Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #17
Autor Wiadomość
Reshion vol 2 Electric Bo 
To jak, umowa handlowa?


Skąd: Szczecin
Wysłany: 12-12-2014, 22:53   

- I tak zwyczajnie ich opuściłaś? Ojciec ani matka nie protestowali, że nie chcesz iść w ich ślady tylko zasuwać po lasach i jaskiniach?
 
 
Nem 
ja nie chcieć ciastko


Skąd: z tam
Wysłany: 12-12-2014, 23:09   

- na początku łatwo nie było, ale jestem jedynaczką, więc szybko ich przekonałam. Sami mi przecież wszystko sfinansowali...
 
 
Reshion vol 2 Electric Bo 
To jak, umowa handlowa?


Skąd: Szczecin
Wysłany: 12-12-2014, 23:24   

- Nie powinni być właśnie dlatego bardziej uparci? W końcu jesteś ich dziedziczką a nie oszukujmy się tutaj szanse, że umrzesz małe nie są. Zawsze jakiś zazdrosny mah mógł kogoś po ciebie wysłać.
 
 
Nem 
ja nie chcieć ciastko


Skąd: z tam
Wysłany: 12-12-2014, 23:53   

- Wiesz... Może w twoich stronach tak jest, ale bogaci rodzice w Pethabanie są gotowi spełnić każdą najdziwniejszą zachciankę swojego dziecka. Poza tym więcej czasu i tak spędzałam ze służbą niż z nimi... Prędzej czy później i tak umrę. Ja Pethabanu po prostu nie lubię. I oni o tym świetnie wiedzieli. Więc w końcu się zgodzili. A na chodzenie po jaskiniach z bandą imperialistów nie było planów. Miałam raczej sobie siedzieć w Askaronie na uniwersytecie, ale wyszło, jak wyszło.
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 13-12-2014, 00:02   

Miejskie kanały pod Vekowarem kończyły się w jednym miejscu. To była sporej wielkości kawerna, jej twórcy ewidentnie byli mistrzami w swoim fachu. Zbiegały się tutaj wszystkie idące ku wybrzeżu tunele, było ich, o ile byliscie w stanie dostrzec, około dziesięciu. Wyloty tuneli były ozdobione piaskowcowymi portalami zakończonymi ostrołukiem, który płynnie wtapiał się w sklepienie i dalej w kolumnadę łukową, idącą aż do centralnego basenu. Otoczony był on kolumnadą, zbiegającą się na środku sklepienia w piękną gwiazdę, gdzie łukowo-żebrowa konstrukcja rozkwitała bogactwem ornamentu w rozety, zawijasy i plecionki, ryte w piaskowcu i marmurze. Sam basen otoczony był też ozdobną ażurową balustradą, w którą wmontowane były także ozdobne urządzenia do czerpania wody, w tym przesuwny żuraw z wielkim czerpakiem, do którego doczepiony był łańcuch, ginący przy sklepieniu w otworze w samym środku gwiazdy.
Miejsce to miało chyba być czymś w rodzaju rezerwuaru wody deszczowej dla miasta, stąd część tuneli prowadziła do tego właśnie, dość głębokiego basenu, w tym momencie, tuż po potężnej burzy wyraźnie dało się zauważyć odpływy, które nadmiar wody wyprowadzały ku wylotom tuneli na wybrzeżu. Przy rezerwuarze paliła się kańczugowa pochodnia, wisząca na pięknym kutym zawiesiu, w jej świetle widzieliscie prowadzące ku górze schodki wygodnej drabinki.
Zatrzymaliście się na chwilę w tym pomieszczeniu. Woda w basenie była idealnie czysta, wszystkie wpływające tam kanały miały zamontowane filtry z drobnego żwiru, keramzytu i piasku. Można było więc napełnić manierki i ugasić pragnienie, jednak wskazane było zachowanie ciszy.

Dalej ruszyliście w jeden z tuneli najbardziej zewnętrznych, stojąc (prawdopodobnie) tyłem do wybrzeża był pierwszy z lewej, więc teoretycznie na północ. Idąc tym tunelem weszliście w trzeci w prawo, gdzie w jednej ze scian widniała dziura, wybita w murowanej powierzchni. Weszliście tam, opuszczając miejskie kanały wkroczyliście w naturalne jaskinie.

