Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

Dzieła związane z obozem - [opowiadanie] Postscriptum Tryntyjskie

Indiana - 11-12-2015, 01:14
Temat postu: [opowiadanie] Postscriptum Tryntyjskie
Tak oto kończy się tegoroczna opowieść o walce o wolność w krainie tryntyjskich górali. Współtworzyliście ją, może nawet nieco bardziej niż zwykle. Sprawiliście, że ta opowieść żyła waszymi... naszymi? emocjami, decyzjami, przeżywaniem, umieraniem. To było coś dużego.
Dla mnie, w każdym razie ;)
Opowiadanie powstało z działań na epilogach, ale też z wielu rozmów z graczami na temat ich decyzji i działań. Rozmowy, wypowiedzi, sformułowania - w ogromnej części są autorstwa właśnie tych graczy. Kilka wątków jest bez konsultacji z właścicielami postaci, za co przepraszam, ale mam nadzieję, że się nie pogniewają. W razie czego, jak zawsze, opowiadanie nie jest wiążące dla historii postaci.
Więc... cz. 1.

Cytat:
Drobny śnieg sypał w oczy, dezorientował, ciął po twarzach. Tryntyjczycy pookrywali się wełnianymi kraciastymi pledami. Samnijka mocniej nacisnęła na oczy futrzaną czapę. Teral poprawił płaszcz.
Dwoje umarłych drżało niezależnie od tego, czy śnieg zacinał czy nie.
Samnijka powolnym ruchem ręki odgarnęła śnieg z kamieni, na których wyczuła moc. Symbole pulsowały i drażniły, mówiły do niej.
Khurd, przyjaciółko... Tak dobrze się rozumiałyśmy! To naprawdę mogła być dobra, wieczysta znajomość...
Szsz! – mruknęła pod adresem głosu w swojej glowie – Szszzz, ty zniknęłaś. Nie ma cię.
Gdy wibrujący wysoki kobiecy chichot odbił się echem od kamiennych ścian fosy, przez chwilę myślała, że to tamta wróciła. Potem pomyślała, że to jej własny głos.
Aż zrozumiała, że to tylko odbijane echo z przeszłości...


Dwie postaci nie rzucające cienia stały naprzeciw siebie, można by je wziąć za nieco ciemniejszy obszar pod drzewami, gdyby nie ich płonące oczy. Trzecia para oczu należała do siedzącej pod ścianą postaci w czarnym płaszczu, z zaciekawieniem obserwującej tamtych dwoje. Siedząca bawiła się trzymanym w dłoniach rzeźbionym rogiem sygnałowym, słuchając słów rozmawiających.
- Dla kraju, nie dla siebie!
- Obecnie kraj to Bryn, a Bryn to kraj no chyba że na lidera typujesz Halfdana.
- Wybór między jednym zdrajcą, a innym to nie wybór - cichy kobiecy głos wydawał się drżeć, może z zimna, może z egzaltacji - Nie wierzę, że nie znalazłby się żaden wierny ojczyźnie dowódca!
- Jak kto...? – towarzyszący jej mężczyzna był spokojny, lodowato, wyrachowanie spokojny - Bryn jest szlachcicem i powiernikiem korony i weteranem walk od początku wojny, jeżeli on nie przeprowadzi ludzi przez ten kryzys to nikt tego nie zrobi
- Kto zaufa dowódcy, który kolejny raz składa broń? Jaki sojusznik pójdzie z nim na układ po tym, jak wystawił Terali? – uważny słuchacz bez problemu rozpoznałby drżące nuty w głosie mówiącej kobiety. Rozmówca też rozpoznawał - Właściwie lepsze byłoby zabicie go ku przestrodze kolejnych kunktatorów i zostawienie w lesie z tabliczką "zdrajca' na szyi! Kto raz się ugiął, ugnie sie i kolejny...
- Kto w tym kraju się nie ugiął i jest żywy? Zmarnowaliśmy jedną okazję i dopóki nie nadejdzie następna nie ma sensu walczyć i mówię to z wojskowego punktu widzenia.
- To jest winien temu, że zmarnowaliśmy, powinien zapłacić za zdradę!
- Wiesz że to bujda i impuls emocjonalny po utracie bliskiej osoby i dlatego nie przepuszczę cię dalej... Nie walczysz już o Trynt, walczysz o zemstę depcząc po drodze posłuszeństwo, przyjaźń i dobro kraju – teraz jego głos zabrzmiał tłumioną irytacją.
- Nie mam na to żadnej odpowiedzi.... – szepnęła.
- Więc zawróć! Uwolnij go i odpuść!
Na jego słowa skryła twarz w dłoniach, opalizujące światłem oczy przestały się jarzyć w mroku.
- Przysiągłeś mi zemstę za Sliabh Ard... co z twoim słowem, jarlu?! – załkała nagle. Odpowiedział niemal w tej samej sekundzie:
- Czy obiecywałem ze to będzie za tydzień? Miesiąc? Rok? Zemsta się dokona, pytam tylko czy ty mścisz się na właściwej osobie? Bo kiedy ja będę zabijał Qa, ciebie może nie być u mego boku, pomyśl o tym...
Milczała długo, trwając z pochyloną głową i wzrokiem wpatrzonym w ziemię. Gdy podjęła znów rozmowę, jej głos był słaby. Zrobiła kilka kroków do przodu, mijając go, wykonała delikatny ruch rękami w powietrzu.
- Wracaliśmy po to, żeby czekać i patrzeć jak wszystko się wali, jak nasi ludzie są niewolnikami na własnej ziemi i nic nie robić? – szepnęła.
- Zbierać żywność, ostrzyć miecze, rekrutować ludzi. Bryn nie będzie bezczynny ani ja.
- Możesz po tym wszystkim wciąż w niego wierzyć...?
- Błąd, który popełnił wiele go kosztował....i wiele go nauczył. Jeśli jego zabraknie naprawdę nie będzie już w kogo wierzyć
- Znów przeczysz swoim poprzednim słowom - gdy rozmawialiśmy o wysokich ziemiach, mówiłeś, że jeśli raz ustąpią, będą ustępować zawsze... jego to nie dotyczy? Może to, że wtedy go namówiłam do kapitulacji, tak naprawdę złamało mu charakter...
- Może i co wtedy? Warto go zabić, bo ma już przetrącony kręgosłup? To sugerujesz? Że jest bezużyteczny w twoich oczach więc należy się go pozbyć? Nie znałem cię od tej strony...
- Nie to miałam na myśli... ! Chcę tylko, żeby jego słabość nie ciągnęła w dół reszty kraju, wystarczy już, że wysokie ziemie wykorzystały naszą ofiarę....
- Dla mnie Bryn jest ostatnim silnym spośród słabych....zabij go i przekreśl wszystko o co do tej pory walczyłaś albo znajdź spokój i zdecyduj właściwie
- Podał rękę mordercom naszych rodaków... – krzyknęła - Czy to nie jest niegodziwość? Dobrowolnie oddał broń, rozbroił tych, którzy jeszcze chcieli walczyć. nie wiem, czy to był egoizm czy niegodziwość czy tylko zaślepienie, wierzyłam w niego bardziej niż ktokolwiek, bo był mi bliski jak brat, ale teraz to jego osoba pociągnie nas wszystkich na dno, zmarnuje naszą ofiarę... Podał rękę mordercom moich dzieci...
- A ty chcesz potraktować mieczem kogoś tak bardzo Ci bliskiego że nazywasz go bratem.....on podał rękę Qa by ratować ludzi przed rzezią...ty chcesz go zabić bo zaślepia Cię rządza zemsty i nienawiść.....po raz ostatni przemyśl to co robisz bo będziesz miała na rękach znacznie więcej krwi niż tylko to co zaplami Ci kilt ostatnim uderzeniem serca brata...
Znów zapadła długa chwila ciszy, w której ta, która rozmawiała przeszła kolejne kilka kroków.
- Co będzie, jeśli odpuszczę...? – powiedziała wreszcie cicho - Zaśniecie z powrotem, nic się nie stanie... nikt nie będzie bronił ludzi... jeśli odpuszczę, zginę tylko ja, tak?
- Nikt nie zginie, do cholery! Tego właśnie chcę, żeby nikt nie przelał innej krwi niż krwi Qa .......a Bryn będzie bronił ludzi ale nie mieczem i tarczą, które zawiodły tylko polityką, dopóki nie pojawi się szansa.
- ... nie mam odpowiedzi na twoje słowa.... – zatrzymała się stając obok niego - Jeśli odpuszczę, będziesz w stanie z kolei mi zaufać raz jeszcze?
- Nie chcę słów - warknął ostro - Odpuść i uwolnij go, a wszystko będzie wybaczone przez wzgląd na twoją stratę.... jeśli nie, to nie będzie ani przebaczenia ani litości bo zdrada to zdrada.......
- Nie chcę litości, chcę tego co mi obiecałeś, zemsty na nich... – odpowiedziała równie ostro.
- Więc w istocie wracałaś na marne, bo nie dostaniesz ni zemsty ni zwycięstwa jeśli się od nas odwrócisz... Nigdzie nie pójdziesz, zatrzymam cię dla jego dobra ale moze nawet bardziej dla twojego...
- Moje dobro nie ma żadnego znaczenia - tym razem głos kobiety stał się chrapliwy i lekko histeryczny. Trzecia słuchająca gwałtownie wstała i od razu usiadła z powrotem.
- Sigbert! – krzyknęła alarmująco – Coś jest nie tak!
Ta, która rozmawiała, zaśmiała się krótko. Mężczyzna odwrócił się i zatoczył z lekka od nagłego zawrotu głowy.
- Jej dobro nie ma już żadnego znaczenia! – kobieta zachichotała spazmatycznie głosem drastycznie innym niż ten, którym mówiła chwilę temu. Jej towarzyszka – wergundzka czarownica - odepchnęła Tryntyjczyka, który upadł na kolano, wciąż trzymając się za głowę, i rzuciła się w jej kierunku. Z trzaskiem iskier odbiła się od energii. Krąg rozjarzył się wokół obojga szkarłatnym blaskiem, w miejscu, gdzie Inga w niego uderzyła, zadymił się czarnym, śmierdzącym spalenizną dymem. Czarownica wrzasnęła. próbowała rzucić zaklęcie, ale krąg blokował wszystko, blokował energię, odbierał ją, osłabiał.
Ta, która przed chwilą jeszcze mówiła głosem Ingraine, chichotała upiornie, odsuwając się w mrok. Po dłuższej chwili Wergundka widziała tylko świecące w ciemności krwawe oczodoły.
Potem zasnęła....


Khurd z ciekawością przyjrzała się cieniom przeszłych chwil, majaczącym w śnieżycy. Odgarnęła płatki śniegu z oczu. Czerwony krąg wciąż lśnił lekko, ale to było już tylko blade echo dawnej mocy. Szkoda, pomyślała Samnijka. Szkoda. polubiła tamtą... istotę.
Po chwili ciepłe światło płomienia nadało zupełnie innych barw postaciom i cieniom, zarysom muru i rozcapierzonym końcówkom gałęzi.
Moc myśli. Moc przodków. Potęga krwi. Rozsyp się w pył. Odejdź. Jak ona. Nie ma miejsca dla ciebie tutaj. Odejdź, cieniu.
Ogniu, oczyść. Wietrze, rozwiej.
Krąg pękł w snopie białych iskier.
Czarownica z ciekawością obserwowała kilkoro ludzi i dwoje upiorów, którzy rzucili się ku dwójce leżących na śniegu postaci. Westchnęła.
- Swoimi chęciami ich nie obudzicie – mruknęła.
Pieśń, która popłynęła w eter, miała rytm zgrany z trzeszczeniem płomieni, z uderzeniami mroźnego wichru, cięła wibrujących dźwiękiem jak ostrzem z lodu. Płomienie buchnęły ku górze, zmieniając barwę na zieloną. Khurd, wciąż śpiewając, wyciągnęła ręce nad sobą, gorąca krew pokapała po jej twarzy, futrzanym kołnierzu i białym śniegu pod stopami. Odwróciła się ku Siostrze w Pieśni i gwałtownym wyrzuceniem rąk pchnęła ku niej ciepło, energię i moc.
Inga otworzyła oczy i pierwsze co ujrzała nad sobą, to była roześmiana twarz Ardena.
- Wracamy do Wergundii, mała! Wracamy do domu! – krzyknął, potęgując chaos w jej głowie do niebywałych rozmiarów. Zacisnęła ręce na rogu sygnałowym, którego wciąż nie wypuściła z dłoni.
- Coooo....- szepnęła – Na chwilę was zostawić samych...
Khurd uśmiechnęła się i przysiadła przy niej, mocno obejmując za szyję. Obserwowała jednocześnie nadal sytuację. Jej uwadze nie umknęła postać w kilcie, która jeszcze przed chwilą klęczała przy nieprzytomnym Tryntyjczyku. Teraz, gdy odzyskał przytomność, odeszła na kilka kroków i stanęła na granicy światła. Czarownica widziała, jak skryła twarz w dłoniach, śmiejąc się przez łzy jak ktoś, kto był bardzo blisko wielkiej tragedii i jej cudem uniknął.
Arden również zauważył.
Na wszelki wypadek jeszcze raz przyjrzał się przyjaciółce. Nie, czerwona poświata, jej upiornie czerwone oczy, to wszystko zniknęło. Rozumiał jej radość.
"Ona myśli, że już wszystko straciła" przypomniał sobie, co mówiła jej ustami istota, żywiąca się rozpaczą. "Dopiero kiedy straci ich naprawdę, kiedy będzie patrzeć, jak umierają z jej winy, pomimo jej woli, dopiero wtedy zrozumie, jak wiele miała"
"Chyba zrozumiałaś, Ingraine" pomyślał. Na szczęście. Teraz pozostało tylko wszystko wyjaśnić....
- Sigbert, czekaj! – krzyknęła Inga za plecami Wergunda.
...dowódcy - dokończył w myślach. Tryntyjczyk, któremu wróciły już siły, przywrócone rytuałem samnijskiej czarownicy, podobnie jak Brynjolf kilka godzin wcześniej zerwał się z ziemi i chwycił za broń. Miecz zawył do wtóru z porywami wichru.
Ingraine nie podniosła tarczy.
- Stój! – wrzasnęli jednocześnie Brynjolf, Inga i Arden. Może to poskutkowało, a może jarl Hirdu Mgieł przypomniał sobie, że pojedynczym ciosem miecza nie zabije upiora. Ostrze zatrzymało się w pół drogi. Stanął tuż przed nią, tak że pozostali ledwie słyszeli jego słowa. Każdy, kto go znał, wiedział, że rzadko bywał wściekły, teraz z trudem nad sobą panował.
- Nie posłuchałaś rozkazu – powiedział przez zaciśnięte zęby – Naraziłaś życie dowódcy i bezpieczeństwo całego Hirdu... Ufałem ci...!!
- Wszyscy przeżyli, wyprostowała to... – próbował wtrącić się Arden, ale ten go zignorował. Khurd zachichotała obłąkańczo.
- Myślała, że wszystko już straciła! – powtórzyła słowa demona – A tymczasem straci dopiero teraz! Cyrograf z demonem nie uwzględnia odwrotu... Uratowała ich życie, więc straci swoje...
- Zamknij się, Samnijko – warknął Bryn z irytacją – Musimy zakończyć negocjacje, sprawy z tablicą i sprawę jeńców. Nie ma na to czasu teraz, jarlu.
Sigbert zdążył już schować miecz, w ponurym zamyśleniu wpatrywał się w zamieć.
- Inga – powiedział w końcu – Nałóż na nią więzy, blokadę magiczną, tak żeby nie mogła tykać broni ani uciec. Zabierz jej miecz i tarczę. Wracamy na kontr-fort. Trzeba obudzić hird. Mamy zadanie.


