Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Opowiadanie
Autor Wiadomość
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 29-07-2007, 04:30   

Potem zabilibysmy jeszcze cesarza i w koncu mój mroczny plan zdobycia wladzy by się powiódł, a Mija juz by mnie nie nazywala niudacznikiem xD
 
 
 
Gadjung
[Usunięty]

Wysłany: 29-07-2007, 04:37   

jeszcze by za Ciebie wyszla :P
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 29-07-2007, 04:50   

Ale Mija jest poligamistką, ma jeszcze króla i jego ochroniarza :P
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 29-07-2007, 04:59   

Fajnie ma, nie powiem :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Gadjung
[Usunięty]

Wysłany: 29-07-2007, 05:29   

miała by jeszcze fajniej. Cesarska puszka pasztetu w kolekcji :P
 
 
Abel 

Wysłany: 29-07-2007, 11:51   

No nie wiem czy to fajne...
Nie no Indi, bardzo ładne. Wreszcie poznaje prawdziwą wersję wydarzeń.
 
 
Alathien

Wysłany: 29-07-2007, 23:56   

Indi, jak zawsze pięknie, tylko...
Yngvild napisał/a:
elfiej łuczniczki.
Yngvild napisał/a:
Elfka osunęła się na ziemię.
Półelfiej łuczniczki ;-) Wypraszam sobie elfa! :-P
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 30-07-2007, 00:05   

Jako półelfka powinnaś chyba pokraśniec się z dumy, gdy ktoś nazwie cie elfem...
 
 
 
Airis 


Skąd: Warszawa
Wysłany: 30-07-2007, 00:06   

Twoje opowiadanie czyta się bardzo przyjemnie, Indi. Wreszcie dowiedziałam się, jak to dokładnie było z morderczym Lannem :) I bardzo podoba mi się krótki opis wyglądu Riena ^^
Gdyby tylko opuściło mnie poczucie bycia w niewłaściwym miejscu, kiedy działy się najciekawsze rzeczy... Ale nie narzekam więcej, bo zaraz usłyszę, że "peszek" :P :D

[ Dodano: 2007-07-29, 22:07 ]
Hodo, o ile pamiętam Candice nienawidziła elfów...
 
 
Angantyr 
Stary druh Lann :]


Skąd: Alba
Wysłany: 30-07-2007, 01:28   

A Lann odniósł następujące wrażenie:

Po pierwszej części poczułem, że ktoś stara się mnie przedstawić w najlepszym możliwym świetle (skrupulatnie wszystko wyjaśniając), a w drugim jako psychopatycznego mordercę (oszczędzając całej rozmowy przez wąwozy i ścieżki nad rzeką)... :mrgreen:
...ale to jest krótkie :( Krótka wersja nie oddaje tego wszystkiego, co się wtedy na moście i przed nim stało.

Lann nie był aż tak bezlitosny jak napisano w drugim fragmencie. :]

Opowiadanie jest świetne, ale ostatnie dwa mają zasadniczą wadę. :] SĄ KRÓTKIE! :P
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 03:00   

Hmmm, masz rację, że to jest krótkie. Ale z drugiej strony, o ile Yngvild usłyszała i zrozumiała
(nie mylić ze "zgodziła się") argumenty Lanna podczas rozmowy w karczmie i później, dotyczące pobudek, z których zabił giermka, o tyle motywy kierujące Lannem podczas akcji przy moście poznała już po jego śmierci. Choć nie piszę, jak Abel, pamiętnika postaci, to jednak jak widzisz, przedstawiam świat z jej punktu widzenia i staram się nie zamieszczać tam tego, o czym wiedzieć nie mogła.
A doskonale pamiętam, że ostatnią przed schodami rzeczą, jaką zapamiętałam, było pytanie Lanna "Czy to juz ostateczna wersja?". Potem wyszłam na górę, oberwałam mieczem zdziwiona nie bardziej niż moja postać, a po chwili zginął tez Lann.
Stąd przedstawiam jego argumentację przy dyskusji w karczmie, ale nie wyjaśniam zadymy na schodach :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Angantyr 
Stary druh Lann :]


Skąd: Alba
Wysłany: 30-07-2007, 11:33   

Sprytnie. :mrgreen:
Cóż :( Szkoda Lanna, ale taka widać musiała być cena. ;-) Wypowiedzianym przed schodami zdaniem było jednak: "Czy to Twoje ostateczne słowo?" albo "Czy to Twoje ostateczne zdanie?"
Pozostaje też zdanie wypowiedziane do Hoda tuż przed Jego śmiercią. ;-)

