Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Wątek 21 - Przygoda #21

Indiana - 16-01-2015, 01:16
Temat postu: Przygoda #21
Argan nie potrzebował specjalnej siły, żeby zawalić kamień. Właściwie wystarczyło, że dotknął go ręką. Na pewno pomogło też dyskretne nadepnięcie na kamień wystający przy samej ziemi z gruzowiska, jednym końcem był w powietrzu, drugim podpierał coś, więc wystarczyło delikatnie, niepostrzeżenie trącić...
Sterta zazgrzytała, chrupnęła... przez ułamek sekundy zapanowała absolutna cisza, taka, w której zmysły wyostrzają do niemal nadprzyrodzonych, a czas wydłuża się tak, że pozwala na feerię wspomnień z połowy życia, zmieszczonych w mniej niż mrugnięcie powieki.
"- Ciiii, to tylko koszmar!
- Ale... ale... widziałem mamę... była tam, w ciemności, zupełnie sama....
- Wiem, Arg, ciiiii. To sen, to tylko sen...
- Tak? To gdzie jest mama?
- Nie wiem. Ale na pewno nie jest tam sama.
- Nie...? Wiedziałem! Tam są potwory, widziałem je, widziałem! Ostrzyły na nią zęby, siedziały w tej ciemności!
- Ciiii.... Nie bój się potworów. Zabiję je wszystkie.
- Ty...?
- Tak. Patrz, teraz pójdziemy spać, ty i ja, i we śnie zobaczymy mamę, znowu. I ja, patrz, wezmę siekierę, o tą, kładę przy poduszce, widzisz? I nóż, mój, ten który mi dałeś. I zabiję te potwory. Pójdę do mamy i zabiję je.
- Serio?
- No. Też to zobaczysz, jak teraz zaśniesz. Śpimy?
- Łaaaa! Super, Ofi! I powiedz mamie... Powiedz....
- Wiem. Powiem jej. Śpij, mały....
"

Coś szarpnęło Argana za rękaw, odwrócił się więc lekko zdziwiony, by zobaczyć wykrzywioną przerażeniem twarz Eryka. Przyjaciel nie patrzył na niego, patrzył ponad niego i próbował pociągnąć go za rękę w tył.
Tak, tak, wiem, już idziemy. Obejrzał się jeszcze raz. Jasne oczy Ofelii błyszczały ciepłym światłem promieniującej ciepłem świecy.
Spadła zasłona.
Światło zgasło.
Argan mrugnął powieką.

Wiszący głaz z ogłuszającym hukiem runął w dół, podnosząc tuman pyłu i jednocześnie ciągnąc za sobą zawieszone na jego chwiejnej równowadze kilka ton luźnej ziemi i kamieni z wyrwy w stropie. Kiedy Argan zrozumiał, co się dzieje, było juz za późno, sypiąca się z góry nawałnica runęła mu na głowę, ogłuszając, łamiąc żebra i dusząc. Umysł, postawiony właśnie do stanu najwyższej gotowości, zawył w panicznym "UCIEKAJ", ale nogi nie miały już możliwości poruszenia się. W żyły uderzyła panika.

Eryk stojący tuż za przyjacielem o sekundę wcześniej zorientował się, ze właśnie spowodowali zawał i próbował odciągnąć Argana do tyłu. Ale to była właśnie jedna sekunda za późno. Widząc co się dzieje, Eryk zacisnął z całej siły obie ręce na ramieniu Argana i rzucił się w tył, ciągnąc tyle, ile tylko zdołał. W huku i pyle stracił orientację, o tym, że leży na ziemi, zorientował się dopiero po dłuższej chwili. Otworzył oczy, właściwie lekko uchylił powieki, bo skalny pył pokrywał mu całą twarz. Jedyne, co dostrzegł dookoła, to stertę gruzu. W uszach mu dźwięczało. Wciąż zaciskał w ręce ramię przyjaciela i przez sekundę poczuł zimny, obrzydliwy strach, czy aby nie jest to TYLKO ramię. Zerwał się, strząsając drobinki kamieni. Bark, uderzony czymś większym, zabolał dotkliwie, a uszkodzony wcześniej nadgarstek odmówił posłuszeństwa.
- Argan!!! - wrzasnął, ale własny krzyk dotarł do niego jak stłumiony szept. Nie zastanawiał się nad tym specjalnie, rzucił się w gruzowisko, skąd wystawała trzymana przed chwilą ręka, i w panicznym pośpiechu zaczął rozgrzebywać kamienie i ziemię. Ramię, brudno zielony materiał przeszywanicy, sznurowanie, kołnierz, szyja... Po chwili udało mu się odsłonić twarz przyjaciela, wyciągając przy okazji z jego ust błoto i ziemię. Gdzieś daleko w umyśle coś krzyczało, że przeciąża pękniętą właśnie kość, że nadgarstek, ale stłumił to, udał, że nie słyszy. Jeden za drugim odrzucał kamienie, kopiąc jak zwierzę, rozgrzebywał miękki skalny materiał.

Serce waliło jak oszalałe, wszystkie słowa, obrazy, skojarzenia, które ubierały to odczucie w konkretniejszą formę umysły skrupulatnie odsuwał, a one wracały.
Przygnieciony. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę oddychać, mam zatkanie ziemią usta. Nie mogę się ruszyć. Pod ziemią. Pod kamieniami. Ziemia. Grób. Kurhan. Pogrzebany. POGRZEBANY ŻYWCEM.....
Zmysły szalały, adrenalina niemal rozwalała żyły. Nie istniał ból przygniecionych kończyn i żeber, istniał tylko paniczny, śliski strach. I ciemność.
Nawet jak otworzyć oczy.... Biały, półprzejrzysty kształt kolanami przycisnął mu żebra, długie, falowane złociste sploty musnęły po twarzy, na gardle zacisnęły się ręce....
Nie...!!!!!!
Z ciemności wyłonił się najpierw błysk. Światło rozpędziło ten koszmar jak gwałtowne, krótkie cięcie miecza. Jak nadzieja.
Potwornie długie sekundy spędzone na traceniu sił na szamotaninę, plucie ziemią, gwałtowne łapanie powietrza, roztrącanie kamieni. Dopiero po dłuższej chwili przekaz z włókien nerwowych dotarł tam, gdzie miał dotrzeć.
Wrzask Argana niemal zatrząsł kazamatą.
Podążając za wzrokiem i gestami Eryk zlokalizował źródło i przyczynę wrzasku. Lewa noga tarczownika przygnieciona była sporej wielkości ciosanym piaskowcem.

Strandbrand - 16-01-2015, 01:43

No i cały genialny plan właśnie legł pod gruzowiskiem.
-Jasna cholera! Argan! Psiamać.
Z każdym słowem z jego ust wydostawał się też obłok pyłu. Czuł potworny ból w nadgarstku, w miejscu gdzie ten chędożony elf postanowił nim rzucić o podłogę. Ale to się nie liczyło. Spoglądał na swojego ledwo odkopanego przyjaciela... i na to gdzie znajdowała się jego lewa noga. Nie myślał w tej chwili. Ktoś kto by go zobaczył pewnie by stwierdził że zdziczał. Rozczochrana, poraniona twarz, obłęd na twarzy, cały pokryty pyłem. Zgarnął kolejną porcję gruzu tak by przekopać się do piaskowca zgniatającego nogę jego przyjaciela. Zahaczając paznokciami o krawędzie kamieni rozdarł je sobie do krwi, więc wszędzie na odłamkach skalnych zostawały czerwone ślady jego rąk. Widział krawędź piaskowca...
Podpełzł do ciosanego bloku i spróbował go podnieść. Czuł jak z jego dłoni skapują na podłogę krople krwi... wytężał swoje mięśnie by cokolwiek zrobić. Zarazem starał się mówić przez zaciśnięte w skupieniu zęby:
-Argan zaprzyj się i wyciągaj swoją nogę. Zaraz podniosę ten blok na tyle byś mógł ją wyciągnąć. Jeszcze chwilę i się stąd wyniesiemy, mówię ci.
Próbował raz za razem... jednak w końcu przesadził z wysiłkiem. W jego nadgarstku chrupnęła kość i poczuł jakby połączenie między kośćmi dłoni a przedramienia zniknęło. Lewa dłoń zaczęła zwisać bezwładnie. Gdy to się stało puścił krawędź piaskowca i upadł do tyłu, przyciągając bolącą kończynę do ciała.
Jednak po chwili się zerwał. Bolało jak diabli, ale zaczął szarpać kamień tylko prawą ręką... z wiadomym skutkiem. Krzyki i jęki bólu Argana wypełniały otoczenie... zaraz przyjdą tu ludzie z kohorty, musiał go jak najszybciej...
Nie. Nie musiał.
Dostrzegał wyjście z sytuacji. Było to najbardziej ryzykowne i pokręcone wyjście jakie widział. Niestety było też jedynym które nie zakładało zostawienia przyjaciela.
Zostawił piaskowiec. Wyprostował się i przycisnął lewą dłoń do ciała. Czuł jak obydwie kończyny stają się chłodniejsze w miarę upływu z nich krwi. Zebrał pozostałe powietrze po kopaniu powietrze do płuc.
Raz już dzisiaj nie wyszło. Ale nie widzę innej opcji.
Z jednej strony dobiegały go stłumione rozkazy. W tamtą stronę się obrócił:
-Halo, pomocy! Tutaj jest przywalony człowiek! Potrzebuję pomocy, zawalił się tunel! Czy jest tam ktokolwiek?!
Błagam by żaden nie strzelił z czegoś do mnie, błagam by żaden nie miał kuszy albo łuku. Pośpieszcie się do jasnej cholery!

Owizor - 16-01-2015, 02:22

Ból w nodze... i w zasadzie we wszystkich innych częściach ciała również, skutecznie uniemożliwiał mu jakiekolwiek racjonalne działanie. Ale być może bardziej paraliżowały go jego własne myśli?
Ten ostatni błysk... To wspomnienie Ofelii...
Tak, to był równie dobry powód do wrzasku, co przywalona noga.
Był wściekły na wszystko dookoła. Nie tylko na sytuację w jaką się wpakował, ale również na fakt, iż wciąż sam nie wiedział czego chciał. Podczas gdy Eryk przyskoczył do głazu naszła go myśl, iż być może lepiej dla niego byłoby pozostać pod tym gruzem...? Podążyć za Angelą i przestać myśleć uporczywie o Ofelii...?
Instynkt przetrwania pozostawał jednak silniejszy. Postarał się ze wszystkich sił pomóc Erykowi w próbie wyciągnięcia nogi. Jęknął głośno, powoli odzyskując świadomość nad swoimi czynami.
Zaklął pospieszną wiązanką gdy zobaczył desperację Eryka.
Wkopali się. I to bardzo. To nie ulegało wątpliwości.
Spojrzał za siebie, na wylot studzienki. Kohorta Vekowarska niechybnie nadciągała.
- Prawy bok - warknął przez wywołane bólem łzy do Eryka - Dokument w czerwonej wstążce.
Modlił się w duchu, by glejt od Kaldela Strandbranda nadal był czytelny. Jego treść mogłaby nie tylko udobruchać Wergundów, ale wręcz zapewnić ich wparcie...

Indiana - 16-01-2015, 02:37

- Szybciej! Ruszcie się! Uważać, nie ruszać zawaliska! Zabezpieczyć teren! - zdecydowany, dźwięczący echem po sklepieniach głos zwiastował dowódcę zdecydowanego, pewnego siebie i raczej nieskorego do ulegania manipulacjom.
- Dekurionie, po prawej! - dobiegło was spoza zasłony pyłu. Usłyszeliście zgrzytanie butów, szczęknięcia metalowych przedmiotów na kamieniach.
Eryk,
-Halo, pomocy! Tutaj jest przywalony człowiek! Potrzebuję pomocy, zawalił się tunel! Czy jest tam ktokolwiek?!
- Tutaj! - spomiędzy kolumn, z zapylonego półmroku przed twoimi oczami ukazały się postaci, usłyszałeś charakterystyczne chrzęszczenie kolczug, dostrzegłeś błyski na ostrzach - Stój! Rzuć broń!
Nie miałeś broni w ręce, jednak zanim zdążyłeś zareagować, poczułeś potężny kopniak pod kolano, nogi ci się ugięły, ktoś zdzielił cię kolanem w bok głowy, ostrze przyciśnięte do gardła szczypnęło w skórę.
- Ręce tak, żebym je widział
! - warknął żołnierz w zielonym cotte narzuconym na kolczugę, który z nagła wyłonił się po twojej lewej - Tu jest jeden, ma broń!

Owizor - 16-01-2015, 03:21

- Na razie pomóżcie mnie wyciągnąć - muknął Argan, starając się nie ruszać i zachować kamienny wyraz twarzy. Nawet nie sprawiało mu to wielkich trudności. Natłok przeciwności i ból wywołały u niego narastającą apatię.
- Zaraz dokładnie opowiem co tu zaszło, tylko uwolnijcie moją nogę i najlepiej zaprowadźcie do Joachima dar Nithela - miał nadzieję, że nie przekręcił nazwiska lokalnego szefa jednostki wywiadu. Nazwisko to słyszał jedynie dwa razy w życiu, od Toruviel i Szrapnela, gdy przebywał jeszcze w forcie XIV.
Leżał bez ruchu, pozwalając robić Wergundom co zechcą. Wiedział dobrze, że za dużo gadania lub za dużo ruchów jedynie ich sprowokuje.

Strandbrand - 16-01-2015, 20:18

Nie opierał się. W końcu sam ich zawołał. Swoje ręce wyciągnął do przodu i położył na gruzie. Lewa dłoń dała o sobie nieprzyjemnie znać. Znowu ktoś przykładał mu nóż do gardła...
Czy naprawdę jestem tak nieogolony?
Usłyszał jak Argan mówił coś o niejakim Joachimie dar Nithelanie... nie znał człowieka, lecz miał nadzieję że jego towarzysz dobrze nakieruje rozmową. Zanim zdążył chwycić dokument o którym mu powiedział, zjawili się jego rodacy. Teraz już ten dokument jest do wykorzystania tylko przez Argana.
-Z którego tymenu jesteście panowie? Kto jest waszym dowódcą?
Bardzo go ciekawiło z kim miał do czynienia. Gdyby tak napotkał na kogoś z czerwonego, może nawet na starego przyjaciela... mało realne ale być może...

Indiana - 17-01-2015, 06:22

Eryk,
- Zamknij mordę - warknął żołnierz, stojący najbliżej ciebie. Zamachnął się nogą, ale nie kopnał cię, choć byłes pewien że to zrobi - Nie ty tu zadajesz pytania, gnojku.
Z głębi kazamaty dobiegały was odgłosy rozmów i rozkazy.
- Mamy wszystkie pięć ciał naszych, dekurionie. Pod gruzem tutaj jest jeszcze styryjski gwardzista.
- Tak, pamiętam. Za chwilę będą tu pozostali, odgruzuje się to, i tak zresztą trzeba to odgruzować. Ten tunel też, kanały muszą byc drożne.
Dekurion, sądząc po głosie, zbliżał się w waszym kierunku.
- No dobrze, co z tymi dwoma? Psiarew, ten jest przyciśnięty. Dern, weźcie ze trzech, zdejmijcie to z niego, bo mi tu wykituje, a ja ich chcę przesłuchać!
- Taaa jest!
- Wstawaj!
- ostatnie słowo skierowane było w twoim kierunku, posłusznie więc pozbierałeś się z ziemi, pilnując, żeby żaden z twoich ruchów nie skojarzył się żołnierzom z próbą ataku czy w ogóle z czymkolwiek agresywnym. Wiedziałeś, jak szybkie bywają ręce na mieczu w bardzo nerwowych sytuacjach. To była bardzo nerwowa sytuacja....

Argan,
trzech Wergundów doskoczyło do ciebie, po jakiejś chwili podszedł jeszcze jeden, ewidentnie sanitariusz. Przez chwilę odgarniali drobny gruz i ziemię, po czym zabrali się do głazu, przyciskającego ci kość udową.
- Dobra, raz... dwa... trzy! - żołnierze zaparli się na mocnej belce, którą podłożyli jak dźwignię pod głaz. Dwóch ciągnęło w dół jej drugi koniec, jeden odpychał w bok unoszący się głaz.
W pierwszej sekundzie, gdy go podnieśli, poczułeś ... no własnie nic nie poczułeś. Żadnej różnicy. Trochę cię to zdziwiło, ale już po chwili pożałowałeś, że tak jednak nie zostało. Zgniecione potężnym ciężarem naczynia krwionośne właśnie zaczynały przepuszczać tamowaną dotychczas krew w gwałtowny sposób, a nerwy, do których przez dłuższą chwilę nie docierały impulsy, właśnie dostały ich skumulowaną dawkę. Znałeś to uczucie, pojawiało się, kiedy zdrętwiała bądź zmarznięta kończyna nagle dostawała z powrotem zasilanie. Ale teraz było ono zwielokrotnione do obłędnych rozmiarów.
Nie pamiętałeś własnego krzyku, o tym, że zemdlałeś, zorientowałeś się dopiero po nagłej zmianie położenia stojących wokół osób. Na twojej nodze w międzyczasie znalazł się opatrunek i łupki, więc musiałeś odlecieć na dłuższą chwilę.
- Hej...? Słyszysz mnie? - zobaczyłeś nad sobą twarz człowieka w zielonym mundurze, na naramiennikach nosił dystynkcje dekuriona. Z trudem skupiłeś na nim wzrok, a gdy próbowałeś się odezwać, poczułeś dojmujący ból gardła. Skinąłeś na znak, że jesteś przytomny i go słyszysz - No, wszystko będzie dobrze - powiedział oficer. W ręku trzymał wyciągnięty z twojej <sakwy?> glejt, najwyraźniej Eryk musiał wskazać, gdzie szukać papieru <treść?> - Nie odpływaj już, kawalerze, zostań przytomny. Wolałbym nie musieć tłumaczyć się nikomu z Ligi z twojej śmierci, ale będziesz musiał mi sporo wyjaśnić, ty i twój towarzysz - wskazał gestem na Eryka - Plączecie się po tunelach, którymi uciekła grupka dywersantów z Imperium, najprawdopodobniej współdziałająca z tubylcami. Zginęło pięciu naszych ludzi z oddziału, który za nimi posłałem, i nagle znajduję tu was, przypadkowo przyciśniętych w zawalonym za nimi tunelu....
- Dekurionie!
- oficer podniósł się, z trudem obróciłeś głowę za nim, dostrzegłeś w blasku pochodni kilku żołnierzy, wyciągających spod gruzu ludzki kształt, zawinięty w czarny płaszcz - Znaleźliśmy go!
- Dobrze... Będzie miał pochówek razem z naszymi chłopcami. Ech, dziwnie się układa... No dobrze, przenieście tego tutaj do drabiny!


Eryk,
rzuciłeś się pomóc. Co prawda chwilę wcześniej żołnierze odebrali ci broń (tę na widoku), ale nie związali ani nic z tych rzeczy. Oficer, dekurion Brendan dar Khaven, jak się przedstawił dowodzący kohorty vekowarskiej, przyjął wyjaśnienia, przejrzał glejt. Być może spektakularny wrzask Argana, poparty równie spektakularnym omdleniem oraz widokiem otwartego złamania kości udowej mógł mieć tu pewne znaczenie, być może dekurion miał coś jakby pozostałości serca i kierował się jakimś tam współczuciem. A być może decydująca była treść glejtu i pieczęć pod nim.
W każdym razie pozwolono ci zająć się przyjacielem, pilnowałeś tego, żeby medyk zdezynfekował i oczyścił ranę, złożył kość, korzystając z omdlenia, usztywnił, opatrzył. Teraz na prowizorycznych noszach nieśliście go w kierunku rezerwuaru wody na środku kazamaty. Przy zawalisku tymczasem uwijała się sprowadzona w międzyczasie ekipa robotników, odgarniali gruz i przebijali się w kierunku tunelu, w którym zniknęli wasi byli towarzysze.
Usłyszałeś za sobą głos medyka:
- Brendan! - ten najwyraźniej był z dekurionem po imieniu - Jak chcesz go żywego, musi się zaraz znaleźć w cytadeli, tu nie opatrzę tego jak trzeba. I... wiesz, że będzie konieczna operacja. Z tej nogi nie będzie miał już pożytku, jedyne co będzie z tych zgniecionych mięśni, to gangrena, to trzeba amputować.
Co więcej, byłeś pewien, że Argan też to usłyszał.

Owizor - 18-01-2015, 04:14

I tak będziecie się musieli tłumaczyć Lidze - przemknęło mu przez myśl po usłyszeniu słów dekuriona.
Wziął kilka głębokich wdechów by uspokoić się i pogrupować myśli. Wszystko działo się tak szybko... Zawalenie tunelu było impulsem, na który złożyła się narastająca niechęć do towarzystwa Ofelii i potrzeba wyciągnięcia Angeli. Iskrą zapalną było skinięcie głową Eryka w stronę kamienia z pytającym spojrzeniem.
Na myślenie nie było wiele czasu, działał odruchami. Dopiero teraz miał chwilkę na głębsze przemyślenie kolejnych ruchów.
- Przygotujcie jeszcze jedne nosze - rozejrzał się po pomieszczeniu, próbując zorientować się w tunelach. Miał nadzieję, że dobrze policzył ich wyloty - W tamtym tunelu, dość niedaleko, znajduje się ciało młodej dziewczyny - wskazał ruchem głowy tunel w którym znajdowało się ciało Angeli.
Opuścił głowę na chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć w pierwszej kolejności. Kręciło mu się w głowie przez co obawiał się, że może w każdej chwili znów stracić przytomność.
- Tunel na nas zwaliła grupka ściganych przez nas styryjskich szpiegów. Jeśli miłe wam życie waszych własnych agentów, musicie znaleźć jakieś obejście i ich dogonić! Mają elfich zakł...
W tym momencie usłyszał słowa medyka.
Poczuł, że serce staje mu w miejscu.
Co jeszcze mi dzisiejszy dzień odbierze!?
- A magia...? - wyjęczał cicho - Macie tam na górze jakichś kapłanów albo uzdrowicieli, prawda?
Nie! To nie mogło się tak skończyć! Wizja utraty nogi była dla niego czymś absolutnie abstrakcyjnym! Całe swoje życie polegał na sprawności fizycznej!
Leżał i patrzył na medyka z błagalnym spojrzeniem. Musieli być jacyś magowie i kapłani! Choćby i byli płatni, był gotów zapłacić fortunę by ich ściągnąć! Musiał zachować sprawność!

Strandbrand - 18-01-2015, 20:04

Gdy dekurion postanowił obejrzeć dokument należący do przygniecionego przyjaciela, Eryk poczuł że jest nadzieja. Dzięki temu chwilę potem wypuszczono go jedynie odbierając broń z wiadomych powodów i pozwolono zająć się Arganem, którego noga została uwolniona - wraz z wielkim bólem i omdleniem.
Jednak nie mogło być tak pięknie. Zrozumiałym było iż zostaną przesłuchani, to oczywiste. Zanim zdążył poprosić ludzi dekuriona o zajęcie się ciałem Angeli odezwał się Argan, który to zaczął wyjaśniać całą sytuację dekurionowi. Jednak w tym momencie odezwał się medyk.
-Nie możecie mu tego zrobić. Zanieście go na górę, zajmijcie się nogą - ale musimy znaleźć kogoś kto mu ją odratuje!
Cała ta noc... a może to był już dzień? W każdym razie odkąd wszedł do tych przeklętych kanałów nic się nie udawało. Spojrzał w kierunku zawalonego tunelu. Następnie na tunel w którym leżała Angela. Obejrzał się na przerażonego wizją utraty nogi Argana. Wreszcie zniżył głowę patrząc na swoją rękę, u której dłoń wciąż luźno zwisała i pulsowała bólem... Nie śmiał jednak zwrócić się do medyka, na razie najważniejsza była noga jego przyjaciela.
-W Vekowarze na pewno jest ktoś kto dysponuje wystarczającą mocą by mu pomóc. Kapłan, mag życia, uzdrowiciel - ktokolwiek! Dekurionie, musi być ktoś taki!

Indiana - 19-01-2015, 03:38

- Panie kawalerze - odezwał się medyk głosem z lekka zahaczającym o tony wyższości, ale tylko z lekka - Rzecz ma się tak, przyjaciel pana ma zgruchotaną kość. Piszczelową, rozumiesz pan. Celowo nie użyłem słowa "złamana". Drobinki tej kości, panie kawalerze, są, że tak sobie pozwolę na przenośnię, rozdupcone jak gówno po polu po wybuchu alchemicznego granatu - medyk dał dowód swojej wojskowej specjalizacji - I powbijały się one w mięsień, rozumiesz pan, mięsień brzuchaty łydki i piszczelowy przedni. A wiesz pan, co to znaczy? Że z wewnątrz kości w te pocięte mięśnie dostał się szpik. A wiesz pan, co to szpik? To tłuszcz jest, w dużej mierze. I z tego mięśnia drobinki tego tłuszczu we krwi wędrują teraz do reszty organizmu pana kawalerowego przyjaciela, wędrują i wędrują, z każdym jego uderzeniem serca. A wiesz pan, co się stanie, jak dowędrują do mózgu?... To pan pochowasz swojego przyjaciela.
- Dobra, Krein, dajże spokój człowiekowi - mruknął dekurion - Dajcie no tam linę z góry! - krzyknął w kierunku wylotu szybu, w którym znikała drabina - I szykujcie tam nosze! Ciało dziewczyny? - nawiązał do tego, co chwilę wcześniej powiedział Argan - Tam zdaje się, zgodnie z relacją mojego człowieka, umknął ten stwór, który pozabijał mi żołnierzy. Ta dziewczyna to też jego sprawka? Teraz dziewczyny wybierają się na spacery po kanałach...?

- Dekurionie! - z głębi kazamaty ktoś zawołał donośnie - Odgruzowanie tunelu potrwa minimum kilka godzin. Potrzebne są stemple i wsporniki!
- Jasne - westchną dar Khaven - Potrwa, ile potrwa, byle nie trzeba było żadnych więcej ciał wyciągać!
Odruchowo spojrzał w kierunku sześciu podłużnych kształtów. Jeden wyróżniał się czarnym kolorem płaszcza, w który był zawinięty.
Trwało to dłuższą chwilę, jakieś kilka minut, zanim z góry nie opuszczono lin. Wergundowie wprawnie przewiązali Argana pod ramionami i podsadzili, pomagając wydostać się na powierzchnię. Eryk wydostał się o własnych siłach, chociaż stan nadgarstka zaczynał wskazywać na coś znacznie poważniejszego niż skręcenie i dawał o sobie znać na kazdym stopniu drabiny.
Na powierzchni było tuż przed świtem. Owiało was chłodne, świeże powietrze. Znajdowaliście się wewnątrz wielkiej wartowni na Wschodniej Bramie, w której podziemiach najwyraźniej zlokalizowano wejście do rezerwuaru. Żołnierze kohorty wyprowadzili was na zewnątrz (Argana na noszach), na pełen ludzi plac. Pomimo wczesnej pory koczujący na ulicach uchodźcy w większości czuwali przy prowizorycznych ogniskach i koksownikach, gniewne nastroje dawały się natychmiast wyczuć.
- Do cytadeli z nimi. Dopilnuję tu zabezpieczenia terenu i będę najdalej za godzinę - powiedział dekurion tonem rozkazu, wydając ludziom kolejne dyspozycje - Pochówek naszych to jedno, ale po kanałach grasuje mi jakieś jadowite ścierwo i zanim jego łeb nie zawiśnie mi nad bramą, raczej sobie nie odpoczniemy. Póki co, doprowadźcie ich do cytadeli, a Krein niech sprawi, żeby ten tutaj ulubieniec Ligi nie umarł mi przypadkiem. W każdym razie nie zanim przyjdę...
- Taaajest - odpowiedział tonem słuzbisty żołnierz w stopniu dziesiętnika - Przejście! - wrzasnął w kierunku tłumu, torując wam drogę wśród ludzi. Ruszyliście kolumną w kierunku centrum.

Strandbrand - 19-01-2015, 10:10

Opis medyka zdecydowanie nie poprawił nastroju... Słuchając bardzo szczegółowych słów wergunda zaczął mimowolnie rozważać operację pozbycia się kończyny. Wiedział że to dosłownie koniec życia dla każdego wojownika i dla większości ludzi. Brak możliwości poruszania się o własnych siłach. Wiecznie zdanie się na innych.
Wydostali się na zewnątrz. Gdy wdrapał się na sam szczyt drabiny i stanął na świeżym powietrzu odetchnął z ulgą. Kluczenie w klaustrofobicznych kanałach zdecydowanie nie należało do jego ulubionych zajęć. Dekurion Brendan wspomniał o stworze którego spotkali wcześniej. Gdy o tym usłyszał postanowił wtrącić swoje doświadczenie w walce z poczwarą:
-Dekurionie, uważajcie z ogniem przy tym czymś. Jego jad jest bardzo... wybuchowy.
Miał nadzieję że to w jakimś stopniu pomoże członkom kohorty Vekowarskiej w walce z wijem.
Wysłano ich do cytadeli, gdzie medyk miał zająć się ich ranami i mieli czekać na przesłuchanie. Idąc obok niesionego na noszach Argana starał się nie patrzeć na jego nogę.
-A... Octavio. Słyszałeś wszystko co mówił medyk. I nikt w tej sytuacji nie może za ciebie podjąć decyzji.
Bolało go to co mówił. Ale gdy do wyboru miałeś śmierć lub kalectwo... nie było dobrego wyboru. Szczerze mówiąc nie wiedział jaką on sam decyzję by podjął w takiej sytuacji.
-Cokolwiek postanowisz to ci pomogę.
Teraz zaczął poważnie zastanawiać się nad jakimś rozwiązaniem. Nie znał się na medycynie i tym o czym mówił wergundzki lekarz, więc mógł zadać jakieś laickie pytanie. Ale wolał zadawać takie pytania niż nic nie robić. Zwrócił się do medyka:
-Czy mag wody nie mógłby czegoś poradzić na wędrujący szpik? Albo mag życia? Nie jestem pewien jakie są ich możliwości w takich przypadkach...

Owizor - 19-01-2015, 14:52

Słowa medyka podziałały na niego jak uderzenie młotem. Wielkim, ciężkim, gruchoczącym kości młotem.
Miał wrażenie, że po usłyszeniu owej wieści na moment odpłynął. Dopiero słowa dekuriona jakby go "obudziły".
- Nie - spojrzał na Brendana - To jest... To jest moja narzeczona... - jak pusto teraz brzmiały te słowa! miał wrażenie że wypowiada je ktoś inny - Próbowałem ją uratować...
Nie był pewien, czy dekurion usłyszał ostatnie słowa, jako ze zwrócił się do żołnierza przy gruzowisku. Musiał poczekać, aż znajdą się na powierzchni.
Widok nieba i uczucie świeżego powietrza podziałały nań krzepiąco. Miał wrażenie, jakby wyszedł z objęć jakiegoś dusznego i ciemnego koszmaru. Tyle że to co tam się wydarzyło, wcale nie było snem...
Poczekał aż dekurion również znajdzie się na powierzchni.
- Tamta dziewczyna zginęła zamordowana w wyniku intrygi styryjskiego wywiadu... - powiedział szybko, gdy tylko Brendan dar Khaven znalazł się na tyle blisko, by móc go usłyszeć - Osoby za to odpowiedzialne są po drugiej stronie gruzu... musicie je dorwać!!! Znaleźć okrężną drogę lub odgruzować choćby wąskie przejście... Musicie! - zrobił krótką pauzę - A ja muszę jak najszybciej pogadać z dar Nithelem... czy jak tam zwie się szef tutejszego wywiadu...
I znów nie był pewien, czy dekurion przyjął jego słowa, znów zająwszy się wydawaniem rozkazów.
Nie miał już sił na dalsze tłumaczenie opuścił głowę na nosze, rozmyślając nad sytuacją w której się znalazł.
Osoby stojące nad nim zaczęły mówić o jego nodze. Starał się odganiać od siebie myśli o jej stanie, ale teraz już nie miał wyboru, musiał skonfrontować się z rzeczywistością.
Poczuł, jak wnętrzności podchodzą mu do gardła w odruchu paniki i bezsilności. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny.
Pamiętał dobrze obrazy z frontu, dziesiątki żołnierzy którzy potracili kończyny, którzy już do końca życia mieli żyć na czyjejś łasce. Wielu z nich mając do wyboru amputację lub śmierć, wybierało przyjęcie śmiertelnej dawki środków znieczulających.
Ta wizja wcale nie wydała mu się głupia. Gdyby tak to wszystko skończyć...? Nie był w stanie funkcjonować z jedną nogą, był przecież wojownikiem! A po drugiej stronie czekała na niego Angela...
Ale tu, na ziemi, wciąż jeszcze miał wiele niedokończonych spraw. Nie mógł zostawić Eryka samego! Ani tym bardziej zupełnie zagubionej w świecie Petry! Czuł się za te dwie osoby w pewnym sensie odpowiedzialny.
- Róbcie co możecie... I róbcie co trzeba, jeśli już nie będzie ratunku - jęknął przez zęby, słysząc deklarację Eryka - Stać mnie na wszystko co wymyślicie.
Zamyślił się na chwilę, oswajając się ze swoim położeniem.
- W Birce na pewno będzie się dało znaleźć warsztat runiczny... Nie wiem ile setek senatusów będzie to kosztować, ale krasnoludy z pewnością potrafią stworzyć dobrą protezę... - wymruczał, mówiąc w zasadzie jedynie do siebie - Musimy jak najszybciej znaleźć statek do Birki... A wcześniej załatwić kilka ostatnich spraw tutaj - zacisnął wargi w ponurym zamyśleniu.
- Eryk - dał znak przyjacielowi, by się nachylił - W bucie lewej nogi znajduje się pierścień - wyszeptał do niego tak cicho, jak tylko potrafił - Skoro ta noga ma być amputowana, zadbaj o to, by ów but nie znalazł się w niepowołanych rękach...

Indiana - 20-01-2015, 03:04

Korekta do rozmów:

Dekurion z wielką uwagą słuchał wszystkiego, co mówicie, dzieląc ją jednak między was, a swoich ludzi. Gdy wasza rozmowa zeszła na temat ciała dziewczyny, dekurion spojrzał na Argana poważnym wzrokiem, w którym było coś ze współczucia i zrozumienia.
- Intryga wywiadu... - mruknął - Cholera jasna, całą noc dzieją się rzeczy, przez które mam wrażenie, że budowaliśmy te mury niepotrzebnie, bo każdy tu włazi jak chce... Dziewczynę wydobędziemy. Na pościg, jak słyszałeś, trzeba będzie zaczekać, aż odgruzują ten zawał. Ale będziesz musiał w takim razie porozmawiać z dar Hovder'em, będzie chciał wiedzieć wszystko o tym, co kombinują Styryjczycy.
- Jak to, jad wybuchowy...?-
zagadnął jeden z żołnierzy, słysząc to, co powiedział Eryk - Lored mówił, że jest żrący, niektórzy już rzucali pomysły, żeby go podpalić.
Po waszym krótkim wyjaśnieniu dar Khaven warknął z irytacją do żołnierza:
- Psiakrew. Zasuwaj do dziesiętnika, możliwe, że poszli juz śladem, przekaż mu, żeby się z daleka z ogniem trzymać od tego jadu. I zlokalizujcie tę zabitą, niech ją wyciągnął, ale po cichu. Lored poszedł zdaje się z nimi. Goniec! - na jego wezwanie pojawił się chłopaczek w narzutce z oznaczeniami tymenu, ale uzbrojony tylko w długi sztylet - Młody, lecisz z rozkazem do cytadeli, ale w podskokach. Wziąć od Verhaverena mapy, obstawić wszystkie wejścia w kanały. Niech dowodzi dar Potte, dobrze mu idzie, i niech weźmie magów od kapitana. To ma być regularna obława, parszywca trzeba zagonić gdzieś i wykończyć.

- Ech, panie kawalerze
- westchnął medyk, odpowiadając na pytanie Eryka - Gdyby to było takie proste, jak sądzisz. Walisz zaklęcie, woda jest, to zadziała... To niestety tak się nie da. Być może dałoby się, gdybyś całą krew z człowieka odpompował, oddzielić zaklęciem z niej te wędrujące drobinki. Ale ona krąży cały czas, w każdej sekundzie przemieszcza się między milionami cieniutkich żyłek, mięśni, tkanek... a w nich wszystkich też jest woda i tłuszcz. Nie możesz magią wskazać "tę cząstkę", o ile nie możesz jej nazwać lub dotknąć. Zrobię co mogę, masz moje słowo. Ale więcej... więcej się, panie kawalerze, nie da.

Dotarliście do cytadeli.
Potężna, czworoboczna budowla przywodziła na myśl zamki starego typu, budowane na równinie bez oparcia w natualnym terenie, możliwe do obrony ze wszystkich stron. Mury, grube na kilka metrów, miały wyłącznie wąziutkie otwory do prowadzenia ostrzału z kusz i łuków, do wewnątrz prowadziła tylko jedna brama, a po wejściu przez nią zobaczyliście, że środek budowli krył jeszcze wewnętrzny donjon, także na planie kwadratu, ale ustawiony pod kątem do obwodu murów, tak, że jego "szczyty" przypadały na środek boku muru, dzięki temu powstawały przygotowane w razie czego do zablokowania odcinki, z których każdy mógł się samodzielnie bronić.

W bramie powitał was oddział wartowniczy, naprędce meldując o zamieszkach na placu przed cytadelą. Rzeczywiście, eskorta musiała użyć płazów broni, by zapewnić przejście przez tłum uchodźców, koczujących na Placu Wschodnim. Za sobą słyszeliście szum głosów, jak odgłos dalekiej pasieki.
Przekroczenie murów cytadeli nieco was odcięło od tego dźwięku, jednak panujący wewnątrz twierdzy alarmowy chaos nie pozwalał czuć się spokojnie i bezpiecznie.
Na rozkaz dekuriona natychmiast rozbiegli się posłańcy.
Okazało się, że rozkazy już dotarły, oddziały do wylotów kanałów wymaszerowały praktycznie natychmiast. Dotarły także informacje, że potrzebujecie natychmiast lazaretu i zaraz w bramie przybiegło do was dwóch sanitariuszy.
- Wszystko gotowe - sapnął jeden - Można go brać do sali.
- Dzięki, panowie!
- odpowiedział medyk, krytycznie patrząc na mokry i śliski od krwi opatrunek na lewej nodze Argana - Bierzcie go, potrzebuję znieczuleń, najlepiej zaklęć, więc niech mi się tam melduje zaraz Tyvren! Przygotować do operacji, ranę przemyć, wyczyścić, przygotować preparaty i narzędzia... Aldea jest wolna, nie? Wołać ją, mag życia się przyda. Uff... a ty, panie kawalerze... módl się, bo nic innego ci nie zostało - mruknął do Eryka.
Tymczasem już z placu dobiegł was głos oficera:
- Dar Khaven! - niemłody już żołnierz o szczupłej, żylastej posturze i pociętej bliznami twarzy podszedł do was energicznym krokiem - Wysłałeś ludzi w miasto, a wszędzie w powietrzu wiszą zamieszki. Zamierzam raczej szykować się do obrony...
- Kapitan Verhaveren
- zasalutował dekurion z szacunkiem, choć tamten był młodszy stopniem - Z premedytacją. Właśnie teraz oddziały powinny być widoczne na ulicach, ludzie muszą wiedzieć, że jesteśmy w pogotowiu. No i to coś, co wykrył oddział Loreda, trzeba usunąć, zanim narobi nam szkód. Są rozkazy od magnifera?
- Nie ma. Dwie kohorty są ustawione przy Pałacu Namiestnikowskim, podpisują w tej chwili układ przymierza, właśnie trąbili przed chwilą, z godzinę czasu i heroldowie będą ogłaszać... Więc mamy sojusz ze Styrią... - mruknął . Dekurion uśmiechnął się z przekąsem:
- To chyba już jakiś czas, nie? Nie dalej jak parę godzin temu odprawiliśmy naszych ludzi w towarzystwie styryjskiej oficer i jej ludzi. Nieźle idzie, z tych wysłanych już pięciu nie żyje.
Pomilczeli przez chwilę, wzdychając.
- Po cholerę kazałeś wezwać dar Hovdera? Nie mam ochoty tu oglądać szpiega, nawet szefa szpiegów, nawet szefa naszych szpiegów...
Dar Khaven uniósł brwi.
- Wierz mi, że ja też nie. Ale tych dwóch dżentelmentów ma mu sporo do opowiedzenia.

Owizor - 20-01-2015, 14:26

Dziesiątki nazwisk przelatywały przez niego potokiem. Nawet nie próbował ich spamiętać, zbyt osłabiony upływem krwi. Jedynie nazwisko dar Hovdera zarejestrował w głowie.
- Eryk - wyszeptał, podczas gdy medyk wydawał polecenia - Jeśli Ofelia mówiła prawdę... W razie gdyby zrobiło się gorąco... Zmywaj się stąd. Weź mojego buta i uciekaj. Leć do Petry i przygotujcie statek. Gdybym do południa nie dał znaku życia, wypływajcie beze mnie.
Westchnął ciężko, świadomy że być może wlazł wraz z przyjacielem w paszczę lwa. Obawiał się spotkania z szefem wywiadu. Ale w tej chwili nie miał wyboru, musiał tutaj przejść operację. A w rozmowie z dar Hovderem liczył, że pozna parę odpowiedzi na dręczące go pytania.
- Róbcie co konieczne, chcę to mieć już za sobą - stwierdził głośno - Tylko jedna prośba: niech znieczulenie będzie magiczne. Mleko makowe za bardzo otępia.
Zerknął na Eryka.
- I niech ktoś mu obejrzy nadgarstek, bo chyba też z nim coś jest - dorzucił.

Strandbrand - 20-01-2015, 19:48

Popatrzył na Argana i tylko się uśmiechnął.
-Chyba oszalałeś. Nie ruszam się stąd póki tu utknąłeś. Kiepski ze mnie ochroniarz jak pokazuje doświadczenie ale lepszy marny niż żaden.
Zastanowił się nad obecną sytuacją... Mimo tego że nie chciał zostawić go tutaj samego musiał jakoś skontaktować się z Petrą. No i wciąż pozostawała sprawa tego pierścienia. Podejrzewał że w celu dokonania operacji medycy będą chcieli zdjąć ten but i pewnie odciąć lewą nogawkę spodni lub zupełnie je zdjąć. W takim razie sprawa jest prosta. Będzie czekał dopóki nie zdejmą tego buta. Nikt chyba nie będzie miał nic przeciwko że bo potrzyma gdy już zdejmą.
A potem... potem gdy operacja się odbędzie faktycznie będą musieli mu coś zrobić z tą ręką. I będzie musiał napisać liścik do Petry i jakoś go jej dostarczyć... albo nie, to zbyt ryzykowne. Poczeka do końca operacji i sam się wybierze do siedziby Ligii... nie, to też nie... może ktoś mógłby dla niego podskoczyć i przyprowadzić Petrę tutaj?
Zwrócił się do medyka.
-Jeśli można to chcę pomóc jak tylko mogę w operacji. To moja wina że go to spotkało i chociaż tyle chcę dla niego zrobić.

Indiana - 21-01-2015, 17:23

Sanitariusze przejęli nosze od zołnierzy i weszliście do środka zwartej budowli donjona. Lazaret znajdował się na poziomie placu, co było wygodne przy konieczności noszenia nieprzytomnych kolegów. Była to obszerna sala z dość wysokim sklepieniem, część łóżek stała szeregami pod ścianą, część była oddzielona od innych powieszonymi na pałąkach prześcieradłami.
Sanitariusze wnieśli nosze do niewielkiej sali, jednej z wielu, które przylegały do głównego pomieszczenia szpitalnego.
Stał tam stół operacyjny, na który sprawnie przełożono Argana, oraz szeroka półka z całym szeregiem narzędzi, fiolek z preparatami, rozmaitych utensyliów, opatrunków i akcesoriów. Było tam też dwóch ludzi, jeden w szarej tunice sanitariusza, i drugi, w czarnym przylegającym kaftanie ze stójką, na który narzucił fartuch.
- Bry, panie doktorze - odezwał się ten ostatni znudzonym tonem - To tego tutaj mam znieczulać...?
Medyk spojrzał na niego z dezaprobatą i pociągnął nosem.
- Tyvren, powiedziałem ci, co ci zrobię, jak cię złapię pijącego na służbie?!
- Nie piłem! - wyszczerzył się tamten - Jak babcię kocham, dużo nie piłem. To tego? Czy tego dużego...? - wskazał na Eryka. Medyk fuknął ze złością, podciągając rękawy i myjąc ręce.
Tymczasem sanitariusz zabrał się za Argana.
Podali mu jakiś napój do wypicia, potem zabrali się za rozcinanie ubrania. Przeszywanica poszła w kąt razem z bronią, pasem, obłocona jak nieszczęście i przepocona tunika została rozcięta na dole, rozcięta i wywalona została także lewa nogawka spodni. But wylądował na ziemi.
Noga przedstawiała coś w rodzaju krwawej miazgi, od kolana w dół kość piszczelowa była połamana w kilku miejscach, w jednym przebiła skórę wystając paskudnym białym koniuszkiem z rany. Mięsień był zapuchnięty i pokryty grubą warstwą zaskorupiałej krwi.
Medyk popatrzył na to, westchnął i spojrzał przepraszająco na Eryka.
- Chcesz pomóc? - mruknął - To pomóż - wskazał na misę z gorącą wodą i szmatki - Wyczyścić, muszę widzieć, co tu się dzieje. Ale najpierw, Tyvren, rób to znieczulenie, bo ci przyłożę! A pomyl mi zaklęcia, jak ostatnio, to się nie pozbierasz...
Mag właśnie zaczął inkantację, kiedy nagle trzasneły drzwi od pomieszczenia i coś do niego wpadło. Właściwie ktoś.
Krótkie czarne włosy miała spięte w uniesiony kucyk, spod którego wysmykiwały się niesforne kosmyki. Ciemna karnacja, wystające kości policzkowe i wielkie, czarne, ocienione mocnymi rzęsami oczy sugerowała stepowe korzenie. Miała na sobie sznurowaną z przodu sukienkę w kolorze ciepłej zieleni, niezwykle zgrabnym dekoltem i podwiniętymi rękawami. Wpadając do sali zderzyła się z Erykiem, nadwyrężając nadwyrężony nadgarstek, odbiła się od niego i prawie wpadła na maga, który właśnie kończył zaklęcie.
Dla Argana to był ostatni widok, po czym zapadła trwająca cholera wie jak długo ciemność.

Natomiast Eryk poczuł nadgarstek aż w przysłowiowej rzyci i wrzasnął głośno i barwnie. Wrzasnął też mag.
- Aldea, pogięło cię???? - i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Oj, no przepraszam... - roześmiała się dziewczyna - Mówili, że pan doktor potrzebuje pomocy, no to... Ooooo, przepraszam pana kawalera - uśmiechnęła się promiennie, doskakując do Eryka i podnosząc jego rękę - Uuuu, nadgarstek... Złamany. Coś ty robił tą ręką! - zaśmiała się filuternie, czym sprawiła, że Eryk prawie się zagotował ze złości - Zaraz to załatwię...
Jej wzrok padł na nogę Argana.
- O żesz ty jasna kur*a - żołnierskie przekleństwo stało w takiej sprzeczności z jej dziewczęcą i delikatną aparycją, że Eryk wytrzeszczył się i zaniemówił, zapominając o tym, że miał ją obsobaczyć. Podeszła do stołu operacyjnego i mrucząc kolejne inkantacje zaczęła wodzić palcami po połamanej kończynie.
- Za późno... - powiedziała, podnosząc na was pełne autentycznego żalu oczy - Tu jest wyciek szpiku do krwiobiegu, to trzeba ciąć natychmiast.
- Wiem, mała - mruknął medyk, rozkładając przed sobą narzędzia, nie pozstawiające wątpliwości co do ich przeznaczenia - Straci całą nogę aż do uda.
- Niech pan poczeka - powiedziała dziewczyna, przenosząc ręce w górę uda leżącego, Eryk obserwując ją nie dostrzegł nawet cienia zażenowania faktem nagości leżącego przed nią mężczyzny - Powyżej kolana... Jest utrudnione krążenie. Mogę je przetrzymać jeszcze przez chwilę. Zaryzykujemy zator, ale najwyżej rozbiję go potem impulsem. Do serca nie dojdzie. Ale uratujemy chociaż pół nogi...
- Jesteś genialna, dziecinko - uśmiechnął się lekarz.

Eryk,
przez następną godzinę miałeś okazję pierwszy raz w życiu asystować przy operacji. Chrzęst piły o kość i chlapiąca spod niej krew przyprawiły cię o mdłości, ale obecność Aldei powstrzymywała cię od reakcji, nielicujących z powagą żołnierza. Pomagałeś ile się dało, podawałeś narzędzia, szmatki, preparaty.
Aldea rzeczywiście załatwiła sprawę nadgarstka. Usztywnienie, kilka zaklęć, wspomagających zrastanie. Będzie nieco sztywny, ale będzie działał. Magini życia była irytująca, roztrzepana, smarkata, złośliwa, wyszczekana i pyskata. Absolutnie urocza.
Natomiast nogi Argana uratować się nie dało. Cięcie poszło ciut powyżej kolana.

Argan,
ocknąłeś się z potężnym bólem głowy. Leżałeś w łóżku, opatulony prześcieradłem i kocem. Rozejrzałeś się po pomieszczeniu, to był niewielki pokój z surowym wyposażeniem, mogła to być jedna z kwater oficerskich w cytadeli. Widziałeś okno, na zewnątrz było jasno, choć pochmurno.
Obok na krześle siedział Eryk, spał.
Po drugiej stronie łóżka natomiast siedział inny człowiek, którego nie znałeś, ale miałeś wrażenie, że nie lubisz go jjuż po jednym spojrzeniu. Świdrował cię spod zmrużonych powiek spojrzeniem bladoniebieskich oczu, miał szczupłą, żylastą twarz, wąskie zaciśnięte usta, ubrany był w burej barwy obcisły kaftan.
- Obudził się kawaler - powiedział na tyle cicho, żeby nie obudzić Eryka - To miło. Wody? - zapytał, ostentacyjnie podnosząc stojący obok kubek i wychylając jego zawartość- Ojej, skończyła się. Verg, przynieś wody - rozkazał jednemu z dwóch stojących u drzwi żołnierzy. Ten wykonał rozkaz z równie ostentacyjną pogardą, ale posłusznie - Jestem Randal dar Hovder, jak zapewne ci wiadomo, kawalerze, zarządzam naszymi komórkami wywiadu. Nie, nie na zapołudniu. Na całym południu. Wliczając w to naszego świeżo upieczonego sojusznika. Myślę, że masz mi sporo do powiedzenia. Możesz zacząć od wyjaśnienia kilku zabójstw, jakich dokonałeś do spółki ze styryjską agentką o pseudonimie Convolve, zwaną jako Powój. Nie spiesz się - zakpił - Chwilowo raczej się nigdzie nie wybierasz - wskazał z drwiącym uśmiechem na prześcieradło. Pod nim widniał kształt jednej nogi.... i brak tej drugiej.

Owizor - 21-01-2015, 21:07

Zmusił się na słaby uśmiech. Układał sobie w myślach swoje słowa jeszcze przed spotkaniem ale teraz, gdy już do niego doszło, stracił nieco pewności siebie. Musiał myśleć szybko. Musiał dobrze dobierać słowa. Musiał...
Musiał grać Octavia. Musiał grać tak samo jak niespełna dwa lata wcześniej, gdy skutecznie oszukiwał ród Lecorde.
Poczuł się nieco pewniej. Był niezłym aktorem, miał już okazję tego dowieść. Teraz musiał musiał ponownie dać popis swoich umiejętności.
Podniósł się na łokciu i spojrzał na rozmówcę, starając się dostrzec jak najwięcej szczegółów
Pusta szklanka wody przypomniała mu o jego pragnieniu. Cholernie chciało mu się pić. Wiedział, że dar Hovder przed nim gra, starając się go sprowokować lub chociaż rozproszyć przyziemnymi sprawami. Żołnierz imieniem Verg musiał już również wiedzieć o zajściach z zaułka. Ciekawe, czy znał tamtych zabitych? Ciekawe, czy byłby zdolny do tego samego co oni...?
- Nie martw się, nie spieszę się - uśmiechnął się, starając się zachować pewny siebie wyraz twarzy - Ale zapewne cokolwiek bym nie powiedział o detalach zajścia przy Przesmyku, nie uwierzyłbyś mi na słowo... Zwłaszcza, że teraz Styria udaje przed wami przyjaciela, a wy w to najwyraźniej święcie wierzycie - spojrzał w oczy szefowi wywiadu i uśmiechnął się kpiąco - Wybacz jeśli zabrzmię bezczelnie ale uważam, iż w twoim zawodzie taka naiwność daleko nie zaprowadzi, Randalu.
Przeciągnął się lekko, uśmiechając się do siebie pod nosem.
- Na opowieści o detalach tego w co mnie wplątała Convolve mamy jeszcze czas - stwierdził pozornie od niechcenia - Znacznie bardziej nurtuje mnie w tej chwili inne pytanie...
Zrobił krótką pauzę, by przenieść wzrok z powrotem na dar Hovdera. Spojrzał mu głęboko w oczy.
- ...wytłumacz mi proszę, dlaczego Wergundia postanowiła zatopić swoją flotę?

Strandbrand - 21-01-2015, 21:30

/W międzyczasie/

Gdy przygotowywano nogę Argana do operacji, tak jak zakładał rozcięto nogawkę jego spodni zaś but zrzucono na ziemię. Gdy sanitariusz zajęty był oględzinami i oceną gdzie dokładnie będą ciąć, sięgnął po but w intencji odniesienia go pod ścianę by nie pałętał się na środku pomieszczenia. Gdy kładł go pod ścianą sięgnął do środka i wymacał ciepły od niedawnego kontaktu ze stopą pierścień. Zacisnął na nim palce, i szybko sprawdził czy w bucie nie ma czegoś jeszcze. Na szczęście nic nie znalazł więc szybko wyjął swą dłoń i wsunął pierścień do sakiewki wiszącej przy pasie.
Wrócił następnie do stołu i asystował przy operacji, widząc rzeczy których nie zapomni do końca życia. Co innego odnosić rannych przyjaciół i słyszeć ich wrzasków zza namiotu medyka, jak to było na froncie a co innego faktycznie pomagać w amputacji nogi przyjaciela...

/Nieco dalej w międzyczasie/

Po skończonej operacji i powstrzymaniu trzech odruchów wymiotnych wreszcie odzyskał jako-tako sprawność myślenia i sięgnął po wszystkie przydatne rzeczy przyjaciela jakie zostały zrzucone na czas operacji. Zgarnął zielono-czerwoną przeszywanicę i pas, wraz ze wszystkim co było do niego przytwierdzone. Podniósł miecz Szrapnela i wsunął go sobie za pas, zaś miecz należący do Keithena i ostrze Lecordów położył na kupce ubrań którą niósł w rękach. Tunika i nogawka spodni raczej do niczego nie będą mu już potrzebne... tak więc poczekał aż Argan został przetransportowany do jakiegoś pokoju z oknem i poszedł tam za nim. Ułożył jego własność obok łóżka na którym go położyli. Miecz Keithena wsunął bardziej pod łóżko, tak że ciężko było go dostrzec. Następnie zgarnął krzesło które stało w roku pokoju i przysunął by siedzieć przy łóżku. Jak można się domyślić wydarzenia całej nocy, cały ten wysiłek i stres w końcu dały o sobie znać i Eryk mimowolnie zapadł w sen.

/Aktualnie/

Eryk wciąż spał, najwyraźniej nie robiąc sobie problemu z tego że sztywne krzesło nie było najwygodniejszym miejscem. Nie ma co się dziwić, jedną z jego cech było właśnie to że jeśli był naprawdę zmęczony to umiał zasnąć dosłownie wszędzie.
Opuszczona głowa spowodowała że zaczął pochrapywać przez sen.

Indiana - 22-01-2015, 05:31

/
Strandbrand napisał/a:
miecz należący do Keithena
Miecz Keithena Argan rzucił za nim, zanim zawalił wam na głowę kazamatę ;)
Strandbrand napisał/a:
powstrzymaniu trzech odruchów wymiotnych
Tylko trzech? :D

/

Eryk,
obudziło cię trzaśnięcie drzwi. Otrząsnąłeś się, jak ktoś, kto oprzytomniał po długim omdleniu. Organizm po takiej dawce zmęczenia nie pracował normalnie, powieki ledwie chciały się podnieść, a kręgosłup tępo bolał od niewygodnego siedziska.
Przy drzwiach stało dwóch żołnierzy. Sprawiali wrażenie pilnujących, jak strażnicy przy więźniu, ale rzut oka pozwolił ci stwierdzić, że broń masz nadal, wiec raczej nie potraktowali was jako więźniów. Chyba.
Argan był już przytomny. I skupiony na rozmowie.
Po przeciwnej stronie łóżka zobaczyłeś osobnika o nieprzyjemnej aparycji. Uznałeś, że lepiej będzie posłuchac przez chwilę, co tu się uskutecznia.

Argan,
pilnie obserwowałeś reakcje na twarzy swojego rozmówcy, jednak mógłbyś się założyć, ze ani przez sekundę nie drgnął mu na twarzy nawet jeden mięsień, ani nie mrugnęła powieka. Po twoim pytaniu wpatrywał się w ciebie w milczeniu, po czym przeniósł wzrok na Eryka i dostrzegł, że ten nie śpi.
- Wyjść - zakomenderował krótko - Wszyscy. Tak, do ciebie mówię, wielkoludzie.
- On i tak o wszystkim wie, daruj sobie - pospieszyłeś z wyjaśnieniem. Wolałeś nie zostawać bez asysty przyjaciela. Hovder zmrużył oczy i wlepił wzrok w Eryka.
- Wie o wszystkim, powiadasz. Tym gorzej dla niego - wysyczał przez zęby. Ruchem ręki nakazał strażnikowi przy drzwiach wyjść, odczekał, aż tamten je zamknie - Liczę na to, że wyjaśnisz mi w trzech krótkich zdaniach to, co powiedziałeś. Krótkich, proszę. Potem przejdziemy do kwestii moich ludzi, których zabiłeś na nabrzeżu, do sprawy, jaką do ciebie mieli, oraz do wyjaśnień, dlaczego człowiek Ligi postanowił zadawać się ze styryjskimi szpiegami i działac na ich rzecz. Liczę też, że wyjasnisz mi, czy to stanowisko całej Ligi, którą w związku z tym powinniśmy zacząć uznawać za wroga, czy też wyłącznie twój wybryk, za który odpowiesz samodzielnie. Słucham.
Ból głowy i suchość w ustach zaczęły robić się nieznośne. Do tego zaczynałeś właśnie odczuwać inny ból. Ból zgniecionych kości lewego podudzia....

Strandbrand - 22-01-2015, 23:27

Eryk przez chwilę nie mógł ogarnąć umysłem gdzie się znajduje i co się stało. Czuł tylko wielkie zmęczenie. Jednak po chwili zaczął sobie przypominać, jego rozum budził się ze snu z lekkim opóźnieniem. Kanały. Spotkania ze starymi i nowymi towarzyszami. Walka. Wij. Angela. Argan. Tunel. Argan. Wergundowie.
Zmarszczył brwi gdy dostrzegł żylastego człowieka przesiadującego niedaleko rannego przyjaciela. Kazał wszystkim wyjść. Rządził się. Więc pewnie ktoś bardzo ważny skoro członkowie kohorty wykonują jego polecenia bez cienia sprzeciwu. Nie wyglądał na wojownika. Mag? Polityk? A może się mylił i miał przed sobą jakiegoś dekuriona lub magnifera? W każdym razie musiał się pilnować z używaniem zamiennych imion od teraz. Przeszli na oficjalne rozmowy i oficjalnie Argan znany jest jako Octavio Lecorde.
Po tym jak pomiatał wszystkim wokół niego i po tym jak zaczął odnosić się do jego towarzysza, czuł do niego ogromną niechęć. Wstał z krzesła i obrócił je tak by oparcie skierowane było w stronę łóżka. Siadł i oparł swoje ramiona na oparciu.
-Octavio kim jest ten chudzielec który męczy mojego rannego przyjaciela?
Na ostatnie dwa słowa położył duży nacisk. Nie podobał mu się ten gość. I nieważne kim by nie był, nie da się zastraszyć jego tonem lub żylastą mordą.

Owizor - 23-01-2015, 00:08

Nie spieszył się z odpowiedzią. Założył ręce za głowę i oparł się wygodniej o siennik chichocząc cicho pod nosem, jakby z pobłażaniem.
Starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo marzy o szklance wody. Teraz nie był dobry moment na przypomnienie o niej.
- No proszę - mruknął - Przyznaję, że spodziewałem się więcej domyślności po szefie wywiadu... To przecież zupełnie logiczne następstwo wydarzeń.
Westchnął, patrząc w sufit.
Zaklął w myślach słysząc słowa Eryka. Jego pytania były mu w tej chwili potrzebne jak Hetanorczykowi niespodziewane trojaczki.
Rzucił mu krótkie spojrzenie, starając się przekazać "później... teraz milcz..."
- Możesz usiąść jak chcesz, skoro mam dokładnie wytłumaczyć wszystko po kolei... - powiedział w stronę szefa wywiadu, zachowując pobłażliwy uśmiech.
Odczekał sekundę, dając dar Hovderowi rzekomo czas do zajęcia miejsca, a równocześnie w myślach układając wypowiedź. Starał się mówić płynnie i zdecydowanie, by jego słowa brzmiały jak najwiarygodniej.
- Otóż zatopienie floty stacjonującej w Birce bądź do niej zawijającej będzie drugą najpoważniejszą konsekwencją konfliktu, który lada moment wybuchnie. Znacznie poważniejszą, acz pozornie mniej spektakularną będzie rzecz jasna wojna celna, która dobije i tak już rzężącą powojenną gospodarkę Wergundii. A wszystko to będzie efektem rozporządzeń Prezydium Ligii Kupieckiej i Liryzji, które Ehrenstrahlowie i Reventlowie trzymają w garści - wziął głęboki wdech - A nie ulega wątpliwości, że zapragną oni wergundzkiej krwi, gdy dowiedzą się, w jak bestialski sposób Wergundowie zamordowali Angelę Ehrenstrahl.
Uniósł się na łokciu i spojrzał z pełną napięcia powagą na szefa wywiadu.
- Randal, wieści o tej śmierci są już w drodze do Birki. Jeśli zależy tobie w takim stopniu jak mi na zachowaniu dobrych relacji Wergundii z Ligą Kupiecką, to musimy działać natychmiast. Wezwij gońców, bo konieczne będzie szybkie wydanie rozkazów zaraz po tym jak opiszę detale... A aby je opisać, potrzebuję wpierw czymś zwilżyć gardło...
Uśmiechnął się słabo, choć jego spojrzenie pozostawało pełne powagi i napięcia.

Indiana - 23-01-2015, 08:50

Obydwaj obserwowaliście pilnie, ale nie udało się wam dostrzec najmniejszego śladu reakcji, emocji czy choćby ruchu mięśnia na twarzy Hovdera. Dopiero po ostatnich słowach Argana przemknęło przez jego usta coś na kształt cienia uśmiechu.
Może pomyślał, że mógłby sie uśmiechnąć.
Wstał ze stojącego przy łóżku krzesła i podszedł do okna, oszczędnym ruchem lekko odsuwając zasłonki.
- Dobre - powiedział po dłuższej chwili milczenia - Niezły blef, ale o jedno słowo za daleko.
Zamilkł znów na dłuższą chwilę, zdając się wpatrywać w coś po drugiej stronie brudnej szyby. Rzeczywiście, zza okna dochodziły odgłosy jakiegoś poruszenia.
- Widzę, że chcesz grać w tę grę - westchnął w końcu - Dobrze, niech tak będzie, ale oszczędzę ci błądzenia, bo nie mam na to czasu. To nie Wergundowie zabili pannę Angelę. Choćby to była prawda - uniósł brwi znacząco, a wy mogliście zgadywać, czy to właśnie jest prawda, czy jednak spróbuje to zrzucić na Styrię - to nigdy nie będziesz w stanie tego udowodnić. Jej ciało właśnie wwożą na dziedziniec. Żaden nekromanta nie będzie w stanie niczego się od niej dowiedzieć. Ja za to bez trudu udowodnię, że zabiłeś specjalnych wysłanników Ligi oraz moich ludzi, działając do spółki ze styryjską agentką kontrwywiadu, która ma na sumieniu większą liczbę naszych ludzi, niż ty zabiłeś na froncie. Panna Ofelia Rożenek. Co cię z nią łączy, że Styria ściągała ją tu w takim pośpiechu, ją, jednego ze swoich najskuteczniejszych morderców? To twoja kochanka? Zapewne, skoro spędziłeś z nią noc. Mniejsza z tym, drogi Octavio, skoro już jesteśmy po imieniu - zmrużył oczy, po raz pierwszy dając znać o jakiejś formie irytacji - Mi to nie robi różnicy. Ale jego ekscelencji Ehrenstrahlowi pewnie zrobi. W końcu, chciał ożenić z tobą swoją jedyną ukochaną wnuczkę. Będziesz musiał mieć diablo mocne argumenty, aby przekonać go, że to nie twoja wina i że na jedno twoje słowo powinien skłócić Liryzję z nami. Swoją drogą, zatopienie floty... Tej floty, która jest w stanie opanować miasto Birka w przeciągu mniej więcej dwóch godzin?...
Zamilkł znów, patrząc na dziedziniec i dopiero po chwili kontynuował.
- Widzę, że najpierw ja muszę się nagadać, żebyś ty mógł zacząć. Mam nadzieję, że docenisz mój wysiłek, mógłbym w końcu przejść do prostszych, skuteczniejszych metod. Swoją drogą, zastanawiałeś się kiedyś, ile wytrzymasz...?
Kolejna efektowna przerwa.
- Dobrze więc - westchnął z teatralnym znużeniem - Ustalmy jasno, wszystko, co przed chwilą tu omówiliśmy, warte będzie rozważania, o ile wyjdzie poza te mury. Ty wiesz i ja wiem, że żadne wieści nie są w drodze do Birki. Żadne, o których bym nie wiedział. Więc wieści stąd wyjdą, gdy ty stąd... - znów kpiąco spojrzał na spoczywającą pod prześcieradłem nogę - wyjdziesz. A to się stanie dopiero wówczas, gdy przekonasz mnie, że powinieneś. Gdy przekonasz mnie swoją szczerością i otwartością na współpracę, że nie powinienem względem ciebie używać środków nacisku, analogicznych do tych, jakich ostatnio na tobie używano. Nie masz szczęścia do kobiet, Octavio, narzeczona nie żyje, kochanka zniknęła... A przecież masz jeszcze siostrę, nieprawdaż? Bo widzisz, rzecz toczy się o ważne sprawy, o życie moich ludzi, które, wyobraź sobie, wielce cenię. Więc spraw, bym nie musiał robić tego, czego nie lubię, i po prostu oddaj. mapę. i. pierścień - ostatnie słowa wysyczał z zimną złością, tym razem bez wątpienia dając dowód nie tylko chłodnej irytacji, ale wręcz tłumionej wściekłości.
Skrzypnęły drzwi. Pojawił się żołnierz o imieniu Verg, bez słowa stawiając na stole dzban i kubki. Postawił je tak, ze Hovder musiał podejść by je wziąć.
- Zgodnie z rozkazem - oznajmił chłodno - informuję, że na dziedzińcu są już ciała wszystkich wydobytych z podziemi, kanał jest odgruzowany.
- Dobrze. Wyjść - dość obojętnie odpowiedział szpieg. Żołnierz zasalutował i już miał wyjść, gdy w drzwiach niemalże zderzył się z drobnej postury osobą. Eryk poznał Aldeę natychmiast, Arganowi zajęło dłuższą chwilę kojarzenie, skąd właściwie zna tę twarz.
- Mam sprawdzić opatrunek - zaczęła od progu, niefrasobliwie i niemal wesoło, nie czekając na pozwolenie podeszła do łóżka i bezceremonialnie zabrała się za podnoszenie prześcieradła.
- Wynocha - warknął Hovder w jej kierunku - Czego nie zrozumiała pani w rozkazie "nie przeszkadzać"?
Dziewczyna znieruchomiała, zmrużyła oczy i strząsnęła strzępiastą grzywkę, która jej spadła na oczy.
- Czego nie zrozumiał pan w stwierdzeniu "trzeba sprawdzić opatrunek"? - odpowiedziała zadziornie - To jest lazaret!
Wargi szpiega z irytacją uniosły się jak u wkurzonego wilka, ale zmitygował się i odpowiedział spokojnie:
- To jest lazaret wojskowy. A to jest upoważnienie magnifera, dające nieograniczone uprawnienia mi i moim ludziom, więc teraz pani wyjdzie, zanim każę panią wyprowadzić w kajdankach, i wróci pani zmienić mu opatrunek, kiedy skończę.
- A kim pan właściwie jest? - odparła zaczepnie magiczka - Nie znam pana, może pan nie jest tym samym co wymieniono na... - w pół słowa zorientowała się, że ta gra nie może się skończyć jej wygraną. Na skinienie Hovdera Verg i drugi żołnierz sprzed drzwi podeszli do niej, kładąc jej ręce na ramionach.
- A rusz mnie tylko! - fuknęła wściekle - O, czekaj, jak się dowie o tym pan doktor!
Wybiegła z pokoju, mijając piruetem niemalże obu strażników, którzy wyszli za nią zamykając drzwi.
- Taaaa - dar Hovder nalał wody do kubka i usiadł przy łóżku - To o czym my? Że nie masz farta do kobiet.