Zimny, lodowaty wicher, niosący ze sobą zmarznięte kryształki śniegu, przenikał przez Mgły. Bert usiłował zapanować nad dygotaniem zębów i mocno przyciskał do siebie poły futrzanego kożucha. Idąca obok Erdene nasunęła głębiej na czoło futrzaną czapę i próbowała panować nad drżeniem rąk. Rezeda wyprzedzała ich o kilka kroków, próbując dostrzec coś w zamieci. Nerui szedl na koncu, raz po raz oglądając się za siebie. Był absolutnie pewien, że coś za nimi idzie.
- Stójcie.... Czekajcie, widzę coś – zawołał nagle, przekrzykując wichurę – Jeźdźcy...! Łapcie za broń...
Niemal w tym samym momencie Rezeda krzyknęła lekko panicznie i szarpnęła za łuk. Bert już wyraznie usłyszał rżenie koni i tętent kopyt.
- Co to jest...?
W białym tumanie zamajaczyły sylwetki jeźdźców, widmowe konie buchały parą, gniewnie szarpiąc wędzidła i tupiąc. Krąg się zawężał, z oddali dobiegł głos bębnów i piszczałek, a potem wysoki, wibrujący zaśpiew.
- To oni – szepnęła ledwie słyszalnie Erdene – Przyszli po nas...
Jeźdźcy okrążyli ich galopem, zwalniając do kłusu. Broń wydobyta z pochew zalśniła w mdłym blasku Mgieł. Powoli z kręgu uformowały się dwa szeregi, tworząc szpaler.
Ruszyli powoli, z obawą, w ścieżkę, którą utworzyli jeźdźcy. Na końcu przed nimi w obłokach mgły pojawił się, krocząc stępa, wielki wierzchowiec. W siodle na jego grzbiecie siedział okryty futrem mężczyzna, pleciona broda spływała aż na pierś, zdobną w złote amulety i talizmany.
- Mori Khan... – szepnął Bert i przyklęknął przed szamanem. Ten jednak gestem dłoni nakazał mu się podnieść.
Wielki mustang prychnął dymem i iskrami, w ślepiach lśnił mu błękitnawy blask. Otaczający ich wojownicy zbliżali się z każdym krokiem.
- Weszliście we Mgły. Witajcie, dzieci stepu....
Trudno było rozeznać, czy to mówił szaman czy jakieś głosy zza jego pleców, głos dobiegał zewsząd i znikąd jednocześnie.
Zaśpiewaliście swoją pieśń śmierci. Nie uklękliście się, wasze serca nie zadrżały.
Duchy wasze są silne. Mogą odejść ku wyższym gałęziom Drzewa, iść w światłość, ku Stwórcy, a na każdym stopniu będą witane z pokłonem.
Lecz możecie też zostać ze mną.
Szaman zeskoczył z konia, wzburzając pylisty śnieg, jakby zeskoczył w warstwę popiołu.
Spod futrzanego otoka patrzyły przenikliwe, czarne oczy bez źrenic.
- Możecie zostać ze mną i walczyć.
- Walka się nie skończyła jeszcze...? - zapytała niepewnie Erdene - Zwyciężyliśmy, Qa zwyciężyli...
- Walka nie kończy się nigdy – zawył wiatr.
- O co więc walczymy...? O ziemie tryntyjskie...?
- O ziemie!
....

Obszerna kazamata krypty w połowie tonęła w mroku, którego nie rozświetlały do końca porozstawiane wszędzie świece i pochodnie. W cieniu, wśród migotliwych plam światła, stały postaci, szare, o pobladłych twarzach, na których widniały smugi odniesionych ran. Większość stojących drżała.
Widać było twarze wojowników, w pierwszych szeregach stali w milczeniu górale z wysokich ziem, Aoife, Strzała, za nimi kolejni, wiele było także nowych twarzy, tych którzy dołączyli już po powstaniu hirdu, poległych partyzantów i ludzi z klanów północy.
Po drugiej stronie kręgu stali zaś żywi.
Ludzie, którzy przyszli z Brynjolfem, choć mniej więcej przyzwyczaili się już do obecności upiornych wojowników, ale wciaż czuli się nieswojo i zwyczajnie się bali.
Sam dowódca też nie czuł się pewnie, ale nie dał tego po sobie poznać. Stał na krawędzi kręgu, rozświetlonego ogniem i magią. W środku we wpisanych w skomplikowane symbole, runy i wzory miejscach klęczeli Inga, Betram i Mathlan. Pomiędzy nimi spoczywała tablica, na której kilka godzin wcześniej Arden wyrył symbol węzła i gwiazdozbiór tarczy Modwita. Niemal identyczna tablica widniała wmurowana w podłogę kazamaty.
Oprócz tablicy na środku leżał także rzeźbiony róg sygnałowy. Jego misterne wzorki i runiczny napis lśniły złociście, dając wizualny znak tego, że napełniają się mocą, podobnie jak te rzeźbione na jego pierwowzorze, spoczywające u stóp Mathlana.
Rytuał dobiegał końca.
Arden, który stał wraz z Sigbertem po drugiej stronie kręgu, podszedł bliżej. Inga, bardzo uroczyście i z namaszczeniem ujęła róg i podeszła do krawędzi kręgu.
- Wracamy do domu – szepnęła z uśmiechem, a głośno dodała – Jesteśmy gotowi, jarlu. Obowiązki wartownika zdaję Mathlanowi z Leth Caer – wyrecytowała oficjalnie – Niech zajmie moje miejsce i obudzi Hird kiedy przyjdzie czas.
Elf podniósł się na nogi, wystudiowanym gestem poprawił szkarłatny kaftan i ujął w dłonie jeden z dwóch rogów sygnałowych, po czym stanął przed Sigbertem.
Tryntyjczyk spojrzał na niego mrużąc oczy.
- Inga cię wybrała, elfie – mruknął tak, by słyszeli tylko stojący najbliżej – Jednak jeśli nie jesteś w stanie pełnić tej funkcji, powiedz to teraz....
Mathlan uśmiechnął się sztucznym, dyplomatycznym uśmiechem.
- Wiesz, że wolałbym aby ta tablica wędrowała do Caer – odpowiedział równie cicho – I wiesz, że gdyby nie dobro sprawy, nigdy nie nazwałbym cię jarlem.
- Zawsze możesz odejść we Mgły – warknął Sigbert
- Zawsze mogę i dobrze, że to wiesz – elf nie spuścił wzroku – Ale nie odszedłem. Skoro nie mogę służyć Miastu tam, będę zatem służył tutaj. Jarlu....
Sigbert zamilkł na chwilę próbując wzrokiem przebić zasłonę pozorów, jaką elf roztaczał, po czym głośno już oznajmił:
- Mathlan zatem przejmuje godność Wartownika. A wy, Wergundowie... – uśmiechnął się lekko – To był zaszczyt służyć z wami i przejść cały ten szlak bojowy u waszego boku. Oddaliście zycie za mój kraj, jesteśmy wam dłużni wdzięczność i wsparcie w boju. Jeśli rzeczywiście powrócił wasz bóg, niech ma opiekę nad nami wszystkimi...
- Wrócił – Arden uśmiechnął się, ujmując wyciągniętą do siebie rękę – Nie trać nadziei, jeszcze nie wszystko stracone. Walka razem z wami to była wielka sprawa, a czeka nas jeszcze wiele walk. Teraz wracamy do domu.
Callan nie bawił się w uściski rąk. Wielki paladyn pociągnął do siebie dowódcę i uścisnął tak, że gdyby ten nie był tym czym był, to groziłoby mu połamanie kości.
- Żegnaj uparty Tryntyjczyku – uśmiechnął się – Dobrze prowadziłeś do walki. Wytrwaj jak najdłużej.
Vela tymczasem podeszła do Mathlana. Uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Tęsknię za domem... – powiedziała w końcu. Nie miał serca odpowiedzieć jej, że nigdy już tam nie wróci.
- Dom jest wart tęsknoty. A wszystko jest możliwe – mruknął wymijająco, przez chwilę objął dłońmi jej twarz i dotknął czołem jej czoła – Nigdy ci nie zabiorą tego, co nosisz w sercu – zdecydował się na wzniosłe i zbyt patetyczne słowa, ale elfka najwyraźniej takich właśnie oczekiwała w tej chwili.
- Wiem – powiedziała – Dlatego będę was zawsze pamiętać.
Inga, jako ostatnia z odchodzących, nie powiedziała nic. Przytuliła się mocno do Sigberta i została tak przez chwilę, po czym otarła nos i policzki z łez i pobiegła w kierunku Ardena. Ten zatrzymał się przy Brynie.
- Pamiętasz o obietnicy? – odezwał się wódz Tryntyjczyków – Pamiętasz, co przyrzekłeś jako warunek?
- Pamiętam i będzie spełnione – powiedział poważnie Wergund – Tymen Mgieł, który powstanie nad Sankarą, nigdy nie stanie przeciwko Tryntowi. Nigdy.
- Oby się wam udało – głos Bryna brzmiał pewnie, dodawał otuchy jego ludziom – My wytrwamy tyle, ile będzie trzeba...
Tylko uważny obserwator usłyszałby cicho wypowiedziane z kąta pełne bolesnej ironii słowa:
- Tak... i nigdy się nie poddacie.
Derwan zacisnął zęby i nie dodał już nic więcej, pogrążony we własnych mrocznych myślach. Niespodziewany powrót jednego z bogów dodał ludziom nadziei, Teral wiedział, że to on był autorem owej zmiany, więc fakt, że jego własny kraj właśnie w tej chwili wykrwawiał się i tracił najlepszych ludzi w beznadziejnej hekatombie, wydawał mu się wystarczająco ponurą ironią. Teraz jednak faktycznie był w rękach Brynjolfa Gunnarsona, ten zaś nie zamierzał przejmować się czymś innym niż dobro Tryntu.
Żegnany uściskami rąk i słowami Arden skierował się ku wyjściu. Jednak na chwilę jeszcze zatrzymał się, przepuścił Ingę i Callana i cofnął się ku ciemnej wnęce z boku sali.
W mroku zamajaczył kontur postaci.
- Nie zobaczymy się już... – powiedział cicho.
- Nie – potwierdziła – Dziękuję ci za wszystko....
- Ingraine... – spojrzał w jej przymglone oczy i westchnął – To nie powinno było się tak skończyć.
- Tak musiało być – uśmiechnęła się – Uratowałeś nas wszystkich, Wergundzie. Oby nie zostało ci to zapomniane.