No, ale na błędach się uczy i drugi raz podobnych nie popełnię.
Ostatnio zmieniony przez Angantyr 30-07-2007, 11:35, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 12:41   

No, nie wiem, powiedziałabym, że Lann odszedł mimo wszystko w wielkim stylu.... :P

O przepraszam, ale byłam za daleko, żeby usłyszeć, co powiedział chorąży przed smiercią. Proszę o info, to wrzucę :P
A co do zdania Lanna - masz rację, już zmieniam :P
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 30-07-2007, 13:59   

"Lann i ty przeciwko mnie" :D

Lannowi chodziło o ostatnie słowa DO chorążego
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 14:07   

Racja, źle przeczytałam... :D
Tym niemniej ponawiam pytanie :D Może pan chorazy pamięta co usłyszał? :D

A do reszty parę pytań o szczegóły -
kto składał raport pod nieobecność Hoda?
jak udało się wskrzesić varthanisa (kto to zrobił)
mniej więcej treść rozmów z grupą cywilną, jeśli dobrze pamiętam, wtedy mieliście już amulecik od alchemika, poza tym rozmawialiśmy, jak nie wsypać was w kwestii giermka.
Proszę o możliwie dużo szczegółów.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Alathien

Wysłany: 30-07-2007, 14:37   

Hodo napisał/a:
Jako półelfka powinnaś chyba pokraśniec się z dumy, gdy ktoś nazwie cie elfem...
A chcesz stracić ten swój zapuszkowany krasnoludzki łeb?! :angry: Candice była dumna ze swojej ludzkiej krwi, a poza tym, nie miała w sobie jakiegośtam pospolitego elfa, tylko była pół Avarielką! Nigdy nie mów tak więcej do Candice. Indi, zmień to proszę, bo jest to obrazą dla mnie ;-)

Na jakiś czas wybraliśmy na chorążego Zibba.
Ja wskrzesiłam Vartanisa, bo Indra by mu nie pomógł. Przywołałam jego duszę a nastepnie umiesciłam w ciele i ją tam zamknęłam. Candice też umiała wskrzeszać ;-)
Ostatnio zmieniony przez Alathien 30-07-2007, 14:39, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 14:39   

Zmienię, obiecuję :)

Kurcze, czy cywile w czasie, gdy my obrywaliśmy od banitów, byli u alchemika? Bo u alchemika z nimi był Zibbo (niebieski smok...? :P ) i jeszcze ktoś, co znaczy, że w bitce pochrącholiły mi się osoby... :faint:
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Alathien

Wysłany: 30-07-2007, 14:43   

taaa... ja byłam u alchemika :mrgreen:

[ Dodano: 2007-07-30, 12:44 ]
ale ta wersja mi się bardziej podoba, jest swietna, a po wyprawie u alchemika byłam cała zesztywniała po sporzyciu proszków :-P
 
 
Abel 

Wysłany: 30-07-2007, 15:00   

U alchemika był Zibbo i Kultbert, którzy poużywali sobie odczynników razem z Candice podłą półelfką, która podwędziła nam płynny ametystoit oraz wicehrabia, który wciągał i wcierał w dziąsło. Co do Lanna to ja sugerowałem spalenie piorunem i wciśnięcie kapitanowi, że jacyś magowie ws napadli, a Lann był z przodu i oberwał. Co do amuletu to potrzebowaliście go, bo chorąży musiał być na nogach za jakiś czas.
 
 
Rin 

Skąd: W-wa
Wysłany: 30-07-2007, 15:46   

Abel napisał/a:
Candice podłą półelfką, która podwędziła nam płynny ametystoit

:D :D :D

Candice tylko znalazła amtetystonit :D
 
 
Abel 

Wysłany: 30-07-2007, 15:52   

Edicu, uznajmy Twoją i moją wersję w porządku? W Twojej Candice była wspólniczką, a w mojej podłą półelfką.
 
 
Rin 

Skąd: W-wa
Wysłany: 30-07-2007, 15:55   

Abel napisał/a:
Edicu, uznajmy Twoją i moją wersję w porządku?


