Karczma pod Silberbergiem Strona Główna Karczma pod Silberbergiem
Witamy na nowym-starym forum dla larpowiczów Silberbergu :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przygoda #15
Autor Wiadomość
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-11-2014, 00:22   Przygoda #15

Toruviel? Jesteś?
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 27-11-2014, 00:43   

Toruviel:
Zanim odprawiłaś Jarrida i jego ludzi, ustaliliście, że wkroczą na twój sygnał, albo dopiero, kiedy będzie ci grozić niebezpieczeństwo. Poważne.
Szłaś wdłuż pasma światła, jaki rzucały rozpalone pochodnie brzegowe. Przed tobą majaczyły wznoszące się na południu wały miasta (tam teren mocno sie podnosił) i słyszałaś huk fal o klify przy Przesmyku, punktowany hukiem zbliżającej się burzy. Wiedziałaś, że Styryjczycy są tu gdzieś blisko, czułaś to, ale poczucie samotności i bezbronności było dojmujące. Powoli zaczęłaś podchodzić pod górkę, do samego Przesmyku. Po chwili z nieba lunęło, istna ściana deszczu przysłoniła wszystko i utopiła brzeg w mroku.
- Stój- głos ledwie do ciebie dotarł, ale w miejscu zatrzymało cię dotknięcie czyjejś ręki na ramieniu, tak mocne, że poczułaś nawet przez gruby płaszcz. Podskoczyłaś wystraszona i odwróciłaś się gwałtownie. Stał tuż za tobą, człowiek w płaszczu z kapturem naciągniętym na czoło. Rozejrzałaś się dookoła i w strugach deszczu rozróżniłaś postaci. Jedna... trzy... pięć... Widziałaś ich głownie dlatego, że krople odbijały się od płaszczy, tworząc poświatę.
- Pani Toruviel - ten obok ciebie musiał przekrzyczeć ulewę, żebyś go usłyszała - Pani ojciec jest bezpieczny. Wróci do rozmów. Proszę się poddać i pójśc z nami. Gwarantujemy pani bezpieczeństwo!
Bezpieczeństwo... Dobre sobie. To była ostatnia rzecz, o jakiej byś w tej chwili pomyślała.
- Gdzie mój ojciec?! Chcę go zobaczyć! - krzyknęłaś. Twój rozmówca odsunął się o dwa kroki, namyślał się przez chwilę, po czym coś krzyknął do stojącego obok. Tamten machnął ręką. Z ciemności wyłoniły się dwie postaci, prowadzące trzecią w worku na głowie.
Rzuciłaś się w jego kierunku niemalże odruchowo i w tym momencie przestało być uprzejmie. Stojący najbliżej ciebie złapał cię wpół, oboje się wywróciliście, doskoczył jeszcze jeden, żeby cie obezwładnić. Uderzyłaś twarzą o ziemię, rozbijając łuk brwiowy, dodatkowo tamten przycisnął cię niemal pozbawiając oddechu. Z poziomu ziemi usłyszałaś krzyki "Zdradziła!" "Uważać!". Szarpnęłaś się, żeby podnieść głowę. Poczułaś falę irytacji i ogarniającej wściekłości. Dyplomatów też uczono walki, nie chciałaś też, żeby pomyśleli, że mogą robić co zechcą. Może i nie było to zbyt rozsądne, ale ta ulewa, ból rozbitej twarzy, ciemność - tworzyły jakąś nierzeczywistą scenerię.
Mocnym szarpnięciem w tył podniosłaś się i gwałtownym skrętem zrobiłaś wymach, trafiając przeciwnika łokciem. Poczułaś chrupnięcie kości. Chyba złamałaś mu nos. Zepchnęłaś go z siebie i zerwałaś się, wyszarpując nóż. Dostrzegłaś postaci, walczące w ciemności.
Styryjczycy musieli zaatakować.
- Nie!!! - usłyszałaś - Stać!
To był głos ojca.
- Stać! - krzyknął jeszcze raz - Nie walczcie!
- Jarrid! - wrzasnęłaś w ciemność - Nie, wszystko w porządku!
- Przyprowadziłaś obstawę... - warknął ten zbierający się z ziemi. Poznałaś go teraz, kiedy zsunęła się chusta z jego twarzy. To on cie dopadł w tunelu przy Zajeździe. Znałaś go. Widziałaś go w Przystani. Mówili na niego Kurt (do złudzenia przypomina Ashada ;) ).
Teraz stał naprzeciwko ciebie z mieczem w ręce. Ty miałaś tylko nóż.
- Myślałes, że przyjdę bezbronna!? Puście ojca. Jesteście otoczeni, nie wydostaniecie się stąd...
- Nie, czekaj! - to był ojciec. Zdjęli mu ten worek, ręce miał wolne. Podszedł, położył ci dłonie na ramionach. Pochylił się, przykładając czoło do twojego czoła i powiedział tak cicho, jak się dało, byś usłyszała - Posłuchaj, dziecinko, to ważne. Naprawdę ważne. Musisz pójść z nimi. Wszystko jest w porządku - wtrącił, widząc twój sprzeciw - Nie zmuszają mnie do niczego. To sojusznicy. Przyjaciele. Musisz mi uwierzyć. Proszę, córciu. Los naszego ludu zależy od tego. Przysięgam ci na wszystko co święte, na groby naszych bliskich, zostawione w Aenthil. To przyjaciele. Idź z nimi, zaufaj mi.

