Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #15.1
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-12-2014, 04:23   Przygoda #15.1

Twoja kwatera wyglądała podobnie do tej opisanej powyżej, zresztą znajdowała się dość blisko tamtej. Była nieco mniejsza i znajdowało się w niej coś, co ją wyrózniało prawdopodobnie z całego podziemnego miasta.
Fotel.
Drewniany, z mięciutkim wyścielaniem, rzeźbionymi uchwytami, tapicerowany złotogłowiem o barwie głębokiego turkusu, przetykanego złotą nicią. Prawdopodobnie został tu sprowadzony bogowie wiedzą skąd specjalnie dla ciebie.
Poza tym na twoim stole znajdowały się jeszcze świeże owoce, winogrona i pokrojony melon. I jeszcze jakieś dziwne, których nigdy nie widziałaś na oczy. W dzbanku pod wiszącym "stołem" był słodki wywar z owoców z domieszka wina.
Obok stało też kamienne koryto z wodą, w kamiennej podłodze widniał płytki rynsztok, wychodzący na zewnątrz. Obok stał czerpak oraz płócienny ręcznik.
Łóżko, czyli szeroki usztywniany hamak, było wyłożone poduszkami i mięciutkim futrem.
Przy palenisku zauważyłaś akcesoria, pogrzebacz, jakieś szczypce, które bez problemu mogłyby posłuzyć ci za broń. Gdy wyjrzałaś za drzwi, okazało się, że nie są zamknięte, choć od wewnątrz była zasuwa. Przed drzwiami siedziała dziewczyna, tubylec, która na twój widok natychmiast zerwała się z pytającym wyrazem twarzy, chcąc spełnić życzenie, z którym na pewno przyszłaś.
Wróciłaś do komnaty.
Przeszukałaś worek - znalazłaś mięciutki koc. Pod workiem na podeście stała pleciona z trawy skrzynia. Po otwarciu znalazłaś tam płaszcz z gładkiej tkanej wełny, obszywany srebrem, w głębokiej butelkowej zieleni. Była też suknia, także wełniana, ale pięknie skrojona, haftowana w roślinny ornament przy dekolcie, odsłaniającym ramiona. Długi rękaw kończył się nachodzącą aż na dłoń miękką wykładką. W talii sznurowana, od bioder w dół rozchodziła się w szerokie rozkloszowanie, elegancko wykończone haftem. Kolor, ciepły oliwkowo-zielony, przywodził na myśl odległe lasy. Materiał pachniał lawendą i bzem.
W skrzyni była także mięciutka "domowa" prosta sukienka o barwie ciepło-burej, luźna i wygodna, bielizna, skarpety, kaptur - słowem wszystko, czego mogłaś potrzebować.
Były także świece, krzesiwo, dwa paski z sakiewkami, dużo różnych drobiazgów jak igły i nici, grzebień, lusterko, mydło i inne takie.
Aha, i buty, dwie pary, mięciutkie "mokasynki" zamszowe oraz wysokie do pół łydki botki z lekkim obcasem.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 14-12-2014, 16:19   

Toruviel w zamyśleniu zjadła kawałek melona. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jak głodna była. Z ciekawością popatrzyła na nieznane jej owoce: długi, zielonkawy, który po przekrojeniu na pół przypominał pięcioramienną gwiazdkę oraz coś, co wyglądało jak zwykła zielona gruszka, ale pod skórką krył się różowy miąższ. Zjadła oba. Sama nigdy nie odważyłaby się wziąć ich do ust, ale skoro je podano...
Skąd ja tu się wzięłam? Zamknęła oczy, przypominając sobie słowa ojca "Proszę, córciu. Los naszego ludu zależy od tego. Przysięgam ci na wszystko co święte, na groby naszych bliskich, zostawione w Aenthil. To przyjaciele." To musiał być Tulya'Astendet Meliaor. Głupia latarenka, którą rozbiła w rodzinnym ogrodzie, gdy miała zaledwie pół loa. Pamiętała to jak przez mgłę, ale nawet teraz patrząc w lustro widziała maleńką bliznę nad lewą brwią.