Strandbrand - 23-01-2015, 14:33

Na wzmiankę o pierścieniu ledwo opanował się by nie sprawdzić czy wciąż leży bezpiecznie w sakiewce. Ręce już mu się nieco zsunęły z oparcia krzesła więc udał że się przeciąga, podnosząc je do góry. Tylko co za mapę miał na myśli Randal, jak go nazwał Argan... przez moment pomyślał że w bucie była jeszcze jakaś mapa a on ją przeoczył, ale to chyba nie było możliwe...
Denerwowała go własna niemoc. W ostatnim czasie udało mu się spieprzyć tyle spraw, zaś teraz był zupełnie nieprzydatny. Jedyne co mógł robić to siedzieć i słuchać jak ten cały Randal oraz Argan dyskutują ze sobą.
Wyciągnęli i odgruzowali już cały tunel?
Musiał przebywać tu dłużej niż sądził... Albo vekowarska musiała się naprawdę pośpieszyć. W każdym razie irytujący był brak orientacji w czasie. Ale po spojrzeniu jakie mu posłał leżący na łóżku Argan nie odzywał się. Pytanie o godzinę tudzież datę nie było potrzebne.
Więc po prostu milczał i słuchał co się dzieje. Gdyby nie fakt że każdy gwałtowny ruch z jego strony zostałby uznany za podejrzany pewnie zerwałby się by pomóc uzdrowicielce. Przynajmniej sama sobie dała radę...

Owizor - 23-01-2015, 16:47

Musiał przyznać, że dar Hovder był niezłym negocjatorem. Ale mimo to czuł, że kontroluje sytuację. Bowiem reakcja szefa wywiadu była dokładnie taka, jak ją przewidział.
Zaniepokoiły go jedynie pogróżki o Petrze. Tego nie przewidział. Miał nadzieję, że Randal nie da się ponieść nerwom i nie palnie jakiegoś głupiego rozkazu. A sądząc po jego reakcji na uzdrowicielkę, pod maską pokerowej twarzy zaczęła się kryć wściekłość, a może i szczypta dezorientacji. Musiał to bardzo ostrożnie formować...
A przede wszystkim nie pozowolić sobie odebrać inicjatywy.
- I ty się uważasz za szefa wywiadu? - Argan uniósł brwi w kpiącym uśmiechu - Jak to mawiają, od niewiedzy gorsza jest tylko iluzja wiedzy. A wywiad Styryjski, jak widzę, wyprzedza was o kilka kroków właśnie korzystając z faktu waszej ślepej wiary w to, że wiecie i kontrolujecie wszystko w okolicy - pokręcił głową z dezaprobatą - Fakt kto naprawdę stoi za zabójstwem, nie ma w tej chwili wielkiego znaczenia. Liczy się to, że Styryjczycy mają mocne dowody iż jest to sprawka Wergundów. I że są już z owymi dowodami w drodze do Birki. A śpiąca flota nawet mając dziesięciokrotną przewagę nie obroni się przed sztyletami w plecach... A nawet jeśli, to tym gorzej dla waszej gospodarki - uniósł brew, mając nadzieję, że dar Hovder wykaże choć trochę rozeznania w ekonomii - Ale za tę ignorancję odpowiesz już sam, zapewne za parę miesięcy, przed Radą Regencyjną - ułożył się wygodniej, znów patrząc w sufit - Ja zapewne do tego czasu będę już martwy, ale coś mi mówi, że będziesz mi wtedy zazdrościł.
Westchnął ciężko, zachowując jednakże kpiący uśmiech na twarzy.
- Skoro prosisz o całą historię po kolei, to niech będzie. Tylko potem nie płacz, że za późno podjąłeś działania - zmrużył oczy, jakby odtwarzając w myślach swoje wspomnienia - Co do szczęścia do kobiet, to zgadzam się z tobą. Ofelię Rożenek poznałem na froncie, gdzie udając sanitariuszkę, pewnego razu opatrywała moje rany. Spotkałem ją przedwczoraj w Vekowarze i... cóż... całą noc "wspominaliśmy stare dobre czasy" - uśmiechnął się smutno, udając nostalgię - Rano w zajeździe doszło do burdy, podczas której Ofelia gdzieś zniknęła. Chwilę potem spotkałem Convolve, która podawała się za jej przyjaciółkę i błagała o pomoc twierdząc, iż Ofelię porwały jakieś zbiry, żądające za nią okupu. Chcąc uratować osobę która niegdyś na froncie uratowała moje własne życie, pognałem do rzekomych zbirów z zamiarem zapłacenia trybutu. Nim jednak zdążyłem pokojowo przekazać owym ludziom wszystko czego żądali, Convolve zaatakowała ich. Więc oczywiście oni zaatakowali ją oraz mnie. Wywiązała się walka, której nie chciałem, ale którą wygrałem... - zerknął na rozmówcę - Z całym szacunkiem, ludzie z zaułku bili się jak typowe zbiry z tawerny, nie byli groźnym przeciwnikiem - zrobił krótką pauzę, ponownie przenosząc wzrok na sufit - Jeden z nich przed śmiercią wyznał, że zamurowali Angelę Ehrenstrahl. Próbowałem ją odnaleźć i uratować, ale gdy przybyłem na miejsce, było już za późno. W tunelu byli już agenci styryjscy, w tym Ofelia. Chcieli mnie zwerbować w swoje szeregi, opierając się na mojej żałobie i szantażu. Szantażu, bowiem posiadali dowody, iż rzekome zbiry których zabiłem w walce pod Przesmykiem były wergundzkimi agentami... Co notabene właśnie sam dodatkowo potwierdziłeś - uśmiechnął się uroczo do dar Hovdera - To oznacza, iż posiadane przez nich dowody nie są spreparowane i naprawdę będziecie musieli się spieszyć...
Zrobił dłuższą pauzę, przełykając ślinę. Bardzo chciało mu się pić. Ale niech sobie jeszcze dar Hovder posiedzi z tą swoją szklanką.
- Dowody w sprawie morderstwa Angeli ruszyły już w stronę Birki. Możesz sobie wmawiać co chcesz, ale fakt pozostaje faktem. A tymczasem reszta agentów styryjskich ruszyła w stronę tunelu, który uległ zawaleniu... Mam nadzieję, że grzebiąc co najmniej kilku z nich - uśmiechnął się ponuro - W tej chwili zapewne Convolve wraz z Ofelią i tymi tak żądanymi przez ciebie pierścieniami i mapą znajdują się albo pod gruzem, albo w tunelu który za nim się znajduje. Nie musisz dziękować, ważne, byś szybko wysłał tam swoich ludzi i ich dorwał - mruknął z przekąsem - Co zaś się tyczy Ehrenstrahlówny, to konieczne będzie jak najszybsze wysłanie Salomonowi kilku głów owiniętych w kokardki z załączonymi wyjaśnieniami oraz dowodami. Wśród tych główek niewątpliwie będą musiały znaleźć się te należące do trupów spod Przesmyku, jakiegoś ich bezpośredniego zwierzchnika który dał się wmanewrować Styryjczykom w ten cudowny pomysł, Convolve, Ofelii oraz koordynującej ich działania Ylvy Dereven - spojrzał z powagą na szefa wywiadu, mówił bardzo powoli, starając się przemówić mu do rozsądku - To najmniejszy koszt uratowania relacji Wergundii z Ligą Kupiecką, jaki istnieje. A od tych relacji zależy bardzo, bardzo wiele...

Indiana - 23-01-2015, 19:22

- Miło, że przeszedłes do rzeczy. Na kursy dyplomacji zapiszę się do ciebie innym razem - ton szpiega rzeczywiście zaczynał przejawiać nutki zniecierpliwienia i irytacji - Więc, panie Lecorde, sumując. Spędziłeś noc ze styryjskim szpiegiem, który ufał ci na tyle, że oddał ci niezwykle cenne przedmioty. Widzę, że wiedza, jak bardzo cenne, jest ci obca. Efekt - zdradziłeś narzeczoną, to ci nie zapewni przychylności jej dziadka. Potem wmieszałeś się w awanturę na wybrzeżu, sprowokowaną przez innego styryjskiego szpiega, w dodatku próbujesz pominąć udział w niej styryjskich gwardzistów i pewnego elfa. Jeden z moich ludzi powiedział coś o pannie Ehrenstrahl? Doprawdy? Obawiam się, że nie może to być prawda. Pominąłeś także milczeniem incydent w podziemiach, gdzie z udziałem wspomnianych styryjskich szpiegów, gwardzisty oraz dwóch elfów zabiłeś dwóch wysokich wysłanników szefa Izby Południowej. Niezły bilans. Jeden z nich umarł torturowany, od styryjskiej trucizny. Ciężko będzie ci się z tego wyplątać. Ale teraz słuchaj. W jednym przyznaję ci rację. Stary Ehrenstrahl musi dostać dowód naszej dobrej woli. Co więcej, żart polega na tym, że będzie to także styryjska dobra wola. I masz zupełną rację, że przewiązana kokardką trafi do niego czyjaś głowa.
- Verg! - podniósł się energicznie, najwyraźniej uznając, że rozmowa jest zakończona. Twarz żołnierza ukazała się w uchylonych drzwiach - Możecie go zabrać. Jednak będzie tak jak, mówiłem. Tego tutaj drugiego także.
- Taaa jest -
odpowiedział krótko żołnierz i skinął ręką na kogoś w korytarzu. Drzwi otworzyły się szerzej, do sali wkroczyło sześciu żołnierzy, mieli na sobie mundury tymenu z czarną przewiązką na ramionach, oznaczające służbę w formie żandarmerii.
- Oddaj broń, kawalerze - powiedział Verg do Eryka, wyciągając w jego kierunku rękę. Spojrzał na twarz Wergunda i uzupełnił - To, o czym myślisz, nie ma najmniejszego sensu. Oddaj broń i pójdziesz z nami.

Owizor - 23-01-2015, 23:30

Serce zamarło w piersi Argana. Jakim cudem dar Hovder wiedział te rzeczy!? W zaułku nie było żadnego innego świadka... Być może przy studzience... Ale Lothel chyba by kogoś zauważył... Keithen mówił, że zostawia za sobą okruszki dla styryjskiego odwodu, być może to przez to dotarli do kanałów... Ale skąd niby powiązali ich z walką w podziemiach!? Skąd mógł wiedzieć o tym kto brał w niej udział!? Nawet gdyby jakimś cudem dotarli do tamtej kazamaty, to już przejście przez wija musiało definitywnie przerwać trop... Dar Hovder nie miał fizycznie szans się tego dowiedzieć! Chyba że...
Chyba że blefował, licząc na to, że się wygada...?
Nie, zbyt dużo detali, musiał wiedzieć o wszystkim.
- Ty pie******y idioto!!! - westchnął z rezygnacją, opadając na poduchy. Z trudem zachował zimną krew. Wiedział, że grunt pali mu się pod nogami... pod nogą właściwie - Skracam opowieść do minimum bo czas nagli, a ty czepiasz się szczegółów, bo nie potrafisz przyjąć do wiadomości najistotniejszych kwestii? Jasne, przychodzę do ciebie, opowiadam, ostrzegam, oferuję współpracę... a ty wolisz mnie skazać, bo iluzja że twoje źródła i twoi ludzie są absolutnie pewni jest wygodniejsza? Wybacz, ale w ten sposób praktycznie stracisz szanse na zdobycie tak upragnionego pierścienia i mapy, jak również najwyraźniej na przeżycie. Bo skoro twierdzisz, że nic nie wiesz o Angeli, to najwyraźniej bezpośredni dowódca ludzi z zaułku został przekupiony, albo jest idiotą. Na twoim miejscu zbadałbym tę sprawę, nim ów zamuruje kolejne osoby, może nawet i ciebie... Jak również zbadałbym szczelność blokady portowej, którą wywiad styryjski przechodzi jak chce. Chyba, że wolisz nadal żyć w przekonaniu, że coś takiego jak zdrada nie istnieje? Cóż, życzę ci powodzenia w dalszej szpiegowskiej karierze - uśmiechnął się jadowicie do dar Hovdera, ignorując obecność żołnierzy - Ale jeśli chcesz odzyskać pierścień oraz mapę, jeśli chcesz by twój kraj nie musiał pogrążać się w aferze szpiegowskiej i wojnie gospodarczej, to użyjesz mnie i Eryka do doścignięcia Ofelii. Ona ma mapę, ja wiem jak ją z niej wyciągnąć oraz wiem, gdzie ukryty został pierścień. Gdy już je dostaniesz, mogę ponadto opowiedzieć w Prezydium, którego jeśli nie wiesz jestem członkiem, że to Styryjczycy, lub kogo tam uważasz za wroga, stali za śmiercią Angeli. Po co przepraszać Ligę, skoro można ją mieć po swojej stronie? - podniósł nieco głos licząc na to, że żołnierze usłyszą jego słowa - Jeśli zależy ci na tym, byś nie został zapamiętany jako osoba odpowiedzialna za śmierć setek Wergundów, to załatwisz mi i Erykowi obstawę i poślesz, byśmy ściągnęli ci Ofelię z mapą w zestawie oraz przynieśli pierścień.

Strandbrand - 24-01-2015, 17:57

-Nie sądzę byś wiedział o czym myślę.
Mam nadzieję że prawo i sądy wciąż działają tak samo jak dziesięć lat temu...
Przypomniał sobie jak wraz z kolegami z Wergundii oglądał śmiałków którzy postanowili powierzyć swe życie i sprawiedliwość wyroku próbie walki. Inni stawali przed sądem i przysięgali na Modwita, by później się bronić słownie.
Popatrzył się na żołnierzy czekających aż odda swoją... właściwie to broń Szrapnela. Gdyby był tu tylko ten jak to przyjemnie określił Argan ,,pie****y idiota" miałby marne szanse powodzenia. Ale ta szóstka mogła być kluczem do sukcesu jego planu. Powołanie się na ich wspólnego boga. Miał nadzieję że mieli na tyle honoru i wiary by chociaż jeden zgodził się z jego opinią.
-W oczach wielkiego Modwita, ja Eryk Strandbrand, Wergund z krwi i pochodzenia domagam się sprawiedliwego osądzenia mnie i mojego towarzysza - Octavia Mikaela Lecorde, Liryjczyka. Niech potępiony przez władcę wojny będzie każdy kto odmówi mi prawa do sprawiedliwości i wtrąci do lochu bez wykazania uprzednio mej winy.
Stał wyprostowany, a jako że był ,,wielkoludem" patrzył na żandarmów z góry czekając na ich reakcję. Ostatnio modlił się do Modwita za dusze zmarłych Wergundów więc co mu szkodzi ponownie zacząć się modlić. Zaczął powtarzać w duchu starą modlitwę którą pamiętał z czasów dziecka.
O panie, przed którym klękają najsilniejsi z wodzów,
Obdarz mnie swą łaską w tej godzinie próby,
Niech twa siła spłynie z niebios,
I zamieszka w moim ciele.

O panie, przed którym...

Indiana - 25-01-2015, 02:59

Dar Hovder zignorował całkowicie rzucone w jego kierunku wyzwisko, jednak nietrudno było zauważyć grymas gniewu, jaki przemknął mu przez twarz. Powoli wciągnął powietrze, starannie panując nad nerwami. Do pokoju weszli żołnierze, nie mógł więc powiedzieć już zbyt wiele. Jednak Argan wyrzucał z siebie kolejne zdania i szpieg w wyraźny sposób tracił cierpliwość.
Dopiero, kiedy przebrzmiały słowa "przynieśli pierścień", nie wytrzymał. Potrącając pochodzącego do łóżka żołnierza przyskoczył do Argana, nagłym bardzo wprawnym i precyzyjnym ruchem wpił mocny uchwyt w samą krtań i zacisnął palce, boleśnie zgniatając tchawicę.
Bolało.
Agent nachylił się nisko nad leżącym i wysyczał wściekle:
- Zabiłbym pięć takich Angeli i setkę takich jak ty bogatych paniczyków, żeby ten pierścień odebrać, bo to coś, co ważny na życiu moich ludzi. Masz ten pierścień, bo świeciłeś nim na nabrzeżu, tam gdzie wymordowaliście mi agentów. I oddasz go, zapewniam cię...
W tym momencie rozległy się głośne słowa Eryka i uścisk na krtani zelżał, dar Hovder wziął głęboki wdech, puścił Argana i odwrócił się.
- Brać go - westchnął z politowaniem.
- Nie tak prędko - odezwał się Verg - Czy ja cię dobrze rozumiem, wielkoludzie? Czy ty się domagasz sądu bożego?
- Obowiązuje prawo wojenne - warknął dar Hovder - Jest tyle dowodów ich winy, że mógłbym powiesić ich choćby za pięć minut i magnifer by tylko zapytał, gdzie pochować. Wyprowadzić na dziedziniec, obu.
- Poinformuj dekuriona - słowa Verga były skierowane do jednego z żołnierzy - Decyzja dowódcy. Ale na nią poczekacie obaj w lochu. Wyprowadzić. A ty oddaj broń, bo każę ci ją odebrać.

Wyszliście na korytarz. Dwóch żołnierzy trzymało Argana pod ramiona, był w koszuli, ale pozwolili narzucić mu chociaż płaszcz i spodnie. Trzech z bronią pod ręką eskortowało Eryka.
Niemal natychmiast natknęliście się na dekuriona dar Khavena i niemalże za fraki ciągnącą go w waszym kierunku Aldeę. Towarzyszył im także ów wysłany przed chwilą i kilku innych zołnierzy. Było oczywiste, że wysłany nie zdążyłby ich sprowadzić w tak krótkim czasie, więc musiała to być sprawka magini.
- Co to ma być? - zdziwił się dar Khaven, widząc, że wyprowadzają was z pokoju.
- Widzi pan, dekurionie? Mówiłam! - wrzasnęła dziewczyna, niemalże doskakując z pazurami do Hovdera - To są pacjenci! Nigdzie ich nie zabieracie!
- Dość - warknął oficer, kładąc jej rękę na ramieniu i odciągając w tył - Dość, powiedziałem. Randall, możesz mi to wytłumaczyć?
Szpieg westchnął.
- Mogę. Choć jeszcze nie ze szczegółami. Odmówili współpracy. Niestety.
- Ten tutaj - odezwał się Verg - powołał się na Modwita, zażądał sądu.
Dar Khaven uniósł brwi.
- Obowiązuje prawo wojenne, zwyczajowe rytuały nie mają mocy... - mruknął - Jednak gdyby nie był pewny swojej niewinności, to by na to nie szedł, nie?
- Brendan, ja nie jestem kapłanem ani wróżbitą - warknął dar Hovder - Nie mam też najmniejszej ochoty psuć waszej ciężkiej chirurgicznej pracy i ucinać mu reszty kończyn. Ale tak właśnie będzie, jeśli nie powie mi tego, co chcę wiedzieć. I co więcej, wiesz dobrze, że nie jest w twojej mocy mi w tym przeszkodzić.
Dekurion zmrużył oczy. Nietrudno było zauważyć, że ci dwaj doskonale się znali i serdecznie nienawidzili.
- Odprowadzić ich do lochu - powiedział w końcu, uciszając protestującą uzdrowicielkę - Aldea, zajmiesz się tym, żeby ich zdrowiu nic nie zagrażało do czasu przesłuchania. Mozesz zmienić ten opatrunek. Przy przesłuchaniu ma być mój człowiek. Spróbuj zacząć bez niego, to sam cię wyzwę przed Modwitem. I módl się, zeby okazali się winni. Bo jeśli nie, to bądź pewien, że znajdzie się wielu, którzy narobią ci z tego powodu nielichych problemów.
- Twoje groźby nie robią na mnie wrażenia -
zimno uśmiechnął się Hovder - Wyprowadzić ich!
Dekurion mierzył go przez chwilę wzrokiem, po czym zrobił krok w bok i przepuścił oddział.

Wyszliście na dziedziniec.
Było późne popołudnie, właściwie pod wieczór. Na dziedzińcu krzątało się mnóstwo ludzi, obowiązujący stan gotowości bojowej nakładał na kohortę miejską obowiązki częstych patroli, rekonesansów, sprawdzania pozycji i broni, to wszystko się działo wokół was.
Tuż obok widać było kilku robotników zajętych zbijaniem trumien.
Pod ścianą dostrzegliście ułożone na drewnianych noszach ciała. Były zawinięte w białe prześcieradła, równo ułożone. Wszystkie osiem.

Owizor - 25-01-2015, 04:27

/cofnę się troszkę do momentu kiedy jeszcze mnie brali/
Poczekał, aż dar Hovder puści jego gardło, a żołnierze chwycą go pod barki. Był wściekły.
Może i nie udało mu się zmanipulować szpiega, ale jednocześnie ów dał po sobie poznać, że jest straszliwie pewnym siebie ignorantem. Sprawdzał się najczarniejszy scenariusz: znaleźli się w rękach desperata, który myślał nieprawdopodobnie prostolinijnie.
Ale przynajmniej uzyskał parę odpowiedzi. A to już coś.
Pomysł Eryka mu zaimponował. Dla Wergundów Modwit był większy od wszelkich innych bogów. Był przekonany, że co najmniej kilku żołnierzy mu uwierzyło.
Poczuł się nieco pewniej. Jeśli wszystko inne zawiedzie, taka postawa może uratować im skórę. Dar Hovder z pewnością nie wyznawał boga honoru, ale reszta Wergudnów z pewnością już tak.
Pozwolił się prowadzić żołnierzom. Dobrze by było, żeby słyszeli jego słowa, by pojawiła się u nich przynajmniej myśl, że dar Hovder jest niekompetentnym pajacem.
- Wiec skoro tak ci zależy, to przed zachodem słońca przyprowadzisz mnie, choćby i w kajdanach, do siedziby Ligii Kupieckiej - wycharczał przez suche i jednocześnie ściśnięte gardło - Inaczej pierścień będący kluczem do listy twoich agentów - wyraźnie zaakcentował "listy twoich agentów" - zostanie przekazany przez mojego człowieka w łapy Styrii. I będą mieli już obie rzeczy, potrzebne do zniszczenia waszego wywiadu - zrobił krótką pauzę, z trudem przełykając ślinę - Wiesz nawet takie detale, że świeciłem pierścieniem w zaułku? Tak, masz rację, świeciłem pierścieniem, który jest w mojej kaletce, przypiętej do pasa który jest razem z przeszywanicą... - rzucił mu surowe spojrzenie - Ale od razu mówię, że to jest podróba. Skoro mnie tak śledziłeś, to pewnie wiesz dobrze, że przyszedłem do siedziby Ligii nim udałem się pod Przesmyk.
Na widok dar Khavena i medyczki odetchnął z ulgą. Przynajmniej ów dekurion zdawał się być rozumny.
- Kto odmówił ten odmówił, przecież sam prosiłem o spotkanie - skomentował słowa Randalla o odmowie współpracy. Jego słowa niestety pokryły się ze słowami Verga. I to do nich przywiązał większą uwagę dekurion.
Słuchał uważnie, starając się ocenić nastawienie kolejnych osób w jego otoczeniu. Słowa dar Khavena wyraźnie podniosły go na duchu. Może nie wszyscy Wergundowie są tak zaślepieni dumą i poczuciem siły?
Rozważał przez moment, czy nie powiedzieć czegoś dekurionowi. Uznał jednak, że zabrzmiałby wówczas jak desperat.
Wątpliwości co do tego, czy czegoś nie dopowiedzieć rozwiało mu już ruszenie w dalszą drogę.
Widok popołudniowego nieba powitał z westchnieniem ulgi. Może na ten widok dar Hovder zdecyduje się jednak działać?Wątpliwe. W swej dumie nie uzna chyba jednak jego słów... książątko do siedmiu boleści.
Jego wzrok spoczął na ciałach pod płachtami. Zaczął wypatrywać kształtu, który mógłby być Angelą.
Przynajmniej nie zostanie pochowana w Birce... Zawsze nienawidziła tamtego miejsca.

Strandbrand - 25-01-2015, 05:01

No nie wierzę. Coś udało mi się wskórać.
Mimo tego że właśnie zdążał do lochu w wergundzkiej cytadeli, pozbawiony broni po to by czekać na przesłuchanie był zadowolony. Zdecydowanie wyprowadził swoim czynem dar Hovdera z równowagi co już poprawiło mu humor. W dodatku dekurion dar Khaven zadecydował o obecności jednego ze swoich ludzi na przesłuchaniu. Być może im to dopomoże, być może nie, ale świadomość że nie znajdzie się sam na sam ze szpiegiem była pocieszająca.
W dodatku między dekurionem a Randallem wyraźnie było widać niechęć. Nie dziwiło go to. Dar Hovder był szpiegiem i intrygantem, książkowym przykładem przeciwieństwa dla wergundzkiego wojownika, którym to wojownikiem Brendan dar Khaven mu się jawił. To też miał nadzieję zadziała na ich korzyść. Dekurion był człowiekiem takiego samego typu co on - wojowniczy, prostolinijny i uczciwy. Obydwu brzydził wręcz dar Hovder.
Tak więc obecnie sytuacja jawiła się o wiele lepiej niż jeszcze chwilę temu. Teraz zaś patrzył jak Argan wspomagany przez dwóch żandarmów stara się nadążyć za nim. Zwolnił nieco by jego przyjaciel mógł go nadgonić. Zastanawiał się czy nie spytać strażników czy on nie mógłby pomóc Arganowi ale po chwili zrezygnował z tego pomysłu. To mogłoby wyglądać podejrzanie... wolał uniknąć jakichkolwiek podejrzeń.
Gdy wyszli na dziedziniec również spojrzał na drewniane nosze. Jednak coś mu tu nie pasowało. Zaczął liczyć. Pięciu wergundów, jeden styryjczyk i Angela... ale osiem ciał. Do kogo należało ostatnie z nich?

Indiana - 25-01-2015, 05:17

Prowadzący was żołnierze skierowali się wzdłuż ściany donjonu, z którego wyszliście, do innego wejścia w jego narożu - widniała tam brama, której potężne metalowe skrzydła były otwarte, a krata podniesiona. Po prawdzie w każdym narożu była takowa, z tym, że, jak się zorientowaliście, w jednych korytarze wiodły w górę, w innych w dół. Tam, gdzie zmierzaliście, naprzeciw głównej bramy cytadeli, akurat w dół.
By dotrzeć do bramy do lochów, musieliście przejść dokładnie wzdłuż owego prowizorycznego katafalku z ciałami. Były szczelnie zawinięte w prześcieradła.

Dar Hovder zwolnił nieco i zatrzymał się przy ludziach, pilnujących poległych. Po ubrudzonych mundurach widać było, że byli z tego oddziału, który był na dole i odgruzowywał tunel.
- Przejście przebite? - choć byliście już kawałek dalej (ale mały, bo Argan idzie powoli), usłyszeliście jego wymianę zdań z jednym z żołnierzy.
- Jeszcze nie, panie oficerze - odpowiedział Wergund - Ale będzie lada chwila, zgodnie z rozkazem. Dopiero co wydobyli ostatnie ciało z korytarza. Tę pannę ze ściany też przynieśli - żołnierz wskazał gestem jedno z ciał.
- Dobrze. Dziękuję, żołnierzu. Ciało panny niech odniosą do tej sali, o której mówiłem. Które z nich to to ostatnie z korytarza?
- To, panie oficerze.
- Odkryj płótno, proszę.
Wergund odwinął materię na wysokosci głowy. Szpieg spojrzał na zwłoki, wyprostował się i patrzył przez chwilę, kręcąc głową.
- Zakryj! Dziękuję, żołnierzu. To ciało także odnieście w to samo miejsce. Czekają tam na nie.

Owizor - 25-01-2015, 14:43

Westchnął z rezygnacją. Zdecydowanie dar Hovder miał głęboko gdzieś jego słowa. Być może intencjonalnie je ignorował, licząc że wygada coś więcej. Ale sądząc po jego postawie i zachowaniu, zwyczajnie był ignorantem. Nawet gdyby mu pomachał pierścieniem przed nosem, ów i tak by stwierdził, że nadal jest styryjskim agentem którego trzeba zabić.
Zawsze była nadzieja, że dar Khaven zrozumie lepiej sytuację, i mu jakkolwiek uwierzy. Ale nie było na to wielkich szans.
Westchnął z rezygnacją. I tyle by było z misternego planu zagrania na nosie intrygom Convolve i Ofelii... Wszystko rozbija się o wergundzką dumę...
- Co wy chcecie zrobić z ciałem Angeli Ehrenstrahl? - wiedział, że prawdopodobnie żaden żołnierz w okolicy nie będzie tego wiedział. Ale miał nadzieję, że przynajmniej kilku skojarzy nazwisko i zacznie zadawać pytania. A plotki już nie da się powstrzymać - Skoro zabiliście moją narzeczoną, to chociaż ją pochowajcie w spokoju - w zasadzie nie musiał nawet udawać rozpaczy i desperacji.
Miał pewne domysły co do ostatnich zwłok, nie miał ochoty się im przyglądać. Zawisł bezwładnie na ramionach żołnierzy, przyjmując postawę osoby złamanej i pozbawionej nadziei.
- Chciałem ratować wywiad Wergundii - jęknął, pozornie do siebie. Miał nadzieję, że trzymający go żołnierze uznają, że słyszą jego słowa przypadkiem, gdyż nie były skierowane do nich - ...a w zamian otrzymałem tylko ból i oskarżenia o zdradę. Dlaczego oni własnowolnie pędzą ku zagładzie?
Wisiał bezwładnie żołnierzom w ramionach. Udawanie półprzytomnego przez wykończenie psychiczne i fizyczne było bardzo proste, ponieważ na dobrą sprawę rzeczywiście był wykończony psychicznie i fizycznie.

Strandbrand - 25-01-2015, 20:05

Gdy dar Hovder skończył rozmowę spojrzał na Verga idącego niedaleko (?) i spytał.
-Do kogo należy ósme ciało? Chyba nie zginął żaden cywil prawda?
Starał się brzmieć jakby naprawdę rozważał taką opcję. Po prawdzie jednak nie sądził by ktoś z cywili mógł ucierpieć w tej katastrofie. Bardziej prawdopodobne że był to ktoś zamieszany w całą tą kabałę... być może jeden z ich niedawnych towarzyszy? Była to smutna wizja. Mimo wszystko nie chciał by taki Szrapnel lub Ysgard ucierpieli. Convolve, czy też jak się okazuje Powój która im pomagała. Co do reszty... cóż Keithen i Ofelia za mieszanie ich do spraw wywiadów i wpędzenie ich w obecną sytuację mogli równie dobrze gryźć piach. Było mu wszystko jedno. Zaś Elidis i Lothel... też nie czuł z ich strony specjalnej sympatii. I ich obecne położenie też było wynikiem podążania za Elidisem i jego sprawami.
Czekał na odpowiedź spokojnie podążając z eskortującymi go żandarmami.

Indiana - 26-01-2015, 06:24

- Po prawdzie do końca nie wiem - odpowiedział Verg, nie czekając, aż dołączy do was z powrotem dar Hovder - Pod zawałem w tunelu była jeszcze jedna kobieta. Szczerze mówiąc, dekurion liczył na to, że wy nam powiecie, kto to. Ech, weźcie mu pomóżcie! - burknął do towarzyszy, którzy zatrzymali się pod nagle zwiększonym ciężarem Argana i próbowali poprawić uchwyt, żeby im nie spłynął na ziemię - Nie dramatyzuj, panna zostanie pochowana, rozważano transport jej do Birki, ale nie ma warunków. Póki co, konieczna jest sekcja, w tych okolicznościach to chyba nie dziwne. Podobno ją zamordowano. Dekurion się boi, że rodzina mu narobi koło pióra, jak nie dopilnuje takich detali. O masz... - westchnął i spojrzał w kierunku bramy - A ci zaś czego tu?
Przy bramnej wartowni właśnie pojawiło się dwóch ludzi w jakże dobrze wam znanych mundurach Gwardii Arcyksięcia. Po krótkiej wymianie zdań i salucie przy bramie weszli na dziedziniec.
- Hej, tego to znam, panie dziesiętniku! - odezwał się jeden z prowadzących was żołnierzy - Hej, ty, Styryjczyk!
Gwardziści siłą rzeczy odwrócili się obydwaj i zatrzymali, nie wiedząc, którego i po co wołają. Żołnierz, po krótkim skinieniu głową od Verga, podbiegł do nich.
- Hej! Byłeś tu w nocy z oddziałem Ylvy Darren, pamiętam!
Styryjczyk skinął głową.
- Byłem. Wybacz, nie zapamiętałem cię...
- Nie szkodzi. Gdzie reszta naszych chłopców? Z oddziałem Roderyka poszedł mój brat... a kilku już wróciło w kawałkach...
- Ano... Wybacz, wrócę za raz, to pogadamy. Wieści ważne są, od Ylvy właśnie. Do dekuriona. I do waszego szefa wywiadu. Oni poszli dalej, pod ziemię... Szczerze... nie wiem, czy wrócą.

Tymczasem dotarliście już do wejścia do lochów. Owiał was zimny powiew podziemi. Znowu.
Zwróciło waszą uwagę, że już od szczytu dość stromych schodów widać było zawalony kawałek stropu. Znowu. Tutaj wokół zawału podparto sklepienie potężnymi belkami.
Ale ku waszemu zdziwieniu minęliście zejście do lochu. Zołnierze wprowadzili was do tunelu bramnego, a stamtąd schodkami w dół w lewo, przez korytarz, do jednego z pomieszczeń w grubym, kazamatowym murze zewnętrznym cytadeli.
Pomieszczenie miało mniej więcej 4x 5 metrów, wyłącznie jedną drewnianą ławę, stojące w kącie wiadro i drugie drzwi. Zanim żołnierze zaryglowali je przed waszym nosem, nie mogliście nie zauważyć, że za nimi znajdowała się sala tortur.
- Trzymaj się, chłopie. Zobaczę, co się da zrobić - Verg na pożegnanie położył Erykowi rękę na ramieniu i poważnie skinął głową. Po chwili usłyszeliście zgrzyt zamka, potem drugiego.
A potem zrobiło się cicho i zimno.

Strandbrand - 26-01-2015, 10:35

Mimo zmęczenia które wciąż w sobie czuł jego mózg zaczął właśnie szybciej pracować i rozważać plan. Pierwsze co wpadło mu do głowy to ustalić wspólną wersję wydarzeń. Zanim jednak się odezwał do Argana zdał sobie sprawę jak niebezpieczne by to było. Dar Hovder mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi nie był głupi i równie dobrze mógł ich teraz słuchać.
-Octavio jak się ma twoja noga? Co z tym opatrunkiem?
Nachylił się ku niemu i szepnął najciszej jak umiał.
-Mam to co było w twoim bucie. Gdzie najlepiej to schować?
Dar Hovder mógł wejść w każdej chwili więc musiał się śpieszyć. Znów zaczął głośniej mówić.
-Ta uzdrowicielka miała go zmienić. Mam nadzieję że się pośpieszy i dobrze zabezpieczy ranę. Pobyt tutaj raczej nie jest bezpieczny dla nogi w takim stanie.
Znowu się nachylił lecz tym razem by zagłuszyć swoje słowa dla jakiegokolwiek podsłuchującego zaczął szorować butem po chropowatej podłodze.
-Musimy ustalić wspólną wersję wydarzeń i się jej trzymać.
Mimowolnie wzdrygnął się na myśl o tym co czaiło się za zamkniętymi przez żołnierzy drzwiami... słyszał wiele opowieści o tym jak ludzie w czasie tortur tracili zmysły, popadali w szaleństwo lub zwyczajnie umierali z wycieńczenia. Oby obecność człowieka dar Khavena wybiła szefowi wywiadu jakikolwiek pomysły o torturach.
Przypomniał sobie też o słowach Verga... jakaś kobieta... Convolve? Ofelia? Ktoś zupełnie inny? Westchnął sam do siebie.
W co myśmy się wkopali?

Owizor - 26-01-2015, 13:19

Udawanie półżywego odniosło taki skutek, że jego organizm jakby sam uwierzył w to co udaje. A może w ogóle nie udawał? Gdy sadzano go na ławie, z trudem zwalczył zawroty głowy.
Był zmęczony i obolały. Ale znacznie gorszy od tych dwóch rzeczy był fakt, że był również kompletnie zobojętniały. Nie wiedział już zupełnie z kim trzymać, ani co robić. Poczucie bezsilności ogarniało go z minuty na minutę coraz mocniej.
W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin wróciło doń uczucie, jakie nie prześladowało go odkąd opuścił szeregi tentara ke'empat w zbroi Octavia. Uczucie bycia pionkiem, którego obie strony miały w głębokim poważaniu. W ciągu ostatniej doby zdążył znienawidzić Styrię za to, jak go wykorzystała oraz znienawidzić Wergundię za to, jaka była bezmyślna i okrutna. W całej tej rozgrywce zaczął życzyć obu mocarstwom jak najgorzej. I w całej tej rozgrywce nie widział już nikogo, z kim warto trzymać.
Mimo całego tego marazmu, pozostał jednak świadomy. Jego umysł zaprzątnęła informacja o ciele kobiety. Dziwne. Spodziewał się, że ósme ciało pod płótnem będzie należało do Keithena. Zdziwiły go słowa o kobiecie. I przeraziły.
Pamiętał dobrze, że to Ofelia nachylała się do dziury, gdy przechodził przez nią Keithen. Pamiętał jak jej beztroski uśmieszek wywołany niezdarnością Ysgarda, ten przyprawiający go o odruch wymiotny, bezczeszczący żałobę po Angeli uśmieszek, zniknął w ostatniej sekundzie zastąpiony przerażeniem, nim skała rozdzieliła rodzeństwo.
Ale jeśli to rzeczywiście była Ofelia, to Keithen powinien być martwy tym bardziej!
Jeśli to rzeczywiście była Ofelia, to na świecie pozostał już tylko jeden Rożenek... A i on prawdopodobnie wnet zakończy żywot na wergundzkim pieńku. Szkoda.
Z rozmyślań wyrwały go słowa Eryka.
- Co...? - spojrzał nań odrobinę zdezorientowany - Ach... Noga... Boli, a jakżeby inaczej. Nie zdziwię się, jeśli przez tego kretyna wdało się już zakażenie, opatrunek już dawno przesiąkł - mówił głośno, równocześnie słuchając co szepce mu Eryk - Schowaj gdzie uznasz za najbezpieczniejsze - odpowiedział szeptem - Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do dar Hovdera słuchałeś mnie i wiesz już, do czego on służy? - nim dokończył, Eryk znów zaczął mówić. Dla Argana przypominało to dziwny koncert na dwugłos. Uśmiechnął się słabo, rozbawiony tą myślą.
Skinął głową słysząc prośbę o wspólną wersję wydarzeń.
- Gdy się z tobą spotkałem koło południa w siedzibie Ligi, zostawiłem w niej pierścień - zaczął opowiadać Erykowi swoją wersję bez zaznaczania gdzie kryje się kłamstwo. Przy odrobinie szczęścia Wergund sam zacznie po części wierzyć w to co mówi - Wywiad styryjski wie już o tym i zapewne poszedł już poń. Jeśli dar Hovderowi zależy na pierścieniu, to weźmie nas obu do siedziby Ligi modląc się, by Styria nas nie uprzedziła. Służbiści Lecordów znają nas i tylko nam ufają. Pan Żylasty powinien wiedzieć, że potrzebuje nas do odzyskania pierścienia, że hasła Ligii wyciągnięte torturami na nic mu się nie zdadzą... Chyba... Mapę ma Ofelia, ja ją jako-tako pamiętam, mogę narysować im w geście dobrej woli, ale będzie niedokładna. Co do reszty... Bądź sobą - mrugnął Erykowi - Chyba że masz jakiś inny pomysł?
Odsunął się i wyprostował, zamykając oczy i uspokajając oddech.
Musiał uspokoić rozbiegane myśli. Czekając na odpowiedź Eryka lub wejście kata, próbował analizować swoją rozmowę z dar Hovderem i wyciągnąć z niej jakieś wnioski.
Wniosek był tylko jeden i to dość prosty: Argan przegrał tamtą dyskusję, bo nie przewidział że dar Hovder będzie wiedział aż tak dużo i że będzie aż tak święcie przekonany o swojej nieomylności. Teraz jedyne co mógł zrobić, to grać na pierścieniu i mapie - jedynych rzeczach na których temu żylakowi zależało bardziej, niż na jego śmierci. Ale i tu nie był pewny, czy zostanie wysłuchany. Dar Hovder i tak nie wierzył już w jego słowa, jakkolwiek prawdziwe by one nie były.
Myśli o rodzinie wracały doń natrętnie, nie pozwalając się skupić.

Owizor - 28-01-2015, 13:35

Przedłużająca się cisza nie pomagała. Ciągłe myśli o Ofelii, ciągłe wspomnienia, zaczynały coraz bardziej kołatać mu w głowie.
Okłamała go, wykorzystała jego miłość, a gdy jej zbrodnia wyszła na jaw, udając żal wciąż jeszcze próbowała go podjudzić przeciw Wergundom! Nienawidził jej za to. A jeszcze bardziej nienawidził za nazwanie prób ratowania Angeli idiotyzmem oraz za ten beztroski śmiech jaki usłyszał po przejściu Ysgarda przez dziurę. Ona w ogóle nie przejmowała się jego tragedią! Ona w ogóle nie była już tą samą Ofelią co przed wojną!
A mimo to myśl o tym, że zginęła pod walącymi się głazami napawała go paniką. Mimo wszystko wspomnienia z czasów jak błąkali się razem po Ofirze i jak zakładali dom w Styrii cały czas ożywały, napawając go tęsknotą i dziwnym zewem, nakazującym ratować siostrę bez względu na koszta.
Przez te wspomnienia wizja obecnej, zimnej i wyrachowanej zabójczyni Ofelii wydawała mu się nierealna, fikcyjna wręcz. A jednak była prawdą... Więc może to jego własne wspomnienia nie były prawdziwe...?
Jęknął ze złością. Przez ostatnie wydarzenia zaczął już wątpić nawet w prawdziwość opowieści Ofelii o Emii. Choć akurat historię o dworku Rożenków potwierdziło już wiele osób, a w siedzibie Lecordów czekała kopia aktu własności. Wciąż zagadką dla niego pozostawało, dlaczego jego najstarszy brat Owizor nigdy nie powrócił do ojczystych stron, a owe akta przekazał Symeonowi. Ale to już nie miało znaczenia, wielu już potwierdziło, że ów trzeci, najstarszy z rodzeństwa nie żyje od niecałych trzech lat. A szkoda, bo gdyby Argan mógł, chętnie by skopał tyłek owemu zdrajcy rodu. Nawet i mając już tylko jedną nogę!
Westchnął smutno. Nie, on już nie miał rodziny. Zostały mu tylko prawa do wsi oraz kilku przyjaciół.
Jeśli jakimś cudem wyjdę z całej tej afery żywy, to już bez względu na wszystko pakuje na statek siebie, Eryka i Petrę i zwiewamy do Ofiru - powiedział do siebie w myślach. W jakiś dziwny sposób nieco podniosło go to na duchu. To już jedyna motywacja, jaka mu pozostała.
Chociaż nie jedyna. Chciał jeszcze dokonać zemsty: zarówno na Styrii, która go w to wplątała i wykorzystała, jak i na Wergundii, która swą bezmyślnością i okrucieństwem sprowadziła na niego tyle cierpienia. Choć akurat ta zemsta pozostawała dla niego mało realnym przesięwzięciem.
Chociaż...?
Rozejrzał się po pomieszczeniu. W pierwszym odruchu chciał zwrócić się ku prześwitom, szybko jednak doszedł do wniosku, że to przecież nie światła szukał.
Odwrócił się w stronę kąta, który wydał mu się najciemniejszy, najpaskudniejszy. Spojrzał na Eryka i skinął mu głową, by się nie martwił o niego. Powoli zsunął się z ławy i położył się na ziemi, kłaniając się w laryjskim geście poddaństwa, a jednocześnie uważając, by nie oprzeć się na kikucie lewej nogi. Gdyby ktoś w tej chwili wszedł do pomieszczenia na jego widok uznałby, iż zasłabł.
- Panie, któremu nieświadomie służę od wymordowania swego byłego oddziału na froncie - zaczął szeptać cicho pod nosem, powoli dobierając słowa, Eryk z trudem mógł dosłyszeć co mówi -
Panie, który wziąłeś dzięki mej pomocy w swe władanie ród Lecorde,
Panie, który masz w członkach owego rodu i we mnie samym swe wierne sługi,
Panie, który karmisz się cierpieniem Travida, nienawiścią Petry i moim bólem,
Panie, który władasz mrokiem, nienawiścią, gniewem i agresją,
Panie, któremu Travid oddał życie za życie swych dzieci, również i tych fałszywych,
Panie, któremu nieświadomie służyłem kłamstwem i oszustwem, oraz swym mieczem,
Przyjmij ode mnie moje cierpienie, mój ból, moją wściekłość,
Przyjmij ode mnie moją nienawiść do świata i jego mocarstw,
Przyjmij ode mnie mój gniew na odpowiedzialnych za mą krzywdę,
Przyjmij je ode mnie i nasyć się nimi,
Przyjmij je, jako moją ofiarę dla twojej niezmierzonej potęgi,
Oto ja, który sprowadziłem na Lecordów cierpienie z którego wyrośli twoi wierni kapłani, przepełniony jestem bólem i nienawiścią,
Proszę cię, niech owe dary posłużą ci jako narzędzie do ratowania wiernych ci sług,
Oto bowiem Petra, twa wierna służka, która ślubowała ci wierność dla zemsty na Travidzie jest w niebezpieczeństwie,
Niechaj pozna swych wrogów, niechaj sprowadzi na nich cierpienie, jakiego jeszcze nie znali,
Panie, dokonaj pomsty na naszych nieprzyjaciołach,
Panie, na naszych wrogów ześlij naszą nienawiść,
Panie, niechaj nasi wrogowie doświadczą bólu, jaki nam zadali,
Panie, niechaj Randal dar Hovder, Powój oraz Ylva Darren doświadczą bólu, jaki na na mnie sprowadzili,
Panie, niechaj tak umiłowane przez nich ojczyzny, Wergundia i Styria zatoną we krwi i cierpieniu
Ofiaruję ci swój ból i swoją nienawiść, przyjmij je ode mnie, przyjmij od swego pokornego sługi tę ofiarę,
Pozwól dokonać zemsty, a będę zadawał rozpacz i cierpienie z twym imieniem na ustach,
Pozwól swym wiernym sługom wypełniać twoją wolę, uratuj swą służkę Petrę i sprowadź na jej oraz moich wrogów cierpienie,
Oto proszę cię ja, Argan Rożenek, sprawca cierpienia Lecordów,
Avane Swart!

Leżał jeszcze tak chwilę, skupiając się na swoich emocjach, starając się jak najbardziej pozwolić ogarnąć się nienawiści i żądzy zemsty. Za Angelę, za nogę, za Ofelię...
Leżał i dyszał ciężko.

Strandbrand - 28-01-2015, 18:14

Rozplątał swoje włosy. Już dawno zauważył pewne miejsce gdzie ewentualnie mógłby schować jakiś drobny przedmiot. Sięgnął do swojej sakiewki i wyciągnął z niej pierścień. Nie był duży, właściwie to Eryk pewnie nie mógłby go nosić na żadnym innym palcu oprócz najmniejszego. Chwycił go wprawnie w jedną dłoń i założył ręce na kark.
Kilkoma ruchami wydzielił jedno pasmo swoich włosów i nałożył na nie pierścień a następnie zaczął pleść supły na tym paśmie. Pierścień podniósł się i właściwie dotykał jego karku gdy oplatane na nim raz po raz pasmo włosów malało. W końcu po chwili wiązania i przewlekania skończyły mu się włosy którymi mógł zapleść. Teraz wyglądało to tak że przy jego potylicy znajdował się pierścień należący do Argana, związany wieloma supłami które powodowały że jedynym sposobem na ściągnięcie go będzie wycięcie tego konkretnego pasma. Przylegał do jego głowy, nie dając szans by się przemieścił w prawo czy lewo. Teraz związał resztę włosów w kucyk, i sprawdził czy nic nie wystaje. Tak jak się spodziewał, włosy zakryły pierścień a ich ilość ukrywała jakiekolwiek wybrzuszenia.
Czując, że wybrał najbezpieczniejsze miejsce jakie przyszło mu do głowy rozejrzał się po sali. Jak dotąd nie zwracał na otoczenie zbytniej uwagi. Spodziewał się czegoś mniejszego ale na tyle na ile mógł ocenić w nikłym świetle było to średniej wielkości pomieszczenie. Dobrze że nie żadna klitka.
Dostrzegł Argana który... leżał pod ścianą. Przez chwilę pomyślał że coś mu się stało, być może zemdlał w wyniku zmęczenia po operacji... Zbliżył się nieco, akurat by usłyszeć ostatnie wypowiadane przez niego słowa.
,,Avane Swart"
Spojrzał na pozbawioną nogi postać dyszącą ze zmęczenia. Siadł na drewnianej ławce i skomentował obecny stan.
-Więc kłaniasz się teraz panu ciemności? Zupełnie jak Travid a potem Petra...
Zaśmiał się cicho.
-Najwidoczniej Lecordowie lubią tego boga.
Zwłaszcza że ty nie jesteś jednym z nich... co cię napadło Argan?

Owizor - 29-01-2015, 02:33

Chwilę jeszcze tak leżał, a potem obrócił się ni nieporadnie wgramolił z powrotem na ławę. Otrzepał tunikę z kurzu jaki zebrała, gdy leżał.
Spojrzał na Eryka i przyłożył palec do ust.
- Ciszej odrobinkę... - wyszeptał - Cóż... Od wizyty w forcie czternastym sam go polubiłem, nie bez zasługi Petry zresztą... Może przez jego wstawiennictwo ona sama coś zacznie działać?
Westchnął ciężko.
- Jak i to nie pomoże, to w kwestiach duchowych zostanie mi chyba tylko pójść w ślady starszego braciszka - rzucił okiem na towarzysza - O ile dożyję okazji...

Indiana - 29-01-2015, 03:44

Od czasu, kiedy znaleźliście się w pomieszczeniu, minęła niespełna godzina. Może. Chyba. Bo w sumie to nie mogliście za bardzo stwierdzić, w otworach w murze widać było światło dzienne, ale już coraz słabsze.
Wzrok przyzwyczaił się do tego półmroku, ale jednak kontury widzieliście już coraz słabiej.

Nagle usłyszeliście głosy na korytarzu. Kilka osób. Męski głos, dwa głosy. I kobiecy, wysoki, świdrujący. Pod drzwiami błysnęła łuna światła.
- Trzymaj to! I nie rób głupich min. Rozkaz dekuriona, co się wytrzeszczasz. Otwieraj! - usłyszeliście już całkiem wyraźnie głos Altei, a w sekundę później zgrzyt klucza w zamku i skrzyp ciężkich zawiasów. Zmrużyliście oczy, oślepieni światłem pochodni.
Magiczka zatknęła ją w uchwycie tuż przy wejściu (nie zastanawiała się specjalnie, gdzie on się znajduje, musiała więc bywac w tym pomieszczeniu), oświetlając całą klitkę. Za nią wszedł żołnierz, niosąc torbę z opatrunkami.
- No dobrze - oznajmiła energicznie, tonem nie znoszącym sprzeciwu - Tu to kładź! A teraz won. No już! Wynocha! Pacjent potrzebuje prywatności!
Żołnierz wzruszył ramionami, położył torbę na ziemi i wyszedł, zatrzaskując drzwi.
Dziewczyna uśmiechnęła się do was promiennie (stanowczo bardziej promiennie do Eryka) i uprzedzając wasze słowa połozyła wymownie palec na ustach, jednocześnie dźwięcznym głosem trajkocząc:
- No, chwilę potrwało, zanim wymogłam zgodę, są w końcu jakieś prawa wojenne, nie? Rannych się opatruje, nawet jeńców, żołnierzy wroga. A pan, panie Octavio, żołnierzem wroga nie jest, ten tam pajac ma jakieś podejrzenia, ale on by podejrzewał każdego, pewnie dostaje drgawek nawet na widok własnego odbicia w lustrze. Niech się pan tu położy, proszę, z tą nogą o tutaj...
Wciąż gadając rozłożyła znajdujący się w torbie wojskowy koc i wcisnęła Arganowi w rękę kartkę. Przy jasnym świetle pochodni bez trudu przeczytaliście:
"ANI SŁOWA, PODSŁUCHUJĄ! KOGO ZAWIADOMIĆ? WYCIĄGNĘ WAS STĄD!"
Gdy już upewniła się, że przeczytaliście, zabrała się za zmianę opatrunku, jednocześnie usadziwszy Argana na ławie. Wprawnie rozcięła opatrunek, skrzywiła się na widok nasączonych krwią i limfą bandaży. Powąchała, ale nie wyczuła nieprzyjemnego zapachu zakażonych tkanek. Szew był lekko napuchnięty, zaczerwieniony, ale bez niepokojących objawów.
Medyczka z wprawą zabrała się za czyszczenie rany, bez przerwy gadając. O dekurionie, o dar Hovderze, o tym, że oddział wysłany w kanały znalazł wija i przed chwilą opatrywali poparzenia od kwasu. Gdy doszła do tematu przyszłości, spoważniała nieco. Lub taką odgrywała.
- Powiedzcie mu, co chce wiedzieć - powiedziała poważnie - Widziałam już ludzi, których stąd wynosili. Nie wiem, o co mu chodzi, ale nie chcę widzieć, jak wynoszą stąd was - mówiąc to, wpatrywała się wymownie w Eryka i dość jasne było, że mówiąc "was", bardziej miała na myśli "ciebie" - A z tobą wszystko w porządku? - uśmiechnęła się uroczo - Nadgarstek się goi? - delikatnym ruchem przejechała po ręce Eryka, sprawdzając wygięcie stawu i pracę ścięgien na przedramieniu. Zatrzepotała rzęsami, spotykając spojrzenie Wergunda i speszywszy się, opuściła wzrok. Zdenerwowanym ruchem sięgnęła po kartkę i połozyła ją na ławie, a obok niej kawałek węgielka.
- Nadgarstek to bardzo wrażliwa sprawa - mruknęła, mnąc krawędź sukienki - Bo tam jest osiem kostek różnych i one... właśnie, wrażliwe... łatwo... uszkodzić.

Strandbrand - 29-01-2015, 23:46

Siedzieli długą chwilę w ciszy. Tak naprawdę nie wiedział o czym mogą rozmawiać ani co robić. Czuł się winny za to jak wyglądała obecna sytuacja. Zastanawiał się jakie są szanse na dogadanie się z dar Hovderem. Zaczął nawet rozważać opcję taką, by to jego oskarżyć o wszystko - morderstwo wergundów, wysłanników ligi, Angeli - a Argana obsadzić jako ,,człowieka dar Hovdera w lidze". Byleby żył.
Przez chwilę faktycznie miał zamiar wyłożyć szeptem ten plan Arganowi. Jednak nagle przypomniał sobie że powołał się na Modwita. Przypomniał sobie miny dar Khavena i Verga gdy o tym usłyszeli. Przypomniał sobie jak dar Hovder ukrywał swój gniew podczas rozmowy z dekurionem. Wreszcie przypomniał sobie słowa dekuriona ,,nie szedłby na to gdyby nie był pewien swojej niewinności". Oraz ostatnie słowa Verga zanim ten zamknął drzwi.
Nie, zdecydowanie nie mógł teraz oddać się dobrowolnie w ofierze szefowi szpiegów.
Jednak chciał przeprosić Argana za to co go spotkało. Wciąż uważał że to była jego wina, to co teraz się z nim działo. W dodatku zaczął zwracać się do Swarta... Zaczął powoli formułować myśli w swojej głowie.
-Octavio... wiesz, to wszystko nie tak miało pójść. Prze...
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek więcej usłyszeli głosy zza drzwi i do pomieszczenia wparowała uzdrowicielka Aldea wraz ze strażnikiem, rozkazując mu jakby to ona była magniferem. W końcu Wergund opuścił pomieszczenie i dziewczyna została sam na sam z dwoma więźniami.
Z początku myślał że przyszła tylko sprawdzić stan nogi Argana. Była wyraźnie z czegoś ucieszona, zwłaszcza gdy spoglądała w jego kierunku. Cóż, dotąd nie było chwili by nie była radosna odkąd poznali ją kilka godzin temu.
Jednak później okazało się jaki jest prawdziwy cel wizyty Aldei. Gdy czytał słowa napisane na kartce serce mu podskoczyło.
Tyle dla nas ryzykuje...
Uśmiechnął się do niej. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Narazie. Gdy ona dokonywała oględzin nogi Argana, nie przestając radośnie mówić on zastanawiał się kto może im pomóc. Jako pierwszy trop nasunęła się mu Petra Lecorde. Zaraz potem pomyślał o strażnikach pilnujących siedziby ligii kupieckiej w Vekowarze. Odkąd tu przybył mocno się z nimi zakolegował. Część z nich była Wergundami, część Styryjczykami. Był jeden elf z Hetanoru oraz Ofirczyk. Nie wiedział jak mogli zareagować na ich obecną sytuację.
Był tak zamyślony, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę że radosny ton ucichł. Aldea mówiła ciszej. Przekonywała ich by powiedzieli dar Hovderowi to co chce wiedzieć... gdyby to było takie proste. Gdy skończyła zdał sobie sprawę że jej ton brzmiał dziwnie... Zbliżyła się do niego i zaczęła badać delikatnie jego nadgarstek, jednak nie patrzyła na jego rękę. Patrzyła prosto w jego oczy. Nagle uderzyło go jakieś dziwne przeczucie...
Czy ona... Och.
Gdyby nie to, że odwrócił się po kartkę i węgielek który Aldea zostawiła na ławie pewnie dostrzegłaby w świetle pochodni jak Eryk się rumieni. Cóż... był naprawdę zaskoczony, zwłaszcza gdy słuchał jak opowiada o nadgarstku. Brzmiała tak niewinnie i słodko. Dosłownie go zatkało a przez głowę przelatywało mu tysiąc myśli na sekundę.
Po chwili odzyskał na tyle świadomości by coś napisać. Jednak zamiast napisać jakąkolwiek z rozważanych wcześniej propozycji najpierw nabazgrał jej następujące słowa:
,,DZIAŁASZ Z POLECENIA DEKURIONA CZY SAMA? JEŚLI SAMA TO NIE RYZYKUJ PROSZĘ."
Po tym jak upewnił się że je przeczytała, napisał kolejne zdanie.
,,JEŚLI Z DEKURIONIEM - PETRA LECORDE, SIEDZIBA LIGI KUPIECKIEJ ORAZ DOWÓDCA STRAŻY W SIEDZIBIE LIGI"
Gdy pokazywał jej kartkę spojrzał wymownie na Argana czy chce ją dostać wraz z węgielkiem.

Owizor - 30-01-2015, 02:03

Siedział długo w milczeniu, patrząc się w ścianę i rozmyślając nad swoim położeniem. W miarę jak jego modlitwa stawała się przeszłością, odzyskiwał spokój i jasność umysłu. Przynajmniej względną.
Odtwarzał w myślach wszystkie wydarzenia, głównie ostatnich dni, choć nie tylko. Nieraz kilkukrotnie.
Co robić? Z kim trzymać? Co mi zostało?
Bardzo żałował, że jego kaletka z dokumentami i amuletami gdzieś przepadły. Już pal licho kopie pełnomocnictwa Coralidesa czy aktów własności Emii, ich oryginały leżały bezpiecznie w siedzibie Ligii. Najbardziej brakowało mu amuletu od Liora. Czuł się bez niego zagubiony...
Od kilku miesięcy codziennie wspomagał swoją intuicję owym psionicznym artefaktem. Teraz, kiedy mu go odebrano, czuł się straszliwie niezdecydowany. Jakby ktoś go pozbawił, nie przymierzając, nogi.
Choć może to i dobrze, że stracił amulet? Chyba rzeczywiście codzienne wspomaganie intuicji stępiło mu umysł.
Przybycie Aldei było dla niego niczym wyrwanie ze snu. Podskoczył na ławie na dźwięk otwieranych drzwi.
Słuchał i posłusznie wykonywał polecenia medyczki. Dopiero gdy zdjęto bandaże, ból w nodze znów zaczął mu niesamowicie doskwierać. Syknął, gdy magini życia zaczęła dotykać jego kikuta.
- No właśnie sęk w tym, że cokolwiek byśmy nie powiedzieli, do dar Hovdera nic nie dociera! - warknął w odpowiedzi na słowa Aldei. Mówił głosem na pograniczu naturalnego a głośnego udając, że ponosi go lekko złość - Dobrowolnie do niego przychodzimy, ostrzegamy go, informujemy o wszystkim, oferujemy pomoc, współpracę... a on zamiast wykorzystać to i ratować siebie oraz wywiad, woli nas obarczyć jakimiś bzdurnymi zarzutami i oddać torturom! Tak działają szaleni despoci, a nie szefowie agentów! On przecież wiedzie... ech... - prychnął widząc, że Aldea odwróciła się w stronę Eryka. Po chwili jednak uznał, że warto kontynuować nawet i bez zainteresowania jedynej oficjalnej słuchaczki - ...wiedzie Wergundię ku katastrofie! - ostatnie słowa były nieco cichsze, nie chciał bowiem zabrzmieć jak krzyczący desperat, lecz raczej jak przerażona i bezsilna osoba którą opuszczają nadzieje.
Spojrzał na kartkę pokazaną mu bez Eryka. Skinął głową. Nie miał nic do dodania.
Chwycił medyczkę za ramię.
- Błagam, sprowadź tu kogoś, komu jeszcze zależy jakkolwiek na Wergundii - wyszeptał dość głośno licząc na to, że ukryty podsłuchiwacz uzna iż nie było to przeznaczone dla jego uszu - Dar Hovder jest krótkowzrocznym szaleńcem, ale muszą tu być jacyś trzeźwo myślący patrioci... Póki nie jest za późno, da się to wszystko jeszcze uratować...

Indiana - 04-02-2015, 21:47

Aldea wzięła od Eryka kartkę, przeczytała uważnie, kiwając głową po każdym słowie, po czym podarła kartkę i podarte resztki spaliła w płomieniu pochodni.
- To musi być nieporozumienie - odpowiedziała głośnym, teatralnym głosem na ostatnie słowa Argana - Dar Hovder to menda, ale jednak uważają go za profesjonalistę, więc chyba zależy mu na kraju. A dekurion z pewnością jest patriotą. Tylko teraz, kiedy musi szykować wszystko do spodziewanego oblężenia, ma mało czasu. Jest jeszcze magnifer, asystował przy rozmowach w Pałacu i przy podpisaniu porozumienia, więc teraz może uda się poprosić go o interwencję. Postaram się.Ech - westchnęła, zbierając narzędzia i opatrunki - na pewno się wszystko wyjaśni.
Odgarnęła niesforne kosmyki z czoła i zakręciła się bezładnie, wycierając dłonie o rant zielonej sukienki. Zmieszanym spojrzeniem czarnych oczu obdarzyła Eryka, usmiechając się z mieszanina niepewności i zażenowania, po czym raz jeszcze westchnęła. Podniosła torbę i westchnęła jeszcze raz, po czym zastukała w drzwi. Otworzył jej strażnik, zmierzył wzrokiem trzymaną w rękach torbę.
- Co się gapisz? - fuknęła - Tak, koc zostaje i pochodnia też.
- Dobra, dobra - uśmiechnął się - panienka się nie złości.
Ostatnie jedwabiste spojrzenie czarnych oczu magiczki przerwało trzaśnięcie ciężkich okutych drzwi. Jeszcze chwilę słyszeliście jej kroki na schodach i dźwięczny głos, przekomarzajacy się z kolejnymi żołnierzami.
Zapadła cisza.

/tu zapewne takie lub inne Wasze wstawki - rozmowa, coś, co robicie/


Trudno było ocenić, czy na dworze było już ciemno, ze względu na mylące wzrok światło pochodni. W międzyczasie słyszeliście, jak pod drzwiami zmieniają się strażnicy, ktoś chodził, słyszeliście jakieś rozmowy, stukot obcasów.
Minęła może godzina od wyjscia dziewczyny, kiedy z korytarza dobiegł was znów głos, rozmowa z żołnierzami, zgrzytnął zamek w drzwiach, stęknęły ciężkie zasuwy.
W drzwiach ... stanęła Aldea.
Szybkim spojrzeniem omiotła pomieszczenie, jej wzrok padł na pochodnię i koc, którym był okryty Argan. Za nią zatrzasnęły się drzwi. Uśmiechnęła się do was w wejściu i podeszła do rannego, kładąc na ziemi torbę z narzędziami medycznymi.
- Żyjecie? - zaczęła niepewnie - Muszę zmienić...
Urwała. Podnosząc koc takim samym bezpruderyjnym ruchem, jaki Eryk widział u niej na sali operacyjnej, zobaczyła czyste, białe płótno bandaża.
- ... opatrunek - zakończyła niepewnie - Ktoś, jak widzę, mnie uprzedził? Ech... - westchnęła - A myślałam, że się na coś przydam - powiedziała, uśmiechając się równie promiennie, jak przed chwilą, do Eryka, podeszła do niego bardzo blisko, pachniała jakimś kwiatowym, słodkim zapachem, a zielona sznurowana sukienka była miękka w dotyku. Wyszeptała mu na ucho - Mogę coś przekazać, albo kogoś zawiadomić! Tylko powiedz! - po czym dodała głośno - Bardzo się was czepiali? Powiedzcie Hovderowi, co chce wiedzieć i niech idzie w cholerę, nie znoszę, kiedy pałęta się po cytadeli, a już zwłaszcza po szpitalu...

Strandbrand - 05-02-2015, 00:45

/Wstawka/
Po tym jak Aldea opuściła celę w której siedział z Arganem westchnął. Spojrzał na świeży bandaż założony jego przyjacielowi i uśmiechnął się na wspomnienie zachowania medyczki... uśmiech zaś przerodził się w chichot, a ten z kolei stał się całkiem donośnym śmiechem.
No niezła farsa, żeby w takich warunkach udało mi się kogoś zauroczyć. Ten dzień już chyba nie będzie dziwniejszy!
Spojrzał na to co im zostawiła uzdrowicielka. Rzucił koc Arganowi i powiedział:
-Przyda ci się bardziej niż mnie. Powinieneś odpoczywać. Może się prześpij jeśli dasz radę.
Zsunął się z ławy na ziemię zostawiając Arganowi więcej miejsca i pogrążył się we wspomnieniu jakim wyryła się w jego pamięci Aldea.
/Koniec wstawki/

Gdy w drzwiach ich celi stanęła Aldea pomyślał że przyniosła im wieści od Petry i przygotował się do przejęcia jakiejkolwiek kartki od niej. Jednak gdy stwierdziła że ktoś ją uprzedził, stanął jak wryty. Rozszerzył oczy w zdumieniu i spojrzał na medyczkę.
Co jest kurwa?
Zaatakowało go tysiące myśli w jednej sekundzie.
Ktoś podstawiony przez dar Hovdera. Ale jak? Myśl głupku, ten cały Reshion potrafił ukrywać wygląd. Ba! Potrafił podszywać się pod elfa! W takim razie sztuka zmiany w innego człowieka na pewno nie jest poza jego i kogokolwiek innego zasięgiem. O Modwicie a jeśli tamta była prawdziwa? Jeśli teraz dar Hovder próbuje nas podejść? Nie no, niemożliwe... bardziej prawdopodobne że najpierw wysłałby swojego szpiega a potem pozwolił na wejście prawdziwej Aldei... ohhhh i jeszcze te spojrzenia tej drugiej Aldei... szlag by to!
Wciągnął powietrze i wypuścił je próbując się uspokoić. Nie będzie teraz myślał o sprawach sercowych. To na nic się nie przyda. Zaś co do możliwości szpiegowania... zaraz się przekona.
-Właściwie to nie tak dawno temu był tutaj jakiś medyk i opatrzył Octavia. to prawda. Ale nie jestem pewien czy zrobił to prawidłowo... W końcu to ty przeprowadzałaś operację. Użyłaś magii by... co właściwie wtedy zrobiłaś?
Doskonale pamiętał co prawdziwa Aldea zrobiła podczas operacji. Przetrzymała przez niedługi okres krążenie powyżej kolana, niwelując ryzyko dojścia szpiku do serca i dając okazję do uratowania większej części nogi Argana. Mówiła też że jeśli powstanie zator to rozbije go impulsem. Jeśli stoi przed nim prawdziwa Aldea, to odpowie mu na jego pytanie... Ale miał nadzieję że stoi przed nim oszustka. Inaczej przekazali szpiegowi dar Hovdera informacje o ich sojusznikach. Wątpił by szpieg wergundzkiego wywiadu postanowił podnieść rękę na Petrę lub któregoś ze strażników... ale jeśli informacje o nich miał dar Hovder, to już nikt nie przekaże im wieści o miejscu ich pobytu.