Jasne, czemu nie :D
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 30-07-2007, 16:45   

Po mojej śmierci wybraliście Zibba, a potem kapitan mianował Kulberta na (pod?)chorążego. Varthanisa chyba wskrzesił Indra, dzieki modlitwom Shamarotha.
Candice jakie to dziwne że półelfka jest dumna ze swojej ludzkiej częsci, a nie elfiej. Zresztą hehe, byc dumnym ze swej domieszki ludzkiej krwi, to przecież śmieszne. Candice wolałaby byc człowiekiem ?
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 16:49   

To dowiem się w końcu, co powiedział ci Lann, zanim cię zabił...? :mrgreen:
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Hodo 
Emeryt


Skąd: Księstwo Śląsko-Pomorskie
Wysłany: 30-07-2007, 16:50   

Może Lann ci powie bo ja nie pamiętam :P Zresztą byłem juz martwy, nie moge tego wiedziec ;]
Ostatnio zmieniony przez Hodo 30-07-2007, 16:50, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 17:06   

Wrzucam jeszcze raz ten poprzedni kawałek, z racjo dodania tam kilku fragmentów, żeby się nie myliło.
Ponieważ w opisie bitki w wąwozie dokumentnie pomyliłam osoby, wrzuciłam tam niniejszym poprawki. Miłego czytania.


***
Yngvild westchnęła. Powoli robiło się ciemno, za oknami więzienia – wartowni wciąż lał deszcz. Do umówionej północy było coraz bliżej.
- Musimy się stąd wyrwać – mruknął Zibbo jakby czytając w jej myślach - Musimy porozmawiać z tymi ludźmi. Ty musisz.
- Oszalałeś? – burknęła – Jeśli teraz uciekniemy, to podpiszemy wyrok. Na siebie i na oddział też.
- Prawda- opuścił głowę – Cholera, i tak nie mam pojęcia, dlaczego jeszcze żyjemy. Przyłożyłem miecz od gardła oficerowi, rozumiesz?
- Wyobraź sobie, że rozumiem. Ale nie ma takiej siły, która by nas stąd wyciągnęła.... Byle Varthanisowi się udało...
Varthanis prawie wykrwawił się na śmierć. A właściwie na śmierć. Jakimś cudem, niepojętym dla niej, ze stanu śmierci klinicznej udało się go jednak zawrócić. Ale, kiedy w karczmie działo się to wszystko, nekromanta ledwie trzymał się na nogach i nie było mowy o prowadzeniu przez niego rytuału. A czas uciekał.
- Wiesz o tym, że to mało prawdopodobne...?
- Wiem.
Ciche skrzypnięcie drzwi postawiło ich na baczność. I stanął w nich ktoś, kogo się najmniej spodziewali.
- Siadać – odezwał się chorąży – Co się tak wytrzeszczacie? – dodał z uśmiechem.
- Dobrze cię widzieć wśród żywych – Yngvild też się uśmiechnęła mimo woli -Varthanis jest jednak cudotwórcą.
- Jest – przyznał Hodo – Choć zawsze sądziłem, że cuda są bardziej przyjemne – otrząsnął się z niechęcią – Ale mniejsza o mnie. Są ważniejsze rzeczy. Mamy dwie godziny do północy.
- Wiem, panie chorąży, ale my stąd nie wyjdziemy – odparła Yngvild, wyciągając z sakiewki medalion i podając krasnoludowi – Ty musisz go wziąć...
- Wychodzicie za pół godziny.
- Co...? – powiedzieli równocześnie z Zibbem – Sądziłem, że wylądujemy przed plutonem- dodał Zibbo.
- Niewykluczone, ze w końcu wylądujecie – uśmiechnął się Hodo – Zwłaszcza ty, gwardzistko z wyjątkowym zacięciem do łamania rozkazów..
Yngvild roześmiała się.
- Jak przekonałeś kapitana? Szantażem...?
Hodo spoważniał.
- Poręczyłem za was – odparł – Cokolwiek zmalujecie teraz, będzie na mnie. Więc będę was osobiście pilnował.
- Najwyraźniej nie tylko Varthanis jest cudotwórcą – uśmiechnęła się gwardzistka – Nie sądziłam, że istnieje na świecie siła, zdolna przekonać kapitana, by nas wypuścił. Obstawiałabym raczej sąd polowy. I to przyspieszony.
- Porucznik mnie poparł – powiedział Hodo – Dorzucił coś, że gdybyście chcieli, to obaj z kapitanem już by nie żyli. No i że zrobiliście to w obronie towarzyszy z oddziału. Swoją drogą – krasnolud pokręcił głową, jakby nadal nie wierzył w to co się stało – Jak mogliście zrobić coś tak głupiego? I to akurat wy? Co wam strzeliło do głowy...?
Yngvild i Zibbo opuścili głowy.
- Nie zamierzam się usprawiedliwiać, panie chorąży – zaczęła gwardzistka – ale w pewnym momencie zrobiło się naprawdę niebezpiecznie....

