laskę robię! A poza tym oni jeszcze tu się zwalają!
Nie pomogły tłumaczenia, że elf szukał sobie kija do podpierania się przy wędrówce, a „zwalanie” było po prostu ociąganiem się części grupy. Zebrani do wyruszenia, na czele z Ulfem, ryknęli śmiechem.
Potem jednak nikomu do śmiechu nie było. Droga na Zamkową zamieniła się w koszmar. Chaszcze, powalone drzewa, przez które trzeba było przechodzić niemal po ciemku, stanowiły prawdziwą męczarnię. Wędrówkę umilały nam nieliczne postoje przy strumieniu, kiedy światła było trochę więcej i można było dostrzec chociaż twarze towarzyszy. W pozostałych momentach jedynym moim przyjacielem była modlitwa.
Wreszcie wybrnęliśmy z chaszczy i z wiatrołomu weszliśmy w żywy, pradawny bór. Choć i tu trzeba było uważać na korzenie czy niespodziewane dziury w ziemi, jakoś udawało nam się iść.
- Drzewa jak w Aenthil – powiedział ktoś z podziwem, a moją twarz na wspomnienie domu rozjaśnił uśmiech. W końcu stanęliśmy w niewielkiej kotlince, gdzie natychmiast rozłożyliśmy się obozem. Odetchnęliśmy z ulgą, że to koniec wędrówki.
Wieczerza była skromna. Z zapasów obozowych wydzielono nam po kawałku kabanosa i sucharze, szumnie nazwanym lembasikiem. Tylko trójka spośród nas mogła posilić się prawdziwym chlebem elfów, nie chwaląc się, za moją sprawą. Durgh i Aleksander spojrzeli na mnie z wdzięcznością, dobrze wiedziałam, jak wspaniale przywracają siły prawdziwe lembasy. Popiwszy lodowatą wodą przed chwilą nabraną ze strumienia, rozłożyliśmy na ziemi koce, w tym i mój odebrany od Ulfa, i poszliśmy spać.
Mówiono nam później, że zasnęliśmy w mgnieniu oka. Podobno wyglądaliśmy przedziwnie, Aleksander, Durgh i ja leżący obok siebie, opatuleni kocami i grzejący się nawzajem. Nie pamiętam, co mi się wtedy śniło, ale nie był to żaden z koszmarów, które wcześniej i później mnie dręczyły. Koszmarem była za to pobudka tuż przed świtem.
- Wstajemy, zaraz odprawiamy rytuał! – zabrzmiało w spokojnej ciszy lasu. – A kapłani już biorą potrzebne sprzęty i idą z magami obejrzeć miejsce!
Chcąc, nie chcąc, zwlokłam się z ziemi, przejrzałam zawartość torby, zarzucając tobołek na ramię, po czym ruszyłam za obudzonymi przed chwilą wysłannikami bogów. Poprowadzono nas w widny las, ścieżką wiodącą między dwoma sporymi skałami.
- Bogowie! Tablica! – krzyknął zachwycony Nox, gdy minęliśmy skałę i na jej przeciwnej stronie dostrzegliśmy nietknięty, biały kamień. Kilkadziesiąt stóp przed nami ziała za to ogromna dziura w ziemi, otoczona jakby wałem o kształcie kręgu.
- To musi być to miejsce – rzekł Orwidor, zabierając się do rysowania magicznego kręgu. Okazało się, że nie zabrał czegoś z obozowiska, więc chwilę potem puścił się pędem, by znaleźć zgubę. Wrócił tuż przed rytuałem, kiedy byliśmy już potężnie zniecierpliwieni.
Magowie rozpoczęli inkantację wzmacniającą wyrysowany krąg. Mówili długo i powoli, starannie wypowiadając słowa, kiedy my błagaliśmy bogów, by spuścili na tę ziemię swą oczyszczającą moc i uświęcili to miejsce rytuału. Wkrótce wszystko było gotowe, a Olaf uśmiechał się do nas, czekając na wschód słońca. W tej samej jednak chwili od strony obozu zabrzmiały krzyki.
- Magowie, przygotujcie się – polecił przyszły Książę Imperator, po czym wyjął swój róg i zadął weń, wskazując drogę krzyczącym. Nie minęło kilka sekund, a między skałami pojawiły się pierwsze sylwetki. Część z nich była zakrwawiona, wszyscy potężnie zmęczeni.
- Jaszczury – wydyszał Aarendil, stając obok Nike gotowej do rozpoczęcia rytualnego śpiewu. Olaf skinął głową.
- Zaczynajmy, póki możemy. Wojownicy, rozstawić się wokół kapłanów i magów! Gdy zakończą inkantację, odsunąć się z linii krąg-tablica! Dobrze mówię?
- Dobrze – potwierdził Ahtung. – Zaczynajmy.
Po tych słowach uniósł dłonie, wypowiadając serię skomplikowanych słów. Gdzieś na tyłach Nike zaintonowała Pieśń Bogów, co podchwyciło co najmniej kilku wojowników. Ja, Durgh, Ivar i Hogar błagaliśmy zaś niebiosa, by interweniowały, niszcząc rasę przeczącą boskim planom, a jednocześnie prosiliśmy też o ochronę dla magów, przez których ciała płynęła teraz potężna energia, łatwo mogąca stać się zabójczą.
W tej chwili przez barierę modlitewnego uniesienia przebił się ostry wizg jaszczurów, lecz teraz nie mogłam uczynić absolutnie nic. Słońce wschodziło, oświetlając trzydziestkę członków buntu, którzy właśnie ratowali świat.
- Sota mona tratao no trateja mon…
- Giore til langs Silva, baskytte selv et rekke selv evne
!
- Bronić kapłanów! Nie cofaaać się! Trzymać szyyyyk!
Kątem oka dostrzegłam trójkę smokoludzi walczących z naszymi wojownikami. Magowie mantrowali zawzięcie i niezrozumiale
- Uto traja satija totaja tom – śpiewała Nike, a z nią kilkunastu innych. Po drugiej stronie zabrzmiał krzyk rannego. Skupiłam się na modlitwie.
- Pani, wesprzyj, Pani, chroń! Swą mocą otocz nas, pozwól zniszczyć zepsucie, które na ten świat sprowadził Zły! Kazałaś mi z nim walczyć, Silvo i Ty, Hernie, Panie Lasu! Dajcie nam dokończyć tę misję!
- Ima toja satao no trateja mon
- Kapłana! Einar dostał!
Lecz kapłana nie było, wszyscy zajmowali się rytuałem. Opowiadano mi potem, że rannego Fiordyjczyka zdrowiu przywrócił eliksir sporządzony przez samnijskiego szamana, inni mówili, że to Aleksander rzucił się tam z bandażami. W każdym razie Pieśń brzmiała dalej.
- Uto traja satija tom, satija tom – nad głos Nike wybił się śpiew Aarendila. Uśmiechnęłam się, dośpiewując wraz z nim ostatnie słowa:
- Sadom, sadom.
- Sadom, sadom – powtórzyło echo, a magowie podnieśli ręce. Wszyscy odsunęli się z linii czaru, a ja przelałam część mocy w ciała Ahtunga i Orwidora, by dodać im sił.
To stało się niemal równocześnie. Powietrzem wstrząsnął huk potężniejszy niż krzyk całego wergundzkiego tymenu, z mojej prawej strony zabrzmiał jęk któregoś z rannych, a otwór w ziemi, dookoła którego odprawialiśmy rytuał, nagle wybuchł piekielnym ogniem.
