Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #16
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 13-12-2014, 02:14   

Emilia:
miejsce było chaosem. Kamienie nie pasowały do siebie, zostały rozłupane i poskładane bez sensu, bez związku ze sobą, na odwal się. Kamień tego nie lubi. Na niedbałość i lekceważenie zawsze odpowie twardym zgrzytem, ciężarem z gniewem uderzającym o podłoże. Teraz kamienie też bardzo tego chciały. Pod dotykiem twojej ręki drgnęły z irytacją. Za nimi była przestrzeń, nie dająca im oparcia, pustka. I jeszcze coś. Energia zamiast rozejść się i odbić od mniej lub bardziej odległej przeciwnej ściany... wpadła. Miękko, jak woda w gąbkę. Spróbowałaś jeszcze raz. W innym miejscu. To samo.
Przeszłaś pół metra w prawo, tam dopiero fala energii trafiła na skałę i wróciła do ciebie.

Eri:
podziemia były pełne wody, która nie ułatwiała ci pracy. Szumiący rynsztokiem strumień, spływająca po ścianach wilgoć, naturalne cieki wewnątrz skał - tego było tu mnóstwo. Można było zrozumieć, dlaczego tak wiele pracy włożono w budowę tych tuneli. Teren był ogromnie uwodniony, pozostawienie wody własnemu biegowi groziło podmywaniem fundamentów, zapadaniem ulic i wybijaniem źródeł w losowych miejscach.
Jednak skupiając się na tym jednym miejscu, na tych 2 metrach kwadratowych zamurowanej ściany... nie czułeś ruchu wody. Nic tam nie kapało, nie płynęło i nie szumiało. Owszem, była tam. Dziwna. Gęsta, stojąca, ciepła. Sporo. Jakieś ... 40 litrów.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Uszek 
Puszek


Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-12-2014, 04:09   

*wyszukuje słabszy punkt w nowo wybudowanej ścianie i po chwili zastanowienia staram się ją rozwalić mocnym kopniakiem *
_________________
Człowiek cień młota nad głową wrogów
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 14-12-2014, 04:48   

A jakie masz buty...? Bo jak zwykłe, to siadasz sobie i następną dłuższą chwilę kontemplujesz właściwości kamienia i jego miejsce we wszechświecie w koniunkcji z sensem istnienia.
Jak już ci przejdzie ból w stopie, to zapewne zechcesz powtórzyć wyczyn, tylko trochę mądrzej. Możliwe, że użyjesz w tym celu czegoś twardego, choćby głowicy miecza, albo czyjejś tarczy, albo (nie wiem, rozejrzyj się, może ktoś ma topór, a ten topór ma obuch :P ).

Ściana chrupnęła, gruchotnęła i zachrzęściła. Uderzony punkt zapadł się, tworząc dziurę. Po kolejnym uderzeniu dziura wciągnęła kolejne kamienie, ściana efektownie runęła wam pod nogi rozwalona do wysokości waszego "pół uda" (czyli mniej więcej tej wysokości, na jakiej naturalnie uderza się młotem).
Waszym oczom ukazała się wnęka w skale.
Emilia, po pierwszym spojrzeniu zauważyłaś, że nie jest to naturalny twór, ale też nie jest tak świeża, jak ów rozwalony mur. Rysy w skale po dłutach, majzlach i młotach zabliźniły się, pociemniały, nie było w nich charakterystycznego dla świeżej kamieniarki pyłu. Ktoś wykonał tę wnękę minimum 3-4 lata temu. Prawdopodobnie robotnicy, wykonujący kanały, moze trzymali tu narzędzia czy coś.

Wewnątrz wnęki zobaczyliście kobietę.
Widzieliście głównie jej głowę i ramiona, jako że siedziała na podłodze, w dość nienaturalnej pozie.
Jej ramiona były obwiązane mocnym skórzanym rzemieniem, który z kolei przymocowany był do uchwytów w ścianie. Głowa była odchylona w tył, w otwartych ustach zaciśnięty knebel z jakiejś tkaniny. Twarz była sino-blada, wokół ust widoczna była upiorna sina obwódka. Złociste, długie włosy tworzyły wokół niej coś jakby aureolę, jako że przylepiły się do ściany, przy której musiała długo się szamotać. Szeroko rozwarte szare oczy zastygły w potwornym przerażeniu.
Nie żyła.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Uszek 
Puszek


Skąd: Warszawa
Wysłany: 14-12-2014, 23:35   

*ostroznie przeszukuję dziewczynę i zamykam jej oczy*
_________________
Człowiek cień młota nad głową wrogów
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-12-2014, 00:18   

Wyciągnięcie dziewczyny z tej wnęki nie było rzeczą łatwą. Ważyła jak normalna kobieta, jakieś 50-60 kg, ale ciało było stężałe.
Po wyciągnięciu jej mogliście się jej lepiej przyjrzeć.
Wiek - około 20 lat.
Uroda - północna blond, długowłosa, zgrabna, ładna. Dłonie, związane na plecach tak ciasno, że były posiniałe, były bardzo delikatne, zadbane, z ładnymi paznokciami. Na opuchniętych palcach widniały pierścienie ze złota, jeden z granatem, drugi z diamentem, na serdecznym palcu, jak zaręczynowy.
Strój - ewidentnie bardzo drogi, suknia według najmodniejszych ostatnio krojów, z aksamitu w kolorze granatowym, z rozcinanymi rękawkami, spod niej widać było rąbki koronek i jedwabnej koszuli. Do tego płaszcz z drogiej czesanej wełny, czarny ze złotym obszyciem.
Pasek - z drobnych metalowych płytek, grawerowanych we wzorki. Przy nim duża damska sakiewka, w sakiewce spinka do włosów, mały grzebyczek z lusterkiem w rękojeści, puzderko z kremem do ust, kilka monet o łącznej wartości około 20 bezantów i pilniczek do paznokci.
Nie było widać śladów pobicia ani przemocy innej niż więzy i otarcia o kamienie. Nie walczyła z napastnikami. Jedynie na szyi z tyłu widniała otarta pozioma pręga, podeszła krwią, czyli powstała przed śmiercią.

Jeśli chcecie jakieś konkretne detale, to pytajcie, będę opisywać.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 15-12-2014, 20:16   

Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad fenomenem tego, co przed chwilą poczuła. Energia nie znika tak sama z siebie. Jedynym wytłumaczeniem tego... zjawiska... musi być fakt, że tam coś jest, coś co...
Nie dane było jej jednak dokończyć myśli, gdyż przerwał jej pełen bólu jęk i głuchy pomruk wkurzonego kamienia. Uniosła brew i westchnęła ciężko, przykładając z zażenowaniem dłoń do czoła. Ścisnęła dwoma palcami mostek nosa, zastanawiając się skąd na świecie biorą się tacy...
ŁUP.
Poczuła się jakby ktoś jej przyładował workiem wypchanym pierzem w brzuch. Bardziej zaskoczona niż obolała wielkimi oczami spojrzała na żołnierza.
- Co ty... - zamilkła, wsłuchując się w narastający warkot skał. Zdecydowanie, nie podobało im się, że ktoś znów narusza ich strukturę, a już na pewno nie podobał im się fakt, iż robi to ktoś, kto uderza bez sensu i zastanowienia gdziekolwiek, zamiast spojrzeć i uderzyć raz, w jedno konkretne miejsce.
Wzięła oddech, chcąc rozpocząć krótki, acz treściwy ochrzan za taki brak szacunku dla Matki Ziemi i jej dzieci, ale to, co ujrzała, niemalże w jednej sekundzie odwiodło ją od tego pomysłu.
Wnęka nie była niczym niezwykłym, było ich tu pełno, wykutych jednak z precyzją, a nie na odwal jak ta ściana. Z pewnością nie wykuto jej na szybko, czego nie można było jednak powiedzieć o jej zamknięciu.
Ani o tym, co znajdowało się w środku.
Splątane w kołtun pszenicznozłote włosy, okalające trupiobladą twarz zdobioną kilkoma piegami. Malinowe, pełne usta upiornie sine, a niegdyś wesołe, zielone oczy teraz wyblakłe i szkliste, wpatrujące się w gdzieś w przestrzeń w poszukiwaniu litości. Kto wie, kogo ujrzała przed śmiercią? Morta, biorącego drobną duszę dziewczyny w swą białą dłoń, niosącego ją na Pola Spokoju, by tam, męczona za życia, mogła doznać ukojenia po Przejściu, wędrując resztki czasów przez rozległe doliny?
A może Matkę Ziemię, dostojną Avgrunn, która przybyła by odebrać dług? Kamienną Panią, która przybywa, gdy blask i iskry Krzemienia Życia każdego, kto uprosił u niej łaskę Mocy, zanikają, która chwyta ów Krzemień w swe twarde niczym najstarsze skały a zarazem delikatne niczym dłonie elfickiego rzeźbiarza palce i miażdży na proch, by, gdy nadejdą Nowe Czasy, z tego prochu ulepić pokolenia, które przetrwają wybuchy zawiści i wojny.
Jej dłonie też były delikatne i drobne, niczym dłonie dziecka. Na czwartym palcu lewej ręki odcinała się ton czy dwa jaśniejsza obwódka po pierścionku.
Zacisnęła pięści ze złości. Musieli jej zabrać nawet to. Prostą, samodzielnie przez nich wykutą obrączkę. Symbol. Zwykły symbol, który tak wiele dla nich znaczył.
Zamknęła dziewczynie oczy.
Spojrzała na gwiaździste niebo. Księżyc świecił wesoło, oświetlając kilka samnijskich trupów leżących przy rozbitym wozie. Jej kasztanka umknęła w las, gdy rzuciła pierwszym zaklęciem w zaprzęg, dwa ichnie konie uciekły, wlokąc za sobą połamane resztki wozu. Wokół śmierdziało krwią i resztą płynów, które wydobywają się ze zwłok, które za życia przed rozwaleniem bebechów miały pełne brzuchy.
Z obrzydzeniem przeszukała sakiewki Samnijczyków i to, co z wozu zostało. Sporo złota i kosztowności, zapewne wyzbieranych od zamieszkałych w okolicy ludzi. Trochę broni i żywności. Kilka granatów alchemicznych i eliksirów.
Obrączki nie znalazła.
Ponownie spojrzała w niebo, usiłując zorientować się w kierunkach. Dopiero teraz, gdy adrenalina i furia opadły, poczuła, jak bardzo opuściły ją siły. Nie mogła jednak jej tak zostawić.
Leżała tam, gdzie ją zamordowali, tuż obok skał obrośniętych wilcem. Białe kielichy upstrzone były czerwonymi kropkami. Skupiła się i resztkami sił zmiękczyła ziemię pod jej ciałem na tyle, by się zapadło. Usypała mały kurhan.
- Żegnaj, Lili...