***
Z trudem zanieśli ciała na górę. Trzech zabitych, w tym dowódca oddziału... Z tego nie będą w stanie się wytłumaczyć. Nastrój był iście grobowy. Musieli mieć na twarzach wymalowaną iście desperację, bo nawet cywile zaprzestali zwykłych zaczepek i żartów.
Ułożyli ciała na zewnątrz i usiedli przy stołach, próbując ustalić jakąkolwiek wersję wydarzeń. Tylko Shamaroth został na zewnątrz, w nieruchomej postawie, niczym świątynny posąg, pogrążony w milczącej modlitwie o cud. Po chwili dołączył do niego także Illima, siadając w pobliżu w medytacyjnej pozie.
Reszta długo milczała.
- No to jesteśmy w dupie – zaczął filozoficznie Zibbo, gdy cisza zaczęła być drażniąca. Krasnolud właśnie wrócił z wyprawy, do której został przydzielony jako wojskowa ochrona grupy cywilnej.
- Co ty nie powiesz... – mruknęła Yngvild pod nosem.
- Co powiemy kapitanowi? – padło w końcu na głos dręczące wszystkich pytanie – Bo śmierć dowódcy trzeba będzie jakoś wyjaśnić...
- Wszystko trzeba będzie wyjaśnić, począwszy od sprawy z giermkiem – warknęła Yngvild – Dlaczego on to zrobił, do cholery?
- Kto?
- Lann! Cholera, przecież właśnie chcieliśmy mu zapewnić bezpieczną ucieczkę...
- Nas tylko poranił – odezwał się roweńczyk – A czekał na chorążego najwyraźniej. i zabił go z premedytacją, chociaż nie musiał. Tu jakaś osobista sprawa.
- Zamierzacie to tak zostawić? – odezwał się siedzący z boku Arandir
- Co dokładnie?- zapytał Rigo – Lanna? Możemy go wskrzesić, wtedy zabiję go jeszcze raz...
Arandir powstrzymał się od ciętego komentarza. Od czasu, gdy Varthanis skomplikowanym rytuałem przywrócił go do życia, elf zupełnie zmienił podejście do ludzi. Nie, żeby stał się uprzejmy, ale w każdym razie złagodniał.
- Zawdzięczam życie temu nekromancie – odparł ściszonym głosem – Chcę wiedzieć, czy zamierzacie to tak zostawić, czy może znajdzie się sposób, aby odwołać go z tamtej strony, tak jak on odwołał mnie.
- Z tą różnicą, elfie – odezwał się Gadjung – że przedtem to on prowadził rytuał wskrzeszenia, a teraz nikt z nas nie potrafi tego zrobić.
- Guzik prawda – odezwała się Candice – Ja potrafię.
Wszystkie spojrzenia powędrowały się w jej stronę. Półelfka lekko zakłopotanym ruchem odgarnęła długie włosy za szpiczaste ucho.
- Potrzebuję miejsca i spokoju, żeby móc pobrać manę.
- Co pobrać?
- Energię magiczną... – popatrzyła na Zibba z politowaniem, należnym komuś, kto nie ma pojęcia o tak podstawowych magicznych czynnościach – Potem potrzebuję kadzideł, świec, wody i pomocy przy wyznaczaniu kręgu. Przy odrobinie szczęścia uda mi się wskrzesić jednego z nich.
- Więc niech to będzie Varthanis – zaproponował Illima – Gdy on wróci, może uda mu się z kolei wskrzesić chorażego.
- Jasne – mruknął Arandir – Po obudzeniu mogłem ustać na nogach dopiero na następny dzień. Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Elf ma rację – dodała Candice – To niewykonalne. Mogę przywrócić do życia tylko jednego z nich. Po około dobie ich dusze odejdą stąd bezpowrotnie i wskrzeszenie będzie całkowicie niemożliwe. A ja potrzebuję przynajmniej doby na regenerację sił, inaczej mnie tez trzeba będzie wskrzeszać.
Umilkli, zastanawiając się nad rozwiązaniem beznadziejnej sytuacji. I pomoc przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony.
W karczmie od dawna nie było już pusto. Najemnicy hrabiego Rasgalena przysłuchiwali się rozmowie, która ich samych zresztą też dotyczyła. Śmierć Lanna nie uwalniała ich od zarzutów napaści na księcia Kamieńca i jego giermka, niezależnie od kierujących nimi pobudek. I zupełnie niespodziewanie okazało się, że to oni są w posiadaniu rozwiązania problemu.
Do grona siedzących w milczeniu strażników podeszła Mona i bez słowa położyła na stole szarej barwy amulet o dziwnym kształcie.
- Co to ma być...? – zapytał niepewnie Rigo.
- Amulet, proszę panów – wyjaśniła alchemiczka – To jest amulet, który miał przy sobie alchemik, odpowiedzialny za stworzenie trucizny. Rozwiązaliśmy tą sprawę do końca i wkrótce zresztą będziemy mieli odtrutkę.
- Ale co to ma wspólnego z Varthanisem...?