Troje Wergundów i elfka zniknęli w ciemności żegnani spojrzeniami i życzeniami dobrej walki. Przeszli z powrotem we Mgły.
Krąg wygasł, tablica i róg przestały pulsować światłem. Bryn i Sigbert stanęli naprzeciw siebie na środku komnaty.
- Więc co teraz? – zaczął dowódca upiorów, a jego spojrzenie, skierowane na Khurd mówiło, że nie do Bryna kieruje pytanie. Samnijka spojrzała spod narzuconych na czoło miedzianorudych włosów.
- Wyruszyli już- powiedziała z uśmiechem – Pójdą ich tropem jak głodne wilki we Mgłąch. Nie odpuszczą. Oni nigdy nie odpuszczają.
Sigbert przeniósł wzrok na Brynjolfa.
- Więc jesteśmy gotowi. Hird stoi w gotowości na twoje rozkazy.
Ten kiwnął głową w geście potwierdzenia.
- Więc ruszajcie. Musicie dać Ardenowi wolną drogę przez Mgły, dopóki nie wezwie ich Ekhard, który też już wyruszył. Derwan przekazał kontakty do ludzi styryjskiego wywiadu, oni pomogli go bezpiecznie i skrycie przeprowadzić na południe. Ale wy musicie odciągnąć pościg we mgłach.
- Tak jest – uśmiechnął się Sigbert, ale natychmiast spoważniał – Została ostatnia sprawa, potem wyruszamy.
Khurd zachichotała. Bryn zadrżał.
- Jeśli mówimy o tej samej sprawie, to zostaw teraz tę kwestię, są....
- Nie wydaje mi się, żebyś mógł tu wydawać rozkazy... – głos jarla stał się zimny i zdecydowany. Bryn zmrużył oczy.
- Co....?
- Usłyszałeś. Nie rozkazujesz w sprawach wewnętrznych hirdu.
- Sam oddałeś mi pod rozkazy swój oddział – warknął cicho Bryn – A teraz odmawiasz posłuszeństwa? Właśnie ty...?
Dowódca upiorów zrobił dwa szybkie kroki i znalazł się tuż przy rozmówcy, nachylając się niemal do jego ucha, syknął przez zęby:
- Oddałem. I wykonam każdy twój rozkaz na polu bitwy. Każdy, który będzie dotyczył walki. Ale to są wewnętrzne sprawy Hirdu. Sprawy umarłych. I nie masz prawa w nie ingerować.
Przez długą chwilę obydwaj dowódcy mierzyli się wzrokiem, obydwaj nieświadomie trzymajac dłonie na rękojeściach, zupełnie jakby mieli po nie sięgnąć, choć żaden nie zamierzał.
Odpuścił Bryn.
- Mógłbym to wymusić na tobie.... – powiedział cicho – Mógłbym żądać żebyś ją uwolnił i miałbym pełne prawo, bo to mnie chciała zabić. Ale nie chcę tu kolejnej wojny. Wszystko, tylko nie kolejne wewnętrzne spory. Wierzę, że nie zrobisz tego, co rzekomo zamierzasz. Naprawdę wierzę. Ona nie zasłużyła na taki koniec. Wspomnij Sliabh Ard, Arden, Askaron, kontr-fort wreszcie. Niewielu masz takich jak ona.
- Niewielu mam takich, którzy podnieśli rękę na towarzyszy z oddziału – odpowiedział – Ale każdego potraktuję tak samo. Każdego czeka otchłań. Nie mieszaj się w to.
- Niech cię szlag – warknął młody Tryntyjczyk- Gdyby nie dobro sprawy, rozmawialibyśmy inaczej.
- Właśnie – odpowiedział groźbą Sigbert – Więc dla dobra sprawy i dla dobra Tryntu teraz stąd wyjdziesz, zapomnisz o tym i zajmiesz się negocjacjami za jeńców, których pojmałeś.
Bryn cofnął się powoli, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Dla dobra Tryntu....
Khurd jeszcze przez chwilę stała przy Sigbercie, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Dla dobra Tryntu... – powtórzyła za dowódcą – Widzisz, jarlu upiorów.... Więc coś jej się jednak udało. Ona uznałaby, że było warto po to, by się stał tym właśnie. Prawdziwie przywódcą...
- Co ty o tym wiesz, Samnijko...
- Ja wiele wiem, Sigbercie... Także i to, że nie zdołasz....
- Odejdz....
- Ona to zrobiła dobrowolnie, ale nie świadomie... Chciała byście byli bezpieczni i z daleka od jej ostrza... i nigdy nie zabiłaby Bryna...
- Odejdź! – głos Tryntyjczyka szczeknął niebezpiecznie, poparty wymownym gestem ręki w pobliżu rękojeści miecza. Samnijka parsknęła mu w twarz, ale cofnęła się, wciąż się śmiejąc
Śmiech rozlegał się echem jeszcze na długo po tym, jak minęła korytarz wychodzący z krypty.
Mathlan podszedł bliżej, wcześniej nie chcąc ingerować w spór Tryntyjczyków.
- Jesteś pewien? Ludzie ją lubili. Poza tym jest niezłym szkoleniowcem.
- Jest zdrajcą – Sigbert odwrócił się gwałtownie i odpowiedział dużo mocniej, niż wymagała sytuacja. Elf spojrzał na niego badawczo.
- Zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę chodzi ci głównie o twoje własne zranione zaufanie....?
- Nie rób mi tu tanich wymówek – odpowiedział z irytacją Tryntyjczyk – Moje zranione cokolwiek nie ma żadnego znaczenia. Liczą się zasady i to, czy Hird będzie funkcjonował. Zdrada jest zdradą. Mogę rozumieć jej rozpacz, jej rozczarowanie, ale zawarła pakt z demonem przeciw własnym towarzyszom, podniosła miecz na swojego dowódcę. Za to jest tylko jedna kara.
- Będzie jak uważasz zatem – Mathlan westchnął. Los dawnej przyjaciółki obchodził go średnio, od czasu kiedy stanęła przeciwko niemu i bogom, nie miał dla niej ani współczucia ani sympatii – Więc wszystko jest przygotowane.
- Jak to się odbędzie?
- Ech... Jak w rytuałach łowców potworów. Krąg odbiera jej energię, to jej część eteryczna, kilka kolejnych zaklęć i osłabnie. Wtedy wystarczy celny, krytyczny cios, a potem ostatnie zaklęcie. Odejdzie w nicość.
- Nie przyłożę do tego ręki – mruknął Betram, przysłuchujący się rozmowie. Sigbert spojrzał na przyjaciela z wyrazem rozczarowania.
- W takim razie zabierz stąd ludzi. Nie muszą na to patrzeć.

Krąg był zielonkawy i dymił. Ingraine spojrzała na miejsce egzekucji wzrokiem w najwyższym stopniu obojętnym i trudno było rozeznać czy to tylko poza czy rzeczywista obojętność. W kazamacie zostali wyłącznie oficerowie, ci, którzy zakładali hird. Usiłowała nie widzieć ich spojrzeń, w których mieszała się pogarda, smutek, współczucie i kompletne niezrozumienie.
- Mam rozkazać żeby cię w tym unieruchomić, czy sama to zrobisz? – głos jarla był bardziej lodowaty niż wyjący na zewnątrz wicher. Tryntyjka bez słowa przestąpiła granice kręgu. Zachwiała się lekko, ale stanęła w końcu, patrząc gdzieś w przestrzeń poza ich głowami.
- Jeśli jest coś co cię usprawiedliwia, to mów. Proszę...
- Nie ma – odpowiedziała bezbarwnym głosem, równie obojętnym co jej wzrok.
- Więc...
- Nie ma niczego, co by mnie usprawiedliwiło, mogę tylko wytłumaczyć.
- Nie sądzę, byś mogła. Ale mów.
- Nie zabiłam go – jej głos się zmienił, lekko zadrżał – Nie mogłabym go zabić. Ani nikogo z was. To... to była chwila ciemności, jakiej nikomu nie życzę. Nie było w tym rozsądku ani wiary. Myślałam... że nie zostało mi nic więcej. Myliłam się i zrozumiałam to, zanim było za późno. Naprawiłam wszystko. Odwróciłam. Oskarżasz mnie o zdradę, ale ja nigdy...
- Naraziłaś cały hird. Zaryzykowałaś życie jedynego człowieka, który może przeprowadzić Trynt przez nadchodzący czas. Jeśli to nie jest zdrada, to co nią jest. Dostałaś ostrzeżenie. Zignorowałaś je. Zaatakowałaś mnie i Ingę. Jak miałbym ci jeszcze raz zaufać...?! – ostatnie zdanie Sigbert niemal wykrzyczał, dopiero kpiące spojrzenie Mathlana uświadomiło go, że powinien panować nad gniewem. Ale nie umiał. A może i nie chciał. Kolejny stracony człowiek. Kolejny przegrany front. Wysokie Ziemie. Terala. Bryn, który przez zaślepienie zaprzepaścił szansę. A teraz ona. Towarzyszka od samego początku wojny, przez cały front, aż do końca, do wspólnej śmierci i poza tę śmierć. Nie byłoby ich tutaj, gdyby nie jej desperacja, bo to ona pierwsza wróciła we Mgły. Nie, skarcił się w myślach. Dawne zasługi...
... Się nie liczą?
- Nie mam żadnego usprawiedliwienia, jarlu – szepnęła tak, że ledwie usłyszał – Ważne, że nic się nie stało tobie i Indze. Ze Bryn żyje. Wiem, co zdecydujesz i ... i jestem gotowa. Tylko ... ponieważ byliśmy kiedyś przyjaciółmi i .... proszę tylko o jedno.
- Tak?
- Moje imię... – głos jej się załamał i z najwyższym trudem przez zaciśnięte gardło pół szeptem dokończyła – Niech moje imię pozostanie na obelisku....
- Sigbert... robisz błąd – odezwał się Betram. Ktoś z tyłu poparł go w tym, ktoś dorzucił zaprzeczenie.
- To nie jest głosowanie – warknął Sigbert nie odwracając się – Imię zostanie na obelisku. Ale ty... ty odejdziesz. Mathlan... zrób co należy.
Elf westchnął i uniósł brwi.
- Robisz cholerny błąd – powiedział cicho – Nie najeżaj się, wykonam twój rozkaz. Ale to jest błąd. Bo ty sam sobie tego nie wybaczysz.
- Wykonaj. Rozkaz – odpowiedział zimno. Mag zgrzytnął zębami i podszedł do kręgu. Chwilę patrzył w oczy stojącej tam kobiety, wreszcie bez słowa przyklęknął, dotknął rękami kręgu i zaczął inkantację. Z każdą kolejną powtórką Ingraine wyraźnie słabła, zaklęcie odbierało jej siły, wysysało tę resztę energii, którą była. Po którymś kolejnym powtórzeniu upadła, ale podniosła się na jedno kolano, usiłując się wyprostować i nie mieć pochylonej głowy.
Cholerni Tryntyjczycy, pomyślał elf. I cholerne przeznaczenie, dodał w myślach, gdy Sigbert uniósł nad nią jej własny miecz. Przecież widziałem już tę scenę. Jednak przeznaczenie ją dogoniło. Co za pieprzona ironia.
Ostrze ze świstem przecięło powietrze.

- Mamo, mogę to ubrać?
- Kiara! Odłóż kolczugę, natychmiast!
- Ale ty to nosisz, mamo... Ja też chcę....
- Chodź tu, córa. To jest sukienka do zakładania na bitwę, żeby cię nikt nie zabił.
- Naprawdę? Czyli jak to nosisz, mamo, to nikt ci nie zrobi krzywdy, tak?
- Tak, córa. I wiesz, zrobimy ci taką samą. Będziesz ją zawsze nosić i nigdy nikt nie da rady zranic cię mieczem...
- I ciebie też nie, mamo? To znaczy, że zostaniesz ze mną zawsze zawsze....?

- Co ja powiedziałam?! Co ja wam do cholery mówiłam. Linia szyku nie jest po to, żeby z niej wyskakiwać!
- Ale...
- Nie ma "ale"! Wiem, że każdy chce być sławny pojedynczo. Wiem, że każdy się rwie do walki dla chwały i sławy. Ale ogarnijże jeden z drugim, że robiąc ten jeden krok, jeden, narażasz towarzysza w szeregu na śmierć!
Jesteście hirdem. Jesteście drużyną. Wasza sława to sława hirdu. Rozumiecie to?
- Tak jest, hevdingu!

- Ta walka nie ma sensu...
- Ingraine, wstawaj, to tylko ich podłe zaklęcia. Nie myślisz tak.
- Zostaną tylko zgliszcza, popioły i zgliszcza....
- Nie! Zostało coś jeszcze. Zemsta. Przysięgam ci, Ingraine, będziesz miała swoją zemstę, za wszystko, co nam odebrali. Może nie jutro. Ale zemsta nadejdzie. Tylko wstań. I walcz dalej.

Dokonaj tej zemsty, tak jak przysiągłeś, Sigbercie....

Uderzyło w jej szyję, zostwiając tylko delikatną, czarną linię tam gdzie używego człowieka pojawiłaby się strużka krwi. Ingraine podniosła wzrok, trzęsąc się z zimna i strachu.
- Psiakrew! – krzyknął z irytacją, miecz, rzucony o ziemię, jęknął z protestem – Nie mogę... Odbieram ci godność hevdinga i funkcję pierwszego oficera – powiedział przez zaciśnięte zeby – Nie wyrzucę cię z hirdu, bo we mgłach stracisz do reszty zmysły. Walcz dla hirdu, jeśli jeszcze potrafisz. Ale ani mojego zaufania ani... przyjaźni już nie masz.
Tryntyjka podniosła się z trudem. Mathlan uśmiechnął się pod nosem, recytując zaklęcie odwrotne wepchnął energię w krąg, który zadymił zielonkawym oparem.
- Więc mam całą wieczność, żeby je odzyskać – szepnęła, bojąc się wydobyć głos przez zaciśnięte gardło, by się nie rozpłakać. Sigbert zatrzymał się na chwilę patrząc jej prosto w oczy.
- Wieczność to dużo. Jednak są rzeczy, które raz stracone, są stracone bezpowrotnie.