Owizor - 05-02-2015, 01:37

/Wstawka/
Z trudem powstrzymał uśmieszek obserwując przyjaciela i maginię życia. Ów uśmieszek nie zszedł nawet gdy Aldea znikła za drzwiami.
Westchnął i pokręcił głową.
Dobra, teraz to już wszystko w rękach losu. Swarcie, jeśli to ty ją zesłałeś, to jesteś wielki...
Przyjął koc i ułożył się wygodnie. Wiedział, że nawet gdyby przez grzeczność chciał pozwolić Erykowi pozostać na ławie, ów by odmówił. A nie miał w tej chwili chęci bawić się w grzecznościowe potyczki słowne.
- Obudź mnie jak ktoś będzie nadchodził - mruknął do towarzysza, po czym ułożył się na tyle wygodnie, na ile potrafił.
Leżąc na kocu powoli zaczął opadać w objęcia snu.
/Koniec wstawki/

Odgłos nadciągającej osoby obudził go bez ingerencji Eryka. Usiadł na ławie i spojrzał na drzwi.
Widok Aldei zaskoczył go.
Ile minęło? Godzina? Nieźle się uwinęła w takim razie...
Usłyszawszy prośbę uzdrowicielki poprawił się, by pokazać lepiej swój kikut. Już chciał powiedzieć magini, że zbyt częste przychodzenie pod tym samym pretekstem może ściągnąć na nią podejrzenia, gdy usłyszał jej słowa.
Z trudem powstrzymał opad szczęki.
Co jest grane!?
Przyjrzał się dokładniej Aldei. Czy to była ta sama Aldea?
To samo spojrzenie, ten sam głos, ten sam uśmiech... No jak nic, Aldea!
Sapnął cicho, mimowolnie, zamyślając się.
Albo ktoś jej wyczyścił pamięć, albo wtedy działała pod wpływem opętania jak jeszcze nie tak dawno Emilia. Tak, to mogła być psionka. Tylko czy ona działała wtedy, czy teraz...?
Ach, ten cholernie mocny zapach kwiatów... Albo Aldea się wypachniła na spotkanie z Erykiem, albo może to właśnie jakiś środek alchemiczny? Ale co by ów środek dawał? Raczej nie polimorfię, nawet Reshion korzystając z eliksirów polimorfii zachowywał swoje odruchy czy mimikę. A ta Aldea którą widział bez wątpienia była Aldeą, lub chociaż jej bliźniaczką... Więc może coś działającego na umysł? Ale w takim razie czemu po prostu nie użyć bezzapachowej magii jakiegoś miejscowego psionika?
No chyba że rzeczywiście Aldea się wypachniła na spotkanie z Erykiem. Wtedy wychodzi na to, że to Argan stał się paranoikiem.
Uśmiechnął się widząc minę towarzysza. No tak, jego przemyślenia musiały być podobne.
- Sęk w tym, że to co dar Hovder chce usłyszeć, a to jakie są fakty, to zupełnie różne rzeczy - mruknął ze złością w odpowiedzi na słowa Aldei, mówiąc jednakże bardziej do siebie niż do niej.
Wątpił by usłyszała jego słowa, gdyż nim skończył zdanie, znacznie mocniejszym głosem przemówił Eryk.
Spojrzał z wyczekiwaniem na maginię życia. Wątpił by pytanie Eryka odniosło jakiś wymierny skutek, ale kto wie...?
Ach, ileż by dał by mieć teraz przy sobie amulet Liora! Ileż by dał, by móc posłużyć się tym wzmacniaczem intuicji i wyczuć, która Aldea była tą prawdziwą!

Indiana - 05-02-2015, 04:29

Dziewczyna pochyliła się nad Arganem, sprawdzając tętno, temperaturę, odwinęła zrobiony chwilę temu opatrunek. Na słowa Argana zareagowała nerwowym spojrzeniem dookoła, ruchem położonych na ustach palców dała znak, że pomieszczenie jest podsłuchiwane - to jednak nie była żadna wskazówka, w końcu każdy z służących w twierdzy mógł mieć do czynienia z trzymanymi tu więźniami.
- Widziałam ludzi, których stąd wynoszą - szepnęła - Nie chcę was stąd wynosić... - podniosła poważny wzrok na Eryka. Po chwili usłyszała jego pytanie i fuknęła w ten sam charakterystyczny sposób.
- Stałeś obok, a nie widziałeś, co robiłam? Serce mu biło, więc krew zassała szpik z rozgniecionej kości. Było na styk, w każdej chwili mógł być zator przy sercu... Doktor chciał ciąć przy samej dupie nie przysłowiowej wcale, ale przytrzymałam krążenie tuż nad kolanem, o tu - pokazała dłonią na ciele - Na tętnicy udowej, żeby nie niosło syfu dalej. Mógł uciąć nieco niżej... Dobrze zrobiony ten opatrunek - mruknęła, mocząc szmatkę w przyniesionej substancji - ale bez wysuszenia i ściągnięcia rany będzie się chciało paprać. Sam spirytus to za mało. Kora dębu, szałwia... No ale to metody druidów, niektórzy się brzydzą. Który to zakładał? - zwróciła się do was - Dar Retheren? Taki rudy, piegowaty? Czy Kryspien, na litość Modwita, sierota jedna....? Ten jest od Verhavena, z załogi cytadeli, cyrulik, pożalcie się bogowie.
Preparaty, którymi nasączała opatrunek, pachniały ziołami i spirytusem. Rana piekła i pulsowała. Podobnie jak cała kończyna, której tam już nie było. Zapach krwi, ziół, alkoholu i kwiatowych perfum przyprawiał o zawrót głowy i mdłości. Nachyliła się nisko nad Arganem i ręką głośno przekładając znajdujące się w torbie narzędzia, szepnęła:
- Jeśli jest ktoś, kto moze wam pomóc, to go zawiadomię, tylko mówcie, kto....
Po czym wstała, przerzuciła do torby opatrunki i podeszła do Eryka.
- Jak nadgarstek? - zapytała z lekkim zmieszaniem, podnosząc w górę spojrzenie wielkich czarnych oczu, ocienionych wachlarzem rzęs... dokładnie identycznie, jak godzinę wcześniej, delikatnie przejechała palcami po ręce, sprawdziła wygięcie stawu i pracę ścięgien, dokładnie identycznie spojrzała na niego i oblała się rumieńcem z pełnym prośmy o wyrozumiałość uśmiechem.

Strandbrand - 05-02-2015, 10:23

Miał mętlik w głowie... stojąca przed nim osóbka odpowiedziała mu szczegółowo i dokładnie, więc wszystkie dowody wskazywały na to że stała przed nim prawdziwa Aldea. A to oznaczało że przekazał informacje dar Hovderowi... albo komuś innemu, kto przysłał poprzednią Aldeę, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
Nie wiedział co robić. Czuł się jak ostatni głupiec, bo najwyraźniej dał się zauroczyć komuś kto udawał Aldeę i zatrzepotał raz czy dwa rzęsami. Ale... z jednej strony obydwie kobiety zachowywały się do pewnego momentu w rozmowie tak jak przy operacji - żywo, gwałtownie i gadatliwie. A potem milkły i sprawiały wrażenie niewinnych...
Nie wiedział jaki wniosek z tego wyciągnąć. Gdy padło pytanie o pomoc pomyślał kto im pozostał.
Ylva Darren? Wątpię by Styryjka przybyła nam na pomoc. Jest to niewykonalne i raczej nie byłaby chętna pomagać komuś kto ma zamiar wkopać wywiad styryjski... Elidis i ekipa która ruszyła dalej? Nie jestem pewien czy ten długouchy megaloman będzie chciał ryzykować swój tyłek by cokolwiek w naszej sprawie zrobić. No i chyba nie ma żadnej realnej możliwości pomocy nam. Valdar lub ktoś z jego oddziału? Być może kapłan był wciąż w Vekowarze... tylko dlaczego miałby nam pomóc? Nie, to nie przejdzie... Lars? Hmmmm jeśli powstrzymała go blokada portu to na pewno gdzieś tu jest. Być może mógłby nam pomóc... Pan Astorii? Mimo kilku różnic raczej z nimi sympatyzował za czasów współpracy z Lecordami... Ale nic z tego nie jest tak pewną opcją jak była Petra i strażnicy siedziby...
Nie miał pomysłu. Gdy tak myślał Aldea podeszła do niego i zaczęła sprawdzać jego nadgarstek... Spojrzał na nią a ona się zarumieniła...
-Nadgarstek trzyma się dobrze. Dzięki tobie.
Właściwie przestało go obchodzić która Aldea była prawdziwa... obecnie znów poczuł że on sam się rumieni. Był pewien że tym razem Aldea to dostrzegła. Dlaczego kobiety to tyle kłopotów?
Przywołał gestem Argana by się nachylił ku niemu i wyszeptał tak by Aldea jednak nie słyszała. Dość już miał podejmowania złych decyzji.
-Nie wiem jaką decyzję podjąć. Myślałem o Ylvie, Elidisie, Larsie, Astorim lub Valdarze... jeśli ktoś z nich jest dla ciebie sensowny to ty podejmij decyzję. Bo najwyraźniej informacje o osobach z siedziby ligi przekazaliśmy w nieodpowiednie ręce...
Następnie znów zwrócił się do magini.
-Bardzo ci dziękuję za pomoc Aldea. I nie przejmuj się nadgarstkiem, wtedy gdy we mnie wpadłaś i tak był w opłakanym stanie. Ale dzięki tobie jest o wiele lepiej.
Nie wiedział co więcej powiedzieć więc czekał na jakąś reakcję Argana lub Aldei.

Owizor - 05-02-2015, 17:37

Obserwował cały czas Aldeę, rozmyślając gorączkowo. Próbował odtworzyć w myślach detale poprzedniej wizyty. Która z nich była bardziej realna?
Wtedy Aldea była bardziej ostrożna. Zachowywała się bardziej po szpiegowsku...
- Szkoda, ze to nie ty opatrywałaś mnie poprzednio - wyszeptał do medyczki - A tak właściwie to co robiłaś jakąś godzinę temu, jak mnie opatrywano? Gdzie byłaś?
Patrzył uważnie na maginię życia, która zajęła się badaniem erykowego nadgarstka, podczas gdy sam Wergund nachylił się doń konspiracyjnie.
Pokręcił powoli głową z rezygnacją na jego słowa. Wszystkie wymienione przez Eryka opcje były marne, nierealne.
Skupił się na Aldei. Czekał na jej odpowiedź.
Czy ktoś jej wyczyścił pamięć? Zapytana o przeszłość, powinna zauważyć lukę we wspomnieniach... Czy była inną osobą...? Wątpliwe...
Psiakrew... Dobrze chociaż, że poprzednia Aldea nie dowiedziała się niczego, co by ich mogło bezpośrednio wkopać.

Indiana - 06-02-2015, 02:10

Na powtórzone przez Eryka "dzięki tobie" medyczka uśmiechnęła się prześlicznie i zatrzepotała rzęsami. Trzeba było przyznać, że miała piękny uśmiech, jej stepowi przodkowie obdarzyli ją pełnymi ustami i ładnym, regularnym kształtem twarzy, gdy się uśmiechała, w policzkach robiły się dołeczki.
Jednak trwało to może parę sekund, otrząsnęła się, odgarniając niesforne kosmyki z czoła.
- No! - powiedziała z lekko wymuszoną wesołością - To chociaż tyle mogłam zdziałać. Bo przy tej nodze to niewiele pomogłam. Choć ważne, że pan zyje, panie Lecorde, blisko było. Któryś bóg musi pana lubić. Godzinę temu? Godzinę temu to był niezły cyrk. Wrócił oddział z kanałów z setnikiem dar Potte'm. Podobno utłukli to stworzenie, które ścigali, ale znów dwóch martwych, a reszta w takim stanie... Przez godzinę łataliśmy pocięte kończyny, poparzenia i połamania - westchnęła z irytacją - Cholera by to jasny szlag, jakby mało było cyrku poza murami. Codziennie ktoś ze zwiadu ląduje jak nie w kostnicy, to na stole operacyjnym, do tego jeszcze od groma cywili, brud na ulicach, o włos od wybuchu epidemii. A głównego medyka zabito trzy dni temu...

Na korytarzu rozległy się odgłosy kroków, wartownicy, stojący przy drzwiach też najwyraźniej się poruszyli, bo do waszych uszu dobiegł pewien harmider. Usłyszeliście dzwonienie kluczy, zgrzyt zamka, ale nie tego od waszej celi. Na korytarzu ktoś mówił coś podniesionym głosem, ktoś odpowiadał, słyszeliście, ale nie dało się rozeznać słów.
Medyczka spoważniała w mgnieniu oka. Rozejrzała się odruchowo dookoła, jakby to miało jej pozwolić dostrzec obserwujące was oczy, ale uznała, że hałas dochodzący z korytarza wystarczająco przytłumi jej słowa. Przyklękła przy Arganie.
- Idą po was - szepnęła - Jak wam pomóc? Mogę przekazać coś na zewnątrz albo wezwać pomoc, mogę spróbować zawiadomić magnifera albo namiestnika miasta albo Ligę. Albo kogokolwiek...
Zastygła w wyczekującej pozycji, tymczasem za drzwiami usłyszeliście już kroki strażnika idącego w kierunku drzwi. Co gorsza, słychac było także poruszenie za tymi drugimi drzwiami. Tymi, wiodącymi do izby przesłuchań.

Owizor - 06-02-2015, 04:32

Myślał szybko i gorączkowo. Więc godzinę temu wrócili... Medyczka raczej nie szukała sobie alibi, to było dość prawdopodobne że będzie miała ręce pełne roboty. A więc to raczej poprzednia wizyta była fałszywa.
Albo Aldea w swym roztrzepaniu o wszystkim zapomniała... chociaż akurat było ta możliwość była równie prawdopodobna, co dar Hovder wypuszczający parę z fortu z przeprosinami na laurce i datkiem na protezę.
Uśmiechnął się słabo. Dobrze przynajmniej, że byli wtedy ostrożni i poprosili Aldeę o rzeczy, których Wergundowie nijak nie mogliby się doczepić. Bo w końcu co złego mogłoby być w prośbie o działanie w zgodzie z dekurionem?
- Jeśli nie działasz z upoważnienia dekuriona, nie narażaj się niepotrzebnie - wyszeptał szybko medyczce, nachylając się do niej - Ale jak nie działasz w sprzeczności z nim, to tak jak powiedziałaś: spróbuj zawiadomić Ligę, magnifera, namiestnika, lub jakiegokolwiek trzeźwo myślącego wergundzkiego patriotę... W tej właśnie kolejności.
Nie czekał na jej reakcję. Odsunął się i wystawił kikut tak, by wyglądało dla wchodzącej osoby jakby Aldea wciąż się nim zajmowała.
Westchnął ze złością. Może to i dobrze, że udo zostało zachowane... Ale wiedział, że bez ruchomego kolana nigdy już nie będzie mógł się poruszać bez podpory. Widział na froncie już wiele kalek. Pamiętał więc dobrze wojaków, którzy chadzali z drewnianą nogą równie sprawnie co niejeden młodzian. Ale wszyscy mieli to szczęście, że ich proteza zaczynała się na łydce. Kto stracił tak kluczowy dla poruszania się staw jak kolano, ten nie mógł już nawet marzyć o efektywnym poruszaniu się. O walkach nie wspominając...
Westchnął smutno i wlepił oczy w sufit, oczekując otwarcia drzwi.

Strandbrand - 06-02-2015, 10:18

Popatrzył na medyczkę... nie próbował już domyślać się czy i która była prawdziwa. Obydwie opcje miały w sobie coś prawdopodobnego. Wszyscy usłyszeli kroki dochodzące z korytarza. Była to ostatnia chwila na podjęcie jakieś decyzji. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć na słowa Aldei, jego przyjaciel wyszeptał swoją decyzję. Nie było już chyba nic do dodania. Podszedł do niej i uśmiechnął się.
-Zobaczymy się jak nas wypuszczą. Obiecuję.
Następnie stanął naprzeciwko drzwi wiodących do ich celi i czekał na ich otwarcie z założonymi rękoma. Wyraźnie słyszał również jakiś ruch dochodzący z pomieszczenia przesłuchań. Miał nadzieję że dekurion dar Khavden zdaje sobie sprawę z tego co tu się dzieje i jego człowiek będzie asystował przy przesłuchaniu.
Brakowało mu broni przy pasie, czuł się bez niej niczym bezbronne dziecko w obliczu dorosłych ludzi.
Byłoby miło gdyby się okazało że którakolwiek z nich nam naprawdę sprzyjała i że to wszystko nie jest jedną wielką mistyfikacją.

Indiana - 07-02-2015, 09:54

Dziewczyna skinęła głową z poważną miną w odpowiedzi na słowa Argana, słysząc szczęk klucza poderwała się. Widać było poruszenie na jej twarzy.
- Dekurion wam sprzyja - szepnęła jeszcze - Ale wiele nie poradzi...
Odwróciła się do Eryka i uśmiechnęła się na jego słowa, ale uśmiech znikł szybko, zmazany troską i strachem. Wspięła się na palce i delikatnie pocałowała go w policzek.
Wydawało się, że chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko ścisnęła drobnymi palcami dłoń Eryka.
Tymczasem drzwi otworzyły się, więc poderwała się, podniosła swoją torbę i stanęła naprzeciw wejścia.
- Ej, nie wołałam jeszcze! - zaprotestowała teatralnie - Dopiero co skończyłam...
W drzwiach stanął dar Hovder w asyście strażników. Na jej widok uniósł brwi.
- Kto ci pozwolił tu wejść?
- Nie potrzebuję pozwolenia! - fuknęła i pospiesznie wyminęła go w drzwiach. Nie zdążyła.
- Zatrzymać ją.
Strażnik, z lekka zdezorientowany położył jej rękę na ramieniu, którą strząsnęła.
- Czego?! Nie masz prawa...!
- Mam. Zatrzymać, przeszukać. Nie tu, na korytarzu. Drzwi zamknąć. I wykonać rozkaz tak, jak kazałem.
- Spieprzaj z łapami! - wrzasnęła dziewczyna, jej pełen irytacji głos dobiegł was już zza zamkniętych drzwi. Strażnicy otworzyli odblokowane najwyraźniej z klucza wrota do sali przesłuchań, na skinienie głową dar Hovdera podeszli do Eryka. Chcieli go złapać pod ramiona, ale odepchnął ręce w geście "sam pójdę".

Eryk,
wprowadzono cię więc do sąsiedniego pomieszczenia. Sklepiona, murowana z kamienia pół-piwnica miała rozmiary w przybliżeniu 10x10 m, podobnie jak w sąsiednim pomieszczeniu widać było tylko wysoko położone niewielkie otwory okienne, wiodące najwyraźniej na poziom dziedzińca. Kamienne klepisko było poplamione czymś nieokreślonego pochodzenia, ale wyobraźnia podsuwała ci już liczne pomysły na pochodzenie ciemnych plam, zwłaszcza że nieznośny, mdły zaduch pomieszczenia także działał na zmysły.
W pomieszczeniu paliła się pochodnia, tylko jedna, więc nie oświetlała całości. W cieniu stało jeszcze dwóch ludzi, których twarzy nie mogłeś dostrzec.
Żołnierze zdjęli z ciebie większość ubrania, zostawiono cię jedynie w koszuli i spodniach, po czym wylądowałeś na stalowym krześle. Zawiązano ci oczy i zapięto klamry na nadgarstkach, szyi i kostkach nóg. Poczułeś lekkie ukłucie w ramię, jak wbijana igła. Nikt nie zadawał żadnych pytań. Mijały minuty. Chyba, bo trudno było rozeznać. Kręciło ci się w głowie. Poczułeś zimny dotyk stali na obu dłoniach, spoczywających na szerokiej poręczy krzesła. Stal zacisnęła się, przyciskając palce do poręczy.
- Eryku Standbrand - usłyszałeś czyjś głos, mężczyzny. Znałeś go, słyszałeś już ten głos wcześniej, ale trudno było sobie przypomnieć. Mężczyzna położył ci rękę na ramieniu - Proś i módl się, żeby twój przyjaciel jak najprędzej powiedział to, co powinien. Inaczej Aldea zupełnie niepotrzebnie cię leczyła.
Skrzypnęły śruby. Stal zacisnęła się mocniej. Ból przeszył ci mózg nagłym impulsem, poczułeś najpierw zgniatane torebki stawowe, potem rozdzieraną skórę na palcach, potem paznokcie, potem kości paliczkowe dłoni. Potem ból stał się tak ogromny, że przestałeś rozróżniać detale.

Argan,
nikt nie kazał ci wstawać, zostawiono cię na ławie tak jak siedziałeś. Dar Hovder usiadł na przeciwko na przyniesionym przez żołnierza zydlu, oparł się o ścianę, założył ręce na piersi, milczał i patrzył. Drzwi pozostały otwarte, jednak nie byłeś w stanie dostrzec Eryka ani nikogo innego, czułeś tylko smród sali tortur i słyszałeś świdrujący wrzask.

Strandbrand - 07-02-2015, 11:34

Gdy tak siedział z zawiązanymi oczami zaczął się zastanawiać co mu zrobią. Nie ulegało wątpliwości że skoro sam tutaj przyszedł to nie czekało go przesłuchanie. O ile się orientował dar Hovder nie przyszedł za nim... Ciężko było mu myśleć, nie wiedzieć czemu.
Nagle z ciemności okalającej jego oczy rozległ się głos... znajomy głos.
Kto?
Zanim zdążył rozważyć gdzie już słyszał ten głos poczuł nacisk na swoich dłoniach. Fala bólu eksplodowała rozchodząc się po całym ciele. Nerwy i receptory bólu wrzeszczały jak oszalałe, i takoż robiły jego usta. Nie mógł zatrzymać wpierw cichego, a teraz głośnego krzyku który wyrywał się pod wpływem tortur.
Między naciskiem pojawiła się mała przerwa, w której zdołał wykrztusić kilka słów zanim znów zaczął wrzeszczeć:
-Wy gnoje! Zabiję was za t...
Znów rozpoczęła się kaskada bólu spadająca na niego ze wszystkich stron. Cały czas próbował się wyrywać, jednak czuł że powoli uciekają z niego siły a on sam siedzi coraz bierniej krzycząc tylko z bólu.

Owizor - 07-02-2015, 16:48

Uśmiechnął się ponuro do dar Hovdera.
- Dwa pytania - mruknął - Czy zaszło już słońce? I czy do tego czasu posłałeś kogoś do siedziby Lecorde? Jeśli nie, to obawiam się, że już przegrałeś - westchnął smutno - Było mnie posłuchać wtedy... A teraz, jeśli rzeczywiście zaszło już słońce, to niestety nie ma już szans na przejęcie pierścienia. Mogę ci jeszcze tylko narysować mapę, widziałem ją i mniej więcej pamiętam. Może uda wam się jakąś zasadzkę chociaż przygotować w ostatniej chwili. Ale... - odwrócił spojrzenie w stronę sali gdzie trzymano Eryka - ...coraz bardziej tracę do tego zapał. Wiesz, chciałem naprawić to w co wplątali mnie Styryjczycy. Chciałem współpracować. Straciłem nogę by do ciebie się dostać, by wszystko wytłumaczyć i pokrzyżować styryjskie plany... Ale im dłużej traktujesz mnie i mojego ochroniarza jak jakichś zdrajców, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie było warto. Że to chyba nawet i dobrze, że Styryjczycy zdobywają te wasze listy agentów.
Uśmiechnął się smutno. Od krzyków Eryka coś mu się skręcało w środku. Ale starał się nie dać po sobie tego poznać.
- Jest tu człowiek od dekuriona tak w ogóle? - spojrzał spod przymrużonych powiek na dar Hovdera - Czy rzeczywiście prowadzisz jakąś własną gierkę wbrew Wergundii? Bo wybacz, ale w tej chwili tak to wygląda. I to chyba nie tylko w moich oczach...
Ostatnie zdania wypowiedział naturalnym głosem, który jednak minimalnie podniósł licząc na to, że żołnierze zwrócą na owe słowa jakąkolwiek uwagę. Starał się jak mógł udawać wiernego przyjaciela Wergundii, choć w obecnej chwili miał ograniczone możliwości by podkreślać ów patriotyzm.

Indiana - 07-02-2015, 23:18

Argan,
szpieg pozostał nieporuszony w odpowiedzi na twoje słowa. Siedział z uniesionymi brwiami, po chwili zaczął bawić się przekładanym między palcami sztyletem. W pomieszczeniu nie było żołnierzy, w sąsiednim, o ile nie doszedł jeszcze ktoś, kto nie przeszedł przez waszą celę, było łącznie trzech. Chyba.
Chwila trwała straszliwie długo.
Wreszcie dar Hovder wstał i podszedł do drzwi pomiędzy pomieszczeniami, znudzonym gestem pokazał coś ludziom w sali tortur.

Eryk,
nie widziałeś, że szpieg ukazał się w drzwiach, zresztą pewnie i tak byś nie zauważył, bo na obserwowanie otoczenia zabrakło ci energii. Zacisk, jaki zamontowano na twoich dłoniach, zdążył połamać już chyba każdą kość w nich, ból był szalony i nie do opanowania.
Na chwilę - na gest dar Hovdera właśnie - ktoś, kto wciąż trzymał rękę na twoim ramieniu, chyba przestał dokręcać śruby. Nie widziałeś, ale tak to sobie wyobrażałeś, jak jakąś formę imadeł. Przemknęło ci przez myśl, że nigdy więcej nie weźmiesz broni do ręki, ale to była krótka myśl, bo ból nie pozwalał na żadne skupienie.

Argan,
szpieg chłodnym i teatralnie obojętnym głosem odezwal się w końcu.
- Twój przyjaciel nieźle się trzyma. Jeszcze chwila i jego obie dłonie będą się nadawały do amputacji. Ładna z was będzie para kalek...
Efektownie pomilczał, czekając na reakcję, gdy się nie doczekał, wyraźnie skinął głową komuś w pomieszczeniu. Krzyk Eryka odbił się od ścian zwielokrotnionym echem.

Eryk,
ten stojący przy tobie nachylił się, poczułeś z bliska jego oddech, śmierdzący nieprzetrawionym alkoholem. Dotyk ręki był nieprzyjemny, dłoń była spocona i obślizgle delikatna, choć głos bez wątpienia należał do mężczyzny:
- No dalej, żołnierzu - powiedział półgłosem - Poproś przyjaciela, aby oddał co powinien. Poproś go, to przestanę.
Po czym kolejna fala bólu popłynęła od zgniatanych dłoni na resztę ciała.

Strandbrand - 07-02-2015, 23:36

Nie czuł dłoni. Czuł agonię w miejscu swych kończyn. Mimo tego zdołał wykrztusić z siebie dwa słowa.
-Spierd*laj pajacu.
Pożałuję tego...
Mimo wszystko to powiedział i czuł że to właściwa odpowiedź. Chciał splunąć w kierunku swego oprawcy za trzymanie tego óślizgłego łapska na nim. Jednak od tego krzyku nie zostało mu wystarczająco dużo śliny by kogokolwiek opluć. A potem wrócił ból.

Owizor - 07-02-2015, 23:56

- I po co to wszystko? - warknął.
Zachowanie zimnej krwi stało się naprawdę trudne. Ze swojego miejsca ciężko mu było zobaczyć co się dzieje w sali obok, ale wyobrażał sobie to aż za dobrze.
Z trudem powstrzymał łzy. I z jeszcze większym trudem zachował naturalny ton głosu.
- Czego ty chcesz od nas, Randall? Tak konkretnie. Pierścienia? Mówiłem już setki razy: zostawiłem go w siedzibie Ligii wczoraj koło południa, hasło to było "pan skwierczy". Znają je Styryjczycy, mieli przyjść wieczorem. Jeśli słońce już zaszło, to trudzisz się na marne. Przegrałeś, i żadna zemsta na synu dekuriona ci nie pomoże zachować głowę, sadystyczny idioto. A jeśli jeszcze jest przed zachodem, to na twoim miejscu zasuwałbym tam zaraz, w tej chwili! - zrobił krótką pauzę - Chcesz mapy? Narysuję ci ją, o ile zostawisz Eryka w spokoju. Chcesz uniknąć problemów gospodarczych? To nas wypuścisz i przekonasz, byśmy ułaskawili Ligę. Chcesz uniknąć pojedynku z dekurionem dar Khavenem i dekurionem Strandbrandem? To zostawisz w jednym kawałku niewinnego, wiernego Modwitowi Wergunda... chociaż... nieważne. Widzę, że nie liczy się dla ciebie prawda i konsekwencje, tylko twoje urojenia, co? To w takim razie sprecyzuj, co chcesz od nas usłyszeć. Co mamy ci powiedzieć, byś uznał to za prawdę? - westchnął ze złością - Czego od nas chcesz, Randall?

Indiana - 08-02-2015, 00:30

Eryk,
poczułeś ten sam alkoholowy oddech, widocznie ów człowiek nachylił się nad tobą, bo z dość bliska usłyszałeś przewidywalne słowa:
- To nie była właściwa odpowiedź. Rzecz ma się tak. Na razie to były tylko dłonie. Zaraz będą przedramiona. O te - poczułeś ukłucie w pobliżu łokcia, a potem kolejne słowa, szeptane półgłosem - Potem wyłamię ci stawy barkowe. Wtedy naprawdę będziesz kaleką. Pomyśl, czy to jest tego warte. Pomyśl. Nosisz wergundzkie nazwisko, a kryjesz niewłaściwych ludzi. Pomyśl. Czy on jest twoim przyjacielem? Jedno jego słowo i uratuje cię. Ty byś to zrobił dla niego, prawda? Uratowałbyś go. POPROŚ GO!
Zaciskane imadła zostały przesunięte w górę rąk, zaciskając się na stawach nadgarstków, które pękły z niemal dla ciebie słyszalnym chrustem.

Argan,
Dar Hovder westchnął i znów teatralnie zignorował twoje słowa. Korzystając z chwili, gdy Eryk nie krzyczał, dał kolejny znak ręką. W sąsiednim pomieszczeniu ktoś skrzypnął otwieranymi drzwiami, ktoś wszedł. Szpieg dał znak ręką, by podszedł do niego. Po chwili w drzwiach zobaczyłeś żołnierza, który prowadził jakąś osobę z workiem na głowie, otuloną w płaszcz. Osoba była niewysoka, miała związane z przodu ręce i sądząc po odgłosach, była zakneblowana.
- Oczywiście, że siedzibę Ligi już przeszukano - powiedział znudzonym tonem - Aresztowano też osobę, do której próbowałeś przekazywać wiadomości. Zakładam, że jej krzyku będziesz słuchał równie chłodno jak jego?
Żołnierz zdjął worek z głowy więźnia i twoim oczom ukazała się twarz Petry. Jej wielkie zielone oczy rozglądały się z dezorientacją, po czym zaszamotała się gniewnie i fuknęła, próbując wypluć knebel.
- Pierścień, Lecorde. Pierścień - warknął szpieg - Mapę już mam, wydarłem ją od twojej umarłej kochanki. I wiem, że pierścień miałeś przy sobie, gdy cię przyniesiono do twierdzy, nie chce mi się słuchać twoich kolejnych wynurzeń. Nie próbuj grać ze mną w gierkę, rozgrywać, na co sobie pozwolę, a na co nie. Petra Lecorde może zostać znaleziona jutro w dowolnym rynsztoku zmasakrowana, albo nie znaleźć się nigdy, może podzielić los twojej zdradzonej narzeczonej. Jak myślisz, wytrzyma tyle, co twój przyjaciel, wytrzyma zgruchotane dłonie i rozrywane ciało? Czy też za chwilę będzie błagać cię, żebyś ją uratował. Jak sądzisz?
Po geście Hovdera żołnierz odciągnął Petrę w tył, gdzie straciłeś ją z oczu, ale usłyszałeś równomierne skrzypienie, jak zakręcanych śrub.
- Pierścień. Teraz.
Słowa szpiega zagłuszył krzyk Eryka.

Owizor - 08-02-2015, 03:10

Już chciał zażądać zdjęcia worka, gdy wnet dar Hovder spełnił jego prośbę.
Na krótką chwilę serce w nim zamarło. Schwytanie Petry, przeszukanie siedziby Ligi... nie! Jak!? Wszystko zaczęło się walić. Cały misterny plan, wszelkie nadzieje... To nie miało prawa się zdarzyć!!!
W sumie... no właśnie...
To nie miało prawa się zdarzyć.
Przebiegły go dreszcze, które jednak nie były dreszczami paniki. Z każdą sekundą, z każdym kolejnym słowem dar Hovdera, zaczął coraz bardziej przekonywać się do teorii która zrodziła się w jego głowie.
Cokolwiek by nie mówił o dar Hovderze, szpieg nie mógłby tak po prostu zrobić najazdu na siedzibę Ligii. Tak bezpośredni atak byłby już zerwaniem wszelkich możliwych konwencji. I jakkolwiek dar Hovder nie prężyłby muskuł, nie zaryzykowałby samowolnego działania na tak polityczną i tak bezpośrednią skalę. Straciłby za to głowę.
Poza tym musiał wiedzieć o ich prośbie o kontakt z Petrą. Więc pierwsza Aldea była fałszywa. Nie była opętana, była iluzją. Stąd taki gniew dar Hovdera na widok drugiej Aldei. Stąd jej całkiem składny opis tego co robiła godzinę wcześniej.
Jednakże pierwsza Aldea jeśli była iluzją, to doskonałą. Naprawdę doskonałą. Podobnie jak Petra, która przed nim w tej chwili stała. Argan wciąż nie miał pewności, czy przypadkiem się nie myli.
Ale dar Hovder z pewnością skłamał z innym detalem. Z mapą. Ofelia nie miała mapy w sensie fizycznym. Pamiętała ją i potrafiła narysować, ale nie miała jej - sama to powiedziała Arganowi.
A gdyby nawet miała tę mapę, to jej ciało było ciałem na dziedzińcu, pokazali by mu je by go złamać...
A gdyby została wzięta na przesłuchania, musiałoby jeszcze minąć wiele dni, nim cokolwiek by powiedziała...
Zatem dar Hovder blefował.
Teraz tylko Argan musiał szybko wymyślić, jak to wykorzystać.
Rzucił uważne spojrzenie na Petrę, zwłaszcza na jej oczy. Czy nie były podobne do tych, które miała pierwsza Aldea...? Wiele by dał, by dziewczyna mogła przemówić. Wtedy mógłby ją jakoś podpytać i się upewnić.
Na razie nie miał jeszcze pewności co do prawdziwości Petry. Ale zawsze mógł wykorzystać jej pojawienie się by zmienić własne kłamstwa, których dotychczas się trzymał, na jakieś wygodniejsze.
Dar Hovder czekał. Liczył na to, że widok siostry go złamie... Niech więc tak będzie.
Opuścił ramiona i głowę, wlepiając w ziemię spojrzenie złamanej i pokonanej osoby. Westchnął ciężko, z rezygnacją.
- Wiesz, że atakując Ligę tak bezpośrednio właśnie skazałeś Wergundię...? - jęknął - Już nie ma w takim razie ratunku...
Podniósł załzawione oczy na szpiega. Akurat nietrudno było mu pozwolić łzom płynąć. Choć ich źródłem nie było odgrywane załamanie, lecz troska o przyjaciela. Krzyki Eryka bardzo w tej chwili pomagały.
- Dobra... skończ już to, błagam... - załkał cicho - Pierścień... pierścień jest w mojej kaletce... skłamałem, nie był podróbką... to właśnie oryginał - opuścił głowę - Tylko błagam, nie rób jej krzywdy... - wyszeptał łamiącym się głosem.

Indiana - 08-02-2015, 03:29

- Połam mu ręce - rzucił szpieg, przyjmując przez chwilę pozę strapionego troskami, zapracowanego człowieka. Jego słowa były skierowane do tego, kto trzymał Eryka, i rzeczywiście po chwili usłyszałeś zduszony krzyk, przerwany jakimś nieokreślonym bulgotem.
- Nosz k**wa, zemdlał - odezwał się tamten - Daj mi chwilę, zaraz będzie przytomny.
- Potem zajmijcie się nią - dodał dar Hovder, po czym zwrócił się do ciebie, wyciągając z własnej sakwy mały przedmiot - Powiedziałem ci, żebyś przestał grać ze mną w gierki. Gram w innej lidze, niż twoja, sądząc, że nie wykonaliśmy rzemieślniczej roboty przeszukania twoich rzeczy, obrażasz moich ludzi. Sądząc, że nie potrafię rozpoznać oryginału, obrażasz mnie.
Już nie musiałeś się przyglądać dokładniej, co takiego trzymał w ręce. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegł odgłos uderzenia i jęk, oraz zduszony krzyk kobiety, chyba Petry, bo innej tam nie było.
- Czas ci się kończy, Lecorde.

Strandbrand - 08-02-2015, 03:54

Nie mogło minąć wiele czasu odkąd rozpoczęto tortury, ale zapomniał co to znaczy nie czuć bólu. Całe jego ciało wrzeszczało wszystkimi zmysłami. Uderzał w niego nieskończony ból, przed oczyma widział oślepiające światło.Na całym ciele czuł drgawki i dreszcze a w uszach słyszał niezidentyfikowany pisk. Nie miał już nawet siły mówić cokolwiek a krzyk przerodził się w jęki. A potem usłyszał rozkaz połamania rąk i w krótkim czasie zapadła kojąca ciemność.
Owizor - 08-02-2015, 03:55

- Co, k**wa!? - Argan w ostatniej chwili powstrzymał się od próby stanięcia na nogi - Jak to nie!?
Zaklął w duchu. Wyraźnie zmienił swoje kłamstwo na jeszcze mniej przekonujące.
A co jeśli się mylił? A co jeśli to była prawdziwa Petra?
Zresztą... czy miało to znaczenie? Nawet jak już powie prawdę, dar Hovder zapewne ich nie wypuści. Usunie ich, by nie mieć później kłopotów. O ile nie zdarzy się cud, to czeka ich wszystkich śmierć tak czy siak.
Przynajmniej Angela nie będzie musiała długo czekać...
To był kretyński pomysł z zawalaniem tej dziury - przemknęło mu przez myśl dość oczywiste spostrzeżenie.
Nieważne... Póki mógł, ciągnął wciąż tę grę.
- Jeśli to nie jest prawdziwy pierścień... - wrzasnął przez łzy - ...to znaczy, że ta suka Ofelia mnie oszukała!!! To znaczy, że od początku byłem wodzony za nos!!!
Skulił się w sobie, łkając i klnąc pod nosem o tym, jak to go straszliwie oszukano.
- Nienawidzę jej... Nienawidzę jej za to w co mnie wciągnęła! - wyszeptał, rzekomo tylko do siebie.

Indiana - 08-02-2015, 04:23

Mina wywiadowcy za maską ironicznego i zblazowanego znudzenia zaczęła wyrażać także zainteresowanie, a nawet lekkie zdziwienie.
- I tu akurat ci wierzę - uśmiechnął się półgębkiem - Mijając jej ciało na placu nawet się nim nie zainteresowałeś... Cóż, widocznie to nie była prawdziwa miłość - westchnął z kpiną - Jednak to się nie trzyma kupy. Po co miała dawać ci fałszywkę i ryzykować, że jej misterna intryga sypnie się zaraz na starcie...? Bo tam w porcie mógł być ktoś inny z moich ludzi, ktoś, kto rozpoznaje emanację pierścienia.

Z drugiego pomieszczenia dobiegało stękanie i jęk Eryka, który najwyraźniej został przywrócony do przytomności. Nie krzyczał już, ale te dźwięki były właściwie bardziej straszne. W sumie nawet byłeś wdzięczny, że nie kazali ci patrzeć na połamane ręce i porozdzierane ciało przyjaciela.
- Po co ci ten pierścień, Lecorde? - szpieg w zamyśleniu spojrzał na trzymaną w palcach podróbkę - Chcesz mieć jakąś gwarancję, polisę na życie? Właściwie byłoby dla mnie znacznie lepiej, gdybyś tu zszedł. Wśród moich ludzi pracuje wielce uzdolniony nekromanta, do umysłu twojej martwej kochanki zdążył się już dobrać, może i do twojego. Ale ja nie lubię zabijać ludzi bez sensu. Wolałbym cię żywego. Mogę ci udzielić takiej polisy, o jaką ci chodzi. Gwarancji bezpieczeństwa. Może nawet gratyfikacji finansowej. Ten tutaj frajer, cierpiący w imię twojej małej intrygi, mógłby przeżyć. A twoja siostra, która wciąż nie widziała twarzy nikogo z nas, mogłaby z lekko wyczyszczoną pamięcią wrócić do domu. Bezpieczna. Nietknięta. Wciąż piękna. Niepotrzebne ci to, te wyrzuty sumienia. I ten krzyk, który będzie cię prześladował w snach.
Jak na zamówienie w tym momencie Petra wizgnęła wysoko, świdrująco, pełnym przerażenia i bólu, ale stłumionym przez knebel głosem.

Owizor - 08-02-2015, 13:18

Siedział skulony i łkał cicho, jednakże równocześnie jego myśli galopowały w zawrotnym tempie.
Nekromanta? Czyszczenie pamięci? Psiakrew...
Mimowolnie zaczął drżeć ze złości.
To nekromanci potrafili coś takiego!? Przecież to psionicy byli od czytania myśli... Chociaż ze zmarłego... Psiarew! Ale w takim razie nekromanta wyczytałby również powiązania jego z Ofelią... Chyba żeby się skupił na jednym wspomnieniu...? Dało się tak w ogóle!?
I jaka w ogóle emanacja!? Co to do diabła ma być!?
Jęknął.
Nie pierwszy już raz ponosił klęskę, ponieważ nie miał pojęcia jak funkcjonuje magia! Dar Hovder poruszył strunę, na której on nie potrafił grać.
Nie miał wyboru. Stawał na głowie kłamiąc i kombinując, ale wszystkie jego wysiłki szły w błoto przez zaplecze magiczne dar Hovdera. Był wściekły na swoją bezsilność. Był wściekły na fakt, że cokolwiek by nie wykombinował, wszystko po kolei zostawało obalone. Jakby cały świat się sprzysiągł, że musi ulec oprawcy.
Nie miał już wyboru. Kolejne kłamstwa i kolejne podstępy nie miały sensu.
Swarcie, patronie zemsty, chroń moją pamięć, by mogła zostać dokonana pomsta i przyniosła im ból i cierpienie - powiedział w myślach, szlochając.
- Masz rację, Randalu, zawodowy szpiegu i kłamco - warknął - Chcę gwarancji. Chcę dekuriona przy tym, jak obiecasz mi i moim bliskim bezpieczeństwo.
Zwinął się w kłębek i odwrócił wzrok.
Jak bogów kocham, jeśli podejdzie i mnie chwyci, to ukręcę mu tę żylastą mordkę - przemknęło mu przez myśl - Choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię.

Indiana - 08-02-2015, 17:23

- Musi ci wystarczyć jego oficer - odpowiedział ci ktoś z głębi izby. Do dar Hovdera podszedł jakiś człowiek, nie widziałeś go wyraźnie, jako że oświetlające salę tortur pochodnie miał za plecami. Ale z pewnością go widziałeś już wcześniej, szczupłej budowy długowłosego mężczyznę w czarnym, przylegającym kaftanie ze stójką, na którym dość wyraźnie widniały epolety z oznakami setnika zielonego tymenu. Miał miły, niski głos, stojący w kontraście z jego z lekka zniewieściałymi ruchami i aparycją - Reprezentuję tu dekuriona, który nie mógł tu być, jako że ma znacznie więcej obowiązków niż asystowanie przy przesłuchaniach. Udzielę ci gwarancji bezpieczeństwa i podpiszę zwolnienie z wszelkich zarzutów, związanych z tą sprawą. Twoja siostra zostanie wypuszczona. Twój ochroniarz... hm, poskładanie go nie będzie łatwe i raczej się go nie przywróci do pełnej sprawności, ale będzie żył. W alternatywie, przyjacielu, masz to, że za chwilę on umrze, potem twoja siostra, a potem ostatecznie także i ty, a informacje i tak odczytamy z twojego umysłu, gdy serce przestanie już bić. - mówiąc, wycierał w chustkę dłonie, jako, że akurat na chustkę padało światło, widziałeś wyraźnie jego smukłe ręce, upaprane krwią i wydzielinami.
- Jeśli na to nie pójdziesz, panie Lecorde, dla mnie to będzie oczywiste, że naprawdę jesteś zdrajcą, a twoja motywacja jest głęboka i poważna. To zniweluje moją niechęć do skrzywdzenia cię na poważnie - dodał dar Hovder i skinął głową temu drugiemu. Ten odłożył upapraną chustkę i odwrócił się, znikając na chwilę za ścianą, po czym wrócił z piórem i papierem w ręce, na który dmuchnął parę razy, by wysuszyć atrament.
- To jest, panie Lecorde, protokół przesłuchania, który uwalnia pana z wszelkich zarzutów - powiedział, opierając papier o framugę, postawił na dole zamaszysty podpis i dmuchną jeszcze parę razy - To jak będzie?

Owizor - 08-02-2015, 19:06

- Czemu mi tego nie pokazaliście od początku? - warknał z irytacją - Po co wam był cały ten cyrk, pajace? Pokażcie mi ten papier.
Wyciągnął rękę, cały czas zastanawiając się nad swoimi możliwościami.
Dar Hovder i tak nie pozwoli, by wyszedł żywy. Nawet jeśli za współpracę zostanie wypuszczony wraz z Erykiem i Petrą, to szef szpiegów będzie chciał się zabezpieczyć przed ich zemstą. Tylko czekać jak znikną w tajemniczych okolicznościach lub przytrafi im się nieszczęśliwy wypadek, o którym dekurion dar Khaven nie będzie już wiedział.
Przynajmniej na na papierze, o ile treść dokumentu będzie się zgadzała z tym co mówi dar Hovder, zawidnieje podpis Octavia Lecorde. Argan Rożenek pozostanie czysty. Miał nawet już całkiem składną wizję swych planów na przyszłość, jak już wyjdzie z tej zawieruchy, które zakładały między innymi pozbycie się w bliskiej przyszłości przykrywki.
Byle wyjść w jednym kawałku z tej paskudnej przygody. No, ewentualnie wykicać w dwóch.

Indiana - 08-02-2015, 19:48

- Żebyś znał alternatywę - uśmiechnął się ów w czarnym kaftanie, podchodząc bliżej. Podsunął ci pod nos papier, nie wypuszczając go z ręki. Krótki rzut oka na treść pozwolił ci przeczytać główne stwierdzenia:
Cytat:
"Przesłuchiwany wyjaśnił...
... został wprowadzony w błąd...
... wyjaśnił swoją rolę w nieporozumieniu, będącą efektem niewiedzy...
... wyjawił wszystkie niezbędne informacje, dając dowód dobrej woli i chęci współpracy z przedstawicielami władzy, reprezentującymi majestat Księcia Protektora i Księżnej Regentki.
... zwolniony z wszelkich zarzutów i uznany za niewinnego."

Podpis był nieczytelną parafą.
- Nie mam nadmiaru czasu - mruknął dar Hovder - Pierścień. Słucham.

Owizor - 09-02-2015, 00:25

- Tu jest dokładnie to co mówiłem, Randall, już na samym początku... - wymruczał cicho, wczytując się w kartkę - Ech... Mogłeś to rozegrać tysiąckroć lepiej... nieważne... Dobra, dzięki Tyvren - skinął głową mężczyźnie, samemu będąc zaskoczonym faktem, że zapamiętał imię medyka który go znieczulał.
Wyprostował się i uśmiechnął słodziutko do dar Hovdera.
- Coś mi mówi, że będziecie chcieli mnie zamordować za to co za chwilę powiem - przeciągnął się, jakby leniwie - Bo widzicie... tak naprawdę nie wiem gdzie jest oryginalny pierścień. Ale wiem kto wie. Otóż wie to osoba, która właśnie traci zmysły od waszych bezsensownych tortur.
Nachylił się, patrząc spod przymrużonych powiek na dar Hovdera.
- Tak, kretynie, dobrze się domyślasz - mruknął - Mój ogrodnik.

Indiana - 09-02-2015, 02:15

- Ech - westchnął Tyvren, składając zmanierowanym gestem w dłoniach papier z protokołem - Szkoda. Bo mogliśmy to już mieć za sobą. Zmarszczki mi od tego się zrobią...
Schował papier do kieszeni w kaftanie i spojrzał na dar Hovdera, oczekując na potwierdzenie, gdy je uzyskał w postaci skinienia głowy, sam machnął ręką na żołnierzy w pomieszczeniu. Usłyszałeś ruch, chyba chluśnięcie wody, odgłos przypominający uderzenia.
Tyvren minął stojącego w drzwiach szpiega i podszedł do ławy, na której siedziałeś. Przekrzywił głowę, przyglądając ci się przez chwilę z uśmiechem, od którego czułeś się co najmniej nieswojo. Podszedł jeszcze bliżej, jakby cię taksował. Wreszcie wyjął z kaletki malutką fiolkę, potrząsnął niemal teatralnie, pstryknął paznokciem, który, dałbyś głowę, był polerowany lub lakierowany, po czym zawartość fiolki przelał do malutkiej strzykawki.
- Mam nadzieję, że taki dzielny chłopiec nie boi się igieł - uśmiechnął się, pokazując ci gestem, byś wyciągnął rękę. Zniecierpliwiony twoim brakiem reakcji westchnął, po czym nagłym ruchem, który był całkowicie zaskakujący, wbił igłę przez ubranie w twoje ramię.
Minęła chwila. Rozchodzący się po ciele preparat powodował, że twój umysł zaczął pracować szybko,, bardzo szybko, miałeś wrażenie, że mnóstwo rzeczy staje się nagle jasne, klarowne. Jednocześnie poczułeś, że nie masz władzy nad ciałem. Przyglądając się, jak spływasz bezwładnie na ławę, Tyvren wciąż obserwował każdy twój ruch.
- Nie mogę pozwolić, żebyś to zepsuł. No, grzeczny chłopiec - powiedział zinfantylizowanym tonem, po czym położył nieprzyjemnie spocone dłonie na twojej twarzy i skroniach. Poczułeś impuls zaklęcia, ale tylko impuls, żadnych rozkazów, nakazów, pytań. Poczułeś też paskudną woń nieprzetrawionego alkoholu.
Trwało to chwilę, po czym psionik energicznym ruchem podniósł się i wyszedł. Zanim dar Hovder wyszedł za nim i zamknął drzwi, dostrzegłeś jeszcze, jak dwóch żołnierzy podchodzi do niego i bierze go pod ramiona jak więźnia. Zostałeś sam, nie mogąc poruszyć żadnym ze swoich mięśni.

____________________
Uwaga, to ważne :) Gracie w jednym wątku, do tego z pewnością konsultujecie między sobą strategię rozgrywki, więc niewykonalne jest, żebym przeprowadziła ten moment tak, jak powinien być, tj. abyście mieli taki stan wiedzy, jak wasze postaci.
Z pewnością już się zorientowaliście, co jest grane i na czym rzecz polega, ale o ile Argan kuma, o tyle Eryk, który właśnie przytomnieje, nie ma szans tego wiedzieć. Więc liczę na to, że Eryk zagra zgodnie ze stanem emocjonalno- intelektualnym Eryka, a nie Karola ;)

_____________________

Eryk,
ludzki organizm jest ciekawie zbudowany. Podświadome mechanizmy działają nieraz lepiej niż te, kierowane przez mózg, dlatego mdlejemy czasem, kiedy to, na co wystawiliśmy swój organizm, jest ponad jego siły. Wyłącza się wtedy świadome sterowanie, organizm odpoczywa i regeneruje się.
Teraz też tak było. Organizm wyłączył świadomość, kiedy ból zaczął być ponad siły. Szalejący system nerwowy miał szansę się uspokoić i nie rozwalić mózgu nadmiarem impulsów. To nie był spokojny sen, raczej pełen strachu koszmar, ale wciąż pozwalał na chwilę odpocząć od bólu.
Każdy mistrz tortur to wie, Tyvren także to wiedział. Chcąc zachować ofiarę w pełni zmysłów musiał pozwolić na tę chwilę odpoczynku. Doskonale jednak wiedział, kiedy i jak ją przerwać.

W środek sennego koszmaru wdarła się fala wody. Gdy zacząłeś się krztusić i dusić, a w na wpół przytomnym umyśle pojawiła się przerażająca myśl, że się topisz, uderzono cię w żołądek, tak że wodę wyplułeś, a właściwie niemal zwymiotowałeś z rozmachem.
Nagły wyrzut adrenaliny sprawił, że znalazłeś się z sennego azylu niemal w stanie histerii.
Łapiąc powietrze w panice, próbowałeś się zorientować, gdzie jesteś i co się dzieje, ale wciąż zawiązane szmatą oczy nie pomagały w tym. Dociśnięty na szyi zacisk nie pozwalał ułożyć wygodnie głowy, dodatkowo, paradoksalnie, kłąb włosów, w które zapleciony był pierścień, boleśnie ugniatał cię w kark. Paradoksalnie, bo ból zgruchotanych kości rąk stępiał, nie był już tak szarpiący, więc przebijały się przez niego także inne impulsy. Przypomniałeś sobie tę właściwość ciała, znałeś to z wszystkich sytuacji, gdy bywałeś ranny na polu bitwy. Szok tkanek. Przypomniałeś sobie też, co się dzieje, kiedy mija.
Usłyszałeś czyjeś kroki. Ktoś zdjął szmatę z twoich oczu.
Początkowo światło pochodni oślepiło cię. Nie mogłeś opuścić wzroku, sztywne przypięcie na szyi nie pozwalało w ogóle zmienić pozycji głowy.
- Puść mnie! - usłyszałeś. To był głos Argana - Puszczaj, skurw*synu - warknął, trzymający go żołnierz z kpiącym wyrazem twarzy rzeczywiście go puścił i Argan niemal wywrócił się, tracąc równowagę na jednej sprawnej nodze - Coście mu zrobili!!!!
- Nie histeryzuj. Żyje jeszcze - dobiegł cię zimny głos Hovdera. Nie widzałes go, stał gdzieś po twojej lewej stronie.
- Zapłacisz za ten idiotyczny wybryk, sadystyczny gnoju... - sapnął Argan. Widziałeś jego pobladłą od ran i zmęczenia twarz, na ile mogłeś ocenić, chyba nic mu nie zrobili - Eryk... Eryku, słyszysz mnie? - usłyszałeś w głosie przyjaciela strach - Eryk!
- Powiedziałem ci, że żyje... - głos Hovdera tym razem rozległ się bliżej, poczułeś ręce na skroniach, ktoś boleśnie szarpnął twoją głową tak, że Argan mógł zobaczyć twoje otwarte oczy.
- Na litość boską... Zapłacisz za to. Eryk! Musisz mu oddać ten pieprzony pierścień... Mają Petrę... - przy ostatnich słowach głos Argana zadrżał, ledwie przechodząc przez zaciśniete gardło. Bogowie... Angela, Ofelia... a teraz jeszcze Petra? Wiedziałeś, że Argan kochał przybraną siostrę, może nie tak jak tę prawdziwą, ale to była dobra, szczera i szlachetna osoba... Ten, kto trzymał twoją głowę, odwrócił ją w bok, aż stęknąłeś z bólu - Puść mnie...! Eryk, błagam cię, to koniec. Mam gdzieś ten pierścień, tę sprawę, Styrię i całą resztę.... Oddaj im go, niech ją wypuszczą. Tylko niech ją wypuszczą...

Udało ci się skupić wzrok, w tej pozycji nie widzałeś przyjaciela, słyszałeś tylko, jak z trudem utrzymuje równowagę, przytrzymując się o jakieś sprzęty. Twoje spojrzenie dosięgło siedzącej w kącie postaci. Była otulona swoim ciemnozielonym płaszczem, ciemne lekko falowane włosy przykrywały jej część twarzy, ale znałeś tę twarz doskonale, nie mogłeś nie poznać. Spała, albo była nieprzytomna. Związane w nadgarstkach ręce miała założone na podkurczone kolana, na bladej twarzy miała jakieś ślady, brudu. Albo krwi.
Petra Lecorde.

- Wyciągnę nas z tego - usłyszałeś cichy głos Argana, przytłumiony wysiłkiem i ściśniętym gardłem - Przysięgam, wyciągnę nas z tego. Albo tu zdechnę. Ale wypuście ją. Ona o niczym nie wie. Ona o niczym nie wie....
- Mhm - dar Hovder, gdzieś dalej, za tobą - Pierścień. Teraz.

Strandbrand - 09-02-2015, 12:09

Po co to wszystko było... kątem oka dostrzegł swoją rękę, wyglądającą jak papka z mięsa i kości. Dopadł go odruch wymiotny ale nie miał czym zwymiotować. Od wielu godzin nie jadł nic, zaś ostatnim łykiem wody jaki zaczerpnął była przed chwilą ciecz którą na niego wylano by się obudził. Po prostu wydał z siebie odgłos na pograniczu jęku i kaszlu.
Słowa Argana nim wstrząsnęły... był jego przyjacielem, jego ochroniarzem i kimś kto właśnie pozwolił zmiażdżyć sobie dłonie za cenę jakichś tajemnic.
A ty kurwa twoja mać kończysz tę farsę gdy tylko na scenę wpuszczają tę dziewczynę, w dodatku nawet z tobą nie związaną?!
Wszystko straciło wartość. Sądził że te tortury pomogą ich sprawie, że jego cierpienie i prawdopodobnie kalectwo da jakieś wymierne korzyści. Teraz okazało się że cały ten ból, dyskomfort i wrzaski były na nic, bo wparowała panienka Lecorde i od razu trzeba zmienić zdanie!
Nie widział swojego ,,przyjaciela" ale wiedział że stoi przed nim i go słyszy.
-Zapłacisz mi za to.
Zapewne nie wiadomo było do kogo skierował swoje słowa - czy do szpiega czy do Argana. On sam nie wiedział do kogo właściwie kierował chęć zemsty. Może do obydwu? W każdym razie słowa przychodziły mu z trudem. Ale już postanowił.
-Pod włosami, zawiązany przy karku.
Odda im ten kawałek srebra. Miał go w przysłowiowej rzyci. Ale nie robi tego ponieważ to Argan go poprosił. Nie, zrobił to bo miał dość. Poświęcił siebie tylko po to by przez chwilę ukrywać pierścień?
Nie miał żadnych informacji o tym co mu zrobią po tym jak wyda jego położenie... ale to nieważne. Mógł równie dobrze zginąć. Patrząc na swoje ręce, przypominając sobie jak został po prostu rzucony na pożarcie dar Hovderowi... odechciewało się istnieć. Znów zaczął czuć przejmujący ból po całym ciele, jakby dopiero wstało ze snu i wszystkie nerwy znów zaczęły odczuwać zmasakrowane kończyny.
Ten ból jednak przypomniał mu o Aldei. Medyczka która w obydwu wersjach pokazała mu że coś do niego czuje. Medyczka która być może uratuje jego dłonie. Wcześniej opadał w objęcia melancholii i zatracenia, lecz teraz się ożywił.
Jest powód by jeszcze żyć.

Owizor - 09-02-2015, 16:10

Pokręcił głową z uśmiechem na widok zwijanego papieru.
- Zaraz będziecie, dajcie mi tylko z nim... - przerwał, widząc że medyk oraz szpieg zajęli się wydawaniem jakichś poleceń.
Przez chwilę milczał, zastanawiając się czy powinien mówić, czy zaraz nie przyprowadzą mu Eryka.
Ale na widok wyciąganej igły opadła mu szczęka.
- Ej, chwila! Przecież wystarczy że po prostu pogadam z Erykiem, oszczędźcie sobie tego zachodu... - nie dokończył, gdyż igła wbiła się w jego ramię.
- ...pajace - dopowiedział już niewyraźnie przez drętwiejące wargi.
Miał ochotę obrzucić zarówno dar Hovdera jak i Tyvrena serią przekleństw, ale nie był w stanie wydusić z siebie nic poza cichym jękiem.
Po co im ten cały cyrk!? Mogli by to już mieć za sobą! - przemknęło mu przez myśl na krótko nim Tyvren przyłożył mu dłonie do twarzy.
Miał szczerą ochotę wykorzystać sytuację jego bliskości i wykręcić mu te łapy. Ale miał wrażenie, że jego mięśnie przestały istnieć. Nawet jęk zamienił się w rzężący świst.
Kątem oka obserwował dalsze poczynania szpiega i medyka, aż do ich zniknięcia za drzwiami.
Cholerni kretyni, czego oni chcą? Bym nie podpisał tego? By Eryk nie wiedział, że możemy mieć od nich gwarancje?
Próbował się poruszyć. Ale miał wrażenie, że jego czucie kończy się gdzieś na oczodołach. A nawet sterowanie powiekami zaczęło przychodzić mu z trudem. Ślina zaczęła zbierać się niebezpiecznie przy przełyku. Miał nadzieję, że nie udławi się w tej chwili.
No tak. Wszak nie miał nogi i stracił sporo krwi. Było go mniej niż przeciętnego człowieka. Argan miał szczerą nadzieję, że Tyvren uwzględnił to podając mu dawkę środku paraliżujacego. Wolał nie myśleć co by mogło się strać po przedawkowaniu tego świństwa.
Zza drzwi dobiegały go jedynie przytłumione odgłowy, z których niewiele rozumiał. Domyślał się, że któryś z przesłuchujących zaczął się pod niego podszywać. Nie mógł jednak nic z tym zrobić. Mógł jedynie siedzieć i myśleć.
Dar Hovder nie pozwoli sobie na wypuszczenie ludzi z których zrobił sobie wrogów. Ale nie będzie chciał rozjuszyć dar Khavena zabijaniem ich. Albo zrobi to po cichu, albo użyje psionika do wyczyszczenia pamięci. Raczej to drugie. Choć ciężko będzie znaleźć wymówkę zmiażdżonej dłoni Eryka oraz amputowanej nogi Argana.
Petra nie będzie nic pamiętać. Nawet jeśli w sali tortur znajduje się prawdziwa Lecordówna, to zostanie jej wyczyszczona pamięć. Choć bardziej prawdopodobny był scenariusz, że prawdziwa Petra siedzi w siedzibie Ligi i o niczym nie wie. Dar Hovder nie odważyłby się tak jawnie podnieść ręki na Ligę. No, chyba że rzeczywiście był zupełnym ekonomicznym ignorantem, co było wielce prawdopodobne po jego słowach wypowiedzianych wcześniej.
Swarcie, błagam, zachowaj moją pamięć, moje wspomnienia. Zabezpiecz ją, bym mógł dokonać zemsty i zadać cierpienie wrogom. Bym mógł zostać twym wiernym sługą, przepełnionym nienawiścią i żądzą zemsty. Zachowaj me wspomnienia - zaczął sie modlić w duchu.

Indiana - 09-02-2015, 16:56

Argan,
trudno było ci stwierdzić, jak długo leżałeś. Nie byłeś w stanie otworzyć oczu. Początkowo próbowałeś spinać organizm, żeby przełamał paraliż, ale miałeś dojmujące wrażenie, że twoje ciało jest zupełnie oddzielone od umysłu. Uczucie było dojmujące i przejmowało zimnym przerażeniem. Co, jesli to nie minie?
Strach nie był logiczny, w końcu nie było żadnego sensu w tym, żeby mieli cię tak zostawić. Mogli po prostu zabić, wyszłoby łatwiej i taniej.
Nie byłeś w stanie określic, po jakiej chwili zacząłeś odczuwać z powrotem, że masz jakieś ciało. Toksyna musiała działać tylko na mięśnie szkieletowe, a może tylko na neuroprzekaźniki, blokując kontrolę mózgu nad nimi. W kazdym razie serce pracowało cały czas normalnie. Pierwszą rzeczą, jaka wróciła do normy, były powieki. Otwarcie oczu pozwoliło ci stwierdzić, że pochodnia wciąż się pali a w celi jesteś sam. Potem stopniowo wracały pozostałe mięśnie. Szarpiąc z wściekłością, przeceniłeś jednak ich możliwości,s traciłeś równowagę i sturlałeś się z ławy na zimną posadzkę. Włożyłeś cały wysiłek woli, na jaki było cię stać, w próbę podniesienia się.
Wtedy usłyszałeś hałas zza ściany, a po chwili drzwi otworzyły się, weszli zołnierze.
Czterech.
- Ej, żyjesz....? - usłyszałeś i spróbowałeś odpowiedzieć, ale struny głosowe jeszcze nie do końca działały, więc wyszedł jakiś nieokreślony stęk - Dawaj, podnieście go.
- Nic mu chyba nie jest, pomóż mi. Oddycha?
- Oddycha. Hej!
- Wergund podniósł twoją twarz do światła - Hej, w porządku?
Skinąłeś głową, spróbowałeś chrząknąć, z każdą sekundą działanie paraliżu ustępowało.
- Dobra, weźcie go. Pomóż mi.
Dwóch żołnierzy podniosło cię pod ramiona i pomogło wstać. Weszliście do sali przesłuchań.

Eryk,
Argan stał gdzieś za tobą, nie widziałeś go. Gdy przebrzmiały twoje słowa, usłyszałeś z tyłu gwałtowny ruch, ktoś szarpnął twoją głową, łapiąc za włosy.
- Jest - usłyszałeś głos, ten, który słyszałeś wcześniej, zanim zemdlałeś, ten, który kojarzyłeś z wonią alkoholu - Kur*a mać, zawiązany - zgrzyt noża, wyciąganego z pochewki. Zgrzyt śruby, chyba, bo powtarzalne skrzypienie, zacisk na gardle się poluzował. Zgrzyt. Zimno na karku.
- Ten? - dar Hovder, za tobą.
- Czekaj - fala ciepła, jak od zaklęcia. Ten od alkoholu - Emanacja właściwa. Sprawdź inskrypcję.
Chwila ciszy. Ruch światła, ktoś ruszył pochodnię. Hałas. Zgrzyt śruby. Zgrzyt zamka w drzwiach.
- Co jest...?
- Ten
- dar Hovder pospiesznie, nerwowo. Hałas, jakieś głosy. Odgłos z hukiem otwieranych drzwi.
- Stać! - niski, dźwięczny męski głos - Odsunąć się. Co tu się dzieje, dar Hovder?
- Magnifer dar Reiveren -
głos dar Hovdera, chłodno, z lekkim westchnieniem. Tupot nóg. Spod pochylonej głowy nie widzisz, ale chyba weszło więcej żołnierzy.
- Na litość bogów! - krzyk, Aldea - Uwolnić go, natychmiast! Tyvren! Już! Dekurion cię za to powiesi.
- Ja tu reprezentuję dekuriona, mała...
- ten od alkoholu, z nonszalancją.
- Dosyć! - ten niski głos, magnifer - Uwolnić go.
Skrzyp śruby, jednej, drugiej. Podtrzymujące cię zapięcia nagle puściły i poczułeś, że nie masz siły utrzymać się w pionie, odchylone przedtem do przodu ciało bezwładnie spłynęło z krzesła. Mięśnie nie chciały współpracować z mózgiem, nie kontrolowałeś tego, jak upadasz i zamknąłeś oczy w oczekiwaniu na zetknięcie z zimnym kamieniem posadzki.
Zamiast tego poczułeś, jak czyjeś ręce obejmują cię i łagodnie kładą na ziemi, poczułeś intensywny zapach jaśminu, dotyk rąk na twarzy. Usłyszałeś cicho szeptane zaklęcie.
- Co mu podano? Muszę wiedzieć, co mu podano - głos Aldei był poważny, jak rzadko, niższy o pół tonu, przepuszczony przez zaciśnięte gardło - Tyvren!
- Nic szczególnego. To łagodny neuroleptyk, powinien się już rozchodzić. Możesz go zresztą wykorzystać, jeśli ci zależy, wiesz, jak działa.

Medyczka westchnęła. Poczułeś jej miękkie, ciepłe dłonie na skroniach, zaklęcie zapulsowało delikatnie na skórze, inkantację mówiła półgłosem, śpiewnie, jak psalm. Zdawało ci się, że poznajesz pewne słowa, kojarzyły ci się z zaklęciami wzmocnienia i uspokojenia.
Otworzyłeś oczy.
Pierwsze co zobaczyłeś, to pochyloną nad tobą twarz z burzą czarnych kosmyków dookoła, i jej czarne oczy wpatrzone z uwagą w ciebie. Uśmiechnęła się lekko.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła głaszcząc cię delikatnie po policzku - Nic ci nie zrobili. On jest iluzjonistą, nic ci nie jest... To tylko preparat neuroleptyczny, całe twoje ciało poddało się sugestii. Nic ci nie jest...
Poderwałeś się. Spojrzałeś na swoje ręce. Były podrapane i posiniaczone, ale całe. Rozejrzałeś się błędnym wzrokiem. W kącie, gdzie wcześniej widziałeś Petrę, siedziała jakaś dziewczyna, nie była związana, właśnie otrzepywała płaszcz. W świetle pochodni dostrzegłeś przynajmniej pięciu żołnierzy w barwach zielonego tymenu, ale innej kohorty niż vekowarska. Oprócz tego tych dwóch, którzy wcześniej towarzyszyli przesłuchaniu. Przy pochodni stał oficer z epoletami magnifera, wysoki, siwiejący mężczyzna. Nie znałeś go. Czytał jakąś kartkę. Obok stał Tyvren, teraz go poznałeś, psionik, który znieczulał Argana przy operacji, przy nich stał też dar Hovder.
- Gdzie jest młody Lecorde?
- W celi, dostał chwilowo paraliż -
mruknął Tyvren i zamilkł, spiorunowany wzrokiem magnifera - Tak, tak, już. Przyprowadźcie go. Preparat powinien już zanikać...
Dwóch żołnierzy magnifera i tych dwóch, którzy przedtem byli w sali przesłuchań, podeszło w kierunku zamkniętych drzwi od sąsiedniej celi, drzwi nie były zamknięte na klucz, więc tylko skrzypnęła klamka. Po chwili zza ściany dobiegł odgłos jakichś słów, choć ich treści nie dało się rozeznać, po czym ukazało się dwóch żołnierzy, na których wspierał się Argan. Właściwie to oni go trzymali, bo wyglądał bezwładnie i z trudem unosił głowę, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu.