Pierwszy etap był potwornie klaustrofobiczny. Szczelina w skale była tak wąska, że nawet Nem musiała zrobić wydech, a i tak szła szorując żebrami o skałę, przesuwając się o kilka centymetrów na raz. Nerwy trzeba było trzymać w garści, najmniejsze dopuszczenie do uczucia paniki oznaczało utknięcie i śmierć.
Wąska szczelina przechodziła w nieco szerszą po kilku metrach i tam dopiero można było w miarę swobodnie stanąć. Tam też zrozumieliście, że już nigdy nie będzie się wam wydawało, że gdzieś jest ciasno... O ile nie będzie ciaśniej niż przed chwilą. Ale podróż dopiero się zaczynała.
Zrobiliście może kilkanaście kroków i dostrzegliście ciemność. Tj. światło trzymanej z przodu pochodni nie odbiło się od ściany tylko rozpłynęło się w przestrzeni. Poczuliście ciąg powietrza na twarzach.
Jeden z tubylców, ten który zaprzyjaźnił się z Valahidem, zawołał coś w przestrzeń. Nie usłyszeliście, by coś mu odpowiedziało, jednak Seitiri zachował się tak, jakby coś usłyszał. Zrobił parę kroków w bok i wydobył stamtąd konopną linę grubości dwóch palców dorosłego człowieka i zaczął ją montować do skały. W skale ktoś przebił coś jakby otwór, przez który linę można było przełożyć, wiążąc ją wokół powstałego w ten sposób ponad metrowej grubości „słupa”.
Podchodziliście po kolei do krawędzi, ktoś nawet rzucił kawałek płonącej tkaniny.
Nic.
Ciemność.
Seitiri wydobył też taśmy, Kurt spojrzał i kiwnął głową z aprobatą na widok porządnej wysokościowej roboty. Taśmy łapało się w połowie długości i trzymając ręką przekładało między nogami. Z tyłu końce się rozkładało na boki tak, by po obu stronach ciała wróciły do trzymanej w ręce „połówki”, przez którą trzeba było te końce przełożyć i zacisnąć wokół ud powstałe w ten sposób pętle. Resztę taśmy owijało się wielokrotnie wokół talii i wiązało na możliwie mocny węzeł.
Potem do każdej taśmy wręczono wam stalowy pierścień, przez który przełożono linę w węźle zwanym półwyblinką (jak poinformował was Kurt).
W tej sposób każde z was zawisło na ścianie, w czarnej przestrzeni, pomiędzy światami w sensie przenośnym i dosłownym, w zawieszeniu i niemal całkowitej utracie orientacji.
Sciana miała mniej więcej 30 metrów wysokości, droga w dół trwała więc kilka minut. Być może po tych kilku minutach nie zmieniło się w waszych psychikach zbyt wiele, ale każde z was czuło się niemal jakby od nowa się narodziło.

To już nie były korytarze kanałów, nie było „podłogi”, szliście czymś jak bąbel powietrza w nierównej, śliskiej skale. Chwilami wchodziliście w rwące strumienie, które po chwili ginęły w szczelinach, potem sami w takie szczeliny się wciskaliście, szorując brzuchami po podłożu, a plecami po sklepieniu, by za chwilę wejść do wielkich jak ofirskie świątynie pomieszczeń, których sklepienia nie dało się w ogóle zobaczyć. Przed waszymi oczami przewijał się kalejdoskop pejzaży, jakie rzadko dane są do oglądania mieszkańcom powierzchni.
Widzieliście sale wypełnione wapiennymi kolumnami, między którymi chlupotała kryształowo czysta woda o błękitnej barwie, którą nadawały jej rozpuszczone w niej fluorescenty.
Widzieliście ogromne pola stalagmitów, które przez tysiąclecia naciekały z ginącego w mroku sufitu, a teraz z chrupotem i chrustem umierały pod waszymi stopami.
Widzieliście podziemne jeziora, olbrzymie, czarne, milczące powierzchnie, nieskalane najmniejszą nawet zmarszczką, idealne.
Widzieliście sale, rozświetlone barwą, jakiej nigdy nie widzieliście w naturze, nadaną przez porastające ściany grzyby, które wiły się wśród skał w fantazyjne zawijasy i ornamenty, przypominające teralskie barwne krajki albo elfickie hafty na płaszczach.

Prowadzili tubylcy. Ich zachowanie zresztą także przywodziło na myśl świątynię, bo ściszyli głos niemal do szeptu i raz po raz pochylali głowy lub kładli dłonie na ścianie, poruszając ustami jak w modlitwie.
W kilku miejscach nakazali zgaszenie pochodni i gwałtownymi gestami nakazali całkowite milczenie. W jednym z takich miejsc utknęliście w bezruchu w jakiejś szczelinie, gdy przed wami przeszło coś, intensywnie woniejące amoniakiem, piżmem i kilkoma zapachami, których nie znacie, powarkując i sapiąc. Gdy wiele minut później zapaliliście pochodnie, zobaczyliście ślady łap na ziemi. Cynthia je zmierzyła.
Miały 63,5 cm średnicy.
Bez pazurów.

Nie było mowy o orientacji w terenie, choć niektóre miejsca mogliście zapamiętać. Kolejne zaciski, ogromne kawerny, barwne porosty i rozświetlone fluorescentami sale – rozpoznalibyście miejsca raz widziane, ale trafić do nich samodzielnie raczej byłoby trudno. Wreszcie po długiej wędrówce zobaczyliście coś,czego z całą pewnością (lub sporą jej dozą) nie uczyniła natura.
Na środku kolejnej sali dostrzegliście portal. Bramę. Przejście. Nie było ścian, w której by tkwiła ta brama, ani ścieżki, która by przez nią przechodziła, ale Seitiri gwałtownie was zatrzymał i zaczął tłumaczyc, wspomagając się językiem dłoni:
- One ja tam tylko! Tylko! Ja nie – one nie! – wreszcie zniecierpliwiony brakiem zrozumienia w waszych oczach złapał kamień wielkości pięści i rzucił przed siebie. Kamień upadł na skalne podłoże, które nagle zapadło się pod nim, ujawniając idealnie gładką powierzchnię ruchomych piasków.
Nawet się wam nie chciało przeklinać.
Seitiri szedł pierwszy, starannie stawiając kroki. Wy staraliście się jeszcze bardziej niż on, w efekcie tworząc długą kolumnę, zostawiającą tylko jeden trop. Gdy minęliście bramę, która okazała się z bliska olbrzymim portalem ze wspaniale rzeźbionego czarnego bazaltu, Seitiri powiedział:
- Tu ziemia my – i uśmiechnął się w taki sposób, jak człowiek, który wraca do domu, którego nie spodziewał się już nigdy zobaczyć.
Weszliście w obszar zagospodarowany przez rasy rozumne.
Fluorescencyjne porosty zostały wyhodowane tak, żeby rozświetlać korytarze, zdobione portalami i narożami, grunt był wyrównany, strumienie zagospodarowane tak, że płynęły w nadanych im korytach, raz na czas tworząc fontanny i wielostopniowe wodospady, ozdabiane kolorowymi światłami.