We wzmagającej się śnieżycy piątka wędrowców powoli maszerowała stokiem góry, osłaniając twarze od siekącego skórę drobnego śniegu. Mieli na sobie tryntyjskie płaszcze i tylko po dokładnym przyjrzeniu się można było dostrzec pod nimi błyski złoconych kołnierzy, obsydianowe miecze i rąbki tunik z białej wełny.
Po dokładnym przyjrzeniu się można było także zauważyć dokąd zmierzali. W błękitno-lodowatej rzeczywistości zimowego lasu wyraźnie odcinał się jeden maleńki punkt. Lśnił złotym, ciepłym blaskiem osłoniętego od wiatru ogniska.
Było już niedaleko. Quoreftar i jego oddział podeszli do chatki, nim weszli jednak do ciepłego pomieszczenia, tlaton gestem nakazał im sprawdzenie terenu. Na wpółprzytomni z zimna ruszyli więc dookoła, ale nie uszli daleko. Dwa pierwsze ośnieżone kształty, które wzięli za zarośla, drgnęły i wyłoniły się spod nich postaci w kraciastych wełnianych płaszczach.
Ludzie Brynjolfa. Tryntyjczycy nie mieli problemu z wartowaniem w śniegu, choć rzeczywiście tegoroczna zima była bardziej gwałtowna niż pamiętali najstarsi z nich.
Qorykohynaq cofnął się przed ostrzem miecza, wycelowanym do sztychu prosto w jego gardło, ale za jego plecami Raoq i Gerah już rozświetlili ciemność błękitem energii, która gotowa do przemienienia w zaklęcie zaiskrzyła na ich dłoniach.
Tryntyjczyk cofnął miecz i lekko odsunął naciągnięty na czoło kaptur. Rozpoznali go.
- Do środka – odezwał się Kettil szorstko – Dowódca już czeka.
- Umawialiśmy się na równe reprezentacje, Kilkeran – powiedział Qureftar oficjalnym, władczym tonem – Nie na waszych strażników dookoła.
- Są równe – otwarte nagle drzwi drwalskiej chatki zalały przestrzeń ciepłym światłem, stojący w nich Brynjolf opierał się na lśniącym mieczu z lekko zielonkawej stali – W każdym razie tutaj. Zapraszam – powiedział ze zjadliwą ironią, otwierając szerzej drzwi, za którymi widać było oświetloną kominkiem izbę oraz trzy osoby, Derwana, Atleifa i Marsisa, siedzące przy ogniu – Nie obawiaj się, panie oficerze, jesteście na naszej ziemi i chwilowo jesteście gośćmi.
Quoreftar zmierzył go lodowatym spojrzeniem i wszedł, otrzepawszy płaszcz z przymarzniętego śniegu. Za nim weszli także pozostali, ostatni wszedł Kettil, zamykając drzwi. Wchodząc skinął porozumiewawczo głową do dowódcy, co nie umknęło uwadze tlatona.
- Gdzie zatem ci, których bezprawnie pojmałeś? – zaczął, nim jednak skończył zdanie, Brynjolf mu przerwał.
- Bezprawnie? – warknął.
- Złamałeś traktat – wtrącił się Gerah gniewnym tonem – Zaatakowałeś naszych ludzi, wybiłeś samnijski oddział w terenie i pojmałeś przyjaciółkę Neyestecae! Tylko dobra wola tlatona i niechęć do rozlewu krwi sprawia, że jeszcze się ona nie polała...
- Doprawdy? – syknął Brynjolf patrząc w oczy tlatona – A ja myslę, że wyłącznym powodem do tego jest fakt, że mam w rękach wspomniana przyjaciółkę waszej władczyni i jak coś jej zrobię, to ona ukręci wam łby!
Gerah zrobił gest, jakby chciał doskoczyć do Tryntyjczyka, jednak poczuł na ramieniu ciężką rękę Kettila i zrezygnował.
- Siadaj, synku – mruknął Kilkeran. Quoreftar przyglądał się temu spode łba, po czym usiadł pierwszy za prostym stołem z nieheblowanych dech.
- Zatem Brynjolfie Gnnarsonie – powiedział oficjalnie – Nie mam innego wyjścia niż cię wysłuchać. I liczę, że wspomniana osoba oraz mój oficer pojmany z nią są tutaj gdzieś i wrócą ze mną.
- Raczysz żartować – Bryn usiadł z drugiej strony, ostentacyjnie stawiając obok siebie meteorytowy miecz – Myślisz, że nie zauważyliśmy waszych oddziałów, usiłujących otaczać to miejsce ? Masz nas za durniów...? Przykro mi, jej tu nie ma.
- Rozumiem – przeciągle odpowiedział tlaton – Zdajesz sobie sprawę, że jeśli jej włos z głowy spadnie, zrównamy z ziemią Silbrfjel i całe Wysokie Ziemie od morza aż do granicy samnijskiej ...
- Nie groź mi! – warknął Tryntyjczyk – Rusz nas tylko, a ten kraj powstanie i zanim wasza wielka armia zdoła zawrócić, z wszystkich waszych garnizonów zostaną zgliszcza, a z twoich zołnierzy spalone zewłoki. A jej szczątki odeślę waszej Neye w paczce!
Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, opanowując gniew i chęć skoczenia sobie do gardeł.
Quoreftar uspokoił się pierwszy:
- Złamałeś traktat, Brynjolfie. Wymordowałeś mi ludzi...
- Nieprawda – odparł Bryn zdecydowanie – Nie podniosłem na nich ręki chociaż mogłem. Mogłem ich wykończyć co do jednego i do wiosny byście nie znaleźli ich ciał! I tak mi doradzano.
- Łaskawca.. – warknął Gerah z irytacją, ale dowódca uciszył go ruchem ręki.
- To wasi ludzie zdecydowali podnieść na mnie broń – kontynuował Tryntyjczyk – Zabili człowieka pod moją opieką, poranili moich ludzi i mnie i próbowali majstrować przy mojej pamięci, żebym nie mógł tego poświadczyć. Koniec końców sami weszli w drogę tym, nad którymi nie mam władzy – skłamał gładko – Upiorom i to oni wykończyli waszych ludzi. Teral był tego świadkiem, moi ludzie i twoi, ci którzy przeżyli. Więc nawet nie próbuj – syknął z naciskiem – używać tego incydentu przeciwko nam, bo nie masz takiej możliwości.
Zapadła chwila pełnej napięcia ciszy, Quoreftar ani na chwilę nie spuszczał wzroku z Brynjolfa, bawiąc się niewielkim obsydianowym sztylecikiem.
- Czego więc chcesz w zamian za wypuszczenie tamtych dwojga – zapytał wreszcie – Bo rozumiesz, że jeśli coś im się stanie, to skończy się wojną której nie chcesz.
- Ani ty... – odparł Bryn – Bo zapewne nas pokonacie, gdy wasza armia wejdzie tu raz jeszcze, ale jeśli poderwę kraj, to nikt z was nie wyjdzie z tego żywy.
- Mówiłeś to już – warknął chłodno Qa – Czego chcesz?
Bryn zerknął na Derwana, który wstał z ponurym wyrazem twarzy jakby miał podpisać własny wyrok.
- Dla dziedzica Jastrzębców stanowiska namiestnika Terali – powiedział Tryntyjczyk pewnie – Dopiero kiedy on dotrze do kraju i ja otrzymam od niego wiarygodne potwierdzenie, żeście spełnili obietnicę, wypuszczę hobbitkę. Dla nas – zmniejszenia obowiązkowych kontyngentów żywności o połowę. Gdy to ogłosisz publicznie, wypuszczę oficera.
Quoreftar zmrużył oczy i długo milczał mierząc wzrokiem obu rozmówców.
- Młody Jastrzębiec dostanie stanowisko namiestnika – powiedział wreszcie – Pod warunkiem, że uklęknie przed Opiekunami i pozwoli się naznaczyć ich mocą. Gdy to zrobi, zaprzysięgniemy mu bezpieczeństwo i stanowisko, wtedy wypuścisz hobbitkę. Oficera wypuścisz natychmiast. Nie zmniejszę kontyngentów. Za to tych kilku więźniów... no, może kilkuset, schwytanych na próbach przekraczania granicy albo działaniach przeciw nam... kilku pewnie znasz, bo u ciebie służyli... więc tych więźniów nie obedrę ze skóry w publicznych egzekucjach, nie skasuję im rodzin, jak tej twojej upiorzycy i nie odbiorę majątków. Co ty na to, watażko...?
Bryn zgrzytnął zębami.
- Blefujesz...
- Taaaak? – tlaton skinał ręką i stojący za nim Raoq wyciągnął niewielkie zawiniątko, którego zawartość rzucił na stół. Większość przedmiotów Bryn znał, zielona szarfa Ludzi Leifa, należąca do kogoś z oddziału Olafa, sztylet Moiry i kilka innych należących do ludzi, których znał. Sądząc po dość świeżych śladach krwi, Qa musieli ich dorwać niedawno, najdalej dobę temu. Przygotowali się więc na negocjacje.
- Dorzucę jeszcze – uśmiechnął się krzywo Qa – że nie podniosę wysokości kontyngentu – widząc jak Kettil prawie gotuje się z wściekłości, dorzucił ze złośliwą satysfakcją – W tym miesiącu. Prawdopodobnie....
- Nie przeginaj! – Bryn podniósł się, odruchowo chwytając za rękojeść. Gerah także się podniósł, a na dłoni zatańczyły mu błękitne iskry.
- Nie waż się... – warknął wymownie. Tryntyjczyk cofnął rękę.
- Nie chcesz tej wojny, tlatonie – powiedział spokojniej, ale zdecydowanie.
- Oczywiście, że nie chcę – odparł Quoreftar – Ale musisz zrozumieć, Brynjolfie, że nie jesteś w pozycji do stawiania żądań i szantażowania mnie życiem moich ludzi. Z mojej dobrej woli pójdę na rękę w sprawie Terala, bo może on zatrzymać niepotrzebny rozlew krwi w jego kraju. Ale poza tym... żadnych warunków – ostatnie słowa dodał przez zaciśnięte zęby.
- Rozumiem – westchnął Brynjolf, opuszczając głowę – Szkoda zatem. Skoro zamierzasz i tak łamać rozejm i chwytać moich ludzi, to nie ma różnicy, zatem twój człowiek i ta hobbitka zawisną... Chodźmy...- wstał, robiąc gest, jakby chciał wyjść.
- Czekaj! – odwrócony tyłem do Qa Bryn uśmiechnął się półgębkiem z satysfakcją i mrugnął do Kettila, ale gdy odwrócił się z powrotem do rozmówcy, miał już poważną twarz.
- Wymienię dziesiątkę tych, których przyłapałem na atakach na moje oddziały za mojego oficera i w zamian za hobbitkę dostaniesz stanowisko namiestnika dla Terala i niższe kontyngenty w promieniu mili od Silbrfjel.
- Pięciu mil.
- Trzech – głos Quoreftara zgrzytnął niebezpiecznie.
- Trzech – potwierdził szybko Bryn – Przekaż moim adiutantom czas i miejsce wymiany. Bez twoich oddziałów. Zaprzysięgniecie bezpieczeństwo dla Derwana i warunki objęcia funkcji.
- Tak. Jednak dopiero kiedy on uklęknie przed Opiekunami.
Oczy wszystkich zwróciły się na Terala. Derwan oparł ręke na oparciu ławy, jakby miał sie przewrócić. Milczał przez chwilę, ciężko oddychając
- O tym nie było mowy – wysapał i potrącając stojącego obok Atleifa wypadł na zewnątrz. Quoreftar uniósł brwi w ironicznym grymasie, Bryn zacisnął zęby.
- Zechcesz poczekać chwilę, tlatonie – powiedział bardziej oznajmiając niż pytając, kiwnął głową Kettilowi i Atleifowi na znak, że mają się zająć gośćmi i wyszedł na dwór. Śnieżyca uderzyła w niego falą lodowych drobinek, ale zignorował zimno. Teral stał nieopodal przy drzewie, w dłoni trzymał wyciągnięty miecz, głowę opierał na własnej zaciśniętej na rękojeści dłoni.
- Co ty robisz....? – zaczął Bryn – Sam tego chciałeś...
- Nie tego – głos Derwana był rozgorączkowany i mało przytomny – Nie tego, na bogów. Mam klękać przed nimi...? Mój brat zginął za wolny kraj, a ja mam klękać przed jego mordercami...? Okryję hańbą swoje imię, cały ród i znak... Zapamiętają mnie jako zdrajcę, przeklętego sprzedawczyka!
Tryntyjczyk zacisnął zęby. W wątpliwościach towarzysza boleśnie usłyszał echo własnych wyrzutów sumienia i wątpliwości. To on przecież poddał się i wstrzymał gotowe już do powstania oddziały. W imię ... czego? Szans, które miały nastąpić... Być może. Kiedyś.
- Jakie masz wyjście... – powiedział cicho – Rzucić się na nich? Polec w chwale, o której i tak nikt nie usłyszy...? Pewnie wielu cię nazwie zdrajcą. I nie zazdroszczę ci tego co cię czeka. Ale... możesz powstrzymać rzeź, możesz ocalić ludzi, z których kiedyś uczynisz oddziały. Z ich, a może z ich dzieci. Mamy tę szansę, mamy przepowiednię. Mamy...
- Nadzieję....?!
Histeryczny chichot zmroził ich obydwu. Khurd wyłoniła się z zamieci jakby sama była jakimś demonem, jej rdzawe włosy zlepiły sie kryształkami lodu i uniosły, tworząc zmierzwioną nieregularną aureolę. Obaj mężczyźni odsunęli się o krok. Czarownica podeszła bliżej.
- Derwan... – szepnęła ze współczuciem – Błądzisz w ciemności... Nigdy już jej nie opuścisz. Ciemność nad tobą, ciemność nad twoim rodem – zdali sobie sprawę, że dziewczyna wieszczy, więc znieruchomieli czekając na dalsze słowa.
- Nie jesteś swoim bratem, Derwanie. Twoje ścieżki są inne.
- Nie miałaś tu przychodzić, Samnijko – mruknął Bryn. Khurd spojrzała na niego całkiem przytomnie.
- Nie mam dokąd pójść – powiedziała smutno – Nie bój się, dowódco. Nie zdradzę cię, dopóki walczysz z trucizną, która sączy się na stepy.
- On przynajmniej walczy – szepnął Derwan. Samnijka odwróciła się do niego, podeszła blisko i ujęła jego twarz w dłonie, powodując, że zadrżał. Choć może dlatego, że stał na śnieżycy w samej koszuli.
- Nazwą cię zdrajcą i zamkną przed tobą drzwi. Nie policzą tych, których uratujesz, a będą ich tysiące. Nie dla ciebie chwała twojego brata, nie dla ciebie obeliski i dumne pomniki. Umrzesz w pogardzie. Nikt nie ocali więcej niż ty. Już to zrobiłeś. To ty ocaliłeś nadzieję. Ocaliłes bogów. Nie bój się. Znajdziesz siłę. Nic nie jest zapomniane, Derwanie. Nic nigdy nie jest zapomniane.
Bryn w milczeniu patrzył, jak słowa czarownicy uderzają w Terala jak ciosy, jak cięcia miecza, po każdym kolejnym pochylał się i opuszczał głowę. Miecz z brzdękiem uderzył o kamienie, wypadając z bezwładnej nagle ręki. Wojownik ukrył twarz w dłoniach.
- Nie potrafię... – szepnął – Nie zdołam.
- Więc Terala stanie się pustkowiem.. – odpowiedziała czarownica.

