|
Karczma pod Silberbergiem Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :) |
|
Kraina Qa - Wstęp do gry
Indiana - 02-11-2015, 23:26 Temat postu: Wstęp do gry Korheni nie lubił tego miasta. Przez ostatnich kilkanaście lat miejsce, które znał, enigmatyczne, tajemnicze, pełne mocy i uduchowienia zmieniło się w prawdziwą metropolię. Wojownik nie widział osobiście największych miast północy, nie był nigdy w Ofirze ani w Akwirgranie, widział tylko port w Birce, zanim ten spłonął, a port ów ponoć należał do największych metropolii świata... Cóż, w porównaniu z Qasyrem Birka była prowincjonalna osadą.
Qasyr dawniej było ledwie osadą, w której zamieszkiwali przede wszystkim strażnicy starej świątyni i ich rodziny. Tuż za osadą mieściły się wówczas ruiny, Korheni pamiętał z czasów swojego dzieciństwa to miejsce jako wielką, niedopowiedziana tajemnicę, zawsze wartą kolejnej wyprawy w głąb korytarzy. Potem wszystko się zmieniło. Wokół gigantycznego obelisku, którego czubek – raptem 20-metrowy- wystawał ponad powierzchnię ziemi w centrum świątyni ożył na powrót cały olbrzymi kompleks jaskiń. Na licznych podziemnych poziomach rozłozone były sale i komnaty starożytnego podziemnego miasta, teraz stanowiły one oficjalną siedzibę Najwyższych Kapłanek i kilku innych najważniejszych zakonów, prócz tego Pierwsza Świątynia, jak ją nazywano, była miejscem oficjalnych uroczystości, obrzędów i świąt. Po pamiętnych wydarzeniach, gdy grupa kolonizatorów wdarła się do świątyni tuż po wielkim rytualne Przebudzenia, podziemia zostały zabezpieczone pierścieniem fortyfikacji. Tymczasem na powierzchni miasto rozrosło się na olbrzymim obszarze, sięgając obecnie aż do wybrzeży morskich, wciągnęło w swój obręb także ruiny dawnego Vekowaru, obecnie zamienionego na dzielnicę biedoty, zamieszkaną przez sieroty wojenne, kaleki i wyrzutków społecznych.
Natomiast centrum Qasyr stanowiło istną perłę w koronie. Obszerne place, aleje, olbrzymie kolumnady i dumne posągi dawnych władców, wszechobecne wspaniałe zdobienia z minerałowych mozaik, a wszystko to przeplatane ogrodami i parkami. W Qasyr zawsze, praktycznie codziennie odbywały się jakieś uroczystości, także i wówczas. Neye nie uczestniczyła w nich, tak naprawdę brała udział osobiście tylko w tych najważniejszych. Jak zawsze, gdy spotykał się z nią prywatnie, był pod wrażeniem, jak ciepłą i bezpośrednią potrafiła być, ta sama, którą widywał jako niemal boginię na czele wielkich procesji albo na czele armii. Znał ją już tak długo, a jednak zawsze wprawiało go to w konsternację. Pamiętał jednak, żeby nigdy nie kryć przed nią niczego – Neyestecae najbardziej u swoich zaufanych ceniła uczciwość.
- Jesteś pewna, że ta sprawa jest aż tak ważna, żeby zarzucać sprawę mediacji?
Był pewien odpowiedzi, wolał się jednak upewnić. Niespodziewanie wynikły konflikt między plemieniem Tecuixin, największym ludem z rejonu Moreinn, a Miztli z gór o to, który z rodów uzyska prawo do tytułów i ziem na terenie Wergundii, wymagał silnej ręki. Obydwa plemiona groziły wycofaniem ludzi z frontu, paraliżem dostaw i innymi mało rozsądnymi środkami nacisku, dlatego tę sprawę objął Korheni osobiście.
- Jestem pewna. W sprawie między plemionami znajdzie się ktoś, kto cię zastąpi. A w Tecuitla potrzebuję kogoś, komu po pierwsze ufam, a po drugie.... O kogo nie będę się obawiać, że wróci stamtąd w worku pogrzebowym. Ty sobie z tym poradzisz – Szamanka odgarnęła naturalnym ruchem opadające jej na oczy rudo-czerwone warkoczyki i spojrzała na niego spojrzeniem minerałowych, połyskujących oczu – Ta sprawa jest ważniejsza niż na to wygląda, a stawka większa. To miejsce, cały ten rejon był tak szalenie kluczowy dla nas, a przecież nie wszystko wiemy o tajemnicach przeszłości, od tylu lat kapłani tam studiują wszystko co wiemy o tabu, o użytej tam magii, o istotach, które ją wygenerowały.... I wciąż brakuje nam wiedzy w niektórych obszarach. Możliwe, że miejscowi mają rację – że to upiór, jakaś forma nadprzyrodzona. Ale nie możemy ryzykować, że w tak newralgicznym miejscu buszowała mordercza istota, nad którą nie mamy kontroli.
- Na pewno wiesz to lepiej niż ja – westchnął w odpowiedzi – Boję się tylko, że negocjacje między rodami zostaną zaprzepaszczone. Ale oczywiście wyruszę. Niezwłocznie.
Skłonił się oszczędnym, żołnierskim ukłonem. Neyestecae, niepodzielna władczyni największego imperium ziemi, Szamanka, awatar Opiekunów, najpotężniejsza kobieta znanego świata... klasnęła w dłonie i z radosnym uśmiechem uścisnęła go serdecznie.
- Dziękuję - powiedziała – Bądź za chwilę w Piramidzie Centralnej, spróbuję cię wyposażyć na drogę w błogosławieństwo i ochronę.
Korheni wyruszył w drogę już następnego dnia. Droga w góry trwała kilka dni szerokim, bitym traktem i była nad podziw wygodna. Powóz zatrzymywał się w gęsto rozmieszczonych stacjach kurierskich, gdzie zmieniano konie i można było odpocząć. Tymczasem prowincja Tecua przywitała go słońcem i wysuszoną ziemią. Nigdy wcześniej tu nie było, teraz miał okazje podziwiać ustrojone w jesień prastare góry i ich antyczne ruiny. Właściwie miałby, gdyby cel tej podróży nie stanowił tak przykrego dysonansu z cudnymi okolicznościami przyrody.
- Dobrze – westchnął. Od ponad dwóch godzin usiłował wyciągnąć jakieś zborne zeznanie od dziewczyny z osady pod przełęczą, gdzie dokonano ostatniego zabójstwa. Ta na przemian krzyczała, milczała i płakała, zasłaniała głowę przy każdym gwałtownym ruchu, Korheni podejrzewał w tym robotę Viracaunci. Namiestnik prowincji podobno dość desperacko próbował rozwiązać sprawę, a znany był w stolicy głównie ze skarg na jego brutalność, jakie tam docierały. I lepkie ręce. – Tlatecli, jeszcze raz. Uspokój się. Nikt cię nie wini za to, co zaszło. Powoli i po kolei...
Oto, czego udało cię dowiedzieć:
Tlatecli to córka naczelnika wioski. Zalecał się do niej pewien kawaler, ale ona nie bardzo była chętna jego zalotom. Wolała wyjść za kogoś z wielkiego świata, bohatera. I oto się taki pojawił. Tana-tlaton, weteran wojenny, wojownik... Zainteresował się nią, był miły. To mógł być idealny początek, było o krok od tego, by wręczył jej rodzicom sihuan (dar narzeczeński)... Tamtą noc chciała spędzić z nim, w jego kwaterze.
Obudził ją hałas, zobaczyła jakąś postać, ale potem zasnęła albo zemdlała, potemjej wyjaśnili, że dostała truciznę. Gdy się ocknęła, obok leżał martwy ów oficer. Przez chwilę myślała, że to może ten kawaler, co się wcześniej zalecał, ale jego także znaleziono martwego. A na placu i palisadzie – ślady śliskiego, zimnego błota. W kwaterze oficera także było tego błota mnóstwo. Wymieszanego z krwią.
To była czternasta ofiara, tak powiedział namiestnik Viracaunca, ale on liczył tylko dostojników i oficerów. Miejscowych zabitych z ręki upiora było znacznie, znacznie więcej....
Po wstępnym śledztwie i krótkiej wędrówce po okolicy Korheni niewiele mógł wywnioskować. W wyższe partie gór, na szczyty, do starożytnych ruin wolał póki co się nie zapuszczać, w każdym razie nie sam. Jeszcze nie teraz. Postarać się o zaufanego miejscowego przewodnika. To na początek. Ale przy okazji... mała pułapka by nie zaszkodziła. Ów upiór łasy jest na dostojników, tak...?
Świetnie.
Achalchihuitl sięgnęła po jeszcze jedno ciastko z miną psocącego dzieciaka. Wiedziała, jak bardzo nie przystoi to wysokiej teupixqui i bardzo ją to bawiło. Tlilo roześmiała się na głos, zwracając uwagę spacerujących po dziedzińcu ważnych gości. Wszyscy przybyli na uroczystość pasowania nowych oficerów.
- Aczi – medyczka zwróciła się do przyjaciółki, odwracając jej uwagę od kręcącego się po dziedzińcu dyplomaty – Wciąż uważam, że posuwacie się za daleko, wprowadzając ten rytuał na prowincji. Naprawdę? Przecież to są jeńcy, bezbronni, a ty chcesz nurzać ręce w ich krwi, prezentować ludziom ich cierpienie...?
- Tlilo, wiem, jak na to patrzysz – kapłanka wciąż wodziła wzrokiem za tym człowiekiem. Był zdaje się opiekunem jednego z bohaterów dzisiejszego dnia, bodajże wujem młodzieńca imieniem Ceotl z potężnego rodu Otalmeca, i miał tu reprezentować jego ojca – I nie winię cię za to niezrozumienie, bo to naszą rolą jest próbować rozumieć, a twoją oddalać cierpienie od ludzi. Jesteśmy w dziejowym momencie, ważą się losy świata. Naprawdę. Świata. Ziemi. Wszystkiego. Opiekunowie potrzebują naszego wsparcia. Nie chodzi o to, że chcą śmierci ludzi. Ale krew ma moc mistyczną, potężną, krew złożona w ofierze to najwyższy dar... My nie zabijamy w ten sposób każdego wroga. Przecież wiesz, robimy wszystko, by przyjęli Opiekunów. Ale ten, którego dziś poświęcę, zrozum. To nie jest dobry człowiek. Wiem, że teraz jest jeńcem, ale ten Styryjczyk został pojmany po tym, jak dopuścił się wielu zbrodni na froncie. Nie chcę ci epatować tu obrazami wojny, ale to morderca i gwałciciel. Ludzkość nie straci zbyt wiele, gdy on umrze na ołtarzu.
- Nadal mnie to brzydzi – mruknęła medyczka – Wyrywanie serca...? Na pokaz? Nie możesz go po prostu zabić?
- Ech – kapłanka westchnęła – Naprawdę myślisz, że bawi mnie zadawanie bólu? Tak, wyrwę mu serce, ale mam dość mocy by sprawić aby mało cierpiał. Hej, piękna, znasz mnie przecież. Tlilo, nie stałam się potworem, naprawdę!
Zaskorupiała krew zmieszała się z czerwonawymi włosami, ukształtowała się w nieludzką, potworną maskę. Szeroko otwarte usta nadawały twarzy upiornego wyrazu, Tlilo wiedziała, że ten widok już zawsze będzie prześladował ją w snach.