Zatrzymano was wkrótce po przekroczeniu granicy. To były gobliny.
Spięliście się, szykując broń, ale Korheni (dowódca waszych tubylców) przywitał się z nimi przyjaźnie. Ewidentnie pełnili tu wartę graniczną i pełnili ją mądrze, bo jak się zorientowaliście, widzieli was z daleka i już od dawna byliście przez nich eskortowani do „punktu kontrolnego”. Organizacja pod ziemią robiła wrażenie.
Dalej zeszliście skalnymi schodami w dół, idąc przez rejon, który wydawał się być wręcz zamieszkany. Dało się w powietrzu wyczuć smakowity zapach dymu z kuchennych ognisk, ale także nieprzyjemny smrodek, towarzyszący ludzkim siedzibom we wszystkich rejonach ziemi. Korytarze były teraz szerokie, oświetlone.
Tu i ówdzie zaczynaliście spotykać grupy goblinów i tubylców, niektórzy was ignorowali, inni witali się serdecznie z „waszymi” tubylcami i przyjaźnie z wami, nieufnie i ciekawsko zerkając na waszych więźniów. Rozmawiali w większości w swoim języku, więc nie mieliście szans zrozumieć, o co chodziło.
- Korheni – Kurt zagadnął dowódcę, przerywając jego pełną śmiechu rozmowę z jakimiś napotkanymi – My do Ona najpierw, potem jeść i spać zmęczeni ranni. Rozumiesz? Najpierw obowiązki – wskazał na jeńców wymownym gestem. Tubylec pacnął się w czoło i pokiwał głową, przyznając rację słowom Imperialisty.
- Ona pierw. Tak. Ważne – wymienił jeszcze kilka słów z tubylcami i dwóch z nich pobiegło przed wami uliczką. Rozglądając się mogliście dojrzeć otwory w skałach, z których widać było palące się w środku światła i ludzi w mniejszych pomieszczeniach, widać było też wiele nisz i małych grot, w których siedzieli lub spali ludzie.

Idąc „ulicą” doszliście wreszcie do celu.
I bez żadnej wątpliwości wiedzieliście, że to własnie miejsce było celem.
Waszym oczom ukazała się olbrzymia kawerna. Jej dno zajmowało jezioro, rozświetlone zielonkawymi porostami i pocięte kamiennymi, rzeźbionymi pomostami. Pomosty prowadziły do znajdującego się na środku miejsca – była to piramida o ściętym wierzchołku, niezwykle stroma, z wyciętymi w kamieniu stopniami i ścianami zdobionymi złotem, Minerałem i fluorescentami. Na środku piramidy widniał olbrzymi bazaltowy słup o średnicy mniej więcej 10 m, wysokości nie byliście w stanie oszacować, bo widoczne dla waszych oczu pierwsze 30 metrów nie stanowiło nawet jego połowy. Lśniąca powierzchnia pocięta była wyraźnymi świecącymi złotawym światłem znakami. Widzieliście już takie znaki na papierach wydobytych onegdaj w podziemiach pewnej góry, przypominały odciskane klinowatym narzędziem kreski, ułozone w skomplikowane ciągi. Na dole obelisku widać było wyraźnie szarawy obszar, z którego odłupano powierzchnię.
Przyjrzeliście się kawernie. Sklepienie było wycięte przez człowieka, podtrzymujące je kolumny prawdopodobnie gdzieś u szczytu przytrzymywały obelisk, by się nie wywrócił, jednocześnie zamykając całą konstrukcję. Nie przypominały strzelistych ostrołukowych dzieł elfów ani krągłych i florystycznych zdobień ofirskich. Twórcy ewidentnie lubili kanciaste zakończenia, schodzące się w figury geometryczne, schodki, trójkąty i kanciaste ażury.

Mieliście czas na obserwację, bo posłańcy, którzy biegli przed wami, dopiero wbiegli do środka centralnej piramidy i teraz widzieliście jak wracają, a za nimi idzie Ona.
Niewiele się zmieniła.
Szła zwyczajnie, bez eskorty czy obstawy, nikt nie niósł jej w lektyce, nie korzystała z żadnych translokacji ani innych zdolności. Gdy schodziła z podestu na stały grunt, posłańcy uklękli z uwielbieniem, przepuszczając ją, a ona uśmiechnęła się i zniecierpliwionym gestem kazała wstać, pokręciwszy głową.
Miała na sobie ten sam zamszowy strój ze szkarłatną zapaską, tak charakterystyczną dla jej ludu. Nie nosiła broni. Że coś się zmieniło, można było zauważyć tylko kątem oka, wtedy wyraźnie widać było, że cała postać lśni poświatą lekkiej czerwieni. No i włosy, płomienne sploty w kolorze polerowanej miedzy sięgały kostek, w porównianiu do poprzedniej długości do pół pleców była to widoczna nienaturalna różnica.