Nagle znów była w kanałach. W ukurzonej twarzy dwie krople żłobiły wąskie koryta. Widząc podejrzliwe spojrzenia wokół siebie szybko otarła łzy.
- To nic – bąknęła pod nosem, zła na siebie. Wyrzuciła dawne wspomnienie z głowy i skupiła się na ciele wyciągniętym przez żołdaków.
Dopiero teraz zauważyła wyraźne różnice pomiędzy tą biedną kobietą a Lili. Szare, nie zielone oczy, o zupełnie inna budowa ciała i ubiór...
Zmarszczyła brwi. Skądś kojarzyła tą osobę. Była jak słowo, które ma się na końcu języka, które się pamięta, a jednak przywołane umyka. Zerknęła na jej palce, a poczucie, że coś znów jej ucieka, nasiliło się.
Powstrzymując ochotę ucieczki od trupa kucnęła i zdjęła jej pierścienie z palców. Uczyniła też dyskretny znak błogosławieństwa, jaki niegdyś uczyniła Lili nad nią. Wiedziała, że znaki bez łaski Matki Ziemi nie mają żadnej mocy, jednak poczuła się nieco lepiej.
Wstała i otrzepała lekko sukienkę, choć w sumie nic to nie dało.
- Dobra, nie traćmy więcej czasu. Rozetnijcie jej więzy i delikatnie włóżcie z powrotem. Gdy to się skończy, trzeba będzie kogoś powiadomić...
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 15-12-2014, 21:15   

- Psiarew - mruknęła Ylva, która podobnie jak Emilia w pół słowa przełknęła swoją opinię na temat metod rozwalania murów a'la Agat. Przyklękła na ziemi przy zwłokach dziewczyny.
Przejrzała szybko i pobieżnie podstawowe objawy.
Paznokcie - nie miały nienaturalnej barwy, były posiniałe od zbyt mocno zaciśniętych więzów, ale nie było widać śladów trucizny.
Oczy - zmętniałe źrenice niewiele mogły powiedzieć komuś, kto nie był nekromantą, ale ani na białku oka ani na tęczówce nie było widać przebrawień ani plam.
Wyplątała z ust zmarłej chustę... część materiału tkwiła w przełyku, dziewczyna musiała się tym zadławić. Próbowała uwolnić się od tej szmaty, a w rezultacie umarła przez to. Ciało było sztywne, więc nie żyła od przynajmniej dwóch godzin.
- Nie miała umrzeć - powiedziała Styryjka, rozcinając pozostałe więzy - Po co zamurowywać kogoś... Zacierać ślady. Aby jej nie znaleziono... Bez pomocy tych, którzy to zrobili - myslała głośno - To jednocześnie gwarancja... Czego? Umowy? Transakcji? Coś w zamian za miejsce, gdzie ona jest. Zabijesz, to ona umrze. Ktoś nie wykonał transakcji? Kto? Kim ona jest....?
- Ylva, nie mamy czasu - podszedł jeden z gwardzistów - Krew tam, gdzie kogoś opatrywali, jest świeża, ale już się zaczyna rozwarstwiać. To znaczy, że rozlano ją jakoś godzinę temu. Trudno będzie znajdować dalsze ślady.
- Coś jeszcze znaleźliście?
- Mhm, drobne odłamki kości, zakrwawione, chyba wyjęte z rany. Sporo śladów. Patrz na to - Styryjczyk podał jej malutki kawałek czarnego, szklistego tworzywa.
- Obsydian?
- Mhm. Nasi przyjaciele dostali posiłki - gwardzista wymownie spojrzał na otaczających ich wergundzkich żołnierzy. Ylva westchnęła równie wymownie.
- Emilia ma rację, włóżmy ją z powrotem do wnęki.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 16-12-2014, 00:38   

Podeszła do Ylvy, pełna mieszanych uczuć.
- Skądś ją kojarzę... - zerknęła na trzymany przez Styryjkę odłamek, i nagle zrobiło jej się zimno. Spojrzała na nią, a w orzechowych oczach magini pojawiły się drobne iskierki przerażenia łączonego z nieodpartą ciekawością.
- Obsydian? Skąd obsydian tutaj? - spytała cicho, ponownie przenosząc wzrok na odłamek, a potem na ciemność majaczącą w dalszej części korytarza. Znała odpowiedź, jednak wspomnienia związane z osadą Krevaina i paniczną ucieczką, jakiej doświadczyli nie tak dawno, sprawiały, że aż nie chciało się wierzyć, iż ten koszmar może się powtórzyć.
- Musimy iść.
Zaczekała, aż włożą ciało jasnowłosej z powrotem do wnęki i ruszyła w stronę, gdzie prowadziły strzępki szala Nem.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 16-12-2014, 01:57   

- Cholera, też ją skądś znałam... Z osady? - zagadnęła cię (Emilio) Styryjka, gdy ruszyliście dalej w marsz - Nijak nie potrafię tego połączyć z imperialistami. Spodziewałam się tu tubylców, ten, kto cię ściga, bez wątpienia jest z nimi w przymierzu. No dobrze, prawie bez wątpienia - myślała głośno - spodziewałam się zabójców i pułapek. Ale ... nie mieli tyle czasu, żeby to zamurować. Nie mają już maga ziemi, Elidis go zabił po południu, więc nie mogli kazać zaprawie tak szybko zastygnąć... Chociaż... mają dwóch alchemików, plastyfikatory to w sumie żadna filozofia... Psiakrew. Wiem, że przedłużaliśmy, ale żeby wymurować 4 kwadraty ściany, trzeba mieć dłuższą chwilę spokoju. A oni jeszcze opatrywali rannych. Kto był spośród nich tak ciężko ranny.... Mam nadzieję, że nie Kodran, ten Wergund go dziabnął, ale tylko po żebrach...
Szłyście na początku kolumny, przed wami szło dwóch gwardzistów jako przednia straż i dwóch kolejnych w odległości kilkudziesięciu metrów, rozpoznających teren. Szliście powoli, sprawdzając każde skrzyżowanie, szukając szmatek, śladów, krwi, substancji.
Po dłuższym czasie marszu (pół godziny) doszliście wreszcie do miejsca, które nieco rózniło się od pozostałych.
Miejskie kanały pod Vekowarem kończyły się w jednym miejscu. To była sporej wielkości kawerna, jej twórcy ewidentnie byli mistrzami w swoim fachu. Zbiegały się tutaj wszystkie idące ku wybrzeżu tunele, było ich, o ile byliscie w stanie dostrzec, około dziesięciu. Wyloty tuneli były ozdobione piaskowcowymi portalami zakończonymi ostrołukiem, który płynnie wtapiał się w sklepienie i dalej w kolumnadę łukową, idącą aż do centralnego basenu. Otoczony był on kolumnadą, zbiegającą się na środku sklepienia w piękną gwiazdę, gdzie łukowo-żebrowa konstrukcja rozkwitała bogactwem ornamentu w rozety, zawijasy i plecionki, ryte w piaskowcu i marmurze. Sam basen otoczony był też ozdobną ażurową balustradą, w którą wmontowane były także ozdobne urządzenia do czerpania wody, w tym przesuwny żuraw z wielkim czerpakiem, do którego doczepiony był łańcuch, ginący przy sklepieniu w otworze w samym środku gwiazdy.
Miejsce to miało chyba być czymś w rodzaju rezerwuaru wody deszczowej dla miasta, stąd część tuneli prowadziła do tego właśnie, dość głębokiego basenu, w tym momencie, tuż po potężnej burzy wyraźnie dało się zauważyć odpływy, które nadmiar wody wyprowadzały ku tunelom, mającym wyloty na odległym wybrzeżu prosto do morza. Przy rezerwuarze paliła się kańczugowa pochodnia, wisząca na pięknym kutym zawiesiu, w jej świetle widzieliscie prowadzące ku górze schodki wygodnej drabinki.
Zatrzymaliście się na chwilę w tym pomieszczeniu. Woda w basenie była idealnie czysta, wszystkie wpływające tam kanały miały zamontowane filtry z drobnego żwiru, keramzytu i piasku.
Rozejrzeliście się.

Część rynsztoków doprowadzała wodę do rezerwuaru, a część wręcz przeciwnie. Gwardziści Ylvy rozeszli się po pomieszczeniu, lustrując wyloty tuneli. Wergundowie czekali na polecenie dowódcy.


Emilia:
tuż przy rezerwuarze dostrzegłaś kawałek materiału. Podeszłyście tam z Ylvą, oglądając skrawek starannie. Był zakrwawiony. Krew nie stężała, nie miała szans, leżąc na wilgotnym kamieniu, ale zgęstniała silnie tak, że skrawek był sztywny. Wcześniej miał kolor chyba buro-zielony, mało charakterystyczny. Taki kaftan nosił Kurt, taki płaszcz miała Cynthia, podobną wełnianą tunikę miał też Kodran.
Przeszukiwałyście właśnie z uwagą okolice rezerwuaru, gdy usłyszałyście Eriego:
- Hej, coś tu...

Eri,
fantazyjny rezerwuar, dość spory (basen miał dobrze 10 m średnicy) , generował wiele energii, której moc, przepływająca przez twój umysł, działała na ciebie jak mocna kawa. Dawała kopa. Podszedłeś do zbiornika, zamoczyłeś dłoń w krystalicznej wodzie. Bezustanny ruch żywiołu przepuścił przez palce energetyczny prąd, chłód przyjemnie ukłuł w palce. Dotyk spowodował powstanie kręgów na wodzie, w których rozszczepiało się złociste światło pochodni, tworząc refleksy i rozbłyski. Ale - bez rozdrabniania się na drobne, urodę żywiołu popodziwiasz kiedy indziej, upomniałeś się w myślach. Przyjrzałeś się systemowi oczyszczania wody, powoli w zamyśleniu przeszedłeś wzdłuż jednego z kanałów, prowadzących do centrum pomieszczenia brudną, błotnistą deszczówkę.
Coś błysnęło na krawędzi rynsztoka. Coś metalicznego.
- Ej, coś tu .... - "leży" chciałeś zawołać do Emilii, ale nie zdążyłeś. Coś złapało cię za nogę i pociągnęło z wielką szybkością, sprawiając, że grzmotnąłeś plecami o krawędź rynsztoka, lądując nogami w brudnej wodzie. Wrzasnąłeś, ale nie dostrzegłeś przeciwnika, cokolwiek złapało za nogę, już puściło. Gdy tylko jednak zrobiłeś ruch, aby się podnieść, coś zimnego i obślizgłego oplotło się wokół twojej szyi i szarpnęło.
Odruchowo stawiłeś opór i broniąc się przed uduszeniem, wciągnąłeś powietrze. Zanim zorientowałeś się co robisz, w płucach miałeś już pełno wody, a na gardle zacisnęła się zimna obręcz.
Przez brudną wodę widziałeś błyski pochodni nad rezerwuarem i kilku mniejszych, trzymanych przez waszych ludzi. Ale nie umiałeś uspokoić i skupić myśli. Panika, ten najbardziej szkodliwy z odruchów, powoli zimnymi mackami zaciskał się na twoim mózgi, sprawiał, że jedyne co w nim zostało to przerażenie i wrzask. Powietrza.... Ciało szarpało się w bezsilnych spazmach, prowokowane przez przemyślnego wroga, na przemian zaciskającego i luzującego pętlę. POWIETRZA....!!!!!
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Rosomak 
"Te, możny"