W rozwarte usta wepchnięto zakrwawiony kawał ciała.
Serce.
Klatka piersiowa została rozcięta ostrym nożem i rozerwana na boki, by wydobyć zapewne bijący jeszcze organ.
Medyczka wolała nie zastanawiać się, czy ofiara była wówczas przytomna.
Nie stałam się potworem....
Rzeczywiście, wyjątkowo słoneczna jesień, pomyślał Miquito, gdy kolejna kropla potu skapnęła mu na nos. Przybył tutaj ze swoim bratankiem, Ceotlem, który właśnie miał otrzymać szlify oficerskie, jako reprezentant rodu Otalmeca i w zastępstwie swego młodszego brata. Teraz asystował więc przy uroczystości.
Stojący na dziedzińcu dostojnik także się pocił, widać to było po poprawianym kilkakrotnie pióropuszu. Nie mógł jednak ani usiąść, ani schować się w cieniu. TO nie licowałoby z jego godnością. A przecież przyjmował właśnie zwycięską defiladę.
Viracaunca, tak się zwał namiestnik prowincji Tecua, długo zabiegał o to, aby ta uroczystość się odbyła. Zamknięcie drogi przez przełęcze oznaczało dla niego degradację, podejrzenia i szykany ze strony stolicy. Prowincja zawsze była na przegranej pozycji w takich sporach. Wojskowi bywali przesądni i po szesnastym zabójstwie wysokiego tlatona sztab zdecydował o obraniu dłuższej drogi, z wielkimi szkodami dla sytuacji na froncie styryjskim, ale przynajmniej bez strat na własnej ziemi. Tego zażądały też głowy rodów – oficerowie i namiestnicy wojskowi zwykle pochodzili z wysokich rodów.
Viracaunca mocno napracował się, by odzyskać swoją pozycję. I oto efektem tych zabiegów była defilada wracających z północy wojsk. Triumfalny przemarsz uzbrojonych po zęby oddziałów, prezentacja łupów, wręczenie orderów. Trudno było sobie wyobrazić, by tak wypełnione uzbrojonymi wojownikami zgromadzenie mógł ktokolwiek zaatakować.
Tlilo także obserwowała defiladę, bardziej dla przyjaciółki niż dla samej uroczystości. Mierziło ją to. A to, co miało za chwilę nastąpić, mierziło ją jeszcze bardziej.
Dostrzegła namiestnika prowincji, pocącego się pod pióropuszem na środku dziedzińca. Za jego plecami, u stóp olbrzymiego obelisku, obserwowała go spod pomalowanych powiek teupixqui Aczi odziana w czerwień i złoto, ich rytualne szaty. Włosy, splatane w drobne warkoczyki w barwie płomieni, teupixqui nosiły na wzór samej Neyestecae długie aż do ziemi. Wielki, błękitny klejnot pulsował blaskiem na czole kapłanki, rzucając błękitne światło na jej bladą twarz. Z daleka widać było głównie jej wypełnione bielą oczy.
W ogłuszającym dźwięku trąb i bębnów wkroczyli bohaterowie defilady. Oficerowie, tlatoni, zasłużeni w bitwach na północy. Przyjrzała im się jednemu po drugim. W większości byli to młodzieńcy niespełna dwudziesto-kilkuletni, niemożliwe było, by byli najlepszymi żołnierzami na tej wojnie. Musiało więc chodzić o nagrodzenie młodocianych, danie przykładu innym, że oto warto walczyć dzielnie, nawet w młodym wieku można zyskać sławę i łaskę Opiekunów.
Zauważyła wkraczającego przez bramę tane-tlatona, zwierzchnika całej brygady, potężnej budowy mężczyznę, za którym adiutanci nieśli równie wielki miecz, szczerzący czarne obsydianowe zęby. Nietrudno jej było też zauważyć podkrążone oczy i chwiejny, zmęczony krok kogoś, kto spędził noc na czym innym niż spanie. To, jak mrużył oczy, gdy padało na niego słońce, było ewidentną oznaką kaca.
Za nim, trzymając się lekko z tyłu, wszedł jeszcze jeden człowiek. Nosił oryginalnej barwy niewielki zielony pióropusz i nefrytowe ozdoby barwy świeżej trawy w uszach i na szyi. Odróżniały go nieco od tłumu, noszącego powszechną, błękitnej barwy biżuterię z minerału. Odróżniały go także czarne tatuaże, okalające jego twarz i nadające jej groźnego wyglądu, a także wrażenie jakie wywoływał u mijających go ludzi.
Na dziedzińcu pojawiły się właśnie dziewczęta. Przynosiły młodym bohaterom wieńce z kwiatów i naszyjniki z minerału, śpiewały jakieś pieśni, tłum zgromadzony na placu i wzdłuż prowadzącej na zameczek serpentyny wiwatował z radości.
Płomiennowłosa teupixqui uniosła blade ramiona i tłum uciszył się, odwracając w kierunku, skąd widać było leżącą po drugiej stronie świątynię.
W miejscu, gdzie niegdyś zamknięto tajemnicę Tabu, uczyniono świątynię. Dawne podziemne schrony i przejścia zalano roztopioną skałą, uczyniono nad nimi potężny kamienny sarkofag, na którego szczycie, pomiędzy czterema wieżami, wzniesiono olbrzymi ołtarz. Wstęp tam, a nawet na samą górę, był zakazany dla wszystkich prócz kapłanów, ludność mogła więc podziwiać imponujące miejsce wyłącznie stąd, z klasztoru po drugiej strony przełęczy.
Tymczasem jeszcze raz zabrzmiały olbrzymie trąbity.
Nie był to jednak, jak podejrzewała, kolejny z thlatonów, nie był to żaden z polityków i możnowładców.
Prowadzono jeńców.
- Sława twojemu imieniu, namiestniku – Korheni, człowiek z nefrytowym naszyjnikiem lekko skłonił się przed Viracauncą – Piękny dziś dzień.
Namiestnik lekko zadrżał i pomimo prażącego słońca poczuł, jak robi mu się zimno.
Wiedział, po co mógł tu przybyć najpotężniejszy z powierników Szamanki.
- Sława twym przodkom, Korheni – odparł zgodnie z etykietą – Dawno cię nie było w tych stronach.
Jeden z najbardziej wpływowych ludzi w krainie Qa uśmiechnął się oszczędnie, zajmując miejsce na podwyższeniu.
- Nigdy mnie tu nie było. Postanowiłem jednak odwiedzić miejsce, gdzie się wydarzyło niegdyś tak wiele... decydujących dla naszego ludu zdarzeń. Słyszałem także, że macie problemy natury... tajemniczej.
Ticuahtli przełknął ślinę tak głośno, że niemal usłyszeli go stojący obok strażnicy.
- Tak...? Myslę, że poradziliśmy sobie z tym zagrożeniem....
- A ja myślę, że nie – głos Korheniego był nieprzenikniony – ale poradzimy sobie z nim wspólnie. Już wkrótce... Skupmy się jednak na uroczystości. Nasi młodzi bohaterowie przeżywają najważniejszy dzień swojego życia.
Rzeczywiście, młodzi wojownicy zostali ustawieni na stromych stopniach wiodących na szczyt zwieńczonej obeliskiem piramidy. Teupixqui skinieniem głowy przywołała dwie kapłanki w strojach polowych, z twarzami ocienionymi kapturem i wymalowanymi czernią i krwią, i te zeszły powoli po stopniach, stając przed niewielkim kamiennym ołtarzem. Widział z góry wyraźnie, jak kruszą minerałowe kryształy, mieszając przy wtórze dziewczęcych śpiewów z jakimś płynem, tworzona masa pulsowała światłem i raz po raz błyskała wyładowaniami.
Trąby zabrzmiały jeszcze raz.
Kolumna jeńców liczyła kilkadziesiąt osób. W większości byli w dobrym stanie, wszyscy bez wyjątku nosili opatrunki i ślady licznych ran. Wszyscy byli związani i połączeni więzami, założonymi na szyję. Kilku nosiło skórzane kubraki w kolorze rudego brązu i czarne koszule z bufami, większość – mieszane resztki mundurów styryjskiej pertamy.
Styryjczycy, pomyślała Tlilo ze wstrętem. Tylko raz była na froncie północy, akurat tam, gdzie leczono ludzi po walce z ulundo. To, co zobaczyła, długie lata wracało do niej w koszmarach. Nienawidziła Styrii szczerym uczuciem i uważała, że ten kraj, splamiony dziedzictwem mrocznego imperium starożytności, powinien zniknąć z powierzchni ziemi. Było to jednak jedyne złe uczucie, jakie do ludów północy żywiła.
Spojrzała na jeńców. Gwardziści mieli zacięte i dumne miny, choć podejrzewała, że to zapewne głównie wyuczona poza. Pozostali bali się, byli zmęczeni, zniszczeni bólem i niepewnością. Całą kolumnę podprowadzono pod piramidę. Z wysokości korony trudno było rozeznać, co mówią do nich dwie teupixqui, krążąc wokół grupy jak wokół stada owiec. Jeńcy słuchali ich, patrząc niepewnie po sobie. Okrzyki tłumu zagłuszyły słowa, dopiero kiedy kapłanka, stojąca u szczytu piramidy uniosła znów ręce, ludzie uciszyli się.
- Niech odpowiedzą! – zawołała w zapadłej ciszy. Kilku jeńców zadreptało w miejscu, jakby się wahali, ktoś coś krzyknął, ktoś się szarpnął w więzach – Odpowiedzcie!
Stojący z boku grupy mężczyzna krzyknął głośno i opadł powoli na kolana. Za nim uczynił to następny, pochylając nisko głowę, jakby chciał zasłonić twarz. Po kolei, jeden za drugim uklękli niemal wszyscy. Na nogach pozostało kilku gwardzistów i jeden żołnierz.
- Nie będzie drugiej szansy – powiedziała dźwięcznie kapłanka, zstępując po schodach piramidy – Uklęknijcie, a przyjmiemy was.
Gwardzista, stojący na samym środku, zaśmiał się kpiąco i patrząc prosto w oczy teupixqui ostentacyjnie splunął na stopnie piramidy. Tłum zawrzasnął z oburzeniem, kilku z młodych żołnierzy rzuciło się, aby ukarać za zuchwałość, ale powstrzymała ich gestem.
Aczi przekrzywiła głowę, patrząc na jeńca jak drapieżny ptak patrzy na ofiarę.
- Gwardia arcyksięcia... Evret Lorede, w stopniu furyera – dłoń, którą przyłożyła mu do czoła, ewidentnie posłużyła jako nośnik zaklęcia, którym czytała mu umysł – Evrecie, umrzesz bolesną śmiercią.
Gwardzista roześmiał się i wzruszył ramionami, odpowiedział coś, co chyba było przekleństwem, ale zostało stłumione uderzeniem. Na wpół przytomnego przyciągnięto go pod ołtarz, tymczasem teupixqui rozpoczęła rytuał Naznaczeń.
- Przyjmuję władzę waszą nade mną, wyrzekam się wszystkich innych bogów poza Opiekunami, uznaję ich za jedynych godnych czci i ofiary – zabrzmiało na placu. Raz. Drugi. Piąty. Doliczyła do czterdziestu trzech. Pięciu nie uklękło. Każdemu z naznaczonych kapłanka kreśliła na czole skomplikowany znak, który zdawał się dodawać kilogramów głowie, bo większość pochylała się do przodu, padając niemal czołem na ziemię. Niektórzy krzyczeli z bólu. Inni płakali.