...
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 29-11-2014, 22:27   

Co mam zrobić... to on... to na pewno on? Niby zachowuje się jak ojciec... Ale... sojusznicy? Oni? Tak sojusznicy nie postępują, porwania, mordy... przyjaciele... z całą pewnością. Myśli Toruviel kłębiły się nieskładnie. Fakty, trzymaj się faktów! Kurt... był w Przystani... i to on obudził Starych Bogów. Imperialista. A Imperium oznacza Reshiona da Tirelliego i jego polimorfizm. Ale czy byłby w stanie przybrać konkretną postać? Tego nie wiedziała.
-Muszę wiedzieć, czy to ty... Tato, jak nazwaliście moją siostrę?
Zamarła czekając na odpowiedź gotowa cisnąć największe obalenie na jakie było ją stać... próbowała przypomnieć sobie zaklęcia spod Messyny, kiedy to uszła z życiem tylko dzięki swojej magii.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 30-11-2014, 17:20   

Ascendet uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Kochanie, jesteś moją jedyną córką.
/tu nie znam dalszych detali z dzieciństwa Toruviel, ale zakładam, że jak wszyscy rodzice świata, tak i jej rodzice jakoś ją nazywali, jakimś zdrobnieniem, ze były jakieś detale z jej dzieciństwa, które zna tylko najbliższa rodzina. Więc je trochę zaimprowizuję, jeśli się nie zgadzają, to je dopasuję wedle Twoich instrukcji. W każdym razie to, co mówi ten człowiek, powinno być w pełni wiarygodne/
Delikatnie ręką starł krew z rozbitego łuku brwiowego, zalewającą ci skroń, i mokre od deszczu włosy.
- Nie wierzysz mi. To - wskazał dłonią miejsce na twojej twarzy, tuż przy włosach, malutką bliznę, której nie sposób było zauważyć, o ile się o niej nie wiedziało - po tym jak upadłaś, poślizgnęłaś się na mokrych stopniach od altany, uderzyłaś w latarenkę. W ogóle nie płakałaś, przyszłas tylko do mamy i powiedziałas "chyba zepsułam latarnię". Nien jest podobny do ciebie. Bardzo.
Albo to był on, albo ktoś kto wiedział o tobie i twoim życiu naprawdę wszystko. Odsunęłaś się o krok, wciągając głęboko powietrze, także po to, żeby rozluźnić mięśnie krtani, które zacisnęły ci gardło w nagłym przypływie wzruszenia. Rozejrzałaś się.