- Przekroczyłeś uprawnienia -
warknął oficer na jego widok, nie wiadomo, czy do psionika, czy do szpiega - Standbrand jest Wergundem, a tamten pod opieką Ligi.
- Reiveren, teraz jeśli chcesz, możesz mnie nawet za to powiesić
- usłyszałeś cichy, syczący głos szpiega. Dar Hovder mówił z naciskiem, tonem, jakiego u niego nie słyszałeś jeszcze, jakby zdjął wszystkie poprzednie maski nonszalancji i złośliwości. A może założył inną - Rzecz w tym, że nic tym dwóm się nie stało, a ty mi niczego nie udowodnisz. Miałem uprawnienia, które sam wydałeś, obaj panowie poszli na współpracę i jest tak, jak w tym protokole napisano. Z ramienia dekuriona asystował jego oficer medyczny. Nie przekroczyłem żadnych uprawnień. Ale jeśli ci zależy, chętnie za to odpowiem przed dowolnym sądem, a choćby i przed plutonem. Nie musisz mi wierzyć, wiedz jednak, że brzydzę się tym, co tu przed chwilą zrobiłem. Rzecz w tym, że moje obrzydzenie nie ma najmniejszego znaczenia. Istotne jest, że dzięki temu przeżyją moi ludzie, ludzie, którzy dla sprawy weszli prosto w paszczę lwa w Styrgradzie. A teraz przepraszam, jeśli zechcesz mnie sądzić, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Żołnierze zastąpili mu drogę, ale magnifer dał znak ręką i przepuścili szpiega. Tyvren chciał podążyć za nim, ale zareagowała Aldea.
- Nie, stój! - zawołała, pomagając równocześnie usiąść Erykowi i sama się podniosła - Czekaj! Muszę wiedzieć, co im podałeś! Zdrajco... - warknęła, podbiegając do niego. Psionik westchnął z tą swoją zniewieściałą manierą.
- Kochana, zapewniam cię, że zdrajca to ostatni epitet, jakim możesz mnie nazwać - powiedział, wydymając usta w dzióbek - Nic im nie podałem. Tamten tam dostał zwykłą neurotoksynę, i to malutko. Paraliż, nic więcej. Będzie go tylko mdliło. A ten tu, już ci powiedziałem, to był łagodny neuroleptyk. Reszta to tylko iluzja. I neurostymulacja, ta sama, której używam przy znieczulaniu. Tylko odwrotnie... No już, nie fosz się...
Magiczka zakołysała się lekko w biodrach, odchyliła do tyłu i z całej siły trzasnęła Tyvrena prosto w wydęte usta. Wrzasnęła, rozcierając pięść. Magnifer pokręcił głową, patrząc na stękającego na ziemi psionika.
- Podnieście go - mruknął - Octavio Lecorde? - powiedział, podchodząc do jeszcze lekko bezwładnego Argana - Przepraszam za to nieporozumienie. Jest tutaj protokół potwierdzający pana niewinność i zwolnienie z wszelkich zarzutów. Żołnierze odprowadzą pana do lazaretu, radzę, by został pan tam jeszcze jakiś czas ze względu na pana stan, ale jest pan wolny.
Aldea podeszła do Argana, omiatając go krytycznym spojrzeniem.
- Magnifer ma rację - powiedziała - Wyglądasz blado jak gówno w trawie.
Nie po raz pierwszy zaskoczyła tym zabawnym kontrastem żołnierskiego języka z dziewczęcą, delikatną aparycją. Podeszła bliżej, roztaczając wokół siebie zapach jaśminowych perfum, i kładąc obie dłonie na szyi Argana wyrecytowała inkantację wzmacniającą. Resztki paraliżu ustąpiły.
Tymczasem magnifer podszedł do Eryka, wyciągając do niego rękę powiedział półgłosem:
- Widzę, że nie poszedłeś w ślady ojca... Szkoda. Ale możesz mu przekazać, że dług z Bramy może uznać za spłacony... - widząc podchodzącą Aldeę skinął tylko oszczędnie głową i odsunął się, wydając rozkazy przeniesienia was obu do lazaretu.
Magiczka podeszła do Eryka, uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Bałam się, że nie nie zdążę... Tak się bałam...

Owizor - 09-02-2015, 18:31

Gdyby mógł, uśmiechnąłby się na widok całej sceny. Dobrze się domyślał, że to wszystko to była iluzja.
Nie szkoda mu było oddania pierścienia. Gdyby wcześniej zaproponowano mu gwarancje, przystałby na nie. Wszystkie te tortury i cierpienia byłyby zbędne. Ale przynajmniej zdobył całkiem sporo informacji. Teraz zostało już tylko znaleźć sposób na dokonanie zemsty i spakować manatki.
- Coś mi mówi, że dar Hovder i tak wnet zawiśnie - sapnął Argan w stronę magnifera nazwanego Reiverenem, otrzymawszy wzmocnienie od Aldei - Panie magniferze... On wydał rozkaz zamordowania Angeli Ehrenstrahl, wnuczki prezydenta Ligii Kupieckiej i Liryzji. Jeśli nie chcecie wplątać się w konflikt gospodarczy, musimy natychmiast porozmawiać. Natychmiast, najlepiej na osobności! Bo sytuacja jest bardzo poważna, a przez tego niekompetentnego sadystę straciliśmy już dużo za dużo czasu...
Musiał się bardzo wysilać by nie seplenić. W zasadzie ustępujący powoli paraliż pomagał mu - będąc pod wpływem eliksirów które być może były otępiające, brzmiał szczerzej.

Strandbrand - 09-02-2015, 19:45

Nie do końca rozumiał co się dzieje. Gdy wkroczył Argan było mu strasznie głupio że zwątpił w przyjaciela. Dał się zmanipulować i kierował nim gniew oraz rozgoryczenie. Na przeprosiny przyjdzie czas później. Na razie przyglądał się swoim rękom.
Nie mógł uwierzyć gdy Aldea powiedziała mu co się stało i co z nimi zrobiono. Ale oto były przed nim, całe i zdrowe w pełni sprawne dłonie. Gdy tak stał przypomniał sobie czyja to wina ale dar Hovder już wychodził z pomieszczenia.
Niech idzie. Jeśli los da mi kiedyś okazję to wsadzę chętnie natrzaskam ci do tego parszywego ryja.
Potem gdy Aldea wyjaśniła mu co się stało miał ochotę dać prawym sierpowym Tyvrenowi po twarzy, ale medyczka go ubiegła. Uśmiechnął się na ten widok. To jak obudzić się z koszmaru i wiedzieć że już nie trzeba w nim przebywać.
Spojrzał na magnifera który powiedział o jego ojcu...
Dług z Bramy? O cholera...
Zaczął się śmiać.
-Jak tylko go spotkam to na pewno mu to przekażę panie Magniferze!
Jak tylko stary usłyszy że jakiś dług sprzed lat uratował jego syna to go szlag jasny trafi. A jednak na coś mi się przydało to ,,wergundzkie" wychowanie.
Wszyscy zaczęli powoli opuszczać pomieszczenie. Magnifer zatrzymany został przez Argana który zaczął z nim rozmawiać i wyglądał śmiertelnie poważnie... oby nie wpędził ich w kolejne kłopoty.
Zaś Eryk... Eryk wpatrywał się w Aldeę która uśmiechała się do niego. Po raz pierwszy tak naprawdę mógł się przyjrzeć jej dokładnie i docenić jej piękno. Pod natłokiem emocji i wydarzeń wziął ją w ramiona i przyciągnął, tuląc zaskoczoną maginię.
-Ale zdążyłaś. I to się liczy. Dziękuję.

Indiana - 09-02-2015, 23:39

Eryk,
Aldea rzeczywiście była zaskoczona, gdy ja przytuliłeś, zaprotestowała roześmianym "ej!", ale oddała uścisk. Spoważniała na chwilę, obejmując cię rękami za szyję.
- Naprawdę się bałam - powiedziała - Z tym człowiekiem nie ma żartów. A ja... lubię cię, Eryku Standbrand - pokazała w uśmiechu białe ząbki i wspięła się na palce, wspierając o twoje ramiona, po czym muśnięciem pocałowała cię w policzek - Jestem na służbie - roześmiała się, wykręcając się z twojego uścisku, zakłopotanym gestem poprawiła sukienkę.
Psionik zdążył już pozbierać się z podłogi i z pełnym wyrzutu wyrazem twarzy masował szczękę.
- Ty! - warknęła Aldea - Dekurion się o tym dowie, zobaczysz.
- Pewnie, że się dowie, brutalna kobieto - jęknął Tyvren - Jestem oficerem, dowie się, że uderzyłaś oficera!
- Dość tego - mruknął magnifer, wychodząc - Dar Khaven z pewnością zażąda przeniesienia cię, magiku, na jego miejscu nie chciałbym mieć w oddziale kogoś, kto by mi bruździł za plecami. To też jest ktoś od was? - zapytał, wskazując na stojącą dotychczas w cieniu pod ścianą dziewczynę, tę która udawała Petrę, a która teraz próbowała dyskretnie wyjść niezauważona. Tyvren zrobił głupią minę, dziewczyna zatrzymała się.
- Na rozkaz, panie oficerze - powiedziała niespodziewanie pewnym, choć cichym głosem - Zna pan szczegóły tej sprawy i naszej tu obecności. Szósty oddział, kontrwywiad. Moje nazwisko pan zna, oni nie muszą. Proszę o pozwolenie opuszczenia cytadeli.
Reiveren westchnął.
- Udzielam pozwolenia.
Dziewczyna wyszła niezatrzymywana, jej kroki zagłuszył hałas, z którego właśnie zdaliście sobie sprawę. Z małych, wychodzących na dziedziniec okien pod sufitem dochodził odgłos zamieszania, okrzyki, tupot biegnących oddziałów. Magnifer znieruchomiał na chwilę, nasłuchując.
- Zdaje się, że dar Khaven właśnie wrócił. Panie Lecorde, czas, to ostatnia rzecz, jaką w tej chwili posiadam. Ma pan przysłowiową minutę.

Argan,
paraliż ustąpił już praktycznie zupełnie, co miało tę złą stronę, że poczułeś na powrót dojmujący ból, obejmujący całą nogę, także tę część, której juz nie było. Stałeś wciąż, opierając się na ramionach podtrzymujących cię żołnierzy i raczej nikłe były szanse, żebyś utrzymał się na nogach samodzielnie.
Rozmowa w tym miejscu nie uśmiechała ci się siłą rzeczy za bardzo, ale teoretycznie moglibyście porozmawiac po drodze.
- Do lazaretu - oznajmiła Aldea - Jeśli dekurion wrócił, to będę tam miała zaraz od cholerki roboty.

Strandbrand - 10-02-2015, 00:36

Odpowiedział na uśmiech Aldei własnym. Ciężko było mu się nie cieszyć. Po chwili jednak odezwał się leżący na ziemi medyk-iluzjonista. Tyvren masując szczękę zaczął zarzekać się że doniesie oficerowi o tym co Aldea zrobiła. Eryk się do niego zbliżył.
-Tyvren ty pijana mędo. Gdyby nie fakt że ledwo co udało mi się zejść z tego krzesła w całości, i nie mam ochoty na nie wracać to dostałbyś też ode mnie. I zamiast tylko jęczeć zbierałbyś wszystkie zęby z podłogi. Więc oszczędź sobie bólu i wynoś się.
Mimo tego że tortury nie wywarły na nim fizycznych efektów, to nie mógł powiedzieć że to się nigdy nie wydarzyło. Wspomnienie bólu które przeszywało jego ciało wciąż było żywe, a razem z nim nienawiść którą czuł do lubującego alkohol medyka. Może kazał mu dar Hovder, a może sam się zgłosił ze względu na swego wewnętrznego sadystę - nie obchodziło go to. Wiedział że przez kilka następnych tygodni ze zdziwieniem będzie patrzył na względnie nienaruszone dłonie, i pamiętał do końca życia kto tak zabawiał się jego umysłem.
Okazało się że osoba udająca Petrę także była powiązana z wywiadem. A właściwie kontrwywiadem... Pokręcił głową w zdziwieniu - w jednej chwili pracował sobie spokojnie i wykonywał polecenia Petry i Argana, a w następnej tkwił po uszy w grach wywiadu.
Czego ty Argan chcesz od magnifera? Twoje targi i rozmowy wpędziły nas w niezłą kabałę nie dalej niż dwie godziny temu a tobie ciągle mało? Chociaż... dar Reiveren może faktycznie przejąć się tym, co tak noszalnancko dark Hovder zbył. W końcu magnifer to nie szpieg.
Zbliżył się do wyjścia.
-Octavio - wciąż ciężko przychodziło mu mówić w ten sposób do Argana - Aldea ma rację. Idziemy do lazaretu. Ty musisz odpoczywać, pan Magnifer nie ma wiele czasu, a ja nie chcę przebywać tu ani chwili dłużej. Więc to chyba jasne gdzie pójdziemy. Chodź, pomogę ci.
Podszedł do lewego ramienia w celu zastąpienia żołnierza który przytrzymywał przyjaciela.

Owizor - 10-02-2015, 01:47

Skrzywił się. Miał wielką ochotę rozruszać zdrętwiałe lewe kolano, pozbyć się dojmującego bólu. Powrót czucia poskutkował uderzeniem paniki.
Nie! Nie mogę być kaleką! Walka to mój żywioł!
Zrobił kilka głębokich wydechów.
Uspokój się. Na płacz nad nogą czas przyjdzie później. W ogóle na płacz czas przyjdzie później - skorcił się w myślach.
- Dobra, najwyżej każesz złożyć żołnierzom przysięgę że nie rozpowiedzą - skinął głową, dając się podeprzeć Erykowi. Pozwolił się prowadzić pochodowi, i tak nie mając zbyt dużego wyboru.
- Zapewne wiesz już, dlaczego trafiłem tu wraz z moim ogrodni... ekhm... ochroniarzem - nie wiedzieć czemu odruchowo przyjął pewny siebie ton jakim rozmawiał z dar Hovderem. Szybko go skorygował pozbawiony ironii. Mówił teraz w sposób uprzejmy, acz wciąż rzeczowy.
- Styria chciała mnie szantażem zmusić do współpracy i wmanewrowała w zabijanie waszych ludzi. Poświęciłem nogę by im uciec i się do was dostać by to wszystko wyjaśnić i odkręcić. Zażądałem spotkania z dar Hovderem... ale ów uznał, że moje informacje o planach Styryjczyków to kłamstwa i postanowił poddać torturom - spojrzał z powagą na magnifera - Nie zdziwię się już, jeśli i pan nie uwierzy w moje słowa. Trudno. To już będzie pański wybór. Wybór od którego może zależeć bardzo, bardzo wiele...
Zrobił krótką pauzę na zaczerpnięcie oddechu i by skupić się na drodze. Teraz, gdy emocje opadły, znów zaczęło mu doskwierać pragnienie.
- Dar Hovder, przekonany że zostałem agentem styryjskim, zlecił zabójstwo mojej narzeczonej, Angeli Ehrenstrahl - starał się mówić powoli, by magnifer zrozumiał go dobrze - Wywiad styryjski odnalazł jej ciało, byłem przy tym. Informacja o śmierci Angeli została już przez nich wysłana w stronę Birki, wraz ze znalezionymi na miejscu zbrodni dowodami. Dar Hovder jednak w to nie wierzy, jest święcie przekonany, że blokada portowa jest nie do przejścia. Ale fakt pozostaje faktem: sam widziałem, jak Styryjczycy wysyłają agenta z dowodami na to, że wywiad Wergundzki zamordował wnuczkę głowy Prezydium. Ehrenstrahlowie na wieść o śmierci Angeli mogą zareagować pochopnie, a kontrolują w tej chwili praktycznie całą Ligę Kupiecką. Konflikt finansowy jest ostatnią rzeczą, jaką w tej chwili chcą Lecorde oraz, mam nadzieję, Wergundia - westchnął ponuro - A teraz zapewne jest już za późno na zatrzymanie Styrii, dar Hovder za długo nas przetrzymał w lochu. Ta wiadomość prawie na pewno jest już w drodze. Jedyne co można zrobić, to pospieszyć do Birki z głowami odpowiedzialnych za to co się stało...
Spojrzał z powagą na magnifera. Mówił powoli, acz stanowczo. Wiedział, że wewntualne zawahanie się bądź zająknięcie obniży jego wiarygodność.
- Wiem, że to o co proszę jest dla pana trudną decyzją. I nie zdziwię się, jeśli i pan nie uwierzy w to, że wywiad styryjski jest w stanie ominąć wasze blokady. Ale od tej decyzji zależy stabilność waszych relacji z Liryzją oraz kupcami całego świata. A dar Hovder i tak długo nie pociągnie, podczas przesłuchania wyznał przy kilku żołnierzach, że korzysta z usług nekromanty. Tylko czekać, jak zjawią się tu Sędziowie lub jacyś paladyni Modwita dokonają na nim samosądu. Panie magniferze... - wziął głęboki wdech - ...Ehrenstrahlom trzeba będzie wysłać jego głowę. Czym prędzej. Wiele od tego zależy.
Przyjrzał się magniferowi, oceniając jakie wrażenie wywarły na nim jego słowa.
- Mogę wytłumaczyć to bardziej szczegółowo i przedstawić dowody, ale sam pan mówił, że nie ma w tej chwili zbyt wiele czasu - dodał szybko - Dlatego przepraszam, jeśli coś za bardzo streściłem...

Indiana - 10-02-2015, 05:23

Magnifer dar Reiveren słuchał z wielką uwagą, ze zmarszczonym czołem i miną, która wskazywała, że jego żołnierska natura nie przepada za sprawami takiej natury. Jednak był człowiekiem rozsądku, prości wojownicy rzadko dochodzili w armii do tak wysokich szarż.
- To dlatego Angeli Ehrenstrahl nie było na uroczystości podpisania traktatu - mruknął - Szkoda... Proszę przyjąć moje kondolencje. Ale. Rozumiesz chyba, panie Lecorde - powiedział w końcu w zamyśleniu - że bez twardych dowodów wszystko, co tu powiedziałeś, jest niewarte funta kłaków, choćbym nie wiem jak mocno w twoje słowa uwierzył. Czy blokada była szczelna... To także nie ma znaczenia w tej chwili. Od trzech godzin port jest otwarty, nawet jeśli Styryjczycy nie przebili się przez blokadę, to teraz z pewnością wypłynęli...
- Na wybrzeżu wybuchły zamieszki, dlatego dar Khaven nie mógł interweniować
- dodała szybko Aldea - Cała vekowarska i straż portowa zostały wezwane do portu, zeby uspokoić tłum, ludzie rzucili się na statki... Jeśli wrócili, to zaraz się dowiemy, co tam się dzieje.
- Mhm
- mruknął oficer - Jednak z tego, co mówisz, wynikałoby, że Styryjczycy podpisali pakt, jednocześnie próbując nam wbić nóż w plecy i skłócić nas z Ligą. To bardzo... naprawdę bardzo daleko idące oskarżenie i nie wyciszy go oddanie Ehrenstrahlom zwierzchnika wywiadu na Zapołudniu. Pomijając już to, że chyba nie zdajesz sobie sprawy, czyjej głowy żądasz. Dar Hovder ma szerokie poparcie, inaczej nie pozwalałby sobie na takie ekscesy. No i jest skuteczny. Sprawa wykradzionej przez ich kontrwywiad listy agentów była mi znana od kiedy przybyła tu styryjska delegacja, dostałem rozkazy udostępnić Hovderowi wszystko, czego zażąda. Rozkazy od Rady Książęcej bezpośrednio. Zrozum więc, panie Lecorde, że to jest człowiek, którego głowa nie zostanie poświęcona nawet za cenę konfliktu z Ligą. Ale - magnifer przerwał na chwilę, rozważając coś w myślach - bezsprzecznie lepiej byłoby, aby ów konflikt nie zapłonął. Jeśli dowody, o których mówisz, zostały wysłane do Birki, to z całą pewnością nie trafią bezpośrednio na stół Prezydium, a poczekają, aż zostanie wydana taka dyspozycja. To daje nam trochę czasu. Potrzebuję zatem możliwie dokładne dane owego człowieka, który z tymi dowodami został wysłany. Mówisz, że go widziałeś, być może uda się go przechwycić bezpośrednio w porcie lub nasi ludzie znajdą go w Birce. Im więcej szczegółów podasz, tym większa na to szansa. - tu znów zrobił przerwę, zastanawiając się nad detalami - Po drugie, jeśli Styria trzyma tę broń wycelowaną w nas, to z pewnością zechce wyznaczyć cenę za niewystrzelenie. O tym mogę z nimi rozmawiać, ich szef wywiadu jest w Vekowarze. Choć również nie widziałem jej na uroczystości, więc mam nadzieję, że Ylva Darren wciąż tu jest. Możliwe, że cena, jaką Styria wyznaczy za zniszczenie tych dowodów, będzie akceptowalna. Możemy tę cenę obniżyć, jako że Styria nie jest w sytuacji, w której może stawiać zbyt wygórowane warunki.
Tymczasem rozmawiając przeszliście odcinek korytarza, wyszliście do góry schodami na poziom dziedzińca, znów odcinek korytarzem, wiodącym wzdłuż zewnętrznego muru cytadeli. Na tym poziomie nie było okien ani otworów w murze, były natomiast wejścia do pomieszczeń.
Stamtąd wyszliście w tunelu głównej bramy.
Czwórka wartowników wyprężyła się w salucie na widok magnifera i jego obstawy, ten odsalutował. Na zewnątrz zapadał właśnie zmierzch, chłodny jesienny wieczór.

Na dziedzińcu zobaczyliście niezły chaos. Pod muren donjona ułożeni byli ranni, opatrywani na szybko przez sanitariuszy, naprzeciwko was przed bramą szykowały się do wymarszu kolejne oddziały, właśnie rozdawano zapas bełtów do kusz, w które byli wyposażeni. Nieco dalej dało się dostrzec delikatną aurę, towarzyszącą kręgowi pobierania many, mogliście się domyślić, że jacyś magowie szykowali się tam do używania zaklęć. Dalej wgłąb dziedzińca zobaczyliście oddziały, które chyba dopiero co wróciły, żołnierze byli zmęczeni, poranieni, wielu miało podarte i poplamione czymś mundury.
- Verg! - Aldea zagadnęła znajomego dziesiętnika, zobaczywszy go wśród tych ostatnich - Co się dzieje?
Ten spojrzał na was nieco zdziwionym wzrokiem, widząc niedawnych więźniów, po czym dostrzegł magnifera i zerwał się na baczność.
- Spocznij - powiedział dar Reiveren - I mów, co na zewnątrz.
- Tak jest. Na nabrzeżu tłum zaatakował straż portową. Padli zabici. Straż się broniła. Vekowarska na razie zabezpieczyła tylko wejścia na molo, cały czas kursują łodzie do stojących na kotwicowisku okrętów. Ale ludzie nie chcą czekać, żądają natychmiastowo transportu na statki. Dekurion dar Khaven jest na nabrzeżu, pilnuje, żeby nie wybuchła regularna bijatyka, i tak juz trochę ludzi poginęło. Nie ma...

Nie dowiedzieliście się, czego nie ma, bo w tym momencie zatrąbiono w rogi pod bramą, wartownicy zerwali się otwierać sztabę skrzydła. Po chwili w tunelu bramnym pojawiły się kolejne oddziały, oficerowie wydawali głośno rozkazy, kierując rannych w odpowiednie miejsca, żądając uzupełnienia amunicji i sprzętu. Nagle ich głosy zagłuszyła trąbka sygnałowa. Na placu momentalnie się uciszyło.
- Alarm! - zawołał niewidoczny dla was goniec - Zaatakowano Północną Bramę! Atak na Północną Bramę!
Magnifer spojrzał na was, na swoich przybocznych, na Aldeę. Westchnął słyszalnie.
- No to zaczęło się - powiedział cicho, po czym głosem tak potężnym, że przekrzyczał niemal cały hałas na dziedzińcu, zawołał - Oficerowie z vekowarskiej i czternastej do mnie! - po czym korzystając z kilku sekund czasu, zanim zdążyli podejść do niego wezwani żołnierze, powiedział do was - Panno Aldeo, na mój rozkaz proszę się osobiście upewnić, że obydwu zostały zapewnione właściwe warunki, a ich zdrowiu nic nie zagraża. Potem proszę dołączyć do swojego oddziału. W którym pani służy?
- Korpus medyczny vekowarskiej.

- Panie Lecorde, informacje, które pan posiada, są bezcenne. Proszę, niech pan je przekaże człowiekowi, którego przyślę. Zrobię, co będę w stanie, żeby sytuację załagodzić i wierzę, że pan, jako reprezentant Ligi, zrobi to samo ze swojej strony. Niech pan się nie naraża. Póki co - rozejrzał się, wskazując wzrokiem na nadbiegających dziesiętników w barwach dwóch kohort - zaczęło się oblężenie. Proszę wybaczyć, ale moim pierwszym zmartwieniem w tej chwili jest, by miasto nie padło przy pierwszym szturmie, zważywszy na chaos, jaki tu panuje.

Owizor - 10-02-2015, 13:25

- To dość logiczne - potaknął Argan - Styria wie, że po powstrzymaniu tubylców znów będziecie chcieli się rzucić sobie do gardeł. Będzie chciała się zabezpieczyć, przyłożyć wam do pleców tyle sztyletów ile to możliwe, byście po zażegnaniu zagrożenia tubylców nie wznowili wojny... Nie na własnych warunkach - uśmiechnął się ponuro - Stąd właśnie cała ta akcja z listami agentów i stąd próba przymuszenia mnie do współpracy. Nie wiem na jaką skalę jest operacja przeciągania Ligii na stronę Styrii, nie zdziwię się jeśli głowy innych rodów kupieckich również nie są w tej chwili szczute przeciw wam...
Zastanowił się chwilę. Z magniferem rozmawiało się przyjemniej, bowiem był on jednocześnie mniej doinformowany od dar Hovdera, a zarazem bardziej od niego rozważny i otwarty. Wciąż jednak pozostawał twardym orzechem do zgryzienia. Właśnie przez tę rozwagę.
- Agentkę Styryjską posiadającą owe informacje poznałem pod mianem Convolve, ale wielu nazywa ją Powój - zmrużył oczy, przypominając sobie - Drobna, ciemnokasztanowe włosy przechodzące w czerwień, udaje medyczkę... choć nie gwarantuję, że nie przekazała dowodów innemu szpiegowi. Jest to amulet na który zgrano pamięć miejsca, odlewy odcisków butów, strzępki tunik, powrozy i jakieś sztylety. Wszystko wyraźnie wskazujące na wasz wywiad w mniej lub bardziej oczywisty spsób.
Krzątanina na placu uniemożliwiła dłuższą rozmowę.
Argan westchnął ze złością rozumiejąc, że raczej niewiele już osiągnie. Magnifer był zbyt zabiegany, a dalsze dyskusje zajęłyby zbyt dużo czasu.
- Rozumiem - potaknął, słysząc przeprosiny Magnifera - Powodzenia.
Odczekał chwilę, po czym nachylił się do Eryka. Przez hałas na placu musiał się wysilić, by dobrać odpowiedni ton głosu tak, by Eryk go usłyszał wyraźnie, a żołnierz pod drugim ramieniem już nie.
- Siedzenie tutaj nie ma sensu, jest za duży chaos i za długo to zajmie - ostatecznie wszedł z tego nieco głośniejszy szept - I tylko czekać aż ludzie zaczną siłą się pchać na nie swoje statki... Nie ma wiele czasu, musimy stąd zwiewać. Musimy się dostać do siedziby Lecorde, zgarnąć Petrę, naszych najemników i wsiąść na nasz okręt, choćby i torując sobie drogę mieczami. Masz jakiś pomysł jak się stąd wydostać?
Rozejrzał się, oceniając szanse i możliwości. Chaos działał na ich korzyść. Czego nie można było powiedzieć o brakującej nodze, żołnierzu który podtrzymywał go z jednej strony oraz o Aldei, wciąż zerkającej na Eryka.

Strandbrand - 10-02-2015, 20:46

Zamieszki i oblężenie... jak wszystko to wszystko.
Argan najwyraźniej ze wszystkich sił próbował przekonać magnifera do swojej racji. Nie dziwił mu się, jednak czuł że przeszkadzanie w tej chwili dar Reiverenowi może im tylko zaszkodzić. Zanim jednak zdołał przerwać wywód przyjaciela magnifer wydał rozkazy Aldei. Nachylił się ku niej, wciąż trzymając Argana na ramieniu.
-Aldea... gdzie stacjonował będzie korpus medyczny? Gdzie oni chcą cię wysłać? Chyba nie tam - zrobił nieokreślony ruch głową mający symbolizować miasto za murami cytadeli - gdzie trwają zamieszki a wróg dobija się do bram?
Zaczął zdawać sobie sprawę jak problematyczny będzie to temat. Aldea była medykiem w kohorcie vekowarskiej. Jako sanitariuszka czuła się w obowiązku nieść pomoc, w dodatku jako członkini wojska wergundzkiego musiała wykonywać bezpośrednie rozkazy przełożonych. I jeśli dojdzie do tego że wyślą ją do miasta...
Muszę być gotowy na taką ewentualność.
Zanim magini mogła mu odpowiedzieć zwrócił się do magnifera w ostatniej prośbie.
-Czy ja i Octavio możemy odzyskać nasz dobytek? Na pewno jest tu jakiś kwatermistrz, i magazyn gdzie złożono naszą broń i rzeczy należące do nas?
Pierwszym punktem musi być odzyskanie broni. Bez tego ani rusz. Już tam pies lizał część dobytku, ważne by znów dostał w ręce miecz.
Potem zobaczymy. Ale zostawienie tu na chwilę Argana, pod opieką Aldei i szybka przebieżka do siedziby ligi oraz zgarnięcie Petry i najemników powinno być następnym krokiem. Na pewno łatwiej będzie nam przetransportować go w grupie niż mnie samemu... tylko co ja zrobię z Aldeą?
Nie było opcji by potulnie chciała wyjechać. Nie w chwili gdy jej oddział, żołnierze których nie raz składała będą walczyć. Nie gdy miasto będzie oblężone... właściwie to nigdy nie będzie dobrej chwili dopóki będzie powiązana z wojskiem.

Indiana - 11-02-2015, 07:23

Zanim dobiegli do niego podoficerowie, magnifer dodał jeszcze, ściszając głos:
- Mówiąc szczerze, panie Lecorde, choć nie jestem w sztabie... Proszę mi wierzyć, nikt, ale to nikt wśród dowództwa nie ma najmniejszej ochoty na powrót rzucać się Styrii do gardła. Ale dzięki takim ludziom jak Hovder także mamy parę sztyletów przyłożonych do pleców na wypadek, gdyby wbrew rozsądkowi oni jednak chcieli... W każdym razie mam taką nadzieję. Szkoda, że syn Kadela nie poszedł w jego ślady - uśmiechnął się do Eryka - Niech was Modwit wspiera. - skinął głową, po czym energicznie odwrócił się do oficerów - Dalej, macie trzy minuty, chcę widzieć wszystkie jednostki strzeleckie i hastiatów w gotowości do wyjścia! Zapewnić żołnierzom pełny dostęp do amunicji i zapewnić przede wszystkim ....

Nie usłyszeliście już, bo ściszył nieco głos, który rozpłynął się w ogólnym hałasie. Aldea przejęła Argana z rąk żołnierza, który go podtrzymywał.
- Wasz dobytek jest w magazynie - powiedziała, ruszając w kierunku lazaretu - Nie powinno być problemu z odebraniem go. O tam - pokazała gestem na duże wrota w zewnętrznym murze - Korpus medyczny - uśmiechnęła się, odpowiadając na pytanie Eryka - działa przede wszystkim w cytadeli, lecząc tych, których przynoszą, ale znosimy też ludzi z pola, przecież kohorty bojowe nie mogą poświęcać ludzi na noszenie towarzyszy po ulicach. I opatrujemy na miejscach walki, co się da, choć to częściej robią medycy z samych kohort - ton głosu jej się nieco zmienił, mówiła szybko i nieco gorączkowo, w pośpiechu - Więc tak, tam właśnie mnie wyślą, bo tym się właśnie zajmuję, podtrzymuję życie, żeby zdążyli dotrwać do porządnej operacji. Nie pierwszy, nie ostatni raz.
Tymczasem weszliście do pomieszczeń donjonu, minęliście wejście do wielkiej sali szpitalnej, gdzie trwało niezłe zamieszanie, tak że musieliście niemal przeciskać się w tłumie, przeszliście kawałek do pokoju, gdzie Argan leżał wcześniej. Na korytarzu minął was medyk, ten sam, który prowadził operację jakieś ... milion czasu temu.
- Aldea! - zawołał, ignorując waszą obecność - Na litość bogów, zasuwaj do ambulatorium! Bierz sprzęt, trzeba znieść ludzi z portu!
- Tak, wiem, panie Krein!
- sapnęła, podciągając nieco wsparte na niej ramię Argana - Dostałam rozkazy od samego magnifera! Tylko ich odprowadzę i lecę! Niech chłopaki ode mnie już będą w gotowości i niech wezmą moją torbę, zostawiłam ją w wartowni na bramie!
- Co...? Czemu, do licha, na bramie...??
- Długa historia
- wyszczerzyła się - Ale chyba dobrze się kończy... Zaraz będę! - zawołała jeszcze za odchodzącym. Tymczasem dotarliście do drzwi izby, w której Argan leżał wcześniej.
- Wiem, że tu jest tylko jedno łóżko - powiedziała medyczka, z wprawą pomagając ułożyć go na tymże właśnie łóżku - Ale jakoś sobie poradzicie... Na lepszą izbę nie liczcie przy tym, co tu się dzieje. Oprócz naszej kohorty stacjonują tu jeszcze dwie zewnętrzne, ósma i czternasta, więc miejsc nie wystarcza dla wszystkich. Tylko stan pana Octavia sprawił, że przydzielono wam tę izolatkę. Poczekaj, sprawdzę jeszcze opatrunek...
Sprawnie zabrała się za odwijanie bandaża, by z satysfakcją stwierdzić, że rana jest sucha i nie ma stanów zapalnych. Poprawiła jeszcze zaklęciem, po którym roztarła bolące dłonie i nałożyła nowy opatrunek, wyciągając bandaże ze stojącej pod oknem skrzynki. Przemyła ręce w misce z wodą, stojącej na owej skrzynce i strzepnęła, chlapiąc na podłogę.
- Ech - westchnęła, poprawiając sukienkę gestem, który, jak już obaj zdążyliście zauważyć, był typowy dla niej - Muszę... Czekają na mnie.... - powiedziała lekko sentymentalnie, ale od razu zmieniła ton na rzeczowy - Opatrunek ma być zmieniony nie dalej niż po sześciu godzinach. To ważne. Powinieneś leżeć co najmniej jeszcze dwie doby, żeby organizm zaczął regenerować jak należy. Bez tego trudno będzie zabrać się za jakiekolwiek odnawianie tkanek, żeby założyć protezę. Ale nie jest źle. Naprawdę... Widziałam gorsze rany... - uśmiechnęła się, poklepując Argana po ramieniu, po czym odwróciła się do Eryka, w nagłym zmieszaniu szukając oparcia dla rozbieganego spojrzenia - Ja... ech... Zobaczymy się, jak tylko się uspokoi. Nie mogę teraz zostać. Ale ... A szlag by to trafił! - nagłym gestem wspięła się na palce i pocałowała Eryka w usta, niemal natychmiast wyrywając się i umykając z pokoju,który dopiero po chwili przestał pachnieć jaśminowymi perfumami.

Owizor - 11-02-2015, 16:28

Przyglądał się całej scence z na wpół otwartymi ustami. Jeszcze przez chwilę po wyjściu Aldei milczał.
Nie podobało mu się to co dzieje się z Erykiem. W każdej innej sytuacji by mu gratulował. Ale nie teraz!
- Dobra... - zaczął niepewnie - Wybacz, ale musimy zacząć działać...
Podniósł się delikatnie na łokciu. Brak nogi coraz bardziej napełniał go wściekłością i poczuciem bezsilności.
- Po pierwsze... znajdź coś do picia, błagam! - wycharczał.
Myślał gorączkowo nad kolejnymi krokami. Wiedział już, że politycznie nie dosięgnie dar Hovdera. Nie tutaj. W Birce też raczej ciężko będzie mu wywołać gniew Ehrenstrahlów. Salomon zapewne na wieść o śmierci wnuczki po prostu skreśli jej nazwisko z listy zasobów i zaproponuje Lecordom inny mariaż. No i tajemnicą wciąż pozostawał Coralides. Działania Ofelii i wynikająca z nich śmierć przedstawiciela Ligii mogły przynieść katastrofalne skutki dla reputacji Lecordów.
Nie, o ile nie znajdzie jakiegoś Sędziego Rega, śmierć Angeli pozostanie niepomszczona.
Szkoda. Ale w tej chwili ratowanie własnej skóry było ważniejsze od sprawiedliwości.
- Po drugie - dodał, nie czekając aż upragniona woda doń dotrze - Odzyskaj nasz sprzęt. Wybacz, że się tobą wysługuję, ale rozumiesz... - poklepał się po udzie... by momentalnie tego pożałować. Skrzywił się z bólu.
- Gdy już będziesz go miał - kontynuował - leć do siedziby Ligi. Każ Petrze zacząć pakować manatki, najemnikom wydaj rozkaz by zaczęli się przygotowywać. I poślij kilku chłopców... - zniżył głos do szeptu - Jednego poślij po Sędziego Rega, ostatnio widziałem jednego nieopodal magazynów pod Przesmykiem Żerskim, pewnie łatwo będzie go znaleźć. Drugiego chłopca na posyłki do portu, nasz statek ma być gotowy do wypłynięcia, a pilnujący pomostu wartownicy opłaceni... - zawiesił na chwilę głos, wyraźnie coś kalkulując - Rozejrzyj się poza tym, czy w skrytce w apartamencie nie zostały jakieś kontakty pozostawione przez Remusa. Bardzo chętnie nawiążę z pewną organizacją współpracę i przekupię strażników w pewnej bramie... - spojrzał ponuro na Eryka - Wybacz... jeśli chcesz zachować Aldeę, będziesz musiał porwać ją na nasz statek, choćby i siłą... jeśli mamy wyjść z tej szpiegowskiej afery cało, jeśli chcemy by Prezydium poznało naszą wersję prawdy... ten fort czeka tubylcza rzeź.

Strandbrand - 11-02-2015, 19:56

Eryk stał i był niezdolny do ruszenia się przez chwilę. Aldea już zdążyła opuścić w pośpiechu pokój, zaś Argan zaczął już coś mówić. Uśmiechnął się sam do siebie.
Jest taka cudowna.
Jednak z rozmyślań o uroczej magini wyrwał go leżący na łóżku Argan błagający o wodę.
Cholera, zupełnie zapomniałem o nim. W sumie ja też bym się czegoś napił...
Zaczął rozglądać się po pokoju. Pod oknem znajdowała się skrzynka a na niej miska z wodą, ale służyła ona raczej do obmywania rąk nie do picia. Zaczął obchodzić pokój szukając jakiegoś dzbanka lub innego naczynia. Pamiętał że dar Hovder coś tu miał gdy z nimi przesiadywał.
Gdy rozglądał się za wodą dla przyjaciela słuchał zarazem jego ,,rozkazów". Logicznym było by odzyskał sprzęt, sam to zakładał. Ale im dłużej słuchał tym bardziej mu się to nie podobało. Jednak wysłuchał go do końca zanim zaczął odpowiadać.
-Octavio. Po pierwsze to nigdzie się nie ruszę dopóki nie przyjdzie przysłany przez Magnifera człowiek. Samego cię tu nie zostawię. Jeszcze przyjdzie ten świr Tyvren albo coś innego się zdarzy.
Zrobił krótką przerwę. Zastanowił się nad tym co chciał a co musiał powiedzieć Arganowi... a właściwie Octaviowi. Musiał się zacząć przyzwyczajać. Nachylił się nad łóżkiem.
-Do siedziby pójdę to fakt. I tak to planowałem. Mogę posłać po sędziego, ale nie wiem czy znajdziemy go w tym chaosie który trwa w mieście. Co do statku... wyślę jednego z ludzi tam. Ale na pewno nie wystawię jawnie wartowników bo jak tylko tłum zauważy że szykuje się statek do wypłynięcia to nawet dwudziestu strażników nic nie poradzi. Trzeba to zrobić po cichu i tak by nikt nie zauważył.
Znowu przerwał... teraz nadchodziła najcięższa część tego co chciał powiedzieć. Argan się wkurzy, to pewne. Ale musiał to powiedzieć.
-Odpuść sobie myśli o zemście na dar Hovderze lub wywiadzie styryjskim. Od teraz jesteś już tylko Octaviem Lecorde, głową rodu Lecorde. I tak ma zostać. Ledwo uszliśmy z życiem a i to nie jest jeszcze pewne a ty chcesz ściągać sobie na głowę gniew wywiadu? Nie ma szans.
Zapadło krępujące milczenie. Jednak... pozostawała jeszcze jedna rzecz do powiedzenia. Ale na to przyjdzie czas później. Najpierw musi znaleźć wodę i poczekać na człowieka dar Reiverena tu dotrze.
Może ktoś na zewnątrz powie mi gdzie tu dostanę wody do picia...

Indiana - 11-02-2015, 22:05

Eryk, gdy uchyliłeś drzwi na korytarz, z daleka dobiegły cię odgłosy krzątaniny, nawoływania i inne hałasy, towarzyszące pracy wojskowego szpitala. Po szybkim rozejrzeniu się dostrzegłeś sporej wielkości glinianą stągiew, a przy niej wiszące na haczyku miedziane czerpaki i kilka mniejszych, takich na jakieś 3l, dzbanów cynowych.
Obok stągwi ktoś przybił do drewnianego słupa świstek z napisanym odręcznie węgielkiem:
"jak ktoś znów zasyfi wodę, to go znajdę i wyrwę łeb przez dupę!"
Poza tym na całym korytarzu było pusto.

Pokój - izolatka.
Pokój jest w zasadzie niewielką łukową wnęką w murze donjona. Na zewnątrz wychodzi malutkie okno, przez które widać zamieszanie na dziedzińcu, jakieś 3 m poniżej poziomu pokoju. Podłoga jest drewniana, z surowych desek, ściany kamienne. U szczytu sklepienia widać coś w rodzaju zakratowanej dziury, wiodącej na górny poziom, chyba, bo w sumie nie wiadomo.
W pokoju stoi prycza, na niej biało-szara szpitalna pościel, poduchy, koc i Aragan. Dwa drewniane taborety, skrzynia z opatrunkami i medykamentami, na której stoi miedziana misa z wodą, obok ręcznik.
/czekam na Wasze decyzje i działania, póki co zatem rozmawiajcie bez mojego wtrącaniasię :) /

Strandbrand - 12-02-2015, 00:04

-No proszę więc jednak wergundzka cytadela posiada wodę pitną.
Wziął dzban i napełnił go prawie w całości. Zabrał jeszcze dwa czerpaki wiszące obok i wrócił do pomieszczenia. Przysunął do łóżka Argana jeden z taboretów stojących w pomieszczeniu i położył na nim wypełniony wodą dzban. Podał mu do ręki jeden z czerpaków, sam zaś zanurzył drugi nabierając wody i wypił ją.
Cudne uczucie, napić się po kilku godzinach względnie świeżej wody... Oby zaraz nie odezwał się głodny żołądek bo jedzenia to ja na korytarzu nie znajdę.
Spojrzał na leżącego na łóżku Rożenka. Czekał aż ten skończy gasić pragnienie i zacznie dalej mówić.

Owizor - 12-02-2015, 00:59

Przyjrzał się czerpakowi, by po chwili namysłu odłożyć go. Odczekał aż Eryk wypije swoją porcję, po czym chwycił dzban i zaczął z niego łapczywie pić.
Jakkolwiek nie byłyby skuteczne wzmocnienia od Aldei, jego organizm potrzebował prawdziwej wody. I prawdziwego źródła energii. Czuł, że gdy tylko będzie miał okazję, pożre konia z kopytami i jeźdźcem na deser. Przypomniały mu się frontowe dysputy na temat metod pieczenia drewnianych ulundo i czy taki przpyalony Khôr'zigira liczyłby się jako mięso, czy warzywo.
Uśmiechnął się cierpko. Od czasu frontu zdążył już całkiem dobrze zapomnieć co to był prawdziwy głód. Choć ostatni dzień zdążył mu przywrócić prześladujące go również wtedy poczucie, że jest tylko pionkiem w rękach mocarstw. Westchnął boleśnie na tę myśl.
Odstawił ostrożnie dzban. Trochę się pochlapał, ale nie zwracał na to uwagi. Przypomniało mu to jedynie o tym, że będzie musiał w wolnej chwili się umyć. Trzeba będzie poprosić Angelę, by przygotowała balię jak...
Ech... No tak.
Dobra dość! - skarcił się w myślach - Żałoba na później, psia twoja mać!
Spojrzał na Eryka, przypominając sobie jego słowa. Pokręcił lekko głową.
- Póki jesteśmy w Vekowarze, jestem Octaviem, potem... Potem, jak znajdziemy się na morzu, powiem ci swoje dalsze plany. Na razie... - zmarszczył brwi w zamyśleniu - Na razie po prostu nie chcę odtrącać różnych możliwości, a jeden chłopiec na posyłki w tę czy w tamtą różnicy nie zrobi. Masz rację co do portu, trzeba to zrobić delikatnie. Już twoja w tym głowa, by nasze wypłynięcie się udało. Chodzi po prostu o to, że... - rozejrzał się profilaktycznie - Chodzi po prostu o to, że Birka jako pierwszą musi poznać naszą relację, nieważne jaka by ona ostatecznie nie była. I najlepiej jakby to była ostatnia poznana przez Birkę relacja.
Opadł na pryczę, by zaczerpnąć tchu. Po krótkiej chwili wznowił szepczącą przemowę.
- Nie mamy wystarczającej siły ognia, by topić wypływające okręty. Możemy zaryzykować wpuszczenie tubylców by miasto zostało zdobyte na tyle szybko, by wergundowie nie zdążyli wypłynąć. Ale masz rację, to ryzykowne. Możemy też opłacić paru najemników... Po wypłynięciu naszego okrętu rozpuściliby plotki, że mury zostały właśnie sforsowane, po czym ruszyli zbrojnie na pomosty. Nawet jeśli polegną, to wywołają zamieszki na taką skalę, że niewiele okrętów uda się obronić a na jeszcze mniejszej ich liczbie uda się wypłynąć.
Podniósł się na łokciu. Sam wątpił w swoje plany. Wszystkie wydawały mu się marne. Musiał jednak jakoś osiągnąć swój imperatyw.
- Może coś jeszcze wymyślę, albo ty na coś wpadniesz... - mruknął - Na razie po prostu skupmy się na głównych celach: opuścić to zasrane Zapołudnie. I przy odrobinie szczęścia spróbować zadbać oto, by nikt inny tego portu już nie opuścił... Choć to drugie może być ciężko osiągalne.

Strandbrand - 12-02-2015, 01:24

Gdy Argan mówił miał zamiar zaczerpnąć drugi łyk ze świeżo odstawionego na taboret dzbana lecz ręka z czerpakiem zawisła w połowie drogi. Patrzył na swojego przyjaciela, a w miarę jak mówił o swoich planach, oczy Eryka stawały się coraz większe. W końcu wywód zakończył się. Odczekał chwilę i cisnął chochelką do dzbana, który wydał pustawy odgłos.
-Czy ciebie za przeproszeniem pańskim pojebało?
Nie mieściło mu się w głowie jak Argan może wygadywać takie rzeczy. Przecież zwariował. Topić okręty? Wpuszczenie tubylców do miasta? Wynajęcie najemników i poświęcenie ich by kryli ich wypłynięcie?
-Jak w ogóle mogłeś wpaść na coś tak... potwornego? Czy ty wiesz co wygadujesz? Czy ty wiesz co oznacza dla nas i ludzi z Vekowaru dowolny z tych planów?
Zaczął wyliczać na palcach.
-Jeśli będziesz chciał zatopić okręty nie dość że zrobisz z nas piratów i wrogów publicznych numer jeden to jeszcze odetniesz tym ludziom drogę odwrotu przed tubylcami! Jak śmiesz!
Tok rozumowania Rożenka wprawiał go w gniew. Ale wyliczał dalej starając się zachować cichy ton, co przychodziło mu z trudem.
-Jeśli wpuścisz tu tubylców w jakikolwiek sposób to osobiście wyrzucę cię za burtę statku. Co ci w ogóle podsunęło taki pomysł? To oznacza śmierć wszystkich tutaj! Cywilów, twojej siostry, Szrapnela i krasnoluda! Ludzi z wergundii - dar Khavdena, dar Reiverena, Verga... Aldei. Oni wszyscy zginą bo chcesz dopłynąć do Birki pierwszy? Rozum ci odjęło.
Wyciągnął kolejny palec do góry.
-Wynajęcie najemników? Wprowadzenie chaosu tam gdzie jest go już dość. Zostawienie wynajętych przez ciebie ludzi na pastwę losu... chcesz okłamać ludzi... zdradzić swoich najemników... gdzie twój honor co?! Wyparował podczas rozmówek z dar Hovderem?
Zaczął krążyć wokół pokoju wściekły na kalekiego Rożenka. Ale mimo to mówił dalej.
-Co z tobą się stało? Kilka godzin temu nigdy nie pomyślałbyś o takich rozwiązaniach! Co, Swart w ciebie wstąpił i przez ciebie przemawia? W takim razie niech wypieprza tam skąd przybył. A może zapomniałeś ściągnąć z siebie maski której używałeś by ukryć się przed dar Hovderem? W takim razie rozejrzyj się - sukinsyna tu nie ma! Ale ty wciąż zachowujesz się tak samo.
Nerwy mu puszczały w miarę jak mówił. W końcu ruszył do łóżka Argana, pochylił się nad nim i chwycił za koszulę przyciągając do góry tak że unosił się kilka centymetrów nad łóżkiem. Mówił przez zaciśnięte zęby.
-Jeśli to jest twój plan to w tym miejscu i w tej chwili kończy się moja współpraca z tobą. I możesz sam sobie kuśtykać do siedziby ligi pochwalić się Petrze jak cudny plan ułożyła twoja główka. Ale ja do tego ręki nie przyłożę, psiamać.

Owizor - 12-02-2015, 02:01

Reakcja Eryka wstrząsnęła nim. Spodziewał się, że Erykowi może ów plan się nie spodobać, ale nie przewidział aż takiej reakcji!
Bał się poruszyć, niepewny poczytalności trzymającego go za koszulę przyjaciela.
Odczekał dłuższą chwilę. Nie miał pomysłu jak mu odpowiedzieć. W ogóle skończyły mu się pomysły!
- Eryk - sapnął - To... to tylko możliwości... ja rozważam...
Przełknął ślinę. Nie podobało mu się to wszystko. Wszystkie te gadki o honorze, o Swarcie... Niedobrze, bardzo nie dobrze.
Ostatnie przygody sprawiły, że stracił wiarę w ideały takie jak honor. Ale zapomniał, że Eryk, w przeciwieństwie do niego, niewiele się zmienił w ciągu ostatnich dni.
- To jakie ty masz pomysły? - pierwsze słowa wydukał, ale po chwili zdołał odzyskać normalny ton głosu - Zostać tutaj?
Spojrzał na Eryka z powagą.
- Zastanów się spokojnie nad naszym położeniem - starał się mówić powoli i rzeczowo, choć nie było to łatwe ze względu na wielkiego Wergunda pochylającego się nad nim z nienawistnym spojrzeniem - Musimy stąd wypływać. To pewne... chyba... - zerknął na Eryka z lekko uniesioną brwią - Jeśli zostawimy wszystko tak jak jest, to tylko czekać jak połowa świata będzie chciała nas dopaść i zlikwidować. Możemy poddać się, uciec od tego wszystkiego, osiąść w Emii i skryć się za jej murami. Ale wolałbym zapewnić nam większe bezpieczeństwo, a Angeli choć namiastkę sprawiedliwości. I po prostu szukam sposobu jak je osiągnąć... Jak masz jakiś dobry pomysł jak zachować jednocześnie perspektywę dożycia późnej starości i czyste ręce, to zamieniam się w słuch.

Strandbrand - 12-02-2015, 02:14

Puścił Argana, a ten opadł na łóżku ze stęknięciem. Odwrócił się od niego plecami i wpatrywał w drzwi prowadzące do korytarza.
-Po pierwsze masz sobie przypomnieć jak być Arganem Rożenkiem. Nie będę rozmawiał z chytrym wyznawcą swarta, Octaviem Lecorde.
Miał nadzieję że te słowa dadzą mu do zrozumienia że odkąd przebyli drogę do Vekowaru zmienił się nie do poznania. Niegdyś byli do siebie podobni. Obydwoje chcieli ochronić kogoś im bliskiego. Obydwóch los wysłał w najgorsze zakątki świata. Ale teraz, pod wpływem fałszywej tożsamości i ciągłego życia pod presją polityczną... stał się typem człowieka którymi gardził. Tacy dla których liczył się ich osobisty, egoistyczny zysk. Wymierna korzyść na której skorzystają tylko oni.
-Twoje ,,rozkazy" nie doprowadzą do niczyjej śmierci bo po prostu na to nie pozwolę. A wszystkie możliwości jakie właśnie rozważyłeś są do dupy bardziej niż tok rozumowania dar Hovdera.
Zrobił krótką przerwę. Wiedział co powiedzieć by wywarło to na nim efekt. I zrobi to.
-Co pomyślałaby Angela słysząc co wygadujesz?
Pozostawił mu wolne pole na interpretację jego słów i odpowiedź. Zaś sam... faktycznie zaczął się zastanawiać co mogą zrobić w obecnej sytuacji. Ma jeszcze czas... dopóki nie przyjdzie człowiek wysłany przez magnifera do tego czasu może opracować jakiś sposób. Tylko musi się skupić i spokojnie zastanowić nad swoimi celami. Pokrywają się one z celami Argana ale on ma ich więcej. Ochronić Vekowar przed zapaścią. Lub w ostateczności wycofać z niego ludność tak by była bezpieczna.
Myśl. Nie ma sytuacji bez wyjścia.

Owizor - 12-02-2015, 03:37

Westchnął ciężko, wpatrując się w sufit. Słowa Eryka wywarły na nim większe wrażenie niż by się spodziewał. A najgorsze w nich było to, że było w nich sporo racji.
Angela nie chciałaby, by był przyczyną śmierci niewinnych... Ale czy chciałaby, by przestał walczyć o sprawiedliwość dla niej? Owa walka wiązałaby się niewątpliwie z tym, co tak oburzało Eryka...
Musiał się zastanowić nad tym wszystkim. Nad swoim położeniem, nad swoimi motywacjami... Co mu właściwie zostało?
Gdy przypływał do Vekowaru miał prosty cel - korzystać z życia i bogactw Lecorde. Nie myślał za wiele, korzystał z wygód.
W ciągu pobytu tutaj dużo się zmieniło... Pojawiło się w jego życiu wiele ideałów. I wiele upadło... Jakie właściwie się mu ostały?

Angela, walka o jej pamięć...? To co wergundowie zrobili z tą młodą i naiwną dziewczyną owszem, było potwornością... Ale choć wywoływało to u Argana dreszcze zgrozy, daleko mu było do rzucania się na wroga z jej imieniem na ustach. Miał lekkie poczucie winy wywołane myślą, że ona go pokochała podczas gdy on jej jedynie pożądał i ściągnął na nią śmierć. I wiedział, że jeśli porzuci tę sprawę, owo poczucie winy się wzmocni, bowiem potwierdzi fakt, że była ona dla niego jedynie kolejnym romansem. Większym i bardziej brzemiennym w skutkach niż dotychczasowe, ale jednak tylko romansem.
Walka o sprawiedliwość w sprawie Angeli była ideą... ideą, za którą Argan musiałby poświęcić bardzo wiele... Za wiele. Mimo całej tęsknoty za dziewczęciem, nie było sensu walczyć i ginąć za nią, gdy w perspektywie czekały przyszłe, niezliczone i być może równie płomienne związki.
Przy całej tęsknocie i poczuciu winy, Angela nie była ideą, za którą Argan by chciał się poświęcać.

Ofelia? Jeszcze wczoraj, czy może wręcz już przedwczoraj, Argan był gotów skoczyć za siostrę w ogień. Zresztą tak powiedział Elidisowi i tak postępował... Ale przy ciele Angeli Argan zdał sobie sprawę, jak bezwzględną manipulatorką stała się jego siostra. Mógł jej wybaczyć wiele ale nie to, że go okłamała wtedy, w Złotym Rogu. Gdy zdał sobie sprawę z faktu, że złamała ich świętą zasadę, że go oszukała i zmanipulowała zrozumiał, że tamta Ofelia sprzed wojny jaką pamiętał, już nie żyła. Idea odzyskania siostry upadła. Została jedynie nienawiść do Styrii za to, co zrobiła z rodzeństwem... Nienawiść, która póki co była nasycona. W końcu cała intryga styryjskiego wywiadu zakończyła się wielką klapą.

W ogóle Wergundia i Styria... pokazały, że są siebie warte. Argan nienawidził obu państw po równo i życzył im jak najgorzej. Ale w obecnej sytuacji nie miał za bardzo możliwości cokolwiek z tym zrobić. Mimo wszystkich "ostrzeżeń" kierowanych do magnifera i dar Hovdera wiedział, że na rodach Ligii śmierć Angeli nie zrobi najmniejszego wrażenia. Sam w pojedynkę mógłby równie dobrze rzucić się z motyką na słońce, co próbować zaszkodzić odczuwalnie obu mocarstwom. Jedyne co mógł, to trzymać się jak najdalej od nich i kibicować ich wrogom.

Tak więc z przyświecających Arganowi idei postała już tylko Emiia. Dom, do którego miał papiery, do którego marzył powrócić. To była chyba ostatnia idea, która napawała go jeszcze jakąkolwiek motywacją...
Tylko jak tam dotrzeć? Jak przedostać się pod Arethynę, zachowując pieniądze i życie?

- Eryk... - mruknął - Mamy prosty cel podstawowy. Wydostać się stąd i dotrzeć do Ofiru. Koniecznie razem z Petrą i lecordzkimi dokumentami. Co do całej reszty to już twoja sprawa, twój wybór. Wygoda, honor... to już sam zadecydujesz, ja się dostosuję. Byle tylko jak najszybciej stąd wypłynąć... Dalsze postępowanie będziemy już planować na pokładzie.

Strandbrand - 12-02-2015, 10:04

No może coś do niego dotarło.
Wiedział że zależy mu na pomszczeniu Angeli. I wiedział że zabraniając mu tego wyglądał na okrutną osobę. Ale spełnienie tej pomsty było równoznaczne z życzeniem śmierci bolesnej i okrutnej. Bo na kim dokona sprawiedliwości? Na Wergundzkim wywiadzie? Dar Hovder dał już pokaz swoich możliwości. Na Styryjczykach? Pewnie nie są gorsi i nie pozostaną dłużni.
Sytuacja była ciężka, ale jedyne co Argan mógł zrobić to nie zapomnieć o dziewczynie i szanować ją. Ale nie musiał mu tego chyba mówić.
W jego głowie zaczynał powoli formować się plan, jak wysłać go na północ bez uszczerbku na zdrowiu i tak by dotarł do Emii. Po pierwsze trzeba zadbać o to by liga kupiecka nie ścięła go jak tylko postawi nogę w Birce.
-Potrzebujemy psionika. Mógłby przekazać informację do kogoś w Birce, informację od nas. To najszybsza droga by do ligi dotarły takie wiadomości, które nie doprowadzą do aresztowania cię w porcie. Zaś psionika tutaj... można uzyskać dzięki magniferowi. Na pewno mają tutaj takiego maga, jeśli dar Reiveren wyda taki rozkaz to wiadomość pójdzie w niedługim czasie. A jego przychylność chyba zyskaliśmy. Jeśli nie to na pewno nie odmówi oficjalnej prośbie przedstawiciela rodu Lecorde. Albo przysługi dla syna Kaldela Strandbranda.
Właściwie bardziej mówił sam do siebie niż do Argana, rozważając pierwszy krok planu. Mimo to mówił na tyle głośno by go usłyszał.
-Oczywiście w takim wypadku nie możesz oskarżyć Wergundii o morderstwo Angeli. To od ciebie zależy jaką wiadomość przekażesz. Musisz w niej po prostu zadbać o to by być w tym wszystkim najbardziej poszkodowanym. Straciłeś narzeczoną i nogę na za-południu. Jeśli wrócisz w takiej postaci raczej nikt ci nie zagrozi.
Rozważał dalsze kroki które będą musieli podjąć.
-Zostawię cię tutaj wraz z człowiekiem dar Reiverena i udam się do siedziby. Dam im sygnał by rozpoczęli pakowanie się i wyślę posłańca by statek się szykował. Potem wrócę tu z kilkoma najemnikami i cię przeniesiemy na statek. A o reszcie dowiesz się jak już znajdziesz się na pokładzie.
Zabrzmiało tak jakby nie miał jeszcze gotowego całego planu. Ale nie była to prawda. Plan już był skończony, jednak ujawnienie jego całości w tej chwili wywołałoby tylko protesty Argana.
-Jeszcze jedno. Po drodze zatrzymasz się w Mercji i wyślesz stamtąd najlepszego gońca, tak by mógł zmieniać konie jak tylko się zmęczą. Ruszy pędem do Birki i przekaże jeszcze raz informacje od ciebie, tym razem dokładniejsze spisane na liście. Będziesz miał czas go napisać podczas podróży statkiem.
To wszystko o czym mógł w tej chwili pomyśleć. Sprawa była śliska i nie było żadnej gwarancji że jakikolwiek jego punkt się uda tak jak zakładał. Ale na pewno było to lepsze niż to co proponował Rożenek. W myślach zostały mu jeszcze wolne pomysły, jak ostrzelanie statkiem jakichkolwiek agresorów na zewnątrz miasta, na tyle głupich by znaleźć się na wybrzeżu, czy wynajęcie dodatkowych najemników. Ale decyzje o tym podejmie już w trakcie realizacji planu.

Owizor - 12-02-2015, 14:22

Westchnął i przewrócił oczyma.
- Mój plan był taki, by w Birce wysiąść już jako Argan Rożenek - wyszeptał - Przyjaciel Octavia Lecorde. Sam Octavio poległ broniąc Angeli przed ludźmi dar Hovdera, a ja, próbując ratować przyjaciela, straciłem nogę... W ten sposób uniknęlibyśmy oskarżeń pod adresem Octavia, albo przynajmniej ryzyko byłoby mniejsze. Ale nieważne, to ty masz tu akurat monopol na działanie w tej chwili - uśmiechnął się cierpko.
- Masz rację z psionikiem. Ale wolałbym, by to nie był żaden Wergund - przygryzł wargę w zamyślaniu - W mojej kaletce jest wisiorek od Ofelii. Chętnie bym odczytał co w nim zostało zarejestrowane - nachylił się w stronę Eryka, szepcząc konspiracyjnie - Jeśli jest tam to co ona powiedziała, czyli moja walka z wergundami oraz zamurowanie Angeli, to można to będzie jakoś wykorzystać... Problem w tym, że jeśli odczyta to ktoś niepowołany i będzie tam coś więcej niż byśmy chcieli, to będzie mógł nas pięknie wkopać. Dlatego wolałbym możliwie jak najdyskretniejszego psionika... Ech... Przydałby się w tej chwili Lior...
Opadł na prycz z westchnieniem.
- Dobra, na razie skupmy się na podstawie - mruknął - Musimy się stąd wydostać. To w tej chwili nadrzędny priorytet.

Strandbrand - 12-02-2015, 22:34

-Szkoda że wcześniej nie wspomniałeś mi o tym fakcie.
Wrócić do Birki już jako Argan... Cały jego poprzedni wywód się zawalił.
-W takim razie nie wysiadasz w Birce tylko w Mercji. Czemu? Jak tylko na brzeg wysiądzie ktoś łudząco podobny do Octavia, w ubraniach Octavia i poda się za Argana Rożenka to co najmniej będą mieli do ciebie masę pytań. W najlepszym wypadku. A nawet jeśli nikomu się to nie wyda podejrzane, to jaką masz pewność że wieści o prawdziwym losie Octavia nie dotarły już do Prezydium? Jeśli ktoś na froncie odnalazł ogołocone ciało, a wcześniej widział wyjeżdżającego osobnika o tej samej aparycji... trzeba być debilem by nie dostrzec tu nic podejrzanego.
Westchnął i kontynuował.
-Twoja wysiadka w Birce jest zbyt niebezpieczna. A z Mercji przecież też dotrzesz do Emii prawda?
Zbliżył się do drzwi i rzucił jeszcze przez ramię.
-Przyniosę ci twoje rzeczy zanim pójdę do siedziby, to poszukasz wisiora. A Lior... sądzę że po waszej braterskiej kłótni nie wyświadczyłby ci takiej przysługi.
Zdał sobie sprawę że gdyby ktoś postanowił posłuchać pod drzwiami o czym rozmawiają to wyszłaby ciekawa sytuacja której chyba nawet dar Hovder nie przewidział. Zbytnio się rozluźnili. Dlatego miał nadzieję że zrozumie jego aluzję do kłótni z Liorem. Tymczasem pociągnął za drzwi i wystawił głowę na zewnątrz. W dwóch celach. Pierwszy, by sprawdzić czy nikt nie postanowił zabawić się w szpiega. Rozejrzał się w prawo i lewo, by zobaczyć czy przypadkiem ktoś nie zmierza do nich z wizytą. To był drugi powód - gdzie ten obiecany człowiek magnifera?

Owizor - 13-02-2015, 02:21

- To też był tylko jeden z planów, w cale nie najlepszy - mruknął, mrużąc brwi w zamyśleniu.
Opadł na prycz, ponownie wlepiając wzrok w sufit. Rozmyślał gorączkowo, podczas gdy Eryk wyjrzał poza pomieszczenie.
Nie podobała mu się ta krata w suficie. Ale nawet jeśli ktoś był po drugiej stronie, to wątpliwe by usłyszał cokolwiek logicznego z ich szeptów...
Niemniej tak podejrzenia jak i wątpliwości Eryka były słuszne.
No tak, Birka była niebezpieczna. Dopóki byli na terenie Wergundii, Styrii i Liryzji, nie mogli się czuć bezpiecznie. Dopiero Ofir stanowił dla nich gwarancję. Ofir był w pewnym sensie osobnym światem. Osobnym światem, gdzie byliby tylko...
Chwila...!
W oczach Arethyńczyków byłby to przecież powrót zaginionego rodu posiadającego papiery potwierdzające jego prawa oraz dysponującego kupą pieniędzy, które momentalnie zaczęłyby być inwestowane... Zyskaliby dobrą opinię. Tak wśród ludzi, jak i wśród polityków. Na tyle dobrą opinię, że Senat chętnie wysłuchałby ich historii, historii powracających po latach Rożenków... Historii Zapołudnia... Historii...
- Ożesz... - sapnął Argan do siebie, zdając sobie nagle sprawę, że jego rozumowaniu umykały dotychczas niesamowicie ważne sprawy.
Senat Arethyny...
Arethyna...
Strach przes Samnią...
Samnia...
Władca Kuc... ekhm... Koni...
Władca Koni...
Szamanka tubylców...
Imperium, mające niemałw wpływy w Małym Ofirze...
- Ożesz w mordę - powtórzył cichutko Argan - O kurrrrrr...
Otwarł usta, wciąż świdrując sufit spojrzeniem szeroko otwartych oczu.
- Eryk! - zabrzmiał nieco za głośno niżby tego chciał. Choć ciężko było mu powstrzymać się od krzyku. Jego plany zemsty mogły wcale nie być tak odległe jak by myślał.
- Eryk - powtórzył już znacznie ciszej - Jak sądzisz, jak bardzo Petra potrafi odgrywać zakochaną po uszy, romantyczną idiotkę? I jak szybko da się wypłacić pieniądze z banku Kesham? Bo chyba mam już plan, który ma ręce i nogi...