Skąd: księstwo Boucort
Wysłany: 16-12-2014, 09:31   

Podbiegam do Eriego i próbuję go wyciągnąć i/lub poluzować pętlę, następnie zaczynam masaż serca.
- No co się patrzycie? Wywlec mi to gówno, czymkolwiek jest, na brzeg i zabić! (Do Wergundów, nie przerywając ratowania)
_________________
2012 urwis - Earon, ofirski traper.
2013 III turnus - Samus, szaman rosomaka z Samni, imperialista.
2013 epilog - Dobromił, teralski kapłan Rega w służbie 22 kohorty kondotierskiej burego tymenu.
2014 IV turnus - Książę Oleg Fryderyk Wettyn w służbie 15 kohorty zielonego tymenu.
2014 epilog - † Gentarō Nyanor Diaeth, kapłan-wojownik Klyfty/ generyczny elf z rodu Diaeth - prawie jak BN ^^
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 16-12-2014, 23:20   

Słuchała rozmyślań Styryjki, kiwając od czasu do czasu głową. Milczała, usiłując sobie przypomnieć, kim była tamta nieszczęsna kobieta. W zaciśniętej dłoni wciąż spoczywały dwa pierścienie, powoli uprzednio zimny metal nagrzewał się.
Tubylcy. Imperialiści. Władca Koni. I tajemniczy zabójcy, którzy tak potraktowali tamtą pannę. Wszystko na raz.
Pokręciła głową i zaczęła wspominać stare, dobre czasy studenckie, kiedy jej świat nie znał tych wszystkich okropności...
Nachmurzyła się. No tak, ale był i On. Mag, który poświęcił ich wieloletnią przyjaźń dla organizacji, której członków właśnie gonili. Jeszcze gdyby to była sama przyjaźń, to trzy czwarte biedy...
Westchnęła. Przez te wszystkie lata nie zauważył, jakim wzrokiem Lili na niego patrzyła. A on tak po prostu odszedł, zostawiając je obie w Karantanii. Pamiętała, jak piękne oczy kapłanki na każdą wzmiankę o nim napełniały się łzami...
Zacisnęła pięści. Lili nie żyje, pogódź się z tym. Nic tego nie zmieni. On też, chociażby nawet ten jego imperator zstąpił z niewiadomokąd.
Zajęta myślami i mechanicznym zbieraniem śladów dopiero niemalże wpadając na plecy gwardzisty zauważyła, że wyszli z tunelu do większej jaskini. Rozejrzała się i oniemiała. Precyzyjna robota rzeźbiarzy odbudowała jej wiarę w ludzkie umiejętności tworzenia w skale.
Oglądając kolejny skrawek zmarszczyła brwi. Czyżby skończył im się szal? Tylko... skąd ta krew?
Nie zdążyła się dobrze nad tym zastanowić, gdy usłyszała głos narzeczonego.
Urwany.
I wrzask.
Odwróciła się w stronę źródła hałasu i z przerażeniem ujrzała, jak COŚ wciągnęło Eriego pod wodę.
- ERI! - krzyk sam wyrwał się z ust, a nogi pociągnęły w stronę rynsztoka. Umysł znów wskoczył na wysokie obroty. Co robić? Co się w ogóle stało?
Usiłowała szybko wyczuć, co to jest, i czy ma jakikolwiek na to COŚ wpływ. Co prawda woda to nie był jej żywioł, ale błoto czy metale owszem...
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 17-12-2014, 07:47   

Roderyk:
na twój okrzyk zareagowała większość żołnierzy (część rozeszła się po pomieszczeniu w poszukiwaniu śladów) i gwardziści Ylvy. No i Emilia z Ylvą właśnie.
Złapałeś za "łapę" zaciśniętą na szyi Eriego - była przezroczysto-biało-bura, galaretowata,średnicy około 20 cm, ale pokryta chitynowymi płytkami pancerza w podobnym kolorze, przypominającym nieco paznokcie. Spomiędzy płytek wystawały ruchliwe "wąsy, które gdy tylko przysunąłeś ręce, przylgneły do twojej skóry. Poczułeś, jakbyś wsadził obydwie ręce do wrzącego oleju.
Odskoczyłeś odruchowo i wrzasnąłeś. Nerwy w obu kończynach były sparalizowane, a na skórze właśnie wykwitały czerwono-sine plamy w miejscach, w których dotknęły jej parzydełka.

Żołnierze, którzy podbiegli w pobliże kanału, znieruchomieli w poszukiwaniu przeciwnika. Z kanału wciąż nie było widać pozostałej części stworzenia, poza tą, która trzymała panicznie wierzgającego Eriego. Dopiero po kilku sekundach ukazał się wygięty w łuk tułów, którego jeden koniec, ten cieńszy, trzymał maga, drugi wciąż był pod wodą.
W powietrzu świstnęły strzały. Wergundzcy łucznicy (czterej) oddali salwę, jednak brzechwy rozprysnęły się na kawałki w zetknięciu z pancerzem. Tarczownicy dali osłonę strzelcom, którzy oddali jeszcze dwie salwy, ale obie nie odniosły skutku, więc cofnęli się w oczekiwaniu na rozkazy bądź inne możliwości ataku.
Jeden z żołnierzy doskoczył na krawędź kanału i zaatakował mieczem. Ostrze zgrzytnęło po płytkach, bez efektu. Do Wergunda dołączyło dwóch gwardzistów, wspólny atak musiał w końcu sięgnąć celu, bo dał się słyszeć wysoki wizg, stworzenie zerwało się, cielsko obaliło dwóch stojących na krawędzi. Jeden się zsunął do wody, z której wyskoczył natychmiast krzycząc - obie nogi, które zetknęły się z parzydełkami, miał bezwładne i poparzone.
- Nie dotykać tego - krzyknęła nieco poniewczasie Ylva. Sama nie dołączała do walki, obserwując sytuację.

Emilia:
stworzenie nie miało w sobie nic kamiennego, nic z ziemi. Było organiczne.
Z kanału uniosła się głowa stworzenia - uzbrojona w parę zakrzywionych niczym wąsy kleszczy. Szarpnęła się, zataczając spory okrąg, i uderzyła kolejnych dwóch wergundzkich żołnierzy, usłyszeliście zgrzytnięcie, jeden z obalonych już nie wstał. Kleszcze były ostre jak brzytwa, z rozciętego brzucha wojownika buchnęła krew.
Kolejna salwa łuczników tylko zirytowała istotę. Znieruchomiała ona na krótką chwilę, po czym cofnęła się i jakby z zamachu strzyknęła przed siebie zielonkawą żelowatą substancją o obrzydliwym zapachu. Trafiony tym Wergund padł na ziemię wrzeszcząc, po chwili umilkł. Wszyscy odsunęli się o krok, a stworzenie jakby oceniając skuteczność swoich działań plunęło wokół siebie żrącym żelem, trafiając dalszych dwóch. Jeden z nich przeżył tylko dzięki tarczy, która momentalnie zadymiła i obróciła się z śmierdzącą masę na sekundę przed tym, gdy żołnierz zrzucił imacz z przedramienia.
Kolejne wyrzuty łba z kleszczami przyniosły dwie kolejne ofiary, jeden z Wergundów upadł z odciętym razem z tarczą ramieniem, jeden z gwardzistów padł raniony z rozciętym barkiem.

Stworzenie zatrzymało się - i precyzyjnym ruchem rzuciło się w kierunku Emilii, odtrącając po drodze kolejnego Wergunda. Przed twarzą magiczki głośno trzasneły kleszcze, ale nie sięgnęły, Emilia poleciała na ziemię, odepchnięta przez Styryjkę, która na chwilę zwróciła na siebie uwagę wija. Ciosy miecza ślizgały sie beznadziejnie po powłokach i skończyłoby się słabo, gdyby nie jeden z gwardzistów, który w końcu sięgnął sztychem między płytki pancerza, odciągając kłapiące kleszcze od agentki.
Wij cofnął się i schował w kanale, rozbryzgując wodę. Zapadło kilka sekund ciszy.

Po niespełna minucie walki mieliście czterech zabitych, sześciu rannych. Eri wciąż był pod wodą.


(ok, grający w tym temacie macie wybór:
- albo piszecie dalej w formie dłuższej niż zdawkowe dwa zdania tekstu
- albo piszecie mi na offtopie, że dziś/jutro/pojutrze nie macie czasu, ale chcecie grać dalej, wtedy poprowadzę wasze postacie do czasu aż wrócicie do gry
- albo informujecie nas, że nie macie czasu/ochoty/możliwości grać, wtedy postaci wycofujemy z gry żywe
- albo nic mi nie piszecie, wtedy postaci zaczynam traktować jak BNy, w związku z czym prawdopodobnie giną)



Rosomak, masaż serca osobie, która się topi i ma wodę w płucach??
?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 17-12-2014, 18:42   

/Staram się odpisywać kiedy mogę, ale jeśli moja nieobecność (nie będzie mnie od 27 grudnia w domu, więc mogę mieć problem z pisaniem ._. ) przeszkodzi w pchaniu akcji do przodu, to proszę Emilię poprowadzić c: /

Wrzask dowódcy wergundzkiego zmusił ją do zwrócenia uwagi na to, co się działo na płaszczyźnie rzeczywistej, odrywając ją od szukania jakiegoś rozwiązania sytuacji. Widząc jednak, jak ów żołnierz z niedowierzaniem patrzy na swoje ręce, odruchowo cofnęła się krok. Z przerażeniem obserwowała, co to mackate stworzenie zrobiło z zawodowych wojowników.
No tak, przemknęło jej przez myśl, ale raczej ich szkolenie, choćby nie wiadomo jak wspaniałe, nie obejmowało swoim zakresem walki z rynsztokowymi potworami wymachującymi parzącymi mackami...
Na widok Wergunda trafionego mazią zasłoniła sobie usta ręką i przygryzła język, by nie krzyknąć. Poczuła metaliczny smak krwi, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Ważniejszy był fakt, że to COŚ spojrzało na nią. No dobra, nie do końca spojrzało, bo nie miało czym, ale takie magini odniosła wrażenie.
Ułamek sekundy później, który wydawał się jej nieskończenie długą chwilą, już leżała na glebie, odepchnięta przez Styryjkę. Z niepokojem obserwowała, jak wielką przewagę ma stwór obrośnięty łuskami, jak zresztą zdążyła zauważyć, nad broniącą się Ylvą. Chciała jakoś pomóc, ale zimne macki paniki chwyciły jej odwagę w kleszcze i nie była w stanie nawet wstać z podłogi.
Odetchnęła w duchu z ulgą, gdy potwór wreszcie się cofnął.
Nastała cisza. I wtedy coś jej się przypomniało.
- Eri! - szepnęła do siebie i szybko zerwała się z podłogi, nie zważając na stłuczone biodro, i podbiegła do leżącego pod wodą narzeczonego, chcąc go jakoś wyciągnąć, jednocześnie starając się czuwać na tyle, by w razie powrotu mackatego stwora zastąpić mu drogę kamienną ścianą.
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Frączek 
Wergundia Pany


Skąd: z Wergundii
Wysłany: 17-12-2014, 18:59   

Od początku ataku Elmeryk stał otępiały, w zasadzie nie wiedział co się dzieje... Może to efekt alkoholu?
A może nie spodziewał się widoku czegoś tak brzydkiego?
Patrzył się tępo na bezradne próby Roderyka oraz co częściej ginących żołnierzy. Dopiero kiedy stwór wrócił pod wodę, otrząsnął się.
- No co się tak gapicie! Wyciągać go!
Podszedł do Eriego i po odepchnięciu Emilii wziął Eriego 'za szmaty' i zaczął go wyciągać z wody.
_________________
'13 - Zwiadowca / łucznik Celahir ( zwany 'Hobbit Sam'
Epilog '13 - mag ognia Divakar
'14 - Kapral Halvard, w służbie 15. kohorty Zielonego Tymenu
Epi '14 - podziemny hipnotyzer Akhel Ah'ran z rodu Diaeth (†)
'15 - imperialista aka najemnik Germeriusz 'Gałgan'
Epi '15 - wojownik Qa, Qorykohynaq
'16 - Ernest, szpieg z krainy deszczowców B)

QA FORTHEWIN

"Opętanie na Indianę! Bijesz Indianę!"
 