Tuz za tobą stał Kurt, trzymając się za nos, spomiędzy palców ciekła mu krew. Nie wyglądał na szczęśliwego. Z przeciwnej strony widziałaś Jarrida, Styryjczyk klęczał z kolanem na piersi jednego z napastników, trzymając sztych przy jego szyi, zastygł w takiej pozie, obok było widać kolejnych dwóch, których powalił, to chyba byli ludzie w strojach tubylców. Jednak za gwardzistą stało dwóch imperialistów, to chyba był Astorii i Valahid, których miecze, drżąc z dłoniach właścicieli, były przyłożone do gardła wojownika. Pozostali Styryjczycy byli w podobnej sytuacji, choć jeden o ile byłaś w stanie dostrzec, trzymał chyba dziewczynę, mrok, deszcz i zdenerwowanie utrudniały ci orientację. W razie dalszej walki Jarrid prawdopodobnie by poległ, ale wiązał walką przynajmniej trzech ludzi. Mieliby więc szansę. Wszystko zależało od twojego słowa, czekali na twój rozkaz.
- Toruviel - ojciec lub ktoś, kto go doskonale udawał, miał głos drżący, pewnie z zimna, choć moze i ze wzruszenia - To jest wielka sprawa. Wielka szansa. Jeśli nie możesz zaufać im, zaufaj mi. Nigdy nie naraziłbym cię na ryzyko dla rzeczy błahej, ale tu chodzi o coś większego niż my oboje, ważniejszego niż moje i twoje zycie. Nie walczcie, bo poleje się niepotrzebna krew. Proszę... Schowaj nóż i idź z nimi.
- Co tu robi gwardia styryjska? - przekrzyczał deszcz Astorii - Sprzedałaś się Styrii, Toruviel? Teraz dla nich pracujesz? Ta szmata, z którą byłaś w Przystani, cię przekabaciła?
- Nie chcieliśmy cię skrzywdzić, kobieto - warknął Kurt zza twoich pleców - Psiarew jasny szlag. Ku*wa mać.
- Hamuj się, człowieku - ton Astendenta był tak władczy, że imperialista zamknął się jak osztorcowany dzieciak - Toruviel... Twoja decyzja. Błagam cię, córeczko.....
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Toruviel 
droidka w wianku

Skąd: Ozorków - i tak nie wiesz gdzie to jest
Wysłany: 03-12-2014, 14:57   

-Nie rozumiem ojcze. Nie rozumiem co skłoniło cię do tego. Przecież zgadzaliśmy się wcześniej! Chodź że mną do Kwiatu. Porozmawiamy spokojniae.- Toruviel ścisnęła ojca za ręce. I wykrzyknela "Jirred!!" I cisnela zbiorowe proministe obalenie, jedno z jej najpoteznirjszych zaklec. Rzucila sie do ucieczki.
Teraz tylko musze zabrac ojca.. O ile to on. I o ile bedzie szansa na to. Nie podoba mi sie ta sytuacja.. Ojciec mial to samo zdanie. I nie pochwalilby opuszczenia tak ważnego stanowiska.
_________________
I turnus '12 - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia magiczka
I turnus '13 - Maja, druidka
II turnus '14 + epilog - Tulya'Toruviel Meliaor, elfia dyplomatka z magicznym wykształceniem
 