Serdecznie przywitała się z Korhenim, podała rękę i uścisnęła. Dopiero gdy przyjrzała się swoim ludziom, zajęła się wami.
- Więc – westchnęła z lekko zakłopotanym uśmiechem – Jeśli powiem, że cieszę się na wasz widok, to zapewne nie uwierzycie. Podobno cenicie bardziej czyny – każde z was miało wrażenie, że Szamanka czyta myśli prosto z dna waszej czaszki – więc też i czynem wam udowodnię moją wdzięczność. Czy mogę dostać to, co przynieśliście?
Valahid zdjął plecak, który niósł całą drogę, lekko drżącymi rękami rozsupłał sznurek i wyjął zawinięty w materiał kawał kamienia. Szamanka wzięła od niego ciężki dar, jakby nic nie ważył i uśmiechnęła się z bardzo widocznym wzruszeniem.
- Wiem, że nie macie pojęcia o tym, coście uczynili dla moich ludzi – powiedziała – Cokolwiek przyniesie przyszłość, wy macie moją wieczną wdzięczność – przejechała dłonią po kamieniu, a on pod jej dotykiem rozbłysł złotym poblaskiem, ujawniając linie napisów – Dobrze więc – westchnęła, zakrywając na powrót tablicę – zanim będziemy rozmawiać o wdzięczności, czeka na was kwatera, jadło, napitek, odpoczynek. Odpocznijcie, a tymczasem spotkamy się za kilka godzin, zapraszam was na skromną kolację, bo mamy wiele rzeczy do omówienia, a nie tylko wasze plemiona lubią toczyć poważne rozmowy przy dobrym winie. Tulya’Toruviel – skłoniła się w kierunku elfki w czysto elfickim ukłonie zgodnym z najbardziej skomplikowanymi zasadami etykiety – wybacz, że musiałam w ten sposób, ale obiecuję, wszystko ci wyjaśnię. W tej chwili wiedz tylko jedno, twój ojciec jest całkowicie bezpieczny i ty sama także. Nie szantażujemy go ani nie grozimy tobie. Czeka na ciebie twoja własna kwatera, gdzie możesz odpocząć, zmienić strój i rozgościć się na dłużej – następne słowa skierowała do owych posłańców, którzy skinęli głowami, po czym dali wam znak, żebyście szli za nimi. Seitiri uścisnął się z Valahidem:
- Przyjdź potem na wino – uśmiechnął się najemnik.
- Wino! – z przezabawnym wyrazem twarzy potwierdził tubylec – Ja wino tak wy dom. Pierw śpi one. Potem wino.
Tymczasem kilku tubylców zajęło się Nem i Fenrisem, na znak Szamanki odciągając ich w inną stronę.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Reshion vol 2 Electric Bo 
To jak, umowa handlowa?


Skąd: Szczecin
Wysłany: 13-12-2014, 00:03   

- No tak ale jak ty zgniesz to cała praca twoich przodków pójdzie na marne, żadne z was nie pozostanie tutaj..

[ Załóżmy, że to jest NAD postem Indi ;) ]
Ostatnio zmieniony przez Reshion vol 2 Electric Bo 13-12-2014, 00:04, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Nem 
ja nie chcieć ciastko


Skąd: z tam
Wysłany: 13-12-2014, 00:40   

Podchodząc do bramy szepnęła do Reshiego:
- Pamiętaj, nadopiekuńczy pethabańscy tatusiowie są mściwi i szybko nie zapominają. I bynajmniej nie będzie szukał szamanki, tylko tych, którzy mnie do niej przyprowadzili. Ten ifryt też jest rudy.
 
 
Akinori 
Fenrir


Skąd: Wrocław
Wysłany: 13-12-2014, 19:55   

Od kiedy się obudził był prowadzony przez tunele, jedyne co widział to cień od pochodni za nim. Ludzie rozmawiali o czymś, ale to wszystko straciło już sens. Prowadzili go przez długi, długi czas. W jego sercu została już tylko pustka, odrzucenie i samotność. W głowię kłębiły się ciągle te same myśli, o tym jak został porzucony, o tym jak odwrócono się od niego plecami. Gdy nikt nie patrzył na niego z oczu leciały pojedyncze łzy. Zaprowadzono go przed oblicze jakiejś kobiety. Wyczuwał od niej pewien rodzaj nienawiści, który niegdyś bardzo dobrze poznał. Była to bardzo podobna nienawiść do jego własnej kiedyś. Była to jego siła i najwidoczniej jest to także jej siła. Wydaje się że to właśnie z jej powodu nie został zabity od razu, tylko po co?
_________________
"Eee tam, wyklepie się na warsztacie"
 
 
Kodran 


Skąd: Warszawa/Piastów
Wysłany: 13-12-2014, 22:33   

Jako że nie spałem od krótkiej drzemki w więzieniu idę spać. W kwaterze zmieniam też opatrunek i ostrzę broń.
_________________
2013- najemnik Nero(never forgetti)
2014- najemnik Kodran
epilog 2014- znów najemnik Kodran, Imperialista (tak jakby)
2015- Sarell, okrzyknięty Heroldem z Wierzchu (dzięki El)
epilog 2015- Sarell, #dziękiBryn ;)
2016- Severo dar Rodlingen, poborowy z Dakonii, później magnifer Czarnego Tymenu
Później też coś było grane
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 13-12-2014, 23:25   