 
Uszek 
Puszek


Skąd: Warszawa
Wysłany: 17-12-2014, 21:43   

Podbiegam do eriego po wyciągnięciu robię 5 wdechów ratowniczych i przeprowadzam resuscytację aż do odzyskania oddechu przez eriego.
_________________
Człowiek cień młota nad głową wrogów
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 18-12-2014, 01:04   

Wij cofnął się i schował w kanale, ale bynajmniej nie napisałam, że puścił Eriego...

Elmeryk:
na twój okrzyk zareagował akurat stojący najbliżej Styryjczyk, który razem z tobą próbował maga złapać za ubranie i wyciągnąć. Udało się wam go wytarmosić z wody na tyle, że oplątana tułowiem wija głowa wynurzyła się z wody.
- Uważaj na to, jego dotyk parzy! - krzyknął ci niemal w ucho gwardzista. Splot poluzował się trochę i Eri zdołał wypluć (bardziej zwymiotować) część wody, jego twarz była posiniała, oczy wytrzeszczone w śmiertelnej panice, dłonie zaciśnięte na ciele wija były zapuchnięte i poczerwieniałe od parzącej toksyny.

Agat:
/ech... mam poważnie potraktować fakt, że robisz wdechy tuż przy zaciśniętym na jego szyi wiju? No dobra/
Gdy tylko Elmeryk ze Styryjczykiem wyszarpali z wody niemal już bezwładnego Eriego, ty też podszedłeś i nachyliłeś się nad nim, próbując wtłoczyć mu powietrze do płuc. Próba spełzła na niczym, jako że zaciśnięta gardziej nie dopuszczała dalej powietrza, ty za to poczułeś, jakby ktoś wylał ci na twarz czajnik wrzątku. Odskoczyłeś i zastanowiłeś się nad logiką dalszego postępowania.

Emilia:
podniosłaś się i dołączyłaś do obu mężczyzn, próbujących wyrwać Eriego z morderczego uścisku. W tym samym momencie wij zaatakował znowu. Z wody uniósł się łeb z kleszczami i potrącając ludzi parzydłami wystrzelił prosto w kierunku Emilii porcją żelowatego jadu. Tym razem odskoczyłaś sama, nie czekając, aż Ylva znów cię odepchnie. Styryjka, najwyraźniej przez cały czas pilnująca twojego bezpieczeństwa, teraz też niemal natychmiast znalazła się między tobą a kleszczami (niczym pan Astori między Travidem i mieczem ;) ), atakując młynkiem możliwie szybkich dezorientujących uderzeń, by nie dać czasu stworzeniu na charknięcie żrącą substancją (za każdym razem przed wystrzyknięciem jej wij lekko się cofa, jak człowiek, który potrzebuje splunąć). Wij nie pluł, ale kolejne cięcia kleszczy zepchnęły Ylvę w tył i w tył.
- Tnijcie w ogon! - wrzasnęła do was, cofając się i cały czas osłaniając od kleszczy - Tnijcie w ogon, niech on go puści!
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eri 
Father of Demons


Skąd: Kraków
Wysłany: 18-12-2014, 01:37   

Ciemność... brak... powietrza...
Nigdy nie przypuszczał, że to właśnie woda ześle na niego ukojenie w postaci śmierci. Że dozna cierpień z najmniej oczekiwanej strony - jego ukochanego żywiołu. Wielokrotnie stawał przeciw różnym przeciwnościom - na statkach, rzekach, jeziorach... ale basen?
Powietrza... szybko...
Koniec końców, sam był sobie winien. Mógł przecież w tej chwili zajmować się pisaniem nowej książki o naturze magii, a jego największym problemem byliby zazdrośni o zdolności magowie. Mógł, ale wybrał tułaczkę po największym bezsensie obecnego świata zwanym za-południem.
Potrzeba...
Przypomniał sobie wszystkie sceny ze swojego życia. Te wzruszające, smutne a nawet budzące grozę - z tym, że bez śladu jakichkolwiek emocji. Czuł się jak widz kiepskiej ofirskiej sztuki lub czytelnik dziennika. Nie był sobą, a jedynie postronnym, obserwatorem. W jego umyśle panował spokój...
Powietrze!
Świadomość Eriego powróciła do niego niczym uderzający raptownie w spokojne morze huragan. Nagły przypływ emocji, przyswajanie obecnej sytuacji, gorączkowe myślenie nad rozwiązaniem - wszystko to eksplodowało, a umysł nie był w stanie opanować takiego chaosu. Jednak próbował, rozpaczliwie selekcjonując najważniejsze myśli. A taką zdecydowanie były trudności w oddychaniu.
Ręce bolały, nawet bardzo. Był on jednak odległy, jakby nieznany - umysł maga skupił się na rzeczach istotniejszych. Mianowicie na swej mocy magicznej, która, choć równie odległa, niemal wołała: użyj mnie! Pokaż, że jesteś tym wielkim magiem, wywołującym gejzery! Udowodnij, że jesteś coś wart!
W tej właśnie chwili, zamknąwszy oczy, Eri wyszeptał, czy raczej bardziej wykrzyczał w myślach jedyne słowa, które przyszły mu na myśl:
- Hezathesuna alea...

/wilgoć wyemituj, zasadniczo chcę zrobić z jego macki sushi ._./
/będę starał się pisać, na pewno częściej, niż ostatnio ;) /
_________________
II turnus 2012 - Erindiar, random-najemnik
II turnus 2013 - Raerinerin Nelias Parlain L'ombre di Offire, czyli po prostu Eri - mag wody
epilog 2013 - Również Eri, ale tym razem jako szpieg Imperium wśród zaufanych ludzi maharani
III turnus 2014 - Eri z rodu L'ombre raz jeszcze, lecz działający dla Sapientii
II turnus 2015 - Eryalen Parlain Cador L'ombre di Offire , zwany czasem matkobójcą ;)
III turnus 2016 - Serivus 'Nerigui' L'ombre, samnijski szaman węża
prolog 2017 - Kheritt Foldir, sługa Jedynej z Enarook
Ostatnio zmieniony przez Eri 18-12-2014, 01:40, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 18-12-2014, 18:46   

Pancerzyk potwora błysnął metalicznie, gdy żołnierze zdołali jakoś wyciągnąć podtopionego Eriego z rynsztoku. Nie było jednak czasu przerazić się jego okropnym stanem, bowiem wij, który jednak okazał się być sprytniejszy od całej zmęczonej łażeniem po kanałach gromadki, splunął mazią w jej stronę, i tylko szczęśliwy traf, wola bogów czy może też jej podświadoma reakcja sprawiła, że nie oberwała żrącym żelowatym czymś, po którym zapewne zostały by po niej jedynie kosteczki i metalowa szpila, cudem trzymająca się włosów po tym całym zamieszaniu.
Zdziwiona spojrzała na Styryjkę, która stanęła w jej obronie. Przypomniała jej się sytuacja, która zdecydowanie miła nie była, z czasów, kiedy jeszcze pomieszkiwali w osadzie Krevaina, i słynne słowa Travida Lecorde, który nawet leżąc na klepisku halli próbował negocjować z elfami. Wstając, uśmiechnęła się pod nosem. Prawdziwy kupiec, nie ma co.
Odeszła kilka kroków w tył, i słysząc polecenie Ylvy, skupiła się i miotnęła zaklęciem nie w to, co wydawało się jej ogonem wija, tylko we fragment sufitu nad macką trzymającą Eriego.
- Harria murru neratekada xirrit indargari! - przy dwóch ostatnich słowach przesunęła ręce gwałtownie w dół, jakby pociągała za sznur od dzwonów.
Oczami wyobraźni już widziała cienki, ale ostro zakończony i dodatkowo wzmocniony zaklęciem spory odłamek skały odłupanej ze sklepienia jaskini lecący z wielką prędkością na mackę, i niczym spadająca na głowę skazańca gilotyna odcinający ją od reszty potwornego cielska...
... a jakaś część jej umysłu, zapewne ta odpowiedzialna za uczucia, modliła się do Avgrunn i Toledy by ów odłamek nie trafił ukochanego.

/Skała osłabić formować przesunąć wzmocnić. Oczy wyobraźni są opisem, i chyba w takiej formie będę opisywać przewidywane skutki c:/
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 19-12-2014, 05:15   

Avergill napisał/a:
Oczy wyobraźni są opisem, i chyba w takiej formie będę opisywać przewidywane skutki
/Całkiem spoko, dla mnie bardzo klarowne i pomocne.
Ale za diabła nie mam pojęcia, jak emitując wodę, można zrobić z maski sushi... :( /


Eri:
zaklęcie mogło być całkiem pomocne, żeby pozbyć się wody, która zalewała ci płuca. Ale rzuciłeś je na wija, tworząc strumień wody, który spłynął po powierzchni płytek, nie robiąc mu wielkiej krzywdy. Stworzenie żyło w wodzie, by je zranić, woda musiałaby przybrać formę lodu, albo bardzo skondensowanego cienkiego strumienia. Dwa użyte w zaklęciu słowa to było za mało.
Minęło jakies półtorej minuty od momentu, kiedy ostatnio wciągnąłeś tlen.
W pierwszych sekundach to była konsternacja, szamotanina, stawianie oporu. Próbowałeś nie wciągać wody, poluzować obręcz, zanotowałeś, że parzyła ci ręce. Potem płucami zaczęły szarpać skurcze, organizm zaczynał panikować poza twoją wolą i swiadomością, jeśli trafiało na momenty, kiedy wij luzował splot, nos i usta robiły gwałtowny wdech, kończący się zadławieniem. Ręce uderzały histerycznie, szarpiąc duszącą cię pętlę palcami i paznokciami, nie czułeś ani puchnącej skóry, ani tego, że raniłeś się o ostre krawędzie chitynowego pancerza. Nogi szamotały się, szukając podparcia, ślizgając się na mokrym kamieniu. Serce waliło jak oszalałe.
Panika wydostała się do świadomości jak zawartość cienkiego balonika, który właśnie pękł, zalewając ci umysł chaosem. Nie byłes w stanie myśleć ani analizować, umierający mózg działał już tylko w jednym kierunku.
Aż wreszcie osłabł. Poczułeś stopniowy bezwład w kończynach, zrobiło się ciemno i cicho.
Serce też się uspokoiło...