Indiana - 13-02-2015, 02:30

Na korytarzu było pusto, od sali szpitalnej nadal dobiegał hałas i odgłosy bieganiny. Rozejrzawszy się, zauważyłeś kolejne wejścia do kolejnych, logika nakazywałaby myśleć, że podobnych, pomieszczeń. Ze strony przeciwnej niż ta, z której przedtem przyszliście, usłyszałeś szybkie kroki. Potem chwilę ciszy, stłumione przekleństwo. Pukanie. Skrzypnięcie uchylonych drzwi.
- Halo, jest tu... K**wa mać.
Skrzypnięcie drzwi. Stukniecie zamykanej zasuwy. Kroki w twoim kierunku. Pukanie. Zasuwa. Skrzypnięcie.
Wreszcie zza zakrętu korytarza ukazał się mężczyzna w zielonym cotte narzuconym na kolczugę. Na naramiennikach nosił stopień dziesiętnika, za paskiem natomiast miał zatknięty niewielki buzdygan ze znakami tymenu. Takie piernacze noszono jako znak rozpoznawczy kurierów i gońców na polach bitew, bywało, że służyły jako broń, tudzież narzędzie dyscyplinowania. Osoba, legitymująca się takim buzdyganem, była oficjalnym wysłannikiem sztabu.
Podoficer, gdy cię zobaczył, z daleka machną ręką.
- Ej, ty tam! Izolatki korpusu medycznego gdzie są?
Gdy mu odpowiedziałeś, prawie cię uścisnął.
- Na włócznię Modwita, człowieku, w tym cholernym bunkrze idzie się zgubić, chyba ze trzy razy go obszedłem. A czas mnie gryzie w zadek - wchodząc do izby ukłonił się skinieniem głowy, szybkim spojrzeniem obrzucając was obu i porównując z opisem, który na pewno otrzymał. Spojrzawszy na Argana pozbył się wątpliwości, ale dla formalności zapytał - Octavio Lecorde? Przysyła mnie magnifer dar Reiveren. Mam spisać od was jakieś informacje pod przysięgą - spojrzał już dokładniej na widniejący pod kocem kształt kikuta i pokręcił głową - No ładnie cię urządzili, człowieku. Zdziczałe ścierwa. Jesteś z pograniczników? Najemnik? Poszukiwacz?

Owizor - 13-02-2015, 13:50

Westchnął z irytacją na widok jegomościa z buzdyganem.
Będzie musiał poczekać z wytłumaczeniem Erykowi swojego nowego planu. Może nawet i do momentu jak już wsiądą na pokład. Bowiem ów plan wymagał od Petry sporego poświęcenia...
Na razie trzeba było się skupić na posłańcu.
- Ano ładnie - pokiwał głową ze smutkiem na jego słowa - Nic z tych rzeczy, choć moja siostra przez krótki czas była wśród pograniczników... Dobrze trafiłeś, jestem Octavio Mikael, aktualna głowa rodu Lecorde, członek Prezydium Ligii Kupieckiej, z upoważnienia Solanisa Coralidesa oficjalny reprezentant Ligii Kupieckiej na terenie całego obszaru na południe od równiny Darnair i wzgórz Revi, czyli tak zwanego Zapołudnia - uśmiechnął się do siebie. Wymienienie tych tytułów dodało mu pewności siebie.
- Mam odpowiadać na pytania, czy opowiedzieć wszystko własnymi słowami? - spojrzał z uprzejmym uśmiechem na posłańca.

Strandbrand - 14-02-2015, 01:42

Gdy przepuścił w drzwiach człowieka dar Reiverena jeszcze chwile patrzył jak ten rozmawia z Arganem i w końcu powiedział.
-No nareszcie. Chwilę na ciebie czekaliśmy. Ale to nieważne. Sprawa jest taka - wychodzę na krótką chwilę, i dopóki nie wrócę ty siedzisz tutaj z nim zadając mu pytania. Magniferowi bardzo by się nie spodobało gdyby pan Lecorde został sam, bez żadnej ochrony.
Potem zwrócił się jeszcze do samego Argana.
-Zaraz przyniosę wszystkie nasze rzeczy, będziesz mógł przejrzeć nasz pakunek. Potem pójdę do Petry.
I wyszedł za drzwi zamykając je za sobą. Skierował swoje kroki podążając ścieżką którą pokonywał dziś już ze trzy razy, mając nadzieję że lepiej mu pójdzie odnalezienie wyjścia niż temu człowiekowi odnalezienie ich. Raz przystanął przepuszczając biegnących korytarzem sanitariuszy, którzy nieśli na noszach rannego żołnierza. Nie dostrzegł co dokładnie mu było ale wystarczyły mu jego wrzaski i to jak zwijał się z bólu.
W końcu odnalazł przejście którym się tutaj dostali i skierował do wrót w murze zewnętrznym które wskazała mu Aldea. Gdy przekorczył wysoki próg, rozejrzał się i stwierdził że pomieszczenie zasługuje na miano magazynu. /Opis pomieszczenia?/ Jednak nie dostrzegł tu nikogo, więc zawołał w przestrzeń.
-Halo! Jest tu ktoś? Muszę odebrać skonfiskowany niedawno sprzęt.
Miał nadzieję że szybko załatwi sprawę i będzie mógł ruszyć dalej. Sprawdził jeszcze w głowie listę rzeczy których mu brakowało.
Miecz mój, Argana i Szrapnela. Kaletki i przeszywanica Argana. Mój mundur ligowy i skórznia. Moje kaletki... chyba wszystko? Cholera no. Trzeba było o to spytać Argana zanim wyszedłem. Teraz już za późno.

Indiana - 14-02-2015, 01:51

Argan,
usłyszawszy twoje oficjalne przedstawienie się i tytulaturę posłaniec wyraźnie się zmieszał:
- Ekhm... przepraszam... Tak... Rembert Trevelle, adiutant magnifera... Pan wybaczy - poprawił się - Nie znam zupełnie sprawy, panie Lecorde, nie wiem, o co miałbym pytać. Magnifer powiedział tylko, że chodzi o rysopis kogoś, kogo trzeba możliwie szybko odnaleźć - siadając obok na przysuniętym taborecie, zawiercił się niespokojnie, poprawiając przypasany miecz - Gdyby pan... znaczy, wiem, że... Przepraszam, gdyby można to możliwie szybko... - wlepił w ciebie proszący wzrok - Wie pan, magnifer osobiście dowodzi na Północnej Bramie, cały mój oddział już tam jest, a ja... Trochę mam mało czasu

Owizor - 14-02-2015, 03:39

Westchnął z rezygnacją. Nie miał za bardzo możliwości jakkolwiek zmanipulować adiutanta, skoro musiał się streszczać... Chociaż póki nie było Eryka, mógł kombinować.
- Dobra, i tak wyjdziesz jak wróci mój ochroniarz. Więc zacznę od rzeczy najważniejszych, a potem jak będzie czas, to zejdę do detali...
Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad następnymi słowami. Nie patrzył na adiutanta, sufit wydawał mu się znacznie ciekawszy.
- Nie wiem który konkretnie Styryjczyk wyruszył do Birki z dowodami przeciw Wergundii, ale mogę opisać kto je miał jako ostatni. Otóż najbardziej prawdopodobna jest agentka zwana Convolve, zwana też Powój. Niewysoka, drobna, nosi się jak typowa medyczka. Włosy w barwie ciemnego brązu, w zasadzie czerwone. Na ramieniu ma znamię w kształcie symbolu Tavar, zapewne jest czymś w rodzaju kapłanki, widziałem jak korzysta z magicznych mocy. To ona odeszła od grupy, mając przy sobie dowody, że wasz wywiad zamordował wnuczkę głowy Ligii Kupieckiej, Angelę Ehrenstrahl - ostatnie słowa wypowiedział minimalnie wolniej i głośniej. Miał nadzieję, że adiutant zda sobie sprawę z wagi tych faktów. Zależało mu na rozprzestrzenianiu się plotki.
- Poza Convolve miejsce zbrodni badało też dwóch innych agentów Styrii: Ofelia Rożenek oraz niejaki Keithen, wraz z kilkoma najemnikami i parą elfów. Jednakże oni ruszyli wgłąb tunelu, który doprowadziłem do zawalenia by im uciec... Notabene poświęcając za to własną nogę - klepnął się dłonią po udzie. Pamiętając ostatni raz jak to zrobił, tym razem zwrócił uwagę na to, by położyć dłoń delikatniej - Liczyli na to, że dzięki waszemu morderstwu oraz wcześniejszemu szantażowi, będę stał wiernie po ich stronie - westchnął smutno - Teraz trochę żałuję, bowiem wasz wywiad zamiast posłuchać ostrzeżenia o ich planach, uznał mnie za zdrajcę i oddał mnie i towarzysza torturom... Ale mniejsza, odbiegam od tematu - uśmiechnął się przepraszająco w stronę Remberta - Tak więc dowody zbrodni, które są w stanie doprowadzić do załamania się stosunków Wergundii z Ligą Kupiecką ostatni raz widziałem w rękach opisanej Convolve. Powtórzę: drobna medyczka, czerwonawe włosy. Niestety, miało to miejsce niecałe dwa dni temu... Do tego czasu zapewne dowody zdążyły już wyruszyć w drogę do Birki, a Prezydium zostało już powiadomione o morderstwie drogą psioniczną. Nie wiem jak wasze dowództwo chce to odkręcić... Ze swojej strony uważam, że jedyną rozsądną opcją zostaje się pokajać i wysłać do Birki głowy odpowiedzialnych za to... ale to już wasza sprawa... - przygryzł wargi w ponurym zamyśleniu, po czym skierował wzrok na adiutanta.
- Ach, przepraszam, znowu zszedłem na detale - mruknął - Coś jeszcze potrzeba opisać? Okoliczności? Zawiłości polityczne? Detale wydarzeń...?

Indiana - 14-02-2015, 04:21

Eryk,
pomieszczenie pachniało magazynem. Czyli pleśnią. Wszystkie wojskowe magazyny zawsze wonieją pleśnią.
W kilku połączonych ze sobą kazamatach na drewnianych regałach spoczywały równo koce, płaszcze, rozmaite pakunki, w których bez problemu rozpoznawałeś pakiety opatrunkowe (zwykle zawierają podstawowe eliksiry i bandaże), ładownice z osprzętem polowym, takim jak osełki czy rzemienie, na poprzeczkach wisiały wojskowe pasy, pochwy do mieczy, manierki i masa innego obozowego tałatajstwa.
Usłyszałeś jakiś łomot w sąsiedniej kazamacie, ruszyłes więc w tamtą stronę, prawie zderzając się w przejściu z jakimś żołnierzem, który wypadał właśnie stamtąd, taszcząc wielgaśną stertę koców.
Gdy wszedłeś, powitała cię taka sama sterta.
- No trzymaj żesz, patafianie tępy! - wrzasnęła sterta, nie czując, żebyś przejmował na własne ręce ciężar koców - Czego stoisz, kurka twoja mać piórkana!
Nie widząc nadal twojej reakcji, sterta obniżyła się nieco, ukazując twarz starszej kobiety. Była niewysoka, siwe już włosy miała związane w ciasny kucyk. Miała na sobie mundur vekowarskiej, więcej nie dostrzegłeś, bo sterta. Zmierzyła cię z góry na dół wzrokiem zupełnie wypranym z szacunku, ale stwierdziwszy, że nie jesteś żołnierzem, który przyszedł po koce, odłożyła je na półkę.
- Czego? - zapytała wylewnie.

Argan.
Adiutant słuchał z wielką uwagą, choć niekoniecznie z zainteresowaniem. Wyjęty z sakwy notes położył na kolanach nóg opartych o krawędź łóżka i notował z wprawą i pośpiechem wszystko, co mówiłeś. Raz po raz tylko podnosił wzrok, a coraz to większe oczy dowodziły, że uświadamiał sobie powagę sytuacji.
- Zawiłości... polityczne...? - zająknął się - Jeśli to ma pomóc w odnalezieniu tej Convolve... A jeśli można zapytać... to dokąd oni tym tunelem zmierzali? Bo jakby to wiedzieć, można by obławę w te tunele puścić czy coś. O ile wiem, dekurion vekowarskiej kazał tylko odgruzować to zawalone, nie sądziłem, że to mógł ktoś celowo. To cudem istnym się pan stamtąd musiał ocalić, Modwit musi mieć wiele dla pana sympatii - uśmiechnął się młodzieniec - Albo i Avgrunn podziemna, kto wie.

Strandbrand - 14-02-2015, 12:24

Westchnął i powtórzył swoje słowa.
-Mam odebrać skonfiskowany mnie i mojemu przyjacielowi sprzęt, który ponoć miałby być tutaj.
Rozejrzał się, a jako że nie dostrzegł nic poza rozgardiaszem z kocami i obozowym sprzętem w roli głównej, to zaczął wyliczać na palcach.
-Trzy miecze - jeden dosyć długi, z czarną rękojeścią. Ostrze ma w kilku miejscach nadtopione jakby ktoś wylał kwas. Drugi krótszy, z brązową rękojeścią oraz ostatni, też z czarną skórą na rękojeści - widocznie lepiej wykonany i wyważony. Ciężko mi je dokładniej opisać ale jeden odebrano mi w kanałach a dwa pozostałe odebrano w izolatce medycznej.
Opis nie był szczególnie pomocny i Eryk o tym wiedział. Ale jak inaczej można opisać miecz na bogów? Wyliczał dalej.
-Czerwony tabard z dobrego materiału, bez oznaczeń. Skórznia z czarnej skóry, nieco dotknięta zębem czasu i rdzy. Zielono-czerwona przeszywanica. Dwa skórzane pasy oraz kaletki i sakiewki do nich przytwierdzone. To wszystko powinno trafić tu razem, godzinę-dwie temu.
Przebiegł w głowie jeszcze raz listę ale to wszystko co sobie przypomniał. Zastanawiał się gdzie zapodział się jego długi nóż znaleziony na zapołudniu... nie miał go już po zawaleniu tunelu ale nie odebrali mu go żołnierze z Vekowaru. Może podczas zawalenia tunelu został pogrzebany. Wzruszył ramionami - jeśli tak było to i tak go nie odzyska.

Owizor - 15-02-2015, 02:28

- Czy ja wiem? - mruknął, usłyszawszy słowa adiutanta - Przywalony był już wcześniej, Styryjczycy przechodzili pod szczeliną która jeszcze wtedy istniała. Myślałem że jak potrącę sklepienie tej szczeliny, to gruz jedynie trochę się obsunie zamykając ją i uniemożliwi im ściganie mnie oraz mojego ochroniarza... Przeliczyłem się, zawaliło się bardziej niż myślałem - westchnął ciężko i zupełnie szczerze - Ale mam nadzieję, że po drugiej stronie szczeliny również pogrzebałem choć kilku tych drani...
Zerknął na adiutanta.
- Cała reszta grupy zmierzała dalej wgłąb owego tunelu, szukając jakichś zbiegłych elfów... Być może jakichś agentów Hetanoru znających ich intrygi, nie jestem pewien... Wskazywałby na to fakt, że wśród Styryjczyków była para elfów, domyślam się że informatorów - nie miał ochoty mówić o Elidisie i Lothelu, ale wolał nie zeznawać sprzecznie do informacji dar Hovdera, który skądś już o nich wiedział.
- Tak czy inaczej, jeśli złapiecie tę grupę która poszła wgłąb zawalonego tunelu, niewiele to zmieni - westchnął - Prawdziwym problemem są dowody płynące w stronę Birki i współmyśl ulundo, którą zapewne poleciała już informacja. A jeśli jeszcze jedna rzecz okaże się prawdziwa, to nawet najlepsze wytłumaczenia nie uratują Wergundii przed kryzysem gospodarczym...
Wziął głęboki wdech.
- Widzisz... Zostałem w to wszystko wplątany, gdyż Styria chciała mnie mieć jako swego wiernego agenta. A jestem jedną z najpotężniejszych osób w Lidze... Bardzo prawdopodobne jest, że cała ta związana ze mną akcja jest jedynie częścią większej operacji styryjskiego wywiadu. Operacji przeciągania niemal wszystkich najważniejszych rodów Ligii Kupieckiej na całym świecie na stronę Styrii.
Odczekał krótką chwilę, aż żołnierz przetrawi tę informację. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że to co mówił wcale nie musiało być kłamstwem. Być może rzeczywiście cała ta afera z Ofelią była częścią większej intrygi, nie było to wykluczone...
- Będziecie musieli roztoczyć dodatkową ochronę wokół najważniejszych osób w Lidze - kontynuował - Mogą być one werbowane, czy to szantażem, czy podstępem, czy polityką, przez wywiad Styryjski. Jeśli to prawda, jeśli rzeczywiście nie tylko ja zostałem wplątany w takie gierki... To może dojść do tego, że Wergundia otrzyma naprawdę bolesny finansowy cios ze wszystkich możliwych stron. A wszelkie próby przeproszenia za zabójstwo Angeli zostaną wyśmiane...

Indiana - 15-02-2015, 05:16

Eryk,
kobieta westchnęła i przyjrzała ci się jeszcze raz z uwagą.
- Skonfiskowane...? Z czyjego rozkazu? A zresztą, pies to chędożył. Cho no. A ty - zatrzymała w progu żołnierza, który wszedł zaraz za tobą - bierz te koce! Wszystkie mają mi się znaleźć w lazarecie, ale migusiem, bo się dziesiętnik dowie. Słyszałeś? Przekaż reszcie, ta o ładna stertka - pokazała, która - ma się znaleźć ładnie ułożona w sali szpitalnej. JUUUŻ! - wydarła się tak, że aż się posypał kurz z powały, żołnierz skulił się i zgarnął koce, błyskawicznie niemal wybiegając z magazynu. Babeczka najwyraźniej miała posłuch.
Widząc twój zniecierpliwiony wzrok, westchnęła ponownie i pociagnęła cię za rękaw do kolejnego pomieszczenia. Tutaj na półkach ułożone były duże drewniane skrzynki, oznaczone literami i cyframi, chyba datami, plus jakieś numery ewidencyjne.
Magazynierka stanęła przed półkami, wodząc wzrokiem i wyciągniętym palcem po kolejnych numerach i mrucząc pod nosem.
- O. - oznajmiła, wskazując skrzynkę, do której trudno jej jednak było dosięgnąć, od ciebie była dobrze o głowę niższa - Weź no, kawalerze, wyciąg no to.
W skrzynce, którą "wyciągłeś", były rzeczy, ale nie wasze. Przybrudzone pyłem ubranie, szara tunika sanitariuszki, pasek z ładną klamerką z listkiem, kaletka, trochę drobnej biżuterii, nóż, wisiorek ze swarzycą, wysokie botki, bielizna.
To były rzeczy Ofelii.
- A, nie, wróć - magazynierka puknęła się otwartą dłonią w czoło - To nie jest ta skrzynka, czekaj no. O... O ta będzie wasza - wytarmosiła stojącą półkę niżej. Rzeczywiscie, było tam to, czego szukałeś, miecze, ubrania, kaletki. Noża nie było.
Kobieta zdarła ze skrzynki kartkę z opisem, podsunęła ci ołówek.
- Tu mi podpisze - powiedziała - Tylko wyraźnie. Już parę osób dzisiaj przeszukiwało te rzeczy, mieli glejty z dowództwa. Ale zakazu wydania nie ma, więc podpisze i możesz brać. Ech, panie kawaler - mruknęła, gdy wracaliście do poprzedniej kazamaty - jakim cudem ty nie w mundurze, ha? Chłop na schwał, łbem mi tu sięga stropu, i w cywilu? Teraz się każdy jeden by przydał. Zanim nie przybędą posiłki z północy, nasze trzy kohorty i trochę pomocniczych to trochę mało na to, co się tam za murami kłębi. Szkoda by było tego miasta, ładne jest, elegancje, świeże takie. I tych ludziów szkoda. Przyjechali tu szukać lepszego życia, uciekali przed wojną, a tu masz, wojna ich dorwała... Nie, wróć, skrzynkę zostaw! Wypakuj se rzeczy, skrzynkę tam w kąt - wskazała na stertę stojących tam pustych skrzynek - No i co robisz, patafianie!!!! - prawie rzuciłeś skrzynkę, sądząc, że może źle coś połozyłeś, ale to nie było do ciebie, to kolejny żołnierz przyszedł po koce, które mu spadły, gdy brał naręcze z półki - No i co robi, co robi... Zbiera mi to, ale już! Ruchy, żołnierzu, bo jak cie huknę!!!! Pomyśl no, kawaler, jak coś, to mundur na twój rozmiar się znajdzie - dodała i mrugnęła do ciebie przyjaźnie.


Argan,
adiutant na przemian pogrążał się w bezładnej pisaninie i zasłuchiwał w twoich słowach, po chwili zrywając się i znów pisząc.
- Ten tunel - wtrącił - to tam, gdzie chłopaki z vekowarskiej odkopywali, tak? To ciekawe, co pan mówi, akcję tam zaczęli, kiedy przybiegł ten żołnierz, nie pamiętam nazwiska, jeden z dziesiątki, która poszła z rozkazu dekuriona w tunele w pościg za dywersantami, którzy zaatakowali więzienie. To by mogło znaczyć, że ci szpiedzy, co pan mówi, szli w pościg za tamtymi, ale to dziwne trochę, bo z naszą dziesiątką poszła tam też siódemka gwardzistów styryjskich razem z tą ich wysoką oficer. No ale to pan pewnie wie.
To wszystko, co pan mówi... Wszystko musi do naszego wywiadu trafić, my w sztabie nie podziałamy za bardzo w takich delikatnych kwestiach. Teraz wypływają okręty, więc wypłyną i rozkazy, za tą kobietą puścimy specjalny list gończy z wysokim stopniem ważności. Wszystkie te informacje trafią też do sztabu, tak zakładam, ale to już nie będą moje decyzje. Ech... ale - młodzieniec podniósł wzrok znad kartki i utkwił w tobie spojrzenie - przyznaję, że nie rozumiem, Styria przecież podpisała właśnie traktat pokojowy. Byłem przy tym, kilka godzin temu. Czemu działają przeciw nam...?

Owizor - 15-02-2015, 14:33

Słuchał z uwagą słów adiutanta.
Ciekawe... Więc w zawalony tunel najpierw poszli jacyś uciekinierzy, a potem wergundzko-styryjski pościg... Ciekawe, w której z tych grup była Toruviel, a w której Ylva...? Zapewne Toruviel została porwana przez uciekinierów, przez Imperium... Ciekawe, czy to Imperialiści rozbili ścianę za którą zamurowano Angelę, czy też ścigająca ich grupa Ylvy?
No ale nie miało to znaczenia. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, nie zwrócił jej życia.
Mówił powoli. Zarówno po to, by adiutant wyrobił się z pisaniem, jak i po to by samemu lepiej dobierać słowa.
- Możliwe, że ci moi Styryjczycy szli za nimi - potaknął - Choć mówili wyraźnie o jakichś elfach... Pewnie nie wiedzieli o owych oddziałach. Cóż, jeśli natrafią dalej w tunelu na nie, pewnie je sobie owiną wokół palca i zmanipulują, by im pomagały. W końcu formalnie macie pokój.
Uśmiechnął się ironicznie, po czym opadł na prycz, kręcąc głową z rezygnacją.
- Pytasz, czemu działają przeciw wam? Lepszym pytaniem byłoby: czemu tak naiwnie wierzycie w ich czyste intencje? Styria wie, że po zażegnaniu niebezpieczeństwa ze strony tubylców znów staniecie się sobie wrodzy, w tej wojnie status quo to tak naprawdę przegrana Wergundii. Mogę ci to dokładniej wytłumaczyć w aspektach gospodarczo-finansowych, ale chyba nie mamy na to czasu... - westchnął - Tak czy inaczej, oficjalnie Styryjczycy podają się za waszych sojuszników, ale po cichu szukają sposobów by was unieszkodliwić, byście nie stali się znów zagrożeniem po uporaniu się z tubylcami. Szukają nowego asa w rękawie, nowego Dragana który mógłby was zaskoczyć sztyletem w plecach. I owym nowym asem miałaby stać się Liga Kupiecka. Stąd właśnie wszystkie te prowokacje i afery. Styria chce was wykończyć gospodarczo, byście nie byli w stanie już stanowić dla niej realnego zagrożenia.
Jego wzrok stał się nieco nieobecny, niesamowicie smutny.
- Doprawdy, nie wiem co was napadło, by tak bezmyślnie mordować Angelę - powiedział cicho - Miała na sobie medalion Ehrenstrahlów, już sam jego widok powinien dać waszym agentom z wywiadu do myślenia. A w ten sposób praktycznie odwaliliście za Styrię całą robotę w misji robienia sobie z Ligii wrogów. Przy całej mojej miłości do Modwita, choćbym nie wiem jak próbował pomóc, tego nie będzie się dało już odkręcić. Zwłaszcza że magnifer już zapowiedział, że wysłanie głowy dar Hovdera do Birki nie wchodzi w grę. A innej metody na odkręcenie tego osobiście nie widzę. Przez bezmyślność i bezkarność waszego wywiadu, prawdopodobnie jest już dla was za późno...
Podniósł się nieznacznie.
- Właśnie! - dodał szybko - Magnifer chciał jeszcze dokładniej poznać moje argumenty przeciw dar Hovderowi - uniósł palec, przypominając sobie - Notuj - skinął głową do adiutanta - Jego egzekucja i tak jest czymś nieuniknionym w perspektywie najbliższych dni. W obecności mojej i kilku żołnierzy przyznał się, że wydał rozkaz zabójstwa Ehrenstrahlówny oraz - zawiesił na chwilę głos, by podkreślić następne słowa - że korzystał z usług nekromanty. Plotki rozchodzą się szybko, tylko czekać aż wpadnie tu jakiś Sędzia Rega, lub w ogóle dar Hovder nie padnie ofiarą jakiegoś samosądu. Poza tym to właśnie on wydał rozkaz zabójstwa Angeli i on zignorował moje doniesienia o Styryjczykach, dając im czas na wypłynięcie - uniósł brwi w ironicznym grymasie - Niekompetencja godna co najmniej degradacji. Ponadto torturował bezpodstawnie i za pomocą psioniki oficjalnego reprezentanta Ligii. Przekroczył więc również uprawnienia. Niekompetencja, przekraczanie uprawnień i korzystanie z zakazanych tak przez prawo boskie jak i państwowe metod są wystarczającym powodem by go stracić, nawet i bez motywów politycznych. A że do tego dochodzą właśnie owe motywy polityczne: że jego śmierć może uratować relacje Ligii z Wergundią, tak potrzebne dla waszej wykończonej wojną gospodarki, to wybór, choć bolesny, wydaje się oczywisty...
Spojrzał z powagą na adiutanta.
- Rozumiem, że to bardzo ważny człowiek. Rozumiem, że jest cenny dla wywiadu. Ale skoro i tak lada moment zginie, to lepiej by jego śmierć uratowała wasze państwo.

Strandbrand - 15-02-2015, 17:57

Z zaskoczeniem patrzył na rzeczy które kilka godzin wcześniej widział na siostrze Argana. Zanim mógł się jednak dokładniej przyjrzeć, w jego posiadaniu wylądowała skrzynia na której mu zależało. Nie tracąc czasu założył na siebie tabard i skórznię, oraz wsunął za pas swój miecz po lewej stronie i miecz szrapnela, po prawej. Resztę rzeczy położył chwilowo na ziemi i zaczął ostentacyjnie sprawdzać zawartość swoich kaletek.
Nie szukał niczego konkretnego, bo i tak mało w tych kaletkach miał. Jednak po chwili stwierdził.
-Brakuje mi tu pewnej biżuterii. Pamiątki po przyjaciółce. Ale chyba dostrzegłem podobną w tej drugiej skrzyni, którą przypadkiem wyciągnąłem.
Wskazał na skrzynię z rzeczami Ofelii. Nie wiedział czego dokładnie szukał, ale jeśli ktoś z tamtej grupy mógł mieć coś przydatnego to byłaby to styryjska agentka. A nawet jeśli nie... czuł że Arganowi należy się po niej jakaś pamiątka.
-Jeszcze zobaczymy... może się okazać tak że za kilka godzin wrócę tu po mundur. Dziwnie się życie toczy, a temu miastu zdecydowanie przyda się każda para rąk.
Nie tylko miastu, ale i ludziom...
Poczekał aż kobieta ,,wyda rozkazy" kolejnemu żołnierzowi który tu przybył i odpowie na jego przypuszczenia odnośnie rzeczy Ofelii... w najgorszym razie po prostu go przepędzi, i wróci do izolatki Argana zwyczajnie.

Indiana - 16-02-2015, 05:32

- Podobną... mówisz... w tej skrzyni... - magazynierka zatrzymała się w połowie ruchu, zanim wrzuciła skrzynię na wysoką półkę, wzbudzając twój podziw dla umiejętności operowania skrzynkami - No to patrzaj, jest tu?
W skrzynce były różne rzeczy, oprócz bielizny wszystkie prawie przy Ofelii widziałeś. Nie było tego dużo. Spinka, taka na zatrzask, do spinania włosów w kucyk, z wyobrażoną na wierzchu stalową różą.
Wisiorek, niewielki, srebrny, z inkrustowaną z mosiądzu tavarową swargą na srebrnym łańcuszku.
Dwa pierścionki, wąziutka obrączka z brązu z wzorem plecionki i posrebrzany jarmarczny drobiazg z malachitem.
Wąziutka bransoletka, pasująca do pierścionka z brązu, ze zwijanym wzorkiem z plecionką.
W kaletce z jasnej skóry bandaż, sześć fiolek w różnych kolorach, krzesiwo, mała świeczka, malutki nożyk oraz ozdobne puzderko z filigranem, wysadzanym malutkimi diamencikami. W środku rysowane ołówkiem portreciki - jeden kobiety i mężczyzny, drugi - dwóch mężczyzn, z czego jeden z pewnością był Arganem.
Oprócz tego rysik, kawałek Minerału, kilka monet.
Dalej - pasek, dość wysłużony, z ołowianą klamrą. Sakiewka z kilkoma monetami.
Szara tunika sanitariuszki, zaplamiona krwią i pyłem. Reszta ubrań.

Magazynierka pozwoliła ci wziąć drobiazg, który wskazałeś.

Idąc z powrotem musiałeś się przedrzeć przez panujący na placu chaos. Oddziały wracające z miasta były najczęściej poranione i w stanie frontowym. Towarzyszący im sanitariusze z korpusu medycznego część z nich nieśli na noszach. Rannych, dla których nie było już miejsca w szpitalu, póki co kładziono przed lazaretem.
Nowe oddziały wybiegały w zwartym szyku, a ty wypatrywałeś odruchowo wśród nich zielonej sukienki i kucyka z ciemnych włosów.
Ale nie dostrzegłeś jej, a stać i gapić się byłoby bez sensu.

Argan,
młodzieniec żachnął się na rzucone przez ciebie oskarżenie o zabójstwo.
- My?! Panie Lecorde, armia wergundzka nie zabija niewinnych dziewcząt. W każdym razie... bez potrzeby - zająknął się, przypominając sobie wszystko, co wiedział o wojnie. "Wiedział" niekoniecznie przekładało się na "widział", wiek i zachowanie młodzieńca nie wskazywało na jego szczególne frontowe doświadczenie - My wiemy, że sojusz ze Styrią nie musi być wieczny, to jasne, że potrzebny jest teraz, by uspokoić zapołudnie. Dla nas tutaj, w Vekowarze, to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Bez tego byłyby słabe szanse, tak przynajmniej możemy czekać na posiłki, przerzucane z frontu.
Tor-tu-ro-wał-za-po-mo-cą-psio-ni-ki... - przeliterował na głos, pisząc - no ale wie pan, ze to jednak dość słaby zarzut. Gdyby torturował klasycznie, to by bylo chyba poważniejsze... no nie, w sumie też nie. Obowiązuje prawo wojenne, nie cywilne. Dar Hovder... cóż, to człowiek, o którym każdy wie, że to potężna osoba tu na zapołudniu. Zapewniał nam bezpieczeństwo, ma na rozkazy zwiadowców, agentów, zabójców -
- widać było, że młodzieniec przy tym fragmencie przestał wierzyć w twoją opowieść -
- Cóż, może się pan myli w interpretacjach, w każdym razie nie moja to rzecz. Zapisałem co do słowa. Trafi to do dokumentów w biurze sztabu, w Namiestnikowskim, czyli do rąk magnifera, kiedy tylko wróci z dowodzenia obroną bramy.... Gdzie ja też powinienem być... Czy coś jeszcze ...? Może przyślę kogoś z posiłkiem jakimś - ta uwaga mogła być spowodowana pobladłą twarzą Argana, w sumie miał prawo wyglądać na głodnego i wycieńczonego - Życzę powrotu do zdrowia... - powiedział odruchowo, słysząc na korytarzu kroki Eryka, po czym zorientował się w niezreczności własnej wypowiedzi i dodał - takiego, jakie tylko jest możliwe.

Strandbrand - 16-02-2015, 16:29

Przeglądając rzeczy Ofelii zaczął się zastanawiać co powinien wziąć.
Cóż, naturalnie bez sensu byłoby brać jakiekolwiek ubrania. Zwłaszcza że przed chwilą mówił o ,,biżuterii". Więc przejrzał jaką to biżuterię posiadała Ofelia. Od razu odrzucił wisior z symbolem Tavar. Wzięcie go byłoby podejrzane. No i mogłoby sprawić problemy nie tylko z wergundami, ale też styryjczykami. Lepiej by nikt nie znalazł przy nim swarzycy.
Przyjrzał się pierścieniom. Jeden pasujący do bransolety i jeden wyglądający niczym świecidełka z targu. Prawie natychmiast odrzucił drugi pierścień i zaczął się zastanawiać czy zabrać bransoletę czy pierścień. Jednak po chwili naszły go wątpliwości.
Argan opowiadał mu że wraz z siostrą wychowali się w gorszej dzielnicy miasta w Ofirze. Nigdy po zniszczeniu Emii nie byli bogaci, i nie mogli sobie pozwolić na drogie rzeczy. Jaka była szansa że tandetny pierścionek z targu pochodzi jeszcze z czasów Ofiru?
Nie mógł podjąć decyzji więc przeglądał resztę rzeczy. Jego wzrok przykuł rysunek dwóch mężczyzn. Jeden to na pewno Argan, można było poznać po wąsiku. A drugi... Owizor?
To może być on. Miałoby to sens, dwójka braci na jednym rysunku. Ale nie jest podobny. Jednak... nie wiem jak dawno widziała najstarszego z Rożenków, ale stawiam bezanta że mam lepsze wyobrażenie o jego wyglądzie niż ona miała. W końcu widziałem się z nim jakieś pięć lat temu. A ona? Na pewno więcej.
Nie mógł się zdecydować. Pochylił się nad skrzynką jakby uważnie się czemuś przyglądał. Miał nadzieję że zasłoni to jego czyn. Jedną ręką wziął brązową obręcz i udawał że się jej przygląda, zaś drugą której magazynierka nie widziała wrzucił posrebrzany pierścionek z zielonym kamieniem do środka otwartego puzderka. Odłożył bransoletę i zamknął puzderko.
-Nie wiem jak to pudełeczko się tu znalazło ale poznaję ten wzorek z diamentami. Pewnie wypadło albo ktoś kto przeszukiwał nasze rzeczy przypadkiem wrzucił do tej skrzyni.
Chwycił je i schował do otwartej kaletki wiszącej przy pasie.
Nie sądzę by dwuczęściowa brązowa biżuteria mogła pochodzić z Ofiru. Nie stać by ich było. Cóż, jeśli to nie ten pierścionek to nic nie poradzę. Pamiątka to pamiątka.
Ukłonił się ładnie kobiecie i pożegnał ją, widząc że nadciąga kolejny żołnierz mający pewnie odebrać następną partię koców. Podniósł z podłogi rzeczy należące do Argana i ruszył z powrotem do Izolatki.

* * *


Gdy wkroczył do pomieszczenie z zadowoleniem zastał tam jeszcze wysłannika magnifera. Najwyraźniej zbierał się już do wyjścia, więc szybko zrobił miejsce w przejściu gdy opuszczał pokój. Położył stertę rzeczy na łóżku.
-Chyba zabrałem wszystko. A teraz słuchaj - ruszam do siedziby. Postaw sobie swój miecz obok łóżka, na wszelki wypadek. W obecnej sytuacji raczej nie znajdę ci ochroniarza wergundzkiego, więc będę się śpieszył z powrotem.
Podał mu jeszcze pas z przytroczonymi kaletkami oraz rękojeść miecza. Chciał też sięgnąć do swojej kaletki i przekazać mu puzderko Ofelii ale się powstrzymał.
Nie. Nie dam mu tego teraz. Po pierwsze nie ma czasu, a po drugie... nie. Jak dotrzemy na statek mu je przekażę.
Rzucił jeszcze na odchodne ,,zaraz po ciebie wrócimy" i wyszedł za drzwi. Zamknął je za sobą i ruszył kolejny już raz korytarzem do wyjścia na dziedziniec cytadeli, a następnie w kierunku głównej bramy by wstąpić do objętego chaosem i wojną Vekowaru. Natychmiast odbił w kierunku ulicy ,,Na Skos" by odejść od murów jak najdalej i idąc najszerszą ulicą w mieście dostać się na plac główny. A stamtąd już niedaleko do Siedziby Ligii.

/Gdzie znajduje się siedziba? Przy głównym placu? Na Nadbrzeżu Handlowym? Na ulicy kupieckiej? To są chyba 3 prawdopodobne lokalizacje.../

Indiana - 17-02-2015, 05:28

Argan,
teatr odegrany na potrzeby młodego adiutanta był męczący. Niby nic, ale panowanie nad twarzą, panowanie nad słowami, tak by brzmiały właściwie, by miały moc, która stworzy zwolennika twojej wersji... Niby nic, ale dla organizmu, wycieńczonego trwającą już trzecią dobę walką o życie, do tego sabotowanego emocjami, przekraczającymi wytrzymałość, to jednak było dużo, bardzo dużo.
Ucieszyłeś się podświadomie, słysząc kroki Eryka.
Gdy Rembert Trevelle wyszedł, zmęczenie nagle dało znać o sobie. Eryk postawił przy posłaniu dzban z wodą, pas i miecz, których lokalizację zanotowałeś w pamięci już niemal podświadomie. Gdy tylko wyszedł, zasnąłeś. Nie obudziłeś się nawet, kiedy do pokoju wszedł ktoś z służby pomocniczej, przynosząc na cynowym talerzu chleb i kawał żółtego sera. Spałeś. Śniłeś.

Eryk,
tobie też zmęczenie doskwierało i rozmaite koce i poduszki, spotykane w odwiedzanych miejscach, kusiły do zawarcia bliższej znajomości, ale wyjście poza cytadelę zmusiło do zachowania przytomnego umysłu.
W głównej bramie cytadeli musiałeś opowiedzieć się wartującym żołnierzom - dokąd, po co, czy i kiedy wrócisz. Zanotowali. W końcu to śródmiejska forteca, nie jakiś podrzędny hotel.

/siedziba Ligi jest dokładnie rzecz biorąc na nabrzeżu północnym, zaznaczony czerwonym kwadratem osobny, spory budynek o formie eleganckiej rezydencji, wyposazony w podziemiach w liczne składy handlowe. Do Ligi należą zresztą wszystkie okoliczne budynki, gdzie mieszczą się magazyny i biura. Nie licząc tego niebieskiego - siedziby Smoczej Kompani. Tam Liga tylko szpieguje. Ten budynek na północ, wysunięty ku wybrzeżu, to główny skład, tam trzyma się to, co właśnie przypłynęło lub własnie ma wypłynąć. Molo tuż obok też należy do Ligi./

Idąc ulicą Na Skos miałeś okazję przyjrzeć się temu, co się dzieje w mieście. Wszystkie zewnętrzne ulice, te bliżej bram i murów, jak wcześniej były pełne życia, koczujących w namiotach ludzi, tak nagle opustoszały, tylko psy się tam kręciły, pełniąc rolę służb porządkowych. Zycie miasta teraz - to było nabrzeże. Wychodząc na Główny Plac mogłeś to w pełni zobaczyć. Brzmiało trochę jak burza, nadchodząca od morza. Gniewny, groźny tłum.
Raz na czas słychać było jego głośniejsze pomruki, czasem jakieś pojedyncze krzyki, czasem chóralne wrzaski. Czasem od strony nabrzeża dochodził suchy trzask zaklęcia, które rozbłyskiwało gdzieś ponad głowami ludzi. Raz widziałeś oddział, który biegł w kierunku głownego molo, bokiem, podcieniami, torując sobie drogę tarczami i włóczniami, w chwilę później wracali, eskortując rannych.

Zrezygnowałeś z drogi przez plac. Skręciłeś w Kaletniczą, po czym skręciłeś w lewo, mając siedzibę na wprost. Po lewej, u wylotu Białej, pełnej błota jak zawsze, minąłeś kamieniczkę, gdzie ktoś próbował chyba się włamać. Ze środka widać było biało-błękitne światło, a osobnik, spłoszony twoją obecnością, uciekł.
W siedzibie trafiłeś na chaos.
Zamiast świętego spokoju na nabrzeżu, kłębił się tam tłum ludzi, głównie mężczyzn, powstrzymywany przez najemników, nieprzyzwyczajonych do takiej roboty. Kilkunastu z kuszami wycelowanymi w tłum, stało przy molo, gdzie widać było ludzi, noszących ładunki na łodzie. Kolejni ochraniali wejście.
Gdy się przedstawiłeś, z początku chcieli posłać cie do diabła, ale w końcu znalazł się ktoś, kto cię zna, w końcu cię wpuścili.
W środku też panował niezły chaos.
Petrę znalazłeś w jej apartamencie na 3 piętrze. Pakowała się, nerwowo wrzucając do podróżnego kufra kolejne stroje.
- Na litość bogów! - wykrzyknęła na twój widok, ale szybko zreflektowała się, że chyba to nie jest właściwy okrzyk w ustach kogoś, kto zadeklarował służbę Swartowi - Gdzie się podziewałeś tyle czasu? - dokończyła, prawie rzucając ci się na szyję -Wiesz, co tu się dzieje? Ludzie atakują służbę portu, miejsc na statkach nie wystarcza, a podobno trwa atak na bramę... Gdzie jest Octavio...? Nie mamy czasu!

Strandbrand - 17-02-2015, 16:33

/Na mapie nie ma czerwonego kwadratu : (/

-Też się cieszę że cię widzę Petra
Chciał rozładować atmosferę. Sam był spięte po tym co widział. Chaos na ulicach, próba włamania w biały dzień. Tłumy skandujące hasła pokroju ,,otwórzcie port". Członkowie zielonego tymenu taranujący te tłumy i noszące rannych. Nie tak powinno zachowywać się miasto do którego bram pukają właśnie dzikusy z zapołudnia.
-Mam bardzo mało czasu na wyjaśnienia, ale to chyba sama wiesz. Po pierwsze - gdzie jest dowódca straży, ten... no, nazywa się...
Zaklął szpetnie. Znowu zapomniał imienia oficjalnego dowódcy strażników siedziby ligi. Na szczęście Petra przyszła mu z pomocą i dopowiedziała imię gdy on męczył się by sobie przypomnieć.
-Właśnie ten. Gdzie teraz jest? Potrzebuję wszystkich ludzi zebranych w głównych holu siedziby. Muszą zabrać wszystko co uznają za przydatne i stawić się gotowi do działania. Jak już będą wszyscy gotowi wyjaśnię sytuację i ruszymy.
Pomógł Petrze w pakowaniu się, upychał do kufra różne ubrania i przedmioty codziennego użytku.
-Jak skończysz pakować kufer, musisz zapakować Octavia. Wziąć wszystkie ważne dla niego rzeczy, jakieś ubrania. Kosztowności. I musimy zapakować wszystkie ważne papiery leżące w siedzibie. Albo zniszczyć. Nie uwierzę w to że gdy wypłyniemy ktoś tu się nie włamie i nie rozkradnie wszystkiego co zostało.
Nagle wyprostował się i ruszył do drzwi prowadzących na korytarz. Jeszcze rzucił Petrze na odchodne.
-Jak to wszystko zrobisz, spotkamy się w głównym holu wraz z najemnikami. Nie zabieraj tych ciężkich kufrów sama, kiedy będę wyjaśniał jak wygląda sytuacja poślemy po nie dwóch służących. Aha, i nie musisz się martwić o kontrolę z ligi. Oni z tego miasta już nie wyjadą.
Wyszedł za drzwi i zaczął realizować swój plan. Gdy tylko napotkał na swej drodze kogoś ze służby lub ochrony mówił im że za piętnaście minut będzie spotkanie w głównym holu ligowym. Przedzierał się przez korytarze aż w końcu dotarł do swojego pokoju.
Był mniejszy niż apartamenty Octavia lub Petry. Był to właściwie jeden pokój, nie potrzebował wielkiej przestrzeni. I tak rzadko tam bywał, zazwyczaj przebywał gdzieś w mieście lub pracował w siedzibie na niższych piętrach.
Otworzył ciężkie drewniane drzwi i przeszedł przez próg. Pierwsze co zrobił to upewnił się że jego tarcza nadal tam stoi. Swoją poprzednią tarczę zostawił w osadzie Krevaina gdy uciekali przed zmasowanym atakiem wroga. W Vekowarze kupił sobie nową. Była prawie takich samych rozmiarów jak poprzednia, lecz kształtem przypominała regularny wergundzki migdał, z ostrym końcem na dole który w zamyśle służył do wbijania w ziemię ale i do robienia krzywdy świetnie się nadawał.
Podszedł do stołu który stał w rogu pokoju. Zabrał z niego list który pisał zanim to wszystko się zaczęło, list do matki w Akwirgranie. Raczej już go nie dokończy ale wolał go zabrać. Przeszukał szafę i komódkę. Nieco pieniędzy które wrzucił do sakiewki oraz drobiazgi które już mu się raczej nie przydadzą. Gdy zabrał wszystko był gotowy do wyjścia. Wziął swoją tarczę i skierował się do głównego holu, gdzie miał nadzieję czekali na niego wszyscy pracujący dla ligi w Vekowarze.

Indiana - 18-02-2015, 06:23

- Ale część ludzi już próbuje transportować rzecz na [nazwa okrętu, chyba Octavio wymieniał kiedyś, zupełnie roboczo nazywam go "Dama"], nie mogę ich odwołać teraz! - w miarę, gdy mówiłeś kolejne polecenia, oczy Petry otwierały się coraz szerzej ze zdziwienia - Jak to... nie wyjadą... Eryk, coś ty zrobił...?
Widząc, że raczej nie uzyska teraz odpowiedzi na to zawieszone w przestrzeni pytanie, rzuciła z rozmachem pakowaną właśnie bluzkę z koronkowym dekoltem i wybiegła na dół po schodach. Wchodząc do pokoju słyszałeś jeszcze na dole jej głos.
/wnioskuję, że szef ochrony nie ma jeszcze imienia, ale jeśli źle wnioskuję, to mię poprawcie/

Søren Winkler nie był twoim dobrym znajomym, ale się znaliście. Niejednokrotnie konsultowałeś z nim sprawy bezpieczeństwa osób przebywających w siedzibie, w końcu on odpowiadał za budynek, w którym mieszkali ci, których ochraniałeś. Parę razy chyba nawet byliście wspólnie na piwie w niedalekim "Pod Psem". Søren był z krwi i kości Liryzyjczykiem, był człowiekiem praktycznym, nie miał zapędów do bohaterszczyzny, był konkretny, rzeczowy i sympatyczny.
Gdy go zobaczyłeś teraz, właściwie prawie nie poznałeś spod opatrunku, zasłaniającego mu pół twarzy.
Na twoje dość odruchowe "co się stało" przywitał się spokojnie.
- Czołem, Wergundzie. Co, psiakrew, co. Widzisz, co. Jak gruchnęła wiadomość, że otwierają port, to zrobił się tu taki cyrk, że... ech, w dupę ośmiornicy... powiem ci, że nie sądziłem, żebym kiedyś miał powód by strzelać do tłumu... Ale niech mnie Swart rozliczy, na życie matuli przysięgam, nie miałem wyjścia. W ludzi jakby coś wstąpiło, zabili mi na bramie dwóch chłopaków... Cholera... Niemal ich rozerwali. Ludzie są wściekli, naprawdę wściekli. Zanim wojsko nie wpadło na wybrzeże, wierzaj mi, chłopie, blisko było, żebyś tu już nic na miejscu nie zastał, tylko krwawe strzępy... Gdzieżeś się w ogóle podziewał, wielkoludzie?
Na twoją odpowiedź, traktującą o "to-długiej-historii" roześmiał się i klepnął po ramieniu.
- Dobra, niech ci tam, nieważne. Zwoływałeś zebranie jakieś, tak? Z moich ludzi ośmiu eskortuje nam łodzie na "Damę", no i cały oddział Larsberga, pięćdziesięciu ludzi, musiałeś ich widzieć, wchodząc - dodał, mając zapewne na myśli kuszników - Oni ochraniają też Smoczą, ale oni mają tylko tę swoją malutką knarrę, Kriss Tyvrides, ich zarządca oddziału vekowarskiego, jest teraz u nas. Wczoraj ktoś im zrobił taki wjazd na chatę, że niemal nie było co zbierać. Dwóch ich najemników zabili, tego krasnoluda, co go znałeś ponoć, tego maga ognia. Smocza manatki przewiozła już, ich kamienicę splądrowano.
Jakby na potwierdzenie jego słów pomiędzy zbierającymi się w holu ludźmi dostrzegłeś Kriss. Znałeś ją, widziałeś ją też w osadzie Krevaina. Niezwykle drobna, bardzo szczupła czarnowłosa dziewczyna w obcisłej skórzanej kurtce nonszalancko poprawiała paznokcie, podpierając jedną z ozdobnych kolumn.

Cały hol, dotychczas niezwykle reprezentacyjne miejsce, zmienił się w przejściowy magazyn. Walizy, kufry, skrzynie z prywatnymi rzeczami składano w długi rząd przed wejściem, skąd zabierali je tragarze, eskortowani przez kuszników. Zza raz po raz otwieranych wrót słychać było wyraźnie huk, przypominał trochę dźwięk wkurzonego roju albo bardzo odległej burzy. Buczenie wściekłego ludzkiego roju.

Po chwili podbiegła do ciebie Petra, była już ubrana w strój podróżny, przy pasku przytroczyła krótki mieczyk.
- Dobra, chyba w miarę wszyscy... - powiedziała z przejęciem - Co teraz?


Argan,
większość czasu spałeś. Wycieńczony organizm zarządził odłączenie zasilania, nie było z czym dyskutować.
Ocknąłeś się, kiedy ktoś wszedł. Właściwie nie, kiedy wszedł. Ocknąłeś się, bo poczułeś, że ktoś na ciebie patrzy. Twój wzrok padł na kamienne sklepienie, na ową niepokojącą dziurę, ale nic tam nie było. Odwróciłeś się do stolika z dzbanem z wodą.
I z trudem stłumiłeś krzyk.
Siedział tam.
Nieruchomo, w czarnym płaszczu, jak jakiś cholerny posłaniec śmierci, jakieś chore memento. Wpatrywał się w ciebie swoim przenikliwym spojrzeniem czarnych oczu, mrużąc je lekko i przekrzywiając głowę, jak robił to zwykle, gdy się nad czymś zastanawiał.
- Ojcze...?
Chciałeś się podnieść, ale tylko bezsilnie się szarpnąłeś. Nie mogłes się ruszyć. Nie z powodu nogi. W ogóle. Krzyknąć też nie mogłeś, chociaż wrzask dławił ci gardło.
Travid Lecorde patrzył.
Coś kapnęło ci na twarz. Raz. Drugi. Ciepłe. Gęste. Spłynęło po czole łaskocząc. Po czym polało się ciurkiem z dziury w stropie, zalewając ci usta, nos, oczy. Chciałeś krzyczeć.
Zza krwawej zasłony widziałeś tylko jego kształt.

OBUDŹ SIĘ! - krzyknęła ci do ucha Ofelia.

Otworzyłeś oczy. Pokój był pusty. Nic nie kapało ze stropu. Nie było nikogo obok łóżka. Zaplątałeś się w prześcieradło, to ono krępowało możliwość poruszania się. Czoło było mokre, ale od potu, nie od krwi.

Strandbrand - 18-02-2015, 18:10

-Teraz... wyjaśnię o co chodzi. I kogo potrzebuję. Zbliżcie się wszyscy, bo mamy do pogadania.
Wskazał gestem na ludzi którzy się zebrali w holu. Liczył najbardziej na wolnych od zadań najemników niż służbę ale warto było by wszyscy posłuchali. Zanim wszyscy podeszli zwrócił się jeszcze do Petry.
-Kontrola z ligi źle skończyła, ale nie z mojej ręki. Widziałem ciała.
Kiedy upewnił się że wszyscy go słuchają wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
-Pan Octavio Mikeael Lecorde oraz ja nie wracaliśmy bardzo długo, jak wszyscy zdążyli zauważyć. Jest to związane z wieloma czynnikami o których nie będę teraz opowiadał dogłębnie. Ważne jest że w wyniku tych działań jesteśmy na bakier z wywiadem wergundzkim i styryjskim, które są obecnie zbyt zajęte by się nami zajmować. Ale w wyniku tego oraz faktu że całe to miasto na naszych oczach popada w chaos Octavio przysłał mnie tutaj by zarządzić wyjazd, co jak widzę już wprowadzacie w życie. Świetna robota.
Zrobił krótką przerwę. Naprawdę ucieszył się że liga jest gotowa do działania i nie musiał ich uświadamiać że czas wypływać. Wrócił do przemowy.
-Nie wiem jaki jest stan przygotowania statku do wypłynięcia, ale ważne jest że przygotowania trwają. Ten element akcji zostawmy jak jest - oddział kuszniczy ochrania ludzi którzy przenoszą bagaże i szykują statek. Jednak potrzebuję jakichś dziesięciu ludzi by wyruszyli ze mną do cytadeli Vekowarskiej.
Ludzie patrzyli na niego z zaskoczeniem. Widział pytanie wymalowane na ich twarzach - ,,po jaką cholerę do cytadeli?" mówiły. Skinął na Sørena, gdyż liczył tutaj na udaną współpracę.
-Panie Winkler, odpowiada pan za bezpieczeństwo budynku i niech tak zostanie. Doskonale tutaj idzie. Ponieważ jestem lepiej rozeznany w sytuacji poprowadzę tą dziesiątkę ludzi której mam nadzieję mi udzielisz. Dodatkowo potrzebujemy noszy, albo czegoś podobnego. Może być nawet wolna tarcza. Ponieważ, przechodząc do meritum - pan Octavio został ranny w wyniku naszych ,,przygód" i nie może się ruszyć o własnych siłach z cytadeli w której aktualnie przebywa. Czy też - mógłby się ruszyć ale zajęłoby to pół dnia, a tego nie mamy.
Znowu przerwa. Zasychało mu w ustach, ale to nieważne. Nie rzucił w tłum ,,stracił nogę" bo nie było potrzeby siać paniki i gniewu w i tak już zestresowanych ludziach
-Wyjdziemy tylnym wyjściem i skierujemy się od razu w kierunku bramy wschodniej, pójdziemy trasą którą tutaj przybyłem, jest względnie pusta i łatwa do przebycia. Potrzebuję szóstki uzbrojonych ludzi, najlepiej z tarczami by w razie czego móc przebić się przez tłum. Pozostała czwórka z pomocą noszy lub tarczy przetransportuje pana Lecorde z terenu Cytadeli. Być może przydadzą się nam kusze, nie wiem. Aha, jeszcze jedno. W apartamencie panienki Petry i pana Octavia stoją kufry z rzeczami, trzeba je tu przynieść.
Spojrzał tutaj na Petrę szukając potwierdzenia swoich słów.
-To wszystko. Jeśli nie ma żadnych pytań, rozpoczniemy działania. Pan Winkler i Panienka Petra tu dowodzą gdy ja wyjdę.

/Szef ochrony nie miał imienia, i nie wiem jak nazywa się statek niestety./

Owizor - 19-02-2015, 02:34

/nie było żadnej nazwy, może być i Dama... szefowie ochrony również byli bezimienni/

Leżał przez chwilę w bezruchu, próbując zrozumieć co się właśnie stało i gdzie się znajduje...
Nie spał już... chyba... prawie na pewno... Choć miał wrażenie, że nadal tkwi w jakimś koszmarze.
Tamto... Travid... głos Ofelii... To był sen, zupełnie bez znaczenia... Ale co poza tym było snem?
Próba poruszenia lewą nogą utwierdziła go w narastającej szybko obawie. To wszystko działo się naprawdę. Naprawdę był w cytadeli wergundzkiej. Naprawdę nie miał nogi. Naprawdę wszystko to co wydarzyło się w ostatnich dniach... To wszystko była prawda!
W ciągu ostatnich dni... Wplątał się w jakieś durne śledztwo przez które opuścił swą nową ,,rodzinę", utracił pieczęć do Ahi-Tere, widział ostateczne przebudzenie Starych Bogów, spotkał siostrę, wplątał się z powodu jej zdradzieckich intryg w walki wywiadów, stracił Angelę, stracił nogę...
Jęknął głośno. Zaschnięte gardło i spierzchnięte usta powstrzymały go od wydania pełnoprawnego ryku bólu.
Za co!? K***a, za co!?
Potrzebował kilku sekund by się uspokoić, by wziąć kilka spokojniejszych wdechów i zacząć myśleć świadomiej.
To wszystko przez te durne sentymenty! Sam kretyńsko podłożył się wywiadom, mówiąc o swoich słabościach... Co w ogóle sobie myślał!?
Był głupcem, tak ślepo wierząc Ofelii. W życiu by nie przypuszczałby, że siostra kiedykolwiek go okłamie, że kiedykolwiek go wykorzysta! A już na pewno nie, że porzuci ideały rodziny na rzecz jakiegoś głupiego państewka! Jak mogła!?
No, ale to już nie miało znaczenia.
Praktycznie nic już nie miało znaczenia.
Nieważne, co się dzieje z Ofelią, czy może jednak żyje czy rzeczywiście nie... Nieważne... Wszystko tutaj, na Zapołudniu, było nieważne.
Westchnął ciężko, sięgając po ser i chleb. Napchał sobie usta tym pierwszym. Potrzebował dłuższej chwili na przeżuwanie, nim mógł sobie wcisnąć jeszcze do ust kęs chleba. Był nieprawdopodobnie głodny.
Irytowała go myśl, że nic nie może zrobić. Że jego dalszy los pozostaje uzależniony od innych.
Byle dostać się na statek Ligi! Byle uciec z tego zadupia i zostawić to wszystko za sobą! Najlepiej zostawiając za plecami wyłącznie spaloną ziemię, choć było to mało wykonalne. Zwłaszcza przez honorowość Eryka.
Westchnął ciężko.

Cisza przedłużała się. Zapewne minęło raptem parę minut, ale sam Argan byłby w stanie przysiąc, że znacznie dłużej. Nie mając lepszego zajęcia poza jedzeniem i piciem, odtwarzał w pamięci ostatnie wydarzenia.
Sen... Sny nie miały znaczenia. Nie dla niego.
Wiara w sny łatwo prowadziła do obłędu. Dobrze o tym wiedział. Dobrze pamiętał, ile bólu przynosiły mu sny zaraz po spustoszeniu Emii. Dobrze pamiętał, jak ciężko było mu w pierwszych dniach po poborze, gdy tęsknił za siostrą. A przede wszystkim dobrze pamiętał widok jednego żołnierza, który obudziwszy się rano w okopie dostał ataku histerii. Dobrze pamiętał jak powtarzał on wtedy, że jego bracia już nie żyją, że chce do nich wrócić, że chce do swej mamy. I nim ktokolwiek zdążył jakkolwiek go powstrzymać, wybiegł prosto na pozycje wergundzkie. Zarówno on jak i próbujący go dogonić i zatrzymać żołnierz zostali rozstrzelani przez kuszników w połowie odległości między okopami.
Nie, przykładanie wagi do snów prowadziło do bólu, lub wręcz obłędu. Argan o tym wiedział. I próbował zapomnieć.

Indiana - 19-02-2015, 06:04

Eryk,
zdziwienie, jakie wywołałeś, było całkiem oczywiste. Nikt ze zgromadzonych, włączając w to Petrę i Sørena, nie był przyzwyczajony do tego, że to ty wydajesz gdzies polecenia. W sumie spodziewałeś się. Ale nie spodziewałeś się ciągu dalszego.
Po krótkim milczeniu, które zapadło, gdy skonczyłes mówić, ludzie zebrani w holu, nagle przyskoczyli do ciebie, zasypując cię istna lawiną komunikatów.
- Ja, ja pójdę!
- Nie, niech pan mu nie pozwala iśc, miał eskortować moją córkę!
- Panie Eryku, co z prywatnymi bagażami? Ciągle nie puszczają ich na łodzie.
- Co z dokumentacją siedziby? Wszystko jest w kufrach oznaczone, pan powie, gdzie to przełożyć.
- Do tego oddziału strzelców czy tarczowników?
- Czy na statku są zapasy jedzenia? Bo nie wiem, czy zabierać ciastka...
- A kota? Nie muszę go pakować do walizki, prawda?
Z tej kakofonii dało się zrozumiec jedno - to, czego ci ludzie potrzebowali najbardziej na świecie, to dowódca, który powie im, co robic i da poczucie bezpieczenstwa. Zdaje się, że właśnie im to dałeś. Poczułeś się z lekka zdezorientowany, gdy ktoś zaczął tarmosić cię za rękaw, szturchać i potrącać, wciąż o coś pytając.
Søren, patrząc na to, pokręcił głową.
- CISZA! - wrzasnął tubalnym głosem, aż odpowiedział mu delikatnym brzęczeniem kryształowy świecznik wiszący u powały - Cisza! Pan Strandbrand chyba wyraźnie powiedział, oddział idzie do cytadeli po panicza Lecorde! Reszta do roboty. Cywile - do jadalni i czekać. Reszta - zasuwać ze....

Jego słowa przerwał huk. Brzdękliwy odgłos rzucanego zaklęcia. Za oknami od strony głównego wejścia na chwilę pojaśniało, po czym usłyszeliście wszyscy rosnący łomot i hałas. Ktoś gwałtownie otworzył wierzeje, do holu wpadło kilku najemników. Ich towarzyszy widzieliście odwróconych plecami, do środka, jak oddawali kolejną salwę, po której reakcją był kolejny gniewny okrzyk. Stojący w dwóch szeregach naprzemian ładowali i strzelali, nie dając nikomu podejść bliżej.
- W tył! - padła słyszalna w holu komenda, najemnicy cofnęli się, tłum zaatakował. Usłyszeliście nieludzkie wrzaski i wycie, okrzyki, brzęczenie stali. Kilka osób, w tym Søren, rzuciło się w tamtym kierunku, wrota zatrzaśnięto, ale dwóch rannych najemników już nie uratowano. Z zewnątrz rozległy się okrzyki triumfu.
- Musieliśmy ustąpić z nabrzeża - sapnął ten, który przed chwilą wydawał komendy - Tłum zajął molo, część skrzyń przepadła. Wojsko musiało cofnąć się na plac i skorzystali. Na szczęście nie dorwali łodzi, wszystkie zdążyły wypłynąć na akwen. Z wody, z łodzi, wojsko strzela siekańcami i wali magią, ale to ich chyba bardziej tylko rozwściecza. Jak się wedrą na statki, to będzie katastrofa, potopią wszystko...

Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś walnęło w bramę głuchym łomotem. Raz. Potem drugi.
- Sukinsyny znaleźli sobie taran... O niedoczekanie - warknął Søren - Dobra! Strzelcy do okien! Tarcze! Do wrót! Eryk - powiedział już ściszonym głosem - bierz dziesiątkę od Larsberga, bierz jakieś włócznie i kawał szmaty, nosze skombinujesz po drodze. Zasuwaj po panicza. Ja utrzymam siedzibę. Czekam na was, potem przebijamy się na molo i na łodzie. Muszą wytrzymać - wybiegając słyszałeś jeszcze jego słowa - Panno Petro, niech panienka rozkaże rozpalić na środku ognisko z mebli. Tak, ognisko. Z donic zróbcie garnki i zagotujcie wodę. Lać na gnoi wrzątek z piętra!

Ludzie, którzy pobiegli z tobą, to byli w większości Liryzyjczycy, doświadczeni na morzu i na lądzie, starzy wyjadacze portowych tawern, zabijaki podróżujące ze spływami handlowymi przez wszystkie z czterech rzek. Na ich zaciętych twarzach była determinacja, ale nie było nadziei na szczęśliwy powrót.
Wypadliście na tyły budynku.
Póki co był tam względny spokój. Ruszyliście ulicą prosto na wschód, truchtem, w milczeniu. Od strony placu i wybrzeża dobiegały odgłosy walki, huk magii, krzyk ludzi.
Na wysokości Kuźniczej dopiero trafiliście na pierwsze grupki, kilka was minęło. Kolejna, złożona w dużej mierze z osadników i na pierwszy rzut oka rozmaitych "poszukiwaczy przygód", postanowiła was zaczepić. Nie był potrzebny nawet rozkaz. Kilku pierwszych padło od bełtów, jednego dokończył mieczem jeden z twoich najemników. Pozostali poszukiwacze uznali, że to nie jest "przygoda", której szukali i wycofali się z powrotem w kierunku placu.
Przy skręcie na plac Wschodni minął was oddział vekowarskiej. Zwarta dziesiątka, eskortująca rannych, niesionych na lekkich noszach przez sanitariuszy, szli truchtem, podobnie jak wy, i podobnie w milczeniu. Prawie zderzyli się z kolejnym oddziałem z korpusu medycznego, biegnącym z kolei w przeciwną stronę.
- Skąd?
- Wybrzeże.
- Dokąd?
- Północna.
Wymienili się w locie informacjami. Medycy polowi, sześciu mężczyzn i cztery kobiety, byli umundurowani jak reszta, z tym, że na zielonym cotte nosili szarą szarfę i rękawice. Wszyscy mieli przypięte sporej wielkości podręczne torby, na plecach - zwinięte lekkie nosze transportowe. Przy pasie krótkie miecze. I kołczan na bełty kusz, które nieśli w rękach.
Minęli was bez słowa.

W cytadeli na bramie wpuścili was bez problemów głównie dlatego, że poprzedzał was oddział medyczny. Cytadela była obstawiona przez zwarty szereg tarczowników, ustawionych półksiężycem od bramy. Widząc biegnących natychmiast ruszyli z eskortą, wprowadzili oddział na dziedziniec i wrócili na pozycje.
Na samym dziedzińcu zmieniło się niewiele, oprócz tego, że rozpalono spore maźnice, oświetlające cały teren.
O dziwo, całość przestała sprawiać wrażenie chaosu. Sprawnie wymieniające się oddziały, uzupełniające się w swoich działaniach, szybkie manewry, krótkie rozkazy... Wyglądało na to, że wergundzka machina wojenna zaczynała działać.

Strandbrand - 19-02-2015, 19:02

-Dobra, dwóch idzie ze mną a reszta montuje tutaj nosze. Tylko porządnie, mają wytrzymać bieg przez całe miasto!
Poprowadził ich wgłąb cytadeli, po raz kolejny i miał nadzieję ostatni już dzisiaj raz przemierzając te korytarze. Nie miał wielkich problemów z trafieniem do izolatki w której leżał Argan. Po korytarzach niosły się okrzyki w stylu ,,mamy rannych spod wschodniej" albo ,,Znieczulaj go!". Mijali żołnierzy wergundzkich, sanitariuszy biegnących we wszystkie strony i rannych - jednych poruszających się o własnych siłach innych niesionych na noszach.
W końcu wszedł do pokoju. Odetchnął z ulgą, Argan leżał bezpiecznie na łóżku i jadł rzeczy które przynieśli mu wergundowie. Uśmiechnął się.
-Widzę że tutaj jest ci w sumie dobrze. Na pewno chcesz wyjeżdżać?
Podszedł do niego i sięgnął po kawałek chleba i sera na talerzu który zniknął niemal w tej samej chwili. Dawno nic nie jadł i żołądek od kilku godzin domagał się posiłku. Najemnicy ze zdziwieniem przyglądali się osobie która leży na łóżku. No tak, ,,ranny" nie do końca oddaje słowo ,,stracił nogę". Wziął jeszcze jedną kromkę którą wepchnął do ust i wyciągnął rękę do przyjaciela.
-Wstawaj. Mamy mało czasu. Jeden z was mi pomoże z panem Octaviem, a drugi zabierze wszystkie jego rzeczy. Potem rzucimy to na nosze.
Gdy już upewnił się że jest porządnie oparty i raczej się nie przewróci zaczął wraz z najemnikiem prowadzić go do wyjścia. Gdy pokonywali drogę na dziedziniec cytadeli opisywał mu jak wygląda sytuacja w siedzibie i co czeka ich na miejscu. Gdy opisywał jak chwilę przed ich wyjściem tłum przebił się przez ich blokadę, Argan wyraźnie się zmartwił.
Mam nadzieję że udało im się zrobić te nosze.

Owizor - 20-02-2015, 01:19

/ech... już miałem napisane, że zjadłem chleb i ser w całości... ale spoko, skorygowałem, smacznego ;) /

Ser i chleb niemalże znikły w całości, podobnie zawartość dzbana. Argan postanowił zachować jednak resztki na wypadek, gdyby jego czekanie tutaj się przedłużało.
Ciężko było stąd usłyszeć cokolwiek ponad ciche buczenie i ewentualne przytłumione rozmowy z innych sal. Miał jednak wrażenie, że szum który uznał za szum dziedzińca jakby cichł.
Czyżby sytuacja zaczynała być opanowana? Oby nie. Argan miał szczerą nadzieję, że Vekowar zostanie zdobyty. To by wiele ułatwiło. Zwłaszcza gdyby dowództwo wergundzkie nie zdołało opuścić portu. Ale to już było bardzo mało realne marzenie. Szturm tubylców trwał zbyt długo, a Wergundowie byli zbyt dobrze zorganizowani. A przynajmniej na to wyglądało.
Gdyby tylko mógł wydawać samodzielnie rozkazy! O ileż byłoby to łatwiejsze! O ileż łatwiej byłoby doprowadzić do ucieczki oraz szybkiego i zaskakującego upadku portu!
Owszem, miałby lekkie wyrzuty sumienia. Ale niewiele większe od tych, które nawiedziły go kilka lat temu gdy zdradził swój oddział na froncie i umożliwił Wergundom jego masakrę. Obie te sytuacje były podobne. W obu chciał uciec od zagrożenia, by trafić do świata w którym mógłby zapomnieć o swych troskach. I w obu był gotów dążyć po trupach do tego celu.
Ale na razie nie mógł nic zrobić, poza odmówieniem krótkiej litanii do Swarta. W pewnym sensie nadal pozostawał więźniem wergundzkim, choć nie było żadnych krat.
Miał nadzieję, że nie przyjdzie mu podzielić losu Harkareiów z osady Krevaina. Zgodnie z relacją Petry, uciekający przed tubylcami osadnicy kompletnie zapomnieli o karcerach i ich zawartościach. Pozostawieni tam Harkareiowie musieli być nieźle zaskoczeni, gdy zapukali do nich tubylcy... Argan miał wielką nadzieję, że nie podzieli ich losu.