Ojca nie jest łatwo przekonać do zmiany zdania. Nienawidzi Styrii jeszcze mocniej niż ona sama. Ostatecznie jego rodzice zginęli w trakcie rzezi. Ale przecież zgadzali się zo do tego, że otwarta wojna ze Styrią teraz nic nie da, zwłaszcza, że Wergundia nie czerpała z niej żadnych korzyści. Tak, ojciec był bardzo zadowolony z postanowień Nincihandë Nelramara - dosłownie Małego Porozumienia nelramarskiego, stawiającego Hetha-nore w korzystnej pozycji wyjściowej. Mogli się układać, by otrzymać terytoria pod zasiedlenie, rowiązując w ten sposób problem głodu i przeludnienia. I mogliby czekać, czekać bardzo długo, nawet do momentu, w którym ludzka pamięć o dziejach Aenthil by się zatarła, by odzyskać swoje dziedzictwo. To był dobry plan. Ale przecież ojciec nie jest elfem, na którego łatwo wpłynąć. Inaczej nie zaszedłby tak wysoko w hierarchii naszego yaro. Musiała pojawić się coś lepszego.
Rozebrała się umyła, potem przebrała w przygotowaną dla niej oliwkową suknię. Taki kolor miały jesienią krzewy w ich posiadłości niedaleko południowej granicy Aenthil. Tę suknię prawdopodobnie także zawdzięczała domyślności ojca. Znał ją. Wiedział, że czułaby niekomfortowo i niepewnie w stroju uszytym na ludzką modłę. Włożyła czółenka i uczesała się. Dwa kosmyki wypuszczone przed uszy, włosy z czubka głowy zaczesane do tyłu, zaplecione w wymyślny wzór. Błądziła wśród własnych myśli, robiąc wszystko bezwiednie. Była skoncentrowana chłodno oceniając wszystkie aspekty. Starała się nie mieszać prywatnych emocji.
Ale... dlaczego Szamanka chce Aenthil? Do czego jesteśmy jej potrzebni? Chyba że to wspólny wróg. Tak. To na pewno to. Skoro w strachu przed nimi byliśmy gotowi sprzymierzyć się ze Styryjczykami, to może na odpowiednią cenę sprzymierzylibyśmy się z nimi. Usiadła w fotelu. Gdyby obiecali zwrócić nam naszą Stolicę. Nasze ziemie... zyskaliby sobie naszą wdzięczność. I przecież... przecież my dawniej żyliśmy z nimi w zgodzie! Nie to co Stara Styria... Styria... Tak. Chcą zemsty. To pewni to. I... muszą nakarmić swoich bogów. Opadła na oparcie z ciężkim westchnięciem. To jest ten szkopuł. Co z bogami? Religia i bogowie nie ułatwią tego przymierza. Mamy Silvę i Herbę. Mamy Herna. Talsoie mają Tulvę. Laro mają Klyftę. Przecież nie możemy tego zrobić. Zdradzić ludzi to jedno. Ale bogów? Poza tym powstał by podział. Tawanien'yaro nie zgodziłoby się na to. Ea. Mieliby opuścić swoich stwórców? Eru. To spowodowałoby przewrót kulturowy! Zacisnęła pięści Przetrwamy dzięki naszej kulturze. To pozwoliło jej jakoś funkcjonować w Nyerelume. Dzięki temu mogła współpracować ze Styryjczykami odkładając na bok nienawiść do Tavar. Do tej cholernej Puszczy. Dlatego chciała naprawić stosunki z Laro. To jest problem. Duży, duży problem. Ale to musi mi wyjaśnić Szamanka. Nie miała wątpliwości, że również dlatego tu jest. Jako ambasadorka. Reprezentantka.

Rozejrzała się po pokoju. Jej spojrzenie padło na suknię, w której tu przybyła. Podniosła brudne rzeczy i poskładała w kostkę. Wyszła z groty i stanęła twarzą w twarz z Tubylką, która zerwała się na równe nogi. Z łagodnym uśmiechem zaczęła mówić.
-Nazywam się Tulya'Toruviel. Jak Ci na imię?
Gdy otrzymała odpowiedź, ciągnęła dalej.
-Chciałabym, żeby zostało to uprane, jeśli mogę o to prosić. Nie znam waszych zwyczajów. Jeśli to konieczne, mogę zająć się tym sama. - popatrzyła na trzymaną w rękach odzież. Położyła ją na stołku z którego zerwała się dziewczyna. - I mam do Ciebie kilka pytań. Czy Wasza Szamanka organizuje coś dzisiaj dla nas? Dla ludzi, którzy tu dziś przybyli?
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-12-2014, 20:27   