Naznaczonych odprowadzono w kierunku bramy, nie uwolniono ich jednak ani nie zdjęto nawet więzów, poza obrożami z szyi.
Po nich przyszła kolej na tych, którzy odmówili. Kapłanka zaczęła śpiewać, pieśń miała nierówną, niepokojącą melodię. Przy jej wtórze kilku strażników podniosło tego gwardzistę, Evreta, szarpiąc za sznur na szyi, i przywlekło go do ołtarza. Gdy strażnicy rzucili gwardzistę na ziemię przed nią, trzymając za długie włosy, teupixqui odwróciła się ku piramidzie, unosząc obsydianowy sztylet.
- Kto z was zatem ma odwagę, by stać się narzędziem Opiekunów, by oddać im krew i życie tego człowieka?
Wśród młodych żołnierzy zapanowała lekka konsternacja, widać było, że zabijanie bezbronnych to nie jest to, na co byli gotowi. Trwała jednak krótko. Niemal połowa wystąpiła krok do przodu. Kapłanka wybrała tego, który uczynił to pierwszy, wysokiego, postawnego chłopaka. Skłonił się jej oraz w kierunku namiestnika.
Sztylet ciął ciało bezgłośnie, w każdym razie z tej odległości nie słychać było odgłosu. Słychać było wrzask gwardzisty, którego nie zdołał powstrzymać, choć Tlilo podejrzewała, że to był bardziej krzyk przerażenia, widziała bowiem klęczącą obok jeńca Aczi, która trzymała dłonie na jego czole. Emanujący spod nich błęit kazał podejrzewać, że było to właśnie owo znieczulające zaklęcie. Krew, która zbryzgała podstawę ołtarza, była gęsta i czarna. Tłum wiwatował, gdy kapłanka wyciągała wciąż bijące serce i kładła je na ołtarzu, mieszając krew z błękitną minerałową mazią.
***
Po słonecznym dniu nastąpiła wietrzna, zimna noc. Skostniali z zimna strażnicy kulili się pod płachtami namiotów, walcząc z pochodniami, które wciąż gasły, a minerałowych latarenek chyba nie mieli na stanie. Wiatr tłumił kroki, przygaszał ogniska, przy których i tak już nikt nie siedział.
Tlilo otulona w płaszcz snuła się bez celu po obozie. Chciała porozmawiać z Aczi, chciała wyrzucić z siebie to wszystko, co czuła na widok mordowanych jeńców. Chciała jeszcze raz usłyszeć jej racjonalne, spokojne argumenty.
Ale najpierw chciała się uspokoić.
Wędrowała więc kolejnymi ścieżkami wśród namiotów, obserwując mocno już pijanych młodzieńców i ich zabawę, przywilej ich wieku. Zabawa szybko przeniosła się do namiotów i ucichła, pogoda nie sprzyjała imprezie w plenerze. Szybko więc została sama ze swoimi myślami.
Skierowała swoje kroki do namiotu Aczi... Gdzieś, na granicy jej widzenia coś poruszyło się gwałtownie, skokiem. Drgnęła, chwytając sztylet, ale gdy odwróciła wzrok, niczego już tam nie było. Choć mogła się założyć, że gdzieś w podświadomej pamięci pozostał pochylony kształt człowieka.
Ale szybko wyleciało jej to z pamięci.
Weszła bowiem do namiotu przyjaciółki i zobaczyła jej zmasakrowane ciało.
Korheni był wściekły.
Spodziewał się, że upiór zaatakuje. Spodziewał się, że celem będzie ów nadgorliwy gówniarz, tak chętny do zabijania bezbronnych. Uotla z rodu Koe, wyjątkowo źle zapowiadający się młodzieniec, swoją krótką karierę zdołał już wzbogacić o podejrzenie znęcania się nad podwładnymi, uzasadnione oskarżenie o zabójstwo kolegi i zbrodnię wojenną. Ale był synem kapłanki z Pierwszej Świątyni, więc nie sposób było pociągnąć go do odpowiedzialności.
Korheni spodziewał się, że on będzie celem ataku.
Ale że przy tej okazji zginie ośmiu innych młodych oficerów oraz teupixqui z miejscowej świątyni, tego się nie spodziewał. Kapłankę zabito spektakularnie, rozcinając jej żebra i wyjmując serce, które wepchnięto jej w usta...
Na szczęście zdołał znaleźć najlepszego tropiciela w okolicy. Amoxtli, myśliwy z osady pod przełęczą, był rzeczywiście mistrzem w tym fachu. Wystarczyło dać mu pierwszy ślad...
Do kryjówki trafili nad ranem. Korheni zabrał tam dwa oddziały najlepszych swoich ludzi, rozstawiając dookoła czegoś, co wziął za jaskinię. Po oględzinach okazało się to byc ruiną dawnego zamku lub strażnicy, okoloną fosą. Otoczyli to miejsce.
Wydał rozkaz.
Dwunastu ludzi. Dwa świetnie wyszkolone oddziały. Ruszyli profesjonalnie, ostrożnie. Prawie go dorwali.
Do dziewięciu trupów w osadzie dołączyło tej nocy jeszcze dwunastu zabitych żołnierzy. Pułapki w korytarzach. Ostrze noża. Jeden runął do fosy. Korheniemu nie chciało się nawet przeklinać. Wreszcie zaczął wierzyć w to, że może mieć do czynienia z upiorem.
Ale dla swoich ludzi musiał grać dalej nieomylnego.
Korheni roztrącił kamienie, które osypały się ze stropu kazamaty. Przejrzał po raz kolejny ściany, szczątki desek i resztki spalonej zaklęciem wełnianej koszuli. Zaklął pod nosem.
- Twój plan, panie, chyba nie powiódł się do końca... – stojący obok Viracaunca mierzył go wzrokiem, w którym dało się rozpoznać nutki tajonej satysfakcji. Wojownik zignorował go, pogrążony w myślach. Teupixqui w obszernym kapturze powoli przesuwała dłońmi po zakrwawionej posadzce, szukając śladów zaklęć, modlitw i emocji, Korheni obserwował jej poczynania i układał w mysli obraz wydarzeń.
- Nie do końca – przyznał wreszcie po czasie tak długim, że namiestnik zapomniał już, o co pytał – Przyznaję... – dodał w zamyśleniu – że nie spodziewałem się aż tylu ofiar....
- Tej nocy poległo wielu dobrych Qa – Viracaunca zaryzykował jeszcze chwilę upajania się triumfem – Twój plan zaowocował śmiercią ośmiu młodych tlatoni, wysokiej teupixqui, a przede wszystkim tane-tlatona Vehetle’a... – namiestnik umilkł, widząc jak Korheni uśmiecha się kpiąco.
- Drogi mój namiestniku – odpowiedział z pobłażaniem, rozsiadając się na przykrytej kocem desce – Nie powinieneś myśleć o rzeczach, które cię przerastają. Widzisz... Tane-tlatone Vehetl... cóż. Jakby ci to powiedzieć. Był człowiekiem porywczym, pysznym i trudnym do przekonania. Do tego dramatycznie tępym jeśli chodzi o taktykę i nie znającym umiaru w trunkach. Jego nieprzemyślane decyzje kosztowały życie wielu dobrych wojowników, jednak wydanie wyroku... cóż, nie było wykonalne. Rozumiesz, członek kasty Niedźwiedzi, a do tego syn wielkiej Maerite, kapłanki w Pierwszej Świątyni... Rzecz w tym, że nie można było pozwolić, aby choćby raz jeszcze dowodził. Ci młodzi, tak, przyznaję, nieco żal, bo można było wysłać ich na front do Tryntu lub na ten odcinek frontu w Styrii, gdzie walczą ulundo i gwardia. Efekt byłby ten sam, młode, napuszone byczki, synalki dobrze usytuowanych rodziców, umarliby szybciej niż tutaj. A tak chociaż ich śmierć przysłużyła się dobrej sprawie. Dzięki krwi tego paniczyka znaleźliśmy tę kryjówkę, dzięki krwi, którą naznaczyłem mocą.
- Na tę teupixqui także był wyrok...? – zapytał niepewnie Viracaunca – Podpadła Opiekunom...?
- Uważaj, namiestniku – roześmiał się Korheni – Podważanie wiarygodnosci kapłanów kończy się bardzo nieprzyjemnie. Tak nieprzyjemnie, że nie mam ochoty nawet ci o tym opowiadać. Nie... kapłanki nie było w planie – spoważniał nagle – A już na pewno nie przewidziałem, że ten „upiór” zechce wyrwać jej serce i wsadzić w usta... Całkiem efektowne, przyznaję...
Namiestnik wzdrygnął się na samo wspomnienie zakrwawionego i okaleczonego ciała kapłanki. Intensywnie uczucie mdłości, które go dopadło na ten widok, powróciło z dużą intensywnością i z trudem zapanował nad wymiotnym odruchem.
- Musi zostać schwytany – warknął, dodając sobie animuszu groźnym tonem – I chcę go wtedy dostać w ręce...
- Spokojnie, przyjacielu – wysłannik Neyestecae pozwolił sobie na nieformalny, poufały ton – Finalnie zapewne na tym się skończy. Ale najpierw musimy wiedzieć, kim on jest i do czego można go wykorzystać.
- Panie... – głos zakapturzonej kapłanki był ciepły i miękki jak głos dziewczynki, gdy przyklękła przed Korhenim, podając mu coś na wyciągniętej dłoni – To znalazłam na posadzce. Jest na tym moc, nadana z pomocą jednego z demonów północy. I dużo powięzi.
- Czego... – wyrwał się Viracuanca, ale teupixqui nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
- Powięzi – uśmiechnął się Korheni – Pozostałości powiązań z poprzednimi właścicielami. To jak emocjonalny odcisk dłoni na przedmiocie. Zapina.... Potrafisz odczytać....? – zwrócił sie do kapłanki – To musiało należeć do niego, bo przecież nie do kogoś z naszych.
- Należało – odpowiedziała cicho kapłanka – Ale wcześniej do innego człowieka. Kobiety. Z ludu spod znaku smoka. I z tą kobietą zostało powiązanie mocą, nie z nim. Jego nie znajdziemy po tym przedmiocie.
- Styryjczyk... – zastanowił się wyslannik – Wyrył swarzycę na ciele tamtego gówniarza. To by się zgadzało. A jednak coś mi dalej nie pasuje.
- Panie... – jeden z przeszukujących pomieszczenie wojowników podszedł, trzymając w dłoniach kilka drobiazgów. Nit do skóry. Lotkę od strzały. Kilka strzępków tkaniny. Korheni zamyślił się, ważąc w dłoniach przedmioty.
- Dilquene, wróć do świątyni z tym drobiazgiem, proszę. Poddajcie to rytuałom, dokładnym możliwie. Jeśli nie możemy znaleźć jego, znajdziemy tych, którzy go znają. Bo musi być ktoś taki. Ktoś, kto go stworzył. Ktoś, kto go tu przysłał. Ktoś, kto wie, kim on jest.