Toruviel zamurowało na widok poprawnego ukłonu: prawa dłoń przyłożona wewnętrzną stroną wzdłuż lewego obojczyka oraz subtelne pochylenie sztywnej górnej części ciała. Odruchowo odpowiedziała podobnym gestem, jednakże połączonym jedynie ze skinięciem głową - nieco mniej oficjalnym. Potem spojrzała na Nem kątem oka. Nie miała pojęcia, czego Fea mogli chcieć od Pethabanki. Wiedzy? To możliwe. I kim jest ten człowiek, którego pojmało Imperium?
Ale nie to było najważniejsze. Nie była zakładnikiem. Była tu gościem. A elfią etykietę Szamanka mogła poznać tylko od jej ojca. Była pełna wątpliwości. Zagubiona. Ale podążyła za przydzielonym jej przewodnikiem. Chciała się umyć i przebrać, była brudna i zmęczona po długiej wędrówce przez podziemia. Nie wspominając już o podanym jej wcześniej specyfiku. Ale miała przeczucie, że czekają na nią wieści, których nigdy by się spodziewała.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
Ostatnio zmieniony przez Toruviel 13-12-2014, 23:29, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Nem 
ja nie chcieć ciastko


Skąd: z tam
Wysłany: 13-12-2014, 23:41   

/to jest ten dobry post, poprzedni to tylko żeby Reshi miał się nad czym zastanawiać + zakładam, że mi rozwiązali oczy, bo inaczej nie przeszłabym przez te labirynty/

Idąc przez podziemny labirynt podziwiała niesamowitą architekturę. Nie była w stanie uwierzyć w to, że ziemskie istoty były w stanie stworzyć coś tak nieziemsko pięknego. Spotkanie goblinów trochę ją zdziwiło, chociaż w sumie zobaczyła na tej ziemi już tyle dziwnych rzeczy, że nie nazwałabym tego szokiem.
Po wejściu do miasta zrobiła się smętna. O ile w labiryntach czasem się uśmiechała, teraz cały czas miała minę skazańca, bo tak właśnie się czuła.

No świetnie… I co teraz… Mogę tylko liczyć, że tamci coś wymyślą.
Była nieziemsko wkurzona. Na siebie, na imperialistów i ogólnie na cały świat. Cały czas zastanawiała się, co dokładnie szamanka z nią zrobi. Z bogami nie miała w sumie nic wspólnego, więc może by obeszło się bez zbędnych ofiar. Zwłaszcza, że może mogła liczyć na coś w stylu wstawiennictwa Reshiego. Wyglądał, jakby historia z ifrytem go przekonała.
Grunt to nie zrobić teraz niczego głupiego. Ewentualnie mogłabym wspomnieć o tym jak Imperium wykorzystało siłę ich bogów do własnych celów… No ale to wyjdzie w praniu... Może się przecież okazać, że ona się mną w ogóle nie zainteresuje i po pewnym czasie wypuści z powrotem na górę, albo po prostu każe mnie zabić. Przydałaby mi się teraz jakaś magiczna sztuczka. Chociaż gdyby to ona miała mnie zabić, to może dałoby radę zabrać ją ze sobą do grobu. Chociażby tak dla własnej satysfakcji.
Była strasznie zmęczona i jedyne o czym teraz marzyła to sen. Zaczęło być jej obojętne, czy bogowie zniszczą świat, czy nie. Po prostu chciała iść spać, odzyskać siłę, energię magiczną i przede wszystkim trzeźwość myślenia. No a poza tym strasznie chciała stąd uciec. Zawsze mówiła sobie, że ma pamięć fotograficzną i dlatego tak łatwo przyswaja jej się wiedzę z różnych ksiąg, ale tym razem nie była w stanie w żaden sposób odtworzyć drogi, którą tu przyszli.

No i w końcu pojawiła się Ona. Nem zauważyła, że miała dłuższe włosy niż poprzednio. Miała wrażenie, że jednym spojrzeniem Szamanka jest w stanie wejść w głąb jej duszy. Czuła się z tym dość nieswojo. Poza tym czuła jej potęgę. Gdy się do nich zbliżyła ręce Nem zaczęły lekko drżeć i przeszedł ją dreszcz.
Nie dadzą rady podbić północy? Ona sama dałaby radę…
Spojrzała na Toruviel i gdy zobaczyła, że ona też spojrzała w jej kierunku kiwnęła głową, tak jakby mówiąc „ja też nie wiem, co się tu dzieje”.

Gdy tubylcy prowadzili ją i kapłana w jej głowie panował zamęt. Mieszały się w niej myśli dotyczące sposobu ucieczki, architektury, tego co się dzieje z Emilią i do tego emocje: przerażenie, podziw i szacunek.
Może jednak byłoby lepiej, gdyby to oni władali tym światem… Może w sumie podzielenie się z nią latami spędzonymi w bibliotekach nie byłoby takie głupie. Ona to przynajmniej jakoś wykorzysta. Może w końcu naprawi się tą wielką polityczną patologię z północy. Może i wywoła wojnę, ale też nie jest wykluczone, że ostatnią. Północ zawsze się ze sobą biła i będzie się bić dopóki nie zniknie ten dziwny system, a ona mogłaby go zniszczyć. Może to nie jest najgorsze wyjście. Chociaż z drugiej strony trochę szkoda. Tyle lat pracy, tyle różnych, ciekawych kultur zlałoby się w jedną. Liczenie na to, że ona ma w miarę pokojowe zamiary byłoby nie dość, że głupie ale też zwyczajnie naiwne. Chyba jednak ja się trochę za bardzo martwię o ten świat. Powinnam się raczej zająć ratowaniem własnego tyłka. A reszta albo sobie poradzi, albo nie…
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-12-2014, 04:08   

Ok, skoro nikt nie zaprotestował przeciwko rozlokowaniu w z góry określonych grupach, to niechże tak będzie, ale wiedzcie, że dostalibyście takie lokum, o jakie byscie poprosili ;)