Dziewczyna spojrzała na ciebie lekko rozbawionym wzrokiem.
- Dirili - odpowiedziała na twoje pytanie o imię - Ja Dirili, ona Tulya, ja znam. Ja przy ona gdy ja wiem mówić obcy-z-północ. Mało - pokazała palcami jak mało - Przy ona znam będę dużo - podniosła suknię ze stołka i cały czas pomagając sobie gestami, weszła do twojego pokoju i wskazała ci leżące obok kamiennego koryta kupki pyłu. Nie zwróciłaś na nie uwagi, bo wyglądały po prostu jak skruszona skała z lekkim zielonym zabarwieniem. Dziewczyna nabrała szczyptę na dłonie, a potem polała dłoń wodą z czerpaka i nałozyła na materiał sukienki. Pył zapienił się, poczułaś zapach ługu i jakichś minerałów. Gestem zapytałaś, skąd wziąć więcej wody - wyszła ponownie poza pokój i wskazała stojące pod ścianą wiadro, a potem znajdującą się przed wami wnękę w ścianie. Od drzwi była odległa o jakieś 50 kroków, słychac było stamtąd delikatny szum płynącej wody.
- Dzisiaj nie ma, tu nie słońce nie księżycy. Tu całe dzisiaj - tłumaczyła Dirili, gdy szłyście w kierunku studzienki po wodę - Tu błękit czas i czerwien czas. Widzi - pokazała ci błękitną poświatę na skalnej ścianie. Podeszłaś bliżej i dotknęłaś dłonią miękkiego, wilgotnego kożucha porostów. Rozbłyskując jak malutkie gwiazdy stworzonka iskrzyły i jarzyły się pod twoim dotykiem, chłonąc zachłannie drobinki soli z twojej dłoni.
- Soterety - powiedziała Dirili - one jeden czas błękit jasne, a potem ciemne, spać. Wtedy inne, oaten, one czerwien czas jasne, ale krótka. Wtedy nie dotykać. Soteret je powietrze woda i sól. Oaten je ciepło. Jest jeszcze dużo inna, jedzą skała, jedzą inna.
Słuchałaś jej z uwagą, podziwiając jednocześnie przecudne zjawisko, jakiego trudno szukać na powierzchniach, nawet w czarownych lasach Aenthil. Wtedy Dirili zamilkła na chwilę i podążając za jej wzrokiem dostrzegłaś Ją. Dziewczyna uśmiechnęła się do Szamanki, ukłoniła i powiedziała:
- Ja przy doma potrzebować ona jeśli - i machnęła na pożegnanie.
Szamanka podeszła bliżej, właściwie wyłoniła się z ciemności. Stałyście w sporej skalnej wnęce, oświetlonej soteretami, które nadawały jej niesamowity wygląd. Przy jednej ze ścian widniała wycięta w kamieniu misa, wypełniona błękitnym światłem i wodą, która lała się do misy z licznych szczelin w skale.
Szamanka wzięła w rękę stojące przy studni wiadro i nachyliła się nad lustrem wody. Napełniła wiadro i odstawiła obok, siadając na krawędzi.
- Już prawie zapomniałam, jaką przyjemność dają proste czynności - powiedziała w lekkim zamyśleniu najczystszą mową Aenthil - Prawda jest w tym, co mówią, zawsze coś za coś, zawsze coś tracisz, zyskując... Ale - otrząsnęła się jakby ze smutnych myśli - może przyjdzie nam kiedyś spędzić wieczór przy winie i sentymentach, ale nie dziś - uśmiechnęła sie bardzo naturalnie - Dziś najpierw muszę cię przeprosić. Naprawdę - popatrzyła ci w oczy, ale tym razem nie odczułaś jej inwazyjnego czytania myśli - To rzeczywiście wyglądało na jakies porwanie, ludzie poginęli niepotrzebnie. Wysłałam po was jedynych ludzi północy, jakich mogłam, ale to najemnicy, wojownicy, zrobili to tak jak umieli, brutalnie i gwałtownie niestety. Zresztą, nadszedł taki czas, że nikt od brutalnej siły nie ucieknie. Wiem, masz mnóstwo pytań, a ja chcę ci to wszystko wyjaśnić, możliwie po kolei.
Zamilkła na chwilę, jakby namyślała się nad właściwym doborem słów, spogladała na wodę, przepływającą między palcami.
- Żyliśmy w uśpieniu. Bo tak zdecydowaliśmy, by nie krzywdzić. Spaliśmy... pokolenia. Świat, który poraniliśmy, zabliźnił się, zmienił, odrodził, rozkwitł, a my spaliśmy. Chciałam kiedyś, byśmy się obudzili. Spokojnie i bez krzywdy. Byśmy uczyli sie świata od nowa, jak dzieci się uczą, dorastając. Ale przyszliście. Obudziliście nas. I obudziliście ich - tu wyraźnie twarz jej się zmieniła, zastygła, zacisnęły się zęby ze słyszalnym zgrzytnięciem - Oni. Mówicie o nich "bogowie", ale wy tak mało wiecie o tych istotach. My mówimy "opiekunowie". "Starsi". Obudziliśmy się, a nad nami wiszą miecze. Obcy weszli nam w dom, zniszczyli to, co nie miało być zniszczone, a wydobyli, co miało być ukryte. Opiekunowie są z nami związani. Zawsze byli, zawsze będą. Mają władzę nad nami. Nie chciałam tego. Chciałam by spali, póki my nie nauczymy się świata na nowo... Teraz nie mam już wyboru. Wiesz, Toruviel - znów spojrzała ci w oczy - kiedy tutaj rozmawiałam z twoim ojcem, zrozumiałam, czemu właśnie z nim kazano mi rozmawiać. Jest bardzo do mnie podobny. Ja taż zrobię wszystko dla moich ludzi. Wszystko - spojrzenie zrobiło się bardzo dramatyczne - Być może jest w tym moja wina, bo chciałam tego przebudzenia, bo szukałam dawnej wiedzy, sztuki leczenia, sztuki budowania. Może nie można tego pragnąć, bo wtedy... Bo wtedy trzeba się obudzić. Ale to, że obcy weszli z butami w nasz świat, kradnąc i niszcząc... Nasz odwieczny wróg zyskał drugie życie. Chcieliśmy ich zniszczyć tak bardzo, że niemal uśmierciliśmy samych siebie. Jego wysłannicy przyszli tu, wypuścili dawne demony, zniszczyli to, czym mogliśmy się bronić. Zacznę tę wojnę, Toruviel - westchnęła - zacznę, bo nie mam wyboru, ale także bo mam prawo, mam prawo zemsty. Styria zginie - słowa zgrzytneły jak stal o kamień, nieprzyjemnie - i każdy, kto z nią stanie, też zginie.
I tak, słusznie się domyślasz. Wam, dzieci przedwiecznych lasów, proponuję przyjaźń. A jako dar przynoszę wam wasz dom. Oddam wam Aenthil. Całe, wraz z Telfambą, aż po granice Wergundii. I oddam je wam naprawdę, bez żądań, bez wpływów, bez protekcji.
Podpiszcie Trójprzymierze. A potem je złamcie i zaatakujcie z nami Styrię. Czarny smok niech wreszcie zdechnie.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 15-12-2014, 23:55   

