Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Dzieła związane z obozem - [opowiadanie] Ticuahtli

Indiana - 15-09-2015, 20:04
Temat postu: [opowiadanie] Ticuahtli
Znów tekst z dedykacją - dzieci Opiekunów, zdobywcy z Zapołudnia - to dla Was ;)
Autor: Abel :)

Cytat:
Wstawał kolejny świt nad Silbrfiell. Chłodne promienie słońca końca lata nagrzewały dziedziniec przed wartownią. Quoreftar wyszedł przed swoją kwaterę i wciągnął rześkie poranne powietrze. Minęły dopiero dwa tygodnie od czasu jego przybycia do Silbrfiell i powoli zaczynał się przyzwyczajać. Do pogody, do gór, a nawet do jedzenia. Do wszystkiego szło się przyzwyczaić poza tymi cholernymi Tryntyjczykami. Niedługo po przybyciu wysłuchał garści raportów od żołnierzy biorących udział w zdobyciu kontr-fortu.
Nie wiadomo co było bardziej przerażające: wizja tego, że można się tak długo bronić, czy może ten miecz? Miecz, który przechodził przez minerałowe zbroje nieśmiertelnych jak przez wodę. Widział przerażenie w oczach wojowników w warowni, kiedy któregoś dnia oglądał miecz w świetle dnia. Nie miał im tego za złe, mimo opinii jaką Qa mieli u pobitych ludów, byli tylko ludźmi, bali się i cieszyli tak samo jak inni. Krwawili tak samo czerwoną krwią, a na koniec byli tak samo martwi. Spojrzał na pochmurne niebo i cofnął się do kwatery po kaftan. Ubierał się dalej w typowy dla Qa stylu, który postanowił ogrzać wełnianym samnijskim kaftanem. Opatulił się nim i ruszył do drewnianej halli, największego budynku w warowni. Na wartownii stało dwóch wojowników, którzy leniwie kończyli swoją wartę. Wszedł schodami na wysokość halli i zagłębił się w jej półmroku. Halla była jednym z kilku budynków tej wielkości w całej okolicy, której nie spalili stepowcy albo cofający się obrońcy. Przy długich ławach siedzieli wojownicy jedząc swój pierwszy dziś posiłek. Pod ścianą siedzieli Qerrychi, dowódca zwiadowców i Azchiuneq, dowódca tej placówki, obaj niespokojni. Pewnie zwiadowcy nie wrócili - pomyślał Quoreftar. Dwa dni temu wyruszyli na północny-zachód w poszukiwaniu śladów po buntownikach.
Oby ich znaleźli. Nie rozumiał zupełnie tego oporu, bezsensownego, tępego uporu. Powrócił myślami po raz kolejny do pierwszej swojej wizyty na kontr-forcie: pole bitwy było wtedy jeszcze dość świeże, ale zwierzęta już opuściły to miejsce. Wojownicy Qa zabrali swoich rannych po zwycięstwie, inaczej miała się sprawa z ciałami poległych. Zwierzęta już zaczynały się dobierać do nich, lecz kilka dni później, kiedy Quoreftar udał się na kontr-fort, aby pomyśleć. Okazało się że ciał już nie było, zabrali je stamtąd jeńcy tryntyjscy na rozkaz samnijskich jag-bejów, którzy rozdzielili między zasłużonych wojowników zdobyty oręż. Mimo więc braku trupów widok był straszny. Fosa powoli zaczynała być sucha, krew powoli stygła na liściach i kamieniach, ale zbocze od strony fortu dalej było wilgotne i śliskie. Dziedziniec wyglądał jeszcze gorzej: z początku zdziwił się obecnością czerwonej gliny w tak dziwnym miejscu, ale kilka metrów dalej znalazł rozwiązanie zagadki. W miejscu w którym poległ jeden z obrońców została skopana ściółka i wierzchnia warstwa ziemi. Ta była czarna. Pozostały obraz masakry był równie okrutny, wielkie rozbryzgi na ścianach znaczyły miejsca gdzie nieśmiertelni dopadli obrońców. Mimo wszystko nie było tam czuć strachu tylko determinację, nadzieję, a nie panikę. Quoreftar lubił chodzić w to miejsce mimo wyraźnym sprzeciwom obu oficerów, którzy obawiali się partyzantów.
Lubił to miejsce i w głębi ducha szanował Tryntyjczyków, mimo że ich nie rozumiał. Nie chodzi nam przecież o wymordowanie ich tylko o nawrócenie. Współistnienie, nie eksterminację. Ale oni nawet nie słuchali, buntowali się, formowali po lasach w oddziały. Bezsensowny opór. Przyjdzie zima, to mróz ich zmusi do powrotu do osad, a wtedy się ich znajdzie. Takie przynajmniej mieli założenie na początku. Niedawno jednak zaczęli znikać zwiadowcy i to w miejscach, które były dalece zbyt nieprzyjazne człowiekowi aby móc tam dłużej obozować. Zaczął pojawiać się strach.