Nem i Fenris:
dwóch przybocznych Szamanki po krótkiej rozmowie oddzieliło was od reszty grupy, z którą przyszliście. Pojawiło się więcej zbrojnych, pięciu czy sześciu. Nie stosowali zbędnej przemocy, choć wy też nie staraliście się przeciwstawiać. Wyprowadzili was w jedną z "uliczek", potem plątaniną przejść. Mogliście obserwować wszystko - od dłuższego czasu nie mieliście już zakrywanych oczu, mniej więcej od zjazdu na linach ze ściany.
-> #9

Reshi i Kodran:
wasza kwatera okazała sie być kamienną grotą, na środku której widniało palenisko. Nie wiedzieliście co się w nim paliło, dopóki nie przyjrzeliście się leżącym obok zapasom - to były zeschnięte, zdrewniałe porosty. Ogień bardziej się tlił i żarzył niż płonął, ale dawał dużo ciepła. Niewielka ilość dymu, jaką dawało palenisko, ulatniała się przez otwór w sklepieniu.
W pomieszczeniu widniały też legowiska w postaci hamaków, zawieszanych na wmurowane w ścianę zaczepy. Było to zrozumiałe, jako że kamienne podłoże było nieco wilgotne, a drewna, z którego można by budować meble czy podesty, nie było zbyt wiele.
Podwieszany był także "stół" - sztywna, ale tkana z jakichś włókien gruba mata. Leżały na niej suszone owoce, mięso wędzone na zimno o silnym aromacie, bardzo ciemne w barwie i niemal przezroczyste, ciemne i twarde placki chlebowe, orzechy i coś wielkości osełki masła, ale o konsystencji gumy, przezroczysto- żółtawe, o intensywnym zapachu starych skarpet. We wgłębieniach w macie umieszczono kubki, a pod stołem stał dzban z czymś pachnącym jak wywar z suszonych owoców.
W - a jakże - zawieszonym na haku worku znaleźliście koce i płaszcze ze sztywnej, mocno pachnącej lanoliną wełny. Strasznie gryzła, ale były suche i ciepłe.


Toruviel:
eskorta, jaką ci dano, traktowała cię z sympatią i uprzejmością, w każdym razie widać było po nich,że się starali. Kwatera znajdowała się bardzo blisko tej, którą przydzielono Imperialistom, więc większość drogi przebyliście wspólnie. Widziałaś przez uchylone drzwi wnętrze ich sporej komnatki, kiwnęłaś na pożegnanie głową, oni z kolei patrzyli jeszcze przez chwile, jak eskortujący otwierają ci drzwi w pomieszczeniu niespełna 50 metrów dalej.
-> #15
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Reshion vol 2 Electric Bo 
To jak, umowa handlowa?


Skąd: Szczecin
Wysłany: 14-12-2014, 05:04   

[Troszkę spóźnione ale ma nadzieję, że mi wybaczycie :) i te 2 edity też ;) ]

Po wejściu do kawerny opuścił towarzyszkę rozmów, aby dalej robić to do czego się zawsze pchał, choć nie dla władzy ale bardziej z poczucia obowiązku, do przywództwa. Choć miał wrażenia, że częściej nazwany jest szefem lub dowódcą niż przywódcą. Niby mała różnica ale znacząca, zresztą jak człowiek zrozumie, że tak naprawdę, że słowa popularnie zwane synonimami nie są nazwami tego samego. Po kilku chwilach, które przeznaczył na ocenienie stanu ekipy zarządził postój na piętnaście minut. Jednocześnie znowu wysłał czujki by siedziały przy wejściu do tunelu, z którego przyszli na wypadek pościgu. Czas upłynął mu na naradzaniu się z Korhenim na temat trasy, która ich jeszcze czeka. Dogadywali się średniawo, może dlatego, że żądał za dużo informacji od tubylca, który my nie rozumiał pytań jak: "Jak duży jest u was skok ciśnienia w porównaniu do powierzchni?". No cóż, oczekiwania alchemika były "trochę" zbyt wygórowane, trzeba będzie poczekać jeszcze trochę zanim zaczną się dogadywać. Może za kilka lat? Zobaczy się, najpierw muszą przeżyć, bo sytuacja dla obu była ponura. Wojna z dwoma mocarstwami, co najmniej oraz ochrona i robienie zachcianek najważniejszej osoby w jego, jak oni to ujmowali, plemieniu.

Próbował ciągle zapamiętywać trasę, na wypadek wymuszonego powrotu na górę albo na dół. Jak zawsze, mózg nigdy mu nie przestawał działać, ciągle chciał myśleć, snuć przypuszczenia, coś wmyślać, zabezpieczać się za wszelki wypadek. W tym wypadku powtarzał ciągle drogę do celu, od jakiegoś punkty orientacyjnego do kolejnego. O ile pierwszy etap nie był taki upierdliwy to potem było tylko gorzej i gorzej. Nie postawił by nawet senatusa, że narysował by mapę dolnej części dobrze. O senatusach mówiąc, jego sakiewka ciągle pozostawała tam gdzie powinna. Myślał czy nie użyć monet do znaczenia drogi ale szybko porzucił ten pomysł. Była za bardzo nie bezpieczne nie tylko z powodu tego, że jedna gdzieś tak wpadnie, że nie da się jej znaleźć ale także, że szansa, że ktoś mógłby potem po nich dojść do celu. Co prawda ciężko zbrojnych wergundów tutaj by się nie spodziewał ale za to jakaś szansa, że np. magowie ziemi, albo gorzej, pewna konkretna magii by to miejsce namierzyła, oznaczała by ewentualną zagładę całego miejsca.