Toruviel milczała. Zamurowało ją. Spodziewała się... cóż, spodziewała się tego, ale nie w tak bezpośredni sposób. Ale to... te słowa. Ona to rozumiała. Popatrzyła na oświetloną przez zadziwiające błękitne światło Szamankę. Miała twarde spojrzenie, które Toruviel znała aż za dobrze. Widziała je dzień w dzień całymi latami u różnych Aenthil - determinacja, pragnienie powrotu do domu, chęć posiadania miejsca, które mogliby nazwać domem. Widziała je wielokrotnie w lustrze.
Aenthil. Nasze Aenthil. To brzmi jak sen. Jak piękny sen. Nie chcę się budzić. Nie chcę.
Odpowiedziała w swoim ojczystym języku.
-To jest moje marzenie. Sen, który śnię od niemalże od dwóch loa. I chciałabym uwierzyć. - Toruviel zamrugała gwałtownie. - Wybacz, pozwoliłam, by zapanowały mną emocje. Ja... jeśli rozmawiałaś z moim ojcem zapewne wiesz, że podzielam w dużej mierze jego opinie. I... że jestem w stanie zrobić wiele dla dobra naszego ludu. Rozumiem Cię. - Popatrzyła na Szamankę. Spojrzała jej prosto w oczy. - To będzie dla nas trudne. Zawsze chlubiliśmy się uczciwością i honorem. Dotrzymywaniem umów. Wielu z nas ma bliskich przyjaciół w państwach Północy. Nie wiemy jak zareagują wspierający nas Talsoie. Mi prawdopodobnie będzie się to śniło nocami.
-Pamiętasz zapewne Elidisa Cearnotha. Jest mi niezwykle bliski. I... prawdopodobnie go stracę. Jeden raz już mi wybaczył. Bo ja go zdradziłam. Jego zaufanie. Ponieważ musiałam chronić interes Hetha-nore. To była dla mnie pierwsza taka sytuacja. Po dostaniu tej misji przestałam w pewnym sensie żyć złudzeniami młodego wieku. Więc rozumiem. I popieram. Poza tym... i tak kiedyś zaatakowalibyśmy Styrię. Czekalibyśmy długo, tyle, ile byłoby trzeba. A teraz pojawia się kolejna szansa. Tak. Staniemy po waszej stronie.
Toruviel zamilkła.

Znowu mnie poniosło. Ale co mogę poradzić. Ten temat... nigdy nie umiałam zapanować nad słowami w takiej sytuacji. Ale... nadal pozostaje jedna rzecz. Nawet dwie.

-Wybacz. - uśmiechnęła się szczerze. Znów spoważniała. Podeszła do ściany i dotknęła fluorescencyjnych porostów. Ponownie spojrzała na Szamankę. - Jest jeszcze jedna rzecz, o którą muszę zapytać z prostego powodu. Znasz nas dobrze. Znasz nasze struktury państwowe. Tawanien'yaro. Envyn'yaro. To kapłani. Czy chcecie doprowadzić do śmierci naszych bogów? Czy nie istnieje sposób, by ich przebłagać? Byśmy wciąż mogli polegać na naszych opiekunach. Na Silvie. Na Herbie. Na Hernie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nasza wina. Jednak nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co robimy. I może, tylko może, ale jeśli połączymy siły, będziemy w stanie przebłagać waszych... opiekunów... by nie zabijali naszych bogów? Rzecz jasna... - zgrzytnęła zębami. - nie mówię o Tavar. Jej nawet bogowie Północy nie zaliczają do swego grona. Jest nie z tego świata. Jest tu obca. I zburzyła porządek naszej rzeczywistości.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 16-12-2014, 03:31   