Indiana - 02-11-2015, 23:47
To, co kapłani byli w stanie stwierdzić na temat znalezionej zapiny, to było stanowczo za mało. Przedmiot został stworzony dla Styryjki, jednak w tym rejonie swego czasu przebywało mnóstwo Styryjczyków. Pozostałe przedmioty miały pochodzenie wergundzkie lub liryzyjskie.
Korheni – śledztwo jest kluczowe dla twojej kariery, to jasne, ale też dla twojej reputacji. Neye ci ufa. Zawieść ją w tej sprawie byłoby bolesne. Nie, nie chodzi o to, żeby coś miało ci się stać. Raczej o to, że wyraz rozczarowania w jej oczach bolał.
Więc zająłeś się tą sprawą, angażując wszelkie dostępne ci środki. Ponieważ sami nie byliście w stanie więcej stwierdzić, zdecydowałeś, by przekazać artefakt tym, którzy o Styrii i północy wiedzieli więcej. Lomin’yaro. Już po pierwszym spotkaniu z nimi określili tożsamość styryjskiej właścicielki przedmiotu, nigdy nie słyszałeś tego imienia, ale im było stanowczo znane. Onfis In’Tebri osobiście obiecał, że zajmie się tą sprawą i dostarczy wszelkie uzyskane informacje prosto do ciebie.
Tlilo – jesteś jej to winna. Po prostu. Być może nie popierałaś tego, jak przyjaciółka rozumiała swoje religijne obowiązki. Ale z pewnością nie zasłuzyła na taką śmierć. Ani ona ani ci chłopcy, ani pozostali zabici. Zaangażowałaś się w to śledztwo najpierw samodzielnie. Wiedziałaś, że szycha ze stolicy, zausznik Neyestecae, też zajmuje się tą sprawą, ale nigdy nie ufałaś oficjelom. Dopiero po kilku tygodniach bezskutecznych poszukiwań postanowiłaś udać się do jego kwatery. Do osady pod przełęczą Tecuitla. Zdecydowałaś poprosić go o pomoc, tudzież zaproponować mu własną.
Miquito – twój bratanek, oddany pod twoją opiekę, miał zostać młodszym oficerem. Miał przynieść chlubę rodowi i twemu bratu. Tymczasem został zamordowany skrytobójczo, w nocy, jego krew wsiąkła w ziemię w jakichś zapyziałych górach. Sama myśl o tym, że miałbyś spojrzeć w oczy bratu i powiedzieć, że nie znalazłeś mordercy jego syna, sprawiła, że postanowiłeś przyłączyć się do śledztwa Korheniego.
Amoxtli – cały czas towarzyszysz śledczym jako tropiciel. Wielu zabitych to ludzie z twojej osady, twoi znajomi i przyjaciele. Wielokrotnie tropiłeś upiora, ale bezskutecznie. Dopiero Korheni zwrócił ci uwagę na rzeczy inne niż sam trop. Gdy poszedłeś z nim, udało ci się dotrzeć do mordercy tak blisko, jak nigdy. Uznałeś, że tylko towarzyszenie jemu da ci szansę dorwać tego potwora.
Od feralnej nocy minęły dwa tygodnie. Zabitych pochowano i opłakano. W każdym razie oficjalnie, bo ich bliscy płakali nadal.
Korheni postanowił zamieszkać w osadzie pod przełęczą.
Tam również mieszka Amoxtli, służąc mu jako przewodnik i tropiciel.
Tlilo mieszka w klasztorze po drugiej stronie przełęczy.
Miquito także.
Indiana - 02-11-2015, 23:56
Alaron - krótko. Jesteś w drodze Właściwie tuż przed przybyciem pod przełęcz Tecuitla, na trakcie z północy (czyli dopiero jak ci powiem, to do tej osady dotrzesz )
Uszek - 03-11-2015, 01:16
Sen z powiek spędził mi znowu widok rozrywanych towarzyszy. Sądziłem, że koszmary minęły, ale najwidoczniej obraz zabitego bratanka otworzył dawne rany. Myślałem, ba, byłem pewien, że gdy zaszyję się z dala od frontu, będę mógł uciec od prześladującej mnie wizji śmierci. Lecz, jak widać jestem jej ulubieńcem, zawsze znajdzie do mnie drogę.
Wyjrzałem za okno, był wczesny ranek, wiedziałem, że nawet gdybym chciał, nie uda mi się usnąć. Wstałem, umyłem się, przyodziałem szaty i wyszedłem na dwór. Poczułem orzeźwiające, rześkie powietrze, wziąłem parę głębokich oddechów i udałem sie w stronę osady.
Powój - 03-11-2015, 02:54
Przez ostatnie tygodnie starała się robić co tylko było w jej mocy. Śmierć Achalchihuitl prześladowała ją każdej nocy w snach. Potworna maska śmierci wykrzywiająca jej oblicze, serce wepchnięte pomiędzy szczęki, czy jeszcze bijące gdy wsuwano je w jej usta? Jak wiele jej przyjaciółka zdołała zrozumieć nim odnalazła spokój w ramionach Opiekunów?
Początkowo był żal, smutek przytłaczający umysł i duszę. Ale z czasem nadeszła też złość, że nie mogła jej pomóc, że nie mogła nic uczynić by Achalchihuitl wciąż pozostała na tym świecie. Oszem, przyjaciółka czasami była... Czasami aż nazbyt do siebie brała niektóre obowiązki i w swych czynach przedstawiała okrucieństwo, jednak nie raz, nie dwa miała wrażenie, że sama jest przewrażliwiona ze względu na bycie medykiem.
Początkowo szukała wszystkiego co było związane ze śmierciami tych ludzi, nie tylko Aczi, starała się znaleźć schemat, cokolwiek co dałoby jej chociaż świadomość szczątkowej wiedzy. Potem przypomniała sobie tego poświęconego w ofierze styryjczyka, śmierć Achalchihuitl była widać związana z nim. Szukała ludzi którzy poddali się Naznaczeniu lecz darzyli przyjaźnią lub służyli w jednym oddziale z tym mężczyznom. Szukała tych którym ufał i którzy ufali jemu.
A potem przypomniała sobie o tym człowieku którego widziała w obozie. Szukała jakichkolwiek śladów, lecz najpewniej na próżno.
Dwa tygodnie. Tyle minęło od śmierci Aczi a ona dalej nic nie zdołała zrobić. Dlatego chciała pomówić z wysłannikiem Szamanki. Z człowiekiem który miał to zakończyć. Byłą jej to winna.
O poranku wyrwała się z sennych koszmarów i udała do tej części miasta w której Korheniego najczęściej widywała i z którym już raz o mówiła o śmierci Aczi. Nie była pewna czy ją pamiętał, ale bez względu na wszystko chciała przyłączyć się do poszukiwań zabójcy.
Sephion - 03-11-2015, 03:14
Kiedy Korheni otworzył oczy i bez zwlekania opuścił ciepłe posłanie, słońce wisiało nisko nad horyzontem. Miał w zwyczaju zasypiać późno i wstawać wcześnie kiedy mierzył się z kwestiami tej wagi. Ostatniej nocy wyspał się lepiej niż zwykle, co nie umknęlo jego uwadze. Przetarł powieki, jakby starał się wypędzić spod nich resztki snu. Chata w której zamieszkiwał przez ostatnie tygodnie była wyposażona skromnie, ale wygodnie, tak jak lubił. Mimo pozycji którą zajmował wciąż nie zapomniał czasów, w których za najlepsze sklepienie uważał niebo. Przetarł twarz zmoczonymi w misce z wodą dłońmi i spędził chwilę obserwując swoje odbicie w błyszczącej tafli. Jego wzrok wodził po tatuażach. "Wiele wspomnień i jedna obietnica" - pomyślał. Tego kryzysu nie miał zamiaru tatuować jako reprezentacji złożonej obietnicy. "Rozwiążę tę sprawę tak szybko jak to możliwe, a potem każę zrobić sobie kolejny symbol, znak triumfu". Skarcił się w myślach - nie miał czasu na mitrężenie, jeśli pozostanie mu chwila na myślenie o czymś niezwiązanym ze sprawą, to wykorzysta go po drodze. Narzucił na siebie prostą tilmę z frędzlami, bez zbędnych ozdób, poza jadeitową biżuterią i skromnym pióropuszem. Nie potrzebował dzisiaj echa, które nadawały jego słowom oficjalne stroje reprezentanta Nyestecae czy ocelotla - wojownika jaguara. Wręcz przeciwnie. Kiedy tylko opuścił dom zaczął podsumowywać podjęte w przeciągu ostatnich dni wysiłki.
"Elfi mistrz szpiegów mógł wysłać już jakąś informację na dwór Viracuanci. A ludzie, których nakazałem wysłać Viracuance może przywiedli kogoś na rozmowę". Ten pomysł rokował szansę na ujawnienie nowych informacji. Polecił namiestnikowi wysłać kilku ludzi po okolicznych domach, drobnych leśnych osadach i garnizonach i przywieść na rozmowę każdego, kto widział na tych terenach człowieka północy od momentu ostatecznego przejęcia tych terenów przez Qa. Styryjczyka, Wergunda, kogokolwiek z tych dziwacznych ludów, różnice między którymi jawiły się Korheniemu raz niewielkie jak ziarnko piasku, a raz fundamentalne - jak między niedźwiedziem a ptakiem. Skoro rupiecie znalezione w legowisku były wergundzkiej czy liryzyjskiej roboty, jak mu doniesiono, to musiał rozszerzyć poszukiwania poza styryjczyków. Najpewniej pozostały tu jeszcze z czasów, tfu, kolonizacji, ale musiał chwytać się każdej nadziei. Jeśli tajemniczy upiór miał jakiś związek z ludźmi północy przebywającymi w ich granicach, to mogło rzucić nowe światło na całą sprawę. Ludzi wybrał sam. Rozsądnych, młodych i nieskorych do bezsensownego okrucieństwa. Możliwie pochodzących z tych stron, takim ludzie zaufają. Podziały plemienne wciąż były silne. "Ach, faktycznie, kilku wysłałem, żeby znaleźli kogoś kto pamięta pierwsze ataki tej bestii. Jeśli zdołają kogoś znaleźć, to z nimi również będzie należało uciąć sobie rozmowę". Zakończył rozmyślania w odpowiednim momencie - stał w centrum osady, przed imponującą jak na lokalne standardy siedzibą Viracaunci.
Fachuraw - 03-11-2015, 16:07
W trakcie jazdy zadawałem sobie pytania, na których nie znałem odpowiedzi: "Czy będę musiał walczyć?","Czy będą mnie akceptować ,nie jak w poprzedniej wiosce?". Tego nie wiem ,ale mam nadzieję ,że teraz niczego nie spartolę.
Uszek - 03-11-2015, 18:54
Spacerując rozmyślałem nad wszystkim co zrobiłem w przeciągu ostatnich dwóch tygodni: przesłuchałem wszystkich którzy mieli ostatnio kontakt z oficerami lub zauważyli coś niezwykłego, obejrzałem rany oficerów by sprawdzić czym były zadane, myślałem ze moja znajomość w tej kwestii mogła by pomoc, ostatnia rzeczą jaka zdąrzylem sprawdzić były dokładne oględziny miejsca zbrodni by dowiedzieć jak morderca sie dostał do ofiar.