„Naprawdę mamy przez to przejść” – Powiedział, starając dać się do zrozumienia ludziom, że naprawdę, 60 lat an kartu powinno pozwolić na kilka taryf ulgowych. Jednak potem nie narzekał dalej i w miarę sprawnie udawało mu się przybywanie kolejnych centymetrów.
W czasie przedzierani się przez najciaśniejszy tunel jednocześnie radował się, że nie ma tutaj żadnej torby, ani brońcie bogowie klaustrofobii, wypchanej sprzętem lecz jednocześnie się nienawidził za budowę swoją. Z jednej strony za dużo nigdy nie trenował, po prawdzie to w ogóle rzadko trenował przez co teraz się mieścił ale za to nie da się ukryć, że wzrost powyżej 1,8 metra była naprawdę tutaj denerwujący. Na szczęście w miarę szybko przeszli przez tunel. Jednak chwilę po odsapnięciu i zadowolenie z pokonania przeszkody przez głowę przeszła mu pewna myśl: „Będziecie też tędy prawdopodobnie wracali.” Cichy jęk rozpaczy przeszył powietrze, kilka osób spojrzało się na alchemika, który wyglądał na bardzo nie zadowolonego.

„Ej, ej, ej czekaj, zapomniałeś im zdjąć opaski, inaczej się zabiją po drodze na dół. Szczególnie, że te opaski pozwalają widzieć ścianę przed sobą.” – Powiedział widząc, że już się szykowali inni kazania iść więźniom na dół, do podziemi. Wydawał się jednym, który miał dla więźniów jakąś odrobinę współczucia.

Schodzenie w dół było dziwnym przeżyciem, z jednej strony uczucie schodzenie prosto w ciemność podróż, która się ciągnęła w nieskończoność, ciągłe wyszukiwanie stopami ziemi i ciągłe nadzieje, że to już koniec podróży. Była też niesamowita, swoistą formą opuszczenia świata powierzchni i wejścia do świata goblinów, krasnoludów i elfów podziemnych. Świata, o którym mówi się przy ogniu jak o legendach z pochodzeniem Ofierskich rodów.

Po zejściu dużo rzeczy wydawało się obcymi a niby te same skały budowały wyżej takie same jaskinie. Wszystko było bardziej mroczne i tajemnicze. W sumie to czego innego się spodziewać w świecie, w którym człowiek był kilka razy? W świecie do którego żyć nie był przystosowany. To miejsce jednocześnie zachwycało i też przerażało swoim rozmachem i skomplikowaniem. Kiedyś, może zostanie odkryty i zbadany jak inne krainy, które już poddały się ludzkiemu butowi.

Mimo tych wszystkich przeciwności ciągle szedł dalej i uważnie się rozglądał do o koła i przyglądał wszystkiemu co się znajdowało się pod ziemią. Trochę się zachowywał jak dziecko, leczy tego nie okazywał, był ciekawy wszystkiego co się tam znajdowało. W końcu ilu ludzi miało okazje badać, ba, nawet być, głębinach pod ziemią i widzieć co tu się dzieje w tym wielkim ukrytym przed słońcem imperium?
Co prawda w pewnym momencie kiedy po raz kolejny przywalił głową o wystający kamień w tunelu w jego powstała wiązanka, która trwała dobre kilka minut. Skwitowana: „A mogłeś teraz pić, k***a wino, w k***a ciepłych ogrodach, sowjego, k***a pałacu ale nie, chciał się tobie zapier****ć po jakiś j****** jaskiniach i dzikich terenach. P*******y odkrywca od siedmiu boleści.”

Dziwna istota o ogromnych stopach oznaczała niespodziewany przeszkody w jego planach wizyty w podziemiach jako niby krasnolud lub podziemny pod przykrywką. „Cóż ta wyprawa w takim razie jeszcze poczeka jakiś czas, choć smaczek, który teraz podziemia mu pokazały, te wszystkie bogactwa i tajemniczość, pozostanie długo w moim umyśle.”

Widok pułapki trochę pogorszył mu humor, znaczyła, że osoby tutaj mieszkające mają już przygotowane rzeczy na niespodziewanych gości. Z drugiej strony przypadła mu ona do gustu oraz oznaczała, że jakieś istoty rozumne tutaj już są. Więc jest z kim rozmawiać.
Nagła groźba-szantaż od Nem go zadziwiła. Tego to się na pewno nie spodziewał. Cóż trzeba było coś wymyśleć na wszelki wypadek. Ale jak niby ifryt by wiedział, że niby ma go zabić? Poza tym kto jest winny jej śmierci? Można to nawet pociągnąć do tego, że jej ojciec, który pozwolił jej odejść z kraju powinien zginąć.

Eskorta goblinów była bardzo odstersowywująca (Reshi słowo twórca :P )i dała do zrozumienia, że to już koniec tych męczarni i zaraz nastanie czas na wyczekiwany odpoczynek.