Durgh cofnął się z lękiem, podobnie jak większość z nas. Wiedziałam, że modły są już zakończone, że nie pozostaje nam nic innego, jak ratować rannych. We wszechobecnym dymie jaszczury zniknęły, pozostawiając po sobie kilku zakrwawionych wojowników. Zabrzmiała modlitwa o leczenie.
Kiedy dym się rozwiał, a słońce ponownie oświetliło nasze zmęczone twarze, Nox wskazywał na białą tablicę, którą mijaliśmy, idąc tu. Zamiast litego kamienia, na skale widniała teraz tylko jedna jego połówka, natomiast druga, odłamana, spoczywała pod głazem.
- Wezmę tablice – zaofiarował się Noxis, a jego głos świadczył o potężnym zmęczeniu rytuałem. – Trzeba odesłać je bogom.
Skinęliśmy głowami, doprowadzając do porządku rannych i wlekąc się w stronę obozowiska. Zwinęliśmy je dość szybko, by wkrótce ogłosić pełną gotowość do wyruszenia. Napiliśmy się kilka łyków chłodnej, ale nie lodowatej wody, choć wiedzieliśmy, że zaraz od nowa napełnimy manierki. Noxis, głośno sapiąc, stwierdził, że jakoś przeżyje podróż, że możemy ruszać.
Dobrze, że Ulf ponownie zgodził się nieść mój koc, bo droga była mordercza. Owszem, nie było ciemno, co ułatwiało nam marsz, ale z każdą chwilą robiło się cieplej, a szliśmy tym samym wiatrołomem, co wczoraj, więc teraz musieliśmy się wdrapywać po dość stromym zboczu. Wkrótce wszyscy, a zwłaszcza ci wyczerpani rytuałem, ledwie się wlekli. W płucach miałam ogień, oddech zrobił się niepokojąco płytki i nie znajdowałam nawet sił, by krzyknąć za czołem pochodu, by poczekali. A za mną był jeszcze Noxis, który w pewnym momencie osłabł tak bardzo, że musiał po prostu położyć się na ziemi. W końcu jednak, po kilku podobnych przypadkach, jakoś dowlekliśmy się na trakt.
Dalsza droga była nudna. Każdego z nas wszystko bolało, każdy był niewyspany i głodny. Część pochodu z tego powodu wlekła się w ogonie, reszta natomiast, w tym i ja, niezdrowo przyspieszała, byleby jak najszybciej znaleźć się w obozie. Kiedy po kilku godzinach marszu ujrzałam zejście w stronę jeziorka driad, wiedziałam, że jesteśmy już blisko. Doszło do tego, że w przypływie radości wysforowałam się na sam przód.
Obok mnie szedł Keledy i jeszcze kilkoro tych, którym bardzo się spieszyło. Droga była prosta, a że wiodła lekko z górki, szło się jak marzenie. Oczywiście do czasu, gdy zobaczyliśmy kilkoro mężczyzn idących nam naprzeciw.
- Hej, tam z tyłu! Pomóżcie! – usłyszałam własny głos, zagłuszony jednak przez chóralne:
- O nie! Znowu?! I to przed śniadaniem?!
Lecz i tak wszystkich przebił rozzłoszczony Keledy:
- Nie stawajcie między mną, a łóżkiem!
Po tych słowach straż przednia przygotowała się do odparcia ataku. Niestety, pierwsze natarcie przyniosło sukces napastników. Szereg uformował się wprawdzie sprawnie, a ja znalazłam się na jego tyłach, lecz cóż z tego, jeśli jeden atakujących obszedł naszą grupę po zboczu, gdy wojownicy zajęci byli atakiem z przodu. Teraz wróg rzucił się wprost na nas, na tyły walczących. Ledwie cofnęłam się przed jego mieczem, zanim z tyłu nadbiegła odsiecz, lecz ktoś obok mnie nie miał tyle szczęścia. Już po chwili ziemia już była czerwona od czyjejś krwi, a miecz przeciwnika mierzył już w kolejnego z naszych. Korzystając z chwilowej nieuwagi napastnika, w końcu zajęty był teraz walką z kim innym, podbiegłam do rannego i wypowiedziałam krótką modlitwę leczącą. Tymczasem atakujący zwrócił się w stronę szarżującego od tyłu hirdu. Wściekły Ulf, dowódca straży tylnej, wyglądał jak jeden z tych wielkich posągów w wergundzkich świątyniach bogów wojny. Jego groźnie zmarszczone brwi, powiewające za nim niczym sztandar włosy barwy kruczych skrzydeł i ten krzyk na ustach, który każdemu dodawał wiary i sił. Ledwie nasz dowódca wpadł między walczących, jego cep zaczął siać prawdziwe zniszczenie. Choć nie znam się na wojaczce, było to coś… niesamowitego, gdy kolejni wrogowie upadali ze zmiażdżonymi czaszkami, a on brnął dalej, już przygotowany do kolejnego ciosu. Tak właśnie padł ów napastnik, który wcześniej próbował atakować przednią straż od tyłu.
Bitwa była krótka i obyło się bez strat. Prawie udało mi się wypróbować jedną z potężniejszych modlitw skutkującą unieruchomieniem przeciwnika, ale nie wypowiedziałam formułki do końca, gdy atakujący padł martwy. To tyle, jeśli chodzi o ranek. Wkrótce dotarliśmy do obozu i po śniadaniu jak jeden mąż poszliśmy spać pod zielonym baldachimem drzew „łączki knucia”. W namiotach było po prostu za gorąco.
Obudziliśmy się sporo po południu, a i tak część z nas nie do końca się wyspała. Ulf i Yndir zebrali nas na naradę w halli, gdzie podsumowali dzisiejsze wydarzenia. Postanowiono, że wkrótce powszechnie ujawnimy dziedzictwo Olafa i wojna z Wergundią rozpocznie się na dobre.
- A właśnie, gdzie Olaf? – zapytała Yndir, która do tej pory majestatycznie spacerowała po halli.
- Olaf? Pewnie śpi u siebie…
Miałam złe przeczucia po tych słowach, ale nie byłam jedyna. W tej samej chwili usłyszeliśmy krzyk i zobaczyliśmy wpadającą do halli postać.
- Olaf nie żyje! – zabrzmiała grobowa wieść.
- Że co?! – to Ulf podniósł się z ławy i wybiegł na zewnątrz, w stronę namiotu Olafa. Ja biegłam tuż za nim, gotowa do wypowiedzenia każdej ze znanych mi modlitw, choć oczywiście o potrzebie wskrzeszenia wolałam nawet nie myśleć.
Dobiegliśmy do namiotu.
- Olaf! – odruchowo krzyknęłam, mając nadzieję, że w odpowiedzi usłyszę choćby rzężenie. Usłyszałam jęk. Żył.
Upadłam na kolana przed wejściem do namiotu, mrucząc krótkie „heilbrigi hem”. Wkrótce Olaf wyczołgał się ze swojej kwatery. Jego okrwawiona głowa na wszystkich zrobiła wrażenie. Podskoczyli do niego kapłani, a wojownicy zajęli się przeszukiwaniem namiotu z jednym pytaniem na ustach: „Co zginęło?”
- Bogowie, co się stało?! – zdziwiła się Wergundka Yndirmarie, gdy i jej pozwolono dopchać się do księcia.