Zawał - 03-11-2015, 23:01
Amoxtli wstał i niemal natychmiast wziął się za przygotowanie posiłku, tą jak i kilka poprzednich nocy spędził w lesie badając tropy by móc powiedzieć coś więcej na temat winnego wszystkich dotychczasowych morderstw. Długi czas spędzony w lesie nigdy mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie, bo to właśnie w osadzie nie potrafił się odnaleźć. Niestety jednak stary nawyk przypomniał znów o sobie i tak jak to zazwyczaj miało miejsce zabrał nieco zbyt mało zapasów i nadszedł czas by wracać do wioski.
Indiana - 04-11-2015, 02:04
Tlilo -
wędrując niespiesznie w kierunku osady przypominałaś sobie wszystko, co udało ci się dowiedzieć od tamtych ludzi z północy. W sumie niewiele tego było. Nie byli specjalnie chętni, by z tobą rozmawiać, to, że ugięli się i przyjęli Naznaczenie, nie uczyniło ich bynajmniej sługami Qa. Wielu z nich rzeczywiście było złamanych - cierpieniem, klęską, upokorzeniem. Ci nie chcieli rozmawiać wcale.
Z trudem więc dowiedziałaś się czegoś o tym zabitym w ofierze. Nie był lubiany, to prawda. Jego towarzysze z gwardii także nie żyli, a żołnierze z armii poborowej nie służyli wraz z nim zbyt długo. Prawda, był szaleńczo odważny, słynął z tego ponoć. Był dumny, podobno kiedyś odwinął w twarz swojemu dowódcy za jakiś drobiazg. Poniósł karę, ale nic mu poważnego nie zrobiono, bo upadające mocarstwo potrzebowało każdego żołnierza. Był obcesowy do kobiet, ale dopiero w niewoli dowiedzieli się, że miał się znęcać nad kobietami Qa, które z kolei były w niewoli u Styryjczyków. Był dobrym żołnierzem, tyle najczęściej ci mówili. W ogóle mało się znali, zostali pojmani o dziesiątki kilometrów stąd, dopiero w niewoli się poznali.
Co do tych, którzy zginęli owej feralnej nocy - cóż, jedynym łączącym ich schematem był fakt, że wystąpili na ochotnika wówczas, kiedy Aczi wzywała na uroczystości. Z trzema wyjątkami.
W namiocie, w którym zabito młodego Uotlę z rodu Koa, zginął też jego towarzysz, Ceotl z Otalmeców. On nie wystąpił wówczas do przodu. Drugim wyjątkiem był tana-tlatone Vehetl, dowódca owego oddziału. Od ludzi dowiedziałaś się, że tak on, jak i młody Uotla nie byli lubiani. Vehetl nadużywał trunków i narażał ludzi na śmierć. Uotla był paniczykiem z możnego rodu, który gardził ludźmi i był po prostu okrutnikiem. Ale ta prawidłowość też nie wiodła zbyt daleko. Z kolei Ceotl, zabity wraz z nim w jednym namiocie, był bardzo lubiany...
No i sama teupixqiu Aczi... Nawet w trakcie rytuału robiła wszystko, by był on mało bolesny dla ofiary...
Poszukiwanie śladów w obozie przyniosło jeden efekt. Błoto. Było wtedy sucho, wiał wiatr po bardzo słonecznym dniu. A przy zwłokach i na nich znaleziono cuchnące, paskudne resztki błota....
Miejcowi mówili, że to upiór. Upiór z bagien.
Do osady wchodziło się schodząc w dół dość szeroką drogą, przed bramę z wartownią u góry. Nim weszłaś na dziedziniec, kilka razy zatrzymano cię, przepytano, przeszukano i przeproszono za konieczne środki ostrożności. Wreszcie gdy weszłaś, zaraz na środku placu prawie wpadłaś na Korheniego.
Zanim jednak zaczęłaś rozmowę, zawołano od bramy, ktoś się dobijał, jak zauwazyłaś, była to większa ilość ktosiów. Kilku miejscowych i jakiś wojownik.
Korheni
namiestnik Viracaunca lubił przepych i to dało się zauważyć. Co więcej, patrząc na jego uroczą "willę" uświadomiłeś sobie, że to aby jedna z jego terenowych siedzib, w końcu wielki, wykładany marmurami pałac miał w mieście Heidla, na równinie, w stolicy prowincji. Póki co łaskawie jednak znosił niedogodności, by bohatersko towarzyszyć ci w twojej misji. Chwilowo chyba jednak jeszcze spał. Czy coś.
Twoje pełne irytacji rozmyślania o tym człowieku przerwał ci hałas przy bramie.
Wartownicy od czasu ostatniego ataku złapali niezłego stracha, wszyscy przyjęli, że to właśnie ty będziesz następnym celem, więc gdy przebywałeś w osadzie, dwoili się i troili, by ci zapewnić bezpieczeństwo.
Tymczasem od strony bramy na plac weszła jakaś kobieta, widywałeś ją już wcześniej, widziałeś ją tamtej feralnej nocy, była chyba przyjaciółką tej zabitej kapłanki. Chciała chyba podejść do ciebie, ale za nią zaraz od bramy rozległ się kolejny harmider i zobaczyłeś paru miejscowych - tych pamiętałeś, to było dwoje mieszkańców wioski, Retl i Seiqui, wybrałeś ich na pomocników i to ich namiestnik wysłał na twój rozkaz, by szukali informacji o widzianych tu ludziach północy. Wracali sami. Z nimi szedł także Amoxtli, ten, którego już miałeś okazje poznać jako najlepszego tropiciela w okolicy.
W dodatku od bramy ktoś wrzasnął "jeździec! elf!".
Amoxtli - twoje śledztwo na własną rękę niewiele przyniosło rezultatów (a to dlatego, ze nie napisałeś mi żadnych konkretów. co dokładnie badałeś, jakie tropy, gdzie w lesie? Chcesz efektów - pokaż ze swojej strony jakiś wysiłek i analizę sytuacji )
Miquito - młodzi oficerowie wracali ze swojej pierwszej służby na froncie styryjskim, gdzie walczyli przez ostatni rok. Teraz mieli własnie zacząć trzy miesiące urlopu od walki, by już jako młodzi tlatoni wrócić z powrotem na wojnę wiosną. Wszycy byli dziedzicami ze znaczących rodów, z różnych prowincji, jedyne, co ich łączyło, to właśnie właśnie wiek i owa wspólna służba, bo nawet szkolenia odbywali w innych miejscach.
Co do wyników oględzin ciał:
- twój bratanek zginął od ostrza, którym zadano mu cios w usta. Umarł szybko.
Zginął w tym samym namiocie, co Utli, choć nie dzielili namiotu. Na wszelki wypadek sprawdziłeś - nie, nic ich nie łączyło
Twój ogląd miejsca zbrodni, tj. namiotu, gdzie obaj młodzieńcy zginęli, przedstawiał się następująco:
- Uolti został zadźgany prawdopodobnie podczas snu, był mocno pijany, gdy kładł się spać (relacja kolegów). Jeden cios ostrza przebił mu tchawicę, drugi serce. Dodatkowo ktoś nożem wyciął mu na nagiej piersi swarzycę styryjską. Rana nie krwawiła mocno, krwawiły rany po sztychach. Koc, którym był nakryty, był brudny z krwi, jakby ktoś wytarł w niego zakrwawioną dłoń.
W namiocie był stolik z deski na kilku kołkach, na nim leżały naczynia i dwie butelki z trunkiem. Dwie miski były zrzucone na ziemię. Na glebie leżała też tląca się świeca, ale obok nie było rozchlapanego wosku. Leżało także krzesiwo.
Ciało Ceotla leżało przy wejściu do namiotu, znaleźli je koledzy, którzy przyszli szukać czegoś do picia. Leżało na wznak.
W namiocie były też ślady błota na dole płachty w jednym miejscu oraz na kocu przy ciele Uotli.
Co do innych zabitych.
Trudno było określić przyczynę śmierci kapłanki, miała bowiem rozciętą klatkę piersiową. Możliwe, że wcześniej otrzymała cios w serce, bo samo serce też było pocięte. Jednak było dość dużo krwi, cała twarz i włosy były w jej krwi. Podobnie jak w innych namiotach, wszędzie były ślady błota.
Pozostali młodzi oficerowie zginęli od sztyletu lub dłuższego ostrza. Jeden został uduszony sznurem, gdy czytał coś przy świecy w namiocie. Jednemu skręcono kark, gdy wyszedł, by się wysikać na obrzeże obozowiska. Tana-tlaton zginął od ostrza w czasie snu, był także kompletnie pijany.
Alaron,
dojeżdżając wreszcie do celu podróży, zdziwiłeś się. W kraju, który powinien żyć ze zdobytego bogactwa i świętować swoje triumfy wojenne, zastałeś zaryglowaną bramę i wycelowane w siebie łuki wartowników z wieżyczki nad wejściem.
"Jeździec!" krzyknął ktoś z góry.
Zupełnie, jakby się czegoś bali. I to mocno.
Wcześniej, szukając pana Korheniego, do którego cię wysłano, odwiedziłeś świątynię i klasztor przy przełęczy. I wszędzie było podobnie. Powiedziano ci jednak, że Przyjaciel Szamanki rezyduje obecnie w osadzie, więc przybyłeś tutaj.
Uszek - 04-11-2015, 15:59
Tuż po tym jak udalo mi się dojść do wioski usłyszałem hałas przy bramie ( by uzupełnić ze jednak tam jestem )
Sephion - 04-11-2015, 16:31
Korheni zdecydował się zostać na placu. Oczywiście, jeśli elf okaże się posłańcem od Mistrza Szpiegów In'Tebri to jego informacje będą musiały mieć pierwszeństwo. Ale miał w swojej najbliższej okolicy kilkoro ludzi, których nie chciał na razie spuszczać z oka. Kapłanka, która chciała do niego podejść wydawała się być o dobre kilkanaście lat młodsza od niego. Ale teupixqui, nawet młodej należał się szacunek. W związku z tym do niej odezwał się pierwszy.
- Niech opiekunowie sprzyjają ci w tym dniu, teupixqui. Pozwól do mnie, proszę - powiedział niegłośno, głosem modulowanym na tyle, aby przebił się przez gwar na głównym placu - myślę że będziesz chciała wysłuchać tego, co mają do powiedzenia moi ludzie, jeśli wracają z nowymi informacjami.
(Jeśli Tlilo nie będzie miała nic lepszego do roboty, to po wymianie przywitań zapraszam gestem do siebię trio Retl, Seiqui, Amoxtli)
- Witajcie. Dobrze was widzieć - poinformował szczerze, bez ogródek - powiedzcie że przynosicie wieści o kimś kto widział na tych terenach człowieka północy. I że wiecie, gdzie znajdę kogoś, kto pamięta pierwsze ofiary.
Miał nadzieję usłyszeć nowe informacje. Takie które poruszą jego umysł do intensywnej pracy jeszcze zanim pojawi się elfi wysłannik.
Fachuraw - 04-11-2015, 20:11
Patrząc na rekcję strażników krzyczę :ŁO, ŁO, ŁO! Proszę nie strzelać przychodzę w pokoju! Zostałem tu skierowany do pana Korheniego, ponieważ mam do niego pewną sprawę,będzie wiedział o co chodzi.
Zawał - 04-11-2015, 23:30
-Niestety, mój ostatni zwiad nic nie dał. - w głosie Amoxtliego czuć zawód który to ewidentnie skierowany jest w stronę jego samego. - Po ostatnich śladach nie wiele zostało a żadnych nowy nie dostrzegłem, za pozwoleniem, odczekam jakiś czas i spróbuje podjąć nowy trop kiedy tylko pojawi się taka okazja.