Kiedy on opadał z sił oryginalny dowódca zdawał się je odzyskiwać, więc oddał mu przejętą wcześniej pałeczkę dowodzenia.
Obserwował jak wygląda „normalne” życie rodzinnych mieszkańców tych terenów, podziemną i nad nią, i bardziej skupiał się na nich niż towarzyszach podróży. Kiedy dotarli do kawerny chwile poświącił na rozglądanie się po niej. Kiedy tylko ją zauważył, niby pokazującą jaka jest normalna i „bezbronna” odezwała się w nim stara nienawiść do magów. Oj tak ci zawsze mogli sobie pozwolić na wzbudzanie lęku tylko swoją obecnościom, kilka słów się nauczyli na pamięć i już wystarczyło. Nie musieli spędzać miesięcy ucząc się skomplikowanych zasad robienie eliksirów zanim zrobili swój pierwszy, nie musieli ze sobą targać miliona rzeczy aby wzbudzić jakaś reakcję u innych. I przez wszystkim, co teraz była najważniejsze, pozostawali groźni bez eliksirów przygotowanych nawet na dni przez zdarzeniem, oraz ich mocy nie można było im tak łatwo odebrać. Tak, alchemikowi zabierzesz torbę na eliksiry i już staję się normalnym człowiekiem.

W swojej zazdrości-nienawiści nie był sam, wiele osób jego fachu podzielało jego zdanie. Często pracowali dużo trudniej niż magowie ale tamci prawie zawsze zbierali większe podziękowania.

Choć, co prawda spodobało mu się, że najpierw przywitała się ze swoimi, sam tak robił.
Po ukłonie szamanki do elfki nie chciał pozostać chamem i prostakiem samemu nie pokazują ogłady. Może był cały brudny i przepocony jak reszta, może padał z nóg, może miał te 60 lat, może chciał jak najszybciej wrócić do pewnego miejsca w Vekowarze ale ciągle był Ofirczykiem. Przed duże „O” i nie mógł pokazać się jako gorszy od reszty, reprezentował w końcu resztę swojej warstwy społecznej tutaj, do czegoś to zobowiązywało.

Wystąpił kilka kroków naprzód zgodnie z etykietą dworską Ofiru skłonił się rudowłosej, dodając odpowiednie wyrażenia i zwroty, o których miał pojęcie by jej nie uchybić ale też nie brzmieć jak lizodup, starając się nie pozostawić złudzeń, że nie one dwie są tutaj wychowane lepiej niż przeciętni zjadacze chleba.

Potem poszedł z resztą swoich na odpoczynek. Cóż trzeba było wreszcie dać odpocząć kościom. Już i tak się na chodziły życiu. I umyć, oj tak, stanowczo umyć się.

Po ogarnięciu za ile ± będzie spotkanie z szamanką poszedł się umyć gdzieś i wyżebrać świeże w miarę ubrania, jednocześnie stare upierając. "Kurde, trzeba było ubrać dzisiaj ten płaszcz z źle zrobioną broszką, wreszcie pojawił by się dobry powód aby się go pozbyć, no cóż peszek."

Wrócił potem do swojej kwatery i trochę się najadł, jednocześnie myśląc jak wyciągnąć z tego Nem, na wszelki wypadek. Wpadło mu do głowy kilka pomysłów lecz nie był zadowolny z żadnego z nich skorzystał z najlepszego sposobu, przyjemniej według legendy, dla alchemików na wymyślanie nowych rzeczy: pójść spać z nadzieją, że rozwiązanie samo się przyśni człowiekowi. Poza tym krótka drzemka nigdy źle nie robi.
Ostatnio zmieniony przez Reshion vol 2 Electric Bo 14-12-2014, 05:15, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Kodran 


Skąd: Warszawa/Piastów
Wysłany: 15-12-2014, 19:39   

[jak długie to długie :P ]
W momencie, w którym zobaczył rezerwuar wyciągnął manierkę i napełnił ją by zaraz ja opróżnić. Kilka razy aż przestał odczuwać pragnienie.
Przechodząc przez szczelinę pomyślał, że dobrze, że nie ma ze sobą tarczy bo musiałby ja tu zostawić. Szybko przestał myśleć kiedy kamień otarł się o jego ranę. Ból był silny, ale nie krzyknął. Za bardzo bał się zaklinować w otworze. Na szczęście rana się nie otworzyła.
Schodząc w dół jego myśli były jak powtarzająca się mozaika 'O k*rwa. Ja pi***ole. Zaraz się z***ie'. Kiedy skończył schodzić upadł na ziemię i pogładził jak najdroższy skarb.
Następny etap wynagrodził nieco poprzednie. Stalagmity, jeziora sale.. dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że z wrażenia miał otwarte usta i je zamknął. Po znalezieniu śladu starał się nie myśleć o tym co je zostawiło.
Po ruchomych piaskach poruszał się bardzo dokładnie, a jego umysł był niczym jeziora napotkane przed chwilą.
Na widok goblinów zachował kamienną twarz, choć był trochę zdziwiony. Trochę biorąc pod uwagę co przeszedł. W "mieście" starał się jak najwięcej podejrzeć z życia mieszkańców.
Kiedy zobaczył ją miał mieszane uczucia, ale mimo wszystko przeszedł go drobny dreszcz.
Potem udał się na zasłużony spoczynek, zaraz po tym jak zmienił bandaże i oczyścił ranę.
Po przebudzeniu najadł się do syta i zaczął ostrzyć broń.
_________________
2013- najemnik Nero(never forgetti)
2014- najemnik Kodran
epilog 2014- znów najemnik Kodran, Imperialista (tak jakby)
2015- Sarell, okrzyknięty Heroldem z Wierzchu (dzięki El)
epilog 2015- Sarell, #dziękiBryn ;)
2016- Severo dar Rodlingen, poborowy z Dakonii, później magnifer Czarnego Tymenu
Później też coś było grane
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 13