Gdy wrócili do środka, przywitało ich zniecierpliwione sapnięcie Quoreftara i zaniepokojony wzrok Tryntyjczyków. Derwan podszedł z powrotem do stołu, był blady jak ściana, ale spokojny.
- Zrobię to... powiedział wreszcie tak cicho, że prawie nikt nie usłyszał, przełknął ślinę przez zaciśnięte gardło – Zrobię to. Uklęknę. W zamian za władzę w Terali i wycofanie stamtąd waszych siepaczy.
- To się da zrobić – uśmiechnął się tlaton – Rozsądny z ciebie człowiek, rozsądniejszy niz twój brat.
Nie spodziewał się chyba reakcji na wpół przytomnego Terala, bo nawet nie zdążył podnieć ręki w obronie. Dłoń Derwana z szybkością umykającą oczom uchwyciła go za gardło, wbijając palce pomiędzy ścięgna a tchawicę.
- Nigdy nie wspominaj o moim bracie. Nigdy. Ty ani żaden z waszych. Jego imię jest dla was zakazane...
- Zostaw... – Bryn też nie zdążył zareagować i teraz usiłował możliwie uspokoić sytuację i powrócić do rozmów. Na szczęście wybuch był krótkotrwały. Derwan puścił tlatona i ciężko usiadł.
Porozumienie zostało zawarte.

Indiana - 11-12-2015, 01:14

Cz. 2.:

Cytat:


Kenny chyba nigdy w życiu nie biegł tak szybko. Buty ślizgały się na oblodzonych skałach, stromy stok, pod który musiał natychmiast się dostać, odbierał oddech i siły hobbita. Ale okropne przeczucie, graniczące z pewnością, nie pozwalało się poddać słabości.
Zanim dotarł do umiejscowionej na krawędzi osady zagrody, miał mroczki przed oczami i prawie wymiotował z wysiłku. Ręka, solidnie zraniona przed miesiącem, wciąż dokuczała wściekłym bólem, a płuca niemal pękały zmuszone do pracy ponad siły.
Wpadł do sieni bez zastanowienia, co samo w sobie nie było specjalnie mądre, bo ewentualnym napastnikom wpadłby prosto w ręce. I rzeczywiście wpadł. Dosłownie.
W progu wyłożył się jak długi na kamienną posadzkę.
Potknął się o ciało.
Zerwał się na czworaki i drżącymi rękami odpalił zapałkę.
Ten, o którego się potknął, właśnie usiłował się podnieść. Geven stęknął próbując stwierdzić, do kogo należy krew, na której ślizgały mu się ręce. Wyszło mu, że do niego i zrobiło mu się słabo.
- Żyjesz...? – nikły ogieniek zapałki oświetlił twarz towarzysza – Hej... ?
- Ta.... – elf stęknął i zaklął szpetnie – Przyłożyli mi tylko po głowie. Czekaj.... Moira...?
- Chyba ją zabrali – sapnał Kenny nerwowo – Przybiegł do mnie ten dzieciak z wioski, mówiąc ze przyszli po nią żołnierze Qa. Bryn i Kettil są w terenie, nie miał kto jej bronić...
- A Ekhard..? Iselith? Sarell.... Czekaj... Nie mów, że już wyruszyli?
- Wczoraj w nocy, Ekhardowi przekazano tablicę Tymenu Mgieł, wezwie Ardena w Wergundii i wykona rytuał związania z ziemią. Z naszych ludzi w kwaterze jesteś tylko ty.
- Pewnie myśleli, że nie żyję... W sumie trochę tak się czuję – stęknął Geven wstając. Zatoczył się na framugę, ale ustał. Nie musieli tego ustalać, oczywiste było, że muszą znaleźć psioniczkę i wydostać z... gdziekolwiek była.
Najprawdopodobniejsze "gdziekolwiek" to była kwatera tlatona w zajeździe pod Silbrefjell, tam również zwykle przetrzymywano więźniów, w każdym razie tych co ważniejszych.
Ruszyli biegiem, w każdym razie biegiem w tempie możliwym dla hobbita.
Przed nimi rozpościerała się rozległa dolina między wioską a fortecą, ta sama, na której kilka miesięcy temu Przedgórze i Wysokie Ziemie stoczyły honorową bitwę o władzę. Łąka stanowiła tymczasowy obóz wojskowy, ominęli ją więc, wybiegając pod górę na zalesione stoki. Droga wiodła mocno pod górę, skalistym wąwozem strumienia. Drzewa chroniły trochę od zacinającego ukosem śniegu i lodowatego wichru, ale zmęczenie i tak dało się we znaki. Dotarłszy do pierwszej stokówki zatrzymali się wykończeni biegiem. Kenneth z trudem odzyskał oddech, odwrócił się, przepatrując teren w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia.
Nagły ruch między drzewami przykuł jego uwagę, początkowo ciemny kształt wziął za zwierzę, ale po chwili zrozumiał, że patrzy na ludzką postać, zwinnie zbiegającą po stoku, owiniętą w kaptur i ciemny płaszcz.
Szturchnął towarzysza. Elf przez chwilę przyglądał się biegnącej postaci, spojrzał na niziołka i znów na stok.
- To niemożliwie – mruknął w końcu – Nie ma opcji, żebyśmy mieli takiego farta....
- Niemożliwe. Ale to ona! – powiedział Kenneth, zapominając o zmęczeniu. Puścili się biegiem w tamtą stronę.
Biegnąca, gdy ich dostrzegła, zatrzymała się, jakby chciała zacząć uciekać w innym kierunku, ale po chwili przyglądania się ruszyła ku nim.
- Keeennyyy! – usłyszeli dźwięczny głos Moiry – Skąd wy tu... Ja.... – wydyszała, gdy prawie wpadła na nich na środku ścieżki, prawie kładąc się w śniegu – Rany, jakim cudem tu jesteście...? – dziewczyna przykryła dłońmi usta i nagle wybuchnęła płaczem. Miała poszarpane włosy, twarz brudną i ewidentnie poobijaną.
- Myśleliśmy, że cię zabrali – Kenny przyklęknął przy niej, wystraszony nie na żarty jej reakcją – Moira... Wszystko z tobą w porządku...? – psioniczka pokiwała głową, podnosząc na hobbita pełne łez niebieskie oczy i opuściła ręce. Śmiała się, choć usta jej drżały od płaczu. Kapłan zmarszczył brwi.
- Na pewno wszystko w porządku...?
- Kenny – Moira złapała go za ręce – Ona wróciła!
- Co...?
- Siadaj! – szarpnęła go za płaszcz i posadziła na śniegu – Rób rytuał, natychmiast!
- O czym ty mówisz, Pani tu nie ...
- Pani wróciła!
- Moira, to niemożli....
- Cicho! Rób rytuał! Teraz, no rób go! Zrozumiesz!
Zupełnie oszołomiony spojrzał na elfa, który wzruszył ramionami, na Moirę, która wciąż na przemian śmiała się i płakała, wreszcie na niebo, jakby miało mu dać jakąś odpowiedź, po czym przyjął modlitewną postawę, skupił myśli, spodziewając się efektu, jaki towarzyszył jego modlitwom od wielu miesięcy. Kompletnej pustki.
Tavare!
Anda, yang lahir untuk kedua kalinya,
untuk mendapatkan kembali kepada kami, para pengikutnya.
Tavare...
Obecność uderzyła w jego umysł jak fizyczny cios, wszystko dookoła nakryło się szkarłatną mgłą. Postać siedzącej przed nim psioniczki rozmyła się, zamiast niej dostrzegł kontur, zarys, gęstniejący, zbliżający się, spod szerokiego kaptura patrzyły lśniące opalizująco źrenice, połyskująca prosta suknia w kolorze zaschniętej krwi unosiła się lekko nie naruszając białego puchu pokrywającego ziemię. Dłoń uniosła się nad głową kapłana, wiatr uspokoił się, świat umilkł uspokojony, ukojony, bezpieczny.
- Potrzebna jest bezpieczna ziemia – powiedziała Moira spokojnym, pewnym głosem – Sanktuarium, gdzie nie dotrze obca moc, na ziemi, której nie zdobędą.
- Tak będzie... – wyszeptał - Beri aku ketekunan dalam tindakan....
- Kenneth! – głos Gevena wciął się w wizję jak nóż w masło. Hobbit zatrząsł się jak ktoś kto wpadł nagle do zimnej wody. Wicher zawył w jego uszach ze dwojoną siłą.
- Co mówiłaś...? – powiedział na wpół przytomnie do Moiry. Ta nie patrzyła na niego.
- Idą! W nogi, ale już...!
- Co mówiłaś o sanktuarium....
- Co? – psioniczka spojrzała na niego jak na kogoś kto mówi przez sen – Ocknij się! Tak, ona wróciła! Ale nic nie mówiłam. Musimy uciekać! Tędy....
Z góry drogą zbiegał właśnie ku nim kilkuosobowy oddział wojowników Qa. Moira pociągnęła ich drogą w dół, ale ruszyli zaledwie kilka kroków, gdy dostrzegli drugi oddział, maszerujący ku górze. Obydwie grupy już ich zauważyły.
- W las! – powiedział szybko Geven i skoczył pomiędzy młode buki. Nim jednak zdążyli przebiec choć trochę, utknęli w rozrzuconych pomiędzy drzewami stertach gałęzi z wycinki.
- Stać! – usłyszeli za sobą, pierwsza strzała świstnęła hobbitowi tuż nad uchem, druga drasnęła elfa w kark – Stać, szmaciarze, bo was naszpikujemy jak jeże!
Od dołu stoku wbiegali ku nim wojownicy z wielkimi obsydianowymi mieczami o szarpanych krawędziach, teren do ucieczki mocno się zawężał. Kenny spojrzał na Moirę niepewnym wzrokiem, dziewczyna gorączkowo poszukiwała wyjścia.
- Czego oni chcą? – szepnął – Po co cię szukają?
- Nie wiem – odpowiedziała gorączkowo – Brali na zakładników ludzi istotnych dla Bryna, uciekłam im. Słuchaj.... Pani wróciła! – wyszeptała prawie do ucha niziołka – Jesteś jej kapłanem, jesteś potrzebny, ja ich odciągnę...
Zanim zdążył ją powstrzymać, uniosła dłonie i zsunęła się po stoku w dół, krzycząc:
- Dobrze, już nie zamierzam uciekać! To mnie szukacie.... – któryś z wojowników szarpnął ją tak, że niemal upadła. Kenny rzucił się w jej stronę, ale powstrzymała go okrzykiem:
- Ibu tanah kembali, Bawang! Sekarang! – zanim skończyła mówić, opancerzona pięść któregoś z Qa wylądowała na jej twarzy. Kapłan zaklął szpetnie usiłując przedostać się ku niej, wrogowie zdawali się być coraz bliżej, Geven starł się z kimś, brzdęknęły ostrza.
Jęknęła cięciwa.
Kenny zdrętwiał, będąc święcie przekonanym, że poczuje uderzenie grotu między łopatkami, nic takiego się nie stało, za to ten, który uderzył Moirę, osunął się na ziemię z brzechwą sterczącą z oczodołu.
Hobbit ostrożnie spojrzał przez ramię. Nad nim, pomiędzy drzewami leżało kilku Qa, nad nimi zaś, na ścieżce, z której dopiero co zbiegli, stał szereg ludzi w kiltach, uzbrojonych w łuki i miecze. Ta, która właśnie wystrzeliła, wysoka panna o blond włosach w długiej kraciastej spódnicy, właśnie nakładała kolejny szyp.
- Buntownicy! – wrzasnął najwyraźniej jakiś wyższy stopniem Qa – Rzućcie...
Nie dokończył. Strzała blond Tryntyjki zakończyła jego karierę oficerską. Stojący obok panny Olaf uniósł rękę, pozostali strzelcy napięli łuki. Kenny zdążył do swoich krzyknąć tylko "padnij"!i rzucil się na ściółkę, unikając spotkania z tryntyjskimi brzechwami.
Salwa przeszyła powietrze...
Łuczniczka Marika poprawiła kołczan i z wprawą zabrała się za wyciąganie strzał z poległych Qa.
- Dobra, ludy, uwijać się z tym co prędzej! – Olaf rozglądał się dookoła czujnym wzrokiem – Zaraz będzie ich tu więcej, zwijamy do domu! Hej, ziomeczki – mrugnął do Kennego i Moiry żartobliwie, ale bezbłędnie rozpoznali groźbę w jego głosie – Co was tak nosi po lesie? Wkurzacie Qa, psujecie nam zasadzki... Co tu się dzieje, hm?
Psioniczka, którą właśnie czarownica Linye opatrywała, westchnęła.
- To ważne – zaczęła – Musimy się dostać na południe....
- Dokąd? Na Przedgórze....?
- Nie – odpowiedział za nią Kenny – Do Styrii.
- Co? – warknął dowódca z Wysokich Ziem, mrużąc oczy – Kpisz sobie ze mnie, hobbicie? – błyskawicznie złapał stojącego wciąż w gałęziach kapłana za fraki i docisnął do drzewa – Teraz się wam na podróże zebrało?
- Widzieli nas! – wtrącił z góry Harald – Ci Styryjczycy, widzieli nasz hird, doniosą Qa, że ludzie z Wysokich Ziem działają na obszarze rozejmu!
- Właśnie – syknął przez zaciśnięte zęby Olaf – Idziecie z nami.
- Nie możemy – zaprotestował hobbit, próbując się uwolnić – Nie możemy, musimy.... Puść no...! Do Styrii... Auuu! – pięść dowódcy zacisnęła się mocniej i docisnęła gardło Kennego do pnia. Hobbit zacharczał nieprzyjemnie, szarpiąc się i dławiąc – Po której ty jesteś stronie?!
- Po cholerę do Styrii?
- Nie... mhhhghogę ci phhowieghdzieć... – wycharczał. Pięść zacisnęła się mocniej, hobbit poczuł że się dusi.
- Bo Tavar wróciła!
Wszyscy na chwilę znieruchomieli. Moira stała przed nimi, gniewnym spojrzeniem wodząc po twarzach partyzantów.
- Co takiego...?
- Dobrze usłyszeliście. Tavar powróciła – powtórzyła – I Modwit. Wydali rozkazy swoim kapłanom. Nie mamy czasu. Pomożecie nam czy będziecie przeszkadzać...?
Tryntyjczycy spojrzeli po sobie niepewnym wzrokiem. Olaf puścił Kennego, który prawie się zakrztusił, łapczywie łapiąc powietrze. Linye podeszła do dowódcy i szepnęła coś na ucho.
- Masz rację – mruknął cicho do niej i głośno dodał – Zwijajmy się stąd. Damy wam bezpieczne przejście przez Wysokie Ziemie, pójdziecie drogą przez góry na pograniczu. Wciąż jesteśmy po tej samej stronie, panie hobbit. Ruszać! Nie ma czasu do stracenia!