- Znam was dobrze - powtórzyła po tobie. Przyglądałaś się jej dokładnie, była blada, choć tak wyglądała zawsze, teraz w tym błękitnym blasku wydawała się być wręcz sina - I coraz lepiej. Muszę nadrobić tysiąclecia snu za moich ludzi... Na szczęście dano mi po temu narzędzia.
Wstała i powolnym krokiem podeszła do ściany, płucząc dłonie w jednym z płynących z niej strumyczków, przez chwilę bawiła się rozbłyskiem porostów, gdy zbliżała do nich rękę.
- Tavar umrze - powiedziała tonem, jakby mówiła od kolorze sukienki. Białka jej oczu rozbłysły białym światłem - Umrą też tak zwani bogowie ludzi północy. Umrą. Przestaną istnieć. Tego żądają opiekunowie. A muszą tego żądać, nie mają innego wyboru. Obudzeniu gwałtownie, potrzebują... miejsca. Więzi. Energii. To wszystko jest dość skomplikowane - jej dłoń szybkim ruchem przytkała szczelinę, z której sączyła się woda, kierując strugę w inne zupełnie miejsce. Błękitne rozbłyski stopniowo przygasły i po kilku sekundach obszar przyciemniał. Po następnych kilku gwałtownie rozjarzył się sąsiedni kłąb porostów, ale po chwili zgasł, potem następny i następny. Nad studnią zrobiło się nagle ciemno. Szamanka cofnęła rękę, woda popłynęła z powrotem po ścianie i po kilku sekundach wszystko wróciło do stanu przed chwili - Widzisz, Toruviel, wy elfy to rozumiecie, a ludzie nie bardzo. Wszystko, co zyje, jest powązane. Tak czy inaczej, mniej lub bardziej, ale wszystko - westchnęła. Dość smutno - Zrobię wszystko, żeby Opiekunowie pozostawili tych ... bogów, których wybierzecie. Wszystko, co będzie możliwe. A co bedzie możliwe, to sie okaże za dwie pory czerwieni. Tak tu mierzymy czas. Czerwień, czerwone grzyby, chłonące ciepło, rozbłyskują co sześć godzin. Trzeba uważać, robi się wokół bardzo zimno. Imperialiści przynieśli mi ostatni Kamień - teraz uśmiechnęła się, zmieniając temat. Gdy się uśmiechała, była piękna, choć nadal lekko upiorna z błękitno-białą twarzą w otoczeniu płomiennych, zaplatanych włosów. Sine wzory, które miała tatuowane na twarzy, przypominały te, które pojawiały się wraz z nadejściem... Opiekunów. Ich awatarów. Teraz, w błękitnym półmroku, były niezwykle wyraźne - Mając Kamień, zamknę wreszcie to dzieło, odbuduję Fundament, przywrócę nam imię. I sobie samej... Wtedy będę mogła ich prosić... O wiele. Także o waszą Silvę i waszego Herna. Gdy ja złożę ostatni Kamień, twój ojciec podpisze Trójprzymierze. To on nalegał, abyś tu była. Bardzo boi się Styrii, ich agentów, boi się tej czarnowłosej, boi się ich trucizn, ich sztyletów. Boi się, że ugiąłby się, gdyby mieli ci coś zrobić. Dlatego chciał, abyś wróciła do Aenthil z nami, bezpieczna.
Usiadła znów na cembrowinie studni.
- Elidis, pan Miasta na Bagnach - uśmiechneła się - Szanuję go. Jest uparty i zawzięty. Prawdopodobnie umrze, prawdopodobnie z ręki waszych ludzi. Wszystko jest powiązane. Na niektóre rzeczy nie jestem w stanie nic poradzić, choć wierz mi, że jestem w stanie wiele uczynić - podniosła dłonie, przez chwilę przyglądała się, jak kapie z nich woda, mocząc jej zamszową spódnicę z czerwoną zapaską. O czym woda nagle uniosła sie z powrotem do góry, kropelki wirowały wokół jej palców a ona bawiła się nimi jak koralikami - Żywioły mnie słuchają, wiesz? - gdy spojrzała na ciebie, jej uśmiech wyglądał jak na twarzy podekscytowanej nastolatki... choć czaiło się w nim coś smutnego - Nie prosiłam o to. Nie prosiłam o ich moc w moich dłoniach, o ich moc w moim umyśle. Nie wiem, kto mnie wybrał, ani jaka jest właściwa droga. Boję się tej drogi, boję się że zbłądzę, to słabością, to zbytnią siłą. Jednak nie jestem już tylko sobą - wstała znów, wydała ci się wyższa, potężniejsza, głos zadźwięczał metalicznie, krople wody wirowały wokół dłoni, dołaczały do nich te ze studni błękitnawym korowodem drobnych świetlistych diamencików. Jej oczy, całe, stały się jarzącym białym opalem - Jestem dziedzictwem mojego ludu, jestem soczewką, która skupia to, co rozproszone było niczym, jestem ich nadzieją i ich narzędziem. Nie mam imienia... Bo nie ma mnie, jest tylko mój lud - zakończyła cicho. Woda spłynęła po jej dłoni do misy, oczy odzyskały normalną barwę - Obiecałam twojemu ojcu twoje bezpieczeństwo, ale nie wbrew twojej woli. Chcę, zebyś wszystko widziała i rozumiała, zanim podejmiesz decyzję. Bo ty też jesteś dziedzictwem swojego ludu. Nie zauważyłaś, prawda? - uśmiechnęła sie znów na twoje nierozumiejące spojrzenie - Od dłuższego czasu mówię w naszym ojczystym języku. Rozumiesz go jak swój własny. Zawsze miałam talent do Rozumienia - zachichotała dziewczęco - Do czytania umysłów. Żeby rozumieć mowę, wystarczy ... otworzyć... drogę w myśli - zawahała się przez chwilę w doborze pojęć - Od tej pory nasz język jest też twoim.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 16-12-2014, 21:39   