Powój - 05-11-2015, 00:16
Wzięta za kapłankę dziewczyna zdziwiła się w pierwszej chwili a następnie skinęła głową, na powitaniem nim jeszcze zbliżyła się do wysłannika Szamanki. I faktycznie w porównaniu do Korheniego była młoda, ba młodziutka. Tak naprawdę niektórzy nazwaliby ją jeszcze dzieckiem, jednak w tych czasach gdy Lud starał się zdobyć dla siebie miejsce do życia to i dzieci musiały prędko dorastać.
- I niech nad tobą roztaczają swą opiekę, szlachetny. Jednak mylisz się panie, nie jestem teupixqui. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Jestem tepatiani.
Zwróciła uwagę na zamieszanie przy bramie marszcząc przy tym brwi. Miała nadzieję, że czegoś się dowie o śmierci przyjaciółki i ewentualnie podzieli własnymi przemyśleniami.
Indiana - 05-11-2015, 02:27
Alaron, strażnicy na wieżyczce przestali do ciebie mierzyć, uchylono wrota.
Zmierzyli cię nieufnym wzrokiem, elf był rzadkim widokiem w tej okolicy. Poprosili uprzejmie, ale zdecydowanie o otwarcie sakiew i pokazanie broni, zupełnie jakby miało to coś dać, gdybyś naprawdę był mordercą czy zamachowcem. Ale najwyraźniej poczuli się lepiej w kontekście spełnionego obowiązku i wpuścili cię na dziedziniec.
Na placu zobaczyłeś kilkoro ludzi, skupionych na rozmowie z człowiekiem o tatuowanej twarzy, noszącym nefrytowy naszyjnik. Tak właśnie opisano ci Korheniego.
Korheni,
Retl był młodym jeszcze stosunkowo człowiekiem, mógł mieć może z 26-28 lat. Był lokalnym społecznikiem, dlatego go wybrałeś, miał znajomych wszędzie, ludzie go lubili i szanowali. Pomagał, organizował, wspierał. Z kolei Seiqui, młodziutka dziewczyna, była kurierką, jeździła wielokrotnie do Qasyr i Heidla, miała doskonałe wręcz rozeznanie w terenie. Świetnie jeździła konno - hodowli koni Qa nauczyli się niedawno od swoich sojuszników z Samnii i niewielu było amatorów tej sztuki. Seiqui należała do najlepszych i wiedziałeś, że gdyby trzeba dostarczyć coś szybko do stolicy, ta dziewczyna ci się przyda.
Teraz jednak miny obojga nie wróżyły dobrych wieści.
- Nie znaleźliśmy niczego, panie - zaczął Retl - Nikt od czasów wygnania kolonizatorów nie widział na tych ziemiach nikogo z północy. Poza jeńcami. Pytałem, nie zdarzyło się też, by ktoś z jeńców uciekł.
- Ale znaleźliśmy kilka osób z tych, którzy pamiętają pierwsze ataki upiora, to było podobno jakoś w kilka miesięcy po tym, jak intruzi zostali stąd wyrzuceni. Tuż jakoś kiedy nastąpiło Przebudzenie. Tamtą jesień wszyscy pamiętają, bo wtedy w ogóle bardzo dużo się działo. Ale mówią, że pierwszy raz upiora z bagien widziano owej jesieni.
Uszek - 05-11-2015, 18:56
Miquito chciał podejść i przywitać się z Korhenim i z Tlilo lecz przeszkodziło mu w tym wejście gościa. Stwierdził że na razie ustawi się z boku i poczeka jak rozwinie się akcja.
Fachuraw - 05-11-2015, 22:38
Podchodzę wolno ,pół pewnym krokiem w stronę grupki .W czasie chodu poprawiam umieszczenie przedmiotów w torbie po sprawdzeniu strażników.
Sephion - 06-11-2015, 02:15
Znaleźli ludzi pamiętających pierwsze morderstwa, a do tego przybył posłaniec od elfiego mistrza szpiegów. Dwie trzecie sukcesu, jak na razie poranek przebiegał lepiej niż Korheni prognozował. Zwrócił się w stronę nadchodzącego elfa:
- Raduje mnie twoje przybycie - Korheni zawahał się przez chwilę. Jakiego tytułu użyć? Skoro elf przybywa od Onfisa In'Tebri to prawdopodobnie najodpowiedniejszym byłoby "lomin". Czy jednak pełna forma "lomin'yaro"? Zdawał sobie tez sprawę że potwornie kaleczył te kilka słów, które był w stanie wypowiedzieć po elficku. Do diabła z tytułem, przejdźmy do rzeczy!
- Mniemam, że masz nam wiele do powiedzenia. Pozwól ze mną, namiestnik tych ziem z pewnością ugości cię jak przystało - wskazał przybyszowi willę Viracaunci. Zawahał się chwilę i skinął na Amoxtliego i dziewczynę, którą wziął za kapłankę. Taką pomyłką nie musiał się przejmować, gorzej byłoby gdyby była kapłanką, a on zwrócił się do niej jak do tepatlani. Niedaleko dojrzał również wojownika, który z tego co było mu wiadomo również badał sprawę. Skinął głową, na znak że zauwazył jego obecność.
- Wy również pozwólcie. Retl, Seiqui - niech jedno z was zawiadomi Viracauncę o przybyciu gościa, i - stłumił chęć skrzywienia się - poproście aby do nas dołączył. Myślę, że będzie chciał wiedzieć pierwszy jeśli do czegoś dojdziemy.
Z drugiej strony, co stało na przeszkodzie wykorzystaniu gościnności Viracaunci jeszcze odrobinę?
- Potem zejdzćie do kuchni, poinformujcie kucharza namiestnika, że z mojego rozkazu ma was nakarmić i napoić i odpocznijcie, musicie być zdrożeni. Ale bądźcie w pobliżu, co prawda nasz gość ma pierwszeństwo, ale z wami też będę musiał pomówić.
(zakładam że za mną pójdziecie, chyba że chcecie oddawać się przyjemnościom życia osadowego wczesnym rankiem. W momencie kiedy gdzieś się usadzimy i poślemy kogoś po kakao, powiem Wam tak:)
Korheni rozsiadł się wygodnie, zatoczył wzrokiem krąg po twarzach zebranych i skupił go na nowo przybyłym elfie.
- Powiedz mi zatem, z jakimi wieściami przybywasz?
Uszek - 06-11-2015, 09:19
Po zakończeniu wszystkich formalnoaci związanych z przywitaniem i przedstawieniem się Miquito odrazu przeszedł do rzeczy. - Wszyscy rozwiązujemy tę samą sprawę wydaje mi się ze najlegiczniej będzie jeżeli połączymy siły i wymienimy się informacjami. Przez poprzednie dwa tygodnie udało mi się ustalić ze to na pewno istota rozuma stoi za morderstwami świadczy o tym preferowana broń która jest sztylet ale rownież możliwość dostosowywania metod zabijania do sytuacji np uduszenie sznurem i skręcenie karku. Co więcej przy każdym z ciał znalazłem ślady cuchnącego blota które powtarza się przy licznych poprzednich zabójstwach. Wydaje mi sie ze powinnismy w pierwszej kolejności odwiedzić miejsce pochodzenia tego błota.
Fachuraw - 06-11-2015, 17:30
Zgadzam się. -odpowiedziałem wycierając ręce.-Tak w ogóle przepraszam panie Korheni ,że nie odpowiedziałem na twe pytanie przed chwilą ,ale byłem lekko skołowany tym zbiorowiskiem.
Jestem Alaron Lomin'yaro przysyła mnie Mistrz Onfis In'Tebri. Więc może eraz powiem co przekazał mi mój mistrz. Mhmhmmm:
Mozliwe ,że sprawcą jest "upiór z bagien".Nie jest to żaden upiór, przynajmniej na razie, a pewien człowiek, który 20 lat temu został przeklęty jakąś dziwną mocą. Wergund. Blisko związany z pewną oficer styryjskiego wywiadu, Ylvą Darren. To do niej należała brosza. Na tą chwilę nie wiem jak przełamać tą klątwę, ale kluczowa może tu być Ylva Darren. Nie znam też możliwości tej istoty.
Musimy go zneutralizować ,nie zabijając go.Będzie potrzebny żywy dla mojej sekcji z pewnych powodów.Eksperymenty itp.
Indiana - 10-11-2015, 03:54
Dwoje "ludzi Korheniego" jak mówili żartobliwie o nich koledzy, momentalnie zerwało się, żeby wykonać zlecone zadania.
W efekcie, zanim zdążyliście się wygodnie rozsiąść w przytulnej sali gościnnej, już pojawiły się tam przysłane przez Retla panie, pełniące w osadzie rolę kwatermistrzyń. Funkcjonowała tutaj w pewnej formie publiczna kuchnia, karmiąca tych, którzy pracowali na rzecz społeczności - wojowników, wartowników, myśliwych, uzdrowicieli. Taka forma byla pozostałością po nie tak dawno minionych czasach plemiennych, ale teraz mieliście okazję skorzystać z jej dobrodziejstw.
Zanim się obejrzeliście, na stole pojawił się nie tylko napój czekoladowy - xococalit (ziarna kakaowca tarte z miodem, chili i dodatkami), ale też słodkie ciasta miodowe i owoce.
W chwilę później w drzwiach stanęła Seiqui, słabo maskując irytację, i usiadła w kącie na ławie. W ślad za nią wszedł ewidentnie zaspany i wkurzony Viracaunca.
Namiestnik prowincji był czlowiekiem mocno po 50tce, jego aparycja wskazywała, że nie głodował w życiu. Był średniego wzrostu, nosił zwykle kilkudniowy zarost i zwykł ubierać się w dworskie szaty tam, gdzie nie zawsze pasowały.
- Więc raczył pan zaprosić gości na tak... właśćiwą godzinę - warknął od progu, biorąc ze stołu kubek z napojem, przeznaczony dla Amoxtli'ego - Rozumiem,że to coś ważnego?
Gdy przyczyna zebrania i konieczności jego w nim udziału została namiestnikowi wyjaśniona, Viracaunca usiadł na ławie, okazując ostrożne lekceważenie.
Tymczasem Retl raz jeszcze powtórzył wyniki zleconego im zadania.
- Przepytaliśmy ludzi w osadach od przełęczy aż po drugą stronę gór. Pytaliśmy o ludzi z północy, ale rzeczywiście nikt nie widział ich już długie lata, poza jeńcami wojennymi. Zgodnie z poleceniem, pytaliśmy także o tych, którzy pamiętają pierwsze morderstwa... I tutaj był mały problem, bo ludzie przytaczali rozmaite relacje, przypadki zaginięć, śmierci w lesie... Ale trudno rozróżnić, które są efektem działania upiora, a które atakiem zwierzęcia. Wiele takich opowieści ludzie nam mówili...
- Prawda - dodała Seiqui- Pan się pewnie w tym łapie jakoś, ale my nie wiedzieliśmy, które powinniśmy liczyć jako upiór, a które nie. Wiele ludzi tu ginęło bez śladu, albo znajdywano ich poszarpanych. Koniec końców miejscowi nie zapuszczają się od dawna już na szczyty gór, bo...