- Ano ma. Amulet bowiem jest magiczny i dość niezwykły – Mona tłumaczyła cierpliwie dalej – Udało się go zidentyfikować. To tak zwany „przedłużacz”...
Kilku strażników podniosło wzrok z zainteresowaniem. Mona uśmiechnęła się kpiąco.
- „Przedłużacz” życia, panowie. Noszący ten amulecik jest w stanie pobierać energię życiową od wszystkich żywych istot, z którymi się styka. Ilość energii zależna jest od długości owego kontaktu, na krótką metę jest prawie nieszkodliwa dla „ofiary”.
- Aha, czyli zakładamy to Varthanisowi na szyję i jest żywy, tak? – odezwał się Borys z entuzjazmem.
- Gdybyś chciał stworzyć nieumarłego, to owszem – zmitygowała go półelfka – Najpierw jego dusza musi wrócić do ciała, a potem dopiero można zastosować ten amulet. Ale to oznacza, że jeśli poświęcimy każdy po odrobinę własnej energii życiowej, to Varthanis będzie w pełni sił po godzinie, a nie po dobie. Co z kolei oznacza, że zdąży pomóc Hodowi, zanim będzie za późno. Pytanie tylko, czy zechcecie poświęcić odrobinę własnego życia, by to zrobić? I pytanie dotyczy także cywilów – zakończyła podniesionym głosem.
- Dlaczego nas? – zirytowała się Mija, od dłuższego czasu obserwująca dyskusję – To wy się pożarliście między sobą, dlaczego mamy w związku z tym robić cokolwiek?
- Prawda – zawtórował jej chanacki mag – Nie widzę powodu, dla którego miałbym poświęcać cokolwiek dla ratowania cesarskich żołnierzy.
- Może dlatego, szanowni państwo – odezwała się Yngvild – że Varthanis i Hodo zostali zabici z powodu awantury, w którą to wy nas wpakowaliście. Bo nie tylko Lann był odpowiedzialny za śmierć tego giermka, prawda?
- Prawda - odezwała się Mija po chwili – Ale nie wiem, dlaczego Lann zabił waszych ludzi i z całą pewnością nie była to nasza wina.
- Lann zabił chorążego, bo ten chciał całą winę zrzucić na niego – odezwał się milczący dotąd Sigbert – Również waszą winę, bo jeśli kapitan się dowie, że tam byliście, staniecie przed sądem.
- Nie dziwię się, że Lann się wkurzył – mruknął Rien.
- A ja się dziwię – odparł Sigbert – bo chorąży dał mu możliwość bezpiecznej ucieczki. Ale Lann nie skorzystał.
- Ale teraz Lann nie żyje, a problem jest nadal – rzekł Zibbo – I jest to także wasz problem.
- To prawda – westchnęła Mona –Byłam tam i czuję się współwinna śmierci tego chłopaka. Dlatego deklaruję, że pomogę.
Mija machnęła ręką.
- Niech będzie – odezwała się – Jeśli to w czymś pomoże...
Pomogło. Sporo czasu trwało, zanim Candice była gotowa do skomplikowanego rytuału. Gromadziła rozmaite składniki, rozrysowywała geometryczne wzory. Część czasu spędziła na czymś w rodzaju medytacji wewnątrz koła, na obrębie którego ustawiła wonne kadzidła. Potem rozpoczął się sam rytuał. Większości obecnych towarzyszyło niemiłe uczucie, choć większość widziała już podobny wtedy, gdy Varthanisowi udało się wyrwać śmierci elfa Arandira. Teraz sam potężny nekromanta potrzebował pomocy.
Rytuał trwał niemal godzinę i pod koniec półelfka zauważalnie osłabła. Gdy Varthanis wreszcie otworzył oczy, trudno było stwierdzić, które z nich jest bardziej osłabione. Borys na rękach wyniósł mdlejącą niemal półelfkę do karczmy i usadził na ławie. Inni wnieśli także Varthanisa. Ponieważ zbierało się na burzę, zabrano do środka także ciało chorążego, by kolejny rytuał nie odbywał się w lejącym deszczu.
Amulet alchemika okazał się działać. Założony na szyję nekromanty w sposób niemal błyskawiczny przywrócił do przytomności osłabionego maga. Po chwili Varthanis spojrzał dookoła bardziej przytomnym wzrokiem.
- Skądś was znam – uśmiechnął się – Ale po tamtej stronie było ciekawiej.
Yngvild nie miała pojęcia, jak ciekawie może być po „tamtej stronie”, ale w tej chwili w karczmie zrobiło się tak ciekawie, jak tylko na tym świecie może być. Bo w tej chwili do karczmy wpadł komendant i towarzyszący mu porucznik.
Strażnicy zerwali się na baczność, cywile umilkli w nerwowym oczekiwaniu. Zibbo, wybrany uprzednio, zajął miejsce chorążego. Kapitan spojrzał przeciągle na leżące pod ścianą ciało przykryte kocem. Oczywiste było, że leżące na zewnątrz ciało Lanna musiał zobaczyć już wcześniej.