- Skrytobójcy… Mają kryształ.
Kobieta błyskawicznie rozejrzała się dookoła. Ulf tymczasem znalazł coś w namiocie.
- To list, informacja dla nas – powiedział, podając kartkę Yndir.
- Cholera. Smocza Kompania – mruknęła strażniczka i zdecydowała się głośno przeczytać list.
- Wy zabraliście coś mojego, więc ja teraz wziąłem Wasze. Widać, jak łatwo można wejść do Waszego obozu. Jeśli jednak chcecie mieć z dupy wylotówkę na Ofir lub po prostu jeszcze raz dać sobie obić Wasze śliczne pyszczki, czekam na Was przy forcie, gdzie wydaliście bitwę Wergundom. Nie zadziera się ze Smoczą Kompanią.
- Więc się z nim spotkamy – uśmiechnął się Ulf. – A ja… pokażę mu, jak Fiord handluje żelazem.
- Więc dobra. Jemy obiad i zmywamy się po kryształ. Nie wypada zostawiać naszego przeciwnika bez godziwej odpowiedzi.
Przy obiedzie zakrzątnięto się szybko, tak, że nie minęła godzina, a wychodziliśmy już z obozu. Szliśmy wszyscy, prawie każdy chciał jeszcze zasmakować bitki, zwłaszcza, że jeden przeciwnik nie mógł okazać się zbyt wymagający. Pełni wspomnień w idealnym szyku przeszliśmy przez przełęcz, po czym skierowaliśmy się w las, tam, gdzie kiedyś widzieliśmy krew na drzewach. To było tak dawno, pomyślałam, klucząc między pniami. Wreszcie doszliśmy do znajomej fosy.
- Padnij! – to było pierwsze słowo, jakie usłyszałam. W tej samej chwili nad moją głową przeleciała ze świstem kula. No tak, samopał, ulubiona, prócz młota bojowego, krasnoludzka broń, wystawał z dziury w dobrze znanej mi barykadzie.
- Dzięki, Ulf – uśmiechnęłam się do dowódcy.
Kolejne strzały uświadomiły nam, że łatwo nie przejdziemy. Ba, było pewne, że całą hałastrą w życiu nie przejdziemy. Ulf spojrzał na stojącego koło nas Keledy’ego.
- Musimy załatwić dywersję – szepnął, a gdybym stała dwa kroki dalej, nie usłyszałabym tego. – Zawołaj jeszcze Onfisa i jakiegoś dobrego wojownika, czy dwóch. Przeprawimy się przez fosę drugim wejściem, tym, które wtedy zaminowywał Noxis.
Nie wiedziałam, o które wejście mu chodzi, ale zrozumiałam, że plan jest raczej dobry. Kolejna kula świsnęła nam nad głowami.
Grupa dywersyjna zebrała się szybko. Błyskawicznie przebyli fosę, gdy my absorbowaliśmy uwagę członka Smoczej Kompanii, raz po raz to wstając, to padając, uchylając się przed kulami. Wreszcie zarówno Ulf z Keledym, jak i Onfis z resztą tamtej drużyny zniknęli nam z oczu.
- Oby tylko nic im się nie stało – mruknęłam, zastanawiając się, czy niebiosa wysłuchałyby takiej mojej prośby. W tym samym momencie zabrzmiał strzał, a zaraz po nim przeraźliwy wrzask Ulfa przywodzący na myśl legendy północy o wojownikach zwanych berserkerami. Nasza część grupy na ten znak ruszyła po zboczu fosy, wspinając się w stronę barykady. Przeciwnik nie miał szans. Zrozumiawszy to, zrejterował spod swojej, mimo wszystko mizernej osłony.
- Zwiewa do kazamaty! – usłyszałam krzyk któregoś z członków hirdu.
- Staaaać! – zabrzmiał głos Ulfa. – Tam nie możemy wykorzystać przewagi, pozabijamy się własnymi mieczami… tudzież cepami.
- Mam lepszy pomysł – odpowiedział Durgh. – Pani, oczyść tamto miejsce swą mocą, ześlij tam swój płomień, który wypala wszelkie zepsucie! W imię Toledy! Kula ognia!
Podobnego wrzasku nie słyszałam chyba nigdy. To, co wydawał z siebie nasz przeciwnik przypalany świętym ogniem, nie było nawet piskiem, lecz rozpaczą i przerażeniem w czystej postaci. W końcu do kazamaty z wojownikami u boku przeszedł się Olaf, a gdy wrócił, w ręku miał kryształ.
- Więc co z tym robimy? – zapytał przyszły Książę Imperator.
- Kryształ trzeba zniszczyć – odpowiedział mu Durgh swym natchnionym głosem – by już nigdy nie posłużył do obudzenia Okanogana. On nie może wpaść w niepowołane ręce. Moc Pani i Miecza Równowagi podoła jego plugawej magii.
Spojrzeliśmy na niego niepewnie.
- To zadanie samobójcze, wiem – potwierdził nasze najgorsze obawy. Lecz cóż można było powiedzieć tak oddanemu bogom kapłanowi?
- Więc pozwól mi to uczynić – to z całą pewnością był głos Aleksandra, nowego wyznawcy Toledy. – Moje życie jest mniej warte od twojego!
- Nie – rzekł spokojnie wysłannik niebios. – To sprawa Świętej Eklezji i Zakonu.
A potem wyszarpnął zza pasa miecz. Reszta kapłanów odruchowo utworzyła krąg, składając pierwsze modlitwy. Kryształ Durgh polecił ułożyć na ziemi. Olaf niepewnie wykonał polecenie.
- Toledo! – niemal zagrzmiało. – Matko Równowagi! Ty pozwoliłaś nam dziś o świcie wykonać Twą świętą misję, spraw, abyśmy i teraz mogli wypełnić swoje powołanie. Doradczyni nasza, to Twoja wola posłała mnie tutaj! Prowadź ku zwycięstwu, nadaj mocy, bym mógł uczynić to, co do mnie należy. Ty, która zesłałaś na ten padół łez święty Oręż! Błogosław na śmierć idącemu w imię Twoje! Zwyciężaj przez nas!
I uniósł miecz w rytualnej pozie, po czym dźgnął w kryształ. Lecz oręż, niczym patyk w obliczu głazu, zadźwięczał tylko na kamieniu, po czym złamał się. Po prostu się złamał. Kapłan zaś nagle zbladł, a ułamek sekundy później padł na twarz z rozkrzyżowanymi ramionami. Każdy myślał, że stało się najgorsze.
- Pani – wyszeptałam, nie śmiąc nawet zakłócać ciszy, jaka zapanowała w tym momencie. – Silvo Łaskawa, Matko Miłosierna! Czemu to czynisz? Czemu go zabierasz? Dlaczego?! Czyż on był mniej wierny ode mnie, że jego odbierasz temu światu, gdy możesz zabrać mnie?!
Kiedy uniosłam głowę, przez chwilę mignęła mi sylwetka klęczącego Aleksandra. Po jego skrzywionej cierpieniem twarzy spływały łzy, jego usta poruszały się chaotycznie w rozpaczliwej modlitwie. Wiedziałam, do kogo się modli i o co. Takie same myśli przemykały przez moją głowę w tej chwili. Nie pozwól mu zginąć. Weź moje życie zamiast jego.
Podbiegłam do kapłana, widziałam już najgorsze, niemal wszystkie oznaki wskazywały na to, że już nie żyje. A jego poświęcenie poszło na nic, na marne. Złamany miecz leżał obok, bezpowrotnie zniszczony.