- Ale po co znowuż wszystkich pytać, a kapłan Xantique z Wielkiej Świątyni nie prowadził aby spisu wszystkich ofiar, co je chowano po atakach upiora...?
Wszyscy się odwróciliście na te słowa, zdziwieni, bo dobiegły zza kontuaru. Zaskoczona i zawstydzona waszą uwagą kwatermistrzyni Uela zająknęła się lekko i zaczerwieniła.
- No tak mówili chyba... Myślałąm, że pan wie - mruknęła - No jak pogrzeb był tego, co go poszarpało na porębie, to mówili, że go wpisze kapłan na listę albo nie.... I tak samo było, jak zabili córkę Huotli, naczelnika osady... Przepraszam, ja nie wiem... Jeszcze napoju...??
Zanim zdążyliście pozbierać myśli i zareagować, jeszcze ktoś przerwał wam naradę.
Skrzypnęły uchylone wrota i stanął w nich chłopiec, może 12-letni. Rozejrzał się po towarzystwie i drżącym głosem oznajmił:
- Ja widziałem upiora z bagien...
- Co takiego? - zerwała się siedzącanajbliżej wejścia Seiqui. Powstrzymaliście ją, a chłopiec kontynuował:
- Widziałem go, jak wyłanial się z bagna... I on mnie widział. I się boję, że on mnie znajdzie i zabije...
Fachuraw - 10-11-2015, 22:08
Spokojnie mały nic ci się nie stanie-powiedziałem z zatroskanym uśmiechem- A jak się nazywasz?
Uszek - 15-11-2015, 22:24
Miquito uniósł dłoń położył ją na czole chłopca mówiąc - Spokojnie, teraz musisz sie skupić i myśleć o tym co widziałeś- następnie drugą ręką złapał Korheniego za rękę i prosząc by ten złapał kolejną osobę
po czym rzekł - ana cochitta maca- (wizja zabierz przekaż ) [zadziała?]
I zamkną oczy i starał się ujrzeć rzeczonego potwora.
Indiana - 16-11-2015, 06:04
Chłopiec drżał cały, choć widać było, jak bardzo próbuje nadrabiać miną i grać małego twardziela. W sumie jednak trudno było rozeznać, czy bardziej boi się tego, co widział, czy Korheniego i tylu ważnych ludzi wokół.
Kobiety, które przygotowywały wam śniadanie, wiedzione naturalnym odruchem zamierzały chyba zająć się chłopcem, ale ruch Miquito je powstrzymał.
Miquito,
obydwaj, ty i Korheni, zgodnie z przewidywaniem dostrzegliście kilka niewyraźnych obrazów. W tego typu przekazie niezwykle trudno odłączyć to, co widziały oczy, od tego co wyobraził sobie umysł.
Istota, którą zobaczyliście, wyłaniała się z pokrytego zieloną, cuchnącą rzęsą trzęsawiska. Człekokształtna, pokryta w całości burym szlamem. Wydawała się ogromna, ale to już mogła być wyobraźnia chłopca. Obydwaj odebraliście także dokładne odbicie uczuć dziecka.
Musieliście się mocno wysilić, żeby opanować drżenie rąk i łomoczące ze strachu serce.
Uszek - 16-11-2015, 19:55
Przez Miquito przeszedł dreszcz, po chwili kiedy sie uspokoił zaczą mowić - chłopcze czy będziesz mógł pokazać nam jak dojść do tego miejsca ? Musimy jak najszybciej wyruszyć by jak najszybciej zakończyć dochodzenie. Dodatkowo musimy sie zając sprawa Ylvy, Korheni chciałbym żebyś skontaktował sie z kimś ze stolicy i dowiedział sie jak najwiecej o tej osobie szczególnie interesuje nas jej aktualne położenie. Przed wyjściem musimy zabrać rzeczy potrzebne do rytuałów mineralowy proszek i jakieś kadzidła.
Po odpowiedzi reszty grupy oznajmia
- spotykamy sie tu za godzinę.
Wstal i poszedł szybkim krokiem w kierunku kwatery.
Fachuraw - 16-11-2015, 20:15
Poszedłem w kierunku swojej kwatery. "Co by tutaj przygotować"- powiedziałem zamyślany
Hmmmm...Już wiem ,zrobię sieć ,ale z czego? Rozejrzałem się po pokoju .Zobaczyłem sznur i uśmiechnąłem się. Wziąłem się do majsterkowania. "No... teraz mamy w czym nieść brosze jeśli ją zdobędziemy.Lepiej jakby zbytnio niczego nie dotykała.Kto wie co może się stać jeśli kogoś dotknie?
Po ukończeniu swojej roboty poszedłem zwiedzać okolicę.(plac, miejsca zbrodni itp.).
Powój - 16-11-2015, 23:44
Na chwilę musiała pogrążyć się w rozmyślaniach, a potem obserwowała rozwój sytuacji, zwłaszcza chłopca. Po ruchach zebranych rozumiała, że zebrani tu są obdarzeni mocą i wiedzą jej dotyczącą, więc się nie mieszała. Dopiero gdy człowiek który wypowiedział słowa zaklęcia odsunął się od chłopca, to ona obok niego ukucnęła, tak że twarz miała niżej niż jego. Uśmiechnęła się przyjacielsko, wręczając mu kubek ze swoim xococalit.
- Nie musisz się bać tego potwora z Bagien. Tu zebrani ludzie przyszli właśnie po to żeby przestał już zagrażać komukolwiek. - Przyznała z ciepłem w głosie, sama miała młodsze rodzeństwo, brata i siostrę, bliźnięta z pokolenia dzieci bogów. Nie zawsze się z nimi zgadzała, ba, bardzo rzadko, a jednak zawsze starała się nimi opiekować. Teraz ten opiekuńczy instynkt przelała na chłopca. - Jak się nazywasz hmm? Bo wiesz, musimy ci podziękować, że przyszedłeś nam o tym powiedzieć. Jesteś bardzo odważny.
Dalej kucając posłała pytające spojrzenie wysłannikowi szamanki, nie wiedziała co robiło zaklęcie, ani co ze sobą przyniosło. Jednak uważała, że czasami lepiej zdać się na najprostsze działania zamiast komplikować świat magią.
Zawał - 17-11-2015, 20:03
Amoxtli wszedł do swojego domu jak za każdym razem zastając wręcz niewiarygodny bałagan, w którym zaskakująco dobrze się odnajdywał. Sam dam był niewielki i raczej skromnie wyposażony, dla Amoxstliego była to raczej zaleta niż wada, nigdy nie lubił trzymać rzeczy nieposiadających praktycznego zastosowania, lecz jak widać skromne wyposażenie nie przeszkadzało mu w zrobieniu bałaganu. Zaraz po wejściu rozpoczął pakowanie się, wziął wszystko, co zazwyczaj brał ze sobą do lasu. Gdy był już gotowy sprawdził czy na pewno ma wszystko i skierował się na miejsce spotkania.
Sephion - 18-11-2015, 02:31
No i miał świadka. Szkoda tylko że świadkiem było dziecko, u nich pamięć nie do końca jest ukształtowana tak jak u dorosłego. Zastanawiał się chwilę, aż raptownie poczuł jak Miquito chwyta go za rękę. Usłyszał pierwsze słowa padające z ust tamtego i zrozumiał, że musi się przygotować. Nie zdążył. Kaskada odczuć postrzeganych nie swoimi zmysłami zalała go, objawiając się ciężarem w skroniach i zaciśnięciem trzewi. Szczegóły sytuacji były niejasne, sama wizja jakby zamglona. Korheni zauważył tylko jedno - istota wynurzająca się z bagna była humanoidalna i wielka. Tu wizja została przerwana, a Korheni przestąpił z nogi na nogę, wciągając gwałtownie powietrze. Znowu był sobą. Mały dobrze się spisał, powinien zostać odesłany do domu z jakąś drobną nagrodą. Rozkaże komuś się tym zająć jak tylko rozpatrzy istotniejsze sprawy.
- Szlachetny gościu - zwrócił się w stronę nowoprzybyłego elfa - wybacz, że nasza rozmowa została przerwana. Wieści, które przynosisz znajduję nad wyraz ważnymi, jednak widzisz, że sytuacja na tych ziemiach jest desperacka. Pozwolisz, że wznowimy za chwilę - ostatnie zdanie było stwierdzeniem, nie pytaniem.
Skinął dłonią w stronę Retla i Seiqui.
- Dobrze się spisaliście. Rzeknijcie tylko gdzie znajdę pierwszych świadków ataków tej bestii i możecie oddalić się na spoczynek. A i ty, dobra kobieto - te słowa skierował do kwatermistrzyni - pozostań. Rad byłbym dowiedzieć się więcej o tym kapłanie, który spis ofiar monstrum prowadzi.
<Korheni wysłucha Retla i Seiqui, nastepnie wywie się czego może o kapłanie i jego spisie. Gdzie gościa znaleźć, jaki to typ człowieka wedle plotek i co jeszcze kwatermistrzyni do głowy przyjdzie>
Indiana - 18-11-2015, 05:45
chłopczyk wyraźnie uspokoił się, zupełnie, jakby Miquito swoim zaklęciem zdjął z niego nieco strachu i emocji. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że obaj - Miquito i Korheni - zaczęliście przez chwilę analogiczne emocje odczuwać. Ale to szybko minęło.
Ponieważ padło dość dużo różnych pytań, mały nieco się zdezorientował, ale dzielnie postarał się odpowiedzieć na każde.
- Spokojnie mały nic ci się nie stanie. A jak się nazywasz? - powiedział Alaron. Dzieciaczek chyba nigdy w życiu nie widział elfa, bo wybałuszył oczy na niego i przez chwilę zastygł z otwartymi ustami.
Zanim zebrła się do odpowiedzi, przerwał mu Miquito.
- chłopcze czy będziesz mógł pokazać nam jak dojść do tego miejsca ? - zapytał. Mały zmarszczył brwi i przymknął oczy, po czym jego usta wygięły się w podkówkę, jakby miał się rozpłakać.
- Nieeeee wieeeem - powiedział trzęsącym się głosem - Bardzo uciekałem... trochę uciekałem. Ale mogę spróbować. Tylko że... bo ja się wtedy trochę zgubiłem. I Oetla też się zgubił.
- A skąd szedłeś? - wtrąciła kwatermistrzyni zza kontuaru. Chłopczyk spojrzał na nią.
- Mama Oetli wysłała nas do świątyni, mieszkamy w osadzie Tecali [Jemna, na pn od SG], szliśmy przez las... No wczoraj. I zrobiło się ciemno. I skręciliśmy źle. chyba. I potem zgubiłem Oetlę... I nie wiem, gdzie on jest. I poszłem pod taką górę, bo myślałem że to ta góra ze świątynią. Ale nie była. I zobaczyłem tego potwora. I on patrzył na mnie i był wieeelki i... - i chłopczyk zaraz po tym, jak pokazał, jaki wielki, rozpłakał się smarkając i wycierając ubłocony nos rękawem.
- Matka będzie was szukać pewnie... - mruknęła Seiqui - Tego Oetlę trzeba by znaleźć.
Chłopiec uspokoił się dopiero, kiedy Tlilo zaczęła do niego mówić.
- Pechequeni - miauknął - Ale mama mówi Peczi.
Na wieść o tym, że jest bardzo odważny, wyprostował się i wytarł nos krawędzią tuniki.
- Ale nie mówcie mamie Oetli, że go zgubiłem. Ona się będzie bardzo martwić...