- Siadać – zaczął tonem, który nie wróżył nic dobrego – Najwyraźniej macie mi coś do powiedzenia. Słucham. I radzę, żeby tym razem było to przemyślane.
Zibbo wstał powoli.
- Wykonaliśmy poranny rozkaz, przeszukaliśmy miejsce na Górze Kapliczce. Nikogo tam nie napotkaliśmy, nie znaleźliśmy żadnych szczególnych śladów – zaczął niepewnie, siląc się na spokój.
- Doprawdy? Dwóch nie żyje, reszta jest poraniona – rzekł kapitan sarkastycznie – Sami się pobiliście?
- Po drodze zatrzymała nas grupa ludzi, rozbójników prawdopodobnie – Zibbo najwyraźniej starał się bardzo dokładnie dobierać słowa – Wywiązała się walka, zanim ich pokonaliśmy, część z nas została ranna. Rozbójnicy uciekli.
- Typowe dla was – warknął komendant – W tej potyczce zginął wasz dowódca?
Krasnolud spojrzał niepewnie na resztę oddziału. Dostrzegł dyskretne gesty potwierdzenia i zdecydował się przedstawić ustalona wcześniej wersję.
- Przy tej kapliczce – zaczął – Varthanis, czarodziej, rzucił zaklęcie, dzięki któremu dowiedział się, co tam się stało. I powiedział nam o tym. Dowiedzieliśmy się, kto zabił tego giermka.
- A wcześniej tego nie wiedzieliście...?
- Nie, panie kapitanie.
- Słucham więc.
- Giermek został zabity przez Lanna.
Kapitan uniósł brwi. Zapadła chwila niewygodnej ciszy.
- Słucham dalej.
- Gdy Varthanis powiedział o tym, Lann rzucił się na nas, zabił chorążego i rzucił się do ucieczki. Ale nie zdołał uciec, dogoniliśmy go i zabiliśmy.
- Lann nie był tam sam – głos komendanta był zimny jak lód – Gdzie w tym czasie był rycerz Sigbert?
Sigbert wstał. Panował nad twarzą, ale widać było, że czuje się mocno niepewnie.
- Byłem tam razem z Lannem. Zaatakował mnie najpierw i ranił, nie byłem w stanie pomóc giermkowi.
- Dlaczego nie zameldowałeś o tym?
- Panie kapitanie – odparł Sigbert po chwili ciężkiego milczenia – Fakt, że pozwoliłem się zaskoczyć temu najemnikowi i nie obroniłem giermka, był dla mnie powodem do wstydu.
Yngvild odetchnęła bezgłośnie, do ostatniej chwili nie była pewna, czy Sigbert jednak ich nie zdradzi. Ale kapitan nie zamierzał przyjmować czegokolwiek do wiadomości.
- Powodem do wstydu, powiadasz? I słusznie – warknął – To, że nie zameldowałeś o tym przełożonym i pozwoliłeś, żeby rodzice tego chłopca umierali z niepokoju, podczas gdy ty wiedziałeś że dawno nie żyje, to dopiero powód do wstydu. Powiem więcej, to powód do postawienia cię przed sądem. A tu, na pograniczu, obowiązują sądy doraźne. I jurysdykcja jest w moich rękach - głos oficera nabrał oficjalnego tonu – Sigbercie Clodian, za to, co zrobiłeś niniejszym odbieram ci tytuł szlachecki i prawo używania herbu. Nie okazałeś się godny miana rycerza i szlachcica, od dziś więc będziesz zwykłym kmiotem. Siadaj.
Sigbert pobladł. Yngvild z przeciwnej strony stołu widziała, jak zaciska szczęki i pięść na rękojeści miecza. Spojrzała na Zibba, który też z niepokojem obserwował rycerza. Kapitan mrużąc oczy patrzył na niego gotów do wyjęcia broni. Sigbert opanował się jednak i usiadł ciężko.
- Dobrze więc – głos kapitana nadal był jadowity. Yngvild zaczęła się zastanawiać, ile oficer już wie – Załóżmy, że wierzę, iż reszta oddziału nie wiedziała o tym wcześniej. Załóżmy. Ale teraz.. Straż! Dwie osoby do wejścia! – Borys i Rigo zerwali się i stanęli przy drzwiach. Kapitan kontynuował – Teraz chcę wiedzieć, co robili tam ludzie spoza Straży.
Zapadła cisza. Nad stołem krzyżowały się paniczne spojrzenia.
- Żeby uprzedzić wasze bezsensowne zaprzeczanie – stwierdził kapitan – Księżna Eledhwen ma na usługi bardzo dobrych magików. Bez problemu udało im się zniwelować działanie prostego czaru czyszczenia pamięci, którym chcieliście młodemu księciu zamknąć usta. Słucham państwa, najemnicy hrabiego Rasgalena.
Kapitan odszedł od szczytu stołu, podchodząc do grupy pobladłych lekko najemników. Zaczęli wyjaśniać sprawę trucia górników nieco bezładnie, dzięki czemu zapanował lekki hałas. Zibbo nachylił się do towarzyszy.
- Jeszcze chwila i to naprawdę skończy się sądem – syknął.
Candice wbiła w niego spanikowane spojrzenie.
- Jak pozna prawdę, każe ich wszystkich zabić.... – szepnęła.