- Durgh… – pokręciłam głową, na wszelki wypadek badając puls. Serce jednak, ku mojemu zdziwieniu i radości, biło.
- On żyje! – zawołałam, szybko mamrocząc odpowiednie formułki.
- Heilbrigi hem, rekke hem evne et kairen hem! Pani, ulecz go, przecież to on był z nas najwierniejszy i najdzielniejszy! Daj mu siłę, wróć mu świadomość, niech znów wykonuje misje zlecone mu przez niebiosa! Pani, błagam, choćby swoje życie oddać mogę, by on mógł powrócić.
- Nie szastaj swoim żywotem. Gdy będę chciała, sama wezwę cię do swych zielonych komnat. A on przecież żyje. Strzeż go, jeśli chcesz, bo widzę, co się dzieje. Strzeż go, powtarzam, bo ciężkie czasy dla niego nadejdą.
- Dziękuję, Pani, za ostrzeżenie – wyszeptałam możliwie cicho. Nikt nie usłyszał tych słów, a i ja nie zamierzałam, nawet później, nikomu o nich mówić. Durgh drgnął, po czym powoli i z pomocą kapłanów podniósł się z ziemi.
- Nie… powinienem – powiedział powoli kapłan. – Nie powinienem tego robić. To ja… ja zachwiałem Równowagę.
- Jak to? Przecież ty… Ty chciałeś tylko niszczyć to, co złe i plugawe! – nie rozumiałam, o czym mówi.
- Dobro i zło zawsze muszą być w równowadze, jak Hwit i Swart, w których konflikcie szala zwycięstwa nigdy nie przechyla się na żadną stronę – rzekł tonem nauczyciela. – A ja… zapomniałem, że służba Pani to nie tylko zwalczanie zła, to utrzymywanie zła i dobra w równowadze, w wiecznej i świętej Równowadze. Sprzeniewierzyłem się świętym prawom. Ja, kapłan. Jak mogłem?
- To niemożliwe. Nie ty. To nie mogła być Pani. Zbyt wierny zawsze byłeś Jej zasadom, nie mogła cię tak ukarać.
- Uwierz mi, mogła – powiedział i już więcej nie odezwał się na ten temat aż do dojścia do obozu.
Kiedy udało nam się jakoś jeszcze wzmocnić lecącego przez ręce kapłana, dowództwo stwierdziło, że skoro mamy, po co przyszliśmy, wracamy do halli, namiotów i tych wszystkich rzeczy, których tak bardzo większość potrzebowała. Chciałam pomóc Durghowi iść, ale uprzedził mnie Aleksander z takim wyrazem twarzy, jakby była to misja jego życia. Ruszyliśmy.
- Idziemy na zwiad – rzekł Ulf, gdy stanęliśmy po przeciwnej stronie fosy. – Z niektórymi w takim stanie lepiej dmuchać na zimne…
- Na mnie nawet nie patrz – mruknął zwykle bardzo samodzielny Vey. – Ja nie idę.
Dowódca jednak nie wysłuchał go do końca, znikając w gąszczu wraz z Keledym. Reszta powoli podążyła w dół zbocza, w stronę „Zasadzkowej Przełęczy”.
Byliśmy już blisko, gdy wróciła grupa zwiadowcza.
- Wergundowie, niedaleko – usłyszałam szept przywódcy Hirdu Jeża. – Uważaj…
Nie dokończył, gdy część z nas, ci, którzy go nie dosłyszeli, wyszła już z gąszczu na trakt. Reszta dołączyła do nich, chcąc w razie czego jakoś ich chronić. Oczywiście, ochrona potrzebna była.
Wyskoczyli na nas błyskawicznie, lekka piechota, potem zwana przez Ulfa Weletami, czy też Wielitami. Były to, jak wiem od fiordyjskich specjalistów, oddziały zaczepne Wergundii, co było też widać od ich pierwszych ciosów, od pierwszych krzyków.
- Zabić zdrajczynię Yndir! – wrzeszczeli. I choć niewielu wśród nas padło, tą jedyną, która już nie wróciła… to była ona.
Już, gdy dostrzegłam kroczącego ku niej szpalerem rannych Wergunda… Byłam pewna, że coś tu się stanie. Yndirmarie walczyła dzielnie, jak to ona. Zawsze nieugięta, zawsze mężna i wytrwała. Waleczna, jak mało kto. Nawet wśród Fiordyjczyków niewielu znalazłoby się takich, którzy dorównywaliby jej w odwadze. A teraz widziałam wymierzone w nią ostrze, widziałam jej chyba pierwszą na moich oczach, nieudaną obronę… a potem czerwoną fontannę wytryskującą z piersi strażniczki. I to naprawdę bolało. Bo wiedziałam, że już nie mogę jej pomóc. Cios był idealny.
Ujrzałam Aleksandra, jego przerażone spojrzenie. W tym wzroku był nie tylko lęk, widziałam tam też skrajną rozpacz, beznadzieję… tęsknotę? Dziwne. Przecież to Wergundka, a on jest Ofirczykiem. Rozumiem smutek, ale żeby aż tak?
To nie czas na rozważania, upomniałam się w duchu i pobiegłam ku kolejnemu z rannych. Trwała bitwa, musiałam spełniać swoją powinność. Niemal jak w transie krzyknęłam nad kimś „heilbrigi hem!”, gdy zobaczyłam obok pędzącego wroga. Nie zastanawiałam się długo.
- Giore til langs, nadig Silva, sahaliere hem! Oplącz go pnączami!
Podziałało, co bardzo mnie ucieszyło. Potem jeszcze kilka modlitw leczących i potyczka była skończona. Kolejna wygrana bitwa z Wergundami. Ale czy na pewno w pełni wygrana?
Spojrzałam na ciało Yndir. Szaman już przy niej klęczał, starając się porozumieć z jej duchem. Wskrzeszenie? Dokonalibyśmy tego, dalibyśmy radę, przemknęło mi przez myśl. Lecz potem Samnijczyk pokręcił głową.
- Zapytam jeszcze raz, w obozie… – zaczął, gdy usłyszeliśmy dobrze znany, wojskowy rytm. Rytm wybijany na ciężkich pawężach.
- Primikohorta z centurionem fortu na czele! – usłyszałam jawnie zalękniony głos Ulfa.
- Nie damy rady – zawołał ktoś inny.
Ale mimo to ci, którzy mogli, stanęli w szyku, wykrzykując bojowe zawołania. Wergundowie odpowiedzieli chórem potężnych głosów.
- Mamy tu prawowitego następcę tronu! – usłyszałam krzyk któregoś z naszych. – Nowego Księcia Imperatora, syna Elmeryka z rodu Danwiga! Czy nadal chcecie podnieść na nas swój oręż?
- Bzdury! Jak udowodnicie, że to nie zwykły Tryntyjczyk? – odpowiedział nam głos zza pawęży.
- Mam pierścień rodowy i odpowiednie dokumenty! – odezwał się Olaf. – A jeśli chcecie poświęcić człowieka, niechaj dotknie mojego kryształu, bo bezpiecznie może go tknąć tylko dziedzic!
- Pokaż pierścień, panie i dokumenty, a uwierzymy.
I stało się, jak powiedziano. Poselstwa spotkały się wpół drogi, wymieniając krótkie opinie. Wergundowie, na całe szczęście, rozpoznali symbol na pierścieniu.
- Sława Olafowi, synowi Eudomara! – zabrzmiał z naszych tyłów głos Ivara.
- Sława! – powtórzono, zanim zorientowaliśmy się, że to nie Eudomara, a Elmeryka synem jest Olaf.
- To znaczy synowi Elmeryka!
- Też sława!