Toruviel zamrugała zdziwiona. Faktycznie, jeśli się zastanowić, to rozumiała to co Szamanka mówi, choć ta porzuciła quenya aenthila. Było to przerażające. Choć ta zachowywała się tak przyjaźnie, to elfka wiedziała dobrze, do czego jest zdolna. Stanął jej przed oczami obraz rozpryskującej się głowy Imaviry z huanu Takawai. To niebezpieczny sojusznik. Ale czy kiedykolwiek mieli sojusznika, który nie byłby niepewny lub niebezpieczny? Z Laro łączyły ich więzy krwi. Dla Toruviel znaczyło to wiele, jednak w praktyce sprawy miały się inaczej.
Wergundia... zaczęła się bać rosnącej potęgi Styrii - rychło w czas, jakby Tulya'yaro, w tym ona sama, nie ostrzegali ich wcześniej.
Wreszcie sama Styria. Ten sojusz byłby przykrą koniecznością.
Nie, ona nie jest taka zła. Chce nam dać to, czego pragniemy. I jest w pewien sposób niesamowita. Boję się jej. Ale ma w sobie coś, co bardzo chciałabym sama mieć. Fae nie byli tak źli, jak można by pomyśleć.
Toruviel czuła kiełkującą w niej ciekawość. Taką samą, jaką czuła, gdy jako malutka telfeczka znalazła myszkując w rodowym skarbcu sztylet. Zupełnie inaczej wykonany niż wszystkie inne, które widziała dotychczas. Wydawał się ostrzejszy, miał surowszy kształt. Pobiegła z nim do ojca i tak po raz pierwszy usłyszała o Laro. Gdy nieco urosła zaczęła zaczytywać się w historycznych księgach oraz esejach o specyfice kultur poszczególnych elfich nacji. Teraz... było to podobne uczucie.

-Twoja moc mnie czasem przeraża. - Toruviel powiedziała niepewnie, smakując na języku nową mowę, nowe słowa. - Ale imponuje mi, jako adeptce Nolwe. Twoje zdecydowanie imponuje mi jako pełnoprawnej Tulya. Chciałabym móc Was poznać, jako naród z którym przyjdzie mi obcować. Widzieć na własne oczy odrodzenie ludzi, których dzieła dawały nam powód do lęku.
A poza tym dwanaście godzin to nie dużo... i nie wiem, czy moje pojawienie się w Vekowarze nie przysporzyłoby mojemu ojcu problemów. Choć i tak wywołałam dużo zamieszania. Gdyby ci imperialiści postąpili inaczej ja też miałabym inne podejście. Narobiłam ojcu niepotrzebnych długów u Khorani. Ale to nie powinno zaważyć na niczym. Jeśli nie on to rozwiąże to kto inny. - twarz Toruviel rozjaśnił uśmiech.
-Ale chcę Cię zapytać, czy wiesz, czym grozi zabicie Bogów. Czy wasi opiekunowie kiedyś byli tego świadkami i czy będą potrafili poradzić sobie z konsekwencjami. Z pewnością wiesz, że w Styrii istnieje święto upamiętniające Dzień Czarnego Słońca, kiedy Styryjczycy nie odzywają się do siebie ani słowem. Tamten Dzień był przerażający. Słońce na prawdę zgasło. Zrobiło się zimno i ciemniej niż w najczarniejszą noc. Izos, Bóg Słońca zmarł. Wkrótce zastąpił go Indra, stary, zapomniany Bóg z dawnego świata. Ale to prawdopodobnie tylko dlatego, iż dzielił z Izosem domenę. Kto wie, co się może stać, gdy umrą bogowie natury - Silva, Tulva. Może nastąpić czas kataklizmów. Wasi opiekunowie muszą sobie zdawać sprawę z kosztów jakie poniosą. Będą musieli uporządkować świat i ochronić jego mieszkańców, swych ewentualnych wyznawców. Ale to nie nastanie szybko. W Małym Ofirze nie uznaje się Indry. W Ofirczykack pozostała pustka po Izosie i inni bogowie nie otrzymują o wiele modłów. Przepływ boskiej energii w świecie został zaburzony. To, że zabiją naszych Bogów, nie oznacza, że ludzie zaczną się do nich modlić. A jeżeli mają czerpać energię z samej śmierci innego Boga, to powinni zadbać, by nie zapanował chaos. Choć natura i tak zacznie się sama wyniszczać. Nas, śmiertelnych czeka trudny czas. Przekaż im to, gdy będziesz mogła. Oni wiedzą, że się ich bałam. Ale nie wiem, jacy są po przebudzeniu. Jeśli to wasi opiekunowie, to niech się zatroszczą o świat na którym żyjecie.