Rozwiązanie nadeszło wkrótce, w zasadzie samo. Naznaczeni będąc wolnymi ludźmi byli mimo wszystko pod silnym wpływem Opiekunów, więc kiedy jeden z nich, Brynjolf rozpoczął knowania z ruchem wyzwoleńczym musieliśmy zareagować. Był to jeden z dowódców obrony kontr-fortu, ten rozsądniejszy. Bo jak inaczej można nazwać człowieka, który w obliczu przewagi przeciwnika poddaje się zamiast ginąć bez sensu? Z całej tej hałastry był twardo stąpający po ziemi, racjonalista. A teraz nas rozczarował i to szalenie. Tryntyjczycy ogłosili go jakąś ikoną walki o wyzwolenie, czy czymś podobnym. Żal człowieka, nie dawali nam wyboru.
To wszystko stało się jakiś tydzień temu, kiedy tylko doszły do warowni pierwsze raporty o znikających zwiadowcach. Partyzantów wykluczono z miejsca, pozostali ludzie Halfdana BorghDu. Po złapaniu i przesłuchaniu dwóch jego ludzi okazało się że to nie oni.
Quoreftar zaczerpnął powietrza, wziął solidny łyk wody. Dzisiaj miała się odbyć egzekucja, na pokaz. Nie był to jego pomysł, ale musiał się tam pojawić ze względu na swoje stanowisko, tlaton Querrychi i tlaton Azchiuneq też mieli brać w tym udział. Pojawianie się w miasteczku zawsze było zagrożeniem, dlatego szło z nimi kilkunastu wojowników i dwóch oddanych teupixqui Opiekunów. Quoreftar jako ticuahtli miał zarówno kontakt z Opiekunami jak i dość rozumu, żeby zauważać ryzyko. A w tym wydarzeniu widział ogromne ryzyko.
Z zamyślenia wyrwały go okrzyki przy bramie.
- Tlatone – zakrzyknął strażnik – posłaniec z południowych krain!
Querrychi i Azchiuneq wstali od stołu i przeszli do schodów dzwoniąc zdobionymi kołnierzami. Wieści z południa rzadko docierały, więc były swego rodzaju atrakcją w warowni. Brama otworzyła się i do środka wszedł ubrany na tryntyjską modłę młodzieniec.
- Imahiz tlatone! Mam ważne rozkazy dotyczące więźnia.
Brynjolf Gunnarson, który dotychczas siedział związany koło palisady poruszył się. Spojrzał dookoła, na posłańca, uchyloną bramę, na Qa. Przez chwilę widać że się wahał, przez chwilę chciał się zerwać do biegu, zaryzykować. Zrezygnował.
Posłaniec podszedł już do schodów, Azchiuneq zszedł po nich i ukłonili się. Zabrał kawałek papieru z jego dłoni, rozwinął i zaczął czytać. Westchnął głęboko i wezwał jednego z teupixqui. Kobieta zbliżyła się, gęsto malowane tatuaże na twarzy nadawały jej ponury wyraz. Pochyliła się ku tlatone warowni, który wyszeptał jej kilka słów do ucha. Na sekundę na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, ale momentalnie zniknęło. Odwróciła się w kierunku bramy i ruszyła do Brynjolfa. Tryntyjczyk zdawał się przeczuwać co nastąpi, szarpnął się w więzach, próbując wstać. Tryntyjscy cywile, którzy pracują w warowni dla Qa lub tacy, którzy przyszli handlować z żołnierzami zamarli na moment. Teupixqui zbliżyła się już do więźnia, położyła rękę na Znaku. Mężczyzna szarpnął się jeszcze raz, usiłując odsunąć głowę od kapłanki, zacisnął zęby wbijając w nią pełen nienawiści wzrok, ale po chwili głowa bezwładnie opadła mu w dół.
Zaraz przestanie – pomyślał Quoreftar. - Zawsze przestaje. Więzień wydał z siebie jeszcze krótki urwany krzyk i nagle się uspokoił. Któraś kobieta zapłakała cicho w rękaw, poza tym nikt się nie odezwał.
- Wstań, Brynjlofie Gunnarsonie – powiedziała teupixqui – Idź.
Tryntyjski wojownik, bojownik o wolność wstał posłusznie, po czym wykonał pierwsze sztywne i niepewne kroki, a następnie ciału wróciła dawna gibkość. Brama otworzyła się ze skrzypnięciem...






Frączek - 15-09-2015, 20:20

Tekst super, ale w zasadzie trochę nie zrozumiałem zakończenia :/ Czo tam sie właściwie stanęło? :D
Indiana - 15-09-2015, 20:34

Znaczy, dokładnie to, co było widać - to jest to, co wiedzą, którzy patrzyli i ci, którym to opowiedziano.
Jeśli ktoś powinien wiedzieć coś więcej, niż inni - dowie się juz w grupach ze wstępów ;)

Frączek - 15-09-2015, 21:18

A, dobra, juz myslalem że nie nadążam z wątkami ;P
Leite - 16-09-2015, 20:31

Czo... :shock:

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group