P.S. - Sława offtopowi
Ostatnio zmieniony przez Aerlinn 23-10-2010, 15:47, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Nox 
Noxxis Młotodzierżca


Skąd: Z Shamaroth'u
Wysłany: 23-10-2010, 17:05   

Trolled
_________________
Noxxis Młotodzierżca, Kapłan Wajana, Mag Runiczny, Saper oraz antytalent handlowy. W latach 2010 i 2011, oraz 2012, lecz z brakiem możliwości kontynuacji.
Właściciel łokcia nie do zdarcia i kolana nie do wygięcia... Tak się zastanawiam... Co następne sobie uszkodzę?
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 25-10-2010, 22:01   

Nie paskudzić po temacie, paskudy :P

Aerlinn napisał/a:
Aleksander właśnie malowniczo podsumowywał tę karteczkę, dopisując pod symbolem organizacji „Takiego wała, jak Wergundia cała”. Nawet Durgh się uśmiechnął.

Nawet nie tylko Durgh ;) 'noo, to spory' podsumował O(la)ff ;)

Aerlinn napisał/a:
- Ivar, ty jesteś z hirdu, znasz go. Przemów mu do rozsądku – błagałam.
- Ulf, wiem, że się z tobą bawiłem ciężkimi zabawkami…
Niektórzy są nieuleczalnie nieznośni... ;) ;) ;)

Aerlinn napisał/a:
Powinniśmy powiedzieć o tym reszcie, bo ja… wiem, gdzie znajduje się odpis tej tablicy. Mój Pan, Wejan, wskazał mi dziś we śnie to miejsce…
Z gatunku 'korekta dupereli' - Nox nie mógł wiedzieć, że dostaniecie tam jakiś odpis. We śnie widział tych krasnoludów, jak sprzedawali tablicę, nic więcej.

Aerlinn napisał/a:
jeszcze przed naradą u driad jarl przekazał obozowi tryntyjską flagę, tę samą, którą wyniesiono spod Arden. A ledwie dzień czy dwa później, tuż po bitwie o fort, flaga z obozu zniknęła. Dobrze, że nikt tym razem nie wspomniał o tym jarlowi.
Hasło 'flaga zniknęła' należałoby skwitować, niczym na epilogu: 'coś zniknęło??... Eeeeniiiid!!' ;) ;) ;)
Dobrze, że jarl miał tyle spraw na głowie, żeby nie zapytać, dlaczego nie wisi ona na maszcie ;)

Aerlinn napisał/a:
Tak, nawet krzyki Yndir nie odwiodły mnie od mojego pierwotnego zamiaru.
:D :D :D

Aerlinn napisał/a:
Z krzaków poniżej namiotów wybiegł nieco przerażony Leif ze zbroją we krwi i z również zakrwawionym sztyletem w ręku.
- Zdrada! – wrzasnął. – Zdrada wśród tych, którym tak pomagałem, poświęcając własnych żołnierzy! Mam dość tego obozu! Noga Tryntyjczyka nie postanie już w tym legowisku węży, wśród skrytobójców i trucicieli! A co do skrytobójców – powiedział, energicznym krokiem podchodząc do nas zebranych przed hallą – weźcie sobie ciało waszego kamrata. Leży na tej łączce za zaroślami.
- Onfis! – krzyknął któryś z zebranych, o ile dobrze pamiętam, dość krótko ostrzyżony młodzieniec z pierwszego, pojedynczego namiotu. – Mówił, że idzie spotkać się z dziewczyną!
- Myślicie, że to prawda? – zapytał Noxis. – Że to Onfis chciał ukatrupić jarla, a nie na odwrót?
Nikt nie przejmował się samym jarlem, który dość szybko wyszedł z obozu.
Absolutnie idealnie przedstawiona scena :) Dokładnie tak ją pamiętam, a obserwowałam dokładnie, jako że nie wiedziałam, że zaistnieje ;)