Emilia:
nad waszymi głowami było murowane z kamienia sklepienie łukowe. Twoje zaklęcie dotarło do kamieni nad wijem, przeniknęło ich strukturę, rozkruszyło zaprawę. Skała zgrzytnęła, chrupnęła i rozerwała się, lecąc nieuchronnie ku dołowi, w locie formując się w ostro zakończony kamienny sopel.
Chitynowy pancerz pękł z obrzydliwym mlasknięciem, kamień wbił się w miękką tkankę i rozerwał ją. Splot na szyi Eriego puścił, wij wrzasnął wysokim wibrującym dźwiękiem, sprawiając, że wszyscy przez chwilę zastanawialiście się nad integralnością bębenków w swoich uszach.
Eri był wolny. Leżał bezwładnie na brzegu kamiennego chodnika.

Krzyk Ylvy zmobilizował pozostałych, kilka osób doskoczyło, uderzając ostrzami w nadziei na trafienie pomiędzy płytki pancerza. Kilka cięć dotarło do ciała wija, spod płytek zaczęła wysączać się biaława gęsta ciecz. Skolopendr wizgnął i odwrócił się do atakujących. Styryjka, której kleszcze w międzyczasie rozcięły nogę w dwóch miejscach, przeturlała się na bok i podniosła. Jej uwagę zwrócił sypiący się z góry pył.
Tymczasem stworzenie zamachnęło kilka razy ogonem i umykając spod waszych ostrzy rzuciło się w kierunku środka sali, skąd natychmiast zawróciło z powrotem w kierunku atakujacych go ludzi. Poza wodą skolopendr poruszał się równie sprawnie jak w niej, wyposażony był w dziesiątki drobnych segmentowanych odnóży, którymi przebierał w umykającym oczom tempie.
- Taaarcze! - wrzasnął dowódca, któremu czucie w rękach zaczęło powoli wracać wraz falą bólu, który postanowił ignorować - Tarcze naprzód i atak szarpany!
Wergundowie sprawnie ustawili szyk, w samą porę, bo wij już odciągnął w tył zraniony ogon i rzucił się do przodu, kłapiąc kleszczami, które z trzaskiem zatrzymywały się na tarczach.
- Atak... psiakrew! - Roderyk źle ocenił moc toksyny, krążącej mu w dłoniach. Próba uchwycenia rękojeści miecza skończyła się wypuszczeniem broni na ziemię. Zaklął, podniósł i dołączył do walczących.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 20-12-2014, 14:35   

Z satysfakcją obserwowała, jak rzeczony kamień rozrywa wijowy ogon, jednak pisk, jaki potwór z siebie wydał sprawił, że aż jej pociemniało przed oczami, a ciało odruchowo się skuliło i zasłoniło wrażliwe uszy. Gdy już okazało się, że krążące chaotycznie po jaskini dźwięki się uspokoiły, wyprostowała się i odetchnęła. Widok uwolnionego Eriego przyniósł jej sercu niesamowitą ulgę, choć wiedziała, że zapewne cieszy się przedwcześnie. Zerknęła na walczących z wijem walecznych bardzo Wergundów, na poparzonego ichniego dowódcę, na żołnierza, który był na tyle nierozważny, by bez sensu podawać Eriemu powietrze, na Ylvę i jej pokrywającą się krwią nogę, aż wreszcie spojrzała uważniej na narzeczonego.
Był siny, jego zwykle delikatne dłonie o szczupłych i długich palcach były teraz spuchnięte i pokrwawione.
Nie ruszał się.
Co robić?
Zagryzła wargę. Każda sekunda była na wagę jego życia, a jednocześnie kilka metrów dalej wił się śmiertelnie niebezpieczny stwór.
Co robić?!
Przymknęła oczy i podjęła decyzję. Nie wiedziała, czy właściwą, ale nie było czasu.
Wzrokiem odszukała szpikulec, którym uprzednio rąbnęła potwora. Znalazłszy go, skupiła się na nim i wyciągnęła ręce.
- Harria indargari xirrit - rozpoczęła inkantację cicho, unosząc lekko dłonie, po czym machnęła nimi w stronę wija, celując w miejsce, gdzie przy pochylonej części, która prawdopodobnie była jego... głową? chitynowy pancerz odsłaniał od czasu do czasu nieco mniej chronione miejsce. A przynajmniej tak jej się zdawało - indargari eder!
Miała nadzieję, że podwójnie wzmocniony kamienny kolec zgodnie z jej zamysłem wbije się wijowi w coś, co u ludzi jest potylicą lub karkiem, i naruszy to coś, co u ludzi jest nerwami.
Nie patrząc jednak na efekty, podbiegła do bezwładnego Eriego, klęknęła przy nim i przyłożyła dłoń do jego szyi, szukając pulsującego miejsca, tak, jak uczyła ją tego Vesna, jednak to, co poczuła, zmroziło jej umysł i ducha lodem przerażenia.
Bo nie wyczuła nic.
Ogarnęła ją rozpacz. Rozpacz, która zacisnęła swe szpony na jej sercu i wtłaczała w umysł smutek, który prędko rozlał się po całym ciele, aż do czubków palców.
Dlaczego...?
Zacisnęła powieki, spod których popłynęły słone łzy.
Dlaczego?!
Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy, w miejscu, którego cień nie zdołał opanować, na granicy świadomości zapalił jej się ostrzegawczy kaganek. Jakiś cichy, acz stanowczy głos, łudząco podobny do głosu Vesny, rozkazał jej rękom ułożyć ciało Eriego na plecach i odchylić lekko głowę do tyłu. Powoli przypominała sobie, co Teralka robiła, gdy znalazły tego kapłana płynącego bez znaku życia z biegiem Wedry kilka lat temu. Teraz wydawało jej się, że minęły od tamtego czasu całe wieki...
Stanowczo, acz delikatnie rozchyliła narzeczonemu wargi i przyłożywszy swoje usta do jego podzieliła się z nim oddechem, kątem oka obserwując czy jego klatka piersiowa się na pewno unosi. W głowie galopowały jej myśli, na przemian usiłując sobie przypomnieć, jak przywrócić narzeczonemu puls i zaklinając bogów, by nie zrobiła mu jeszcze większej krzywdy swoim brakiem doświadczenia.
Aha, a jakby zaczął się krztusić, to go musisz przewrócić na bok, żeby się nie udławił znów.
Przymknęła oczy. Już nie zwracała uwagi na żłobiące w jej pokrytej kurzem koryta łzy, płynące wąskim strumykiem.
Tak Vesna, pamiętam, tylko niech to zadziała... Toledo, wiesz przecież, że ten człowiek nie zasłużył na taki los...
Po kilku oddechach wyprostowała się, i splatając odpowiednio dłonie zaczęła szybko i mocno uciskać jego klatkę piersiową.
Trzydzieści razy, nie mniej, nie więcej. A potem znów oddechy. Dwa wystarczą. I od początku, powtarzała w myślach jak mantrę szamańską.
Poczuła krew w ustach. Najwyraźniej znów przygryzła sobie policzek.
Eri, na litość wszystkich kochanych bogów, zaklinam cię, żyj, ty podtopiony magu wody od trzydziestu siedmiu boleści...


/Skała wzmocnij przesuń wzmocnij rzuć. I mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, bo Eri z zaświatów mnie ukatrupi D: aha, Vesna to autentyczna postać, w sensie graczem miała być, ale nie pojechała na obóz. Kapłan tyż. /
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 21-12-2014, 05:45   

Emilia:
wytworzony przez zaklęcie kamienny pocisk przez sekundę zawisnął nad podłogą, a po chwili powietrze zaświszczało przeraźliwie, cięte z umykającą ludzkiemu wzrokowi szybkością.
Ci, którzy widzieli, gdzie uderzy, nie zdążyli nawet krzyknąć, ostrzegając walczących przy wiju, zresztą każde ostrzeżenie w tej sytuacji mogło być mylące. Elmeryk i Agat, którzy byli na drodze pocisku, zdążyli paść plackiem na ziemię. Kamień wyrżnął wija w bok łba i rozprysnął się w kawałki. Stworzenie poleciało na kamienną posadzkę z chrzęstem i wizgiem, odrzucone przez impet uderzenia o kilka metrów.
- Gabinaya-ad-xayavan, spowolnienie! - krzyknęła Ylva, dołączając do walczących - Teraz! Ciąć między płyty pancerza!
Obalony skolopendr szarpnął się kilka razy bezwładnie, próbując się podnieść, kiedy doszło go łowieckie zaklęcie,a zaraz po chwili grad ciosów.
Zajęta Erim słyszałaś jak zza ściany odgłosy walki i instrukcje Styryjki:
- Uważać na odnóża! Z dystansu!

Przyłożyłaś usta do ust maga, ale pierwsze wdmuchnięcie powietrza nie poszło wcale tak łatwo, musiałaś pokonać opór zaciśniętej krtani. Żeby ułatwić ułożenie mięśni, delikatnym ruchem pociągnęłaś lekko szczękę, unosząc ją ku górze. Dopiero wtedy powietrze przeszło z chlupotem przez zalany wodą przełyk.
Po kolejnych kilku seriach w końcu doczekałaś się reakcji. W ustach Eriego zabulgotała woda, a klatka piersiowa zakołysała się w spazmatycznym kaszlu. Podniosłaś go lekko i obróciłaś na bok. Nadal się krztusił, skurcze powodowały na przemian wypluwanie i wciąganie z powrotem wody, którą miał w ustach.
Z pomocą przyszedł ci Styryjczyk, ten sam, który chwilę wcześniej pomagał Elmerykowi wyciągnąć Eriego z wody. Złapał maga wpół, na wysokości przepony, jak człowieka, który zadławił się jedzeniem, i mocno szarpnął. Przepona zareagowała. W samą porę. Na wpół przytomny mag zwisnął na jego rękach i gwałtownie zwymiotował kilka razy ogromną ilosć wody, wypełniającej mu żołądek i gardło.
Styryjczyk opuscił go na ziemię i ułożył na boku.
Mag zaniósł się nieprzytomnym kaszlem.
Miał poparzone i zapuchnięte ręce, palce były poranione i powybijane od spazmatycznego szarpania za chitynowe pancerze. Ale oddychał.