- Dobrze, dobrze, chodź, mały - uśmiechnęła się jedna z kobiet kuchennych, na polecenie Korheniego ogarnęła dzieciaka ramieniem i wyprowadziła z pomieszczenia. Usłyszeliście z zewnątrz jak woła kogoś,żeby nagrzał wody na kąpiel.
Przy okazji wyszli też Miquito i elf.
Viracaunca cały czas siedzący w kącie na ławie przyglądał się całej sytuacji z pełną krytycyzmu miną. Dopiero gdy Korheni nawiązał do tego co powiedziała kwatermistrzyni, wmieszał się dość obcesowo w rozmowę.
- Ej, durna jesteś, babo. Xantique prowadził śledztwa,to wszyscy wiedzą, ale nic nowego tam nie znajdzie...
- Dość.
Na ostry ton wysłannika Viracaunca zamilkł. Ostry ton był konieczny, bo wyraźnie widoczne było zmieszanie kobiety i można się było obawiać, że wystraszy się namiestnika i nic nie powie. Tymczasem Viracaunca z irytacją szurnął ławą i wyszedł na plac.
- Mów, dobra kobieto.
- Więc... Kequi się nazywam, dobry panie. Kapłan Xantique wszystkich, co ich potwór zabił, spisuje, i wysyła do stolicy potem wraz ze wszystkim co się dowiedział. On tropicielom płacił, zeby potwora szukali, mówią, że srebro na to przysłała sama Neyestcae. Nie wiem, czy on wszelkich zabitych spisał, bo on się tym zajął dopiero jak potwór mu córkę zabił. To było tak ze sześć.... wróć, nie, siedem lat wstecz. Wcześniej może kto inny spisywał, ja nie wiem. Xantique to dobry człowiek jest. Skryty bardzo. Córkę kochał tak, że się serce krajało... Ją jedną miał na świecie. On wdowiec, żona zmarła na zarazę jeszcze za czasów kolonizatorów. Teraz on całe dnie nad księgami ślęczy. On człowiek mądry jest. Mądrości szuka. jak go szukać, to najlepiej w samej świątyni, ale nie wiem, czy was tam dobry panie, wpuszczą.
Na oszczędny uśmiech wysłannika Kequi zawstydziła się nieco na własną głupotę, to jasne przecież, że człowieka Szamanki wpuszczą wszędzie.
- Proszę o wybaczenie - mruknęła - Świątynią teraz teupixqui Dilquene zarząca, po śmierci pani Aczi chyba ona wysoką kapłanką zostanie. A ją pan zna przecie. Zresztą, kogo pan nie zapyta, co na furcie będzie stał, to będzie wiedział, gdzie Xantique znaleźć.
Wezwani do odpowiedzi poszukiwacze Korheniego także zdali resztę raportu.
- Trzech takich ludzi znaleźliśmy - wyjasniła Seique - Oel niejaki, mieszka tu niedaleko, w wiosce Sychue (N. Wieś), na skraju pierwszy dom po lewej. Pamięta kolonizatorów, walczył z nimi pod rozkazami samej Neyestecae, tutaj w osadzie.
Druga to kobieta, mówi, że jej mąż zginął w 5 roku, rok po tym, jak zabito tu pierwszego oficera. Nazywa się Loiri i mieszka tutaj, w miasteczku poniżej przełęczy. Trzeci to naczelnik osady, Huoq, jego córka zginęła w 5 roku, ponoć była jedną z pierwszych ofiar. To ojciec Tlatecli, tej która widziała upiora przy jednym z ostatnich zamachów.
Miquito,
wyszedłszy na plac chwilę patrzyłeś, jak kobiety krzątaja się wokół małego bohatera, szykując dla niego kąpiel. Zanim wyszedłeś za bramę, zobaczyłeś jeszcze Viracauncę, jak wypadł z halli i złapał za ramię jakiegoś wyrostka. Coś przez chwilę mu z gniewną mina tłumaczył, po czym młody minął cię i wypadł biegiem przez bramę. Biegł tak szybko, że w twoim wieku raczej byś go nie dogonił. Minąłeś strażników w bramie, którzy ci się ukłonili i skierowałeś się ku klasztorowi.
Alaron,
wyszedłeś w ślad za Miquito ale poszedłeś ku przydzielonym ci pokojom (załóżmy, że zostały przydzielone), więc nie widziałeś namiestnika na placu. Gdy zrobiłeś to, co chciałeś zrobić (skoro wiesz, że zapinkę wciąż ma Onfis, to chyba niepotrzebna Ci ta sieć), skierowałeś się ku traktowi biegnącemu w przeciwną stronę niż Vekowar. Przybyłeś tutaj z Aenthil, z północy, trakt dołączał do traktu vekowarskiego dopiero tuż przy osadzie (Brama Polowa), wcześniej wiodąc wzdłuż grzbietu górskiego ku przesmykom, zapewniającym wygodne przejście pomiędzy dwoma wyższymi łańcuchami górskimi.
Szlak był szeroki, stok wznosił się po twojej lewej stronie, opadał po prawej. Po niespełna 100 m od osady minąłeś po lewej stronie jakieś ruiny, widziałeś tylko krawędzie ścian, porośniętych mchem i roślinnością, około 20 m od drogi. Dalej stok wznosił się bardzo stromo, ruiny niknęły w zaroślach. Idąc dalej drogą minąłeś skałę, także po lewej, na której widniał ryty i wypełniony błękitną farbą symbol. Pod symbolem były zapalone świeczki, trochę jakichś ozdób, coś jak prowizoryczny ołtarzyk. Dalej po kolejnych minutach marszu znów po lewej dostrzegłeś krawędź muru, wznoszącą się w górę stoku. Wreszcie po 15 minutach marszu wyszedłeś na obszerne skrzyżowanie. Wyraźnie rozpoznawałeś drogę, którą przybyłes, wiodła na północ. Oprócz niej były jeszcze trzy, wiodące w różnych kierunkach.
Dokąd dalej?
Uszek - 18-11-2015, 13:40
Idąc Miquito zastanawiał sie czy nie popędzał za bardzo towarzyszy, bal sie ze coś mu umknie, lecz z drugiej strony chciał jak najszybciej pozbyć sie potwora, doprowadzić do konfrontacji. Karcił sie rownież ze zapomniał zabrać z kwatery tak podstawowych rzeczy jak minerałowy proszeki kadzidła niezbędnych do zaawansowanego czarowania.
Kiedy dotarł na miejsce szybko spakował mineralowy proszek, kadzidła, mały nóż i kompaktowy kaganek.
Przed wyjściem obmył twarz, napił sie i rozejrzał sie po pomieszczeniu czy coś jeszcze mógł wziąć.
Jeżeli nic nie zwróciło jego uwagi powiedział dozorcy (lub komuś kto tam zajmuje sie pokojami itp. ) ze wychodzi.
Po dotarciu do wioski spotkał sie z drużyną i wymienił zdobyte informacje.
Jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie wyruszamy w drogę.
Fachuraw - 18-11-2015, 16:27
"Oż kurcze, w którą stronę...? Hmmm...Już wiem! Żeby było mi łatwiej wrócić pójdę na północ tak ,chyba będzie najlepiej "-powiedziałem i poszedłem.
Idąc patrzyłem, czy nie rosną jakieś ciekawe rośliny,których jeszcze nie widziałem i są do zerwania.
Zerkałem także na otoczenie.Może przyda się a wiedza w przyszłości.
Słuchałem także szumu drzew ,jak i na gałęzie.
"Ojcze...dlaczego zrezygnowałeś z tego w tak debilny sposób?"-pomyślałem na głos.
Indiana - 19-11-2015, 05:26
Alaron,
przeskakujesz do wątku "Kraina Qa 2" i tam piszesz
Uszek napisał/a: | wyruszamy w drogę. |
Czyli kto "my" i dokąd dokładnie? Do miejsca, gdzie chłopak widział potwora? Razem z chłopakiem?
Czy do świątyni? Czy do tych ludzi, którzy wiedzą o pierwszych zabójstwach?
Uszek - 19-11-2015, 08:46
Chłopaka zostawiamy. Moim zdaniem cała grupa oprócz alarona powinna sie udać teraz na bagna bo wiemy już mniej więcej jak tam trafić. A rozmowa z ludźmi którzy powiedzą :"że potwór jest wielki straszny zły" nam już nie pomoże.
Wiec jeżeli nikt nie ma watpliwości to idziemy szukać potwora.
Indiana - 19-11-2015, 15:20
Uszek napisał/a: | powinna sie udać teraz na bagna | Tylko naprostuję
Cytat: | I poszłem pod taką górę, bo myślałem że to ta góra ze świątynią. Ale nie była. I zobaczyłem tego potwora. | Czyli niezpełnie na bagna. Wiem, skrót myślowy
Dobra, jeśli reszta także tak, no to jedziemy. Chyba, że się chcecie podzielić.
Indiana - 21-11-2015, 05:48
Było dość ciepłe jak na tę porę roku przedpołudnie. Wiał silny wiatr, kiedy wychodząc z osady rozdzieliliście. się.
Od momentu, gdy odłączył się do was Alaron, minęła dobrze godzina, Miquito zdążył wrócić z klasztoru.
Czekając na niego rozmawialiście z Kequi i innymi kobietami z kwatermistrzostwa, obserwując także, jak zbierają się ludzie, którzy wyruszali w las, szukać dzieciaka. Byli to głównie tropicielie i mysliwi, ludzie po których widać było lata spędzone w terenie, a jednocześnie łatwo było dostrzec w nich strach. Drżały im ręce, gdy nasączali trucizną gąbeczki w kołczanach i gdy mocowali przy pasach maczety. Drżał im głos, gdy po raz piętnasty przeliczali się i uzgadniali obszar poszukiwań.
Kequi opowiadała dużo o tym, jak żyje się na Przełęczy. Główny szlak przemarszu wojsk miał swój rytm i swoje prawa. Wiosną, gdy kolejne fale wojsk ruszały ku północy, mieszkańcy licznie otwierali rozmaite warsztaty, gospody i przybytki, by potem aż do jesieni czekać na innych, wracających z frontu bohaterów.
Licznie ściągali w te okolice także pątnicy, chcący zobaczyć Świątynię Tajemnicy, zwaną też najczęściej Wielką Swiątynią. Potężna kamienna fortyfikacja nieodmiennie górowała nad miasteczkiem, które zdawało się żyć w jej chłodnym cieniu.
Kequi mówiła o tym, że kapłani z wielką czcią podeszli do reliktów przeszłości ludu Qa, rozpoczynając wielką pracę nad katalogowaniem i studiowaniem tego, co zostało znalezione w sarkofagach Tabu. A była tam cała gigantyczna wiedza dawnych Qa. I dzięki tytanicznej pracy kapłanów ta wiedza niemal natychmiast zaczęła służyć ludziom. Zmieniło się wszystko, od sposobów budowania, technik walki, transportu, hodowli... aż po ilość urodzin. Działo się to w całym kraju, ale tutaj było szczególnie intensywne ze względu na bliskość zasobów.
Opowieści kwatermistrzyni przerwało przybycie Miquito. Ustaliliście krótki plan i ruszyliście - Korheni i Tlili ku Wielkiej Światyni, po drodze zamierzając odwiedzić naczelnika wioski Huoqa i niejaką Loiri.
|
|