Aerlinn napisał/a:
twarz Yndir wykrzywił gniew.
- Musimy ratować świat, a nie jednego elfa!
Lekkie przerasowienie ;) Yndir w tyle miała ratowanie świata, obchodziła ją jej Wergundia i jej książę ;)
Ale za to Indiana klęła na czym świat stoi, bo wiedziała, że będziemy leźli po ciemku..... :P :P

Aerlinn napisał/a:
Skinęłam głową, patrząc na wojowniczkę. Nie wydawała się w ogóle zmęczona ponadgodzinnym marszem, jej wyprostowana sylwetka czerniejąca na tle roztaczanego przez jedną z pochodni światła wyglądała naprawdę majestatycznie. To naprawdę odważna i wytrwała kobieta, pomyślałam, gdy Yndirmarie stwierdziła, że jeśli chcemy mieć więcej czasu na spanie, powinniśmy się pospieszyć.
Rozpłynęłam się :D :D :D

Aerlinn napisał/a:
Keledy, co ty robisz w tych krzakach?! Ruszamy!
- Chwila, laskę robię! A poza tym oni jeszcze tu się zwalają!
A to jest dwa w jednym ;)
Najpierw było
'Keledy, co ty tam robisz w tych krzakach?'
'Laskę sobie robię!' ;)
oraz
'Ej, wygoń ich z tego źródełka!'
'Ale oni się tu dalej zwalają...'
:D
Mistrz lakonicznej wypowiedzi, bezsprzecznie :D

Aerlinn napisał/a:
Z zapasów obozowych wydzielono nam po kawałku kabanosa i sucharze, szumnie nazwanym lembasikiem. Tylko trójka spośród nas mogła posilić się prawdziwym chlebem elfów, nie chwaląc się, za moją sprawą. Durgh i Aleksander spojrzeli na mnie z wdzięcznością, dobrze wiedziałam, jak wspaniale przywracają siły prawdziwe lembasy.
Co wyście tam przemycili? ;) I niby co było nie tak z sucharkami?
Zapasy jedzenia były na miejscu, nocowaliśmy w miejscu oznaczonym znakiem strażników dróg.

Aerlinn napisał/a:
Mówiono nam później, że zasnęliśmy w mgnieniu oka. Podobno wyglądaliśmy przedziwnie, Aleksander, Durgh i ja leżący obok siebie, opatuleni kocami i grzejący się nawzajem. Nie pamiętam, co mi się wtedy śniło, ale nie był to żaden z koszmarów, które wcześniej i później mnie dręczyły. Koszmarem była za to pobudka tuż przed świtem.
Zasnęliście, jakby was ktoś pozabijał. Wprost na ziemi, pokotem, jak armia w marszu. Bez marudzenia, że niewygodnie, bez narzekania, tak po prostu, jak we własnych łóżkach. Całe szczęście, że nie groził nam deszcz. Nie wyglądaliście dziwnie, raczej dramatycznie :) Ale i mocno weterańsko.

Aerlinn napisał/a:
- Magowie, przygotujcie się – polecił przyszły Książę Imperator, po czym wyjął swój róg i zadął weń, wskazując drogę krzyczącym. Nie minęło kilka sekund, a między skałami pojawiły się pierwsze sylwetki. Część z nich była zakrwawiona, wszyscy potężnie zmęczeni.
To was nie zaatakowano najpierw? Róg nie był wezwaniem pomocy? Reszta w obozie poszła po wodę... (pozdrawiam opornych weteranów... :angry: ;) )

Aerlinn napisał/a:
- Bogowie, co się stało?! – zdziwiła się Wergundka Yndirmarie, gdy i jej pozwolono dopchać się do księcia.
Nooo niezupełnie tak... ;)

Aerlinn napisał/a:
- Dobro i zło zawsze muszą być w równowadze, jak Hwit i Swart, w których konflikcie szala zwycięstwa nigdy nie przechyla się na żadną stronę – rzekł tonem nauczyciela. – A ja… zapomniałem, że służba Pani to nie tylko zwalczanie zła, to utrzymywanie zła i dobra w równowadze, w wiecznej i świętej Równowadze. Sprzeniewierzyłem się świętym prawom. Ja, kapłan. Jak mogłem?
- To niemożliwe. Nie ty. To nie mogła być Pani. Zbyt wierny zawsze byłeś Jej zasadom, nie mogła cię tak ukarać.
- Uwierz mi, mogła – powiedział i już więcej nie odezwał się na ten temat aż do dojścia do obozu.
Cóż, logiczna diagnoza :) Uczestnicy epilogu już wiedzą, że błędna. Kryształ już wtedy był skażony czymś, co nie jest ani dobrem, ani złem :)

Aerlinn napisał/a:
Już, gdy dostrzegłam kroczącego ku niej szpalerem rannych Wergunda… Byłam pewna, że coś tu się stanie. Yndirmarie walczyła dzielnie, jak to ona. Zawsze nieugięta, zawsze mężna i wytrwała. Waleczna, jak mało kto. Nawet wśród Fiordyjczyków niewielu znalazłoby się takich, którzy dorównywaliby jej w odwadze. A teraz widziałam wymierzone w nią ostrze, widziałam jej chyba pierwszą na moich oczach, nieudaną obronę… a potem czerwoną fontannę wytryskującą z piersi strażniczki. I to naprawdę bolało. Bo wiedziałam, że już nie mogę jej pomóc. Cios był idealny.
Ujrzałam Aleksandra, jego przerażone spojrzenie. W tym wzroku był nie tylko lęk, widziałam tam też skrajną rozpacz, beznadzieję… tęsknotę? Dziwne. Przecież to Wergundka, a on jest Ofirczykiem. Rozumiem smutek, ale żeby aż tak?
Właśnie, ale żeby aż tak? ;) To jest zdecydowanie przebohaterowione :)

Aerlinn napisał/a:
- Primikohorta z centurionem fortu na czele! – usłyszałam jawnie zalękniony głos Ulfa.
Tak to jest, jak się fiordyjski chąśnik wypowiada o regularnej armii ;)
Nie primikohorta, tylko normalna kohorta, i nie kohorta, tylko centuria, bo aż tylu ich tam nie przylazło ;) . Aczkolwiek na czele nie centurion, tylko magnifer, dowódca manipułu, najwyższy stopniem oficer wergundzki. I nie z fortu, tylko z Twierdzy Kamienieckiej, panującej nad całym regionem :P :P :P ;)

Aerlinn napisał/a:
- Sława Olafowi, synowi Eudomara! – zabrzmiał z naszych tyłów głos Ivara.
- Sława! – powtórzono, zanim zorientowaliśmy się, że to nie Eudomara, a Elmeryka synem jest Olaf.
- To znaczy synowi Elmeryka!
- Też sława!