Niemalże podskoczył, gdy do pomieszczenia wkroczył Eryk.
Uśmiechnął się cierpko na jego słowa.
- Wyjeżdżać niekoniecznie - odpowiedział na powitanie - Prędzej wypłynąć. Lub chociaż wykicać...
Z trudem powstrzymał odruchowy protest, gdy najemnik sięgnął po porcję jedzenia. No tak... On przecież też nic pewnie nie jadł odkąd wleźliśmy w te po tysiąckroć przeklęte tunele.
- Łatwo ci mówić - mruknął, gdy Eryk polecił mu wstać. Brak nogi zaskakująco zmieniał środek ciężkości ciała, przesuwając go nieco do góry. Niby nieznaczna zmiana, a jednak wstanie z pryczy okazało się zaskakującym wyzwaniem.
Czuł się głupio, musząc korzystać z pomocy Eryka i najemnika. Do czego to doszło, że był dla nich ciężarem!? Jeszcze nie tak dawno to on nosił na swej tarczy innych, to on osłaniał innych przed wrogami...!
Dobrze przynajmniej, że Eryk zajął się relacjonowaniem sytuacji w siedzibie Ligii. Mógł odciągnąć myśli od ogarniającego go poczucia wstydu i bezsilności.
Uśmiechnął się pod nosem na myśl o sytuacji na porcie.
- Więc teraz to będzie loteria - mruknął zamyślony na wieść o skali zamieszek - Kto pierwszy w Birce, ten wygra. Losowanie zostało otwarte... - podniósł nieco głos, by Eryk i najbliżsi najemnicy mogli go usłyszeć - Prawdopodobnie trzeba będzie utorować sobie drogę na statek mieczami. Szkoda, że nie będę mógł wam w tym czynnie pomóc... obawiam się bowiem, że moja tarcza uległa uszkodzeniu.
Uśmiechnął się ironicznie, choć wcale nie było mu wesoło.

Indiana - 20-02-2015, 06:34

- Panie Octavio, trzymaj pan - odezwał się jeden z najemników, rzucając Arganowi kuszę i odpięty od paska kołczan z bełtami - Mi i tak nie da rady używać, jak jedną ręką nosze trzymam, a reszta mają. To się i pan przyda.
Dorzucili jeszcze zwinięta poduszkę, tak, żeby Argan mógł na wpół leżeć i strzelać, okryli go kocem i ruszyliście.
Przy szpitalu nikt na was nie zwrócił uwagi. Takich oddziałków jak wasz krążyło tam mnóstwo, ktoś był wnoszony, a innych wynoszono do sal, gdzie mieli zdrowieć. W szpitalnym holu słychac było komendy i dyspozycje, po głosie poznaliście waszego znajomego medyka, który najwyraźniej tu dowodził.
Nie było czasu się nad tym zastanawiać.

Chwilę zajęło wam wytłumaczenie na bramie, o co chodzi. W końcu was wypuścili.

Argan,
obserwowałeś ruchliwy kalejdoskop czujnym wzrokiem, starając się obserwować w miarę przytomnie. Gdy mijaliście halę szpitalną, nagle poczułeś na sobie czyjś wzrok. Rozejrzałeś się, nie widząc nikogo, kto by się gapił, odetchnąłeś głęboko. I wtedy go zobaczyłes, minęliście go tak szybko, że ledwie ci mignął. Spod zakrwawionego bandaża spojrzały na ciebie czarne oczy Travida Lecorde. Gwałtownie odwróciłeś głowę, prawie spadając z noszy, by spojrzeć na owego rannego.
Nie, miał zielone oczy.
Z westchnieniem ulgi oparłeś się o poduszkę.
Gdy weszliście w półmrok bramy, zrobiło ci się zimno. Bardzo zimno. I nieswojo. Podciągnąłeś koc i twój wzrok padł na ciemną plamę w rogu, która się poruszyła. Wytężyłeś wzrok. W kącie stał anioł, czarny, będący mrokiem, z kapturem naciągniętym na oczy i czarnymi skrzydłami.Stał.
Przetarłeś oczy.
Nic tam nie ma.
Odwróciłeś głowę, prawie zderzając się z twarzą Travida, zawieszoną nad tobą. Krzyknąłeś, zamykając oczy.
- Panie Lecorde? - zainteresował się jeden z najemników - Wszystko w porządku....?
Ale nie dociekał, bo wyszliście z bramy, eskorta wypusciła was na plac i już zaczęły się problemy.

Plac był pusty, ale na jego obrzeżach pałętały się grupki z pochodniami, próbujące, czy nie da się dostać do któregoś z domów, pozamykanych zresztą na głucho. Przy którejś próbie ktoś ich ostrzelał, usłyszeliście wrzaski i przekleństwa. Skupiło się tam kilkadziesiąt osób.
- Tamtędy - mruknął jeden z najemników, wskazując inne przejście między budynkami - Omińmy ich.
Weszliście między ściany w wąziutki przesmyk, który wychodził na niewielkim placyku z fontanną. W fontannie nie było wody, tylko śmieci. Skręciliście w prawo,w aleję wiodącą prosto do siedziby. I znów dobrze szło do Kaletniczej.
- Żołnierze! - wrzasnął ktoś po waszej prawej - Zapi*****lić skur... - nie dokończył. Najemnik przestrzelił mu gardło, tamten bluzgnął falą czarnej krwi i stał tak przez długą sekundę patrząc na was w zdumieniu. Po czym upadł na bruk.

Argan,
ludzie, którzy wybiegli z Białej i Kołodziejskiej prosto na was, mieli twarze wykrzywione wściekłością i żądzą mordu. Widziałeś to, nawet z daleka widziałeś to w ich oczach.
Ale nagle obraz zwolnił, wszystko spowolniło, jak zamrożone zaklęciem. Spojrzałeś na nich, na tych biegnących. Oni zatrzymali się w biegu.
Wszyscy byli martwi. Z ich ust chlustała krew, czarna gęsta. Byli martwi, ale stali, patrząc na ciebie w zdziwieniu. Poczułeś, jak jeżą ci się włosy na karku. Zza ich pleców dostrzegłeś upiorne oblicze anioła. Z boków stały jakieś kobiety. Dziecko, może dziesięcioletnie. Mieli twarze spalone płomieniem, popękane od żaru, skóra płatami spadała na ziemię. Otaczali was ludzie, stawali po kolei, zdumieni umieraniem. Anioł wychynął zza jednego z nich, teraz miał twarz Petry, patrzyła na ciebie oczyma bez białek, ziejącymi czernią.
Zacisnąłeś powieki, przetarłeś oczy by się otrząsnąć z koszmaru.

- Mógłby pan jednak strzelać - mruknął jeden z niosących nosze. Atakująca grupka odstąpiła nieco, za wami leżały cztery ciała, rozsiekane mieczami. Pozostali obawiali się zaatakować, widząc, że ich jakaś trzydziestka to może być za mało.
Widzieliście już z daleka ten słup ognia i gęsty czarny dym. Teraz dopiero bezpośredni widok potwierdził wasze obawy. Siedziba Ligi płonęła.
- Jasny szlag - powiedział któryś, nie rozróżnialiście się po imionach - Nie wiem, czy się przebijemy.
Nie miał na myśli pożaru. Miał na myśli kolejną grupkę, która wychynęła z Białej. Razem z tą poprzednią mieli nad wami blisko ośmiokrotną przewagę. I wiedzieli o tym.

Argana nie zdziwiło za bardzo to, że prowadzący tę grupę miał twarz Travida Lecorde.

Strandbrand - 20-02-2015, 15:40

Myślał przez chwilę czy nie mogliby pociągnąć dalej ulicą białą na północ i odbić w lewo ale było to bez sensu. Nabrzeże na pewno było zapchane, od tamtej strony na pewno się nie przedostaną. Spojrzał na grupki z kaletniczej za nimi i z białej przed nimi. Na oko trzydziestu za nimi i pięćdziesięciu przed.
Nie spodziewał się by jakiekolwiek oficjalne przedstawienie ich pozycji lub groźba pomogło. Gdyby postanowił, niczym w kanałach jowalnie twierdzić że są z ligi kupieckiej i mają nietykalność, to tłum tym chętniej by się na nich rzucił. Zaś gdyby zaczął im grozić tylko by ich rozjuszył.
Rozważał wycofanie się do fontanny i odparcie tłumu na tyle na ile mogli. Nie musieli eliminować ośmiu dziesiątek ludzi, to nie było regularne wojsko. To była przypadkowa zbieranina, którą dowodził ktoś kto umiał się najgłośniej wydrzeć. Szybko mogli ich rozbić i zmusić do ucieczki. Tylko jaka była gwarancja że nie nadejdą kolejni? Wolał nie utknąć na placu wokół tej cholernej fontanny otoczony przez dwie setki wściekłych ludzi. Podjął decyzję.
-Tarczownicy, formować klin! Odwrócić nosze tak by Octavio mógł swobodnie strzelać w tył! Przygotować się do szarży!
To nieskładna masa, zwykli cywile którzy są odważni w tłumie ale gdy pojawia się przed nimi realne zagrożenie to zaczną uciekać. Mam nadzieję że gdy tylko zobaczą pędzących na nich zbrojnych zaczną się cofać i zrobią nam przejście. A jeśli nie, to mam nadzieję że zrobią to gdy pierwsi padną na ziemię.
Wolał uniknąć zabijania tych cywili. Naprawdę nie chciał nikogo skrzywdzić, ci ludzie sobie na to nie zasłużyli. Dodał już ciszej tak by tłum nie słyszał.
-Starajcie się ich ogłuszać płazem w miarę możliwości. Jeśli utkniemy w tłumie i klin zwolni, otoczyć kołem nosze i przesuwać się powoli do przodu. Będę szedł na szpicy. W razie potrzeby niosący kładą Octavia i wspomagają nas dopóki przejście nie będzie otwarte. Nie bójcie się używać tarcz i łokci. Ale pewnie nie będzie potrzeby na nic z tego, jak tylko zobaczą zorganizowaną grupę uciekną w popłochu.
Sprawdził zacisk na swoi migdale i na próbę, a nawet na pokaz machnął przed sobą mieczem kilka razy. Spojrzał na tłum pięćdziesięciu ludzi przed sobą. Przestąpił krok. Jeden, drugi. Nabrał rozpędu. Czuł jak najemnicy obok i za nim biegną w rytm stawianych przez niego kroków. Zaczął wrzeszczeć najgłośniej jak umiał a jego twarz wykrzywił grymas. Być może tłum przed nim się przestraszy kto wie. Rzucił jednym hasłem zanim zjednali się z tłumem.
-Sztuuuuuuurm!
Wszystkie jego mięśnie się spięły w oczekiwaniu na walkę lub dalszy bieg. Nie zazdrościł człowiekowi w którego się ewentualnie wbije klin.

Owizor - 20-02-2015, 16:41

/ehh... kolejny raz potwierdza się, że należy odświeżać przed wrzuceniem... już czytam Eryka i poprawiam :roll: /

Zaklął pod nosem po wyjściu przez bramę. Miał szczere nadzieje, że sen zły sen pozostanie złym snem. Nienawidził, gdy ktoś lub coś zaczynało mu grzebać w umyśle.
I było się bratać ze Swartem!? Czego on mógłby chcieć!?
Prychnął.
Oby Petra umiała coś na to poradzić... Jak to było, jak to ona tłumaczyła?
Travid oddał się służbie Swarta, by chronić swe dzieci przed jego zemstą. Petra zaś ślubowała bóstwu, by zemścić się na ojcu za zmarnowanie jej poświęcenia i następne opuszczenie rodziny. Darowała swą służbę Swartowi w zamian za to, by bóg mroku zadawał jak najwięcej cierpienia Travidowi.
Argan dobrze pamiętał jej mściwy uśmieszek, gdy ta dowiedziała się, że Octavio nie żyje i że wywołało to rozpacz Travida.
Będzie musiał z nią pogadać. Może to pozwoli mu lepiej zrozumieć te cholerne wizje.
Jęknął ze wściekłością, gdy zobaczył kolejnego anioła, właśnie z jej twarzą.
Cholerne wizje!

Potrzebował sekundy, by się ogarnąć. Był zły na siebie. Nie tylko jego ciało utrudniało ucieczkę, ale i umysł... No lepiej być nie mogło!
Wycelował kuszę prosto w człowieka prowadzącego nadciągający tłum. Nosze trochę trzęsły, ale będąc na podwyższeniu Argan i tak miał doskonały widok, zaś osobę na czele pochodu niczym na tacy.
- Ty! Tak, ty na czele! - ryknął, przykładając policzek do baki - Nie zdążysz się uchylić, mam cię na muszce!!! Zawróć zadek swój i swoich ludzi, jeśli chcesz zachować życie! Tylko powoli!!! Jeden zły ruch lub słowo i przeszyje ciebie oraz osobę za tobą!!!
Jego palec przycisnął nieco mocniej spust, balansując na granicy siły potrzebnej do pociągnięcia zań. Nie wahał się, nawet widząc twarz Travida. W zasadzie nie tylko gwałtowny ruch mężczyzny na czele pochodu spowodowałby wystrzał. Gdyby ktoś w tej chwili gwałtowniej wstrząsnął jego noszami, również odruchowo docisnąłby spust.

Westchnął z irytacją, słysząc komendy Eryka. Poluzował nieco palec rozumiejąc, że lada moment zaczną trząść jego noszami. Nie spuścił jednak kuszy wycelowanej w przewodnika grupy.
Liczył na to, że grożąc osobiście pojedynczej osobie, najwyraźniej przywódcy, zniechęci go do konfrontacji. Na to były całkiem spore szanse. Nieco mniejsze, acz też realne były na to, że grupa rzeczywiście pójdzie za przykładem przywódcy.
Zwłaszcza że poza osobista groźbą zabicia doszedł jeszcze argument nadciągającej szarży.
- Nie krępujcie się, psiakrew - mruknął, usłyszawszy polecenia Eryka - Nie cackać się z nimi, jeśli oni nie będą zwami.
Więcej nie powiedział. Eryk wydał polecenie szarży.
Cały czas starał się celować w osobę na czele pochodu. Cały czas patrzył mu w oczy, starając się wywrzeć na nim osobistą presję.

Indiana - 21-02-2015, 03:03

Najemnicy od Larsberga to nie były byle wykidajły spod portowych spelun. Sam Larsberg, jak wieść głosiła, był weteranem oddziałów Ormurinu, wynająwszy się na służbę Ligi zorganizował sprawną formację wysokopłatnych fachowców, którzy ochraniali rozmaite przedsięwzięcia w rozmaitych miejscach, od dzikich brzegów Rany czy Sankary poczynając, na zaułkach ofirskich miast skończywszy.
Nie bali się, nie zgubili rytmu, nie rozważali dezercji.
Mając jeszcze do tego zdecydowanego dowódcę, działali sprawnie i równo.
Ale było ich tylko dziesięciu.
Na rozkaz Eryka tarcze głucho stuknęły o siebie. Czterech, którzy nieśli nosze, tarczami osłoniło boki przed rzucanymi z tłumu kamieniami. Pozostałych sześciu i sam Eryk utworzyło klin.
Gdy zaczęliście biec, ci, którzy szli za wami chyłkiem, jak wataha wilków za karawaną, także przyspieszyli kroku.
Pierwszy, który dogonił i próbował skoczyć na nosze, huknięty tarczą z błyskawicznego zamachu potoczył się po bruku z rozbitą twarzą. Pozostali przyhamowali.
Z przodu tłum zareagował tak, jak przewidział Eryk, pierwsi widząc was biegnących, ustąpili, rozstąpili się, albo zostali odepchnięci, jednak już po kilku krokach utknęliście na kolejnych szeregach. Odpychanie tarczami nic nie dawało, brnęliście powoli, dopiero kiedy najemnicy zaczęli siec mieczami z wrzaskiem i groźbami, ludzie rozstąpili się nieco.
Mieliście okazję spojrzeć w ich twarze.
Tłum to nie to samo co "wiele ludzi na raz". Tłum zyskuje wlasną, osobną duszę i świadomość i ci, którzy są jego składową, żyją emocją inną niż ich własna. Robią rzeczy, których sami nigdy by nie zrobili. Odczuwają tak, jak nigdy nie odczuwali. Widzieliście ich oczy, bezmyślne, płonące wściekłością, której właściwa przyczyna już dawno przestała być istotna, widzieliście usta, wykrzywione w grymasie, który nadawał im wygląd demonów, krzyczące słowa, w których była wyłącznie żądza - krwi, mordu, wyżycia się. I poczucie siły. Absolutnej bezkarności. Braku odpowiedzialności. Nikt z nich nie był sam sobą - byli istotą, która zniknie, gdy się rozejdą, to ona odpowiada za ich czyny. Mogli was tu rozerwać na sztuki i nie rozumieć, że to naprawdę zrobili.
I prawdę mówiąc, to właśnie zamierzali uczynić.

Argan,
minęliście skrzyżowanie z Białą i przed wami był już tylko niewielki plac na tyłach siedziby. Widziałeś za plecami tłumu czerwone płomienie i dym, przez wrzask atakujących przebijały się inne wrzaski. Dalsze. Z kierunku molo, gdzie także coś się paliło. I z samej siedziby. Wrzaski jeżące włosy na głowie. Uniosłeś się lekko, żeby zobaczyć - ścianę kamienicy lizały już płomienie, dostrzegłeś czarny kształt na ich tle, niewielką postać na wysokości trzeciego piętra. Szamotała się przez chwilę, po czym runęła w dół.
Tarczownicy utknęli. Jak w zwolnionym tempie widziałeś ich zacięte twarze, zabryzgane krwią i potem, widziałeś celne cięcia. Upadł jakiś rozczochrany wyrostek z rzeźnickim tasakiem w ręce. Upadła starsza kobieta, szarżująca na was z widłami. Grubego, spoconego mężczyznę ze zdobytym skądś dwuręcznym mieczem dosięgnął sztych. Umarł, patrząc na ciebie w zdziwieniu. Umarła też dziewczyna z uniesioną wysoko ręką z wielkim nożem.
Miała twarz Petry.
Ale to nie mogła być Petra.
Petra była zapewne w tamtym domu. Tym, który płonął.
Najemnicy zrozumieli, że nie są w stanie ruszyć do przodu. Położyli nosze i wyjęli miecze, zastawiając cię dookoła tarczami. Gdy padł pierwszy, zaczynałeś rozumieć.
Zza nich, właściwie zza ich nóg, dostrzegłeś bose stopy. Były osmalone, wokół nich ciągnął się czarny woal. Gdy upadł kolejny, zobaczyłeś upiorną twarz z oczyma wypełnionymi ciemnością, sine usta rozciągnęły się w karykaturę uśmiechu, ukazując ścięte w szpic zęby.
Śmiał się kpiąco, patrząc ponad twoim ramieniem.
Odwróciłeś się gwałtownie.
Eryk też patrzył na ciebie z bezbrzeżnym zdziwieniem. Dlaczego u licha stoi tyłem do atakujących? Ach, bo chciał cię osłonić, widząc że tamci upadli... Ale dlaczego odrzucił tarczę? Patrzył i patrzył, oczy otwierały się mu coraz szerzej, aż wreszcie z półuchylonych ust buchnęła fala ciemnej krwi. Spojrzałeś w dół, obie ręce Wergunda zaciskały się na grocie włóczni, zakrwawionym i pokrytym strzępkami ciała, obscenicznie wystającym z jego brzucha.
...
Zacisnąłeś powieki, sądząc że to koszmar, iluzja, złudzenie. To na pewno iluzja. Ktoś bawi się twoim umysłem. Otworzyłeś oczy. Z ust Eryka płynęła krew, plamiąc koc, którym byłeś owinięty. Martwe oczy patrzyły gdzieś w kamienie vekowarskiego bruku.
Widząc upadek dowódcy najemnicy rozumieli, co będzie dalej. Jednak nie zostawili cię, nie porzucili, próbując przedrzeć się samodzielnie na wybrzeże. Jedyne, do czego dążyli, to by umrzeć teraz, umrzeć w walce, nie dać się wyciągnąć żywcem z szeregu, nie dać się porwać w ręce, w dziesiątki rąk tej krwiożerczej szalonej istoty. Nie ma nikogo, kto nie bałby się takiej śmierci. Jeden z nich przyklęknął przy tobie, spojrzał w oczy poważnie, dając do zrozumienia, że ciebie też nie pozwoli zabrać.
W sekundę później leżał, zalany krwią, tuż obok kamienia, który rozbił mu głowę.

Czarny woal spłynął na twoje oczy, otarłeś je odruchowo i zobaczyłeś, że nie jest czarny, a ciemnoczerwony. Krew kapała ci na nos i usta, zalewała dłonie, ślizgające się na uchwycie i spuście kuszy.
Pomyśl. Powiedział martwy żołnierz. Może zdołasz wystrzelić we własny mózg, zanim cię wezmą. Wiesz, jak to jest, kiedy wyrywa się strzępy ciała...?
Czarny anioł klęczał na bruku. Patrzył, przekrzywiając głowę.
Ogień z płonącego budynku zaczynał się zbliżać, płonęły sterty skrzyń, składane pod ścianami, i wysypiska na tyłach. Gryzący, gęsty dym zaczął gryźć cię w oczy.
Anioł spojrzał na spust kuszy, a potem głęboko w twoje oczy.

Owizor - 21-02-2015, 03:28

Jęknął głośno. Nie miał pojęcia, czy to co widzi to jawa czy wizja. Nie miał już o niczym pojęcia. To co się działo, było ponad jego siły umysłowe.
- Chcesz bym ci służył? Chcesz, bym zadawał cierpienie w twoje imię!? - warknął - To dasz mi je zachować!
A jak nie, to szybciej spotkam się z Angelą - dodał w myślach.
Wycelował kuszę w stronę anioła wiedząc, że za nim były już kolejne osoby tłumu. I że z tej odległości bełt zapewne przestrzeliłby nieuzbrojoną osobę na wylot i dosięgnął następnej.
- Avane Swart! - warknął, pociągając za spust.

Strandbrand - 21-02-2015, 03:43

Zakrztusił się krwią. Popatrzył w dół nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Z jego trzewi wystawały drzewce włóczni. Spojrzał na Argana. W jego oczach czaiło się niedowierzanie. Zresztą, w oczach Eryka pewnie też.
Upadł na bruk, czując jak podczas lotu ktoś przechodzi nad jego ciałem. Ktoś z tłumu. Albo ostatni z najemników. Miał teraz doskonały widok na swojego przyjaciela. Celował z kuszy w kogoś z tłumu.
Tylko czemu akurat w tą konkretną osobę Argan? O co ci chodzi, już nic nie zostało...
Wyciągnął rękę do przodu chcąc zwrócić jego uwagę. Przez wylewającą się krew wykrztusił:
-Przepraszam... nie udało mi się... ciebie ocalić...
Gdy patrzył na swą wyciągniętą dłoń przypomniał sobie lochy. Przypomniał sobie Aldeę. To było tak głupie... wiedział że umiera. Nikt ich już stąd nie uratuje, żaden magnifer ani żaden przyjaciel nie przyjdzie im z pomocą. A on w swych ostatnich chwilach myślał o osobie którą poznał kilka godzin wcześniej...
Będę tęsknił...

Indiana - 24-02-2015, 06:23

Bełt, wystrzelony przez Agrana, przebił czoło człowieka, który właśnie przyklęknął nad martwym ciałem jednego z najemników, dziabiąc je bezsensownie nożem. Grot wyszedł tyłem czaszki, zostawiając mężczyznę z idiotycznym zezem na twarzy.
Ktoś za nim, jakaś kobieta, zobaczyła to i wrzasnęła histerycznie, nieludzko, unosząc trzymaną w rękach kłonicę do potężnego zamachu. Cios świstnął w powietrzu.
...
Anioł uniósł dłoń i wyciągnął ją do Argana, kładąc ją na jego czole.
Dym palonych skrzyń i smieci powlókł wszystko, wypełnił oczy łzami, które zamazały kontur.
Gdy Argan otworzył oczy, stał na wartowni bramy. Poniżej kłębił się tłum, który Argan znał doskonale, malowane twarze, pióropusze, obsydianowa broń.
I skrzek.
Ten sam, doskonale znany skrzek na wdechu, który spinał skórę na karku.

Obraz oddalił się, skrył za śmierdzącym dymem. Z półmroku dochodziły kolejne odgłosy, gdzieś za zasłoną kotłowały się kolejne kształty. Powoli zaczynały się wyostrzać, zbliżały się, wyłaniały z mgły.
Aż wreszcie stanęłeś twarzą w twarz z człowiekiem.
Z Arganem.

Argan był blady i zmęczony. Gdy odsunąłeś się odruchowo krok (krok...?) do tyłu, zobaczyłeś w tle kamienne ściany, zatopione w półmroku pomieszczenie. Za plecami Argana siedzi Eryk, zaplata włosy w warkocz czy coś.
Argan leży na posadzce. Modli się.
Obraz się zniekształca, jakby przez powierzchnię wody przebiegł dreszcz wiatru.
Widać twarz dziewczyny, pięknej, czarnowłosej, śniadolicej, w zielonej sznurowanej sukience. Dziewczyna jest wzburzona. Szamocze się z kimś w sklepionej, kamiennej piwnicy. Odpycha ludzi w mundurach zielonego i wybiega schodami do góry. Człowiek o żylastej wychudzonej twarzy wskazuje za nią ręką.
Znów drżenie wody.
Dziewczyna biegnie przez plac, wbiega w zaułek. Dwóch wyskakuje na nią z boku, dwóch z tyłu. Ona nie jest wojownikiem, choc ma nóż przy sobie, ale po ruchach widac, że walka to nie jest jej żywioł. Jeden doskakuje, łapie ją za włosy, drugi przykłada ostrze do gardła.
I pada.
Twarzą na bruk, między łopatkami czernieje mu dymiąca jeszcze dziura od pocisku.
Dziewczyna zrywa się i biegnie. Pozostałych trzech oprychów też się zrywa, patrząc z przerażeniem na czarną postać w kapturze.
Nie widzisz jego twarzy, ale wiesz, jak wygląda.
Zupełnie jak Travid Lecorde.
Drżenie wody.
Prosiłeś o pomoc. Otrzymałeś pomoc. Czas się rozliczyć, mówi czarny anioł z upiorną twarzą, zasłoniętą welonem. Ty potrzebowałeś ratunku i ratunek sie pojawił. Teraz ja potrzebuję ratunku od ciebie, człowieku.
Czarne skrzydło zmarszcza powierzchnię wody.
Płonie siedziba Ligi. W środku są uwięzieni ludzie. Krzyczą. Potwornie krzyczą. Na placu przed siedziba tłum morduje każdego, kto z budynku zdoła się wydostać. Na molo ostatni najemnicy uparcie bronią dostępu do kilku kobiet i dzieci.
Unosząc się na czarnych skrzydłach widzisz zza zasłony czarnego woalu nabrzeże, pełne okrutnie poszarpanych trupów, sterty rozwalonych skrzyń i zniszczonego dobytku. Oddziały tarczowników wycofują się ku cytadeli. Nie mogą przebić się do Północnej Bramy, która padła, bo większość garnizonu zajęta była zamieszkami. W północnej dzielnicy, należącej do elfów, zaczęła się już apokalipsa.
Skupiasz wzrok na północnej części miasta. Ulicami płynie tłum, naciskany przez bure hordy, siekące potworną w swojej skuteczności, prymitywną bronią. W jednej z ulic zastawił się oddział vekowarskiej, chcąc dać możliwość ucieczki cywilom postanowili tam umrzeć. Dziewczyna w zielonej sukience, na którą ma narzucone wojskowe cotte, wielkim wysiłkiem spaja zaklęciem poszarpane tętnice żołnierza, po czym zarzuca sobie na ramię jego ciało i z najwyższym wysiłkiem wstaje, odnosząc je za plecy tarczowników. Opuszcza go na ziemię i wraca po następnego.
Tego już nie zdąży.
Widzisz ostrza, zmierzające ku niej. Odruchowo chciałbyś ją odsunąć, ale właściwie po co... Nie ma ucieczki z miasta. Na nabrzeże nie wróci już żadna łódź, nikt nie jest przecież samobójcą. Statki odpływają jeden za drugim. Nikt już nie ucieknie z pułapki, którą stało się oblężone miasto. Eryk poległ. Aldea też polegnie. Oby poległa, oby nie dostali jej żywcem... nie wiesz, czy to jej myśli czy twoje.
Obraz pokrywa się płomieniami, krwią, czarnym dymem. A może to woal, żałobny woal, który pokrywa świat. Świat widziany oczami upiornego anioła. Twoimi oczami.
Drżenie wody.
Ofelia odwraca się przez ramię.
Nie zdołam ich wszystkich odgonić od mamy. Przepraszam. Z ust płynie jej fala czarnej krwi, włosy ma przysypane skalnym pyłem. Nie pokonam tych potworów, Arg. Nie dam rady.
Drżenie wody.
Masz dług, spłać go. Tak będzie, jeśli go nie spłacisz. Umrzesz ty i wszyscy, którzy ci jeszcze zostali. Idzie złe. Idzie potężne złe. Wszystko utonie w ogniu i krwi.
Co mam zrobić?
Zrób raz cokolwiek nie dla samego siebie.
Uspokój rebelię.
Jeśli trzeba, ugaś ją we krwi i ogniu. Ale zwolnij oddziały, pilnujące portu, inaczej brama padnie. Vekowar padnie. Ostatni bastion Zapołudnia padnie... bogowie zapołudnia będą o krok bliżej.
Drżenie wody.
Obraz znów jest czysty, niebo jasne. Port zamknięty. To obraz sprzed kilku dni. Świta. Argan wbiega po schodach do pałacu namiestnikowskiego, z nim Toruviel, Elidis, Ylva... Wrócili dopiero z Przystani.
Trzy ulice dalej człowiek rozmawia z oprychem.
Czort. Tak się nazywa. Czort. Wysoki, około 40 lat, szpakowaty z lekka, szczupły, z lekkim zarostem na twarzy. Podobno znakomicie rzuca nożami.
Czort dostaje sakiewkę pełną monet.
Za co?
Drżenie wody.
Chłód na twarzy. Świat przez czarny woal... Nie, to po prostu półmrok. Chłodne powietrze przedświtu.
- Mógłby pan jednak strzelać, panie Lecorde - mruczy jeden z najemników, niosących nosze. Z daleka widać słup ognia i gęsty, czarny dym. Ktoś podpalił sterty starych skrzyń, składanych na zapleczach domów. Zza kłębów dymu widać zarys olbrzymiej kamienicy siedziby Ligi... Jest cała.

Owizor - 24-02-2015, 15:10

Mimowolnie krzyknął... po czym uśmiechnął się pod nosem. Zdał sobie sprawę, że wstrzymuje powietrze. Wypuścił je powoli.
- No co by nie mówić, masz klasę, skurczybyku - mruknął, łapiąc oddech - Oj, wybacz, nie mówiłem do ciebie! - dopowiedział, zauważywszy zaskoczone spojrzenie najemnika.
Wyprostował się i rozejrzał. Zdał sobie sprawę, że jego palce zaciskają się boleśnie na kuszy. Poluzował uchwyt i uniósł broń, szukając wzrokiem potencjalnego celu.
Myśl, psiakrew! Myśl! - jego umysł działał powoli, w żyłach wciąż buzowała adrenalina każąca walczyć z napierającym tłumem. I irytacja na Eryka za szarżę na przeciwnika z dwudziestoosobową przewagą.
Strzelił do człowieka, który zdawał się zamierzać do rzucenia weń całkiem sporym kamieniem. Ze swej pozycji Argan nie miał problemów z trafieniem. Czego nie można było powiedzieć o załadowaniu broni. Na noszach, i to bez jednej nogi, wymagało to niemałej akrobatyki. /domyślam się, że ta kusza jest raczej podręczna, nie? już MG zostawiam, jak idzie ładowanie/
Ładując pocisk myślał gorączkowo. Zastanawiało go, na jak długo utrzyma się stan, że akurat nikt w okolicy nie ma ani twarzy Travida, ani tych upiornych oczu...
Więc Swart żądał od niego zaniechania zemsty i uratowania Vekowaru? Ciekawe... Miał wrażenie, że nie do końca rozumie jego zamiary. Ale skoro bóg któremu poświęcili się Lecorde tego żądał...
Pytanie tylko - jak spełnić te żądania i zachować własny tyłek?
- Do siedziby Ligi - zaordynował dość oczywistą i do tego aktualnie wykonywaną rzecz - Tam powydaję odpowiednie rozkazy.
Był zły na siebie i na świat. Spełnienie żądania Swarta, pomoc w obronie Vekowaru oznaczała, że prawdopodobnie Birka usłyszy wieści o śmierci Angeli i o wszystkich problemach Lecordów z czyichś innych ust. I że będzie musiał lawirować podobnie jak przy dar Hovderze - nie wiedząc ile i co wiedzą jego przeciwnicy.
Miał coraz bardziej dość Zapołudnia. Zwłaszcza, że czuł się tu więźniem. A już miało być tak pięknie...
- Dzięki, Ofelia - mruknął cicho do siebie przez zaciśnięte ze wściekłości zęby - Dzięki za całe to gówno w które mnie wpakowałaś.

Strandbrand - 24-02-2015, 17:27

/Jak masz lepsze rozkazy niż przebijanie się przez tłum to możesz mnie skorygować, polecam ^^/



-Tarczownicy, formować klin! Odwrócić nosze tak...
Jego głos zlał się z głosem Octavia który wydawał oczywisty rozkaz przebicia się do siedziby ligi. Przeczekał aż skończy mówić i dokończył to co miał powiedzieć.
-by Octavio mógł swobodnie strzelać w tył! Gotujcie się do szarży.
Wyciągnął swój miecz z pochwy i wywinął kilka razy, przyzwyczajając się do użycia go. Spojrzał jeszcze na otaczających go ludzi. Najemnicy szykowali się do wykonania rozkazu. Widział zacięcie na ich twarzach. Jeden z nich przestąpił z nogę na nogę, najwyraźniej nie mogąc się doczekać aż ruszą. Spojrzał na Argana leżącego na noszach.
Wyglądał na mocno zdenerwowanego i poruszonego. Po chwili Eryk pojął dlaczego. Z pewnością denerwowały go te przestoje na trasie, którą chciał pokonać jak najszybciej i wynieść się z Vekowaru.
Na te tłumy nic innego niż przebijanie się nie poradzę Argan. Musisz cierpliwie wytrzymać.
Spoglądając na tłum który czekał na nich na drodze do siedziby ligi wydał dodatkowe rozkazy, podparte swoim sumieniem:
-Starajcie się ich ogłuszać płazem w miarę możliwości. Jeśli utkniemy w tłumie i klin zwolni, otoczyć nosze i przesuwać się powoli do przodu. Będę szedł na szpicy. W razie potrzeby niosący kładą Octavia i wspomagają nas dopóki przejście nie będzie otwarte. Ale pewnie nie będzie potrzeby na nic z tego, jak tylko zobaczą zorganizowaną grupę uciekną w popłochu.
A przynajmniej na to liczył. Mimo oczywistej przewagi liczebnej, nikt w tłumie nie miał porządnej broni ani tym bardziej tarczy. Byli odkryci... właściwie wystarczyłoby żeby zwarli się tarczami i wykonywali sztychy mieczami...
-Wróć! Zignorujcie rozkaz o ogłuszaniu płazami. Gdy zwolnimy w tłumie przygotować zakładkę z tarcz i systematycznie dźgać ostrzami tych sukinsynów. To powinno nam zrobić przestrzeń do poruszania się.
Zdał sobie sprawę że i tak zrobią krzywdę ludziom. A liczyła się skuteczność ich działania. Przypomniał sobie tą taktykę jeszcze z lat spędzonych w Wergundi. W przypadku frontu stosowano w niej głównie włócznie z oczywistych powodów, ale jak się nie ma co się lubi... To się dżga tym co ma się pod ręką.
Zakomenderował rozkaz do ruszenia się. Zaczęli pokonywać przestrzeń dzielącą ich od tłumu. Wpierw powoli, jakby spacerowali, coraz bardziej przyśpieszając. Na chwilę przed zderzeniem z tłumem wrzasnął ,,sztuuuurm".

Indiana - 25-02-2015, 03:10

Owizor napisał/a:
jak idzie ładowanie/
Kusza jest na tzw. kozią nóżkę ze strzemieniem. Gdyby strzelec stał, to powinien nadepnąć strzemię i pociągnąć wajchę. Jeśli leży, to ma w sumie nawet wygodniej - strzemię o stopę i pociągnąć. Da się też pociągnąć bez strzemienia, ale wymaga silnych rąk.


Na rozkaz Eryka tarcze głucho stuknęły o siebie. Czterech, którzy nieśli nosze, tarczami osłoniło boki przed rzucanymi z tłumu kamieniami. Pozostałych sześciu i sam Eryk utworzyło klin.
Gdy zaczęliście biec, ci, którzy szli za wami chyłkiem, jak wataha wilków za karawaną, także przyspieszyli kroku.
Pierwszy, który dogonił i próbował skoczyć na nosze, huknięty tarczą z błyskawicznego zamachu potoczył się po bruku z rozbitą twarzą. Pozostali przyhamowali.

Przewidywanie, że tłum ustąpi pod naporem zdecydowanego i uzbrojonego oddziału, było po części słuszne. Gdy ruszyliście, ludzie rozstąpili się, dając wam przejście, ale stało się dość oczywiste, że ich odwaga wisi na cieniutkim włosku - raz po raz doskakiwali do waszej kolumny rozmaici harcownicy, zwykle młodzi chłopcy lub mężczyźni, i gdyby choć jednemu udało się was naruszyć, pozostali ruszyliby jak hieny na osłabionego przeciwnika, prysłby czar groźby nieuchronnej śmierci. Tłum działa jak specyficzny organizm - posiada dwa tylko przekonania: o nieuchronnej śmierci, wtedy nie uczyni nic, kolejne bezwolne jednostki będą szły na śmierć bez sprzeciwu, oraz o całkowitej bezkarności, a wówczas zdolny jest do rzucania kolejnych na barykady i szańce, do każdej ofiary, nie zauważając jej nawet, w bezwzględnym parciu do celu, którego zazwyczaj nie umie nazwać.
Najemnicy wiedzieli o tym doskonale. Pomimo rozkazu Eryka (a może wykorzystując klauzulę "w miarę możliwości") bezlitośnie i możliwie spektakularnie zabijali każdego harcownika. Tłum każdą śmierć przyjmował pomrukiem gniewu, ale cofał się i rozstępował przed wami.
Siedziba była niespełna 50 metrów przed wami. Płonące skrzynie nadawały alei dramatycznego wyglądu bitewnego pola, czarny dym utrudniał orientację i oddychanie.

Wtedy utknęliście na kolejnych szeregach. Odpychanie tarczami nic nie dawało, brnęliście powoli, dopiero kiedy najemnicy zaczęli siec mieczami z wrzaskiem i groźbami, ludzie rozstąpili się nieco.
Mieliście okazję spojrzeć w ich zacięte twarze, zabryzgane krwią. Upadł jakiś rozczochrany wyrostek z rzeźnickim tasakiem w ręce. Upadła starsza kobieta, szarżująca na was z widłami. Grubego, spoconego mężczyznę ze zdobytym skądś dwuręcznym mieczem dosięgnął sztych. Umarł, patrząc na was w zdziwieniu. Umarła też dziewczyna z uniesioną wysoko ręką z wielkim nożem.
Nie miała twarzy Petry.

Nagle gdzieś przed wami usłyszeliście rosnący hałas, krzyk, jęki. I świst.
Przed wami ludzie zaczęli padać, tłum przerzedził się, ludzie rozbiegali się na boki, szukając schronienia.
Po chwili zorientowaliście się, co jest grane. Najemnicy unieśli tarcze. To z okien siedziby strzelano, salwa za salwą.
Od strony nabrzeża usłyszeliście kolejne krzyki, tym razem ludzie uciekali już bez zastanawiania się, depcząc się i tratując, granica strachu pękła, istota zwana tłumem wpadła w panikę. Od molo załadunkowego biegł równym truchtem duży oddział vekowarskiej. Tarcze stukały równo o siebie, żołnierze uformowali najpierw klin, a nie napotkawszy oporu, dobiegli do was i rozstąpli się, wpuszczając pomiędzy szeregi.
- Biegiem - powiedział Verg, skinieniem głowy odpowiadając na powitania - Łodzie stoją przy molo. Dekurion wysłał trzy dziesiątki naszych do ochrony ewakuacji Ligi, macie mało czasu. Sytuacja się pogarsza, na placu jest już regularna wojna. Cała kohorta jest w porcie...
Ruszyliście truchtem ku wybrzeżu.

Strandbrand - 25-02-2015, 04:14

Zaskoczony i uradowany Eryk skinął swoim ludziom by ruszali dalej wraz z wergundzkim oddziałem. Ucieszył się na widok Verga, nawet bardzo. A gdy ten wspomniał o obecności kohorty w porcie nie mogło być lepiej. Cały jego plan był teraz dużo prostszy.
Pobiegli w kierunku dumnie wznoszących się masztów. Dostrzegł wzmożony ruch na molo do którego zmierzali. Ludzie pakowali się na statek, wraz z bagażami i towarem. Gdy byli blisko statku zwrócił się do (chwilowo) swoich ludzi w biegu. Żołnierze Verga kręcili się gdzieś w pobliżu zostawiając ich by załadowali się na statek. Znajdowali się już w bezpiecznym obszarze chronionym przez kohortę, nie musiał ich wstrzymywać.
-Zostaje dwójka bez tarcz, którzy pomogą bezpiecznie wnieść Octavia na statek. Reszta - zameldujcie się do Winklera albo Larsberga, kogo pierwszego znajdziecie. Przydzielą wam zadanie. Odmaszerować.
Był im niezwykle wdzięczny za udzielone wsparcie. Ale nie było czasu na wyrażanie pięknych podziękowań. Zapewne oni sami chcieli już pomóc w ewakuacji i wynosić się z tego miasta. Nie dziwił się im. Chyba tylko on był tak szalony żeby tu zostawać.
Gestem pokazał żołnierzom którzy z nim zostali by się na chwilę zatrzymali. Na trapie na statek był i tak niezły tłok, zbyt duży by teraz się tam wpychali. Musieli chwilę odczekać. Pochylił się nad Arganem i zaczął szeptać.
-Octavio... Gdy odbierałem nasze wspólne rzeczy z magazynu wergundzkiego... widziałem rzeczy Ofelii. Były w pyle i kurzu, zupełnie jak nasze po wyjściu z rumowiska. Tylko że... tam było wszystko co do niej należało. Dosłownie wszystko.
Położył mu rękę na ramieniu.
-Przykro mi niezmiernie. Wiem że mimo tego wszystkiego ją kochałeś. Proszę.
Sięgnął drugą ręką do kaletki i wyciągnął z niej puzderko które udało mu się zabrać z magazynu, wraz z rysunkami i pierścieniem. Wręczył je leżącemu Arganowi.
-Udało mi się to ,,odzyskać". Trzymaj po niej wspomnienia. W końcu to twoja rodzina.
Potem się wyprostował... wiedział że zadaje mu teraz cios za ciosem ale innej okazji już nie będzie. Spojrzał na niego z powagą.
-Octavio. Obawiam się, że tym porcie będziemy musieli się pożegnać. Ty płyniesz do bezpiecznej Birki. Ale ja...
Zrobił tu krótką przerwę by zebrać myśli. Czuł się winny, jakby właśnie wbił mu nóż w plecy a teraz poprawiał drugim, sztychem w pierś. Ale przemógł się by kontynuować.
-Zostaję tu bo ktoś musi. Widzisz co się dzieje z tym miastem. Ono się rozpada, umiera. Od środka i z zewnątrz. Zostaję też bo chcę. Wiesz dlaczego tak postanowiłem.
Jawiły mu się w głowie tylko dwa cele. Walka z szeroko pojętym agresorem, tak wewnątrz jak i na zewnątrz jako pierwszy Obrona ludzi którzy wciąż tutaj byli. I dostanie się do Aldei jako drugi. Choć nie oznaczało to że mniej ważny. Bagatela! Powiedziałby wręcz że to ważniejszy cel.
Wykonał swoje zadanie. Doprowadził Argana do bezpiecznego statku, który niedługo wypłynie na północ. Kiedyś obiecywał mu że odszukają razem jego brata i siostrę... według wszelkich wieści Owizor i Ofelia nie żyli. Ten cel jest już niewykonalny.
Nie łudził się że zostanie na zawsze towarzyszem podróży Argana, i miał nadzieję że on też tak nie myślał. Był to po prostu kolejny okres w życiu, związany mocno z rodem Rożenków, a następnie z rodem Lecordów, który właśnie dobiegał końca. Przyszła pora by rozpocząć kolejny, być może ostatni rozdział skupiony na samym Strandbrandzie.
Sięgnął po kołczan wypełniony bełtami który leżał na jego noszach.
-Jeśli można. Chyba teraz przyda się mi bardziej niż wam, prawda?
Zaczął go mocować do swojego pasa, po lewej stronie zaraz za swoim mieczem. Potem sięgnął po kuszę którą oparł o swoją stopę. Tłok na molo zaczął się powoli przerzedzać a swoista kolejka do trapu zmniejszać, więc powiedział żołnierzom Larsberga.
-Zabierzcie go na statek i zgłoście się tak jak poprzedni do Winklera lub Larsberga. I przekażcie reszcie oddziału że to była świetna współpraca. Nie dajcie się zabić chłopaki.
Zanim odszedł wyciągnął swoją potężną dłoń do Argana.
-Trzymaj się jakoś. Mam nadzieję że ugościsz nas gdy wpadniemy do Birki kiedyś.

Owizor - 25-02-2015, 06:12

/ale żeś pogalopował... ale spoko, wpasuję się ;) /

Widok oddziału Verga zadziałał nań pokrzepiająco. Zwłaszcza że w głowie wciąż miał obrazy własnej eskorty tonącej w morzu ludzi.
- Swart was zes... ekhm - miał nadzieję, że żaden z żołnierzy nie usłyszał jego słów wywołanych nagłą ulgą.
Chciał zaprotestować, gdy prowadzono go w kierunku kei, ale w porę zreflektował się, że lepiej poczekać. Jego plany zdecydowanie nie spodobałyby się Erykowi. Siedział na noszach strzelając w razie potrzeby do co groźniejszych osobników.
Myślał gorączkowo nad następnymi krokami. Statek był dobrym miejscem do wydawania poleceń. Można było zeń kontrolować sytuację i w razie gdyby wszystko potoczyło się beznadziejnie, pozostawała wciąż możliwość ucieczki. Ale na razie wolał pozostać na kei. Wypatrywał wzrokiem znajomych twarzy, szukając Petry oraz co wyższych dowódców.
Z zamyślenia wyrwały go słowa Eryka oraz przekazane przedmioty. Przyjął je zaskoczony, niezdolny wykrztusić słowa.
Ofelia... więc dar Hovder nie blefował... więc tamte wizje... Więc został już tylko on sam...?
Nie, k***a! Nie teraz!
Schował przedmioty, obiecując że później się nimi zajmie. Teraz potrzebował niezmąconego umysłu.
Przyjrzał się przyjacielowi, podczas gdy on się z nim żegnał.
No tak. Nie wiedział o jego nowych planach. Ileż to już będzie zmian planów i niekonsekwencji w postępowaniu?
- Myślisz, że tak łatwo się mnie pozbędziesz? - uśmiechnął się kpiąco do Wergunda - Nie wypłynę póki nie wrócisz... Lub nie będzie już nadziei.
Wolałby by Eryk został przy nim i dowodził. Wiedział jednak, że w swej honorowości odmówi on wykonania jego następnych rozkazów. Prawdopodobnie zanegowałby nawet polecenie pozostawienia wojsk w Vekowarze, nie chcąc poświęcać ludzi. Lepiej więc było, żeby zajął się akurat swoimi sprawami, podczas gdy Argan powydaje komendy.
- Wy dwaj - spojrzał na najemników zaraz po poleceniach Eryka - Nie. Zostańcie. Poczekajcie. Będę potrzebował porozsyłać rozkazy.
Uścisnął dłoń Eryka.
- Wiem dlaczego tak postanowiłeś - spojrzał mu uważnie w oczy - Nie wahaj się zabrać ze sobą jakiegoś oddziału jeśli chcesz. Będziesz go potrzebował. A teraz leć.
Odprowadził wzrokiem Wergunda. Gdy znalazł się w wystarczającej odległości by Argan miał pewność, że go nie usłyszy, nachylił się do stojącego najbliżej najemnika, nie odrywając wzroku od oddalającej się sylwetki.
- Na statek załadować tylko najważniejsze rzeczy oraz Petrę, olać zbędne dobra. Ja tu zostaję, załatwcie mi jakieś miejsce na podwyższeniu - mruknął, po czym zwrócił się do drugiego - Przekaż wyżej: zgromadzić wszystkie nasze siły na wybrzeżu, oddziały wergundzkie też, jeśli akurat będą w pobliżu i nie będą miały żadnych rozkazów. Przysłać mi tu Winklera, Larsberga i innych dowódców. Wszystko co jest jakkolwiek zbrojne ma być tutaj i czekać na rozkazy. I przyślijcie mi jeszcze kilku gońców, najlepiej wraz z archiwistą, o ile jeszcze żyje. Gdzie są dokumenty Ligii? Już spakowane? Mam nadzieję, że nie za głęboko, bo będę potrzebował w nich poszperać... No! Ruchy! Sprowadzić mi tu dowódców!
Wyprostował się i rozejrzał. O ile łatwiej byłoby, gdyby mógł samodzielnie przemierzyć keję, poszukując odpowiednich osób!

Indiana - 26-02-2015, 05:31

Nikt nie był w stanie wyjaśnić, gdzie właściwie są dokumenty. Jakieś skrzynie już wywieziono na okręt, jakieś jeszcze tu stały, ale w pośpiechu nikt ich nie oznaczył ani nie opisał, nikt nie wiedział, gdzie są kanceliści, kto to pakował i kto wie, co gdzie upchnięto.
Ale za to ktoś z wsiadających na łodzie podął ci kule. Sam miał noge w gipsie, ale widocznie uznał w przypływie empatii, że tobie zdadzą się bardziej. Nie znałeś typa, nie wiedziałeś kto zacz, ale kule wyglądały na wygodne, z wyścielonym uchwytem.

Od strony kei doskonale widać było kolejne na północ od was olbrzymie molo portu wojskowego, tu mogliście zaobserwować kolejne przybijające tam łodzie, to z okrętów stojących na redzie ściągano posiłki. Z miejsca, gdzie staliście, wielka otwarta aleja, oryginalnie zwana Północną, prowadziła prosto w kierunku Bramy, skąd słychac było wzmagający się odgłos walki, trzask zaklęć i balist na wałach i łunę płonących przedmieść.
Na południe z kolei widniało molo oraz rozległe wybrzeże za charakterystycznymi trzema budynkami kapitanatu portu. Stamtąd także widać było łunę i słychać wrzaski. Ktoś tam używał magii, bo widac było też białawo-błękitne błyski.
Przed tymi budynkami barykadował się oddział Larsberga, odcinając tłum z placu od siedziby. Wysłany goniec pomknął biegiem w tamtą stronę.
Tymczasem Søren Winkler pojawił się sam, zanim posłany po niego człowiek dobiegł do końca kei. Z kilkunastoma ludźmi eskortowali grupę cywilną, biegnącą od głównego wejścia, taszczącą walizy, torby i kufry.
O keję uderzyły dzioby sporych łodzi. "Dama" była wergundzkim, trójrzędowym dromonem, miała spore zanurzenie i jej wpłynięcie do portowego akwenu mogło skończyć się utknięciem. Basen vekowarskiego portu był dość płytki, tak, że niechętnie wpuszczano nawet lekkie drakkary i knary fiordyjskie, a co dopiero tak ciężkie okręty.
Tonący zwykle w mroku akwen rozświetlony był więc latarniami i pochodniami na lekkich łodziach, kursującymi w po spiechu tam i z powrotem. Dopiero za jasno oświetloną linią pirsu widac było odległe latarnie na samych okrętach.
- Octavio! - drobna ciemnowłosa postać przebiła się przez jęczący i pokrzykujący tłumek, i niemal wskoczyła na nosze, rzucając ci się z rękami na szyję - Co ci zrobili... Nieważne... Ważne, że jesteś. Uciekamy stąd! Uciekamy co prędzej...
- Pani Petro! - Winkler z oszczędnym ukłonem pojawił się przed tobą - Panie Lecorde. Dobrze, że pan jest. Dalej, wnieście nosze... Nie? Jak to nie?
- Jak to nie? - powtórzyła Petra - Co ty chcesz zrobić...?
Zdziwienie starego wyjadacza przerwał dobiegający od strony placu wrzask. Linia obrony załamała się, najemnicy cofali się szeregiem do linii kamienicy Ligi. Ktoś z wyjącego tłumu rzucił kamieniami, jęknęły rozbijane szyby. Z furkotem poleciały pochodnie, ze środka kamienicy dobiegł wrzask przerażenia, pozostali tam jeszcze cywile zaczęli w pośpiechu wybiegać, ale cofający się najemnicy nie byli w stanie zabezpieczyć ich przed napierającym tłumem, więc wracali z powrotem do budynku.
- No... - Winkler nerwowo potarł kark - zaraz będzie tu nieźle gorąco... Larsberg nie utrzyma się.
Jakby na wezwanie z głuchym łomotem desek truchtem na pomost wbiegł wysoki, postawny Fiordyjczyk, roztrącając cywilów. Twarz, pociętą bliznami, miał zabryzganą krwią i osmaloną od ognia, na ramieniu spod przewiązanej naprędce szmaty przesiąkała krew, efektownie zachlapując mu poły skórzanej kurty.
- Na łodzie! - ryknął, dopadając do noszy - Pan po mnie posyłał, panie Lecorde? Nie ma czasu, na łodzie. Nie utrzymam ich zbyt długo!

Owizor - 26-02-2015, 22:47

Widok Petry przyniósł mu niemało ulgi. Rzeczywiście, młoda Lecordówna stała się dla niego nową siostrą. Nawet nie spodziewał się, że aż tak zareaguje na jej widok, że aż tak będzie się o nią martwił.
Przytulił ją mocno, czując że uchodzą z niego nerwy. I uświadamiając sobie, jak bardzo brakowało mu od kilku dni czegoś tak banalnego a zarazem tak krzepiącego, jak prosty przytulas.
Ale Petra bardzo szybko wyprostowała się i cofnęła o krok. Nawet w tej chwili, w takiej sytuacji, odruchowo starała się pozostać damą. A damom nie wypadało tak się zachowywać.
- Nie, nie wnoście! - zaprotestował, gdy Winkler wydał polecenie.
- Nasz bóg zlecił zadanie - powiedział cicho, patrząc uważnie na zaskoczoną Petrę - Będziemy musieli przejść do...
Przerwały mu hałasy z brzegu. Spojrzał w tamtą stronę. Widok liryzyjskich "trumien" z herbem Lecordów zadziałał nań nieco motywująco. Choć sytuacja cały czas była krytyczna.
Mógł założyć się o wszystko, że Eryk nie przejdzie po nadbrzeżu nawet kilku kroków. Zastanawiało go, czy dołączy do szyku tarczowników, czy wróci się tutaj...
- Jak to tam wygląda? Tylko się bronicie, czy to pełnoprawna walka? - spytał, usłyszawszy komentarz Winklera.
Nie uzyskał jednak odpowiedzi, na keję wleciał Larsberg.
- Stój!!! Moment, psiakrew! - ryknął, próbując przekrzyczeć Fiordyjczyka - Spokojnie! Mów, jak to tam wygląda. Jesteście w stanie przejść do kontrofensywy? Przestać bawić się obronę i zaatakować tych ludzi? Tak, mówię o szturmie, o eksterminacji. Czy tam na brzegu tylko staracie się bronić, czy to pełnoprawna walka? Jeśli to pierwsze, to wydaj rozkaz do zabijania cywili. Wszystkich. Przejdźcie do ataku, z wykorzystaniem całego arsenału ofensywnego - spojrzał uważnie na najemnika modląc się w duchu do Swarta, by był on w stanie wydać taki rozkaz - Jeśli jednak sądzisz, że rozkaz ataku nic by nie zmienił, że nie mamy już szans odwrócić sytuacji... to racja, przenośmy się na statki.

Strandbrand - 26-02-2015, 23:21

Nie miał zamiaru odbierać Arganowi i lidze jakichkolwiek oddziałów. Po prawdzie miał już upatrzony swój oddział, niedaleko ligowych wojsk. W tłumie dostrzegł kilka figur ubranych w zielonych cotte, które odpierały tłum wspomagając ewakuację. Konkretniej chodziło mu o jedną osobę. Zbliżył się do wergundzkich tarczowników i począł wołać.
-Verg! Szukam jednego z was, Verg się nazywa! Jest...
Cholera jasna... jaki stopień on miał? Chyba jest dziesiętnikiem...
-Zdaje się dziesiętnikiem... Verg!
Przełożył tarczę przez ramię, tak że utrzymywał ją pas i wyciągnął z kołczanu bełt. Wsunął go na miejsce w kuszy i zaciągnął wajchę. Widząc powstającą wyrwę między wergundami, przełożył kuszę nad ramieniem jednego z nich i wystrzelił w kierunku tłumu. Potem zwrócił się do odciążonego na chwilę żołnierza.
-Szukam jednego z was, Verg się nazywa! Ważna sprawa związana z kohortą vekowarską!
Podczas mówienia nałożył kolejny bełt na kuszę. Czekając na odpowiedź oglądał sytuację na molo...
Nie dam rady sam się przebić, to oczywiste. Muszę się zabrać z jakimś oddziałem wergundzkim w miejsce gdzie może stacjonować Aldea. A tylko Verg jest mi na tyle znany by udzielić mi jakichś informacji o niej, jeśli je posiada. Głupi ludzie, powinni pomagać kohorcie a nie walczyć z nią!
Kolejne osoby z tłumu zajmowały miejsca poległych, sprawiając wrażenie że tłum jest nieskończony. Naciągnął cięciwę kuszy po raz kolejny i znów wystrzelił w tłum. Jednak tym razem już nie wziął kolejnego bełtu. Jeśli ma mu się naprawdę przydać, musi oszczędzać amunicję.

/Ile na oko jest bełtów w tym kołczanie?/

Indiana - 27-02-2015, 06:13

Eryk,
Wergund, którego zagadnąłeś, w ostatniej chwili osłonił się - i twoją głowę przy okazji - przed lecącym z tłumu kamieniem, wyraził głośno opinię o prowadzeniu się matki rzucającego, po czym odwrócił się do ciebie, ocierając przedramieniem krew z rozbitego wcześniej policzka.
- Dziesiątka Verga jest tam - wskazał łokciem, obciążonym tarczą, w kierunku alei, z której przyszliście - Mają utrzymać łączność z cytadelą... Ale coś im słabo idzie.
Dotarcie do Verga zajęło ci chwilę, głównie z powodu cisnących się na nabrzeże cywilów. Oprócz rezydentów Ligi byli tam ludzie z sąsiadującego z Ligą magazynu Smoczej, z ozdabiającej nabrzeże rezydencji, generalnie reprezentanci grup, mających duże szanse na natychmiastową ewakuację, ci, którzy mieli zapewnione miejsce na okrętach.
Po drugiej stronie kordonu tarcz byli ci, którzy nie mogli na to liczyć. Miejska biedota, osadnicy z głębi lądu, kopacze minerału, w dużej mierze od wielu dni koczujący w zaułkach miasta. Nie mieli dokąd wracać, nie mieli właściwie nic do stracenia.
- Aldea? - wysapał Verg, gdy do niego dotarłeś - Pojęcia nie mam, gdzie jest w tej chwili. Korpus medyczny znosił rannych z głównego molo. Fest naszych tam oberwało... Ludziom nieźle odwaliło. Ktoś rozpuścił jakieś ploty, nie panujemy nad tym... - skomentował oczywisty stan - Nie wiem, czy ją w tym chaosie znajdziesz, ale pewnie jest gdzieś między placem a cytadelą.

/w kołczanie - mniej więcej zawartość garści - jakieś 20 sztuk/

Argan,
Larsberg umilkł natychmiast, słysząc twój poważny głos. Odsapnął, machnął ręką na swoich ludzi, którzy chwytali za skrzynie.
- Zawsze jest szansa, panie Lecorde - powiedział po chwili namysłu - Tylko, że to nie jest regularna armia, która się cofnie, bo ktoś wyda rozsądny rozkaz w obliczu ponoszonych strat. Ludzie są wściekli, idą na instynkt. Przełamali strach, prą do rozlewu krwi. Można to przełamać z powrotem tylko powodując panikę.
- Dotychczas trzymaliśmy tylko pozycje, możemy zacząć zabijać - wtrącił się Winkler - Moi ludzie są zdesperowani, rozerwą nas, jeśli ich nie odeprzemy...
- To za mało - dowódca najemników westchnął poważnie - Ci z tyłu nie widzą tych umierających z przodu. Cios miecza nie jest przerażający dla nikogo, kto akurat od niego nie umiera. Żeby złamać morale tlumu, potrzebujesz czegoś co tłum zobaczy. Pożaru. Fali wody. Trąby powietrznej - fuknął z ironią - Ognia z dupy, generalnie. Czegoś, żeby uznali, że wolą się zatratować, uciekając, niż walczyć z tym.
- Na placu są magowie bojowi...
- Są.. - zgodził się Larsberg - I gówno z tego wynika, bo wojsko nie dostało rozkazów. Magnifer walczy na bramie, podobno zresztą oberwał. Dar Khaven nie odważy się wydać rozkazu walenia magią do tłumu. To facet z zasadami, jest za miękki, jak sądzę.
- Ktoś rozpuścił informacje, że miasto ma zostać spalone razem z ludźmi, żeby się nie dostało w ręce tubylców. Że podobno namiestnik i rada już się ewakuowały - dodała Petra - Od tego się zaczął ten cyrk. ludzie rzucili się do łodzi, kilka zatonęło. Podobno ktoś zatruł studnie, ale nikt tego nie potwierdził...
- Teraz to już nie ma znaczenia - mruknął Winkler - Teraz już nie zadziałają żadne argumenty. Nawet wpuszczenie ich na okręty byłoby katastrofą, pomijając, że rzeczywiście nie ma tylu okrętów. O ile wiem, Vekowar czeka na flotyllę, odsiecz miała przywieźć żołnierzy a zabrać cywilów, ale to ciągle jeszcze tygodnie czekania.
- Jak na to patrzę, to kwestia godzin - skwitował dowódca - Potrzebny byłby mag, kapłan, ktoś, kto, nie wiem... potrafiłby ich przerazić. Złamać morale - powtórzył - Co mamy robić, panie Lecorde?

Strandbrand - 27-02-2015, 11:17

Między placem a cytadelą powiadasz... innymi słowy znów będę musiał biec przez połowę tego miasta. Świetnie.
Spojrzał na wergundzkiego dziesiętnika z powagą. Nie był tak szalony by porywać się na samotną podróż w kierunku cytadeli, gdy w mieście trwają zamieszki więc powiedział:
-Ruszam wraz z następnym oddziałem który idzie do cytadeli. Ewakuacja rannych, przekazanie wiadomości - wszystko jedno, idę z nimi. Zaś tymczasem...
Przewiesił sobie kuszę przez ramię (/Mam nadzieję że ma jakiś pasek w tym celu służący... bo jak nie to zwyczajnie kładę ją na bruku za sobą/) zarazem ściągając tarczę. Z wprawą wsunął lewą dłoń między pasy i docisnął jeden z nich który postanowił się poluzować. Potem wyciągnął swój miecz z pochwy po lewej stronie pasa i rzucił krótko.
-Zamienię jednego z was dopóki ktoś nie będzie ruszał do Cytadeli.
Przygotował się do natychmiastowego zastąpienia jednego z wergundzkich zbrojnych. Po stanie Verga doszedł do wniosku, że już trochę się chłopaki z kohorty tutaj napracowały. Przynajmniej tak mógł im pomóc.
Znów zaburczało mu w żołądku, przypominając o fakcie że poza podwędzeniem dwóch kromek i kawałka sera z talerza Argana nic nie jadł.
Najem się jak to wszystko się skończy... tylko kuźwa kiedy to się skończy? Zamieszki nie kończą się od tak, tak samo oblężenia...

Owizor - 27-02-2015, 14:37

Kiwał głową słuchając z uwagą.
To co usłyszał, bardzo go zaniepokoiło. Sytuacja była więc aż tak zła... ?
- Zacznijmy od rozkazu do ataku. To już będzie coś - powiedział, nerwowo podkręcając wąsa w zamyśleniu - I jeśli mamy jakichś łuczników, niech zaczną w nich strzelać podpalonymi strzałami.
Szukał gorączkowo sposobu na uspokojenie tłumu. Wiedział, że wszelkie polubowne metody nie przyniosą skutku. I szczerze powiedziawszy nie miał na nie ochoty. Pragnął krwi. Pragnął zemsty na mieście za wszystko co mu wyrządziło. I nie obchodziło go za bardzo, że tłum nie miał praktycznie nic wspólnego z Angelą i Ofelią. I tak pragnął jego krwi.
- Zbierzcie magów i kapłanów, ilu tylko się da - kontynuował - Możecie brać również cywilnych jeśli się trafią, kupcie ich obietnicą koi na pokładzie. Najwyżej jak będzie ich za dużo, to potem wyrzuci się ich za burty. Petra, ty też przygotuj rytuał... jeśli to będzie możliwe, chętnie wezmę w nim udział.
Odwrócił się ponownie do pary oficerów.
- Poślijcie też kogoś do dar Khavena. Przekażcie, że jeśli nie chce walczyć na dwa fronty, musi uspokoić tłum magami. I zaznaczcie, że chodzi tylko o zastraszenie! Niech walną jakimś spektakularnym słupem ognia czy innym pokazowym tornadkiem, tylko by przestraszyć tłum. Nasi magowie i kapłani rzecz jasna nie muszą się ograniczać. Im więcej tego brudu zginie, tym łatwiej nam będzie zapanować nad sytuacją.
Sapnął z desperacją, wciąż szukając jakiegokolwiek rozsądnego wyjścia. O ileż łatwiej byłoby zaordynować ucieczkę na statki! O ileż łatwiej byłoby to wszystko rzucić! Że też Swart musiał się wepchać w takim momencie!
Pan Astorii miał rację, psiakrew - przemknęło mu przez myśl - Jesteśmy pionkami w rękach bogów, nie liczą się oni z naszym losem.
Ale teraz już nie było czasu ani możliwości by dołączyć do Imperium. Może później, w Ofirze już, pomyśli nad współpracą z organizacją... o ile dożyje tego momentu. Co było wielce wątpliwe.
- Dajcie mi sekundkę, jeszcze jedna sprawa. Jeśli jest jakiś wolny urzędasek lub chłopiec na posyłki... - rozejrzał się, szukając kogoś takiego - ...niech leci na "Damę" i zacznie grzebać po skrzyniach. Nie wiem jak to zrobi, ale ma szukać po dokumentach hasła "Czort". To najemnik, pewnie będzie w jakimś rejestrze.
Uśmiechnął się przepraszająco do Winklera i Larsberga.
- Przepraszam, już wracam do walk na wybrzeżu... cóż... na razie tyle. Zacznijcie wyrzynać przeciwnika i zaangażujcie płonące strzały oraz magów. To na początek. Ach! I krzyczcie, że tubylcy przełamali mury na Przesmyku Żerskim, że idą nadbrzeżem handlowym. To powinno skłonić tłumy do ucieczki na północ i na wschód, w stronę pozycji Wergundów. Niech ich oddziały też się zaangażują, czy tego chcą czy nie. Jeśli to będzie możliwe, spychajcie tłum na molo wojskowe - wskazał ruchem głowy molo strzeżone przez Wergundów.
Pomysł jaki go naszedł w ostatniej chwili był trudno wykonywalny. Ale przy odrobinie szczęścia, jakby się udało... Może udałoby się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Spełnić polecenie Swarta oraz jednocześnie uniemożliwić Wergundom szybką ewakuację...