- Możemy zabić jego – zaproponował szeptem Shamaroth. Yngvild spojrzała na niego ze złością.
- Nie dość jeszcze zabijania niewinnych osób? – warknęła.
- Wyczyszczę mu pamięć – rzekła Candice tonem osoby, którą nagle olśniło – Lepiej, niż zrobili to oni. Obydwaj z porucznikiem zapomną o całej sprawie. A my zajmiemy się Kamieńcem. Ale ktoś ich musi unieruchomić.
- Ja jestem najbliżej – szepnął Zibbo – Zajmę się porucznikiem, a ty rzucaj paraliż na kapitana.
Nie zdążyli powiedzieć nic więcej, bo podszedł porucznik.
- Cisza tutaj!
Nad cały hałas wzbił się podniesiony głos Miji Pendragon
- Nieprawda! Usiłujemy uratować ludzi, którzy umierają w kopalniach z powodu trucizny! Ludzi, za których również pan odpowiada, kapitanie! – nie miała zamiaru bać się wściekłej miny komendanta.
- Mogliście przyjść z tym do mnie! – krzyknął kapitan, wkurzony nie na żarty – Gówno mnie obchodzą wasze pobudki, wzięliście udział w morderstwie!
- Bzdura! – wrzasnęła Mija, aż kapitan cofnął się o krok – Szkoda mi było chłopaka, ale inaczej ludzie umieraliby nadal! Więc proszę nas nie oskarżać o morderstwo, bo to była konieczna ofiara!
- Konieczna... – syknął kapitan – To akurat może pani wyjaśniać jego rodzicom, panno Pendragon. Mnie obchodzi sam fakt – podszedł na powrót do szczytu stołu. Porucznik stał pod ścianą, krok od niego. I krok od Zibba – Jesteście aresztowani i zostaniecie postawieni przed sądem.
- Teraz!- krzyknęła Candice. Zibbo zerwał się z szybkością, o którą nikt by krasnoluda nie posądził, przycisnął porucznika do ściany i błyskawicznym ruchem przyłożył mu do gardła ostrze miecza.
- Co to ma znaczyć? – wrzasnął kapitan, wyszarpując szablę. Półelfka wyskoczyła zza ławy i skoczyła w kierunku kapitana, skandując zaklęcie.
- Stój!- krzyknęła Yngvild, i zerwała się z mieczem w ręku, widząc, co stanie się za chwilę. W połowie zaklęcia Candice podeszła do kapitana na długość miecza. Komendant ciął błyskawicznym poziomym cięciem przez brzuch psioniczki. Słowa zaklęcia zamarły jej na wargach. Kapitan wzniósł szablę do dobijającego ciosu. Yngvild odruchowo zablokowała jego cięcie, osłaniając krwawiącą na ziemi półelfkę, ale zawahała się przed wykonaniem ataku. Oficer nie zawahał się. Silnym odbiciem odepchnął jej miecz i ciął ukośnie przez ramię Zibba. Krasnolud wypuścił miecz i usunął się na kolana. Cała scena trwała raptem kilka sekund. Yngvild zamarła z uniesionym mieczem. Ręce jej drżały.
- Co to miało być...? – wrzasnął kapitan – Rzuć miecz!
Wykonała polecenie. Rzucona na podłogę stal zadźwięczała głucho. Kilka osób zerwało się, by opatrzyć rannych.
- Stać! – zatrzymał ich – Nikt ich nie ruszy, dopóki nie pozwolę! Jeśli natychmiast nie dowiem się, co stało się naprawdę pod kapliczką, oni się wykrwawią!
- Kapitanie...
- Milczeć! Przed chwilą usiłowaliście zabić oficerów!
Yngvild nie poznała własnego głosu, gdy zaczęła mówić:
- Gdybyśmy chcieli pana zabić, zrobilibyśmy to – rzekła cicho – Chcieliśmy obronić towarzyszy...
Kapitan wbił w nią pełen pogardy wzrok.
- I ty to mówisz, osoba, która w swojej krótkiej karierze zdążyła okryć się hańbą wraz z resztą gwardii? Ty, którą przesłuchiwano w sprawie zabójstwa cesarza. Ty chcesz jeszcze kogoś bronić? Czeka cię szafot. Oni nadal się wykrwawiają! – dorzucił podniesionym głosem.
Zaczęli mówić. Powoli i nieskładnie. Ale wszystko po kolei. Pominęli tylko szczegóły dziwnej potyczki w wąwozie. Kapitan słuchał bardzo uważnie i po raz pierwszy powstrzymał się od kpiących komentarzy.
- To co zrobiliście – rzekł w końcu spokojniejszym głosem – zasługuje na natychmiastowy sąd polowy. I tak tez zapewne się stanie. Tymczasem związać ich – rozkazał strażnikom – i odprowadzić do wartowni. Dowodzenie obejmuje Kulbert.
Strażnicy spojrzeli po sobie zdziwieni. Kulbert był nowy w oddziale, w dodatku nie było tajemnicą, że przeniesiono go na prowincję z powodu picia na służbie. Yngvild zaczynała rozumieć, skąd kapitan miał tak dużo informacji.
- Niniejszym awansuję go do stopnia chorążego. Opatrzyć rannych.
Pochylili się nad leżącymi. Candice już nie żyła.