Zamorduję :D Jak mogliście :D



Btw, Aleksander, śliczny awatar :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 25-10-2010, 23:43   

Indiana napisał/a:
Aerlinn napisał/a:
- Ivar, ty jesteś z hirdu, znasz go. Przemów mu do rozsądku – błagałam.
- Ulf, wiem, że się z tobą bawiłem ciężkimi zabawkami…
Niektórzy są nieuleczalnie nieznośni...

To aż zabolało. Naprawdę. A ja wtedy Ulfa wyciągałam z szaleństwa... Ivar, zamordowałabym, gdyby nie to, że miałam ważniejsze sprawy.
Indiana napisał/a:
Co wyście tam przemycili? I niby co było nie tak z sucharkami?

Lu petitki - te wafelki z wzorkiem w kształcie liścia i owocami -> prawdziwe lembasy. Pokażę w przyszłym roku, jak to się robi w Aenthil
Indiana napisał/a:
To was nie zaatakowano najpierw?

Wydaje mi się, że właśnie nie, pytałam się kilku osób. Ale skoro twierdzisz inaczej...
Indiana napisał/a:
Też sława!

Serio, żałuj, że wtedy leżałaś sobie porzucona i tego nie słyszałaś.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Pedro 

Wysłany: 25-10-2010, 23:59   

Aerlinn napisał/a:
. Aleksander właśnie malowniczo podsumowywał tę karteczkę, dopisując pod symbolem organizacji „Takiego wała, jak Wergundia cała”.


Nie żebym się czepiał ale, tego nie wymyślił Aleksander. ;)
Ostatnio zmieniony przez Pedro 25-10-2010, 23:59, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 26-10-2010, 00:02   

Pedro napisał/a:
Nie żebym się czepiał ale, tego nie wymyślił Aleksander.


Nie miałam pojęcia, kto wymyślił, ale Aleksander napisał. I tę karteczkę mam u siebie, jako dowód rzeczowy.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 26-10-2010, 00:11   

Aerlinn napisał/a:
Ale skoro twierdzisz inaczej...
Nie twierdzę, nie było mnie tam :) Po prostu taki był plan, ciekawi mnie, jak wyszły detale :)
My wycofaliśmy się, zostawiając za plecami przeciwnika, właśnie na dźwięk rogu Olafa. Jak przybiegliśmy, to przeciwnicy już wam siedzieli na karku, a potem doszli jeszcze ci, którzy przyszli za nami.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Pedro 

Wysłany: 26-10-2010, 00:13   

Nie mówię że nie napisał. Ale nie chwaląc się wymyśliłem to ja. Nie mówię żebyś od razu to poprawiała, ale mówiąc szczerze że nie lubię jak coś mojego przypisuje się innym. ;) Tyle ode mnie. Rozumiem że trudno jest spamiętać tyle rzeczy i jeszcze ubrać to w słowa więc samo to że próbujesz i Ci wychodzi z pozytywnym skutkiem...
Ostatnio zmieniony przez Pedro 26-10-2010, 00:17, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 26-10-2010, 00:53   

Primo: Pedro ma rację. 'A takiego wała' już było. Ja dopisałem tylko o Wergundii i to na dodatek nie ja wymyśliłem całe powiedzonko.

Cytat:
Indiana napisał/a:
Co wyście tam przemycili? I niby co było nie tak z sucharkami?

Lu petitki - te wafelki z wzorkiem w kształcie liścia i owocami -> prawdziwe lembasy. Pokażę w przyszłym roku, jak to się robi w Aenthil


Ja jeszcze przemyciłem czekoladę. Poprzednim razem kiedy chciałem niefabularnie częstować w forcie, dostałem w odpowiedzi buntownicze 'Nie ma niefabularnie!' i musiałem zjeść sam. Ale tym razem zechcieli.

Cytat:
Aerlinn napisał/a:
jeszcze przed naradą u driad jarl przekazał obozowi tryntyjską flagę, tę samą, którą wyniesiono spod Arden. A ledwie dzień czy dwa później, tuż po bitwie o fort, flaga z obozu zniknęła. Dobrze, że nikt tym razem nie wspomniał o tym jarlowi.
Hasło 'flaga zniknęła' należałoby skwitować, niczym na epilogu: 'coś zniknęło??... Eeeeniiiid!!' ;) ;) ;)
Dobrze, że jarl miał tyle spraw na głowie, żeby nie zapytać, dlaczego nie wisi ona na maszcie ;)


Heh, ja pamiętam że raz mnie oskarżyli, chyba pozafabularnie, o 'zaginięcie' czegoś. Moja reakcja 'Tutaj jest Enid, a wy mnie podejrzewacie?' :D

Cytat:
Nie wyglądaliście dziwnie, raczej dramatycznie :) Ale i mocno weterańsko.


Yyyy... Dramatycznie? Weterańsko? To znaczy? Zlitujcie się nad biedną osobą z zaburzeniami poznawczymi i wytłumaczcie, o co dokładniej chodzi...

Cytat:
Cóż, logiczna diagnoza :) Uczestnicy epilogu już wiedzą, że błędna. Kryształ już wtedy był skażony czymś, co nie jest ani dobrem, ani złem :)


Zaiste. Moje przemyślenia na ten temat były mniej więcej 'Więc to jednak wina kryształu, nie Durgha! Muszę mu powiedzieć... o kurczę, tam dalej jest napisane, że jest umierający. Dobra, najpierw poszukam lekarstwa a potem mu powiem', dalej było spotkanie ze spaczeńcem (gratuluję roli, Indi) które poważnie mnie przeraziło. Nie pamiętam, czy wtedy już przypuszczałem, że to wina Ścieżek, ale jakoś wiedziałem, że to mógł właściwie być każdy z nas i to było naprawdę straszne - przeraziło zarówno gracza jak i postać. I potem, kiedy Hodo podzielił się ze mną informacjami na temat losu Durgha, ja przez chwilę myślałem, że ta nieszczęsna istota to mógł być on i doszedłem do konkluzji 'jeżeli to był on, to mam gdzieś konwencję, gdzieś, że to fantasy a nie S-F, zdobędę shotguna i strzelę sobie w łeb'. Na szczęście na uczcie wydobyłam z MG, że to był jakiś pechowiec ze Smoczej Kompanii. Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że Hodo właściwie improwizował o tej śmierci, że to nie było coś ustalonego odgórnie, dlatego (Wiem, że słowo nie pasuje, ale mój słownik mi to zasugerował) raczej nie miało powiązania ze spaczeńcem.