 
Indiana 
Administrator
Majestatyczny król lasu


Skąd: Z wilczych dołów
Wysłany: 03-12-2014, 22:14   

Promieniste obalenie (prosiłam o skład pierwiastków w zaklęciu, zebym wiedziała, jak konkretnie działa :P ) odrzuciło wszystkich o kilka kroków. Jedynym kierunkiem, gdzie mogłaś uciekać, oprócz klifu, była wąska ścieżka wiodąca wzdłuż niego. Lejący jak z cebra deszcz czynił poruszanie się tam dramatycznie niebezpiecznym, kazdy krok groził lotem w dół po skale.
Za sobą uslyszałaś przebijające się przez huk burzy krzyki. Nie widziałaś, co się działo. Coś chyba wołał twój ojciec, coś ten cały Kurt... Chyba. Biegnąc przed siebie, widziałaś tylko burą ścianę wody.
Odwróciłaś się, chcąc zobaczyć, co się dzieje.
Z wysokości ścieżki (szła nieco pod górę) dostrzegłaś w blasku błyskawic pole bitwy. Twój ojciec stał samotnie, najwyraźniej wydając polecenia. W twoim kierunku biegł Kurt i jeszcze jedna dziewczyna, widziałaś gwardzistów, walczących zajadle... oczy mogły cię zawodzić, krótkie sekundy, gdy błysk pozwalał coś widzieć, to było za mało. Styryjczycy walczyli z waszymi wojownikami? To byli ohtat'yaro, widziałaś charakterystyczny sposób szermierki, typowy dla waszej szkoły walki.
Pokręciłaś z niedowierzaniem głową, czułaś, że rozumiesz coraz mniej, a zakres decyzji zawęża się coraz bardziej. Dokąd... co... kto może pomóc, kto jest przyjacielem, kto wrogiem, i po co to wszystko? Szalejąca wokół przyroda pogłębiała poczucie kompletnego chaosu.
Goniący cie byli coraz bliżej.
Zerwałaś się i zrobiłaś kilka kroków. Ścieżka miała nie więcej niż 30 cm szerokości, jak dróżka wydeptana przez zwierzęta, do tego lekko pochylona w kierunku spadu stoku. Grunt, poprzerastany skałami, zmienił się w rozmiękłą maź, na przemian chwytającą podeszwę i ślizgającą ją.
Po kolejnym kroku stopa zjechała w dół, rzuciłaś się więc w lewo, czując, że zjeżdżasz. Zawierzgałaś rękami i nogami, szukając oparcia, ale go nie było. Palce kilka razy trafiły na twarde kamienie, ale nie zdołałaś ich utrzymać, poleciałaś w dół. Hucząca, spieniona otchłań zbliżała się do twoich otwartych oczu... Wrzasnęłaś z przerażeniem i paniką, która ogarnęła cały twój umysł.
Coś złapało twoją rękę, boleśnie nadwyrężając staw barkowy. Pociągnęło cię w górę, ale mokra i ubłocona ręka się wyślizgiwała.
- Chcesz zginąć??? - głos mężczyzny, który wrzasnął ci w ucho, rozległ się w twoim umyśle jak jakieś objawienie, boski krzyk - Trzymaj ją! Lina! Szybciej, do cholery!!!
Strach, który przed chwilą dotarł wraz z adrenaliną do wszystkich komórek ciała, w tej chwili spłynął, przeszedł, odparował. Została adrenalina, powodująca, że umysł pracował na najwyższych obrotach, a ciało zyskiwało nadludzką siłę.
Czując, że twoja ręka wymyka się trzymającym, szarpnęłaś się do góry, nigdy byś nie zrobiła czegoś takiego w normalnych warunkach, nie byłaś aż tak sprawna. Ale teraz nie sprawiło to trudności. Drugą ręką z gwałtownego wymachu złapałaś kępę trawy i zanim twój ciężar wyrwał ją z gruntu, ten który cię trzymał, zdążył poprawić uchwyt. Puściłaś trawę i machnęłaś wyżej, złapałaś kawałek skały, wymachnęłaś całym ciałem w bok, palcami stopy zahaczając jakiś bardziej twardy kawałek gruntu. Tym samym ustawiłaś się tak, że mogli złapać cię za pas, ubranie, za wszystko, za co się dało.
- Lina!! - krzyknął jeszcze raz ten sam mężczyzna - Uspokój się elfko, bo tu pospadamy wszyscy! - poznałaś charakterystyczy akcent, ale nie znałaś jego imienia - Cynthia! Dawaj te prochy! - poczułaś mocne ukłucie w bark, rana momentalnie zaczęła parzyć, ogień rozchodził się po całym ciele. Wraz z częściowym paraliżem - Słuchaj no! - mówił głos nad tobą - Przywiążę cię do liny, opuścimy po tej ścianie. Eliksir powinien cię osłabić, ale i tak nie fikaj, bo przetrzesz linę i będzie po tobie, ogarniasz? - połowę jego słów zagłuszyły gromy, ale rozumiałaś. Kiwnęłaś głową. Nie chciałaś umierać.