Zamilkła. O dziwo, powiedziała to w dość racjonalny sposób.
-Nie zrozum mnie źle. Ja wiem po prostu, jak destrukcyjną mocą dysponują Bogowie. Przed dwudziestu pięciu laty widziałam śmierć przybocznego Izosa. Nie mógł się równać Bogu a równowaga i tak została zachwiana. Boję się tego, co przyniesie przyszłość i ta Wojna Bogów.

Zawahała się. Ale chciała być uczciwa.
-To przedostatnia rzecz, o którą chciałabym zapytać. Laro. Nasi pobratymcy. - spojrzała na Szamankę uważnie obserwując zmiany w jej wyrazie twarzy. - Czy z nimi także chcecie walczyć? Wspomniałaś, że elfy rozumieją tak jak i wy porządek świata. A oni niegdyś Wam pomogli. Teraz nie chcieli zwrócić waszej wiedzy, ale to dlatego, że lękali się was. I nie dziwię się im. Wasza broń była przerażająca. Nie chcieli, by wpadła w niepowołane ręcę. Takie było ich oficjalne stanowisko. I bali się was, z całą pewnością. Tak jak my wszyscy. Ich odwaga nie pozwala tego zauważyć, ale wiedzą, że możecie być straszliwym przeciwnikiem. I... wiem, czego oni mogą chcieć. Chcą Za-Południa. Tych ziem. Ale przecież nie wszystkie należały do nich. Do nich należało jedynie najdalsze Południe kotlina Vei. Delta Yro po bagna Moreinn i to w czasach, gdy byliście u szczytu potęgi. I żyliście wtedy w pokoju. Proszę Cię o rozważenie również ich jako sojuszników. To jest moje osobiste pragnienie i misja. Ten rozłam nie jest właściwy. Ta wrogość nigdy nie była między nami tak silna. Ale patrząc na to prozaicznie... Laro to najlepsi kowale tego świata. Wspaniali szermierze. Elfy honoru, jeśli wolno mi użyć takiego sformułowania. Warto spróbować ich pozyskać. Zwłaszcza że i wśród nich są tacy, którzy chcieliby pokoju z nami. A Wam przyda się jednak, żeby wasza flanka była bezpieczna. A kiedy Laro idą na wojnę są straszni. Spokojniejsi niż my, bardziej metodyczni. Nas musi poderwać do wojny narastająca emocja targająca cały lud i to ona pcha nas do przodu. Oni nad nią panują. Zaprzęgają do pracy. - ściszyłam głos. - Rozważ to, proszę.

-To ostatnia rzecz, o jaką dziś chcę zapytać. Dlaczego my? Dlaczego zwróciłaś się do Hetha-nore z tą propozycją? Przecież z waszą liczebnością i możliwościami wygralibyście z Północą. Trójprzymierze jest piękną ideą, ale ludy Północy nigdy nie żyły ze sobą w zgodzie.

Czekała na odpowiedź. Zaczynała czuć zmęczenie, ale niezmiennie zadziwiało ją miejsce w którym się znalazła. Zadziwiała ją jej rozmówczyni. Zadziwiał ją sposób w jaki rozmawiały - pozbawiony oficjalnego tonu.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 17-12-2014, 08:31   