Eri:
była panika i chaos w umyśle, był szalony, szarpiący ból, i ogromny, naprawdę ogromny strach. A potem, kiedy umysł zrozumiał, że umiera, zrobił się bardzo spokojny. Serce przestało pompować jak oszalałe, zakończenia nerwowe przestały rozbłyskiwać bólem. Zapadła cisza. Ciemność. Spokój.
I ten spokój nagle rozdarł błysk.
Krew, przepchana do mózgu przez zmuszone do tego siłą serce, rozjarzyła od nowa świadomość. Na chwilę. I znów. I znów.
Wbite w zalane wodą płuca powietrze przedarło się przez drogi oddechowe, naciągając tkanki. Ból obudził się jak rozjarzony dmuchnięciem płomień. I rozpalał się coraz bardziej, rozpalając kolejne włókna nerwów, aż pożar dotarł do umysłu.
A ten wybuchł. Pod powiekami zajarzyło się białe światło bólu, szarpnięte odruchem płuca skurczyły się, próbując wypchnąć wszystko co nie było tlenem. Całe ciało spięło się w potężnym skurczu, by pozbyć się tego, co nie pozwalało oddychać. Raz. Drugi. Po siódmym osłabło.
I wtedy ktoś je zmusił. Obręcz zacisnęła się na splocie słonecznym, powodując, że wielki mięsień przepony zareagował, spinając żebra skurczem. Wszystko powyżej podskoczyło ku górze, wypychając wreszcie wroga na zewnątrz.
Do płuc dotarło powietrze.
Do świadomości dotarł ból. Promieniował z opuchniętych rąk, nadwyrężonych stawów, zmiażdżonych mięśni szyi, z tysiąca miejsc, które właśnie przypominały o swoim istnieniu i krzywdzie, korzystając z tego, że umysł chwilowo nie miał już ważniejszych zmartwień.
Zareagowały też zmysły.
Jak przez mgłę usłyszałeś:
- Emilia!!!!! Sufit!!!!!!
I otworzyłeś oczy, po to żeby spojrzeć dokładnie na lecące w twoim kierunku kamienie.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Eri 
Father of Demons


Skąd: Kraków
Wysłany: 23-12-2014, 16:55   

Ból.
Bolało. Wszystko, całe ciało. Niesamowite cierpienie dotykało każdej części jego organizmu, zaczynając na poparzonych dłoniach, skończywszy na zmiażdżonej krtani. Jego umysł przeżywał niesamowite wręcz katusze, próbując na przemian zasnąć na wieki i się przebudzić.
A jednak zdecydował się otworzyć oczy, pragnąc tylko końca tego niemiłosiernego bólu. Otworzył je, obudził się, by ujrzeć koniec. W postaci spadających na niego oraz klęczącą przy nim Emilię.
Gdyby chodziło tylko o niego, nie zrobiłby nic. Mentalnie już się pogodził z odejściem... do Morta? Nie, w to Eri nie wierzył. Bóg zgotowałby mu cierpienie większe niż jakiekolwiek żyjące na ziemi stworzenie. Zapewne po prostu przestanie istnieć lub będzie jako duch przemierzał za-południe, jeśli pogłoski okażą się prawdą.
Ale tu chodziło o Emilię. O jego ukochaną, narzeczoną, osobę, z którą chciał spędzić resztę życia. Tą, którą pragnął chronić za wszelką cenę.
Nie wskazał celu rękoma, nie był w stanie. Mając jedynie nadzieję, że sama myśl o danym miejscu wystarczy (w końcu był poważanym magiem!) skupił się na mocy i szepnął przez nadwyrężone gardło:
- Kankara soru indargari neratekada...

/lód wywołaj zwiększ uformuj, zasadniczo formuję ów lód w kopułkę nad głową moją i Emilii ;) /
_________________
II turnus 2012 - Erindiar, random-najemnik
II turnus 2013 - Raerinerin Nelias Parlain L'ombre di Offire, czyli po prostu Eri - mag wody
epilog 2013 - Również Eri, ale tym razem jako szpieg Imperium wśród zaufanych ludzi maharani
III turnus 2014 - Eri z rodu L'ombre raz jeszcze, lecz działający dla Sapientii
II turnus 2015 - Eryalen Parlain Cador L'ombre di Offire , zwany czasem matkobójcą ;)
III turnus 2016 - Serivus 'Nerigui' L'ombre, samnijski szaman węża
prolog 2017 - Kheritt Foldir, sługa Jedynej z Enarook
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 23-12-2014, 17:11   

Nawet najlepsi bardowie nie byliby w stanie opisać, jaką ulgę poczuła, gdy okazało się, że Eri żyje.
Żyje.
Oddycha.
Żyje!

Spojrzała z wdzięcznością na Styryjczyka, który włączył się do pomocy, sama zapewne nie miałaby tyle siły.
Siły... skoncentrowała się i szóstym zmysłem sięgnęła w głąb siebie, poszukując zmagazynowanej tam przed kilkoma godzinami energii magicznej. Zmarszczyła brwi i przygryzła wargę. Nie było jej tam zbyt wiele, może na jedno dłuższe zaklęcie, potem już zostaną tylko rezerwy...
Spojrzała na swoje dłonie pokryte pyłem.
Pyłem...?
Ucho wychwyciło wrzask, a głowa sama zadarła się, by spojrzeć na walący się na nich sufit.
Spadające kamienie, które nie czynią żadnej krzywdy... Otulają, niczym leśny strumień gdzieś pośród teralskich ostępów...
Nie.
Tętent konia galopującego przez bezkresne stepy... Monotonny i usypiający...
Odłamki raniące twarz i ramiona... Oczy bez białek, bezdenne niczym otchłań, wpatrujące się przeszywająco, aż boleśnie...
Nie!
Ból. Ból w skroniach, ból ranionej skóry, ciepło juchy wydobywającej się z otarć i rozciętego ciała.
Krew na dłoniach... Czarna posoka spływająca po przedramionach, barwiąca sukienkę ciemnym szkarłatem...
To nie moja krew.
Nogi oplecione pędami dziwnej rośliny, białe kwiaty upstrzone ciemnoczerwonymi kropkami pną się coraz wyżej, uniemożliwiając jakikolwiek ruch.
Znam to, znam to zbyt dobrze...
Ból przebitego serca jest niespodziewany, jak wcześniej, choć tyle razy już to przeżywała. Rozchodzi się z prędkością światła i jak światło przyćmiewa ból ran spowodowanych lawiną ostrych jak brzytwa skał.
Jeszcze kilka razy uderzy, a potem będzie koniec.
Krew w ustach smakuje żelazem i rdzą.
Szaroniebieskie oczy wpatrują się z niedowierzaniem w przestrzeń, lekko rozchylone usta nadal są czerwone od pocałunków. Biały materiał prześcieradła zaścielającego łoże powoli barwi się czerwienią...

- NIE!!! - wrzasnęła na cały głos, a w tym krzyku można było usłyszeć dysonansy paniki i rozpaczy połączonej z wściekłością na tego, kto zmusił ją do robienia tak strasznych rzeczy.
Przecież miało być tak pięknie... Mieliśmy wrócić do Birki i wieść spokojne życie magów w domu pełnym nieprzeczytanych ksiąg... a teraz to tak ma się skończyć? Pod zawałem sklepienia? Na tym zapomnianym przez północnych bogów skrawku ziemi, którą ludzie zapragnęli wyrwać tubylcom z ich rąk? Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy?
Nie po to cię ratowałam, ty przeklęty czarodzieju, żebyśmy teraz zostali przysypani jakimiś kamyczkami!

Wściekłość wzięła górę. Straciła panowanie nad swoimi szóstym zmysłem, a ten, pozostawiony samopas, potrafił czynić zniszczenie, nad którym niemalże nikt nie mógł zapanować.
Czuła, jak wstęgi Mocy aż się proszą, by je wyciągnąć z kamieni, by je uwolnić z ich wiecznego więzienia, jakim była skała. Czuła też buzującą Moc w sobie, w tym miejscu w umyśle, gdzie się znajdowała. Nie było jej wiele, ale to wystarczyło. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Dłonie same powędrowały w górę, usta same wykrzyczały inkantację, słowa zostały wypowiedziane tak szybko, że niemal zlały się w jedno.
- Harria murru tsaga murru mehe roko!
A umysł tymczasem usilnie próbował wspomóc zaklęcie, wyobrażając sobie jak walące się odłamki sklepienia stają się coraz mniejsze i mniejsze, aż z ostatnim słowem znikają.
Dobra Avgrunn, błagam, niech to zadziała...
Znów poczuła metaliczny smak na wargach, ale jakoś nie odnotowała tego faktu, całą swoją uwagę skupiając na zaklęciu.

/Skała pomniejszać dzielić redukować rozproszyć zniknąć. Dezintegracja albo chociaż zamiana w drobny żwir czy coś. Generalnie przed tym zaklęciem było 14 pkt, jak naliczyłam (ale ja się szybko wyprztykuję z many D: ), ale że to dość spore zaklęcie, to pewnie na krwotoku z nosa się nie skończy. O ile w ogóle zadziała D: )/
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 23-12-2014, 22:23   

Eri:
energia, której potrzebowało zaklęcie, wyrwała się z twojego organizmu, przenikając jak uderzenie pioruna przez zmęczone bolące tkanki i wypromieniowała ku górze. Właściwie nigdy nie zdarzyło ci się, aby uderzył cię piorun, ale gdzieś w którejś szufladce świadomości pojawiła się myśl, że mogłoby to tak wyglądać, tak być odczuwane. Z zupełnie niewiadomych przyczyn poczułeś nagle, że to by było niesamowicie smieszne, tak umrzeć, od porażenia... Chciałeś się zaśmiać, ale zakrztusiłeś się resztką wody, jaka wciąż chlupotała ci w przełyku. Kaszlnięcie oznaczało kolejne spięcie spalonych mięśni, ale już ich nie poczułeś.
Wycieńczony organizm postanowił odłączyć ci możliwość decydowania o nim, zanim znów narozrabiasz i wymyślisz kolejny sposób, jak mu utrudnić regenerację.
Zemdlałeś.

Emilia.
Krzyk przebił się do twojego przeładowanego uczuciami umysłu jak szpikulec, i podobnie, jak pod wpływem szpikulca, pękł w umyśle balonik z wściekłością. Momentalnie wyparła ona strach, żal, obawę, zmęczenie, owładnęła całkowicie zmysłami.
Zaklęcie, wygenerowane przez wzbierającą falę gniewu, było wzmocnione mocą twojego własnego organizmu, sprzężone z twoją złością i chęcią destrukcji. Wyrzucone ku górze, załaskotało cię w końcówki palców wraz ze zwiększonym nagle w drobnych naczyniach krwionosnych ciśnieniem i gdyby ktoś z boku dokładniej wpatrywał się w to miejsce, dostrzegłby poruszona falę powetrza, drgającą jak pod wpływem nagłego gorąca albo zimna.
Jednocześnie jednak stało się coś jeszcze. Twoja energia szybująca w górę nagle napotkała idącą jej w poprzek strugę mocy, która właśnie zamieniała w drobinki lodu wygenerowana w powietrzu wilgoć. To, co stało się dalej, było z pewnością warte odmalowania na obrazie albo opisu w pieśni. Oczywiście gdyby ktoś z boku dokładniej wpatrywał się w to miejsce.
Nad waszymi głowami - twoją, Eriego i tego Styryjczyka, którego imienia nie znałaś, nagle zamknęła się przestrzeń, jak wielki kryształowy bąbel, którego ścianki nagle rozjarzyły się błękitem, po czym rozbłysły jak miliard maleńkich pryzmatów, migocząc oszałamiająco kolorami tęczy. Energia twojego zaklęcia została rozdzielona sferą, którą rzucił Eri - część ogromnej mocy, którą wyrzuciłaś, wzmocniła powstającą właśnie lodową kopułę, druga część poszybowała ku górze. Z sykiem i krystalicznym trzaskiem, lecące ku wam głazy, dotychczas zaparte samonośnie w łukowym sklepieniu, zamieniały się w drobny żwir i kamienie, część odparowała, reszta zaś spadła na kopułę z dźwiękiem piasku, rzuconego na taflę szkła.
Tafla zaśpiewała, jęknęła... dźwięczny odgłos załamał się w szorstkim trzasku. Zobaczyłaś rysę i chciałaś coś powiedzieć, ale kamienna podłoga z rozmachem walnęła cię w tyłek, a tafla zmieniła swoje położenie względem ciebie na bardziej horyzontalne. Wypromieniowanie własnej energii dało o sobie znać. Zobaczyłaś drugą rysę i trzecią.
Gdyby ktoś dokładniej przyglądał się z boku, zobaczyłby rozświetloną błękitną kopułę lodu, na którą runęło kilka ton luźnego gruzu i piasku z rozbitych kamieni, a na to kolejne głazy i ziemia, pod którą kopuła zniknęła niemal całkowicie. Gdyby ktoś się przyglądał, zacząłby w tym momencie liczyć sekundy, po których kopuła z trzaskiem pęknie, grzebiąc was pod kamienno-piaszczystym kurhanem.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 24-12-2014, 02:01   