Droga na dół była dla ciebie przeżyciem tak abstrakcyjnym i niezwykłym, ze niewiele z niej zapamiętałas. Poczucie chaosu, zagubienie pionu, poziomu, przestrzeni i czasu. Ból liny, wrzynającej się w pachwiny i żebra. Raz po raz uderzała cię skała, raz po raz traciłaś ją pod nogami i z zyciem łączyła cię wtedy tylko cieniutka wąska lina. Huk fal, deszcz, wiatr, który szarpał tobą we wszystkich kierunkach, naturalny dla każdej istoty strach przed wysokością tłumił wstrzyknięty preparat, więc doznania szarpały twoim umysłem i zmysłami. "To chyba przypływ", pomyślałaś, widząc, jak fale podchodzą coraz bliżej do skały.

Czyjeś ręce złapały cię i wciągnęły w niszę, w której ogarnął cię nagły spokój. Nie była to cisza, ale osłonięta od wiatru i fal wnęka zadziałała jak nagła sfera spokoju. Wiedziałaś, że ten spokój jest nienaturalny, wstrzyknięty preparat działał i czynił cię otępiałą i bezwolną. Nie byłaś w stanie zmusić się do reakcji, chociaż umysł pracował, brak było emocji.

Zapalona świeczka przeniosła cię w płaszczyznę całkiem innych zmysłów, przywróciła wzrok zamiast słuchu i dotyku. Rozejrzałaś się.
Jakaś dziewczyna, drobna blondynka, wstrząsała w palcach małą buteleczkę, mówiąc coś. Nie słyszałas.
Oprócz niej jeszcze czterech. Kilku tubylców. Ktoś zapalił pochodnię. Ktoś ściągał w dół liny, zwijając je i wiążąc. Powoli wracał słuch.
- ... dostaniesz jeszcze jedną porcję - mówiła blondynka - To ci pomoże, nie martw się, nie skrzywdzi cię. Jesteś gościem, ale nie możemy pozwolić, żebyś uciekła - chciałaś się roześmiać na tę bezsensowną wypowiedź, ale nie mogłaś zmusić mięśni do działania.
- Korytarze wolne! - zawołał ktoś z głębi - Możemy iść pod cytadelę!
- A ci, co nas śledzili?
- Zostawiam patrol, przechwycą ich. Chodźmy, zanim powieszą Kodrana.
- Cynthia! Co z elfką? Słyszy nas?
- Słyszy - powiedziała alchemiczka - i widzi, ale nie może reagować.
- Widzi...? Dobra, tak być nie będzie. Dawaj ten kaptur.
Ktoś zarzucił ci na głowę mokry materiał, a twój płaszcz zawiązał wokół ciebie tak, że wymotanie się wymagałoby dużej siły. Nie miałaś siły Właściwie miałaś wrażenie,że zupełnie nie istniało połączenie między twoim mózgiem a mięśniami. Ktoś popchnął cię w jakimś kierunku. Na powrót skupiłaś się na słuchu i dotyku.

Rachuba czasu zawodziła. To było długo. Wiele tysięcy kroków. Potem długo siedzieliście, cześć ludzi gdzieś zniknęła. Rósł odgłos płynącej wody, musiało jej być coraz więcej. Potem był huk i długo cisza. Potem krzyki, odgłosy walki. Ci, którzy cię trzymali, rozmawiający w obcym języku, szarpnęli cię gdzieś, kilkanaście, dziesiąt kroków.
Potem znów ogłuszający huk. Tupot nóg, rozmowy. Zbliżające się.
Znajome głosy. Wiele znajomych głosów.

do #17tki :)
_________________
"Boję się klatki, więzienia, do którego przywyknę z czasem, aż zniknie pamięć i potrzeba męstwa..."
"(...) niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie (...)"
"(...).Loyalty. Honor. A willing heart... I can ask no more than that. "
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Nie możesz ściągać załączników na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,08 sekundy. Zapytań do SQL: 14