Quefyrron roztarł zdrętwiałe nadgarstki. Było mu diabelnie zimno, ale za punkt honoru przyjął, by nie dać góralom satysfakcji z jego szczękających zębów. Stojący najbliżej Tryntyjczyk pchnął go w kierunku rozstaja.
- Zrób tak jeszcze raz i cię rodzona matka nie pozna – warknął Qa odwracając się ku niemu gwałtownie. Tamten nie tylko się nie cofnął, ale pchnął jeńca jeszcze mocniej, patrząc mu w oczy z prowokacyjnym wyrazem twarzy.
- Odpuść – mruknął idący obok Kettil – Nie czas teraz na to.
Dotarli na miejsce wymiany jeńców. Po drugiej stronie skrzyżowania dróg widać było oddział Qa. W miejscu oświetlonym pochodniami klęczało dziesięcioro ludzi z rękami założonymi za kark i pochylonymi głowami. Wojownicy wokół stali nieruchomo, z bronią gotową do ataku.
Wciąż zacinało drobnym śniegiem, Tryntyjczycy mieli na sobie swoje wełniane kraciaste płaszcze, Qa jednak na ogół lżej wyposażeni, w większości dygotali z zimna.
Quoreftar zanotował w pamięci, po raz kolejny, konieczność zmiany umundurowania na zimowe.
- Czekamy! – zawołał w kierunku oddziału tryntyjskiego – Wypełnijcie warunki, oddajcie naszych ludzi!
Tamci rozstawili się tak, by mieć choć częściową kontrolę nad rozstajem. Pozwolił na to z pełną świadomością, wiedząc że przewaga liczebna zapewnia oddziałowi i tak względne bezpieczeństwo, a Brynjolf raczej nie zaryzykuje walki oznaczającej natychmiastową śmierć dla jeńców.
Dostrzegł Gunnarsona i jego przybocznych, Kettila i Atleifa, a za nimi milczącego i nieobecnego duchem Derwana Jastrzębca. Wyszedł ku nim, skinąwszy na Geraha. Spotkali się na środku rozstaja.
- Warunki bez zmian – zaczął. Tryntyjczyk skinął głową.
- Bez zmian. Moich dziesięciu w zamian za tamtego – wskazał na Quefyrrona – Hobbitka w zamian za namiestnika Terali, gdy Derwan przyjmie władzę Opiekunów.
- Nie są to proporcje odzwierciedlające ich wartość – mruknął Atleif Varden zza pleców Bryna, zdejmując futrzaną czapkę i przecierając nią czoło, jakby wcale nie stał w środku śnieżycy – Ale tak właśnie ustalono.
Quoreftar także zdjął czapkę.
- Tak ustalono – potwierdził.
- Tak ustalono... – szepnął Derwan.
Obydwaj dowódcy skinęli na swoje oddziały. Rozpoczęto wymianę.
Primula z irytacją strząsnęła z siebie resztki parcianego worka, który chwilę temu zdjęto jej z głowy. Dwóch Tryntyjczyków stanowczo ale bez zbędnych brutalności odprowadziło ją pomiędzy ludzi Quoreftara.
- Zdejmijcie to ze mnie – rozkazała energicznie hobbitka, wskazując na kajdanki, patrząc z góry na Raoq'a, choć była od niego o dwie głowy niższa. Ten spojrzał pytająco na Qorykohynaq'a
- Nie tak prędko – mruknął wojownik – Mamy parę rzeczy do wyjaśnienia.
- Co takiego...? – zirytowała się imperialistka – Natychmiast....
- Rozkaz Quoreftara – warknął oficer- Kto odpowiada za atak na Brynjolfa i sprowokowanie całego tego zajścia? Kto odpowiada za śmierć Quarda? Atamani samnijscy też mają kilka pytań względem swoich poległych.
- Nie będę....
- Będziesz. Owszem, będziesz, pani, się tłumaczyć. Nie, nie przede mną – odparł wojownik – I nawet nie przed tlatonem. Są rozkazy odesłać cię prosto na Zapołudnie, prosto do samej Neyestecae.
- Co takiego...? – Primula z niedowierzaniem rozejrzała się wokół siebie. Spojrzenia wojowników Qa były jednoznaczne. Rozkazy musiały rzeczywiscie zapaść. Powoli wciągnęła powietrze, starając się uspokoić nerwy – Więc mam zostać odesłana na zapołudnie....
- Tak, pani – ukłonił się lekko Qorykohynaq – W kajdankach.



Quoreftar otulił sie mocniej stanowczo za cienkim płaszczem. Kolejny raz pomyślał o koniecznej zmianie umundurowania, tym razem przyszły mu do głowy owcze futra. Większość oddziału cofnęła się już ku warowni, on jednak czekał jeszcze na kogoś. Wiedział, że ten znalazł pretekst by na chwilę odłaczyć się od tryntyjskiego oddziału i wróci.
Rzeczywiście postać w kilcie wychynęła zza zakrętu po kilku minutach.
- Mam przekazać – powiedział Atleif Varden podchodząc – Że Brynjolf oczekuje wspomnianego w negocjacjach obniżenia poborów kontyngentu od przyszłego tygodnia.
- Oczywiście – prychnął tlaton – Ryzykowny pretekst, ale skoro musiałeś się widzieć ze mną osobiście to mów.
Tryntyjczyk rozejrzał się jeszcze raz. Rozstaj był pusty, ale mimo to nachylił się w kierunku Quoreftara i ściszył głos.
- Potwierdzam, znają miejsce, gdzie rzekomo ma się spełnić owa przepowiednia – powiedział szybko – Zna je Brynjolf, a prócz tego Derwan i ta szalona Samnijka. Derwan przekazał tę informację rezydentom styryjskiego wywiadu.
- Rozumiem. Więc czas na zgarnięcie siatki styryjskiej.
- Problem w tym, że ja mam tylko jeden kontakt.
- Doskonale – mruknął Qa – więc zgarnij ów jeden kontakt. Coś jeszcze?
- Tak. Brynjolf wysłał ludzi, by ostrzegli tych, z którymi wcześniej się kontaktował. Warto by zdążyć przed nimi lub przejąć ich po drodze.
- Rozumiem – tlaton skinął głową z aprobatą – Poślę za nimi najemników. Teraz z kolei ode mnie dwa słowa. Jutro zostaną wydane nowe edykty, wejdą w życie stopniowo zależnie od oporu miejscowych. Otrzymaliśmy rozkazy od Seitiriego. Na całej północy zostaje wprowadzony zakaz posiadania broni bojowej dla tutejszych. Zakaz używania magii, zwłaszcza bojowej. Zakaz przemieszczania się bez zezwolenia. Obowiązkowy pobór do armii. Będę potrzebował informacji o wszelkich próbach łamania tych zakazów. Rozumiem, że mogę na ciebie liczyć?
- Tlatonie – Atleif Varden usmiechnął się z niejaką satysfakcją – Na mnie i na wielu innych. Zapewniam, że nie wszyscy tutaj zamierzają umierać w imię martwych bogów i martwych państw.