Wściekłość i furia, jaką przed chwilą czuła, uleciała wraz z zaklęciem, tak jak i jej siły. Teraz czuła jedynie pustą skorupą, biernie obserwującą to, co się stało. W głowie, poza ostrym bólem skroni, kołatała się jedna myśl.
Nie udało się... a przynajmniej nie do końca...
Nie miała siły nawet zacisnąć pięści ze złości. Ze złości na Eriego, którego bądź co bądź dobre chęci pozbawiły go przytomności, i na samą siebie, że nie potrafiła uchronić ich przed konsekwencjami własnego zaklęcia.
Dlaczego wszystko na tym cholernym za-południu musi być przeciw nam?, zawodziła gorzko w duchu, lecz na zewnątrz nadal wpatrywała się tępo w lód, pokrywający się coraz szybciej rysami i pęknięciami. Właściwie to widziała ciemność, gruz przysypał ich całkowicie, jednak trzaski były jednoznaczne. A może tylko zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na nieuchronny koniec?
Jakiś głosik w jej głowie próbował przywołać ją do porządku, wmawiał, że jeszcze nie wszystko stracone, że przecież może jeszcze coś zrobić...
Uciszyła go. Z każdym jękiem pękającego pod ciężarem skał lodu traciła nadzieję na jakikolwiek cud.
Nadzieję...
Tavar...
Potrząsnęła głową, co wywołało jeszcze większą falę bólu. Coś gęstego i ciepłego spływało po jej twarzy.
Tutaj nawet Tavar nie pomoże, pomyślała gorzko i spróbowała się podnieść, co jednak wywołało tak wielkie zawroty głowy, że zdecydowała się pozostać w pozycji leżącej.
Czuła pod plecami zimny kamień, dłonie ciągle drżały po ostatnim zaklęciu, a mimo to jej zmysł Mocy chciał więcej i więcej. Inkantując zużyła część rezerw, które przysługiwały jej jako człowiekowi, jednak nie było tych rezerw wiele, a ich koniec oznaczał pewną śmierć z wycieńczenia. Wiedziała to, pamiętała, jak na zajęciach z dysponowania energią mistrzowie ostrzegali przed zużywaniem rezerw, żartobliwie opisując doznania z nimi związane jako "magiczny kac". Teraz jednak nikomu nie było do śmiechu.
Głośniejszy trzask zmusił ją do otwarcia oczu. Sekundy mijały, lód był coraz bardziej słabszy, a ona nie miała ani możliwości, ani mocy by ową kopułę podtrzymać. Nie była magiem wody.
Kopuły z lodu nie utrzymasz, ale co z kopułą z kamieni?
Zagryzła wargę i spojrzała w górę. Skał było aż nadto, by nie móc ich scalić w solidną całość. Potem zerknęła na omdlałego narzeczonego i, przymknąwszy oczy, załkała. Nie dam rady, jestem za słaba... to mnie przerasta... przepraszam Eri...
Mimo to jednak zmusiła się do klęknięcia na chłodnych kamieniach. Inny, tym razem złośliwy głos w jej głowie szeptał, że to i tak nie ma sensu, że tylko przyspieszy koniec...
- Spróbuj ich jakoś... zawołać... - powiedziała cicho do Styryjczyka, nie tłumacząc jednak ani jak, ani po co ma to robić.
Łkając, przyłożyła dłonie do podłogi i wysłała resztki mocy, by scaliły część skał przylegających do lodowej kopuły, tworząc oddzielającą ich od gruzu warstwę. Łamiącym się głosem przeplatała inkantację zaklęcia ze słowami pobrania:
- Harria esketa muthu neratekada... Indarra desargatzea erat... Harria... esketa muthu nera...tekada...
Czuła, że to nie potrwa długo, że nie panuje nad energią tak, jakby tego chciała, że Moc wymyka jej się z rąk...
O ironio... zginąć przysypana własnym, ukochanym przez całe życie żywiołem...
Cóż... podobno nadzieja umiera ostatnia...


/Skała scalić koncentrować formować + standardowe słowa podczas pobierania many z komponentów. Wyczuwam brak powietrza pod kopułą .-. /
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 24-12-2014, 03:06   

Kopuła trzeszczała.
Lśniła prześlicznym błękitem, krążąca w drobinkach lodu energia rozbłyskiwała to tu, to tam, nadając barwy kryształkom i dając wam jednocześnie odrobinę światła. Eri byłby zachwycony, gdyby oczywiście był przytomny.
Twój niespodziewany towarzysz w nieszczęściu, ów gwardzista, przyklęknął i z niepokojem spojrzał na to prowizoryczne, błyskające sklepienie nad sobą. Niepokój było widać na jego twarzy, ale z pewnością poza zasłoną oczu kłębiło się tam znacznie więcej strachu.
- Psiakrew jasny szlag... - wyszeptał, rozglądając się szybkimi spojrzeniami wokół jak człowiek, który gorączkowo szuka rozwiązania. Pośpiesznymi ruchami przejeżdżał po kamieniach, lodowej powłoce, wreszcie po własnym ubraniu, szukając czegokolwiek, co pomoże mu w rozwiązaniu.
Kopuła nad głowami miała wysokość jakichś 2 metrów.
Wreszcie wyszarpnął miecz z pochwy, to był klasyczny styryjski rapier, długi na metr, dość giętki. Gwardzista podniósł go, patrzył przez ulotną sekundę, obrócił sztychem ku ziemi i ucałował głowicę. Po czym wąski koniec klingi zamocował między szczelinami chodnika tak, by głowica zaparła się o część lodowego sklepienia.
- Posłuchaj - przyklęknął przy tobie, rezygnując z wszelkich ozdobnych tytułów. Spojrzał na twoją pełną rezygnacji i zmęczenia twarz - Wyjdziemy. Słowo. Dla gwardzisty arcyksięcia słowo jest święte - uśmiechnął się i mrugnął do ciebie - Przesuńmy maga bliżej miecza. Potem rozbiję kopułę w jednym miejscu wąsko, o tam, gdzie widać światło. Wyjdziesz na zewnątrz, a ja ci podam jego ręce i pomogę go wypchnąć, potem wyjdę sam. Jasne? Nie ma czasu. Oby zadziałało to, co robisz zaklęciami...
Złapał Eriego mocnym uchwytem pod ramiona i przysunął do samej ściany. Poczekał aż podejdziesz.
Zobaczyłaś za warstwą lodu postaci, jakieś dłonie oparły się o taflę z drugiej strony, ale nie byłaś w stanie rozpoznać.
- Gotowa? - Styryjczyk wciągnął powietrze - Teraz!
Mocnym uderzeniem trzymanego oburącz myśliwskiego noża rozkruszył taflę. Nóż wbił się i powstała mała szczelina, usłyszeliście przez nią głos Ylvy:
- Uważać! Miejsce z tyłu!
Z drugiej strony też ktoś uderzył w taflę, w tym samym miejscu, gdzie utkwił sztylet.
Pękła.
Zgrzytnęła raz i drugi, rysa pobiegła ku górze, nie patrzyłaś jak daleko. Ktoś z zewnątrz butem rozwalił powstałą szczelinę, Stryjczyk pchnął cię ku tafli, z drugiej strony czyjeś ręce złapały cię za ramiona i szarpnęły, odrywając od ziemi. Poleciałaś dalej, na stojących dalej ludzi, którzy potykali się i przerwacali o leżące gruzy.
- Do tyłu! Do tyłu ją! - krzyczał ktoś, to byl chyba Roderyk, dowódca oddziału - Zaraz runie reszta sklepienia! Szybciej!
Lód zazgrzytał, zastękał.
I runął w dół z ogłuszającym hukiem, z ziemi uniósł się pył. Ze sterty gruzu wystawała tylko wysklepiona na metr w górę część, którą podpierał wygięty miecz gwardzisty.
Wrzasnęłaś i rzuciłaś się z powrotem, roztrącając ludzi.
Chciałaś krzyknąć, że Eri i ten drugi, żeby ich wyciągnęli, ale zobaczyłaś, jak Ylva wraz z Elmerykiem, tym, który wyciągał Eriego z wody , wyszarpują maga przez szczelinę, a kolejne osoby odpychają jego bezwładne ciało do tyłu.
Gwardzista, skulony tak, by nic nie przycisnęło mu nóg, przecisnął rękę przez szczelinę, która niespodziewanie zawęziła się o połowę, bo miejsce zagrodziła krzywizna miecza. Rzuciłaś się w tamtą stronę, zobaczyłąś, jak Ylva łapie go mocnym uchwytem za wystawioną rękę, podpiera swoją drugą ręką, mocno zapierając się na nogach, próbuje wyciągnąć mężczyznę. Tamten krzyknął, klinga rozorała mu plecy. Przesunął się tylko o kilka centymetrów.
- Dalej! - wrzasnęła Styryjka nienaturalnym głosem i szarpnęła mocno raz jeszcze.
Lód zazgrzytał jeszcze raz. Z metalicznym, śpiewnym dźwiękiem pękła klinga, przebijając żebra i płuca przyciśniętego do niej człowieka. Ale to nie było ważne, bo w tym momencie runęło w dół wszystko, co wąski i jakże wątły promień ostrza podtrzymywał, kilka ton gruzu i głazów uderzyło głucho o ziemię, krusząc pozostałości lodowej kopuły.

Pył opadł po chwili.
Cisza, która nastąpiła po huku kamiennego tąpnięcia, wyła w uszach.
Ylva podniosła się z trudem, część kamieni uderzyła też w nią, ale były to tylko luźne odłamki. Nie wstając z przyklęku, próbowała rozgarnąć rumowisko pośpiesznymi ruchami. Dopiero po długiej minucie zaprzestała tej bezsensownej czynności i ciężko usiadła, podpierając czoło na dłoniach. Musiało ci się coś stać z oczami, bo zdawało ci się, że widzisz bruzdy żłobione przez łzy w warstewce pyłu, która pokrywała jej twarz. Tak, na pewno ci się zdawało.
Poza tym Eri chyba właśnie oprzytomniał i trzeba było się nim zająć.
- Ruszmy się stąd! - rozległ się głośny rozkaz wergundzkiego dowódcy - To sklepienie zaraz posypie się dalej i wolałbym tu wtedy nie stać.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Aver 
Szop partacz.