Cytat:
Właśnie, ale żeby aż tak? ;) To jest zdecydowanie przebohaterowione :)


Ja jestem przebohaterowiony czy ty? Bo jeżeli ja, to biorę winę na siebie, już nie będę robić z siebie bohatera, ale jeżeli ty, to... poczekaj aż w końcu opublikuję materiały sesyjne, i zacznę cię porównywać do ostrza miecza czy też wychwalać twoją urodę ponad urodą pewnej elfiej czarnoksiężniczki :mrgreen:

Cytat:
Btw, Aleksander, śliczny awatar :)


Dziękuję :oops: Z sesji zdjęciowej w stroju fabularnym
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 26-10-2010, 01:06   

The124C41 napisał/a:
Heh, ja pamiętam że raz mnie oskarżyli, chyba pozafabularnie, o 'zaginięcie' czegoś. Moja reakcja 'Tutaj jest Enid, a wy mnie podejrzewacie?
Nie ma dwóch zdań, Enid jest absolutnym mistrzem :D

The124C41 napisał/a:
Dramatycznie? Weterańsko? To znaczy?
Znaczy właśnie tak :) Jak armia w marszu, wędrowcy na szlaku, partyzanci na wyprawie. Ewentualnie uciekinierzy wojenni :D Tacy, co to im obojętne, czy łóżko czy gleba, bo mają ważniejsze sprawy, śpi się, kiedy można, a wstaje, kiedy budzą :)
Wy, w sensie wy wszyscy :)

The124C41 napisał/a:
dalej było spotkanie ze spaczeńcem (gratuluję roli, Indi)
Tak, już mi kiedyś Urwisy powiedziały, że jestem najlepsza do roli potworów, bo do tego trzeba być najbrzydszym BN-em :D :D

The124C41 napisał/a:
I potem, kiedy Hodo podzielił się ze mną informacjami na temat losu Durgha, ja przez chwilę myślałem, że ta nieszczęsna istota to mógł być on i doszedłem do konkluzji 'jeżeli to był on, to mam gdzieś konwencję, gdzieś, że to fantasy a nie S-F, zdobędę shotguna i strzelę sobie w łeb'. Na szczęście na uczcie wydobyłam z MG, że to był jakiś pechowiec ze Smoczej Kompanii. Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że Hodo właściwie improwizował o tej śmierci, że to nie było coś ustalonego odgórnie, dlatego (Wiem, że słowo nie pasuje, ale mój słownik mi to zasugerował) raczej nie miało powiązania ze spaczeńcem.
Nie, to nie był Durgh, to był w rzeczy samej pechowiec ze Smoczej :) Hodo improwizował i nie jednocześnie - zakonnik przecież ostatnie wieści miał takie, że Durgh był na skraju śmierci, więc miał pełne prawo podejrzewać, że ten umarł. Przekazując informację, zwyczajnie ją skrócił, tym bardziej, że nie był naocznym świadkiem, ani też nie znał Durgha.
The124C41 napisał/a:
Ja jestem przebohaterowiony czy ty? Bo jeżeli ja, to biorę winę na siebie, już nie będę robić z siebie bohatera, ale jeżeli ty, to... poczekaj aż w końcu opublikuję materiały sesyjne, i zacznę cię porównywać do ostrza miecza czy też wychwalać twoją urodę ponad urodą pewnej elfiej czarnoksiężniczki :mrgreen:
Nie no, w tej scenie zdecydowanie ja :D Och i ach po prostu :D Powinnam jeszcze machnąć jakąś mowę godną Rolanda... (machnęłam ;) Ale nikt oprócz szamana nie usłyszał, a ten nie zapamiętał.... :D :D :D )
Elfiej? Zwariowałeś? :D Czy ja w czymś przypominam elfa? W posturze może...? :D :D :D ;) ;)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
The124C41 
No good deed goes unpunished


Skąd: Outer Heaven
Wysłany: 26-10-2010, 01:25   

Zaiste.

Jeżeli chodzi o tę mowę, że wypełniłaś swój obowiązek i zginęłaś jak prawdziwy żołnierz, to ja pamiętam... że taka mowa była. Niestety, wszystkie podniosłe przemówienia wyleciały mi z głowy, nawet modlitwy Durgha... z tamtych pamiętam tylko, że były wspaniałe i zwykle zaczynały się gromkim 'TOLEDO!' :D Przez co do głowy wpadła mi taka scenka: bogowie siedzą sobie w tamtejszym odpowiedniku niebios, spełniają cuda, odpowiadają na modlitwy a tu takie wezwanie... i adresatka zbiera 'kolegów po fachu' ze słowami 'słuchajcie, to będzie dobre' :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: ... no co, oóźno jest, takie dzikie pomysły często mi wpadają do głowy o tej porze.
_________________
Obóz 2010 + epilog 2010 - Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski
Epilog 2011 - Calatin de Vere, niziołczy uczony
Obóz 2012 - Caius Katsulas/Alexander Verlaine Marlowe, szpieg ofirski na usługach Proroka

There's only one way for a professional soldier to die. That's from the last bullet of the last battle of the last war.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 26-10-2010, 03:04   

The124C41 napisał/a:
i adresatka zbiera 'kolegów po fachu' ze słowami 'słuchajcie, to będzie dobre' :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen: .
:D :D Względnie adresatka łapie się za głowę, burcząc pod nosem "nie, tylko nie znowu on!!" ;) ;)

The124C41 napisał/a:
tę mowę, że wypełniłaś swój obowiązek i zginęłaś jak prawdziwy żołnierz
E...? Tej to ja nie pamiętam ;) ;) Szamanowi powiedziałam rzeczywiście, że ocaliłam honor Wergundii, tracąc swój własny, więc czas odpowiedzieć za to przed Modwitem :P Oraz przesłanie do Olafa, żeby przyjął koronę i tron swego ojca ;) ;) Off się skichał z nadmiaru patosu :D :D :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aerlinn 
Tavariel In'Tebri


Skąd: Kraków
Wysłany: 26-10-2010, 08:01   

Indiana napisał/a:
Off się skichał z nadmiaru patosu


Rada dla mnie i Alka - uważać z patosem, bo stracimy Offa.
_________________
2010-2012 - Aerlinn Tavariel In'Tebri, kapłanka Silvy i Herna
2013 - + Sonja córka Aliny z Sulimów, drużynniczka rodu Kietliczów Karanowiców
2014 - kadet (bardka Nawojka, + Angela Ehrenstrahl, Talsojka Arianwel'arya... i inne)
2014 Nelramar - + Tulya'Istanien z rodu Idril, Vayle'Finiel z rodu Meredith oraz khorani Akhala'beth (khorani drugiego hurdu tentara kedua)
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 11