****
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Angantyr 
Stary druh Lann :]


Skąd: Alba
Wysłany: 30-07-2007, 17:09   

Było to, o ile Lann Bezgłowy sobie dobrze przypomina, tak:
Chorąży: "Stój. Dlaczego nas atakujesz?"
Lann: "Zdrada za zdradę." Pierwszy cios. Chorąży pada z teatralnym jękiem: "Aaaach"
I potem kilka zdań, które musiałbym sobie przypomnieć. Postaram się wszystko dokładnie opisać. :mrgreen:

A Sigbertowi odebrano także żołd. ^^
Ostatnio zmieniony przez Angantyr 30-07-2007, 17:46, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Alathien

Wysłany: 30-07-2007, 17:52   

Świetnie opisane Indi :-) Jak ja strasznie spapralam sprawę, wstyd mi :oops: Ale kazdy popełnia błędy... Nie powinnam sie za to zabierać w takim stanie, bo zarówno jako postac tak i gracz też byłam wyczerpana...
Aha, wciąż nie zmieniłaś w poprzednim fragmecie tej elfki ;-)

[ Dodano: 2007-07-30, 15:57 ]
Hodo napisał/a:
Candice jakie to dziwne że półelfka jest dumna ze swojej ludzkiej częsci, a nie elfiej. Zresztą hehe, byc dumnym ze swej domieszki ludzkiej krwi, to przecież śmieszne. Candice wolałaby byc człowiekiem ?
Wcale nie jest smieszne, Candice nie znosiła elfów, bo jakis rasistowski elf (Arandir) zabił jej ojca. I ogólnie elfy dośc niechetnie spoglądają na półelfy (Arandir). Candice do tego stopnia nienawidziła elfów i swojego elfiego pochodzenia, że probowala kiedys okaleczyć swoje szpiczaste uszy... :roll:
Ostatnio zmieniony przez Alathien 30-07-2007, 17:59, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-07-2007, 18:09   

Wybacz :P Już poprawiłam. :)


Hmmm, Mija? Rien? Wciąż nie doczekałam się profesjonalnych i bezlitosnych komentarzy...? Serio mówię :D
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Abel 

Wysłany: 30-07-2007, 18:23   

Na ich krytykę trzeba zasłużyć Indi...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 14