Indiana - 28-02-2015, 16:06

Eryk,
Strandbrand napisał/a:
/Mam nadzieję że ma jakiś pasek w tym celu służący... bo jak nie to zwyczajnie kładę ją na bruku za sobą/
Wojskowe kusze mają zaczep do zawieszenia przy pasku (od biedy można wystrzelić nawet z zapiętej) i pasek do założenia przez ramię.
Verg zerknął na ciebie z niejakim zdziwieniem, uniósł brwi i uśmiechnął się jakby chciał powiedzieć "porąbało faceta". Stojący po drugiej twojej stronie jeden z żołnierzy roześmiał się i klepnął cię po plecach.
- No nieźle!
- Dobra, chłopcy! - krzyknął dziesiętnik - Dawać mi tutaj ten wóz! - wskazał na wywalony pod ścianą na bok całkiem spory wóz transportowy, ze sterczącym ku górze wyłamanym dyszlem - W poprzek go. Zastawić się i salwami zza niego. Tarcze, zastawić resztę szerokości.
W tym miejscu, gdzie staliście, było przewężenie w alei (nieprzypadkowo tam właśnie ustawili się żołnierze) na wysokości dwóch niewielkich kamieniczek należących do jednego z wergundzkich rodów. Dla niespełna czterdziestki żołnierzy było to i tak za szeroko. Na szczęście aleja nie była szczelnie wypchana ludźmi tak jak plac Główny, bo nie byłoby szans utrzymać takiego nacisku. Ludzie grupowali się w watahy, które raz na czas rozpędzały się na tarczowników, odbiegały rzucając pochodnie, zapalone szmaty i kamienie.
Taka nerwowa zabawa trwała kilkanaście minut. Strzelaliście, siekliście tych, którzy atakowali tarcze, ale tłum odciągał zabitych w tył i wciąż nadchodzili nowi. Wśród żołnierzy straty trudniej było załatać. Zabitych było na razie trzech, rannych sześciu. Rozkazy nie nadchodziły.
Aż nagle od strony cytadeli, na wysokości następnej od was przecznicy, czyli ul. Białej usłyszeliście trąbienie w rogi.
Z prawej, od strony placu ktoś na komendę oddał salwę z łuków, powalając kłębiących się tam awanturników. Następne, co zobaczyliście, to falę wody, wysoką na jakieś 3 metry, która w sensie dosłownym spłukała drogę przed wychodzącym z ulicy oddziałem.
Równym truchtem wybiegli stamtąd gwardziści styryjscy. Pierwsi w biegu wrzucili łuki do sajdaków, dobywając długich rapierów, kolejni trzymali zarzucone na ramię długie, lekkie piki. Wpadając na plac na komendę równo się zatrzymali, stając na przemian pikinierzy i zbrojni w rapiery. Pomiędzy nimi, otoczona osobistą strażą, wkroczyła khorani azriya Amethe'ra.
Migocząca, błękitna postać wyraźnie odcinała się na tle rudo-czarnego umundurowania gwardzistów. Wyraźnie widzieliście jak nachyliła sie i wydała rozkaz jednemu z nich, szereg rozstąpił się wypuszczając do was gońca. Kilku obwiesiów, którzy na gońca się rozpędzili, zdjęły strzały Styryjczyków.
Gwardzista dobiegł do waszych tarcz i przywitał się lekkim uniesieniem szerokiego ronda kapelusza.
- Pozdrowienie! - wysapał - Khorani zapytuje, jak sytuacja tutaj i czy sie utrzymacie!


Argan,
- Łhoooł, powoli, panie Lecorde - Larsberg wysłuchał twoich poleceń, jego ton był bardzo poważny - Powoli - powtórzył - Po pierwsze, dar Khaven z całą pewnością rozumie, że walczy na dwa fronty i nie zaczął jeszcze krwawej pacyfikacji nie dlatego, że jest debilem, tylko dlatego, że nie chce tego kroku podjąć. Po drugie, mam do dyspozycji niespełna setkę ludzi. Mogę dla pana utrzymać siedzibę i plac wokół aż do budynków kapitanatu, ale nie wyjdę na plac, bo tam zginiemy jak funt masła w koziej dupie. Po trzecie, jeśli chce pan tłum wystraszyć, to należy go pchac przed sobą, a nie przyciągać. Jeśli stojąc tu, zaczniemy wrzeszczeć "tubylcy na przesmyku", proszę mi wierzyć, dotrze do nich tylko "tubylcy" i rzucą się w przeciwną stronę niż ta, z której wrzeszczymy. Po czwarte, nawet gdyby dało się pchnąć ludzi w kierunku na północ, do portu wojskowego, to co pan chce uzyskać? Zablokować te oddziały, które idą na pomoc na Bramę z okrętów? Z całym szacunkiem, ale sabotowanie obrony miasta to nie jest najlepszy z pomysłów, w każdym razie nie dopóki pan tu jest.
W międzyczasie Winkler zajął się przekazaniem sprawy "Czorta", dwoje ludzi na odpływającej właśnie łodzi przyjęło informację do wiadomośi i obiecało przekazac wyniki wioślarzom wracającym po ludzi.
Nagle usłyszałeś jednym uchem kobiecy głos, zaczepiający najemnika
- Czorta? Szukacie Czorta? Ja go znam - to była Kriss Tyvrides, która właśnie wskakiwała do łodzi wraz z ostatnimi manatkami Smoczej Kompanii - To gnojek i cwaniak, ale wszystko u niego załatwisz. I nożownik. Wczoraj widziałam list gończy za nim, podobno go oskarżyli o zabicie tego lekarza wojskowego i płatnerza! Jak go szukacie, to poszukajcie też z łaski swojej moich ludzi, znaczy człowieka i krasnoluda, nie wrócili z pościgu za złodziejami... A mamy cholernie za mało czasu, żeby na nich czekać... Ale bez nich nie płynę.

Owizor - 28-02-2015, 18:07

- Jasne, rozumiem - pokiwał powoli głową, z ponurym wyrazem twarzy - Dobra, mądre słowa, porzućmy ten pomysł.
No cóż, nie szkodziło spróbować.
- Więc sami nie damy radę tego spacyfikować...? Dobra, skoro tak to wygląda... to trzeba jakoś inaczej zaprząc do pomocy inne siły w tym mieście. Macie jakieś pomysły? Wergundia jest zbyt zajęta i ma nas w du*ie, Styria jest zbyt słaba, a pozostałe siły są albo na ulicach, albo za murami, i raczej nie są nam przychylne - westchnął, cały czas nerwowo bawiąc się wąsami w zamyśleniu - Musimy po prostu to spacyfikować, utopić we krwi. Jak nie macie lepszego pomysłu jak tego dokonać niż wyrzynając tłum wszelkimi sposobami, to niech wam będzie, ładujmy się na statki.
Nie uśmiechało mu się niedotrzymywanie układów ze Swartem. Ale mimo wszystko wolał zachować życie. Najwyżej będzie musiał poszukać jakichś imperialnych amuletów. A nuż pan Astorii zostawił jakieś po sobie? Podobno Raerinerin i Primrose też działali w Imperium. Lecorde musieli mieć po nich jakieś fanty.
- Dobra, na razie każcie naszym po prostu się nie cackać, zaangażujcie magów, a na ,,Damę" pakujcie inne sprzęty. I zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Niespodziewanie usłyszał Kriss. Musiał podnieść głos, by usłyszała go z łodzi.
- Oho... Cóż, wiem że Szrapnel i Ysgard, jeśli o nich pani mówi, ścigając złodziei zapuścili się w podmiejskie kanały. Widząc co tu się dzieje obawiam się, że już z nich nie wyjdą... A wiadomo coś więcej o tym płatnerzu i lekarzu!?

Strandbrand - 28-02-2015, 23:54

Nie spodziewał się zobaczyć na ulicach styryjskich kapeluszy. Podobnie zresztą jak wergundowie, ich miny jasno wskazywały na zdziwienie sytuacją. Myślał że sytria przeprowadzi natychmiastową ewakuację, podobnie jak liga i smocza kompania. Cóż, mylił się. Co nie znaczy że widok samej khorani nie wywołał na nim wrażenia. A zwłaszcza efekt z jakim weszła na ulicę, dosłownie zmywając część ludzi z tłumu i gasząc ich płonący oręż.
Gdy pomagał przeciągać wóz by zablokować uliczkę, gdy odpierali atak wzburzonej ludności odżyły w nim wspomnienia z wergundii. Wiele lat nie przejmował się faktem swego pochodzenia, nawet wewnętrznie je wypierał. Nie żeby teraz nagle poczuł się wergundzkim patriotą. Po prostu słysząc podobne jak dziesięć lat temu odzywki, podobne zawołania i te same przekleństwa samoistnie się uśmiechał i robiło się nieco lepiej na duchu. Tak samo z siebie, niewytłumaczalnie. Jakby po długiej tułaczce wrócić do domu.
W takim więc nastroju pomagał swym braciom, i odpierał ataki na ich pozycje. Na szczęście to nie była sytuacja sprzed kilku minut gdy okrążył ich tłum, teraz trzymali ich na rozsądny dystans i musieli tylko w porę zasłaniać się przed wszystkim co latało w ich kierunku. A latało dużo rzeczy. Przysiągłby że widział płonącego buta. Najwyraźniej ktoś z tłumu postanowił poświęcić swą wygodę chodzenia na rzecz walki.
Zostawił odpowiedź jakiemuś wergundowi, sam nie czuł się specjalnie powołany by raportować stan oddziału. Jednak po chwili przyszła mu do głowy inna myśl. Poczekał aż któryś z wergundów odpowie gońcowi i rzucił do niego.
-A nie wybieracie się czasem w kierunku cytadeli wergundzkiej? Bo marzy mi się do niej dostać, a samotna podróż może się źle dla mnie skończyć...
Wprawdzie nie liczył by styryjski oddział kierował się w tamtym kierunku, ale kto wie... a gdy była chociażby najmniejsza szansa by się tam szybciej dostać, to chciał skorzystać.

Indiana - 01-03-2015, 08:02

Eryk,
Verg dobiegł do styryjskiego wysłannika, zawołany przez swoich ludzi.
- Utrzymamy się! - rzucił szybko, odpowiadając na pozdrowienie - Ale na Bramie jest źle.
- Wiemy - odpowiedział gwardzista - Dlatego tam idziemy. Podobno zawarliśmy sojusz, nie? - uśmiechną się z przyjazną ironią, wergundzcy żołnierze zaśmiali się.
- To chyba znaczy, że nie idą do cytadeli - Verg odwrócił się do ciebie - Teoretycznie jeśli bardzo musisz, to mógłbyś się tam w pojedynkę jakoś przedrzeć, w mundurze nie jesteś, a i w pysk ci znowu tak łatwo nie przyłożą. Styria nie opuszcza miasta? - ostatnie pytanie było skierowane do posłańca.
- Nie - padła szybka odpowiedź - Khorani zdecydowała wesprzeć obronę tam, gdzie wskaże dowódca miasta. Skoro atak idzie na północna Bramę, to tam będziemy. Poza tym - rozejrzał się i lekko ściszył głos, jakby cywile za wergundzką barykadą mogli go usłyszeć - walka z zamieszkami, w których uczestniczą głównie wergundzcy osadnicy, to nie byłoby zbyt fortunne.
- Ano racja - mruknął dziesiętnik - Choć magia khorani byłaby przydatna. Dobra. Róbcie co musicie. Z fartem... przyjaciele.



Argan,
- Cooo? - krzykneła Kriss - W podziemia? No psiakrew. Jakim cudem... Jakie znów podziemia... Dobra, będziemy czekać na nich jak długo się da... A z tymi to nic wielkiego, myślałam, że wszyscy w mieście o tym wiedzą. Płatnerza zabili przy Przesmyku, dwa dni temu. Albo trzy, nie pamiętam. Lekarza dzień później.
- Sami tego na pewno nie spacyfikujemy - Larsberg odpowiedział niemal równocześnie z kobietą - A "topienie we krwi" działa niestety tylko wtedy, kiedy ma się miażdżącą przewagę. Magowie to rzeczywiście najlepszy z pomysłów, ale wojskowi musieliby dostać wsparcie kogos potężniejszego. Chce pan wydawać polecenia stąd? Czy wracamy do siedziby?
- Czekaj! - niespodziewanie przerwała mu Petra - Daj mi chwilę - odciągnęła cię za rękaw o krok dalej, podtrzymunąc pod ramię - Co ty powiedziałeś, że co nasz bóg? Że dostałeś od niego zadanie? od kiedy to jest nasz bóg? Ale dobra, nieważne. Ja nie chcę zostawiać miasta, Octavio... Miałam sny. Właściwie nie sny... Mniejsza, i tak byś mnie wyśmiał. Ale boję się, że jak odpłynę, stanie się coś bardzo złego. Powinniśmy bronić miasta.

Owizor - 01-03-2015, 18:25

- Stąd, rzecz jasn... - chciał dokończyć, że woli pozostać na pomoście, na wypadek gdyby sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót, jednakże w słowo weszła mu Petra.
Przekuśtykał parę kroków za przyszywaną siostrą. Ku swojemu pozytywnemu zaskoczeniu odkrył, że kule są całkiem wygodne. Może nawet po zdobyciu protezy nie będzie z nim aż tak źle...?
- Cóż, chyba udało ci się mnie nawrócić - uśmiechnął się do Petry, widząc jak pod maską oburzenia kryje się lekka dezorientacja - Dokładnie, też dostałem wizje... - ściszył głos do szeptu, by nikt niepowołany go nie usłyszał - Swart nakazał mi uspokoić zamieszki, pomóc bronić miasta. Najlepiej metodami, którymi on sam patronuje, jeśli wiesz co mam na myśli. Ale jak sama usłyszałaś, nie mamy dość siły stricte militarnej, by tego dokonać. No, chyba żebyśmy zaczęli ładować pieniądze na katapulty - uśmiechnął się z ponurą ironią.
Westchnął i wyprostował się, rozglądając po otoczeniu, szukając jakiekolwiek inspiracji. I dając Petrze chwilę na przyswojenie sobie jego informacji.
Miał wrażenie, że na wybrzeżu zauważył gwardzistów styryjskich. Ciarki przeszły mu po plecach.
Jeśli oni wiedzą o Ofelii, o tym że zepsuł ich intrygę...
Przełknął ślinę.
Rozbieżność między jego misją a osobistymi celami znów dała o sobie znać. Teoretycznie powinien posłać po tamtych Styryjczyków, poprosić ich o pomoc w tłumieniu zamieszek. Ale z drugiej strony ryzyko, że przedwcześnie wydaliby oni tajemnicę jego tożsamości było zbyt duże. Zwłaszcza teraz, po śmierci Ofelii i utracie pierścienia. Ryzyko, że Styria będzie się mścić, było zbyt wielkie.
Zerknął na swój miecz przytroczony do pasa. Misternie wykonana rękojeść była mocno uszkodzona i wciąż brudna od pyłu z tunelu, jednakże broń wciąż pozostawała śmiercionośnym narzędziem. Śmiercionośnym w rękach kogoś, kto miałby obie nogi. On sam raczej nie byłby w stanie zrobić z niej użytku, gdyby przyszło mu walczyć z ulundką.
- Jeśli na pomost wejdą Styryjczycy, zwiewamy tak czy inaczej - mruknął na tyle głośno, by poza Petrą usłyszeli go również przywódcy.
Obejrzał się na odpływającą łódkę.
No nic. Będzie musiał przy kolejnym transporcie poprosić o odnalezienie na pokładzie "Damy" jakichś pozostałości po służących Lecordom Imperialistach. Póki jednak był zdany na łaskę Swarta, musiał kombinować, jak mu dogodzić.
Że też musiał wyskoczyć z takimi prośbami! Jakby zwykłe postawienie ołtarzyka i ofiary co tydzień mu nie wystarczyły!
- Jak wpadniesz na jakiś pomysł jak uratować to miasto, najlepiej tak by zadowolić Swarta, to powiedz - zwrócił się ponownie do Petry - Na razie odstaw jakiś rytuał, do niego lub do gwiazd, nieważne. Byle zdobyć jakieś instrukcje, lub rzucić jakąś klątwę która ułatwi nam zadanie.
Odwrócił się ponownie do Winklera i Larsberga.
- Dobra panowie, pomost zostaje centrum dowodzenia. Jeśli w siedzibie nie ma już nic niezbędnego, to wpuścić do niej motłoch a następnie zaryglować i podpalić. Używajcie też magów i oznajmijcie naszym, że cywile zyskali status wrogiej armii i można ich zabijać bez ogródek - zamyślił się na chwilę - Znamy mapy kanałów podmiejskich? Jeśli mamy jakichś lekkozbrojnych którzy nie trzymają aktualnie szyków, można by ich wpuścić do kanałów. Przeszliby nimi kawałek i wyszli na tyły tłumów, by je zacząć wybijać od tyłu - spojrzał z uwagą na dowódców - To akcja dużego ryzyka, zdaję się na waszą ocenę czy warto ją podejmować. I zdam się również na waszą ocenę za jakiś czas, czy te decyzje przyniosły jakieś zauważalne zmiany, czy mamy jednak kontynuować ewakuację.

Strandbrand - 01-03-2015, 21:51

Prawie natychmiast chciał odrzucić propozycję Verga, podpierając się przy tym faktem że był już na ulicach, walczył z ludźmi i ktoś na pewno go zapamiętał jak siekł ostrzem w tłumie. Zwłaszcza że miał zamiar ponownie przebiec tą samą trasę. Jednak zanim udzielił mu pochopnej odpowiedzi dopadły go ogromne wątpliwości.
A co jeśli faktycznie ma rację? Jeden człowiek, faktycznie uzbrojony jednak nie ubrany w żaden mundur... mogą sobie pomyśleć że szabrownik. Być może go nie powstrzymają, czy to ze względu na uzbrojenie czy cywilny wygląd. A im dłużej tutaj zwlekam tym bardziej kuszę los. Nie mam gwarancji że ktokolwiek z wergundów się stąd ruszy.
Był tak zamyślony że nie zwrócił specjalnej uwagi na dalszą rozmowę między posłańcem a Vergiem. Wyłapał tylko pojedyncze słowa, jak ,,północna brama" ,,fortunne" i ,,przyjaciele".
Jeśli będę tu tak stał nic nie zdziałam. Nawet ryzykuję że oberwę jakimś kamieniem i tyle będzie z moich planów... Umysł mówi mi ,,zostań, tutaj jest bezpiecznie, twoja śmierć nikomu się nie przyda". Ale serce mówi ,,jeśli się stąd nie ruszysz, jak możesz mieć nadzieję na cokolwiek? Musisz biec, zaraz, teraz!" I kogo ja mam słuchać cholera jasna?
Odsunął się od szeregu wergundzkiego i zbliżył się do wozu. Oparł o niego swoją tarczę i miecz, oraz kuszę którą ściągnął z ramienia. Następnie zdjął skórzaną zbroję którą rzucił na swoje buty i zaczął zdejmować swój tabard. Zawiesił go na wystającym elemencie wywróconego wozu i ubrał się z powrotem. Kilku wergundów dziwnie na niego patrzyło, ale to nieważne.
Jeśli jest coś co ten tłum zapamiętał to wściekle czerwony tabard. Mam nadzieję że pozbywając się go zwiększam swoje szanse.
-Verg... możesz mi wyświadczyć przysługę? Będziemy udawać że właśnie od tyłu przełamuję waszą linię obrony przez co tłum doskoczy do was a mnie przepuści, mam nadzieję... Jednak na tyle szybko zamkniecie lukę by wam nie rozwalili szeregu. Damy radę to zrobić? Mam nadzieję że to ich zmyli a przynajmniej na tyle zajmie by nie zechciało im się mnie gonić.
Stał oczekując na odpowiedź i ocenę tego pomysłu. Spojrzał na wiszący na wozie czerwony materiał. Zapewne ludzie z ligi nie byliby zadowoleni z tego jak potraktował barwę Lecordów... Nie wpadł jednak na nic innego co mogłoby jeszcze zwiększyć jego szanse, a czerwony tabard mógłby zadziałać jako płachta na byka... to znaczy na tłum. Czas uciekał.

Indiana - 03-03-2015, 06:14

W oddali za szeregiem wergundzkich tarczowników błękitna postać khorani zajaśniała światłem magii, wydawało ci się, że patrzy na ciebie, właśnie na ciebie, świdruje cię tymi swoimi rybimi oczyma. Zamrugałeś. Gdy otworzyłeś oczy, styryjski oddział już znikał w bocznej uliczce.
- Nie rozumiem - oczy Petry były wielkości spodków do filiżanek, podobnie zresztą błyszczały - Jeśli Swart wydał ci polecenie, to znaczy... Że musisz je wykonać. Nawet nie chcę zgadywać konsekwencji... I dopiero co wspólnie ze Styrią ścigaliśmy Imperium, zdawało mi się, że z Ylvą masz układ, czemu nagle przed nimi uciekasz? Ech... - dziewczyna wyglądała na bardzo przejętą sprawą - Nie każ mi zgadywać, co się stanie, jeśli odmówisz mu pomocy. Widziałam w snach... Nieważne zresztą. Uratować miasto... Jeśli mam pytać gwiazd, potrzebuję chwili spokoju, tu nie ma na to szans. A w ogóle to zachowujesz się strasznie cynicznie, nie poznaję cię w ogóle!
Mina Winklera, który stał tuż obok, mimowolnie przysłuchując się waszej nie tak znowu cichej rozmowie, mówiła, że świetnie rozumie pannę Lecorde.
- Octavio, zrozum prostą matematykę - najemnik pozwolił sobie na lekkie spoufalenie - Moi ludzie i Larsberga razem wzięci dają jakieś osiemdziesiąt. To dość by obronić siedzibę i to molo przez jakiś czas. Ale na tym placu jest luźno licząc trzy-cztery tysiące luda. Jak wyobrażasz sobie "wybijanie ich od tyłu"?
- Nie wiem, gdybyśmy podpalili miasto za ich plecami - wtrącił się Larsberg - to może spowodowałoby, że tłum dałoby się zepchnąć do morza. Ale odciąłby pan też żołnierzy przy głównym molo. No i podejrzewam, że dar Khaven miałby trochę przeciwko takiemu posunięciu, bo pożaru nie da się tak łatwo kontrolować i mogłoby się okazać, że dzikusy wcale nie muszą zdobywać miasta.
- A znasz te kanały? Może żołnierzom byłoby łatwiej nimi przeprowadzać oddziały między nabrzeżem, cytadelą a Bramą? - rzuciła Petra przez ramię, zajęta przeglądaniem kamieni, które służyły jej do rytuałów - A jak nie to chociaż gońców, komunikacja, czy coś... Nieważne - urwała speszona spojrzeniami najemników - Ja się nie znam, przepraszam.
- Panno Petro, to jest bardzo dobry pomysł, trzeba by go jeszcze przekazać dekurionowi - uśmiechnął się Larsberg - Dobrze, nie ma co pitolić po próżnicy. Odpuszczamy budynek, bronimy tylko molo. Bijemy motłoch ile wlezie. Da pan rozkaz, to przebiję się do włazu do kanałów, moi chłopcy wykonają rozkaz, zapewniam.
Dowódca najemników wergundzką modłą uderzył pięścią w pierś, skłonił się i odwrócił na pięcie,energicznym krokiem dołączając do oddziału. Natychmiast niemalże usłyszałeś jego rozkazy. Patrzyłeś przez chwilę, jak na dźwięk jego głosu twardzi, poznaczeni bliznami weterani zrywają się jak smagnięci batem i truchtem jak uczniaki dołączają do szeregu.
Nie mogła też ujść twojej uwagi postać, którą Larsberg minął u wylotu pomostu. Czarnowłosy siwiejący mężczyzna w czarnym płaszczu z kapturem. Nie musiałeś widzieć ocienionej nim twarzy, żeby wiedziec kto to jest, to czego nie wiedziałeś, to czy jest tam naprawdę, czy to tylko wizja. Fakt, że Petra widziała go również i grymas wściekłości przebiegł przez jej oblicze, nie przekonywał cie wcale to tej pierwszej wersji.



Eryk,
Verg spojrzał na ciebie jak na uprzykrzonego wariata.
- Jak już musisz do tej cytadeli, nie możesz po prostu wbić w boczną uliczkę i tam się wmieszać w tłum... ?
Trzeba było przyznać, że właściwie to mogłeś. Szeroka aleja po przejściu Styryjczyków chwilowo była pusta, nikt z buntowników nie kwapił się wyjść pierwszy na otwartą przestrzeń i narazić się znowu na magiczną kąpiel, fala khorani odniosła piorunujący efekt.
Po krótkim namyśle, popartym mentalnym kopniakiem dziesiętnika, ruszyłeś w uliczkę. Pierwsze rozproszone grupki spotkałeś już pomiędzy kamienicami, patrzyli na ciebie złowrogo i drapieżnie, samotny cywil był łakomym kąskiem, ale wzrost i gabaryt skutecznie hamowały apetyty. Dalej jednak mogło nie być tak łatwo.
(muszę wiedzieć, co masz ze sobą, jak jesteś ubrany i jak się zachowujesz)

Owizor - 03-03-2015, 13:16

Przebiegły go ciarki. Khorani wiedziała? Zapewne. Gwardziści byli w cytadeli, musieli sprawdzać ciała. Dobrze, że znikła.
Spojrzał na dopytującą się Petrę.
- Taa... układ - uśmiechnął się z irytacją - Styria próbowała mnie, i w ogóle Ligę, wplątać w konflikt z Wergundią. Trochę pokrzyżowałem ich plany, choć nie do końca... - uniósł kikut nogi - Długo by opowiadać.
Posłuchał kolejnych jej słów. Niedobrze, więc nawet rytuał do gwiazd okazywał się niemożliwy? Nie dziwiło go co prawda, że większość rzucanych przezeń pomysłów okazywało się pudłem, jednakże aż tak ciężka sytuacja z tak małą ilością wyjść zaczęła go naprawdę przytłaczać. Coraz mocniej rozważał możliwość rzucenia tego wszystkiego i ucieczki.
Z trudem powstrzymał prychnięcie słysząc komentarz o cynizmie. Więc znów przesadził, znów za bardzo sobie pofolgował...?
Miał już dość tego udawania! Gdyby to od niego zależało, dawno by już zrzucił wszelkie maski i bez skrępowania czy krycia się za zasłoną osoby etycznej dążył po trupach do celu. Ale co chwila okoliczności dawały mu do zrozumienia, że nadal musi udawać. Co chwila orientował się, że komuś się jego zachowanie nie podobało. Oczywiście za każdym razem komuś kluczowemu w jego planach.
Trudno. Będzie musiał przynajmniej na razie jeszcze bawić się w wymówki i udawanie, że ma się dobre intencje.
- Wiesz Petra... w ciągu ostatnich kilku dni odebrano mi wszystko w co wierzyłem, co kochałem - uśmiechnął się do siostry ponuro - Więc wybacz, chwilowo nie mam już sił na inne zachowanie. A chcę jak najszybciej mieć to wszystko za sobą, byśmy jak najszybciej znów byli bezpieczni.
Zapewne powiedziałby coś więcej, gdyby nie Winkler. Westchnął ze złością na jego zaskakująco bezpośrednie słowa.
- Dlatego powiedziałem, że zdaję się na wasz osąd! - warknął, piorunując go spojrzeniem - I uważaj jak się do mnie zwracasz, żołnierzu!
Uśmiechnął się, słysząc sugestię Larsberga. Skinął głową. Jego pomysł bardzo mu się podobał, a obiekcje zdały mu się błahe. Również słowa Petry wydały mu się całkiem mądre.
- Żołnierzami na molo się nie przejmujcie, tam jest właz do tunelu, nie zostaną odcięci - nie wiedział czy to prawda, ale wolał dodać swoim ludziom pewności - Zatem Larsberg, podpalenie to dobry pomysł, wykonaj.
Obserwował jak dwaj dowódcy salutują mu i się oddalają.
- Ach! - krzyknął jeszcze w stronę odmaszerowujących wojowników - Jeśli jest jakaś grupa poszukująca jeszcze Angeli Ehrenstrahl, odwołajcie ją! Nie żyje, została zamordowana przez Wergundów! - krzyknął na tyle głośno, by usłyszały go również i inne, pozornie niepowołane uszy.
Odprowadził wzrokiem obu dowódców. Odnotował w pamięci, by jak już wszystko się uspokoi, usunąć z funkcji Winklera, a Larsbergowi dać jakąś premię.
Jego wzrok zatrzymał się na postaci w czarnym, pokutnym płaszczu.
Zerknął na Petrę by upewnić się, czy to nie jest przypadkiem kolejna wizja. Uśmiechnął się pod nosem uświadomiwszy sobie, że nie.
- No proszę, rodzinka prawie w komplecie - uśmiechnął się krzywo pod nosem - Brakuje jeszcze tylko Liora i Primrose... choć to da się załatwić, wystarczy otworzyć bramy... - skinął głową na Petrę - Chodź, skoro tu przylazł to znaczy, że chce pogadać.
Ruszył powoli, o kulach, w stronę Travida Lecorde. Skinął głową w pełnym szacunku powitalnym geście.
- Avane Swart - powiedział to na tyle cicho, by poza Petrą nikt tego nie usłyszał, jednakże na tyle wyraźnie, by osobnik w czarnej szacie domyślił się jego słów choćby po ruchu warg.

Strandbrand - 04-03-2015, 00:21

/Myślałem w sumie że alejki są jeszcze gorzej zapchane tłumem. Cóż myślał indyk.../

Zmierzał przed siebie, mijając kolejne vekowarskie budynki. W porównaniu z ludźmi których mijał wciąż wyglądał inaczej. Mimo że pozbył się swojej czerwonej tuniki a aktualnie kroczył w samej białej (obecnie bardziej ziemistej gdzieniegdzie po perypetiach dni poprzednich) koszuli i swojej skórzni, wciąż czuł że wyróżnia się z tłumu.
Prawdopodobnie to wina wyposażenia które miał przy sobie. Tarcza w kształcie migdału którą trzymał w lewej dłoni, swój miecz który mimo że schował do pochwy by nikogo nie prowokować to trzymał na nim drugą rękę. Miecz należący do szrapnela, kołyszący się u prawego boku i kusza zawieszona przez ramię. Wszystko to w połączeniu z jego zbroją i kaletkami oraz kołczanem sprawiało że jednak wyróżniał się z tłumu.
To była zarazem wada i zaleta. Swoim wyglądem, posturą i wyposażeniem musiał zarazem przyciągać uwagę i odpychać chęć do ataku. Skoro i tak jego wyposażenie miało zwrócić na niego uwagę, postanowił nawet nie udawać że go tu nie ma. Zamiast tego kroczył zdecydowanie i pewnie, lustrując otoczenie. Stawiał niezachwiane kroki i szedł wyprostowany, tak by nie było wątpliwości co do jego zdecydowania.
Póki nie spotkam większej grupy będzie dobrze. Nie mogę okazać wahania albo i pojedyncze figury będą mnie chciały zaatakować.
Dlatego też szedł dalej, i pokazywał że zadzieranie z nim nie jest dobrym pomysłem. Swoje kroki kierował dalej w stronę cytadeli wergundzkiej, na tyle na ile odnajdywał trasę. Najważniejsze było opuszczenie tych zacienionych alejek i wyjście na główną drogę.

Indiana - 04-03-2015, 04:07

Eryk,
jeśli chciałeś być mało zauważalny wśród tłumu cywilów, to zabieranie tarczy nie było najlepszym pomysłem. Boczne uliczki owszem, były zatłoczone, ale tam, na małej przestrzeni, człowiek wychodzący zza pleców vekowarskiej kohorty nie był aż tak widoczny.
Z drugiej strony, człowiek włażący tam ze sporej wielkości migdałem w łapie...? W zbroi? Uzbrojony po zęby?
Gdzieś na wysokości kolejnej przecznicy dotarło do ciebie, że należało rozebrac się do koszuli, zarzucić możliwie podarty płaszcz i byle kaftan, wziąć miecz w łapę i udawać osadnika.
Ale było juz z lekka za późno.
Zauważono cię od razu, ale się bali. Wiele grupek nie stanowi jeszcze tłumu, nie generuje tej zbiorowej odwagi, która po trupach każe wspinać się na barykady pod ostrzałem. Spodziewano się, że pierwszy, który podejdzie, oberwie.
Zapewne słusznie się spodziewali.
Pierwszy spróbował dopiero, gdy minąłeś Kaletniczą i zatrzymałeś sie, zastanawiając, czy wejść w podwórko kamienicy i przyejść nim na druga stronę, czy wyjść na aleję i przemknąć pod ścianą.
- Te - usłyszałeś kulturalne powitanie. Tych idących z tyłu onbserwowałeś już od chwili. Ośmiu. Z przodu dwóch. Osadnicy. Młodzi. Sprawni, ale szczupłe chłopaki. krótkie miecze, maczety, pałki, jeden arbalet. Problem w tym, że ta grupka zainteresowała się wyraźnie, a ilu w razie czego si,ędo nich przyłączy, Modwit raczy wiedzeć.
- Te, loczek! Po **** ci ta deska, hm? nie jesteś chyba z tych od wojska, co...?




Argan,
twarz Winklera ścięła się lodem twój wybuch, najemnik zmruzył oczy i zmierzył cię zupełnie wypranym z szacunku spojrzeniem, które mówiło "znoszę twoje fochy, paniczyku, z szacunku dla własnego słowa, a nie dla twojej osoby, która nie rozumie, jak bardzo zależy od tego, czy cenię swoje słowo czy nie". Zmierzył cię z góry na dół, przygryzając wargę, ostatecznie skłonił się po żołniersku i odwrócił na pięcie.
Twoje słowa tyczące podpalania dobiegły go na końcu pomostu. Wyraźnie się zatrzymał i pokręcił głową, ale nie odwrócił się. Mijając się z Travidem Lecorde dołączył do reszty najemników.
Widać było, jak rozmawia nerwowo z Larsbergiem, gestykulując i pokazując na morze i niebo.
- Ojcze... - warknęła Petra przy twoim boku, z lekka mimowolnie chowając się za twoim ramieniem - Po co wróciłeś?
- Cieszę się, że was widzę - głos Travida się zmienił, był niższy, bardziej zmęczony, spokojniejszy, ale zachował dawną nutkę, właściwą dla ludzi, parających sie handlem - Moje dzieci...
- Nie mów tak do mnie! - syknęła Petra z mocą, jakiej się nie spodziewałeś. Jednak to nie był czas na rodzinne przepychanki
- Petra, nie teraz... - szepnąłeś - Czego chcesz? - dodałeś zwracając się do przybranego ojca - Po co tu przyszedłeś?
- Może to zabrzmi niedorzecznie - twarz Travida była blada, poznaczona zmęczeniem, bezsennością i bólem, tylko czarne oczy, jak dawniej lśniły ogniem zdecydowania i wielkiej siły ducha - ale jestem tu, by ci służyć - odczekał chwilę na wasz pytający wzrok - Z przyczyn, których przyznaję, że ja też nie rozumiem, bóg mój uznał, że ty będziesz dla niego w tej chwili cenniejszym sługą. I po to, by nie kusiła cię odmowa. Zakładam - nieznośny ton wyższości - że zrozumiałeś rozkaz, jaki otrzymałeś od naszego pana, oraz jego przyczyny. Zakładam, że nie umknęło ci nic, czego mógłbyś uzyć, by wykonac rozkaz. Cokolwiek postanowisz, moc naszego pana jest w stanie przerazić serca prostaków i wspomóc... Magię, na którą oczywiście się zdałeś, nieprawdaż...?

Owizor - 04-03-2015, 16:43

Jakkolwiek dziwne by to nie było, poczuł się zaskakująco swojsko. Mimo wszystkiego tego co stało się z Travidem to Argan nadal miał poczucie, czy wręcz odruch w myśleniu, że jest on osobą za którą można podążać. Miał dziwne wrażenie jakby znalazł się na jakiejś naradzie rodzinnej. Jednej z tych wszystkich narad których było tak wiele przed upadkiem osady...
- Tak, zdałem się na nią - zacisnął pięści i skinął głową - I zamierzam wypełnić wolę naszego pana, choć jest ona sprzeczna z moimi własnymi planami.
Z niepokojem obserwował Petrę. Jak głęboko sięgała jej nienawiść do ojca?
Widać było po Travidzie, że jego życie stało się udręką. Najwyraźniej klątwa młodej Lecordówny odniosła skutek.
Ciekawe czy w podobnym stanie znajduje się obecnie i Primrose? Mamcia co prawda nie oddała się w ręce Swarta, więc nie ma on do niej tak bezpośredniego dostępu jak do Travida. Jednakże jeśli efekt był choć trochę podobny, to musiała mieć za sobą już całkiem sporo nieprzespanych nocy.
Uśmiechnął się ze mściwą satysfakcją do tej myśli.
A zaraz potem z zamyślenia wyrwało go oczekujące spojrzenie Travida.
- Cokolwiek postanowię? - wyprostował się i odchrząknął, zbierając myśli - Na razie głównie badałem sytuację. Nie mamy dość siły militarnej, by spacyfikować tłum samą naszą stalą - odruchowo przybrał żołnierski ton, którego nauczył się jeszcze w tentara ke'empat - Nie ma też żadnej realnej możliwości by przekierować tłum w stronę Wergundów, by ich mocniej zaangażować i sprowokować do bardziej zdecydowanych działań. A szkoda, gdyby zmusić ich do bardziej bezwzględnych ruchów, bardzo by nam to ułatwiło zadanie.
Westchnął. Z godziny na godzinę zaczynał coraz bardziej nienawidzić idealistów pokroju dar Khavena. Jakież marnotrawstwo możliwości wynika z takiej bzdury jak moralność!
- Na chwilę obecną rozkazałem jedynie swoim ludziom podpalać domy za plecami tłumów. To powinno ułatwić sterowanie motłochem, przekierować go tam gdzie łatwiejsza będzie pacyfikacja. A gaszenie pożaru będzie już znacznie łatwiejsze od gaszenia zamieszek - westchnął, widząc brak przekonania na twarzach słuchaczy - Niespełna przedwczoraj była wszak ulewa, ogień będzie łatwo kontrolować.
Zamilkł na sekundkę, zastanawiając się czy powiedział już wszystko.
- Poleciłem jeszcze komunikować się za pomocą sieci tuneli. To też ułatwi nam zapanowanie nad sytuacją oraz uniezależni naszych ludzi od pożaru na powierzchni, gdyby jednak jakimś cudem wymknął się spod kontroli... - sapnął, kończąc wywód - Militarnie tylko tyle można było zrobić. Pozostały jeszcze kwestie magiczne.
Powiódł wzrokiem po Travidzie i Petrze.
- Doskonale wiecie, że całe życie byłem na bakier z magią. Nie znam się na jej możliwościach i zasadach. Więc w kwestiach niekonwencjonalnych zdaję się już na wasze pomysły. Jak spełnić wolę naszego pana? Jak pomóc w gaszeniu zamieszek, najlepiej doprowadzając do utopienia motłochu w jego własnej krwi?
Skrzywił się lekko na ostatnie słowa. Jeszcze parę lat temu sam bez wątpienia byłby częścią właśnie takiego motłochu. Jeszcze parę lat temu on wraz z Ofelią zapewne byliby w takim tłumie i walczyli desperacko o przeżycie.
Odegnał szybko od siebie tę refleksję. Ona nie pomagała. A on już od wielu lat nie był mieszkańcem ulic! I nie powinien mieć obiekcji przed zabijaniem takich ludzi. Za wiele z tego by wynikało problemów.
Zmusił się do wrócenia myślami do rozmowy.
- Jakaś iluzja by ludzie rzucili się sobie do gardeł...? czy może przyzwanie jakiegoś awatara by na jego widok zaczęli się tratować w ucieczce w drugą stronę...? Nie wiem co potrafici... ekhm... co potrafimy. Petra, ty będziesz wiedziała najlepiej.
Spojrzał na przyszywaną siostrę na tyle łagodnie na ile potrafił. Bał się, że może spanikować czując na sobie odpowiedzialność. Ale faktem pozostawało, że jako astrolożka i intelektualistka miała ona z całej trójki największe kompetencje.

Strandbrand - 04-03-2015, 21:59

O mało co nie roześmiał się prosto w twarz temu który przemówił tak butnie. Chyba po raz pierwszy ktoś przyczepił się do niego i zaczął festiwal obelg od słowa ,,loczek". Jednak w porę opanował się i nie dał po sobie poznać jak zabawnym mu się to wydało. Nawet najmniejszy uśmiech mógł ich sprowokować.
Przygotowywał się na najgorsze. Rozejrzał się po swoim otoczeniu, sprawdzając czy ma jakieś drogi do wycofania się oraz lustrując swoich napastników. Raczej żaden nie przewyższał go siłą czy zwyczajnie posturą, a i ich broń nie dawała im przewagi odległości. To mogło zadziałać na jego korzyść gdyby przyszło mu walczyć. W końcu próba blokowania ciosu pełnoprawnego miecza pałką albo krótkim mieczem, w dodatku ciosu zadanego przez taką osobę jak Eryk nie mogła skończyć się dobrze. Jedyne co go martwiło to ten arbalet. Skąd oni u licha wytrzasnęli taką broń?

/Jeśli mógłbym prosić to dokładny opis otoczenia i ewentualne szczegóły dotyczące tych przemiłych panów, zwłaszcza tego z arbaletem i tego który raczył do mnie przemówić. Bo coś czuję że nie obejdzie się bez mordobicia.../

Odwrócił głowę w kierunku najodważniejszego, tego który postanowił rozmawiać.
Czyżbyś ty dowodził tej bandzie szczylów? Zapamiętam cię.
Nie miał już jak kupować sobie czasu więc westchnął i odezwał się.
-A czy ja ci wyglądam na jednego z tych siepaczy do ciężkiej cholery? Spójrz na mnie.
Wprawdzie rynsztunek mógł przeczyć jego słowom, ale stan jego ubrań i ogólny wygląd opowiadał zupełnie inną historię. Jego zbroja, niegdyś czysta i czarna, z wyróżniającymi się metalowymi elementami teraz była zakurzona i zardzewiała gdzieniegdzie. Koszula, zwłaszcza rękawy były już czarne od brudu jaki napotkał w kanałach i podczas przeróżnych wydarzeń. Spodnie też nie wyglądały lepiej, przetarte w wielu miejscach i również ubrudzone. Co się zaś tyczy jego samego... włosy rozrzucone w nieładzie, wydostające się z kuca. Twarz na której wciąż widniały blizny po zapadlisku, oraz ręce gdzieniegdzie były posiniaczone i posiadały kilka nacięć. Tak więc jego wygląd pozostawał zupełnie różny od wyglądu vekowarskich mundurowych.
-Jestem górnikiem minerału, żeby szlag trafił ten cholerny kamulec. A to - wskazał na ,,deskę" czyli swoją tarczę - ,,pożyczyłem" od żołnierza który padł w porcie. I nie tylko to...
Właściwie to jego drobne kłamstwo nie mijało się tak wiele z prawdą. Swego czasu kopał minerał dla Krevaina, zresztą nie tylko on. Nie był to długi okres ale na pewno nie można powiedzieć że tego nie robił. To też doda mu wiarygodności - jeśli spytają gdzie kopał, wspomnienie o słynnej już osadzie nieżyjącego styryjczyka tylko przysporzy mu prawdomówności.

Indiana - 05-03-2015, 16:17

Argan,
- więc nie masz pojęcia, co robić... - głos Travida wręcz ociekał wyższościa i protekcjonalizmem, dźwięczały w nim wszystkie odcienie pogardy i lekceważenia, wiązanego przymuszonym posłuszeństwem. W końcu nie byłeś Liorem... Ani ty, ani Octavio, ani tym bardziej Petra nie byli Liorem - Ten pomysł z ogniem jest znakomity, więc podejrzewam, iż nie ty na niego wpadłeś. Że byłeś na bakier z magią , to wiem, ale dlaczego też z logiką? Ignorować najpotężniejszego maga, jaki jest w mieście? Fala uniesiona z akwenu uwięziłaby motłoch między ogniem a wodą. Pozwolę sobie zauważyć, że mógłbym obydwa wzmocnić aurą przerażenia, wtedy wybuchłaby panika i żadno z tych ścierw nie pomyślałoby nawet o ataku czy szabrowaniu. Ale oczywiście nie wpadłes na to, więc czekam na twoje ... polecenia - zakończył chłodno.
Petra zgrzytnęła zębami i puściła twoje ramię. Chciała coś odpowiedzieć, ale tylko fuknęła jak rozzłoszczone zwierzę, wywołując pogardliwy uśmiech ojca. Odwróciła się na pięcie i tupiąc poszła na koniec pomostu, żegnana pełnym pobłażliwości wzrokiem starego Lecorde.
Byłes absolutnie pewien, że się tam rozpłakała, jednak po chwili przytargała jakąś skrzynkę i zaczęła na niej rozkładać kamienie, ocierając nos.
- Wynocha mi stąd! Z daleka od tej skrzyni! Dookoła idź - dobiegło cię, jak ofuknęła kogoś z tragarzy. Łodzie właśnie odbijały od pomostu.
Na brzegu z kolei wyraźnie widziałes Winklera, jak zamienia kilka słów z Larsbergiem, widziałeś jego zaciętą twarz i spojrzenie, które ci posyłał. Argumentowali zawzięcie przez chwilę, wreszcie ten drugi klepnął po ramieniu Winklera i zaczął zwoływać ludzi. wybrał ośmiu, nakazał zdjąć mundury, najemnicy zostali w samych koszulach, na które narzucili jakieś cywilne ciuchy. Ktos wyturlał z zaplecza kamienicy jakąś beczkę, umoczyli w jej zawartości szmaty, które pozawijali na patykach i kamieniach, po czym schowali do toreb. W obstawie zbrojnych ruszyli truchtem w kierunku włazu na północ od was.
Ciężar spojrzenia dowódcy najemników poczułeś aż z tej odległości.

Eryk,
staliście prawie u wylotu Kaletniczej. Z tyłu miałeś wąziutką uliczkę, łączącą ją z Białą, a przed sobą sporą kamienicę, która chyba była jakimś zajazdem. Miała dużą bramę z uchyloną kratą, za którą widziałeś tunel, potem dziedziniec i drugi tunel, wiodący ewidentnie na drugą stronę budynku. Dziedziniec był zawalony jakimiś gratami, ktoś tam sie kręcił, mogła to być obsługa, ale mogła też być grupa szabrowników.
Gdybys skręcił w lewo, wyszedłbyś na tę szeroką aleję, dochodziły stamtąd odgłosy większego tłumu.
Młodzieńcy, którzy postanowili zawrzeć z tobą kulturalną znajomość, nie byli opancerzeni, choć dwóch miało na sobie poszarpane, nabijane metalem skórzanie kamizele. Jeden miał jakiś płaszcz, który wyglądał jak wojskowy. Ten, który trzymał arbalet, miał przy pasku woreczek z pociskami, który nerwowo miętosił. Bron nie była duża, ale bardzo kunsztownie wykonana, o ile mogłeś zobaczyć, na rękojeści miała złoconą inskrypcję.
- "do ciężkiej cholery"!! Łachacha - zarechotał ten, który się odezwał pierwszy, pokrzywiając się - "motyla noga", "do diaska"... Co ty jesteś jakiś pedał? Faktycznie, z woja to chyba nie jest!
Ten własnie miał na sobie nabijaną skórznię, rozdartą zresztą na piersi. Luźne szarawary, założone do krótkich butów na mocnej podeszwie i przepasaną tunikę, do której przypiął sobie misterną srebrną broszę. Gromadka zarechotała zgodnie, jak zwykle w takich sytuacjach lekceważyli pojedynczego przeciwnika, czując się silni w grupie, jednal ewidentnie wahali się czy opłacalniej będzie ograbić go i stadnie skopać na śmierć w kącie, czy przygarnąć do stada i dzięki jego gabarytom zyskać więcej ewentualnych profitów z innych łatwiej ograbianych ofiar.
- Ej, jak jesteś górnikiem, wypierdku, to masz minerał, nie? - rzucił jeden, kręcący nonszalancko maczetą - Sie podziel, nie?

Owizor - 05-03-2015, 21:46

Głos Travida przypomniał mu czasy, które teraz już zdawały się być jakąś pradawną, minioną epoką. Odruchowo podkręcił wąsa, tym razem znacznie mocniej, w nieco zawadiackim geście. Dopiero po fakcie zorientował się, że już od dawna nie musi udawać Octavia.
Skinął głową na słowa o pomyśle z ogniem.
- Tak, to pomysł Larsberga - starał się nie dać poznać po sobie, jak bardzo irytują go słowa Travida. Choć de facto rozumiał jego pretensje. Zaoszczędziłby sobie czasu i kłótni z dowódcami, gdyby dokładniej wypytał ich o sytuację a nie zaczął od razu wydawać polecenia tylko po to, by chwilę potem usłyszeć jak większość z nich nie ma sensu.
Choć o Winklerze i Larsbergu również nie dało się powiedzieć, że byli stoicko spokojni. Jak na obecna sytuację, jak na wszechobecny chaos, Argan miał poczucie że udało mu się zorganizować całkiem sporo i całkiem dobrze.
Tym bardziej czuł się niesprawiedliwie krytykowany przez Travida.
- Dobrze że skończyłeś - spojrzał na niego jadowicie, gdy ów skończył przemowę - Przydasz się do czegokolwiek poza sabotowaniem naszej pracy bezproduktywnym zrzędzeniem. Z pomocy ulundki nie chcę korzystać osobiście, gdyż mam z nią pewne zatargi i wolę nie ryzykować dobra naszego przedsięwzięcia. Jeśli masz jednak jakiś pomysł jak ją skłonić do zalania tłumów bez sygnowania tego moim nazwiskiem, to zamieniam się w słuch.
Czekając na odpowiedź Travida spojrzał na Petrę szykującą komponenty do jakiegoś rytuału.
- Jeśli będziemy ci potrzebni, powiedz - rzucił w jej kierunku. Uśmiechnął się z dumą, widząc jej zaradność. To musiał być efekt służby w oddziale tego całego Imrama. Jako adiutantka pogranicznika, Petra najwyraźniej nauczyła się być choć odrobinę silniejsza i samodzielniejsza. Dobrze jej to zrobiło.
Jego wzrok przeniósł się na stronę wybrzeża. Zastanawiał się, czy jego rozkazy zostały klarownie odebrane. Miał nadzieję, że tak. Bardzo niepokoiło go zachowanie Winklera.
Zabawne. Jeszcze jakieś trzy dni wcześniej zapewne sam osobiście sprałby tego, kto rozkazałby w jego obecności podpalać miasto i mordować cywili. Jak wiele jest w stanie uświadomić sobie człowiek w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin...!
Argan czuł się jakby ktoś zdarł mu z oczu opaskę. Ostatnie dni nauczyły go dobrze, że honor i lojalność doprowadzają zawsze do porażki. Ale nadal musiał brać pod uwagę fakt, że dla innych te archaiczne hasła wciąż miały znaczenie. Nadal musiał grać i udawać.

Strandbrand - 05-03-2015, 22:14

Wciąż ze spokojem słuchał czego mają do powiedzenia. Nie dawał po sobie poznać jak bardzo działali mu na nerwy. Nie dość że przeszkadzali to jeszcze ten ich zbiorowy śmiech... po prostu nienawidził takich ludzi.
Gnoje. Myślicie że jak rozkradliście trochę broni i zgraliście się w paczkę to możecie wszystko? Skur**syny...
Nie był cierpliwym człowiekiem, ani tym bardziej manekinem treningowym do bicia i popychania. Jednak w tej sytuacji jego niechęć do rozdrażnienia ich dała mu furtkę do wydostania się stąd bez szwanku. Niech gadają co chcą. Jeśli dzięki temu wyjdzie stąd szybko i bez ran szybciej dostanie się do Aldei. A jeśli nie uniknie walki...
To wtedy przekonamy się ilu z was zdechnie zanim zmiękniecie i zaczniecie spi**rzać.
Na razie miał jeszcze szansę uniknąć tracenia czasu na tą bandę. Blef z górnikiem być może zadziałał, a być może właśnie z nim pogrywali, niczym drapieżniki bawiące się ofiarą. Cóż, trochę daleko im było do drapieżników ale lepszego słowa nie miał. Chwycił z powrotem rękojeść miecza, tak by była w gotowości i odpowiedział.
-Nie mam nic minerału. Przecież miasto zamknęli dawno temu, to i kopać nie było gdzie. Zresztą sztygar już dawno zabrał to co nam zostało i opchnął wszystko, a potem zniknął nam z oczu.
Podkreślił słowo ,,nam" sugerując że w mieście ma jakichś znajomych górników. Liczył na to że będzie to kolejna rzecz która wybije im z głowy rzucanie się na niego... mimo wszystko.
A jednak jakoś wątpię. Zachłysnęli się agresją i chaosem, chcą szerzyć obydwie te rzeczy i zdobywać na tym. A że są mniej zainteresowani racjami tłumu z nadbrzeża, to chodzą tutaj i napadają i rabują co się da. Najgorszy typ stworzeń - ani to to nie dba o porządek, ani nie łączy z tłumem i jego przekonaniami. Tylko wykorzystują sytuację dla siebie...

Indiana - 06-03-2015, 03:12

Argan,
- MOIM nazwiskiem - syknął Travid z kpiącym uśmiechem - Mam wrażenie, że czegoś nie zrozumiałeś, SYNU - ostatnie słowo też wybrzmiało kpiną - skoro tu jesteś i robisz to co robisz, to znaczy, że zaciągnąłeś dług. A długi się spłaca. Twoje zatargi i twoje przedsięwzięcia nie mają znaczenia. Żadnego - mógłby dodać "i nikt nie wie tego lepiej ode mnie", ale nie musiał. Wiedziałeś to przecież doskonale - Dobrze więc - kontynuował, zmieniając ton głosu z kapłańskiego na kupiecki - Skoro zdecydowałeś się wysłać podpalaczy na wschód od placu, to zapewne z rozmysłem i wiesz co robisz. I wziąłeś pod uwagę to, że właśnie wstaje świt i za nie dalej jak pół godziny bryza zacznie wiać od morza na ląd, roznosząc twój ogień dalej od wybrzeża... Dobrze, że twoi dowódcy mieli dość pomyślunku, żeby kazać ludziom zdjąć mundury z MOIM herbem.

Zanim zdązyłeś zareagować, usłyszałeś ciche wołanie Petry.
- octavio...
Klęczała nad tą skrzynką, nad swoimi rozłożonymi półszlachetnymi kamieniami, wpatrzona w nie szeroko otwartymi oczami.
- Octavio, tutaj nie ma nic oprócz śmierci... wyszeptała - Mnóstwo strasznej śmierci.

Nad zatoką wstawał właśnie świt, zwiastując ładny, słoneczny dzień.



Eryk,
tak, miałeś absolutną rację, to był najgorszy typ stworzeń. Mocni czuli się tylko w grupie, tylko wobec tych, którzy byli ewidentnie słabsi. Tylko dlatego nie dostałeś jeszcze kulki z arbaletu - bo nie byłeś tak ewidentnie słabszy. Powoli jednak, słowo za słowem, zobaczyłeś w ich oczach błyski, które ewidentnie miały kolor złota. W tym wypadku może nawet minerału.
- Niiiiic nie ma, bidok, paczaj no - stęknął przeciągle ten z arbaletem, podnosząc broń do ramienia. To był średniej wielkości kulkomiot, trudno było ocenić naciąg, ale patrząc po grubości ramion łęczyska miała spokojnie czterdzieści parę, pięćdziesią kilo. Gdyby trafił z tej odległości tam, gdzie mierzył, kula przebiłaby ci czoło, wyszła tyłem głowy i zapewne przebiła jeszcze kogoś za tobą. Był jednak głupi - podszedł do ciebie na bliżej niż dwa kroki.
- Dobra, dość tego pierdylenia - warknął ten, co się odezwał pierwszy, zdaje się, że robił tu za hreszta - Dawaj kasę i żelazo też, już ku***! Bo ci utnę jaja i każę zjeść, gnoju! - ostatnie dwa zdania wywrzeszczał tak, jakby miały wywrzeć efekt i złamać morale, mówiąc je podszedł bliziutko, łapiąc cię za "fraki" ubrania i zamachując się trzymaną w ręce maczetą.
Gówniarz z arbaletem stał nieco na lewo od niego, czyli po twojej bardziej na prawo. Za nim dwóch, jeden z jakąś nabijaną pałką, zabraną chyba komuś ze straży portowej, drugi z maczetą. Ta czwórka oddzielała cię od bramy w wewnątrzny dziedziniec.
Patrząc od twojej strony - bardziej w lewo stał koleś z wojskowym mieczem w płaszczu i dwóch kolejnych z różnej wielkości maczetami. Za tobą i po twojej prawej stało jeszcze trzech, nie widziałeś dokładnie ich broni, ale jeden miał chyba coś w rodzaju oskarda, a dwóch jakieś długie noże czy saksy. Jeden z tych ewidentnie chcąc się wykazać przed hersztem, doskoczył i złapał cię za kołnierz.

Owizor - 06-03-2015, 15:00

Z trudem powstrzymał się od wyrażenia fizycznie swojej irytacji wobec Travida. Były kupiec działał mu coraz bardziej na nerwy.
Chciał mu jakkolwiek odpowiedzieć, ale usłyszał wołanie Petry.
- Sekundka - uśmiechnął się w jej stronę przepraszająco, po czym odwrócił szybko w stronę Travida.
- Nic nie rozumiesz, staruszku - wysyczał - Moje zatargi i przedsięwzięcia mają tu istotne znaczenie. Mogą mieć wpływ na naszą misję którą otrzymaliśmy od naszego pana. Nawet nie próbuj oskarżać mnie o zaniedbywanie Jego sprawy dla prywaty - westchnął, odwracając się w stronę siostry - Ale nie widzę sensu w tłumaczeniu ci tego - rzucił jeszcze przez ramię, ruszając w stronę Petry - Jak nie potrafisz zrobić nic poza zrzędzeniem to zejdź mi z oczu. A jeśli jednak chcesz wykonać misję dla naszego pana, to zamknij się i czekaj na rozkazy, bo wnet takowe się pojawią.
Dotarł do siostry, która tymczasem klęczała nad skrzynką z przerażeniem w oczach.
Zaklął cicho, usłyszawszy co ona szepce.
Znowu jakieś cholerne wizje!? Po jaką ciężką cholerę!?
- Czyjej śmierci? - spytał - Jeśli ludzi z motłochu, to niestety będziemy musieli do niej doprowadzić. Nie mamy wyjścia.
Zaczął zastanawiać się nad tym, czego mógł jeszcze chcieć od niego Swart. Czego jeszcze nie zrobił...?
Skąd wzięła się wizja o Czorcie!? Ponoć gość zabił jakiegoś płatnerza i medyczkę... cóż... na nadbrzeżu kilka dni temu Argan widział wraz z Convolve Sędziego Rega. Prawdopodobnie ów Sędzia zajmował się właśnie tą sprawą... A nawet jeśli nie, to Czort był właśnie rodzajem sprawy w sam raz dla Sędziego, wojownika, kogokolwiek... nie dla kaleki!
Nie, do Przesmyku nie miał najmniejszej ochoty się przedostawać dla tak mizernych poszlak. Co to to nie! Nie miał najmniejszej ochoty znów tam leźć, znienawidził to miejsce do szpiku kości. Zresztą to by wymagało przemierzenia całego Vekowaru. Przebycie całej linii brzegowej o kulach i przeżycie graniczyło z cudem.
Nie. Jedyne co Argan mógł zrobić w swoim położeniu to pozostać tu na pomoście, wydawać polecenia i czekać aż miasto zostanie wypalone. Najlepiej do gruntu.
Spojrzał ponownie z troską na Petrę. Mimowolnie nachylił się, by zajrzeć do skrzyni.

Strandbrand - 06-03-2015, 20:09

,,Pierdylenia"? I kto tu jest pedałem, co?
Nie miał dużo czasu na działanie. Rozmowy zostały przerwane, pora przejść do rękoczynów. Uśmiechnął się sam do siebie. Po raz kolejny ostatnimi czasy próbował rozwiązać swoje problemy negocjacjami i rozmową i znów mu nie wyszło...
Chyba nie mam do tego talentu. Wychodzi na to że nadaję się tylko do jednego...
Spojrzał w oczy najbardziej rozmownemu z całego towarzystwa, temu który właśnie ciągnął go do przodu za koszulę gdy jego kumpel trzymał Eryka od tyłu. Wciąż z uśmiechem na ustach rzucił.
-Proszę bardzo, oto żelazo.
Widział w jego oczach błysk gdy usłyszał pierwsze słowo. Zanim Eryk skończył wypowiadać drugie podniósł prędko do góry swoją tarczę i z całej siły wbił ostrym końcem w stopę tego gnoja. Zanim usłyszał pierwszą wiązankę przekleństw wyrwał swój migdał i zamachnął się łokciem do tyłu, starając się trafić w twarz tego który postanowił złapać go za kołnierz.
Poczuł opór i głuche łupnięcie a zacisk na koszuli zelżał. Sięgnął do rękojeści swojego miecza i wyszarpnął go robiąc zamaszysty ruch po swej prawej stronie, jakby odganiał kogokolwiek kto by od tamtej strony podszedł. Dzięki obrotowi który wykonał podczas ciosu stał teraz naprzeciwko chłystka z arbaletem i wyjścia z ulicy kaletniczej. Zasłonił się tarczą i ruszył do przodu starając się staranować przeciwnika zanim ten wystrzeli. Im bliżej niego się znajdzie podczas strzału tym większa szansa że trafi w tarczę albo że nie zdąży w ogóle go trafić.
Zdążyło mu jeszcze przemknąć w myślach że nawet jeśli położy na glebę strzelca, wciąż pozostaje dziewięciu względnie nietkniętych typów gotowych go zabić za ten numer...
Coś mi się widzi że będę uskuteczniał sprint do cytadeli...

Indiana - 07-03-2015, 06:52

Argan,
Travid skwitował twój wybuch pełnym satysfakcji i wyższości uśmiechem, zmrużył oczy i skłonił się teatralnie, bez żadnego słowa, pochylając głowę przed przybranym synem. Zanim dotarłeś do Petry, wmieszał się w tłum na wybrzeżu.

- Naszej śmierci, Octavio - powiedziała głosem tak przepełnionym smutkiem, że prawie zrobiło ci się żal. Oczy dziewczyny były wypełnione łzami, choć nie szlochała, łzy po prostu płynęły jej po policzkach - I całego miasta. Słuchaj... - ton stał się bardziej rzeczowy, choć nadal smutny - Jestem w stanie wskazać ci osoby, które mają znaczenie. Ich aura jest silniejsza, dostrzegalna, ich los jest spleciony z miastem i... z naszym panem. Ale nie jestem w stanie ci powiedzieć, dlaczego i co mają uczynić. Albo co uczynili - uniosła w dłoni błękitny, przejrzysty agat - Khorani, ta ulundo. Ona jest ważna. Wyraźna. Tavar się w to miesza, ale nie jest wroga. Ale ... to jest dziwne, bo od niej prowadzą promienie, daleko, bardzo daleko, jakby miała być tu i gdzies indziej jednocześnie. Jest też jakiś elf - podniosła zielony kamień - nie znam jego nazwiska, ale jest ważny. Jest groźny. W pałacu namiestnika. Jest ktoś, kogo wskazują gwiazdy jako bardzo złego. I wiesz co... wskazują go w połączeniu z Reshionem da Tirelli. I wiem gdzie on jest. W domu Reshiona. A on mieszka na Białej, w północnej części. I jest jeszcze... to w ogóle jest dziwne. To jest chyba dziecko, bo ma bardzo jaśniutką aurę. Dziewczynka. Jest w porcie wojennym. Nie mam pojęcia, jak ją znaleźć, poza tym, że jestem w stanie założyć takie właściwości na kamień, żeby się sprzęgał z jej aurą, jeśli podejdę. I... nie śmiej się. Ma psa...




Eryk,
.... oj. Właściwie popełniłeś tak dramatyczny błąd, że Eryk powinien tu polec. Facet z arbaletem powinien bezwzlgędnie być pierwszy, po to go postawiłam tak blisko, że sięgnąłbyś go, albo osłonił się tarczą. Wykonałeś dwa pełne ruchy, będąc na muszce gościa, który ma do ciebie dwa kroki i palec na spuście, dopiero przy trzecim zasłaniając się od niego tarczą. I ani razu nie zasygnalizowałeś, że się uchylasz, obniżasz głowę, czy coś... :( no i co ja mam zrobić, no... :(

Wyszczekany koleś od pierdylenia i pedałów zawył tak, że aż zabolały cię gałki oczne. Gdybyś musiał uciekać do cytadeli, to z pewnością on by za tobą nie pobiegł. Właściwie w ogóle bieganie miał na dłuższy czas z głowy, zgruchotałeś mu śródstopie i niemal odciąłeś palce.
Puścił ubranie, wypuścił maczetę i skowyczał, kicając i potrącając kolegów.
Typ od łapania za kołnierz oberwał łokciem tak, że zbierał zęby właśnie , w sensie dosłownym, wypluwał je na rękę.
Facet od arbaletu wystrzelił, ale dzieki temu, że kicający herszt go potrącił, pocisk tylko otarł ci sie o czoło, zalewając krwia bok głowy. Paradoksalnie, duża przewaga liczebna uniemozliwila im aatakowanie cię równocześnie, a nie byli wyszkoleni tak, żeby nie przeszkadzać sobie w walce.
Ten z arbaletem odskoczył do tyłu, zasłoniło go dwóch typów z maczetą i pałką, które głucho uderzyły o rant tarczy. Krótki wypad do przodu, ruch łokciem i jeden uderzony w podbródek rantem znokautowany poturlał się po ziemi. W tym momencie musiałeś już odwrócić się do tyłu, poczułeś uderzenie ostrza, króte zsunęło się ze zgrzytem po zbroi, następne mogło juz być mądrzejsze. Poza tym... jeden z nich miał oskard czy inny nadziak... Odwróciłes się w ostatniej chwili, żeby odbić lecące prosto na twoje udo szpiczaste ciężkie coś, nadgarstek zaprotestował.
Ale nie przejmowałes się, w tym momencie bowiem ktoś zgasił światło.
Dokumentnie i nagle.



Gdy się ocknąłeś, było już jasno.
Zanotowałeś kilka zjawisk. po pierwsze coś tu smierdziało. Po drugie było ci dramatycznie zimno. Po trzecie, otwieranie oczu szkodzi, bo światło sprawia, że głowa pęka.
Ogarnięcie własnych zmysłów przyniosło następujące obserwacje.
Miałeś rozbity łeb. Kula z arbaletu, żeliwna, leżała zresztą zaraz obok. Nie roztrzaskała ci czaszki tylko dlatego, że tuman nie trafił w środek i poszło bokiem, wgniatając kość na skroni.
Nie miałeś na sobie ubrania. To jest większości. Zbroi, przeszywki, pasa. Miałeś spodnie i tunikę. Podartą. W dodatku ktoś chyba na nią nasikał. Miałes też but. Jeden. I onuce. Oba. Obok leżała tarcza. Broni nie było.

Wiem, niemiło, ale myślę, że uczciwie

Owizor - 07-03-2015, 17:09

/już chciałem napisać, że jest jeszcze możliwość przeciągnięcia Argana z powrotem na jasną stronę mocy i chciałem rzucić schemacikiem wg którego kieruję tą postacią już od epilogu włącznie, ale akurat zaczęło to właśnie iść w ciekawą stronę, więc nie będę się tak odkrywał ;) /

Widok Petry w takim stanie podziałał nań porażająco. Wyprostował się gwałtownie, omal nie tracąc tym samym równowagi. W ostatniej chwili postawił kule tak jak należało.
Nie! Nie mógł pozwolić, by kolejną osobie na której mu zależało spotkała śmierć! Już zbyt wiele ich stracił!
Kiwał głową potakując szybko, słuchając uważnie słów Petry. Rozumiał aż za dobrze, że będą miały one teraz kluczowe znaczenie.
- Khorani, elf, człowiek od Reshiona i dziewczynka z psem, tak...? - mruknął - Ktoś jeszcze...?
Sapnął w zamyśleniu.
- Czyli Tavar nie jest wroga, a elf i ktoś od Reshiona tak...? Hm... - poszukał wzrokiem Travida. Miał nadzieję, że były kupiec usłuchał go i nie oddalił się zanadto - Chodź tu! - krzyknął w stronę gdzie miał wrażenie że zauważył pokutny płaszcz - Mam dla ciebie zadanie!
Czekając na przybycie Travida lub kogokolwiek innego podkręcił ponownie wąsa, myśląc gorączkowo nad kolejnymi krokami.
Zły elf, tak? Przypomniał sobie widok szpiczastouchego który przebywał wraz z Imperialistami parę dni temu w forcie XIV. Ciekawe w jakim stopniu elfy współpracowały z Imperium?
I ów groźny elf był w pałacu namiestnikowskim...? Jaaakaż szkoda, że zaraz tamte okolice staną w płomieniach... Jednakże sam pożar nie załatwi sprawy ze stuprocentową pewnością, a już na pewno nie przysporzy mu informacji.
- Trzeba będzie posłać po Khorani'Azriyę, najlepiej kogoś jakkolwiek duchownego - po części wydawał rozkazy, a po części mówił do siebie, wciąż planując - Powołując się na naszych bogów trzeba będzie ją namówić do ruszenia na pałac namiestnikowski, by zgarnęła a może i unieszkodliwiła tam jednego elfa. Jeśli zadeklaruje że nic do mnie nie ma i porzuca ewentualne urazy dla wyższej sprawy, mogę z nią po drodze jeszcze pogadać na osobności. Jeśli jednak tak, to wystarczy namówienie jej do ruszenia po elfa w pałacu namiestnika.
Przez chwilę zastanawiał się, czy warto tam posyłać właśnie ulundkę. Szybko jednak uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Pałac namiestnikowski był w tej chwili w samym centrum zamieszek, prawdopodobnie oblężony. A do tego lada moment mógł stanąć w płomieniach. Tylko ulundka miałaby tam jakiekolwiek szanse. A nawet jeśliby poległa, tym lepiej dla jego planów.
- Petra, przygotuj proszę już zawczasu jakiekolwiek wskazówki, by namierzyć kolejne te osoby - skinął głową kierunku siostry, widząc jej chwilową bezczynność.
Gdy tylko ta skinęła głową i wzięła się do pracy, wznowił snucie swych planów na głos, jednocześnie przyzywając ręką każdego zauważonego gońca.
- Do domu na ulicy Białej wystarczy wysłać niewielkie komando, choć znajdujący się tam człowiek może być groźny... - zaklął pod nosem orientując się, że zapewne każdy wolny oddział lotny poszedł podpalać miasto - Mamy kogokolwiek wolnego, najlepiej jakichś dobrych wojowników? Gdzie jest Eryk gdy jest akurat potrzebny?
Westchnął ciężko. No tak. Eryk poleciał do tej swojej medyczki. Argan dziwnie się czuł, nie mając go u swego boku.
- Jak skończysz, Petra - zwrócił się do siostry cicho, oceniając czy jego słowa nie rozproszą jej w pracy - Pójdziemy oboje do tej dziewczynki z psem.
Rzucił okiem na część nadbrzeża oddzielającą keję Ligii od portu wojennego. Zdawała się całkiem bezpieczna. A przede wszystkim niedaleka.