- Mnie moja moc także przeraża - zaśmiała się smutno Szamanka -Moc powinna przerażać. Inaczej zbyt kusi, by użwać jej lekkomyślnie. Przeraża mnie też niewiedza. Obcujemy z istotami o wielkiej potędze, z istotami, które kreują światy... Mówisz "powiedz im", jakby była to rozmowa z drugim człowiekiem. Oni nie są jak my. "Bogowie', mówisz... Dla nas nie są bogami. Są jak smoki albo demony, tylko potężniejsi. Co się stanie, kiedy odejdą? Nie wiem - jej spojrzenie było otwarte i szczere - Co się dzieje, kiedy przestajesz się opiekować rośliną w ogrodzie? Umiera? Być może. A być może nie. A może rozrasta się mocniej, obszerniej, może mniej kwitnie, bo nie musi już cieszyć twojego oka, może dziczeje i słabnie... A może właśnie pozostawiony ogród zyskuje naturalną potęgę... Nie wierzę w jedną odpowiedź, przyszłość jest otwarta, przed nami jest nieskończoność dróg. A niewiele rzeczy jest pewnych. Nasze zwycięstwo też nie jest pewne, inaczej nie szukałabym sojuszy, bo i po co. I nie jest tak, że chcemy zniszczyć wszystko, co znacie. Laro... nie pałam do nich nienawiścią, nie są mi wrogami. Ale wiedzą o nas więcej niż ktokolwiek. W swoim wyniosłym milczeniu patrzyli na naszą klęskę, mękę i cierpienie, potem na nasz gniew patrzyli karcącym wzrokiem, próbując nas pouczać. Nie powiodę hufców w ich góry, nie zburzę ich miast. Ale pouczać nas już nigdy nie będą - w jej głosie słychać było płonący ogień, zgrzyt ostrzy na kościach, huk pękających skał. Oczy na powrót zapłonęły białym światłem - Mogę ci dać słowo, że nie wejdę w ich kraj. I mogę ci dać słowo, że oni wejdą w mój. I tu będą umierać, bo mają wspaniałą stal, wspaniałych wojowników... a my wkrótce będziemy mieli lepszych. A oni zapragną Miejsca Świętego Ognia, zapragną mocy Telfamby, zapragną podziemi Góry, zapragną swoich kopalń... Słyszę ich, słyszę jak walczą o Ahi Tere, słyszę, jak gromadzą moc. Wiem, że uderzą. I ty też to wiesz, inaczej, ale wiesz. Ja... Toruviel,ja nie jestem dobra. Sprawiam i będę sprawiać, że wielu będzie cierpieć - teraz głos dźwięczał, jak cienka, mocna klinga, gdy przecina powietrze - Ale niczego nie uczynię zbędnie ani bez powodu. To nie ja urządziłam świat, jakim jest. Takie są prawa, potężniejsze niż Starsi, krew za krew, ból za ból. Zadam im taki ból, że nigdy już nie pomyślą, by decydować za nas...

Umilkła na chwilę, wciągnęła głęboko powietrze. Zanurzyła dłonie w zimnej wodzie i przetarła nimi czoło, woda spłynęła po rzęsach i bladych policzkach.
- Wybrałam was, bo jesteście wrogami moich wrogów - powiedziała już zupełnie normalnie - ale także dlatego, że widziałam cię w górach, słuchałam tego jak mówisz i patrzyłam, jak słuchasz. Przyszłość jest otwarta... Przyjmę każdą decyzję, jaką podejmiesz. Soterety zasypiają. Zaraz zacznie się Czerwień. Potem kolejna... a przy kolejnej zamknę w końcu dzieło Obudzenia. Chodźmy. Musisz odpocząć po tej wariackiej podróży - podniosła z ziemi wiadro, które wcześniej odstawiła i kiwnęła głową w kierunku korytarza, którym przyszłyści. Rzeczywiscie błękitne fluorescenty przygasały już, gdyby przyjrzeć się im z bliska, malutkie pęki, przypominające kwiaty zamykały się do wewnątrz, przestając sączyć luminującą energię w żyły cieniutkich gałązek. Najpóźniej gasły te w wodzie. Jaskinie nabierały powoli poświaty fioletu.
Jednak tam, gdzie poszła Szamanka, wydawało się być jaśniej. Czy to ona promieniowała, czy sprawiała, że rzeczy były widoczne.
- Maiput - powiedziała jeszcze, zanim się pożegnała - Siostra. Tak mnie nazywają, jeszcze przez dwie Czerwienie. Dobrych snów, Toruviel.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 23-12-2014, 00:12   

Toruviel odpowiedziała podobnie i pospieszyła do siebie. Była zmęczona. Na prawdę zmęczona. A zaczynało robić się chłodno. Dirili wspominała, że te czerwone porosty żywią się ciepłem... Weszła do salki i rozwiesiła mokre rzeczy. Prawdopodobnie wyschną dopiero, gdy zapalą się niebieskie światła. Położyła się w hamaku i podciągnęła futra pod brodę.
Muszę się zobaczyć z Nem i dowiedzieć się, jak się tu znalazła i czemu... I zobaczyć kogo jeszcze mają. Bo mają tu cały przegląd różnych ludzi.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,07 sekundy. Zapytań do SQL: 13