Skąd: z kadeckiej szafy
Wysłany: 04-01-2015, 00:44   

Miał rację. I o wiele lepszy pomysł od niej.
Logiczniejszy.
Sprytniejszy.
I ładny uśmiech.
Gdyby nie on, to prawdopodobnie wszystko by się zawaliło im na głowy.
I to była jej wina, że cokolwiek się zawalało.
Chciałaś dobrze, a wyszło jak zwykle...
Tak, to była jej wina. To przez nią sklepienie się zawaliło, to przez nią siedzieli przez tą niemiłosiernie długą, a zarazem strasznie krótką chwilę jak zasypani żywcem...
Przynosisz pecha.
Poczuła, jak łzy znów cisną się do oczu, gdy usłyszała nuty rozpaczy we wrzasku Ylvy. Wiedziała, że nie da rady, że wystarczy kilka uderzeń serca...
Nawet nie kilka.
Skały wydały z siebie groźny pomruk, świadczący o tym, że nie będą tolerować większej ilości przemeblowań, jednak teraz było to już bez znaczenia.
Znów ktoś umarł. Znów przeze mnie.
I twoją głupotę
, odezwał się znów ten sam drwiący głos. Gdzieś w głębi klatki piersiowej ciężkie poczucie winy przypomniało o swoim istnieniu, kłując w okolicy mostka. Spojrzała na Eriego, który najwyraźniej odzyskał przytomność i podeszła do niego.
Nie wyglądał zbyt dobrze, czego zresztą można się było spodziewać po bliższym spotkaniu z wijem. Spuchnięte i poparzone ręce, poranione dłonie, powybijane palce...
Oczyścić, opatrzyć, nastawić... Spojrzała w górę. Sklepienie mogło się zawalić w każdej chwili...
Ostrożnie, by nie podrażnić poparzonych miejsc, spróbowała podnieść narzeczonego, jednak jej zmęczone ręce kontra dorosły mężczyzna nie dały rady.
- Pomóżcie mu wstać. A jeśli ktoś ma jakiś alkohol, to lepiej niech się przyzna - stwierdziła dość głośno - trzeba oczyścić rany z jadu, bo będzie bolało dłużej. I to się tyczy wszystkich, którzy dotknęli wija, nie tylko jego. I lepiej rzeczywiście się stąd zmywajmy... - rozejrzała się po komnacie, spojrzała na ciemniejące korytarze, a potem na dowódcę Wergundów - tylko w którą stronę?
Jednak coś, głęboko w środku, nie dawało jej spokoju. Jedna myśl, która przemknęła jej przez głowę.
A właściwie, to czemu po prostu stamtąd nie zwialiśmy?
_________________
"What is better - to be born good, or to overcome your evil nature through great effort?"
===
+ Avergill Cha'el, bambusowa łowczyni potworków = + Meriel'oarni Caernoth, cztery metry rany ciężkiej = + Słysząca Skałę Rill Pioc Ark'hant, imperialna skałomiotka = + Emilia ev. da Tirelli, sapientystka, morderczyni, agent SSW = + Inga, czarownica-sekretarka w Tymenie Mgieł = Cerys Stern, czarownica z kardamonowo-tymenowo-szakalową przeszłością = Aud Svanhildurdottir Sliabh Ard, poseł od Bryna i jednego zadania = Aina Macario, starsza Enarook z tępym nożem = Halli Auddottir, cfaniara z bandy Flodriego = + Arda, ta, która chciała dobrze = + Avarina de la Corde, Czarny Diabeł, który chciał pozostać człowiekiem = + Avilla Salarez, zwiadowca 22. Sz. G. F. d. K.
 
 
 
Eri 
Father of Demons


Skąd: Kraków
Wysłany: 04-01-2015, 12:54   

Westchnął. Nie sądził, że pod Vekowarem mogę wydarzyć się rzeczy tak niespodziewane i niebezpieczne. Kolejny już raz tego dnia miał świadomość, że prawie zginął. Bynajmniej nie była to przyjemna myśl.
Uniósł obolałą dłoń w geście odmowy, gdy Emilia próbowała go podnieść.
"Nie jestem inwalidą, wstanę sam"
Tak też się stało, po paru chwilach prób oderwania się od ziemi bez używania rąk mag w końcu stanął na nogach: niemal w tym samym momencie te niemal ugięły się pod nim, przez co mężczyzna stracił równowagę. Był słaby...
_________________
II turnus 2012 - Erindiar, random-najemnik
II turnus 2013 - Raerinerin Nelias Parlain L'ombre di Offire, czyli po prostu Eri - mag wody
epilog 2013 - Również Eri, ale tym razem jako szpieg Imperium wśród zaufanych ludzi maharani
III turnus 2014 - Eri z rodu L'ombre raz jeszcze, lecz działający dla Sapientii
II turnus 2015 - Eryalen Parlain Cador L'ombre di Offire , zwany czasem matkobójcą ;)
III turnus 2016 - Serivus 'Nerigui' L'ombre, samnijski szaman węża
prolog 2017 - Kheritt Foldir, sługa Jedynej z Enarook
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 04-01-2015, 22:49   

Wszystko zaczęło się od monety. Małej, błyszczącej monety, która zwróciła uwagę Eriegu u wylotu jednego z tuneli. Teraz ją odnaleźliście, to był srebrny książęcy akwir, ułożony dokładnie na środku niewielkiego kamienia, absolutnie nieprzypadkowo.
To musiał być zostawiony przez Kodrana ślad.

W tej mało szczęśliwej dla was sali poległo łącznie sześciu waszych ludzi.
Pięciu Wergundów i gwardzista. Tym samym zostało was szóstka Styryjczyków (wliczając w to Agata) i szóstka Wergundów, w tym Elmeryk i dowódca, Roderyk. Oraz dwoje magów.
Roderyk nie zdecydował się osłabiać dalej oddziału, chociaż kilku jego ludzi sugerowało, aby wysłać na górę część ludzi, sprowadzić oddział spod znajdującej się nad wami wschodniej Bramy, by zajął się poległymi.
Podobne było też zdanie Ylvy. Istota, która was zaatakowała, najprawdopodobniej znalazła się tu przypadkiem. Jej blada barwa skóry, kształt ciała i sposób poruszania predestynował ją do życia w wąskich, ciasnych przestrzeniach, nie były to raczej miejskie kanały, bo o obecności takiego łowcy mieszkańcy miasta by się dowiedzieli szybko i boleśnie. To mogło oznaczać, że gdzieś przed wami jest miejsce, które łączy kanały z jakimiś naturalnymi przestrzeniami, miejsce to mogło zostac udrożnione ostatnio umożliwiając przedostanie się wijowi... i ucieczkę imperialistom.
Teoretycznie była także możliwość, że stworzenie było trzymane tu w podziemiach, a teraz uwolnione i poszczute na was... Ale to byłoby nad wyraz ryzykowne ze strony szczujących.

Ostatecznie ruszyliście dalej. Polegli zostali ułożeni pod jedną ze ścian, wy zaś wyruszyliście w gronie jeszcze pomniejszonym o jednego Wergunda, który został wysłany na górę, do Bramy Wschodniej, by sprowadzić pomoc, oddział, który zająłby się pochówkiem i przede wszystkim zajął się potworem, który uciekł w kanały. Nie mogliście ryzykować, żeby pozostawione ciała stały się zaczątkiem jakiejś epidemii, gdyby okazalo się, że wy jednak nie wrócicie. Ułożyliście je póki co tak, by nie miały kontaktu z wodą i przykryliście kamieniami, aby nie dobrało się do nich w międzyczasie żadne stworzenie.
I ruszyliście dalej, pechową trzynastką.

Emilia:
wchodząc w tunel, odczułaś drganie skał. Wibrację, która przenosiła się aż na końce twoich palców. Gdzieś w nieokreślonej oddali jakaś potężna energia została wpakowana w kamienie, potężna fala drgań doniosła to aż do ciebie. Kierunek? Chyba tam, skąd przyszliście, ten tunel, gdzie zostawiliście martwą dziewczynę. Chyba. Nikt oprócz ciebie tego nie dosłyszał, nie było opcji.

Ten, w który weszliście, to był jeden z tuneli najbardziej zewnętrznych, stojąc (prawdopodobnie) tyłem do wybrzeża był pierwszy z lewej, więc teoretycznie na północ. Szliście dłuższą chwilę, zanim nie natrafiliście na kamyk. Konkretniej Agat natrafił. Kodran miał półszlachetne kamienie od niego, więc Agat rozpoznał przedmiot natychmiast. Był ułożony równo przed jedną z prowadzących w prawo odnóg. Na twarzach poczuliście przeciąg.
Jeden z gwardzistów ruszył na zwiad i po chwili przyniósł informację o przejściu. Doszliście do miejsca, gdzie w jednej ze scian widniała dziura, wybita w murowanej powierzchni. Weszliście tam, opuszczając miejskie kanały wkroczyliście w naturalne jaskinie.

Pierwszy etap był potwornie klaustrofobiczny. Początkowo nie wierzyliście, że da się przejść, ale Styryjczycy znów poszli pierwsi. Kiedy z drugiej strony usłyszeliście głos Ylvy, niepewnie, ale jednak ruszyliście. Szczelina w skale była tak wąska, że nawet Emilia musiała zrobić wydech, a i tak szła szorując żebrami o skałę, przesuwając się o kilka centymetrów na raz. Nerwy trzeba było trzymać w garści, najmniejsze dopuszczenie do uczucia paniki oznaczało utknięcie i śmierć.
Wąska szczelina przechodziła w nieco szerszą po kilku metrach i tam dopiero można było w miarę swobodnie stanąć. Tam też zrozumieliście, że już nigdy nie będzie się wam wydawało, że gdzieś jest ciasno... O ile nie będzie ciaśniej niż przed chwilą.
Zrobiliście może kilkanaście kroków i dostrzegliście ciemność. Tj. światło trzymanej z przodu świeczki nie odbiło się od ściany tylko rozpłynęło się w przestrzeni. Poczuliście ciąg powietrza na twarzach.
Ylva cofnęła się z przodu do was, nie miała zbyt optymistycznej miny.
- Koniec drogi.
- Co?
- Koniec drogi. Krawędź. Urwisko. A na nim - to - powiedziała, wyciągając ku wam dłoń z kolejnymi kamyczkami, zawiniętymi w kolejny ścinek jedwabnego pethabańskiego szala.
- Dobra, psiakrew - powiedział Elmeryk - Nie odparowali stąd, tak?
- Chyba.
- Więc szukać! Szukać czegokolwiek.
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Uszek 
Puszek


Skąd: Warszawa
Wysłany: 05-01-2015, 01:24   

Staram sie dojrzeć dno, następnie oglądam sciany i krawędzie w poszukiwaniu liny lub czegoś podobnego. Biore pobliski kamień i rzucam go w przepaść nasłuchując.
Po zakończonych oględzinach pytam
-Mamy line?
_________________
Człowiek cień młota nad głową wrogów
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,14 sekundy. Zapytań do SQL: 13