Strandbrand - 08-03-2015, 00:39

/Powiem szczerze że rano jak to przeczytałem byłem zły. Ale faktycznie, zawaliłem tutaj sprawę... i nie mam do nikogo pretensji. Będę pracował z tym co mi dano ;) Szkoda mi tylko buta, będzie mi zimno w stopę...

Po pierwsze - zaje**ście bolała go głowa. Przyłożył rękę do miejsca gdzie uderzył go pocisk z arbaletu. Natychmiast tego pożałował, gdyż dodał sobie tylko bólu.
Zapamiętać... nie dotykać..
Ocenił swój stan. Stracił prawie cały swój dobytek. Ktoś chyba postanowił odlać się na niego gdy leżał nieprzytomny. W dodatku czuł się jakby poprzedniej nocy wychylił kilka bukłaków księżycówki krasnoludzkiej...
Prawie jakbym był na jakieś ostrej popijawie.
Nie miał na razie sił dźwignąć się z ziemi więc leżał tak, pokonany. Nawet myślenie sprawiało mu ból więc wiązanka którą ciskał w myślach na te gnojki została przerwana w połowie. Po prostu leżał tak, z pustą głową niezdolny do jakiejkolwiek reakcji...
Nie wiedział ile czasu minęło. Jednak do głowy, mimo bólu przyszła my myśl że jeśli będzie tu tak leżał to w końcu ktoś postanowi dokończyć robotę którą zwaliła tamta grupa. Dlatego oparł ręce na ziemi i dźwignął się do góry. Oczywiście towarzyszyły temu efekty dźwiękowe...
-Oż kurw... ty gnoju z arbaletem... jak cię znajdę to ci tą kulkę wetknę w dupsko, przysięgam...
Dla poparcia swoich czynów sięgnął jedną ręką po pocisk leżący na bruku i schował sobie do kieszeni w spodniach. Gdy już dźwignął się z ziemi uznał że to wystarczająco duży wysiłek i podszedł do ściany o którą oparł się plecami... Spojrzał w dół na siebie...
-Teraz to już nikt nie pomyśli że jestem wojskowym...
Aktualnie prezentował obraz nędzy i rozpaczy. Z jednym butem, podartą i zasikaną koszulą, okrwawioną twarzą stał w ulicy kaletniczej... Przeszło mu przez myśl że może mieć poważne problemy z dostaniem się do cytadeli lub zaczepieniem jakiegoś strażnika bez problemów...
Mimo to ruszył dalej. Nie miał zamiaru zabierać swojej tarczy. Zamiast tego podniósł ją i wsunął w zacienioną uliczkę która prowadziła z kaletniczej bezpośrednio na białą. Samym migdałem nic nie wskóra, a tylko przyciągnie na siebie uwagę albo zostanie oskarżony o rozbój.
Wyszedł z ulicy kaletniczej i ruszył w kierunku cytadeli trzymając się ściany, by być mniej widocznym i na wypadek gdyby jego stan postanowił ściągnąć go na poziom ziemi. Na pewno nie było sensu iść ,,na skos", tam gdzie właśnie tłoczyły się tłumy żądne krwi i wergundzka siła zbrojna która widziałaby w nim tylko kolejnego przeciwnika...
Ten dzień jest do dupy. Poprzedni też.

Indiana - 09-03-2015, 05:56

Eryk,
wyszedłeś na szerszą przestrzeń, gdzie wciąż kłębiła się masa ludzi, nie był to jednak ścisk, przez który nie da się przejść, tym bardziej w pobliżu ścian. Tak jak podejrzewałeś, tym razem absolutnie nikt nie zwrócił na ciebie uwagi.
Przemknąłeś pod ścianą aż do poprzecznej, sporej ulicy, wiodącej do zajazdu i Na Skos, minąłeś tę ulicę i wszedłeś w zwężenie, niewielki zamknięty placyk z fontanną, połączony z placem wschodnim dwoma małymi uliczkami. Po drodze, w zaułkach, bramach i kątach dostrzegłeś przynajmniej kilka sytuacji dokładnie analogicznych do tej, której sam chwilę wcześniej byłeś bohaterem. Miałeś powody przypuszczać, że większość kończyła się znacznie gorzej dla napadniętych niż dla ciebie. W licznych mijanych domach słychac było dźwięk tłuczonego szkła, wyrzucane na ulicę sprzęty, rozbijane wyposażenie.
Na placu wschodnim było wcale nie lepiej. Dawne koczowisko uchodźców teraz zmieniło się we wrzące wściekłością ludzkie mrowie. Z tego końca placu, na którym wyszedłeś, nawet przy swoim wzroście nie mogłeś dostrzec, co się dzieje przy cytadeli, ale mozna było wywnioskować z komend i krzyków ludzi, że wojsko broniło dostępu do bramy dla krążących oddziałów, nie wahając się strzelać salwami z łuków i kusz do tłumu.
Jeden z takich oddziałów zobaczyłeś właśnie, próbując przepchać się ku cytadeli. Żołnierze przepychali się tarczami, ostrzeliwali się z kusz, pomiędzy zwartym szeregiem widać było medyków w zielonych cotte, taszczących nosze.
Była w tym oddziale. Pomiędzy tarczami wyraźnie dostrzegłeś jej wysoko upięty czarny kucyk. Szła na tyle, raz po raz opierając się na ramionach wyższych towarzyszy wyprowadzała sprawne pchnięcie włócznią, usuwając co bardziej aktywnych, którzy próbowali uderzyć na szyk. Celnie i szybko, tym bardziej że obok niek kolejni strzelali z kusz.
Podejście do nich zbyt blisko oznaczało bełt w klacie, prawdopodobnie zanim zdążyłbyś powiedzieć, kim jesteś, o ile w ogóle by cię usłyszeli. Zakładało to przepchanie się z jedną bosą nogą przez tłum, dogonienie ich i przekrzyczenie się przez wrzaski zanim cię zastrzelą. Albo panna przez pomyłkę potraktuje cię włócznią.
Ale jakie miałeś wyjście?


Argan,

Owizor napisał/a:
Przypomniał sobie widok szpiczastouchego który przebywał wraz z Imperialistami parę dni temu w forcie XIV.
O ile pamiętam, widziałeś, jak go Elidis zastrzelił na placu.
gdy już podwładni zdążyli dopytać i upewnić się co do twoich intencji, padły pytania.
O który dom na Białej chodzi? Owego Czorta - pojmać czy zabić? Gdzie dokładnie jest khorani?
Petra, usiłując skupić myśli w zamieszaniu, próbowała kolejne rytuały.
Dom. Na północ. Druga kamienica od północy po wschodniej stronie ulicy Białej. przed kamienicą jest błoto. Białe właśnie, od niego ulica ma nazwę.
Khorani jest na północnej bramie.
Dziewczynka w porcie wojennym. Pies też.
A co z Czortem?

Uzyskawszy odpowiedzi, ludzie ruszyli we wskazane miejsca z odpowiednimi rozkazami. Na bramę zgodnie z twoją intencją poszedł stary Lecorde.
Wy ruszliście do portu wojennegego.
Tam trafiliście na niezły tłum, tym razem na wasze szczęście nie była to masa gniewnego motłochu. Żołnierze wysiadali z kolejnych łodzi, kursujących między stojącymi na redzie ciężkimi trierami, a brzegiem. Na łodzie z kolei wsiadali cywile, można było podejrzewać, że to właśnie rodziny wojskowych. Keja była dokładnie obstawiona szczelnym kordonem. Oddziały od razu z pomostu niemal truchtem biegły otwartą aleją w kierunku bramy północnej.
Rozejrzeliście się. Znaleźć w tym tłumie dziecko to będzie dobry wyczyn. Petra ściskała w dłoni kamień, który, jak wytłumaczyła, sprzęgła z jej aurą, cokolwiek to znaczyło, miał ją łaskotać w dłoń, jeśli dziewczynka znajdzie się w pobliżu. Ale to chyba znaczało łażenie po placu wzdłuż i wszerz, w tłumie ludzi.

Strandbrand - 09-03-2015, 22:49

Cofnął się napięcie i rzucił z powrotem w kierunku z którego przyszedł. Przepychał się między ludźmi, chyba nawet przewrócił jakiegoś wąsatego jegomościa głośno skandującego jakieś hasła. Nieważne.
Wbiegł z tupotem do ulicy kaletniczej i sięgnął do miejsca gdzie położył swoją tarczę. Przez chwilę poczuł ukłucie strachu, gdyż nie wyczuwał żadnego kształtu poza ścianą kamienicy. Sięgnął głębiej i niżej... Jest! Zacisnął dłoń na rancie tarczy i wyszarpnął go spomiędzy budynków. Gdy zakładał ją sobie na lewą rękę oparł się o ścianę. Mimo wszystko wciąż nieco kręciło mu się w głowie. Tylko czy od uderzenia w czaszkę czy z emocji?
Upewnił się że wszystko dobrze leży, a paski przytwierdziły migdał do jego lewego przedramienia. Wypadł z kaletniczej i z powrotem puścił się biegiem w kierunku wschodniego placu.
Tłum przed nim wciąż nieustannie tworzył barierę którą musiał pokonać. Zaczął iść przez ludzi, pomagając sobie rantem tarczy. Niektórzy głośno protestowali przeciwko temu jak się przepychał, inni przepuszczali go myśląc zapewne że biegnie pomóc tym którzy nękają wergundzkie grupki. Wyciągnął głowę najwyżej jak umiał i poszukiwał tego małego, zielonego ustępu w morzu cywilów które niczym statek pokonywało drogę do cytadeli. W końcu dostrzegł jeden, a nad nim czarną banderę jej włosów. Ruszył w tamtym kierunku ze zdwojoną mocą.
Dotarł do eskorty medyków. Zaczął ją okrążać by znaleźć się naprzeciwko Aldei. Widział jak rani kolejnych śmiałków próbujących się dostać do transportowanych rannych. Stał właśnie przed jednym takim, wydawało się że próbuje skoczyć w kierunku sanitariuszki.
Eryk chwycił go za ramię i odciągnął do tyłu mrucząc pod nosem ,,suń się". Nie skupiał się na tym gościu, bardziej uważał by jakiś strzelec nie dorwał go i nie dokończył roboty opryszka z arbaletem. Zasłaniał się swoją tarczą najbardziej jak umiał. Powoli wyjrzał znad rantu i szukał wzrokiem Aldei. Miał nadzieję, być może nawet łudził się że go rozpozna w tłumie. Starał się przyciągnąć jej uwagę obecnością tarczownika przed nią.
To teraz wszystko w rękach losu... I Modwita...
Jeśli jeszcze tam jesteś panie wojny, wysłuchaj mej prośby.
Twój sługa Eryk Strandbrand stara się dostać tylko do
swych pobratymców i przeżyć wraz z nimi.
Jeśli patrzysz akurat swym łaskawym okiem w stronę
Vekowaru, usilnie proszę cię byś dopomógł mi w tej sprawie.

Sam był zdziwiony jak ostatnimi czasy często modlił się do boga wojny... najwyraźniej to prawda co mówią - w chwili wielkiej próby zawsze zwracamy się do bogów, my zwykli śmiertelnicy... Jednak mimo prędkiej modlitwy (aczkolwiek nie pozbawionej szacunku) nie rozproszył się i wciąż uważał na jakiekolwiek pociski czy inne zagrożenia ze strony tak wergundów jak i tłumu za nim.

Owizor - 10-03-2015, 01:47

Indiana napisał/a:
O ile pamiętam, widziałeś, jak go Elidis zastrzelił na placu.
Samego aktu zestrzelenia o ile pamiętam Argan nie widział (a nawet jeśli to z dość daleka)
Indiana napisał/a:
Owego Czorta - pojmać czy zabić?
Nigdzie dotąd (poza shoutboxem) nie padło, że Czort = człowiek Reshiego. Argan może to co najwyżej podejrzewać, ale nie ma jeszcze dowodu by wiedzieć z absolutną pewnością, że człowiek w domu na ulicy Białej to Czort

/przepraszam że dziś krócej, ale czasu nie miałem prawie w ogóle od wczoraj włącznie - jak do jutra nie pojawi się post MG, to może jeszcze dopiszę jakieś detale/

Widząc, że to Travid podszedł wysłuchać jego poleceń, uśmiechnął się. Doprecyzował byłej głowie rodu, że ma powoływać się na sprawy bogów i na konieczność porzucenia prywaty dla dobra sprawy.
Natomiast ludzi mających zorganizować grupkę do uderzenia na dom na ulicy Białej poinstruował, by uważali na chemikalia. Cała reszta - czyli zorganizowanie odpowiednich ludzi, uzbrojenia i taktyki, pozostawił już swym podwładnym.
Ruszając wraz z Petrą w stronę pomostu rzucił jeszcze na odchodnym, że gdyby pojawił się na miejscu Eryk, ma lecieć do niego w wojennym porcie.

Poszło całkiem nieźle. Co prawda zajęte ręce bardzo mu doskwierały i kilkukrotnie omal się nie wywrócił, niemniej przemieszczanie się o kulach okazało się całkiem szybkie i skuteczne. Dało się przyzwyczaić.
Po drodze poprosił Petrę o sprawozdanie ostatnich ostatnich paru dni z jej perspektywy, uprzednio gratulując jej ogarnięcia namierzonych osób. Wiedział, że młoda Lecordówna potrzebuje motywacji. Zwłaszcza po spotkaniu z Travidem, potrzebowała jakiegokolwiek wyrazu uznania.
Dotarłszy na plac musiał znacznie zwolnić. Poruszanie się o kulach w tłumie pozostawało nielichym wyzwaniem.
Opis działania kamyka przyprawił go o nieprzyjemny dreszcz. To działało niemal identycznie jak medalion Angeli. Wspomnienie tamtych podziemi paraliżowało go znacznie skuteczniej niż brak nogi. Starał się ze wszystkich sił odegnać wspomnienia i skupić na zadaniu.
A zadanie najwyraźniej polegało na łażeniu za Petrą i wypatrywaniu odpowiedniej osoby, bądź nasłuchiwaniu odpowiedniego psa. Nie miał pomysłu na nic lepszego.
Miał szczerą nadzieję, że nie zastanie w tym tłumie nikogo kogo nie chciałby spotkać. Zwłaszcza tutaj ryzyko na takie spotkanie rosło do niebezpiecznego poziomu.
Ścisnął mocniej kule świadomy, że w razie potrzeby walki byłby w stanie unieszkodliwić co najwyżej jedną osobę. O ile by miał szczęście i zdołał doskoczyć takowej osobie do szyi. A później sam zginąłby zadeptany.
Przełknął ślinę i skarcił się w myślach. Miał wypatrywać dziewczynki z psem, nie zagrożeń!

Owizor - 10-03-2015, 13:29

/dobra, to teraz już mogę na spokojnie dopisać detale... w sumie poza dialogiem podczas wędrówki do portu wojennego niewiele zostało/

Droga do portu wojennego była relatywnie spokojna, ten odcinek nadbrzeża był jeszcze kontrolowany przez żołnierzy. Choć i tutaj należało mieć oczy dookoła głowy i uważać na wzmożony ruch.
Poruszanie się o kulach było co prawda wolniejsze niżby Argan tego chciał, ale przynajmniej drobniejsza Petra nie miała teraz problemów z nadążeniem za nim.
- Dobra robota z tymi kamykami - uśmiechnął się, gdy tylko wyruszyli - Podziwiam cię. I przy okazji chętnie się w wolnej chwili pomodlę wraz z tobą o dodatkowe cierpienia dla tego dupka Travida - mrugnął w stronę siostry z ponurym uśmiechem.
Zrobił krótką przerwę, by skupić się na nierówności na drodze.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia co się ze mną działo? - wznowił po chwili rozmowę - Cóż...
Zastanowił się w którym momencie rozstał się z Petrą, od czego zacząć opowiadanie.
Rozstanie miało miejsce krótko po przebyciu bramy. Petra ruszyła do Cytadeli odebrać wynagrodzenie za służbę w Straży Pogranicza, podczas gdy Argan poszedł do pałacu namiestnikowskiego złożyć raport ulundce. Mieli się spotkać wieczorem w siedzibie Ligii.
- Wiadomość o tym, że zatrzymałem się z Ofelią w Złotym Kwiecie spakować jej manatki dostałaś, prawda? Zresztą po co się pytam, rano dostałem od ciebie odpowiedź... - zerknął na siostrę siostry zdając sobie sprawę, że nawet tamten list który otrzymał w zajeździe mógł być fałszywy... choć to już niewiele zmieniało - Rano doszło do burdy w zajeździe, Ofelia gdzieś znikła. Chciałem ci zresztą o wszystkim powiedzieć, koło południa byłem w siedzibie Ligii... I zastałem tylko Eryka - westchnął - Gdzie żeś się wtedy podziewała!? Choć akurat ciebie rozumiem, pewnie sprawy Lecorde... ale... Powiedziałaś chyba Angeli, że rano mam wrócić, prawda? To po jaką ciężką cholerę ona tamtego dnia gdzieś wyszła, skoro wiedziała że będę lada moment!? Zresztą... nieważne... już i tak nieważne...
Musiał na chwilę przerwać, by powstrzymać rosnącą mu w gardle gulę. Powoli wypuścił powietrze, starając się uspokoić.
- Potem wraz z rzekomą przyjaciółką Ofelii ruszyłem do miejsca gdzie rzekomo została ona porwana, nieopodal Przesmyku Żerskiego - wznowił po chwili, z trudem utrzymując spokojny ton - Tam owa przyjaciółka sprowokowała grupkę wergundzkich agentów do zaatakowania mnie... Potem już, długo po tym jak zabiłem napastników, dowiedziałem się kim oni byli - uśmiechnął się cierpko - To wszystko była intryga styryjskiego wywiadu. Wplątali mnie w zabijanie wergundów i wysłannika Coralidesa licząc na to, że dzięki takiemu szantażowi zmuszą mnie do zostania wiernym agentem Styrii. A wergundowie myśląc, że już jestem agentem Styrii... oni... porwali i zabili Angelę.
Znów przerwał. Tym razem nie tyle by samemu się uspokoić, lecz by dać Petrze czas na przyswojenie informacji.
- Krótko po tym wszystkim agenci styryjscy, w tym również Ofelia, prowadzili mnie i Eryka podziemnymi kanałami przekonani, że jesteśmy już ich wiernymi pieskami. Mieli tam jakieś swoje sprawki, chyba jacyś Imperialiści. Nieważne... Tam właśnie zawalił się jeden tunel, grzebiąc kilku z nich żywcem... nie bez mojego poświęcenia zresztą. Tam właśnie straciłem nogę. Mnie i Eryka wyciągnęli wergundowie. Pogadałem sobie z szefem ich wywiadu, ale ów okazał się idiotą jakich mało. Zamiast zapobiec konfliktowi Ligii z Wergundią uznał, że lepiej będzie przyznać się, że stał za zabójstwem Angeli, a następnie poddać mnie i Eryka torturom... i co najlepsze, po tym wszystkim nas wypuścić - uśmiechnął się cierpko - Szkoda że cennik i lista kontaktów z Cechem jest gdzieś już spakowana pod pokładem Damy. Ale co się odwlecze to nie uciecze - dokończył mówić bardziej do siebie niż do Petry.
Zaczęli się zbliżać do placu przed pomostem w wergundzkim porcie wojennym.
- Tak więc... - zwrócił się ponownie w stronę siostry - Jak to wyglądało u ciebie? Te ostatnie kilka dni?

Słuchając jej słów dotarł do placu.

- Prowadź, ty tu rządzisz - polecił po krótkiej chwili rozglądania się po tłumie.

Indiana - 12-03-2015, 04:04

Niestety, tak to jest, jak się pisze w środku nocy i w pośpiechu :) Rzeczywiście, trochę ci wygadałam, że Czort jest od Reshiego, chyba dlatego, że przyjęłam, iż i tak to wiesz z sb. W każdym razie póki co trudno jest podsuwać ci jakieś rozwiązania ;) , więc teraz czekam na inwencję w kwestii znalezienia panny z piesełem ;)
Argan,
Petra słuchała twojej opowieści z wielkim przejęciem. To było do przewidzenia, osoba o tak wyczulonej empatii jak ona musiała przejąć się czyimiś problemami. Przejęła się tak bardzo, że w którymś momencie zatrzymała się i przytuliła cię po siostrzanemu ze smutnym westchnieniem.
- Musi być tak, że chyba nie masz szczęścia do ludzi... - mruknęła, lekko zakłopotana, jak każdy po wysłuchaniu tragicznej opowiesci, w której nic nie może pomóc ani zmienić - Uporządkujemy to wszystko. Po kolei...
Jej wzrok padł na tłum ludzi przed wami i sama nieco zwątpiła w prawdziwość tych słów. Podniosła wzrok na ciebie.
- Octavio, ja nie wiem, jak ją znaleźć. Ani w ogóle kto to jest. Ale... Jest taka gwiazda, gwazdozbiór właściwie, nazywa się Tarcza Modwita i jest kojarzony z... no z mocą Modwita właśnie. I on na północy już by zanikał, bo jest październik, ale tutaj widać go wyraźniej. I jak się szuka gwiazd, które mają większą emanację, znaczy gwiazd, planet i gwiazdozbiorów... no ciał niebieskich, to ten jest teraz jeden z najmocniejszych. Ten, i jeszcze jeden, nazywa się Warkocz, i przypisuje się go mocy Tavar, ale tylko symbolicznie, bo... No nie ważne. Ale ten gwazdozbiór Tarczy, on świeci jak wściekły i jak pójść za powiązaniem, to wyszukuje właśnie to dziecko. Ona ma jakieś 10 lat. Poznałabym ją z twarzy chyba.
Petra mówiła ciągiem z szybkością karabinu... (znaczy, gdybyście znali karabiny...), jakby chciała zrobić wszystko, by zagłuszyć twoją mało wesołą opowieść i zająć umysł czymś konkretnym, planowaniem, ogarnianiem, szukaniem.
- Tak się zastanawiam, co dziecko może mieć wspólnego z Modwitem, hm? Może to jakaś służka świątynna... Ale świątynie są w południowej części, co by tu robiła. Może jakaś wieszczka albo co... Kurcze no.. nie wiem...
Jęknęła, patrząc na zatłoczone wybrzeże. Przed wami przetruchtał kolejny oddział, w równym rytmie okrzyków dziesiętnika, podzwaniając zielonymi tarczami.
- Przecież chyba nie będziemy łazić tu tam i z powrotem...


Eryk,
troszkę przekombinowałeś z czasem, nie miałeś szans wrócić do uliczki i z powrotem z tarczą w czasie, kiedy oddział nie przeszedłby przez plac
Gdy dotarłeś do oddziału, byli juz o dwa kroki od wychodzącej im na przeciw straży cytadeli. Zza pleców rozwrzeszczanych cywilów widziałeś jej oczy, spokojne, przymrużone, jej ruchy celne i precyzyjne, bez drżenia rąk i chaosu. Dla kogoś, kto potrafił przeprowadzać operacje na żywym organizmie, walka na wojnie nie była widocznie żadnym stresem. Ale dziwnie to wyglądało, ta dziewczyna, taka roztargniona, żywiołowa, impulsywna, a tutaj nagle spokojna, jak wygładzona stal miecza, pewna, twarda... zimna.
Już prawie dotarli do kordonu, idący pierwsi tarczownicy z okuwanymi stalą migdałami już prawie wchodzili między pierwszych tarczowników z cytadeli. Idący ostatni, w tym Aldea, zatrzymali się, krzycząc do swoich "stój, stój!".
Ucieszyłeś się, przez chwilę przemknęło ci przez myśl, że cię rozpoznali, ale nie, patrzyli gdzieś w twoje prawo, nad twoją głową.
Słyszałeś ich w miarę wyraźnie. W ich szeroko otwartych oczach widać było znużenie, grozę i przejęcie.
- Bogowie... za co... - jęknął któryś z tarczowników. Aldea opuściła włócznię i też patrzyła. Uznałeś, że nie bedziesz się gapił, dopóki nie będziesz bezpieczny, więc skorzystałeś z okazji i poskoczyłeś do przodu.
W ostatniej chwili zasłoniłeś sie tarczą przed odwiniętym ciosem tarczownika po lewej. Zamieszanie zwróciło uwagę medyczki.
- Nie, czekaj! - krzyknęła, trącając towarzysza w ramię - To jeden z naszych! Eryk! Co ty... nieważne... - wychylając się zza ramienia żołnierza szarpnęła za tarczę, z siłą, której się po niej nie spodziewałeś. Prawie się wywróciłeś, wpadając na niosących nosze tragarzy. Dopiero stanąwszy na nogach mogłeś się bezpiecznie odwrócić i zobaczyć, na co patrzyli żołnierze i duża częśc ludzi na placu, na którym powoli zaczynał rozlegać się powszechny okrzyk paniki.
Znad budynków południowej pierzei placu wielkim czarnym słupem unosił się dym, gęsty olbrzymi kłąb dymu, w którym widać było pojedyncze płomienie, liżące ściany drewnianych budynków.
- No tylko tego jeszcze brakowało... - skwitowała Aldea z westchnieniem - I co ty tu, do ciężkiej nędzy, robisz, miałeś wsiadać na statek!

Strandbrand - 13-03-2015, 00:52

Zaskoczenie wywołane faktem że bez trudu go przeciągnęła i pozbawiła równowagi po chwili ustąpiło i zaczął mówić.
-No niby miałem... ale nadeszła zmiana planów. Octavio popłynął razem z personelem ligi kupieckiej, a ja...
Podczas gdy wypowiadał te słowa patrzył ponad jej głową i obserwował jak czarne kłęby dymu wznoszą się nad Vekowarem.
-Zostałem... oni mnie już nie potrzebowali. W drodze na północ na nic się nie przydam, ale tutaj...
Tak, tutaj zostanę i dam się obrabować - pomyślał smutno. Musiał wyglądać żałośnie w swoim obecnym stanie. W dodatku głowa wciąż dawała o sobie znać tępym bólem pulsującym blisko skroni. Oderwał wzrok od dymu i spojrzał na nią.
-Myślałaś że cię zostawię samą z tym wszystkim? Niedoczekanie...
Uśmiechnął się słabo. Nie brzmiało to chociaż w połowie tak heroicznie czy troskliwie jak sobie wyobrażał że będzie. Wpatrywał się w nią czekając na jakąś odpowiedź.
Obudź się. Chyba zapomniałeś o gównie w jakim tkwicie obydwoje.
Tłum chyba na chwilę się uspokoił... nie, źle powiedziane. Przestał skupiać się na nich. Skupił się na płomieniach widocznych nad niektórymi budynkami. Gdzieniegdzie widział już pierwsze oznaki zbiorowej paniki wśród tłumu.
-Nie stójmy tak. Do Cytadeli, bo zaraz będzie tu jeszcze większy chaos niż wcześniej. Teraz mamy szansę.
Na rozmowy czas przyjdzie później, za murami wergundzkiej fortecy. I na inne rzeczy... miał nadzieję że Aldea lub inny uzdrowiciel opatrzy ranę zostawioną przez Arbalet. Chociaż wolałby Aldeę gdyby miał wybierać.

Owizor - 13-03-2015, 13:58

Powrót myślami do Angeli rozpraszał go mocno. Ciężko mu było skupić myśli, ponownie zalewane nienawiścią wobec Styrii i Wergundii. Choć im dłużej o tym rozważał, tym bardziej jego gniew kierował się w stronę pierwszego z wymienionych państw. Wergundowie byli co prawda skrajnie brutalni i przerażająco tępi, lecz ich działania były w pewnym sensie logiczne. To Styria i jej intrygi stały przede wszystkim za wszystkimi nieszczęściami Argana.
Skup się psiakrew! - skarcił się w myślach - Petra coś do ciebie mówi o tarczach i warkoczach! Jakie znowu... ach, gwiazdy... no właśnie, skup się idioto!
- Modwit patronuje zorganizowanym wojskom... tu jest multum żołnierzy i każdy jak jeden czci Modwita - mruknął - Obstawiam że w okolicy jest też co najmniej kilku kapelanów... Mówisz, że gwiazdozbiór związany z Modwitem ignoruje taki ładunek wierzących i wskazuje na tę konkretną dziewczynkę? Może jakby poprosić żołnierzy o zaśpiewanie jakiejś litanii, mogłoby to nam pomóc...? Nie wiem, cholera... Nie znam się na tym...
Sapnął i wyprostował się, nasłuchując czy nie słyszy szczekania psa.
Zaczął mruczeć pod nosem, rozważając na głos kolejne możliwości.
- Swart chyba nie chciałby byśmy się modlili do Modwita... hm... Na rytuał do gwiazd chyba nie ma miejsca... Jak zaczniemy krzyczeć że szukamy dziewczynki z psem, tylko nas wyśmieją... Na modlenie sie do Swarta o pomoc mogą zareagować dość agresywnie... Dowództwo wojskowego portu jest daleko a i tak wątpię by nakazało oddziałom szukać jakiejś dziesięciolatki... hm... A może gdyby tak podsadzić Petr... - parsknął do własnych myśli. Przecież był o kulach! Noszenie Petry na barkach mogło się dlań źle skończyć, nawet mimo jego krzepy i drobnej figury Lecordówny.
Spojrzał na siostrę.
- Na razie starajmy się iść za emanacją, czy jak to tam się nazywa, i wypatrujmy. Może w trakcie na coś wpadniemy, a na razie nie traćmy czasu - ruszył powoli w stronę tłumu, przeklinając w myślach fakt, że ma zbyt zajęte ręce by móc się efektywnie przepychać - Skoro mówisz, że dziewczynka ma psa, to powinien chyba szczekać... Jak duży to pies?
Kolejny pomysł jaki przyszedł mu do głowy, tym razem o machaniu kawałkiem mięsa na patyku, potraktował już jako dobitny znak że nie ma absolutnie żadnego pomysłu i powinien się skupić na samym przeciskaniu przez tłum i wypatrywaniu.

Indiana - 16-03-2015, 18:54

Argan
- Ty mnie chyba nie słuchasz - mruknęła Petra, wzdychając - Jakie "iść za emanacją". Powiedziałam ci, że to być może będzie emanować, jeśli znajdzie się w jej pobliżu. Ale gdzie, u licha, jest jej pobliże? Na razie nie ma żadnej, kurcze, emanacji! - zakończyła prawie krzycząc - Swart chce, żebyśmy ratowali miasto! Myślisz, że to znaczy "ratujcie miasto, tylko nie zwracajcie się do Modwita"????
Ludzie stojący dookoła spojrzeli na was ze zdziwieniem i lekkim zainteresowaniem, ale jako że nie była to bynajmniej jedyna osoba, krzycząca lekko histerycznie w okolicy, to szybko wrócili do własnych zmartwień. Czyli do tego, jak się dostać na łodzie.

Psów w okolicy było od jasnej cholery. Jak zawsze w porcie, kręciły się w poszukiwaniu resztek, łapiąc szczury i wykradając rybakom połów z koszy. Teraz niewielu tu było rybaków, ale po ogromnej chmarze ludzkiej zostawało mnóstwo resztek. Psy snuły się więc pod kamienicami i na samym nabrzeżu, ale żaden nie wydawał się w najmnieszym stopniu obchodzić astrologicznego kamyczka.
Dziewczynek też było sporo, najczęściej przyczepionych do rodzicielskich ubrań, czasem płaczących gdzieś po kątach albo zajętych pogłębianiem chaosu poprzez fascynującą zabawę w bieganie między ludźmi zygzakiem i potrącanie ich toreb.

Wyglądało na to, że utknęliście w martwym punkcie.
Nagle od strony dużej szerokiej alei, wiodącej do bramy (nazwijmy ją ulicą Północną), zza winkla znajdującej się na rogu kamienicy, wyłoniło się kilku wojowników z emblematami ligi - poznaliscie ich, to było to komando, które Argan wysłał na Białą do domu Reshiona. Wlekli ze sobą jakiegoś człowieka, sporej postury. Prowadzący ich najemnik dostrzegł was w tłumie i machnął do ciebie.
Ponieważ w tym momencie staliście przy forcie nabrzeżnym (ten budynek kwadratowy przy samym molo wojskowym, jak wszystkie budynki fortyfikowane, w szarej otoczce), przeszliście na drugą stronę ulicy do waszego oddziału.
- Panie Lecorde - zameldował najemnik - Zgodnie z rozkazem dom na Białej przeszukany, znaleźliśmy tam tylko tego o tutaj. Twierdzi, że da Tirelli wynajmował u niego lokum. Mieszkał tam on i jakaś panna, też da Tirelli, magiczka.
- To jest bezprawne... - warknął ów człowiek, szarpiąc związanymi z tyłu rękami - Nie jesteście strażą, żeby sobie tak pozwalać...
- Zamknij ryj - dowódca najemników mocnym uderzeniem w nerkę na chwilę pozbawił go oddechu. Petra spojrzała na to krytycznie, jeszcze bardziej krytycznie na kilku przechodniów, którzy zainteresowali się sytuacją, po czym rozejrzała się i wskazała na bramę narożnej kamienicy. Była otwarta. Petra pociągnęła cię za rękaw, wskazując budynek.
Weszliście.
Budynek sprawiał wrażenie całkowicie pustego, na schodach walały się jakieś sprzęty, kołdry, doniczki z kwiatami, wszystko porzucone w pospiechu. Dowódca najemników, Ulfer, wysłał najpierw dwóch do sprawdzenia terenu. Mieszkanie na parterze było puste, więc weszliście tam. Najemnicy pchnęli na krzesło więźnia.
- Przytrzymajcie go, proszę - powiedziała Petra i wyciągnęła z sakwy kamyk koloru czarnego. Przez chwilę ważyła go w dłoni, marszcząc brwi,po czym spojrzała na ciebie i pokręciła przecząc głową, jakby chciała powiedzieć "to nie ten". Nogą szybko sprzątnęła wokół więźnia wszelkie leżące przedmioty i spiesząc sie rozłożyła kilka kolejnych kamieni dookołoa.
- Ej! - zaprotestował uwięziony - Nie wolno, ja nie chcę żadnych..
- Ulferze, byłbyś tak miły i zakneblował mu usta, jeśli jeszcze raz się odezwie niepytany? - łagodny uśmiech Petry przeraził więźnia chyba bardziej niż treść słów. Najemnik z ukłonem potwierdził. Panna Lecorde tymczasem, mrugając do ciebie za plecami więźnia, porozkładała swoje kamyki, po czym stanęła za jego plecami i na chwilę skupiła myśli - kamienie dookoła zaiskrzyły, powodując, że więzien podskoczył jak dźgnięty szpilą.
- Słuchaj no - Petra stanęła teraz przed nim - Sprawa wygląda tak, jesteś oskarżony o spisek, zdradę i sianie defetyzmu...
- Niczego nie... - zamilkł, przerażony ruchem Ulfera.
- No - kontynuowała dziewczyna - I zawiśniesz. Chyba, że mi powiesz, gdzie jest Reshion da Tirelli i z kim się konszachtował. Możesz zacząć od tego, jak się nazywasz... A jak nie powiesz - kamyki znów zaiskrzyły - to ci zagotuję mózg w środku tego kręgu.
Więzień rozejrzał się w popłochu. Miał twarz poznaczoną bliznami, wyglądał na kogoś, kto ma bogatą przeszłość, wcale nie spędzoną na uprawie brukwi, a to z kolei średnio licowało z jego zachowaniem, pasującym bardziej do wystraszonej pensjonarki.
- Hallbjorn... Nazywam się Hallbjorn Einarson. Jestem kupcem. Mam tutaj dom... Kamienicę. Wynajmowałem ją da Tirellemu i jego siostrzenicy Emilii... Nic nie wiem o żadnych konszachtach, nikogo nie zdradziłem i w ogóle nie wiem o co chodzi!!!

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, Petra znieruchomiała, nasłuchując. Wyszła z kręgu i połozyła palec na ustach, każąc wam być cicho.
- Słyszysz to...?
- Co?
- To z zewnątrz...?
- Nie bardzo...
Dziewczyna podbiegła do okna i otworzyła je na oścież, wychodziło na bramę. Rzeczywiście, zamiast słyszeć harmider bitewny, słyszeliście... huk..? Jak mnogi chór głosów.
- Co, do jasnej... - mruknęła Petra. Nie zwracając uwagi na to, że mogłoby ci to przyjść z lekkim trudem, wybiegła na klatkę schodową i zawołała - Ta kamienica ma kilka pięter, z góry może zobaczymy. Chodź, Octavio!
Zakląłeś w myśli. I tak ledwie stałeś. Jeden z najemników zauważył twoje wahanie i zaproponował pomoc. Ulfer wysłał kilku, by zabezpieczyć wejście do klatki schodowej i dwóch wraz z Petrą (Oddział liczył 10 osób), po czym skinął ci głową, że dopilnuje więźnia.

Zanim dotarłeś trzy piętra wyżej, prawie zemdlałeś ze zmęczenia i gdyby nie ów żołnierz, pewnie byś się sturlał z rozmachem i łomotem na dół. Petrę znaleźliście na poddaszu, stała, szeroko otworzywszy klapę w dachu i słuchała.
Gdy stanąłeś obok niej, dostrzegłeś bramę, oplecioną czarnym dymem, stojące tam szeregi żołnierzy. Widziałeś styryjczyków na wałach i Wergundów z zielonego. Stali. Wszyscy.
Widziałeś też za murami ludzkie mrowie tubylców. Powietrze drgało od niskiego, wibrującego dźwięku, hipnotyzującego i pięknego.
- Co oni robią...? - zapytałeś. Petra z szeroko otwartymi w zachwycie i przejęciu oczami szepneła:
- Śpiewają, Octavio... Śpiewają.
Pozostała tak na długą chwilę, słuchając, ważyła w dłoniach kamienie. Z przeciwnej strony pomieszczenia,gdzie było drugie okno, jeden z najemników krzyknął i też je otworzył.
- Panie Lecorde!
W śpiew, unoszący się nad miastem, wkradł się inny dźwięk. Petra drgnęła i krzyknęła, przebiegła obok ciebie do tego drugiego okna. Stamtąd wyraźnie słyszeliście wrzask ludzi od strony głównego placu, krzyki i panikę. Nad miastem, od strony pałacu namiestnikowskiego, unosiły sie gęste kłęby dymu i płomienie. Miasto płonęło. Ludzie uciekali ku wybrzeżu, potęgując panikę. Wiejąca od morza poranna bryza roznosiła ogień na całą jego wschodnią część.
- On mnie tu przyprowadził! - powiedziała nagle Petra - Ona tu jest!
Niemal równocześnie usłyszeliście warczenie. Głuche warczenie psa. Ale nigdzie go nie było widać. Warczenie niemal natychmiast umilkło, ale załozyłbyś się, że dochodziło z jednej z niskich ścian pod skosami.

(Eryk, dla Ciebie chyba dam w osobnym temacie, bo tu się trochę chaosu zrobiło)

Owizor - 16-03-2015, 20:44

/jako że scenka dość długa, to napiszę też swoje zachowania w trakcie jej trwania ;) /

- Tylko myślę na głos, uspokój się, bo się upodabniasz się do Winklera - prychnął słysząc wybuch Ofelii - Wiesz dobrze, że się nie znam na tym. Możesz, a nawet masz mnie poprawiać! Ale, na bogów, nie unoś się bez sensu! - uniósł wzrok by ujrzeć nadciągające komando Ligii - Oho, nasi. Dobra, do dziewczynki i jej psa wrócimy za chwilę...
Podkuśtykał do żołnierzy trzymających człowieka skinął głową dowódcy i przyjrzał się schwytanemu.
Twarz gęsto poznaczona bliznami... Czy był podobny do Czorta z wizji...? ciężko powiedzieć. Cóż, warto z niego wycisnąć ile się da, nieważne kim jest. Najwyżej zginie kolejna niewinna osoba, trudno.
Wyprostował się i rozejrzał, szukając miejsca do przesłuchania. Szarpnięcie za rękaw Petry wskazał mu kierunek.
- Do tamtej kamienicy. Szybko - zaordynował.

Gdy tylko wkroczono do wolnego pomieszczenia i przygotowano miejsce przesłuchania, stanął pod ścianą naprzeciwko przesłuchiwanego, wciąż zastanawiając się czy to jest ta osoba którą widział w wizji.
Spojrzenie Petry wzmocniło jego wątpliwości. Ale nie zaprotestował gdy ta rozpoczęła przesłuchanie. A samo przesłuchanie wywarło na nim spore wrażenie.
Musiał przyznać, że jego siostra miewała przebłyski naprawdę świetnego ogarnięcia, geniuszu wręcz. Dobrze, że owe do niedawna wyjątkowo rzadkie przebłyski zdarzały się coraz częściej. Petra stawała się stopniowo, przynajmniej w jego oczach, pełnoprawną głową Lecordów. Ale potrzebowała jeszcze na to czasu.
Już zamierzał oskarżyć przesłuchiwanego o łgarstwo, tym samym przyjmując rolę złego gliny, gdy Petra znieruchomiała, jakby czegoś nasłuchując.
Stanął sam nieruchomo, w nerwowym oczekiwaniu.
- Już, lecę w podskokach - mruknął ironicznie do wbiegającej na górę siostry - O, dzięki - to z kolei było do jednego uczynnego najemnika - Za nią.

Dopadł klapy i oparł się o nią, z trudem łapiąc oddech. Posłał pełne wdzięczności spojrzenie najemnikowi, po czym obrócił się w stronę Petry.
- Pozwól że przypomnę - wysapał z trudem - że nie wszyscy mają tu obie...
Przerwał. Usłyszał.
Przez chwilę wpatrywał się zaskoczony w stronę wojsk tubylców. A nim nasycił oczy i zrozumiał na co patrzy, Petra skoczyła do drugiej klapy.
W tamtą stronę nie miał już siły biec. Ale i tak ze swojej strony nie miał problemu ze zrozumieniem, co widać było po drugiej stronie. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie, z trudem ukrywając mściwą satysfakcję. Miasto płaciło za całe cierpienie jakie mu wyrządziło.
Usłyszał warczenie. Odwrócił się zaskoczony w stronę skąd nadbiegało. Następnie przeniósł pełny napięcia wzrok na Petrę. Odetchnął głęboko, by się uspokoić.
- Spokojnie, przyszliśmy cię uratować - powiedział cicho w stronę kąta, na tyle łagodnie na ile potrafił.
Zerknął na najemnika i dał mu znak ułożoną poziomo dłonią, by nie podejmował gwałtownych akcji. Sam jednak mocniej ścisnął prawą dłonią rękojeść miecza, a lewą kule na której wciąż się podpierał.
- Dostaliśmy polecenie od bogów uratować cię - powiedział powoli i spokojnie w stronę ściany - Mają cię w opiece.
Zamilkł i zaczął nasłuchiwać. W razie gdyby milczenie zaczęło się przedłużać, uniósł wskazujący palec dłoni wciąż zaciskającej się na rękojeści, gotów dać cichy sygnał do ruszenia w stronę z której dobiegło warczenie.

Indiana - 24-03-2015, 17:21

Rzecz w tym, że w kącie nikogo nie widziałeś. Za to miałeś wrażenie, że deski na ciebie warczą, ale gdy zacząłeś mówić, natychmiast przestały.
Petra zmarszczyła brwi. Podniosła z podłogi jakiś drąg, który chyba był kiedyś nogą od krzesła, i stuknęła w ścianę pod skosem dachu. Cisza. Ruszyła wzdłuż ściany, stukając, aż wreszcie w samym kącie odpowiedział jej odgłos poruszenia.
Spojrzała na ciebie, pokazując ci nierówny rant jednego z paneli desek, którymi obłożono ścianę.
Jeśli tam jest pies, to może się wystraszyć i zaatakować. Ale znów zabić go, jeśli jest tam też dziewczynka - to może wam zamknąć możliwość kontaktu z nią.
Na pomoc przyszedł najemnik, jeden z tych, którzy pobiegli za Petrą, najwyraźniej myślący typ.
Kładąc palec na ustach zdjął płaszcz i rozłożył go tak, żeby wybiegające zwierzę zaplątało się w tkaninę. Petra stanęła obok, łapiąc za ów wystający rant desek. Na sygnał szarpnęli.

Nic nie wybiegło. Waszym oczom ukazała się wnęka pod zabudowanym skosem dachu, a w niej skulona dziewczynka około dziesięcioletnia, przytulona do olbrzymiego owczarka wergundzkiego, któremu zaciskała drobne dłonie na pysku. Owczarek siedział nieruchomo, warcząc tylko głucho na wasz widok.

Spokojnie, przyszliśmy cię uratować - powtórzyłeś - Dostaliśmy polecenie od bogów uratować cię. Mają cię w opiece.
Dziewczynka spojrzała na ciebie wielkimi, niebieskimi oczami. Teraz dopiero zauważyłeś, że na jej kolanach spoczywa mały kordzik przecudnej kowalskiej roboty, na którym mała zacisnęła jedną rękę, puszczając psa.
- Ciiii, Mysza, ciii - uspokoiła warczącego czujnie owczarka - Nie wiem, kim pan jest - odpowiedziała rezolutnie i nad wyraz dorośle - ale myli się pan. Modwit porzucił mojego tatę i pozwolił go porwać. A teraz pozwolił mu umrzeć.

Owizor - 25-03-2015, 01:52

/domyślam się że tutaj nad Petrą nie mam aż takiej władzy jak w wątkach podziemnych gracze mają nad swoimi NPC'ami?/

Choć spodziewał się takiego właśnie lub podobnego widoku, znalezienie dziewczynki i tak wprawiło go w osłupienie. W mieście gdzie wszystko się paliło, waliło, mordowało, grabiło i strach pomyśleć co jeszcze nie działo, wciąż można było znaleźć takie zupełnie niewinne, zlęknione i słabe istotki. To było zaskakujące, że taka dziewczynka przeżyła tak długo, podczas gdy wielu potężniejszych ginęło w zamieszkach.
- A kim jest twój tata? - spytał na tyle łagodnie na ile potrafił.
Siedziała w tej wnęce... niczym Angela gdy umierała... - nagła myśl zaskoczyła go - Jakim prawem ona zasługuje na wydostanie z tej trumny, skoro równie niewinna Angela nie otrzymała ratunku...? Ta dziewczynka też powinna w takim razie...
Nie! Psiakrew, ogarnij się!
Chrząknął cicho, by inni nie zauważyli tej nagłej gonitwy myśli. Nie, zamurowanie tej dziewczynki z pewnością nie pomogłoby mu w pozbyciu się wizji... Zresztą pewnie wszyscy wokół uznaliby go wówczas za groźnego szaleńca i spróbowali powstrzymać...
Cóż, chwilowo trzeba odstawić na bok własne fanaberie i skupić się na zadaniu. W murarza Argan pobawi się kiedy indziej... i na kimś innym...
- To właśnie Modwit poprosił mnie, bym przyszedł i się tobą zaopiekował - uśmiechnął się łagodnie, całkiem sprawnie przyjmując postawę osoby ciepłej i troskliwej - Powiedział, że jesteś w niebezpieczeństwie i mam cię ochronić. Nazywam się Octavio Lecorde, to moja siostra Petra - wskazał w kierunku astrolożki - A tamten pan... cóż... on jest ochroniarzem, dba o nasze bezpieczeństwo - wzruszył ramionami - A ty, jak się nazywasz?
Zerknął na Petrę. Odsunął się o pół kroku (czy raczej: o pół kicnięcia), by zrobić jej więcej miejsca. O wiele większe szanse były na to, że dziewczynka z psem zaufa chętnie niższej i bardziej dziecięcej z wyglądu Petrze, niż wysokiemu, wąsatemu kalece.
Przemknęło mu przez myśl, że na dole wciąż czeka kupiec który miał być sługą Reshiona, prawdopodobnie Czortem... Trzeba będzie jak najszybciej do niego pójść... Najwyżej jak będzie się przeciągało, można posłać Petrę z dziewczynką i psem na statek... zresztą nawet i lepiej by było, gdyby Argan porozmawiał z nim na osobności, bez świadków...
Ale czy będzie na to chwila? cóż... czas pokaże... I postawa tej dziewczynki również...

Indiana - 25-03-2015, 13:00

/możesz spokojnie kierować Petrą, z tym, że raz na czas dorzucę info, którego nie możesz znać, typu czy kamyczek czy coś tam/

Dziewczynka poważnie popatrzyła na was, wciąż uspokajając warczącą głucho Myszę. Oceniwszy sytuację uznała, że wyjście z kryjówki będzie jednak lepszym pomysłem, zwłaszcza skoro kryjówka już została odkryta.
Może nawet przeszło jej przez myśl, że rzeczywiście jest jakiś nadprzyrodzony cel w waszych działaniach.
Wielki pies nie odstępował jej na krok. Gdy stanęła przed wami, pies sięgał Octaviowi niemalże do biodra. W kłębie. Gdyby stanął na łapach, byłby wyższy. Warknięciem odgonił najemnika, który próbował małej pomóc wyjść.
Ta stanęła wyprostowana, lewą rękę trzymając na psie, a prawą na kordziku, wydawała się być jakimś małym książątkiem, przez pomyłkę tylko siedzącym w pyle jakiegoś poddasza na zadupiu.
- Jestem Verka... to znaczy Veronika dar Mirge - powiedziała lekko tylko drżącym głosem - Mój tato był dziesiętkiem i płatnerzem w kohorcie Vekowarskiej. W zeszłym tygodniu porwano go przy Przesmyku, zabili przy tym moją siostrę Milę. Wszyscy mówili, że tato nie żyje. Mama poprosiła nawet sędziego Rega o zemstę. Ale ja wiedziałam, że żyje. Dopiero wczoraj... - tu głos dziecka nie wytrzymał jednak naporu uczuć, zadrżały jej usta i oczy zrobiły się szklane. Petra w naturalnym odruchu przyklękła przy dziecku, ignorując psa, który akurat bezbłędnie rozpoznał intencje. Dziewczynka przez chwilę trzymała się sztywno, ale potem miękko wtuliła sie w ramiona Lecordówny, mocząc jej ramię łzami. Szlochała bezgłośnie. Pies patrzył ze smutkiem.
Wreszcie odsunęła się lekko, jakby zawstydzona własną słabością.
- Co się stało wczoraj, kochanie?
- Wczoraj - westchnęła, uspokajając się - Przyśnił mi się tato. Był w takiej wielkiej kuli, błękitnej. Klęczał, był związany...śpiewał pieśń do Modwita, ale mówił do mnie. Mówił... - głos znowu zadrżał - Że mam być dzielna, wziąć mamę, Silkę, Myszę i miecz... I potem zabiła go kobieta o czerwonych włosach... Ale mama i Silka poszły na wybrzeże. Szukałam ich, ale tam było dużo złych ludzi. Wróciłam do domu, bo myślałam, że tu są, ale potem przyszliście i myślałam, że też jesteście źli. Panie Lecorde? - zapytała poważnym, bardzo oficjalnym tonem - Czy przysłał pana Modwit, żeby mi pomóc znaleźć mamę...?

Owizor - 26-03-2015, 01:56

Argan westchnął ciężko. Coś mu mówiło, że ów kowal to ten sam którego rzekomo zabił Czort. A zatem mężczyzna czekający na parterze mógł współpracować z Imperium... To by sporo tłumaczyło... I było całkiem prawdopodobne.
Paradoksalnie, gdyby ów mężczyzna rzeczywiście okazał się Imperialistą, wyszłoby to dlań lepiej. Oczywiście zakładając, że ma gdzieś ukryty komplecik imperialnych amuletów i że to co mówił niegdyś pan Astorii na ich temat jest prawdziwe... Jeśli nie... cóż... to niewiele pozostało mu opcji.
Koniecznie trzeba będzie pogadać z panem "kupcem" na osobności...
- Powiedział jedynie, że mam cię ochronić - uśmiechnął się smutno w stronę dziewczynki. Swart patronował w pewnym stopniu kłamcom i oszustom. Może nie aż tak jak Tyv, ale nie powinien się chyba obrazić za nazwanie go Modwitem dla dobra sprawy - A to oznacza najwyraźniej, że twoja mama i Silka są w tej chwili gdzieś, gdzie nie mogą cię chronić... Możliwe, że są już na jakimś statku. Jak nie ma ich gdzieś na statkach, to cóż... - zastanowił się jak to powiedzieć łagodnie.
- Albo są na statkach, albo już są tam gdzie tata - dokończyła za niego łagodnym, acz poważnym głosem Petra, wciąż pozostająca w przyklęku by mieć oczy na poziomie rozmówczyni - Będziemy musieli poszukać mamy i Silki na statkach. To jedyne miejsce gdzie mogły się bezpiecznie schronić skoro tutaj ich nie ma. I ty oraz Mysza też będziecie tam bezpieczna przy okazji - ujęła delikatnie ramię dziewczynki - Obiecuję, że ja i mój brat zaopiekujemy się tobą jak długo będzie trzeba. Aż nie odnajdziemy kogoś z twoich bliskich...
Argan i najemnik popatrzyli po sobie z lekką konsternacją. Żaden z nich nie był przyzwyczajony do rozmawiania z dziećmi. Zwłaszcza z dziećmi, którym z bliskich osób najwyraźniej pozostał już tylko pies.
- Powinniśmy iść - przemówił Argan starając się trafić na właściwy jego zdaniem ton - W mieście jest pożar, ten dom też może niedługo się zapalić. Na statku będziesz bezpieczniejsza. I a nuż uda się tam znaleźć twoją mamę...
Skinął głową na Petrę, lecz bez wielkiego pośpiechu. Pozwolił siostrze przejąć inicjatywę. Jej szybkie spojrzenie jednakże dało mu do zrozumienia, że również i ona nie ma pojęcia jak postępować z dzieckiem i całkowicie improwizuje.
Ujęła powoli i delikatnie dłoń Veroniki.
- Mój brat ma rację - skinęła głową - Chodź. I nie martw się, Mysza będzie przy tobie - uśmiechnęła się uśmiechem całkiem niedalekim do szczerości.

Indiana - 27-03-2015, 03:35

Dziewczynka skinęła głową, cały czas sprawiając wrażenie duzo poważniejszej jak na swój wiek.
- Panie Lecorde - powiedziała, odwracając się tuż przed schodami- Ale ja bez mamy nie wsiądę na żaden statek. I Silki... to znaczy Silieny, siostrzyczki mojej, też tu nie zostawię.
Powiedziała to z taką pewnością siebie, że przez moment byłeś gotów jej w tym przytaknąć.
Zeszliscie już piętro niżej, kiedy Mysza, idąca wciąż przy Veronica, zaczęła powarkiwać. Nie musiałeś specjalnie wytężać słuchu, żeby usłyszeć awanturę na dole.
Petra fuknęła ze złością i zbiegła przed tobą, po chwili usłyszałeś jej pełen złości głos:
- Ulfer! Jak mu obijesz twarz to... - po tym zapadła cisza i po chwili usłyszałeś głos Petry, ale tak zimny i wyrachowany, jakiego chyba wcześniej nie udało ci się uchwycić - a właściwie to nic. Chcesz to przywal mu jeszcze raz.
Po czym usłyszałeś głuche uderzenie.
Petra czekała przed wejściem do tego mieszkania, gdzie trzymaliście pojmanego.
- Octavio - ściszyła głos, patrząc wymownie na Verkę, której inteligentne spojrzenie zdawało się przenikac wasze myśli - Ten cały niby kupiec od Reshiona, to nie jest ten o którego chodzi. Gwiazdy nie pokazują, nie zgadza się emanacja. Ale coś ma z nim wspólnego, drogi musiały się przeciąć. Tamten... Wydaje mi się, że ... on - tu jej głos zdawał się wskazywać, że chodzi o Swarta - chce zebyśmy znaleźli tamtego. Słuchaj, te iskry i w ogóle, to tylko sztuczka jarmarczna, nie umiem mu usmażyć mózgu, czy co ja tam mówiłam. Nie mamy psionika, nie mamy kapłana, nawet mój ojciec gdzieś znikął. A co gorsza nie mamy czasu. A musimy to z niego wyciągnąć. Ech.. - mruknęła - Teraz przydałaby się Ylva i jej metody ucinania palców....

Po wejściu do pomieszczenia -> do 26 :)

Owizor - 27-03-2015, 04:21

/jak coś, to konsultuję swoje posty z Tuuli, zastrzeżenia do ewentualnych nielogiczności proszę kierować do niej ;) /

Zerknął w stronę pomieszczenia gdzie czekał przesłuchiwany, słuchając jednakże wciąż słów siostry.
- O palcach opowiesz mi kiedy indziej - mruknął cicho do Petry, namyślając się - Dobra, nie mamy czasu, a rozwiązanie siłowe na niego niespecjalnie działa... Trzeba będzie pójść w drugą stronę, udać jego przyjaciela... Hm... Zabierz Verę i Myszę do wyjścia, a gdy zacznę teatrzyk, zbierz tam również pozostałych naszych i im wytłumacz że tylko udaję - zerknął na Petrę by upewnić się, że zrozumiała. Widząc jej potakiwanie nachylił się bliżej ściszył głos tak, by nawet Veronika nie usłyszała - I niech kilku przygotuje co trzeba, by móc cichcem podpalić ten budynek na mój ewentualny sygnał. Nie chcę zostawiać śladów gdyby sprawy potoczyły się niekorzystnie.
Petra ponownie potaknęła. W jej oczach widać było częściowy brak zrozumienia, ale pewny ton Argana najwyraźniej wystarczył jej by wykonała polecenie.
- Już teraz...? - upewniła się.
- Mhm - skinął głową - Szkoda, że nie mamy żadnego psionika, ostatnio miałem okazję poznać bardzo ciekawą metodę przesłuchiwania... - mruknął do siebie, widząc że Petra podchodzi do Veroniki i kieruje się z nią ku wyjściu - Nieważne, mniejsza... - westchnął, po czym podniósł głos do krzyku - CZY JA KAZAŁEM WAM GO BIĆ!? CZY JA W OGÓLE POWIEDZIAŁEM WAM ŻE MACIE COŚ ROBIĆ POZA PILNOWANIEM DO MOJEGO POWROTU!? WON MI STĄD, WY SKOŃCZENI IRRUMATORZY!!! - dopiero poniewczasie zorientował się, że owe określenie używane jest jedynie przez ofirczyków, nie było jednak czasu się poprawiać. Ruszył niczym burza w kierunku pomieszczenia gdzie znajdował się przesłuchiwany


No to lecę do 26 :)

Owizor - 30-03-2015, 13:06

/z wiadomosci na privie - co mówię swoim najemnikom gdy Hallbjorn nie widzi/


Poszukał wzrokiem swoich ludzi. Zgodnie z jego poleceniami powinni stać tuż za wejściem do kamienicy. Gdy ich odnalazł /mam nadzieję, że nigdzie nie poleźli/ ruszył do nich szybkim, kulawym krokiem.
- Wybaczcie tamten ton - wyszeptał na powitanie, widząc mało entuzjastyczne spojrzenia swoich ludzi - Musiałem stworzyć pozory, że jestem mu przyjazny. I w sumie chyba podziałało.
Dotarł do grupy, gdzie stanął na chwilę, by zaczerpnąć oddechu. Chodzenie o kulach potrafiło solidnie zmęczyć.
- Gość chce nas zaprowadzić do labolatorium na Białej - cały czas mówił bardzo szybkim szeptem - Domyślam się, że powiedzie nas w pułapkę, miejcie wiec oczy cały czas szeroko otwarte. Szmatki na twarze, bo mogą pójść w użycie chemikalia... - sapnął, zwalniając nieco tempo przemowy - Dobra...
Wyprostował się by zaczerpnąć tchu, po czym zaczął wydawać polecenia. Mówił bardzo głośno, by przesłuchiwany człowiek go usłyszał. Może wręcz odrobinę zbyt teatralnie. Odrobinę.
- Wy tutaj, idźcie go podnieść i doprowadzić do porządku. Zaprowadzi nas gdzie trzeba. Tylko delikatnie z nim, psiakrew! Jak znowu zobaczę, że któryś się nad nim znęca, to cały wasz żołd popłynie do Birki, a wy tu zostaniecie...
Skinął głową dwójce najemników.
- ...i za nic nie luzujcie więzów. To profesjonalny zabójca jest - dodał szeptem, mrugając.
Gdy wyznaczeni najemnicy ruszyli, spojrzał na pozostałych zgromadzonych. Odszukał wzrokiem Petrę, Verę i Myszę.
- Coś ciekawego i istotnego działo się gdy mnie z wami nie było? - spytał szeptem.
Odczekał sekundkę, wyczekując odpowiedzi.
/zakładając brak takowej, wydaję dalej polecenia... jak jakaś będzie, to to poniższe nie miało miejsca/

- Dobra, to po kolei - zerknął na dziewczynkę z psem - Vera, jak nazywa się twoja mama i siostra? Jak wyglądały? Wyślę kilku ludzi w miasto, by je odnaleźli, podczas gdy ty i Mysza poczekacie bezpieczne na pomoście Ligii.
Rozejrzał się po najemnikach, szukając wzrokiem takiego, którego aparycja byłaby najmilsza w oczach dziewczynki. Wybrawszy człowieka o relatywnie najłagodniejszym licu i najmniejszym wzroście, skinął na niego.
- Ten pan zadba o twoje bezpieczeństwo aż nie dotrzecie na pomost - uśmiechnął się do dziewczynki - Moja siostra niestety będzie musiała pozostać tutaj. Jej czary będą nam potrzebne by odnaleźć twoich rodziców.
Skierował wzrok na Petrę.
- Byłabyś w stanie za pomocą gwiazd namierzyć jej matkę? - spytał.
Nie czekając na odpowiedź spojrzał na pozostałych najemników.
- Gdzie są ci, których posłałem po materiały do podpalenia? - skinął na nich, by odeszli od grupy. Gdy znaleźli się wystarczająco daleko by reszta nie usłyszała, nachylił się do nich konspiracyjnie - Nie chcę zostawiać śladów po nas w tym budynku, a ogień najlepiej je usunie. Zaprószcie go gdzieś na tyłach kamienicy, żeby ludzie na placu zorientowali się, że wybuchł pożar dopiero jak my już będziemy bardzo daleko. I tak pewnie szybko go ugaszą, gdzieś tu w okolicy przebywa wodna ulundka.

Owizor - 01-04-2015, 01:52

/to skoro mogę kierować swoimi podkomendnymi, to kieruję... ale nadal proszę MG o poprawki w razie czego ;) /

Najemnicy odpowiadali oszczędnymi potakiwaniami. Argan odetchnął z ulgą, widząc że zrozumieli i nawet jeśli żywili doń urazę po ostatnich krzykach, teraz już jej nie było.
Dwóch najemników, których imienia nie znał, ruszyło w stronę pomieszczenia gdzie przebywał Hallbjorn powolnym niespiesznym krokiem. Wszyscy zaczęli również sprawdzać chusty w swych kieszeniach, a w razie ich braku odrywać skrawki tunik.
- Nie, nic ciekawego - wzruszył ramionami najemnik stojący najbliżej drzwi, sprawiający wrażenie czujki - Znaczy się... rozgardiasz i chaos. Taki jak był gdy wchodziliśmy.
Wszyscy słuchali w skupieniu, wyczekując kolejnych informacji od Octavia. Gdy ów wskazał młodzieńca, ów uśmiechnął się i kucnął przy dziewczynce.
- Nazywam się Saul Xaken - ku irytacji Argana, jego głos okazał się mniej łagodny niż się tego spodziewał - Nie martw się, oni odnajdą mamę i siostrę. A do tego czasu możesz liczyć na mnie.
Otoczona żołnierzami dziewczynka, nawet mając psa, nie miała wielkiego wyboru. Wyraźnie jednak wodziła tęsknym wzrokiem za Petrą, gdy wychodziła wraz z psem i najemnikiem.
Ta tymczasem skupiła się na pytaniu o rytuał.
- Daj mi chwilkę, dosłownie sekundkę - mruknęła, po czym poszła do pokoju znajdującego się tuż obok, gdzie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Za ten czas zgłosiła się trója żołnierzy posłana po materiały do podpalenia. Pod pachami trzymali naręcza pochodni oraz duże ilości wiader ze smołą do uszczelniania kadłubów.
Nie potrzebowali długich wyjaśnień. Rozkaz to w końcu rozkaz. Ruszyli wgłąb korytarza, na tyły budynku, zmierzając za klatkę schodową.

DO POTWIERDZENIA PRZEZ MG:
- reakcja dziewczynki na obietnice odnalezienia matki i siostry
- czy na zewnątrz zaszło coś niezwykłego

Indiana - 01-04-2015, 03:57

- Coś ciekawego i istotnego działo się gdy mnie z wami nie było?
- Nie - usmiechnęła się Petra ciepło - Verka opowiadała mi o swoim tacie, który był płatnerzem. Wiesz, ona zna wszystkich zołnierzy z garnizonu, łącznie z magniferem.
- Tak jest, panie Lecorde - powiedziała rezolutnie mała - Pan magnifer dar Reiveren to bardzo miły pan i lubi herbatę jaśminową, jaką robi mama. Mama nazywa się Veilemea dar Mirge, proszę pana. Jest bardzo piękna. Jak wychodziła z domu, miała na sobie sukienkę taką ze sznurowaniem, błękitną, i chustę. Oczy ma zielone, a włosy złote. Siostra nazywa sie Siliena dar Mirge, ale wszyscy mówią Silka.
-Byłabyś w stanie za pomocą gwiazd namierzyć jej matkę?
- Wiesz, Octavio, to się da zrobić - Petra sięgnęła do sakiewki, gdzie brzdęknęły półszlachetne kamyki, jakie nosiła do rytuałów - Ale potrzebuję na to czasu. Piętnaście minut? Mamy piętnaście minut? Ocatvio - siostra nachyliła się do ciebie, tak by móc szeptać - Ta dziewczynka jest ważna, mówiłam ci. I to też może być ważne...
Nie czekając na twoją odpowiedź, zwróciła się do małej:
- Verka, potrzebuję czegoś, co należało do mamy. Albo dostałaś to od niej. Masz coś takiego? - po krótkiej chwili namysłu Verka odpięła spinkę i jasne włosy rozsypały się wokół twarzyczki.
- Mama miała to na ślubie, miała trzy i podarowała każdej z nas po jednym.
Petra westchnęła i przytuliła małą, po czym nie zwlekając wskoczyła z powrotem do budynku i uchyliła drzwi sąsiedniego pomieszczenia, zabierając sie do rytuału.
W międzyczasie najemnicy, którym nakazałeś zajęcie się podpalaniem, dali ci wyraźnie do zrozumienia, co sądzą o używaniu ich do takich celów zamiast do walki. Nie powiedzieli ani słowa, ale z ich mimiki dało się to jasno wywnioskować. Jednak nie odmówili.

- Czy mogę poczekać, aż pani Petra skończy rytuał, panie Saulu? - zapytała mała księżniczka głosem, który nadawał się wyłącznie do wydawania rozkazów - Wolałabym poczekać, aż pani Petra czegoś się dowie. Bo... - tu dźwięczny głosik z lekka zabrzmiał fałszywą, złamaną nutą - Bo gdyby się okazało, że im... że nie... że... - głęboki wdech - że nie żyją, to poszłybysmy na statek, ale jeśli nie... - Saul spojrzał pytająco na ciebie, a jego spojrzenie poparła para rezolutnych niebieskich oczu, których właścicielka podeszła do ciebie, patrząc do góry zupełnie bez zakłopotania uchwyciła w ręce twoją prawą dłoń - Obiecuję, że z wami pójdę, panie Octavio, ma pan moje słowo, a ja jestem szlachcianka herbowa z Wergundi, a dla Wergunda honor jest droższy niż życie, droższy jest tylko jego miecz... - stropiła się nieco widząc twoje zdziwione tą przemową spojrzenie - Mój tatuś mi tak powiedział. I obiecuję, że pójdę z wami, jeśli tylko mogę poczekać, aż przyjdzie pani Petra i powie, czy mama żyje...

Zakładam, że Octavio pozwolił ;)

Gdy wyprowadzono Hallbjorna, Petra właśnie wychodziła z pokoju. Prawie wpadła w ciebie i niemalże krzyknęła ci w ucho:
- Ona żyje! Jest tutaj, zaraz obok, przy bramie. To jest ważne, on mówi, że to jest ważne, miałam wizję... - ściszyła głos do szeptu - I to jest ważne, żeby one się znalazły... Ale nie wiem czemu.


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group