Thursgud powoli zaczynał tracić orientację. Obcy teren klanu Banonburgh nie ułatwiał sprawy – każdy rozstaj i każdy zakręt wydawał się mu identyczny, szczyty widoczne ze ścieżki były dla niego zupełnie nierozpoznawalne. Nawet bledniejące już na nieboskłonie gwiazdy wydawały się jakieś obce i inne, w końcu był o kilka tygodni drogi od domu, od Sibrfjell i od siedziby Bryna, z której wyruszył.
Oprócz rozkazu dowódcy, popartego solidną porcją mało pochlebnych opinii, do przodu gnały go wyrzuty sumienia. To on wydał na przesłuchaniu nazwiska partyzanckich dowódców, tych, którzy się jeszcze bronili, którzy zapadli z oddziałami w lasy i góry Tryntu. Tych, których Bryjolf próbował związać w jedność, w jedną wspólnie działającą konspiracyjną armię Tryntu.
Miasto Banonburgh minął kilka dni temu i cały czas miał wrażenie, że jest śledzony. Teraz nabrał absolutnej pewności. Wiedziony intuicją zeskoczył z traktu pomiędzy niskie zarośla i znieruchomiał, starając się pozostać niewidzialnym. Nie czekał długo – szuranie ciężkich butów na kamieniach duktu usłyszał z daleka. Było dwóch. Bez wątpienia szli jego tropem, widział ich kilka razy. Odczekał aż przejdą i gdy sądził już, że ruszyli bezmyślnie traktem, wyprostował się i odbił na południe wychodząc na niewielką, ograniczoną zaroślami polanę.
Przeliczył się.
Pierwszy ze zbirów wyłonił się zza zarośli tuż przy nim, zaatakował znienacka krótkim, jednosiecznym pałaszem, płaski szybki cios niemal doszedłby celu, gdyby Thursgud nie uskoczył. Zdążył wyszarpnąć broń i sparować kolejną kanonadę ciosów i miałby nawet szansę uzyskać przewagę nad napastnikiem, który nie spodziewał się takiej sprawności u ofiary. Ale wtedy wmieszał się ten drugi, najwyraźniej ukryty po przeciwnej stronie polany. Ten był uzbrojony w mały obuszek i pierwsze trafienie prawie pozbawiło adiutanta przytomności. Poczuł żelazisty smak krwi w ustach, a w chwilę potem także piasek, gdy zderzył się twardo z podłożem.
Miał ostrzec tych, których wydał.
Tymczasem wypuszczono za nim zbirów, nie da rady, nie wykona rozkazu, nie oczyści imienia....
Coś przygniotło go nagle do ziemi, nieomal łamiąc mu żebra, stęknął i spróbował się wyrwać. Ciepła krew pociekła mu po karku, ale nie czuł żadnej rany, więc szarpnął się tym mocniej. Zrzucił z siebie ciało zabitego, zdezorientowany podniósł się tylko po to, żeby usłyszeć:
- Padnij!
Zdążył pochylić się przed świszczącym w powietrzu toporkiem. Nadbiegający pierwszy ze zbirów oberwał prosto w klatkę piersiową.
Thursgud rozejrzał się ciężko dysząc z wysiłku i strachu.
- Kto... kim... – zaczął w kierunku kilku postaci, które wyłoniły się zza zarośli. W większości nosili czerwono-bure kilty i szare kaptury. Idący na czele uniósł dłoń pokazując gestem "cicho!", umilkł więc. Niebo pociemniało, nadciągała kolejna śnieżyca. Osłaniając się przed wzmagającym się mroźnym wichrem, ruszyli truchtem jeden za drugim ku czarnej ścianie lasu.
- Muszę znaleźć Reve Kiaredottir z Banonburgh – wydyszał, gdy wreszcie dotarli do obozowiska, skrytego u podnóża skał w trudno dostępnej gęstwinie – Muszę ... I jej ludzi.
Wojownicy, w każdym razie ci, którzy akurat nie objęli wart i nie opatrywali rannych, podchodzili do ognia, grzejąc przemarznięte ręce. Adiutant spojrzał po ich twarzach, zmęczonych, noszących ślady blizn i długiego życia poza osadami.
- Przysyła mnie Brynjolf Gunnarson – zaczął bardziej oficjalnie – Muszę znaleźć Reve Kiaredottir, muszę ją ostrzec.
- Przed czym? – potężnie zbudowany mężczyzna z długimi blond włosami i rudą brodą zdjął kaptur i podszedł bliżej do ognia.
- Przed... pościgiem – powiedział niepewnie wysłannik – Zdradzono nas. To znaczy... ktoś wydał nazwiska... I grozi jej niebezpieczeństwo, Qa mogą być na jej tropie.
- Kto ją wydał? – zapytał olbrzym tonem, jakby to doskonale wiedział. Thursgud opuścił głowę.
- Ja.
Obecni przy ognisku umilkli na to bezpośrednie stwierdzenie, patrząc na niego z mieszaniną złości i zdziwienia. Ten z brodą nie wydawał się zdziwiony.
- Kiarę pojmano wczoraj w wiosce Vorghutt – powiedział w końcu – Dziś rano ją rozstrzelali.
Thursgud usiadł ciężko na ławie i ukrył twarz w dłoniach. Cała droga na marne. Spojrzeć w oczy tym ludziom – wydawało się niemożliwością, a spojrzeć w oczy Brynowi po powrocie...
- Ja... – szepnął – ja przepraszam. Myślałem, że zdążę...
Stojąca obok brodacza kobieta usiadła obok, podając mu kubek gorącej polewki.
- Nie zdążyłeś – powiedziała smutno – Będziesz musiał z tym żyć, ale wiedz, że nie tylko ty nie wytrzymałeś przesłuchania. I wiedz też – spojrzała na wielkiego wojownika, na stojących obok towarzyszy, ich poważne w migoczącym świetle ognia twarze – i powtórz to Brynjolfowi, że klan Banonburgh jeszcze nie cały poległ. Jest nas niemal stu. Kiara, zanim zginęła, otrzymała jego wiadomość. Przyłączymy się. Hird będzie na jego rozkazy. Jedna armia



Gretta Revendottir jak co rano zajmowała się oporządzaniem zwierząt. Zima, która przyszła stanowczo za wcześnie, uniemożliwiała wyprowadzenie ich na pastwiska, więc koniom i owcom trzeba było nanieść paszy do żłobów. Westchnęła, przepatrzywszy zapasy w magazynie. Obroku było za mało. Nikt nie przygotował się na tak wczesne śniegi. Mróz ściął wodę w poidłach, więc nabrała ze studni kilka wiader świeżej. jak większość hodowców miała w zwyczaju mówić do swoich zwierząt, drepcząc po obejściu gadała więc do łaciatej kozy, która łaziła za nią jak pies.
- Kto widział, ja się pytam, żeby teraz śniegi leciały z nieba... gdzie są kapłani, gdy się ich potrzebuje, gdzie druidzi... Żebym ja musiała się do własnej stodoły przedzierać przez jakieś cholerne.... zaspy... – umilkła w pół słowa. Przy płocie rozszczekał się pies.
Gretta znieruchomiała. Szybkim spojrzeniem omiotła wejście do stodoły. Schron i magazyn były zabezpieczone i zamknięte, ślady usunięte, ale przez nadmiar gospodarskiej roboty mogła coś przeoczyć. Gretta od lat mieszkała w Tryncie, jednak z pochodzenia i wyszkolenia była Styryjką. Jej gospodarstwo na obrzeżach wioski Kittorei, które przejęła po dalekich krewnych, stanowiło jeden z licznych punktów przerzutowych dla styryjskich agentów, operujących w tym rejonie. Każda wizyta Qa w jej domu była ryzykowna.
Przełknęła slinę, cofnęła się do sieni i sięgnęła po zawieszoną przy drzwiach sporej wielkości maczetę. Przylgnęła do ościeżnicy, nasłuchując.
Konny wjechał na dziedziniec, zrobił kilka kółek, ignorując szczekającego psa.
- Gretta!
Rozpoznała go. Odetchnęła z ulgą, odwieszając broń na kołku.
- Na litość bogów, Atleif! – zawołała – Czy ty mnie musisz straszyć?
Tryntyjczyk roześmiał się, zeskakując z siodła.
- W różne rzeczy mogę uwierzyć, ale nie w to, że się dałaś wystraszyć, Gret! – powiedział, witając się serdecznie – Można na herbatę? Zimno dzisiaj jak ciężka cholera!
Gretta uśmiechnęła się szeroko. Znała młodego Vardena od lat, od lat był współpracownikiem Styryjczyków, którzy jak we wszystkich krajach mieli także w Tryncie wybranych przez siebie wielmożów, których wspierali w zamian za informacje i przysługi. Domyśliła się, co go sprowadza, to była wszak ostatnia sprawa, przy której razem działali na początku jesieni.
- Co z tym Teralem? – zagadnęła znad kubka parującego kakao. ubóstwiała ten napój, jako bodaj jedyną rzecz, która pojawiła się w kraju wraz z najazdem Qa – Wszystko chyba poszło jak trzeba, prawda?
- No niezupełnie – Atleif rozłożył przy kominku mokre jeździeckie rękawice – Ponoć kontaktował się z tobą?
- No tak – zdziwiła się nieco – Myślałam, że wiesz o tym. Przekazał wiadomość z przeznaczeniem do rąk Ylvy Darren lub do centrali, zależnie co będzie łatwiej dostępne. Poza tym chyba wraca do domu, o ile wiem?
- Tak – mruknął młody Varden – Wynegocjował stanowisko namiestnika... Co to za wiadomość?
Gretta roześmiała się.
- No coś ty, zdziczał? Taż nawet jakbym wiedziała, to bym ci nie mogła powiedzieć. Przekazał na piśmie, zapieczętowane. Poszło już dalej, przekazałam, już się nie dowiemy.
Atleif znieruchomiał, patrząc w płomienie paleniska. Ciężko westchnął.
- To nie jest takie proste, Gretta. Ta wiadomość... jest ważna. Komu przekazałaś?
Kobieta wstała, przyglądając mu się ze zdziwieniem.
- Synku, co ty dziś bredzisz... Przecież wiesz, że ci nie mogę podać żadnych kontaktów. I tak znam tylko bezpośrednich łączników, a i to nie bardzo.
- Gret! – Atleif odwrócił się od ognia i gwałtownie złapał ją za ramiona – Ja nie żartuję. To poważna sprawa. Podaj mi te nazwiska, bo stanie się coś bardzo złego. Twoich łączników, tych, którym przekazałaś wiadomość. Albo treść tej wiadomości... Proszę.... Błagam cię, mów – w jego głosie zadźwięczała groźba, przemieszana z desperacją. Gretta wiedziona złym przeczuciem wyrwała się i cofnęła ku drzwiom.
- Atleif, co ty mówisz...? Co ty...
- Przepraszam – młodzieniec z powrotem odwrócił się w kierunku ognia, wpatrując w płomienie – Wybacz, Gret, nie chciałem żeby do tego doszło.
Drzwi wywalone okutym butem żołnierza uderzyły z łomotem o ścianę. Ktoś stłukł okno rękojeścią i dwóch wojowników Qa wskoczyło sprawnie do izby, wywalając stół wraz ze stojącymi na nim naczyniami. Gretta doskoczyła do maczety, ale zrozumiała, że to byłby już tylko krwawy akt desperacji.
- Atleif... Jak mogłeś... – szepnęła tylko, kiedy zakuwano ją w minerałowe kajdanki. Varden nie odpowiedział.
Poczekał, aż żołnierze wyprowadzą kobietę, po czym rozsiadł się przed kominkiem wykładając nogi na stół i susząc przemoczone buty.




Brynjolf po raz kolejny bezwiednie zacisnął dłoń na fibuli, spinającej jego płaszcz. Zapinka szybko ogrzała się od ciepła dłoni. Tryntyjczyk naciągnął głębiej na oczy kaptur i otulił sie płaszczem. Śnieg wciąż nie przestawał sypać. Szykowała się najgorsza zima od kilku pokoleń.
Stojący obok Teral wpatrywał się w migoczące w dolinie światełka obozowiska wojsk Qa i ruchliwe punkciki prawdopodobnie będące oddziałami samnijskimi, krążącymi po okolicy. Trudno było rozeznać, czy rozstrzygnął już ciążący nad nim dylemat, ale wydawał się być spokojny.
Wokół trzeciego, stojącego na wzgórzu, kłębiła się lodowa mgła i delikatna opalizująca poświata, nadająca jego twarzy ostrych rysów, przypominająca, że nie jest to żywy człowiek.
- Co teraz? – zapytał Bryn – Styryjczycy wyruszyli na południe, otrzymali pomoc na Wysokich Ziemiach i idą szlakiem pogranicznym. Ekhard wyruszył do Wergundii z tablicą.
- Arden wszedł we mgły – dodał Sigbert – Ścigają go duchy Mori Khana, ale Hird już wyruszył. Damy mu osłonę, zatrzymamy Samnijczyków.
- Dobrze. Ekhard dotrze z tablicą do Miejsca, gdzie zakotwiczy tablicę i wezwie Ardena. Ten dopełni reszty, stworzy modwitowe sanktuarium i Tymen.
- Sanktuarium Tavar zajmie się Styria – wtrącił Derwan – Przez tych ludzi ze styryjskiego wywiadu, dzięki którym się tu dostałem, przekazałem im lokalizację Miejsca. Teraz została nam tylko Styria i Caer.
- Mathlan wysłał do Caer Sarela –powiedział Sigbert– wyruszył z nim chyba także Iselith, być może dzięki wszystkiemu, co wiedzą, Caer zdoła się utrzymać.
- To już wiele – uśmiechnął się Bryn – Wiem, że teraz trudno się z tego cieszyć, ale ocaliliśmy co się dało. Ty ocaliłeś – odwrócił się do Terala, poważniejąc – Dzięki tobie wróciła dwójka bogów.
- Tak – odparł ten z przekąsem – Kazałbym to sobie napisać na pomniku, ale zdrajcom się takowych nie stawia.
- Cóż... gdyby nasze osobiste dobre imię było tu najważniejsze, pewnie obaj podejmowalibyśmy inne decyzje – skwitował Tryntyjczyk. Derwan nie odpowiedział przez dłuższą chwilę, przyglądając się ogniom w dolinach.
- Więc tak się kończy historia wolnych państw północy... – powiedział w końcu – Tak się kończy walka o ich wolność, w ciszy i zapomnieniu...
- Mylisz się – odpowiedział poważnie Bryn – Nic się nie kończy. Nic nie zostanie zapomniane. Nic nigdy nie zostanie zapomniane... Ta walka dopiero się zacznie.
Sigbert bez słowa uśmiechnął się złowieszczo, unosząc miecz w geście salutu wobec obydwu dowódców. Oddali mu salut ukłonem głowy, a jarl upiorów wycofał się powoli poza zasięg światła. Srebrzysta lodowata mgła, która go otaczała, rozpełzła się po zaroślach, wśród drzew i na stokach w wielki mlecznobiały tuman.
W ciszy nocy gdzieś, jak zza niewidzialnej zasłony, rozległ się dźwięk rogu wzywającego do walki...

Onfis - 11-12-2015, 17:24

Rozumiem, że przedstawienie mojej postaci jako zimnego skurczysyna to jakaś taktyka propagandowa przed zimówką? :P
Indiana - 11-12-2015, 17:26

Atleifa? :D Ale on był zimnym skurczysynem :D Nie mów, że sie przywiązałeś do niego... ;)
Poza tym, i tak wyszedł na tym lepiej niz ja :D

Onfis - 11-12-2015, 17:35

Indiana napisał/a:
Nie mów, że sie przywiązałeś do niego... ;)

Aż tak to nie, ale byliście uroczy jak się zmartwiliście moim stanem jak wróciłem z "przesłuchania" :D
Poza tym, nie był aż taki zimny, miał swoje powody by przyjąć propozycję Qa ;)

Indiana - 11-12-2015, 17:57

Chyba mnie nie było wtedy w celi ;)
Ja się zmartwiłam później, gdy Atleifa nie było, jak uciekaliśmy. Ale... go nie było :D
A co do powodów... no tak, coś było. Coś z rodem i takie tam. Dawaj tekścik jakiś :D

Szrapnel - 11-12-2015, 18:21

No dobrze. Spełnię swój obowiązek.

Wspaniałe 100/10. A najbardziej się cieszę, że Ingrane żyje :D

Reshion vol 2 Electric Bo - 11-12-2015, 18:25

Jak to czytałem to coś mi już podpowiadało, że to Onfis był Vardenem, tylko nie wiem co :P
Referen - 11-12-2015, 18:27

Szrapnel Jako najbardziej puchaty/futrzasty(skreśl niewłaściwe) członek hirdu mgieł i całego Tryntu musisz sie cieszyć :P

Zastanawia mnie tylko jedna rzecz.
Czemu Bryn kłócił się z Qa w sprawie Derwana-gubernatora jeśli oni już na początku wyszli z taką propozycją?
(Jakkolwiek mało sensu by to miało -.-)

Myślalem że Bryn i Trynt chciał Terali walczącej a nie kolaborującej z Qa.

Reshion vol 2 Electric Bo - 11-12-2015, 18:28

By w podręcznikach do historii nie pisali, że Derwan jest, aż takim sprzedawczykiem :P
Onfis - 11-12-2015, 18:32

Indiana napisał/a:
Chyba mnie nie było wtedy w celi ;)

No jak mnie wrzucili plującego krwią? :D

Indiana napisał/a:
A co do powodów... no tak, coś było. Coś z rodem i takie tam. Dawaj tekścik jakiś :D

No było coś :P Czekaj, już dorzucam ten tekścik do listy "kiedyś na pewno będę miał za dużo wolnego" :P

Reshi napisał/a:
Jak to czytałem to coś mi już podpowiadało, że to Onfis był Vardenem, tylko nie wiem co :P

Jasne, przylepcie mi wieczną łatkę "tego złego", przyzwyczaiłem się ;_;

Indiana - 11-12-2015, 18:38

Szrapnel napisał/a:
A najbardziej się cieszę, że Ingrane żyje
Bo nasz jarl jednak nie zdołał jej ubić i wysłany obrazek z oczkami kota w butach nie miał z tym nic wspólnego :D Ale z dramaturgii tekstu i fabuły wychodzi, że powinien był zdołać, więc dałam fragment w małych literkach, kto uzna, że bez tego lepiej, to niechże tak przyjmie :)

Referen napisał/a:
Czemu Bryn kłócił się z Qa w sprawie Derwana-gubernatora
Nie kłócił się przecież, Quoreftar mu to przyklepał zaraz w pierwszym zdaniu. Kłócili się potem o zakładników, kontyngenty żywności, no i niebieskiego tego na czole Derwana ;)

Referen napisał/a:
Bryn i Trynt chciał Terali walczącej a nie kolaborującej z Qa.
To już pytaj Bryna, on decydował :)

Onfis napisał/a:
No jak mnie wrzucili plującego krwią? :D
No chyba tak. Jak podjęłam próbę wyeksmitowania się stamtąd przez Mgły, to ciebie tam chyba nie było... chyba, że to drugi raz cię wtedy wygarnęli. No nieważne :D
Szrapnel - 11-12-2015, 18:43

Indiana napisał/a:
Szrapnel napisał/a:
A najbardziej się cieszę, że Ingrane żyje
Bo nasz jarl jednak nie zdołał jej ubić i wysłany obrazek z oczkami kota w butach nie miał z tym nic wspólnego :D Ale z dramaturgii tekstu i fabuły wychodzi, że powinien był zdołać, więc dałam fragment w małych literkach, kto uzna, że bez tego lepiej, to niechże tak przyjmie :)


No niech ktoś spróbuje stwierdzić, że bez tego fragmentu jest lepiej :angry:
A tak poza tym to kotki z wielkimi oczami zawsze działają.

Indiana napisał/a:
Onfis napisał/a:
No jak mnie wrzucili plującego krwią? :D
No chyba tak. Jak podjęłam próbę wyeksmitowania się stamtąd przez Mgły, to ciebie tam chyba nie było... chyba, że to drugi raz cię wtedy wygarnęli. No nieważne :D

Byliśmy tam wszyscy ;)

Indiana - 11-12-2015, 18:47

Szrapnel napisał/a:
No niech ktoś spróbuje stwierdzić, że bez tego fragmentu jest lepiej :angry:
A tak poza tym to kotki z wielkimi oczami zawsze działają.

Na Sigberta nie działają, ale przynajmniej ma wymówkę :D
No, w sumie to ja chyba stwierdzam, że bez tego fragmentu byłoby lepiej, ale tak się przywiązałam do tej postaci, że strasznie bym płakusiała po niej ;) ;)
Chociaż... nawet nie tyle po niej, co bo to strasznie straszne, że akurat ona by miała zginąć od wyroku. Słusznego ;) Z ręki swoich ;) :sad:

Referen - 11-12-2015, 18:54

Uff już myślałem, że zaliczyłem kolejnego epic faila nie zauważając, że jeden z bardzo-niebezpiecznych-zimnych-od razu-rzucać-kulami-ognia upiorów zwiał nam z aresztu.

Fakt, nie kłócili się o samo stanowisko.
Mimo wszystko, już samo to mi nie pasowało. Jeśli jednak jest to finalna decyzja którą podjęli gdy już nas zaciukali to...

Zlamiliśmy bo zamiast gimnastykować się jak dogadać się z Derwanem za plecami Bryna mogliśmy walić do nich na raz, prosto z mostu. :oops: :shock:

Indiana - 11-12-2015, 19:05

Referen napisał/a:
jeden z bardzo-niebezpiecznych-zimnych-od razu-rzucać-kulami-ognia upiorów zwiał nam z aresztu.

Nie zwiał, boście założyli tam blokadkę, która mnie ściągnęła z powrotem ;) Generalnie koledzy zmajstrowali mi odpowiednik rany krytycznej auć auć ;) i myślałam, że na godzinę spierniczę w Mgły i wrócę na kontrfort. A tu dupa blada :D
Ładnie zagraliście :D

Referen napisał/a:
już samo to mi nie pasowało. Jeśli jednak jest to finalna decyzja którą podjęli gdy już nas zaciukali to...
Tak podjęli Bryn i Derwan, gadając przy mnie, tyle wiem. nie wiem, co wcześniej ustaliliście z samym Derwanem.

Referen napisał/a:
zamiast gimnastykować się jak dogadać się z Derwanem za plecami Bryna mogliśmy walić do nich na raz, prosto z mostu.
Nie zrozumiałam. W sensie z buta?
Onfis - 11-12-2015, 19:16

Indiana napisał/a:
Ładnie zagraliście :D

Nie bede donosił, kto im doniósł o tym planie :P

Referen - 11-12-2015, 19:16

Indiana napisał/a:
Nie zrozumiałam. W sensie z buta?

Spora część zamieszania pierwszej nocy była związana z tym, że próbowaliśmy złapać Derwana i dogadać się z nim tak żeby Tryntyjczycy tego nie widzieli.
A późniejsze zamieszanie(tej samej nocy) w kazamacie było tak dużym zamieszaniem między innymi dlatego.
Musieliśmy na raz wyklnąć demona z Ingrein i jakoś ukraść wam Derwana. :angry:

Wyszliśmy z założenia, że gdyby Trynt dowiedziałby się o naszych rozmowach to chciałby nam jakoś je popsuć. ;-; A tu niespodzianka, Bryn się na to zgadza. Całe to krycie się było na nic.(nawet jeśli wyszło nam cienko 😓)

No i nie pomagał fakt, że Derwan myślał, że chcemy go nabrać.
A nie chcieliśmy! Qaczki są bardzo honorowe i uczciwe!
Zupełnie nie wiem co do nich macie. :(

Kodran - 11-12-2015, 19:34

Także ten, no. 9001/10 :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
Elf - 11-12-2015, 22:57

Co się stało z Gevenem? "Geven starł się z kimś, brzdęknęły ostrza." A potem słuch po nim zaginą? O___o
Indiana - 11-12-2015, 23:23

Tupta do Styrii z kolegami :)
Elf - 11-12-2015, 23:28

Jak mnie moi złapią to będzie piękny proces i jeszcze piękniejsza egzekucja za zdradę :(
moira - 12-12-2015, 00:13

Dla podbicia stawki powiem, że opowiadanie 9002/10. :mrgreen: <3
Cytat:
- To niemożliwie – mruknął w końcu – Nie ma opcji, żebyśmy mieli takiego farta....
- Niemożliwe. Ale to ona! – powiedział Kenneth, zapominając o zmęczeniu. Puścili się biegiem w tamtą stronę.

W jaki sposób Moira uciekła żołnierzom Qa, jeśli można spytać? :mrgreen:

Indiana - 12-12-2015, 06:09

Hm, nie rozkładałam tego na detale, ale mogły wchodzić w grę różne rzeczy, od przekupstwa, przez uwolnienie się fizycznie, do jakichś motywów psionicznych włącznie.
Więc w sumie - jeśli masz ochotę popełnić opowiadanie, to droga wolna :D

Bryn - 13-12-2015, 14:07

<3 <3 <3
opowiadanie jest sztos :D

Cytat:
Myślalem że Bryn i Trynt chciał Terali walczącej a nie kolaborującej z Qa.

Chciałem Terali jakiejkolwiek, a jeśli by Qa nie dogadali się z Mirkiem to mogłoby skończyć się tak, że rozjechaliby tam wszystko. Bo mogli ;) a skoro jest kolaborujący władca (przymuszenie kolaborujący) to są struktury państwowe, Terala jest nadal, no i jest szansa na odbudowę jej armii w przyszłości :P
<do tego się nie przyznaję - żal mi tej biednej Terali .-. >

Indiana - 13-12-2015, 14:44

Referen napisał/a:
Spora część zamieszania pierwszej nocy była związana z tym, że próbowaliśmy złapać Derwana i dogadać się z nim tak żeby Tryntyjczycy tego nie widzieli.
Przyznaję, to wiele wyjaśnia :D Ale wasz rasowy brak zdecydowania, zagubienie w wydarzeniach... I ostatecznie zlekceważenie podstaw - czyli CO u licha robiliśmy wszyscy w tym miejscu, CZEGO tam szukaliśmy i CO zostało nam tam ujawnione.... oj błąd, kłaki, błąd, a nawet wiel-błąd.
Referen napisał/a:
Qaczki są bardzo honorowe i uczciwe!
Zupełnie nie wiem co do nich macie. :(
Parę rzeczy do nich mamy ;) To głównie stalowe rzeczy ;) ;)
Reshion vol 2 Electric Bo - 14-12-2015, 02:18

Cytat:
No niech ktoś spróbuje stwierdzić, że bez tego fragmentu jest lepiej :angry:


Szrapnel, szykuj już groźby i podobne ;) Bo dla bez niego byłoby lepiej, ale od początku bo mnie tłum spali na stosie zanim do czego dojdę ;)

Opowiadania Indiany zawsze mi się podobały ale często brakowało mi w nich jednej rzeczy, mianowicie rzadko, że tak się wyrażę z braku lepszego określenia, boję o losy bohaterów. W tym przypadku tutaj świetnie wpasowałoby się zostawanie wątku niedokończonego i wznowienie go gdy będzie ponownie poruszany wątek upiorów, np. jako wspomnienie sceny, co podejrzewam, nastąpi w łącznikowym. Ale jak pisałem to tylko moja opinia.

I co Szrapnel, na co sobie zasłużyłem ;) ?

Indiana - 14-12-2015, 02:52

Reshi napisał/a:
mianowicie rzadko, że tak się wyrażę z braku lepszego określenia, boję o losy bohaterów
Hm, to dość dziwne, bo w opowiadaniach dość często zabijam bohaterów :) Zwłaszcza w łącznikowych, raz po raz biję rekord ubitych postaci, bo ci przypomnę łącznik 2014, poległo tam od cholery bohaterów, na czele z moją Ingeboran ;)
A w tym wypadku piszę na bazie decyzji graczy. Nie ubiję kogoś, kto nie zginął, bo nie mam za bardzo prawa robić tego w podsumowaniu, nie? O losie Ingraine zdecydował dowódca, wydający wyrok. To była jego decyzja, amen. Przyznaję, że lubię tę postać i dramat, że aż tak ją wkopałam w komplikacje i nie chciałam, żeby odeszła. Tu akurat decydujące są zasady gry, a nie dramaturgia utworu :)

Reshion vol 2 Electric Bo - 15-12-2015, 21:07

Wreszcie mam chwilę by usiąść to odpiszę, oczywiście co roku pojawia się temat z zapytaniem czy ktoś chce aby jego postać przeżyła czy nie. Jak się można spodziewać, w większości przypadków kończy się na pierwszej opcji i trudno by w takiej sytuacji tych graczy zabijać na pęczki ale dlatego właśnie doceniam kiedy opowiadania są bardziej ponure i mroczne i nie każdego spotyka happy end :) .

Cytat:
przypomnę łącznik 2014


I według mnie to jeden z lepszych ;)

Verlan - 15-12-2015, 21:18

Cała sprawa z niechceniem śmierci swoich postaci w opowiadaniach wychodzi z faktu, że po stworzeniu postaci wiele osób się do nich przywiązuje i najzwyczajniej nie chce ich uśmiercać. Albo z innego powodu, bo a nuż okaże się, że aktualki na przyszły rok idealnie pasują do planowanej historii danej postaci. Albo świetne pomysły przychodzą po serii opowiadań, na przykład w lutym, czy marcu ;)

Albo, w moim przypadku, graczowi żal się robi biednej duszyczki i ją wraca na jakiś króciutki okres, żeby ugrać dla biedaka jakieś spokojne, sielankowe życie :D


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group